)
Crtffta
| su* «wiw
bioną. Nie raz, nie dwa wspominałem o tym, ale starałem się też znaleźć pozytywy, szukać tego, co mnie bliskie. W przypadku "Ohm-work" były to przebłyski. Ten materiał to totalnie przeciwny biegun dla mojego gustu. Zresztą to muzyka tak chaotyczna i, po prostu, męcząca, że ciężko spokojnie wysiedzieć do końca. Pierwsze znośne dźwięki pojawiły się w dość spokojnym (fragmentami) czwartym utworze. Sam początek - jakiś wściekły rap czy poparzony wokalista. Do tego rytmy spod znaku, nie wiem, Koma, Limp Bizkit czy jakichś cudów dla zbuntowanych nastolatek. Nawet jeśli wchodzi jakiś riff. jakaś próba zagrania w innym stylu, to za chwilę musi znów Clark Brown drzeć facjatę. Ja wiem, że to się nazywa ekspresja, ale na Boga... Zabija to naprawdę ciekawe kawałki w zarodku. A chłopak umie coś zaśpiewać, bo nawet są takie zwolnienia, kiedy głos ma normalny. No ale za chwilę z powrotem z akompaniamentem rwanych gitar i mocnej sekcji. Pod koniec "Ohmwork” przynosi trochę ulgi, ale zakładam, że nie wprawiony organizm będzie już tak wyczerpany, że nawet nie zwróci mvagi na to, co wydobywa się z głośników. Muszę przyznać, że zaskoczył mnie Geezer Butler swoimi zapatrywaniami, pomysłami i chęcią grania tak diametralnie innej muzyki, do której mnie przyzwyczaił. Jednak o ile na "Plastic Planet" i "Black Science" mogłem zaczepić ucho trochę dłużej, to po odsłuchu "Ohmw-ork" to samo ucho musiałem poddać interwencji laryngologa. Wiem, że są fani takiego grania i to zdecydowanie dla nich są to dźwięki. Ktoś, kto słucha klasycznego heavy metalu czy thrashu, musi przygotować się na ciężką przepraw-ę z tym albumem.
Adam Widełka
Girl - Wasted youth
2020 HNE Krcordingi
W zeszłym roku HNE wypuściło reedycję debiutu Girl "Sheer Greed" z roku 1980. Jego uzupełnieniem były nagrania "live" zebrane pod szyldem "Live In Osaka ’82". Tym razem wytwórnia wzięła na tapetę drugi album Girl. "Wasted Youth", który oryginalnie premierę miał w 1982 roku. Muzycznie jest to kontynuacja "Sheer Greed” czyli znajdziemy na niej pełno odniesień do glam rocka ale tym razem kawałki są bardziej soczyste i nabite konkretnymi bard rockowymi i rock’n’rollowymi naleciałościami. W niektórych chwilach wyczuwalne są też wpływy punk rocka. Niemniej najważniejsze jest to, że kapela nabrała pewności a muzyka konkretów. Kawałki na "Wasted Youth" są wielobarwne oraz operują wieloma klimatami, niemniej moc rockićrolla w nich dominuje. Oczywiście najbardziej pasują mi te utwory, które eksponowały heavy rockowy moc i pewną przebojowość, tak jak rozpoczynający "Thru The Twili te". Hard rockową mięsistość jak w tytułowym "Wasted YoutJT. Czy też dynamikę hard’n’heavy podszytą rock’n'rollem w ”Nice'n'Nasty" oraz "Oremight Angels”. Pozostałe kompozycje to już typowe granie tej formacji ale utrzymane na solidnym poziomie. Jednak to nie jedyny krążek wypełniający ten w sumie sześcio-płytowy box. Na następnym dysku znalazła się płyta zatytułowana "Killing Time", która oryginalnie wyszła w momencie. gdy formacja już nie istniała. Zawiera on utwory przygotowane na trzeci album, niewykorzystane kawałki z dwóch poprzednich sesji oraz te nigdy wcześniej nie publikowane. Niestety nie wiem jak wiele z tych dwudziestu kompozycji stanowi część na wsj>o-mniany kolejny krążek Girl. ale ogólnie tę płytę spokojnie można w ten sposób traktować. Album zaczyna się przyzwoicie przygotowanymi coverami"Juliet" Russa Bal-larda oraz "Nutbush City Limits" z repertuaru Ike & Tina Turner. Ten ostatni utrzymany jest w konwencji soczystego hard'n'heavy. W podobny sposób zrealizowany jest następny kawałek "Mml For It". Po nim następuje blok już typowego dla nich glam rocka podszytego rock'n'rollem oraz z rzadka punk rockiem. I na prawdę jest to bardzo solidna daw’ka niezłego glam rocka. Dopiero pod koniec płyty, utwory takie jak "King Rat" czy "MogaT można nazwać wypełniaczami. Za to następujący po nich "Love Is Gamę" można byłoby dołączyć do grona przebojów kapeli. Szkoda, że los nie pozwolił im wydać normalnie tej płyty a później zwyczajnie ją promować. Kto wie, może mogliby do tej pory swobodnie funkcjonować pod szyldem Girl. No ale tego się nie dowiemy, bo to już miniona historia. Kolejne krążki tego boxu to nagrania "live" zamknięte kolejno pod szyldami "Live At The Marquee Club, London 1981", "Live In Tokyo 1980". "Live At The Greyhound 1982" natomiast ostatni dysk zawiera dzielony "Live At The Birmingham Odeon 1982", "Live At The Hammersmith Odeon 1982" oraz wersje demo kawałków "Madame Karone" i "Make It Medical". Wszystko to ogólnie nagrania bootlegowe różnej jakość. Najlepsza pod tym względem jest rejestracja koncertu w Marquee Club. Za to jako koncert najlepiej wypadł ten w Greyhound. Nie przepadam za takimi koncertówkami ale rewelacyjnie przedstawiają one zespół i jego formę w czasie występów'. Na pewno wartościowe uzupełnienie dyskografii tej grupy. Wspomnę jeszcze, że to nie jedyne bootlegi archiwizujące koncertowe wyczyny Girl, bowiem na rynku pojawiło się jeszcze kilka innych tytułów, ale one nie dotyczą się wydawnictw HNE Recordings. Tak czy inaczej, ich wydanie Girl "Wasted Youth" jest warte zainteresowania, szczególnie fanów glam rocka i hard rocka.
ww
Griffm - Flight Of The Griffm / Protectors Of The Liar
2020 (.oldcn Cor
Amerykański power/speed metalowy Griffin doczekał się w końcu, po długiej przerwie, porządnej reedycji. Firma, która podjęła się tej kwestii, Golden Core Records, uznała, że nie ma co gładzić się po pyszczkach. Przygotowała więc od razu trzypłytowy zestaw zawierający odświeżone wersje dwóch słynnych albumów grupy oraz garść dodatkowych nagrań. Myślę, że dla wszystkich, którzy jeszcze nie posiadają oryginalnych wydań "Flight Of The Griffin" oraz "Protectors Of The Liar" okazja by nadrobić zaległości nasuwa się pierwszorzędna. Płyty zostały poddane ponownemu masteringowi z zachowaniem oryginalnego mixu, a "dwójka" dostała bonus, bowiem na trzecim dysku jest w wersji remix 2020. Szczerze to nie przekonuje mnie to aż tak bardzo, żeby sięgać od razu po nowe brzmienie. Hołduje zasadzie - jak najmniej grzebania. więc skupiłem się na dwóch pierwszych krążkach. Cóż, Griffin to kawał dobrego power/speed metalu. Aż dziw' bierze, że zdołali nagrać tylko i wyłącznie te krążki. Możliwe, że wiązało się to z uszczupleniem składu, wszakże "Protectors Of The Liar" zostało zarejestrowane przez trójkę Rick Wagner. Rick Cooper oraz William McKay, gdzie drugi z Ricków przejął dodatkowo obowiązki basisty po Thomasie Sprayberry. Zrezygnowano z drugiej gitar)-, którą szarpał Yaz. Na pewno "Flight Of The Griffin" brzmi pełniej i ma w sobie więcej animuszu. Jednak oba albumy zawierają multum świetnych pomysłów odegranych wzorcowo jeśli chodzi o ten gatunek metalu. Dzięki remasterowi brzmią potężnie i świeżo, choć od ich wydania minęło już około trzydziestu lat. Dobra muzyka obroni się w sumie sama, dlatego kwestia odświeżenia, moim zdaniem, nie wpływa tutaj na radość z słuchania tak bardzo jak po prostu chwytające za uszy kompozycje. Tam, gdzie trzeba. pojawiają się nawet balladowe fragmenty. Gdzie indziej wchodzi zadziorny riff albo kanonada perkusji. Spójrzcie na okładkę debiutu - dźwięki zaklęte na krążku są jak ten gryf - obnażają pazur)' i kły. Wbrew powodującej, być może uśmiech, grafiki zarówno "Flight Of The Griffin" jak i "Protectors Of The Liar" to soczysty i szczery metal.
Adam Widełka
Iscariota - Cosmic Parado*
2020 Dctcrac
"Legenda" nie jest jedynym tegorocznym wydawnictwem Iscarioty, bo zespół po 25 latach doczekał się też kompaktowej wersji debiutu "Cosmic Paradox", oryginalnie wydanego tylko na kasecie. Dobrze, że ten materiał doczekał się wreszcie wersji CD, w dodatku dopełniony pierwszym demo "Glod-gad", bo zaskakująco dobrze zniósł upływ czasu, a nawet słucha się go obecnie lepiej niż kiedyś. Jak starsi czytelnicy pewnie pamiętają we wczesnych latach 90. niepodzielnie rządził death metal, a w naszym kraju też nie brakowało licznych admiratorów takiego grania. Iscariota nie był tu wyjątkiem, ale sosnowiecka ekipa już od pierwszej kasety wyróżniała się na tle konkurencji ciekawym połączeniem mocy i techniki, poszukując najlepszych sposobów na jak najpełniejsze wyrażenie tego. co grało im w serduchach. Na "Glodgad" brzmi to momentami jeszcze dość nieporadnie, czasem też słychać wpływy nie tylko deatli/doom metalu, ale i thrashu, jednak "Ostatnia wieczerza" czy "Nieustająca wojna" bronią się do dziś, potwierdzając, że już wtedy zespół był na dobrej drodze. Długogrający debiut "Cosmic Paradox" tylko to potwierdził, dobitnie przy tym akcentując zwrot zespołu ku jeszcze bardziej technicznemu, chociaż wciąż mocarnemu, graniu spod znaku Death. Co ciekawe wiele zespołów próbowało wtedy tak grać. ale sporo muzyków zbyt wcześnie próbowało iść w ślady Chucka Schuldinera, co kończyło się różnie. Iscariota wyszedł z tej próby z tarczą, przedstawiając siarczysty, zaawansowany technicznie i urozmaicony materiał, efekt pracy pięcioosobowego składu ("Glodgad" to dzieło duetu Piotr Piecak-Dominik Durlik). Dlatego i dziś, mimo upływu 25 lat, nie mo-
RECENZJE