w ruinach Aten
a więc Już na,l atakl lotiUoze?
pan myśli o moim
Wyd*te ml się nle-
Pan wic. że sprzeza dwa
sztuk&L
"umączy r?<Lta; Dtató i owady lak ladzie.
pt‘k*c-
Wj? .. pyta MU.
^«n:e tal itonosl. ~~ 1,0 Jeśli jtonoga
*ł,<*a d
nałożyłem się ^ mamusia jest te m,^szystkłch na D>/* da Potęgo na jmi nawet w za-
czapkę.
to2o nie będzie. a<"l grosza.
takim razie do-
<*apkę...
chljpc^i
w
Skok o tycze#
SMIGUS-DYNGUS
Pranuś był w doskonałym humorze. Pogwizdując dokończył wiązania krawata, nałoiył .marynarkę, pieczołowicie przetarł rękawem po powierzchni moloutka 1 nałożył go sobie na głowę.
Potem oraniał krytycznym spojrzeniem panujące w Jego kawalerskim pokoju nieporządki 1 wszedł na ko-rytaiz.
Przekręcił U ucz w zamku I skierował al« ku schodom.
W tym momencie otwarły się drzwi u sąsiadów, a leilnocześnle Premii omal sio nie wywrócił, gdy mu chlaśnięto w twarz garncem zimnej wody. Stłumiony chichot, który dobiegł do uszu Pranusia spoza zatrzaśniętych drzwi, pozwolił Pranu-slowi zorientować się. iż sprawczynią mokrej niespodzianki była dorastająca latorośl sąsiadów, która często ..sypała oko" do Franusia, na co ten Jednak nigdy nie zwracał uwagi.
Przypomniawszy sobie w porę iż dżentelmena obowiązuje szacunek dla dam, poprzestał Pranuś nn mruknięciu:
— Psiakrew!-. Zapomniałem o dyngusie-
Wrócił do swego pokoju, otarł twarz ręcznikiem, stwierdzając przy sposobności. Iż mył się niepotrzebnie przed wyjściem z domu. potem zmie
nił marynarkę, oczyścił melonik 1 cichutko. Jak złodziei, wymknął się na ulicę.
Pogoda była cudowna, więc Pra-nuś udał się do parku. Zbyt wczesna pora nie nadawała sic eto składania wizyt znajomym.
Prahuś rozkoszował się pięknem świątecznego, rozsłonccznloncgo ranka 1 dumał pogodnie, siedząc no ławeczce parkowej.
Wtom — uczuł *.e lakaś potworna siła zrzuca mu melonik z głowy. Aż zahuczało mu pod czaszką. Coś grzmotnęło go w kark. potem w potylice I znowu w kark.
Pranuś zerwał się, lak oparzony I zaryzykował spojrzenie poza siebie.
Ogrodnik, z sikawką w ręku. kłaniał sic uprzejmie:
— Bardzo pana przepraszam- Nie zauważyłem. Ale to nic mc szkodzi, przecież dz.ś mamy dyngus...
— Bodaj clę diabli... — warknął Pranuś.
Podniósł swój mocno zdefasonowa ny melonik wcisnął na mokrą, rozwichrzoną czuprynę ł co prędzej wyniósł się z parku.
Pranuś zupełnie slradl humor. Jakiś rozochocony wyrostek, przebiegając enhno PranusJa. puścił mu prosto w nos strumyk wody z gumowej szprycy, wołając:
— Dyngus, proszę pana
Pranuś sięgnął po chusteczkę | odruchowo pociągnął nosem. Perfumy? Odzie tam!- Zwykła woda.
Mijał właśnie gromadkę młodzieńców, którzy oblegali okno na wysokim parterze, trzymając w pogotowiu flaszki, flakony, flaszeczJd I szpryce. Wtem w oknie pojawiła się tęga jejmość. z groźnym marsem na twarzy. Młodzieńcy rozbiegli się momental- ‘ nie. Przeznaczony dla nich strumień płynu dostał sic Pranuslowl. któr^ stwierdził z najgłębszym oburzeniem, iż to nie było nawet woda tylko Jakieś pomyje.
Pranuś ruszył galopem w powrotną drogę do domu. Wywrócił kilku przechodniów, nabił sobie porządnego guza w zderzennu z latarką 1 wreszcie ugrzązł w grupie wyrostków, bijących się zawzięcie. Ktoś. go szturchnął pod bok. ktoś znów Inny stuknął go flaszką po głowic.
Gdy Pranuś wrócił na stacji pogotowia do jakiejś takie] przytomności. rzekł, zwracaląc tlę do lekarza:
— Proszę pana. niech pan nigdy
nie wychodzi w dyngus na ulicę. A ieśll będzie pan musiał to zrobić, zamiast garnituru, niech pan włoży kostium kąpielowy, a zamiast kapelusza hełm. v
“?,tr°log«
muszo pa. miał się baczności
«rod2k“ra Sta'
!Ce Pan uprze. jg SlQ ln'ata na Jestem bokse-
— Co to może być: wyraz na sześć liter, oznaczający .wielki dom wariatów?
— Europa.
— Och, najmocniej przepraszam-
— Mówią, że dzieci dziełu się inteligencją swoich rodziców.
—W takim razie pan rmi-slai mleó bardzo liczne rodzeń stwo.
Uczciwy
— Czyś pan czytał ostatnio w gazecie, że...
— Zostaw pan. Nic nie czytałem. Ja ostatnio nie czytuje gazet.
— Dlaczego?
— Bo znalazłem przed pan dhiami portfel z gotówką. I boję się przeczytać ogłoszenie • zgubie, bo musiałbym wów czas portfel oddać, no nie?.
Dzieci
- Słuchajcie, moje dzlaoL Jak to czasem bywa. W sąsiad ntm domu mieszkali pewri państwo i mieli synka i córeczkę. Teraz tydh państwa Już nie ma, a dzieci zostały się zupełnie same. Nie mają nlko-zo. - •
— To może by fm podarować naszą ciocią Wflćcię, mamusiu?
Zachęta
Uroczyste przyjęcie. Do stołu podaje nowa służąca. Ideał: prosto Ze wsi. Bardzo pracowita i posłuszna.
Przy herbacie dłużąca roznosi tort. Jeden z gości nakłada sobie na talerz dwa kawałki tortu.
— Weź pan Jeszcze jeden,
— zachęca gorliwie dziewoja.
— I tak obliczono po trzy kawałki na każdy pysk.
do mojego gabinetu Podejrzliwe spojrzenie, "zawołała. — Czyś kogo vv ostatnie li
ZabytS ,,W cza-
ostrożnie.
* — No. mój drogi. Przecież to zupeł
nie zrozumiałe. To może być tylko de-’ tekyw w masce, albo aktor, któy-r na ! Boże Narodzenie gra role świętego Mikołaja. 'Tylko ci dwaj ludzie mogą dzisiaj nosić taką brodę. A ponieważ świę* nJWcdzin* ta minęły już dawno, człowiek z brodą
u ^sibcy. v w cte«u ostatnich jest napewno detektywem. Pozatem nikt • — •* inny nie ma potrzeby siedzieć na wprost
, naszego domu w taki ulewny deszcz. kiedy o sto kroków dalej znajduje się i kryty przystanek tramwajowy. Czy jesteś zupełnie pewny, że nie popełniłeś żadnego mordu?!
, — Najzupełniej pewny. — odpowie
działem tonem głębokiego przekonania. — Ilekroć morduję kogoś, zawsze sobie wszystko dokładnie notuję, abym nie za*
; pomniał na wypadek, gdybym chciał kiedyś pisać pamiętniki.
! — A może sfałszowałeś pieniądze? —
wypytywała mnie moja żona. — Może J puściłeś w obieg parę tysięcy podrobionych banknotów?
— Zupełnie wykluczone! - zaprote-
- o1uarł®m !*> chwili zasta-p^roc7'» • w'adonio w ciągu Al„za "te Popełniłem żad-e o co ci chodzi właści-
dJtSl ie *** od Rodziny don, yw w cywilu i ob-Dr?!; "'yjaśnifa Edyta zwołała mnie do okna.
naprzeciw nas sie-i°wick l długą, siwą strumieniami ale on stanowisku wytrwale % spokojem.
■ *c to jest detektyw?—
stowałem zdecydowanie. — Mol rodzice mieli dbść staroświeckie poglądy 1 jeszcze jako dziecku wpoili ml przekonanie, że takich rzeczy nie robi sie. Czasem mam ochotę na to. ałe przyzwyczajenie jest silniejsze od pokusy. To jest słabość. Ja wiem. ale taki już jestem.
Edyta zamyśliła się. Człowiek z brodą wciąż jeszcze siedział na deszczu, Jak przygwożdżony.
— A może jakieś małe włamanie? Pomyślno dobrze, kochany, — podjęła znów Edyta.
— Przysięgam, że moje sumienie Jest czyste, jak nowonarodzonego dziecka.
— Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego znajdujemy się pod policyjną obserwacją. Jutro mają przyjść do nas na brid-źa Jusfuiowie. Jeśli tv s:e znajdziesz w międzyczasie w areszcie, to chciałabym to wiedzieć wcześniej, żebym zdążyła zaprosić kogoś na czwartego.
Wstałem, aby zapytać człowieka z białą brodą, czemu się tak interesuje naszym domem.
— Mam nadzieję. — powiedziałem ‘do żony. — że sprawa się prędko wyjaśni. Może lekarz kazał mu siedzieć kijka godzin na deszczu spowodu reumatyzmu. A może też ławka jest świeżo malowana
niej i nie może wstać. Zobaczymy1 — W każdym razie weź z sobą parasol na wypadek gdyby cię miał zaraz zaaresztować. — zawołała Edyta czuła i przezorna. Jak zawsze. — Do komisariatu Jest spory kawałek drogi, i nie zapomnij napisać do mnie na ile lat cię zamknęli i kiedy będzie można odwiedzić cię.
Ucałowała innie serdecznie a ja przebrnąłem przez strumienie deszczu na drugą stronę ulicy i zapytałem go czy mu czegoś nie potrzeba.
— O. nic. — odpowiedział grzecznie człowiek z siwą brodą. — dziękuję panu serdecznie.
— Może pan będzie uważał to za natarczywość. — nalegałem ale chciałbym wiedzieć, dlaczego siedzi pan na ławce, podczas gdv chmury się obrywają!
— Ależ chętnie panu wyjaśnię. — od-Panf tajemniczy człowiek. — Zauważył pan czyba, że noszę nowe palto nieprzemakalne. Kupiłem je dopiero w ubiegłym tygodniu. Ale mojej żonie nie podo-ba się ten kolor j kazała mi tak długo si* dzieć na deszczu, póki palto nie przemoknie. A wtedy będzie je można oddać w fabryce, ponieważ jest gwananto-
A może też ławka jest świeżo malowana wanie nieprzemakalne i ten szanowny starzec przyklei! się doi
D. H. Barber.