Piotr Krywak
Bohater „Sześciu dni Kondora" Jamesa Grady ego trafił do pracy w CIA w niecodziennych okolicznościach. Jeszcze jako studentowi polecono mu napisanie eseju o Don Kichocie. Powieści Cervantesa nie czytał; zaczął tedy tak: „Nie pamiętam dobrze, kim byl Don Kichot. Wydaje mi się, że kimś w rodzaju Sherlocka Holmesa..."
Ciąg dalszy byl już tylko opowieścią o królu
Stwierdziwszy, że ucznia bardziej niż arcydzieła hiszpańskiej literatury fascynują kryminały, wykładowca, który przygotowanie eseju polecił, zaproponował wychowankowi współpracę z Centralną Agencją Wywiadowczą. Niezbyt pilny student analizował odtąd powieści sensacyjne, sprawdzając, które pomysły fikcyjnych przestępców da się wykorzystać w praktyce szpiegowskiej. Nieznajomość literackiej klasyki czasem się, widać, opłaca... Przynajmniej w USA, gdzie mit niezwykłej kariery wciąż pobudza ambicje młodych ludzi. I choć agent Kondor to postać zmyślona, przypomniany epizod z bestselleru Grady’ego jest znamienny: to, co stało się w Stanach Zjednoczonych kilkadziesiąt lat temu, powtarza się u nas. W następstwie cywilizacyjnych, a na dodatek politycznych i ekonomicznych przemian, zainteresowanie literaturą wysoką słabnie.
Recenzując wielokrotnie prace magisterskie poświęcone czytelnictwu różnych środowisk oraz prowadząc rozmowy z bibliotekarzami i nauczycielami, przekonałem się, że sympatia do beletrystyki rośnie wraz z wiekiem badanych. Najwięcej - i to przeważnie klasykę - czytają ludzie starsi. Pokolenie średnie czyta mniej, a jego gust cechuje znaczne zróżnicowanie, tak jeśli przyglądamy się rodzajowi lektur, jak i ich wartości artystycznej. Zwraca również uwagę zamiłowanie tej generacji do książki nieliterackiej, fachowej (zwłaszcza samouczków i poradników) oraz do publikacji z dziedziny prawa. Młodzież szkolna po książkę sięga zdecydowanie najrzadziej, przy czym dekla-
detektywów
ruje zwykle znajomość lektur obowiązkowych, a wyjątkowo tylko dzieł przeczytanych dobrowolnie. Literatura poznawana spontanicznie różni się ponadto, gdy uwzględnimy pleć ankietowanych. Wśród gimnazjalistek przeważa tematyka społeczno-obyczajowa i romanse, wśród gimnazjalistów - powieści sensacyjne i... erotyczne.
Badania czytelnictwa uczniów - oparte na ogól na ankietach - mają istotne wady. Po pierwsze, w omówieniu ich wyników nie oddziela się lektur obowiązkowych i nadobowiązkowych od innych tekstów. Po drugie, wypełniane kwestionariusze nie zawierają pytań sprawdzających, czy książka została przeczytana naprawdę. Po trzecie wreszcie, ten, kto deklaruje, że coś przestudiował, może - ze strachu lub ze wstydu - kłamać. Aż prosi się więc podjęcie tematu „czytelnictwo lektur obowiązkowych”, którego realizacja objęłaby nie tylko uczniowskie zapewnienia, lecz także zweryfikowanie ich prawdziwości i ustalenie stosunku między liczbą tekstów' faktycznie poznanych, a ilością pozycji przewidzianą w programie nauczania. Dopiero z takich testów mogłaby wyłonić się prawda.
Aktualny obraz problemu jest pełen sprzeczności: bibliotekarze twierdzą, że uczniowie czytają; wynika to z ankiet i ze statystyk wypożyczeń. A poloniści załamują ręce: dzieci nie znają lektur! Nieliczni oglądają filmowe adaptacje lub przeglądają streszczenia. Większość nie czyni naw'et tego. Dobrze, gdy z dwudziestu pięciu osób w klasie wymagany utwór znają dwie lub trzy. Pozostałych