O godzinie 1,30 po południu byliśmy nad Sobzaworem, za którym leży północny skraj pustyni Kewir. Lot staje się coraz bardziej uciqżliwy. Samolot tańczy na wszystkie strony pod wpływem rozpalonych, pionowych prqdów powietrzo do tego stopnia, że omdlewa mi już ręko od wytężonej pracy drqżkiem sterowym. Promienie słoneczne, odbijojqce się od jednostajnej, żółto-szarej powierzchni piasków, dzio* łajq oślepioiqco. Dla odpoczynku wzroku staram się potrzeć wewnqtrz kabiny no przyrzqdy, ale i to niewiele pomogą wobec ciqgłego «rzuconio».
Po przecięciu rzeczki Kaleh-i-Mura teren zaczyna się wznosić. Piaszczysto-kamieniste posmo górskie leżq wzdłuż i wpoprzek naszego szlaku, co zmusza mnie do zwiększenia wysokości lotu. Coraz bliżej naszego szlaku biegnie droga na Szahrud, wreszcie lecimy prawie tuż nad niq, ale nie widzimy no niej żadnego znaku życia.
Szahrud osiqgomy o godzinie 3,15. Zmieniam tu kurs na Samnan i lecę prawie wzdłuż drogi, biegnqcej pomiędzy góromi i pustynię. Przecinamy mnóstwo wyschniętych koryt rzeczek o kierunku od gór do pustyni. Wdoli przed nami widnieje bardzo wysokie, poprzeczne pasmo górskie. Za posmem tem leży Samnan, ostatnia miejscowość przed Teheranem. Wycięgom maszynę na wysokość 3500 metrów. Pasmo przecinamy przy tok dokuczhwem «rzuconiu», że bierze pokusa zboczyć na pustynię i wyfqdować tam dla chwilowego odpoczynku, rozsqdek jednak bierze górę i zmusza do dalszego zmagania się z przeciwnościami, niejako idqcemi w parze z dzi$iejszq «tero!nq» trzynastkę.
Zo wysokiem posmem teren raptownie opada, ukozujęc niezliczonę ilość rzeczek, sptywajęcych wdół do węzłowi-tko rzecznego no południe od Samnanu. Przed tq osfałnię miejscowościę wchodzimy w strefę gęstego deszczu. Ponieważ no drodze do Teheranu momy wysokie góry, których szczyty sięgaję wyżej niż osięgalny pułap naszego samolotu, postanawiam zboczyć na południe i, lecqc skrajem gór i pustyni, uniknęć w ten sposób niebezpieczeństwa zderzenia z którym ze szczytów, niewidocznych w siekę-cych kroplach deszczu.
O godzinie 4,15 przelatujemy ponod prawie niewidocznym Somnonem, o po upływie 20 minut jesteśmy nad skrajem pustyni, Wyszliśmy zupełnie ze strefy deszczu. Zmie-niom kurs i łece wzdłuż południowego podnoża flór. Biegnie tu nowa drogo na Teheran. «Rzucanie» nareszcie ustaje. co pozwala na spokojne orzeźwienie się winogronami, podonemi przez Rogalskiego Wzrok z uczuciem ulgi ucie-ko od jednostajnego widoku pustyni i spoczywa na masywach górskich, dajęcych rozmaitość odcieni w blasku słońca opadojęcego ku zachodowi.
Po 45 minutach lotu wzdłuż podnóża gór, widzimy no lewo wdali błyszczęcę powierzchnię olbrzymiego słonego jezioro Eorjo-i-Nomak (Masileh). Jesteśmy więć w odległości około 90 kilometrów od Teheronu. Droga skręco no północny zachód pomiędzy niewysokie góry. Jest to naj-krótszo droga do celu dzisiejszej naszej podróży, zmieniam więc po raz ostotni kurs już wprost na Teheran. Widzimy wkrótce no prowo w odległości 15 kilometrów potężny szczyt Karagacz, którego zbocza dziwnie oślepiaję-co błyszczę w słońcu: leż tam |uż śnieg, który spadł w
czasie naszej 5-dniowej nieobecności.
Kiedy przecięliśmy rzeczkę Dżadżorud, nagle silnik za-częł «kichać i strzelać», o po chwili raptownie przestał pracować. Momentalnie uświodomiłem sobie, że wyczerpała się benzyna w głównych zDiornikach samolotu; i-wyko-rzystujęc jeszcze dość szybkie obroty śmigła noskutek siły bezwłodu-włęczyłem szybko dodatkowy zbiornik opadowy, w którym mieliśmy nieduży zapos benzyny, wystarczojęcy jadnak na 45 minul lotu. Silnik znów nopełnik powietrze równomiernym warkotem. Widzę, jak wyraz krótkiego niepokoju, który przemknę! po twarzy Rogalskiego, zomienił się w uśmiech uznania.
Wytężam wzrok przed siebie, ale nic nie mogę doj* rżeć w oślepiojęcych blaskach zochodzęcego słońca. Ziemio jest jakgdyby przykryta całunem nieprzenikliwej dla oka mgiełki. Dopiero błyszczęcę dachy meczetów wprost pod nomi oznojmiły stolicę Persji. Daję moły gaz i wy-potruję położenie lotniska. Z trudem odnajduję je i lęduję o godzinie 6,05. Kołujęc w stronę hangarów, nie spostrze-gom żadnego ruchu na lotnisku. Przypominam sobie, że znów przylecieliśmy we czwartek, a więc w przeddzień święta muzułmańskiego, tylko tym razem nikt się zapewnie nie spodziewoł takiej dokładnej punktualności naszego powrotnego przylotu.
Dopiero po wyłęczeniu silnika i zdjęciu kombinezonów przybył dyżurny oficer i po przywitoniu nos zakomunikował, że telefonowano z noszego poselstwo o wyjeździ© ministra Hempla no lotnisko. Po chwili żołnierze otworzyli hangar i wprowadzili srebrnego ptoka na zasłużony odpoczynek po trudach ofgańskiego lotu. Dzisiejszy etap trwał 8 godzin 50 minut.
- Trzynastka dało nam dzisiaj «szkołę» -mówi Rogalski, zwracojęc się do mnie.
Zajeżdża samochód poselstwa i następuje rodosne powitanie przez ministra Hempla i p. Domaszewiczo. No-wet oni nie spodziewali się dotrzymanio zapowiedzianego przezemnie terminu powrotu z Kabulu. Tem większa była ich radość i nasze zadowolenie, gdyż dowiedliśmy tem o pierwszorzędnej jakości polskiego sprzętu lotniczego.
Tegoż dnia minister Hempel nie pozwolił nas «męczyć». Po kępieli i kolacji, zjedzonej w towarzystwie gościnnych rodoków, musieliśmy położyć się spać, gdyż takie było życzenie ministra Hempla. Długo jednok nie mogłem zosnęć z powodu dotkliwego bólu prowego ramienia, nadwerężonego od wytężonej pracy drężkiem sterowym przy dzisiej-szem «rzucaniu». Księżyc rzucoł tojemniczy urok swem świotłem, zalewojęcem cały pokój, zasłony dywanami. Przewracałem się z boku no bok przez kilka godzin i dopiero około północy pogrężyłem się w słodkie objęcio Morfeuszo.
Mjr. pil..St. Karpiński: Polskie skrzydła w moich lotach długo* dystansowych Książnica*Atlas J.wów»Warszawa. Str 264 Zł. i 50
Na pólkach księgarskich ukazała się książka znanego lotnika dłu> godystansowego i literata majora<pilota Stanisława KARPIŃSKIEGO pod tytułem ..POLSKIE SKRZYDŁA w moich lotach długodystansowych" Wydana pr2ez „KS1Ą2NICE-ATLAS" (Lwów-Warszawa), posiada barwny szatę zewnętrzny, oraz ciekawy układ treści i jest boga. to ilustrowana
Sama osoba autora, nazywanego u nas ..polskim lotnikiem Wschodu". jest rękojmią wartości wewnętrznej ksiyzki Zawiera ona ujęty z punktu widzenia lotnika opis wrażeń i przezyć autora z trzech odbytych kolejno wielkich lotów długodystansowych. Poprzedzona przedmowy autora i wstępem, które umiejętnie wprowadzajy czytelnika w dalszy właściwy treść ksiyzki. składa się ona następnie z 4»ch oddzielnych części, mianowicie: I. Lot dookoła Polski, II. Lot dookoła Europy. III Lot do Azji i Afryki i IV Przygotowania lotu do Australji.
Książka ta jest nowościy w literaturze polskiej tak pod względem treści, jak i ujęcia literackiego. luz poczywszy od przedmowy i wstępu, czytelnik niepostrzeżenie dla siebie samego zostaje porwany w wir przepięknej rzeczywistości lotniczej, gdzie ..górne wzloty" idy w parze ze zmaganiami się zyciowemi przeciwnościami, a do tego stopnia przvkuwaiy uwagę, zc chciałoby się przeczytać ksiyżkę jednym tchem Jak w kalejdoskopie, przesuwajy się przed oczyma czytelnika malownicze obszary wszystkich dzielnic nowej Polski. — góry i niziny, rzeki i morza, miasta i stolice kilukunastu państw Europy. — dzikie, skaliste tereny, potężne łańcuchy górskie, rozległe pustynie piaszczyste i solne, oraz dalekie morza Azji i Afryki Wszystko to widziane jest okiem lotnika z pod skrzydeł polskiego samolotu, pędzonego czarów. ny mocy polskiego silnika. Styl ksiyzki. bezpretensjonalny i prosty, tchnie szczerościy i mocy ukochania polskich skrzydeł
Książkę swy poświęcił autor młodzieży polskiej, „tęskniycej podświa. domie do skrzydeł", jak świadczy o tem dedykacja na wstępie Jest o-na napisana tak ciekawie, ze nadaje się nietylko dla młodzieży, lecz również dla każdego, kogo interesuje lotnictwo polskie, oraz kto chce wślad za autorem przelecieć na skrzydłach młodzieńczej fantazji przez świat nieznany i daleki.
Książka majora-pilota KARPIŃSKIEGO, będąca potężną propagandą lotnictwa w naszem społeczeństwie, oraz niezbitem świadectwem zwycięstwa polskich skrzydeł, powinna znaleźć się w każdym domu polskim.
71