Niezdarny taniec czasem się udaje, Fan Fiction, Dir en Gray


Niezdarny taniec czasem się udaje

Zakląłem, odstawiając na szafkę pusty słoik. Potrzebuję kawy, zdecydowanie. Podrapałem się po głowie, rozważając zejście do sklepu, albo pognębienie mieszkającego najbliżej Shinyi. Biorąc pod uwagę minusową temperaturę na zewnątrz, wybrałem Shinyę.
Pokonując opory, krzyczące, ze w piżamie wyjść można, naciągnąłem na siebie dżinsy i, nie przejmując się takimi drobiazgami jak reszta ubrania, przeszedłem szybko hotelowy korytarz, pukając do drzwi naprzeciwko swoich własnych. Pukałem, cisza. Już miałem odejść, gdy usłyszałem coś... jakby cichy jęk. Zaniepokojony, wstrzymałem oddech, nasłuchując. Delikatnie nacisnąłem klamkę, trochę nawet zdziwiony, gdy ustąpiła.
W pokoju panował półmrok, cicho gadał do siebie telewizor, rozrzucone w nieładzie drobiazgi, pomięta, skotłowana pościel na łóżku.
Słaby jęk doszedł mnie ponownie. Szybko podszedłem do skulonego na podłodze perkusisty, nie na żarty już przestraszony. Odgarnąłem z jego twarzy jasne włosy, i zamarłem. Z rozciętej wargi mężczyzny płynęła krew, na policzku, pod okiem już tworzył się paskudny, nabiegły mocno siniak. Napadli go?
Trzymając jego drobną dłoń, sięgnąłem po słuchawkę stojącego na stoliku telefonu.
- Daisuke... - cichy szept wydobył się ze spuchniętych ust. Ciemne oczy patrzyły badawczo, niespokojnie. - Nigdzie nie dzwoń, ja... Nic mi nie jest.
- Ale Shinya, ty...
- Nie, Die, naprawdę, wszystko jest w porządku, proszę cię...
Odłożyłem słuchawkę na widełki, niepewnie zerkając na Młodego. Jasne, w porządku. Jeśli tak właśnie wyglądają ofiary przemocy, to ja tego porządku znać nie chcę.
- Nie zadzwonię, ale powiedz mi, kto ci to zrobił.
- Ale nic nie zrobisz?
Nie, poza tym, że zabiję tego sadystę. Tak potraktować Shinyę! Bydlę jakieś.
Pogładziłem uspokajająco jego rękę.
- Kto?
- Kaoru, ale ja...
Rozbłysły mi przed oczami tysiące wściekle migających gwiazd. Kaoru?!
Zerwałem się łóżka, wybiegając niemal z pokoju, pognałem do lidera.

Waliłem w drzwi, nic sobie nie robiąc ze zdegustowanych spojrzeń przechodzących korytarzem ludzi. Pieprzona hipokryzja, nakazywała emocje ujawniać w mieszkaniu, lub wcale.
Gdy drzwi się uchyliły, wtargnąłem do środka, odpychając drugiego mężczyznę. Gotów do zadania ciosu, zacisnąłem pięć, gdy zorientowałem się, że potencjalna ofiara na pewno nie jest obiektem moich krwawych żądz, a basistą. Basistą, z jakąś spiętą, poszarzałą twarzą i nerwowymi ruchami. Pomyliłem pokój? - Totchi? Ja do Kaoru, zdawało mi się, ze to tutaj, przepraszam, ja... - urwałem, dostrzegając w przylegającej do pokoju sypialni podwójne łóżko, porzucone na nocnym stoliku prezerwatywy i, do tego, ubrania lidera, niedbale zalegające fotel.
Moje policzki zalał krwawy rumieniec, gdy uświadomiłem sobie, czemu widzę to, co widzę.
Boże, mam w zespole gejów, moi przyjaciele są gejami. I pieprzą się ze sobą.
Zrobiło mi się lekko niedobrze, gdy nadzwyczaj sprawna, wkurwiająca wyobraźnia, usłużnie podsunęła mi obraz niebieskowłosego basisty, krzyczącego w rozkoszy pod przyciskającym go do łóżka liderem. Ciekawe, nie miałem jakoś wątpliwości, kto kogo by pieprzył...
Kurwa, Die, uspokój się, to tylko lekki szok.
Z otwartymi niemądrze ustami wpatrywałem się w Toshiyę, przez którego zmęczoną twarz przemknął gorzki uśmieszek rozbawienia, gdy tak patrzył na moje oszołomienie.
No tak, pomyślał niedorzecznie Toshiya, a Kaoru mówił zawsze, że powie mu to, ale jakoś nie było okazji. Kaoru.
Pobladłe wargi zacisnęły się lekko, znużonym ruchem potarł czoło.
- Daisuke, to nie jest najlepszy moment na twoją u nas, tak, u nas, wizytę. Mieliśmy ci powiedzieć, ale...
Co ja pieprzę?! Niech sobie po prostu idzie, niech stąd wyjdzie, może wtedy Kao...
Zaraz. Zaraz o tym pomyśli. Najpierw jego najlepszy przyjaciel, przechodzący chyba właśnie jakiś psychiczny szok.
- Die... Die, proszę cię, wyjdź stąd. Porozmawiamy jutro, kiedykolwiek, ale nie dziś. Kaoru...
Imię lidera zawisło w powietrzu. Mój mózg ruszył nagle z powrotem do pracy, kojarząc tylko obraz zakrwawionego Shinyi i to jedno imię.
Gej, nie gej, to teraz akurat nieważne, potem nad tym pomyślę.
- Gdzie on jest, Totchi?
- Daisuke, proszę, nie sądzę, by teraz był odpowiedni moment...
- Toshiya, przestań mi tu o odpowiednich momentach chrzanić! On pobił Shinyę, widziałem go, jest ranny, on go pobił!
Basista zagryzł wargi, odwracając głowę w bok. Spojrzał na zamknięte na głucho drzwi od łazienki. Kaoru siedział tam, odkąd...
- Wiem, Die.

Nagle straciłem grunt pod nogami, poczucie nierealności ogarnęło mnie z ogromną siłą. Jak to, wie? I co, nic? Kurwa, w co oni pogrywają?
- Jak możesz...
- Wiem, ze go pobił. Daisuke, nie mieszaj się w to. To nie twoja sprawa. Proszę, idź do Shinyi, nie wiem, pomóż mu jakoś, daj coś na uspokojenie. My... ja... Daisuke, nie wiem, jak mam to tłumaczyć, ale...
- Co tłumaczyć?! To, że twój kochanek znęcał się nad kimś, że go skatował?!
- Rzeczy, Die, nie zawsze są takie, jakimi się wydają. Nie osądzaj go, Die. Zrobił to, co musiał, choć powinien skopać mnie. Shinya... po prostu do niego idź.
Tak, to ja powinienem dostać. Siedzi w tej cholernej łazience, odkąd wrócił. To znaczy, odkąd zobaczył, jak mnie całuje, zobaczył, jak kotłujemy się na łóżku, zupełnie nieświadomi jego obecności. Dopiero, gdy oderwał ode mnie Shina i mocno, z całej siły, uderzył go w twarz, aż poleciał w bok, mój świat runął. Chociaż może runął już wtedy, gdy pierwszy raz poszedłem do Shinyi?
- On nie pobił go za nic, Die, pobił go, bo...
... bo nie był w stanie dotknąć mnie. Kochał mnie. Kochał, to było najpiękniejsze uczucie w moim życiu, zniszczyłem je. Jego twarz... blada, piękna, straszna w tym gniewie, szale, zapamiętaniu. Leżałem jak idiota, szlochając tylko, gdy powalił Shinyę na ziemię. Odwrócił się na mnie, spojrzał. Oczy... jak z koszmaru. A potem wściekłość zastąpiła pustka. Wyszedł, zamknął się w łazience, odgrodził. Boże, Kaoru, nie wiem, czy mi wybaczysz, ale błagam, nie bądź smutny... Idiota. O czym ja myślę. Skrzywdziłem go. Kocham go. Kocham. Co ja zrobiłem...?
- Toshiya, ja nie rozumiem, ja nic nie rozumiem... - delikatnie dotknął mojego ramienia. W smutnych oczach nie było gniewu, tylko ból. Ciepłe łzy...
- Zaufaj mi, Die. Proszę. Idź do Shinyi, błagam, zaufaj mi.

Wyszedłem z pokoju, słuchając go. Oparłem rozgrzane czoło o gładką ścianę, zaciskając powieki.
Coś było cholernie nie tak, a ja mogłem jedynie czekać, aż powiedzą mi, co.
Z cichym westchnieniem pośpieszyłem do pokoju Shinyi. Trzeba się nim zająć.
Później przyjedzie czas na wszystko inne.

Czas nie nadszedł, ani wtedy, ani teraz, prawie miesiąc później.
Wiedziałem, że Kaoru nie jest już z Toshiyą, zaprosił mnie kiedyś na piwo, powiedział. Suchym, rzeczowym tonem, poinformował, że rozstali się jakiś czas temu. Jakiś czas.
Nie zapytałem go wtedy ani o dokładną datę, ani o powód, ani o to, czy Shinya miał z tym coś wspólnego.
Dziś myślę, że nie chciałem wtedy wiedzieć, czy miał, czy nie, nie chciałem wiedzieć, ani nawet myśleć o tym, bo to wracało do pewnej kwestii. Ich homoseksualizmu. Wstyd przyznać, ale przeszkadzało mi to. Wszystkie nasze „zabawy” sceniczne (zarumieniłem się! Znowu!) nabrały nieco innego aspektu.
Czasem, patrząc na Kaoru, zastanawiałem się, jak to jest. Z nim. Z Toshiyą.
A potem zobaczyłem, przychodząc wcześniej na Salę, jak Shinya całuje się z Kyo. Stałem tak sobie w progu i patrzyłem, a potem wyszedłem, zamykając cicho za sobą drzwi.
Na zewnątrz spotkałem Kaoru, właśnie przyjechał. Zatrzymałem go na fajce. Powiedziałem, co zobaczyłem. Nie pomyślałem. Chyba byłem zbyt zaskoczony, by myśleć. Skrzywił się tylko ironicznie i stwierdził, że dziwka zawsze dziwką zostanie, a potem nagle wszedł do środka.
Na próbie... to nawet nie była próba. W Kaoru jakby diabeł wstąpił, wytykał Shinyi najmniejsze potknięcia, zgryźliwie pytał, czy pocałunki Kyo mają aż taką moc. Kurwa, nie rozumiałem go. Dziwiłem się Toshiyi, który zaciskał pięści, kalecząc skórę paznokciami. Shinya milczał, nie odgryzł się, nie zrobił zupełnie nic.
Kawałki układanki wskoczyły na miejsce, nie mogłem dłużej udawać, że nie rozumiem. Zdrada Toshiyi bolała go nadal. Za bardzo. A Shinya... patrząc na zmrużone pogardliwie oczy Kaoru, gdy patrzył na łzy, spływające po twarzy Shinyi, zrozumiałem, że go nienawidzi, nadal, ciągle, za mocno na zapomnienie. Gdy Shin zerwał się z krzesła, pobiegłem za nim. Za sobą słyszałem tylko zły śmiech lidera i łamiący się głos Toshiyi.

*****

No i wyjeżdżaliśmy z Shinyą. Gdy wtedy go dogoniłem, był tak roztrzęsiony, że zabrałem go do siebie, napoiłem kawą, doprawiłem kielichem koniaku i dopiero wtedy się uspokoił. Chciałem go pocieszać, to mi wykrzyczał, ze Kao ma rację, ze jest dziwką, kurwą, jak kto woli.
Było mi go szkoda.
Dziwne, siedziałem naprzeciwko kogoś, kto wrzeszczał, że jest kurwą, kto był pedałem i żałowałem go. Odrzucić? Jakoś o tym nie pomyślałem.
Zaproponowałem mu wyjazd. Na parę dni, żeby się oderwać. Nieufnie patrzył na mnie wciąż szklistymi oczami. Nie zapytał, po co, czemu pomagam, zapytał tylko, czy naprawdę może jechać.
Wzruszył mnie.

*****

Dziś stałem pod drzwiami jego mieszkania i zastanawiałem się, co ja, do cholery, wyczyniam. Nagle opadły mnie miliony wątpliwości. Nie chciałem już jechać.
Chciałem siedzieć w domu, czekać, aż Kao i Totchi się pogodzą, a Shinya z Kyo zaczną chodzić za łapki. I jednocześnie nie miałem siły uciec. Przed sobą.
Naciskając dzwonek, czułem się, jakbym coś pieczętował. Otworzył, taki radosny. Mieszkanie wyglądało strasznie. Przedzierając się przez sterty ubrań, buty i płaszcze, dobrnąłem do pokoju. Na stole stała otwarta walizka, wypchana tak, że zamknięcie zdawało się czystą abstrakcją. A w kosmetyczce...
- Shin, co ty tu masz, na miłość boską?!
- Gdzie?... Kremy. No, co?
- Piętnaście?
- No, to jest do opalania, z filtrem UV, to na noc, na dzień, do cery wrażliwej, tonik, maseczka relaksująca, ściągająca...
Zakręciło mi się w głowie. Nagle zrozumiałem moją matkę, która czasem „wolała nie wiedzieć”.
- Nigdy w życiu nie brałem na urlop tylu kosmetyków.
- Widać.
Zamarłem, wyciągając papierosy.
- Co ty?...
Zaśmiał się. Bezczelny smarkacz.
- A po co ci suszarka?
- Zgadnij. Do suszenia włosów?
Nie zapytałem, czy nie mogą wyschnąć same, najwyraźniej nie mogły. Nie brałby przecież rzeczy niepotrzebnych. Kurwa, po kiego mu lokówka?! Zacisnąłem usta. Shinya zniknął w łazience, krzycząc coś o włosach. Znów z niewiedzą było mi lepiej. Dopinając kosmetyczkę, na dnie dostrzegłem prostokątne pudełeczko. Z walącym sercem i szumiącą w uszach krwią, żałowałem wyjazdu, żałowałem jak cholera.
I nie, nie chciałem wiedzieć, po co pakował prezerwatywy.

*****

Minął tydzień, odkąd tu jesteśmy.
Shinya odżył, zachowuje się jak przerośnięta pchła, skacząc z miejsca na miejsce.
Wczoraj zniknął mi na prawie siedem godzin. Gdy byłem bliski obłędu, wrócił, taszcząc dwie torby, wypełnione puszkami piwa, słodyczami i gdzieś tak dwoma kilogramami marchwi. Zastanawiam się, czy do końca życia będę powtarzał „nie chcę wiedzieć”. Podobno mu marchew na cerę dobrze działa. Cóż, nie chcę wiedzieć.
Zrobiliśmy kolację, a raczej on zrobił, każąc mi tylko usiąść w jednym miejscu i nie dotykać niczego. Podał jakieś dziwne kawałki czegoś zielonego w pomarańczowym sosie. Zjadłem, z pełną świadomością faktu, że znam uczucia człowieka pożerającego arszenik. Odruch szaleństwa na podobnym poziomie, nie ma co. O dziwo, nie było złe.
Siedzieliśmy, piliśmy piwo i milczeliśmy. Od czasu do czasu Młody rzucał jakieś słowo, czasem dorzucałem swoje trzy grosze. W pewnym momencie... takie dziwne uczucie paniki. Było mi dobrze. Siedziałem z kimś, z kim czułem się świetnie, nie musieliśmy mówić, mieliśmy za sobą wspaniałą kolację, parę piw, ogień w kominku. Zwyczajnie, prawda? Ale jedno nie było zwyczajne, nie dla mnie.
Gdy Shinya oparł głowę na moim ramieniu, gdy delikatnie przytulił usta do mojej szyi - zwyczajne nie było to, że nie był kobietą. Był mężczyzną, jak ja. Gejem.
I siedzę sobie teraz tutaj, na zewnątrz, a gdzieś tam w środku, on pewnie śpi. Może jest mu smutno. Może jest wściekły. Dziwią mnie moje uczucia do niego.
Cholera, wiem, że z jego winy Kaoru i Toshiya... A nie, w zasadzie, stop - jak z jego? Toshiya jest dorosłym facetem, wie, co robi, raczej nie zostałaby uwiedziony, gdyby nie chciał.
Obejmuję dłońmi skołataną głowę, coś potwornie ściska mi czoło.
Shinya.
Tak dziwnie na niego reaguję, tak różne emocje wzbudza. Łapię się na tym, że jedynie świadomość, że jest mężczyzną, nie pozwala mi na... na to, co zrobiłbym z nim, gdyby był kobietą.
Spójrzmy prawdzie w oczy, pociąga mnie ale do pewnego stopnia.
Gdy pomyślę o, że tak powiem, szczegółach, naszego domniemanego współżycia, czuję lekki wstręt. Jak, w niego... tam? I jego... przyrodzenie?
Boże, chciałabym, by to nie wydawało się takie niewłaściwe. By było normalnym, dla wszystkich i wszędzie, że mężczyzna może z mężczyzną. Kochać go i z nim się kochać. I przeraża mnie świadomość, że zaczynam się temu kochaniu poddawać, a jedyne, co mnie powstrzymuje, to wpojone gdzieś głęboko pod czaszkę przekonanie o ohydzie takiego... związku.

*****

Wracamy. Shinya siedzi koło mnie, usiłując obwiązać małe pudełko wstążką. Śliska kokarda ześlizguje mu się uparcie z brzegów, przytrzymuje ją palcem, marszcząc zabawnie brwi. Nagle przypomina mi się rozmowa z Kaoru, wczoraj wieczorem.
Zadzwonił późno, Shin spał, albo udawał, że śpi. Komórka zadzwoniła tak niespodziewanie, że podskoczyłem.
- Daisuke?
A któżby inny, doprawdy, nasz lider jest jedyną znaną mi osobą, która pewnie nawet stojąc naprzeciwko ciebie, wolałaby się upewnić, czy to ty. Dziwny człowiek.
- Tak, Kaoru, a kogo...
- ... się spodziewałeś, wiem, wiem. Naprawdę, Die, nigdy nikomu nie dajesz komórki, nawet na chwilę?
Z braku lidera, obdarzyłem słuchawkę spojrzeniem pełnym politowania. Komórkę dawać, jasne. Zwariował niechybnie. A jakby ktoś do mnie dzwonił?
No tak monolog wewnętrzny to nie jest dobry pomysł, jak ktoś do ciebie mówi. Zwłaszcza, jak mówi Kaoru, który potrafi tysiąc informacji zawrzeć w pięciu zdaniach. Wierzcie, potrafi. Że co?!
- Jak to, wróciłeś...?!
Cisza. O, cholera, to chyba nie była najlepsza reakcja.
- Yyy... Kao, ja się bardzo cieszę, tylko że... no, wtedy... - zaplątałem się.
Osiwieję przez własny zespół.
- No wróciłem do niego, DaiDai.
Dziwne, dopiero to zdrobnienie, rzadko przez niego używane, mnie przekonało. Był szczęśliwy, chyba, a to było najważniejsze. Ale...
- Wybaczyłeś mu, Kaoru?
- Nie, nie sądzę, bym był w stanie. Boli. Czasem...
Niemal to widziałem. Skulonego na końcu łóżka Kaoru, uciekającego przed dotykiem, pośpiesznie cofające się dłonie basisty. Urywane słowa, gdy krzyczeli. Mokre policzki.
I wtedy, dopiero, ja... O Boże.
- Nie mogę z nim nie być, Die. Nie wyszło mi życie bez niego, on jest moim życiem. A jeśli nie całym, to tak integralną jego częścią, że wyrywając go, siebie bym chyba wyrwał. Ja go kocham, Die. Dlatego dzwonię i jeszcze po coś. Chcę, żebyście wrócili. My... zapraszamy Kyo, ciebie i ... i Shinyę na taką małą kolację. Może uda nam się to naprawić. Przecież byliśmy kuplami. O, kończę, Totchi wrócił ze sklepu. To jak, Die? Będziecie?
- Myślę, że tak. Osiemnasta?
- Do zobaczenia, DaiDai. Pozdrów go.

Siedziałem na kanapie bardzo długo.
Przed oczami miałem twarz Shinyi, dziwaczny przekrój czasu, od momentu, gdy go poznałem, do teraz.
Wszystkie koncerty, wszystkie kłótnie na próbach, wspólne wypady do klubów, ciche wieczory u któregoś w mieszkaniu, zmęczone dni po trasach. Był w moim życiu już tak długo, zawsze blisko. Ostatnio jakby inaczej, ale... wstałem, podszedłem do drzwi jego pokoju. Zawahałem się. A co mi tam.
Wszedłem, przysiadłem koło niego. Nie spał, patrzył na mnie niepewnymi oczami.
Kiedy schylałem głowę, sięgając po jego usta, wszystkie moje głupie strachy rozpierzchły się, jak nocne demony, płoszone światłem.
Jest mężczyzną. Jest nim, jest Shinyą. Jaki ja głupi byłem.
Tej nocy pokazał mi, że każda miłość jest piękna. Nawet ta zabroniona.

*****

A teraz parsknąłem śmiechem, patrząc, jak mocuje się z oporną tasiemką.
Prezent dla Kaoru i Toshiyi, na nowe mieszkanie.
Zatrzymałem samochód, odwracając się w jego stronę. Przytrzymałem palcem opadającą wstążkę. Zawiązał ją zgrabnym ruchem szczupłych palców, a ja znów się zarumieniłem, patrząc na niego. Zaśmiał się, wredny małolat.
Przyciągnąłem go do siebie.
Może nam się udać.
Uda się.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Możesz dowiedzieć się więcej, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko zaczyna się wiosną, Fan Fiction, Dir en Gray
Kiedy rodzina się powiększa, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy imię twoje echem odbija się od ścian, Fan Fiction, Dir en Gray
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron