23
problemów i zagadnień pozostaje nadal poza zasięgiem uwagi badaczy. Jakie, Pańskim zdaniem, są najważniejsze?
— Oczywiście jest prawdą, że w wiedzy o mieście, mimo wielu wartościowych prac historyków i badaczy kultury, istnieje jeszcze olbrzymie pole, które należy zagospodarować. O Wilnie w ostatnich latach pisało się dużo, powstah' świetne książki i rozprawy Małgorzaty Stolzman, Andrzeja Romanowskiego, Józefa Poklewskiego, Stanisława Beresia, Marek Zaleskiego, Andrzeja Zieniewicza czy Krzysztofa Woźniakowskiego, że wspomnę tylko te, które się wiążą z moją dyscypliną. Jest mnóstwo wspomnień, zwłaszcza o międzywojennym Wilnie. Jednak ciągle istnieją luki, głównie dotyczące widocznego w tym mieście „styku” narodowości i kultur. Do tej pory zajmowaliśmy się przede wszystkim literaturą i kulturą polską, spychając na dalszy plan to wszystko, co miało charakter „pograniczny” i synkretyczny. Wiemy dotąd bardzo mało o naprawdę znaczącej w Wilnie — „Jeruzalem Północy” — literaturze i kulturze żydowskiej; ciągle stanowczo za skromnie przedstawia się wiedza o kulturze i literaturze litewskiej w mieście oraz o związkach litewsko--polskich. Na interpretatorów czeka również wileńskie środowisko białoruskie, rosyjskie, tatarskie i karaimskie. W takich kontekstach szczególnej wagi nabiera typ i charakter związków, formy osmozy i formy napięć na styku tych wszystkich zróżnicowanych światów. Zasadniczą kwestią staje się zakres oddziaływania Wilna na zewnątrz. Dokładnego zbadania i opisu wymaga bogate czasopiśmiennictwo wileńskie, ruch wydawniczy, różne aspekty życia literackiego. Tematy podobne można mnożyć. Lecz badania takie wymagają wysiłku nie jednostek, lecz całych zespołów', wymagają umiejętnie sprecyzowanych projektów badawczych i — rzecz jasna — międzynarodowej współpracy. Przy tym należy się wyzbyć resentymentów i nawet płynących z najszlachetniejszych pobudek — sentymentów, tak aby zamierzone naukowe działania można było prowadzić sine ira et studio.
W „Przewodniku radiosłuchacza” z 1939 roku przeczytałam, że ciche Wilno, „pomazane“ dostojeństwem historii — nie lubi nowoczesności, hałasu, niepewnych nowinek. Kto tu chce zamieszkać, musi się dostroić, przesiąknąć specyficznym klimatem miasta, uszanować jego godność — inaczej doczeka się zarzutu, że jest „nietutejszy ”. Tak było w dwudziestoleciu międzywojennym. Ofiarą tego stał się wielki działacz społeczny Witold Hulewicz. Czy zgadza się Pan z tą myślą?
— Mówimy tym razem o Wilnie międzywojennym, a więc mieście, którego ówczesny byt określały fakty zdecydowanie odmienne od dzisiejszych. Wówczas, w okresie niedawno odzyskanej niepodległości, wr atmosferze politycznych i ideowych konfliktów, próbowano określić wileńską tożsamość także i w takiej opozycji: „tutejszy” i „przybysz”. Akcentowano odrębną wartość Wileńszczyzny, nawet w jej anachronicznych kształtach. Były to również kwestie ambicjonalne, czasem dodatkowo motywowane ideologicznie. Sądzę, że z takich powodów' atakowano Hulewicza i jego radiowych współpracowników. Równocześnie jednak, w bardzo wielu przypadkach „przybysze” stawrali się największymi „patriotami” Wilna: Łopalewski, Limanowski, Lorentz — to pierwsze z brzegu przykłady. Takim wileńskim patriotą był również autor zbiorku wierszy Miasto pod chmurami... Witold Hulewicz.
Wraz z prof Elżbietą Janus byl Pan pomysłodawcą wznowienia w 1993 roku polonistyki na Uniwersytecie Wileńskim. Już od 9 lat działa pomyślnie katedra polonistyki kierowana przez prof. Al gis a Kaledę. Aby utworzyć jakąkolwiek nową placówkę naukową, potrzebna była zgoda najwyższych władz. Podejrzewam, że uruchomienie Katedry nie było łatwe?