1830061507

1830061507



ORTRETY


rzenione już w metodzie Arystotelesa, prowadziło do redukcjonizmu. Później, Goethe ładnie powiedział, że aby zrozumieć jak coś funkcjonuje, trzeba to coś rozłożyć na części składowe. Żeby zrozumieć istotę działania zegarka, trzeba najpierw go rozłożyć, opisać i zrozumieć działanie jego trybików. Układ rozumiemy, w tym ujęciu, jako całość funkcjonującą w perspektywie właściwości jego elementów składowych. Podejście to odniosło ogromne sukcesy w badaniach, poczynając od wszechświata do jądra atomowego; tych wszystkich układów, które możemy określić właśnie mianem układów prostych. Doświadczenie drugiej połowy dwudziestego wieku zaczęło nas skłaniać do myślenia, że istnieją układy, których rozkładanie na części niczego nie wnosi, lub mało wnosi do rozumienia funkcjonowania takiego układu jako całości. Złożenie odwrotne, synteza tych części, jest pewną „kastracją" takich układów, nie wyjaśnia całego bogactwa ich złożonych zachowań. W takich układach wyłaniają się (emergencja) pewne cechy i właściwości, których nie można zrozumieć w kategoriach właściwości części składowych. Jest to immanentna cecha układów, które nazywamy złożonymi. A więc zrozumienie mózgu tylko przez badanie, jak pojedynczy neuronik zachowuje się in vitro, gdy go pobudzimy, to o wiele za mało.

-1 nawet gdy połączymy te elementy, to wciąż będzie za mało?

•    Tak. Przytaczam przykład, który mnie fascynuje i jest związany z moim wejściem w badania sztucznych sieci neuronowych. Owe sieci są to układy, których poszczególne elementy składowe niczego wielkiego nie potrafią. Zachowują się jak zwykły kalkulatorek, potrafią sumować. Takie procesorki wykonujące sumowanie. W chwili, kiedy je połączymy, pojawia się coś, czego w kategoriach prostego sumowania wyjaśnić nie możemy. Otóż, około dziesięć lat temu, zbudowaliśmy z moimi studentami taką pierwszą sieć neuronową...

-    Jak to „zbudowaliśmy"? Ja niczego takiego nie widziałem i nie widzę...

•    Teraz robi się w dużej mierze takie układy wirtualnie, poprzez symulacje komputerowe. W tym sensie ją zbudowaliśmy i postawiliśmy przed siecią proste zadanie: miała nauczyć się dodawać liczby w zakresie do stu. Inaczej oznaczało to, że sieć „Jasio" miała po treningu odpowiadać na przykład, że dwa dodać trzy to jest pięć. Ale nie na zasadzie programu komputerowego, gdzie twórca programu przekazuje programowi swoją "wiedzę", że dwa dodać trzy jest pięć. Bo programy są mądre mądrością swoich twórców i są głupie ich ułomnościami i niewiedzą. Natomiast sieć się trenuje na przykładach, tak jak Jasio trenuje na słupkach w szkole. Nasza sieć, po treningach, sięgnęła stanu ponad 70 procent poprawnych odpowiedzi. Niewielka sieć, zawierająca kilkaset sztucznych, symulowanych elementów. Rozmawiając z pedagogami, nagle dowiedziałem się, że Jasio, niekoniecznie ten z dowcipów, po kilkumiesięcznych zabiegach nauczycielskich osiąga podobny poziom! Nasz sztuczny „Jasio” potrafi się zatem uczyć. Posiadł cechę, której w żaden sposób nie da się opisać w kategoriach prostych sumatorów. Elementy składowe potrafią wykonać proste sumowanie, natomiast ich połączenie coś dodaje - tę złożoność, z której wynika umiejętność uczenia się.

-    To mi przypomina fenomenologię ingardenowską, opisy struktury dzieła sztuki - mamy określoną ilość elementów, relacje między nimi, ale analiza tych relacji i elementów nie daje jeszcze odpowiedzi, dlaczego mamy sztukę...

•    No właśnie, dlaczego działa to tak, a nie inaczej.

-    To chyba już rozumiemy, dlaczego pan rektor wykładał na Wydziale Filozofii KUL... A na ile serio traktował pan przygodę z „Wiadomościami Uniwersyteckimi”? Potrzebne to było?

•    W człowieku pewne rzeczy grają, a przygodę prasową rozpocząłem jeszcze dawniej, w jakichś gazetkach szkolnych. Kiedy wybuchła wolność, postanowiliśmy w wąskim gronie - ze Stefanem Symotiukiem, ś.p. Markiem Jędrychem zaproponować środowisku akademickiemu naszego uniwersytetu to, co nazywaliśmy „Wiadomościami Uniwersyteckimi". Były one naszą przygodą przez sześć lat. Chcieliśmy redagować pismo, które dołączy do tego entuzjastycznego fermentu, związanego z wybuchem wolności. Zdawaliśmy sobie, oczywiście, sprawę z naszych ułomności, ale, przechodząc nad nimi, uważaliśmy, że jesteśmy to winni naszemu środowisku.

-    Jest pan członkiem Komitetu Redakcyjnego „Delty”, popularnonaukowego czasopisma dla młodzieży...

•    Przygoda z „Deltą" zaczęła się od tego, że wcześniej pisywałem do tego czasopisma. Jeden z pierwszych artykułów, które napisałem, był o gwiazdkach śniegowych, gdzie przywoływałem pewną analogię do gwiazdy betlejemskiej. Byłem autorem, a później - formalnie przez Polskie Towarzystwo Fizyczne, jako jego delegat - zostałem powołany do „Delty" w połowie lat dziewięćdziesiątych.

-    A kiedy powstał ten artykuł o gwiazdkach?

•    W roku 1976. Pamiętam dokładnie, bo było to niedługo przed obroną mojej pracy doktorskiej; interesowałem się wtedy symetriami.

-    Ale czy pisał pan, dlaczego gwiazdki są takie, a nie inne i dlaczego każda jest inna?

•    Tak. O tym, że każda jest inna, chociaż ta inność jest podporządkowana ścisłym regułom symetrii. Z symetrii wynika, że gwiazdki śniegowe występują w kilkudziesięciu typach. Ale dla nas, gdy je oglądamy, te kilkadziesiąt odmian wydaje się olbrzymią różnorodnością. Jesteśmy przekonani, że każda gwiazdka jest sobą, jest inna od poprzedniej. Z drugiej jednak strony, one wszystkie są takie same, bo dają się opisać tą samą grupą symetrii.

-    Pomówmy jeszcze o tych różnorodnych zajęciach. Myślę tu o pańskich postawach, o rozległych polach aktywności. Gdzie powód, gdzie źródło motywacji?

•    No, tak. To wynikało z tradycji, które wyniosłem z domu. Może to zabrzmi górnolotnie, ale była to tradycja pewnej powinności wobec ojczyzny, wobec otoczenia, w którym żyłem. Moja rodzina jest rodziną kresową...

-    To znaczy?

•    Pochodzimy z Polesia. Po „potrzebie wiedeńskiej" moi „praszczurowie” dostali nadziały na Polesiu i wtedy rodzina przeniosła się tam z krakowskiego. Tam egzystowali, posiadając coraz mniej. W tym zaścianku - nazywał się Lachowce - moja rodzina żyła do czasów wojny. Później jej koleje różnie się potoczyły, ale, ostatecznie, wylądowaliśmy po tej stronie. Ja już jestem urodzony w obecnych granicach Polski, natomiast cała tradycja rodziny jest właściwie tradycją tamtej, kresowej szlachty Polesia.

-    Czy był pan wychowywany surowo, czy mądrze?

•    Chyba na oba sposoby. W moim wychowaniu wielką rolę odgrywała miłość rodzicielska. Była to taka tradycyjna miłość, w której matka odgrywała fundamentalną rolę w dawaniu tej miłości,

72


WIADOMOŚCI UNIWERSYTECKIE: grudzień 2006



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10(1) 7 Kolejne 3 etapy prowadzą do redukcji grupy ketonowej C-3 do grupy metylenowej: -   
ffla.te.asz Popie/ •    nie prowadzi do redukcji przestępczości: •
Foto0699 nym przypadku - jak już wspomniano - mogą prowadzić do niebezpiecznych sytuacji, włącznie z
P1090024 znajdowało się już w rękach Raszki1S, prowadzą do wniosku, że rola ich ograniczyła się do „
Higiena rąk a redukcja zakażeń szpitalnychB Wzrost przestrzegania zasad higieny rąk o 20 % prowadzi
DSC01089 Mianem fotosyntezy obejmuje się całość procesu prowadzącego do redukcji C02, choć sama redu
Kategorie ruchu w metodzie W. Sherborne oraz ich opis 1 Ruch prowadzący do poznania własnego ciała R
ScannedImage 9 Oba te warianty dają się wyśledzić już w starożytności. Prowadziły do jątrzących spor
rozwijać już konflikt Wschód - Zachód prowadząc do paraliżu Organizacji Narodów Zjednoczonych, które
Katalizuje reakcję redukcji naddenku wodoru, prowadzącą do powstania denu cząsteczkowego i wody. H£)

więcej podobnych podstron