pewnie zmarzłeś. Nie chcesz? To nie trzeba. Zresztą, muszę już wstać, umyć się i może zjem to śniadanie. A potem pójdę do Zenka, on na pewno ma odrobioną pracę domową.
Właściwie nie lubię odwiedzać Zenka. Jego matka nigdzie nie pracuje i zawsze siedzi w domu. I gdy ja przyjdę to tak patrzy na mniej jakby się zaraz miała rozpłakać. Jak tylko wejdę, pyta czy nie jestem głodny, a gdy mówię jej, że nie, nie jestem, to i tak częstuje mnie czekoladkami przywożonymi z Węgier, których nie znoszę. Ale do Zenka wpadam często, a wszystko z powodu prac domowych, które on regularnie odrabia, a ja coraz rzadziej. Kiedyś powiedział mi, że ja to mam fajnie, nikt mnie nie pilnuje i mogę robić, co chcę. Pomyślałem, że jest strasznie głupi, ale tylko pomyślałem, nie zdradziłem mu swoich myśli. Bo i po co? Mógłbym go jeszcze obrazić i byłby koniec ze ściąganiem zadań z matematyki i wypracowań z polskiego. A Zenek jest w tym dobry: nie robi błędów ortograficznych i rzadko myli się w rachunkach.
Szybko uporałem się z przepisywaniem pracy domowej i razem z Zenkiem szliśmy do szkoły, gdzie będziemy musieli przesiedzieć aż sześć godzin. Ostatnią lekcję mamy z wychowawczynią. Pewnie znowu będzie narzekać, że klasa jest słaba i nie robi postępów w nauce, i że za mało makulatury oddaliśmy, i frekwencja nie najlepsza. A niech sobie narzeka, to jej sprawa, byleby mnie nie wzięła, tak jak tydzień temu, i dwa tygodnie temu, na rozmowę do pokoju nauczycielskiego. Zrobi się wtedy taka tkliwa i zacznie wypytywać dlaczego opuszczam się w nauce? Od tej tkliwości, nic nie mogę powiedzieć i tylko najchętniej uciekłbym gdzieś. Milczę uparcie, a ona powtarza w kółko: rozumiem cię, doskonale cię rozumiem i tak w kółko. Jak tak doskonale rozumie, to po co pyta?!
Ale dzisiaj nie było żadnej rozmowy, nie musiałem czytać swego czyli Zenka wypracowania i w ogóle nikt mnie dzisiaj nie wywoływał do odpowiedzi. Jednej dziewczynie chłopaki nawrzucali mrówek do torby i ta poskarżyła się wychowawczyni. Nie wiem czy po lekcjach oberwała za skarżypyctwo. W sumie nie było nawet zbyt nudno i przyjemnie wracało mi się do domu.
W domu zastałem ojca stojącego przed szafą. Wyciągał z niej jakieś rzeczy i przyglądał się im uważnie. Domyśliłem się, że jest to ubranie mamy. Nie pierwszy raz przyłapałem ojca jak przypatrywał się sukienkom i płaszczom mamy. W zasadzie nic mnie to nie obchodzi, ale uważam, że coś takiego niezbyt pasuje do dorosłego mężczyzny i trochę go ośmiesza.
Tym razem — sam nie wiem, co mnie podkusilo — nie udałem, że nic nie spostrzegłem, tylko zapytałem czy nic moglibyśmy tych rzeczy sprzedać. Najpierw zapytałem, a potem jeszcze dodałem, że za te pieniądze mógłby kupić sobie palto na zimę albo nową kurtkę dla mnie, bo ta, którą noszę, ma już trzy lata, jest więc stara i zupełnie inna od tych, jakie noszą moi koledzy.
Nie wydaje mi się, żeby to był zły pomysł i dlatego bardzo się zdziwiłem, kiedy ojciec słowem się do mnie nie odezwawszy, natychmiast zamknął szafę i poszedł do kuchni. Ja też poszedłem do kuchni, bo poczułem się głodny. W milczeniu przygotowywałem sobie jedzenie. W pewnym momencie ojciec odezwał się do mnie. Zapytał czy nie mam ochoty na szproty w oleju, kupił je dzisiaj wracając z pracy, wyjaśnił, a przy tym uśmiechnął się tak smutno, że mu odpowiedziałem, że nie mam ochoty na te szproty, że w ogóle to zjem coś później, a teraz pójdę poleżeć i zamknąłem się w swoim pokoju.
Leżąc zastanawiałem się czy ojciec zje całą puszkę szprotek czy może trochę zostawi. Gdyby się tak smutno nie uśmiechał, siedziałbym teraz w kuchni i jadł szproty, moje ulubione rybki, a tak leżę tutaj i odpędzam sprzed oczu jego smutny uśmieszek. Czy naprawdę nie mógłby on wreszcie zacząć uśmiechać się odrobinę weselej?
Raz pamiętam, zawołał mnie do siebie. Chciał, żebyśmy razem obejrzeli film w telewizji. Jakaś włoska komedia, zresztą, strasznie zabawna. Więc oglądaliśmy obaj ten film i obaj głośno się śmialiśmy. Obaj komentowaliśmy gagi, na przemian wołaliśmy: patrz, patrz, co on wyrabia, zaraz spadnie!, i takie inne głupstwa. Ale pod koniec filmu to już tylko ja głośno się śmiałem, a ojciec tylko się uśmiechał, i to właśnie tak smutno jak dzisiaj. Dokładnie. Potem nawet, zanim zasnąłem, zastanawiałem się w łóżku dlaczego nagle przestała go śmieszyć ta zabawna komedia, jednak nic mądrego nie wymyśliłem.
I dzisiaj znowu ten smutny uśmiech. Jak ktoś jest smutny, to wcale nie powinien się uśmiechać. Przynajmniej ojciec mógłby tego nie robić, jeśli już wcześniej zapytał mnie czy mam ochotę na szproty. Teraz pewnie kot je zje. a ja obejdę się smakiem.
Poleżałem z pół godziny i wstałem. Zajrzałem do kuchni. Nie było w niej nikogo. W całym mieszkaniu nikogo nie było. Od razu poczułem się lepiej. Ojciec gdzieś wyszedł, nawet nie wiem kiedy. Kot grzał się przy grzejniku. Zaparzyłem sobie herbaty, włączyłem telewizor i wygodnie rozsiadłem się w fotelu.
Wcześniej na telewizorze stała fotografia mamy. Teraz stoi na półce z boku i przez to nie rzuca się za bardzo w oczy. Myślę, że tak jest lepiej. Bo ilekroć włączałem telewizor i przypadkowo zerknąłem na tę fotografię, to mnie aż ściskało w dołku i nie mogłem spokojnie obejrzeć żadnego filmu. Ojciec też zamiast oglądać film, to zdaje mi się, patrzył wyłącznie na tę fotografię. A teraz, gdy czasem ją odkurzam, to mnie jeszcze ściśnie trochę w dołku, ale już coraz mniej. Na miejscu ojca w ogóle nigdzie bym jej nie stawiał, bo taka fotografia tylko przypomina nieprzyjemne chwile, o których każdy człowiek z pewnością wolałby zapomnieć.
Zagapiłem się w telewizor i ręką zepchnąłem szklankę ze stołu na podłogę. Oczywiście herbata wylała się i na dywanie