114
URANIA
4/1993
opublikowaniem swego odkrycia, ale wyniki nie budziły wątpliwości. Zostały więc przyjęte przez świat naukowy bez zastrzeżeń. Analiza danych pomiarowych z innych stacji na Antarktydzie w pełni je zresztą potwierdziła. Zjawisko nazwano spektakularnie (ale wcale nie bez sensu) „dziurą ozonową nad Antarktydą”.
Co prawda uznano to na ogół tylko za swego rodzaju ciekawostkę naukową, ale uczeni przyjęli ją jednak z niepokojem. Odkrycie Fhrmana spowodowało w kołach naukowych całego świata żywy wzrost zainteresowania sprawami ozonu atmosferycznego. Wyniki były natychmiastowe. Dokładna analiza danych z naziemnych i satelitarnych stacji pomiarowych wykazała, że od końca lat sześćdziesiątych mamy do czynienia z globalnym maleniem ilości o-zonu atmosferycznego. Nie jest ono duże i nie jest szybkie, ale jest jednak bardzo niepokojące, gdyż ma charakter stały i podlega przyspieszeniu.
W różnych rejonach Ziemi tempo i zakres tego zjawiska, nie są takie same. Po raz pierwszy wyraźnie ujawniło się ono na Antarktydzie ze względu na istniejące tam warunki. Obecnie już przez cały rok mamy nad Antarktydą doczynienia ze znacznym niedoborem ozonu, a bywają okresy kiedy następuje całkowity jego zanik, co dawniej nigdy się nie zdarzało! Niestety jednak dziura ozonowa nie ograniczyła się do Antarktydy. Ciągle się powiększa i o-becnie obejmuje już swym zasięgiem południową część Argentyny, Australii i Nową Zelandię. Spowodowało to już wiele niekorzystnych zmian w biosferze tych rejonów i odbiło się na zdrowiu i życiu ludzi tam zamieszkałych, wszakże człowiek ze swoją „potęgą”, jest tylko częścią biosfery... Niestety wiadomo, że na tym się nie skończy i zjawisko nadal się będzie rozszerzać i obejmować inne rejony Ziemi.
Stosunkowo najmniej zagrożone są rejony okołorównikowe naszej planety. Zanik ozonu jest tu niewielki, około jedno-procentowy. Jest to „szczęście w nieszczęściu”, gdyż są to przecież rejony gdzie promieniowanie nadfioletowe Słońca jest najsilniejsze.
Również sytuacja na północnej półkuli Ziemi nie jest taka zła jak na południowej ze względu na istotną różnicę klimatu okolic podbiegunowych. Niestety jednak i tu już od kilku lat zaczął występować wyraźny ubytek ozonu. Najpierw ujawnił się on w północnych rejonach naszej półkuli — w Skandynawii, w Kanadzie — donieśli o nim też meteorologowie z Sankt Petersburga. Niestety strefa zaniku ozonu zaczęła się przesuwać na południe i obecnie zajmuje już szerokości geograficzne, w których położone są Polska, Niemcy, Francja, czy Stany Zjednoczone. Geofizycy i meteorologowie tych krajów alarmują, że występuje niedobór ozonu w porównaniu z okresem sprzed dwudziestu łat, dochodzący do 10% średnio rocznie.
Na szczęście nic występuje równomiernie w ciągu roku. Wyraźny niedobór ozonu mamy w Polsce od listopada do kwietnia, a w pozostałych miesiącach jest on stosunkowo nieznaczny. Wtedy więc, gdy Słońce wznosi się u nas najwyżej ponad horyzontem (w czerwcu i lipcu), promienie jego napotykają na stosunkowo grubą jeszcze ozonosferę. A należy tu wyjaśnić, że jak się obecnie ocenia jcdnoprocentowy zanik ilości ozonu, powoduje około dwu-procentowy wzrost intensywności nadfioletowego promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi.
Skąd jednak te obawy przed promieniowaniem nadfioletowym? Przecież wszyscy wiemy, że światło jest niezbędne do istnienia większości organizmów żywych. Jest tak rzeczywiście, ale z zastrzeżeniem, że mówimy o sytuacji „normalnej”, występującej „normalnie” w przyrodzie danego rejonu geograficznego. Wegetujące tam organizmy żywe (roślinne i zwierzęce) w ciągu setek i tysięcy lat przystosowały się do istniejącego w tym rejonie charakteru nasłonecznienia, a zmiana tego nie może być dla nich obojętna.