Siedzę w knajpce z Gastonem, właśnie umyto mi ręce. Zaprosił mnie tu, bo pożaliłem mu się na marną jakość podawanego mi w trakcie drogi mięsa. Było na zewnątrz spalone, w środku zaś surowe. Kozie mięso podane przez miejscowych kucharzy jest znakomite. Najpierw podają mi w plastikowej miseczce sos do wypicia, za chwilę główne danie. To mój pierwszy ciepły posiłek od wielu dni. Prawdę mówiąc, nie lubię ciepłego żarcia, ponieważ wszystko tutaj jest gorące, najchłodniejsze jest - jak przypuszczam -ludzkie ciało, o ile się o to zadba. Knajpka to buda okryta falistą blachą. Na zewnątrz już czekają na mnie chłopcy z dużymi puszkami po konserwach. Nazywam ich puszkarzami. Zbierają do nich datki od tych, którzy mają ochotę podzielić się swoim bogactwem. W krajach arabskich jest to możliwe, a ja jestem od dzisiaj znowu wśród muzułmanów, tych prawdziwych - Tuaregów, nomadów, ludzi pustyni. □
□ □
Chłopcy nie bardzo wiedzą czy coś wysępią od białego, ponieważ jestem gościem komisarza policji (Gastona dla przyjaciół), pół krwi Czecha po Mamince. Jest niezwykle gościnnym człowiekiem, a jego radość udziela się również mnie. Idziemy na targ zrobić dla mnie zakupy: świeże warzywa, coś do picia, pokazuje mi również miasto. Z jego to powodu wzbogacam się o parę pamiątek, którymi chętnie obdarowują go miejscowi handlarze, a raczej ich sumienia. No, nigdy nie wiadomo, czy się kiedyś nie przyda taki podarek! Wzbudza to we mnie wesołość, Gaston jest rozchwytywany na targowisku, wydaje się być ulubieńcem tej części miasta. Oczywiście większość tych przedmiotów trafia do moich niewielkich worków podróżnych, bo nie znajduję argumentów, żeby odmówić gospodarzowi. Później jeszcze tylko podbicie paszportu w komendzie policji (pieczątka ta bardzo zainteresowała policję na granicy w Senegalu), zapakowanie paru litrów zimnej (15 minut) wody do sakw i w drogę. Nie pomogły prośby Gastona, abym został parę dni, ani urok jego czeskiej, olomouckiej mowy. Jadę. □
□ □
Żegnaj Tomboctou, celu - nie celu mojej podróży. Pozostało mi na tyle sił i adrenaliny, żeby być może wrócić, przebić się przez piachy i temperaturę końca pory suchej na Saharze. Jest czerwiec, jest gorąco, przepływam promem Niger. Wracam... □
□ □
Czyżby? Przecież już wiem, że nie ma celu tej podróży - liczy się droga, która jest we mnie i która mnie prowadzi. □
□ □
Dokąd? □
□
□
Afryka □
□ □
□
□ □
Jest piękny, rześki poranek, maj, wokół mnie łany zbóż. Na młodych, zielonych kłosach srebrzy się rosa. Niebieskie niebo z małymi chmurkami zapowiada wspaniały dzień. I niezwykły. □