Polowanie. 117
Polowanie. 117
przez da Silvę, lecz dopiero po dłuższej chwili zobaczyłem na horyzoncie mały obłoczek kurzu. Obłoczek ten szybko posuwał się naprzód.
— Czy to ta antylopa, której szukaliśmy? —
— wykrzyknąłem.
Da Silva tylko skinął głową. Z wielką zręcznością kierował maszyną. A nie było wcale łatwo przy stukilometrowej szybkości omijać krzaki i drzewa, wyrastające niespodziewanie przed nami.
W obłoku, który płynął przed nami po ziemi, i do którego coraz bardziej zbliżaliśmy się, dojrzałem wreszcie antylopę. Była tak mała, że aż się zdziwiłem. Cienkie, jak zapałki, nóżki ledwie widoczne były w szybkich rytmicznych skokach. Co kilkanaście sekund antylopa wykonywała jeden kolosalny skok, długości chyba ze dwadzieścia metrów i wysokości — ze 4 metry. Gdy była w powietrzu, odwracała swą kształtną główkę i obserwowała pogoń. Gdy zbliżyliśmy się do niej na odległość 100 metrów, zmieniła swój bieg i zaczęła biec w zygzakach.
— Trudny strzał — pomyślałem — żeby się tyl
ko nie skompromitować... Samochód trzęsie trochę, antylopa biegnie zygzakiem, lub raptownie skacze ku niebu, a kłęby kurzu przeszkadzają bardzo.
Przygotowałem karabin do strzału i nacisnąłem cyngiel przyśpieszacza.1 Zygzakowaty bieg zmniejszył szybkość antylopy, zbliżaliśmy się więc do niej dość prędko. Gdy byliśmy w odległości sześćdziesię-
Przyśpieszacz, zwany u nas dotychczas, niestety, „schncl-lerem“, jest urządzeniem, ułatwiającem znacznie, strzał. Po naciśnięciu jednego z dwóch cyngli, wystrzał następuje za najlżej-szeni dotknięciem drugiego.