zawiść z Moskwą, sojuszem związany, w myśli sobie podumał: o żeby tym Moskalom dali łupnia, a tęgo, a po naszemu.
W zamku, w komnacie jeszcze nie zupełnie popadłej w zwaliska, siedziały dwie niewiasty czarnobrewki. I jedna i druga młoda; i jedna i druga krasawica. Jedna płacze, sobolowym zarękawkiem łezki ociera. I druga markotna. Obie są rodzone siostry, córy nieboszczyka Hetmana,
— Siostro Heleno, czemu ty tak dużo łez lejesz?
— Alboż to ja nie mam płakać czego? ja w niewoli, mąż daleko.
— Może i blizko.
— Cóż rai z tego, kiedy nie ze mną.
— Może będzie i z tobą niezadługo.
— Może, może, wszystko może i nic więcej; a tu tyle kul, tyle szabel, tyle spis, wszystko to na niego.
— Nie on sam jeden z tamtej strony.
- Ale oni wszyscy na niego uderzą. Ja taka biedna!
— Ty go tak kochasz Heleno ?
— 0 kocham! kocham nad wszystko w świecie! nad wszystkich! — Popatrzyła nad siostrę, podała jej rękę. — I ciebie kocham Stefanido.
— Siostro moja. — Westchnęła Stefanida i zamilkła.
— Czegóż ty wzdychasz, mąż twój z tobą.
— Ze mną — ze mną! — I chciała smutek rozgonić z czoła. — Mówmy o Danielu; ja pamiętam jak on tobie dumki śpiewał, z tobą trapaka wycinał, jakaś ty była szczęśliwa!
— O ja taka z nim zawsze! ale teraz jemu boleść, mnie niewola.
— Ty nie w niewoli, tyś przy swojej siostrze, moja Heleno.
— I ty w niewoli, twój mąż w niewoli.
r— U kogo ?
—- U Marcina Cieciury. — I zadrżała czarnobrewa.
- Nie bój się moja miła, i włos ci z głowy nie spadnie, ja nie dam, mój mąż nie da. — I do siostry się przybliżyła; i obie czarnobrewe tuliły się do siebie, jak gdyby było na pustyni, bez ojca, bez matki i kogobądź w świecie; jak gdyby sieroctwo na ich serca padło; przytulały sie do siebie, jak dwie zuzule na czeremszy, a w zamku było głucho, a na dworze było cicho.
Wypłynął księżyc na obłoki, i jasno świeci Świętemu Piotrowi i Pawłowi, bo to dzień ich święta jutro; dziś i na wiwaty janczarki grzmiały, dziś im na wiązanie hordy harcowały. A Zaporoża mołodce czekają z wiwatem, z wiązaniem; na jutro, na jutro. W kozaczym i w lackim obozie rżą konie, kopytami ziemię kołupią, strzygą uszyma, paszy nie chcą, a bezustannie zrywają się jak do biegu. Kozacy z Lachami po bratniemu