Bardzo miły pan poradził mi, abym zapisała się do liceum krawieckiego, a po pół roku mogę spróbować przenieść się do liceum plastycznego. I tak zrobiłam. Tymczasem trzyletnie liceum krawieckie tak mi się spodobało, że przeszła mi ochota na przeniesienie. To była wspaniała szkoła o przedwojennych tradycjach. Uczono nas kostiumologii, żurnalistyki, historii sztuki, projektowania mody, rysunku itd. Dowiedziałam się nawet, jakie były fryzury w różnych epokach, począwszy od czasów greckich.
Tak więc zostałam, a potem zdałam maturę. Zresztą z dużymi problemami, bo w trzeciej klasie... wyszłam za mąż. Ale o tym wiedziała tylko moja wychowawczyni.
Zostałam potajemnie żoną dżolera. A kto to jest dżoler? I jak do tego ślubu w ogóle doszło?!
No cóż...W domu byłam zawsze trzymana w ryzach. „Pamiętaj! Wolę cię zobaczyć w trumnie niż bez cnoty!” - tymi słowami pożegnała mnie matka, gdy się w końcu zgodziła na mój pobyt w Krakowie. Miałam na wszelki wypadek zamieszkać u zakonnic. Tak też się stało. Zatrzymałam się w bursie u sióstr na ulicy Warszawskiej, a po jakimś czasie przeniosłam się do pokoju sublokatorskiego przy ulicy Szlak 59. Potem się okazało, że to dokładnie ten sam dom, w którym mieszkał mój ojciec, gdy studiował w Akademii Sztuk Pięknych. Ale i tam nie zagrzałam miejsca. W liceum poznałam Kikę Matzenauer, młodszą siostrę Mariana Matzenauera, w przyszłości dziennikarza sportowego, i bardzo się z nią zaprzyjaźniłam. Zaproponowała mi, abym zamieszkała z nią oraz jej matką i tym sposobem sama oddałam się dobrowolnie w reżim starszej pani. Nie myślałam o cnocie, czy o wygodzie, ale panicznie bałam się powrotu do Jędrzejowa. Zresztą z Kiką czułam się świetnie, a opieka jej matki wcale nie była dokuczliwa. Mamę jakoś udobruchałam, choć nigdy nie mogłam pojąć, w jaki sposób ta otwarta na świat, niesłychanie samodzielna kobieta, która tyle razy narażała się zarówno
44