189
Czego potrzebuje współczesna archeologia?
wystarczająco dobrze ułożona, to właściwie nie trzeba już prowadzić badań w terenie. Wystarczy opublikować samą propozycję i będzie ona zaakceptowana jako modelowa nawet przez tych, którzy ciągle mówią o konieczności prowadzenia wykopalisk. Koniec z kurzem, upałami i prostokątnymi wykopami. Siedząc w wygodnym i klimatyzowanym gabinecie kreował teraz hipotezy, budował prawa i modele, wysyłając nowe rzesze studentów w teren, aby testowali jego pomysły. Sam nie uczestniczył już w pracach polowych. Może i dobrze, bowiem, jak zauważył jeden z jego profesorów: „ten słabeusz nie mógłby się dokopać niczego w kociej skrzynce do załatwiania codziennych potrzeb.”
Nazywam go Nowonarodzonym Filozofem. Jest produktem lat sześćdziesiątych i wcale nie jest osamotniony. Jest ich więcej, zwłaszcza pośród absolwentów tego samego uniwersytetu. Zanim jednak dopuścimy go do głosu, poznajmy drugiego towarzysza podróży. Ten nazywa się Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych, albowiem uzyskał doktorat nie w 1968, ale dziesięć lat później, w roku 1978.
Jak większość generacji tych lat, Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych ma jedną charakterystyczną cechę — ślepą ambicję. Nie jest zainteresowany ani historią kultury propagowaną przez jego profesorów, ani nie ma szczególnego zamiłowania do teorii, tak charakterystycznego dla generacji lat sześćdziesiątych. Jego cel był od początku prosty: stać się sławnym, dobrze opłacanym, zauważanym w środowisku - osiągnąć natychmiastową satysfakcję zawodową. Nie ma znaczenia, jak doszedł do tego i kogo podeptał. Zaiste, dane archeologiczne nie mają znaczenia. Dla niego archeologia była jedynie sposobem, wehikułem przybliżającym go szybko do celu. Wcześnie też spostrzegł, że ludzie zgodzą się na wiele, jeśli idzie o archeologię.
Jako doktorant Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych słuchało wykładów o archeologii znanego profesora, którego nazwę Profesorem H. Profesor H. napracował się układając wykłady w klarowny i jasny sposób, syntetyzując literaturę przedmiotu, dodając swoje oryginalne interpretacje, a także sporo własnych, jeszcze nieopubliko-wanych danych. Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych prowadziło dokładne notatki i skrupulatnie kolekcjonowało wszystkie dodatkowe informage, które Profesor H. szczodrze przynosił na kolejne wykłady.
Tuż po uzyskaniu doktoratu Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych otrzymało pierwszą pracę w mniej znanym uniwersytecie. Pierwszego dnia pracy poszło do biura uniwersyteckiego wydawnictwa i zapytało, czy byliby zainteresowani podręcznikiem do nauki archeologii. Oczywiście, byli. Dziecko skrupulatnie uporządkowało swoje notatki i złożyło je w wydawnictwie jako swoją książkę. Książka uzyskała entuzjastyczne recenzje. Dzisiaj jest to jedyna publikacja, którą Profesor H. lubi i systematycznie używa jako podręcznika do swoich wykładów. Profesorowie z uniwersytetu przyznali Dziecku stały etat. Profesor H. nie otrzymał nic, albowiem nie miał żadnych publikacji. „On jest świetnym nauczycielem” mówili o nim koledzy. „Gdyby tylko publikował tak, jak jego były student”, dodawali.
Z antropologicznego punktu widzenia Dziecko-Lat-Siedemdziesiątych udowodniło, że nasza subkultura (świata nauki) nie tylko toleruje podobne zachowania, ale nawet je nagradza. To jednak nie koniec historii.