Trzeci wymiar miłości, Fan Fiction, Dir en Gray


Trzeci wymiar miłości - część 1

To miało być takie proste. Jasny układ, przejrzyste zasady - zwykły seks, prysznic, papieros i do domu. My byliśmy znudzeni i potrzebowaliśmy odmiany, a on potrzebował nas - nie jednego czy drugiego, ale obydwu jednocześnie. Było nam dobrze. Wiedzieliśmy, czego chcemy i potrafiliśmy to osiągnąć. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnych pytań - nie rozmawialiśmy zresztą za wiele, zbyt wycieńczeni rozkoszą, która dawaliśmy sobie nawzajem. Granatowy koc na łóżku i szczękniecie odpinanej klamry paska, to jedyne, co zapamiętałem poza nimi. Zatem - nie rozmawialiśmy. Jeśli nawet zostały nam do tego siły, natychmiast wykorzystywaliśmy je na kolejne rundy zmagań w pogniecionej pościeli.
Tylko, że padliśmy ofiarami własnych ciał. Było nam kurewsko dobrze, dla mnie bomba - pieprzyć jednego, kiedy drugi właśnie mu obciąga. Kyo jęczał, spuszczając się w usta mojego kochanka, a ja posuwałem go mocno, oszołomiony zapachem ich ciał. Zgubiło nas pożądanie, paląca potrzeba widoczna w każdym geście i przypadkowym dotyku. Przyszedł do nas kilka dni później, a my wpuściliśmy go bez wahania, biorąc znów na wszelkie możliwe sposoby, kiedy oddawał nam każdą myśl, spojrzenie, wszystko. Wyszedł nad ranem, zabierając po drodze porzuconą na podłodze kurtkę. Nawet nie zadałem sobie trudu zamknięcia za nim drzwi, kiedy Kaoru odwrócił się i pocałował mnie, ciasno przytulając. Nie zwróciłem wtedy uwagi na to, że nie spał.
- Kup jutro jakieś wino, DaiDai - powiedział tylko, przesuwając palcami po moim ramieniu.
Nie mówiliśmy o tym, żaden z nas nie poruszył tego tematu. Gdzieś tylko po drodze zagubiło się to my i on, a stopiliśmy się, tworząc tych nowych nas, nas - funkcjonujących na zasadach, których w żaden sposób nie mogłem pojąć. Że się pieprzyliśmy, byłem w stanie zrozumieć. Kao zawsze miał ogromny apetyt na seks, ja w jego towarzystwie miałem ochotę na wszystko, a Kyo - jak przypuszczam teraz - miał po prostu chęć na nas. Nie było zapewnień o miłości, bo po co. Zasady były jasne, jak lubię powtarzać. Ja kochałem Kaoru, on kochał mnie - z Kyo się tylko kochaliśmy. Nie wiem, kiedy zwykły seks zamienił się w kochanie - ale nadal żaden nic o tym nie mówił. Znikał, gdy my jeszcze spaliśmy, przychodził, kiedy chciał - akceptowaliśmy to bez zastrzeżeń. Niepisany układ funkcjonował bez zakłóceń, aż do dnia, gdy po wyjątkowo intensywnej nocy Kyo zasnął, wtulając się ciasno w moje plecy, kiedy Kaoru gładził dłonią jego spocony brzuch.
Kiedy obudziłem się rano, spał nadal, wciśnięty twarzą w poduszkę, z jedną ręką przerzuconą przez moje biodra, a drugą - ułożoną na policzku Kaoru. Małe kawałki układanej z pietyzmem układanki rozsypały się nagle, a świat zawirował, kiedy otworzył oczy, patrząc na mnie bez ruchu. Powoli, wyzywająco, wyciągnął dłoń, obrysowując koniuszkiem palca moje usta.
- Która godzina? - wymruczał zaspany Kaoru, nie otwierając oczu.
- Dochodzi dziewiąta - powiedział Kyo, nie odrywając ode mnie wzroku. Skinąłem głową. Kolejny, niemy pakt został zawarty.
Na próbę dojechaliśmy spóźnieni, ja z potarganymi włosami, Kyo i Kaoru zawzięcie kłócący się o kawałek nowego tekstu. Dzień jak dzień, poza tym, że nieuchwytna zmiana zaszła w nas samych. Proces zaczął się już wcześniej, może nawet tego samego dnia, kiedy przyszedł do nas po raz pierwszy, a my go wpuściliśmy - ale dopiero ten dzień okazał się być katalizatorem. Nie było słów, znowu. Naturalnym wydawało nam się to, że po próbie spakował się szybciej niż zwykle, a my czekaliśmy przy samochodzie, paląc spokojnie papierosy. Jednego zabrakło wtedy w naszej dotychczasowej relacji z Kaoru, kiedy Kyo podszedł do nas, wymachując plecakiem. Kaoru mnie nie przytulał, nie dotykał mnie nawet - wtedy nie oceniłem należycie tego drobiazgu. Bo drobiazgiem stało się muśnięcie dłoni, gdy dwie pary rąk fundowały mi podróż do erotycznego nieba. Tego dnia nie spieszyliśmy się - powolnym, leniwym rytmem pocałunku i pieszczotą nagiego ciała wyznaczaliśmy mijające minuty i kolejne godziny. Jedna scena szczególnie utkwiła mi w pamięci, gdy po wszystkim leżeliśmy wyczerpani na łóżku, splątani w dziwaczną mozaikę rąk, nóg i ust. Kyo wysunął się spod ciała Kaoru, siadając między nami i pochylając się lekko, przesuwał palcami po naszych ciałach, uśmiechając się delikatnie. Wtedy po raz pierwszy dotykaliśmy się dla samego dotyku, nie spiesząc po spełnienie i wyładowanie, a jego dłonie uczyły się nas w ten sam sposób, w jaki my dwaj poznawaliśmy siebie nawzajem o wiele wcześniej. Kaoru zaśmiał się, gdy Kyo musnął palcami jego pośladki. „Łaskotki”, powiedziałem cicho, uśmiechając się do Kyo. Odpowiedział mi uśmiechem, łapiąc nasze dłonie i splatając palce w uścisku. Wtedy po raz pierwszy chciałem zapytać o to, co będzie. Stchórzyłem, kiedy Kyo wstał z łóżka, przeciągając się leniwie i wołając, że on zaklepuje łazienkę. Kolejny, mały rytuał został utrwalony - już nigdy później nie rozmawialiśmy we dwójkę, gdy trzeciego z nas nie było w pobliżu. Mała próba śmiesznej lojalności pozwalała nam spać spokojnie, gdy musieliśmy spędzić noc poza domem. Wiedzieliśmy, że nikt nie podejmie za nas decyzji, wystawiając walizki za drzwi. Nasze życie ukształtowało się na zasadzie całkowitej równości - tak, jak typowa para rozmawia ze sobą o wszystkim, ustalając granice intymności dwojga ludzi, my uczyliśmy się istnieć we trójkę.
Przez krótki czas nie mówiliśmy ze sobą o uczuciach. Kiedy Kyo wyjeżdżał na kilka dni do rodziców, tęskniliśmy za nim, jak tęskni się za kochanym człowiekiem. Kaoru kochał mnie tak, jak tego chciałem, jak potrzebowaliśmy tego obaj, by potem pocałować mnie mocno w spierzchnięte usta i zasnąć, otaczając mnie ramionami. Ale gdy klucz przekręcał się w zamku, a kroki w przedpokoju zbliżały się do sypialni - Kyo znajdywał miejsce w naszych ramionach, opowiadając szeptem o tysiącu głupich i nieistotnych spraw, które przydarzyły się mu przez te kilka godzin. Nie byłem zazdrosny o żadnego z nich, choć może wydawać się to niewiarygodne. Kochałem ich, a oni kochali mnie - sądzę, że to uczucie było mocniejsze właśnie dzięki temu, że wymknęło się intymnemu światu dwójce zakochanych w sobie ludzi, kształtując się przez nieograniczone zaufanie, jakim darzyliśmy siebie nawzajem. Żaden z nas nie miał nigdy syndromu „tego trzeciego”, nie bawiliśmy się w liczenie ciepłych słów, odmierzanie długości uścisków, czy zazdrość o jeden uśmiech. Funkcjonowaliśmy tak, jak byliśmy w stanie żyć tylko dlatego, że ufaliśmy sobie tak bardzo, jak nigdy wcześniej nikomu. Należeliśmy do siebie, nawet wtedy, kiedy Kaoru stał z uśmiechem w progu, patrząc jak Kyo całuje mnie gwałtownie, a potem oddaje mi się całkowicie. Przy dwóch z nas zawsze było miejsce dla trzeciego, na łóżku, w ramionach - i w sercach. Nie wiem, jak zdołaliśmy osiągnąć to, co osiągnąć nam się udało, idealną harmonię i uczucie, nie poddające się już zazdrości. Może traciła ona na znaczeniu przez zaprzeczenie monogamistycznemu charakterowi związku - nie szukaliśmy dodatkowych podniet na zewnątrz, zaspokajając wszystkie potrzeby w układzie, który dawał nam pełną satysfakcję.
Zaprzeczaliśmy tym swoim byciem wszystkim normom i granicom, które ukształtowały się w nas przez wiele lat. Dla mężczyzny samo odkrycie własnego homoseksualizmu jest ciężkim przeżyciem - my musieliśmy pogodzić się z tym, jak niewłaściwe jest to, jak żyjemy, a raczej - jak niewłaściwe jest to, że nie wydaje nam się to niewłaściwe. Wyrzuty sumienia powstawały paradoksalnie przez ich brak. Wyrzuty sumienia, rozbudzane nie przez nas samych, ale przez innych ludzi. Człowiek podświadomie będzie dążył do zniwelowania niewygodnej sytuacji, której nie rozumie, a w której się znalazł. I my przeżywaliśmy to samo, bo każdy - oczywiście - wiedział lepiej od nas, jak bardzo chory jest nasz układ.
Jakby już samo to, że my się z tym godzimy nie mogło wystarczyć. Kyo zerwał kontakty z matką, ja straciłem brata - nigdy jednak nie żałowaliśmy tego, wracając do siebie stale. Byliśmy ze sobą szczęśliwi i tylko to się dla nas liczyło.
Nie dało się długo ukrywać naszego związku przed innymi. Shinya i Toshiya, kilku najbliższych przyjaciół - szybko odkryli to, czego zresztą wcale nie starliśmy się ukrywać. Czułe gesty, których sobie nie szczędziliśmy, zachowania, jakimi żyje każdy zakochany człowiek zdradziły nas szybciej, nim zdołały zrobić to słowa. Głowa Kaoru na kolanach Kyo, dłonie Kyo na moich biodrach, jego oczy wpatrzone w nasze - wystarczyło umieć patrzeć. A oni umieli.
Shinya przyszedł do nas któregoś sobotniego popołudnia, kiedy siedzieliśmy na podłodze w salonie i rozgrywaliśmy partyjkę Scrabble. Nie wydawał się zaskoczony, widząc kosmetyki Kyo w łazience, czy trzy identyczne nakrycia na stole. Obszedł dom, wydziwiając na pozawieszane na ścianach obrazki - wątpliwej jakości dzieła Kyo, którymi przyozdobił ściany, niezrażony komentarzami Kaoru. Przystanął na chwilę w drzwiach sypialni, patrząc uważnie na duże łoże królewskie i trzy koce, złożone w schludną kostkę. Kaoru ścielił, my z Kyo zostawialiśmy za sobą barłóg.
- Jesteście szczęśliwi? - zapytał Shinya, spoglądając na nas uważnie. Kyo westchnął, przeczesując włosy palcami.
- Jesteśmy - powiedział cicho, przysuwając się bliżej mnie. Objąłem go, całując w czubek głowy i uśmiechając się ciepło do Kaoru.
- Napijesz się z nami kawy, Shin? - zapytałem tylko, wykonując ręką zapraszający ruch w kierunku kuchni. Podążył za nami, wzruszając lekko ramionami. Nie rozumiał nas i było to oczywiste. Ale byliśmy jego przyjaciółmi, a on nam ufał. Nie rozmawialiśmy o tym więcej.
Oświecenie Toshiyi wyglądało inaczej, przez wzgląd na jego raczej niechętne podejście do homoseksualizmu w ogóle - trudniej. Milczał chwilę, gdy po którejś próbie Kaoru poprosił, by chwilę został, bo chcemy mu coś powiedzieć. Kiedy się odezwał, w jego głosie pobrzmiewało znużenie.
- Nie obchodzi mnie to, z kim sypiacie, póki jesteście szczęśliwi i nikogo tym nie ranicie - powiedział prosto, uważnie dobierając słowa. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Tylko, na litość boską, nie każcie mi tego nigdy oglądać.
Obiecaliśmy mu to śmiertelnie poważnie, a on wyszedł ze studia, klepiąc przelotnie w ramię stojącego obok drzwi Kyo.
I nie wiem dlaczego, ale pomyślałem wtedy o pierwszej wspólnej nocy z Kaoru. W momencie, gdy otrzymaliśmy akceptację otoczenia, ja przypomniałem sobie, jak szeptał że kocha tylko mnie, przyciskając rozgrzany policzek do mojego. I pierwszy raz poczułem w sercu maleńką, zimną igiełkę zazdrości.

Niecały rok później staliśmy we trójkę przed drzwiami nowego lokum. Apartamentu, to byłoby lepsze określenie. Kaoru sprzedał stare mieszkanie, które przestało nam wystarczać. Zamknęliśmy na cztery spusty altankę, która znajdowała się na dawnym osiedlu, przenosząc do ekskluzywnego i bardzo drogiego kompleksu nowych budynków. Szerokie, przestronne wnętrza, pełne szkła, marmuru i pozornie niedbale ociosanego drewna - wszyscy troje lubiliśmy lekko rustykalny styl, przełamany nowoczesnym minimalizmem.
Kyo wyciągnął z kieszeni kurtki podłużną, białą kopertę i wytrząsnął na dłoń klucze w trzech identycznych egzemplarzach. Rozdał nam je, a ja - zupełnie śmiesznie - poczułem się nagle jak dzieciak na pierwszej w życiu kolonii, który dostaje klucze od domku na kempingu.
W momencie, gdy ciepły oddech Kaoru łaskotał mnie w szyję, a Kyo uważnie oglądał rżnięte z grubego szkła, witrażowe szybki w drzwiach, poczułem, jak bardzo brakuje mi prawdziwości tego zdarzenia. Stojąc na progu domu, który od tego momentu miał stać się i moim domem, zatęskniłem za zagraconym strychem i ciężkim krokiem, którym wracający późno w nocy ze studia Kaoru budził skrzypiącą podłogę.
Zmarszczyłem lekko brwi, uderzony niespodziewaną myślą, kiedy poczułem jak Kaoru delikatnie popycha mnie do przodu. Gdy wprowadzał mnie do naszego pierwszego, wynajętego mieszkanka, mówił „Witaj w domu, kochanie”.
Jeszcze kilka miesięcy temu, powiedziałbym to samo, stojąc tutaj - i byłoby to kierowane i do Kyo, i do Kaoru. Teraz, kiedy już wiedziałem, że potrafię być zazdrosny, milczałem. Uderzyło mnie, że oni także nie mówili wiele, poza zdawkowymi uwagami na temat fantastycznej okolicy, świetnego widoku za oknem i elegancji, czającej się tu nawet we framudze drzwi. Myślę, że zaczynaliśmy uważać na słowa. Pierwszy krok do tego, by żaden z nas nie poczuł się dotknięty, stał się jednym z ostatnich. Zwracając na to uwagę i nadając jakiekolwiek znaczenie temu, do kogo konkretnie mówimy, sprawiliśmy, że żaden z nas nie chciał - jeszcze wtedy podświadomie - zostać wyróżnionym bądź pominiętym.
Po prostu dostrzegając to, zdemonizowaliśmy zwykłe „kocham cię” do rangi przekleństwa. Przekleństwa, które - nieopatrznie dawkowane - mogłoby nawet i zabić.
Wnętrze było wspaniałe. Meble, które starannie dobieraliśmy przez ostatnie tygodnie komponowały się w idealnie zgraną, harmonijną całość - zastanawiało mnie zazwyczaj, jak trzy tak różne osoby mogą mieć tak podobny gust. Przeważały lekkie, nowatorsko wykonane i funkcjonalne przedmioty, nadające całemu wnętrzu przytulny, pełen wygody charakter. Przez chwilę w zachwycie patrzyliśmy na kamienny kominek i wmurowaną w podłogę, ogromną wannę, by zacząć odkrywać coraz to nowe, zaskakujące elementy. Żaden z nas nie widział tego mieszkania wcześniej - dobieraliśmy kolejne meble i ustalaliśmy wygląd domu na arkuszach papieru i w internetowych programach do tworzenia apartamentów, a wynajęta armia dekoratorów wnętrz dopełniła obrazu całości.
Było idealnie.
My byliśmy idealni.
Jak bardzo kruche wydało mi się to wszystko, gdy kochaliśmy się tej pierwszej nocy w nowym domu, na puszystym, miękkim dywanie w salonie. Kiedy zmęczeni tuliliśmy się do siebie, chłonąc szczęście, które zdawało się wręcz rozsadzać każdą komórkę naszych ciał, usiadłem nagle po turecku, po prostu patrząc na ich twarze. Byli dla mnie tak doskonali, ze to wręcz bolało - każdy milimetr ich ciał, delikatne cienie na policzkach i blask oczu, to wszystko sprawiło, że poczułem pod powiekami piekące łzy. Złączyłem swoje dłonie z ich, w bezsłownej wędrówce po naszych ciałach, słuchając cichych okrzyków i przeciągłych westchnień. Bardzo bolało mnie wtedy to, że tak mocno ich kochałem i że tak bardzo zazdrosny byłem. Bolało mnie to, że nie wiedziałem, o którego z nich jestem zazdrosny. Bo to było dopiero popieprzone uczucie.
Następnego dnia obudziłem się późno, leżąc przez chwilę bez ruchu, z zamkniętymi oczami. Kiedy zdecydowałem się je otworzyć, zobaczyłem Kaoru, który spał przytulony do moich bioder, z głową unoszoną regularnym poruszaniem mojej klatki piersiowej. Pogłaskałem go po włosach, dziwiąc się ich miękkości. Przez te wszystkie lata, gdy byliśmy razem zmieniały kolory jak tęcza, ale nadal były tak samo delikatne w dotyku, jak tamtej pierwszej nocy, gdy wplotłem w nie palce. Pocałowałem go w czoło, wyślizgując się z łóżka.
Jak zwykle w godzinach porannych, Kyo był tam, gdzie była kawa - czyli teraz na przestronnym tarasie.
Siedział na wiklinowym fotelu, pogryzając grzanki i przeglądając poranną prasę. Uśmiechnął się do mnie, gestem wskazując dzbanek z kawą.
Pocałowałem jego usta, pachnące morelowym dżemem i potargałem zmierzwione i tak włosy. Wywrócił oczami, gdy podkradłem mu z talerza ostatni, chrupiący trójkącik.
- Czy ty wiesz - powiedział konfidencjonalnym tonem starego gawędziarza, gdy już krążąca wraz z krwią po ciele kofeina przywróciła mnie ze świata snów - że mam romans z Toshiyą?
Zakrztusiłem się lekko, pokasłując.
Odczekał ze stoickim spokojem, aż otarłem załzawione oczy i wpatrzyłem się w niego nierozumiejącym spojrzeniem.
- Słucham?
- Tutaj - wskazał mi palcem jakiś fragment w artykule, podsuwając pod nos gazetę. Strzepnąłem z niej okruszki, zaczynając czytać.
- O, a ja jestem z Shinyą - ucieszyłem się nie wiadomo z czego.
Zachichotaliśmy zgodnie, popijając kawę z dużych, niebieskich kubków. Przyniósł je kiedyś Kaoru, z uporem stawiając obok filigranowych cacek z kruchej porcelany i kompletnie nie zwracając uwagi na ironiczne spojrzenia Shinyi.
„Ja lubię dużo” twierdził uparcie, zalewając wrzątkiem czarną jak smoła kawę. On lubił dużo, a my lubiliśmy jego - kubki zostały, wpasowując się bez większych zgrzytów między misternie malowane, zgrabne filiżaneczki.
- DaiDai - zagadnął mnie nagle, kiedy sięgnąłem po papierosy. - Powiedz mi, czy ty jesteś szczęśliwy?
Patrzyłem na niego spokojnie, ważąc w myśli pytanie. Czy byłem szczęśliwy? Miałem przy sobie osoby, które kochałem najbardziej na świecie. Planowana na przyszły rok trasa po Ameryce zapowiadała się nieźle, nasza popularność na rynku muzyki rockowej wzrastała z każdym dniem. Popatrzyłem na niebo, widoczne wysoko nad czubkami zielonych drzew i usłyszałem szum wiatru w konarach. Nie miałem powodu, by być nieszczęśliwy.
- Tak - powiedziałem cicho.
Uśmiechnąłem się do niego, łapiąc nad stołem jego wyciągniętą rękę. Oddał mi uśmiech, ściskając leciutko moje palce.
Kiedy Kaoru wstał, było już dobrze po południu. Czekaliśmy na niego w wannie, bawiąc się regulowaniem to mocniejszych, to słabszych biczów wodnych. Kiedy do nas dołączył, jego usta smakowały kawą, której pełny kubek Kyo postawił mu przezornie przy łóżku.
- Chłodny prysznic - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, zrzucając z siebie szlafrok. Mimowolnie westchnąłem, patrząc na jego ciało. - Nie myśl o tym - uśmiechnął się kpiąco, jednym kącikiem ust. - Za półtorej godziny musimy być w studiu, obiecałem Toshiyi popracować nad tym nowym fragmentem.
- Spokojnie, lider-sama - mruknął Kyo, przesuwając się nieco i robiąc mu miejsce. Chłodniejsze strugi wody przyjemnie orzeźwiały nasze rozgrzane kąpielą ciała, a usta Kaoru niepostrzeżenie znalazły się na mojej szyi. - Dziś zmiana czasu z zimowego na letni. Mamy prawie trzy godziny tylko i wyłącznie dla siebie.

Z domu wyjechaliśmy spóźnieni, bo Kyo tuż przed wyjściem przypomniał sobie o obiecanych Shinyi płytach i przeszukiwał nierozpakowane jeszcze pudła z rzeczami, by je znaleźć.
Zanim w końcu zrezygnowany Kaoru wyciągnął je ze swojego plecaka, przypominając sobie, że włożył je tam, by były na miejscu - zrobiło się po szesnastej, a na szesnastą trzydzieści byliśmy umówieni w studio.
Prowadziłem, zerkając z zainteresowaniem we wsteczne lusterko na Kaoru, który z namaszczeniem przekładał kolejne kwadraciki w kostce Rubika. Układaliśmy ją maniakalnie od kilku tygodni, codziennie pobijając swoje własne rekordy. Kyo mierzył czas na stoperze zegarka, trzymając w drugiej ręce niezapalonego papierosa.
- Pięć sekund do ostatniego wyniku Die'a - powiedział ostrzegawczo, mrugając do mnie. Odmrugnąłem mu, skupiając wzrok z powrotem na drodze. Kaoru sapnął z irytacją przez zęby, zagryzając usta i błyskawicznie przesuwając palcami kolorowe pola. - Cztery... trzy...
- Mam! - oznajmił w tym momencie Kaoru, demonstrując mu jednolite kolorystycznie boki. Kyo pokiwał głową, oglądając uważnie kostkę.
- Nie wiem, czy uda mi się to przebić - stwierdził z westchnieniem, zapalając w końcu papierosa. Wydmuchał dym za okno, podając otwartą paczkę Kaoru. Kaoru podpalił jednego, wtykając mi go w usta.
Podziękowałem mu uśmiechem, prowadząc jedną ręką, a drugą otwierając popielniczkę.
- Nie przepalcie mi tapicerki, dobrze? - przypomniałem im i Kyo w ostatniej chwili strzepnął za okno spadający już prawie popiół.
- Wiecie co? - zagadnął nagle Kaoru, uśmiechając się leciutko. Zerknąłem na niego, unosząc brwi. - Dziś mija równo rok, odkąd jesteśmy razem.
- Naprawdę? - zdumiał się Kyo, strzepując mu z rękawów swetra popiół. - A wydawało by się, że to ledwie wczoraj, jak do was przyszedłem.
Wstrzymałem oddech. Pierwszy raz poruszyliśmy ten temat.
- Czas szybko mija - powiedziałem, by tylko przerwać nieco kłopotliwą ciszę.
W lusterku zobaczyłem uśmiech w oczach Kaoru. Odpowiedziałem mu uśmiechem, kierując wzrok na Kyo. On też się uśmiechał, podpierając brodę na ramieniu.
- Dziwne jest to - powiedział jeszcze Kaoru, a ja nagle zapragnąłem zdusić te słowa, nim je wypowie - że ja nigdy nie byłem o żadnego z was zazdrosny, wiecie?
Kiedy nieznośne kłucie w sercu nasiliło się gwałtownie, a palce, zaciśnięte na kierownicy zdrętwiały mi lekko, ostatnią rzeczą która zarejestrowałem była blada twarz Kyo, który nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w zbliżającą się błyskawicznie barierkę.

Budziłem się powoli, niechętny wyrwaniu się z bezpiecznej nieświadomości snów. Leżałem na łóżku, zbyt wysoko ułożona poduszka sprawiała, że bolał mnie kark. Usta miałem suche jak wióry, a gorzki posmak przyprawiał mnie o mdłości. Całe gardło zdawało się wysuszone. Odchrząknąłem, zamykając oczy, gdy gwałtowny ból rozlał mi się w czaszce. Na czole poczułem lekki dotyk dłoni, a chłodny kompres przyjemnie złagodził rozpaloną skórę. Zwilżona szmatka została przytknięta do moich ust i chciwie spiłem kilka kropel wody. Przytrzymująca ją dłoń drgnęła lekko i zmusiłem się do uchylenia powiek, ciążących jak kamień.
Toshiya siedział na stojącym obok łóżka krześle, przyciskając jedną dłoń do ust. Druga, trzymająca kompres opadła bezwładnie na pościel. Dotąd wyprostowany, skulił się nagle i zmalał, gdy usiłowałem skupić na nim wzrok.
- Tot... Totchi - wychrypiałem przez zaciśnięte gardło. - Gdzie...
- Jesteś w szpitalu DaiDai - powiedział miękko, sięgając po stojący na szafce dzbanek. Nalał do szklanki wody i podetknął mi do ust, przytrzymując dłonią moją głowę. Upiłem chciwie kilka łyków - otarł mi serwetką to, co spłynęło mi po brodzie i odstawił szklankę. Ręce mu lekko drżały.
Przymknąłem oczy. Byłem bardzo słaby, z trudem spróbowałem skupić na nim swoją uwagę.
- Nie zasypiaj jeszcze DaiDai - powiedział Toshiya, nachylając się do mnie i poprawiając poduszkę. Strzepnął z pościeli kilka pyłków i dopiero wtedy spojrzał mi prosto w oczy. Jak on źle wyglądał! Pionowa zmarszczka między brwiami i głębokie cienie pod oczami uwidaczniały bladość skóry i nerwowe drganie kącika ust. Uśmiechnął się z trudem. - Wierz mi, nie wyglądasz lepiej.
- Jak...
- Posłuchaj mnie uważnie, DaiDai, dobrze? Kiedy wypadliście zza zakrętu, rozpędzona do ponad dwustu kilometrów na godzinę Toyota uderzyła w bok waszego samochodu. Przez kilka metrów sczepione samochody jechały razem, szorując bokami po barierkach - do dziś jest tam tylko kupa powyginanego żelastwa. Pierwsza karetka znalazła się na miejscu zaledwie kilkanaście minut po wypadku - do tej pory kierowcy z pomocą strażaków porozcinali blachę, wyciągając was ze środka. Ty od razu trafiłeś na intensywną, z krwotokiem wewnętrznym i poszatkowany zbitymi odłamkami szyb. Niektóre blizny są zbyt głębokie i możesz odczuwać drętwienie palców lewej dłoni. Kyo zszywali najdłużej, nie miał pasów, a impet zderzenia prawie wyrzucił go przez przednią szybę. Nie zginął na miejscu tylko dlatego, że w czasie kolizji siedział po prawej stronie, a bezpośrednie uderzenie przyjął lewy bok.
Umilkł na chwilę, a ja skupiłem się na migającym światełku przy telefonie. Zielony przycisk mrugał uspokajająco - nie mogłem oderwać od niego wzroku, jeśli nie chciałem zacząć
Nie mogłem zapytać. Bałem się tego co mogę usłyszeć. Chłodne palce Toshiyi pogłaskały delikatnie wierzch mojej dłoni. Kilka sekund czekania więcej stanowiło dla mnie udrękę, której nie mogłem i nie chciałem dłużej znosić.
- Kyo nie obudził się od kiedy przywieźli go tutaj. Jego stan jest stabilny. Najgorsze minęło.
- Powiedz mi, czy Kaoru nie żyje - mój głos brzmiał głucho, obco.
Palce Toshiyi znieruchomiały na moment, po czym podjęły swoją wędrówkę.
- Kaoru oberwał najbardziej z was wszystkich. Niezbędne okazały się aż trzy operacje, w tym jedna zakończyła się zaledwie kilka godzin temu. Lekarze twierdzą, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Zamknąłem oczy. W tamtej chwili nic więcej nie było dla mnie ważne. Usłyszałem jeszcze, jak Toshiya wstaje z krzesła i przyciszonym głosem mówi coś do osoby, stojącej w progu. Za chwilę powietrze wypełniło się delikatną wonią jaśminu, a Shinya rzucił kilka słów ściszonym głosem. Osłabiony emocjami, pogrążyłem się w ciężkiej otchłani snu bez snów.

Od tamtego dnia stopniowo odzyskiwałem siły. Toshiya spędzał u mnie po kilka godzin dziennie, wychodząc tylko po to, by zmienić się z Shinyą. Najbardziej ze wszystkiego chciałem iść do tych cichych sal obok i zobaczyć tych moich mężczyzn, ale byłem zbyt słaby, by chociażby wstać z łóżka. Z trudem unosiłem obolałe ręce i oglądałem głębokie, czerwone blizny, które zaczęły tworzyć się na poharatanej skórze. Dość duży odłamek szkła wbił mi się w policzek, przecinając skórę aż do kości - w tym miejscu miałem paskudną szramę, ciągnącą się ukosem w dół twarzy. Codziennie po kilka razy wsmarowywałem w nią maść spłycającą blizny, ale nie wydawało mi się, by dawało to jakieś efekty. Toshiya opowiadał mi o wszystkim, o tysiącach listów od fanów i zapchanej poczcie, o dramatycznych artykułach, w których walczyliśmy ze śmiercią. Prawda była mniej niż połowiczna, żyliśmy i to było najważniejsze. Stan Kaoru powoli się unormował i z każdym dniem był silniejszy. Kyo nadal się nie obudził.
Kiedy kolejnego dnia udało mi się przejść samodzielnie do łazienki, poprosiłem Toshiyę, by pomógł mi zobaczyć się z Kaoru. Pokiwał tylko głową, znikając na chwilę i wracając z wózkiem inwalidzkim. Na korytarzu spotkaliśmy młodą dziewczynę, która na nasz widok stanęła w rumieńcach i nieskładnie opowiedziała chaotyczną historię swojej do naszego zespołu miłości. Uśmiechnąłem się lekko, podpisując jej się na wyrwanej pośpiesznie kartce z notesu, którą zaraz schowała do torebki, przyciskając mocno do piersi. Kłaniając się raz za razem zniknęła za powoli zasuwającymi się drzwiami windy. Toshiya długim korytarzem zawiózł mnie pod same drzwi pokoju, gdzie leżał Kaoru i odgadując niemą prośbę usiadł na krześle, sięgając po rozsypane na szklanym stoliku ulotki.
Kaoru leżał na łóżku, oddychając spokojnie. Spał, klatka piersiowa okryta cienkim kocem unosiła się miarowo. Schudł bardzo - zawsze szczupły, teraz wydawał się kruchy w bieli szpitalnego pokoju. Był prawie cały w gipsie, prawa noga była unieruchomiona aż po biodro, podobnie jak wybity bark i złamana ręka. Podjechałem bliżej i z wysiłkiem przeniosłem się na krzesło obok łóżka. Wydawał mi się bardzo bezradny, a przecież wiedziałem, że bezradność towarzyszyła mu rzadko. Kaoru nie czekał na to, co przyniesie mu życie, tylko rzucał się w nie z głową - tym różnił się od Kyo, który stał zawsze z boku, obserwując z rozbawieniem zmagania innych. Ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że płaczę, a ciepłe łzy spływają mi po policzkach. Pochyliłem się nad Kaoru, delikatnie przyciskając swoje usta do jego warg. Kiedy podniosłem głowę patrzył na mnie.
- Wreszcie jesteś, DaiDai - westchnął cicho, z trudem unosząc rękę i dotykając palcami mojego policzka. Złapałem jego dłoń i przycisnąłem do swoich ust. Nie spuszczałem z niego wzroku, badając każdą zmarszczkę w kąciku ust i każde drżenie powiek.
- Kocham cię - powiedziałem bardzo wyraźnie, zaciskając dłonie na jego palcach. Odpowiedział mi uściskiem.
- Ja ciebie też - powiedział lekko zdziwiony.
Uświadomiłem sobie, że od kilkunastu miesięcy nie wyznawaliśmy sobie miłości. Zagryzłem wargi, kiedy zadrżały mi niebezpiecznie. Poczułem się nagle zupełnie mały i zupełnie nieważny.
- Tak cholernie się bałem, Kao. Bałem się, że was stracę, że nigdy więcej nie pocałujesz mnie, a dłonie Kyo nie zacisną się na moich. Bałem się, że... to wszystko moja wina. Gdybym bardziej uważał...
- To był wypadek, Die - zaprzeczył ostro Kaoru, nie pozwalając mi się odsunąć. Podrapał lekko paznokciami wierzch mojej dłoni i uśmiechnąłem się słabo. - Die, gdybyś ty... w ostatniej chwili straciłeś panowanie nad kierownicą, wiesz? O, tak, to głupio brzmi - ale gdybyś jechał normalnie, ten samochód walnąłby w nas przodem, a wtedy...
Nie dokończył. Słowa nie były tutaj potrzebne - przednie siedzenia zostałyby wgniecione w żałosną kupkę blachy.
Przyciskając czoło do policzka Kaoru, pomyślałem, że to on nas uratował, i to uratował w dwójnasób. To, co powiedział przed zderzeniem sprawiło, że mimowolnie uniknąłem zderzenia czołowego, a mówiąc o zazdrości wypuścił na światło dzienne jej demona. Demona, z którym mogłem walczyć dopiero teraz, widząc go. I szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, czy uda mi się go pokonać.
Jednak tylko tchórz nie stanąłby do walki, mając w perspektywie podwójne zwycięstwo.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zwyczajna miłość, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość jest groźna, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość smakuje kawą, Fan Fiction, Dir en Gray
Znaleźć siłę na dalszą w tę miłość zabawę, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron