Fol. 5. Wnuczek Kubuś przy komputerze
THE UNIVERSITY OF TOKYO
GATAIOCUE 1987-88
publikowałem za granicą. W rok później po raz pierwszy pojechałem do Japonii - na 10. Kongres IABSE (International Association for Bridge and Structural Engineering), której to organizacji byłem członkiem od roku 1972. Wtedy nie przeczuwałem, że przyjdzie mi później pracować na Uniwersytecie Tokijskim (fot. 4) i wygłaszać wykłady na pozostałych sześciu uniwersytetach cesarskich w Japonii.
Moja ówczesna intensywna działalność naukowa sprawiła, że niedługo potem, w roku 1978, zostałem profesorem nadzwyczajnym. Stało się to odskocznią do krótkiego „mariażu" z UNESCO. Pracowałem dla tej organizacji jeden rok w latach 1979-1980, jako ekspert ds. kształcenia w budownictwie przy ministerstwie edukacji w Mogadiszu (Somalia). Rodzina została w Polsce. W owym czasie Rosjanie weszli do Afganistanu, a w kraju wybuchła „Solidarność”. Sytuacja międzynarodowa była zła, a w Gdańsku mógł powtórzyć się grudzień. Dlatego zrezygnowałem z tej pracy i w roku 1980 wróciłem do domu. Stan wojenny zastał mnie w Polsce. Nie byłem aktywnym działaczem „Solidarności”, ale jednym z dziesięciu milionów, wierzącym, że wszystko może się zmienić.
Fot. 4. Profesura w Uniwersytecie Tokijskim
W tym czasie głównie pogłębiałem swą wiedzę. Jednakże po zniesieniu stanu wojennego wybrano mnie dziekanem, była to kadencja lat 1984—1987. Kończąc ją, dostałem zaproszenie do objęcia profesury w Uniwersytecie Tokijskim, o czym już wspomniałem. Pracowałem tam w łatach 1987-1988. Po powrocie, w roku 1992, zostałem profesorem zwyczajnym i po roku kierownikiem Katedry Mechaniki Budowli. Wszystko to zapewne sprawiło, że w tym samym roku 1993 wybrano mnie dziekanem po raz drugi, a w roku 1996 - po raz trzeci. Kończąc tę ostatnią kadencję w roku 1999, osiągnąłem równocześnie wiek emerytalny.
- Na fali odkurzania teczek, nie usłyszał Pan przypadkiem, że za granicę jeździli kiedyś tylko przyjaciele systemu?
- Rzeczywiście, miałem w paszporcie kilkadziesiąt wiz, niczym harmonijkę. Za każdym razem wyjazdy zagraniczne nie były jednak moją prywatną sprawą, ale odpowiedzią na takie czy inne oficjalne zaproszenie. Proszę też zważyć, że wszystkie moje zagraniczne pobyty kończyły się wyłącznie z mojej własnej inicjatywy. Zycie ułożyło mi się bez partii, czy też jakichkolwiek rozmów z wiadomymi służbami. Nie przemawia do mnie, gdy dziś ktoś mówi, że inaczej nie można było. Było można, gdy żyło się w zgodzie z własnym sumieniem. Są przecież granice, których nie powinno się przekraczać.
- Nie miał Pan pokusy, żeby zostać na stałe za granicą, w lepszym świecie?
- Nigdy nie myślałem, żeby zostać za granicą, choć bywało, że byłem tam wspólnie z rodziną. Uważam, że wykształceniem zaciąga się dług. Ktoś na moje wykształcenie przecież pracował. Widziałem, jakie są tam szanse, jakie u nas, ale idąc prostą drogą, bez zakrętów, można było i w naszych warunkach dojść do celu bez wielkich skrótów.
- Dziś mówi się o Europejczykach „obywatele świata”. Sądzi Pan, że obecnie ludzie mają większe prawo do wyboru miejsca życia, niż kiedyś?
- Moja córka mieszka i pracuje za granicą. Nie mam do niej żalu. Jeśli człowiek widzi, że tam otwierają się przed nim większe perspektywy niż tu - niech je-dzie, ale niech też pamięta, skąd wyszedł i co jest winien swojej ojczyźnie.
- Czy jest Pan zadowolony z tego, jak dziś wygląda Polska?
- Nie, bardzo odrzuca mnie dzisiejszy styl uprawiania polityki. W tej dziedzinie pozytywnym wzorem jest dla mnie generał Charles de Gaułłe. Ogólnie jednak potwierdza się teoria Kopernika, nie tylko astronoma, ale i ekonomisty, który twierdził, że pieniądz dobry wypierany jest przez pieniądz zły. Ta zasada działa również w polityce. Partie dbają o swoich ludzi, zwykły człowiek nie ma tam czego szukać.
- Jak pan dał sobie radę z przełomem technologicznym? Mam na myśli komputery, telefon komórkowy, MP3.
- Przez długie lata byłem konserwatystą i chyba jestem nim nadal. Liczyłem jeszcze na suwaku, gdy studenci używali już kalkulatorów. Od trzech lat mam komputer, korzystam z poczty elektronicznej. Chociaż, jakby nie było, jestem naukowcem, to często z opresji komputerowych ratuje mnie żona - inżynier budownictwa wodnego. Hasło MP3 niewiele mi mówi. I choć widzę, jak mój pięcioletni wnuk Kubuś sam już umie uruchomić w komputerze gry (fot. 5), to jestem przeciwnikiem czytania na ekranie, muszę mieć książkę
- Gdyby mógł Pan otrzymać w prezencie urodzinowym drugie życie, co by Pan wybrał?
- Jak powiedziałem, jestem szczęśliwy, niczego mi nie brak, nie sięgam wysoko. Mieszkam w bloku, a mój samochód ma dwadzieścia lat. Nie jestem wybitnie uzdolniony, jestem przeciętny, w moim odczuciu nadrabiam pracowitością, co w efekcie dało właściwy rezultat. A to jest dowodem, że ludzie uzdolnieni przeciętnie mogą sobie życie zorganizować (por. fot. 1). Niczego nie żałuję, dziś dokonałbym takich samych wyborów - także żony, którą uważam za wzór prawdziwej towarzyszki życia.
- O czym Pan marzy?
- Marzę o dosyć łagodnym przejściu na drugą stronę, żeby nie być nikomu zawadą.
- A co jest po drugiej stronie?
- Wierzę, że dowiem się wielu rzeczy. Frapuje mnie na przykład historia zachodniej słowiańszczyzny. Czekam na wieści o moich przodkach.
Katarzyna Żelazek Rzecznik prasowy
Nr 2/2009