920
rozkaz, ażeby zabezpieczono grobowiec aż do trzeciego dnia. Wówczas uczniowie Jego nie będą mogli przyjść i wykraść Go, a potem rozgłosić między ludźmi, iż powstał z martwych. Bo wtedy to ostatnie oszustwo byłoby gorsze od pierwszego.
Spostrzegł inny ton w tym, co mówili. To było prawie zwierzanie się przed kimś bliskim. Uśmiechnął się do siebie — „I tak stałem się ich wspólnikiem. Traktują mnie jak swojego”; — Obrzydzenie wstrząsnęło nim. Patrzył na nich; widział, jak pod butą i pozorną obojętnością tkwi niepokój. Zrozunąiał, że spostrzegli się, jaki błąd popełnili: nie przewidzieli prośby Józefa. Nie przypuszczali, że ciało Jezusa zostanie pochowane w osobnym grobie. Nie dał się wciągnąć w ten zażyły ton. Odparł krótko:
— Straż możecie otrzymać. Idźcie i zabezpieczcie grób jak potraficie.
Nie jadł wieczerzy, poszedł spać wcześnie. Ale to nie był sen. To były majaki. Zdawało mu się, że znowu słyszy huczący tłum. Zdawało mu się, że widzi znowu stojącego przed sobą w pustej izbie pretorium Jezusa — straszną, poszarpaną twarz, złamaną postać. Budził się, zasypiał, jawa mieszała mu się ze snem.
Aż obudził się nad ranem wcześnie, jeszcze słońce nie wzeszło. Zdawało mu się, że znowu słyszy huk ciężkich podkutych sandałów, że jakaś grupa żołnierzy biegnie spłoszona po pustym placu. Zerwał się, ale to nie była zmora. To była jawa. Usłyszał jakieś krzyki, hałas. Narzucił tunikę, wybiegł, chociaż go jeszcze nikt nie wzywał. Zobaczył gromadę swoich żołnierzy. Bez hełmów, bez tarcz, bez dzid, o pobladłych twarzach, wytrzeszczonych oczach. Otaczali ich żołnierze ze straży pałacowych. Zawołał:
— Co się stało?
Tamci zwrócili na niego swoje puste twarze, nic nie odpowiadając...
Mieczysław Maliński