niż wielka Kanada. Poziom życia w Korei Południowej jest znacznie wyższy niż w większej Birmie, a w miniaturowym Luksemburgu niż na Białorusi. Izrael, który zajmuje obszar mniejszy od Mazowsza, dzielnie stawia opór tym, którzy marzą o jego „wymazaniu z mapy świata”. Już z tego krótkiego przeglądu wynika, że bycie wielkim w sensie geograficznym nie musi oznaczać wielkości w wymiarze gospodarczym, naukowym, kulturalnym oraz politycznym i nie zawsze przekłada się na zwycięstwo militarne. Inna rzecz, że bardzo przyjemnie jest posiadać obydwa atrybuty jednocześnie. Taka sytuacja jest komfortowa, lecz za komfort się płaci... Nie rozumieli tego Polacy, którzy przez cały wiek XIX oraz w okresie dwudziestolecia międzywojennego (1918-1939) Ojczyznę swoją widzieli wielką. Łatwo zrozumieć te aspiracje, aczkolwiek własne plany i ambicje posiadały także inne narody mieszkające na tej samej ziemi, m.in. Litwini, Ukraińcy i Żydzi. Wiele od nich oczekiwano, tak naprawdę nic nie mając im do zaoferowania. Naród polski dążył do niepodległości, lecz nie godził się, aby Ukraińcy dostali przynajmniej jej namiastkę. Liczono na to, że Żydzi będą wierni Polsce, ofiarnie pracując na jej rzecz. W tym samym czasie, co rusz dawano im do zrozumienia, iż nie są u siebie. To wszystko prowadziło do ostrych polemik a nawet aktów agresji. Tym bardziej zadziwiają idylliczne obrazy Kresów oraz współżycia Polaków i Żydów, które można spotkać w niektórych książkach. Z tego rodzaju mitami od lat konsekwentnie walczy profesor Daniel Beauvois, wskazuje przy tym na analogię występującą w Polsce i we Francji: „Masa «kresowej» literatury, powstałej po upadku komunizmu, potrafi nawet nam wmawiać - zgodnie z zapewnieniami ziemiańskich pamiętnikarzy - że wszyscy właściciele ziemscy ogarnięci byli patriarchalną miłością do biednego ludu, do «naszego ludu», „bo to Polska właśnie”. Taka postawa bardzo przypomina lanie balsamu na dusze naszych kolonistów francuskich, którzy - również przeżywszy wypędzenie ze swoich siedzib - budują teraz
wyidealizowany obraz dawnego życia i propagują nastrój tak zwanej nostalgerii (czyli nostalgii za Algierią)”’.
Tylko część polskich elit wykazała się zrozumieniem dla potrzeb innych. Do chlubnych wyjątków należą Dzieduszyccy. Nie dziwi zatem fakt, że to nazwisko do dnia dzisiejszego także na Ukrainie budzi dobre skojarzenia, a książkę profesora Kazimierza Karolczaka im poświęconą możemy dostać w najlepszych lwowskich (i nie tylko) bibliotekach.
Historia rodu Dzieduszyckich uczy, że można być wielkim ciałem i duchem. Czytając pracę profesora Karolczaka zrozumiałem jeszcze jedno: być wielkim, to znaczy umieć uniżać się do tej rzeczywistości, w której żyje służba, biedna młodzież, wszyscy obcy, którzy wyciągają rękę po pomoc. Jest jeszcze coś, o czym współcześnie bardzo często się zapomina. Osoba, która dzisiaj potrzebuje wsparcia, jutro może okazać się zdolna do udzielania go innym, nawet jeśli „na pierwszy rzut oka” nic na to nie wskazuje. Kiedy wybitny mecenas nauki i kultury Włodzimierz Dzieduszycki wręczał stypendium Adamowi Chmielowskiemu, zapewne nawet nie przypuszczał, że ma do czynienia z przyszłym świętym bratem Albertem. Chmielowski dzięki temu stypendium, uzyskanemu w 1869 roku, mógł podjąć studia w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych (.Dzieduszyccy.. 113).
Nic się nie zmieni na świecie, jeśli nie zerwiemy z przekleństwem, wedle którego „syty nigdy nie zrozumie głodnego”. Teoretycy niektórych systemów totalitarnych wyszli z tragicznego w skutkach założenia, że syty zrozumie głodnego dopiero wtedy, gdy sam będzie głodny, po czym przechodzili od słów do czy-nów. Z kolei skrajni liberałowie mówią: „zo- 167
stawmy głodnego w spokoju, jego problemy za- -
łatwi niewidzialna ręka rynku”. Na skutek obydwu metod zginęło na świecie już zbyt wielu ludzi. Najwyższy czas by syty pojął, że „człowiek tyle jest wart, ile innym pomoże”. Wtedy ubogi będzie mógł dostrzec w bogatym człowieku swojego brata.
Konspekt nr 2/2007 (29)