898
MIECZYSŁAW MALIŃSKI
Jeszcze do teraz powracała na niego fala paniki, która go wtedy ogarnęła. Był zupełnie załamany, nawet zapowiadał, że sobie życie odbierze. Wszystkie jego plany rozsypały się w niwecz. Decyzja Tyberiu-sza była niedwuznaczna tak dla niego, jak dla przyjaciół. Stwierdzili zgodnie, że cezar ich przejrzał. Nie mógł czy nie chciał, czy bał się, a może miał zbyt mało powodów przeciwko nim, aby wytoczyć proces i skazać na śmierć, a więc obdarzał ich wysokimi stanowiskami na krańcach świata. Jemu przypadła Palestyna. Jak to cesarz powiedział? „Powierzam ci niesłychanie ważne zadanie mianując cię namiestnikiem Jerozolimy. Jestem przekonany, że nie zawiedziesz mojego zaufania. Wyjeżdżaj jak najprędzej, bo tam jesteś bardzo potrzebny”. Do tego czasu nie był pewien, czy dobrze zrobił, że nie wyciągnął sztyletu, który miał ukryty pod togą i nie zabił Tyberiusza. „Myślę, że do końca życia będę coraz bardziej żałował — westchnął — że nie zamordowałem tyrana. Byłbym drugim Brutusem. Chociaż nie ma porównania między Tyberiuszem a Cezarem. Tamten był w końcu demokratą. Ten jest tylko satrapą wschodnim”. Pocieszali go, gdy wyjeżdżał, że to nie koniec a początek, że pozostaną w kontakcie, że jeszcze wrócą do Rzymu na czele swoich żołnierzy, aby obalić tyranię, a przywrócić wolność obywatelom Rzymu. Nie wierzył w to, gdy mówili. A może i oni w to nie wierzyli. Choć chciał w to wierzyć. Może i oni dlatego to mówili.
Potem przyjazd do Jerozolimy, gdzie zaczęła mu cisza w uszach dzwonić. Cisza prowincji, gdzie nic się nie dzieje, bo przecież dla niego jedynym miejscem ważnym był Rzym. Myślał, że oszaleje. Z upokorzenia i z pustki. Potem pierwsze kontakty, przed którymi się początkowo bronił, ale rytm maszyny administracyjnej zaczął go zmuszać do tego, by wejść w ten dziwny świat. Musiał przyznać, że wciągał go ten świat coraz bardziej. Ale był to mroczny świat. Jedyny jasny punkt, który towarzyszył mu w tym pierwszym trudnym okresie, to była żona. W Rzymie właściwie jej nie dostrzegał. Nie miał czasu dla niej. Nie interesowała go po prostu. Tu okazała się wiernym towarzyszem, który swoją kobiecą troskliwością starał się wychodzić naprzeciw jego trudnościom i życzeniom. Jeszcze jedna osoba, którą wtedy odkrył, to setnik. Zwalisty mruk patrzący spode łba, troszczący się o pretorium jak o własny dom, znający się na żołnierzach, jak ojciec na swoich dzieciach. Lubił z nim rozmawiać. Setnik znał Palestynę i naród żydowski jak chyba nikt z załogi. Miał wielu ludzi zaufanych — spędził tu pół życia. Mówił biegle po aramejsku. Ale co najważniejsze, lubił jego sposób myślenia — niezależny, logiczny. Początkowo setnik pomagał mu służąc najbardziej elementarnymi informacjami, potrzebnymi do życia w tym kraju. Pamiętał. To było chyba na drugi dzień zaraz po przyjeździe do Jerozolimy. Chciał wyjść do miasta. I wyszedłby chyba sam, ale w ostatniej chwili