BIAŁE PLAMY W BADANIACH... 41
np. ruch nowelancki, obejmujący według niestrudzonego badacza czeskiego Z. Simećka — szlaki przepływu informacji w XVII i XVIII w. z Polski (przez Lwów, Kraków, Wrocław, Gdańsk) na zachód, nie mogły w wymienionej „Encyklopedii” znaleźć wyjaśnienia z tej prostej przyczyny, że nikt ich u nas nie badał. Zagadnienia typologiczne ciągle bardzo trudne, wymagające niezwykłej sumienności — a nieraz i zdolności paleograficznych — nie pociągają młodych badaczy (poza takimi wyjątkami, jak K. Augustyniak nurtująca czasy Zygmunta III). Ba! typologia woła wielkim głosem także w świecie zjawisk prasowych XIX i XX w. Czyż nie pokutuje w różnych, nawet najnowszych, studiach i przyczynkach — włączanie do prasy wytworów takich jak kalendarze, druki ulotne, bibuła agitacyjna, almanachy itp.? Czyż dziwna inercja w klasyfikacji tych wytworów druku — poza indywidualnymi, nie generalizującymi, próbami opisu i analizy poszczególnych tytułów — nie razi białą plamą w naszym prasoznawstwie i w warsztacie historyka?
Przejdźmy z kolei do dwóch ostatnich stuleci.
Tu ciągle zagadko wością intryguje problem anonim atu dziennikarskiego. Sprawa wychylająca się znienacka tu i owdzie w drobiazgowych czy biograficznych zarysach kariery indywidualnych redaktorów, reporterów czy publicystów prasowych — jako zagadnienie problemowe, oddające ewolucję zjawiska od strony prawnej, etycznej czy psychologicznej — w naszym piśmiennictwie nie istnieje. A czy historia dziennikarstwa jako profesji może się obyć bez ustalenia ewolucji anonimatu? Czyż wreszcie w różnych warunkach ustawodawczych państw zaborczych kształtowała się ona jednakowo? Odpowiedź na to pytanie dać winni przede wszystkim historycy prawa prasowego. Natomiast historyków zawodu dziennikarskiego obciąża odpowiedzialność za milczenie, a w najlepszym razie za zbyt powierzchowne traktowanie takich zjawisk, jak koteryjność (by ostrzej nie nazwać tego klikowością) zawodu, przy pomocy jakże nieraz pociągającej strony anegdotycznej, nawet sensacyjno-plotkarskiej. Oczywiście nie o te elementy fabu-larno-biograficzne tu chodzi, choć w dziejach koterii z pewnością nie brakłoby niejednej czarnej plamy na wzniosłym pomniku naszej żurnalistyki. I właśnie dlatego kwestia koterii, o której w szerszym pojęciu grupy literackiej pisali już niemało historycy literatury, zarówno starsi (jak P. Chmielowski, W. Bruchnalski, W. Feldman), jak i nowsi (S. Kawyn, K. Poklewska, M. Inglot) — jest jednym z najistotniejszych motorów rozwoju czasopiśmiennictwa i przekazu aktualnej informacji. O koteriach dziennikarskich sprzed stulecia i ich roli niechaj wolno będzie przypomnieć słowa podpisanego:
... Koterię charakteryzuje wzajemne popieranie się — nawet materialne (...) w inicjatywach wydawniczo-publikacyjnych (...) Spoiwem Wiążącym (...) jest przede wszystkim świadomość wagi informacji przekazywanej w druku ogółowi czytelniczemu, świadomość, że służyć ma ona bądź podniesieniu ogólnej wiedzy bądź przygotowaniu tego ogółu do recepcji propagowanej idei czy zamierzonych akcji (s. 52).