za to „kłpiatku”. — Mieliśmy pół bochenka Chleba ze sobą, od biedy mogliśmy się w trzech posilić.
— Głodni jesteście, milenkije, co? — spytała stara. — Wiem: gołod! Biedaczki wy moje, dawnościc zapewne nie jedli i poczęła krzątać sę koło kuchni. Zajęci dyskusją nad problemami kolektywizacji, nie zwracaliśmy na nią uwagi. Tow. Di-denko długo i wyczerpująco, z talentem krasnomówczym, z którego słynął w partii, malował radosne życie przyszłych kołchozów, stawiących rewolucyjny krok naprzód, podwalinę budującego się komunizmu.
Uderzył nas miły zapach gotującego się mięsa. Tak, mięsa! Oskoma naoełniła nam śliną usta. Znacząco spojrzeliśmy po sobie: przesadził Jefremów z tym głodem,
mięso mają, kryją.przed państwem i pożerają po kryjomu! Ileż to krów, cieląt, owiec pozabijali, zamrozili i zakopali! Trzeba będzie pogadać z Jefremowem. do bani z takim predsiedatielem!
Zjedliśmy po kawałku wybornej, miękkiej cielęciny z Chlebem, popili wrzątkiem. Mięso było bez przyprawy, gotowane tylko w wodze, ale — mięso. Dawno czegoś nodobnie dobrego nie jedliśmy. Syci legliśmy spać.
Rano, skoro świt, nasza ,,choziajka” krzatała - się już koło kuchni; przyniosła wody. nadstawiła garnki — gotowała. Znowu mięso. Nie ulegało już dla nas wątpliwości, że wykryliśmy sabotażystkę, chowającą artykuły pierwszej potrzeby. Po śniadaniu tow. Didenko przystąpił do indagacji:
— Powiedzcie, mateczko, skąd wy macie mięso? — spytał ostro, urzędowym tonem.
Babina przestraszyła się na dobre.
— OOsn... towariszcz... ja znaczy się, no...
— Gadaj szybko, gdzie masz schowane mięso! My, ponimajesz, z tobą bawić się nie będziemy. Zawołamy milicję, całv futor przetrżą śniemy, ziemię rozkopiemy. Mv szukać potrafimy...
— Pokażę, — trzęsła się stara — pokażę, tylko nie krzyczcie. Chodźcie!
Zaprowadziła nas do małego Ichlewa, splecionego, z wikliny, jakich dużo na U-krainie. Otwarła na ścieżaj drzwi.
Włosy się nam zjeżyły. Na ziemi, w poprzek chlewa, przysypane śniegiem leżały dwa trupy. Dwu mężczyzn. Większy trup był cały, mniejszy — miał odrąbane obie ręce, jedną nogę do pachwiny, drugą — poniżej kolana.
— TO mąż i syn, WanKiszka... Zjadam ich po kawałeczku... Gołod!... Pożyję sobie jeszcze trochę... im wszystko jedno... A potem, potem — może mnie ktoś zje...
— i stara zaniosła się Od suchego, skrze-czliwego śmiechu — spazmatycznego, obłędnego śmiechu. Oczy zabłysły jej dziko.
Dostałem wymiotów, tak silnych jak nigdy w życiu, podobnie tow. Didenko. Jedynie Sezonow ani drgnął, ale i on był blady jak chusta.
Uciekliśmy. Gonił nas okropny obraz, chłostał — histeryczny śmiech. Wpadliśmy, goniąc po śniegu, do zagrody Je-fremowa.
— Zaprzęgaj konie — ryknął Didenko.
— Skorej!
— Towarzysze, wejdźcie do chaty u-grzać się trochę.
— Dawaj konie, mówię!
Wsiedliśmy do sań. Sezonow podciął konie co sił. Pomknęliśmy naprzód, na przełaj i na oślep, byle prędzej — na złamanie karku i nie zamieniliśmy ani słowa.
Tak mój drogi, od owego czasu nie jadam mięsa. Nie mogę, uraz, i-dio-syn-kraz-ja, ponimajesz? Dostaję bólów, mdłości, wymiotów na sam widok ludzi jedzących mięso. Żona i córeczki wiedzą o tym i nigdy nie gotują dla mnie potraw mięsnych. Same jedzą, owszem, ale nigdy w mojej obecności.
Spłwak zwiesił głowę. W milczeniu skręcił papierosa, po czym dźwignął się ociężale i zwolna poszedł do domu.
Jan Kielewicz
Różniła się zupełnie od pozostałych stu cel zamarstynowskiego więzienia śledczego we Lwowie. Po prostu była inna niż tamte. Wpływało na to szereg szczegółów drobnych, lecz w trybie więziennego życia Osadniczych.
A więc okna. Były dwa, a nie jedno, nie Posiadały żadnych specjalnych zasłon, a prawione w nie kraty były zapewne najcieńszymi sztabami żelaznymi w całym ponurym gmachu. W kącie celi stał duży, okrągły piec. Wprawdzie nawet podczas najostrzejszych mrozów zimy 1940 roku nie spłonęła w nńn ani odrobina węgla czy drzewa, ale piec był i swoją obecnością działał kojąco na podnieconą wyobraźnię więńniów. Tnnym, niespotykanym przywilejem były sienniki uszyte z poprutych worków, napełnione cuchnącą, przegniłą słomą. W siennikach tych lęgły się wszy i pluskwy.
83 cela dzięki swym wymiarom mogła według sowieckiej normy pomieścić przeszło pół setki ludzi, ale mieszkało w niej