Hanna Ożogowska
A TO KAPELUSZ
- Miły muchomorku,
powiedzieć mi musisz,
gdzie kupiłeś taki
śliczny kapelusik?
- Moja wiewióreczko,
chętnie ci odpowiem:
ja go nie kupiłem,
wyrósł mi na głowie.
Hanna Zdzitowiecka
CO ZROBIĘ Z KASZTANAMI?
Z tych trzech będą grzybki.
Ładnie je wygładzę,
w kępkę mchu zieloną
jak w lesie posadzę.
Nad czwartym kasztankiem
potrudzę się chwilę
i zrobię dla mamy
koszyczek do szpilek.
Piątemu dam rączki
i nóżki z patyka.
Będę miał zgrabnego
kasztanka-ludzika.
Jan Brzechwa
„GRZYBY”
Załkały surojadki:
- My mamy maleńkie dziatki,
gdzie nam, królu, z muchami wojować,
inne grzyby na wojnę prowadź.
Zaszemrały modraczki:
- My mamy zniszczone fraczki,
nosimy buty najstarsze,
nie dla nas wojenne marsze.
Król Borowik Prawdziwy szedł lasem
postukując swym jednym obcasem,
a ze złości brunatny był cały,
bo go muchy okrutnie kąsały.
Wreszcie usiadł strudzony pod dębem
i na alarm rozkazał bić w bęben.
- Hej, grzyby, grzyby!
Przybywajcie do mojej siedziby,
przybywajcie, skoro świt, z chorągwiami,
wyruszamy na wojnę z muchami.
Odezwały się pierwsze opieńki:
- Opieniek jest maleńki,
a tu trzeba skakać na sążeń,
gdzie nam, królu, do takich dążeń.
Powiedziały czubajki:
- Wpierw musimy wypalić fajki.
Do jesieni je wypalimy,
Przybędziemy pod koniec zimy.
- Przybywajcie, opieńki, koźlaki,
gąski, kurki, modraczki, maślaki,
rydze, trufle, purchawki i smardze,
przybywajcie, bo tchórzami gardzę!
A Borowik wciąż siedzi pod dębem,
Znowu każe na alarm bić w bęben.
Ledwo skończył, wtem patrzy, a z boru
Maszeruje pułk muchomorów:
- Przychodzimy z muchami wojować,
ty nas, królu, na wojnę prowadź!
Wojowały grzybowe zuchy,
pokonały aż cztery muchy.
Król Borowik winszował im szczerze
i dał wszystkim po grzybowym orderze....
Dorota Gellner
JESIENNY POCIĄG
Stoi pociąg
na peronie-
żółte liście ma w wagonie
i kasztany, i żołędzie-
dokąd z nimi jechać będzie?
Rusza pociąg
sapiąc głośno.
Już w przedziałach
grzyby rosną,
a na półce,
wśród bagaży,
leży sobie bukiet z jarzyn.
Pędzi pociąg
lasem, polem
pod ogromnym parasolem.
Zamiast kół kalosze ma,
za oknami deszcz mu gra.
O, zatrzymał się na chwilę!
Ktoś w wagonie drzwi uchylił
i potoczył w naszą stronę
jabłko duże
i czerwone.
Lucyna Krzemieniecka
„O DĘBIE, CO ŻOŁĘDZIE ROZDAWAŁ”
Przyszła pod dąb wiewiórka:
- Dębie, dębie mocarny,
daj żołędzie do spiżarni. -
I dąb dał.
Przyszedł do dębu borsuk:
- Dębie, dębie mój miły,
już żołędzie mi się śniły.
Daj żołędzi!
I dąb dał.
Przyszła do dębu myszka:
- Dębie, dębie znajomku,
daj żołędzi do domku! -
I dąb dał.
Przyszły do dębu świnki:
- Dębie, dębie bogaczu,
świnki z głodu aż płaczą.
Daj żołędzi! -
I dąb dał.
Przyszła do dębu babcia:
- Dębie, dębie łaskawy,
daj żołędzi na kawę. -
I dąb dał.
Chociaż dawał niemało,
jeszcze pięć mu zostało!
A te w ziemi się skryły,
by z nich nowe dęby były.
autor nieznany
STOJĄ W NASZEJ KLASIE
Stoją w naszej klasie:
szyszkowy dziadek
i szyszkowa babcia
w szyszkowych ubraniach
i w żołędziowych kapciach.
Stoją i patrzą przez szyby.
Może wybierają się na grzyby?
Na rydze lub borowiki,
bo przecież mają
z kasztanów koszyki.
„WESOŁY PARASOL”
Stopy małe, stopy duże
Przeskakują dziś kałuże.
Omijają strugi rwące.
W rynnach już rozbrzmiewa koncert.
A teraz jak z cebra leje,
ale ja się z tego śmieję.
Mam parasol. Płaszcz deszczowy,
O ulewie wiersz gotowy.
Za chwilę parasol złożę
I wiersz do koperty włożę.
A wiatr szybko ją poniesie.
Adresatka: Pani Jesień.
„SKARBY JESIENI”
A czy wiecie,
Co to „skarby jesieni”?
Piękne jabłko, co się w sadzie rumieni,
Garść orzechów na leszczynie zebranych,
Spadające z wysoka kasztany,
Pełne maku słodkiego makówki
I czepliwe, łopianowe główki,
Strąk fasoli, kapusty łuszczyny,
Czerwone jagody kaliny
I na klonach nasionka skrzydlate,
Co ścigają się z jesiennym wiatrem.
PANI JESIEŃ
Przeszedł sobie dawno
śliczny, złoty wrzesień...
Teraz nam październik
Dała pani jesień...
Słonko takie śpiące,
Coraz później wstaje,
Ptaszki odlatują,
hen, w dalekie kraje.
W cieniu, pod drzewami
Cicho śpią kasztany,
każdy błyszczy pięknie,
niby malowany.
Lecą liście z drzewa
różnokolorowe,
te są żółto-złote,
a tamte - brązowe.
Jeszcze niby ciepło,
Słonko świeci, grzeje...
aż tu nagle skądciś
wichrzysko zawieje.
Chmur wielkich deszczowych
nazbiera, napędzi...
tak się pan listopad
nauwija wszędzie.
KASZTANY
W nocy mocny wiał wiaterek
Postrącał kasztany
Wezmę mamę dziś za rękę
Wszystkie pozbieramy
W domu sobie usiądziemy
Zrobimy zwierzaki
Każdy będzie się nas pytał
Co to za cudaki?
To z kasztanka są zwierzątka
Co rósł na tym drzewie
Wietrzyk dmuchnął i postrącał
Dla mnie i dla ciebie
OPOWIASTKA DLA SZYMKA, CZYLI DLACZEGO
DRZEWA JESIENIĄ ZMIENIAJĄ KOLOR LIŚCI
Dosyć dawno temu, jeszcze zanim Ty lub ja pojawiliśmy się na świecie, wszystkie drzewa miały zawsze zielone liście. Gdy przychodziła jesień, liście kurczyły się, usychały i z cichym szelestem spadały na ziemię: szyt, szyt... Ale wciąż były zielone. Drzewom to wcale nie przeszkadzało i w ogóle się nie zastanawiały, dlaczego tak jest, ale na pewnej leśnej polanie rósł sobie młody dąbek. Nazywał się Żołędziowa Czapeczka. I taką miał naturę, że wszystko go interesowało i wciąż dopytywał się: a dlaczego tak?
Któregoś dnia obudził się rano i zaraz przyszło mu do głowy takie pytanie:
- A dlaczego ja mam zielone liście? Przecież niebo zmienia swój kolor i chmury są ciągle inne i nawet zając na zimę zmienia futerko z szarego na białe... A ja mam ciągle zielone liście - i postanowił to zmienić. Napił się czystej, źródlanej wody, przyczesał liście i wyruszył w drogę. (Drzewa potrafiły jeszcze wtedy chodzić, ale najczęściej im się nie chciało, więc wrastały zbyt mocno w ziemię i nie mogły się już nigdzie ruszyć.) Wędrował przez góry i równiny, a każdego, kogo spotkał, pytał:
- A dlaczego ja mam zielone liście?
Oczywiście nikt mu nie umiał odpowiedzieć, aż w końcu spotkał starą, mądrą sosnę, która mu poradziła:
- Idź wzdłuż Wielkiej Krętej Rzeki. U jej źródeł znajdziesz bożka Mitipata - pana tej krainy, jego zapytaj.
Żołędziowa Czapeczka tak właśnie zrobił. Poszedł do źródeł Wielkiej Krętej Rzeki, a gdy zobaczył małego człowieczka w zielonym ubraniu, domyślił się, że to jest Mitipata. Pokłonił mu się, grzecznie przywitał, (bo to był dobrze wychowany dąbek) no i oczywiście zapytał: - A dlaczego ja mam zielone liście?
Mitipata zamyślił się głęboko. W końcu powiedział:
- Nie mogę ci odpowiedzieć tak od razu, muszę się nad tym dobrze zastanowić. (Bo Mitipata nigdy nie udzielał odpowiedzi bez namysłu). A ty rozgość się na mojej polanie. Mijały dni, a Mitipata wciąż myślał. Żołędziowa Czapeczka czekał cierpliwie, bo wiedział, że zadał trudne pytanie. Wiedział też, że trzeba cierpliwie czekać, bo lepiej dostać mądrą odpowiedź po długim oczekiwaniu, niż głupią - zaraz. Wreszcie, gdy po wielu dniach nadeszła jesień, Mitipata wstał i powiedział:
- Właściwie nie wiem, dlaczego ty i inne drzewa macie zielone liście, ale na pewno masz rację, to strasznie niesprawiedliwe i koniecznie to trzeba zmienić.
Zaraz też przywołał trzy sroki i kazał im rozgłosić po całej krainie, że każde drzewo chcące zmienić kolor liści ma się zgłosić na jego polanie. Sroki odleciały, a wtedy Mitipata zwrócił się do Żołędziowej Czapeczki:
- Zmianę koloru liści zaczniemy od ciebie. Jaki kolor najbardziej lubisz?
- Brązowy, brązowy! - Żołędziowa Czapeczka aż podskoczył z radości.
- Dobrze, niech będzie brązowy - i Mitipata zaczął się kręcić w kółko, a kręcił się tak szybko, że nie było widać ani rąk, ani nóg, ani zielonego ubrania, a całą polanę zasnuł siwy dym. W końcu dym opadł, Mitipata zatrzymał się, a Żołędziowa Czapeczka stwierdził ze zdziwieniem, że wszystkie jego liście mają piękny, brązowy odcień. Uszczęśliwiony ucałował Mitipatę w oba policzki i w nos i popędził do domu.
Jeszcze przez wiele dni przychodziły na leśną polanę różne drzewa i prosiły o zmianę koloru liści, a Mitipata spełniał ich życzenia. Właśnie dlatego jesienią jawor ma żółte liście w czarne kropki, klon łaciate z przewagą czerwieni, jesion żółtozielone, brzoza złociste, zaś modrzewiowe igiełki są żółtobrązowe. Nie wszystkim drzewom chciało się wyruszyć w tak daleką podróż i ich liście są cały czas zielone - wiesz, które to drzewa?
H. Zdzitowiecka
NA GRZYBY
— Ja też chcę iść na grzyby!— napiera się Pawełek.
— Ty jeszcze nie potrafisz, jesteś za mały — tłumaczy Joasia, ale Pawełek tak krzywi buzię, że wreszcie ustępują.
No dobrze, ale uważaj, żebyś nie zginął w lesie — ostrzega Joasia.
— Chodź razem z Joasią albo ze mną — doradza Krzyś — bo jeszcze nie wiesz, które grzyby można zbierać.
Ale Pawełek uważa, że skoro jest synem gajowego, to wie wszystko o lesie. Postanawia sam napełnić swój koszyczek.
Żeby się nie zgubić, nie oddalą się zbytnio od Joasi, stara się nie tracić z oczu jej czerwonej kokardy. Joasia, choć idzie wpatrzona w ziemię, om wiele grzybów.
—I ona chce mnie uczyć zbierania!— mruczy Pawełek pod nosem.
— A sama taki ładny grzyb zostawiła. Jeszcze nigdy takiego wielkiego borowika nie widziałem...
Duży grzyb z pomarańczową nóżką i brunatnym jak borowik kapeluszem wędruje do koszyczka.
—Pawełku! — woła z daleka Krzyś. —A pamiętaj, żebyś nie niszczył żadnych grzybów! Ostrzeżenie nadchodzi w porę, bo Pawełek już chciał kopnąć czerwonego muchomora z białymi łatkami na kapeluszu.
„Jednak ten Krzyś ma rację, bo muchomor tak ładnie wygląda w zielony mchu. Ale Krzyś chyba nie o tym myślał, kiedy mówił, żeby go nie niszczyć. Trzeba będzie spytać”...
Pawełek idzie dalej.
„ 0, tu znowu Joasia ominęła jakiś grzyb zupełnie podobny do pieczarki. To dziwne, pieczarki nie miewają łatek na kapeluszu, ale co to szkodzi, że ta jedna ma”...
Pawełek już się cieszy, jak to zawstydzi Joasię, że tyle grzybów zostawiła po drodze. Coraz to dokłada coś do koszyczka, aż wreszcie widzi, że nic więcej się nie zmieści...
— Joasiu! — woła. — Poczekaj! Ja mam już pełny koszyczek.
Joasia zatrzymuje się. Kobiałkę napełnioną ma zaledwie do połowy.
— Widzisz — chwali się malec — widzisz, ile zostawiłaś za sobą?! Wyzbierałem wszystkie, tylko muchomora zostawiłem.
—Ależ, Pawełku —Joasia patrzy przestraszona na pełny koszyczek—ten biały w łatki to także muchomor!
— Przecież muchomory są czerwone — mówi z przekonaniem Pawełek.
— Ty się nie znasz. Zapytaj Krzysia.
Ale Krzyś już podchodzi i potwierdza słowa Joasi.
— Muchomory są nie tylko czerwone, ale i białawe, i żółtawe. i zielonkawe w łatki.
A te podobne są do borowików—to świniaki i zajączki. Ani jednego dobrego grzy ba tu nie ma. Wszystko trzeba wyrzucić. Pawełkowi drży bródka na widok jego grzybów wylatujących z koszyka. Tak się cieszył swoim zbiorem! Krzyś udaje, że tego nie widzi.
— Chodź — mówi spokojnie — poszukamy tu, między borówkami.
I prowadzi Pawełka prosto do miejsca, gdzie rośnie cała gromadka zdrowych, jędrnych borowików. Każdy z nich ma białą nóżkę i brązowy kapelusz z rureczkami od spodu. Krzyś m je, jakby nic nie widział. Ale Pawełek przystaje i pyta niepewnie:
- Krzysiu, a te? Czy też niedobre?
— Które? — Krzyś udaje, że dopiero teraz zauważył grzyby.
— Ależ to są prawdziwki, borowiki!
Pawełek zbiera grzyby ostrożnie, tak jak Krzyś mu pokazał, wykręcając nóżkę z ziemi, żeby nie zniszczyć białych niteczek grzybni, z której grzyb wyrasta, i nie wyrwać rosnących obok, maleńkich jeszcze grzybków.
Uszczęśliwiony Pawełek idzie teraz razem ze starszymi dziećmi. Koszyczki powoli napełniają się. Grzybów dokoła nie brak. Są żółte kurki, których żaden czerw nie zjada, są koźlaki na wysokich nóżkach, znalazło się i kilka pomarańczowych rydzów... A tam dalej aż błyszczy brązowy krzepki maślak.
— On ma tylko pół kapelusza! — woła Pawełek.
— Zobaczcie! Tu jest jeszcze jeden amator grzybów — śmieje się Krzyś, pokazując siedzącego pod resztą kapelusza wielkiego, czarnego ślimaka.
— A gdzie on zgubił skorupkę? — dziwi się Pawełek.
— Wcale jej nie miał — tłumaczy Krzyś. Ma tylko taką małą tarczę na grzbiecie.
— Ajak on się nazywa? — Pawełek musi wszystko wiedzieć dokładnie. Podróżec czarny.
— Jeśli on też lubi grzyby, to zostawmy tego maślaka...
Podróżec może spokojnie kończyć swój posiłek. Dzieci z pełnymi koszyczkami po woli wracają do domu.
— Krzysiu —pyta jeszcze Pawełek. Dlaczego mówiłeś, żeby nie niszczyć mucho morów? Prawie wszystkie grzyby są potrzebne. Tylko opieńki i huby niszczą drzewa. A białe, schowane pod ziemią niteczki innych grzybów oplatają mocno korzenie drzew i wtedy drzewa lepiej rosną, bo grzyby pomagają im wydobywać z ziemi pożywienie. Za to drzewa także dają trochę swoich soków grzybom, które bez nich nie mogłyby żyć.