W samym Konotopic usadowił się Marciu Cieeiura, Watażka, niewierny matce Polsce, z dwudziestą, tysiącami kozactwa ska-baconego przez Moskwę.
Od Putywla, od Taruczy naleciały te Moskiewskie sępy nad Desnę.
Ma stepie, w widłach, gdzie Kijowski szlak zbiega się z Pere-kopskim szlakiem, stoi trzydzieści dziewięć kureni Zaporożskiek, a w nich krągło szesnaście tysięcy mołodców; tych dzieci Dnieprowych, co to psim węchem wroga dotropią; orlim zerkiem wroga dopatrzą ; na koniach jak w prysiudy i tędy i tędy, i po swojemu taniec zawiodą.
Za nimi trzy tysiące husarzów, pancernych i czterysta dragon j i lackiej.
Na prawo tabory pułków^ Ukraińskich: w nich dwadzieścia pięć tysięcy kozactwa z ośmiu harmatami. Z tyłu czterdziestotysięczna horda Perekopców i Budziaków.
Te sokoły Ukrainy, te Lackie orły i te ptaki tatarskie przyszykowały od Bachmacza, od Baturyna. A wszystkim im dowodził Jan Wyhowski, Iletman Wszej Kozaczyzny, Kijowski Wojewoda.
Stoją wojska i patrzą na siebie. U góry, pod niebiosami, na pośmieek radości orzeł jak kraeze, tak kracze; w jarugach niby z ziemi płowy wilk rzewnie powywa, a w piekle sam djabeł chy-chocze, bo wraży taniec będzie.
Szary mrok przeminął i ściemniało na niebie, a księżyca i gwiazd jeszcze tam nie było. Jak ława burego dymu z pomiędzy płomieni, tak czerniał Konotopski zamek z pomiędzy ognisk rozesłanych dokoła jego podnóża. W samem zamkowem cielsku jedno tylko, jedno światełko błyska, i ztamtąd jak więzień, ciekawie, zawistnie pogląda na samowolę braci ogniów. Dokoła ognisk kozacy siedzą, i sumują i dumają; chmurno im w wejrzeniach, dziko im w twarzach, jak u nocnych ptaków. Oczu na ogień podnieść nie chcą, a tak milczą, że słychać potrzask palącego się ognia; słychać szelest słaniającego się płomienia.
Zdała na wale przechadzało się dwóch ludzi. Jeden rosły, chudy a podgarbiony wiekiem; drugi mierny, krępy, pleczysty a w samej sile wieku.
— E do djabła, Mospauie, wstydno nam.
— A to czemu V
— Moskale z nas drwią, a swoi będą złorzeczyć.
— Nie drwią oni z nas.
— Z ciebie nie, diabli synu: już ty jedną ręką trzymasz za atamański buńczuk.
— Takżeż trzymam; tylko powiem, chcę, i obudwóma rękoma go wezmę; ale jak zachcę, to i drugiemu go oddam.