ROZMAITOŚCI
Zbrodnia na wokandzie
Kto się boi
MARTYNA GŁĘBOCKA
Na początku lutego rozpoczął się w Sądzie Wojewódzkim w Kielcach jeden z bardziej bulwersujących procesów. Na ławie oskarżonych zasiadł 36-letni Waldemar W., pseudonim „Rudy”, oskarżony o pobicie ze szczególnym okrucieństwem kieleckiego biznesmena Andrzeja O. i wymuszenie od swojej ofiary 25 tysięcy dolarów. Poza tym prokurator zarzuca „Rudemu” i współ oskarżonemu Jackowi G. porwanie i postrzelenie Andrzeja J. Prokuratura powołała w spra-
z kieleckim światem przestępczym „Rudy” przebywa w krakowskim areszcie na ulicy Montelupich i przywożony jest na rozprawy specjalnym konwojem. W sądzie bezpieczeństwo zapewniają funkcjonariusze z brygady specjalnej. W miniony wtorek jeden z nich u-zbrojony był w pistolet maszynowy.
Kumple czekają na korytarzu
Przed wejściem do sali trzeba okazać specjalną przepustkę. Pewnie dlatego rozprawie przysłuchuje
wie świadka incognito.
Policja zatrzymała Waldemara W. 13 marca ubiegłego roku na jednej z kieleckich ulic. Jechał w „mercedesie", którego właściciel, Andrzej O., zgłosił kradzież. Oskarżony twierdził, żc dostał auto za „pokwitowaniem", jako depozyt i od kilku dni próbował bezskutecznie zwrócić wóz Andrzejowi O.
Śledztwo w sprawie Waldemara W. prowadził Wydział do Spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Wojewódzkiej w Krakowie. Ze względu na powiązania się niewiele osób: kilku dziennikarzy. policjanci po cywilnemu, ojciec oskarżonego i jeden lub dwóch jego kolegów. Pozostali wolą nie pokazywać w sekretariacie sądu swoich dowodów osobistych. Niektórzy są powołani na świadków, nic mogą się przysłuchiwać zeznaniom innych osób. Krążą więc po sądowych korytarzach i chociaż w ten sposób wspierają bossa.
Waldemar W. zachowuje się w sądzie spokojnie i zdecydowanie przedstawia swoją wersję wydarzeń. Pokrzywdzony Andrzej O. był mu winien pieniądze za leczenie nogi. „Rudy" twierdzi, że został postrzelony w kwietniu 1993 roku (według innej wersji oskarżony sam się postrzelił). przeszedł poważne operacje. Leczenie było kosztowne. Nogi nicud3łosię uratować.Zażądał więc od Andrzeja O. 25 tysięcy dolarów odszkodowania, chociaż nic chciał wyjaśnić przed sądem dlaczego właśnie od niego.
Pokrzywdzony Andrzej O. zeznał w śledztwie, żc zajście 6 marca ubiegłego roku miało wyjątkowo dramatyczny przebieg. Został porwany, pobity, wymuszono na nim zapłacenie 25 tysięcy dolarów. Była mowa
0 płaceniu haraczu także przez innych kieleckich biznesmenów. W czasie śledztwa Andrzej O. mówił również, żc po aresztowaniu Waldemara W., odebrał kilka telefonów z pogróżkami. Ktoś mówił przez domofon: „Pamiętaj, żc masz żonę
1 dzieci."
Zupełnie odmienne zeznania Andrzej O. złożył w sądzie Tym razem me mówił o porwaniu. Dobrowolnie spotkał się z „Rudym". Nikt go nie straszył bronią. W nogę skaleczył się safn. Do oskarżonego nic ma żalu. Po prostu, kiedyś mich razem przeprowadzić interes z ozdobami choinkowymi. Nic wyszło. Waldemar W. stracił na tym pic-niądzc. Być może ma o to preten^e.
Świadek Andrzej J. 27 listopada 1995 roku pił alkohol z konkubiny i znajomymi. Do jego mieszkania przyszedł nieznany mężczyzna Wyszli na zewnątrz. Przed blokiem czekał samochód, był w nim drugi mężczyzna. Andrzej J. wsiadł. Poje-chali około 500 merów, nad 2alcw. Wysiedli. Kierowca strzelił cztery razy w nogi Andrzeja J., dwie kute chybiły.
- Nie powiem kto do mnie strzelał nad zalewem - twierdził Andrzej J przed sądem. - Mogę nawet iść siedzieć.
Okoliczności postrzelenia widział świadek incognito. Być może już ru kolejnej rozprawie przeciwko „Rudemu". 5 marca, sąd przedstawi jego zeznania.
W
piose innyi Kaya Janc wszy na 2^ -S płyty lat. < nic z lego.
zapn
f
Miłość do znaczka i wstręt do... listów
Jeden ze szwedzkich znaczków pocztowych nazywany jest popularnie .miłosnym znaczkiem pocztowym’.
Oto w 1918 roku szwedzki urząd pocztowy, po sporządzeniu noworocznego sprawozdania, przekonał się, żc cały prawic zapas znaczków droższych został nie rozsprzedany, natomiast znaczki o mniejszej wartości były prawic na wyczerpaniu. Oszczędni Szwedzi postanowili puścić w kurs również nie sprzedane gatunki znaczków i w tym celu nadrukowali na nic nowe mniejsze wartości. W trakcie tych przedruków jeden arkusz wyszedł z drukarni z błędem, mianowicie cyfry wydrukowano odwrócone. Arkusz ten dostał się do sprzedaży w maiym urzędzie pocztowym w Guliksbergu, gdzie mieszkał również pewien młody człowiek zakochany i z tego powodu wysyłający codziennie listy do swej narzeczonej. Widocznie w tym czasie nikt z mieszkańców Guliksbergu mc prowadził korespondencji, gdyż cały arkusik znaczków błędnic nadrukowanych liczący 30 sztuk, został kolejno sprzedany zakochanemu młodzieńcowi i powędrował w listach do narzeczonej. Jeden z filatelistów dowiedział się o istnieniu tak rzadkięj kolekcji znaczków i po kilkutygodniowych poszukiwaniach odnalazł właścicielkę. Młodzi ludzie, którzy zwlekali ze ślubem z powodu braku pieniędzy na założenie własnego gospodarstwa, pewnego pięknego dnia dowiedzieli się, żc za 30 starych kopert od listów miłosnych mogą otrzymać olbrzymią wówczas sumę 6000 dolarów, taką bowiem handlową wartość przedstawiały wówczas niezwykle znaczki. Transakcja została oczywiście zawarta, młodzi pobrali się, dzienniki szwedzkie miały piękny temat do artykułów, a sentymentalni Szw edzi od tej pory znaczki 12-ocrowc
nazywają „Miłosnymi znaczkami pocztowymi".
Pewien argentyński inspektor pocztowy dokonał przypadkowo ciekawego odkrycia. Po reklamacjach mieszkańców zaszedł podczas godzin urzędowych domieszkaniajednegoz listonoszy Zastał go leżącego na kanapie i śpiącego w najlepsze. Nic byłoby to, oczywiście, nic znowu tak sensacyjnego. gdyby nic fakt, żc mieszkanie „sumiennego" funkcjonariusza było dosłownie usłane nicdoręczonymi listami. których były dziesiątki tysięcy. Całą podłogę pokrywały istne zaspy kopert, sięgające wyżej kolan zdumionego inspektora. Nawet na strychu znaleziono masy listów i najrozmaitszych pocztówek Najciekawsze jednak, żc żadna z kopett nie była uszkodzona. Indagowany listonosz odpowiedział szczerze, żc już przed rokiem wpadł na ten pomysł, aby nie trudzić się chodzeniem po schodach. Daleko prościej i wygodniej jest przecież wyspać się, a listy porzucić nie doręczone! Po kilku dniach tej praktyki uzbierały się już takie stosy korespondencji, że - chociażby chciał - nie potrafiłby naprawić swych grzechów. Brnął więc w nich coraz dalej. Zalewała go po prostu powódź listów i nic wiedział co ma robić. W końcu listonosz dod3ł: „Wiem dobrze z własnego doświadczenia, żc w listach jest więcej rzeczy przykrych niż przyjemnych. Znajdują się w nich: rachunki, upomnienia, pogróżki, złe wieści i inne utrapienia. Uważam więc, że spełniłem poniekąd względem ludności dobry uczynek, oszczędzając adresatom niejednego zmartwienia".
Wyznanie to oraz opisany przypadek wzbudziły prawdziwą sensację w całej Argentynie. '
Na zdjęciu: „Miłosne znaczki pocztowe" Szwecji.
SŁOWO LUDU 15-16 LUTEGO 1997 NR 39
Za trzy karty magnetyczne z obrazkami nadrukowanymi do góry nogami kolekcjonerzy godzą się zapłacić 500 złotych
Marzeniem każdego kolekcjonera kart do automatów telefonicznych jest uzbieranie wszystkich 235 rodzajów, które dotąd zostały wydane przez Telekomunikację Polską. Rafał Gtzy-wiński z Krakowa był bliski celu, miał już 214. Kilka tygodni temu, jadąc na giełdę zbieraczy do Bytomia, zostawił całą kolekcję w pociągu.
Polskie karty do automatów telefonicznych są dwojakie. „Łamane" albo „chipowe". Tc drugie tak naprawdę nic zdążyły dobrze wejść w Kielcach do obiegu. W mieście było wystawionych na próbę kilka automatów telefonicznych, z których można było korzystać właśnie za pomocą kart z wbudowanym fragmentem płytki elektronicznej - chipa. Ale poczta dość szybko z nich zrezygnowała.
„Łamane” - to takie, którym trzeba odłamać róg przed użyciem. Zjednej strony wszystkie są identyczne, trzeba tylko zwrócić uwagę ile impulsów zawierają. Na drugiej stronic karty umieszczane są: reklamy, wizerunki postaci historycznych i widoczki różnych, zabytkowych miast polskich.
Telekomunikacja Polska wypuszcza karty „łamane" seriami, po trzy. Obrazek na jednej stronie jest identyczny, karty różnią się tylko zawartością impulsów (25, 50 lub 100). Kilka miesięcy temu wyszła krótka seria pięciuset kompletów z reklamą pewnej firmy, rysunek przedstawia trzy kamienne posągi, szkopuł w tym, żc obrazek jest wydrukowany do góry nogmi. Za te trzy karty kolekcjonerzy są gotowi zapłacić nawet 500 zł.
- Zobacz, to są te najdroższe. Za komplet mogę żądać nawet pięć „baniek” i wiem, że bym je natychmiast sprzedał, ale co ja bym był wtedy za zbieracz - Witold Markowski możesię pochwalić tym unikatowym kompletem. Na kielecką giełdę kolekcjonerów przyjechał zc stolicy.
W pierwszą sobotę miesiąca jeżdżą do Bytomia, druga sobota to giełda w kieleckim WDK. dzień później można ich znaleźć w Rzeszowie, w ostatnią sobotę miesiąca jest największa giełda filatelistyczna w Warszawie, karciarze są tam „na przyczcpkę". Jest jeszcze kilka miejsc w Polsce, gdziesię spotykają, ale te wymienione muszą co miesiąc odwiedzić obowiązkowo.
Rafał Grzywiński z Krakowa był bliski szczęścia, miał 214 kart
Rafał Grzywiński ze swoimi kartami Fot. D. Gacek
„łamanych", do kompletu brakowało mu 21. Kilka tygodni temu. kiedy jechał na giełdę do Bytomia zagapił się w pociągu i... cały zbiór pojechał w siną dal.
Tojest kolekcja nic do odzyskania - macha zrezygnowany ręką.
- Zostały mi tylko takie popularne karty, których mam po kilkadziesiąt sztuk i się nimi tylko wymieniam.
- Byłem tam w Bytomiu i widziałem Rafała, jak wysiadł z pociągu
- opowiada jeden z kieleckich „karciarzy". - Kiedy się zorientował, że coś jest nic tak, pociąg już odjechał. Mówię do niego: o czym ty myślałeś?Przecież nic byłeś pijany!? A on tylko usiadł na schodkach i nic się nic odzywał, prawic płakał.
Wszyscy kolekcjonerzy mają z sobą pokaźną ilość kart na wymianę. Równo poukładane w kartonach. co chwilę ktoś podchodzi
i przegląda. Do Pawła Ziółkowskiego podchodzi starszy mężczy zna. wyciąga z kieszeni pudełko papierosów marki „maxwcir. otwiera i... ze środka wyglądają karty telefoniczne.
- Mam coś, co pana na pewne zainteresuje, ale chcę zu to 15 innych kart - mówi. Po chwili dochodzi do wymiany. Paweł jesf} zadowolony, bez oporu pozwala mężczyźnie wybrać 15 kart z tych. które przygotował na wymianę.
- Witek, nic zasłaniąj moich zbiorów, nic po to przyjechałem aż z Łodzi, żeby się tu chować - Paweł strofuje kolegę z sąsiedniego stoiska i powracamy do rozmowy. Ciągle aktualny jest temat zagubienia zbiorów Rafała z Krakowa.
■ Co by$ zrobił, jakby tobie zginęło - pytam.
- Nie denerwuj mnie -... - ucina szybko. - Przecież bym sobie krzywdy nie zrobił, to nic jest wcale chorobliwa pasja. Są tacy, którzy wydają duże pieniądze na nowe karty. A my mamy zużyte, które albo się od ludzi dostanie, albo się znajdzie - próbuje ukryć początkowe zdenerwowanie.
Na kieleckiej „giełdzie staroci* jest kilka osób zainteresowanych wyłącznie kartami magnetycznym! Chętnie mówią o swoich zbiorach, pokazują okazale albumy, wyjaśniają wszelkie zawiłości swojej pasji Kiedy próbuję się dowiedzieć czegoś o nich, rozmowa się nie klei. Na wiele pytań nie chcą odpowiadać.
- Wie pan, nic chcę się nawet przedstawiać, bo jestem nauczycie-« lem i właściwie ani moi uczniowie, ani koledzy nic wiedzą o tym nietypowym zainteresowaniu, nie jestem pewien, jak by to przyjęli - mówi mężczyzna około trzydziestki.
- Przyjechałem ze Skarżyska, tam ludzie reagują na takie innowacje zupełnie inaczej niż nawet w Kielcach.
W Kielcach ci, którzy handlują medalami i monetami, źle patrzą na „karciarzy". - My im złego słowa mc powiemy, ale niech pan pomyśli, jaką wartość mają tc gówniane kartoniki w porównaniu z naszymi monetami. Tojest dobre dla dzieci
- mówi Aleksander Grajski.
Marcin
i
1. 1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8. 9. 1( II M II 1. 2. Z P
V
V R
V A
V A
V
&
gi
P'
ir
ir
n
z
F
Ce