149
RECENZJA
wszystko dookoła. Wiedzieliśmy, że nie jest tchórzem i nie tchórzostwo wyciskało z niego to tłumaczenie. Była to gra - może o coś ważniejszego, a może tylko o chwilę spokoju od interwencyjnych telefonów. Jerzy Ambroziewicz traktował nas po partnersku, tłumaczył swoje decyzje, chciał, żebyśmy wiedzieli, jakie są ich podteksty, był z nami. - Kiedy to pójdzie? -zapytał Jeczeń. - Może za tydzień - odparł. Poszło”.
Wypowiedzi innych dziennikarzy zmierzają w tym samym kierunku, ponieważ wskazują, że bez względu na okoliczności i mechanizmy indoktrynacji, reglamentacji wolności wypowiedzi itd., w tym zawodzie liczy się przede wszystkim człowiek, jego dobrze pojęte ambicje, profesjonalizm i zasady etyczne, którymi stara się na co dzień kierować. Jeden z przyjaciół bohatera omawianej książki - Aleksander Rowiński wyznaje: „Dopiero po wielu, bardzo wielu latach znajomości i przyjaźni z Jerzym doszedłem prawdy o tym człowieku, którego znałem na wylot, [...] ani nie chciał się popisywać, ani imponować, ani upokarzać rywali, ani nikogo prześcigać. On pracował dla samej pracy, wiedząc, że jego trud jest potrzebny innym. Tak był genetycznie zakodowany. Kiedy pracował, nikt i nic go nie obchodziło, oprócz celu, dla którego podjął trud. Dopiero kiedy się to wie, można pojąć i sprawiedliwie ocenić jego dobre i złe uczynki, sukcesy i pomyłki. On zawsze na pierwszym miejscu stawiał obowiązek, bez marginesu, bez reszty”.
Ale bodaj najbardziej okrutny, choć także prawdziwy wniosek sformułował Tomasz Łubieński, stwierdzając m. in.: „Z całą pewnością Jerzy jest cząstką historii polskiego dziennikarstwa, przykładem rasowego reportera, publicysty, ale także pisarza. Wciąż wychodził przed szereg, wybiegał do przodu, wykazywał inicjatywę, wiecznie podpadał, łamali mu kręgosłup ideologiczni decydenci. Ironią jest, że najskuteczniej zrobiła to demokracja trzeciej Rzeczypospolitej”. Trafność i dramatyzm tego wniosku zdaje się potwierdzać również Teresa Torańska: „Kiedyś uczestniczyłam w nagraniu audycji radiowej. Wspomniałam o Jurku. Powiedziałam, że był moim nauczycielem i wychowawcą, że jemu wszystko zawdzięczam, że młodym dziennikarzom życzę takich szefów. Ten fragment mojej wypowiedzi nie znalazł się na antenie. Kiedy spytałam realizatorkę „dlaczego”?, odpowiedziała: - To nazwisko źle się kojarzy. Nie zrozumiała, że nie oceniałam politycznych przekonań Jurka, a tylko jego wysokie umiejętności zawodowe”.
Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że prezentowana książka ma nie tylko ogromne walory poznawcze, ale także - może nawet przede wszystkim - dydaktyczne i dlatego polecam jej lekturę nie tylko kandydatom do zawodu, ale w szczególności obecnym studentom dziennikarstwa. Jest bowiem dobrym źródłem wiedzy o - powiedzmy ogólnie - naturze dziennikarskiej profesji, ale jednocześnie okazją do zweryfikowania stereotypu tego zawodu wykonywanego w warunkach państwa ideologicznego, jakim była PRL. Dziś, choćby w trakcie dyskusji na ćwiczeniach czy seminariach, bardzo często zdarza mi się słyszeć z pogardą wypowiadaną opinię, że młodzi dziennikarze nie muszą, więcej - nie powinni wracać do tamtych lat, bo nie warto, niczego się z takich przykładów nauczyć nie można. Dlatego chętnie przekreśliliby wszystko i wszystkich, traktując poprzednie pokolenia dziennikarzy jak partyjnych urzędników najgorszego kalibru, czy choćby tylko grafomanów, piszących pod dyktando politycznego dysponenta.
Tymczasem, gdy „na spokojnie”, bez uprzedzeń i uważnie czyta się tę książkę, szybko dochodzi się do wniosku, że dotyczy ona nie tylko przeszłości i nie tylko dziennikarstwa Jerzego Ambroziewicza. Powiem więcej, co w niej bodaj najważniejsze i co zapewnia jej aktualność, to liczne przykłady ponadczasowych i niezależnych od kontekstu politycznego