Troy Denning
Janko5
1
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
2
Mroczne Gniazdo III
WOJNA ROJÓW
TROY DENNING
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
Troy Denning
Janko5
3
Tytuł oryginału
DARK NEST III. THE SWARM WAR
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
JOANNA DZIK
ELŻBIETA STEGLIŃSKA
Ilustracja na okładce
CLIFF NIELSEN
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2006 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish translation
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2656-2
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
4
Davidowi „DJ” Richardsonowi -
dobremu przyjacielowi
Troy Denning
Janko5
5
B O H A T E R O W I E P O W I E Ś C I
Alema Rar
rycerz Jedi (Twi’lekanka)
Ben
Skywalker
dziecko
(mężczyzna)
C-3PO
robot
protokolarny
Cal Omas
prezydent Sojuszu Galaktycznego (mężczyzna)
Corran Horn
mistrz Jedi (mężczyzna)
Emala
szmugler
wojenny
(Squib)
Gilad
Pellaeon
urzędujący Najwyższy Dowódca Sojuszu Galaktycznego
(mężczyzna)
Gorog
umysł zbiorowy (Killik)
Grees
szmugler
wojenny
(Squib)
Han Solo
kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna)
Jacen Solo
Rycerz Jedi (mężczyzna)
Jae Juun
agent Wywiadu Sojuszu Galaktycznego (Sullustanin)
Jaina Solo
rycerz Jedi (kobieta)
Kyp Durron
mistrz Jedi (mężczyzna)
Leia Organa Solo
rycerz Jedi, drugi pilot „Sokoła Millenium" (kobieta)
Lomi Plo
Królowa Gorogów (kobieta... głównie)
Lowbacca
rycerz Jedi (Wookiee)
Luke Skywalker
Wielki Mistrz Jedi (mężczyzna)
Mara Jade Skywalker
mistrz Jedi (kobieta)
Nek
Bwua'tu
admirał (Bothanin)
R2-D2
robot
astromechaniczny
Raynar Thul
UnuThul (mężczyzna)
Saba Sebatyne
mistrz Jedi (Barabelka)
Sligh
szmugler
wojenny
(Squib)
Tahiri Veila
rycerz Jedi (kobieta)
Tarfang
agent Wywiadu Sojuszu Galaktycznego (Ewok)
Tenel Ka
rycerz Jedi, królowa matka (kobieta)
Tesar Sebatyne
rycerz Jedi (Barabel)
Unu
wola
(Killik)
Wuluw
łącznik, adiutantka (Killiczka)
Zekk
rycerz Jedi (mężczyzna)
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
6
P R O L O G
Bomba leżała na wpół zaryta w czerwonym piasku - durastalowa manifestacja bru-
talności i bezrozumnego strachu jej twórców. Spadła z orbity, wlokąc za sobą długi
ognisty ogon, a potem osiadła na szczycie diuny przy gnieździe. Jej osłony termiczne
wciąż się jeszcze żarzyły od tarcia towarzyszącego wejściu w atmosferę, a na przypalo-
nej powłoce ledwo było widać wymalowane na boku bomby oznaczenia. Jaina i Zekk
nie potrzebowali jednak identyfikatorów, żeby stwierdzić, że mają przed sobą chissań-
ską megabroń. Bomba miała gabaryty beldona, a na dziobie wypukłość, która mogła
skrywać wszystko: od ładunku penetrującego z baradium po laser wyzwalający głowicę
bojową niszczyciela planet.
Kiedy wreszcie stało się jasne, że bomba nie wybuchnie - a przynajmniej nie teraz
- Jaina ostrożnie wypuściła powietrze z płuc.
- Musimy się temu lepiej przyjrzeć - mruknęła.
Wraz z Jacenem, Zekkiem i pozostałą trójką Jedi z ekipy stała u wyjścia hangaru
strzałostatków lesei, patrząc na bombę leżącą na trzystumetrowym, stromym, piaszczy-
stym zboczu. Co kilka sekund z orbity strzelał promień turbolasera, wytapiając w pia-
sku krater z różowego szkła, który pomieściłby ronto, i wzbijając dziesięciopiętrowy
słup pyłu, który na chwilę przesłaniał im widok.
-Musimy wiedzieć, co kombinują Chissowie - zgodził się Zekk.
-Tak naprawdę to musimy się stąd wydostać - podsumował Jacen. - A może to tyl-
ko ja słyszę zew Mocy?
- Nie... - odrzekł Zekk.
- .. .my też go czujemy - dokończyła Jaina.
Zew pojawił się zaledwie kilka godzin temu, w samym środku ataku stealthX-ów,
któremu jednak się nie udało zawrócić sił zadaniowych Chissów. Wołanie pochodziło z
kierunku Jądra Galaktyki. Wyraźny, niecierpliwy zew, z każdą chwilą coraz silniejszy,
wzywał rycerzy Jedi do natychmiastowego powrotu do Akademii.
- Wszyscy to czujemy - dodała Tahiri. Zmarszczyła przecięte blizną czoło i spoj-
rzała na Tesara i Lowbaccę. - Przynajmniej tak mi się zdaje.
Barabel i Wookie skinęli głowami.
- Trudno nie zauważyć - zgodził się Tesar.
-Nie powinniśmy nawet tego próbować - powiedział Jacen.
- Coś musiało się przydarzyć mojemu wujowi, że nas wzywa. Na wet Lukę Sky-
walker nie może czerpać z Mocy tak głęboko bez szkody dla siebie.
- Może i nie - zastanowiła się Jaina. - Ale przyjrzyjmy się tej bombie, to naprawdę
zajmie kilka minut. Chyba mamy czas.
- To pewnie jakiś rodzaj tajnej broni - domyślił się Zekk. - Potrzebujemy robota R-
dziewięć...
- I parę przyrządów testowych - dokończył Tesar. Wraz z Lowbaccą ruszyli w kie-
runku wnętrza prawie pustego hangaru, gdzie kilka tuzinów Killików o różowych pod-
Troy Denning
Janko5
7
gardlach i zielono nakrapianych odwłokach krzątało się wokół wysłużonych stealthX-
ów eskadry - naprawiając, tankując, ale nie uzbrajając. StealthX-y poprzedniego dnia
wystrzeliły wszystkie bomby śledzące, a dziś rano wyczerpały zapasy gazu napędowe-
go z całego gniazda. - Zabierzemy bombę i dogonimy was.
Jacen szybko zastąpił im drogę.
-Nie.
Łuski na karku Tesara uniosły się, Lowbacca nastroszył sierść. Spojrzeli groźnie
na Jacena, ale nie odezwali się ani słowem.
-Pomyślcie tylko... przecież to Chissowie - tłumaczył Jacen.
- Może to pułapka. Może ta bomba ma wybuchnąć dopiero wtedy, kiedy będziemy
ją badać.
Tesar i Lowbacca zaklaskali gardłowo i obejrzeli się na bombę. Jeszcze nie byli
Dwumyślnymi, ale Jaina i Zekk wyczuwali ich myśli dość dobrze, aby wiedzieć, że
obaj już podporządkowali się Jacenowi. Tahiri też, oczywiście. Nie musiała być part-
nerką myśli Jainy i Zekka, aby się domyślać, że też jest pod jego wpływem. Zawsze
starała się go dotknąć, a kiedy popatrzył w jej stronę, mrugała gwałtownie.
Zekk zagulgotał z urazą z głębi krtani. Jaina odezwała się pierwsza.
- Żałuję, że nie myślałeś tak jasno przy Magazynach Thrago.
- Nie wiemy, czy nie myślałem jasno - zaprotestował Jacen. - Przynajmniej jeszcze
nie wiemy.
Zekk zmarszczył brwi.
- Nasz wypad miał opóźnić wojnę...
- .. .a nie wywołać ją - dokończyła Jaina. Jacen wzruszył ramionami.
- Przyszłość zawsze jest niewiadoma. - Odwrócił wzrok i dodał: - Za późno, aby
odkręcić to, co się stało po wypadzie. Powinniśmy uszanować wezwanie wujka Luke'a i
natychmiast wracać na Coruscant.
- I opuścić Iesei? - zapytał Zekk. Jaina i Zekk nie przebywali wśród Iesei na tyle
długo, aby włączyć się do ich kolektywnego umysłu... przebywanie z innym gniazdem
niż Taatowie wręcz osłabiało ich własną więź. Iesei byli jednak dla nich jak rodzina,
związani przez Wolę Kolonii. - Właśnie teraz, kiedy Chissowie szykują się do lądowa-
nia?
-Nie uratujemy gniazda, zostając tutaj - zaoponował Jacen.
- Lepiej wyjechać, póki jeszcze możemy.
- Dlaczego tak się spieszysz? - zapytała Jaina.
Jedyną reakcją Jacena był wybuch gniewu w Mocy. Jaina usiłowała wyczuć od-
powiedź poprzez ich bliźniaczą więź, ale nie wyczuła nic. Tak samo Zekk, choć wciąż
dzielił jej myśli i uczucia. Od najazdu na Thrago Jacen odcinał się od nich obojga - być
może za to, że byli na niego wściekli, kiedy oddał ten bezsensowny strzał, omal nie
przekształcając najazdu w masakrę. A może po prostu coś ukrywał - Jaina i Zekk nie
umieli tego określić. Wiedzieli tylko, że odkąd odciął bliźniaczą więź, nie mogą mu już
zaufać.
- Spieszę się, bo to jest rozsądne - odpowiedział wreszcie Jacen. - Jeśli zostanie-
my, najwyżej zabijemy kilka tuzinów Chissów, a co dobrego może z tego wyniknąć?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
8
Jaina i Zekk milczeli. Wiedzieli równie dobrze jak Jacen, że Iesei zostaną wybici
do ostatniej larwy. Siły szturmowe Chissów były po prostu zbyt duże i za dobrze wypo-
sażone, żeby dało sieje zatrzymać.
Pozostawała jeszcze bomba. Jeśli się dowiedzą, co zawiera, mogą uratować bardzo
wiele gniazd.
- Jacenie, nikt cię tu nie trzyma - powiedział po chwili Zekk. Jaina spojrzała na
Tesara.
- Dajcie nam minutę. Jeśli Jacen ma rację, że to sztuczka... -.. .szybko się o tym
przekonamy - dokończył Tesar. - Idź. Lowbacca potwierdził głębokim pomrukiem,
zapewniając, że on i Tesar będą w pobliżu.
Jacen otworzył wreszcie bliźniaczą więź, zalewając Moc niepokojem i troską.
- Jaino! Nie... - powiedział.
Jaina i Zekk zignorowali go. Jacen korzystał z bliźniaczej więzi jedynie wtedy,
gdy czegoś chciał, a teraz chciał właśnie, aby zostawili w spokoju bombę i wracali do
domu. Odwrócili się, wyskoczyli z bramy hangaru i spadli pięć metrów w dół zbocza.
Prawie natychmiast okazało się, że to nie bomba jest pułapką. Dreszcz zagrożenia pod-
niósł im włosy na karkach, gdy strumień promieni turbolaserów spadł z orbity, kąsając
ich twarze gorącym piaskiem. Zanurkowali w przeciwnych kierunkach i sturlali się po
zboczu. Na dole zerwali się na nogi i wspomaganym Mocą skokiem przebyli pięciome-
trową kotlinę dzielącą ich od sąsiedniej diuny.
Turbolasery podążyły za nimi, napełniając powietrze świeżym zapachem ozonu.
Zbocze diuny zmieniło się w kipiącą masę piasku, który fontannami unosił się w po-
wietrze i zsuwał z pochyłości złowieszczo szeleszczącymi lawinami. Jaina i Zekk, wal-
cząc z grawitacją, rozpoczęli wędrówkę w kierunku bomby, pokonując odległość
wspomagani przez Moc. Piasek kłuł ich w oczy, wypełniał nosy i gardła, ale woleli
pozostać w kłębiącej się chmurze, żeby skryć się przed czujnikami Chissów i utrudnić
im celowanie.
Znajdowali się zaledwie w pół drogi od bomby, kiedy poczuli, że Jacen, Tahiri i
niedobitki gniazda Iesei podążają za nimi. Intensywność ostrzału zmalała, kiedy chis-
sańscy artylerzyści zaczęli rozciągać ogień, co wymuszała wszechobecna mgła. Owady
pędziły pod górę na wszystkich sześciu nogach, wywijając antenkami. Wkrótce wy-
przedziły Jainę i Zekka.
Chwilę później z kłębów piasku wyłoniły się sylwetki Jacena i Tahiri. Oboje pode-
szli do Jainy.
- To nie pułapka - mruknął Jacen. - Ale i tak to nie był dobry pomysł.
- Więc co ty tutaj robisz? - zapytał Zekk zza pleców Jainy.
Jacen uniósł dłoń, aby odbić nadlatujący strzał.
- Pilnuję was. Wujek Lukę nie byłby zbyt szczęśliwy, gdybym wrócił sam.
Jaina zmarszczyła brwi i już chciała zaprotestować, kiedy przez pustynię przeto-
czył się ogłuszający ryk. Diuna zapadła się pod ich stopami i Jedi znaleźli się nagle na
szybko pędzącym gigantycznym osuwisku.
Przez moment Jaina i Zekk myśleli, że to artyleria Chissów wreszcie trafiła w za-
kopaną w piachu bombę. A potem usłyszeli odległy ryk silników manewrowych i zro-
Troy Denning
Janko5
9
zumieli, że huk był spowodowany przekroczeniem szybkości dźwięku. Jaina machnęła
ręką, używając Mocy, aby rozwiać nieco chmurę pyłu. Na tle żółtego nieba rozkwitał
czarny pióropusz dymu znaczący wejście do atmosfery ciemnego, trójkątnego chissań-
skiego krążownika szturmowego, który zalewał ich teraz ogniem.
- Statek zrzutowy! - krzyknęła Jaina. - Przygotować się!
- Iesei, kryć się! - dodał Zekk.
Chwilę później z pióropusza dymu wytrysnął długi strumień srebrnych błysków.
Killikowie wsadzili głowy w piasek i zaczęli kopać, Jedi zaś użyli Mocy, aby się uwol-
nić z lawiny. Od razu chwycili w ręce miecze świetlne.
Błękitna kaskada promieni laserowych omiotła diunę. Głębokie, stłumione stuki
stanowiły łagodny kontrapunkt dla ogłuszającego ryku turbolaserów. Jaina i Zekk wy-
czekiwali, zdawałoby się, przez całą wieczność. Nie było sensu uciekać ani się kryć.
Broń zrzutowa była tak skonstruowana, aby rozłożyć kobierzec śmierci wokół strefy
lądowania statku. Bywało, że zrzucała dwadzieścia promieni na metr kwadratowy.
Promienie z dział znalazły ukryty rój Iesei i wokół rozległy się bolesne krzyki.
Wśród mgły rozszedł się ciężki, gorzki odór palonej chityny. Kolejne strzały zaczęły
świstać wokół Jainy i Zekka, unosząc wysokie na metr gejzery piasku i napełniając
powietrze ładunkami elektrostatycznymi. Jedi podnieśli miecze i oddali kontrolę nad
nimi Mocy. Wirując jak w tańcu, ruszyli przez diunę, robiąc uniki i odbijając nadlatują-
ce promienie w kierunku piasku pod stopami.
Zekk przyjął na ostrze strzał z działa, potknął się i upadł na kolana. Jaina jednym
skokiem znalazła się u jego boku i odbiła dwa kolejne strzały. Stwierdziła nagle, że nie
zdąży odbić trzeciego, który śmignął w kierunku jej głowy.
Miecz Zekka poderwał się w górę o centymetry od jej twarzy, przechwytując strzał
czubkiem ostrza i odbijając go w innym kierunku. Jaina zrobiła unik przed kolejnym
atakiem i zobaczyła Jacena i Tahiri stojących plecami do siebie. Jacen podniósł dłoń
nad głowę. Ogień z dział odbijał się od niej, jakby trzymał w ręku tarczę deflektora.
Czegoś takiego Jaina i Zekk nigdy wcześniej nie widzieli.
I nagle strzelanina ucichła, pozostawiając za sobą wzburzony piasek, kawałki spa-
lonej chityny i miotających się, na pół pogrzebanych Killików. Jaina i Zekk zawrócili w
kierunku szczytu, ale już wiedzieli, że nie zdążą tam przed statkiem Chissów. Lawina
piaskowa przeniosła ich do podnóża diuny, a artyleria znów skoncentrowała się na Jedi.
Widocznie Chissowie zauważyli, że większość Iesei nie żyje lub jest ranna.
Tesar i Lowbacca wybiegli z hangaru. Tesar prowadził za sobą lewitującego robo-
ta R9, Wookiee taszczył na ramieniu plecak pełen sprzętu.
- Jemu się to nie podoba - wysyczał Tesar. - Dlaczego Chissowie przysyłają statek
zrzutowy zamiast myśliwca? Nie łatwiej jest trafić w bombę pociskiem, niż ją odzyski-
wać?
- Pocisk udarowy zostawiłby szczątki - wyjaśniła Jaina.
- A ze szczątków można się sporo dowiedzieć - dodał Zekk. - Jeśli chcą chronić
swój sekret, powinni lepiej pilnować, żeby bomba nie wpadła nam w ręce.
Lowbacca mruknął pod nosem, sugerując, że może krążownikowi skończyły się
pociski. Zużył ich tysiące, torując sobie drogę do planety.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
10
Statek wstrzymał ogień, schodząc poniżej skutecznej wysokości działania aparatu-
ry kontrolującej ostrzał. Jedenastka Chissów wyglądała jak ognisty klin z kompozytu
ceramiczno-metalowego osadzona na szczycie słupa dymu o wysokości nie większej
niż czterdzieści metrów i o połowę krótszej średnicy podstawy. Jaina i pozostali Jedi
parli w górę długimi, wspomaganymi Mocą skokami. Wokół nie było widać ani jedne-
go Killika. Albo działa laserowe wybiły wszystkich, albo ci, co przeżyli, woleli pozo-
stać w ukryciu.
Promienie turbolasera atakowały bez przerwy. Utrudniały Jedi drogę i widoczność,
ale nie zdołały ich całkiem powstrzymać. Trudno było namierzyć z orbity ruchome
cele, zwłaszcza jeśli unikały one nadlatujących strumieni energii.
Grupa dotarła już do połowy zbocza, kiedy ostrzał z turbolaserów nagle się skoń-
czył. Jaina i Zekk podejrzewali, że to statek zrzutowy podchodzi właśnie do lądowania,
jednak odgłos jego silników nie tylko nie cichł, ale wręcz przybierał na sile. Użyli Mo-
cy, aby rozproszyć pył. Statek był znacznie bliżej, niż się zdawało, ale to nie dlatego
przerwano ostrzał.
Wysoko w górze, ponad rozpływającym się obłokiem dymu, w kierunku krążow-
nika sunął maleńki biały trójkąt niszczyciela gwiezdnego.
Wokół obu statków rozkwitały małe tarcze ognia turbolaserów. Na horyzoncie
dwie smugi ognia znaczyły ślad, gdzie dwa uszkodzone myśliwce wbiły się w atmosfe-
rę.
- Czy to niszczyciel Sojuszu? - zapytała Tahiri, zbliżając się do Jainy.
- Chyba tak - odparł Tesar i podszedł do nich. - Czemu Chissowie mieliby strzelać
sami do siebie?
- To raczej niemożliwe - zgodziła się Jaina.
Wraz z Zekkiem sięgnęli poprzez Moc ku niszczycielowi. Zamiast spodziewanej
załogi Sojuszu ze zdumieniem stwierdzili rozmytą obecność gniazda Killików.
Poczuli w piersiach znajomy ciężar.
- Unu! - szepnął Zekk.
Lowbacca mruknął, że nie ma pojęcia, jakim cudem gniazdo Killików znalazło się
na pokładzie niszczyciela gwiezdnego Sojuszu Galaktycznego.
- Nikt tego nie wie. Ale to nie wróży niczego dobrego. - Jacen zatrzymał się przy
boku Jainy. - Może właśnie dlatego wujek Lukę próbuje nas wezwać.
- Może - zgodziła się Jaina. Mrok zaczynał jej ciążyć, a tajemnicze przybycie
gwiezdnego niszczyciela nagle stało się znacznie mniej ważne. - Ale i tak musimy się
dowiedzieć, co to za bomba.
- My? - zawołał Jacen. - A może UnuThul?
- Wszyscy - z naciskiem odparł Zekk.
Jaina i Zekk ruszyli dalej w kierunku szczytu wydmy. Teraz, kiedy ostrzał nie
wzbijał coraz to nowych chmur piasku, powietrze zaczęło się oczyszczać. Zobaczyli
szkarłatny klin statku zrzutowego opadający na piasek. Jego tarcze dziobowe wciąż
jeszcze żarzyły się od tarcia, a wielolufowe działka laserowe podwieszone pod skrzy-
dłami syczały i pryskały wyładowaniami elektromagnetycznymi.
Troy Denning
Janko5
11
Nagle wieżyczka pod podwoziem statku obróciła się w kierunku Jedi i na zbocze
runął ogień podwójnych działek charric. Wszyscy podnieśli miecze i zaczęli odbijać
promienie z powrotem w kierunku statku. W przeciwieństwie do promieni lasera, które
niosły ze sobą bardzo niewielki ładunek kinetyczny, promienie charric uderzały z
ogromną siłą. Jaina, Zekk i nawet Lowbacca co chwila czuli, jak miecze wyrywają się
im z dłoni. Musieli używać Mocy, aby przywołać je z powrotem.
Rycerze Jedi wspinali się nadal pojedynczymi skokami, osłaniając się wzajemnie.
Choć musieli szukać osłony kraterów i pagórków piasku, ani na chwilę nie zbaczali z
wybranego kierunku. Kiedy się okazało, że działka karuzelowe nie wystarczą, aby ich
powstrzymać, statek zrzutowy opuścił dziób, aby umożliwić oddanie strzału z działek
laserowych. Przez kopułkę kokpitu widać było błękitnoskórego pilota i siedzącego
obok w fotelu dowódcy mężczyznę o stalowym spojrzeniu i długiej bliźnie nad prawą
brwią.
Jagged Fel.
Jaina stanęła jak wryta. Była tak poruszona wspomnieniem dawnych uczuć, że po-
jedynczy promień z działka charric omal nie prześliznął się przez jej osłonę. To ona
zakończyła ten związek, ale nigdy tak naprawdę nie przestała kochać Jaggeda. Kiedy
ujrzała go dowodzącego nieprzyjacielskim statkiem, sprzeczne uczucia napłynęły z taką
siłą, że przez chwilę miała wrażenie, jakby przepaliły jej się główne bezpieczniki.
Spojrzenie Fela spoczęło na Jainie, przez jego kamienną twarz przemknął cień
smutku - a może rozczarowania. Powiedział coś do laryngofonu; w tej samej chwili
potężne ciało Zekka pełnym impetem uderzyło w Jainę i oboje ciężko upadli na dno
szklistego krateru wyrytego przez strzał z turbolasera.
Zanim zdążyła zaprotestować, dotarł do niej gniew i strach Zekka. Nagle ogarnęły
ją wyrzuty sumienia, że zaufała Felowi. Oboje z Zekkiem zastanawiali się, jak mogła
być tak głupia... i dlaczego ich umysły rozłączyły się w tak krytycznym momencie.
Zasypał ich piasek, a krater zadrżał pod nimi. Zrozumieli, że to działka laserowe
otworzyły ogień.
- Przecież miałaś... mieliśmy z tym skończyć! - odezwał się Zekk.
- Przecież skończyliśmy - odparła. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo Zekk cierpiał
przez tę burzę emocji, jaka ogarnęła ją na widok Fela. Teraz była naprawdę zła... na
siebie, na Fela, na Zekka. Dlaczego Zekk sądził, że ona będzie w stanie zmusić się do
pokochania go? - To wszystko przez zaskoczenie.
Zekk spojrzał na nią z ukosa.
- Musimy przestać się okłamywać. To nas może zabić.
- Ja nie kłamię - warknęła.
Odtoczyła się od Zekka, wspięła na szklistą ścianę krateru i wyjrzała ponad jej
krawędzią w kierunku statku. Tak jak się spodziewała, z włazu wysypał się oddział
chissańskich komandosów. Ubrani w doskonale dopasowane do ciała, zmiennobarwne
pancerze kamuflujące ruszyli biegiem w kierunku szczytu diuny, gdzie wciąż spoczy-
wała niezdetonowana bomba. Zamiast jednak kabli do podwieszenia czy płyt magne-
tycznych, jak spodziewała się Jaina, mieli ze sobą kilka worków z materiałami wybu-
chowymi.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
12
Zekk podszedł do Jainy i też wyjrzał na zewnątrz. Przez chwilę zastanawiali się,
po co Chissowie zawracają sobie głowę zrzucaniem desantu w celu zdetonowania bom-
by. Kilka strzałów z działek laserowych statku wystarczyłoby aż nadto.
Nagle zrozumieli.
- Ładunki likwidacyjne! - syknął Zekk.
Był to chissański odpowiednik detonatora termicznego. Ładunki likwidacyjne nie
pozostawiały żadnych materiałów do analizy. Dezintegrowały wszystko. Nie można ich
było jednak zastosować w pocisku; podobnie jak detonatory termiczne była to broń
piechoty. Trzeba je było podłożyć ręcznie.
Jaina wysunęła ostrożnie palec ponad krawędź krateru i skierowała go na jedno z
działek bojowych statku. Użyła Mocy, aby zebrać kupkę piasku i wcisnąć do lufy. Broń
eksplodowała, zamieniając w parę jedno skrzydło statku i wyrywając spory otwór w
kadłubie.
Fel wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Jaina i Zekk stracili go z pola widzenia, bo
statek zrzutowy przechylił się na bok i spadł. Kiedy wylądował na piasku, wydmą
wstrząsnęła kolejna seria eksplozji, bo wybuchły pozostałe działa laserowe. Statek
ciężko przetoczył się na podwozie i zaczął wyrzucać z siebie kłęby dymu.
Serce Jainy ścisnęło się smutkiem.
Zekk mruknął:
- Nie możemy się o niego martwić, Jaino...
- On się o nas nie martwił - zgodziła się Jaina. Jej smutek szybko przemieniał się
w gniew... na Zekka, na nią samą, ale przede wszystkim na Fela. Dłonie drżały jej tak
mocno, że z trudem utrzymywała w nich miecz świetlny. - Zauważyliśmy to.
Teraz, kiedy działa laserowe zamilkły, Jaina wyskoczyła z krateru i poprowadziła
szturm na szczyt diuny. Połowa oddziału Chissów zatrzymała się i zaczęła ostrzeliwać
zbocze, pozostali zaś przebiegli ostatnie metry i zaczęli otaczać bombę ładunkami li-
kwidującymi.
Rycerze Jedi parli naprzód, odbijając promienie charrica w kierunku Chissów, któ-
rzy zakładali ładunki. Czterech komandosów padło, zanim ich towarzysze zorientowali
się, co robią Jedi, ale ci, którzy pozostali, byli zbyt dobrze wyszkoleni, żeby przerwać
swoje zajęcie.
Zanim Jedi dotarli do szczytu diuny, ładunki już były rozmieszczone, a ocaleni
komandosi spróbowali dołączyć do towarzyszy. Dowódca, który pozostał w tyle za
oddziałem, zaczął wprowadzać kod aktywacyjny do sygnalizatora wbudowanego we
własną zbroję.
Jaina skierowała palec w stronę dowódcy i użyła Mocy, żeby oderwać jego dłoń
od przycisków. Pozostali Chissowie wycelowali w nią swoje karabinki.
Zekk stanął przed Jainą, odbijając promień za promieniem w pokrytą zbroją pierś
dowódcy. Siła strzałów rzuciła nim w tył, aż uderzył o wrak statku, roztrzaskując zbro-
ję.
Teraz Tesar, Lowbacca i Tahiri wpadli pomiędzy ocalałych komandosów. Odbija-
jąc na boki ich strzały i wytrącając im broń z rąk, wezwali ich do poddania się.
Troy Denning
Janko5
13
Chissowie nie zamierzali się podporządkować. Widocznie mniej bali się śmierci
niż przemiany w killickich Dwumyślnych, bo rzucili się do walki wręcz, nie pozosta-
wiając Jedi wyboru. Rycerze musieli ciąć mieczami i odrzucać Mocą. Jaina i Zekk po-
spieszyli zabezpieczyć detonator - okrążyli plac bitwy i ruszyli w stronę dowódcy, któ-
ry leżał nieruchomo obok statku.
Gdy znów się obejrzeli, zobaczyli, że z wraku gramoli się, kaszląc, ciemnowłosa
postać. Mężczyzna, cały pokryty sadzą, wydawał się tak oszołomiony, że chyba tylko
cudem był w stanie się ruszać.
- Jag? - jęknęła Jaina.
Oboje z Zekkiem podeszli, by mu pomóc, ale Fel tylko ominął ich, pochylił się i
wcisnął przycisk na przedramieniu martwego dowódcy.
Sygnalizator wyemitował pojedynczy głośny pisk.
Fel nawet nie spojrzał w kierunku Jainy i Zekka. Po prostu odwrócił się i rzucił w
przeciwną stronę.
Jaina i Zekk obejrzeli się na swoich towarzyszy.
- Uciekajcie! - wrzasnęła Jaina.
Ten okrzyk właściwie nie był konieczny. Pozostali Jedi już odwracali się od zdez-
orientowanych komandosów, koziołkując w dół diuny.
Jaina i Zekk odnaleźli Jacena i pomaszerowali razem z nim, tak że na dole znaleźli
się jednocześnie.
- Zaplanowałeś to! - zwróciła się oskarżycielsko do brata.
- Co zaplanowałem? - zapytał Jacen.
Kilkoma skokami przebył pozostałą odległości, dołączając do Tahiri, Tesara i
Lowbacki. Jaina i Zekk wylądowali obok chwilę później.
- Ładunki likwidujące! - rzucił Zekk.
- Pomogłeś Jagowi! - dodała Jaina. Kiedy dopowiadała te słowa, oboje z Zekkiem
skierowali wzrok w stronę bomby, która w tej chwili znajdowała się ponad trzysta me-
trów nad nimi. - Nie chciałeś, żebyśmy przejęli broń!
- To śmieszne. Próbowałem jedynie ocalić Jagowi życie. - Głos Jacena był spokoj-
ny i łagodny. - Myślałem, że mi za to podziękujesz.
- Niech ci Jag podziękuje - warknęła Jaina.
Oboje z Zekkiem podnieśli ramiona, usiłując przechwycić przez Moc ładunki li-
kwidujące. Za późno. Szczyt diuny rozbłysnął jaskrawym białym światłem. Ukryli
głowy w ramionach, by chronić oczy. Po pustyni przetoczył się głęboki pomruk eksplo-
zji, grunt pod ich stopami zadrżał.
Kiedy znów podnieśli głowę, wierzchołek diuny znikł, a bomba razem z nim.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
14
R O Z D Z I A Ł
1
Jezioro Gwiazd uspokoiło się i wyglądało jak czarne zwierciadło, żuki kaddyr uci-
chły nie wiadomo dlaczego. Cała Akademia Jedi pogrążyła się w niezręcznej ciszy i
Luke zrozumiał, że już czas. Głębokim oddechem zakończył medytację, wyprostował
skrzyżowane nogi i opuścił stopy na podłogę pawilonu, bo do tej pory wisiał nad pod-
łogą.
Mara natychmiast znalazła się u jego boku i ujęła go pod ramię, na wypadek gdy-
by trudno mu było ustać.
- Jak się czujesz?
Całe ciało Luke'a było sztywne i obolałe, głowa go bolała, dłonie drżały. Spróbo-
wał stanąć o własnych siłach i stwierdził, że nogi lekko się pod nim uginają.
-W porządku - powiedział. Brzuch miał kompletnie pusty. - Może trochę głodny -
dodał.
- Ja myślę. - Nie wypuszczając ramienia męża, odwróciła się, aby opuścić pawilon
medytacji. - Chodź, dostaniesz coś do jedzenia... i odpoczniesz.
Luke nie ruszył się z miejsca.
- Wytrzymam jeszcze godzinę - postanowił. Przez Moc wyczuwał prawie wszyst-
kich członków zakonu Jedi zebranych w sali wykładowej i oczekujących, aby poznać
powód wezwania. - Musimy zrobić to teraz.
- Luke, wyglądasz tak, jakbyś znów spędził jakiś czas, wisząc w jaskini wampy -
odparła Mara. - Musisz wypocząć.
- Maro, już czas - upierał się Luke. - Czy Ben też tu jest?
- Nie wiem - odrzekła.
Ich syn zaczął wreszcie wykazywać pewne zainteresowanie Mocą, ale wciąż za-
mykał się przed swoimi rodzicami. Luke i Mara byli tym zmartwieni i zaniepokojeni,
ale zdecydowali, że nie będą naciskać. Wrzenie w Mocy, jakie trwało w czasie wojny z
Yuuzhan Vongami, sprawiło, że Ben dość nieufnie traktował sposób Jedi na życie.
Rodzice wiedzieli, że jeśli kiedykolwiek zechce pójść w ich ślady, będzie musiał zna-
leźć własną drogę do tej ścieżki.
- Czy Ben naprawdę musi w tym uczestniczyć? - Ton Mary sugerował, jaką od-
powiedź chciałaby usłyszeć.
Troy Denning
Janko5
15
- Przykro mi, ale chyba tak - powiedział Luke. - Teraz, kiedy Jacen przekonał go,
że otwieranie się na Moc jest bezpieczne, Ben będzie musiał podjąć tę samą decyzję co
każdy z nas. Tę samą co wszyscy uczniowie.
Mara zmarszczyła brwi.
- Czy dzieci nie powinny zaczekać, aż będą starsze?
- Zapytamy je jeszcze raz, kiedy zostaną adeptami - obiecał Luke. - Nie wiem
wprawdzie, czy uratuję zakon Jedi, czy go zniszczę...
- A ja wiem - przerwała Mara. - Mistrzowie ciągną zakon każdy w swoją stronę.
Musisz zacząć działać, zanim go porwą na strzępy.
- Rzeczywiście, na to wygląda - przyznał Luke. Corran Horn i Kyp Durron byli
skłóceni na tle antykillickiej polityki Sojuszu Galaktycznego, a wszyscy pozostali zda-
wali się narzucać swoje poglądy pozostałym. - Ale niezależnie od tego, czy się uda, czy
nie, zakon Jedi się zmieni. Jeśli uczniowie będą chcieli z niego odejść, to niech teraz
podejmą decyzję.
Mara zamyśliła się na chwilę i westchnęła.
-Poproszę nianię, żeby sprowadziła Bena - powiedziała w końcu. Wyjęła komuni-
kator i przeszła na drugi koniec pawilonu. - I powiem Kamowi i Tionne, że chcesz też
widzieć adeptów.
- Dobrze. Dziękuję.
Luke nie podnosił wzroku znad czarnej wody. Ostatni tydzień spędził na głębokich
medytacjach, wysyłając zew Mocy całemu zakonowi Jedi. Łatwiej byłoby skorzystać z
HoloNetu, ale zbyt wielu Jedi - jak na przykład Jaina i jej grupa - znajdowało się w
miejscach, gdzie HoloNet nie docierał. Poza tym Luke starał się coś udowodnić, sub-
telnie przypominając reszcie zakonu, że wszyscy Jedi odpowiadają przed tą samą wła-
dzą.
Strategia podziałała. We wszystkich zakątkach galaktyki mistrzowie zawiesili ne-
gocjacje, uczniowie wycofali się z walki. Pozostało kilkoro Jedi zabłąkanych na odle-
głych planetach bez możliwości transportu oraz paru takich, którzy nie mogli zawiesić
swoich działań bez poważnych konsekwencji.
Przeważnie jednak posłuchano jego wezwania. Tylko dwoje rycerzy Jedi po prostu
zignorowało jego zew. Luke był tym bardziej zdumiony niż urażony.
Na ścieżce wiodącej do pawilonu pojawiła się znajoma aura. Luke powitał przyby-
sza, nie odwracając się, by spojrzeć.
- Witaj, Jacenie.
Jacen przystanął u wejścia do pawilonu.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Luke nie odrywał wzroku od jeziora.
- Przyszedłeś wyjaśnić, czemu Jaina i Zekk nie przybyli?
- To nie ich wina - odparł Jacen wciąż zza pleców Luke'a. - Mieliśmy pewne...
hm... różnice zdań.
-Nie usprawiedliwiaj ich, Jacenie - wtrąciła Mara, wyłączając komunikator. - Jeśli
ty wyczułeś zew Luke'a, oni też musieli.
- Kiedy to nie takie proste - tłumaczył Jacen. - Mogli pomyśleć, że to ja ich próbu-
ję oszukać.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
16
Luke wreszcie odwrócił się w jego stronę.
- Tesar i Lowbacca nie byli tego zdania. - Wyczuł przez Moc pozostałych rycerzy
Jedi, którzy przebywali na Ossusie z Jacenem. - Tahiri też nie.
- Cóż mogę powiedzieć? - Jacen rozłożył ręce. - Nie jestem ich bratem.
Mara zmarszczyła brwi.
- Jacenie, siostra wykorzystała cię jako wymówkę i wszyscy o tym wiemy. - Spoj-
rzała na Luke'a. - Niania z Benem już tu idą. Kam mówi, że uczniowie czekają od rana
w sali wykładowej.
- Dziękuję. - Luke podszedł do żony i do Jacena i gestem wskazał ścieżkę wiodącą
w kierunku sali wykładowej. - Chodź z nami, Jacenie, musimy porozmawiać.
- Wiem. - Jacen dogonił Luke'a i znalazł się pomiędzy nim a Marą. - Pewnie jesteś
wściekły za ten napad na chissańskie magazyny.
- Byłem - przyznał Luke. - Ale twoja ciotka przekonała mnie, że jeśli się dałeś w
to wplątać, to musiałeś mieć dobre powody.
- Byłem więcej niż wplątany - przyznał się Jacen. - To był mój pomysł.
- Twój? - powtórzyła zaskoczona Mara.
Jacen milczał przez chwilę. Luke czuł, że młody Jedi się z czymś zmaga, jakby
czerpał z Mocy, by dodać sobie sił.
- Miałem wizję - wykrztusił wreszcie Jacen, zatrzymał się i spojrzał na koronę
czerwonych paproci w drzewie dbergo. - Widziałem Chissów przypuszczających atak z
zaskoczenia na Killików.
- I postanowiłeś sprowokować Chissów, tak dla pewności? -zapytał Luke. - Nie
lepiej było ostrzec Killików?
Lęk Jacena przeniknął chłodem Moc.
-Było coś więcej - rzekł. - Widziałem kontratak Killików. Wojna objęła cały So-
jusz Galaktyczny.
- I dlatego zaatakowałeś magazyny Chissów - zaryzykowała Mara. - Aby chronić
Sojusz Galaktyczny.
Jacen skinął głową.
- Musiałem zmienić dynamikę sytuacji. Gdyby wojna zaczęła się w ten sposób,
nigdy by się nie skończyła. Nigdy. - Spojrzał na Luke'a. - Wujku Luke, widziałem
śmierć galaktyki.
- Śmierć? - W żołądku Luke'a utworzyła się bryła lodu. Wiedząc, jaki zamęt teraz
panuje w zakonie, zaczynał rozumieć, dlaczego Jacen postanowił podjąć tak drastyczne
działania. - Chodziło o to, że Chissowie zaatakowali z zaskoczenia?
Jacen skinął głową.
- Dlatego przekonałem Jainę i pozostałych, aby mi pomogli. Żeby zapobiec ata-
kowi.
- Rozumiem. - Luke zamilkł, zastanawiając się, co on by zrobił na miejscu Jacena,
gdyby znalazł się w jego sytuacji i doznał tak przerażającej wizji. - Rozumiem, dlacze-
go poczułeś, że musisz zacząć działać, Jacenie. Ale próba zmiany zdarzeń, które ujrza-
łeś w wizji, może być niebezpieczna... nawet dla Jedi z twoim talentem i twoją siłą. To,
co widziałeś, było tylko jednym z wielu wariantów przyszłości.
Troy Denning
Janko5
17
- Ale takim, na jaki nie mogę pozwolić - zaprotestował Jacen.
Dotarli do Krętej Ścieżki - wijącej się dróżki z prostokątnych płyt ułożonych uko-
śnie względem siebie, aby przechodzień musiał zwolnić i skoncentrować się na widoku
ogrodu. Luke pozwolił, by Mara szła pierwsza, a sam towarzyszył Jacenowi, obserwu-
jąc z zainteresowaniem, jak jego siostrzeniec instynktownie wybiera najgładszą, moż-
liwie najprostszą drogę przez kamienie.
- Jacenie, czy wiesz na pewno, że udało ci się zapobiec temu, co widziałeś w swo-
jej wizji? - zapytał. Szedł w ślad za siostrzeńcem, pozwalając, aby jego stopy same
odnajdywały drogę z jednego kamienia na drugi. - Czy twoje działania nie spowodują
czegoś wręcz przeciwnego?
Jacen przeoczył jeden kamień i opadłby na miękką podściółkę mchu, ale w porę
się zorientował i odzyskał równowagę. Przystanął i odwrócił się, by stanąć twarzą w
twarz z Lukiem.
- Czy to pytanie retoryczne, mistrzu? - zapytał.
- Nie całkiem - odparł Luke. Martwił się tym, że Jacen znowu ustawiał przyszłość,
tak jak wtedy, kiedy sięgnął poprzez czas i przemówił do Leii na miejscu katastrofy na
Yoggoy. - Muszę być pewien, że wiem wszystko.
-Nawet Yoda nie wiedział wszystkiego - przypomniał Jacen z uśmiechem. - Przy-
szłość jest przecież w ciągłym ruchu, prawda?
- Prawda - rzekł Luke. Obawiając się niebezpiecznych zafalowań w Mocy, zamie-
rzał poprosić Jacena, aby nie sięgał znowu w przyszłość. - Ale wolałbym, abyś nie dzia-
łał tak... pochopnie.
- Musiałem coś zrobić - wytłumaczył Jacen. - A wracając do przyszłości, wujku
Luke... czy nie jest tak, że każdy nasz kolejny krok planujemy na ślepo?
- Owszem - zgodził się Luke. - Dlatego zazwyczaj staramy się działać mądrze i
rozważnie.
-Rozumiem. - Jacen spojrzał wzdłuż Krętej Ścieżki, gdzie ponad żywopłotem z
drzewa bamb wznosił się stromy dach sali wykładowej. - Więc dlatego wezwałeś cały
zakon Jedi na Ossus, żeby zrobić coś rozważnie i mądrze?
Luke zmarszczył brwi.
-Powiedziałem „zazwyczaj", Jacenie - westchnął melodramatycznie, aby pokazać,
że nie jest naprawdę rozgniewany, po czym dodał: - Idź, idź już. Taki pozbawiony sza-
cunku smarkaty siostrzeniec, który uwielbia wprawiać starszych w zakłopotanie, to
ciężki dopust.
- Jasne, mistrzu.
Jacen uśmiechnął się i ukłonił, po czym ruszył dalej Krętą Ścieżką, teraz wybiera-
jąc możliwie najkrótszą drogę do sali wykładowej. Luke patrzył za nim, zastanawiając
się, czy to, co zamierza właśnie uczynić z przyszłością zakonu, będzie mniej śmiałe lub
krótkowzroczne niż to, co zrobił jego siostrzeniec, atakując magazyn.
- Musisz coś zrobić - podsunęła Mara, która wydawała się śledzić bieg jego myśli.
-A to jest najlepszy wybór.
- Wiem - odrzekł. - I to mnie martwi.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
18
Luke podążał Ścieżką niespiesznie, wdychając piżmowy zapach ziemi ogrodowej,
umyślnie koncentrując myśli na wszystkim, tylko nie na tym, co próbuje powiedzieć.
Dobrze wiedział, co musi przekazać rycerzom Jedi - było to dla niego całkiem jasne od
chwili, kiedy zorientował się w rozłamie, jaki pojawił się w zakonie. Jeśli zacznie się
teraz zastanawiać, może tylko zaciemnić przesłanie. Niech jego słowa popłyną natural-
nie, wprost z serca i z nadzieją, że trafią do serc Jedi.
Zanim dotarli do wschodniego wejścia sali wykładowej, Luke'a ogarnął znajomy
spokój. Wyczuwał Jedi czekających na niego w budynku, spiętych, pełnych niepokoju i
nadziei, że mistrz Skywalker zdoła pokonać impas, który niszczy zakon. To było cał-
kiem jasne, ale wyczuwał też inne emocje: frustrację, wrogość, nawet gorycz i gniew.
Spory, mocne jak nigdy, sięgnęły poziomu osobistego, dochodząc do punktu, w którym
niektórzy mistrzowie Jedi ledwie mogli ścierpieć przebywanie ze sobą w tym samym
pomieszczeniu.
Luke odsunął drzwi i ruszył krótkim korytarzem o drewnianej podłodze. Kiedy do-
tarli do przesuwnego skrzydła u jego końca, zgromadzeni w sali Jedi wyczuli ich obec-
ność i pomruk w audytorium ucichł.
Mara pocałowała Luke'a w policzek.
- Dasz sobie radę, Luke - szepnęła.
- Wiem - odparł Luke. - Ale miej w gotowości granat ogłuszający. .. na wszelki
wypadek.
Mara się uśmiechnęła.
- Niepotrzebny ci granat. I tak ich ogłuszysz.
Odsunęła skrzydło, odsłaniając skromne, ale eleganckie audytorium z filarami z
jasnego drewna. Jedi byli zebrani z przodu sali. Kyp Durron i jego poplecznicy skupili
się przy lewej ścianie, Corran Horn zaś ze swoją grupą stanął z prawej. Jacen i Ben
usiedli pośrodku z małżonkami Solo i Sabą Sebatyne, a uczniowie w niewielkich grup-
kach rozsiedli się wzdłuż obu brzegów środkowego sektora.
Luke był wstrząśnięty. Jakie małe wydawało się to zgromadzenie! Wliczając w to
uczniów i Hana, było tu nieco mniej niż trzysta osób - w sali, którą przewidziano na
dwa tysiące. Wszyscy Jedi z Akademii plus personel pomocniczy. Puste ławki stanowi-
ły gorzkie przypomnienie, jak niewiele teraz znaczyli Jedi wobec mrocznych sił, które
zdawały się skupiać w najbardziej opuszczonych zakątkach galaktyki.
Luke zatrzymał się pośrodku podium i odetchnął głęboko. Z dziesięć razy powta-
rzał sobie tę przemowę, ale wciąż czuł większe zdenerwowanie niż przed spotkaniem z
Darthem Vaderem w Mieście Chmur. Tak wiele zależało od tego, co za chwilę powie ...
i od tego, jak Jedi na to zareagują.
- Trzydzieści pięć lat standardowych temu - zaczął - stałem się ostatnim strażni-
kiem dawnego zakonu, który rozkwitał przez tysiąc pokoleń. W tym okresie żadne zło
nie śmiało się przeciwstawić jego potędze, żadna uczciwa istota nigdy nie zakwestio-
nowała prawości zakonu. A jednak upadł, obalony przez zdradę lorda Sithów, który
włożył maskę przyjaciela i sojusznika. Tylko garstka mistrzów przeżyła, ukrywając się
w pustyniach i na bagnach, aby jasne światło zakonu Jedi nigdy nie zgasło.
Troy Denning
Janko5
19
Luke zawiesił głos i wymienił spojrzenia z Leią. Jej twarz znaczyły ślady czterech
dekad poświęceń i służby galaktyce, ale brązowe oczy wciąż błyszczały młodzieńczym
zapałem. W tej chwili lśniła w nich jeszcze ciekawość. Luke nawet jej nie powiedział
wcześniej, co zamierza zrobić.
Przeniósł wzrok na pozostałych Jedi.
- Pod opieką dwóch z tych mistrzów stałem się sprawcą powrotu Jedi, poświęci-
łem się rozpaleniu na nowo światła dawnego zakonu. Jesteśmy dziś mniejszą, bledszą
latarnią niż ta, która kiedyś oświetlała drogę Starej Republiki, ale staraliśmy się, by i
nasze światło płonęło coraz jaśniejszym blaskiem.
Luke poczuł w Mocy, jak wyczekiwanie powoli zmienia się w optymizm, lecz po-
chwycił również cień troski u swojej siostry. Leia, wprawiona w politycznych gierkach
dawna pani premier, w dodatku obdarzona Mocą, wiedziała doskonale, co robi jej brat.
Luke usunął obawy z jej umysłu: robił to, co robi, aby ratować zakon, nie żeby się wy-
wyższać.
- Rozwijaliśmy się - ciągnął - aż do teraz.
Spojrzał najpierw w kierunku Corrana i jego popleczników, potem w stronę Kypa i
jego grupy.
-Teraz grozi nam wewnętrzny wróg, którego sprowadziłem w nasze progi przez
niezrozumienie dawnych praktyk. W swojej arogancji sądziłem, że znaleźliśmy lepszą
drogę, bardziej dostosowaną do wyzwań, jakim musimy dzisiaj stawić czoło. Myliłem
się.
W sali rozległ się stłumiony szmer protestu, wokół Kypa i Corrana zaś Moc zafa-
lowała poczuciem winy. Luke podniósł dłoń, prosząc o ciszę.
- W zakonie, jaki miałem przed sobą, służyliśmy Mocy zgodnie z naszymi sumie-
niami. Dobrze uczyliśmy naszych adeptów i wierzyliśmy, że idą za głosem swojego
serca. - Mistrz Jedi spojrzał w pełne niepokoju oczy Leii. - To był piękny sen, ale od
jakiegoś czasu coraz bardziej rozmijał się z rzeczywistością.
Skierował znów wzrok na pozostałych Jedi.
- Popełniłem jeden błąd: zapomniałem, że nawet szlachetne istoty mogą nie zga-
dzać się między sobą. Każdy sam ocenia sytuację i sam dochodzi do wniosków, i zda-
rza się, że są one ze sobą sprzeczne. I każda ze stron z czystym sumieniem może wie-
rzyć, że tylko ona ma rację. A wtedy łatwo jest zatracić hierarchię ważności, świado-
mość, że są rzeczy istotniejsze niż własne przekonania.
Luke wbił wzrok w Kypa, który zdołał wytrzymać to spojrzenie, choć zalał się
rumieńcem.
- Kiedy Jedi są w niezgodzie ze sobą, są w niezgodzie z Mocą - ciągnął Luke.
Przeniósł wzrok na Corrana, który niechętnie spojrzał w dół.
- A kiedy Jedi są w niezgodzie z Mocą, nie są w stanie wypełniać swoich obo-
wiązków wobec siebie, zakonu i Sojuszu.
W sali zapadła całkowita cisza. Luke milczał - nie po to, aby budować napięcie,
lecz by każdy Jedi miał czas zastanowić się nad swoją rolą w tym kryzysie.
Ben i uczniowie siedzieli zupełnie nieruchomo z głowami spuszczonymi nisko na
piersi. Strzelali jednak oczami na boki, poszukując wskazówek, jak zareagować. Za-
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
20
wstydzenie Tesara Sebatyne po roli, jaką odegrał w kryzysie, zdradziły spłaszczone
łuski na karku, Lowbacca zgarbił ramiona. Tahiri siedziała nieruchomo jak kamień,
patrząc wprost przed siebie, sztywnym zachowaniem bez powodzenia próbując ukryć
zakłopotanie. Jedynie Leia zdawała się nie przejmować tą delikatną naganą. Złożyła
dłonie w namiocik, wpatrując się w Luke'a ze zmarszczonymi brwiami. Jej obecność w
Mocy była tak zakamuflowana, że brat nie był w stanie odczytać jej uczuć.
Gdy nastrój w sali zaczął ewoluować w kierunku żalu, Luke odezwał się znowu:
- Medytowałem bardzo długo i doszedłem do wniosku, że sposób, w jaki zareagu-
jemy na kryzys... - ten obecny lub każdy inny... -jest o wiele mniej istotny niż to, że
powinniśmy zareagować razem. Nawet jeśli prowadzi nas Moc, jesteśmy tylko śmier-
telnikami i popełniamy błędy. Ale błędy same w sobie nigdy nas nie zniszczą. Dopóki
będziemy działać razem, zawsze znajdziemy w sobie siłę, aby powstać. Nie starczy
nam jednak sił, jeśli będziemy walczyć między sobą. Będziemy zbyt zmęczeni, aby
pokonać wrogów, a na to właśnie liczą Lomi Pio i Mroczne Gniazdo. Tylko w ten spo-
sób mogliby z nami wygrać.
Odetchnął głęboko.
- Dlatego proszę teraz każdego z was, aby przemyślał swoje zaangażowanie w
sprawy Jedi. Jeśli nie potraficie postawić dobra zakonu ponad wszystko inne i podążać
w kierunku obranym przez swoich zwierzchników, proszę, abyście odeszli. Jeśli macie
inne obowiązki i musicie dochować lojalności komuś poza zakonem, proszę, abyście
odeszli. Jeśli nie potraficie być przede wszystkim rycerzami Jedi, proszę, abyście w
ogóle przestali nimi być.
Luke powoli wodził spojrzeniem od jednego zdumionego oblicza do następnego.
Tylko Leia sprawiała wrażenie przerażonej - ale z tym się liczył.
- Przemyślcie wasz wybór bardzo starannie - dodał. - Kiedy będziecie gotowi,
niech każdy przyjdzie do mnie i oznajmi, jaką podjął decyzję.
Troy Denning
Janko5
21
R O Z D Z I A Ł
2
W sali wykładowej zapanowała pełna zdumienia cisza, gdy Leia zeszła z podestu i
podążyła za bratem. Jako rycerz Jedi nie miała prawa sprzeciwiać się rozkazom jednego
z najstarszych mistrzów zakonu, ale zdawała sobie sprawę z tego, co chce zrobić Lu-
ke... może nawet lepiej niż on sam. Kiedy weszła do krótkiego korytarzyka za pode-
stem, dogonił ją Han i chwycił za ramię. Zasunął za nimi drzwi.
- Zaczekaj! - szepnął. - Nie chcesz o tym porozmawiać, zanim sobie pójdziesz?
- Spokojnie, Han, nie porzucam zakonu. - Leia spojrzała w głąb korytarza, gdzie
plama złocistego światła zaznaczała wejście do niewielkiej biblioteki obok sali wykła-
dowej. W środku wyczuwała obecność brata spokojnie wyczekującego nadchodzącej
burzy. - Muszę po prostu przemówić Luke'owi do rozsądku, zanim to wszystko wy-
mknie się spod kontroli.
- Jesteś pewna? - zapytał Han. - Przecież nawet nie jesteś mistrzem.
-Ale jestem jego siostrą - odparowała. - A to mi daje pewne przywileje.
Ruszyła korytarzem i weszła do biblioteki bez pukania. Luke siedział na macie w
głębi pokoju; przed sobą miał niski stoliczek, a za plecami terminal HoloNetu. Mara
stała obok niego, jej oczy lśniły zimnym, nieprzeniknionym blaskiem jak kryształ eum-
lar.
Na widok Leii uniosła brew.
- Chyba nie przyszłaś tu przysiąc posłuszeństwo zakonowi?
- O, nie. - Leia przystanęła przed stołem i spojrzała groźnie na Luke'a. - Wiesz, co
właśnie zrobiłeś?
- Oczywiście - odparł Luke. - To się nazywa Gambit Rubogeański.
Wściekłość Leii ustąpiła miejsca zdumieniu.
- Przejmujesz kontrolę nad zakonem, używając takich wybiegów?
- Musiał przecież coś zrobić - wtrąciła się Mara. - Zakon się rozlatuje.
-Ale... Gambit Rubogeański? - zaprotestowała Leia. - Nie mówisz poważnie.
- Obawiam się, że jednak tak - odparł Luke. - Chciałbym, aby było inaczej.
Leia sięgnęła ku bratu poprzez Moc i stwierdziła, że mówi prawdę. Był przepeł-
niony rozczarowaniem - Kypem, Corranem, innymi mistrzami, sobą, nią... Przejęcie
osobistej kontroli nad zakonem było ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzył, ale Mara miała
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
22
rację. Coś trzeba było zrobić i -jak zwykle - wypadło na Luke'a. Leia zastanowiła się
nad planem brata. Rozpatrzyła inne możliwe opcje... a raczej ich brak. To ją uspokoiło.
-Twoja prowokacja jest za słaba - powiedziała wreszcie.
- Większość Jedi w sali chce, abyś ty przejął całą kontrolę. Nie stawią oporu.
- Mam nadzieję, że po namyśle zmienią zdanie - rzucił Luke. - Jeśli nie, wtedy bę-
dę musiał naprawdę przejąć kontrolę nad zakonem.
- Pewnie dla jego własnego dobra. - Dawno nieużywany instynkt polityczny Leii
zaczął bić na alarm. - Wiesz, ilu despotów mówiło dokładnie to samo?
- Luke nie jest despotą - gorąco zaoponowała Mara. - On nawet nie chce tej kon-
troli.
- Wiem. - Leia nie spuszczała z brata wzroku. - Ale cały manewr nie staje się
przez to ani trochę mniej niebezpieczny. Jeśli gambit zawiedzie, zredukujesz filozofię
zakonu do kultu jednostki.
- Więc miejmy nadzieję, że moje ultimatum pomoże mistrzom podjąć współpracę.
- Spojrzenie Luke'a stwardniało. - Nie pozwolę im rozedrzeć zakonu Jedi na strzępy.
- Nawet jeśli miałoby to oznaczać dla ciebie uznanie za króla Jedi? - naciskała
Leia.
- Tak, Leio... Nawet wtedy.
Zaskoczona ostrym tonem brata Leia umilkła niepewnie. Widać było, że Luke już
podjął decyzję. Bardzo ją to martwiło. Doszedł do wszystkiego sam, nie próbując sko-
rzystać z bogactwa jej doświadczenia politycznego - a fakt, że ona nie umiała wymyślić
lepszego planu, martwił ją jeszcze bardziej.
Kiedy milczenie stało się już nie do zniesienia, Han podszedł bliżej i stanął na-
przeciwko Mary.
- Dobra, pogubiłem się. Czy ktoś tu może mi łaskawie wyjaśnić, co to jest, do
wszystkich piorunów, Gambit Rubogeański?
- To sztuczka dyplomatyczna - wyjaśniła Leia, z ulgą znajdując pretekst, aby prze-
rwać kontakt wzrokowy z bratem. - Rozpraszasz uwagę przeciwnika prowokacyjnym
oświadczeniem, mając nadzieję, że kiedy się porządnie wścieknie, nie zauważy, co
naprawdę robisz.
- Innymi słowy podciągasz przynętę i zatrzaskujesz klatkę, tak?
- Han skrzywił się pod adresem Luke'a. - Więc chcesz, żeby Jedi stawiali dobro
zakonu na pierwszym miejscu?
- Właśnie do tego zmierzam - odparł Luke. - Problem w tym, że na razie wszyscy
stawiają je na ostatniej pozycji. Corran Horn uważa, że istniejemy po to, aby służyć
Sojuszowi, Kyp jest przekonany, że powinniśmy postępować wyłącznie zgodnie z wła-
snym sumieniem. Tymczasem Jaina i jej grupa twierdzą, że naszym głównym obo-
wiązkiem jest ochrona słabszych przed agresją.
- Do tej pory chwytam - zgodził się Han. - Odpadłem z kursu w tej części, gdzie
przejmowałeś pełną kontrolę. Jeśli nie chcesz zostać królem Jedi, po co próbujesz wci-
snąć te bzdury wszystkim w zakonie?
-Luke próbuje zjednoczyć mistrzów przeciwko sobie, Han - wyjaśniła Leia.
Troy Denning
Janko5
23
- Taaa, tyle to i ja rozumiem. - Han zmarszczył brwi jeszcze bardziej sceptycznie
nastawiony do tego, co się dzieje, niż Leia. -Ale jak powiedziałem, jeśli Luke nie chce
być królem, dlaczego próbuje wszystkim wciskać ten kit?
- Ponieważ to jedyny sposób, aby mistrzowie uwierzyli, że tego naprawdę chcę -
wyjaśnił Luke. - Zagrożenie musi być duże... i realne. Jeśli będę zbyt ostentacyjny,
zorientują się, że próbuję ich zmanipulować i nic mi nie wyjdzie.
Han zastanawiał się nad tym przez chwilę.
- To ma sens, ale i tak jest ryzykowne - mruknął. - Skąd wiesz, że dadzą się złapać
na ten Rubaszny Gambit czy jak mu tam?
- Han, to są mistrzowie Jedi - przypomniała Mara. - Złapali się, zanim jeszcze Lu-
ke skończył mówić.
Luke nagle podniósł głowę i spojrzał w kierunku wejścia. -No, na razie kończymy
dyskusję. Pierwsza Jedi nadchodzi, żeby mi oznajmić swoją decyzję.
- Oczywiście. Już idziemy - westchnęła ze smutkiem Leia.
Wzięła Hana za rękę i odwróciła się, żeby wyjść. W drzwiach stała już Danni Qu-
ee. Jej niebieskie oczy lśniły od powstrzymywanych łez. Zobaczyła Leię i Hana i za-
trzymała się raptownie z niepewną miną.
- Przepraszam - cofnęła się o krok. - Przyjdę później.
- Nie, nie, Danni - odezwała się Leia. - My już skończyliśmy. - Pociągnęła Hana
za sobą w stronę wyjścia, ale Danni zatrzymała ich ruchem ręki.
-Nie chciałabym, żebyście wychodzili z mojego powodu. To nie zajmie dużo cza-
su, a nie mam do powiedzenia nic prywatnego. - Nie czekając na odpowiedź, zwróciła
się do Luke'a: - Mistrzu Skywalkerze, nie sądź, że nie cenię sobie tego wszystkiego, co
przyswoiłam sobie od Jedi, tylko dlatego, że tak szybko podjęłam decyzję. Nigdy jed-
nak nie byłam prawdziwym członkiem zakonu, a moją przyszłość wiążę z Zonamą
Sekot. Wciąż bardzo wiele mogę się od niej nauczyć i skłamałabym, mówiąc, że zakon
Jedi stawiam na pierwszym miejscu. Życzę tobie i innym Jedi wszystkiego najlepszego,
ale wracam na Zonamę Sekot.
- Rozumiem, Danni. - Luke wstał, okrążył stół i ujął jej dłonie. - Byłaś nam bardzo
pomocna w najbardziej rozpaczliwych chwilach, ale wszyscy wiedzieliśmy od jakiegoś
czasu, że znalazłaś swoje prawdziwe powołanie. Dziękuję ci i niech Moc zawsze będzie
z tobą.
Danni uśmiechnęła się, otarła wilgotne oczy i uścisnęła Luke'a.
- To ja dziękuję, mistrzu Skywalkerze. Odwiedzaj nas, kiedy tylko będziesz mógł.
Sekot będzie bardzo zadowolona z twojej wizyty.
- Oczywiście - obiecał Luke. - Ja też będę bardzo zadowolony.
Danni odsunęła się od Luke'a, uściskała Marę, Leię i Hana i wyszła z biblioteki.
Zaledwie znikła za drzwiami, do sali wkroczyła Tenel Ka, królowa matka Hapes.
Wysoko uniosła podbródek z dołeczkiem i wyprostowała ramiona, ale wyraz jej oczu
bardziej rozczulał niż imponował.
Uśmiechnęła się smutno do Leii i spojrzała na Luke'a.
- Mistrzu Skywalkerze, doprawdy nie pragnęłabym niczego innego, jak tylko od-
dać się całkowicie do dyspozycji Jedi. - Zagryzła dolną wargę, sięgnęła pod szatę Jedi,
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
24
którą włożyła na tę okazję, i odczepiła miecz świetlny od paska. - I gdybym miała na
względzie jedynie dobro moje i mojej córki, pewnie by tak się stało. Byłby to jednak
brak odpowiedzialności. Jestem ostatnią zdrową na ciele władczynią imperium między-
gwiezdnego i gdybym oddała tron, moja szlachta rozlałaby morze krwi, walcząc o jego
objęcie. - Podała Luke'owi swój miecz świetlny. - Oddaję go z ogromnym żalem, ale
nie potrafię jednocześnie wypełniać obowiązków rycerza w zakonie Jedi... i królowej.
- Rozumiem. - Luke położył dłoń na mieczu, ale go nie zabrał. - Proszę, zatrzymaj
miecz. Zasłużyłaś, aby go nosić, i nie można cię tego pozbawić.
Tenel Ka uśmiechnęła się z trudem.
- Dziękuję, mistrzu Skywalkerze. Twój gest wiele dla mnie znaczy.
- To ja dziękuję tobie, królowo matko - odparł Luke. - Teraz masz inne obowiązki,
ale wciąż jeszcze nosisz w sobie to, co czyni prawdziwym rycerzem Jedi. Może pewne-
go dnia staniesz się wolna, aby wrócić do zakonu. Zawsze będzie tu dla ciebie miejsce.
W uśmiechu Tenel Ka pojawił się cień nadziei.
- Myślę, że to możliwe.
Uściskała Luke'a, po czym, ku zaskoczeniu Leii, objęła także ją i Hana.
-Więcej dla mnie znaczycie, przyjaciele, niż mogę wyrazić. Będę za wami tęskni-
ła.
- A po co ? - zdziwił się Han. -Nie odchodzisz na zawsze, mała. Będziemy cię od-
wiedzać, wiesz?
- On ma rację - dodała Leia, rewanżując się królowej matce równie serdecznym
uściskiem. - Twój szef ochrony może nie pozwolić na przesyłanie hologramów małej,
ale i tak zamierzam zobaczyć twoją córeczkę... nawet gdybym musiała w tym celu po-
jechać aż na Hapes.
Tenel Ka zesztywniała w ramionach Leii.
- To by było... miłe - bąknęła i odsunęła się, przepełniając Moc niepokojem. - Daj-
cie mi tylko znać, kiedy zechcecie przyjechać, abym zapewniła wam odpowiednią
ochronę.
- Oczywiście - powiedziała Leia, starając się nie okazać zdziwienia. - Dziękuję.
Tenel Ka uśmiechnęła się niepewnie do Leii i Hana. Skierowała teraz wzrok na
Marę i Luke'a.
- Żegnajcie. Niech Moc będzie z wami.
Królowa Matka obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju tak szybko, że ani Leia,
ani nikt inny nie miał czasu życzyć jej tego samego.
Han zmarszczył brwi.
- Dziwnie się zachowuje.
- Coś jest z tym dzieckiem - mruknęła Leia. - Chyba istnieje jakiś powód, dla któ-
rego nie pozwala nikomu podejść bliżej do córki.
- Może się wstydzi - podsunął Han.
- Han! - ofuknęły go jednocześnie Leia i Mara.
-A zauważyliście, ona wciąż nic nie mówi o ojcu dziecka? - przypomniał. - Może
jest jakiś powód. Może nie jest z niego dumna.
Troy Denning
Janko5
25
- Wiecie, Han może mieć rację - zastanowił się Luke. - Może nie tyle się wstydzi,
co nie chce, aby galaktyka dopatrzyła się czegoś niewłaściwego. Jak zareaguje szlachta,
kiedy się okaże, że dziedziczka Hapes nie jest doskonałą pięknością?
Leia jęknęła.
- Och, nie... biedna kobieta.
- Cieszę się, że pozwoliłeś Tenel Ka zachować miecz - powiedziała Mara. - Może
go potrzebować.
Wszyscy popatrzyli wzdłuż korytarza w ślad za królową matką, zastanawiając się
nad jej samotnym życiem i nad tym, czy będą w stanie jej jakoś pomóc, kiedy w głębi
przejścia znów rozległy się kroki. Chwilę później w drzwiach biblioteki pojawił się
Corran Horn.
- Mistrzu Skywalkerze, czy to dobry moment, aby porozmawiać? - zapytał.
- Oczywiście. - Luke znacząco spojrzał w stronę Hana i Leii, po czym wrócił na
swoją matę przy stoliku. - Wejdź.
Leia pociągnęła Hana w stronę wyjścia.
- Przepraszam, Corranie, już idziemy.
-Proszę, nie wychodźcie... przynajmniej jeszcze nie teraz -powiedział Corran. -
Zawsze mówiłem to reszcie zakonu, a teraz chciałbym, abyście i wy usłyszeli.
Leia spojrzała pytająco na Luke'a i skinęła głową.
- Skoro tak sobie życzysz...
Corran stanął na środku pokoju i założył ręce za plecy.
- Mistrzu Skywalkerze, przede wszystkim chciałbym przeprosić za rolę, jaką ode-
grałem w tym kryzysie. Teraz widzę, że wyrażając zgodę na żądanie prezydenta Omasa
i stając na czele zakonu jako tymczasowy przywódca, grałem w jego drużynie.
- To prawda - zgodził się Luke.
Corran przełknął ślinę i wbił wzrok w ścianę ponad głową Luke'a.
- Zapewniam cię, że uzurpowanie sobie czyjejś władzy nie było nigdy moją inten-
cją. Po prostu kiedy się okazało, jak kiepskie stały się relacje Jedi z prezydentem Oma-
sem i Sojuszem, poczułem, że coś trzeba zrobić. Dopiero teraz widzę, jaki popełniłem
błąd.
- Błędy najłatwiej dostrzec, patrząc wstecz - łagodnie zauważył Luke.
Corran spojrzał na niego, niepewny, jak mistrz przyjął jego przeprosiny.
-Ale dobro zakonu naprawdę zajmuje w moim sercu pierwsze miejsce.
- To bardzo dobrze - rzekł Luke.
- I dlatego pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli odejdę. - Głos Corrana drżał ze
wzruszenia. - Moja obecność będzie rodzić jedynie dalsze podziały.
- Rozumiem cię. - Luke oparł łokcie na stoliczku i położył podbródek na splecio-
nych palcach. - Czy już nie po raz drugi proponujesz, że porzucisz zakon dla jego do-
bra?
Corran skinął głową.
- Tak, po zniszczeniu Ithory...
- Więc niech nie będzie trzeciego razu - wpadł mu w słowo Luke. - Następnym ra-
zem mogę nie zechcieć cię powstrzymać.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
26
Corran zmarszczył brwi.
- Powstrzymać?
- Corranie, to prawda, że byłeś naiwny, sądząc, że Yuuzhanie dotrzymają słowa,
ale to oni zniszczyli Ithorę, a nie ty - przypomniał Luke. - A błędy, które doprowadziły
Jedi do dzisiejszego kryzysu, w większości popełniłem ja sam. Przestań więc brać na
siebie winy całej galaktyki. Uczciwie mówiąc, zachowujesz się cokolwiek pompatycz-
nie.
Corran wyglądał tak, jakby ktoś odpalił mu granat ogłuszający prosto w twarz.
- Pompatycznie? - wykrztusił.
Luke skinął głową.
- Mam nadzieję, że się nie obrazisz, iż mówię ci to w obecności osób trzecich, ale
to ty sam poprosiłeś, by zostały.
Corran spojrzał zezem na Hana i Leię.
- Oczywiście, że się nie obrażę.
- To dobrze - uśmiechnął się Luke. - A więc załatwione? Zostajesz w zakonie, a
lojalność wobec Jedi staje się dla ciebie najważniejsza?
- Tak - rzekł Corran. - Oczywiście.
Luke uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo się cieszę. Nie możemy sobie pozwolić, aby cię utracić, Corranie. Nie
wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak cenny jesteś dla zakonu. Jedi mają obowiązek
wspierać Sojusz Galaktyczny o wiele energiczniej, niż to robiliśmy do tej pory, a nikt
lepiej od ciebie nie reprezentuje tego punktu widzenia.
- Eee... dziękuję ci. - Corran stał na środku pokoju z niepewną miną.
- To wszystko, Corranie - powiedział wreszcie Luke. - Chyba że masz coś jesz-
cze...
- Właściwie to tak - zdecydował Corran. - Myślę, że pozostali mistrzowie też po-
stanowili zostać. Kiedy z nimi rozmawiałem, prosili mnie, abym ci powiedział, że będą
czekać w audytorium.
- Tak powiedzieli? - Luke uniósł brew, starając się nie okazywać satysfakcji, którą
Leia wyczuwała przez ich bliźniaczą więź. - Chyba powinienem pójść i posłuchać, co
mają do powiedzenia.
Leia przepuściła go do drzwi, po czym wraz z innymi podążyła za Lukiem do au-
dytorium. Pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej puste niż przedtem, bo Kyp,
Saba i pozostali mistrzowie zbili się w ciasną gromadkę w pobliżu mównicy, dyskutu-
jąc zawzięcie i niezbyt uprzejmie. Tesar, Lowbacca, Tahiri i Tekli siedzieli razem o
kilka rzędów dalej, usiłując nie podsłuchiwać zbyt ostentacyjnie. Jacen ulokował się po
drugiej stronie, bardziej zainteresowany rozmową z Benem, aniżeli tym, co szepczą
między sobą mistrzowie.
Reszta członków zakonu odeszła - prawdopodobnie odesłali ich mistrzowie, któ-
rzy chcieli mieć kilka chwil na prywatną rozmowę z mistrzem Skywalkerem. Z obecno-
ści Tesara, Jacena i jego towarzyszy, których poproszono o pozostanie, należało wnio-
skować, że rozmowa będzie dotyczyła Killików. Widocznie plan Luke'a sprawił przy-
Troy Denning
Janko5
27
najmniej, że mistrzowie nabrali chęci do rozmów. Leia wątpiła, czy dojdą do jakiegoś
porozumienia, ale rozmowa to dobry początek.
Han przyjrzał się zgromadzeniu mistrzów, zeskoczył z podwyższenia i podał rękę
Benowi.
- Zdaje się, partnerze, że nie pasujemy do tego szacownego grona. Może zajrzymy
na „Sokoła" i spróbujemy rozgryźć ten problem wiru warp, o którym ci ostatnio opo-
wiadałem?
Oczy Bena zaświeciły się z radości. Otworzył już usta, żeby pożegnać się z Jace-
nem, kiedy Kenth Hammer z grupy mistrzów zerwał się z miejsca i zawołał:
- Kapitanie Solo, chyba wolelibyśmy, żebyś został.
Han rzucił zasmucone spojrzenie w kierunku Leii, a ona zrozumiała, że myślą o
tym samym: Jaina i Zekk znowu będą stanowić główny temat rozmowy.
- Jasne, czemu nie - mruknął. - Skoro sobie życzysz. Ben zmarszczył piegowaty
nos.
- A co z problemem wiru „Sokoła"?
- Nie martw się, mały - uspokoił go Han. - Stabilizatory wirowe same się nie na-
prawiają. Zaczeka na nas, aż będziemy gotowi.
-Może Obrońca zabierze Bena do domu? - Kenth spojrzał w kierunku mównicy. -
Naturalnie, jeśli mistrzowie Skywalkerowie pozwolą.
- Oczywiście - odparła Mara. Spojrzała w kierunku mrocznego końca sali. - Nia-
niu?
Wielki robot Obrońca wyłonił się z cienia, wyciągnął metalową dłoń i spokojnie
czekał, aż Ben niechętnie za nią chwyci. Jak tylko para opuściła salę, Kenth spojrzał na
Hana.
- Dziękuję, że zostałeś, kapitanie Solo. Wiemy, że twoja afiliacja nie jest formalna,
ale stanowisz ważną część zakonu, a twoja opinia zawsze wiele znaczyła dla mistrzów.
- Zawsze chętnie pomogę - ostrożnie odparł Han. - O co chodzi?
- Za chwilę się dowiesz. - Kenth wskazał Hanowi miejsce. Widać było, że mi-
strzowie zgodzili się przynajmniej co do jednego: zamierzali stawić czoło wyzwaniu
Luke'a jako zjednoczony front. - Najpierw zamierzamy się dowiedzieć, jak mistrz Sky-
walker widzi sprawy rodzinne w swojej nowej wizji zaangażowania Jedi w sprawy
zakonu.
- Nie mówię, że mamy opuszczać ukochane istoty - zastrzegł się Luke, wchodząc
pomiędzy Leię i mistrzów. - Ale może się oczywiście zdarzyć, że Jedi będzie musiał
spędzać niekiedy dłuższy czas z dala od rodziny.
Leia zauważyła, że Luke nie ma zamiaru dopuścić jej do mistrzów. Zeszła więc z
podwyższenia i zbliżyła się do Hana. Oboje przysiedli na ławce obok Jacena.
Podczas gdy Luke z mistrzami wyjaśniali sobie, co oznaczają słowa „zakon na
pierwszym miejscu", Han nachylił się do ucha Jacena.
- Tenel Ka opuściła zakon - szepnął. - Pomyślałem, że zechcesz to wiedzieć.
- Wiedziałem już przedtem - odparł Jacen. - Wujek Luke chyba nie pozostawił jej
wielkiego wyboru, co?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
28
- To tylko formalność, wiedzieliśmy o tym już od jakiegoś czasu - wtrąciła Leia.
Jacen i Tenel Ka byli niegdyś blisko ze sobą i Leia nie chciała, aby odejście królowej w
jakiś sposób wpłynęło na decyzję Jacena. - Obowiązki Tenel Ka nie pozwalają jej
uczestniczyć w pracach zakonu w znaczący sposób.
Jacen uśmiechnął się i położył jej dłoń na kolanie.
- Mamo, ja się nigdzie nie wybieram. Już postanowiłem, że zostaję.
Leię ogarnęła taka ulga, że podejrzewała, iż nawet Han zdołał ją wyczuć, ale za-
chowała kamienny wyraz twarzy.
-Jeśli sądzisz, że tak będzie najlepiej dla ciebie, skarbie... -powiedziała łagodnie.
Jacen zaśmiał się i wzniósł oczy do nieba.
- Mamo, twoje uczucia cię zdradzają.
- Tak myślisz? - Leia spoważniała nagle i spytała: - Jacenie, co Tenel Ka powie-
działa ci o swojej córce?
- Allanie? - Obecność Jacena w Mocy nagle jakby się rozpłynęła, a jego ton stał
się bardzo ostrożny. - A co z nią?
- Chodzi o to, co ukrywa Tenel Ka - wyjaśnił Han. - Wspomnisz tylko o dziecku, a
zamyka się jak ostryga w lodowatej wodzie.
- A czemu sądzicie, że Tenel Ka mogłaby coś powiedzieć akurat mnie? - zapytał
Jacen.
- Z pewnością to zrobiła - powiedziała Leia. - Inaczej nie unikałaby tak naszych
pytań.
Jacen wbił wzrok w podłogę. Leia odniosła wrażenie, że bardzo by chciał powie-
dzieć im prawdę, ale nie był pewien, czy ma do tego prawo. Wreszcie podniósł wzrok
na Leię.
- Jeśli Tenel Ka uważa, że powinna chować dziecko przed holoświatłami, to chyba
powinniśmy uwierzyć, że ma ku temu poważne powody.
Han spojrzał na Leię ponad ramieniem Jacena i skinął głową.
- Luke miał rację.
- O co ci chodzi? - wytrzeszczył oczy Jacen.
- O Allanę - odparła Leia. - Gdyby ona była w jakiś sposób... dotknięta, Tenel Ka
musiałaby ukrywać dziecko. Obsesja Hapan na punkcie idealnej urody przekracza na-
wet granice histerii. Nie potrafię sobie wyobrazić, co by zrobili, gdyby się okazało, że
ich pretendentka do tronu jest oszpecona.
Z oczu Jacena znikł niepokój.
- Nie pytajcie o szczegóły, bo ich nie znam.
Ze sposobu, w jaki unikał jej wzroku, Jaina mogła podejrzewać, że brat kłamie, ale
postanowiła udawać, że nic nie zauważyła. Jacen na pewno wyczuwał, że ich pytania są
zbyt natrętne, wymagające, aby zdradził cudzą tajemnicę, a dalsze naciskanie tylko
sprawi, że zamknie się w sobie jeszcze bardziej.
- Dowiedzieliśmy się tyle, ile się dało - rzekła Leia. - Mam jedynie nadzieję, że
Tenel Ka wie, że chcemy jej pomóc.
Troy Denning
Janko5
29
- Mamo, Tenel Ka ma więcej pieniędzy niż Lando i tuzin naszych przyjaciół Jedi
razem wziętych - przypomniał Jacen. - Jestem pewien, że będzie miała tyle pomocy, ile
potrzebuje.
- Hej, my się po prostu o nią martwimy - mruknął Han. - Biedna mała... wiem, że
jeśli nawet coś jest nie tak, to z winy ojca.
Jacen zmarszczył brwi i przez chwilę milczał.
-Jestem pewien, tato, że masz rację - powiedział w końcu. -A jeśli to twój sposób,
żeby ze mnie wyciągnąć, kto jest ojcem, to nie udało ci się.
Han udał urażonego.
- Myślisz, że jestem taki wścibski?
- Ja wiem, że jesteś - odparł Jacen. - Właśnie wypróbowałeś manewr Zeltrona.
Uczyłeś mnie o nim, kiedy miałem dziesięć lat.
Han wzruszył ramionami.
- Popatrz, a ja myślałem, że nie słuchasz.
Uwaga Leii skierowała się na grupę mistrzów, którzy nagle ucichli. Spojrzała w
tamtą stronę - Luke siedział na krawędzi podestu, wzywając skinieniem Leię, by pode-
szli bliżej. W miarę jak się zbliżali, aura jej brata napełniała się nadzieją.
- Mistrzowie uzgodnili, że pierwszą powinnością zakonu w czasie kryzysu jest
spójna i jednolita reakcja - poinformował. - Teraz pytanie brzmi: co zrobimy z Killika-
mi?
-Dlatego właśnie poprosiłam, abyście zostali - zwróciła się Tresina Lobi do Leii i
jej towarzyszy. - Wiecie na temat Killików więcej niż my, więc wasza wiedza będzie
nam potrzebna do podjęcia decyzji.
Luke przytaknął ruchem głowy.
- Chciałbym, aby Jacen podzielił się z nami swoją wizją- dodał.
- Wizją? - zdziwił się Corran.
- To przez tę wizję zorganizowałem atak na magazyny Thrago
- wyjaśnił Jacen, stając pomiędzy mistrzami a podwyższeniem.
- Widziałem, jak Chissowie atakują Killików z zaskoczenia. Kenth zmarszczył
brwi.
-Chyba nie przypuszczałeś, że w ten sposób zdołasz zapobiec...
- Pozwólcie mu skończyć - przerwał Luke i uniósł dłoń, aby uciszyć mistrza. -
Plan Jacena był desperacki, ale niepozbawiony rozsądku, biorąc pod uwagę ówczesne
okoliczności... zwłaszcza chaos w naszych szeregach.
- Najbardziej w tej wizji przeraziło mnie to - ciągnął Jacen - że Chissowie nie zdo-
łali zniszczyć Kolonii. Ujrzałem, jak Killikowie montują kontratak i jak wojna obejmu-
je cały Sojusz Galaktyczny.
-Zaraz, zaraz... czyja dobrze rozumiem? - odezwał się Corran, marszcząc brwi z
lekkim zmieszaniem. - Widziałeś wojnę ogarniającą Sojusz Galaktyczny, więc zaata-
kowałeś Chissów, aby temu zapobiec? Jacenie, to zupełne wariactwo!
Jacen skinął głową.
- Wiem, że to skomplikowane. Ale musiałem poczuć, że zmieniam dynamikę zda-
rzeń. Oczywiście Chissowie nadal atakują...
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
30
- I Sojusz Galaktyczny znów jest oczywiście wciągany w wojnę - ostro zauważył
Kenth. - Nie tylko walczymy w Utegetu, ale mamy jeszcze Chissów, którzy mobilizują
się przeciwko nam, ponieważ sądzą, że daliśmy Killikom „Ackbara". Nie sądzę, aby
twój atak dał jakiekolwiek efekty poza tym, że przyspieszył wojnę... i mocno skompli-
kował wszystko inne.
- Przekonał Chissów, że nie mogą zwyciężyć jednym szybkim uderzeniem - wziął
Jacena w obronę Han. - Teraz przynajmniej jest pewna szansa na opanowanie tego
bagna, zanim eksploduje w pangalaktyczną dezynsekcję.
- Han ma rację - dodał Corran. - Poza tym dyskutowanie o naszych dawnych błę-
dach, obojętnie, czy istotnie były błędami, czy nie, tego problemu nie rozwiąże. Musi-
my się zastanowić, jak powstrzymać wojnę, zanim wymknie się nam spod kontroli.
Mistrzowie pokiwali głowami. Milczeli, wbijając wzrok w podłogę; widocznie nie
chcieli powtarzać sprzeczki, która groziła rozłamem w zakonie od wielu miesięcy. Cor-
ran, Kyp, a nawet Saba rzucali wyczekujące spojrzenia w kierunku Luke'a, wyraźnie
oczekując, że przejmie dowodzenie. On jednak zachowywał milczenie, zdecydowany
zmusić mistrzów do samodzielnego rozwiązania problemu i osiągnięcia kompromisu.
Wreszcie odezwał się Jacen.
- Wiem, jak powstrzymać wojnę.
Wszyscy - nawet Leia - unieśli brwi.
- Czemu nie jestem zaskoczony? - zapytał Kyp i przeciągnął dłonią po niesfornej
czuprynie, po drodze drapiąc się w głowę. - No dobra, słuchamy. Zdaje się, że tylko ty
masz jakiekolwiek pomysły.
Jacen podszedł do Luke'a i stanął u jego boku, na wprost mistrzów.
- Zabijemy Raynara Thula.
- Co? - wykrzyknęło jednocześnie kilkoro Jedi, między nimi Tesar Sebatyne i inni
młodzi rycerze, którzy towarzyszyli Jacenowi w ataku na magazyny Thrago. Nawet
Leia zaczęła się zastanawiać, czy słuch jej nie myli.
- Czy to także widziałeś w swojej wizji? - zapytał Corran. Patrzył na pozostałych
mistrzów, z dezaprobatą kręcąc głową. - Już o tym rozmawialiśmy.
- Tak? - zmarszczył brwi Luke.
- Wtedy, kiedy ty i Han byliście uwięzieni na Wotebie - poinformowała go Mara. -
To był nasz plan rezerwowy.
- A teraz powinien stać się głównym - powiedział spokojnie Jacen. - To jedyny
sposób, aby zapobiec wojnie.
- Mów dalej - poprosił Luke.
- Większość owadzich ras cechuje ogromna śmiertelność - zaczął wyjaśniać Jacen.
- Tylko jedno jajo na tysiąc może wytworzyć larwę, która stanie się reproduktorem i
będzie miała potem własne młode. Kiedy Raynar stał się Dwumyślnym...
-Ale zabicie Raynara zniszczy Kolonię! - zasyczał Tesar.
- Myślę, że o to właśnie chodzi - odparował Kenth. - W końcu wypowiedzieli
wojnę dwóm cywilizacjom galaktycznym.
Lowbacca rykiem wyraził swój sprzeciw, twierdząc, że wszystkie problemy są
dziełem Mrocznego Gniazda.
Troy Denning
Janko5
31
- Jacen najwyraźniej dobrze to sobie przemyślał - odezwał się Luke, unosząc dło-
nie, by uciszyć dyskutantów. - Może go wysłuchamy?
- Słuchanie Jacena jest niebezpieczne - wtrąciła Tahiri, zerkając na młodego Solo.
- Mówi jedno, a myśli co innego.
Słowa te były dla małżonków Solo szczególnie bolesne, ponieważ pochodziły z
ust Tahiri, którą od śmierci Anakina uważali praktycznie za swoją córkę. Leia chciała
już ją upomnieć za brak taktu, ale Luke ją uprzedził.
- Wystarczy! - Spojrzał gniewnie najpierw na Tahiri, a następnie na Tesara i
Lowbaccę. - To dyskusja między mistrzami, a wy odezwiecie się dopiero wtedy, kiedy
poprosimy was o zdanie, i to w sposób cywilizowany. Czy to jasne?
Łuski Tesara podniosły się, Lowbacca zjeżył futro, ale przytaknęli w ślad za Tahi-
ri.
- Tak jest, mistrzu.
- Dziękuję. - Luke znów spojrzał na Jacena. - Na czym skończyłeś?
- Kiedy Raynar stał się Dwumyślnym, Killikowie zaczęli cenić sobie życie poje-
dynczych członków gniazda - ciągnął Jacen. - Ich populacja gwałtownie się powiększy-
ła, zaczęli odzierać własne światy ze wszystkiego i wtedy właśnie powstała Kolonia,
która niemal natychmiast zaczęła naruszać przestrzeń Chissów.
- Ale czy zabicie Raynara zmieni coś od zaraz? - zapytała Saba z pierwszego rzę-
du. - Killikowie już się zmienili, a ona nie widzi, jak usunięcie Raynara mogłoby prze-
mienić ich z powrotem.
- Ta zmiana polega jedynie na wyuczonych zachowaniach. -Jacen miał widocznie
gotową odpowiedź. - Raynar jest jedynym elementem ich zbiorowej osobowości, która
w sposób naturalny szanuje pojedyncze istnienia.
- A więc jeśli usuniemy Raynara, oduczymy ich tego zachowania? - zapytał Kenth.
- Właśnie - przytaknął Jacen. - To zdolność Raynara do przekazywania swojej wo-
li poprzez Moc wiąże pojedyncze gniazda w Kolonię. Jeśli to zlikwidujemy, gniazda
będą musiały przeżyć same.
- Albo wrócą do normalnego stanu, albo będą głodować - zauważył Kenth. - Tak
czy owak, problem rozwiązuje się sam.
- Nie całkiem - zaoponował Corran. - Zapominacie o Mrocznym Gnieździe. Z te-
go, co wiemy, należy przypuszczać, że już rządzi Kolonią z ukrycia. Jeśli wyeliminu-
jemy Raynara, co powstrzyma Lomi Pio przed przejęciem kontroli?
- Będziemy musieli zlikwidować także ją i Alemę Rar - odparł Jacen. - Przepra-
szam, myślałem, że to się rozumie samo przez się.
Kiedy nikt nie zgłosił sprzeciwu, włączył się Luke.
- Wszyscy zatem zgadzamy się co do tego jednego: Mroczne Gniazdo musi zostać
zniszczone.
- Przyjmując, że jesteśmy w stanie to zrobić - mruknął Han. - Pamiętajcie, że już
próbowaliśmy.
- Od tego czasu sporo się nauczyliśmy - upierał się Jacen. -Tym razem nam się
uda.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
32
- Cieszę się, że jesteś tego taki pewien, Jacenie - powiedział Kyp. - Może dopu-
ścisz nas wszystkich do tajemnicy?
- Już to zrobiłem - odparł Jacen. - Wyeliminujemy Raynara i jego gniazdo.
Tesar i Lowbacca prychnęli, słysząc te słowa, ale ostrzegawcze spojrzenie Luke'a
wystarczyło, by ich uciszyć.
- Teraz naprawdę się zgubiłem - mruknął Corran. - Jeśli i tak mamy zniszczyć
Mroczne Gniazdo, dlaczego nie skończyć na tym, a Raynara tylko przywołać do roz-
sądku?
- Chciałabym, aby to było możliwe - odparła Leia. - Ale umysł Raynara uległ dez-
integracji w czasie katastrofy „Fliera", a Killikowie mają bardzo relatywne pojęcie
prawdy. Jeśli połączymy te dwie rzeczy, nie możemy liczyć na racjonalne zachowanie
Raynara. Przekonaliśmy go, aby opuścił Qoribu, tylko groźbą, że jeśli tego nie zrobi,
wszystkie jego gniazda przejdą na stronę Mroku.
- To prawda, mamo - zgodził się Jacen. - Ale prawdziwy problem polega na tym,
że nie da się zniszczyć Mrocznego Gniazda, nie zabijając Raynara. Jak długo istnieje
Unu, będą istnieć Gorogowie.
- To głupie - syknął Tesar.
- Wcale nie - odezwała się Cilghal łagodnym, ale stanowczym głosem, kładąc kres
dyskusji. - Zaczęłam tak podejrzewać, kiedy Mroczne Gniazdo pojawiło się znowu w
mgławicy Utegetu.
Corran, Kenth, a nawet Luke wydawali się zaskoczeni.
- Dlaczego? - spytał Luke.
- Czy pamiętacie naszą dyskusję na temat świadomości i nieświadomości? - zapy-
tała Cilghal.
Luke skinął głową.
- Zdaje się, że ujęłaś to w ten sposób: „Podobnie jak sama Moc, każdy umysł w
galaktyce ma dwa aspekty" - powiedział.
- Brawo, mistrzu Skywalkerze - pochwaliła Cilghal. - Świadomość obejmuje to, co
wiemy o sobie, a nieświadomość zawiera tę część, która pozostaje w ukryciu.
- Myślałem, że to podświadomość - wtrącił Corran.
- Ja też, dopóki Cilghal mi tego nie wyjaśniła - zgodził się Luke. - Podświadomość
jest poziomem umysłu pomiędzy pełną świadomością a jej brakiem. Nieświadomość
pozostaje całkowicie ukryta przed częściami umysłu, które znamy. Dobrze, Cilghal?
- Mistrzu Skywalkerze, masz doskonałą pamięć - odparła.
- Zaczekaj chwilę, Cilghal - wtrącił Kyp. - Mówisz, że Jacen naprawdę ma rację?
Że nawet gdyby Mroczne Gniazdo nie istniało, Kolonia by je stworzyła?
- Mówię tylko, że teoria Jacena pasuje do tego, co zaobserwowaliśmy - wyjaśniła
Cilghal. - Jeśli przyjmiemy, że Kolonia jest kolektywnym umysłem, sensowne jest
przypuszczenie, że utworzy ona nieświadomość. A nie możesz zniszczyć nieświadomo-
ści, nie niszcząc również świadomego umysłu.
Cilghal urwała i skierowała jedno bulwiaste oko w stronę Tesara, Lowbacki i Ta-
hiri.
Troy Denning
Janko5
33
- Przepraszam, ale jeśli ta teoria jest poprawna, nie istnieje możliwość zniszczenia
Mrocznego Gniazda bez zniszczenia Kolonii. Jedno towarzyszy drugiemu - dodała.
- Więc teoria Jacena jest błędna! - syknął Tesar.
- To zawsze jest możliwe - zgodziła się Cilghal. -Ale wyjaśnia wszystko, co zaob-
serwowaliśmy, a to sprawia, że staje się najlepszą teorią roboczą, jaką mamy.
- A więc mamy zabić jednego z nas? - Corran energicznie pokręcił głową. - Nie
uwierzę, że to najlepsza z naszych opcji. Jest sprzeczna ze wszystkim, co czuję jako
Jedi. Nie jesteśmy zabójcami, nie zdradzamy naszych, nie niszczymy całych cywiliza-
cji.
- Corranie, o tym też rozmawialiśmy - przypomniała mu Leia. - Właśnie dlatego
musimy działać, że Raynar jest Jedi. Stał się zagrożeniem dla galaktyki, a do nas należy
powstrzymanie go.
- Rozumiem, że jest zagrożeniem - odparł Corran. - Ale jeśli jest tak zdruzgotany,
jak twierdzisz, nie możemy próbować go zabić. .. raczej powinniśmy mu pomóc.
- Niech Moc będzie z tobą, kiedy będziesz próbował! - warknął Han. - Raynar jest
potężniejszy od Luke'a i nie chce naszej pomocy.
Luke uniósł brew, nieco zaskoczony oceną Hana, ale tą niepochlebną opinią o
swojej mocy wydawał się raczej zdumiony niż obrażony, dlatego nie zaprotestował.
- Corranie, zastanów się - dodała Leia. - Jak właściwie zamierzasz pomóc Rayna-
rowi? Wiesz, jak trudno jest przetrzymać normalnego Jedi wbrew jego woli, a możli-
wości Raynara są przecież o wiele większe. Obawiam się, że tym razem musimy pogo-
dzić się z rzeczywistością.
- Więc zgadzasz się z Jacenem? - zapytał Corran. - Myślisz, że zabicie Raynara to
jedyna możliwość?
Pytanie uderzyło Leię niczym kopniak prosto w żołądek. Znała Raynara od dnia,
kiedy pojawił się w Akademii Jedi na Yavinie 4 jako zarozumiały potomek Imperium
Transportowego Bornaryn; obserwowała, jak dojrzewał i zmieniał się w prostoduszne-
go młodzieńca, który na ochotnika towarzyszył Anakinowi w nieszczęsnej wyprawie na
Myrkr. Kiedy pomyślała, że naprawdę trzeba będzie nasłać na niego Jedi, jej wargi
zadrżały, ale sama widziała, że kiedy flota Killików atakowała Cieśninę Murgo, on nie
miał skrupułów, że napada na swoich dawnych przyjaciół.
Skinęła głową ze smutkiem.
- Tak, Corranie - wyszeptała. - Myślę, że Jacen ma rację. Najlepszym wyjściem
jest wyeliminowanie Raynara. Właściwie to nasz obowiązek.
Twarz Corrana poczerwieniała. Leia poczuła, że dalsza wymiana zdań może przy-
brać burzliwy charakter.
- Nasz obowiązek? - wykrzyknął. - A co z Jainą i Zekkiem?
- No właśnie, co z nimi? - odparował Han.
- Oni też są Dwumyślnymi - zauważył Corran, wciąż spoglądając na Leię. - Bę-
dziecie tak samo chętni, aby ich zabić, kiedy zajmą miejsce Raynara?
Leia uniosła dłoń w daremnej próbie przywrócenia spokoju, ale zło już się stało.
Pytanie Corrana sprawiło, że nawet w niej krew zawrzała, a Han wydawał się bliski
apopleksji.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
34
- Oni nie zajmą miejsca Raynara! - warknął.
- Tego nie wiecie na pewno - odparł Corran. - Jaina zawsze robi to, co jej się po-
doba, a teraz połączyła się z Kolonią. - Spojrzał na Leię. - Powtarzam pytanie: czy po-
wiesz dokładnie to samo, kiedy będziemy musieli zająć się Jainą i Zekkiem?
-To bezpodstawne przypuszczenia i doskonale o tym wiesz! - oburzyła się.
- Chyba jednak nie - wtrącił Kyle Katarn. - Ja na przykład na miejscu Raynara
uważałbym twoją odpowiedź za istotną.
- Bzdury! - zaprotestował Kyp. - Jaina i Zekk już pokazali, że są przede wszystkim
Jedi. To nie ma nic do rzeczy.
- Więc dlaczego ich tutaj nie ma? - upierał się Kyle.
- Prawdopodobnie dlatego, że starają się zapobiec wojnie - odparował Han.
Mówili teraz podniesionymi głosami, rozgniewani, gestykulując coraz bardziej
zawzięcie. Corran naciskał na oboje Solo, chcąc wiedzieć, co zrobią, jeśli Jaina i Zekk
staną na czele Kolonii w miejsce Raynara, Han i Leia upierali się, że to bezsensowne
pytanie, a Kyle, Kyp i pozostali mistrzowie opowiadali się po jednej lub drugiej stronie,
zajmując coraz bardziej nieprzejednane stanowisko.
Już po kilku minutach stało się jasne, że osiągnęli impas. Leia wyczuła narastającą
irytację brata. Jego próba pojednania mistrzów poniosła sromotną klęskę. Nie byli ani o
krok bliżej zgody niż przez ten cały czas, kiedy Luke i Han pozostawali uwięzieni na
Utegetu. Nawet Leia widziała, że sytuacja tylko się pogarsza.
- Dosyć. Dziękuję - odezwał się Luke przyciszonym głosem, ale użył Mocy, aby
przekazać słowa do umysłów wszystkich obecnych. Skutek był natychmiastowy - kłót-
nia nagle ucichła i oczy całej grupy zwróciły się ku niemu.
- Dziękuję za wasze opinie. - Luke wstąpił z powrotem na podest. - Rozważę je
bardzo dokładnie i poinformuję was o mojej decyzji.
Kyp zmarszczył czoło.
- O twojej decyzji?
- Tak, Kyp - odparła Mara. Podeszła bliżej i wbiła wzrok w jego twarz. - O jego
decyzji. Nie sądzisz, że to będzie najlepsze dla zakonu?
Kyp uniósł brew. Obejrzał się na pozostałych mistrzów - wielu z nich jeszcze roz-
gorączkowanych niedawną sprzeczką- i powoli dotarło do niego to, co Leia pojęła już
wcześniej: Luke przejmował władzę w zakonie.
Zanim Kyp zdołał nabrać powietrza w płuca, by odpowiedzieć, Han odwrócił się i
ruszył nawą w kierunku wyjścia. Obcasy jego wysokich butów stukały po drewnianej
podłodze. Leia ruszyła za nim prawie biegiem. Luke wydawał się zadowolony, że sio-
stra i stary przyjaciel opuszczają audytorium - w przeciwieństwie do Saby.
- Jedi Solo, dokąd się wybierasz? - zapytała Barabelka.
- Idę z Hanem - wyjaśniła Leia. - Chcę zabrać córkę.
-A co z zakonem? - zaoponowała Saba.
Leia nawet się nie obejrzała.
- Z jakim zakonem?
Troy Denning
Janko5
35
R O Z D Z I A Ł
3
Starania Yuuzhan Vongów, aby przekształcić Coruscant na obraz i podobieństwo
ich dawnego utraconego świata, przyniosły planecie wiele dobrego, a jedną z takich
rzeczy były świeże y'luubi. Wyłowione z Jeziora Wyzwolenia nie więcej niż na trzy
godziny przed uwędzeniem miały bogaty, dymny aromat, który Mara chłonęła z pełną
satysfakcją. Trzymała na języku gąbczaste mięso, pozwalając, aby się samo rozpuściło.
Słyszała, że tak właśnie należy je spożywać, aby móc się rozkoszować rozmaitością
smaków. Najpierw czuło się dym, potem słodycz, aż wreszcie przechodziła kolej na
pikantny posmak, który sprawiał, że ślinka jej ciekła na następny kąsek.
- Y'luubi są po prostu wspaniałe, madame Thul - powiedziała Mara do gospodyni.
- Jak cały posiłek - zgodził się Luke. - Raz jeszcze dziękujemy, że nalegała pani na
spotkanie właśnie tutaj.
Aryn Thul - matka Raynara Thula i prezeska zarządu Bornaryn Trading -
uśmiechnęła się uprzejmie.
- Cieszę się, że wam smakowało. - Wysoka, szczupła, niemal chuda kobieta o si-
wych włosach i oczach z durastali nosiła się z wielką godnością i wdziękiem, co paso-
wało do sukni z błyszczojedwabiu i naszyjnika z klejnotów Corusca, które wybrała na
tę niezobowiązującą kolację. - Słyszałam, że Yuza Bre jest najlepszą restauracją na
Coruscant.
- Rzeczywiście - zgodziła się Mara. - Podobno rezerwacje robi się na wiele mie-
sięcy naprzód. Nie rozumiem, czemu tu dzisiaj tak pusto.
- Nie rozumie pani? - zdziwił się Tyko Thul. Wysoki mężczyzna o okrągłej twa-
rzy, siwiejących włosach i złocistych oczach był bratem zmarłego męża madame Thul i
szefem eksploatacji Bornaryn Trading. Spojrzał na bratową i wymienili aroganckie
uśmieszki. - Zdaje się, że Jedi nie są tak wszystkowiedzący, jak każe nam się sądzić.
- Nie możemy wyciągać wniosków na podstawie tłoku w restauracji, Tyko. Wąt-
pię, żeby nabytki korporacyjne znajdowały się w sferze ich zainteresowań. - Madame
Thul spojrzała na Marę.
- Od dzisiejszego ranka Yuza Bre jest własnością Bornaryn. Tylko w ten sposób
można było zagwarantować, że nasza rozmowa pozostanie poufna.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
36
- Nie trzeba było wykupywać całej restauracji, madame Thul - powiedział Luke z
rezerwą. - Jeśli zależało pani na dyskrecji, byłbym zaszczycony, mogąc spotkać się z
panią na pokładzie „Tradewyn".
Mając świeżo w pamięci sprzeczkę mistrzów na temat ewentualnej eliminacji
Raynara, zarówno Mara, jak i Luke uznali, że madame Thul wybrała na swoją kolację
dziwny moment. Luke jednak przyjaźnił się z Thulami od czasu, kiedy Raynar był słu-
chaczem Akademii na Yavinie 4, a Mara przekonała go, że jeśli nawet madame Thul
wie o ich kłótni, odrzucenie zaproszenia byłoby równoznaczne z przyznaniem racji
tym, którzy uważają, że jedynym sposobem na rozwiązanie kryzysu killickiego jest
zabicie jej syna.
Madame Thul zmarszczyła brwi.
- Luke, jesteśmy przyjaciółmi od czasu śmierci Bornana - powiedziała swobodnie,
choć Mara poprzez Moc wyczuwała w jej głosie gniew... i strach. - Z pewnością znasz
mnie dość dobrze, aby wiedzieć, że jeśli zechcę coś z tobą omówić, dopnę swego.
- Czy to znaczy, że teraz pani nie chce o niczym rozmawiać? - zapytał Luke.
- Oznacza to, że nie jesteś główną przyczyną, dla której kupiłam Yuza Bre. Przy-
padkiem jest to ulubiona restauracja prezydenta Omasa. Jak się domyślasz, od tej pory
dość trudno będzie mu zrobić rezerwację.
- To mi się wydaje dość małostkowe - oceniła Mara. Uważała madame Thul za
osobę, która docenia szczerość, więc wyjaśniła wprost: - I raczej nie spowoduje to
zmiany jego zdania w sprawie Kolonii.
Madame Thul wzruszyła ramionami. Jej błękitne oczy zabłysły przekorą.
- Próbowałam dostać się do niego w tej sprawie od wielu miesięcy, ale ten jego je-
necki asystent odmawiał ustalenia terminu spotkania. Wydaje mi się, że to taki sam
dobry sposób na okazanie mojego niezadowolenia jak każdy inny.
- Niewykluczone, że odniesie to pożądany skutek - powiedziała Mara. - Jeśli jed-
nak karmienie rodziny Skywalkerów y'luubi ma być również sposobem okazania nieza-
dowolenia, z przykrością muszę panią poinformować, że nic z tego.
Uśmiechnęła się, licząc na to, że madame Thul odpowie jej przynajmniej zdaw-
kowym śmieszkiem. Pani prezes jednak zaprezentowała tylko stalowe, zimne spojrze-
nie.
- Doprawdy, Maro, nie rozumiem. - Spojrzała na Luke'a. - Czy jest jakiś powód,
dla którego powinnam być niezadowolona z Jedi?
- Nie nam to oceniać - powiedział Luke. - Z pewnością zdaje sobie pani sprawę,
jaka jest rola Jedi w ostatnich tarciach pomiędzy Kolonią a Sojuszem.
-Oczywiście - zapewniła madame Thul. - To dzięki wam nasze gniazda trafiły do
pułapki w Mgławicy Utegetu.
- A zatem tylko może udzielić odpowiedzi na swoje pytanie - rzekła Mara. - Wo-
bec kogo jest pani lojalna?
Odpowiedział zamiast niej Tyko Thul.
- Jesteśmy lojalni wobec tych co zawsze... czyli wobec Bornaryn Trading. Prze-
trwaliśmy trzy rządy galaktyczne i ten też przetrwamy.
Troy Denning
Janko5
37
- A co z rodziną? - zapytał Luke, zwracając się do madame Thul. - Jestem pewien,
że pani lojalność rozciąga się również na Raynara.
- Interesy w Kolonii są dla nas bardzo ważne - głos madame Thul stał się lodowaty
- i naturalnie Bornaryn zrobi wszystko, co trzeba, aby je chronić... a w tej chwili nasza
pozycja jest na tyle dobra, że możemy okazać się skuteczni.
- Bornaryn zajął się na przykład rzadkimi paliwami dla statków - dodał Tyko. -
Właśnie wczoraj nabyliśmy Xtib.
Przy stoliku zapadła pełna napięcia cisza. Xtib była firmą przetwórczą, która pro-
dukowała TibannaX, specjalny izotop tibanny stosowany w silnikach stealthX w celu
ukrycia ich ogonów jonowych.
Po chwili Mara podniosła wzrok i spojrzała w oczy Tyka.
- Mam nadzieję, że nie grozi mi pan, dyrektorze Thul. Jakoś mało mamy cierpli-
wości ostatnimi czasy.
- Czy jest jakiś powód, aby Bornaryn miał grozić Jedi? - zapytał Tyko, nie dając
się zbić z tropu.
- Z pewnością wiecie o naszych dyskusjach dotyczących Raynara - rzekł Luke,
wstając z miejsca. - Gwarantuję wam, że Jedi nigdy nie podejmują takich działań bez
ważnych powodów, ale uczynimy też wszystko co w naszej mocy, aby zakończyć tę
wojnę.
- Dziękuję za szczerość, mistrzu Skywalkerze. - Madame Thul odtajała nieco i po-
nownie wskazała mu krzesło. - Nie wiem dlaczego, ale z niechęci brzmiącej w twoim
głosie czerpię niejaką pociechę. Zostań i dokończ posiłek. Bardzo proszę.
- Obawiam się, że to niemożliwe - rzekł Luke.
- Chcielibyśmy się tylko dowiedzieć, skąd pani ma tę informację - dodała Mara,
również wstając od stołu. Wewnętrznie kipiała gniewem, nie dlatego, że Bornaryn Tra-
ding mógłby stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla zasobów gazu tibanna znajdujących
się w posiadaniu Jedi. Chodziło o to, że ktoś - prawie na pewno Jedi - zdradził zaufanie
Luke'a i zakonu. - Kto wam to powiedział? Madame Thul uniosła brew.
- Naprawdę sądzisz, że ci to zdradzę?
- Chyba nie ma pani wyboru - wyjaśniła Mara.
- To oburzające! - warknął Tyko.
Poderwał się z miejsca, ale Mara wycelowała w niego palec i Thul upadł z powro-
tem na fotel sparaliżowany uściskiem Mocy. Gundar, goryl o grubym karku, który do
tej pory służył również jako kelner, sięgnął po miotacz i ruszył się ze swojego miejsca
przy drzwiach kuchni.
Luke pogroził palcem potężnemu ochroniarzowi, po czym użył Mocy, aby przy-
szpilić go do ściany.
- Bardzo poważnie traktuję wszelkie przypadki naruszenia bezpieczeństwa - rzekł.
- Nie chciałbym używać Mocy wobec pani.
Madame Thul westchnęła i odwróciła wzrok.
- Nie bądź dla nich zbyt surowy - poprosiła. - Byli przekonani, że robią dobrze.
- Jak zawsze zresztą- wtrąciła Mara. - Kto to był?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
38
- Barabel i jego Wookiee - wyjaśniła madame Thul. - Tesar i... zdaje się Lowbac-
ca.
Mara wyczuwała poprzez Moc, że madame Thul mówi prawdę, ale i tak trudno jej
było w to uwierzyć. Choćby dlatego, że zyskała dowód, jak głęboko podzielony pozo-
stał zakon nawet po gambicie Luke'a.
- To ma swój sens - zgodził się Luke, równie zasmucony, jak Mara była wstrzą-
śnięta. - Miałem nadzieję na coś lepszego.
- Jeśli jesteś rozczarowany, poszukaj przyczyny w głosie - podsunęła madame
Thul. - Tesar i Wookiee mają dobre serca, mistrzu Skywalkerze, nie zdradziliby twoje-
go zaufania, gdyby nie doszli do wniosku, że nie mają innego wyboru.
- Albo gdyby nie byli pod kontrolą Kolonii - dodała Mara. Wyjrzała przez transpa-
ristalową ścianę restauracji i objęła wzrokiem zielone kłębowisko Skweru Zwycięzców,
na którego tle lśniła złociście gigantyczna piramida świątyni Jedi. - Przebywali wśród
Killików ponad miesiąc.
Troska - a może smutek - Luke'a przepełniała więź Mocy, którą z nim dzieliła Ma-
ra, ale kiedy przemówił do madame Thul, jego twarz miała zupełnie obojętny wyraz.
- Dziękujemy za gościnność - rzekł. - Y'luubi była rewelacyjna. Jestem pewien, że
Yuza Bre będzie świetnie prosperować w rękach Bornarynu.
- Naprawdę musicie już iść? - zapytała madame Thul.
- Obawiam się, że tak - odparł Luke. - Lepiej, aby Bornaryn Trading i Jedi trzyma-
li się od siebie z daleka, dopóki problemy z Kolonią nie zostaną rozwiązane.
Madame Thul skinęła głową.
- Rozumiem, ale zanim się rozstaniemy, chciałabym ci coś podarować.. . -jak przy-
jaciel przyjacielowi.
Tyko wytrzeszczył na nią oczy.
-Aryn, to chyba nie jest dobry pomysł, możemy wciąż potrze...
- Wątpię. - Madame Thul obdarzyła szwagra surowym spojrzeniem. - Przecież to
oczywiste, że nie przekonamy mistrza Skywalkera za pomocą robota, więc równie do-
brze możemy mu go podarować.
Mara zmarszczyła brwi.
- Robota?
Madame Thul uśmiechnęła się.
- Sama zobaczysz. - Spojrzała na ochroniarza. - Sprowadź tu ArO.
Gundar uruchomił pilota i w kuchni rozległ się wściekły elektroniczny wrzask.
Chwilę później do sali wturlał się muzealny okaz serii R. Jego system napędowy był
tak zardzewiały i niesprawny, że robot przypominał starożytne żaglowce halsujące na
przeciwnym wietrze. Ktoś podjął nadludzki wysiłek oczyszczenia jego mosiężnej obu-
dowy, ale śniedź we wgłębieniach i wzdłuż złączy była wżarta tak głęboko, że wyglą-
dała jak farba.
- Antyczny robot? - zdziwiła się Mara.
- To bardzo szczególny antyk. - Madame Thul odczekała, aż robot dotrze w okoli-
ce stołu, po czym wyciągnęła rękę i łagodnie podprowadziła go do swego boku. - Mi-
Troy Denning
Janko5
39
strzu Skywalkerze, pozwól sobie przedstawić Artoo-O, oryginalny prototyp serii robo-
tów astromechanicznych R-dwa.
Luke'owi opadła szczęka.
- Prototyp?
- Tak mnie zapewnił mój administrator systemów - wyjaśniła madame Thul. - Po-
dobno zawiera oryginalny mózg robota Intellex Cztery. Mam nadzieję, że pomoże roz-
wiązać problemy z pamięcią Artoo-Detoo.
- Jestem tego pewna! - wykrzyknęła Mara. - Skąd on pochodzi?
- Z piwnic kuatskiego muzeum, jak mi się zdaje - powiedziała madame Thul. -
Bornaryn przypadkiem jest właścicielem kompletnej listy kodów artefaktów wywiadu
imperialnego... który zresztą okazał się całkiem bezużyteczny w poszukiwaniach tego
prototypu.
- Nie wiem, co powiedzieć - wyjąkał Luke. - Dziękuję!
- Dziękuję w zupełności wystarczy - odparła madame Thul. - Mam nadzieję, że ci
się przyda. Każdy powinien poznać swoją matkę.
- Jestem przekonana, że bardzo nam pomoże - uśmiechnęła się Mara. - Ale dlacze-
go pani o tym pomyślała? Przecież problemy z pamięcią Artoo nie są właściwie znane
poza zakonem Jedi.
Madame Thul odwzajemniła uśmiech.
- Tesar i Wookiee - wyjaśniła. - Powiedziałam ci, że mają dobre serca.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
40
R O Z D Z I A Ł
4
Hangar Lizil wydawał się jeszcze bardziej ruchliwy niż ostatnio, kiedy byli tu Han
i Leia. Dziesiątki sfatygowanych transporterów zwisały z pokrytych woskiem ścian pod
wszelkimi możliwymi kątami, a roje pomarańczowych robotnic Killików przenosiły w
mikrograwitacji ładunki wojskowe. Jedynym dostępnym i w miarę dużym miejscem do
dokowania był klin w pobliżu górnej części kuli, ale nawet on wydawał się zbyt mały,
aby pomieścić transporter klasy Dray, który Solo pożyczyli od Lando dla lepszego ma-
skowania. Han przekręcił „Swiffa" na dach i zaczął namierzać puste miejsce.
Leia westchnęła głośno, uruchomiła kamery ładownicze i uważnie przyjrzała się
ekranowi drugiego pilota.
- Czekaj, mamy tylko pół metra luzu.
- Aż tyle?
- Han, to nie jest „Sokół".
- Mnie tego nie musisz mówić - odparł. - Ta balia jest równie sterowna jak astero-
ida.
- Księżniczka Leia usiłuje chyba zasugerować, że nie ma pan dość wprawy w po-
sługiwaniu się tym statkiem, aby zadokować go w tak ograniczonej przestrzeni - pod-
sunął C-3PO z tylnej części pokładu pilotów. - Szybkość pańskiej reakcji i koordynacja
ręka - oko w ciągu ostatniego dziesięciolecia pogorszyły się o dwanaście procent.
- Tylko kiedy ty tu jesteś - warknął Han. - I przestań mi to powtarzać. Mam dobrą
pamięć... i dobrą rękę, ty metalowa mordo.
- Ja tylko usiłuję powiedzieć, że jest bardzo ciasno - zauważyła Leia. - A ty obie-
całeś Lando, że nie porysujesz mu statku.
- I myślisz, że on mi uwierzył?
- Myślę, że powinniśmy poczekać, aż zwolni się jakiś większe miejsce - odparła. -
Nie zasłużymy na zaufanie Kolonii, powodując wypadek.
- Nie potrzebujemy ich zaufania. - Han kciukiem wskazał obszerną ładownię
„Swiffa". - Kiedy zobaczą tę wielką magnetyczną armatę, którą tam mamy, będą się
prosić, żebyśmy przenieśli go do pierwszych rzędów.
Troy Denning
Janko5
41
-To nie jest zbyt prawdopodobne, kapitanie Solo - wtrącił C-3PO. - Insektoidy
niewiele wiedzą o litości, więc nie przyjdzie im na myśl, aby zaapelować do pańskiego
współczucia.
- Han miał na myśli to, że będą chętniej z nami załatwiać interesy - wyjaśniła Leia.
- A to jeszcze jeden powód, aby czekać. Nie chcemy przedobrzyć. Jaina i Zekk wciąż
będą na froncie, kiedy tam dotrzemy.
- Czekać? - Han pokręcił głową i dalej opuszczał „Swiffa" na wolne miejsce. Je-
den ze stojących obok transporterów, stary republikański wehikuł klasy Courier ze
Sienar Systems, wysunął właśnie rampę w kierunku klina, na którym Han chciał posta-
wić statek, ale to nie był problem. Łapy „Swiffa" były rozstawione dość szeroko, by ją
wyminąć, robotnice Lizil zaś wędrujące w górę i w dół pochyłości przyzwyczajone
były do robienia uników przed statkami. - Zanim zwolni się nowe miejsce, może minąć
kilka dni.
- Nie więcej niż godzina - zauważyła Leia, wskazując w górę poza iluminator. - Ta
„Freight Queen" szykuje się do wyjścia.
Han podniósł głowę, ale jego wzrok zamiast na „Freight Queen" padł na kalmaryj-
skiego „Sailfisha" zadokowanego bezpośrednio pod nimi pośrodku podłogi hangaru.
Rampa statku była opuszczona, a na zewnątrz trzymało straż dwóch Flakaksów, którzy
jednocześnie mieli na oku tłum obszarpańców rasy Verpine, Vratiksów i Fefze. Tłum
zdawał się czekać na audiencję u kapitana „Sailfisha". Widok przyprawił Hana o dresz-
cze. Nie lubił oglądać tylu przedstawicieli różnych gatunków owadów zgromadzonych
w jednym miejscu... nieodmiennie podejrzewał, że coś kombinują.
Zamiast jednak powiedzieć to głośno - wiedział, że Leia i tak uważa go za parano-
ika na punkcie owadów - zapytał:
- Czy to nie wzmacniacz LongEye widzę na tylnej części tarczy anteny prostowni-
kowej?
-A skąd ja mam to wiedzieć? - zapytała, przyglądając się statkowi ze zmarszczo-
nymi brwiami. - I co mnie to obchodzi?
- Wiem, że tylko Lando dodaje ją do wszystkich pakietów czujników na swoich
statkach - wyjaśnił Han. - Włącznie z „Sailfishem", który sprzedał Juunowi i Tarfan-
gowi.
- Tym, który oni potem przehandlowali Squibom?
- Tym samym - potwierdził Han.
Leia przyjrzała się uważnie „Sailfishowi", teraz najwyraźniej równie nim zaintere-
sowana jak Han. Przez lata ich ścieżki wiele razy krzyżowały się ze ścieżkami Squibów
- przedsiębiorczego tria, które lubiło działać na granicy każdego kolejnego systemu
prawodawstwa, jakiemu podlegali. Ostatnim razem jednak trójka posunęła się za dale-
ko, pomagając Killikom przemycić rój owadów komandosów na pokład „Admirała
Ackbara".
- Jestem pewna, że wywiad Sił Defensywnych byłby bardzo zainteresowany od-
powiedzią - stwierdziła wreszcie Leia. - Ciekawe, jaki ma ona związek z tą zbieraniną
owadów czekającą na zewnątrz.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
42
-To naprawdę nic aż tak niezwykłego - zauważył C-3PO. - Kiedy weźmiemy pod
uwagę, że sześćdziesiąt siedem procent załóg w hangarze to owady, statystycznie się to
zgadza.
- Sześćdziesiąt siedem procent? - powtórzył Han. Rozejrzał się po hangarze, przy-
glądając się uważniej załogom i ich statkom. C-3PO słusznie zauważył, że było tu
strasznie dużo insektów, a przynajmniej połowę statków wyprodukowała verpińska
firma Slayn & Korpil. - Wcale mi się to nie podoba.
- Może to tylko kwestia wojny - podsunęła Leia. - Może Killikowie czują się bez-
pieczniej, handlując z owadami?
- A to cię nie martwi? - zapytał Han.
- Powiedziałam „może" - odparła Leia. - Musimy przyjrzeć się bliżej.
- Czy mogę zasugerować, abyśmy to zrobili po zakończeniu dokowania? - zapro-
ponował C-3PO. - Zdaje się, że jesteśmy na najlepszej drodze, aby osiąść na dachu
jakiegoś statku!
Han spojrzał na ekran i stwierdził, że jedna z kamer na łapach ładowniczych poka-
zuje płozę zwisającą bezpośrednio nad grzbietowym bąblem obserwacyjnym „Courie-
ra".
- Spokojnie, elektroniczny móżdżku. - Han odpalił silnik manewrowy i odwrócił
„Swiffa" z powrotem do właściwej pozycji. - Ciasno tu, więc stosuję sluissański obrót.
- Sluissański obrót? - zawołał C-3PO. -Nie mam w moich bankach pamięci zapisu
o takim manewrze.
- Za kilka sekund będziesz go miał.
Odpalił kolejny silnik, aby spowolnić obroty, i poczuł słaby wstrząs, kiedy kra-
wędź płozy musnęła powłokę „Couriera". Robotnice rozpierzchły się, a chwilę później
„Swiff" osiadł spokojnie na łapach. Han wbił kotwice i poinstruował roboci mózg stat-
ku, aby rozpoczął sekwencję automatycznego wyłączenia, po czym spojrzał na Leię,
która nadal siedziała ze wzrokiem utkwionym w iluminator.
- Nie wiedziałam, że żuwaczki Washo mogą otwierać się aż tak szeroko - powie-
działa z namysłem.
- To było wspaniałe dokowanie. - Han rozpiął uprząż i przeszedł na tyły kabiny.
Obrócił się powoli i rozpostarł bogate szaty, prezentując długowłosą perukę i białe
szkła kontaktowe stanowiące część przebrania.
- Wszystko na swoim miejscu? - zapytał.
- Bardzo to arkaniańskie - oceniła Leia. - Nie zwracaj tylko uwagi na swoje dłonie,
ten mały palec wciąż wygląda na zbyt gruby.
- Tak, przebranie byłoby znacznie lepsze, gdyby pan amputował swój serdeczny
palec - zgodził się C-3PO. - Zawsze bardziej przekonująco wygląda czteropalczasta
dłoń. Obliczam obecne szanse Lizil na rozpoznanie pana na blisko pięćdziesiąt siedem
przecinek osiem procenta, plus minus cztery przecinek trzy procenta.
- Serio? - zawołał Han. - A może by ciebie przebrać za jednorękiego robota sprzą-
tacza?
C-3PO pochylił głowę.
Troy Denning
Janko5
43
-To raczej nie wydaje się potrzebne - powiedział, oglądając zieloną śniedź pokry-
wającą jego powłoki. - Roboty rzadko zwracają uwagę na takie rzeczy, jestem pewien,
że mój kostium okaże się absolutnie wystarczający.
- Hana też - ucięła Leia, dołączając do nich. Przebrana była za Faleenkę o twarzy
pokrytej delikatnymi zielonymi łuskami; długie włosy zdobiły grzebienie. Z obcisłego
kombinezonu wyłaniał się na plecach łuskowaty grzebień grzbietowy. - Jak wyglądam?
-Dobrze... nawet świetnie. - Han uśmiechnął się lubieżnie, otwarcie podziwiając
smukłą sylwetkę Leii będącą skutkiem surowego reżimu szkoleniowego Saby. - Może
mamy czas, żeby...
- A co z przepustką na wejście do strefy wojny? - przerwała mu Leia. Przepchnęła
się obok niego, kręcąc głową. - Teraz już wiem, że sztuczne feromony działają.
Han poszedł za nią absolutnie przekonany, że nie reaguje na feromony. Byli mał-
żeństwem od prawie trzydziestu lat i nie było jednego dnia, żeby nie pragnął jej aż do
bólu. Wydawało się, że pociąg, jaki do niej czuł, wzrasta z każdym dniem, aż pewnego
dnia obudził się i stwierdził, że to on utrzymuje w ryzach jego osobowość. Nie było to
uczucie, które rozumiał bez trudu - może przyczyna leżała w podziwie dla awanturni-
czego ducha żony, a może w miłości, jaką darzył matkę swoich dzieci, w każdym razie
był za to niezmiernie wdzięczny.
- Proszę bardzo - powiedziała Leia.
- Co? - zmarszczył brwi. Od pewnego czasu, za każdym razem, kiedy ktoś odga-
dywał jego myśli, ogarniała go obawa, że staje się Dwumyślnym. - Nic nie mówiłem.
- Nie na głos. - Leia obejrzała się i obdarzyła go przekornym gadzim uśmieszkiem,
który uznał za dość... poruszający. - Ale jestem Jedi, pamiętasz? Wyczułam twoją
wdzięczność poprzez Moc.
- Eee... jasne - Han był zakłopotany, że dał się przyłapać na sentymentalnych roz-
myślaniach... zwłaszcza Leii. - Myślałem tylko, jak jestem wdzięczny, że zechciałaś
przyjechać tu ze mną.
- Hej, potrafię też poznać, kiedy kłamiesz. - Zewnętrzne kąciki gadzich brwi Leii
uniosły się lekko. - A dlaczego miałabym nie przyjechać? Jaina jest również moją cór-
ką.
- Spokojnie... nie miałem nic złego na myśli - mitygował ją Han. - Chodziło mi o
tę historię o znaczeniu Jedi, którą wymyślił Luke. Niełatwo było ci chyba zostawić ich
dla mnie.
- Luke robi to, co uważa za najlepsze dla zakonu - uniknęła bezpośredniej odpo-
wiedzi Leia. - A my musimy się zastanowić, co będzie najlepsze dla Jainy i Zekka. Te
dwie sprawy się na razie wzajemnie wykluczają.
- Właśnie - zgodził się Han. - Ale mam wrażenie, że Luke i Saba czuliby się
znacznie lepiej, gdyby to oni sami wysłali nas po Jainę i Zekka.
- Na pewno by to w końcu zrobili. - Leia znów ruszyła w kierunku włazu. - Ale nie
wiem, czy mogę poprzeć decyzję Luke'a, który chce stać się Wielkim Mistrzem Jedi.
- Daj spokój - odparł Han. - Nie wygląda, aby miał zbyt wielki wybór. Wiesz, że
zrobi dobrą robotę.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
44
- Oczywiście - przytaknęła. - Ale co się stanie z zakonem, kiedy Luke'a nie bę-
dzie? To wielka siła dla jednostki, a taka siła niszczy. Następny Wielki Mistrz może
być bardziej podatny na jej mroczny wpływ niż Luke.
- Więc niepotrzebnie się martwisz - mruknął Han. - Widziałaś, co wyprawiają mi-
strzowie. Bez Luke'a ten zakon nie przetrwa roku.
- Wiem - pokiwała głową. - To też mnie martwi.
Dotarli do głównego włazu, gdzie czekali Cakhmaim i Meewalha, również w
przebraniach. Noghri robili co mogli, aby człapać niezgrabnie i przekrzywiać głowy jak
ciekawskie Ewoki, ale wciąż mieli zbyt wiele gracji w ruchach. Han wsunął do ust
syntetyzer głosu, obejrzał się i przemówił do nich głębokim, grzmiącym basem.
- Bądźcie trochę bardziej niezdarni - poradził. - Może upuśćcie coś albo się po-
tknijcie raz czy dwa.
Para Noghri spojrzała na Hana, jakby kazał Ewokom fruwać.
- No dobra, róbcie, co możecie - mruknął.
Opuścił rampę i od razu zatkało go lepkie, wręcz słodkie powietrze, które wlało się
przez otwór włazu. Kakofonia owadzich odgłosów była jeszcze głośniejsza niż ostatnim
razem. Tuzin metrowego wzrostu Killików o ostro pomarańczowych podgardlach i
błękitnych odwłokach pojawił się na dole rampy. Owady zaczęły wchodzić na górę bez
pytania o pozwolenie.
Han odstąpił na bok i - zaciskając zęby na ten elementarny brak manier - gestem
zaprosił Killików na pokład. Minęli go bez słowa i natychmiast ruszyli na eksplorację
„Swiffa", dotykając pierzastymi antenkami każdej niemal powierzchni i z zaintereso-
waniem łomocząc żuwaczkami.
Han machnął ręką w kierunku rufy.
- Tędy, przyjaciele - rzekł, starając się możliwie jak najlepiej udawać pechowego
arkaniańskiego technolorda. - Mamy dla was coś naprawdę specjalnego.
Trzy Killiczki zadudniły głośno i podeszły bliżej, ale pozostali rozleźli się po ca-
łym statku. Han gestem nakazał Cakhmaimowi i Meewalcie mieć na nich oko, a sam
poprowadził trójkę odważnych prosto do ładowni. Wiedząc, że owady zechcą zbadać
każdy centymetr kwadratowy statku, Solo dopilnował, żeby wszelkie ślady ich praw-
dziwej tożsamości znikły w rurze zsypowej, ale Han wciąż czuł na żebrach ściekające
powoli kropelki potu. Pamiętał, jak potoczyły się sprawy w Mgławicy Utegetu, więc
wydawało się mało prawdopodobne, aby Lizil przychylnie zareagowali na wieść, kim
są naprawdę.
Zaledwie dotarli do ładowni, Han z ostentacją przycisnął płytkę, która otwierała
właz.
- Przedstawiam wam Magcannon Max, najlepszy kawałek elektromagnetycznej ar-
tylerii, jaki widziała galaktyka - oznajmił.
Trójka Killiczek przeszła przez próg, zatrzymała się i wyciągnęła szyje, żeby spoj-
rzeć w górę, na pancerną obudowę broni... całe trzy piętra blachy. Han skinął głową
Leii, która podeszła do cokołu i zaczęła recytować starannie przygotowaną przemowę
reklamową nadąsanym - choć całkiem sztucznym - głosem Faleenki.
Troy Denning
Janko5
45
-Ekonomiczny Magcannon Max dostarcza mocy ogniowej na poziomie obrony
planety w jednym samodzielnym pakiecie. W pełni osłonięta tarczami obudowa i we-
wnętrzny zestaw czujników pozwalają tej niegrzecznej dziewczynce odnaleźć bombar-
dujący niszczyciel gwiezdny i namierzyć go równie łatwo, jak wybebeszyć.
Leia uśmiechnęła się czarująco, po czym skierowała się tanecznym krokiem ku te-
leskopowym, gigantycznym lufom broni. Zamiast pójść za nią, Killiczki podeszły do
Hana i zaczęły terkotać gardzielami.
- Chcą wiedzieć, jak przeniosą broń tej wielkości - przetłumaczył C-3PO. - Czy
ona ma swój system napędowy?
Han zwrócił się bezpośrednio do owadów.
-Nie musicie jej przenosić - wyjaśnił. - To my przetransportujemy ją i zainstaluje-
my, gdzie tylko zechcecie... nawet w strefie wojny. - Han zademonstrował królewski,
arkaniański uśmiech. - Nasz pakiet usług jest wyjątkowo korzystny.
Wszystkie trzy owady odwróciły się i wyszły z ładowni.
Han zmarszczył brwi i ruszył za nimi.
- I co, bierzecie?
Ostatnia Killiczka w szeregu obejrzała się i wbiła w Hana wypukłe zielone ślepia.
- Rrrub uur. - Z emfazą pokręciła głową. - Buubb rruuur uub-bu, rbu ubb rur.
- O, nie - zawołał C-3PO. - Ona mówi, że Kolonia nie jest w stanie użyć broni sta-
cjonarnej. Chissowie zbyt szybko opanowują ich światy.
Killiczki ruszyły korytarzem, dudniąc z głębi piersi.
- Ale miotacze samopowtarzalne i detonatory termiczne z tajnej skrytki na broń w
ścianie za głównym terminalem technicznym mogą okazać się bardzo użyteczne - tłu-
maczył dalej C-3PO. - Lizilowie pozostawili na wymianę tuzin kul świetlnych i pięć-
dziesiąt jednostek złotej membrozji u stóp rampy.
- I to wszystko? - Han ruszył za nimi w kierunku rampy, gdzie Cakhmaim i Mee-
walha wnosili już na pokład kule i membrozję, wciąż zbyt zgrabnie się poruszając jak
na Ewoków. - Nie przebyliśmy tej całej drogi, aby...
Protesty Hana szybko i gwałtownie umilkły, kiedy stwierdził, że nie daje rady się
ruszyć, choć chciał podążyć za owadami. W miejscu utrzymywała go niewidzialna
ściana Mocy.
Leia podeszła i wzięła go pod ramię.
- Lordzie Rysto, nie ma potrzeby wymuszać zakupu - rzekła głosem Faleenki. - Je-
śli Lizilowie nie chcą działa, kupi je kto inny, musimy go tylko znaleźć.
Słowa Leii natychmiast podziałały na Hana kojąco. Pozwolił, aby frustracja za-
ćmiła jego zdrowy rozsądek - a to mogło się okazać doprawdy niebezpieczne, biorąc
pod uwagę, jak głęboko znaleźli się na terytorium wroga.
Han położył rękę na dłoni Leii.
- Dzięki, Syrule, masz rację - powiedział. Spojrzał w kierunku kalmariańskiego
„Sailfisha" stojącego poniżej, pośrodku hangaru. - I chyba wiem, gdzie zacznę szukać.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
46
R O Z D Z I A Ł
5
Większość zakonu Jedi ścigała piratów albo prowadziła rekonesans dla admirała
Bwua'tu w Mgławicy Utegetu; dlatego klub rycerzy na dziesiątym piętrze świątyni Jedi
był prawie pusty. Jedynymi obecnymi rycerzami Jedi byli ci, którym Luke wyznaczył
tam spotkanie - Tesar, Lowbacca i Tahiri. W klubie panował stęchły zaduch dawno
nieprzewietrzanego pomieszczenia. Tesar i Lowbacca czekali w saloniku w pobliżu
galerii z przekąskami. Tahiri, w niewielkiej salce ćwiczebnej w odległym końcu kom-
pleksu, ćwiczyła walkę mieczem przeciwko wirującym wokół niej trzynastu zdalnia-
kom wielkości pięści. Sądząc po dymie widocznym przez transparistalową ścianę, pro-
mienie zdalniaków ustawione były na taki poziom, że mogły poparzyć.
Luke pochylił się ku Cilghal. która stała obok niego z naręczem czujników i przy-
rządów.
- Możemy to zrobić w salonie?
- Fluktuacje aury możemy wykrywać wszędzie - wyjaśniła, kiwając głową. -Ale
wiesz, że to nie da odpowiedzi na twoje prawdziwe pytanie.
- Ale pomoże - odparł Luke. - Jeśli ich umysły wciąż są połączone, tym bardziej
jest możliwe, że znaleźli się pod kontrolą Raynara.
-A jeśli stwierdzimy, że ich umysły działają oddzielnie?
- Wówczas będę wiedział, że opowiedzieli madame Thul o naszej dyskusji wy-
łącznie z własnej woli - rzekł - i podejmę odpowiednie kroki.
Luke poszedł w stronę salonu. Czuł, że Cilghal martwi się jego gniewną reakcją na
zdradę młodych rycerzy, ale był absolutnie pewny, że postępuje słusznie. Pozostali
mistrzowie nie pozostawili mu wyboru - musiał odgrywać rolę Wielkiego Mistrza i
prowadzić zakon tak, jak uważał za stosowne, żądając pełnego posłuchu od wszystkich
jego członków.
Widząc, że Luke i Cilghal zbliżają się do saloniku, Tesar i Lowbacca wstali od
stołu, przy którym siedzieli i zapatrzyli się na oboje mistrzów nieruchomym, owadzim
spojrzeniem. Obaj mieli na sobie uroczyste szaty, ale bez pasów i mieczy. Tahiri pozo-
stała w salce ćwiczebnej, koncentrując się na formach walki mieczem świetlnym i nie
zwracając uwagi na przybycie mistrzów.
Troy Denning
Janko5
47
Luke skinął na Cilghal, wskazując miejsce na jej sprzęt na sąsiednim stoliku, po
czym sam zasiadł obok i gestem polecił zająć miejsca dwójce rycerzy. Nie wezwał
Tahiri, ponieważ madame Thul nie wymieniła jej imienia wśród tych, którzy ostrzegli
ją przed planami zabicia Raynara. Pozwolił jej zostać tam, gdzie jest - na razie.
W milczeniu obserwował rycerzy Jedi po drugiej stronie stołu. Cilghal kończyła
przygotowania. Nic w Mocy nie sugerowało, że Tesar i Lowbacca znajdują się pod
kontrolą Kolonii, ale to niewiele znaczyło. Luke podejrzewał, że dopóki Raynar nie
spróbuje wyegzekwować Woli Kolonii, nie będzie w stanie wyczuć jego obecności.
Lowbacca z zainteresowaniem przyglądał się Cilghal i jej urządzeniom, a jego na-
ukowy umysł widocznie bardziej interesował się ich budową, aniżeli przyczyną, dla
której został odwołany do świątyni. Tesar z kolei zachowywał się nerwowo, syczał i
mlaskał wargami, żeby się nie zaślinić.
Wreszcie Cilghal skinęła głową na znak, że jest gotowa. Luke nie fatygował się
wyjaśnieniami. Podobnie jak wszyscy Jedi, którzy spędzili więcej niż kilka dni wśród
Killików, Lowbacca i Tesar byli poddawani dziesiątkom skanów aktywności aury w
ramach badań Cilghal.
- Sądzę, że wiecie, po co was tu wezwałem - zaczął Luke.
Lowbacca skinął głową i zawarczał, co miało znaczyć, że zapewne ma to coś
wspólnego z ich rozmową z Auryn Thul.
- Możemy to wyjaśnić - dodał Tesar.
- Wątpię - ostro odparł Luke. - Ale proszę, próbujcie.
- Nie mieliśmy wyboru - powiedział Tesar.
Lowbacca ryknął twierdząco, przypominając, że jego zdaniem zniszczenie Kolonii
byłoby niemoralne.
- Tak samo jak zabicie przyjaciela - dodał Tesar. - Raynar był naszym towarzy-
szem łowów. Zabicie go byłoby złe.
- Może i tak - powiedział Luke. - Ale ta decyzja nie należy do was.
Lowbacca sprzeciwił się długim, upartym pomrukiem.
- Rycerze Jedi służą Mocy - przypomniał mu Luke. - Ale teraz służą jej za pośred-
nictwem zakonu Jedi. Widzieliśmy, co się dzieje, kiedy każdy ciągnie w swoją stronę.
Popadamy w paraliż, a nasi wrogowie kwitną.
Lowbacca burknął, wyrażając opinię, że lepiej być sparaliżowanym, niż zostać za-
ciągniętym przez yuugrra na cienką gałąź.
Luke zmarszczył brwi. Yuugrry były tępymi drapieżnikami znanymi z tego, że po-
rywają z kołysek małych Wookieech, a potem usiłując zgubić pogoń, wchodzą na cien-
ką gałąź, która najczęściej się łamie, pogrążając yuugrra, dziecko, a nieraz i pościg w
czeluściach puszczy Kashyyyk.
- Jeśli nazywacie mnie yuugrrem, nie jestem pewien, czy rozumiem analogię. -
Luke z trudem zachowywał spokojny ton głosu; tak mocno czuł się zdradzony przez tę
parę, że okazanie zainteresowania ich motywami stanowiło czysty akt silnej woli. - Co
to miało znaczyć?
- Nie twierdzą, że to ty jesteś yuugrrem - wyjaśniła Tahiri, dołączając do nich.
Twarz miała wciąż spoconą, a na jej kombinezonie widać było kilka dziur wypalonych
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
48
przez zdalniaki. Przeświecało przez nie pokryte bąblami ciało. - Tylko że idziesz w
tamtą stronę, zabierając za sobą cały zakon. Musieliśmy coś zrobić.
- My? - zapytał Luke. Oparł się pokusie, aby posłać Tesara po maść z bactą do sta-
cji pierwszej pomocy. Nie był to dobry moment, aby okazywać opiekuńczość, a poza
tym umysł Tahiri wciąż miał w sobie dość z Yuuzhanki, żeby ból mógł sprawiać jej
przyjemność. - Madame Thul nie mówiła o tobie.
- Tylko dlatego, że nie powiedzieli mi, co zrobią. - Obrzuciła Tesara i Lowbaccę
ponurym spojrzeniem. - Inaczej byłabym tam z nimi.
Luke nie ukrywał rozczarowania.
- Doceniam twoją uczciwość, ale dalej nie rozumiem.
- To nie jest skomplikowane. - Tahiri wepchnęła się pomiędzy Tesara i Lowbaccę,
pocierając się o nich ramionami na modłę killicką. - Słuchasz Jacena, jakby to był naj-
starszy mistrz, a tymczasem jego radom nie wolno ufać. Ma swoje własne plany.
- To nie Jacen złamał obowiązek poufności - zauważył Luke.
- On nawet nie wie, co zdecydowałem w sprawie Raynara.
- Ale słuchasz Jacena - syknął Tesar. - Temu nie możesz zaprzeczyć.
Lowbacca przytaknął pomrukiem i dodał, że zarówno Luke, jak i Mara większą
wagę przykładają do opinii Jacena niż kogokolwiek innego. Wydaje im się chyba, cią-
gnął, że pięcioletnia tułaczka uczyniła z niego lepszego rycerza Jedi od takich, którzy
cały ten okres służyli zakonowi i Sojuszowi.
- Doświadczenia Jacena są wyjątkowe - przypomniał im Luke.
- Wszyscy to wiemy.
Ale nawet dla niego brzmiało to bardziej jak usprawiedliwienie niż prawdziwy
powód. Prawda była taka, że cenił sobie opinię siostrzeńca z powodu jego głębokiej
wiedzy na temat tradycji stosowania Mocy - ale również dlatego, że Jacen był jedyną
osobą, której Ben zaufał na tyle, by dać się poprowadzić. A to musiało przekonać do
Jacena rodzinę Skywalkerów - w końcu byli rodzicami Bena.
Luke spojrzał na Cilghal, sięgając ku niej poprzez Moc z jednym pytaniem na my-
śli. Podniosła błoniastą dłoń i zatrzepotała nią w nieokreślonym geście, co Luke zinter-
pretował jako łagodną korelację w aktywności aury trójki rycerzy Jedi - dość dużą, aby
sugerować, że więź jeszcze istnieje, ale niewystarczającą, aby osiągnąć typowe dla
Dwumyślnych zespolenie.
Luke zwrócił wzrok na Tahiri i pozostałych.
- Wasze opinie cenię sobie jednak równie wysoko - powiedział. - Jeśli Jacen ma
inne plany, niż twierdzi, słucham, co to takiego?
Cała trójka rycerzy zaklaskała nerwowo z głębi gardeł.
- Jeszcze tego nie odkryliśmy - odezwała się pierwsza Tahiri.
- Ale to ma coś wspólnego z atakiem na magazyny Thrago - dodał Tesar.
Lowbacca warknął przeciągle, zauważając, że Jaina nie chce latać z bratem od
czasu ataku, bo jest przekonana, że Jacen umyślnie prowokuje Chissów.
- Jestem pewien, że to prawda - rzekł Luke. - Mnie przedstawił to w ten sposób, że
nie było innej możliwości, żeby zapobiec zdradzieckiemu atakowi Chissów, który zo-
baczył w swojej wizji.
Troy Denning
Janko5
49
Lowbacca i Tesar obrzucili się niepewnymi spojrzeniami, ale Tahiri nadal wpa-
trywała się w Luke'a nieruchomymi oczami.
- Przypuszczamy, że Jacen kłamał o tej swojej wizji. Luke raptownie uniósł brwi.
- Nie wyczuwałem kłamstwa, kiedy mi o tym opowiadał.
- A próbowałeś?
- Jacen doskonale potrafi ukrywać swoje emocje - dodał Tesar.
Lowbacca skinął głową i warknął, że przez większość czasu nawet Jaina nie jest w
stanie go wyczuć.
- Więc przyłapaliście go na kłamstwie? - zapytał Luke. - To poważne oskarżenie.
- Właściwie to nie przyłapaliśmy - mruknęła Tahiri.
Lowbacca wymamrotał wyjaśnienie, że po prostu pewne fakty do siebie nie pasu-
ją.
- Chissowie wciąż ładowali paliwo do magazynu, kiedy zaatakowaliśmy - dodał
Tesar.
- I było tam z pół tuzina zakonserwowanych fregat na klockach - dokończyła Tahi-
ri. - Nawet nie uruchomili głównych reaktorów.
- Co chcecie udowodnić? - Luke'a zaczęły już niecierpliwić ich aluzje. Była to
ulubiona broń płatnego mordercy, a po Jedi spodziewał się czegoś lepszego. - Czy Ja-
cen powiedział wam, że atak z zaskoczenia miał nastąpić natychmiast?
Tesar i Lowbacca spojrzeli po sobie, wreszcie Tahiri pokręciła głową.
- Nie, wprost tego nie powiedział.
- Ale kiedy Chissowie zaatakowali, to była improwizacja - rzekł Tesar. - Nie mieli
dość wsparcia.
Lowbacca skinął głową z emfazą, dodając, że tajna broń, którą przygotowywali
dla Iesei, najwidoczniej była opracowana w pośpiechu. W przeciwnym przypadku zde-
tonowałaby od pierwszego razu.
-Ten niewypał... i wszystko inne, co mówicie, raczej potwierdza wizję Jacena, a
nie obala. Znalazł raport trójki na temat niewypału równie niepokojący, co niekomplet-
ny. Jeśli Chissowie tak bardzo chcieli użyć w czasie ostatniej wojny Alpha Red, grożąc
unicestwieniem nie tylko wroga, ale całej galaktyki, ta tajemnicza broń była dość po-
sępnym zwiastunem. Widać Chissowie rzeczywiście prowadzili przygotowania do
wojny. Wymuszenie na nich działania mogło być jedynym sposobem ratowania sytu-
acji.
- Mówisz, że Jacen postąpił właściwie? -jęknęła Tahiri.
- Nawet jeśli Chissowie nie byli gotowi do ataku? - dodał Tesar.
Luke skinął głową.
- Czasem lepiej uderzyć pierwszemu... zwłaszcza jeśli ten drugi sięga po detonator
termiczny.
Patrzył po kolei w nieruchome oczy każdego z nich, zastanawiając się, gdzie po-
pełnił błąd w nauczaniu. Może był zbyt niepewny w narzucaniu własnego systemu
wartości grupie uczniów tak bardzo zróżnicowanej... a może nie zdołał im wskazać
dość przykładów moralnych dylematów, aby rozwinąć w nich odpowiedni kręgosłup
moralny. Jedno wiedział na pewno - gdzieś kiedyś zawiódł. Nie przygotował ich do
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
50
niszczycielskich dla ducha okrucieństw wojny przeciwko Yuuzhan Vongom, nie wpoił
im twardości, aby mogli znieść siłę Woli Raynara Thula.
Po kilku minutach milczenia wstał i spojrzał na trójkę Jedi.
- Nie wolno wam obwiniać Jacena o swoje czyny. Nawet jeśli skłamał w kwestii
swojej wizji... a ja nie wierzę, by to uczynił... to, co zrobiliście, było niewybaczalne.
Idąc z tym do madame Thul, zdradziliście mnie, pozostałych mistrzów i cały zakon
Jedi.
Rycerze nie byli w najmniejszym nawet stopniu zbici z tropu. Tahiri i Tesar wy-
trzymywali spojrzenie Luke'a nieruchomym wzrokiem, w którym lśniło coś pomiędzy
gniewem a niedowierzaniem, Lowbacca zaś zadudnił nagle z głębi piersi całkiem po
killicku, sugerując, że jest bardziej zagniewany niż zawstydzony.
- Jesteś głupcem, że wierzysz Jacenowi! - wysyczał Tesar. - To shenbit w skórze
węża, a ty powierzyłeś mu swoje pisklę...
Lowbacca zaryczał do Barabela, ostrzegając, że wspomnienie o tym jeszcze bar-
dziej rozgniewa Luke'a.
- Wspomnienie o czym? - warknął Luke.
- Nic, nic - odparła Tahiri. - Nie widzieliśmy tego sami, więc nawet nie wiemy,
czy to prawda.
- Czy co jest prawdą? - zapytał Luke.
Lowbacca spojrzał z ukosa na Tesara, po czym wymamrotał przydługą odpowiedź:
podobno Jaina i Zekk przyłapali Jacena na blokowaniu niektórych wspomnień Bena.
- Blokowanie wspomnień? - zdumiał się Luke.
- Ben widział coś niepokojącego - wyjaśniła Tahiri. - Jaina i Zekk przyłapali Jace-
na, jak próbuje sprawić, by chłopiec o tym zapomniał.
Luke skrzywił się, a jego gniew powoli przeradzał się we wściekłość.
- Jeśli coś zmyślacie...
- Nie - upierał się Tesar. - Jaina i Zekk widzieli, jak Jacen pocierał czoło Bena. Po-
czuli coś w Mocy.
Lowbacca wydał z siebie niski pomruk; podobno Jacen powiedział im, że jest to
technika, której nauczył się od Adeptów Białego Nurtu.
- Nigdy od nich o czymś takim nie słyszałem - wyznał Luke. - Ciekawe, jakie
wspomnienia Jacen próbował zablokować?
Tahiri wzruszyła ramionami.
- Musisz go sam zapytać... nie jest ostatnio specjalnie wylewny.
Luke czuł, że Tahiri mówi prawdę, ale nawet bez użycia Mocy chciał jej wierzyć.
Wprawdzie Jacen wrócił ze swojego pięcioletniego wygnania z niezwykłymi umiejęt-
nościami, ale też jako całkiem inna, bardziej tajemnicza osobowość. Często unikał lub
wprost odmawiał odpowiedzi na pytania dotyczące jego doświadczeń. Zupełnie jakby
sądził, że nikt, kto sam nie przeżył takiego odosobnienia, nie ma prawa dzielić mądro-
ści, jaką ono przynosiło.
- Na pewno spytam Jacena o tę blokadę pamięci - obiecał Luke. -Ale wciąż nie
widzę, co to ma wspólnego z waszą zdradą.
Troy Denning
Janko5
51
Wciąż jeszcze kipiał gniewem - zwłaszcza widząc próby całej trójki, aby skiero-
wać jego gniew na Jacena - ale odczekał chwilę, dając im szansę nawiązania do tematu.
Kiedy uparcie milczeli, zapytał:
- Czyżbyście sugerowali, że Jacen zablokował również jakieś moje wspomnienia?
Nawet Tahiri wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a Tesar powiedział:
- Tak... to znaczy nie. Nie mamy podstaw, aby coś takiego podejrzewać.
Luke spojrzał na pozostałych rycerzy, szukając potwierdzenia, i skinął głową, gdy
zachowali milczenie.
- Doskonale - rzekł. - Zanim tu dzisiaj przyszedłem, dokładnie sobie wszystko
przemyślałem i nic, co tu dzisiaj usłyszałem, nie przekonało mnie, że nie miałem racji.
Lowbacca jękliwie zapewnił, że wszystko, co robili, było wyłącznie dla dobra za-
konu.
- Wiem, że tak wam się wydaje - odparł Luke, unosząc dłoń, aby go uciszyć. - Ale
według mnie raczej uwierzycie, że Jacen zdradził swoją rodzinę, przyjaciół i zakon, niż
że Kolonia jest o włos od pogrążenia galaktyki w odwiecznej wojnie, którą widział w
swojej wizji.
Tesar zjeżył łuski.
- To głupie! Nie jesteśmy pod wpływem Kolonii!
- Przykro mi, Jedi Sebatyne - odparła Cilghal, odzywając się po raz pierwszy od
początku dyskusji. - Nie możemy tego powiedzieć na pewno. Wasze umysły wciąż są
połączone, przynajmniej częściowo, a Raynar potrafił wywierać na was znaczący
wpływ, nawet zanim jeszcze poddaliście się kolektywnemu umysłowi.
- Więc chcesz oprzeć swoją decyzję na prawdopodobieństwie, że jesteśmy Dwu-
myślnymi? - zapytała Tahiri, przyglądając się Luke'owi oczami twardymi i pozbawio-
nymi emocji jak olivon. - To do ciebie niepodobne, mistrzu Skywalkerze.
- Jeśli prosisz mnie, abym pozwolił sobie na wątpliwości, to dobrze robisz - rzekł
Luke. - Jest wiele niejasności co do przyczyn, dla których zdradziliście zakon, ale nie
ma wątpliwości, że to uczyniliście. Próbowaliście wpłynąć na moją decyzję, skłaniając
madame Thul, by stała się narzędziem tego nacisku.
Trójka rycerzy Jedi przyglądała mu się nadal, a ich pozbawione emocji oczy nie
mrugały i nie wędrowały na boki, kiedy oczekiwali na jego decyzję.
-Wasze działania budzą wątpliwości, czy w dalszym ciągu chcecie pozostać ryce-
rzami Jedi - ciągnął Luke. - Proponuję, abyście udali się na Dagobah i przemyśleli
sprawę.
- Dagobah? - syknął Tesar. - Wysyłasz nas na wakacje?
- Zawieszam was - poprawił Luke. - Pomedytujcie sobie nad tym, co to znaczy być
rycerzem Jedi.
Tahiri i Lowbacca wymienili spojrzenia.
- Na jak długo? - spytała Tahiri.
- Dopóki po was nie poślę - odparł Luke. - A jeśli w ogóle chcecie pozostać człon-
kami zakonu, macie mi być posłuszni. Każdą niesubordynację... z dowolnego powodu...
uznam za waszą rezygnację.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
52
R O Z D Z I A Ł
6
Leia z mieszanymi uczuciami obserwowała, jak Han rusza w dół ściany, starannie
wybierając drogę poprzez zatłoczony hangar w kierunku podejrzanego „Sailfisha".
Wywiad Sił Defensywnych intensywnie poszukiwał Squibów, a każdy glina w Sojuszu
Galaktycznym rozglądał się za nimi, więc gniazdo Lizil wydawało się całkiem prawdo-
podobnym miejscem, gdzie mogliby szukać schronienia... a Han najwyraźniej zamie-
rzał ich użyć do odnalezienia Jainy. Leia nie rozumiała jedynie, jak chciał się do tego
zabrać, a na ile znała męża, on też jeszcze nie wiedział.
Poleciła C-3PO i Noghrim, aby pozostali na „Swiffie", po czym zeszła z rampy i
ruszyła w ślad za Hanem. Jej stopy skrzypiały cicho na miękkim wosku, który wyście-
łał wnętrze gniazda. Po kilku chwilach brak perspektywy, mikrograwitacja oraz lepki
odór sprawiły, że zrobiło jej się niedobrze. Zacisnęła mocno zęby i skoncentrowała
myśli na Hanie, usiłując domyślić się, jaki to szalony plan chodzi mu po głowie... i czy
ma on jakąkolwiek szansę na realizację.
Po kilku krokach dogoniła męża i szepnęła mu do ucha:
- Han, co ty robisz?
- Może oni będą zainteresowani Magcannon Max. - Han wskazał palcem na „Sail-
fisha" teraz znajdującego się dość blisko, aby dobrze mu się przyjrzeć. Czarna skrzynka
za tarczą anteny prostownikowej istotnie była jednym z charakterystycznych dla jedno-
stek Landa wzmacniaczy LongEye. - Zdaje się, że to handlarze.
- Zwariowałeś kompletnie? - wysyczała. - Nie możemy dopuścić, aby Squibowie
dowiedzieli się że tu jesteśmy.
-Ależ możemy - zapewnił Han. - I tak nikomu nie powiedzą.
- Jesteś pewien?
- Nie ma szans. - Han rozejrzał się i szepnął: - Juun i Tarfang pracowali kiedyś dla
tych małych, kosmatych zdrajców. A już na pewno by nie chcieli, żebym powiedział
Lizilom, że to ich szefowie pomogli mnie i Luke'owi uciec Sarasom z Woteby.
- Nie sądzisz, że już powiedzieli Raynarowi?
-Żartujesz? - zawołał Han. - To Squibowie, nigdy się nie przyznają, że odegrali ja-
kąkolwiek rolę w czymś, co poszło źle... zwłaszcza jeśli spowodowało to pokrzyżowa-
nie planów Mrocznego Gniazda.
Troy Denning
Janko5
53
Leia uniosła brew, aż poczuła, jak zafalowały łuski jej sztucznego faleeńskiego ob-
licza.
- A skoro nie przyznali się od razu...
- Jeśli teraz powiemy Killikom, to będzie bardzo źle wyglądać
- dokończył Han.
- I to mi się w tobie podoba.
- Bogaty i do tego przystojny? - zażartował. Leia pokręciła głową.
- Pomysłowy... i trochę pokręcony.
Uśmiechnęła się przekornie i poczuła delikatną wibrację między łopatkami; to jej
przebranie zareagowało i wypuściło mgiełkę kuszących feromonów. W oczach Hana
natychmiast pojawiły się iskierki pożądania. Rzucił tęskne spojrzenie w kierunku
„Swiffa".
- Spokojnie, chłopcze - syknęła Leia. - Później.
- Niech ci będzie. - Nawet w przebraniu Arkanianina Han wydawał się zdruzgota-
ny. - Ale będziesz miała na sobie ten strój?
Leia miała ochotę mu przyłożyć, ale znaleźli się już na „podłodze" hangaru i wo-
kół było pełno krzątających się Lizilów. Okrążyli stary, lekki transporter „Gallofree" i
przepchnęli się przez niewielki tłumek owadów oczekujących przed „Sailfishem".
Leia podążyła za Hanem do podnóża rampy, gdzie stanęli nos w nos z dwójką
ogromnych strażników Flakax. Byli jeszcze wyżsi od Wookieech, o ostrych dziobach w
kształcie trąbek, czarnych chitynowych pancerzach i długich, jajowatych odwłokach
zwisających poniżej torsu. Stanowili doprawdy onieśmielający widok - zwłaszcza że
Flakaksowie, którzy opuszczali swoje rodzinne światy, mieli opinię psychopatów.
- Przybyliśmy zobaczyć się ze Squibami - oznajmił Han, maskując obawy, które
Leia wyczuwała głęboko pod arogancką postawą arkaniańskiego technolorda. - Po-
wiedzcie im, że wciąż nam są winni za Pavo Prime.
Ogromne, złożone oczy strażników obojętnie studiowały Hana i Leię.
- Niezbyt mądrze robicie, każąc nam czekać - zauważyła Leia.
- Przypadkiem jesteśmy starymi przyjaciółmi.
Słowa te wywołały chór rozbawionych syków i klaśnięć wśród owadzich załóg
oczekujących na zewnątrz „Sailfisha". Jeden z Flakaksów uniósł dłoń z potrójnymi
szczypcami.
- Karty wstępu na audiencję kosztują pięćdziesiąt kredytów sztuka.
- Karty wstępu na audiencję? - powtórzył Han.
- A myślicie, że po co tu stoimy? - zapytał drugi Flakax.
Leia zrobiła krok naprzód, wyciągając szyję, aby zajrzeć w trójkątną twarz Flakak-
sa.
- My nie potrzebujemy żadnej karty - oznajmiła, wykorzystując Moc, aby wpłynąć
na umysł owada. - Dyrektorzy nas oczekują.
- Oni nie potrzebują karty - powtórzył pierwszy Flakax. Odstąpił na bok i machnął
ręką, by weszli na pokład. - Dyrektorzy ich oczekują.
Drugi pozostał tam, gdzie był, zgrzytając żuwaczkami i blokując rampę.
- Właśnie teraz?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
54
- Tak. - Han wyciągnął z kieszeni portfel na kredyty. - Ile za wejściówkę? Dzie-
sięć?
Flakax położył po sobie antenki.
- Dwadzieścia pięć.
- Dwadzieścia pięć! - krzyknął Han. - To...
- Drobiazg, nie ma się o co kłócić - przerwała mu Leia. - Może dopiszemy to do
konta dyrektorów, lordzie Rysto? W ten sposób wszyscy będą szczęśliwi.
- Doskonale. - Han nadal mierzył wzrokiem Flakaksów, ale podał im kredyty i
znów wszedł w rolę wyniosłego Arkanianina. - Jeśli Squibowie będą się sprzeciwiać,
powiem im, żeby porozmawiali z wami.
Flakaksowi lekko zadrżał odwłok, ale odstąpił na bok i skinieniem zaprosił Hana i
Leię do śluzy powietrznej „Sailfisha". Powietrze na pokładzie było stęchłe i czuć było
pleśnią. Szerokie, owalne korytarze, typowe dla kalamariańskich konstrukcji były tak
zapchane bronią, pakietami zasilania i zbrojami, że można było iść tylko pojedynczo.
Leia udała się za Hanem do salonu dziobowego, gdzie para pilotów Verpine stała tyłem
do wejścia, a przodem do wielkiego, półokrągłego stołu zasypanego najróżniejszymi
drobiazgami. Po drugiej stronie stołu, za plecami trzech siedzących na fotelach Squ-
ibów, stał samotny Killik Lizil.
- .. .wdzięczni za ładunek - mówił jeden z Verpine. - Ale potrzeba nam więcej cza-
su na dostawę. Wystarczy mały poślizg, a nie zdążymy na czas.
- A co może nie wypalić? - zapytał Squib po lewej. Z posiwiałym futrem, po-
marszczonym ryjem i czerwonymi workami poniżej wielkich brązowych oczu Grees
wyglądał tak, jakby postarzał się o sześćdziesiąt lat od czasu, kiedy Leia poznała go
trzydzieści lat temu. - Trzymajcie się tylko trasy, którą wam podamy. Wszystko będzie
dobrze.
- Martwią nas Chissowie, dyrektorze - wyjaśnił drugi Verpine.
- Wie pan, że Tenupe jest na samej linii frontu.
- Dlatego zachowaliśmy dla was tę trasę - powiedział Squib po prawej. Jedno z je-
go uszu zwisało pod kątem jak złamana antena. Głos miał tak ochrypły i zgrzytliwy, że
Han ledwie rozpoznał Sligha. - Nie powierzylibyśmy jej nikomu innemu, wiecie sami.
Zaufaliśmy wam bezwzględnie. Uznajcie to za prezent.
Dwaj Verpine spojrzeli po sobie nerwowo.
- Słyszeliśmy, że Chissowie są szybcy - mruknął pierwszy. -A jeśli zdobędą bazę,
zanim dostarczymy towar? Nie będzie tam nikogo, kto zechciałby nabyć nasz tiban-
naX... nie za tyle.
Serce Hana załomotało z podniecenia. O ile wiedział, istniało tylko jedno zastoso-
wanie gazu tibannaX: paliwo dla stealthX-ów Jedi.
- Ark'ik, przyjechaliście tutaj błagać o ładunek, a kiedy już go dostaliście, cały
czas narzekacie: „A co, jeśli to? A co, jeśli tamto?" - odezwała się Elama. Siedziała
pomiędzy Greesem i Slighem; oczy miała zasnute bielmem, czubek nosa zaś krwawił
od licznych pęknięć. Smutno pokręciła głową i odwróciła twarz. - Doprawdy, odnoszę
wrażenie, że nie jesteście nam wdzięczni.
Antenki obu Verpine opadły płasko na głowy.
Troy Denning
Janko5
55
- Ależ, dyrektorko, jesteśmy bardzo wdzięczni - powiedział Ark'ik. - Po prostu nie
chcielibyśmy was zawieść.
- My też tego nie chcemy - zapewnił Sligh. - Myśleliśmy, że jesteście gotowi, aby
odegrać główne role w wojennym biznesie, ale skoro nie jesteście zainteresowani...
- My weźmiemy ładunek - oznajmił Han, wchodząc do kabiny.
Pierwszy Verpine - Ark'ik - odwrócił się z furią w ciemnych oczach, ale jego
gniew szybko zmienił się w zmieszanie, kiedy podpłynęła do niego Leia w swoim ko-
stiumie Faleenki.
- Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza - dotknęła go poprzez Moc, sugerując, że
powtarza jedynie to, w co tamten i tak wierzył.
- Wcale nie potrzebujesz tej trasy. Rozmaite sprawy mogą pójść nie tak.
- Przeszkadzać? Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? - zapytał Ark'ik. - Rozma-
ite sprawy mogą pójść...
- Ark'ik! - drugi Verpine trzepnął pierwszego w tył głowy. -Idiota! Ona używa na
tobie swoich feromonów!
Leia nawet nie próbowała wyprowadzać go z błędu. Jednym z powodów, dla któ-
rych wybrała kostium Faleenki, była właśnie możliwość kamuflażu: manipulacje Mocą
łatwo było przypisać feromonom.
- No i co? - zapytał towarzysza Ark'ik. - Ta trasa i tak nie ma nic wspólnego z na-
szą walką.
- To się zamknij! - Drugi Verpine obrócił się do Squibów. -Bierzemy tę trasę, dy-
rektorze. Ale możemy potrzebować jeszcze jednego wosku. To długa droga.
- Jeszcze jeden wosk? - Grees natychmiast zerwał się z fotela.
- Jak wam się zdaje, kim jesteście? Macie wziąć trzy woski, które wam dajemy, i
jeszcze podziękować.
- Jest wojna - dodał Sligh. - Mamy szczęście, że w ogóle udało się nam przemycić
czarną membrozję z Utegetu.
Drugi Verpine syknął gardłowo i spuścił wzrok.
- Proszę wybaczyć, dyrektorze. Nie chciałem być zachłanny.
Elama smutno pokręciła głową.
- Rozczarowujesz nas, Ra'tre. Dajemy wam historyczną szansę, a wy próbujecie to
wykorzystać. - Skinęła w stronę drzwi. Do salonu wbiegł dużo młodszy Squib, o rudo-
brązowej sierści i czarnych kępkach włosów w uszach. - Krafte przekaże wam szczegó-
ły. Nie zapomnijcie o dużym napiwku. Po czymś takim jego mapy stają się nagle do-
kładniejsze.
- Oczywiście. - Ra'tre ukłonił się nerwowo. - Dziękujemy!
Chwycił Ark'ika za ramię i powlókł w ślad za młodym Squibem.
Jak tylko znikli, Han podszedł do Leii stojącej przed stołem.
- Niezła akcja - zauważył. - Handel sprzętem wojskowym i przemyt czarnej mem-
brozji? Huttowie mogliby się czegoś od was nauczyć.
Elama wyprostowała się dumnie.
- Nie ty pierwszy tak twierdzisz.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
56
- Chociaż nic takiego - dodał Grees. Pochylił się do przodu, zmarszczył nos i
zmrużył oczy. - Czy my cię znamy?
Zanim Han zdążył odegrać rolę obrażonego, Killik stojący za Squibami zadudnił
nerwowo - pewnie wyjaśniał, że Lizilowie już wcześniej prowadzili z nimi „transak-
cje".
Leia podeszła bliżej do stołu Squibów.
- Możecie nas pamiętać z Pavo Prime - rzekła. - A przedtem współpracowaliśmy
na Tatooine.
- Tatooine? - Sligh sięgnął poprzez stół, chwycił dłoń Leii i potarł o swój policzek.
Uszy spłaszczyły mu się i przywarły do czaszki. - To ty?
- Brub? - zapytał Lizil.
- Jesteśmy starymi przyjaciółmi - wyjaśniła Leia, nie spuszczając wzroku ze Squ-
ibów, którzy nagle postanowili powoli wsunąć ręce pod stół, z pewnością sięgając po
broń ręczną. Wcześniej ta myśl jej nie przyszła do głowy, teraz jednak uznała, że ta
trójka ma wszelkie powody uważać, iż Leia i Han przyszli tu, aby szukać zemsty za
rolę, jaką Squibowie odegrali w przejęciu „Admirała Ackbara". - Nie ma się co dener-
wować, prawda, Sligh?
- Z-z-z-z-zobaczymy - wymamrotał Sligh.
- Tylko niczego nie próbujcie - ostrzegł Grees. - Nie jesteście już tacy szybcy jak
kiedyś.
Lizil przekrzywił głowę i zagapił się na Leię wypukłym okiem.
- Uuu rru buur? - powiedział.
- Sligh się denerwuje, ponieważ bardzo dawno się nie widzieliśmy - wyjaśniła
Leia, odgadując, co trapi owada.
- A Sylune i ja wyglądaliśmy wtedy całkiem inaczej - dodał Han.
- Tak, nasz wygląd może szokować - zgodziła się Leia. - Ale nie ma się czym de-
nerwować. Nie jesteśmy tu po to, aby rozrabiać. Jeśli nikt nie zacznie, my z pewnością
zachowamy spokój.
Spojrzała znacząco na Squibów, którzy szybko położyli dłonie na blacie.
- Więc po co tu jesteście? - zapytał Grees. - Lizilowie powiedzieli wam już prze-
cież, że Kolonia nie potrzebuje magcannona.
- A czy stary przyjaciel nie może po prostu przyjść z wizytą? -zagadnął Han z
uśmiechem i groźnie spojrzał na Greesa. - Chciałem wam tylko powiedzieć, że niedaw-
no wpadłem na waszych pracowników kontraktowych. Bardzo pomogli mnie i mojemu
przyjacielowi - spojrzał na stojącego z tyłu Killika. - Pomyślałem, że może wam o tym
opowiem.
- Nie! - chórem zawołali Squibowie,
- To znaczy, nie trzeba - szybko dodał Sligh. - Wszystko już wiemy.
- Jesteście pewni? - zapytała Leia. - Nawet o tym, jak oni...
- Słyszeliśmy! - z naciskiem powtórzył Grees. Odwrócił się w kierunku tego sa-
mego korytarza, z którego wyłonił się syn Elamy, Krafte. Teraz pojawiła się tu niska
samica o jedwabistej, czarnej sierści. - Jesteśmy naprawdę bardzo zajęci. Seneki was
wyprowadzi.
Troy Denning
Janko5
57
- Tylko tyle czasu możesz poświęcić przyjaciołom? - Han spojrzał na czarną sami-
cę i gestem wyprosił ją z powrotem na korytarz. - Ranisz moje uczucia!
Seneki zamarła w połowie drogi do salonu i spojrzała na Elamę, szukając wspar-
cia.
- Czas to pieniądz - powiedziała Elama, przyzywając gestem Seneki. - Sam rozu-
miesz.
- Niekoniecznie - wtrąciła Leia. Wyciągnęła dłoń w kierunku Seneki - prawdopo-
dobnie córki Elamy - i użyła Mocy, by ją zatrzymać. Młoda Squibka aż krzyknęła z
zaskoczenia. - Ale zaczynam sądzić, że naprawdę powinniśmy porozmawiać o waszych
pracownikach. Moglibyście się od nich uczyć grzeczności.
Trójka Squibów westchnęła i spojrzała po sobie. Elama pokręciła głową i rzekła:
- Wiecie, jak cenny jest nasz czas, a harmonogram mamy dzisiaj bardzo napięty.
Musicie po prostu kupić inną...
- Może sprawimy, że to się wam opłaci - rzuciła Leia.
-Wątpię - odparł Sligh. - Gdybyście mogli po prostu sobie pójść...
- Nigdzie nie idziemy - burknął Han. Spojrzał na Leię. - Co mówiłaś, Syrule?
Leia uśmiechnęła się i oparła dłoń na biodrze.
- Cóż, jestem pewna, że Kolonia nie chciałaby, aby nasz magcannon znalazł się w
rękach Chissów lub Sojuszu Galaktycznego.
Lizil trzasnął żuwaczkami w bardzo stanowczym „nie!".
- Wobec tego możemy sprzedać działo naszym starym znajomym - podpowiedzia-
ła Leia. - Jestem pewna, że znajdą dla niego odpowiedniego nabywcę. W ten sposób
będziemy mogli swobodnie zabrać ładunek na Tenupe.
- Tenupe jest w strefie działań wojennych - przypomniał Sligh.
- Kolonia pozwala na dostawy zapasów do strefy wojennej.
- No to wstawcie się za nami - zaproponował Han. - Zdaje się, że macie tu niezłe
chody.
- Ruruuruur bub? - zapytał Killik.
- Lizil chce wiedzieć, dlaczego tak was interesuje Tenupe.
- Wcale nie - odparł Han. - Chcemy tylko zobaczyć stealthX-y.
Squibowie, którzy zdołali już dojść do wniosku, że Han i Leia chcą się zobaczyć z
Jainą i Zekkiem, wznieśli oczy w górę.
Ale Lizil dopytywał się dalej:
- Bub?
- Mamy klienta, który mógłby wykorzystać tę technologię - odparła Leia i
uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Starania Kolonii tylko na tym zyskają, jeśli Sojusz
Galaktyczny będzie musiał wykorzystać kolejne zasoby do ścigania piratów w statkach
zwiadowczych.
Antenki Lizila wyprostowały się i pochyliły do przodu z zaciekawienia. Owad
zwrócił się do Greesa:
- Uubbu ruub buur?
- Jasne, ręczymy za nich - westchnął Grees. Jego zapadnięte czerwone oczy ciska-
ły iskry. - A jeśli was rozczarują, dopilnujemy, żeby zabrali swoje tajemnice do grobu.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
58
R O Z D Z I A Ł
7
Luke zwykle wyczuwał, kiedy zewnętrzne drzwi jego biura w Świątyni Jedi miały
się otworzyć. Dzisiaj jednak tak był pochłonięty obserwacją pracy Ghenta, że nie zo-
rientował się, iż ma gościa, do chwili kiedy ktoś stanął w drzwiach wewnętrznych i
grzecznie odchrząknął. Mikroszczypce w dłoni Ghenta podskoczyły ledwie dostrzegal-
nie, a jednak w głębi obudowy R2-D2 rozległo się ciche pyknięcie. Slicer wygłosił
barwną przemytniczą wiązankę - coś na temat hutyjskich zapaśników w śluzie - której
nauczył się zapewne w czasie kariery w syndykacie Talona Karrde'a. Powoli, płynnym
ruchem wycofał mikroszczypce z przedziału głębokiej rezerwy danych R2-D2.
- Nie podoba mi się - rzekł Luke. Nie odwracając się, dał znak dłonią osobie, która
stała w drzwiach, żeby zaczekała tam, gdzie stoi. - Jak źle to wygląda?
Ghent zwrócił ku Luke'owi wytatuowaną twarz, a jego blade oczy za megaokula-
rami wydawały się ogromne, wręcz owadzie. Z rozczochranymi niebieskimi włosami,
w zniszczonym kombinezonie ten chudy mężczyzna wyglądał raczej na lumpa z pod-
ziemi Talos City niż na najlepszego slicera Sojuszu.
- Co jak źle wygląda?
- To, o co tak kląłeś - wyjaśniła Mara. Klęczała obok Ghenta, trzymając garść sta-
rożytnych obwodów, które wyjęli z prototypu R2 podarowanego im przez Aryn Thul. -
Brzmiało to tak, jakbyś upuścił omnibramkę.
- Usłyszałem, jak brzęknała gdzieś w środku Artoo - usłużnie podpowiedział Luke.
Ghent skinął głową.
- Ja też - rzekł, jakby mu się to zdarzało co chwila.
Wyjął z zestawu narzędzi pręt świetlny i poświecił nim we wnętrzu obudowy R2-
D2, powoli przesuwając promień po obwodach wewnętrznych. Nie zamierzał odpowia-
dać na pierwsze pytanie. Luke uznał to zaniedbanie za cenę, jaką trzeba płacić za ge-
niusz, i niechętnie skierował się ku drzwiom wejściowym, gdzie czeka! jego siostrze-
niec Jacen ubrany jak zwykle w wytarty kombinezon, wysokie buty i płaszcz bez ręka-
wów. Teraz, gdy zgolił brodę, którą zapuścił podczas pięcioletniej wędrówki, z wielki-
mi brązowymi oczami Leii i łobuzerskim uśmiechem Hana był jeszcze bardziej podob-
ny do swoich rodziców.
Troy Denning
Janko5
59
- Twool powiedział, że chcesz mnie widzieć. - Jacen spojrzał znacząco na Ghenta i
Marę. - Ale chyba źle trafiłem.
- Nie, musimy porozmawiać. - Luke wskazał w stronę zewnętrznej części biura. -
Pójdziemy tam, nie chcę przeszkadzać Ghentowi.
- Nie szkodzi - mruknął Ghent, zaskakując Luke'a reakcją na słowa nieskierowane
do niego osobiście. - Nie przeszkadzacie mi.
- Myślę, że Luke woli porozmawiać z Jacenem na osobności - wyjaśniła Mara.
- Ach, tak? - Ghent nie przestawał pracować, zaglądając przez megaokulary do
wnętrza przedziału danych R2-D2. - A nie chce zobaczyć, jak działa omnibramka?
- Jasne, że chcę - zapewnił Luke. Omnibramka była niewielkim obwodem, który
Ghent znalazł w prototypowym robocie. Prawdopodobnie był to jakiś rodzaj dekodera
sprzętowego, który powinien odblokować wszystkie sekwestrowane pliki R2-D2. -
Chcesz powiedzieć, że jesteś gotów?
- Prawie - odrzekł Ghent. - Lepiej nie wychodźcie. Omnibramka jest porządnie
zniszczona... może długo nie wytrzymać.
- Znalazłeś sposób, aby odblokować Artoo? - Jacen podszedł do nich, nawet nie
pytając Luke'a o pozwolenie. - Możesz wywołać holo mojej babki?
- Jasne. - Ghent wyciągnął mikroszczypce z przedziału danych Artoo i podniósł
okulary na czoło. - Chyba że stracimy całą pamięć Artoo, bo trzeba będzie ją sforma-
tować ze względów bezpieczeństwa.
- Przynajmniej wiemy, czym ryzykujemy - rzekł Luke, podchodząc do Jacena, któ-
ry stał już nad slicerem. Nie w tym celu wprawdzie posłał po siostrzeńca, ale Jacen miał
prawie takie samo prawo obejrzeć hologramy jak i Luke. - A co jest bardziej prawdo-
podobne?
Ghent wzruszył ramionami.
- Zależy od tego, na ile ufasz tej Thul. Jej opowieść ma jakiś sens.
Luke czekał, a wzrok Ghenta stawał się z każdą chwilą coraz bardziej nieobecny...
jak zwykle, kiedy musiał coś wyjaśnić.
Po chwili Luke nie wytrzymał:
- Ale...?
Oczy Ghenta oprzytomniały natychmiast i slicer podjął rozmowę w tym samym
punkcie, w którym ją przerwał.
- Ale jeśli to nie jest prawdziwy prototyp Intellex Cztery, omnibramka uruchomi
wszystkie możliwe systemy zabezpieczeń robota. Będziemy mieć szczęście, jeśli nie
skasuje, nie nadpisze i nie sformatuje naszych pamięci.
- A więc wszystko zależy wyłącznie od tego, czy Aryn Thul była wobec nas
uczciwa? - zapytała Mara.
- I od tego, kto jej sprzedał prototyp - wyjaśnił Ghent. - Fałszywe prototypy są
zmorą antykwariuszy handlujących robotami.
- No cóż, o to akurat się nie musimy martwić - odparła Mara. - Nikt nie oszuka
Aryn Thul. Ta kobieta to biznesowy rankor.
Luke spojrzał na Jacena.
- A co ty o tym sądzisz?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
60
Jacen wreszcie okazał zaskoczenie: -Ja?
- Też jesteś tym zainteresowany - przypomniał Luke. Rozmowa, jaką musiał prze-
prowadzić z siostrzeńcem, mogła okazać się trudna, więc lepiej było zapewnić Jacena,
że wciąż cieszy się jego szacunkiem. - Powinieneś podjąć wraz ze mną tę decyzję.
-Dzięki... też mi się tak wydaje. - Jacen zmarszczył brwi i mruknął: - Madame
Thul z pewnością ma powody, żeby być wobec ciebie podejrzliwa... nawet wściekła.
Ale nie sądzę, aby mogła osiągnąć jakąkolwiek korzyść ze skasowania pamięci Artoo.
- Uważasz zatem, że powinniśmy spróbować? - zapytał Luke. Odpowiedź nie była
dokładnie taka, jakiej się spodziewał, bo opierała się na kalkulacji i logice, a nie na
instynkcie i empatii, które stanowiły szczególny dar Jacena, zanim zmieniła go wojna z
Yuuzhanami. - Chcesz podjąć ryzyko?
Jacen skinął głową.
- Nie wiem, czy madame Thul może coś zyskać, wciskając nam sfałszowaną
omnibramkę.
- Nie o to pytał Luke - zwróciła mu uwagę Mara, widocznie wyczuwając rozcza-
rowanie Luke'a - Chciał raczej wiedzieć, co czujesz.
- Co czuję? - oczy Jacena zalśniły zrozumieniem. - Dziwne pytanie. A jak ci się
zdaje, co czuję?
Luke się uśmiechnął.
- Uznamy to za zachętę. - Odwrócił się do Ghenta i skinął głową. - Rób swoje.
- Dobrze, wstrzymajcie oddech na sekundę. - Ghent opuścił megaokulary na oczy.
- Muszę wstawić omnibramkę.
Kiedy Ghent opuszczał mikroszczypce w przedział danych R2-D2, serce Luke'a
zaczęło bić gwałtownie; odniósł wrażenie, że ten odgłos może przeszkadzać slicerowi.
Choć bardzo chciał poznać los swojej matki, teraz więcej zależało od omnibramki ani-
żeli od wypełnionych luk w historii rodzinnej.
W czasie ich pobytu na Wotebie Mroczne Gniazdo sugerowało, że Mara może sta-
rać się ukryć swój udział w śmierci matki Luke'a, co podobno miało miejsce podczas
jej służby w charakterze Ręki Imperatora. Oczywiście Luke wiedział już wtedy, że to
oskarżenie jest bezpodstawne. Znane fakty jednak pozostawiały dość miejsca na wąt-
pliwości, a zwątpienie to bardzo uparty nieprzyjaciel... zwłaszcza jeśli Mroczne Gniaz-
do mu sekunduje.
Lomi Pio karmiła się zwątpieniem. Jeśli wyczuwała w umyśle danej osoby jakie-
kolwiek wątpliwości, potrafiła ukryć się skutecznie, stając się właściwie niewidzialna w
Mocy. W ten sposób omal nie zabiła Luke'a, kiedy się ostatnio spotkali. Jeśli więc miał
mieć nadzieję na pokonanie jej kiedykolwiek, musiał odrzucić wszelką niepewność -
niewiarę w siebie, w Marę, w towarzyszy Jedi. Była to jedna z głównych sił motorycz-
nych zmian, jakie wprowadził w zakonie, choć nie zwierzył się z tego nikomu oprócz
Mary. Po prostu nie mógł dłużej pozwalać, aby w jego umyśle powstawały wątpliwo-
ści, w którą stronę to wszystko zmierza.
Chwilę później Ghent sapnął z ulgą i wyjął mikroszczypce z wnętrza robota.
- No, możecie już oddychać - rzekł. - Podłączyłem bramkę do sekwestrowanego
obwodu.
Troy Denning
Janko5
61
Włączył główny przełącznik Artoo i mały robot ożył z głośnym piskiem.
- W porządku, Artoo - uspokoił go Luke. - Ghent po prostu pracuje nad twoimi
ostatnimi problemami z pamięcią.
R2-D2 obrócił kopułką, przyglądając się stosom części prototypu, które go otacza-
ły, po czym skierował fotoreceptor na Ghenta i zapiszczał podejrzliwie.
- Nie dodał niczego, czym byś musiał się martwić - zapewnił Luke. - A teraz po-
każ nam, co się działo pomiędzy moją matką i ojcem, kiedy skończył już działać w
Świątyni Jedi.
Artoo chciał wyskrzeczeć odmowę... ale zaraz zagwizdał z niepokojem. Obrócił
fotoreceptory na Luke'a i niechętnie wyszczebiotał pytanie.
- Dałeś zbyt niejasne parametry - zganił Luke'a Ghent. - On ma pewnie z tysiąc
plików, które odpowiadają temu opisowi.
- Chodzi mi o to, co było po pliku, który pokazał Hanowi i mnie w centrum reha-
bilitacji Saras. - Luke próbował zachować cierpliwość, ale podejrzewał, że R2-D2 po
prostu gra na zwłokę, jednocześnie próbując obejść omnibramkę. Oczywiście istniała
możliwość, że robot naprawdę potrzebuje dokładniejszego odwołania. - Chodzi o zapis,
który skradłeś z systemu zabezpieczeń świątyni, gdzie mój ojciec nadzorował rzeź
uczniów.
Wprawdzie Luke powiedział już Jacenowi i wszystkim z rodziny o zapisie, ale
wciąż czuł drgnienie w Mocy, kiedy przypominał o śmierci i krzykach niewinnych
dzieci, które zostały zarejestrowane na holofilmie.
R2-D2 wciąż jednak nie chciał uruchomić holoprojektora.
- Myślę, że moje wymagania są dość jasne, Artoo - zimno zauważył Luke. - Prze-
stań zwlekać albo poproszę Ghenta, żeby skasował twoją osobowość. Wiesz, jakie to
ważne.
R2-D2 zaćwierkał żałośnie i wydał z siebie urażony tryl.
- Jestem pewien - skwitował Luke.
Robot zazgrzytał wściekle, przechylił się do przodu i uruchomił holoprojektor.
Na hologramie pojawiła się weranda chyba należąca do eleganckiego apartamentu
z czasów starego Coruscant. Padme Amidala wbiegła w kadr, a po piętach deptał jej
złocisty robot protokolarny, który wyglądał prawie jak C-3PO. Chwilę później z prze-
ciwnej strony wszedł Anakin Skywalker i ucałował żonę.
- Wszystko w porządku? - zapytała Padme, odsuwając się od niego chwilę później.
- Słyszałam, że zaatakowano Świątynię Jedi... nawet stąd widać dym!
Spojrzenie Anakina powędrowało w bok.
- Nic mi nie jest - rzekł. - Przyszedłem sprawdzić, czy ty i nasze dziecko jesteście
bezpieczni.
- Kapitan Typho tu jest. Nic nam nie grozi. - Padme spojrzała poza kadr, prawdo-
podobnie w kierunku Świątyni Jedi. - Co się dzieje?
Odpowiedź Anakina była stłumiona, bo robot protokolarny znalazł się nagle po-
między nimi a kamerą i powtórzył jak echo:
- Co się dzieje?
- Czy to See-Threepio? -jęknął Jacen.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
62
Luke wzruszył ramionami i dał znak, by zachować ciszę. Tajemnicę złocistego ro-
bota protokolarnego rozwiąże później, kiedy się dowie, co stało się z jego matką.
- Nie możesz być bardziej zdezorientowany ode mnie! - mówił złoty robot, odpo-
wiadając na serię pisków i skrzeków R2-D2.
Odsunął się, na obrazie znów pojawili się Anakin i Padme.
- .. .Rada Jedi próbowała obalić Republikę...
- Nie mogę w to uwierzyć! - zawołała Padme, Czoło Anakina przecięła pionowa
zmarszczka.
- Z początkują też nie mogłem, a jednak to prawda. Widziałem, jak Mace Windu
próbował zabić samego kanclerza.
Głowa złocistego robota znów na moment wypełniła hologram.
- Dzieje się coś bardzo ważnego. Słyszałem, że mają skazać na wygnanie wszyst-
kie roboty.
R2-D2 z hologramu zapiszczał głośno.
- To musi być Threepio - syknęła Mara. - Żaden inny robot nie jest tak wkurzają-
cy.
- Szszszsz...! Nie tak głośno! - rzekł C-3PO z hologramu. R2-D2 pisnął nieco ci-
szej i głowa C-3PO znów znikła z planu. - Cokolwiek to jest, dowiemy się jako ostatni.
Padme siedziała teraz na ławeczce na skraju werandy.
- Co teraz zrobimy?
Anakin usiadł obok niej.
- Nie zdradzę Republiki. Jestem lojalny wobec kanclerza i senatu.
- Co z Obi-Wanem? - zapytała Padme.
- Nie wiem - odparł Anakin. - Wielu Jedi zostało zabitych.
- Czy on należy do rebelii? - naciskała. Wzruszył ramionami.
- Być może nigdy się nie dowiemy.
Oboje przez moment wpatrywali się w podłogę, po czym Padme z rozpaczą pokrę-
ciła głową.
- Jak to się mogło stać?
- Republika jest niestabilna, Padme. Jedi nie są jedynymi, którzy próbują wyko-
rzystać sytuację. - Odczekał, aż Padme znów spojrzy mu w twarz i dodał złowieszczo: -
W senacie również są zdrajcy.
Padme wstała z niepewną miną.
- Co ty mówisz?
Anakin zerwał się i odwrócił ją twarzą ku sobie,
- Musisz odsunąć się od przyjaciół w senacie. Kanclerz powiedział, że zajmie się
nimi, kiedy już zażegna konflikt.
- A jeśli zaczną śledztwo? - Głos Padme brzmiał bardziej gniewem niż lękiem. -
Sprzeciwiałam się tej wojnie. Co będzie, jeśli zaczną podejrzewać i mnie?
- To się nie stanie - zapewnił. - Nie pozwolę na to. Padme odwróciła się od niego i
milczała przez chwilę.
- Chcę zabrać nasze dziecko w bezpieczne miejsce.
Troy Denning
Janko5
63
- Ja też tego chcę! - zawołał Anakin. -Ale to miejsce jest właśnie tutaj. Poznaję
nowe aspekty Mocy. Wkrótce będę w stanie ochronić cię przed wszystkim.
Padme obserwowała go przez kilka chwil. Na jej twarzy obok niedowierzania po-
jawiło się zmartwienie, kiedy obrzuciła wzrokiem jego zniszczony w bitwie strój.
Wreszcie opuściła głowę.
- Och, Anakinie... boję się.
- Zachowaj wiarę, ukochana. -Anakin wziął ją w ramiona, jakby nie dostrzegał, że
to jego Padme boi się najbardziej. - Zachowaj wiarę, najdroższa. Wkrótce wszystko
będzie dobrze. Separatyści zebrali się w systemie Mustafar. Jadę tam, aby położyć kres
wojnie. Czekaj, aż powrócę... wszystko będzie wtedy inaczej, obiecuję.
Anakin ucałował ją, ale chyba wyczuwał jej obawy, które Luke dostrzegał nawet
na maleńkim hologramie - lęk przed zmianami, jakie w nim zachodziły - ponieważ
znieruchomiał i czekał, aż żona spojrzy mu w oczy.
-Proszę... -jego głos zabrzmiał rozkazująco. - Czekaj na mnie.
Padme skinęła głową, spuszczając oczy, jakby kapitulowała.
- Będę czekała.
Anakin obserwował ją przez chwilę, po czym skierował się ku R2-D2... i tu plik
dobiegł końca.
Luke, Mara i Jacen przez dłuższą chwilę zachowywali milczenie. Rozważali w du-
chu ostatnie słowa Padme, próbując dopasować wyraz jej twarzy do tonu głosu. Kiedy
mówiła Anakinowi, że się boi, czy myślała o wspomnianym wcześniej antywojennym
śledztwie, czy też o tym, co czekało ich w przyszłości?
Mara pierwsza przerwała milczenie.
- Wybacz, Luke, ale widok twojego ojca przyprawia mnie dreszcze.
- Dlaczego? - zapytał Jacen szczerze zdumiony.
Mara uniosła brwi zaskoczona
- Nie załapałeś podtekstu? Tej lekkiej groźby, kiedy kazał jej odsunąć się od przy-
jaciół w senacie? - Zmarszczyła brwi. - Wydawało mi się, że jesteś wrażliwszy.
- Widziałem tylko człowieka obawiającego się o bezpieczeństwo swojej żony -
rzekł Jacen. - I nic więcej.
-Nie wydawało ci się, że jest bardzo kategoryczny? - zapytał Luke. Naprawdę za-
czynał go martwić stan emocjonalny siostrzeńca: wydawało się, że podczas podróży w
poszukiwaniu Mocy zatracił całą czułość i wrażliwość. - Na przykład, kiedy całkiem
zignorował jej prośbę, aby znaleźć inne, bezpieczniejsze miejsce.
- Przecież obiecał, że tam będzie bezpieczna. - Jacen uśmiechnął się krzywo. - Z
tego, co słyszałem o Anakinie Skywalkerze i jego możliwościach, prawdopodobnie
mówił prawdę.
- Chyba to też jest jakiś punkt widzenia - mruknęła Mara tonem, który dowodził,
że ona patrzy na tę rozmowę zupełnie pod innym kątem. - Ale może Luke i ja zbyt
wiele się tu doszukujemy, jak sugerujesz. Na hologramie tej wielkości trudno dostrzec
szczegóły.
- A może to wy macie lepsze powody, aby wszystko zrozumieć, niż ja - zgodził się
Jacen. - Nie twierdzę, że mam rację... po prostu mówię, co myślę.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
64
- Lepiej by było, żebyście nie chcieli już nic więcej - przerwał Ghent.
Luke zmarszczył brwi.
- A to czemu?
Ghent odpowiedział podobnym grymasem.
-Nie mówiłem wam, że omnibramka jest dość mocno... - spojrzał na R2-D2 i chy-
ba doszedł do wniosku, że lepiej nie wspominać w obecności robota, jak bardzo sfaty-
gowana była ta bramka. - ...że była używana?
- Mówiłeś - zgodziła się Mara. - Ale nie wyjaśnia to, dlaczego nie mielibyśmy
obejrzeć kolejnego pliku.
- A ja jestem pewien, że powinniśmy - powiedział Jacen. - Póki wszystko jako ta-
ko działa.
Ghent spojrzał na nich drętwo.
- No? - niecierpliwie zapytał Luke. Ghent wzruszył ramionami.
- W sumie to wasza bramka.
Luke czekał na dalsze wyjaśnienia, ale Mara, która znała slicera z czasów, kiedy
jeszcze oboje pracowali dla Talona Karrde'a, wtrąciła szybko: - Musisz nam powie-
dzieć, jaki jest problem. Czemu używana omnibramka jest tak ryzykowna?
- No cóż... - Ghent ukląkł obok R2-D2 i wyłączył robota, po czym dodał: - Starej
bramki lepiej nie przegrzewać, zbyt łatwo ją stopić.
- Więc musimy zaczekać, aż ostygnie? - domyślił się Jacen.
- To pomoże - zgodził się slicer.
- Tylko pomoże? - zagadnęła Mara.
- Cóż, prawdopodobnie przegrzewamy bramkę przy każdym użyciu - rzekł Ghent.
- Jest w kiepskim stanie.
- Chcesz powiedzieć, że to tylko kwestia czasu, zanim padnie? - uściśliła Mara.
- Owszem. Może wysiąść już następnym razem, kiedy jej użyjecie, albo jeszcze
następnym - odrzekł Ghent. - Nie sądzę, aby wytrzymała trzy razy.
Luke westchnął z irytacją.
- Możemy coś z tym zrobić?
Ghent pomyślał przez chwilę, po czym mruknął:
- Mogę spróbować skopiować jej konstrukcję.
- Czy to ryzykowne? - zapytała Mara.
- Nie - odparł Ghent. - O ile się nie pomylę.
- Ale wtedy będziemy mieć zapas, kiedy pierwsza bramka się stopi? - upewnił się
Luke.
Ghent spojrzał na niego, jakby nigdy dotąd nie słyszał tak głupiego pytania.
- No cóż, na tym polega idea robienia kopii zapasowych.
- Więc dlaczego tego od razu nie powiedziałeś? - zawołał Jacen z nietypowym dla
niego zniecierpliwieniem, wyraźnie zły na komunikacyjnie upośledzonego slicera. - A
są jakieś wady tego rozwiązania?
- Czas - wyjaśnił Ghent. - To zabiera mnóstwo czasu... szczególnie, kiedy nie wol-
no mi się pomylić.
- Czas to pewien problem - zgodził się Luke.
Troy Denning
Janko5
65
Do tej pory zadowalał się utrzymywaniem Jedi na obrzeżach wojny, starając się
odbudować zaufanie prezydenta Omasa polowaniem na piratów i rozstrzyganiem spo-
rów pomiędzy państwami członkowskimi Sojuszu. Ale nie mógł tego ciągnąć bez koń-
ca. Prędzej czy później Jedi będą musieli podjąć działania... a gdzieś w głębi jego mó-
zgu cichy głos podpowiadał mu, że raczej prędzej.
Nie chciał, aby jego osobiste sprawy miały na to wpływ, ale zanim Jedi pójdą w
bój, musiał być wolny od zwątpienia. Mara zapewniła go, że nigdy nie miała nic
wspólnego z żadnymi działaniami związanymi z Padme Amidalą i Luke jej wierzył.
Ale pozostawał zawsze cień prawdopodobieństwa, że insynuacje Mrocznego Gniazda
są prawdziwe, że Padme mogła żyć pod fałszywym nazwiskiem przez dwadzieścia lat,
kiedy to Marę - wówczas najemnego zabójcę Palpatine'a - wysłano w ślad za nią, choć
nie znała nawet jej prawdziwej tożsamości. Jeśli Luke miał liczyć na jakąkolwiek szan-
sę zniszczenia Lomi Pio, musiał wiedzieć, co stało się z jego matką- aby wyrzucić z
serca ostatnie resztki zwątpienia co do zaangażowania Mary.
Ghent patrzył na niego spokojnie, nie odzywając się ani słowem. Luke westchnął.
- Jak długo potrwa skonstruowanie kopii? - zapytał.
Ghent wzruszył ramionami.
- Krócej niż usiłowanie odgadnięcia algorytmu i oryginalnych zmiennych dla uni-
wersalnego klucza, którego używałeś ostatnio...
- W porządku, rozumiem. - Luke przymknął oczy i skinął głową. - Skopiuj ją... ale
zrób wszystko, żeby można było skorzystać z oryginału w razie pilnej potrzeby.
- Pilnej potrzeby? - Ghent wydawał się zdezorientowany. - Jak oglądanie kilku ho-
logramów może być pilną potrzebą?
- Ano, może - ucięła Mara. - Nie musisz wiedzieć dlaczego.
Ghent wzruszył ramionami.
- W porządku. - Opuścił megaokulary i sięgnął po mikroszczypce. -Nie ma pro-
blemu z tą pilną potrzebą.
Luke odczekał, aż slicer zacznie pracę, i spojrzał na Jacena.
- Przejdźmy na zewnątrz, niech Ghent popracuje w spokoju.
-Ach, racja... rozmowa. - Jacen ruszył w kierunku wyjścia, ale zatrzymał się i zer-
knął przez ramię. - A ty nie idziesz, ciociu Maro? Przecież to ty jesteś naprawdę wście-
kła.
- Nie powiedziałabym, że to wściekłość, Jacenie.
- Nie? - obdarzył ją krzywym uśmieszkiem Solo. -A ja tak.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
66
R O Z D Z I A Ł
8
Prywatny hangar, ukryty głęboko pod kilkoma metalicznymi asteroidami w tylnej
części gniazda, wydawał się znacznie bardziej uporządkowany niż główny hangar Lizil.
Dwa tuziny transporterów Slayn & Korpil zwisały ze ścian w równych rzędach, ładując
wszystko od rusznic laserowych po pociski wstrząsowe i ciężką artylerię. Nie było
żadnych „transakcji", nic nie wyjmowano ze statków, a w zasięgu wzroku nie było
widać ani jednej kuli membrozji.
Han podwiesił „Swiffa" w wolnym doku w pobliżu membrany wylotowej, wyko-
rzystując silniczki manewrowe, aby jak najdokładniej zamocować łapy ładownicze do
woskowanej podłogi. Hangar był pełen robactwa - Killików i rozmaitych innych owa-
dów, a on nie miał zamiaru używać kotew, dopóki nie zyska pewności, że nie trzeba
będzie szybko się stąd wynosić.
- Chyba wybraliśmy niewłaściwe przebrania do tej roboty - zauważył Han, obser-
wując kłębiący się tłum. - Nie widzę tu nikogo innego, tylko robale.
- Dziwne, kapitanie Solo - wtrącił się C-3PO. - Ja w ogóle nie widzę tu robali.
Verpine to typ modliszkowatych, Fefze bliżsi są żukom, a Hukowie to raczej oso watę,
nie zaś...
- Han nie miał na myśli normalnego robactwa, Threepio - przerwała mu Leia. -
Wykorzystał pejoratywne znaczenie tego słowa.
- Tak? - zdziwił się C-3PO. - Sugeruję, że to wyjątkowo zła pora na obrażanie
owadów, kapitanie Solo. Pan i księżniczka Leia jesteś tu chyba jedynymi ssakami.
-A co, myślisz, że nie zauważyłem? - burknął Han. Odpiął uprząż i uruchomił cykl
wyłączania silników, ale pozostał w fotelu, wyglądając przez iluminator. - Leio, nie
zauważasz nic dziwnego w tych Killikach ładujących obce transportery?
- Teraz, jak o tym wspomniałeś, to owszem - odparła. - Wcale nie wyglądają jak
Lizile.
- To też - zgodził się Han. W przeciwieństwie do robotnic Lizil, ci Killikowie byli
dwumetrowego wzrostu, potężnie zbudowani, o plamistej, szarozielonej pokrywie pan-
cerza i krótkich, zakrzywionych żuwaczkach, które przypominały wygięte igły. - Zasta-
nowiło mnie, że żaden nie schodzi z rampy.
Leia przez chwilę przyglądała się Killikom i statkom, po czym stwierdziła:
Troy Denning
Janko5
67
- Dobre spostrzeżenie.
-Właściwie wyjaśnienie jest raczej oczywiste - powiedział C-3PO. - One nie zała-
dowują statków, tylko na nie wsiadają.
- Z pewnością tak właśnie to wygląda - zgodziła się Leia. -Chissowie mogą się
mocno zdziwić.
- Zdziwić? - zapytał C-3PO, jak zwykle nie dostrzegając oczywistych spraw. - A
czym?
- Nie zauważyłeś tych wszystkich transporterów S&K wiszących w tunelu wej-
ściowym?
-Pewnie, że zauważyłem - odparł C-3PO. - Wszystkie sto dwadzieścia siedem.
Han gwizdnął. Nie sądził, że jest ich tak wiele.
-A więc, powiedzmy, że jedna z tych balii może przetransportować trzysta robali...
to około czterdziestu tysięcy żołnierzy, jeśli policzyć wszystkie statki.
- Cały dywizjon - mruknęła Leia. - To będzie bardzo brzydka niespodzianka dla
Chissów... zwłaszcza jeśli Killikowie uderzą tam, gdzie nikt się nie spodziewa.
- Och, nie - zmartwił się C-3PO. - W takim razie może powinniśmy wrócić na
własne terytorium i wysłać posłańca do komandora Fela.
- Nie ma szans - rzekł Han, wstając. - Chissowie są zdani sami na siebie... przy-
najmniej dopóki nie odzyskamy córki.
Ruszył w kierunku ładowni rufowej, gdzie Meewalha i Cahkmaim czekali na nie-
go, ściskając kaptury od ewockich przebrań. Ogromny Magcannon Max, który stał tu
niedawno, znikł - w tej chwili pewnie był już w drodze do bazy piratów gdzieś w Soju-
szu Galaktycznym. Jeśli można wierzyć inżynierom Landa, broń eksploduje, jak tylko
zostanie odpalona po raz pierwszy w warunkach bojowych.
Han polecił Noghrim włożyć kaptury Ewoków. Razem z Leią sprawdzili własne
przebrania - Arkanianina i Faleenki - po czym Han podszedł do kontrolek podnośnika
ładunku i ze zdumieniem stwierdził, że z zewnętrznych monitorów wyglądają na niego
dwaj Fefze. Czarne, metrowego wzrostu żuki stały pod windą towarową, gapiąc się w
kamerę i gwałtownie sygnalizując przednimi łapami, żeby opuścić dla nich windę.
- A to co znowu? - Han spojrzał podejrzliwie na C-3PO. - Czy Grees uprzedził, że
wyjdą nam na spotkanie jego flakaksowskie zbiry?
- Jeśli dobrze pamiętam, jego słowa brzmiały: „Tito i Yugi zaopiekują się wami" -
odparł C-3PO. -A mówiąc to, pokazywał na Flakaksów.
- No to czego chcą ci dwaj? - zapytał Han. Leia na moment przymknęła oczy.
- Wpuśćcie ich. Chyba ich znam - powiedziała.
- Znasz? Gdybym kiedykolwiek spotkał rzygacza, to bym zapamiętał. - Han zrobił
aluzję do nieprzyjemnego zwyczaju Fafze zwracania pasty żywnościowej w chwilach
stresu. - Jesteś tego pewna? Nie chcę spędzić reszty podróży w smrodzie...
- Han, ich obecność nie jest mi obca - Sięgnęła pod jego ramieniem i wcisnęła
kontrolkę. - Wpuść ich.
Ledwie winda dotknęła podłoża, Fefze wgramolili się przez barierkę ochronną i
zaczęli dawać znaki, żeby podnieść windę. Han spojrzał niepewnie na Leię, ale kiedy
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
68
skinęła głową, wciągnął oba owady na górę. Jak tylko ich antenki wyłoniły się ponad
poziom podłogi, jeden z nich zaczął wściekle trajkotać po ewocku.
C-3PO odparował w tym samym języku i spojrzał na Hana.
- Miał pan absolutną rację, żeby nie wpuszczać ich na pokład, kapitanie Solo.
Ostatni raz zwracano się do mnie tak ordynarnie, kiedy mieliśmy do czynienia z tym
okropnym Ewokiem.
- Ewokiem? - Han podszedł do windy. - Przecież my tu mamy robala.
Fefze skoczył na pokład ładowni, stanął na tylnych łapach i zaczął pozornie bez-
ładnie wymachiwać przednimi. Po chwili owadzia głowa odpadła i potoczyła się po
podłodze, ukazując drugą - czarną i kosmatą, o wielkich, ciemnych oczach i malutkich
okrągłych uszkach.
- Tarfang! - zachłysnęła się Leia, podchodząc do Hana. - A ty co tutaj robisz?
Tarfang zaczął trajkotać pospiesznie, w podnieceniu machając pozostałymi łapami
Fefzu.
- O, nie -jęknął C-3PO. - Mówi, że jeśli wam powie, będzie was musiał zabić.
Ewok dodał jeszcze dwa słowa.
- Macie wybór - przetłumaczył C-3PO.
- W porządku - zgodził się Han. Kiedy po raz ostatni widzieli Tarfanga, admirał
Bwua'tu właśnie zaoferował jemu i Jae Juunowi stanowiska wywiadowców wojsko-
wych. - Domyślamy się.
Drugi Fefze dołączył do nich i pomachał łapami w identyczny sposób jak Tarfang.
Han sięgnął i odkręcił mu głowę, odsłaniając wielkookie oblicze o szarych obwisłych
policzkach.
-Juun! - Han trzepnął Sullustanina w plecy przez kostium.
- Cieszę się, że wciąż żyjesz, stary druhu... ale jestem trochę zaskoczony!
- Ja myślę! Wszystkie nasze misje były bardzo niebezpieczne - rzekł Juun rozpro-
mieniony. - Admirał Bwua'tu zawsze wysyła Tarfanga i mnie tam, gdzie jest najtrud-
niej.
- Wygląda na to, że doskonale wam się wiedzie - zauważyła Leia. - Jak możemy
wam pomóc?
Tarfang wytrajkotał coś niecierpliwie.
- Powiedział, że to oni przyszli nam pomóc - przetłumaczył C-3PO.
- Squibowie nałożyli cenę za wasze głowy - wyjaśnił Juun.
Ponad tysiąc kredytów za każde z was.
- Co? - Han skrzywił się. - To nie ma sensu.
Tarfang kwaknął energicznie.
- To nie jest uczciwe - poskarżył się C-3PO. - Kapitan Solo nie miał żadnego wy-
roku śmierci od dwudziestu lat i nie dziwię się, że się wystraszył.
- Nie wystraszyłem się - sprostował Han. - Po prostu w to nie wierzę. Mamy z ni-
mi umowę.
- A oni mają umowę z Tito i Yugim - wyjaśnił Juun. - Tito powiedział, że jeśli
pomożemy, pozwoli nam zjeść wasze mózgi.
- A powiedział, dlaczego Squibowie chcą nas zabić?
Troy Denning
Janko5
69
Juun pokręcił głową.
- Tylko tyle, że to będzie bardzo łatwe i nawet nie zauważycie, kiedy będziecie
martwi.
Sullustanin znów włożył głowę Fefze i obejrzał się na Tarfanga, który z kolei ob-
serwował nieufnie Noghrich przebranych za Ewoków.
- Tarfang, daj spokój - rzekł Juun. - Flakaksowie są już w drodze.
Zamiast włożyć głowę od własnego kostiumu, Tarfang szczeknął gniewnie i po-
pchnął Meewalhę. Zareagowała natychmiast, rzucając nim o pokład jednym kopnia-
kiem z półobrotu, po czym usiadła na nim okrakiem, co go całkowicie unieruchomiło.
-Tarfang! - warknął Juun. - Co ty wyprawiasz? Musimy się wynieść, zanim się po-
jawią kąsacze.
Tarfang zabulgotał gniewnie, umyślnie pryskając śliną na kostium Meewalhy.
- Nie obchodzi mnie, że cię to obraża - powiedział Juun. - Nie mamy na to czasu.
Jeśli zdradzimy swoje przebranie, admirał Pellaeon nigdy się nie dowie, dokąd leci ten
dywizjon.
Han uniósł brwi.
- Pellaeon zażądał tej misji?
- No... eee... nie powinienem mówić ani słowa.
- Jasne, że nie - uspokoił go Han. - Nie rozumiem tylko, czemu Wielki Komandor
Sojuszu Galaktycznego miałby być zainteresowany dywizjonem robactwa kierującym
się ku przestrzeni Chissów.
- A ja rozumiem - wtrąciła Leia. - Gdyby Pellaeon mógł powiedzieć Chissom,
gdzie kieruje się ten dywizjon, może przekonałby ich, że Sojusz Galaktyczny nie trzy-
ma z Kolonią. To dość dalekosiężne plany, ale bodaj jedyna szansa galaktyki na unik-
nięcie potrójnej wojny.
Tarfang wydał z siebie długi cichnący skrzek. Cakhmaim podszedł bliżej, żeby za-
grozić mu pałką ogłuszającą choć dopóki siedziała na nim Meewalha, nie było to wła-
ściwie konieczne.
- Nie wygląda mi na to, żebyś mógł kogokolwiek zabić - dociął C-3PO Ewokowi.
- Ochroniarze księżniczki Leii doskonale kontrolują sytuację.
- Spokojnie - wtrącił Han. - Wasz sekret jest bezpieczny w naszych rękach. Ale
musicie się stąd wynosić, zanim zaczną się kłopoty.
Gestem nakazał Noghrim, aby uwolnili Tarfanga. Meewalha warknęła z głębi gar-
dła, ale posłusznie zeszła z Ewoka.
Wzrok Tarfanga przesuwał się z jednego Noghri na drugiego. Hanowi wydawało
się, że Ewok próbuje ocenić szanse powodzenia ataku z parteru.
- Wasze poświęcenie dla sprawy bezpieczeństwa tej akcji jest godne podziwu. -
Leia użyła Mocy, aby postawić Ewoka na nogi. -Ale kapitan Juun ma rację. Nie stano-
wimy zagrożenia dla waszej misji, a wy musicie uciekać.
Han podniósł głowę przebrania Fefze należącego do Tarfanga i umieścił ją na
miejscu, zanim Ewok zdołał cokolwiek powiedzieć, po czym obu wraz z Juunem
pchnął w kierunku windy towarowej.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
70
- Kiedy następnym razem zobaczę Gilada, powiem mu, jacy jesteście dzielni -
obiecał. - I dzięki za ostrzeżenie... jesteśmy waszymi dłużnikami.
Cakhmaim uruchomił windę i obaj szpiedzy powoli zniknęli z pola widzenia. Han
podszedł do Leii.
- No, to była niezła niespodzianka.
- Co? Że tak długo udało im się przetrwać? - zapytała Leia. - Czy to, że zaryzyko-
wali życie, żeby nas ostrzec?
Han pokręcił głową.
- Że są tacy głupi, aby wracać tu w kostiumach robali.
- Masz rację. - Wyciągnęła rękę i poprawiła mu perukę. - To szaleństwo.
Han zmarszczył czoło.
- My to co innego - powiedział. - My jesteśmy w tym dobrzy.
- Z całą pewnością - odparła Leia. - Dlatego właśnie Squibowie próbują nas zabić.
- No właśnie, tego nie rozumiem - zgodził się Han. - Przecież mieliśmy umowę.
- Może im się nie podoba to, że coś na nich mamy? - podsunęła Leia.
Han pokręcił głową.
- To nie ma sensu. Squibowie wiedzą, że nie możemy niczego powiedzieć Lizi-
lom, nie zdradzając własnego incognito. Nieskuteczna próba wyeliminowania nas po
prostu zmniejszy szanse na nasze schwytanie. Wiedzą, że próbowalibyśmy wtedy wy-
równać rachunki, opowiadając Raynarowi, kto pomógł mnie i Luke'owi na Wotebie.
- Może myślą, że zdołają nas zabić, zanim zaczniemy gadać
- mruknęła.
- Są aroganccy, ale nie głupi - odparował Han. - Nawet biorąc nas z zaskoczenia,
ryzykują, że przeżyjemy. Z którejkolwiek strony na to spojrzysz, zawsze jest ryzyko.
- Czyli to wszystko nie ma sensu - zauważyła Leia. - Powinni raczej nas chronić, a
nie zabijać... przynajmniej dopóki jesteśmy w gnieździe.
- Słusznie. - Han potarł syntetyczną skórę swego przebrania.
- Chyba próbują coś ukryć... coś wystarczająco dużego, aby Raynar mógł się wku-
rzyć.
- Czy to ma coś wspólnego z czarną membrozją? - zapytała Leia.
Han pomyślał przez chwilę i wzruszył ramionami.
- Mogę wymyślić tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.
- Zapytać Flakaksów? - podsunęła.
- Chciałbym przypomnieć, że samce Flakax są znane z gburowatości i niechętne
do pomocy - wtrącił C-3PO. - Naprawdę nie sądzę, żeby panu cokolwiek powiedzieli.
Może lepiej by było, abyście uciekli, zanim się zjawią.
- Za późno. - Leia na moment zamknęła oczy. - Są już tu... i są bardzo niebez-
pieczni.
Han podszedł do panelu sterowania sprawdzić zewnętrzne monitory. Pojawiło się
właśnie dwóch Flakaksów z czwórką asystentów Verpine. Każdy z nich niósł skrzynię
z napisem ZIELONE THAKITILLO, BROT-RIB albo marką innych delikatesów, któ-
rych transport Squibowie wmusili Solo jako część umowy. W zamian za to mieli po-
móc im dotrzeć do Jainy i Zekka w strefie wojny.
Troy Denning
Janko5
71
- Sześciu - zameldował. - Wszyscy ze skrzyniami.
- W tych skrzyniach pewnie mają broń - mruknęła Leia. - Zajmę się najpierw nimi.
- Racja - rzekł Han, gestem polecając Cakhmaimowi i Meewalcie, żeby poszli za
nim. - Zajdziemy ich od tyłu.
C-3PO z brzękiem pomaszerował w przeciwnym kierunku.
- Jestem pewien, że nie chcecie, abym przeszkadzał - rzucił. - Poczekam na pokła-
dzie pilotów, aż mnie zawołacie.
- Bardzo dobrze - zgodziła się Leia. - Pilnuj zewnętrznych monitorów.
-A jeśli będzie ci się wydawało, że Killikowie idą w tę stronę, wyjdź do nich i graj
na czas - dodał Han. - Nie możemy sobie pozwolić na przegranie tej walki, tak samo
jak Squibowie. To może zniszczyć nasze szanse na dołączenie do konwoju.
- Grać na czas? - C-3PO przystanął na progu i zwiesił głowę. - Czemu zawsze
przydziela mi się najtrudniejsze zadania?
Han sięgnął po pistolet - 434 DeathHammer, który Lando dał mu w zastępstwie
wiernego DL-44 odebranego mu przez Raynara Thula na Wotebie - po czym razem z
obojgiem Noghrich wcisnął się w ciasne korytarzyki ukryte za włazami serwisowymi w
tylnej części ładowni. Han siedział w ciemności, czekając i myśląc o tym, jak decyzja
Leii o przejściu szkolenia Jedi zmieniła wszystko pomiędzy nimi. Był taki czas - jesz-
cze nie tak dawno - kiedy nigdy by się nie zgodził, aby służyła za przynętę. Ale teraz
nawet Noghri musieli przyznać, że jej możliwości w Mocy stanowiły wystarczające
zabezpieczenie. Emanowała spokojną pewnością siebie, która wydawała się niewzru-
szona jak Jądro. Było tak, jakby nauki Jedi zwróciły jej wiarę w przyszłość, którą utra-
ciła po śmierci Anakina. Han cieszył się z tej zmiany. Leia zawsze była dla niego
gwiazdą przewodnią, jasnym promieniem, który prowadził go po prostym kursie przez
tak wiele lat walki i rozpaczy. Dobrze było patrzeć, jak znowu lśni pełnym blaskiem.
Z drugiej strony włazu serwisowego dobiegł cichy warkot windy towarowej. Han
poczuł zimny dreszcz na grzbiecie. Kiedy wciskał się w przejście, aby zastawić pułap-
kę, nie myślał o swoim doświadczeniu z Kamarianami, ale mrok i ciasnota pomiesz-
czenia, a przede wszystkim możliwość walki z owadami sprawiły, że serce biło mu jak
młot. Minęło prawie czterdzieści lat, ale wciąż pamiętał szczypce Kamarian zaciskające
się wokół jego kostek, słyszał skrobanie własnych paznokci o durastal, gdy próbował
nie dopuścić do wywleczenia go z kryjówki...
Uszczypnął się z całej siły w ucho, aby przerwać bólem potok myśli. Już zaczyna-
ły mu drżeć dłonie, a jeśli jeszcze pozwoli sobie na wspomnienia, skończy zwinięty w
kłębek na podłodze, pozostawiając walkę z Flakaksami Leii i Noghrim.
Winda z hukiem zatrzymała się na miejscu i z włazu serwisowego dobiegł stłu-
miony głos Leii.
- Czy to te skrzynie, które Squibowie... eee... dyrektorzy chcieli, abyśmy zabrali
do Tenupe? - zapytała.
- Tak. - Flakax na zakończenie odpowiedzi zaterkotał. - Gdzie to pchasz... na jaja
królowej!
Han wypchnął właz serwisowy i zobaczył głowy wszystkich sześciu owadów
zwrócone w kierunku przeciwnego końca ładowni, gdzie skrzynia wyrwana Mocą z łap
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
72
pierwszego Flakaksa wylądowała właśnie na ścianie. Rozpadła się, rozsypując po pod-
łodze ciężką wersję verpińskiego karabinka rozpryskowego i różnego typu granaty
termiczne.
- To nie wygląda mi na zielone thakitillo - mruknęła Leia.
Wskazała na skrzynkę w ramionach drugiego Flakaksa. I ta skrzynia również po-
leciała na ścianę, a owady wreszcie oprzytomniały po pierwszym szoku. Czwórka Ver-
pine zerwała pokrywy ze swoich skrzyń, ale zanim zdążyli wyciągnąć broń i zrobić z
niej użytek, Cakhmaim i Meewalha otworzyli z tyłu ogień miotaczami ogłuszającymi i
położyli wszystkich czterech. Han opuścił swojego deathhammera i wycelował we
Flakaksów.
- Spoko, koledzy - rzekł. - Nie trzeba nikogo...
Para rzuciła się na Leię, z furią trzaskając żuwaczkami i tryskając z odwłoków
brunatnym dymem. Han strzelił dwukrotnie, ale chityna owadów była tak gruba i twar-
da, że nawet potężne promienie deathhammera zdołały wyryć w niej tylko kratery wiel-
kości pięści.
Leia znikła przywalona przez oba stworzenia, więc Han przestał strzelać. Zbyt du-
ża była szansa, że trafi żonę. Zwłaszcza że przez gęstniejącą mgłę brunatnych oparów
widział jedynie wywijające ramiona i rozkołysane owadzie głowy. Zawołał na Cakhma-
ima i Meewalhę i ruszył naprzód. Kiedy odetchnął pierwszym haustem owadzich wy-
dzielin, jego nos, gardło i płuca eksplodowały bólem jak oblane kwasem.
Po dwóch krokach oczy miał tak pełne łez, że nic nie widział. Przeszedł jeszcze
kawałeczek, ale zakręciło mu się w głowie, osłabł i opadł na kolana, kaszląc i wymiotu-
jąc. Czuł się tak, jakby w piersi eksplodował mu granat termiczny. Przepełzł trzy ostat-
nie kroki w stronę owadziego kłębowiska i przycisnął lufę miotacza do zielonkawej
gardzieli.
Wielkie, złożone oczy i pełne pole widzenia sprawiły, że Flakax dostrzegł nadcho-
dzącego Hana i trafił go w czaszkę szybkim jak błyskawica ciosem łokcia. Strzał z
deathhammera mocno chybił, odbił się od pokładu i wyrwał dziurę w ścianie.
Za grzbietem owada rozległ się nagle charakterystyczny syk. Hana o mało nie
oślepiło, kiedy czubek miecza świetlnego Leii przeciął Flakaksa zaledwie kilka centy-
metrów od jego nosa. Z trudem odtoczył się na bok, kiedy ostrze świsnęło mu przed
twarzą, otwierając podgardle owada od środka do boku i zalewając pokład Landa brą-
zową posoką.
-Hej, uważaj... - Han urwał i zaniósł się kaszlem. Po chwili dokończył: - .. .na to
coś!
Chwiejnie stanął na nogi i wycelował miotacz w kierunku ledwie widocznego
przez łzy kłębowiska, usiłując odróżnić sylwetkę żony od atakującego ją Flakaksa.
W tym momencie do walki wkroczyli Cakhmaim i Meewalha. Z głośnym okrzy-
kiem skoczyli na wijący się kłąb ciał. Chwilę potem wystrzelili w górę, dosiadając oca-
lałego Flakaksa, bo Leia użyła Mocy, aby wysłać go na drugą stronę ładowni.
- Han! - Głos żony był równie zdarty i obolały jak skóra Hana. -Czy wszystko...
- Tak, w porządku. - Wyciągnął rękę i postawił ją na nogi. -Czemu nie zrobiłaś te-
go od razu?
Troy Denning
Janko5
73
- Trudno się skoncentrować, kiedy łomoczą nad tobą te... otwory gębowe. - Wyłą-
czyła miecz świetlny i pociągnęła męża w kierunku Noghrich i Flakaksa. - A ty czemu
go nie zastrzeliłeś?
- Strzelałem - zapewnił Han. - Ale z tych stworów ktoś powinien robić pancerze.
- Han! - oburzyła się Leia. - Przecież to żywe istoty!
- Ale to nieuczciwe - zaprotestował. - Jeśli oni mogą nosić takie pancerze, my też
powinniśmy.
Wyszli z cuchnącej chmury. Cakhmaim i Meewalha warczeli zawzięcie, mocując
się z drugim Flakaksem. Han otarł łzy z oczu i stwierdził, że owad leży na pokładzie
twarzą w dół, dosiadany przez dwóch Noghrich wciąż w przebraniach Ewoków. Cakh-
maim przyszpilał za łokcie kończyny owada na jego grzbiecie, Meewalha zaś trzymała
go za kostki, wyginając w przeciwną stronę za każdym razem, kiedy tamten próbował
uruchomić przewód gazowy w odwłoku.
Han pozostawił Leię z ofiarą, a sam unieruchomił nieprzytomnych Verpine i
schował imponujący stos broni, który przyniosły ze sobą owady. Zanim skończył, Leia
i Noghri ustawili Flakaksa w pozycji klęczącej z ramionami związanymi z tyłu i od-
włokowym kanałem gazowym zapchanym szmatą.
Leia machnęła mu przed twarzą końcem miecza świetlnego, sprawiając, że fasetki
złożonych ślepiów owada zadrżały, podążając za błyszczącym ostrzem.
- Który ty jesteś? - zapytała. - Tito czy Yugi?
- Tito! - Flakax wydawał się urażony. - Ja jestem ten przystojny, wszyscy to wie-
dzą.
- Taaa, te twoje oczy to naprawdę coś - zgodził się Han. - A teraz może mi wyja-
śnisz, czemu chcieliście nas zabić?
Tito skrzywił żuwaczki w owadzim odpowiedniku wzruszenia ramion.
- Wydawało nam się, że będzie fajnie.
- Jasne - przytaknęła Leia. - A co z innymi powodami?
- Wiemy, że Squibowie was w to wplątali - naciskał Han.
Tito przechylił głowę na bok, obracając w jego stronę lewe wypukłe oko.
- Skoro wiesz to, to i wiesz dlaczego.
- Przestań rżnąć durnia - zdenerwował się Han. - Rozumiesz, o co pytam. Squibo-
wie chcieli nas zabić z jakiegoś konkretnego powodu. Co próbują ukryć?
Żuwaczki Flakaksa rozchyliły się szeroko, żółta masa odkrztuszonej papki wy-
strzeliła i wylądowała Hanowi na piersi.
- Zabijcie mnie teraz. Wolę zginąć, niż czekać, co mi zrobią dyrektorzy, jeśli zła-
mię przysięgę ciszy.
- Przysięgę ciszy? - powtórzył Han. - Czy to coś takiego jak śluby milczenia?
Tito spróbował podnieść odwłok, żeby oczyścić zatkany przewód gazu. Cakhma-
mim wcisnął mu łokieć w splot nerwowy i odwłok opadł.
Leia spojrzała na Hana.
- Odnoszę wrażenie, że te przestępcze zobowiązania są wzajemne.
- Bo są - odparł Han, widząc, dokąd zmierza. - Ale znasz Squibów.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
74
Wzrok Tito powędrował od Hana do Leii i z powrotem, aż wreszcie Flakax nie
wytrzymał.
- Czy to dyrektorzy? - zapytał. Han i Leia wymienili spojrzenia.
- Powinniśmy mu powiedzieć? - spytał Solo. Leia pokręciła głową.
- To by było okrucieństwo, a przecież i tak mamy go zabić.
- Co byłoby okrucieństwem? - chciał wiedzieć Tito.
Meewalha przycisnęła miotacz do jego czaszki, ale Tito wydawał się znacznie
bardziej zmartwiony tym, co przed nim ukrywają aniżeli możliwością postradania ży-
cia.
-Mówcie!
Han zmarszczył brwi.
- Na pewno chcesz wiedzieć? Nikt nie chce umierać, wiedząc, że został wrobiony.
Tito poruszył żuwaczkami.
-Jak?
- Nie chciałbyś wiedzieć - zapewniła Leia. Spojrzała na Meewalhę. - Do roboty -
poleciła.
- Zaczekaj! - zawołał Tito. - Powiesz mnie, ja powiem tobie.
Meewalha zapytała, czy już może strzelać.
- Jeszcze nie. - Leia ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na więźnia. - Jesteś pe-
wien, że chcesz wiedzieć? To cię tylko rozwścieczy.
- Bardzo rozwścieczy - dopowiedział Han. - Nie wolno ufać Squibom.
- Flakaksowie nigdy się nie wściekają- zapewnił Tito. - Nigdy nie robią takich rze-
czy. Nie mają bezużytecznych uczuć jak ludzie.
- W porządku - zgodził się Han. - Powiem ci... częściowo. Nie jesteś ciekaw, skąd
się dowiedzieliśmy, że nadchodzicie?
Tito zwrócił jedno oko ku Leii.
- Squibowie nie powiedzieli. Oni chcieli was zabić.
- Zgadza się. - Leia machnęła ręką i dodała: - I jak widać, nie tylko nas.
Tito rozsunął antenki.
- Nas też?
-Tak to zrozumieliśmy - powiedział Han. - Przed Verpine, Squibowie dali wam do
pomocy dwóch Fefze, prawda?
- Skąd wiecie?
- Bo to oni ostrzegli nas o waszym przybyciu - wyjaśniła Leia. - I nie byliśmy je-
dynymi, których kazano im zabić.
Tito zaklekotał żuwaczkami.
- Fefze mieliby zabić Flakaksów? To śmieszne. - Spojrzał na Meewalhę. - Bardzo
ubawiony. Możesz strzelać teraz.
- To nie jest wcale takie śmieszne. - Leia wykonała dłonią jeszcze jeden gest. -
Pamiętaj, miałeś walczyć z nami.
-Nie przypuszczam, żebyś zauważył detonator termiczny w tej skrzynce brot-
ribów - powiedział Han. Oczywiście, sam też nie znalazł żadnego detonatora, kiedy
układał broń wysypaną ze skrzynek, ale to nie miało znaczenia. Zawsze mógł dołożyć
Troy Denning
Janko5
75
go z własnych zapasów i twierdzić, że to Squibowie wsunęli go do skrzynki, kiedy Tito
patrzył w drugą stronę. - Nawet Fefze potrafi włączyć detonator i zwiać, kiedy wy bę-
dziecie zajęci walką z nami.
- Chociaż, rzecz jasna, Verpine są w tym znacznie lepsi. - Leia spojrzała niewinnie
na nieprzytomne owady. - Mają więcej zmysłu technicznego.
Tito zadumał się nad tym na chwilę, po czym wydał gardłowy, przeciągły grze-
chot.
- Dyrektorzy złamali własną przysięgę!
- Na to wygląda, nie sądzisz? - odparł Han. Leia skinęła głową.
- A teraz, kiedy dotrzymaliśmy naszej części umowy...
- Dyrektorzy chcą, żebyście zginęli, ponieważ Lizile nie wysyłają was do Tenupe,
jak obiecali - oznajmił Tito. - Lizil powiedział im: Dwunożni bardziej się przydadzą w
Sojuszu. Wyślij ich z konwojem.
Han otworzył usta z wrażenia.
- Czekaj no! Mówisz, że ten konwój jedzie na terytorium Sojuszu?
Tito zatrzasnął żuwaczki i spojrzał najpierw na Hana, a potem na Leię.
- Może.
Leia uniosła brew; falleeńskie przebranie po walce zwisało na niej w strzępach.
- Nic dziwnego, że chcieli nas zabić!
- Taaak... - mruknął Han. Jeśli ten konwój kierował się na terytorium Sojuszu, to
ładunek broni, jaki wiózł, mógł mieć tylko jedno przeznaczenie. - Kolonia wspiera
zamach... może nawet kilka!
- Też tak myślę. - Leia spojrzała z troską i odwróciła się powoli do Hana. - Ktoś
musi ostrzec Luke'a.
Han skinął głową.
- Wiem. Może znajdziemy...
Połapał się, że omal nie palnął głupstwa, mówiąc: „Juuna i Tar-fanga". Wziął Leię
za ramię i odprowadził na bok. Leia nawet nie czekała, aż wyjdą z ładowni.
- Han, musimy to zrobić sami.
- Mamy zajęcie - zaoponował.
- Pomyśl, ile owadów z Sojuszu widzieliśmy tutaj - naciskała Leia. - Verpine, Fla-
kaksowie, Fefze, Vratiksowie, Hukowie...
- Też o tym myślałem - przyznał Han. - Bardzo dużo myślałem.
- Jeśli te rządy upadną, Siły Defensywne będą tak zajęte na terytorium Sojuszu, że
nie będą w stanie utrzymać nacisku na Utegetu... a co dopiero przenieść działania wo-
jenne na resztę terytorium Kolonii. - Leia zatrzymała się i obróciła męża twarzą ku
sobie. - Wiesz, że nie możemy powierzyć tego Juunowi i Tarfangowi, Hanie.
-Ależ możemy! - zawołał Han. - Słyszałaś, co mówił Juun. Bwua'tu im wierzy.
-A my? - zapytała Leia. - Nawet jeśli przyjmiemy, że zgodzą się dla nas ominąć
rozkazy, czy jesteś gotów złożyć los Sojuszu w ich rękach?
- Sojusz ma za swoje - burknął Han. - Zespoły przesiedleńcze i tak wszystko za-
garniają.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
76
- Przynajmniej nie rozprzestrzeniają działań wojennych - odparła Leia. -A to się
właśnie zdarzy, jeśli pozwolimy Kolonii obalić owadzie rządy Sojuszu.
Han opuścił głowę na piersi, zastanawiając się, czemu zawsze to on i Leia muszą
odpowiadać za wszystko, czemu muszą się znajdować w niewłaściwym czasie na wła-
ściwym miejscu.
- Cóż, zdaje się, że nie ma wątpliwości - powiedział w końcu Han.
Leia zmarszczyła brwi.
- Wątpliwości?
- Że trzeba wracać - rzekł Han. - Zawsze musisz robić to, co należy. Nie możesz
się oprzeć.
Leia pomyślała nad tym przez chwilę i skinęła głową.
- Zdaje się, że to prawda. Po prostu nie mogłabym żyć sama ze sobą, gdybyśmy
pozwolili Kolonii obalić te rządy.
- No, nie osądzaj się tak surowo - poprosił Han. - Z wyrokiem śmierci od Squibów
na głowie i z Killikami zdecydowanymi, aby nas wysłać do Sojuszu, i tak nie mamy
wielkiej szansy dotrzeć do Tenupe.
- Nie tym razem - zgodziła się Leia. - Ale wrócimy.
- O, tak... zawsze jest kolejny raz. - Han pozwolił sobie na chwilę słabości i prze-
klął wszechświat. Skinął głową w kierunku Tita i Verpine. - A co z nimi?
- Nie możemy ich zabrać jako więźniów - wyjaśniła. - Zwłaszcza Tita. Jest w po-
rządku jak na bezdomnego Flakaksa, ale to się może zmienić teraz, kiedy jego kumpel
nie żyje. Po prostu nie możemy ryzykować.
- No to chyba mamy tylko jedną możliwość - rzekł, zawracając się w kierunku
owada.
Leia złapała go za ramię.
- Han, nie zamierzasz chyba...
-Ależ tak, właśnie zamierzam. - Han uwolnił się z jej uchwytu. - Mam zamiar wy-
słać go z powrotem do Squibów.
Troy Denning
Janko5
77
R O Z D Z I A Ł
9
Miejsce, które wyznaczył na rozmowę Luke, znajdowało się w zewnętrznej części
kompleksu biurowego. Sztuczny wodospad szemrzący cicho w kąciku, stadko złotych
stworzonek igrających w jeziorku - wszystko to sprzyjało spokojnej, zrelaksowanej wymia-
nie zdań. Oświetlenie było delikatne i ciepłe, podłoga lekko zagłębiona, aby oddzielać patio
od reszty biur, wyściełane ławki zaś ustawiono ukośnie, aby żadna negatywna energia uno-
sząca się w zaciętych dyskusjach nie płynęła wprost na dyskutantów.
Wszystko to w tej chwili było bez znaczenia wobec panujących nastrojów. Jacen
postanowił nie zajmować miejsca; stał z szeroko rozstawionymi nogami i ramionami
skrzyżowanymi na piersi. Luke wyczuwał, że młody Solo dokładnie wie, po co został
wezwany, więc nie bawił się w podchody.
- Jacenie, twoi towarzysze, rycerze Jedi, powiedzieli mi bardzo niepokojące rzeczy
o ataku na magazyny Chissów.
Jacen skinął głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie dziwię się.
- Twierdzą, że bardzo wyraźnie było widać, iż Chissowie nie szykowali się na atak
z zaskoczenia - naciskał Luke. - Podejrzewają, że niepotrzebnie rozpętałeś wojnę.
- Mylą się.
Jacen nie rozwinął tego stwierdzenia, więc Mara zapytała:
- Dobrze... co wiesz, czego oni nie wiedzą?
- To, co widziałem w mojej wizji - wyjaśnił. - Nie mogłem pozwolić, aby zaata-
kowali na własnych warunkach. Musiałem ich zmusić.
Luke nie wyczuwał kłamstwa w słowach siostrzeńca - właściwie nie czuł zupełnie
nic, ponieważ Jacen zamknął się na Moc. Ukrywał coś.
- Jacenie, nie lubię, kiedy mnie okłamują - powiedział Luke, działając instynktownie. -
I absolutnie nie będę tego dziś tolerować. Powiedz mi prawdę albo odejdź z zakonu.
Jacen opuścił ramiona, bo zdał sobie sprawę, że się zdradził. Popatrzył na Luke'a z
ogromnym zaskoczeniem.
- Nie myśl o tym - ostrzegła Mara. - Po prostu to zrób.
Jacen przygarbił się i powędrował wzrokiem do sadzawki u stóp wodospadu.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
78
-To może mało ważne, ale... musiałem zmienić pewien niewielki detal w mojej
wizji, aby przekonać Jainę i pozostałych, by mi pomogli.
Luke poczuł, że zapada się w środku, ale bardziej z rozczarowania niż gniewu.
- Jaki detal?
Jacen zawahał się, ale wreszcie wyznał:
- W mojej wizji nie zauważyłem, kto zaatakował pierwszy. Widziałem jedynie
rozprzestrzeniającą się wojnę, która zalała całą galaktykę.
- Pomyślałeś sobie wtedy: czemu by nie rozruszać tego wcześniej? - z niedowie-
rzaniem zapytała Mara. - Co właściwie myślałeś?
- Wojna już trwała! - odparował Jacen. - Kolonia nas atakowała. .. Jedi i Sojusz...
od wielu miesięcy. Ja tylko uświadomiłem wszystkim ten fakt.
Pamiętając, co Han odkrył w czasie wyprawy na Wotebę, Luke nie mógł się z tym
nie zgodzić. Niezależnie od floty statków--gniazd, które Kolonia budowała w mgławicy
Utegetu, widać było wyraźnie, że Killikowie byli źródłem wielu problemów nękających
Sojusz Galaktyczny - udzielali schronienia piratom, współpracowali ze złodziejami
gazu tibanna, pomagali przemytnikom czarnej membrozji.
Ale to jeszcze nie był powód, żeby sprowokować Chissów do ataku.
- Jacenie, to, co zrobiłeś, było złe - powiedział mistrz Jedi. - Podejrzewam zresztą,
że o tym wiesz, inaczej nie musiałbyś oszukiwać siostry i innych, aby ci pomogli.
-A co innego mogłem zrobić? - zapytał Jacen, patrząc na Luke'a oczami pełnymi
żaru. - Wy byliście uwięzieni na Wotebie, mama i Mara utknęły w Cieśninie Murgo, a
mistrzowie Durron i Horn zrobili sobie turniej w zakonie Jedi.
Odpowiedź zabolała, bo było w niej wiele prawdy - a także dlatego, że to załama-
nie było spowodowane błędem Luke'a.
- Rozumiem, ale żeby się to nigdy więcej nie zdarzyło - Luke wbił wzrok w twarz
siostrzeńca, a jego głos zabrzmiał durastalą.
- I nie życzę sobie żadnych takich sztuczek, jak ta, którą wykręciłeś siostrze i po-
zostałym. Czy to jasne?
Jacen westchnął z wyraźną irytacją ale skinął głową.
- Następnym razem przyjdę do ciebie - mruknął.
- A jeśli Luke'a nie będzie? - zapytała Mara.
- Jestem pewien, że wyznaczy kogoś do pilnowania zakonu pod jego nieobecność.
- Jacen obdarzył Luke'a smutnym uśmiechem.
- Nie tylko ja się uczę na błędach.
- Mam nadzieję. - Luke sięgnął w Moc i ze smutkiem stwierdził, że Jacen nadal
jest odcięty. - A teraz... co jeszcze ukrywasz?
Tym razem Jacen nie był już zaskoczony. Skinął tylko głową i rzekł:
- To nie ma nic wspólnego z Jedi... i nie ukrywałbym tego, gdyby to nie było bar-
dzo ważne.
- Czy to wyjaśnia, dlaczego tak bardzo chcesz zabić Raynara? - naciskał Luke.
Jacen skrzywił się.
- To żaden sekret - odparł. - Chcę zabić Raynara, bo to jedyny sposób, aby zatrzymać
wojnę. Lowie i Tesar nie chcą tego, ponieważ był naszym przyjacielem w akademii.
Troy Denning
Janko5
79
- Nie sądzisz, że oni znajdują się pod wpływem Raynara? - zapytała Mara.
Jacen zamyślił się na chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- Gdyby Raynar wiedział, co rozważamy, to pewnie tak. Ale oni nie są całkowity-
mi Dwumyślnymi, więc raczej nie są w tak bliskim z nim kontakcie, aby przekazać mu,
że mistrzowie dyskutują o zabiciu go.
Luke skinął głową. Raynar udowodnił już - kiedy po raz pierwszy wezwał Jainę i
pozostałych na pomoc Kolonii - że potrafi używać Mocy, aby narzucać swoją wolę nie-
Dwumyślnym. Eksperymenty Cilghal odkryły jednak, że nie jest on w stanie odczyty-
wać myśli - nawet Dwumyślnych - na większe odległości aniżeli Jedi, kiedy komuniku-
ją się poprzez Moc. Najwyżej odbiera uczucia i wrażenia - w najgorszym przypadku
niejasne wrażenie niebezpieczeństwa i niepokój.
- Chyba masz rację - odparł Luke, z ulgą stwierdzając, że Jacen nie wykorzystał
sytuacji, aby podać w wątpliwość osąd swoich towarzyszy. Przynajmniej starał się być
uczciwy i sprawiedliwy w swoich działaniach. - Ja też tak zrozumiałem tę sytuację.
- Oczywiście - dodał Jacen - teraz, kiedy Tesar i Lowie powiedzieli madame Thul
o debacie, możemy przypuszczać, że Raynar zostanie poinformowany bardziej kon-
wencjonalnymi metodami.
Luke zmarszczył brwi.
- A o tym skąd wiesz?
- O Tesarze i Lowiem? - Jacen uciekł wzrokiem w bok; widać było, że nie całkiem
panuje nad nerwami. - Nie wiedziałem, że to miał być sekret.
- Do tej pory nikomu o tym nie mówiliśmy - rzekł Luke. -A skoro wysyłam całą
trójkę na Dagobah, żeby sobie przemyśleli, czego chcą naprawdę...
- Wysyłasz też Tahiri? -jęknął Jacen. -Ależ ona nic nie powiedziała madame Thul!
Teraz to Mara się zasępiła.
- Ciekawe, skąd wiesz i to?
Jacen zawahał się na ułamek sekundy, ale zorientował się, że popełnił błąd, więc
odpowiedział:
- Tahiri i ja często rozmawiamy.
- O tym, co robią Lowie i Tesar? - zapytała Mara. - Czy ona dla ciebie szpieguje?
- Po prostu rozmawiamy - upierał się Jacen. - Czasem przewijają się i ich imiona.
-Nie mogę w to uwierzyć! - Luke potrząsnął głową w desperacji. Czy naprawdę
sprawy zaszły już tak daleko, że rycerze Jedi szpiegują się wzajemnie? - Może i ty po-
winieneś do nich dołączyć na Dagobah.
-Nie zdradziłem zaufania mistrzów - spokojnie przypomniał Jacen. - Ale jeśli taka
będzie twoja decyzja, to oczywiście pojadę.
- Pomyślę o tym - ponuro rzekł Luke. - Tymczasem koniec ze szpiegowaniem. Je-
śli nie możemy ufać sobie nawzajem, nie mamy szansy ocaleć.
-Podobno szpiegowanie buduje zaufanie - zacytował Jacen maksymę, którą Luke
często słyszał od Leii jeszcze w czasie jej politycznej kariery. Wyczuł chyba niezado-
wolenie Luke'a, bo dodał szybko: - Ale chyba i tak nieprędko znów porozmawiam z
Tahiri.
- Dziękuję - powiedział Luke.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
80
- Proszę bardzo - odparł Jacen i spojrzał w kierunku wyjścia. - Jeśli to wszystko, to
chyba powinienem...
- Niezła próba - oceniła Mara i zablokowała mu drogę. - A ja nadal chcę się do-
wiedzieć, co ukrywasz.
Jacen nie zawahał się nawet, tylko znów pokręcił głową.
- Niestety, nie mogę ci powiedzieć.
- Czy to ma coś wspólnego z tym, co zrobiłeś Benowi? - głos Mary stał się ostry
jak wibroostrze. Była jeszcze bardziej zaniepokojona niż Luke, kiedy usłyszała, czego
dowiedział się od Tesara i Lowiego. - Z blokadą wspomnień?
Jacen nie wydawał się tak zaskoczony, jak powinien.
- Wcale nie - rzekł. - Uczyniłem to, aby go chronić.
- Przed czym? - zapytała Mara.
- Nocowaliśmy w okolicy wioski Ewoków, kiedy zaatakował Gorax - wyjaśnił. -
Zanim tam dotarliśmy, zmiótł połowę wioski i już wracał do domu.
Luke poczuł, jak gniew Mary opada. Goraksy były prymitywnymi olbrzymami,
wielkimi jak drzewa na lesistym księżycu i doskonale znanymi z brutalnego charakteru.
- Rozumiem. Obawiałeś się, że te wspomnienia będą go straszyć.
- No, właściwie to nie - odrzekł Jacen. - Ben wie lepiej niż większość dzieci w je-
go wieku, że galaktyka pełna jest potworów, więc jestem przekonany, że przy pewnej
pomocy dorosłych poradziłby sobie z tym, co zobaczył.
- Jesteś bardziej tego pewien niż ja - odparł Luke. - Czy wyczuł w Mocy ich śmierć?
Jacen skinął głową.
- Czuł też to samo, co ofiary Goraksa.
Dłoń Mary powędrowała ku ustom.
- Dlatego zablokowałeś... - domyślił się Luke.
- Nie - zaprzeczył Jacen. - Zablokowałem pamięć Bena dlatego, żeby zapomniał o
tym, co ja zrobiłem.
- A co zrobiłeś? - spytał Luke.
- Ben zaczął krzyczeć, że muszę uratować Ewoków, ściągając na nas uwagę Go-
raksa - wyjaśnił Jacen. -Ale nie mogłem zabrać go ze sobą do walki, a w lesie wyczu-
łem jeszcze jednego olbrzyma...
- Więc nie mogłeś też zostawić go samego - dokończyła Mara. Jacen skinął głową.
- Użyłem Mocy, żeby nas ukryć. Zamilkł.
- I co? - zagadnął Luke.
- Ben był tej nocy bardzo wrażliwy - ciągnął Jacen. - Wyczuł, co stało się z więź-
niami w jaskini.
- I chciałeś, aby tego nie pamiętał - domyśliła się Mara.
- Rano zaczął się już znowu wycofywać z Mocy - mówił dalej Jacen. - Jest jeszcze
bardzo młody... mam wrażenie, że oskarża Moc o wszystkie złe rzeczy, które w niej
wyczuwa.
- Też tak myślę - zgodził się Luke. Oboje z Marą stworzyli podobną teorię wkrótce
po wojnie, kiedy się okazało, że Ben coraz bardziej wycofuje się z Mocy. - Jak właści-
wie zablokowałeś mu pamięć?
Troy Denning
Janko5
81
- To forma iluzji Mocy - wyjaśnił Jacen. - Adepci nazywają ją wytarciem pamięci.
Luke zmarszczył brwi.
- To brzmi bardzo inwazyjnie jak na Fallanassich - mruknął. -A ja sobie nie przy-
pominam żadnych technik Białego Nurtu, które mogłyby w trwały sposób wpłynąć na
umysł innej osoby.
Jacen uśmiechnął się i bezradnym gestem rozłożył dłonie.
- Cóż, Akanah powiedziała mi, że byłem drugim najgorszym jej uczniem, jakiego
kiedykolwiek miała.
- Cieszę się, że wciąż jestem dla niej numerem jeden - mruknął Luke, wcale nie-
ubawiony. Zadumał się na chwilę, po czym dodał: - Rozumiem, czemu zablokowałeś
mu pamięć. Prawdopodobnie będę ci za to wdzięczny, kiedy znajdę czas, by o tym
pomyśleć.
-A ja jestem wdzięczna już teraz - dorzuciła Mara. Luke wyczuł, że całkiem już
przebaczyła Jacenowi. - Mam nadzieję, że nauczysz mnie tej techniki.
- Nie jestem tak dobrym przewodnikiem jak Akanah - odpowiedział. - Ale chętnie
spróbuję.
- Tak czy owak, chcę wiedzieć, dlaczego po prostu nie powiedziałeś Marze i mnie,
co się stało - rzekł Luke. - Rozumiem, że chciałeś chronić Bena, ale to nie ma sensu.
- To prawda, Jacenie - powiedziała Mara, zmuszając się do surowego tonu. - Nie
ma usprawiedliwienia dla tajemnic ukrywanych przed nami.
- Przykro mi - mruknął Jacen, wyraźnie zawstydzony. - Powinienem był powie-
dzieć wam o tym, ale uznałem za bardzo nierozsądne, że w ogóle go na to naraziłem.
- I chciałeś przed nami ukryć to, co się stało? - zapytał Luke.
- Nie wiem dlaczego, ale czuję, że Ben potrzebuje mnie, abym poprowadził go do
Mocy - wyjaśnił Jacen. - A pomyślałem, że jeśli dowiecie się o tym wszystkim, więcej
mi go nie powierzycie.
- Jacen! - zawołała Mara z niedowierzaniem. - Jak mogłeś tak pomyśleć?
Jacen wydawał się zmieszany.
- Nie jestem pewien. Tylko myślałem...
- To źle myślałeś! - powiedziała Mara. - Byłeś dla Bena cudowny, nie ma nikogo
innego, komu powierzyłabym go tak chętnie. Ale koniec z tajemnicami. - Spojrzała na
Luke'a. - Zgoda?
- Zobaczymy. - Luke wydawał się nieco mniej skłonny do wybaczania niż jego
żona. Nie było wątpliwości, że Jacen miał na Bena dobry wpływ, ale Luke dalej nie
wiedział, dlaczego jego siostrzeniec wciąż odcina swoje uczucia w Mocy. - Wciąż jed-
nak kryjesz coś przed nami, a ja chciałbym wiedzieć, co to jest.
- Wiem, że byś chciał - odparł Jacen. - Ale mówiąc cokolwiek więcej zdradziłbym
zaufanie, a tego nie zrobię.
- Jacenie, jeśli masz być nadal rycerzem Jedi, musisz stawiać zakon na pierwszym
miejscu - przypomniał Luke. - Nie możemy sobie już pozwolić na dzielenie lojalności.
- Rozumiem to i opuszczę zakon, jeśli...
- Nikt tego nie chce - przerwała mu Mara. Luke poprzez łączącą ich więź Mocy
posłał w jej stronę strumień irytacji, ale ona zignorowała go i ciągnęła dalej: - Musimy
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
82
jedynie zyskać pewność, że ta tajemnica nie będzie miała wpływu na twoje obowiązki
jako Jedi.
- Nie będzie - zapewnił Jacen z wyraźną ulgą. - Mogę nawet obiecać, że dzięki te-
mu będę jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby stać się dobrym Jedi i utrzymać siłę
naszego zakonu.
Jacen odsłonił się wreszcie; teraz widać było, że mówi prawdę. Że niezależnie od
tego, jaka jest natura jego tajemnicy, uważa pozostanie w zakonie Jedi za najlepszy
sposób jej ochrony.
- Myślę, że musimy ci po prostu uwierzyć na słowo - rzekł Luke spokojnie. - Nie
zawiedź nas.
Miał już zamiar zwolnić siostrzeńca, kiedy poczuł w Mocy ciężar poczucia winy,
wyraźnie dochodzący od strony drzwi do wewnętrznej części biura. Podszedł tam i
ujrzał Ghenta, leżącego w kącie pod stacją roboczą i montującego coś pod blatem do
pisania. Mara wśliznęła się w ślad za Lukiem.
- Ghent!
Slicer, siadając, uderzył się w głowę, a poczucie winy w Mocy zmieniło się w
strach. Rzucił okiem w kierunku R2-D2, który stał po drugiej stronie pokoju, oderwał
małe urządzenie od spodu blatu i połknął je.
- Czyżbyś rozkładał urządzenia podsłuchowe w biurze Luke'a? - zapytała Mara.
Tatuaże na twarzy Ghenta pociemniały z zakłopotania.
- P-p-przepraszam.
Użyła Mocy, aby wyciągnąć slicera spod stołu, i zaczęła przeszukiwać mu kiesze-
nie, wydobywając na światło dzienne imponującą kolekcję pluskiew.
- Czy to prezydent Omas kazał ci to pozakładać? - zapytała Mara.
Ghent skinął głową.
- Powiedział, że to dobre dla Sojuszu - wyjaśnił. Wyjął jedną z pluskiew z ręki
Mary i zaczął nerwowo wykręcać jej malutką antenkę. - I dodał jeszcze, że jeśli tego
nie zrobię, nie będę mógł więcej pomagać przy Artoo.
- Rozumiem - rzekł Luke, dołączając do nich.
Przez chwilę rozglądał się po pomieszczeniu. Zauważył przesunięty notatnik na
blacie stacji roboczej, pręt rejestrujący, który sam się włączył w tajemniczy sposób,
holosześcian z podobiznami Bena i Mary ustawiony niewłaściwą stroną na półce.
- Skończyłeś?
Ghent wyglądał na zmieszanego.
- N-nie całkiem.
- W porządku. - Luke gestem wyprosił Marę i Jacena na zewnątrz. - Więc musimy
pozwolić ci pracować.
- Pozwolisz mu dokończyć? - zdziwił się Jacen.
- Oczywiście. - Luke kuksańcem przepędził siostrzeńca. - Nie mówiłeś mi przy-
padkiem przed chwilą, że szpiegowanie buduje zaufanie?
Troy Denning
Janko5
83
R O Z D Z I A Ł
10
Trzy skoki po opuszczeniu Lizil Han sprawdzał systemy, a Leia wykreślała kurs
na Szlak Rago, długi szlak nadprzestrzenny, który przeniósłby ich z powrotem na tery-
torium Sojuszu Galaktycznego. Do tej pory „Swiff' zachowywał się bez zarzutu, przy-
pominając im nawet o posiłkach, kiedy mózg statku zauważał, że żaden procesor żyw-
ności nie był używany od długiego czasu.
- Nie podoba mi się to - rzekł Han, obserwując wykres temperatury powłoki. -
Żadna maszyna nie jest tak niezawodna.
- Przeciwnie, kapitanie Solo - odparł C-3PO. - Przy właściwym serwisie, eksplo-
atacji w odpowiednim środowisku i braku przeciążeń parametrów eksploatacyjnych
maszyny są bardzo niezawodne. Awarie wynikają najczęściej z nieuwagi układu biolo-
gicznego. Mogę wam powiedzieć z własnego doświadczenia, że to prawda.
- Uważaj, co mówisz, Threepio - poradziła Leia. -Nie jest mądrze obrażać dłoń,
która cię oliwi.
- Ależ oczywiście - odparł C-3PO. - Nie chciałem w żadnym razie sugerować, że
pani lub kapitan Solo kiedykolwiek mnie zaniedbywaliście, ale miałem też innych wła-
ścicieli.
- Innych właścicieli? No, to jest jakaś myśl. - Han spojrzał w stronę stanowiska
drugiego pilota, gdzie w samoregulującym, superwygodnym fotelu Support Gel sie-
działa Leia. - Jak wchodzą te współrzędne skoku?
- Prawie skończyłam - powiedziała. - Komputer nawigacyjny jest dość powolny,
przynajmniej w porównaniu z „Sokołem".
Han poczuł lekki przypływ dumy.
- Czy to cię zaskakuje? „Sokół" ma najlepszy...
Przerwał mu ostry dźwięk alarmu.
- Wiedziałem! - rzekł Han, spoglądając na migający wskaźnik w hipernapędowej
części ogromnego panelu kontrolnego. - Ten stabilizator warp pod koniec ostatniego
skoku trochę się przegrzał.
-Prawdę mówiąc, kapitanie Solo, status systemów „Swiffa" pozostaje optymalny -
zameldował C-3PO. - Na pokładzie transportera klasy Dray dźwięk ten oznacza ostrze-
żenie zbliżeniowe.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
84
Han przeniósł wzrok na obszar czujnikowy konsoli i zobaczył migający wskaźnik.
- To kiepsko. - Zresetował alarm, po czym włączył interkom.
- Bądźcie gotowi, tam z tyłu.
Noghri odpowiedzieli, że są zawsze gotowi, a zespół czujników statusu przybrał
kolor pomarańczowy, wskazując, że uruchomiono systemy uzbrojenia „Swiffa".
Han włączył ekran taktyczny i stwierdził, że za nimi właśnie otworzyła się dziura
czasoprzestrzenna. Chwilę później deformacja się zamknęła, a w jej miejsce pojawił się
symbol.
- Wiedziałem, że ucieczka poszła nam zbyt łatwo - oznajmił Han. Po wysadzeniu
Verpine i Tito ze statku, po prostu podnieśli rampę „Swiffa" i przepchnęli się przez
membranę śluzy powietrznej, zanim zdezorientowani Killikowie mieli szansę ich po-
wstrzymać. - Ktoś musiał nam przykleić na pancerzu układ naprowadzający.
- Może i tak - zgodziła się Leia. Po wylocie z Lizila, w ramach standardowych
procedur, dość dokładnie sprawdzili pomieszczenia pod tym kątem, ale nie było czasu
zrobić tego samego z kadłubem bez lądowania. - I tak niewiele im to da. Będziemy
gotowi do skoku w ciągu trzydziestu sekund.
- Chyba że w ciągu dwudziestu oni zaczną strzelać. - Han zajął się czujnikami, usi-
łując się zorientować, jaki statek ich ściga.
- W walce ta balia niestety w niczym nie przypomina „Sokoła".
Zanim zdołał zebrać odczyty, na ekranie pojawił się kod statku, identyfikując go
jako kalamariański transporter klasy Sailfish, o nazwie „Prawdziwy Biznes". Chwilę
później szczebiotliwy głos Squiba zaczął ich wywoływać przez otwarty kanał komuni-
kacji.
-Solo, jesteś tam?
„Biznes" odpalił silniki jonowe i zaczął się zbliżać.
Han spojrzał na Leię, która wydawała się równie zdziwiona jak on, po czym włą-
czył łączność.
-Tak, jesteśmy.
- Co robicie? - zapytał drugi Squib, prawdopodobnie Grees.
- Lecicie nie w tę stronę.
-Zaczęliśmy się czuć niemile widziani - wytłumaczył Han. - To chyba dobre okre-
ślenie, co? Noghri wciąż czują się ździebko obolali po spotkaniu z waszymi robalami
komandosami.
- Hej, wiedzieliśmy, że nie mają z wami szans - rzekł Sligh.
- Ale trzeba było spróbować.
- Nieźle wam się udało napuścić na nas Titę - zauważył Grees tonem raczej
gniewnym niż pełnym podziwu. - Załatwił Krafte i Seneki, zanim zdołaliśmy go po-
wstrzymać.
- Ale bez urazy, co? - wtrąciła Elama. „Biznes" zwolnił wreszcie, ale nadal dryfo-
wał w kierunku „Swiffa", powoli zmniejszając dystans. - To my zaczęliśmy, więc
bądźcie uczciwi.
- Jasne - odparła Leia. -Ale czemu mi się zdaje, że nie po to za nami lecieliście,
żeby zlikwidować podziały i granice?
Troy Denning
Janko5
85
- To mi się właśnie w was podoba, chłopaki - pochwalił Sligh.
- Nic wam nie umknie.
- Przydałby nam się ktoś taki jak wy w naszej robocie - dodała Elama.
Nastąpiło pełne wyczekiwania milczenie.
- Próbujecie nas wynająć?
- Zatrudnić - poprawił Sligh. - Wynająć to takie brzydkie słowo.
- Wojna służy korzystnym interesom - dodała Elama. - A ta będzie coraz większa i
coraz lepsza. Możecie mi zaufać, kiedy mówię, że jeszcze będziemy mieli bardzo dobre
korzystne relacje.
-Nie ma szans - odparł Han. Sprawdził systemy uzbrojenia i stwierdził, że wszyst-
kie lampki statusu świecą na zielono. Jeśli Squibowie nadal będą się zbliżać, bardzo się
zdziwią. „Prawdziwy Biznes" może i był lepiej uzbrojony niż „Swiff', ale „Swiff' miał
za to artylerię Noghrich i Hana Soło w fotelu pilota. - Ale dzięki za ofertę.
- Powiedzmy sobie całkiem jasno, Solo. - Głos Greesa zabrzmiał basowo i groźnie.
- To jest propozycja nie do odrzucenia.
- A ja nie cierpię, kiedy ktoś mi mówi, czego mam chcieć. - Han zerknął i stwier-
dził, że obliczenia do następnego skoku są zakończone. Dał Leii znak, żeby przesłała je
do układu nawigacyjnego. -Więc może...
- Słuchaj, naprawdę nic do ciebie nie dociera? - przerwał mu Grees. - Jaina wciąż
jest w przestrzeni Kolonii. Możemy pomóc wam dotrzeć do niej... albo sami się nią
zajmiemy.
Palec Leii zawisł nad klawiszem transferu.
- Grozicie naszej córce?
- Wcale nie - zaprotestowała Elama. - Dajemy wam szansę na jej ochronę.
Han zakipiał gniewem.
- Spróbujcie tylko jakiegoś numeru, a nie tylko was powstrzymam, ale osobiście
wywlokę z futra i nakarmię wami Togorianina.
- No i kto teraz grozi? - zapytał Grees. - Myślisz, że jesteś dla nas za dobry, więc
jaki mamy wybór?
- To wasza własna wina - odparł Sligh. - Nie odpowiadamy za to, co się stanie.
- Dosyć tego! - Han chwycił drążek i przepustnice, przygotowując się do obróce-
nia „Swiffa" w pozycję do ataku. - Nie zostanie z was nawet tyle, żeby...
Leia sięgnęła i powstrzymała jego dłonie.
- Han, nie. Zmarszczył brwi.
- Dlaczego nie?
- Pomyśl tylko - Leia wyłączyła mikrofon. - Dlaczego oni tak naprawdę przylecieli
za nami? Czemu wydali na nas wyrok śmierci?
Han się zastanowił.
- Racja. Wciąż nie rozliczyli się z Killikami za Juuna i Tarfanga.
- Nie, to nie to. - Leia pokręciła głową. - Zaręczyli za nas przed Lizilami. Jeśli po-
wiemy Sojuszowi, co planuje Kolonia, wina spadnie na nich.
Han odetchnął głęboko.
- Próbują odwrócić naszą uwagę.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
86
- Właśnie - zgodziła się. - Nie muszą nas ani zabijać, ani wynajmować. Wystarczy,
że nas trochę opóźnią, może nawet będą mieli szczęście i naprawdę nas unieszkodli-
wią...
- Musimy lecieć dalej, prawda? - przerwał jej Han. Skinęła głową.
- Musimy.
Przeniosła koordynaty skoku do układu nawigacyjnego i Han nagle poczuł w sercu
straszliwy ciężar. Przecież Squibowie, nawet jeśli zdołają się wywinąć od odpowie-
dzialności za zdradę „lorda Rysto", z pewnością stracą fortunę, kiedy zamachy się nie
powiodą. A Squibowie nienawidzili tracić pieniędzy.
„Biznes" zaczął przyspieszać. Zaćwierkały alarmy, meldując, że „Swiff' jest wła-
śnie badany przez czujniki celownicze. Z komunikatora rozległ się głos Sligha:
- Nie wierzę, że nam to robisz, Solo. Nie kochasz swojej córki?
Han próbował zignorować Squiba, ale pytanie było zbyt bolesne. Oczywiście, że
kochał Jainę. Przenosiłby gwiazdy, żeby ochronić oboje swoich dzieci, żeby ich nie
stracić, tak jak stracił Anakina. Ale z każdym dniem stawało się to coraz trudniejsze.
Najpierw Jaina stała się Jedi, potem pilotem Eskadry Łotrów, a teraz wraz z Zekkiem
zostali Dwumyślnymi. Oboje walczyli po niewłaściwej stronie w tej wojnie, która zdaje
się nie mieć końca. Kiedy córka jest tak uparta jak Jaina, ojciec może zrobić tylko tyle i
nic więcej... nawet jeśli tym ojcem jest Han Solo.
- Oni nie blefują, Leio - rzekł, pozostawiając wyłączony mikrofon. - Wiesz, że to
zrobią.
- Będą próbować - przyznała Leia. - Ale Jaina potrafi o siebie zadbać.
- Tak, wiem. - Han pchnął w przód dźwignie przepustnic i zaczął przyspieszać w
kierunku „Biznesu". Wiedział, że Leia ma rację... że każdy zabójca, którego Squibowie
naślą na Jainę, gorzko pożałuje, ale to nie czyniło ich decyzji ani trochę łatwiejszą. -
Ona ma to chyba we krwi.
- Co ma we krwi? - zapytała Leia.
- Bycie Jedi - odrzekł. Alarmy rozdzwoniły się, kiedy „Biznes" otworzył ogień. -
Cokolwiek Luke zrobi z zakonem, ty i tak tam zostaniesz. Obowiązek stoi zawsze u
ciebie na pierwszym miejscu.
Leia wydawała się urażona, ale niechętnie skinęła głową.
- Nie jestem jedyna, Han.
-Wiem, księżniczko. - „Swiff' zadygotał, kiedy przyjął na tylne tarcze pierwszą
salwę. Han uruchomił hipernapęd, gwiazdy rozpłynęły się w opalizującą plamę. - Ale
mnie Luke nigdy nie da miecza świetlnego.
Troy Denning
Janko5
87
R O Z D Z I A Ł
11
Konwój znajdował się zaledwie o kilka minut od stolicy Verpine, zataczając łuk
ponad odległą żółtą kropką - słońcem systemu Roche - w ostatecznym podejściu do
pocętkowanej światłami asteroidy Nikiel Jeden. Z wygaszonymi częściowo silnikami
jonowymi i sylwetkami pękatymi niczym pączki, gatherery Slayn & Korpil wyglądały
raczej jak długi rząd wracających z pastwiska przeżuwaczy niż jak śmiercionośna siła
ofensywna. Mara wyczuwała na każdym statku może z dziesięć istot, ale niektóre z
nich dawały ślad zbyt niewyraźny, jak na Verpine, elektryczny szum w Mocy zaś przy-
pominał jej gorącą noc w dżungli, gdzie nagle wszystkie stworzenia wydawały się go-
towe, aby rzucić się na siebie wzajemnie. Z pewnością coś było nie w porządku z tym
konwojem.
Przesunęła swojego stealthX-a w pozycję do ataku za ostatnim statkiem w rzędzie
i czekała cierpliwie, aż Jacen i Luke przedrą się do przodu, używając Mocy, aby od-
wrócić uwagę artylerii, gdy przelatywali pod niezgrabnymi gathererami. Chociaż wy-
czuwali na pokładach transporterów rozmyte obecności, Luke całą uwagę przelewał na
więź bitewną, prosząc Marę i Jacena, aby okazali opanowanie.
Hologram, jaki przesłali im Solo, ostrzegający o potężnym zamachu owadów, był
tak zniekształcony, że nawet R2-D2 nie mógł potwierdzić, iż charakterystyka głosu
należała do Leii. Luke, a z nim kilku innych mistrzów natychmiast zaczęli podejrzewać,
że ta wiadomość to fałszerstwo, aby skłonić Jedi do atakowania legalnych konwojów.
Luke podjął więc decyzję, aby wysłać grupę do każdej owadziej kultury Sojuszu, ale ze
ścisłymi rozkazami nieangażowania się w bitwę, dopóki nie okaże się na pewno, że
Killikowie rzeczywiście przygotowują zamach.
Dlatego teraz Mara była tak zaskoczona, kiedy ujrzała jaskrawobiały rozbłysk na
czele konwoju. Wyglądało to jak wybuch czarnej bomby, ale ani Jacen, ani Luke nie
ostrzegli jej o strzale, a na ekranie taktycznym nie było widać nic, co by sugerowało, że
atak rzeczywiście się zaczął.
Konwój zaczął się dzielić - standardowa procedura, jeśli dowódca chciał mocniej-
szej ochrony - ale dalej zdążał w kierunku asteroidy.
- Dziewiątka - zwróciła się Mara do robota astromechanicznego. - Czy tam na dole
toczy się jakaś bitwa?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
88
Robot zameldował, że silna eksplozja baradium właśnie zniszczyła lekki transpor-
ter podchodzący do Nikła Jeden.
- Widziałam czarną bombę - powiedziała Mara. - To znaczy, jeśli jest coś na po-
wierzchni...
Więź bitewna nagle wypełniła się szokiem i zaskoczeniem. Mara czuła przez Moc
gniew i palące napięcie Luke'a, co oznaczało, że on zna już odpowiedź na pytanie, jakie
chciała właśnie zadać swojemu robotowi. Na powierzchni asteroidy nie było śladu bi-
twy.
A więc Jacen zaatakował bez prowokacji.
Mara spojrzała na ekran, gdzie przewijała się długa lista: PROJEKTORY TARCZ,
WEJŚCIA ŚLUZY POWIETRZNEJ, LOKALIZACJE DZIAŁ LASEROWYCH,
BUNKRY OBRONNE, TRANS-PASTALOWE PANELE WIDOKOWE, LAMPY NA-
PROWADZAJĄCE... wszystko, co jej astromechaniczny robot mógł zidentyfikować
na asteroidzie.
- Wystarczy, Dziewiątka - rzekła Mara. - Myślę, że mam już odpowiedź.
Sięgnęła ku Jacenowi i wyczuła jego zniecierpliwienie; gotów był zatrzymać ga-
therery, zanim dotrą do Nikła Jeden.
Mara nakazała mu się wycofać.
Kolejna czarna bomba eksplodowała z przodu konwoju, rozpryskując strzępy po-
włoki i kawałki wyposażenia na wszystkie strony.
Mara zdenerwowała się tak, że musiała przerwać kontakt. Gniew był zbyt niebez-
pieczny, aby go dzielić w bitwie. Niszczył samodyscyplinę każdego, kogo dotykał,
zaciemniał osąd i sprawiał, że zabijanie stawało się kwestią osobistą.
Strzelec dolnej baterii Verpine zauważył cień stealthX-a Mary i zaczął przeszywać
otaczającą go ciemność strzałami z lasera. Mara odskoczyła na bok bez jednego strzału
i wyczuła, że Jacen usiłuje znowu nawiązać więź, sięgając ku niej w zmieszaniu i fru-
stracji. Jedną z wad stealthX-ów i powodem, dla którego tylko Jedi mogli nimi latać,
były sztywne zasady ciszy komunikacyjnej, nie-pozwalające na normalne rozmowy.
Piloci musieli porozumiewać się za pomocą więzi bitewnej, która opierała się głównie
na emocjach, wrażeniach i migawkowych obrazach widzianych umysłem.
Konwój utworzył ciasną, trójwymiarową formację i w dalszym ciągu podchodził
do Nikła Jeden. Jego artyleria ostrzeliwała gęsto powierzchnię asteroidy. Nie wiadomo
było, czy strzelcy starają się zniszczyć obronę, czy po prostu reagują na atak Jacena.
Podobnie jak Luke, Mara nie uruchamiała broni.
Chwilę później poczuła, jak Luke otwiera się znowu na więź bitewną, a ulga Jace-
na przeniknęła Moc. Powtórzył swoje wezwanie do ataku, dzieląc się z nimi niepoko-
jem i lękiem. Luke odpowiedział niezadowoleniem, skłaniając go do wycofania się.
Więź wypełniła nagła iskra zrozumienia, a za nią wrażenie bólu i oburzenia. Mara
domyśliła się, że Jacen wreszcie zrozumiał, iż partnerzy wątpią w słuszność jego oceny
i nie wierzą, by atak był słuszny tylko dlatego, że on sam go zainicjował.
Zaledwie ta myśl przemknęła Marze przez głowę w jej umyśle pojawił się obraz
ziejącego prostokąta wlotu do hangaru. Baterie turbolaserów w czterech jego kątach
milczały; ich wieżyczki były rozdarte przez wewnętrzne wybuchy. Na powierzchni
Troy Denning
Janko5
89
asteroidy obok hangaru stał pojedynczy gatherer, a z jego śluzy wysypywał się szereg
ubranych w kombinezony przestrzenne Killików.
- Dziewiątka! - Mara prawie krzyczała. - Mówiłeś, że na asteroidzie nie ma śladów
walki!
Robot odpowiedział, że żadnych śladów nie zauważył.
- A co z tymi bateriami turbolaserów? - zapytała Mara. - A Killikowie?
Dziewiątka zapewnił, że baterie po prostu nie działają, Killikowie zaś opuszczają
statek, a nie atakują.
- Nieważne - bąknęła Mara, jednocześnie z ulgą i lekkim wstydem. Z ulgą, bo
stwierdziła, że Jacen ma jednak powód do ataku; ze wstydem, bo pozwoliła, aby za-
strzeżenia jej u Luke'a - które teraz wydawały się bezpodstawne - zmniejszyły skutecz-
ność ekipy. - Wybieraj cele według zagrożenia, Dziewiątka.
Robot podświetlił symbol transpondera w pobliżu końca konwoju i Mara natych-
miast ustawiła się za gathererem, którego przedstawiał. Wystrzeliła pierwszą czarną
bombę i natychmiast odskoczyła, przyspieszając w kierunku kolejnego celu. Chwilę
potem przestrzeń za nią rozbłysła, a ekran taktyczny wypełnił się zakłóceniami. Wy-
strzeliła drugą bombę, nie oglądając się nawet, aby sprawdzić, jakie szkody wyrządziła
pierwsza. Lekki transporter nie był zbudowany tak, aby wytrzymać bezpośrednie tra-
fienie czarną bombą Jedi.
Pośrodku konwoju eksplodowały kolejne czarne bomby, kiedy Luke dołączył do
walki. StealthX-y wirowały wokół gathererów, atakując ze wszystkich stron. Artylerzy-
ści konwoju nie byli w stanie wyłowić czegokolwiek poza przelotnymi obrazami śmi-
gających statków, zalewali je więc jednolitą ścianą ognia laserów. Jedi z kolei pozwala-
li, aby Moc kierowała ich ruchami; prześlizgiwali się zręcznie, aż zniszczyli kolejne pół
tuzina statków.
Wreszcie piloci konwoju zdali sobie sprawę, że są jak ryby w sieci. Rozproszyli
się - każdy z gathererów ruszył w inny kąt niewidzialnego sześcianu. Po drodze strzelcy
wciąż próbowali na oślep zasypywać strzałami wroga. Teraz dołączyły do nich również
baterie naziemne Nikła Jeden, próbując stworzyć bezpieczne szlaki podejścia dla ocala-
łych „przyjaciół". Ale i tak zamieszanie działało na korzyść atakującego.
Mara wyeliminowała dwa gatherery i wyczuła, że Luke zniszczył kolejnego. Po-
tem stwierdziła, że straciła z oczu Jacena. Wciąż czuła go przez więź, ale jego obecność
wydawała się ostrożna i płochliwa. Sięgnęła ku niemu z troską i zaciekawieniem. Od-
powiedź, jaką dostała, była zawadiacka i bezczelna zarazem, jakby Jacen wyzywał
ciotkę, by jeszcze raz w niego zwątpiła.
-Cokolwiek robisz, pistolecie, nie schrzań tego - mruknęła Mara. Liczyła na Jace-
na, że nadal będzie podsycał zainteresowanie Bena Mocą, ale wiedziała, że nic z tego
nie wyjdzie, jeśli będzie się nadal zachowywał jak zbłąkany Jedi. - Zbyt wiele od ciebie
zależy.
Jacen wydawał się zaskoczony jej przesłaniem, ale w tej samej chwili pomiędzy
Marą a jej kolejnym celem eksplodowało morze ognia, a robot wrzasnął, każąc jej zro-
bić unik. Poderwała maszynę i leciała dalej w tym samym kierunku, gdy nagle dostała
w burtę i straciła od razu wszystkie tarcze.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
90
- Szlag by to trafił! - syknęła, wciąż trzymając się kursu.
Dziewiątka zaczął wściekle wyć i piszczeć, wypełniając ekran najbardziej ponu-
rymi proroctwami, co się z nimi stanie, jeśli Mara natychmiast nie wycofa się z walki.
Zignorowała go i wystrzeliła ostatnią czarną bombę.
Trafiła gatherera tuż nad skrzydłem, a jego tarcze eksplodowały w oślepiającym
wybuchu bieli. Szyby stealthX-a pociemniały od eksplozji, a Mara poczuła silne zafa-
lowanie Mocy, kiedy próżnia wyssała załogę z rozdartego statku.
Jej statek zadrżał, kiedy coś wielkiego łupnęło w jego kadłub. Mara skurczyła się
w sobie i wstrzymała oddech, prawie się spodziewając, że zaraz usłyszy zdradziecki
syk katastrofalnej dekompresji. Kiedy jednak kolor szyb wrócił do normy, jedynym
skutkiem uderzenia okazała się plama owadzich wnętrzności na szybie - tak rozległa, że
zasłaniała jej widok dzioba własnego statku.
Natychmiast poczuła Luke'a sięgającego ku niej z troską. Zapewniła go, że
wszystko w porządku, przeszła na lot z przyrządami i z ulgą stwierdziła, że mówi
prawdę.
- Dziewiątka, możesz coś zrobić z tą szybą?
Robot obiecał, że zaraz włączy odmgławiacz.
-Ani mi się waż! - rozkazała. - Nie muszę mieć tego paskudztwa wszędzie!
Sprawdziła ekran taktyczny i ujrzała, że zostały już tylko trzy gatherery - dwa po
tej stronie asteroidy, gdzie był Luke, jeden blisko niej. Obróciła stealthX-a ku najbliż-
szemu celowi, ufając Mocy, że poprowadzi ją bezpiecznie wokół niewyraźnych kształ-
tów, które ledwie widziała przez zapaćkaną szybę. Astromechaniczny robot wystawił
jej na ekran uprzejme, ale pilne przypomnienie, że straciła niedawno tarcze.
- Spokojnie, Dziewiątka - mruknęła. - Nigdy nie dostaję więcej niż raz na akcję.
Robot zaćwierkał z powątpiewaniem, po czym spytał, czy zawsze lata na ślepo.
- Nie jestem ślepa - oburzyła się. - Mam Mo...
Dziewiątka przerwał jej ostrym gwizdem, meldując, że właśnie otrzymał despe-
racką wiadomość od królowej ula Nikiel Jeden.
- Przełącz na komunikator - poleciła.
Dziewiątka odpowiedział, że wezwanie nie pochodzi z ogólnego kanału łączności,
lecz jest przekazywane przez częstotliwości radiowe, których Verpine używali do poro-
zumiewania się między sobą.
- Dobrze. Co ona mówi?
Na ekranie Mary ukazała się wiadomość:
POMOCY, DAWNI RAZEM ZE ZDRAJCAMI MEMBROZJI VERPINE ATA-
KUJĄ KOMNATĘ-SERCE!
- Dawni? - zapytała Mara.
Dziewiątka uważał, że królowa mówi o Killikach.
- Powiedz jej, żeby się zabarykadowała. Będziemy najszybciej, jak się da.
Na jej ekranie natychmiast pojawiło się pytanie: KTO?
- Powiedz, że jesteśmy Jedi. Ci sami, którzy zaatakowali konwój.
Robot pisnął twierdząco i w pół sekundy później na ekranie pojawiła się odpo-
wiedź królowej.
Troy Denning
Janko5
91
- RÓJ PROSI, ŻEBY NIEWIDZIALNI JEDI SIĘ POSPIESZYLI, BO
ZDRAJCY MEMBROZJI WPUŚCILI JUŻ DAWNYCH DO KOMNATY-SERCA, A
SAMCY-KTÓRZY-UMIERAJĄ-DLA-KRÓLOWEJ-ROJU JUŻ WALCZĄ.
Dziewiątka dodał własny komentarz, informując, że siły naziemne właśnie biorą
na cel gatherery. Zasugerował też, że Jedi i tak będą tylko przeszkadzać, atakując te
same cele.
Mara sprawdziła ekran taktyczny - siły naziemne Verpine rzeczywiście wydawały
się atakować konwój, a raczej to, co z niego zostało.
- Lepiej, żeby to była prawda - warknęła. Roboty z serii R-9 znane były z tego, że
samowolnie podwyższały procedury samozachowawcze. - Jeśli zmieniasz dane tylko
po to, żeby mnie zmusić do odwrotu, zaplanuję ci kasację systemu szybciej, niż zdołasz
policzyć od miliona do dziesięciu.
Robot zapewnił ją że przekazuje tylko prawdę i samą prawdę, a jako dowód poka-
zał, że skończyły się eksplozje wokół ich statku. Mara stwierdziła, że Dziewiątka praw-
dopodobnie ma rację - przynajmniej nie widziała już smug światła przeświecających
przez maź oblepiającą jej iluminator - i postanowiła mu uwierzyć. Sięgnęła ku Luke'o-
wi i wezwała go do siebie.
- Dobrze, Dziewiątka - mruknęła. - Przekaż królowej, że lecimy.
Odpowiedź na ekranie pojawiła się niemal od razu.
- TAK, JESTEŚCIE BARDZO SZYBCY. WIDZIMY WAS JUŻ TERAZ,
JAK TNIECIE DAWNYCH SWOIM OSTRZEM ZOGNISKOWANYM PRZEZ
KRYSZTAŁ.
- Widzi nas? - Rozwiązanie pojawiło się w umyśle Mary niemal jednocześnie z
zadanym głośno pytaniem. - Jacen!
Szczęście i duma, które nagle wypełniły jej więź Mocy z Lukiem, dowodziły, że
mąż doszedł do tego samego wniosku. Podczas gdy oni zamartwiali się, czy Jacenowi
można ufać i czy przypadkiem nie spalił misji, on robił to, co do niego należało - zapo-
biegał zamachowi. Był już w komnacie-sercu.
Jacen był naprawdę bardzo dobrym Jedi.
- Spytaj królowej, czy uważa, że potrzebujemy...
Marze przerwał dźwięk alarmu, anonsując przybycie innych jednostek. Ekran wy-
pełnił się kodami transponderów sił zadaniowych Sojuszu Galaktycznego. Dziewiątka
zakomunikował na ekranie, że tych danych też nie zmienia.
Chwilę później w głośnikach kokpitu Mary rozległ się znajomy, chrapliwy głos
osoby w podeszłym wieku:
- Tu Wielki Komandor Gilad Pellaeon na pokładzie niszczyciela Sojuszu Galak-
tycznego „Megador". Informujemy Nikiel Jeden, że przybywamy z misją pokojową.
Prosimy o potwierdzenie.
Robot Mary zameldował, że królowa potwierdziła, choć „Megador" może mieć
problemy z otrzymaniem tej informacji, bo przyszła na falach radiowych Verpine.
- Tu Wielki Komandor Gilad Pellaeon na pokładzie „Megadora" - powtórzył Pel-
laeon. - Przybywamy z pomocą. Mamy podstawy, aby sądzić, że wrogie siły mogą
próbować obalić wasz rząd.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
92
Odpowiedział mu głos Jacena z osobistego komunikatora.
- Proszę uważać swoje podejrzenia za potwierdzone, admirale Pellaeon - rzekł. -
Nie ma jednak powodu do niepokoju. Jedi panują nad sytuacją.
- Jedi? - zapytał Pellaeon. Wydawało się, że mówi to z ulgą ale i z niepokojem,
chociaż bez zaskoczenia. - Powinienem się spodziewać.
Mara poczuła przez więź ciekawość Luke'a, a Jacen zapytał:
- Dlaczego?
- Otrzymuję raporty, że prawie wszędzie, gdzie Killikowie dotychczas zaatakowa-
li, czekali na nich Jedi.
Tym razem Luke nie musiał nawet przekazywać swojej ciekawości przez więź. I
znowu to Jacen się odezwał:
- Prawie? - zapytał.
- Obawiam się, że tak - rzekł Pellaeon. - Rozmawiam z Jedi Jacenem Solo, praw-
da?
- I z mistrzami Skywalkerami - dopowiedział Jacen. - Jesteśmy tu razem.
- Tak, właśnie to meldował mi mistrz Horn - rzekł Pellaeon. - Niestety, nasz garni-
zon przechwycił jego grupę, zanim zdążyli zapobiec lądowaniu Killików na Thyferrze.
Więź napełniła się niepokojem, choć Mara nie umiała powiedzieć, czyje to było
uczucie -jej, Luke'a czy Jacena.
- Nie chce pan chyba powiedzieć... - zaczął Jacen.
- Obawiam się, że muszę - odparł Pellaeon. - Killikowie przejęli kontrolę nad na-
szym zapasem bacty.
Troy Denning
Janko5
93
R O Z D Z I A Ł
12
Z orbity nadleciały tysiące smug srebrnego ognia, przecinając szmaragdowe
chmury deszczowe. Potop blasku był jaskrawy jak Jądro, a ziemia drżała tak mocno, że
widok w peryskopie skakał niczym kiepski hologram. Obraz jednak pozostawał wyraź-
ny na tyle, aby stwierdzić, że ostatnia fala statków zrzutowych - przynajmniej tych
kilka, które Jaina mogła naprawdę dostrzec przez ulewę - wylądowała prawie bez prze-
szkód. Pasażerowie opuszczali statki w pancernych ślizgaczach, kierując się ku setkom
tysięcy żołnierzy, którzy już zbierali się pod tarczą ochronną na skraju sektora zrzuto-
wego.
Jednak to nie sukces Chissów był przyczyną lodowatej bryły usadowionej między
łopatkami Jainy ani też łaskotania w żołądku, które nie chciało ustać. UnuThul zawsze
wiedział, że Kolonia nie będzie w stanie powstrzymać lądowania nieprzyjaciela. W
końcu Tenupe było kluczowym przyczółkiem frontu Killików, bramą do Świetlistego
Szlaku i serca Kolonii, Chissowie zaś zaangażowali dwie trzecie sił ofensywnych do
jego przechwycenia. Nic zatem dziwnego, że lądowanie zakończyło się powodzeniem;
nie było to specjalnie niepokojące. Jaina reagowała na coś innego, czego Wielki Rój
jeszcze nie odkrył.
Odeszła od peryskopu i zamrugała, czekając, aż jej wzrok przyzwyczai się na no-
wo do mdłego blasku kul świetlnych wewnątrz zatłoczonego tunelu. Powietrze było
gorące i wilgotne, przesycone zapachem bitewnych feromonów, a Moc wypełniał
przedbitewny niepokój, wspólny chyba dla wszystkich gatunków. Przejście było do-
słownie zapchane Killikami: miliony Joojów wielkości kciuka, nieskończone szeregi
masywnych Rekkerów, grupa półmetrowych Wuluwów. Było również kilka tuzinów
ochotników z innych gatunków insektoidów - modliszkowaci łowcy Snuub, pomarsz-
czeni wojownicy z Geonosis oraz kilku Kamarian, którzy nieustannie pytali o jej ojca.
Ujrzała nawet parę tłustych Squibów o ciemnej sierści, uzbrojonych w samopow-
tarzalne miotacze i detonatory termiczne, którzy nie odrywali od niej wielkich oczu.
Uśmiechnęła się i sięgnęła ku nim poprzez Moc, starając się ofiarować pokrzepienie i
uspokoić ich lęki. Nie za dobrze jej to wyszło - skrzywili się tylko i gapili dalej.
Jaina przyjrzała im się podejrzliwie. Jakoś trudno jej było sobie wyobrazić, żeby
dwóch młodych Squibów dołączyło do walki... jeśli nie byli zdesperowani lub głupi. Z
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
94
drugiej strony nie wierzyła, żeby mogli stanowić dla niej zagrożenie. Przypuszczalnie
coś innego wywoływało to poczucie niebezpieczeństwa... coś związanego z Chissami.
Jaina chciała wiedzieć, czy Zekk też czuje coś niezwykłego, ale w tej chwili jej
towarzysz znajdował się jakieś sto kilometrów wyżej, zbyt daleko, aby dzielić z nią
umysł. Dopóki ich własne gniazdo - Taat - było uwięzione w Mgławicy Utegetu, ich
więź umysłowa funkcjonowała jedynie na odległość kilkunastu metrów.
Sięgnęła ku Zekkowi poprzez Moc, łącząc się z nim przez prymitywną więź Jedi.
Ale nie poczuła nic niezwykłego, więc wycofała się z jego umysłu i spojrzała na półme-
trowego wzrostu Killiczkę stojącą obok niej.
- Wuluw, poinformuj UnuThula, że mamy... eee... mam przeczucie zagrożenia. -
Mówiąc to, bezmyślnie pocierała dłońmi ojej antenki. - Zapytaj go, czy Unu jest pe-
wien, że zwiadowcy odnaleźli wszystkie rezerwy Chissów.
Wuluw przyjęła polecenie krótkim „urbu". Ze swoimi ogromnymi, żółtymi oczami
i chityną tak cienką, że mógł ją połamać nawet silny wiatr, Killikowie z gniazda Wuluw
raczej nie byli idealnym materiałem na żołnierzy. Za to Wuluwowie dzielili swoje umy-
sły na znacznie większą odległość niż większość Killików - na prawie pół kilometra, w
porównaniu z kilkudziesięciu metrami typowego zasięgu - dlatego rozstawiono ich w
całym Wielkim Roju jako sieć komunikacyjną.
Chwilę później Wuluw przekazała, że UnuThul nie wyczuwa w Mocy żadnego
zagrożenia. Chciał też wiedzieć, czy Jaina wraz z Zekkiem próbuje kolejnej sztuczki,
jak kiedyś na Qoribu.
- Nie, nie - przerwała jej Jaina. - Też chcemy zniszczyć desant. Może po sromotnej
klęsce Chissowie się zastanowią, czy warto kontynuować wojnę.
Wuluw przekazała zapewnienie UnuThula, że wkrótce nauczą Chissów respektu
dla Kolonii. Mroczny ciężar Mocy zaczął narastać w piersi Jainy, zmuszając ją i resztę
Wielkiego Roju do działania. Tunel wypełnił się głośnym łomotem, a Wuluw przekaza-
ła nowy rozkaz UnuThula: polecał Jainie przygotować jej oddział do ataku.
Jaina zajrzała w boczny tunel, rozszerzający się w wielką podziemną komorę, jed-
ną z setek, które Killikowie wydrążyli od chwili wylądowania statków zrzutowych. Z
góry leciał nieprzerwany deszcz wilgotnej ziemi z dżungli, częściowo zasypując bladą
chitynę czterech kopaczy Mollomów, którzy już przebijali się ku powierzchni.
- Powiedz Unu Thulowi, że zaatakujemy statek dowództwa w każdej chwili - po-
wiedziała do Wuluw. Otwarła się na więź bitewną- głównie z Zekkiem, ale wiedziała,
że UnuThul też będzie ją monitorował - skinęła na swoje owadzie wojsko i ruszyła w
dół korytarza. - Uderzymy... - ciągnęła.
- Ur ruub - przerwał jej dowódca Rekkerów. - Uu b ruu.
- Racja - rzekła Jaina. - Musimy być pewni, że ochotnicy... [. - Szzzzzzzybko i
ossssssssstro - świsnął Snutib.
- UnuThul nam powiedział - dodał Geonosianin.
- W porządku - Jaina zastanawiała się, po co UnuThul mianował ją i Zekka do-
wódcami, skoro chciał sam prowadzić całą walkę. - Zapytaj, jeśli będziecie mieć jakieś
wątpliwości.
Troy Denning
Janko5
95
Zatrzymała się tuż przed wejściem i w milczeniu czekała, aż Mollomowie przebiją
się na powierzchnię. Na szczęście ziemia w dżungli była zbyt wilgotna, aby wzniecać
kurz przy spadaniu, ale w miarę jak kopacze docierali do powierzchni, z góry leciało
błoto i wkrótce podłoga komory stała się śliska. Wreszcie Mollomowie przekazali w
dół szybu ostrzeżenie, po którym z powierzchni dobiegło głośne, ssące mlaśnięcie.
Chwilę potem pociemniały od temperatury dziób statku zrzutowego wpadł do ko-
mory. Jego generatory tarcz, przeciążone, eksplodowały przy pierwszej próbie pokona-
nia ciasnego szybu, który Mollomowie pod nim wykopali. Przez otwór zaczął się wle-
wać deszcz, a przednie działa statku nie przerywały ognia. Napełniły komorę ogniem,
kolorowymi błyskami i parą, wybijając w ścianach i podłodze dziury wielkości banthy.
Jaina wykonała dłonią szeroki gest - użyła Mocy, by cisnąć ciężka masę mokrej
ziemi na działa. Wbiła błoto w dysze emiterów i ugniotła je mocno wokół cewek.
Chwilę później broń eksplodowała; wieżyczka uniosła się w górę, pozostawiając pię-
ciometrową wyrwę w górnej części korpusu.
Killikowie ruszyli naprzód gęstą falą. Maleńcy Joojowie zalali ściany i sklepienie,
potężni Rekkerowie wskakiwać na statek. Rekkerowie grzmieli gardzielami w dzikiej
radości, nurkując w dziurę pozostałą po wieżyczce. Już kilka sekund po wejściu pierw-
szych owadów cały pancerz statku drżał od stłumionych świstów i głuchych stuków.
Jaina zaklikała z aprobatą i sięgnęła Mocą, aby sprawdzić, czy wyczuje na pokła-
dzie obecność Jaggeda Fela. Byli teraz wrogami, ale nie chciała, by zginął. Jako zręcz-
ny taktyk i wysokiej rangi oficer Chissów, byłby wielkim atutem dla Kolonii -jeśli
oczywiście udałoby się go schwytać i sprowadzić do gniazda.
A gdyby tak stał się Dwumyślnym, rozmarzyła się, o ileż Poranny Werbel byłby...
- R u u buruub! - wykrzyknęła nagle Wuluw. Mała Killiczka odwróciła się i pędem
ruszyła z powrotem w głąb tunelu. - Bur!
- Nie! - Jaina złapała ją za ramię. - Tędy!
Jeśli Chissowie uzbrajali właśnie mechanizm samozniszczenia statku desantowe-
go, podziemie byłoby ostatnim miejscem, gdzie chciałaby się znaleźć w chwili nadej-
ścia fali uderzeniowej. Ciągnąc za sobą Wuluwkę, Jaina skokiem wspomaganym Mocą
znalazła się na pancerzu statku, po czym skoczyła jeszcze raz, przebywając kilka me-
trów dzielących ją od powierzchni.
Znalazła się pośrodku strefy lądowania Chissów, na polance pokrytej błotem i po-
piołem, której granice wyznaczały obalone przez eksplozję drzewa mogo. O sto metrów
dalej strefa lądowania gwałtownie przechodziła w dżunglę szkieletów, kłębowisko pni i
gałęzi, pozbawione liści przez defoliatory rozpylane przez Chissów. W dali, ledwie
widoczny przez strugi deszczu i nagie drzewa, wznosił się ogon drugiego statku, który
wpadł do takiej samej dziury jak ta, z której wyszła.
Oddział Chissów otworzył ogień z rusznic charric. Wuluw próbowała zanurkować
z powrotem pod ziemię, ale Jaina pociągnęła ją w przeciwnym kierunku.
- Mówiłam, żeby tędy! - warknęła i ruszyła przez polankę, biegnąc zakosami i
wlokąc za sobą Wuluwkę. - To bezpieczniejsze!
- Bur ub bbu!
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
96
- Oczywiście, że do nas strzelają. - Jaina dotarła do skraju polany i zanurkowała za
osłonę. - To nasz wróg!
Wylądowały pomiędzy dwoma zwalonymi drzewami mogo, a syki strzałów zmie-
niły się w trzaski, kiedy charriki zaczęły przebijać się przez pień grubości ścigacza.
- Rr-ruu u-u b-b-burr - wymamrotała Wuluwka.
- Nie przejmuj się. - Jaina odpięła samopowtarzalny miotacz - Jesteśmy w końcu
Jedi, no nie?
Wuluwka zadudniła z powątpiewaniem.
Jaina wyskoczyła z ukrycia i zaczęła odpowiadać ogniem przez szerokość polanki.
Drugi statek zrzutowy - ten, po którym wspięła się na górę - jeszcze nie eksplodował i
Joojowie wyroili się z otworu, zalewając strefę lądowania. Rekkerowie też przybyli;
wyskakiwali z dziury tuzinami, dudniąc z zachwytu i strzelając peletami z karabinków
rozpryskowych na wszystkie strony.
Chissowie jednak już otrząsnęli się z szoku i dali znać o swojej obecności. Prawie
połowa z wyskakujących Rekkerów spadła z powrotem do otworu, ciągnąc za sobą
smugi wnętrzności; niektórzy byli bez głów, które znikły w promieniu masera. Wielu z
tych, którzy dotarli do dżungli, zostało tam w kawałkach lub jako mokre plamy.
Jaina robiła, co mogła, aby ich osłaniać, ale żołnierze Chissów mieli na sobie
zmiennobarwne zbroje o fraktalnych wzorach, które czyniły ich prawie niewidzialnych.
Sięgnęła w Moc i wyczuła około setki nieprzyjacielskich żołnierzy rozrzuconych po
terenie. Wszyscy byli zdezorientowani, przestraszeni, ale - jak to Chissowie - bardzo
zdecydowani. Postanowiła polegać bardziej na Mocy niż na oczach w poszukiwaniu
celu. Od razu zobaczyła, jak promień z jej broni trafia w coś, co wzięła początkowo za
gałąź mogo - dopóki ta gałąź nie wypuściła rusznicy chanie i nie upadła, trzymając się
za zranione ramię.
Nagle ziemia się zatrzęsła. Ogon najbliższego ze statków desantowych eksplodo-
wał kulą odłamków i pomarańczowych płomieni, a Moc zadrżała od cierpienia maso-
wej śmierci.
Jaina opadła znów za drzewo. Odwróciła się, aby ściągnąć na dół Wuluwkę, ale
zamiast niej zobaczyła tylko odłamek rozżarzonej do białości durastali, wbity w zalany
krwią pień mogo za miejscem, gdzie stała Killiczka.
Jaina widziała w swoim życiu - i spowodowała - tyle ofiar w walce, że uważała się
za niewrażliwą na burzę emocji, jaka po tym następowała. Strata małej, przerażonej
Wuluwki przypomniała jej jednak wszystko - strach, gniew, poczucie winy, rozpacz i
samotność, i spalający duszę gniew, który nosiła tuż pod skórą od śmierci Anakina,
Chewbacki i wielu innych.
Teraz skoczyła, gotowa rozstrzelać setkę Chissów, by najeźdźcy zapłacili za
śmierć Wuluwki i wielu innych, ale jeśli nie liczyć okrzyku bojowego, który zamarł jej
na ustach, wokół zapadła nagle nienaturalna cisza. Ze statku pozostał jedynie słup czar-
nego dymu unoszący się z otworu i kilka odłamków rozgrzanego do białości metalu,
które utkwiły w powalonych drzewach mogo.
Troy Denning
Janko5
97
Zarówno Chissowie, jak i Rekkerowie tkwili w ukryciu pośród otaczających ją
pni, na razie zbyt oszołomieni, by zabijać dalej. Nawet ocaleli Joojowie wydawali się
zdezorientowani i kręcili się wokół w bezładnych rojach koloru brunatnej zieleni.
W dali Jaina widziała następne słupy dymu wznoszące się w szmaragdowe niebo.
Co kilka chwil wśród deszczu rozlegał się kolejny huk, ogłaszając zniszczenie kolejne-
go statku. Każda detonacja powodowała śmierć tysięcy owadów, ale nawet gdyby cała
flota eksplodowała, nie zmieniłoby to wyniku bitwy. Chissowie nie potrafili - a raczej
nie chcieli - pojąć, że nie są w stanie wygrać wojny na wyczerpanie z Kolonią.
Killik może złożyć miesięcznie tysiąc jaj. W ciągu roku jaja te stają się gotowymi
do walki młodymi osobnikami. Ci, którzy przeżyją, znowu złożą jaja. Zabij jednego
Killika, a dziesięć tysięcy innych zajmie jego miejsce. Zabij dziesięć tysięcy, a zastąpi
ich kolejny milion. Jeśli Chissowie chcą przeżyć tę wojnę, mają tylko jeden wybór -
wycofać się do własnych granic i negocjować pokój. To bardzo proste.
Po chwili Joojowie zaczęli znajdować pomiędzy drzewami drogę do ukrytych tam
żołnierzy. Chissowie z wrzaskiem wyskakiwali z kryjówek, zdzierając z siebie zbroje,
otrzepując się gorączkowo, a nawet strzelając do owadów wielkości kciuka, które wśli-
zgiwały się pod ubranie. Joojowie właściwie nie atakowali; po prostu się pożywiali,
wstrzykując ofierze rozpuszczający ciało enzym i zasysając płynną tkankę. Podobno
ofiara czuła się wtedy jak palona żywcem.
Ocalali Rekkerowie korzystali z paniki w szeregach wrogów, zasypując ich pele-
tami rozpryskowymi, jak tylko któryś się pokazał. Inni Chissowie odpowiedzieli
ogniem i wkrótce bitwa rozgorzała na nowo. Jaina sięgnęła w Moc i zasypywała strza-
łami z miotacza żołnierzy, których nie mogła widzieć, ale wyczuwała. Ostre syki owa-
dobójczych granatów rozlegały się wszędzie wokół niej. Poprzez Moc czuła powolną,
bolesną śmierć Killików, gdy ich drogi oddechowe nabrzmiewały i się zamykały.
Wreszcie z dymiącej czeluści zaczęły wysypywać się następne posiłki owadów,
Rekkerowie wyskakiwali w górę, strzelając zawzięcie, Joojowie wspinali się na krawę-
dzie i rozbiegali na wszystkie strony. Chissowie zdyscyplinowani nawet teraz, kiedy
okazało się jasne, że nie mają już szans na przeżycie, odpowiedzieli desperackim ata-
kiem, rzucając w otwór ładunki likwidujące i granaty insektobójcze w nadziei, że po-
wstrzymają napływ Killików.
Jaina poczuła nagle za sobą nieprzyjacielską obecność i się obejrzała. Za jej ple-
cami trójka żołnierzy Chissów właśnie przeskakiwała przez zwalony pień mogo. Trzy
rusznice charric kierowały się już w jej stronę. Przesunęła dłonią po ciele, używając
Mocy, aby odepchnąć strzały. Promienie masera bez szkody przemknęły obok niej,
napełniając przestrzeń żarem, dymem i odłamkami.
Dowódca natychmiast rzucił się na Jainę. Jego czerwone oczy lśniły nienawiścią
spod hełmu, kiedy zamachnął się kolbą rusznicy, usiłując trafić ją w skroń. Uchyliła
się, wykorzystując Moc, aby przerzucić go ponad sobą i ogłuszyć uderzeniem o pień za
plecami.
Dwóch pozostałych zjawiło się chwilę później. Jeden wycelował okryte zbroją ko-
lano prosto w jej twarz. Zablokowała go miotaczem, jednocześnie wciskając spust i
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
98
wbijając strumień energii w zbroję na jego brzuchu. Strzały odbiły się, a żołnierz pole-
ciał w tył siłą rozpędu, ale przedtem zdążył jeszcze uderzyć kolbą w tył głowy Jaine.
Jaina nagle znalazła się na klęczkach. Miała zwężone pole widzenia i puste dłonie,
a ogłuszający trzask uderzenia wciąż wibrował jej w czaszce. Próbowała wstać, ale
poczuła, że siły ją opuszczają.
Nie!
W tej samej chwili Zekk dotknął jej umysłu przez więź bitewną. Przekazał w nią
swoją siłę poprzez Moc, zmuszając do zachowania przytomności.
Padła płasko na ziemię, szybko odpięła miecz, włączyła ostrze i jednocześnie od-
toczyła się na bok, tnąc pozostałych dwóch żołnierzy na wysokości kolan. Usłyszała ich
krzyk i łomot padających ciał. Poczuła, jak ostrze porusza się i odskakuje, gdy trafił w
nie promień masera. Kiedy odzyskała zdolność normalnego widzenia, stwierdziła, że
stoi przed pierwszym Chissem, który ją zaatakował.
Odbiła kolejny strzał prosto w wizjer jego hełmu, aż żołnierz przeleciał przez pień
mogo. Jego ciało leżało teraz nieruchomo, a z twarzy unosiła się wąska smużka dymu
cuchnąca spalonym ciałem.
Jaina odwróciła się na kolanach i stwierdziła, że dwóch pozostałych Chissów leży
tuż przed nią na brzuchach. Jęczeli z bólu, lecz mimo to wciąż próbowali podeprzeć się
na łokciach, żeby otworzyć ogień. Użyła Mocy, aby wyrwać im broń z rąk, wstała i
podniosła miecz, żeby ich dobić.
Dopiero odraza, jaką Zekk wlał w ich więź, powstrzymała jej ostrze. Była wciąż
tak przepełniona żądzą mordu, że nawet się nie zorientowała, że zamierza zabić obu
Chissów z zimną krwią. Znów to samo. Pogrążała się we wściekłości, która ją opano-
wała po śmierci Anakina... oddawała się wojnie, nie myśląc o niczym innym, jak tylko
o zemście i zwycięstwie.
Zadygotała z odrazy do samej siebie, wyłączyła miecz i przyklękła przy żołnier-
zach. Świetlne ostrze skauteryzowało rany, więc nie stracili krwi, ale dygotali gorącz-
kowo i byli bardzo spokojni. Przetoczyła ich na plecy, zdjęła jednemu z nich hełm.
Twarz Chissa była pokryta potem, czerwone oczy zamglone i odległe.
Chwyciła go za podbródek i potrząsnęła, usiłując przywrócić do przytomności.
- Gdzie twój medpak? - zapytała.
Dłoń Chissa spoczęła na jej ramieniu w słabym uścisku.
- Dlaczego?
- Jesteś w szoku - wyjaśniła. - Musisz dostać zastrzyk przeciw-wstrząsowy albo
umrzesz.
-Ty? - jęknął drugi żołnierz spod hełmu. - Chcesz... nas ratować?
- Nie dałam tego do zrozumienia przed chwilą? - zapytała.
-Nie!
Pierwszy żołnierz odepchnął ją mocno, zaskakująco mocno.
- Nie bójcie się. - Jaina przelała w Moc kojące uczucia, usiłując ich uspokoić i po-
cieszyć. - Kolonia się wami zajmie. Damy wam nawet...
Drugi żołnierz wyrwał zza pasa ładunek likwidujący i pociągnął za zawleczkę.
- Wiemy, co nam... zrobicie.
Troy Denning
Janko5
99
- Hej! - Jaina nie miała odwagi użyć Mocy, aby wyrwać mu pojemnik z ręki... ła-
dunek eksplodowałby przy pierwszej próbie naciśnięcia wyzwalacza. - Nie rozumiecie.
Kolonia jest dobra dla więźniów. W ogóle nie będziecie wiedzieć...
- ...że twoje robaki zjadają nasze wnętrzności? - Chiss skinął głową towarzyszowi i
dodał: - Zaczekamy po drugiej stronie, Jedi...
Jaina skoczyła w tył wspomaganym Mocą saltem, raz jeszcze włączając miecz,
żeby odbić deszcz strumieni maserowych. Opadła prosto w ciemną wstęgę przepływa-
jącego przez dżunglę potoku.
Ładunek eksplodował w chwili, kiedy wpadła do wody. Oślepiający błysk bieli
rozdarł powietrze, wyciskając jej oddech z płuc i pozbawiając częściowo wzroku. Leża-
ła przez chwilę dygocząca i zdezorientowana. Wcale nie była zdziwiona, że dwaj żoł-
nierze nie chcieli się poddać... ale powód doprowadził ją do rozpaczy. Czy oni napraw-
dę sądzili, że Kolonia żywi larwy więźniami?
Nie miała czasu na roztrząsanie tej kwestii, bo znów poczuła na plecach dreszcz
niebezpieczeństwa. Poderwała miecz, okręciła się, aby zablokować atak i... zobaczyła
dwóch ochotników Squibów, którzy zerkali na nią z brzegu strumienia, wysuwając zza
pnia mogo ciemne głowy i lufy miotaczy.
- Spokojnie, droga pani - odezwał się ten po lewej. Jego pysk był nieco dłuższy i
ostrzejszy niż towarzysza, który za to wzdłuż jednego policzka miał smugę białego
futra porastającą starą bliznę. - Przyszliśmy sprawdzić, czy jeszcze żyjesz.
- Raczej tak - odparła. Opuściła miecz, ale nie wyłączyła ostrza. - Uważajcie, wy-
czułam tam coś niebezpiecznego.
- Naprawdę? - Długonos wymienił spojrzenia z Bliznowatym i dodał: - No to chy-
ba dobrze, że się nawinęliśmy.
- Jasne - zgodził się Bliznowaty. - Naprawdę masz szczęście, że cię odnaleźliśmy.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
100
R O Z D Z I A Ł
13
Głęboko pod kompleksem dowodzenia Sił Defensywnych na Coruscant - znanym
wśród personelu wojskowego jako Ciemna Gwiazda - znajdował się chyba z tuzin po-
mieszczeń planowania, tak tajnych, że Luke nigdy nie został oficjalnie powiadomiony o
ich istnieniu. W tej chwili znajdował się jednak w drodze do SPiA Pięć - a SPiA ozna-
czało skrót od „Sala Planów i Analiz". Przyjął to za dobry znak, że Cal Omas wezwał
go - a wraz z nim Marę i Jacena - do jednego ze swoich supertajnych pokoi. Może pre-
zydent był wreszcie gotów zapomnieć o problemach pomiędzy Jedi a rządem.
Eskorta poprowadziła ich słabo oświetlonym chodnikiem obok niszy projekcyjnej,
ukazującej trzymetrowy hologram planety Thyferra. Wokół niszy rozlokowano stano-
wiska robocze, gdzie dziesiątki łącznościowców, analityków wywiadu, operatorów
systemów pracowało nad nieustającą aktualizacją obrazu na hologramie. Z tego, co
widział Luke, sytuacja nie była najlepsza. Zielone plamy kontynentalnych lasów tropi-
kalnych były pokryte kolorowymi symbolami wskazującymi rozmieszczenie miaste-
czek, sił zbrojnych i budowli. Największe miasto planety, Zalxuc, oraz większość mia-
steczek było oznaczonych na czerwono, co wskazywało, że według informacji znajdują
się one pod kontrolą nieprzyjaciela.
Z chodnika zostali wpuszczeni na bezpieczną platformę dowodzenia, gdzie prezy-
dent Omas wraz z admirałem Pellaeonem głowili się nad informacjami z hologramów.
Obok nich stali Han, Leia i jakiś Vratix - z modliszkowatego gatunku owadów za-
mieszkujących Thyferrę. Omas udawał, że pogrążony jest w oglądaniu najnowszych
informacji z lasów Thyferry, pozostawiając zaskoczonemu Pellaeonowi powitanie i
zaproszenie gości do holobanku.
- Mistrzowie Skywalkerowie, Jedi Solo, proszę bardzo. - Pomimo licznych
zmarszczek i krzaczastych siwych wąsów Pellaeon - eksimperialny admirał - w dal-
szym ciągu wyglądał na sprytnego oficera dowodzenia, jakim zresztą był. Skinął ręką w
kierunku owada u swojego boku. - Znacie senatora Zalk'ta z Thyferry?
- Tylko ze słyszenia. - Luke skłonił głowę przed Vratiksem.
- Przykro mi, że Jedi nie zdołali ochronić Thyferry przed zamachem, senatorze
Zalk't.
Zalk't podszedł i powitał Luke'a, pocierając potężne odnóże o ramię Jedi.
Troy Denning
Janko5
101
- To nie była wasza wina, mistrzu Skywalker - odezwał się, a jego mowa pełna by-
ła świstów i kliknięć. - Thyferra dziękuje Jedi za trud, jaki sobie dla nas zadali.
-Podobnie jak cały Sojusz Galaktyczny - dodał Pellaeon. - Gdyby Jedi nie zarea-
gowali tak szybko, stracilibyśmy więcej niż tylko system Thyferra - zerknął znacząco w
kierunku Omasa. - Prawda, panie prezydencie?
Omas wreszcie oderwał wzrok od hologramu i spojrzał w twarz Luke'a. Wydawał
się jeszcze bardziej zmęczony niż zwykle; miał poszarzałą skórę i worki pod oczami
prawie tak wielkie jak Yuuzhan Vong.
- Owszem, miło było dla odmiany stwierdzić, że to Jedi służą Sojuszowi Galak-
tycznemu - rzekł.
- Jedi zawsze służyli Sojuszowi Galaktycznemu - odpowiedział Luke, wlewając w
Moc dobrą wolę. Wyczuwał gniew, jaki słowa Omasa wzbudziły w Hanie i Leii, a na-
wet w Jacenie, ale nie mógł pozwolić, aby to spotkanie zmieniło się w pyskówkę. -Ale
problemy nie zawsze wydawały się jasno określone i nieraz patrzyliśmy na nie z innej
perspektywy, nie rozmawiając z panem. Przepraszam za te błędy.
Omasowi opadła szczęka, podobnie zresztą jak Hanowi, Leii i nawet Jacenowi.
Jedynie Pellaeon i Mara nie wydawali się zaskoczeni. Pellaeon dlatego, że Sojusz Ga-
laktyczny i zakon Jedi wyraźnie potrzebowali się wzajemnie, aby pokonać Killików, a
Mara sama zasugerowała Luke'owi, że obowiązkiem Jedi było wspieranie Sojuszu Ga-
laktycznego. Niedoskonały z założenia Sojusz Galaktyczny pozostawał jednak najlep-
szą nadzieją galaktyki na trwały pokój.
Wreszcie Omas otrząsnął się z szoku.
- Dziękuję, mistrzu Skywalker - powiedział, choć w jego głosie więcej było po-
dejrzliwości niż ulgi, i szybko odwrócił się znowu ku holoekranom. - Mam nadzieję, że
dzisiaj Jedi nie uznają sytuacji za zbyt niejasną.
Niemal wszystkie obrazy przedstawiały mały oddział killickich komandosów pro-
wadzących kilku vratickich smołogłowych owadów uzależnionych od czarnej membro-
zji - do miasteczka składającego się z pięknych, wielopiętrowych wież z balkonami.
Smołogłowi wchodzili do jednej czy dwóch wież, wracali z nowymi Vratiksami i prze-
kazywali ich Killikom, którzy nawet nie kłopotali się wiązaniem więźniów, zanim roz-
strzelali ich z karabinków rozpryskowych. Czasem w trakcie tego procesu hologram
pokazywał Killika zbliżającego się do kamery i wtedy sygnał zmieniał się w zakłóce-
nia.
- Zdrajcy wyprowadzają canirów z wiosssek - wyjaśnił Zalk't swoim świszczącym
basicem. -Ale zamach zaczął się w Zalxuc. Zanim zorientowaliśmy się, co się dzieje,
smołogłowi zdrajcy zabili naszych najwyższych canirów i ich asystentów, a Killikowie
ścigali po całym mieście wszystkie nieowadzie istoty.
- Odcinają głowę, by kontrolować ciało - mruknęła Leia. -Standardowa procedura.
- Tak, ale tu jest jeden haczyk - dodał Han. - Czarna membrozja popłynie teraz
rzeką. Pół populacji się uzależni, a te robale będą ich dostawcami.
- Będzie gorzej - zauważyła Leia. - Jeśli Killikowie utrzymają Thyferrę dość dłu-
go, Vratiksowie staną się Dwumyślnymi.
Luke skinął głową.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
102
- Owszem, ale tylko jeśli Killikowie utrzymają ją dość długo.
- Spojrzał na Jacena. - Ile czasu może Vratiksowi zająć przemiana w Dwumyślne-
go?
- To nie ma znaczenia - rzekł Jacen, kręcąc głową. - Killikowie próbują...
- Nie o to pytałem - warknął Luke. Wciąż jeszcze wyczuwał w Mocy, że Omas jest
zbyt podejrzliwy w stosunku do Jedi, żeby przyjąć radę od Jacena. - Odpowiedz po
prostu.
Jacen skrzywił się na tę uwagę.
- Cilghal wiedziałaby lepiej ode mnie - rzekł. - Ktoś z zewnątrz potrzebuje zazwy-
czaj wielu miesięcy w gnieździe, aby stać się w pełni Dwumyślnym, ale u owadów
może to przebiegać szybciej.
-Tymczasem nasze zapasy bacty są odcięte - podsumował Omas. - A jeśli roz-
poczniemy kontrofensywę, efekty mogą być jeszcze gorsze.
-Walki się rozprzestrzenia, ucierpią pola xoorzi - dodał Zalk't.
- Pola xoorzi? - zdziwił się Han. - Myślałem, że bacta robiona jest z kilku typów
bakterii.
- Bo tak jest - odrzekł Zalk't. - Grzyb xoorzi to pożywka dla bakterii alazhi. Wy-
stępuje tylko w stanie dzikim, w najciemniejszym cieniu, w ściółce lasu. Najmniejsze
zakłócenie wegetacji powoduje wyrzucanie zarodników i więdnięcie.
- Jak widzicie, konwencjonalna bitwa byłaby zabójcza - wyjaśnił Pellaeon. - Ma-
my nadzieję, że Jedi będą umieli załatwić to delikatniej. - Spojrzał ostro na Omasa. -
Prawda, panie prezydencie?
Omas ciężko przełknął ślinę, po czym rzekł:
- Tak. Sojusz Galaktyczny będzie bardzo wdzięczny Jedi za pomoc.
Luke zachował poważny wyraz twarzy, ale w duchu się uśmiechał. Szybka odpo-
wiedź Jedi na próby zamachów w pewnym stopniu pomogła im odzyskać szacunek
prezydenta Omasa. A teraz prosił o pomoc Jedi, choć z dużymi oporami.
- Zrobimy, co tylko możliwe. - Luke poczuł ukłucie niepokoju w Mocy, kiedy
Han, Jacen, a nawet Leia okazali rozczarowanie, że pozwala politycznym poglądom
mącić własny osąd. - Jedi pomogą z przyjemnością.
- Jeśli tylko pan i admirał Pellaeon uważacie, że to dobre rozwiązanie - dodała Ma-
ra, widocznie wyczuwając te same sprzeciwy.
Omas zmarszczył brwi.
- Tak uważamy.
- Więc tak zrobimy. - Luke zauważył, że brązowe oczy Pellaeona studiują Marę ze
zwykłą przenikliwością. Lekko dotknął admirała poprzez Moc, podsycając jego wąt-
pliwości i skłaniając do zakwestionowania sytuacji. Sam jednak tylko ukłonił się Oma-
sowi. - Jeśli panowie pozwolą, oddalę się, by zwołać moich rycerzy.
- Jeszcze nie - zaprotestował Pellaeon. Jego wzrok na krótko spoczął najpierw na
Luke'u, potem na Marze; najwyraźniej admirał nagle zdał sobie sprawę z tego, że został
wymanewrowany. Nie przeszkodziło mu to zadać właściwego pytania. - Mistrzu Sky-
walker, nie uważasz, że wysłanie Jedi na Thyferrę jest dobrym pomysłem.
Luke nie spuszczał wzroku z Omasa.
Troy Denning
Janko5
103
- Jedi pojadą tam, gdzie prezydent Omas uzna za stosowne ich wysłać.
- Cholera, Luke! - warknął Pellaeon. - Nie o to pytałem. Jeśli wiesz coś, czego my
nie wiemy...
- Nie chodzi o to, że cokolwiek wiemy - przerwała Leia. - To kwestia doświadcze-
nia.
- Jakiego doświadczenia? - podejrzliwie spojrzał Omas, ale nie chciał odmówić
swojemu Wielkiemu Komandorowi możliwości zadawania pytań. - Z Killikami?
- Właśnie - odrzekła Leia. - To się z pewnością nie wydaje oczywiste z pozycji
prezydenta, ale Jedi są przekonani, że większość agresji Kolonii od czasu Qoribu była
skierowana głównie na zakon Jedi.
- To wcale by mnie nie zdziwiło - odparł Omas lodowatym tonem. - Na pewno
pamiętacie, że nie chciałem, aby Jedi w ogóle angażowali się w sprawę Kolonii.
- Nie sądzę, aby miało to jakikolwiek wpływ na obecną sytuację - ostro rzucił Pel-
laeon. - A więc uważacie, że te ataki są skierowane przeciwko Jedi?
- Nie dokładnie przeciwko nam - wyjaśnił Luke. - To dywersja, aby nas utrzymać
w defensywie, zamiast w odpowiednim momencie zniszczyć siłę Kolonii.
Killikowie przygotowują coś większego - dodała Leia. Omas uniósł brwi, ale po-
wstrzymała nasuwające mu się pytanie gestem dłoni. - Czuję to poprzez Jainę... teraz
rozgrywa się tam wielka bitwa i Jaina jest prawie pewna zwycięstwa.
Była to nowina dla Luke'a, który nie potrafił odczytać dokładnie swojej siostrzeni-
cy poprzez Moc, odkąd stała się Dwumyślną, ale Pellaeon skinął głową twierdząco.
- Bwua'tu uważają, że przygotowują kolejną próbę przełamania blokady Utegetu -
rzekł admirał. - A z pewnością nie chcieliby, aby Jedi się w to wtrącali... nie po roli,
jaką odegraliście w pierwszej próbie.
Omas z otwartymi ustami spojrzał na Pellaeona.
- Wierzysz im?
- Tak. Kolonia nie może walczyć z Sojuszem i Chissami jednocześnie. Nigdy nie
uważałem, że te zamachy miały być czymkolwiek innym aniżeli dywersją. A z pewno-
ścią jestem gotów rozważyć możliwość, że nie chodziło o próbę odwrócenia uwagi
wojsk. - Zwrócił się do Luke'a: - Czy Jedi naprawdę są w stanie zniszczyć siłę Kolonii?
Lukę skinął głową, wykorzystując Moc, by emanować większą pewnością siebie.
- Tak, możemy tego dokonać.
- Wybaczcie, ale chciałbym wiedzieć jak - wtrącił Omas.
-To proste - odezwał się Jacen. - Wyeliminujemy Raynara Thula.
Pellaeon i Omas wymienili spojrzenia.
- A poprzez wyeliminowanie rozumiecie... - zaczął Omas.
- Wszystko, co może okazać się niezbędne, aby odsunąć go od władzy - wyjaśnił
Lukę. Wciąż nie czuł się gotowy do ogłoszenia zamiaru zabicia jednego z własnych
rycerzy Jedi. Przynajmniej nie publicznie. - Żeby jednak zniszczyć Kolonię, nie może-
my się na tym zatrzymać. Muszę znaleźć i zabić Lomi Pio.
Pellaeon zmrużył oczy.
- A możesz to zrobić? Myślałem, że ona jest niewidzialna.
- Tym razem już nie będzie - zapewnił. - Mamy plan zapasowy.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
104
- Mamy? - zapytał Han, unosząc brew.
Lukę skinął głową.
- Koncepcję opracowaną przez Cilghal, kiedy wy byliście na zwiadach u Lizilów.
Unikał wszelkich aluzji do nielegalności tej misji. Pomimo obaw Leii, że Luke
przejmie pełne rządy nad Jedi, jego żona nadal poświęcała wszystko dla dobra Sojuszu
i zakonu - udowodniła to teraz, kiedy wraz z Hanem zawrócili, aby ostrzec ich o zama-
chach, zamiast jechać dalej w poszukiwaniu Jainy i Zekka.
Luke nie rozwinął tematu, więc Pellaeon zaczął się niecierpliwić.
- Mistrzu Skywalker, twierdzisz, że masz plan, jak zakończyć ten cały kryzys. Czy
mógłbyś uszanować czas prezydenta i powiedzieć, w czym rzecz?
- Oczywiście - uśmiechnął się Luke.
Przedstawił zarys planu, jaki wraz z Marą opracowywali już od jakiegoś czasu.
Wyjaśnił, czego oczekuje od Sił Defensywnych, jak można wykorzystać Jedi Sojuszu i
czego będą potrzebowali od prezydenta Omasa. Zanim skończył, na platformie wyraź-
nie zmienił się nastrój.
- Chciałbym się tylko upewnić, że zrozumiałem - odezwał się Omas. - To zniszczy
Kolonię, ale nie Killików?
- Właśnie. A jeśli nawet Kolonia w jakiś sposób znów się uformuje, nie będzie w
stanie się rozrastać.
Omas skinął głową. Pochwycił spojrzenie Luke'a i zapytał jeszcze:
- Naprawdę powiedziałeś: Jedi Sojuszu?
Luke roześmiał się, usiłując ukryć wrażenie zagubienia.
- Tak - rzekł. - Jedi służą Mocy, ale nie możemy służyć jej w próżni. Potrzebujemy
Sojuszu Galaktycznego równie mocno, jak on potrzebuje nas.
- To doskonale - rozpromienił się Omas i spojrzał na Pellaeona. - Co sądzisz o
planie Jedi?
Pellaeon zadumał się, z nieobecnym wzrokiem kręcąc koniec wąsa. Wreszcie
zmarszczył brwi i skinął głową.
- Jest sprytny - powiedział. - Podoba mi się.
Troy Denning
Janko5
105
R O Z D Z I A Ł
14
Z niskich chmur doleciał przeraźliwy, rozdzierający huk. Jaina podniosła głowę i
spojrzała na spadający wraz z ulewą kolejny rój chissańskich rakiet. Minęło kilka dni
od czasu, kiedy Wielki Rój wykipiał spod ziemi pod nieprzyjacielskimi statkami, a
bombardowanie nie ustawało. Dzień i noc białe smugi ognia smagały niebo, ciągnąc za
sobą zielone obłoki środka owadobójczego i szarpiąc nerwy nieustannym posępnym
warkotem.
Jaina wykonała zamaszysty gest, wykorzystując Moc, aby zawrócić trzy rakiety w
kierunku wyrzutni. Pozostałe dwie spadły na pozbawioną liści dżunglę za jej plecami i
zdetonowały się w jednym oślepiającym impulsie, wyrzucając pnie na wszystkie strony
i emitując przez nagie drzewa mordercze promienie na odległość stu metrów.
W każdej chwili umierały setki Killików, a tysiące ich zginą, kiedy zielone chmu-
ry trujących oparów osiądą na podłożu dżungli i zaczną zbierać żniwo. Ale to się nie
liczyło. UnuThul żądał, by Wielki Rój parł naprzód, przesyłając wszystkim podwład-
nym ten sam impuls - atakować, atakować, atakować - który Jaina czuła we własnej
piersi. Killikowie musieli przełamać linie wroga - i musieli to zrobić zaraz.
Był tylko jeden problem.
Dżunglę zaścielała tak gruba warstwa ciał martwych Killików, że Jaina mogła iść
tylko z wielkim trudem. Brnęła przez zwały owadzich wnętrzności albo wspinała się na
pagórki połamanej chityny, a linie wroga pozostawały nieosiągalne. Za każdym razem,
kiedy Wielki Rój posunął się o sto metrów, Chissowie cofali się o metr dalej. Oczywi-
ście, wreszcie skończy im się miejsce do ucieczki - ale Jaina obawiała się, że wcześniej
Kolonii skończą się Killikowie.
Schowała się za pień gigantycznego mogo i uklękła. Potem jednym okiem obser-
wując toczącą się przed nią bitwę, odkręciła manierkę. Problem nie polegał na tym, że
Killikowie nie potrafili zabijać wroga. Jaina widziała właśnie z pół tuzina spanikowa-
nych Chissów zdzierających z siebie zbroję, aby dotrzeć do wpełzających pod nią Joo-
jów; co chwila jak spod ziemi wyskakiwał Rekker, wysyłając kolejnego żołnierza w
krótki lot na pień drzewa, z którego tamten spadał zazwyczaj już w kawałkach.
Problem był taki, że Wola UnuThula skłaniała ich do bezmyślnych ataków za
wszelką cenę, przeez co Killikowie byli o niebo mniej skuteczni od Chissów. Biegli na
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
106
oślep pod ogień charrików, podczas gdy wróg pozostawał ukryty i dobrze zabezpieczo-
ny za tymczasowymi fortyfikacjami. Chissowie odsłaniali się na atak dopiero wtedy,
kiedy zaczynały im przeszkadzać stosy killickich trupów i musieli się wycofywać na
czyste pozycje.
Jaina obejrzała się na swoją łączniczkę, ale zobaczyła jedynie dwóch czarnych
Squibów, którzy podjęli się pełnić rolę jej tylnej straży.
- Wuluw?
Od strony drzewa mogo rozległ się cichy grzechot. Spojrzała i zauważyła małą
brązową Killiczkę wypełzającą spod korzenia.
- Co ty tam robisz? - Ubb!
- Dobrze - westchnęła Jaina. - Tylko mi całkiem nie znikaj. Wuluwka wlazła zno-
wu pod korzeń, pozostawiając na widoku jedyne koniuszki antenek.
Przemoczeni Squibowie otwarcie drwili sobie z niej, nazywając tchórzem - dopóki
promień z charrika nie wypalił w futrze na głowie Długonosego pasa na szerokość dło-
ni.
- Rurub - zauważyła Wuluwka ze swojej błotnistej dziury.
- Chyba się ze mnie nie śmiejesz, pluskwo, co? - Długonos podniósł swój samo-
powatrzalny miotacz. - Aż tak odważna nie jesteś.
- Opuść to - warknęła Jaina. Użyła Mocy, by odepchnąć obu Squibów i zajrzała do
kryjówki Wuluwki. - Powiedz UnuThul, że to nie działa. Musimy zwolnić i walczyć z
pozycji...
- Bb! - przekazała Wuluwka opinię Raynara.
- Musimy - powtórzyła Jaina. - W tym tempie zaraz skończą nam się żołnierze w
tym roju!
- Bruu ruu urubu - zadudniła Wuluwka, wciąż przekazując komunikat UnuThula. -
Ur bu!
- Nawet armia Kolonii nie jest tak wielka! - zaprotestowała Jaina. - Chissowie wy-
rzynają nas milionami.
- Ur bu! - powtórzyła Wuluwka. - Urub bub ruuur uur.
- Co to znaczy, że będziesz nieosiągalny? - zapytała Jaina. - To ty jesteś dowódcą,
UnuThul! Nie możesz po prostu opuścić walczących!
- Ru'ub bur - przekazała Wuluwka. - Ur bu!
Temu poleceniu „zaufaj mi" towarzyszył mroczny nacisk, którym UnuThul pró-
bował skłonć Jainę, aby kontynuowała atak i przerwała linię Chissów. Wszystko od
tego zależało.
- A mamy jakiś wybór? - burknęła Jaina. -Ale zanim UnuThul zniknie, jest coś, co
powinien wiedzieć na temat Chissów.
-Ub?
- Oni się nie poddają - poinformowała Jaina. - Nawet jeśli już nie mogę walczyć,
nadal zmuszają nas, abyśmy ich zabijali.
- Uuuuu - zaburczała Wuluwka. - Bu?
- Podobno słyszeli, że składamy jaja w więźniach - wyjaśniła młoda Jedi. - I po-
zwalamy, aby larwy się nimi żywiły. Jak to, co...
Troy Denning
Janko5
107
Jaina nie mogła sobie przypomnieć nazwy gniazda, które robiło te straszne rzeczy
na Kr.
- Jak to, co się stało na Qoribu - dokończyła. Wuluwka przekazała odpowiedź
UnuThul szybko - za szybko. - Buub urr bubb - wydudniła po chwili.
- To coś więcej niż plotka - zapewniła Jaina. - Widzieliśmy, co się działo na Kr.
Ty też to widziałeś, UnuThul.
- Ubbb ruur? - zapytała Wuluwka w imieniu UnuThula. - Bur-rubuur rububu ru.
- Może i tak - zgodziła się Jaina. Impuls skłaniający do ataku zmienił się teraz w
mroczny ciężar, który przygniatał jej pierś i zmuszał do zweryfikowania wspomnień. -
W jaskini rzeczywiście było ciemno. Mogliśmy niewłaściwie zinterpretować to, co
zobaczyliśmy.
- Buuu ururub - przekazała Wuluwka. - Rbuyuurb u rubur ruu.
- Prawdopodobnie tak było - zgodziła się Jaina.
Wiedziała, że UnuThul wymusza na niej ten wniosek, że sama wgłębi duszy do-
skonale pamięta inną wersję wydarzeń... ale Zekk wciąż ukrywał się w górach z latają-
cym rojem, zbyt daleko, aby podzielić się z nią myślami i wspomóc jej decyzję. Bez
niego nie była w stanie oprzeć się Woli UnuThula.
- No cóż, to całkiem podobne do Chissów, żeby coś takiego wymyślić - zgodziła
się. - Na pewno tak właśnie było. Chyba się boją, że ich żołnierze zechcą się poddać i
przyłączyć do Kolonii.
Wuluwka powtórzyła rozkazy UnuThula, nakazując Jainie dalszą ofensywę na
wszystkich frontach. Właściwie nie trzeba było wydawać rozkazu, bo cały rój po prostu
wyczuwał ten sam nacisk w gardzielach, co ona w piersi. Owady zdwoiły wysiłki. Rek-
kerowie całymi falami spadali na umocnienia Chissów, Joojowie roili się w dżungli
brzęczącą, zielono-brązową mgłą.
Pilnując, aby Wuluwka cały czas pozostawała blisko niej i aby zawsze mieć Squ-
ibów w zasięgu wzroku - Jaina ruszyła w kierunku widniejących w oddali gór, ukrytych
za zasłoną deszczu i mgły. Mogła się przenieść w dowolne miejsce, ponieważ rój ata-
kował Chissów ze wszystkich stron, ale w górach czekał Zekk, a Jaina pragnęła znaleźć
się jak najbliżej niego. Teraz, gdy Taatowie pozostawali wciąż uwięzieni w mgławicy
Utegetu, on był jej jedynym gniazdem - to on słowami kończył jej myśli, sterował bi-
ciem jej serca. Jeśli ma dzisiaj umrzeć, chciała by to się stało u boku Zekka.
Nagle ucichł syk rusznic charric, a rój zaczął poruszać się szybciej. Jaina wreszcie
pokonała warstwy killickich szczątków i teraz widziała przed sobą jedynie znikające
kończyny i łopoczące skrzydła. Wokół nie było ani jednego Chissa, żadnych promieni
śmierci, które miałyby powstrzymać Kolonię. Jaina nie wierzyła, żeby napastnicy mogli
złamać legendarną dyscyplinę Chissów; ostatni wysiłek myśli UnuThula nie mógł wy-
starczyć do przerwania linii wroga.
Coś było nie w porządku.
Jaina zatrzymała się i spojrzała na Wuluwkę.
- Powiedz, żeby się zatrzymali! To...
Huk niespodziewanej salwy odbił się echem wśród drzew, a potem dżungla eks-
plodowała rozszalałą burzą pocisków artyleryjskich i odłamków drzew. Całe wierz-
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
108
chołki mogo spadały z góry, miażdżąc tysiące nieszczęsnych owadów, a smugi zielo-
nych oparów zaczęły rozsnuwać się wśród gałęzi, opadając powoli w kierunku ziemi.
Killikowie przystanęli i zadudnili na alarm. Owady trzepotały skrzydłami, usiłując nie
dopuścić, aby trująca substancja osiadła im na ciałach. Smużki oparów zmieniły się w
mgiełkę, a potem w gęstą mgłę. Deszcz wydawał się jedynie pogarszać sprawę, jakby
środek insektobójczy był aktywizowany przez wodę. Rzeka Joojów stanęła w miejscu,
ziemię znów pokrył kobierzec wijących się w agonii ciał Rekkerów, a Jaina zaczęła się
dławić mdląco-słodkim zapachem śmiercionośnego gazu.
Użyła Mocy, aby wytworzyć przerwę w zielonej mgle. Zanim jednak zdążyła wy-
jąć zza pasa elektrolornetkę, luka wypełniła się atakującymi Rekkerami. Już chciała
wskoczyć na pień mogo, żeby się rozejrzeć, ale doszła do wniosku, że byłaby zanadto
na widoku i zmieniła zdanie.
-Powiedz żołnierzom, żeby zaczekali - poleciła Wuluwce. - Muszę zobaczyć, co
się dzieje.
Wuluwka nie zdążyła nawet potwierdzić rozkazu, kiedy Rekkerowie padli na zie-
mię. Jaina ustawiła lornetkę na skan i zajrzała w tunel, który przez cały czas utrzymy-
wała w zielonej chmurze. Nawet teraz, kiedy liście zostały zniszczone przez defoliatory
Chissów, trudno było zobaczyć cokolwiek poprzez grube gałęzie. Wreszcie dostrzegła
błysk lufy zza pięćdziesięciometrowego mogo. Pchnęła drzewo potężnym uderzeniem
Mocy, aż upadło z trzaskiem na podłoże dżungli.
Wiązka promieni chanie z chissańskiej broni zmieniła korzenie drzewa w fontannę
dymiących odłamków i kurzu, ale Jaina nie traciła już czasu na poszukiwanie atakują-
cych. Ogień był szybki i precyzyjny, a to oznaczało, że pochodził od piechoty. Teraz
wiedziała to, co chciała wiedzieć.
Reszty dowiedziała się, kiedy kolejny rozbłysk wypełnił wizjer jej elektrolornetki.
Wycelowała na ten błysk, powiększyła obraz i stwierdziła, że patrzy na klockowatą
sylwetkę metacannona, jednego z największych dział polowych Chissów, jakie można
było zrzucić desantem. Metacannon mógł strzelać promieniami masera, strumieniami
energii, miotaczy, a nawet prymitywnymi pociskami artyleryjskimi - wystarczyło wy-
mienić lufę.
Działo nie umiało jednego - szybko reagować na zmianę taktyki.
- Wszyscy na drzewa - poleciła Jaina. Środek insektobójczy Chissów był znacznie
mniej skuteczny na dużej wysokości, ponieważ wiatr szybko go rozpraszał, a on sam
równie szybko opadał w dół. - Szybko naprzód, dopóki wróg nie zacznie ostrzeliwać
koron drzew. Wtedy zeskoczyć na ziemię i przeć dalej. Spodziewać się ognia z broni
ręcznej za... - sprawdziła odległościomierz - ... mniej więcej kilometr.
Wuluwka, która już przekazała rozkazy, teraz ruszyła w kierunku najbliższego
mogo. Squibowie tuż za nią. Jaina włożyła elektro-lornetkę i miecz świetlny za pas, po
czym zaczęła się wspinać, jednocześnie wydając rozkazy.
- Przekażcie to do wszystkich gniazd: wygląda, że Chissowie sprowadzili ciężką
artylerię, żeby nas zatrzymać.
Wuluwka znieruchomiała, obróciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni i z żuwacz-
kami szeroko rozdziawionymi ze zdumienia spojrzała na Jainę.
Troy Denning
Janko5
109
- B-b-bu?
- Naprawdę - zapewniła Jaina. - Nie martw się, nie pozwolimy, żeby coś ci się sta-
ło.
Wuluwka z powątpiewaniem rozpłaszczyła antenki.
- Buur urbu ruub u.
- Przynajmniej tym razem. - Jaina machnęła ręką, żeby odpędzić obłoczek trujące-
go gazu dryfujący w ich kierunku. - Wspinaj się dalej... i rób swoje. Inne gniazda po-
trzebują tego raportu.
Wuluwka odetchnęła głęboko, podniosła głowę i ruszyła dalej. Chwilę później za-
dudniła gardłowo, przekazując zadowolenie pozostałych gniazd z postępów w bitwie.
Kolosolokowie wkrótce mieli zaatakować obrzeża.
Wreszcie udało im się wspiąć ponad warstwy oparów, wysoko w resztki korony
dżungli. Całe listowie oczywiście znikło, pozostawiając nagie konary gigantycznych
drzew szturchające deszczowe chmury wygiętymi szponami gałęzi. Ostrzał artyleryjski
otworzył zaskakująco niewiele wyrw w szarej gęstwinie, a nisko nad mokrymi wierz-
chołkami krążyło nawet kilka zdezorientowanych ptaków.
Ku uldze Jainy tysiące Rekkerów zdołało przeżyć niebezpieczną wspinaczkę.
Przemieszczali się teraz w deszczu, skacząc z wierzchołka na wierzchołek z siłą i gra-
cją, której pozazdrościliby im nawet Wookie... gdyby mogli zignorować trzy pary od-
nóży, antenki i długie, przegubowe odwłoki Rekkerów.
Joojowie posuwali się nieco inaczej: wili się pomiędzy wierzchołkami w długich,
krętych szeregach, okrążając wyrwy w koronach lub tworząc z własnych ciał długie,
pulsujące mosty. Artyleria Chissów w dalszym ciągu mordowała pustą dżunglę na dole.
Od czasu do czasu pojedyncze drzewo obalało się w trującą mgłę, aż przerażeni Killi-
kowie przeskakiwali w bezpieczne miejsce na sąsiednie korony.
Właściwie jednak przemarsz Kolonii odbywał się bez przeszkód. Rekkerowie i
Joojowie w dalszym ciągu wędrowali przez koronę dżungli za Jainąj z przodu, jak
okiem sięgnąć, w kierunku linii Chissów podążała niepowstrzymana masa owadów.
Jaina spojrzała na Wuluwkę.
- Umiesz dobrze skakać?
- Bub bu - przyznała się jej towarzyszka.
- Tak właśnie myślałam - mruknęła Jaina. Odwróciła się plecami do Wuluwki. -
Skacz.
Killiczka skoczyła i oplotła wszystkie sześć odnóży wokół ciała Jainy.
- A wy dwaj? - zwróciła się do Squibów.
Spłaszczyli mokre uszy.
- Nie martw się o nas, laleczko - rzekł Bliznowaty. - Będziemy tuż za tobą.
- Przepraszam - powiedziała. - Nie chciałam was obrazić. -Ruchem głowy wskaza-
ła im linie Chissów. - Możecie pójść przodem?
Przez chwilę wpatrywali się w nią czarnymi oczami, po czym przerzucili miotacze
przez plecy i na czworakach ruszyli przed siebie. Kiedy dotarli do końca konara, po
prostu rozpostarli ramiona i przelecieli prawie dwadzieścia metrów w koronę kolejnego
drzewa.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
110
Zatrzymali się, żeby zaczekać na Jainę, ale ona przystanęła i spojrzała przez ramię
na Wuluwkę.
- Co gniazda wiedzą o tych dwóch?
- Urubu bubu rbu - odparła Wuluwka.
-Wiem, że są Squibami! - zniecierpliwiła się Jaina. - Ale co oni tu robią?
- Bubuu urrb.
- Poza zabijaniem Chissów - uściśliła.
- Ruubu bu - stwierdziła Wuluwka. - Ub rur uru.
- Nie wierzę. - Jaina była zniechęcona. - Istoty rozumne nie przemierzają większej
części galaktyki tylko po to, aby powalczyć sobie w wojnie, która ich nie dotyczy...
zwłaszcza Squibowie.
- Urub r buur.
- Co ich posłało? - dopytywała się Jaina.
- Urub u ur r Buur.
-Tak po prostu Coś? - zapytała. - Nigdy nie słyszałam o Czymś.
- Rburubru uburburu buuu - wyjaśniła Wuluwka. - Urb u?
- Dobrze.
Jaina z irytacją zaklikała krtanią, ale wiedziała, że nie ma sensu dalej wypytywać
Wuluwki. Owady miały nieskomplikowaną motywację, więc jeśli zaufany partner w
interesach przysyła im kogoś, kto ma pomóc w walce z Chissami, Killikowie na pewno
nie zadadzą mu zbyt wielu pytań. Ostrzegła Wuluwkę, żeby się mocno trzymała i
wspomaganym Mocą skokiem udała się za Chissami.
Znajdowali się mniej więcej w pół drogi do metacannonów, kiedy nad dżunglą
rozległo się narastające wycie. Jaina spojrzała w kierunku dźwięku i ujrzała czarne
plamki eskadry airstreakerów zbliżających się przez osłonę deszczu.
- O, do Sitha - zaklęła Jaina.
Zekk i jego rój urządzili Airstreakerom niezłą łaźnię zaraz po pierwszym lądowa-
niu, więc nie spodziewała się, że Chissowie zaryzykują resztę floty w samym środku
ulewy.
Wycelowała dłoń w sam środek formacji i sięgnęła Mocą w tamtym kierunku, usi-
łując zepchnąć jednego z airstreakerów na drugiego. Drugi zrobił unik, a pierwszy usi-
łował wyrwać się z jej uchwytu. W sekundę później reszta eskadry otworzyła ogień.
Ściana dymu eksplodowała w koronie dżungli i zaczęła przetaczać się w jej stronę.
-Powiedz Zekkowi, żeby sprowadził tu Skrzydlaty Rój. Natychmiast! - rzuciła
przez ramię.
-Bb.
- Jak to nie? - wrzasnęła. - Mamy świetliki!
Wuluw wyjaśniła, że rozkazy UnuThul były wyraźne. Napowietrzny rój nie może
atakować do momentu, kiedy Chissowie zaczną się wycofywać.
- Chissowie nigdy się nie wycofają, jeśli nie powstrzymamy tych airstreakerów -
zaprotestowała Jaina. - Nie będą mieli żadnego powodu, bo wszystko, co zostanie z
Wielkiego Roju to dżungla pełna porozrywanych maserem trupów.
-Rruub uru bubub - zameldowała Wuluwka. - Ubbuburu buub.
Troy Denning
Janko5
111
- Nie obchodzi mnie atak Kolosoloków - warknęła Jaina. - Nam to zbyt wiele nie
pomoże, nie sądzisz?
- Urbuubur, buubu ururbu.
-Och - Jaina milczała przez chwilę, wciąż usiłując Mocą pchnąć jednego airstrea-
kera na drugiego. - Skoro tak na to patrzysz, to możliwe, że jesteśmy tylko mięsem
armatnim.
Nad dżunglą eksplodowała nagle kula ognia. Jaina dopięła celu. Przy odrobinie
szczęścia jeden z rozwalonych airstreakerów był dowódcą ale wiedziała, że to i tak nie
zakłóci działania eskadry. Chissowie byli za dobrze zorganizowani, aby taki drobiazg
jak ofiary śmiertelne zmienił ich plany.
Wuluwka na plecach Jainy zaczęła dygotać.
-Uuuubuuuu...
- Hej, nie nudź - mruknęła Jaina. Eskadra była już tak blisko, że widziała pojedyn-
cze sylwetki airstreakerów o lekko opadających skrzydłach. - Może nie będzie aż tak
źle.
-Buuburu...
- Słuchaj, nie możesz wierzyć we wszystko, co się mówi - zaprotestowała Jaina.
- Urbur?
- Naprawdę - zapewniła. Skoncentrowała wzrok na eskadrze Airstreakerów i się-
gnęła ku Zekkowi, skupiając się tak mocno, by zdołał przechwycić jej niepokój poprzez
więź bitewną. - Ludzie czasem przesadzają.
Wuluwka przestała się trząść i przez chwilę była dziwnie spokojna.
- Burubu rurburu - powiedziała.
- Serio? -jęknęła Jaina, udając zaskoczenie. - No cóż, stealthX Zekka i tak nic nie
zdradzi. Prawda? Chissowie nawet tego nie zobaczą!
- Ur! - Wuluwka radośnie zaklikała żuwaczkami i zaczęła ocierać antenki o twarz
Jainy. - Burrb u!
- Dobrze już! Wystarczy! - zaśmiała się Jaina. - Jeśli z tego wyjdziemy, będę jesz-
cze potrzebowała oczu.
Wuluwka natychmiast złożyła antenki.
Gdy tylko Jaina odzyskała zdolność widzenia, stwierdziła, że straciła z oczu Squ-
ibów. Prawdopodobnie zeskoczyli w dół, kiedy tylko pojawiły się airstreakery, woląc
spróbować szczęścia z metacannonami. Nie miała czasu się tym martwić. Widziała, jak
airstreakery przeczesują teren, rozpościerając przed sobą ściany promieni masera i za-
palając kilometrowej szerokości połacie dżungli.
Jaina sięgnęła ku nim i spróbowała powtórzyć sztuczkę z Mocą, ale Chissowie
szybko się uczyli. Jej cel po prostu odpadł w bok, walcząc z jej uchwytem Mocy, po
czym znikł w chmurach i straciła go z oczu. Uznała, że bałagan nie jest gorszy od
zniszczenia i zaczęła rozpychać Mocą całą resztę eskadry. Wszyscy wznieśli się w gó-
rę, zniknęli w chmurach - i po chwili pojawili się znowu w równiutkim szyku i bliżej
niż przedtem.
- Pospiesz się, Zekk - szepnęła.
-Ubr?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
112
- Mówiłam, że musimy zintensyfikować atak - powiedziała, nie chcąc znów de-
nerwować Wuluwki. - Ciekawe, czy znajdziemy jakiś dobry punkt obserwacyjny.
Użyła Mocy, aby skoczyć na pobliskie, wyjątkowo wielkie drzewo mogo, po czym
zmniejszając Mocą swoją wagę, weszła wysoko na najcieńsze gałęzie. Stamtąd widzia-
ła wszystko, aż po same góry. Poprzez plątaninę nagich konarów zauważyła w dżungli
kilka metacannonów w odległości mniej więcej pół kilometra. Wyjęła elektrolornetkę i
przekonała się, że ich obsługa zajęta jest zmianą konfiguracji broni, zastępując lufy
balistyczne bardziej odpowiednimi do walki z bliska emiterami promieni o wachlarzo-
wa-tych wylotach.
-Niech Rekkerzy zaatakują metacannony! Teraz! - poleciła Wuluwce. - Jeśli nie
zdążą w ciągu trzydziestu sekund, te maserowe rozpylacze zmienią ich w pył.
-Ru.
Jaina sprawdziła, jak daleko są airstreakery i stwierdziła, że dotarły już na tyle bli-
sko, że widać było nawet wachlarze emiterów pod skrzydłami, plujące pojedynczymi
promieniami maserów. Jaina słyszała trzask drewna, kiedy drzewa mogo eksplodowały
płomieniami. Znów spróbowała ataku pchnięciem Mocy i znów jedynym jej osiągnię-
ciem była ucieczka eskadry w chmury najwyżej na trzy sekundy.
Jaina jeszcze raz sięgnęła ku Zekkowi, prosząc, by się pospieszył. W odpowiedzi
Moc wypełniła się krzepiącym pocieszeniem.
Podniosła do oczu elektrolornetkę i zaczęła obserwować pole bitwy. Pięć kilome-
trów za metacannonami przez dym przeświecała tarcza obwodowa Chissów - złocista
ściana, która migotała i błyskała za każdym razem, kiedy hordy Kolonii atakowały
kata-pultami, megcannonami oraz innymi prymitywnymi typami broni polowej. Chis-
sowie odpowiadali maserami zamontowanymi na pancernych transporterach osobo-
wych, kierując większość ognia w stronę kilkudziesięciu ruchomych gór, które powoli
przetaczały się do przodu.
Kolosolokowie zaatakowali.
Jaina obserwowała całą akcję z zachwytem i podziwem. Ogromne, długie na po-
nad pięćdziesiąt metrów i wysokie na dziesięć owady przypominały pająkożuki wielko-
ści frachtowca. Ich skorupy szerokie i lekko wypukłe pokrywały całe grzbiety. Łby
wyglądały trochę jak głowy chrząszczy, były jednak pokryte szczeciną sztywnych,
czarnych antenek, które wyglądały prawie jak rogi.
Kolosolokowie wydawali się tępi i powolni, ale poruszali się tak szybko, że podą-
żające za nimi oddziały Killików miały kłopoty z dotrzymaniem im kroku. Potężne
działa maserowe były wobec nich bezsilne. Promienie bez szkody odbijały się od gru-
bego pancerza albo wybijały niegroźne kratery w zielonym, gąbczastym mchu, który
pokrywał ich ciała. A jeśli nawet strzał z lasera przebił chitynę, niewielki strumyk brą-
zowej krwi wydawał się niezauważony - przynajmniej przez ofiarę.
Trzaskający płomień, pożerający dżunglę, zmienił się w ryczący pożar i Wuluwka
znów zaczęła dygotać na plecach Jainy.
- Rurbubrubrub!
- Nie możemy jeszcze zejść. - Jaina nie opuszczała elektrolornetki. - Te metacan-
nony powinny otworzyć ogień maserowy najpóźniej ...
Troy Denning
Janko5
113
Dżunglą wstrząsnął ogłuszający huk. Drzewem Jainy zatrzęsło tak mocno, że mu-
siała użyć Mocy, żeby nie spaść z gałęzi, na której siedziała.
- .. .teraz! - krzyknęła. - Trzymaj się!
W okolicy metacannonów rozległa się seria głośnych, przeciągłych trzasków. Sta-
re, stumetrowe drzewa mogo zaczęły walić się na ziemię podcięte strumieniami ognia.
Jaina nadal obserwowała tarczę na obwodzie. To było miejsce, gdzie miał się ro-
zegrać kluczowy moment bitwy - zakończony zwycięstwem lub klęską. Obrońcy Chis-
sów zmienili taktykę: teraz, stając na szczycie swoich transporterów, rzucali granaty
gazowe i ładunki likwidujące. Gaz wydawał się przeszkadzać Kolosolokom, które dy-
gotały i potykały się, ilekroć trafił w nie granat. Ładunki likwidujące otwierały ziejące
dziury w ich chitynie, czasem powodując uszkodzenia dość silne, by bestia upadła na
brzuch. Nawet wtedy jednak ogromni wojownicy pełzli nieustraszenie przed siebie.
Broń Chissów była po prostu zbyt lekka na Kolosoloków. Większość z nich dotar-
ła do linii tarczy cało. Olbrzymy zaczęły uderzać w energetyczną kurtynę, żuwaczkami
rozrywając banki przekaźników i wyrywając ogromne dziury w ziemi. Jednocześnie
służyły jako wieże oblężnicze dla strumieni killickich żołnierzy, którzy wspinali się po
ich grzbietach.
Po plecach Jainy przeszedł zimny dreszcz. Opuściła elektrolornetkę i popatrzyła w
głąb dżungli, w miejsce, które zdawało się być źródłem tego uczucia. Nie zobaczyła nic
oprócz mroku. Zaczęła sięgać tam poprzez Moc, ale nagle wizg nadlatującego airstrea-
kera zmienił się w ryk, a od płonącej dżungli zaczęła ją palić twarz - i wiedziała już, że
Zekk nie zdążył na czas.
Odwróciła się w kierunku narastającego ryku i stwierdziła, że spogląda przez
owiewkę prosto w czerwone oczy chissańskiej pilotki. W jej twarzy nie było śladu
emocji, gdy szarpnęła dźwignię, kierując wachlarze maserów w stronę Jainy.
Wuluwka wrzasnęła, a Jaina instynktownie uniosła dłoń, jakby chciała obronić się
przed uderzeniem. Zamiast jednak skierować ją wnętrzem ku wachlarzom emiterów,
skręciła palce w bok, sięgając poprzez Moc, by wyrwać z dłoni pilotki drążek sterujący
airstreakera.
Oczy pilotki rozszerzyły się z zaskoczenia. Rzuciła się za zbuntowanym drążkiem
i Jaina już nie widziała, co było dalej, bo airstreaker po prostu zanurkował w dżunglę i
znikł, a w chwilę potem spośród drzew wykwitła pomarańczowa chmura ognia. Jaina
poczuła na stopach falę gorąca, a Wuluwka znowu wrzasnęła i przylgnęła do niej jesz-
cze mocniej.
Reszta eskadry z rykiem przeleciała obok, rozpylając szkarłatne zasłony śmierci na
pięćdziesiąt metrów z każdej strony. Moc wypełniła się cierpieniem tysięcy ginących
Killików, a powietrze rozgrzało się tak, że Jaina nie mogła oddychać.
Dreszcz pomiędzy jej łopatkami zmienił się w lodowaty strumień. Skoczyła na
oślep. Spadała w kierunku zasnutej dymem dżungli nie wiedząc nawet, co jest pod nią...
nie obchodziło jej nic poza zagrożeniem, które wyczuwała. Ktoś wziął ją na celownik, a
Jaina dobrze o tym wiedziała.
Powietrze wokół niej przeszyły serie promieni z miotacza, zmuszając Jainę do nie-
zdarnego, wspomaganego Mocą upadku, podczas którego Wuluwka odpadła. Jaina
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
114
odwróciła się wokół własnej osi, żeby ją ku sobie przyciągnąć... ale w tej samej chwili
ujrzała, jak pierś Wuluwki rozrywa strzał z lasera.
Jaina odczuła jej śmierć jak własną. Żar zemsty zrodził się w jej wnętrzu; poczuła
go w końcach palców, jak zdąża do uwolnienia. Z dymu pod nią wyłoniła się nagle
gałąź mogo. Jaina sięgnęła po nią Mocą i przyciągnęła bliżej, by wreszcie wylądować
na niej lekko jak piórko.
Wiązka promieni laserowych wbiła się w pień drzewa, ale więcej nie strzelano;
widać kiedy atakujący zorientowali się, że Jaina ma ochronę. Wyrwała miecz zza pasa i
skoczyła na wyższą gałąź. Podpełzła po niej do pnia i wyjrzała zza niego w kierunku
źródła strzałów. Tak jak się domyślała, w zagłębieniu pnia siedzieli Długonos i Bli-
znowaty, a ich czarne, wielkie oczy bacznie obserwowały miejsce, gdzie znikła.
Jaina się skrzywiła. Squibowscy komandosi.
Rozejrzała się po otaczających ją gałęziach, planując trasę, która zawiodłaby ją na
tyły tych dwóch. Nie była pewna, czy wystarczy, że ich uwięzi, czy też będzie chciała
się po prostu zemścić.
Wtedy właśnie Zekk dotknął ją poprzez więź, pytając, czy nic jej nie jest i nawołu-
jąc do koncentracji. Zemsta nie była ważna - nigdy nie była ważna. Teraz liczyła się
tylko walka. Jaina była odpowiedzialna przed Kolonią.
Spojrzała w górę. Dym był tak gęsty, że ledwo widziała wiszące nad jej głową zie-
lone chmury deszczowe, ale stwierdziła, że wciąż zalewają wodą płonącą dżunglę.
Zastanawiała się, dlaczego Zekk tak długo zwlekał, i wtedy jej umysł wypełnił ob-
raz atakującego szponowca. Oczywiście Chissowie nigdy nie atakują bez osłony z góry.
Przypięła miecz do pasa i Mocą złamała małą gałązkę kilka metrów za Długonosem i
Bliznowatym.
Squibowie wyskoczyli z ukrycia i zanurkowali w dół tak szybko, że Jaina nie mia-
ła pojęcia - schodzą czy spadają. Jak tylko obaj zniknęli jej z oczu, użyła Mocy, aby
poniosła w ich stronę jej twardy jak stal głos.
- Dokończymy później - powiedziała. - Jeśli tak długo pożyjecie.
Z kłębów dymu odpowiedziały jej przerażone okrzyki.
Chwilę potem ponad głową usłyszała szum napędu repulsorowego stealthX-a.
Podniosła głowę i zobaczyła czarną smugę śmigającą za airstreakerami, rozdzierającą
niebo działami laserowymi.
Metacannony nieustannie przegryzały się przez dżunglę, ale Jaina słyszała też inne
odgłosy -jęki nieprzyjaciela, pingi pocisków z karabinków rozpryskowych na metalo-
wych pancerzach, grzmot eksplodującej amunicji. Rekkerowie dotarli do linii Chissów.
Widząc, że dolne poziomy dżungli - przynajmniej blisko pola bitwy - stały się jed-
nolitą ścianą dymu i ognia, Jaina zawróciła w strefę koron. Widziała w dali stealthX-a
Zekka, który likwidował po kolei airstreakery, ale niewiele więcej.
Wyjęła elektrolornetkę i użyła Mocy, aby otworzyć tunel w dymie. Metacannony
wycięły w dżungli wyrwę długości około trzystu metrów. Z wyrwy buchał dym i para,
a roje Rekkerów i Joojów usiłowały się do niej dostać. Widać było, że w tym rejonie
sytuacja jest pod kontrolą.
Troy Denning
Janko5
115
Walki na obrzeżach terenu wyglądały gorzej. Chissowie skoncentrowali się na Ko-
losolokach. Obrzucali ich ładunkami likwidującymi i granatami gazowymi, pluli
ogniem z rusznic charric umieszczonych na osobowych transporterach. Z boku zaata-
kowała fala Killików, ostrzeliwując Chissów z karabinków rozpryskowych lub po pro-
stu skacząc w tłum obrońców.
Chissowie byli zbyt zdyscyplinowani, aby spanikować, oraz zbyt dobrze wyszko-
leni, by ustąpić. Wsparcie nadchodziło pojedynczymi szwadronami, plutonami, oddzia-
łami. Ciała owadów i Chissów leżały już w trzech, czterech, a nawet w dziesięciu war-
stwach. Transportery osobowe już nie istniały albo były tak uszkodzone przez ogień
karabinków rozpryskowych, że widać było leżące w środku szczątki ciał załóg. Koloso-
lokowie uderzali w tarczę raz za razem, napełniając powietrze złocistymi fontannami
wyładowań. Cofali się oszołomieni i na chwiejnych łapach, po czym znów uderzali...
ale ściana trzymała.
Nagle Jaina ujrzała chissański ładunek likwidujący, lecący w całkiem innym kie-
runku, niż zamierzał go rzucić żołnierz trafiony z karabinka rozpryskowego. Reagując
bardziej instynktownie niż planowo, sięgnęła ku ładunkowi poprzez Moc. Jej kontrola
na tę odległość była minimalna, więc po prostu pchnęła go lekko na najbliższy słup
przekaźnikowy tarczy i ze zdumieniem zauważyła, że odległa kropka uderza w słup i
spada na ziemię. I po prostu tam leży.
Zaklęła pod nosem, opuszczając lornetkę.
- Ten debil nie wcisnął... - zaczęła.
Nagle przez dym przebiła się jaskrawa plama detonacji i nagły wybuch zaskocze-
nia przeszył Moc. Jaina podniosła znów lornetkę do oczu, oczyściła kanał w dymie i ze
zdumieniem stwierdziła, że słup jednak znikł. Killikowie pchali się teraz przez wyrwę
w tarczy, zalewając kompanię chissańskich obrońców i kierując się przed siebie niepo-
hamowaną falą.
Kolonia przerwała linie wroga. Teraz Chissowie będą musieli się wynieść.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
116
R O Z D Z I A Ł
15
Ogromny hangar 51 „Megadora" kipiał życiem. Niewielka armia techników, robo-
tów i personelu pomocniczego rzuciła się przygotowywać cały klucz stealthX-ów Jedi
do walki. StealthX-y były kapryśnymi statkami o wysoce specjalistycznym oprzyrzą-
dowaniu, więc nawet tak proste czynności, jak tankowanie i uzbrajanie wymagały po-
dwójnej pracy i robiły trzy razy tyle hałasu co w przypadku standardowego myśliwca.
A sprawdzanie systemów powodowało kompletny chaos, więc pomiędzy czuwającymi
nad bezpieczeństwem astromechanicznymi robotami i zarozumiałymi robotami diagno-
stycznymi z „Megadora" przelatywały wściekłe piski i ćwierkania.
Dzięki temu Jacen nie mógł słyszeć, o czym Luke i Mara rozmawiają z Sabą i z
jego rodzicami na rampie „Sokoła". Nie uważał jednak tego za problem. Wszyscy
trzymali się za ręce i ściskali, a w Mocy wyczuwał ich troskę i ciepłe uczucia.
Prawdopodobnie Luke wezwał Jacena tylko po to, aby się pożegnać przed wyjaz-
dem rodziców na misję przeciw Chissom. Ja-cen chętnie oszczędziłby im tej podróży -
udowodniłby sam, że Chissowie będą atakować Killików niezależnie od tego, czy sza-
lony plan Luke'a zadziała, czy nie, ale nie miał śmiałości.
Oskarżenia Lowbacki i Tesara sprawiły, że jego sytuacja wobec Luke'a i Mary sta-
ła się niejasna; nie mógł też ryzykować pogorszenia stosunków, otwarcie zwracając się
przeciwko planom Luke'a. Wszystko zależało od tego, czy Chissowie wygrają wojnę, a
on po prostu musiał znaleźć się na takiej pozycji, aby im to zwycięstwo zapewnić.
Jacen dotarł do stóp rampy „Sokoła" i przystanął, czekając w kolejce, aby uściskać
rodziców i życzyć im dobrej drogi. Pomimo posiwiałych włosów ojca i kurzych łapek
czających się w kącikach oczu matki nie uważał ich za starych. Byli po prostu doświad-
czeni - bardzo doświadczeni.
Podejmowali się takich misji razem od ponad trzydziestu lat - na długo przed uro-
dzeniem jego i Jainy. Jacen dopiero teraz zaczął rozumieć ogrom ich poświęcenia i
ryzyka. Jak często mieli do czynienia z takimi problemami jak on teraz? Ile razy musie-
li wybierać pomiędzy złem wielkim a złem absolutnym? Ile sekretów, takich jak Alla-
na, ukrywali kiedyś... ile wciąż ukrywają?
Przyszedł czas, aby Jacen i tacy jak on przejęli pochodnię od swych rodziców i ich
przyjaciół, pochodnię, którą tamci nieśli przez tyle lat. Nie po to, aby zepchnąć w nie-
Troy Denning
Janko5
117
byt poprzednie pokolenia, ale by wziąć na siebie ich ciężar i pozwolić bohaterom na
zasłużony odpoczynek. Wiedział, że on i jego towarzysze są gotowi: grupa młodych
Jedi nigdy nie była tak starannie dobrana i przeszkolona od czasów Starej Republiki.
Kiedy jednak patrzył na swoich rodziców i przypominał sobie, jak zmienili tę galakty-
kę, przyłapywał się czasem na niepewności, czy aby on i jego pokolenie są tego godni.
Nieraz zastanawiał się też, czy obecni Jedi nie są zbyt delikatni, skoro zostali wy-
chowani w bezpiecznym otoczeniu i poddani formalnemu szkoleniu. W porównaniu z
brudnym, zatłoczonym frachtowcem, który jego ojciec nazywał domem jako dziecko,
lub zakurzoną farmą wilgoci na Tatooine, która ukształtowała wczesne lata życia wujka
Luke'a, Akademia Jedi na Yavinie 4 była prawdziwym luksusem. Nawet matka wy-
chowana w królewskim pałacu na Alderaanie już jako dziecko rozumiała, co to praw-
dziwe zagrożenie, bo zabójczy wzrok Palpatine'a zawsze skierowany był ku jej rodzi-
nie.
- Jacen?
Poczuł na sobie wzrok ojca i stwierdził, że wszyscy spoglądają w jego kierunku.
- Jesteś z nami? - zapytał Han. - Czy znowu masz jedną ze swoich wizji?
-Nie... - ze zdumieniem stwierdził, że nie może mówić ze wzruszenia. - Nie... tyl-
ko myślałem.
- To przestań - polecił Han. - Przerażasz mnie.
Jacen uśmiechnął się z przymusem.
- Przepraszam, nie chciałem tego. - Spojrzał na matkę. - Możesz mu to wyperswa-
dować?
Leia musiała coś wyczuć, pomimo osłon zastosowanych przez syna, bo zignoro-
wała jego żartobliwy ton i odpowiedziała:
-A jest jakiś powód, abym musiała to zrobić?
Jacen wzniósł oczy w górę, przeklinając w duchu spostrzegawczość matki.
- To był żart, mamo - wyjaśnił, rozpostarł ramiona i uściskał ją mocno, aby nie
mogła zbyt dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. - Chciałem po prostu życzyć wam
bezpiecznej podróży.
Wypuścił Laię z objęć i podszedł do ojca.
- Do... - Gdyby Jacen wiedział, że tak trudno mu przyjdzie ukrywanie własnych
uczuć, znalazłby sobie wymówkę i robotę na czas wyjazdu rodziców. - .. .do widzenia,
tato.
- Spokojnie, mały. Wrócimy. - Han nagle zesztywniał, cofnął się i nerwowo zerk-
nął na Jacena. - Wrócimy, prawda? Nie miałeś żadnej wizji, co?
- Wrócicie, tato, jestem tego pewien - rzekł Jacen. - Po prostu uważajcie na siebie,
dobrze? Raynar wam nie uwierzy, a jeśli powiecie mu prawdę, to też nie pomoże.
- I tym się martwisz? - zapytał Han z wyraźną ulgą. - Słuchaj, mały, omawialiśmy
to już z...
- Nic nam nie będzie, Jacenie - przerwała Leia, wreszcie okazując mu ciepło. Ści-
snęła syna za rękę. - To jedyny sposób, aby Chissowie zrozumieli, jak trudno będzie
wygrać wojnę z Killika-mi.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
118
Saba stanęła za Leią, górując nad nią, zupełnie jak kiedyś Chewbacca górował nad
Hanem.
-Wszystko będzie dobrze, Jacenie. Twoja matka to potężny Jedi, na swój sposób
jest równie silna jak ty.
Jacen skinął głową.
- Wiem o tym - westchnął, pochylił się i ucałował Leię w policzek. - Niech Moc
będzie z wami, mamo.
- I z tobą, Jacenie - rzekła Leia. - To nie my będziemy atakować statek-gniazdo
Gorogów. Han spoważniał nagle.
- Tym też się nie martwisz, prawda? - zapytał. - Widziałeś...?
- Nic nie widziałem, tato - odparł Jacen. - Naprawdę. Gestem popędził ojca w górę
rampy.
- Jedźcie. Zobaczymy się, kiedy to wszystko się skończy. Han przyglądał mu się
przez chwilę i wreszcie skinął głową.
- Trzymam cię za słowo, mały, nie zawiedź mnie. Ujął dłoń Leii i ruszyli po ram-
pie.
Saba pozostała z tyłu, nie spuszczając jednego oka o pionowej źrenicy z Jacena.
Cały czas syczała z rozbawieniem.
- Zawsze pełen niespodzianek Jacen Solo - powiedziała i przyspieszyła. - Zawsze
taki pełen niespodzianek.
Jacen musiał opanować chwilową panikę. Wiedział, że Ben boi się mistrzyni Ba-
rabelki, teraz zaczął rozumieć, dlaczego. Bardzo trudno było ją rozszyfrować.
Zamiast dołączyć do Saby i pozostałych na rampie, C-3PO zatrzymał się przed Ja-
cenem i lekko trącił go w ramię.
-Przepraszam, mistrzu Jacenie... ale czy to, co pan widział, miało coś wspólnego
ze mną?
Zanim Jacen zdołał odpowiedzieć, ze szczytu rampy rozległ się głos Hana:
- Threepio! Jeśli będziesz jeszcze na tej rampie za trzy sekundy, polecisz na Tenu-
pe przytroczony do pancerza jak bagaż.
- To naprawdę nie będzie konieczne, kapitanie Solo. - C-3PO poczłapał w górę za
Sabą i pozostałymi, wiosłując w powietrzu złocistymi ramionami. - Idę już, idę!
Jacen uśmiechnął się i po raz ostatni pomachał rodzicom na pożegnanie. Cofnął się
na bezpieczną odległość i patrzył wraz z Lukiem i Marą, jak rampa cofa się powoli i
„Sokół" wyślizguje się z hangaru. Statek wisiał przez moment pod „Megadorem" jak
łza z białej durastali w obramowaniu ogromnego wylotu hangaru, po czym obrócił się
w kierunku rufy niszczyciela i ruszył w kierunku Nieznanych Regionów,
Nagle dłoń Luke'a spoczęła na ramieniu Jacena, który z trudem powstrzymał się
od ucieczki. Nie mógł sobie pozwolić na żaden gest zaskoczenia... czy poczucie winy.
- Wydaje się, jakby robili to przez całe życie, prawda? - z uśmiechem zapytał Lu-
ke.
- Tak - skinął głową Jacen. - Nie mógłbym być z nich bardziej dumny.
- Nie? - Mara wzięła go pod drugie ramię. - A wiesz, oni chyba też nie.
Troy Denning
Janko5
119
-No cóż, dzięki. - Jacen poczuł lekkie dławienie w gardle, przełknął i przywołał się
do porządku. - Może powinienem wrócić do swojego statku. Neufie dał tym robotom
diagnostycznym...
- Za chwilę - przerwał mu Luke. - Najpierw chciałbym, abyś poszedł z nami.
- Jasne. - Serce Jacena zaczęło bić tak mocno, że musiał użyć i ćwiczeń uspokaja-
jących Jedi, żeby je poskromić. - Dokąd?
- Ghent jest gotów pokazać nam całą resztę tajnych plików Artoo - poinformowała
Mara. - Ale jeszcze nie skończył kopiować omnibramki, więc może to być jedyny mo-
ment, kiedy ktokolwiek zobaczy hologramy twoich dziadków. Luke i ja pomyśleliśmy,
że chciałbyś przy tym być.
- Naprawdę? - zawołał Jacen, starając się nie okazać wielkiej ulgi. -To znaczy...
tak, oczywiście!
- W porządku - zaśmiał się niepewnie Luke. - Ja też jestem zdenerwowany. Ba,
nawet się boję.
-A ja nie.
Ton Mary był odrobinę zbyt niedbały. Skywalkerowie otwarcie żartowali na temat
insynuacji Alemy Rar, że Mara mogła odegrać jakąś rolę w śmierci Padme Amidali, ale
Jacen wiedział, jak mocno cały incydent zranił jego ciotkę.
Na to pytanie należało udzielić odpowiedzi - i to zanim jeszcze Jedi zaatakują sta-
tek Gorogów. Inaczej Luke nie mógłby stanąć przed Lomi Pio. Odnalazłaby w nim
każdy ślad zwątpienia i wykorzystała, aby całkiem się osłonić.
Dlatego Jacen uważał, że to on powinien walczyć z Lomi Pio. Nie miał żadnych
wątpliwości. Żadnych. Vergere wypaliła je z niego w tyglu bólu.
Znaleźli Ghenta w niewielkiej salce narad, która wychodziła na Hangar 51. Sie-
dział na podłodze obok R2-D2, otoczony jak zwykle narzędziami, obwodami i opako-
waniami po kanapkach. Chudy slicer zaglądał przez panel dostępu przez opuszczone
megaokulary, manipulując mikroszczypcami w obu dłoniach i mamrocząc do siebie
wysokim głosem, który brzmiał przerażająco podobnie do kodu maszynowego. Oba-
wiając się go zaskoczyć, co mogło spowodować awarię, stanęli w przejściu i czekali, aż
wyjmie ręce z obudowy robota.
- Na co tam czekacie? - zapytał Ghent, nie podnosząc wzroku znad pracy. - Nie
zobaczycie nic od drzwi.
- Przepraszam. - Luke podszedł jako pierwszy. - Jesteś gotów?
- A nie wyglądam? - zapytał Ghent. - Muszę tylko wsadzić omnibramkę na miej-
sce.
- Tak? - mruknął Luke. - Kiedy zobaczyłem te wszystkie obwody...
- Normalny serwis - przerwał Ghent. - Nic dziwnego, że ten robot zachowuje się
tak, jak się zachowuje. Niektóre obwody nie były konserwowane od dwudziestu stan-
dardowych lat. Cząsteczki węgla nawarstwiły się na grubość stu molekuł.
Kiedy podeszli bliżej, Jacen zdał sobie sprawę, że slicer musiał pracować nad ro-
botem od kilku dni bez przerwy, przynajmniej tak można było sądzić po zapaszku, jaki
rozsiewał. W każdym razie z całą pewnością nie znalazł czasu na saniparę ostatnimi
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
120
czasy. Ustawili się w bezpiecznej odległości i obserwowali, jak wkłada na miejsce dru-
kowaną płytkę.
- Gotowe. - Ghent odchylił się do tyłu na piętach, podniósł wzrok i rzekł: - Wydaje
mi się, że nie powinniście tego robić, ale... sami wiecie.
- Już nam to mówiłeś - rzekła Mara.
Ghent uniósł brwi.
-Tak?
- Kilka razy - zapewnił go Luke.
- Może i tak. - Ghent przesunął dłonią po wytatuowanej głowie i dodał: - Chodzi o
to, że prawie mi się udało rozgryźć tę omnibramkę. Jeszcze trzy tygodnie... no, nie
więcej niż sześć w każdym razie, i miałbym ją na pewno. Wtedy moglibyście sobie
oglądać te pliki, kiedy byście tylko chcieli.
- Nie mamy sześciu tygodni. - Luke spojrzał na chronometr. - Musimy wylecieć za
sześć godzin.
Ghent wytrzeszczył oczy.
- Tak szybko? Myślałem, że mamy trzy dni!
- To było trzy dni temu - cierpliwie przypomniała Mara.
Ghent rozejrzał się wokół z pewnym oszołomieniem i mruknął:
- Chyba jestem w gorszym stanie, niż sądziłem.
- Ghent, naprawdę musimy obejrzeć teraz te hologramy - łagodnie nalegała Mara.
- Wiele od tego zależy.
- Tak, wiem - odparł Ghent. - Ale chyba mnie nie rozumiecie. To jest oryginalne
rozwiązanie projektanta Intellexa Cztery, jeśli je usmażymy, zanim zdążę skopiować,
zniszczymy całą erę historii komputerów.
- Ghent, to naprawdę ważne - powiedział z naciskiem Luke.
Slicer westchnął i nacisnął główny wyłącznik R2-D2 bez dalszych komentarzy.
Robot ocknął się z piskiem zaskoczenia. Pokręcił kopułką, uważnie studiując roz-
łożone wokół części, narzędzia i odrzucone obwody. Po chwili zaczął jeździć tam i z
powrotem, wyciągając różne przystawki i gwiżdżąc z uznaniem.
Nagle jego fotoreceptor prześliznął się po twarzy Ghenta. Zawarczał ze zdumie-
niem, spojrzał na Luke'a i zaczął się cofać.
- Artoo, przestań! - rozkazał Luke. - Wracaj tu zaraz. Chcę zobaczyć, co się stało z
moją matką, kiedy ojciec wrócił z Mustafara.
R2-D2 wyćwierkał wyjaśnienie w języku maszynowym i Jacen wcale się nie
zdziwił, kiedy Ghent przetłumaczył:
- Mówi, że Anakin Skywalker nie wrócił.
- Nie wrócił? - Luke zmarszczył brwi. - A co się stało?
R2-D2 milczał przez chwilę, po czym nagle wyrzucił z siebie wyjaśnienie.
- Padme pojechała zobaczyć się z twoim ojcem - wyjaśnił Ghent.
- Więc pokaż nam to - nakazał Luke R2-D2. - I żadnych sztuczek. Muszę to zoba-
czyć.
Artoo gwizdnął z powątpiewaniem. -Mówi, że...
Troy Denning
Janko5
121
- Artoo, zrób to po prostu - przerwał Luke. - Idziemy wkrótce na wojnę, a ty bę-
dziesz potrzebował czasu, żeby się skalibrować do stealthX-a.
Robot wyszczebiotał z podnieceniem jakieś pytanie.
- Jeśli Ghent uzna, że się nadajesz - odparł Luke. - I pod warunkiem, że nie bę-
dziesz dalej marudził.
R2-D2 przechylił się do przodu i włączył holoprojektor.
Na platformie ładowniczej jakiegoś odległego świata, którego nie można było roz-
poznać z obrazu, stał zielony myśliwiec. Pojawił się młody mężczyzna w długiej ciem-
nej szacie, biegnąc zza kadru w kierunku myśliwca. W miarę jak się zbliżał, coraz wy-
raźniej można było rozpoznać rysy Anakina Skywalkera. Wydawał się ponury i zmę-
czony, jakby właśnie opuścił pole bitwy. Zgadzało się to z tym, co mówił do Padme na
ostatnim obejrzanym przez Ja-cena i Skywalkerów hologramie: wybierał się na Musta-
far położyć kres wojnie.
- Padme, widziałem twój statek - odezwał się Anakin.
Padme pojawiła się na obrazie z przeciwnej strony i się uścisnęli.
- Anakinie! - Choć zwrócona tyłem do holokamery, widać było, że drży.
- W porządku, już jesteś bezpieczna. - Anakin spojrzał w jej oczy. - Co tu robisz?
-Martwiłam się o ciebie! - Głos Padme był nieco stłumiony, ponieważ wciąż stała
zwrócona tyłem do kamery. - Obi-Wan powiedział mi straszne rzeczy.
Twarz Anakina wykrzywiła się gniewem.
- Obi-Wan był z tobą?
- Powiedział, że przeszedłeś na ciemną stronę - ciągnęła, unikając bezpośredniej
odpowiedzi. - Że zabiłeś dzieci Jedi...
- Obi-Wan próbuje cię nastawić przeciwko mnie - posępnie warknął Anakin.
Padme pokręciła głową.
- Martwi się o nas.
- O nas?
- On wie - Padme zawiesiła głos na chwilę. - Chce ci pomóc.
- I tobie też? - głos Anakina drżał z zazdrości. - Nie okłamuj mnie, Padme, stałem
się potężniejszy, niż jakikolwiek Jedi mógłby nawet zamarzyć, i zrobiłem to dla cie-
bie... żeby cię chronić.
-Nie chcę twojej mocy. - Padme odsunęła się od niego. -Nie chcę twojej ochrony.
Anakin przyciągnął ją do siebie.
- Czy Obi-Wan będzie cię chronił? - zapytał. - Nie może... nie potrafi ci pomóc.
Jest za słaby.
Padme opuściła głowę i milczała przez dłuższą chwilę.
R2-D2 przez lata wspólnych podróży dostosował chyba swoje procedury komuni-
kacji do nastrojów Luke'a; teraz wydawał się wyczuwać przerażenie mistrza Jedi rów-
nie dokładnie jak Jacen. Robot skorzystał z długiego milczenia, żeby wygwizdać pełne
troski pytanie.
- On się boi, że to przeciąży pańskie obwody - wyjaśnił Ghent. - A ja wiem, że my
przeciążamy jego obwody. Czy słyszał pan te drgania przy tonie pytającym?
- Kontynuuj, Artoo - ton głosu Luke'a zmiękł nieco. - W porządku, nic mi nie będzie.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
122
Jacen z aprobatą skinął głową. W głosie Anakina brzmiał jakiś nienaturalny, nie-
bezpieczny ton. Jacen rozumiał, dlaczego R2-D2 tak niechętnie pokazuje te hologramy
Luke'owi. Ból jednak jest niebezpieczny tylko wtedy, kiedy się go boimy - taka była
jedna z pierwszych lekcji Vergere. Luke musiał obejrzeć hologram do końca. Musiał
przyjąć ten ból.
Po chwili Padme podniosła głowę.
-Anakinie, chcę tylko twojej miłości.
- Miłość cię nie uratuje - warknął Anakin. - Może to zdziałać tylko moja nowa siła.
- Jakim kosztem? - zapytała Padme. - Jesteś dobrym człowiekiem, nie rób tego.
- Nie chcę cię stracić, tak jak straciłem matkę. - Twarz Anakina była teraz obca;
należała do człowieka wściekłego, przerażonego i samolubnego.
Padme zdawała się nie widzieć tej zmiany - a jeśli nawet, trwała przy swojej decy-
zji, że sprowadzi Anakina z powrotem na dobrą drogę. Wyciągnęła rękę.
- Chodź ze mną- szepnęła. - Pomóż mi wychować nasze dziecko. Zostaw wszystko
za sobą, póki jeszcze nie jest za późno.
Anakin pokręcił głową.
- Nie widzisz tego? Nie musimy już uciekać. Przyniosłem pokój Republice. Jestem
potężniejszy niż kanclerz. Mogę go obalić, a potem razem możemy rządzić galaktyką,
ty i ja... i sprawić, by wszystko było tak, jak zechcemy.
- Nie wierzę własnym uszom! - Padme odskoczyła od niego, potykając się, jakby
ją uderzył.
Luke westchnął głośno, wyraźnie zaszokowany pychą i arogancją, które poprowa-
dziły jego ojca prostą ścieżką do zniewolenia. Jacen jednak stwierdził, że reaguje na
zachowanie dziadka znacznie łagodniej, prawie z podziwem. Anakin Skywalker rozu-
miał swoją siłę i przynajmniej tym razem, próbował jej użyć, aby przynieść pokój. Ver-
gere by się to podobało. Moc nieużywana to moc zmarnowana, a cokolwiek zdarzyło
się później, Anakin Skywalker przynajmniej próbował użyć swojej potęgi dla dobrego
celu.
Przez chwilę hologram migotał niepewnie i wszyscy wstrzymali oddechy. Nagle
robot kliknął, zawarczał i nagranie ruszyło dalej.
Padme przestała cofać się przed Anakinem.
- Obi-Wan miał rację - rzekła. - Zmieniłeś się.
-Nie chcę już więcej słyszeć o Obi-Wanie! - Anakin ruszył za nią. - Jedi obrócili
się przeciwko mnie. Republika obróciła się przeciwko mnie. Przynajmniej ty się ode
mnie nie odwracaj.
- Nie poznaję cię już - szepnęła Padme. - Anakinie, łamiesz mi serce. Nigdy nie
przestanę cię kochać, ale idziesz teraz ścieżką, którą za tobą nie podążę.
Anakin zmrużył oczy.
- Z powodu Obi-Wana?
- Z powodu tego, co zrobiłeś! Co planujesz zrobić! - Głos Padme nagle zabrzmiał
rozkazująco. - Musisz przestać.
Przez chwilę milczała, po czym dodała łagodniejszym tonem:
- Wróć. Kocham cię.
Troy Denning
Janko5
123
Anakin odwrócił wzrok i przez moment wydawało się, że spogląda ponad ramie-
niem Padme w kierunku holokamery.
- Łżesz! - warknął.
Padme odwróciła się i po raz pierwszy stało się dobrze widoczne, jak bardzo za-
awansowana była jej ciąża.
- Nie! - powiedziała.
- Jesteś z nim! - Wzrok Anakina znów spoczął na Padme. -Zdradziłaś mnie!
- Nie, Anakinie. - Padme pokręciła głową i ruszyła ku niemu. - Przysięgam, ja...
Anakin wyciągnął rękę z wygiętą dłonią. Padme krzyknęła, chwyciła się za krtań i
zaczęła wydawać straszliwe, ochrypłe dźwięki.
Luke jęknął z niedowierzaniem, Moc stała się ciężka od smutku i zgrozy. Nawet
Jacen - którego pobyt wśród Yuuzhan Vongów nauczył nigdy nie dziwić się krzywdzie,
jaką jeden człowiek może wyrządzić drugiemu - poczuł, jak żołądek mu się wywraca
na widok dziadka, używającego Mocy, aby udusić kobietę, którą podobno kochał.
Z wnętrza robota dobiegł złowróżbny, choć ledwie dosłyszalny zgrzyt. Hologram
zadrżał znowu, a z ram obrazu rozległ się dobrze znajomy głos:
- Puść ją, Anakinie.
Anakin, nie opuszczając ręki i nie uwalniając Padme, obejrzał się na mówiącego z
ironicznym uśmiechem.
- Co z nią razem knuliście?
Obi-Wan Kenobi wszedł w kadr ubrany jak zwykle w szatę Jedi koloru piasku.
Stał tyłem do holokamery, ale jego sylwetka i profil z brodą były wyraźnie rozpozna-
walne.
-Puść... ją!
Anakin szarpnął ramieniem i Padme poleciała poza granicę kadru.
Anakin ruszył w stronę Obi-Wana.
- Przeciągnąłeś ją... - zaczął.
Z wnętrza R2-D2 dobiegł ostry trzask i hologram rozmył się w plamach zakłóceń.
Ghent opuścił megaokulary, zajrzał przez panel dostępowy i wrzasnął, jakby serce
przeszył mu strzał z lasera. Opuścił mikroszczypce do otworu i przełączył coś w środ-
ku, po czym wyjął coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się zwęglonym, dymiącym
okruchem metalu.
- Wiedziałem, że tak się to skończy - krzyknął slicer. - Teraz to jest omniśmieć!
Nikt się nie odezwał. Luke stał sztywno z poszarzałą twarzą, przełykając łzy. Mara
nie odrywała wzroku od miejsca, gdzie znikło z hologramu bezwładne ciało Padme.
Jacen zastanawiał się, gdzie jego dziadek popełnił błąd; próbował rozszyfrować, jaka
skaza uczyniła z niego niewolnika własnego gniewu. Nawet R2-D2 milczał, nadal rzu-
cając na podłogę smugę zakłóceń.
Zdawało się, że do Ghenta dotarło wreszcie, iż strata omnibramki nie jest najcięż-
szym ciosem dzisiejszego dnia. Położył dłoń na ramieniu Luke'a i ścisnął lekko, pocie-
szająco.
- No cóż, przynajmniej wiemy już, że nie Mara zabiła twoją matkę.
- Ghent! - oczy Mary miotały serie promieni laserowych.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
124
- O co chodzi? - Ghent wydawał się szczerze zmieszany. - Nie tego właśnie chcie-
liście się dowiedzieć?
- Przestań - rozkazała mu Mara.
Łzy toczyły się po policzkach Luke'a, a Jacen czuł jego wewnętrzną walkę z gnie-
wem na ojca. Walka ta pozostawiała w Mocy ognisty, pełen goryczy posmak, tym po-
tężniejszy, że Luke już wcześniej wybaczył Anakinowi Skywalkerowi.
Ghent jednak nadal pozostawał w kompletnej nieświadomości istoty sprawy.
-Ale przecież wiemy już - nalegał. - Wiemy, że to nie Mara!
Jacen westchnął.
- Ghent, nie wiemy tego naprawdę - wyjaśnił. - Widzieliśmy tylko, jak Anakin od-
rzucił Padme. Nie wiemy, czy ona rzeczywiście wtedy umarła.
R2-D2 wyszczebiotał serię smutnych trylów.
- Widzicie? - zapytał Ghent, jakby wszyscy mogli zrozumieć to, co mówi mały ro-
bot. - Chcecie sami zobaczyć?
- Co zobaczyć? - zapytała Mara.
- Jej śmierć - odparł Ghent. - Właśnie przed tym Artoo próbował ochronić Luke'a,
ale skoro teraz tajemnica i tak wyszła na jaw...
- Nie... widziałem już wszystko, co chciałem zobaczyć. - Luke wstał i otarł łzy. -
Mamy się przygotować do bitwy - dodał.
Jacenowi nie podobał się głuchy ton głosu wuja. Luke uciekał przed swoim bólem,
unikając ostatniego pliku, bo dobrze wiedział, jak niszczycielski wpływ będzie miał na
niego widok umierającej matki. A ból, którego się boisz, to ból, którym można cię kon-
trolować. Luke nie był gotów stanąć przed Lomi Pio, i nie będzie gotów, dopóki nie
zaakceptuje tragedii, jaka spotkała jego rodziców - dopóki jej nie przyjmie.
- Jesteś pewien? - zapytał Jacen. - To nie zajmie dużo czasu, a kto wie, kiedy Ar-
too znów okaże się tak skłonny do współpracy?
- Jestem pewien! - warknął Luke. - Nie masz przypadkiem paru list kontrolnych do
sprawdzenia przed lotem?
Mara znacząco kiwnęła głową w kierunku drzwi, ale Jacen pozostał tam, gdzie
był.
- To jest ważniejsze. Musimy o tym porozmawiać. Luke westchnął, podszedł do
krzesła i usiadł.
- Dobrze, Jacenie. Słucham.
Mara skurczyła się w sobie, przymknęła oczy i dotknęła Jacena poprzez Moc, pro-
sząc, by nie naciskał więcej. Jacen odetchnął głęboko i rzekł:
- Nie jestem pewien, czy jesteś już gotów, aby wygrać tę walkę, wujku Luke.
- To nie twoja decyzja i nie ty ją podejmiesz, Jacenie. - Głos Luke'a brzmiał suro-
wo. -Ale mów.
Jacen nie wahał się.
- Jeszcze się z tym nie pogodziłeś - rzekł. - Boisz się spojrzeć na ten ostatni plik...
- Nie muszę go oglądać - odparł Luke. - Wiem, co się stało. Wiedziałem od chwili,
kiedy zobaczyłem, jak mój... jak Darth Vader podnosi rękę na moją matkę.
- Boisz się tego bólu - oskarżył go Jacen.
Troy Denning
Janko5
125
- Ból nie zawsze jest dobry, Jacenie - rzekła Mara. - Czasem po prostu rozprasza.
- A ja teraz nie mogę sobie na to pozwolić - dodał Luke i ostentacyjnie wstał z
miejsca. - Muszę się teraz przygotować do walki i tobie też radzę to zrobić, Jacenie.
- Nie chodzi tylko o plik - zaoponował Jacen. Wiedział teraz z całą pewnością, że
to on powinien być tym, który stanie do walki z Lomi Pio. Tylko on jeden nie miał
żadnych wątpliwości, co powinni zrobić. - Ty nie zabijesz Raynara, prawda?
- Jeszcze nic nie zdecydowałem - odparł Luke.
- Może ci się zdawać, że nie zdecydowałeś - odparł Jacen. -Ale nie zabijesz go... a
to błąd.
Luke uniósł brew.
- Rozumiem.
Przez chwilę milczał, po czym wrócił do swojego krzesła.
- Nie wiem, co przewidziałeś, Jacenie, ale mogę cię zapewnić o jednym: niezależ-
nie od losu Raynara, Kolonia zostanie zniszczona. Wojna w twojej wizji nigdy się nie
zdarzy.
- Wybacz, wujku Luke, ale obietnice nie wystarczą - odparł Jacen. Nie powierzy-
łby losu Allany dobrym intencjom. - Musimy dopilnować, aby Kolonia zginęła. A to
oznacza, że musimy działać.
Mara podeszła i usiadła obok Luke'a, naprzeciwko Jacena.
- Więc zabijesz człowieka... kogoś, kto kiedyś był twoim przyjacielem. .. tylko dla
pewności?
- Nie będzie to przyjemne - przyznał Jacen. - Ale konieczne.
- Wiem, że ty tak uważasz, Jacenie - rzekł Luke. - Ale ja nie jestem przekonany.
Jeszcze nie.
- Nie możemy pozwolić sobie na wątpliwości - nalegał Jacen.
- Musimy zadecydować... i działać.
Luke westchnął z rozpaczą.
- Znów Vergere. - Pokręcił głową. - Słuchaj, wiem, że jej nauki uratowały ci życie...
- I pomogły nam wygrać wojnę z Yuuzhan Vongami.
- I pomogły nam wygrać wojnę z Yuuzhan Vongami - cierpliwie powtórzył Luke.
-Ale wcale nie jestem pewien, czy możemy przyjmować jej pomysły jako rdzeń naszej
filozofii Jedi. Właściwie mam pewność, że nie powinniśmy.
- Dlaczego? - zapytał Jacen.
- Ponieważ, przede wszystkim, nie jesteśmy już w stanie wojny z Yuuzhan Von-
gami - powiedziała Mara. Pokręciła głową i wskazała na holoprojektor R2-D2. - Nie
nauczyłeś się niczego z tego, co już widziałeś?
Jacen skrzywił się szczerze zaskoczony.
- Być Jedi to nie tylko być skutecznym - odezwał się nagle Luke dziwnie ostrym
głosem. Odwrócił wzrok i dodał nieco łagodniej:
- Odkąd skończyła się wojna, nauki Vergere coraz bardziej mnie niepokoiły i chy-
ba teraz wreszcie wiem dlaczego.
Jacen uniósł brew.
- Dlaczego?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
126
- Ponieważ brak współczucia w tych naukach przypomina mi bardzo to, w co wie-
rzył mój ojciec. - Luke spojrzał prosto w oczy Jacena. - To, w co nauczył go wierzyć
imperator.
Jacen był zaskoczony.
- Nie mówisz chyba poważnie!
-Nie twierdzę, że nauki Vergere są niemoralne - zaznaczył Luke. - One po prostu
nie mają nic wspólnego z moralnością. Prowadzą donikąd.
-Właśnie! - zgodził się Jacen. - Chodzi o wyzbycie się iluzji, o przekonanie, że nic
nie jest naprawdę mroczne ani jasne, całkiem dobre lub złe.
-Więc Jedi może podjąć każde działanie, aby osiągnąć cel? - zapytał mistrz Sky-
walker. - Czy jego jedynym celem jest skuteczność?
- Jego pierwszym obowiązkiem jest wybór - odpowiedział Jacen. - Wszystko się
od tego zaczyna.
Mara i Luke spojrzeli po sobie i przemknęło między nimi coś, co Jacen zaledwie
zauważył.
Wreszcie Luke rzekł:
-Ale, Jacenie, nie to czyni kogoś Jedi.
Jacen zmarszczył czoło. Nie rozumiał, co wuj próbuje mu powiedzieć, poza tym,
że ma to coś wspólnego z zasadami i odpowiedzialnością - tymi starożytnymi kajdana-
mi, które Vergere nauczyła go otwierać. Czy Luke naprawdę chce go przekonać, że
Jedi powinni je znowu nałożyć?
- Doskonale - powiedział ostrożnie. - Więc co czyni kogoś Jedi?
Luke uśmiechnął się.
- Proponuję, abyś spędził trochę czasu, medytując nad tym pytaniem - rzekł. - Na
razie pamiętaj tylko, że nie jesteśmy łowcami nagród, dobrze?
Jacen skinął głową.
- Tak, mistrzu - zgodził się. Właśnie dano mu jasno do zrozumienia, że nie wolno
mu zabić Raynara... - przynajmniej bez zezwolenia Luke'a. - Rozumiem, ale czuję, że
wciąż masz wątpliwości co do moralności twojego planu. Może to ja powinienem sta-
wić czoło Lomi Pio.
Twarz Luke'a wyrażała już tylko zdumienie.
- Więc o to chodziło?
- Mógłbym być lepszym kandydatem - wyjaśnił. - Nie mam wątpliwości co do te-
go planu... ani co do innych spraw, jeśli o to chodzi.
Luke wstał, a twarz rozjaśnił mu uśmiech ulgi. Klepnął Jacena w ramię.
- Jacenie, jesteś dobrym Jedi - rzekł. - Dziękuję.
- Zaraz, zaraz... - teraz to Jacen nie wiedział, o co chodzi. -Chcesz powiedzieć, że
się ze mną zgadzasz?
-Wcale nie, bo mylisz uczciwość ze zwątpieniem - odparł Luke. Skinął na R2-D2 i
lekko popchnął Jacena w stronę drzwi. -A ja zabiję Lomi Pio.
Troy Denning
Janko5
127
R O Z D Z I A Ł
16
Ocaleli Chissowie wycofali się na grupę wysp na wielkiej rzece. Pozycja dobrze
chroniona, ale niezdobyta. Przez wiele dni dżungla rozbrzmiewała echem strzałów
artylerii polowej Kolonii. Katapulty wystrzeliwały kanciaste głazy, inne miotały wo-
skowe kule wypełnione środkiem zapalającym hanpat. Co jakiś czas Killikowie zamy-
kali w woskowych kulach nawet po kilka tysięcy swoich malutkich krewniaków i rzu-
cali ich na wyspy.
Chissów nic nie było w stanie poruszyć. Pozostawali przycupnięci za swoimi
szańcami, gasząc pożary, opatrując rannych, wyłuskując Killików dość szalonych, aby
pokazać się poza okopami osłaniającymi artylerię polową. Ich siły wciąż liczyły prawie
sto tysięcy żołnierzy, aż nadto, aby zabezpieczyć się przed atakiem przez bystro płyną-
cą rzekę. Po tylu tygodniach nieprzerwanych i zażartych walk nawet Kolonii zaczynało
brakować wojsk i Jaina wiedziała, że każda próba odbicia wysp zakończy się klęską jej
armii.
Posiłki Chissów mogły jednak teraz nadejść w każdej chwili i UnuThul zaczął się
niecierpliwić. Pozostawał w kontakcie umysłowym z wojskami naziemnymi i nie ro-
zumiał, co nie pozwala na ostateczne uderzenie. Jego wola legła nieustannym, mrocz-
nym ciężarem w piersi Jainy, nakłaniając ją do przyspieszenia ataku i wymuszenia ka-
pitulacji na nieprzyjacielu. Obawiała się, że wkrótce znudzi mu się czekanie, aż jej plan
zadziała, i po prostu wymusi swoją wolę na Killikach. Musiała znaleźć sposób, aby
teraz ruszyć Chissów z wysp.
Przesunęła się o parę metrów w dół błotnistego wału i odwróciła się tak, by mieć
przed oczami katapultę, która ten wał osłaniała. Katapultę obsługiwało kilku wysokich
na metr Killików Sotatos, którzy naciągali ją z taką koordynacją, jakby ramię było ścią-
gane w dół przez elektryczny blok. Broń była ładowana kamieniami dostarczanymi
przez długi szereg Mollomów, którzy wydobywali je z niewielkiego kamieniołomu, a
następnie transportowali dwa kilometry i ładowali prosto do machiny. Choć pochodziły
z różnych gniazd, obie grupy były tak doskonale skoordynowane, że katapulta nigdy
nie próżnowała, a żaden Mollom ani przez chwilę nie czekał z głazem w rękach.
Delikatna Wuluwka, kolejna asystentka łącznościowa Jainy, dołączyła do niej na
dole obwałowania.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
128
- Rubbur bu uubu - zameldowała. - Urr buur, rrububu.
- Powiedz Rekkerom, żeby się rozeszli - rozkazała Jaina. - Nawet jeśli potrafią
przeskoczyć na wyspy, teraz nie czas na skoki. Nie możemy tam wysłać nikogo ze
wsparciem.
- Bur u buuur rrub - sprzeciwiła się Wuluwka.
-Przecież robię! - warknęła Jaina. - Nie walczymy z imperialnymi, tylko z Chis-
sami! Nie rozbiegną się tylko dlatego, że rzucimy w nich kilkoma milionami żuków!
W dżungli zapanowała nagła cisza i Jaina zdała sobie sprawę, że każdy Killik w
zasięgu wzroku odwrócił się i spojrzał na nią.
-Niech was! - Jaina pokręciła głową zadziwiona drażliwym owadzim ego. - Nie
bądźcie tacy delikatni... jesteśmy na wojnie!
Pogrążyła się w dżungli za katapulta, po czym ześliznęła się z błotnistego brzegu
do płytkiego strumyka obok stanowiska. Wuluwka podążyła za nią; wylądowała na
sześciu nogach, nawet nie mącąc powierzchni wody.
- Ruburu ubu?
Jaina ruszyła w dół strumienia, okrążając katapultę w kierunku wysp Chissów.
- Właśnie zamierzam coś zrobić.
W dżungli rozległ się pełen aprobaty pomruk i Wuluwka, ślizgając się po po-
wierzchni strumienia, ruszyła obok Jainy. -Ubu?
- Jeszcze nie wiem co - odparła Jaina. - Ale to będzie dobre.
Jaina, brnąc przez wodę, starała się utrzymywać głowę na poziomie gruntu obok
strumienia, a patrzeć cały czas w kierunku wysp na rzece. Podłoże dżungli usłane było
zwiędłymi liśćmi i odłamkami drzew mogo. Tysiące martwych Killików - a może na-
wet dziesiątki tysięcy - spoczywały w tym śmietnisku. Ciała były często w strzępach,
niekiedy poskręcane, z cienkimi odnóżami wyciągniętymi ku niebu. Wnętrzności wy-
lewały się przez ogromne dziury wypalone w chitynie.
Teraz od wielkiej rzeki dzielił Jainę tylko wąski pasek dżungli. Wyspy Chissów
leżały po drugiej stronie wartkiego kanału, pod nieustannym gradem kamieni i kul za-
palających, wystrzeliwanych przez katapulty i inne machiny Killików. Z tej odległości
Jaina zaledwie mogła rozróżnić barykadę ze zwalonych drzew, którą nieprzyjaciel
wzniósł na brzegu. Wyspa była zbyt płaska i przesłonięta dymem, aby zobaczyć cokol-
wiek poza zasiekami, ale Jaina za dobrze znała Chissów, żeby się nie orientować, że za
pierwszą będzie druga i trzecia linia obrony... może nawet czwarta.
Wciąż uważając, aby nie wysunąć głowy ponad brzeg strumienia, Jaina podniosła
do oczu elektrolornetkę i stwierdziła, że pomiędzy pniami mogo kryje się gromada
niebieskich twarzy i czerwonych oczu, obserwujących rzekę w poszukiwaniu jakich-
kolwiek działań Killików.
Tu i tam wystawała długa lufa rusznicy snajperskiej, a nad nią czarny pręt czujnika
celowniczego. Jaina obserwowała szańce, zastanawiając się, czy Jag też gdzieś tam jest.
Sięgnęła w Moc, aby sprawdzić, czy może wyczuć jego obecność. Nie była pewna,
dlaczego właściwie jej na tym zależy.
Gdziekolwiek był teraz Jagged Fel, z pewnością nienawidził Jainy za to, że w
wojnie opowiedziała się po stronie Kolonii... i że ją zaczęła. Prawdę mówiąc, nawet nie
Troy Denning
Janko5
129
mogła go o to winić. Gdyby Jag poprowadził grupę chissańskich komandosów przeciw
Sojuszowi Galaktycznemu, ona też by go znienawidziła. Tacy są ludzie... i Chissowie.
Tylko Killikowie walczyli bez nienawiści.
Jaina obserwowała spokojnie szańce Chissów. Nie wiedziała, czego może się spo-
dziewać... a nuż znajdzie jakieś miejsce, gdzie linie obronne nie mają dobrego widoku
na brzeg rzeki, albo natrafi na kępy pni mogo, które można byłoby spuścić na głowy
obrońców. Dwukrotnie wydawało jej się, że dostrzega słabe miejsca tam, gdzie Chis-
sowie mieli ograniczone pole rażenia. Okazało się jednak, że to pułapki; jedna miała
wprowadzić napastników na obszar ruchomych piasków, druga ukrywała kilka sztuk
artylerii polowej, którą Chissowie zdołali zabrać w czasie ucieczki.
Wzrok Jainy dotarł do końca pierwszej wyspy. Zwróciła uwagę na bliższy brzeg,
tym razem szukając naturalnego brodu, kiedy poczuła, że ktoś na nią patrzy.
- Kryć się! - ostrzegła.
Odjęła elektrolornetkę od twarzy i zsunęła się z brzegu. W tej samej chwili zoba-
czyła dwa jaskrawe rozbłyski eksplodujące na zboczu tuż przed nią. Ktoś strzelał zza
jej pleców.
Zanurzyła się pod wodę. Słyszała głośny bulgot błotnistej wody przeszywanej
strumieniami ognia z miotacza i tryskającej w niebo cienkimi strugami pary. Szła
wzdłuż ilastego brzegu strumienia w górę nurtu, sięgając Mocą w kierunku, z którego
nadszedł atak.
Poczuła dwie obecności, obie doskonale znane. Squibowie.
Do licha! Czy ta dwójka nie mogłaby poczekać ze zlikwidowaniem jej do końca
wojny?
Kiedy uznała, że zawędrowała już dość daleko, aby znaleźć się poza linią strzału
Chissów, odpięła miecz od pasa i wynurzyła się z wody. Powietrze wokół niej natych-
miast eksplodowało błyskami, ale Jaina włączyła miecz i zaczęła blokować strzały.
Udało jej się odbić z pół tuzina strzałów, kilka razy jednak o włos uniknęła zranienia,
nie nadążając z obroną.
Po kilku minutach ostrej walki Jaina zdołała wreszcie zlokalizować źródło ataków
i stwierdziła, że Squibowie wzięli ją w krzyżowy ogień. Zaczęła kierować ich strzały
jedne przeciwko drugim. Teraz musieli zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo, ale
nie przerwali ataków. Wkrótce potem pojawił się dogodny moment, aby Mocą ściągnąć
z drzewa jednego z napastników.
Po przerażonym wrzasku Squiba rozległo się głuche łupnięcie, a po nim nadleciała
świszcząca burza promieni masera. To chissańscy snajperzy zareagowali na zamiesza-
nie w sposób jedynie naturalny dla żołnierzy w stresie: ostrzeliwując teren. Na szczę-
ście dla Squiba kąt strzału był niewygodny, a on sam znajdował się dość daleko od
rzeki i pod osłoną drzew, ale atak przynajmniej zmusił go do pozostania na ziemi.
Jaina użyła Mocy, żeby wyrwać mu miotacz z ręki. Odrzuciła go daleko w dżunglę
i zajęła się drugim Squibem. Odbiła pięć czy sześć strzałów z miotacza wprost w ko-
rzenie drzewa, za którym się ukrywał, ale zauważyła, że przestał strzelać, kiedy w górę
poleciał wielki kawał drewna. Wtedy wyszarpnęła go Mocą z kryjówki i przyciągnęła
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
130
do siebie - nie przejmując się zupełnie, że snajperzy Chissów robili, co mogli, żeby go
trafić, kiedy przelatywał między drzewami.
Nadlatujący Squib - teraz zobaczyła, że to Długonos - odrzucił na bok miotacz i
sięgnął po detonator termiczny zwisający z jego uprzęży. Jaina poruszyła palcami i
srebrna kula odpłynęła, zanim zdążył ją uzbroić.
Błyszczące oczy Długonosa rozszerzyły się zdumieniem, ale zaraz zwęziły się i
stwardniały.
- Nieważne, co ze mną zrobisz, dziewuszko. Jesteś... - zaczął.
- Gdybyś miał trochę mózgu, uważałbyś, kogo nazywasz dziewuszką - mruknęła i
wrzuciła Squiba w mętna wodę. Przytrzymała koniec miecza świetlnego przed jego
nosem tak blisko, że stopiła mu wąsy. - Nie ruszaj się, nawet nie oddychaj.
Oczy Długonosa zbieżnym zezem skoncentrowały się na czubku ostrza. Jaina
tymczasem poluzowała chwyt Mocy i zanurzała go powoli.
- N-n-ie m-m-m-ogę i-iść p-p-przez wodę? - wykrztusił Squib.
- Jeśli dasz radę z rękami nad głową- odparła.
Długonos natychmiast podniósł ręce nad głowę, ale tak głęboko zapadł się w grzą-
skie dno, że musiał odchylić głowę w tył, żeby utrzymać twarz nad wodą. Jaina poszu-
kała teraz wzrokiem Bliznowatego i z ulgą stwierdziła, że znajduje się on w krzepkich
rękach grupy Mollomow. Wił się i wrzeszczał, próbując się uwolnić.
Odwróciła się, żeby poprosić Wuluwkę o przyprowadzenie Squiba, ale mała Kil-
liczka unosiła się bez życia kilka metrów dalej w plamie krwi i strzaskanej chityny.
Długonos przekrzywił głowę.
- Przepraszam - bąknął. Spojrzała na niego groźnie.
- Jedi mogą wyczuć, kiedy ktoś kłamie, wiesz? Położył uszy po sobie.
- Hej, to nie nasza wina! - zaprotestował. - Celowaliśmy w ciebie!
Zaryzykowała wysunięcie głowy nad brzeg strumienia na krótką chwilę, tyle tyl-
ko, by przywołać do siebie Mollomow z drugim Squibem. Killikowie ruszyli ku niej,
klucząc od drzewa do drzewa i uchylając przed strumieniami z masera. Jaina wyciągnę-
ła Długonosa na brzeg. Odpięła jego uprząż i odrzuciła - wraz z miotaczem i wibrono-
żami ukrytymi pod spodem - z powrotem do wody.
- Hej! - zawołał. - To moje ubranie!
- Jest ciepło - przypomniała. - Jesteśmy w dżungli.
Przez chwilę przyglądała się Squibowi, dotykając lekko poprzez Moc, aby poczuł
się niepewnie, po czym wyłączyła miecz i pochyliła się nad więźniem.
- Dlaczego chciałeś mnie zabić? - zapytała.
- Nic nie powiem - zapewnił Długonos.
- Jesteś tego całkiem pewny? - zapytała. Użyła Mocy, by wbić go głębiej w błotni-
sty brzeg. - Pamiętaj, że ty i twój kumpel możecie sobie kupić życie, odpowiadając na
moje pytania.
- Blefujesz - odparł Długonos. - Nie możesz zabić nas z zimną krwią! Jesteś Jedi!
- Masz rację... ale nie mam też czasu się z wami użerać. - Jaina spojrzała znacząco
na zbliżających się Killików. - Zostawię was w rękach Mollomow. Co mam im powie-
dzieć?
Troy Denning
Janko5
131
Wargi Długonosa wykrzywiły się ironicznym uśmieszkiem.
- Nie odważysz się. Wiem, co to ciemna strona. Jeśli...
Jaina pstryknęła palcami. Wargi Długonosa poruszały się nadal, ale głos przestał
się wydobywać.
Jaina spojrzała na Bliznowatego, którego Mollomowie właśnie sprowadzali nad
strumień. Killikowie nie byli zbyt łagodni wobec więźnia; zdążyli mu oberwać jedno
ucho i zedrzeć pół skalpu. Posadzili go w błocie obok Długonosa i otoczyli półkolem,
energicznie klikając żuwaczkami.
Jaina zerwała z Bliznowatego uprząż i wrzuciła do wody w ślad za uprzężą Dłu-
gonosa.
- A ty? - zapytała. - Masz ochotę odpowiedzieć na kilka pytań?
-Nie.
- Szkoda - mruknęła Jaina. - Gdybyś miał, obaj odeszlibyście żywi. Jeśli nie, od-
dam was Mollomom.
Bliznowaty zerknął na swoich killickich oprawców. Wyraźnie nie mógł po-
wstrzymać lekkiego drżenia. Wzruszył ramionami i próbował udawać odważnego.
- Chyba to zależy od pytań.
- Uczciwe postawienie sprawy - pochwaliła go Jaina. - Dlaczego próbujecie mnie
zabić?
- Głupie pytanie - oburzył się Bliznowaty. - Wzięliśmy zlecenie, a jak sądziłaś?
Długonos wzniósł oczy w górę i zaczął kręcić głową.
- Nie słuchaj swojego kumpla - poradziła Jaina. - Zdaje się, że życie mu zbrzydło.
Bliznowaty skinął głową.
- To się zdarza w biznesie.
- Kto wam dał zlecenie? - dopytywała Jaina.
Długonos dalej kręcił głową, teraz dodatkowo przeciągając palcem po gardle.
- Czemu nie? - zapytał Bliznowaty. - Przecież nikt nie wspominał o dyskrecji.
Chcieli ją mieć martwą i koniec.
- Widzisz? - Jaina lekko połaskotała obu poprzez Moc, a potem spojrzała w oczy
Bliznowatemu. - To jak... kto chciał nas mieć martwych?
- Dyrektorzy - wyjaśnił Bliznowaty. - I tylko ciebie. Powiedzieli, żeby twojego
chłopaka zostawić, chyba że zacznie się plątać pod nogami.
- Zekk nie jest moim chłopakiem - sprostowała. - A wy nie odpowiedzieliście na
moje pytania. Kim są dyrektorzy?
Długonos znów wzniósł oczy do nieba i próbował coś powiedzieć, ale tylko się
krztusił.
- Jesteś gotów powiedzieć coś pożytecznego? - zapytała go. Kiedy skinął głową,
uwolniła jego struny głosowe. - No to posłuchajmy.
- Będzie źle, jeśli wyślą za tobą kogo innego - wyrzęził Długonos. - Lepiej pozwól
nam to zrobić teraz.
- Właśnie - potwierdził Bliznowaty. - Zrobimy to tak, żeby nie bolało.
- Spróbuję szczęścia z następną ekipą - prychnęła. - Jestem pewna, że nie będą
lepsi od was.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
132
Długonos dumnie postawił uszy.
- Mądra z ciebie dziewczyna, Jedi - rzekł. - Lubię to u swoich ofiar.
- Więc może powiesz mi jeszcze, kim są ci dyrektorowie? - Jaina powtórzyła
pstryknięcie palcami. - A może tylko twój partner ma wyjść z tego żywy?
- Chyba nic się nie stanie, jeśli ci powiem... nie będziesz żyła dość długo, żeby się
do nich dobrać - zdecydował Długonos. -Dyrektorzy to głowy rodziny... nasi pra-pra-
praprzodkowie.
- Grees, Sligh i Elama - dokończył Bliznowaty. - Twoi rodzice mieli z nimi jakieś
interesy na Tatooine.
Jaina skinęła głową.
- Słyszałam o tym. Czemu chcą mnie zabić? Długonos wzruszył ramionami.
- Nie powiedzieli - dodał Bliznowaty.
- Czy twoi rodzice są im winni kasę? - zapytał Długonos.
- Wątpię - odparła.
Squibowie popatrzyli po sobie, Długonos po chwili skinął głową.
- I tak ich kosztujesz... w jakiś tam sposób. To jedyny powód, dla którego dyrekto-
rzy dają zlecenia.
-A może chodzi o twoich rodziców - podsunął Bliznowaty. - Jeśli zignorowali
ostrzeżenie...
Długonos przytaknął entuzjastycznie.
- Tak zazwyczaj bywa, jeśli posyłają nas na dzieci.
- Tato nigdy nie brał żadnego ostrzeżenia na serio, więc to by się zgadzało. - Jaina
była mocno zaintrygowana. - Wciąż jednak nie pojmuję, jak moi rodzice mogli być
zaplątani w interesy z waszymi. .. eee... dyrektorami. W jakim biznesie oni siedzą?
- A w jakim nie siedzą? - prychnął Długonos.
- Na razie to głównie broń i inne sprawy związane z wojną -wyjaśnił Bliznowaty. -
Podwójne rozliczanie zasobów, podbieranie dostaw paliwa, wystawianie rachunków za
posiłki, które nigdy nie zostały wydane...
-No wiesz, takie rzeczy - ciągnął Długonos. - Wojna zawsze jest dobra, żeby zaro-
bić na boku parę miliardów kredytów.
- No tak... teraz to ma sens - mruknęła Jaina.
Na ile znała swoich rodziców, wujka Luke'a i pozostałych Jedi - będą się starali
zakończyć tę wojnę najszybciej, jak się da. A jeśli ich wysiłki zdenerwowały tych „dy-
rektorów" na tyle, żeby zmontować zamach na Jedi, widocznie to, co robili Jedi, było
skuteczne. Może jej rodzice faktycznie mieli szansę położyć kres wojnie.
Jaina przeniosła wzrok na strażników jej płatnych zabójców, Mollomów.
- Zabierzcie ich stąd i wypuśćcie.
- Burrub? - zagrzmiało chórem kilku Mollomów.
- Biznes to biznes - powiedziała. Spojrzała na Squibów. - Ale wasze zlecenie wy-
gasło, jasne? Jeśli jeszcze gdzieś was zobaczę... gdziekolwiek... to już jesteście martwi.
Zrozumiano?
Pyski Squibów otworzyły się ze zdumienia. Obaj entuzjastycznie przytaknęli.
- Jasne, oczywiście.
Troy Denning
Janko5
133
- Cokolwiek rozkażesz, laluniu.
- I nie nazywaj mnie lalunią - syknęła. Gestem nakazała Mollomom, żeby ich za-
brali. - Powiedzcie Wuluwom, że potrzebuję nowej...
-Bu.
Jaina obejrzała się i zobaczyła nową asystentkę łączności, Wuluwkę stojącą na
wodzie za nią. Uśmiechnęła się do małej Killiczki.
- Co tak długo?
Wuluwka położyła antenki w przepraszającym geście.
- Urru bu, urbru, uuu bu ru...
- To był żart - uspokoiła ją Jaina. - Czy żaden z Dwumyślnych waszego gniazda
nie ma poczucia humoru?
- U - odpowiedziała Wuluwka. - Bu urb urubu bubu ur bur-bur?
- Nie, to było poważne pytanie - odparła z poczuciem winy, że straciła już tyle
Wuluwek. - Tym razem postaram się... postaramy się lepiej cię chronić.
Wuluwka zagrzechotała żuwaczkami w podzięce i zapytała, czy Jaina ma jakiś
plan eksmisji Chissów z wysepek.
- Plan już się opracowuje - przesadziła nieco Jaina. - Musimy tylko... sprawdzić
kilka szczegółów.
Ruszyła w dół strumienia, brodząc po pas w wodzie i schylając się tak, aby nie by-
ło jej widać z brzegu.
- Głowa nisko - ostrzegła. - Ci strzelcy są dobrzy.
Wuluwka rozpostarła kończyny, opuściła się na kilka centymetrów ponad wodę i
ruszyła za nią. Walenie z katapult nie ustawało, napełniając dżunglę drżącym wyczeki-
waniem - niczym gwiazda, która czeka, aby przeistoczyć się w novą. Kiedy pojawiły
się przed nimi nieprzyjacielskie wyspy, Jaina zatrzymała się i znów podniosła do oczu
elektrolornetkę.
Tym razem jednak raczej myślała, niż obserwowała. Słysząc, jakich kłopotów jej
rodzice narobili Squibom, zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle jest jej potrzebny jaki-
kolwiek plan. Jeśli jej rodzice byli bliscy zakończenia wojny, może powinna grać na
zwłokę. Istnienia, które uratowała, można liczyć w miliony - a liczyła jedynie Killików.
Jeśli jednak myliła się co do powodu, dla którego Squibowie nasłali na nią najem-
nych zabójców... albo jeśli jej rodzice nie zaczną działać wystarczająco szybko - przy-
będą posiłki, które zniszczą pułapkę UnuThula. Chissowie zrobią się jeszcze śmielsi i
będą atakować głębiej terytorium Kolonii. Tryliony Killików i miliony Chissów zginą a
wojna będzie się toczyła jeszcze gwałtowniej niż dotąd.
Na szczęście Jaina miała sposób, aby to sprawdzić. Sięgnęła poprzez Moc ku mat-
ce i wyczuła drżenie radości z połączenia - nie tak wyraźnego jak więź bitewna, ale
silniejszego i bardziej trwałego. Wypełniła swój umysł myślami o pokoju, dodała za-
ciekawienie. Matka z początku okazywała ulgę, potem zadumę, wreszcie niepokój.
Widocznie Leia jej zupełnie nie rozumiała. Spróbowała raz jeszcze, wypełniając
umysł nadzieją. Matka wydawała się jeszcze bardziej zdezorientowana i Jaina poddała
się z rozpaczą. Pewne sprawy nigdy się nie zmienią.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
134
Poczuła teraz, jak Leia dotyka jej poprzez Moc, prosząc o cierpliwość - i nagle Ja-
ina doznała wrażenia, że wkrótce zobaczy rodziców.
Tylko tyle chciała wiedzieć.
Opuściła lornetkę i spojrzała na Wuluwkę.
-Niech katapulty zaczną strzelać bliżej, w wodę - poleciła. - Wypełnimy ten kanał
kamieniami... i to dosłownie.
- Burubr? - zapytała Wuluwka. - Ubru urb uburb!
- Może w takim razie najlepiej już zacząć, co?
Jaina domyślała się, że zarzucenie kanału kamieniami może zająć ponad tydzień.
Jeśli jednak zdoła sprawić, żeby Wuluwka i cała reszta Wielkiego Roju odniosła wra-
żenie, iż szykuje się zmasowany, doskonale zaplanowany atak na szerokim froncie, to
może UnuThul wyczuje ufność roju i przestanie naciskać.
Jednak w dżungli w dalszym ciągu rozbrzmiewał łomot katapult. Kamienie dalej
przelatywały przez kanał i lądowały na wyspach Chissów, a ucisk w piersi Jainy przy-
brał na sile. Stwierdziła, że musi zaraz wydać rozkaz do ataku. Jej plan zamiast uspoko-
ić, spowodował zniecierpliwienie Wielkiego Roju i teraz UnuThul ostrzegał, żeby po-
prowadziła atak albo on to zrobi.
Odczekała chwilę, wykonując głębokie ćwiczenia oddechowe. Przygotowywała
się do sprzeciwienia Woli UnuThula.
Jej medytacjom położyła nagły kres seria wysokich pisków, które rozległy się
echem pod wierzchołkami drzew. Z początku sądziła, że to pocisk albo bomba spadają-
ca z orbity, ale zorientowała się, że piski dochodzą z wysoka i kierują się od killickich
katapult w kierunku wysp Chissów.
Jaina obejrzała się na czas, aby zauważyć parę rozpostartych jak ptaki kształtów,
płynących w powietrzu w kierunku wysp Chissów.
- A to kto? - zapytała.
-Burru.
- Tak myślałam, że to Squibowie. - Jaina obserwowała, jak obie postacie łagod-
nym łukiem opadają ku wyspie i lądują około trzydziestu metrów poza zasiekami Chis-
sów. - Czemu tak lecą?
- Ruru bu rur - przypomniała jej Wuluwka.
- Katapulty! -jęknęła Jaina. - Nie chodziło mi o to, żeby się ich stąd pozbywać w
ten sposób! Zaczekaj chwilę.
Jaina wspięła się na brzeg i ruszyła w górę pnia mogo, ustawiając się tak, aby pień
chronił ją przed snajperami Chissów. Kiedy uznała, że jest już dość wysoko, aby do-
strzec, co się dzieje po drugiej stronie zasieków, użyła Mocy, aby przykleić się do pnia,
podniosła lornetkę i ostrożnie wychyliła się z ukrycia.
Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że Squibowie już są na nogach, choć stoją
chwiejnie, ocierając oczy, a z ust i nosów leci im ciemna ciecz. Przez moment sądziła,
że oba gryzonie odniosły ciężkie obrażenia wewnętrzne, dopóki nie pojawił się - równie
chwiejnym krokiem - oddział Chissów, by ich aresztować. Żołnierze byli od stóp do
głów usmarowani błotem, bo brodzili w nim po kolana i za każdym krokiem zapadali
się w mokrym gruncie.
Troy Denning
Janko5
135
Wyspa była praktycznie pod wodą.
Między oczami Jaina nagle poczuła zimny punkt. Odepchnęła się od pnia i zrobiła
salto w tył, unikając w ostatniej chwili promienia masera. Wyczuła kolejne promienie
lecące w jej kierunku, więc odrzuciła elektrolornetkę, wyrwała zza pasa miecz świetlny
i uruchomiła go jednym płynnym gestem.
Trzykrotnie przechwyciła i przekierowała promienie masera w ciągu mniej niż se-
kundy, zanim wylądowała na stopach w strumieniu. Atak snajperów ustał równie szyb-
ko, jak się zaczął. Nagle usłyszała dziwny dźwięk - jakby potężny wiatr wiał przez
dżunglę, szeleszcząc liśćmi, których już nie było na drzewach. Jaina nasłuchiwała przez
chwilę, zanim się zorientowała, że to szelest milionów cienkich jak gałązki nóg.
Wieki Rój ruszył.
- Zaczekajcie! - zawołała Jaina i obejrzała się, by znaleźć Wuluwkę.
Owad płynął w dół strumienia, rozpostarty płasko na wodzie, z ogromną dziurą w
chitynie, gdzie elektrolornetka odbiła się od jej delikatnej piersi.
- Och, nie! - Jaina Mocą ściągnęła rannego owada ku sobie i potarła ręką o jej an-
tenki. - Przepraszamy!
Wuluwka próbowała coś wydudnić, ale udało jej się jedynie wypluć w wodę długi
strumień owadziej krwi.
- Nie próbuj mówić - ostrzegła Jaina i ruszyła w górę strumienia. Szelest przeszedł
w szmer; widziała już pierwszych Rekkerów skaczących ku niej od strony drzew. -
Znajdziemy ci pomoc, ale najpierw musimy zatrzymać Rój. Atak teraz byłby straszli-
wym błędem!
Wuluwka wydała z siebie ledwo słyszalne kliknięcie żuwaczkami, a szmer pocho-
du Roju zmienił się w buczenie,
- Mam plan! - wykrzyknęła Jaina. - Dobry plan!
Wszystkie odnóża Wuluwki zesztywniały i zaczęły drżeć, a na oczach pojawiła się
mleczna powłoka.
- Trzymaj się, Wuluw... powiedz pozostałym, że zrobimy tamę na rzece! - Jaina
próbowała wlewać w owada siłę Mocy, usiłując utrzymać ją przy życiu tak długo, aż
dokończy wiadomość. - Powiedz, że zatopimy Chissów i zmyjemy ich z tych wysp!
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
136
R O Z D Z I A Ł
17
Zaledwie opalizująca plama nadprzestrzeni zmieniła się w migoczący gwiazdami
aksamit kosmosu, alarmy zbliżeniowe „Sokoła" zawyły. Han trzasnął pięścią w reset,
żeby móc zebrać myśli, ale alarmy natychmiast rozdzwoniły się znowu.
- Co, do licha? - rzucił. Wokół nie widział nic oprócz wirującej tarczy otulonej
chmurami planety, którą, jak przypuszczał, była Tenupe, wciąż nie większa od jego
pięści. - Co się dzieje?
- Pracuję nad tym! - Dłonie Leii przelatywały nad tablicą kontrolną, regulując fil-
try zakłóceń i wzmacniacze sygnału. - Te czujniki nie chcą się same skalibrować.
- Dobrze, dobrze, spokojnie - odrzekł jej mąż. - Nie miałem nic takiego na myśli.
Jeszcze raz wbił reset i znowu alarmy uruchomiły się same. Powtórki mogły ozna-
czać, że pojawiają się następne zagrożenia albo że to pierwotne zbliża się z dużą pręd-
kością. Między sobą a planetą nie widział nic, więc zaczął przyspieszać. Tenupe bły-
skawicznie urosła do rozmiarów głowy Bitha, a lazurowe plamy widocznych spoza
chmur mórz śródziemnych zaczęły plamić kremową tarczę planety.
-Czy to rozsądne przyspieszać, kiedy nie mamy czujników? - zapytał Juun ze stacji
nawigacyjnej. Na żądanie Luke'a Pellaeon załatwił jemu i Tarfangowi na pokładzie
„Sokoła" miejsce przewodników na Tenupe. - Wciąż nie wiemy, gdzie...
- Widzisz coś przed nami? - przerwał mu Han.
- Tylko Tenupe.
- Ja też. - Han zresetował alarmy, które natychmiast rozdarły się na nowo. - Więc
cokolwiek je uruchamia, goni nas.
- A my uciekamy? - Saba nie wierzyła własnym uszom. - Nie wiemy nawet, przed
czym!
- Traktuj to jako usunięcie się z drogi - zaproponował Han. Włączył interkom, aby
porozmawiać z Noghri. - Idźcie na wieżyczki strzelnicze i dajcie mi znać, jeśli zoba-
czycie cokolwiek podejrzanego.
Tenupe urosła już do rozmiarów głowy banthy. Z jednej strony planety Han za-
uważył poznaczoną plamami cienia bryłę, która mogła być małym czerwonym księży-
cem. Po drugiej stronie nad chmurami krążyła gromadka maleńkich trójkątnych kropek.
- To nie wygląda za dobrze - mruknął Han. - Leia, co z tymi czujnikami?
Troy Denning
Janko5
137
Jego pytanie zawisło w powietrzu, bo Meewalha i Cakhmaim zameldowali, że od
rufy „Sokoła" zbliżają się smugi jonowe. Ze wszystkich stron.
- Chissowie? - zapytała Saba.
Tarfang zatrajkotał sarkastycznym tonem.
- Tarfang tak uważa - usłużnie przetłumaczył C-3PO. - Mówi, że statki Killików
wykorzystują tylko napęd rakietowy.
-Ale mamy szczęście! - poskarżył się Han. - Chissowie już tu są... a my wchodzi-
my w system dokładnie w środku patrolu!
Trzy szkarłatne promienie przeleciały jakieś dziesięć metrów nad iluminatorem. W
kanale wywoławczym rozległ się posępny głos Chissanki.
- „Sokół Millenium", tu Zark Dwa. - Basic kobiety brzmiał niewyraźnie i obco. -
Ekspansyjna Flota Defensywna Chissów żąda, abyś natychmiast zatrzymał statek.
Przygotować się do przyjęcia na pokład.
Han uruchomił komunikator.
- Zaraz, zaraz, sekundkę. - Spojrzał na Leię, potem wskazał na panel sterowania i
uniósł brew. Pokazała mu kciuki skierowane do góry i zaczęła włączać czujniki. Han
ciągnął: - Przepraszam, możesz to powtórzyć? Chyba nie wszystko zrozumiałem. Twój
basie jest...
Kolejna seria promieni energetycznych śmignęła obok kokpitu, tym razem tak bli-
sko, że Hanowi pociemniało w oczach od powidoków.
- Czy to dość zrozumiałe, „Sokół"? - zapytała Zark Dwa. - To strefa wojny, jeśli
nie okażecie posłuszeństwa, będziemy strzelać skutecznie.
Han podniósł ekran taktyczny i zobaczył, że „Sokół" ma na ogonie całą eskadrę
szponowców. Myśliwce były eskortowane przez dwie potężne kanonierki i wahadło-
wiec szturmowy - standardowy zespół abordażowy.
Jednak to, co Han zobaczył w pobliżu planety, zaniepokoiło go naprawdę. Tak jak
przypuszczał, trójkątne plamki krążące nad chmurami były ogromną flotą wojenną
Chissów skupioną nad niewielkim obszarem planety.
- Leia, zobacz, czy możesz...
- Pracuję nad tym - weszła mu w słowo żona.
Chwilę później na ekranie Hana pojawił się obraz z przenikającego chmury czuj-
nika. Większość powierzchni planety wydawała się pokryta równinnymi dżunglami i
górskimi lasami deszczowymi, ale obszar pod flotą Chissów wyglądał jak jednolita
brązowa plama. Wzdłuż jednego skraju plamy płynęła rzeka, a niewielki obszar na jej
brzegu świecił na czerwono energią cieplną.
Alarmy celownicze wyły już teraz nieustannie, oznajmiając, że prześladowcy
wzięli „Sokoła" na cel.
- „Sokół Millenium", to nasze ostatnie ostrzeżenie - oznajmiła Zark Dwa. - Za-
trzymaj statek natychmiast.
Han wdusił przepustnice aż do ograniczników przeciążenia i rzucił się w korko-
ciąg. Przestrzeń wokół niego natychmiast zaroiła się od promieni laserów, a światła
kabiny migały co chwila, jak tylko tarcze przyjmowały kolejne trafienia.
- Kapitanie Solo, akcent dowódcy eskadry musiał pana zmylić
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
138
- wtrącił C-3PO. - Ona kazała się nam zatrzymać.
- Słyszałem. - Oczy Hana pozostawały wbite w obraz na brzegu rzeki. - Ale tamto
wygląda mi na bitwę. Na dużą bitwę.
- Skąd wiesz? - Juun wydawał się bardziej zdumiony niż pełen zwątpienia. - Ja
myślałem, że to pożar w dżungli.
- Pożar dżungli? Z flotą wojenną zabezpieczającą go od góry?
- Saba sięgnęła łapą od stacji łączności i trzepnęła Sullustanina w plecy.
- Dobry kawał.
Tarfang podbiegł natychmiast pomóc Juunowi pozbierać się z podłogi i zaszcze-
biotał z taką złością, że Barabelce aż zafalowały łuski.
- Pssssszepraszam - syknęła. - Ona nie wiedziała, że on mówi poważnie.
Chissowie nadal bombardowali tylne tarcze, aż wreszcie odezwał się brzęczyk
oznajmiający niski poziom energii. Han zorientował się, że nie da rady uciec eskadrze
szponowców wyłącznie za pomocą akrobacji i włączył znów interkom.
- Śpicie tam? - zapytał Noghrich. - Ustrzelcie coś!
„Sokół" zadygotał, gdy Noghri natychmiast uruchomili wielkie poczwórne baterie
laserów.
Leia wytrzeszczyła oczy.
- Han, nie wiem, czy to dobry pomysł - mruknęła. - Zabijanie Chissów tylko po-
gorszy...
- Słuchaj, nie ja tu ustalam warunki - obruszył się Han. - Na ile znam moją córkę,
ona i Zekk siedzą w tej chwili w samym środku bitwy tam w dole, a to oznacza, że
Chissowie próbują zabić właśnie ich.
Do kakofonii alarmów dołączył kolejny, ostrzegający o uszkodzeniu, i nagle drą-
żek sterowy zaczął zachowywać się jak wściekły wąż: wyrywał się z boku na bok, w
przód i w tył, skręt na lewo, uderzenie w prawo... podskakiwał i wierzgał jak dzieciak
na żabiej lasce. „Sokół" wszedł w nierówny, rozdygotany korkociąg i odezwały się
kolejne alarmy, tym razem anonsujące uszkodzenie delikatniejszych obwodów na sku-
tek wstrząsów.
- Z-z-zamknij s-s-s-ilnik numer cz-cztery! - polecił Han. Miał nadzieję, że to nu-
mer cztery, przy tych wstrząsach trudno było dostrzec, które właściwie światło statusu
się pali. – A jeśli nie zadziała, próbuj z innymi!
Palce Leii już wbijały się w panel sterowania, usiłując pochwycić odpowiedni su-
wak. W samym środku zamieszania z głośnika panelu sterowania rozległa się nagle
elektroniczna eksplozja i Han zauważył, jak jeden znacznik Chissów znikł z ekranu
taktycznego. Nawet przy tych wszystkich wstrząsach i korkociągach, jeden z Noghrich
zdołał trafić w szponowca. Han nie był specjalnie zdziwiony.
Leia zdołała wreszcie wyłączyć silnik numer cztery. „Sokół" przestał dygotać, ale
spadło mu przyspieszenie, a ster stał się sztywny i powolny. Han usiłował na nowo
przejąć kontrolę nad dzikimi harcami statku.
- Han? - Głos Leii był schrypnięty ze strachu. - Pamiętasz, co mówiłam na temat
pogorszenia sytuacji?
-Tak.
Troy Denning
Janko5
139
- Zapomnij - powiedziała. - Oni już są wściekli.
- Jassssne - syk Saby miał w sobie nutę zastanowienia. - Mistrz Skywalker chyba
nie zdawał sobie sprawy, jak daleko to zaszło.
- Dzięki za wasze opinie - burknął Han. - A czy ktoś mógłby przejść się na rufę i
odłączyć płytkę wektorową numeru czwartego? Jesteśmy teraz jak jednoskrzydła man-
ta!
- Manty mogą latać z jednym skrzydłem? - zapytała Saba.
- Nie, mistrzyni, i o to właśnie chodzi - odparła Leia.
- Ojej! - Saba poderwała się, stuknęła Tarfanga w ramię i ruszyła w głąb pokładu. -
Czemu nie mówiliście, że jest aż tak źle?
„Sokół" zadygotał cały pod kolejnym trafieniem, a Han zauważył na ekranie tak-
tycznym, że szponowce zaczęły raptownie zmniejszać dystans.
- Ile mamy do pułapu chmur?
- Nie damy rady tam dotrzeć - natychmiast odparł Juun.
- Co ty wygadujesz? - zapytał Han. - Oczywiście, że dotrzemy!
Juun pokręcił głową.
- Zrobiłem obliczenia. Zanim zwolnimy, aby wejść w atmosferę...
- A kto mówi o zwalnianiu? - zapytał Han. Głos Juuna stal się dziwnie nosowy.
- Nie będziemy zwalniać?
- Kapitan Solo nigdy nie zwalnia w takich sytuacjach - wyjaśnił mu Threepio. -
Wydaje się rozkoszować tym, jak blisko znajdzie się rozbicia, uchodząc cało. Nie po-
wiem panu, ile razy statystycznie byliśmy zgubieni, żeby uciec w ostatnim możliwym
mo...
Z głośnika panelu sterowania rozległ się kolejny grzmot, oznajmiając zniszczenie
jeszcze jednego szponowca.
- Widzi pan? - ciągnął Threepio. - Ale z przyjemnością muszę powiedzieć, że na-
sze szanse na przeżycie zwiększyły się o trzy tysięczne procenta.
Zaledwie ucichł odgłos eksplozji, uaktywnił się znów kanał wywoławczy.
- Kapitanie Solo, to zupełnie wystarczy! - Tym razem głos był męski... i bardzo
dobrze znajomy. - Proszę się natychmiast zatrzymać!
- Przykro mi, ale ktoś do nas strzela. - Han nadal korkociągiem zdążał w kierunku
Tenupe, która była już tak wielka, że jej okryty chmurami kształt wypełniał cały ilumi-
nator. - Czy to ty, Jag?
- Tak, to ja - potwierdził Jag Fel. - Nie będę tolerował dalszych ofiar.
- Więc proponuję, aby dowódca Zarków polecił zaprzestać pościgu - odparła Leia.
- Ja tu dowodzę - chłodno odparł Jagged. - I nie zamierzam zakończyć tego pości-
gu. Jeśli nie zatrzymacie się natychmiast, to się może skończyć tylko w jeden sposób.
- Teraz jesteś dowódcą eskadry? - zapytał Han, ignorując groźby Fela. - Co zrobi-
łeś, że cię tak nisko wykopali?
- Nic. - Głośnik „Sokoła" aż zatrzeszczał urażoną dumą Jaggeda. - Moja ranga jest
nienaruszona. Sprowadź „Sokoła" na...
- Jesteś w tej samej randze? - wtrąciła Leia. - Chcesz mi po-■ wiedzieć, że tę
eskadrę prowadzi komandor?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
140
- Kapitan, mówiąc ściśle - odparł Jagged.
-Kapitan? - Han poczuł lekkie mdłości. Ekspansyjna Flota Defensywna Chissów
stosowała system rang marynarki, czyli kapitan był stopniem dowódczym, równoważ-
nikiem pułkownika w naziemnym systemie rang Sojuszu Galaktycznego... a Han mógł
wymyślić tylko jeden powód, dla którego oficer dowodzenia leciał w misji patrolowej. -
A więc jesteś tutaj z naszego powodu! Wiedziałeś, że przybywamy!
- Wydawałoby się, że to oczywiste, kapitanie Solo - odparł Jagged.
Han nie odpowiedział. Zanadto był zajęty wyprowadzaniem „Sokoła" z korkocią-
gu... i w duchu obiecywał bolesną śmierć temu, kto ich zdradził przed Chissami. Tylko
garstka ludzi poza zakonem Jedi wiedziała, dokąd lecą, więc nietrudno będzie wyśle-
dzić szpiega i wpakować mu strzał z lasera między uszy.
- Teraz jednak, kiedy już to rozumiesz - ciągnął Jagged - powinieneś wiedzieć, jak
beznadziejna jest twoja sytuacja.
- Beznadziejna? - prychnął Han. - Nawet się nie zdenerwowałem!
Pchnął przepustnice daleko poza ograniczniki przeciążenia. „Sokół" zaczął się
kręcić jeszcze szybciej, a ster znów zaczął lekko dygotać.
- Han... - odezwała się Leia. -Tak?
- Chyba się trochę denerwuję.
- Spp-p-okojnie! - Drążek sterowy drgał tak mocno, że Hanowi zęby szczękały
gwałtownie. - Te chmury deszczowe tam, na dole...
-Co?
- Kiedy w nie wejdziemy - wyjaśnił Han - zgaszą płomienie powstałe przy wejściu
w atmosferę.
- Chcesz wejść w nurkowanie grawitacyjne? - głos Juuna był pełen podziwu. -
Mogę to zarejestrować? Powinniśmy dokumentować to, jak się wywijamy... zwłaszcza
przy takim uszkodzeniu sterów.
- Jeśli się w ogóle wywiniemy - zmitygowała go Leia. Nienawidziła nurkowania
grawitacyjnego. - Ale proszę bardzo, co to szkodzi?
- Wyjdziemy z tego - zapewnił Han. - Oczywiście, jeśli Saba i Tarfang odłączą tę
płytkę. I musimy też wiedzieć, czy pod tą zupą są jakieś góry. Lepiej zrób skan terenu.
- Spróbuję - zgodziła się Leia. - Trudno zdobyć dobry odczyt w takiej niekontro-
lowanej spirali śmierci.
- Co jest niekontrolowane?
Leia zaczęła włączać skanery obrazujące, z trudem utrzymując dłonie na właści-
wych przyciskach, kiedy „Sokół" podskakiwał i dygotał. Eskadra Zarków nadal zasy-
pywała ogniem ich rufę, ale celność Noghrich wywarła na Chissach spore wrażenie.
Pomimo słynnej szybkości szponowców, piloci Fela zmniejszali dystans o wiele wol-
niej, niż Han się spodziewał - a zdecydowanie nie dość szybko, aby przeszkodzić im
dotrzeć do planety, jak to obliczył Juun.
- Zaraz, zaraz! - odezwał się Han. Byli już tak blisko Tenupe, że przed sobą wi-
dzieli jedynie bladą masę zielonych chmur tu i tam naznaczonych niebieskim kleksem
odsłoniętego nieba. - Coś jest nie tak.
Troy Denning
Janko5
141
- Możesz to powtórzyć. - Leia przekazała skan terenu na jego ekran. - Zobacz so-
bie.
Mapa pokazywała surową lesistą planetę o wysokich górach i ogromnych zlewi-
skach, bez dużych oceanów, ale o rzekach dość dużych, by były widoczne z orbity.
Ukazywała również z tuzin krążowników zbliżających się do punktu wejścia „Sokoła".
Ich kurs i poprzednie lokalizacje były doskonale widoczne z powodu potężnych smug
oparów, jakie za sobą ciągnęły.
- Weź odczyty taktyczne z tych tutaj.
Dane ukazały się na ekranie taktycznym Hana. Tak jak podejrzewał, były to okręty
desantowe... fatalne w walce w przestrzeni, ale idealne do wsparcia działań na planecie.
A wykwitające gwiazdy energii na ich kadłubach świadczyły o tym, że wszystkie miały
świeżutko naładowane promienie ściągające.
- To zasadzka! - Han przesunął pozostałe silniki na trzy czwarte mocy... nie gwał-
townie, ale tak, aby zdobyć trochę czasu. - Jag próbuje nas wciągnąć w pułapkę.
- Próbuje, Han? - zdziwiła się Leia.
- Próbuje - warknął. - Nikt jeszcze nie złapał w pułapkę Hana Solo.
Odczekał, aż niewielki, czerwony księżyc Tenupe ukazał się w górnej części ilu-
minatora, po czym szarpnął drążek ku sobie. Z korytarza rozległa się seria stłumionych
trzasków - to kompensatory inercji nie zdołały do końca złagodzić wysokich przeciążeń
- ale otulona w chmury planeta znikła z iluminatora.
Z głośnika dobiegł znowu głos Jaggeda Fela.
- Mówiłem moim zwierzchnikom, że taka pułapka cię nie zwiedzie. Jeśli jednak
sprawdzisz swój monitor taktyczny, przekonasz się, że twoja sytuacja stała się jeszcze
bardziej beznadziejna.
Han spojrzał na ekran i musiał się z tym zgodzić. Na horyzoncie Tenupe pojawiła
się para chissańskich niszczycieli gwiezdnych, rozwiewając wszelkie nadzieje na
ucieczkę wzdłuż krzywizny planety. Eskadra Zarków ścinała właśnie narożnik za „So-
kołem", podchodząc do niego pod kątem i nie przestając strzelać.
-Nie zmuszaj mnie, abym zestrzelił ciebie i księżniczkę, kapitanie Solo - powie-
dział Jag. - Może z Jainą nie wyszło nam najlepiej, ale wspominam was wszystkich
bardzo miło.
- Rób, co masz robić, mały - oznajmił Han, znów popychając wszystkie trzy prze-
pustnice poza ograniczniki przeciążenia. - I tak zawsze wolałem Kypa Durrona.
Leia jednym uderzeniem dłoni wyłączyła mikrofony.
- Han! Oszalałeś? - zawołała. - Kypa?
- Spokojnie - uśmiechnął się do niej półgębkiem. - Próbuję tylko go wkurzyć.
Wiem, że Kyp jest dla Jainy o wiele za staiy.
Leia przymknęła oczy i pokręciła głową. -Naprawdę uważasz, że to najlepszy
moment, żeby go wkurzać? Ma do swojej dyspozycji całą flotę.
- Nie ma się czego obawiać - uspokoił ją Han. - On tylko blefuje.
- Han, Jagged został wychowany przez Chissów. Oni nie potrafią blefować.
- Pewnie dlatego tak im to marnie wychodzi. - Han mrugnął do żony. - Poślij Me-
ewalhę i Cakhmaima do pomocy Sabie i Tarfangowi przy tej płytce wektorowej. Chyba
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
142
nie będziemy ich już potrzebować na wieżyczkach, ale miło by było odzyskać kontrolę
nad tą balią.
Leia uruchomiła interkom i przekazała polecenie. Zaledwie baterie laserowe umil-
kły, kiedy głos Jaggeda znów się odezwał.
- Dziękuję, że przestaliście do nas strzelać. - Wydawał się odczuwać autentyczną
ulgę. -Ale muszę strzelać dalej, dopóki „Sokół" się nie zatrzyma.
- Jagged, wiemy wszyscy, że gdybyś się na serio przyłożył, już byśmy byli ko-
smicznym pyłem - powiedziała Leia. - Nie mam tylko pojęcia, po co sobie zadajesz tyle
trudu, żeby nas ocalić.
- Twoje zdziwienie mnie zaskakuje, księżniczko - rzekł Jagged. - Myślałem, że
powód jest oczywisty dla kogoś o takim obyciu dyplomatycznym i wojskowym. Ty i
kapitan Solo będziecie bardzo cennymi więźniami... tak samo jak mistrzyni Sebatyne i
wielcy szpiedzy Bwua'tu, Ewok i Sullustanin.
- Jesteś dobrze poinformowany, Jag - stwierdziła Leia. - Ale nie dość dobrze.
Gdybyś znał cel naszej misji, wiedziałbyś, że próbujemy zakończyć tę wojnę. Powinie-
neś nam pomóc.
-Wiem, że wraz z kapitanem Solo przybyliście tu odnaleźć Jainę i jej... hmm... to-
warzysza - odparował Jag. - Wiem też, że chciałaś im pomóc przemycić oddział killic-
kich komandosów do jednego z naszych centrów dowodzenia i zarządzania. Wiem, że
twój brat uważa... błędnie zresztą... że ten manewr udowodni nam, jak trudno jest wy-
grać wojnę z Killikami. Wierzy też, że łatwiej mu będzie przekonać rody rządzące, aby
przyjęły pokój, który zamierza wymusić na Kolonii. Czy muszę wiedzieć coś jeszcze o
waszej misji?
- Nie, to mniej więcej pełne streszczenie - warknął Han przez zaciśnięte zęby. Po-
dejrzewał, że zdradził ich jakiś szpieg podsłuchujący w hangarze albo w sali narad, ale
okazało się, że to jednak ktoś znacznie bliższy zakonowi Jedi, niż sądził. Ktoś na tyle
bliski, że znał cały plan Luke'a. - Myślisz, że to nie przejdzie?
- Nie - lodowatym tonem odparł Jag. - Będę was musiał wpierw zabić.
- No cóż, też tak mi się zdawało - mruknął Han.
Eskadra Zarków nadal zalewała ogniem rufę „Sokoła". Zawył kolejny alarm
uszkodzenia, zmuszając Juuna do zabrania C-3PO na rufę, ale szponowce na ekranie
taktycznym zaczęły się wycofywać.
Gwiezdne niszczyciele kładły zaporę ogniową przed dziobem „Sokoła", usiłując
zapędzić go w zasięg promieni ściągających albo zmusić do zatrzymania i przygotowa-
nia się do abordażu.
Wciąż walcząc ze ślamazarnym sterem i niekontrolowanym korkociągiem, Han
opadł w kierunku Tenupe i ruszył w stronę planety pod ostrym kątem.
-Hej, Han... - Leia wydawała się zatroskana. - Co my robimy?
- T-t-to- nie ma sssssensu - syknął Han. Drążek znów zaczął szarpać, a on walczył,
aby go powstrzymać od bezładnego tańca.
- Znają nasz plan. Powinni stanowczo zabrać się do nas.
- Chyba biorą się wystarczająco stanowczo. - Spojrzenie Leii było utkwione w
iluminatorze, gdzie zielony skrawek horyzontu planetarnego powoli przetaczał się wo-
Troy Denning
Janko5
143
kół jego krawędzi, znacząc spiralny lot „Sokoła" w stronę Tenupe. - Nasłali na nas całą
grupę zadaniową.
- O to mi właśnie chodzi - rzekł Han. - Widziałaś tamtą bitwę. Czy myślisz, że
dowódca polowy naprawdę chce, aby Jag tracił czas na pogoń za nami właśnie teraz?
Powinni nas rozpylić na atomy i skończyć z tym.
- Nie będą musieli - zauważyła Leia. - Han, lecimy prosto na...
- Ktokolwiek nas zdradził, wymógł na nich, że wezmą nas żywcem - ciągnął Han.
Kipiąca czerwona kurtyna ognia niszczyciela gwiezdnego rozkwitła przed nimi, wstrzą-
sając „Sokołem" i oślepiając ich na chwilę. - Leio, to musi być ktoś bliski nam.
- Jasne, Han. - Leia wskazała przed siebie, gdzie mglista plama atmosfery Tenupe
wirowała wokół centralnego punktu ich iluminatora. - Ale co teraz robisz?
- To, co widzisz: skok na planetę. - Han uruchomił interkom.
- Trzymać się tam z tyłu.
Chwilę później czerwone języki płomieni zaczęły lizać iluminator, kiedy wbili się
w rzadki gaz atmosfery Tenupe. „Sokół" podskoczył tak ostro, że Han omal nie zerwał
uprzęży, a brzęk rozbijanego sprzętu wypełnił echem korytarz. Han coraz bardziej za-
żarcie walczył z leniwymi sterami, usiłując powstrzymać zacieśnianie się spirali i szyb-
kość opadania... i właśnie wtedy drążek poluzował.
Zanim Han zdał sobie z tego sprawę, wyciągnął go do końca, aż uderzył go w udo.
„Sokół" wyszedł ze spirali w klasycznej beczce. Han szybko wsunął drążek z powrotem
do środka... i beczka zwolniła.
„Sokół" zatrzymał się w trzech czwartych obrotu i zawisł, by następnie leniwie
ustawić się w prawidłowej pozycji, skierowany prosto w falujący strumień promieni
megamaserów. Han pchnął ster do samego końca, usiłując zanurkować pod ognistą
ścianą śmierci i tylko zacisnął zęby, kiedy „Sokół" opuścił dziób zaledwie o pięć stop-
ni.
Leia chwyciła męża za ramię.
- Han, kocham cię...
Ogień znikł tak nagle, jak się pojawił, pozostawiając przed „Sokołem" pustą prze-
strzeń, jeśli nie liczyć plamistej powierzchni księżyca Tenupe.
- Tak, ja też. - Han szarpnął przepustnice z powrotem aż do końca i zacisnął na
nich ręce, żeby przestały drżeć. - Widzisz, co to oznacza? Przestali strzelać, żeby nas
nie uszkodzić.
- Tak. Dobrze. Wierzę ci. - Głos Leii wciąż drżał. - Jag komuś widocznie obiecał,
że nas nie zabije.
- Taaa - mruknął z goryczą jej mąż. - Ciekawe, kto to taki?
- Myślisz o Omasie?
- To jedyny sensowny pomysł - odparł. - Cal Omas poświęciłby nas w tej samej
chwili, gdyby się dowiedział, że to przekona Chissów, iż Sojusz nie jest w stanie wojny
z Dynastią.
Leia pokręciła głową.
- A więc po co zawracałby im głowę żądaniem obietnic, że wezmą nas żywcem?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
144
- Ponieważ nadal potrzebuje Jedi - odparł Han. Księżyc urósł już w nierówną, ja-
jowatą bryłę wielkości pięści, pokrytą pajęczą siatką ciemnych szczelin. - A jeśli jego
podwójny manewr kiedykolwiek wyjdzie na jaw... Luke nigdy by nie przebaczył Oma-
sowi, gdybyśmy zginęli.
Leia zmarszczyła brwi.
- Może masz rację...
- Słuchaj, to albo on, albo Pellaeon, albo ktoś z Jedi - doszedł do wniosku Han. - A
Pellaeon nigdy nikogo nie wymanewrował, nawet kiedy był Imperialnym.
- Wierzę ci, skoro tak mówisz.
Leia wciąż wydawała się powątpiewać, ale ich dyskusję przerwał glos Jaggeda Fe-
la.
- Wreszcie zaczynam rozumieć Jainę - powiedział, wyraźnie wstrząśnięty. - Sza-
leństwo jest u niej rodzinne. Tylko szaleniec próbowałby skoku na planetę w uszko-
dzonym statku.
-Han nie jest szalony - zaoponowała Leia. - Tylko dobry w tym, co robi.
- Jestem pewien, że w to wierzysz, księżniczko Leio - odparł Jagged. - Ale ostrze-
gam... nie próbujcie uciekać w tę gromadę księżyców.
- Gromadę księżyców? - Han przyjrzał się uważniej czerwonej bryle przed nimi i
uznał, że faktycznie czarne rysy mogą być szczelinami pomiędzy poszczególnymi ka-
wałkami. Odłączył mikrofon komunikatora i mruknął: - Co to jest, do licha?
- Zaraz się dowiem - obiecała Leia, sięgając po mapy terenu.
- Tymczasem graj na zwłokę.
- Z Jagiem? - Han włączył mikrofon i powiedział: - Dzięki za radę, Jag, ale i tak
zamierzaliśmy lecieć dookoła.
- Doprawdy? - Głos Jaggeda brzmiał zadowoleniem. - Wobec tego „Sokół" musi
być jeszcze szybszy, niż twierdziła Jaina.
Han spojrzał na ekran taktyczny i stwierdził, że eskadra Zarków skorzystała z jego
skoku na planetę i przyspieszyła. Przestali strzelać - był to znak, że są już pewni powo-
dzenia - i ustawili się w półkole wokół „Sokoła". Eskorta eskadry nie była daleko, a
gwiezdne niszczyciele znajdowały się także w zasięgu promieni ściągających, po bliż-
szej stronie skupiska księżyców.
Han zaklął pod nosem.
- Patrz tylko, mały. Będziesz zaskoczony - mruknął.
- Nie wątpię, kapitanie - rzekł Jagged. - Ale proszę, uwierz mi co do tego skupiska.
Jest niestabilne grawitacyjnie. Wszystkie nasze statki zwiadowcze zostały zmiażdżone.
Będziesz bezpieczniejszy, jeśli się poddasz, a ja daję ci moje słowo, że nie będziemy
was torturować ani poniżać w trakcie przesłuchań.
- Dzięki, to naprawdę ładnie z twojej strony - pochwalił go Han. - Daj mi sekundę,
żebym sobie to poukładał.
Han zamknął kanał komunikacyjny i przez chwilę eksperymentował z drążkiem.
Pchał go i ciągnął, nie czując prawie żadnej reakcji „Sokoła".
- Fatalnie - ocenił. - Co z tymi księżycami? - zagadnął żonę.
Troy Denning
Janko5
145
- Jest jeszcze gorzej, niż mówił. - Leia przyglądała się księżycom. Były już dość
blisko, żeby dało się dostrzec, że wszystkie są w ruchu i co chwila o siebie uderzają. -
Zdaje się, że coś rozbiło stary księżyc na pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt kawałków. To
coś musi tam cały czas być, bo wykrywam...
Leia nagle urwała, otworzyła ze zdumienia usta i wlepiła wzrok w iluminator.
- No, jak? - zapytał Han.
Uniosła dłoń, żeby go uciszyć, i przymknęła oczy dla lepszej koncentracji.
Han zmarszczył brwi i pochylił się do przodu, żeby spojrzeć na skanery terenu.
Widział tylko opisywany wcześniej przez Leię strzaskany księżyc z gęstszym skupi-
skiem w pobliżu centrum sugerującym rdzeń metaliczny, który prawdopodobnie był
przyczyną katastrofy. Usiłował być cierpliwy, czekając na sztuczkę Jedi, do której Leia
widocznie się przygotowywała, ale zaczynało brakować czasu. Dwa gwiezdne niszczy-
ciele uruchomiły już promienie ściągające i sięgały ku skupisku księżyców, usiłując
zniweczyć wszelkie szanse, aby „Sokół" mógł się wśliznąć w jedną ze szczelin.
Han uruchomił interkom.
-Dajcie tam kogoś do promieni repulsorowych! Musimy odepchnąć z drogi kilka...
- Han, nie! - Leia otworzyła oczy i spojrzała na męża, kręcąc głową. - Musimy się
poddać!
Han zmarszczył brwi.
- Słuchaj, wiem, że stery słabo reagują...
- Nie o to chodzi. - Leia sięgnęła do konsoli i ściągnęła wszystkie trzy przepustni-
ce w tył. - To Raynar i Killikowie... te księżyce aż się ruszają od owadów!
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
146
R O Z D Z I A Ł
18
StealthX-y Jedi pojawiły się -jak zwykle -jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki: cały klucz czarnych iksów na tle czerwonego woalu Mgławicy Utegetu. Unosi-
ły się tam przez jedną krótką chwilę, zanim przemknęły ku czarnej chmurze gwiezdne-
go pyłu, by tam zniknąć. Ciemność wtapiająca się w ciemność. Wszystko stało się tak
szybko, że gdyby nawet któryś z pilotów statków pikietujących spojrzał w tamtą stronę,
zamrugałby, zastanowił się, co widział i sprawdził przyrządy. A przyrządy zapewniłyby
go, że to oczy się pomyliły.
StealthX-y kontynuowały swoje podejście całkowicie pewne, że pozostaną niewy-
kryte. Już wkrótce jaskrawy dysk żółtej planety Sarni zaczął wypełniać ich iluminatory.
Piloci Jedi uważnie rozglądali się za strażnikami - zarówno na ekranach czujników, jak
i sięgając w Moc - i bez trudu unikali pojedynczych, nieuważnych kanonierek obsługi-
wanych przez piratów. Maszyny bez problemu dotarły do Sarma niezauważone i... nie-
spokojne. Jedi wiedzieli, że nie wolno nie doceniać nieprzyjaciela - zwłaszcza w czasie
wojny. Killikowie nie pozwoliliby sobie na takie odsłonięcie bez ważnego powodu.
W miarę jak zbliżali się do żółtej planety, coraz bardziej widoczna stawała się sieć
starożytnych, oplatających cały glob kanałów irygacyjnych - wszystko, co pozostało z
istot, które zamieszkiwały Sarm, zanim nova Utegetu nie wymazała ich na zawsze z
pamięci galaktyki. Jedi mieli czas przyglądać się kanałom, zbliżając się do przeznacze-
nia każdej cywilizacji w niespokojnym wszechświecie - mgnienia anonimowego końca,
który czeka ostatecznie każdą galaktykę. Cóż znaczą bitwy, jeśli galaktyczna czkawka
może zniszczyć całe cywilizacje? Czy jakiekolwiek masowe zabójstwa mogą zastąpić
fundamentalne, brutalne przemijanie istnienia?
Może Killikowie znali odpowiedź. W końcu żyli w harmonii z Pieśnią Wszech-
świata, zabijając i umierając w miarę, jak żądała tego melodia, pojawiając się i znika-
jąc, walcząc i tańcząc w rytm własnych nastrojów. Nie troszczyli się o dobro i zło, o
uczucia miłości i nienawiści.. Służyli gniazdu. Pożądali tego, co było dla gniazda ko-
rzystne. Eksterminowali to, co utrudniało gniazdu życie.
Jedi postępowali inaczej. Walczyli z losem, martwili się, co jest moralne, a co
niemoralne, zaglądali w przyszłość i próbowali ją nagiąć do swoich pragnień. A kiedy
wyślizgiwała im się z rąk i uderzała w twarz z siłą upadającego meteorytu, zawsze byli
Troy Denning
Janko5
147
ogromnie zdumieni, zawsze wstrząśnięci, jakby ich wola powinna być dość silna, aby
sterować kursem galaktyki.
I dlatego Jedi lecieli teraz w kierunku Sarm w swoich stealthX-ach, milczący, po-
sępni, skupieni na celu, szykując się na zabijanie i na śmierć. Lecieli, by zaśpiewać
swoją własną Pieśń Wszechświata. Ich cele pojawiły się na iluminatorach dokładnie
tak, jak im to obiecał oficer wywiadu admirała Bwua'tu. Jedenaście bladych kul wokół
planety, każda wielkości superniszczyciela gwiezdnego, a wszystkie z wyjątkiem jednej
otulone rozproszoną w Mocy obecnością killickiego gniazda.
StealthX-y okrążyły planetę szerokim łukiem, ustawiając się tak, aby zejść nad
gniazdo bez obecności Mocy. Znajdowało się ono na najniższej orbicie, osłonięte przed
atakiem przez resztę floty. Był to statek Mrocznego Gniazda, ten, na którym ukrywała
się Lomi Pio. Plan Luke'a był prosty. Jedi zakradną się cichaczem i zajmą pozycje wo-
kół statku, czekając na admirała Pellaeona, który powinien przybyć z „Megadorem" i
resztą floty Sojuszu. A kiedy admirał się zjawi, zniszczą wszystkie statki próbujące
opuścić gniazdo Gorogów, po czym wejdą tam i wykurzą Lomi Pio z jej ula.
Sarm był jednak zbyt cichy. Powinni się tu kręcić przemytnicy membrozji i cała
flotylla statków pirackich na orbicie. Powinny tu dokować barki serwisowe, wiszące
nad gniazdami-statkami, naprawiające szkody, które wyrządzili Jedi w Cieśninie Mur-
go. Flota jednak wydawała się całkiem opuszczona. Gdyby nie obecności, które wy-
czuwali w Mocy, Jedi uznaliby, że tak jest w istocie.
Nagle wokół ruf statków-gniazd pojawiły się błękitne aureole strumieni jonowych
i statki zaczęły przyspieszać. Teraz Jedi zrozumieli, dlaczego Sarm wydawał się tak
pusty. Killikowie naprawili już zniszczone statki i teraz schodzili z orbity, by rzucić
wyzwanie Sojuszowi Galaktycznemu.
Luke zanurkował, omijając szerokim łukiem dwa gniazda, żeby uniknąć bystrego
spojrzenia killickich strażników. Mara i Jacen oraz pozostali Jedi podążyli za nim, wy-
chwytując zmianę planów przez więź bitewną. Kenth Hammer zabrał swoją eskadrę i
zatoczył krąg aż za pierwsze dwa statki-gniazda. Zwolnił, aby zsynchronizować się w
czasie z atakiem Luke'a. Kyle Ktarn ze swoją grupą odbił i ruszył na drugą stronę pla-
nety, a Tresina Lobi i jej eskadra skierowała się w przeciwną stronę, od czoła floty
killickiej.
Pozostała część oddziału leciała prosto na pierwotny cel: do Mrocznego Gniazda
Lomi Pio. Schodząc, Luke pozwolił, aby niepokój wypełnił jego myśli. Sięgnął poprzez
Moc do Cilghal, próbując przekazać jej powagę sytuacji. Cilghal znajdowała się na
pokładzie „Megadora" wraz z Tekli i załogami zbieraczy, ale jeśli powie Pellaeonowi,
że trzeba wykonać skok natychmiast, ten z pewnością jej usłucha. Cilghal wydawała się
z początku zaskoczona wiadomością od Luke'a; zatroskała się, ale szybko skupiła na
tym, co jej próbował powiedzieć i odpowiedziała mu ciepłym dotknięciem.
Statek-gniazdo Gorogów w przednim iluminatorze statku Luke'a rósł z każdą
chwilą. Wkrótce jego blada elipsoida zaczęła przesłaniać żółtą powierzchnię Sanna.
Planeta wyglądała teraz jak wielka, złocista aureola ogromnego statku. Luke skierował
dziób stealthX-a wprost w serce statku, wykorzystując jego własny cień, aby ukryć
swoją eskadrę przed światłem planety Sarm.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
148
Strategia okazała się mało skuteczna. Oczy owadów były przystosowane do wy-
krywania ruchu i minął zaledwie moment, a już R2-D2 wyświetlił na ekranie Luke'a
ostrzeżenie:
CEL URUCHAMIA BATERIE BRONI.
- Dzięki, Artoo - mruknął Luke. Trzy eskadry rozdzieliły się w trzech kierunkach,
po czym podzieliły się jeszcze raz, tym razem na triady. - Dobrze cię mieć w tym
gniazdku, stary druhu.
NAJWYŻSZY CZAS - odparł R2-D2 - TWOJE PRZEŻYCIE BEZE MNIE BY-
ŁOBY NIEMOŻLIWE!
- Fakt, było parę bliskich strzałów - przyznał Luke.
Statek-gniazdo był już dość blisko i Sarm znikł zupełnie, przesłonięty jego białawą
kulą. Luke widział podwójny rząd turbolaserów wystających spomiędzy sękatych radia-
torów pokrywających powłokę. Mniejsze rodzaje broni, które miałyby atakować steal-
thX-y, pozostawały w mrocznym cieniu
Luke zaczął robić uniki, prowadząc swoich partnerów w dzikim, przypadkowym
rytmie w kierunku celu. Mara i Jacen podążali za nim, jakby ich stery były ze sobą
połączone. Wchodzili w beczkę prawie przed nim, a wychodzili tuż za nim tak szybko,
że ich kody transponderów na jego ekranie taktycznym wyglądały jak pojedynczy sy-
gnał.
Więź bitewną wypełnił wybuch zachwytu, kiedy zaatakowała eskadra Kentha
Hammera. Ekran taktyczny pokazywał kolejne detonacje na rufach trzech statków-
gniazd, a smuga białych błysków wytrysnęła na wysokiej orbicie za eskadrą Luke'a.
Żaden ze statków nie wydawał się zwalniać.
- Artoo, czy oni się przygotowują...
Ostry gwizd wypełnił kokpit, kiedy R2-D2 ostrzegł, że Gorogowie otworzyli
ogień. Luke jednak już robił unik, a jego dłonie i stopy reagowały szybciej niż wzrok -
poruszyły się, zanim jeszcze zobaczył promienie laserowe rozbłyskujące pośród cieni.
Odtoczył się na bok i przyjął strzał z baterii przeciwlotniczej na przednią tarczę. Mara
sięgnęła ku niemu z troską, gotowa przejść na prowadzenie.
Nie było takiej potrzeby, R2-D2 już przywrócił dziewięćdziesiąt procent tarcz.
Luke podążył za linią promieni laserowych aż do ich źródła, po czym użył Mocy, aby
pchnąć lufy w bok. Śmiercionośny strumień zmienił kierunek i teraz nieszkodliwie
przebijał przestrzeń.
Mara uradowała Luke'a, okazując podziw - przynajmniej tak to wyczuł przez ich
więź w Mocy. Teraz także i Jacen przesunął strumień ładunków magnetycznych, jakimś
cudem wychwycił baterie przeciwlotnicze i również je przemieścił. Mara nie posiadała
się z zachwytu.
Luke westchnął i sprawdził ekran taktyczny. Nic nie wskazywało, aby statki-
gniazda robiły cokolwiek innego, poza dalszym przyspieszaniem.
-Artoo, jest jakiś ślad strzałostatków?
R2-D2 wyszczebiotał szybką odpowiedź.
Troy Denning
Janko5
149
- Spokojnie - powiedział Luke. Przez nerwowe ostatnio zachowanie Artoo zaczął
się zastanawiać, czy robot rzeczywiście nadawał się do powrotu do czynnej służby. -
Chciałem się tylko upewnić.
R2-D2 pisnął obietnicę, że powiadomi Luke'a, jak tylko pojawi się jakiś strzałosta-
tek, po czym wyświetlił na ekranie dodatkową informację:
NIE MASZ POWODU WE MNIE WĄTPIĆ, PRZESTRZEGAŁEM JEDYNIE
PROCEDUR OCHRONY WŁAŚCICIELA.
- Wiem o tym, Artoo - rzekł Luke. - Ale nie można chronić ludzi przed prawdą.
DLACZEGO NIE? W MOICH LISTACH PARAMETRÓW NIE MA WYJĄT-
KÓW OD PRAWDY.
Przed nimi eksplodował strzał z turoblasera. StealthX zakołysał się mocno; mieli
wrażenie, jakby zderzyli się ze statkiem-gniazdem - pewnie zresztą wkrótce to się sta-
nie, jeśli eskadra nie przypuści ataku.
- Wyjaśnię ci później - dodał Luke. - Teraz uzbrój penetrator.
R2-D2 zapiszczał twierdząco, Luke zaś wyczuł, jak reszta jego eskadry ustawia się
za nim. Penetrator był właściwie czarną bombą z trzema głowicami o odpowiednim
kształcie, specjalnie zaprojektowaną do zainicjowania serii potężnych, skoncentrowa-
nych detonacji w kierunku statku-gniazda Killików.
Na ekranie pojawiła się informacja, że penetrator jest już uzbrojony. Luke zrobił
unik przed ognistym kwiatem strzału z turbolasera, po czym ujrzał dwa działa laserowe
błyskające z mrocznych szczelin pomiędzy dwoma ślinobetonowymi radiatorami. Ode-
pchnął Mocą lufy w bok, od razu wypuścił penetrator i jednocześnie użył Mocy, aby
pchnąć broń na pancerz statku.
Pierwsza detonacja zaczerniła zupełnie jego fotochromową szybę owiewki, ale
dwie kolejne były tak jasne, że mimo to oświetliły wnętrze kokpitu. Luke zrobił zwrot,
potem beczkę i zawrócił do linii ataku.
Nie mając na głowie problemów ze strzałostatkami, mógł się swobodnie przypa-
trzeć, jak Mara, Jacen i cała reszta jego eskadry wypuszcza penetratory w jednosekun-
dowych odstępach. Każda bomba znikała w kraterze pozostawionym przez poprzednią,
żłobiąc coraz większą dziurę w wielowarstwowej strukturze statku. Broń siała coraz
większe zniszczenie i odsłaniała coraz to więcej wnętrzności statku na działanie zimnej
próżni kosmosu.
Zanim odpaliła ostatnia z bomb, Gorogowie byli tak zszokowani, że w promieniu
kilometra cały ogień defensywny zgasł. Luke zatoczył krąg stealthX-em i ujrzał, jak z
krateru wysypuje się chmura pary, ciał i sprzętu tak gęsta, że zasłoniła powłokę statku.
Wyczuwał dziką radość w więzi bitewnej - prawdopodobnie atak Kypa na rufę statku
również się powiódł. Za to od strony grupy Corrana doznał wrażenia ciężaru i już wie-
dział -jeden z Jedi padł ofiarą obrońców dziobu.
R2-D2 gwizdnął zaniepokojony i Luke spojrzał na ekran. Rój strzałostatków Go-
rogów właśnie wysypywał się z hangarów gniazda.
- Dzięki, Artoo - rzekł. - Co z pozostałymi?
Ekran taktyczny zmienił skalę, a Luke stwierdził, że pozostałe statki-gniazda rów-
nież plują strzałostatkami i opadają na niższe orbity, żeby chronić Gorogów. Widać
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
150
było, że Kilikowie pożegnali się już z myślą o ataku na blokadę. Ważniejsza była obro-
na Mrocznego Gniazda, a Mroczne Gniazdo zostało zranione.
Luke sięgnął ku Kenthowi, Kyle'owi i Tresinie, wzywając ich z powrotem do
pierwszego celu. Kiedy Pellaeon przybędzie z główną flotą ofensywy, mniej będzie
ofiar od własnego ognia, jeśli Jedi zrobią wszystko, aby realizować pierwotny plan.
Kiedy tylko Luke wyczuł, że jego eskadra sformowała się znowu za nim, ruszył
naprzód, wykorzystując Moc, aby oczyścić sobie drogę przez chmurę szczątków i ciał
wciąż wypływającą z wnętrza statku Gorogów. Z rosnącego w więzi napięcia wywnio-
skował, że Corran i Kyp również wrócili, aby rozpocząć drugą, bardziej niebezpieczną
fazę ataku. Podzielał ich nadzieję, że flota bojowa Sojuszu wkrótce przybędzie. Kiedy
Jedi zaczną ostateczną rozprawę z Mrocznym Gniazdem, będą potrzebowali całego
wsparcia, jakie mogą dostać.
Luke dotarł do wyrwy w zewnętrznym pancerzu i uruchomił system obrazowania
w wizjerze hełmu. Ciemne wnętrze statku-gniazda natychmiast zmieniło się w upiorną
feerię wibrujących barw, z ostro białymi kawałkami potrzaskanego ślinobetonu i soczy-
ście czerwonymi szczątkami Killików wypływającymi z pozornie bezdennego szybu
wprost w przestrzeń kosmiczną.
StealthX wyłączył silniki jonowe i zszedł do otworu w pancerzu na samych silni-
kach manewrowych. Luke żałował ogromnie, że nie ma czasu rozejrzeć się za pułap-
kami i kontratakami na kolejnych mijanych poziomach wyrwanego przez bomby szybu.
Sukces ich ataku zależał od szybkości i zaciętości, a całą nadzieję pokładali w tym, że
wróg nie zdoła się otrząsnąć z zaskoczenia.
Kiedy eskadra zeszła już w dół na dziesięć pokładów, końcowa trójka stealthX-ów
odbiła i skierowała się ku krawędzi szybu. Po kilku chwilach ciemność rozświetliła
seria niebieskich błysków; to trójka pilotów dotarła do śluzy i użyła działek lasero-
wych, żeby ją otworzyć. Luke obejrzał się przez ramię i stwierdził, że za jego plecami
w górę szybu podąża kolejny strumień szczątków. Widocznie generator sztucznej gra-
witacji statku został zniszczony albo wyłączony w celu zaoszczędzenia energii, ponie-
waż nawet najcięższe elementy nie wykazywały tendencji do opadania ku środkowi
statku.
Druga triada stealthX-ów odpadła od eskadry, kiedy ta zeszła poniżej dwudzieste-
go poziomu, a trzecia po trzydziestym. Teraz więź bitewna aż pulsowała podnieceniem.
Jedi przestrzeliwali sobie drogę w głąb ogromnego statku z trzech stron, odcinając tłu-
my ubranych w kombinezony Gorogów. Otwierali śluzy powietrzne i używali Mocy,
aby ukrywać czarne bomby w najbardziej strategicznych miejscach.
Luke, Mara i Jacen minęli czterdziesty pokład i zdążali ku pięćdziesiątemu. Tutaj
otwór zwężał się do średnicy niewiele większej niż rozpiętość skrzydeł stealthX-a.
Podniecenie w więzi przerodziło się w strach i gniew, a także cały wachlarz in-
nych emocji, które wypływają na powierzchnię w zaciętej walce. Wreszcie Kenth, Kyle
i Tresina Lobi zaczęli emanować niepokojem, ostrzegając Luke'a, Kypa i Corrana, że
czekają ich kłopoty.
Troy Denning
Janko5
151
Luke się nie obawiał. Strzałostatki były znacznie mniej zwrotne od stealthX-ów, a
w tej masie szczątków wydawały się prawie bezużyteczne. Nie miał zresztą czasu dłu-
żej się nad tym zastanawiać, bo R2-D2 zapiszczał niecierpliwie i ostrzegawczo.
- B-wingi? - zdziwił się Luke. Były to myśliwce ciężej zbrojne niż XJ-3, a przy
tym jedne z najniebezpieczniejszych i najzwrotniejszych statków bojowych w całej
galaktyce. - Jesteś pewien?
R2-D2 pisnął twierdząco i z lekkim zniecierpliwieniem.
Luke oderwał wzrok od mroku przed sobą tylko na tyle, żeby sprawdzić ekran tak-
tyczny.
W tym punkcie obraz pokazywał jedynie statki za nim i lejowa-tą przestrzeń z
opadającymi myśliwcami.
- Nasze? - zadał sobie pytanie.
Odpowiedziała mu błękitna smuga nadlatującej torpedy protonowej, która pojawi-
ła się na ekranie. Luke natychmiast dodał gazu i uciekł między pokłady, prowadząc
Marę i Jacena z dala od eksplozji. Torpeda ruszyła za nimi, uderzyła w dno szybu i
eksplodowała.
Luke i jego partnerzy byli częściowo osłonięci wieloma poziomami pokładu, ale i
tak wybuch zrobił swoje: pozbawił ich tylnych tarcz i rzucił nimi o następną przegrodę.
Przednie tarcze przejęły większość energii zderzenia, ale kokpity rozbrzmiały kakofo-
nią alarmów o uszkodzeniach i ostrzeżeń o wyczerpanej energii.
Luke obrócił StealthX-a, zanim jeszcze opanował kołysanie. Skrzydła uderzyły w
sklepienie z jednej strony, potem o podłoże z drugiej, ale przynajmniej system celowni-
czy wydawał się nieuszkodzony. Nieustanny strumień ognia laserowego wypełnił szyb,
kiedy Kyle Katarn i dwaj członkowie jego eskadry zaatakowali nadlatujące B-wingi od
tyłu.
Wyrwa w kadłubie poszerzyła się znacznie, ale przy braku sztucznej grawitacji
statku była tak zapchana unoszącym się pyłem i gruzem, że smugi strzałów z działa
były ledwie widoczne. Luke obejrzał się i stwierdził, że Mara i Jacen wykorzystują
silniki wysokościowe, żeby się od niego odsunąć i przygotować pułapkę.
Podczas kiedy czekali, Luke uciszył alarmy.
- Ciekawe, skąd Killikowie wytrzasnęli B-wingi? - zastanowił się na głos.
R2-D2 wyraził oczywistą opinię: B-wingi było produkowane przez Slayn & Kor-
pil - jedną z lepiej znanych firm rojowych Verpine.
- Jasne, zapomnij o tym pytaniu - rzekł Luke. Killikowie musieli tylko załatwić
sobie ten zakup przez osobę trzecią, jakąś smołogłową szychę na stanowisku. - Jak tam
tylne tarcze? Postawisz je jakoś?
R2-D2 gwizdnął przeciągle, kiedy z burzy promieni laserowych spadających w
głąb szybu wyłoniły się dwa B-wingi. Z okrągłymi kokpitami umieszczonymi na kon-
strukcji w kształcie krzyża, statki przypominały ludzkie sylwetki z rozłożonymi nogami
i rozpostartymi ramionami. Pierwszy B-wing schodził w dół w pozycji pionowej, obra-
cając się powoli w poszukiwaniu infiltratorów stealthX-ów na mijanych pokładach.
Drugi leciał tuż za nim, strzelając w górę do Jedi atakujących ich od rufy.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
152
Pierwszy statek zaczął wirować szybciej; wyraźnie zamierzał skierować wyrzutnię
torped na rufie w stronę stealthX-a Luke'a. Luke chwycił statek poprzez Moc i zatrzy-
mał na chwilę, otwierając ogień z dział laserowych. Zaskoczony pilot B-winga dodał
mocy, usiłując się wyrwać. Luke również głębiej zanurzył się w Moc, żeby skompen-
sować działanie silników manewrowych. Tyle energii przepływało przez jego ciało, że
skóra zaczęła mu iskrzyć.
Wtedy jednak do walki włączyli się Mara i Jacen. Tarcze B-winga zabłysły prze-
ciążeniem, a potem opadły w chmurze zakłóceń. Chwilę potem myśliwiec po prostu się
rozleciał pod połączonym gradem strzałów z dział stealthX-ów.
Drugi B-wing zrezygnował z utrzymywania na dystans Kyle'a i jego towarzyszy i
zaczął opuszczać ogon, aby wziąć ich na cel wyrzutni torped. Luke chciał chwycić i
jego, ale Jacen zdążył to zrobić przed nim; przez ten czas pozostałe stealthX-y bombar-
dowały z góry tarcze wroga.
Ten B-wing nawet nie próbował się uwolnić. Pilot po prostu wystrzelił torpedę
protonową w kierunku, w jakim była wycelowana. I nagle elektronika w kokpicie Luk-
e'a zaczęła trzaskać, wydzielając żrący dym. Slinobetonowe sklepienie z trzaskiem
runęło na jego stealthX-a, aż Mara, zaskoczona i przerażona, dotknęła go poprzez Moc.
Oboje jednak czuli, że jeszcze nie zginą. Nie teraz.
Luke i jego stealthX nagle stali się kawałkiem złomu. Działa laserowe i połamane
skrzydła odpadły i poleciały wraz z chmurą innych odłamków; silniki obijały się o ka-
dłub, wisząc na kilku strzępach metalu. R2-D2 wrzeszczał ostrzegawczo w głośniki
kokpitu, ale jego głos był ledwie słyszalny przez syk uciekającego powietrza.
Luke zahermetyzował kombinezon i włączył komunikator w hełmie.
- Artoo, nic mi nie jest. Przygotuj się do opuszczenia statku.
R2-D2 wyświetlił komunikat na ekraniku wizjera hełmu Luke'a:
BRAKUJE ŁADUNKU SAM0NISZCZĄCEGO. I NIE MA STATKU.
- Wiem, po prostu się odhacz.
Luke czuł, że Mara również nie jest ranna, ale Jacena nie dało się tak łatwo odczy-
tać. Zamknął się w sobie i znikł z Mocy. Luke otworzył kanał komunikatora.
- Jacen?
- Jest tam - więź Mocy wypełniła się troską Mary. - Jego kopułka została zmiaż-
dżona, ale ma opuszczony wizjer i mogę stwierdzić, że kombinezon też jest uszczelnio-
ny. Może jeszcze żyje.
Luke wypuścił powietrze z płuc ogarnięty nagłym przerażeniem. Nie, tylko nie to.
Nie może powiedzieć Leii, że straciła drugiego syna.
- Wyciągnij go! - poprosił.
- Próbuję - odparła Mara. - Uspokój się tylko.
Luke jednak nie mógł się uspokoić. Czuł się tak, jakby Wookie walnął go pięścią
w żołądek. Wystarczy, że wysłał na śmierć Anakina, ale tym razem Jacen był z nim.
Spojrzał w kierunku, gdzie wyczuwał obecność Mary.
Dopiero po chwili zdołał wyłowić jej zniekształconą zakłóceniami czerwoną syl-
wetkę przeświecającą przez gruz w obrazie wyświetlanym przez jego hełm. Miała już
na sobie uprząż bojową i przewiesiła przez ramię ciężki miotacz G-12. Szczątki jej
Troy Denning
Janko5
153
myśliwca tańczyły w gruzach poniżej, ona zaś chwytała się właśnie pustego gniazda
robota tuż za strzaskaną kopułką stealthX-a Ja-cena.
Teraz, kiedy Luke widział, że Mara jest już przy Jacenie, trochę się uspokoił. Ro-
biła wszystko, co można było zrobić... ale nie miał pojęcia, jakim sposobem znalazła
się tam tak szybko. Przed eksplozją była po jego drugiej stronie.
- Jak się tam dostałaś? - zapytał.
- Skoczyłam - odparła. Odpięła miecz świetlny od pasa. -Idziesz?
- Już lecę.
Otworzył owiewkę, chwycił uprząż bojową i wysunął się z pociemniałego kokpitu.
Wyjął potężny miotacz z kabury za siedzeniem, podłączył zasilanie do akumulatora na
uprzęży i przerzucił broń przez ramię.
Poczuł trójkę Jedi za plecami, jakieś pięćdziesiąt metrów od niego. Kiedy się obej-
rzał, w pyle i ślinobetonowym gruzie wypełniającym krater spostrzegł trzy puste miej-
sca mniej więcej wielkości stealthX-a. Nawet z tak bliska czujniki jego hełmu były
równie ślepe na istnienie stealthX-ów, jak wszystkie inne.
- Mistrzu Skywalkerze? - zawołał Kyle przez hełmofon.
- Jacen jest ranny, nie wiem, jak ciężko - powiedział Luke. Użył Mocy, aby wyjąć
R2-D2 z gniazda i za pomocą zacisku zamocował go do tylnej części uprzęży bojowej.
- Potrzebna nam pomoc przy ewakuacji...
Nie dokończył, bo poczuł lodowaty palec zmysłu zagrożenia między łopatkami.
Schował się za szczątki swojego stealthX-a i poczuł, jak kadłub dygocze od deszczu
pocisków z karabinka rozpryskowego. Wyjrzał spod kadłuba, ale jego napastnicy byli
zbyt dobrze ukryci, żeby system obrazowania jego hełmu mógł ich wyłowić z otaczają-
cego gruzu.
Zmusił się, aby uspokoić umysł. Starał się wyczuwać jedynie Moc trzymającą go
w swoich miękkich objęciach. Czuł drobne fale nadpływające z pustki przed nim,
wzniecane przez istoty kryjące się w Mocy. Były ich setki. To wojownicy Gorog spie-
szący do ataku przenikali w strefę walki przez jakiś punkt ukryty głęboko w morzu
latającego gruzu.
I było coś jeszcze. Pustka tak nieruchoma i bezcielesna, że utworzona przez nią
zimna dziura zdawała się zasysać Moc.
- Lomi Pio tu jest - szepnął Luke przez komunikator. Jednocześnie sięgnął w więź
bitewną wzywając do siebie Kypa i Corrana wraz z resztą Jedi. Musi dać im do zrozu-
mienia, że czas już zatrzasnąć pułapkę. - Przyszła po nas.
Pociski z karabinka rozpryskowego zaczęły bombardować kadłub statku od strony
Luke'a. Wiedział, że jego osłona szybko się rozpada. Wciąż wyglądając spod kadłuba,
zdjął z ramienia ciężki miotacz i użył Mocy, aby wysłać kawał ślinobetonu wielkości
ścigacza. Chciał, aby odłamek uderzył w drugi, jeszcze większy, za którym wykrył
najbliższą grupę Gorogów.
Dwa bloki zderzyły się w ciszy i odpadły od siebie w nowych kierunkach. Ogień z
karabinków rozpryskowych natychmiast ustał, a przez system obrazowania w hełmie
Luke'a zaczęły przepływać plamy ciepłej owadziej krwi i zmiażdżonych pancerzy ci-
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
154
śnieniowych. Zauważył trójkę Gorogów opadających wśród gruzów. Wymachiwali
odnóżami, usiłując odzyskać kontrolę nad kombinezonami.
Luke odwrócił lufę miotacza w ich stronę i wystrzelił po razie do każdego owada,
używając Mocy, aby zapobiec potężnemu odrzutowi silnej broni energetycznej. W
przeciwieństwie do lekkich miotaczy, które Luke, Mara, a także Han i Leia nosili pod-
czas pierwszej walki z Gorogami, wielkie G-12 miały wystarczającą moc, aby przebić
grubą chitynę pancerza ciśnieniowego Killików. Za każdym strzałem strumień energii
dosłownie miażdżył skorupę i ukrytego w niej owada.
Gdy strumień ładunków skierowany w jego stronę zamarł wreszcie, Luke spojrzał
na Marę. Siedziała przycupnięta po drugiej stronie stealthX-a Jacena i próbowała użyć
miecza świetlnego, żeby uwolnić go z kokpitu. Nie radziła sobie. W jej kierunku przez
gruz, skacząc od kamienia do kamienia, zdążała niewielka grupka Gorogów, ostrzeli-
wując zniszczony statek Jacena z karabinków rozpryskowych.
Luke wyciągnął rękę i odepchnął ich potężną falą Mocy. Zanim zdołali się pozbie-
rać, odpiął od uprzęży detonator termiczny, włączył go i rzucił za nimi.
Broń zdetonowała, wywołując ogłuszający trzask w komunikatorach; system obra-
zujący pociemniał na chwilę. Luke na wszelki wypadek wcisnął spust miotacza, rozpy-
lając wysokoenergetyczne strumienie w kierunku pustych miejsc w Mocy, które wciąż
wyczuwał z głębi stosów gruzu.
Zanim znów zobaczył cokolwiek, Mara rozcięła kabinę Jacena i właśnie wciskała
przycisk na jego przegubie, aby uruchomić automatyczny system stymulacji kombine-
zonu. Luke ruszył w ich kierunku, saltami pokonując pył i zalewając gruz ogniem osła-
niającym. Nie musiał już szukać fal w Mocy, aby znaleźć Gorogów
- widział, jak nadchodzą: rosnąca fala jajowatych pancerzy przeskakujących z jed-
nego kawałka ślinobetonu na drugi i rozpylających fontanny pocisków.
Luke dotarł do stealthX-a Jacena w chwili, gdy Mara wyciągała z kokpitu bez-
władne ciało siostrzeńca.
- Co z nim? - wysapał.
-Żyje - odparła żona. Kadłub rozdarła seria, rozrywając na części robota R9 Jacena
i napełniając powietrze chmurą iskier.
- Na razie.
R2-D2 wysłał na wizjer Luke'a informację sugerującą, że jeśli zaraz nie zaczną
uciekać, wszyscy zginą i to już za chwilę.
- Nie martw się, stary. - Luke wyjął z uprzęży kolejne trzy detonatory termiczne i
włączył aktywizatory. - Wciąż jeszcze zostało mi parę sztuczek w zanadrzu.
Rzucił detonatory w kierunku nadpływającej fali Gorogów, po czym użył Mocy,
aby je rozsunąć na cały pierwszy szereg Roju. Tym razem trzask był tak ogłuszający, że
omal nie popękały mu bębenki w uszach. Na szczęście w momencie wybuchu Luke
patrzył w innym kierunku, kryjąc się za stealthX-em Jacena, więc wizjer jego hełmu nie
pociemniał.
Wyjął teraz uprząż bojową swojego siostrzeńca i miotacz energetyczny z kokpitu,
dogonił Marę i wziął Jacena pod ramię. Kiedy Mocą przesuwali się w stronę powoli
opadającego kawałka ślinobetonu, system wizyjny Luke'a pokazał bąbel wielkości ste-
Troy Denning
Janko5
155
althX-a przeciskający się przez strumień gruzu. Kyle Katarn dotknął Luke'a przez więź
bitewną, zapewniając go, że posiłki są w drodze.
Chwilę później od strzałów z dział laserowych stealthX-a w kanale zrobiło się ja-
sno jak w dzień.
Luke i Mara wraz z Jacenem schowali się za dużym głazem. Luke użył Mocy, że-
by utrzymać odłamek w stabilnej pozycji, tak aby stanowił dla nich osłonę. Mara otwo-
rzyła wyświetlacz statusu na przedramieniu kombinezonu Jacena i sprawdziła jego
funkcje życiowe.
- Wszystko wydaje się w porządku - rzekła. - Może prostu zemdlał z braku ciśnie-
nia.
- Albo wstrząs mózgu. - Luke sam słyszał ulgę w swoim głosie. Żadna z przypa-
dłości nie wydawała się poważna, o ile uda im się zapewnić mu pomoc - Podkręć gło-
śność w jego komunikatorze.
Sam chwycił Jacena za ramiona, ale Mara wskazała mu krawędź głazu.
-Pilnuj tam. Jasię...
Przez kanał komunikatora wydobył się nagle niewyraźny jęk, a twarz Jacena pod
wizjerem hełmu wyraźnie pobladła. Zamrugał i otworzył oczy, i byłby zrzucił ich w
czeluść, próbując usiąść.
-Nie, Jacenie. - Mara pchnęła go z powrotem na ślinobeton. - Leż spokojnie.
Rozejrzał się zdezorientowany, aż jego wzrok natrafił na Luke'a.
- Ona tu jest, prawda? - wykrztusił. Luke skinął głową.
- Tak sądzę.
- Możesz ją zobaczyć? - zapytał Jacen.
- Nie wiem - odparł Luke. - Nie...
W komunikatorze rozległ się ogłuszający huk i strefę walki na chwilę rozjaśnił
pomarańczowy błysk. Luke wyczuł cierpienie nagłej śmierci młodego Jedi, a potem
zobaczył, jak skrzydła i osady dział któregoś stealthX-a, wirując, przelatują obok, otu-
lone dymem i szczątkami. Prześliznął się nad krawędź głazu, wyjrzał ponad nią i
stwierdził, że istotnie, może zobaczyć Lomi Pio.
Unosiła się o kilkanaście metrów od niego, otoczona przez wojowników Gorog i
okryta cylindryczną skorupą ciśnieniową Killika. Para długich, haczykowatych odnóży
wysuwała się ze spadzistych ramion w kierunku poskręcanego szkieletu z dymiącej
durastali, która jeszcze nie tak dawno była stealthX-em. Druga para krótszych, na pozór
nieco bardziej ludzkich ramion wystawała pośrodku jej ciała, jedna pająkowata noga
zaś sterczała w bok, prostopadle do biodra. Wyglądała bardziej na owada niż na czło-
wieka.
Luke zamierzał załatwić ją jednym celnym strzałem. Sięgnął po miotacz, ale zmysł
zagrożenia Lomi był równie ostry jak u Mary. W dolnej parze ramion natychmiast po-
jawił się miecz świetlny, a ona sama zaczęła obracać się powoli, usiłując przebić wzro-
kiem gruz w poszukiwaniu potencjalnego napastnika.
Luke zrozumiał, że ma tylko jeden sposób, aby tę sprawę załatwić. Wyszarpnął z
pasa własny miecz.
- Mara, trzymaj robactwo z dala ode mnie - polecił.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
156
- Luke? - Mara przysunęła się do męża. - Co ty...
- Lomi tam jest - przerwał jej Jacen, dołączając do nich. - Przynajmniej tak mi się
zdaje.
- Ty też ją możesz widzieć? - zapytała Mara.
- Jasne - odparł. - A może nadal jestem nieprzytomny?
-Jesteś całkowicie przytomny - zapewnił go Luke. Zsunął z ramion uprząż bojową
i podsunął ją Jacenowi. - Miej Artoo na oku...
- O, nie... aż tak ogłuszony nie jestem - zaprotestował. - Idę z tobą.
Nie było czasu na kłótnie. Lomi Pio zauważyła Luke'a i teraz patrzyła prosto na
niego. Twarz wewnątrz skorupy była tą samą, którą Luke ujrzał przelotnie kilka mie-
sięcy wcześniej - na wpół stopiona, pozbawiona nosa, z wypukłymi, fasetkowymi
oczami i parą grubych żuwaczek w miejscu, gdzie powinna znajdować się dolna szczę-
ka. Żuwaczki poruszyły się i wojownicy Gorog podnieśli karabinki rozpryskowe,
otwierając ogień.
Luke skoczył ku Lomi Pio, jednocześnie chwytając ją poprzez Moc i ściągając ku
sobie. Wykręciła salto, usiłując się wyrwać, ale trzymał ją za mocno. Mogła jedynie
obrócić się wokół własnej osi, zanim znalazł się nad nią, włączając miecz i kierując
wprost w jej brzuch.
Lomi Pio opuściła czerwone ostrze i zablokowała jego broń. W tej samej chwili
Luke spostrzegł białą smugę kierującą się w stronę jego hełmu i zrobił unik. Jej drugi
miecz świetlny świsnął mu tuż koło ramienia, chybiając o włos. Luke użył Mocy, żeby
przyspieszyć swój obrót, przerzucił nogi nad głową i wspomaganym Mocą kopniakiem
trafił Lomi Pio w płytę osłaniającą twarz. Czubek jego miecza zakreślił dymiącą krzy-
wą po jej skorupie.
Lomi Pio uniosła oba miecze i w kontrataku zatoczyła nimi krąg, krótki czerwony
kierując ku brzuchowi Luke'a, a długim białym sięgając do jego kolan. Przerzucił miecz
do jednej ręki, zatrzymując białe ostrze swoim, a drugi atak zablokował obrotem do
wewnątrz i ciosem powyżej łokcia przeciwniczki, tym samym zmuszając ją do blokady
obu ramion z ostrzami. Skontrowała, uderzając kolanem w jego hełm, aż odpadł saltem,
a potem zaczęła się seria groźnych ataków i kontrataków. Żadne z nich nie szukało
słabych punktów przeciwnika i nie próbowało zaplanować śmiercionośnego podstępu.
Walczyli tak, aby przeżyć jeszcze dwie sekundy, całą uwagę skupiając na zablokowa-
niu kolejnego ciosu, całą siłę, szybkość i zręczność wkładając w następny atak - by był
odrobinę szybszy i mocniej naciskał na obronę przeciwnika.
Luke niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że wokół nich toczy się ogromna bitwa.
Czuł Marę i Jacena osłaniających go z boków; wiedział, że miotaczami, detonatorami
oraz Mocą próbują utrzymać w ryzach ochronę Lomi Pio. Czuł kolejne stealthX-y wśli-
zgujące się w strefę walki, rozświetlające ją działami laserowymi i coraz głębiej przeni-
kające w zrujnowane pokłady, aby skutecznie zapobiec dotarciu kolejnych Gorogów do
królowej. Słyszał, jak Kyle Katarn wydaje rozkazy przez komunikatory kombinezonu,
nakazując rycerzom Jedi opuścić stealthX-y i utworzyć wokół Wielkiego Mistrza
ochronny krąg.
Troy Denning
Janko5
157
Wtedy Mara posłała pierwszy granat oszałamiający. Ostry świst wypełnił kanały
komunikatora, strefa walki zalśniła perłowym blaskiem. Powietrze w hełmie Luke'a
zapachniało nagle jak świeże kwiaty - wiedział, że to efekt uboczny impulsu działają-
cego na aurę, który Cilghal wymyśliła, aby sparaliżować kolektywny umysł Killików.
Pozbawieni uczuć i myśli swoich towarzyszy z gniazda wojownicy Gorogów za-
marli. Potem zaczęli szarżować w samobójczych atakach, albo po prostu siadali tam,
gdzie stali, skuleni w drżące kłębki. Lomi Pio się zawahała. Biały miecz zawisł w po-
wietrzu o uderzenie serca za długo, dolne ostrze znalazło się w pozycji do obrony przed
ciosem, który nie nadszedł.
Luke przypuścił wściekły atak. Prześliznął się pod jej górnym mieczem świetl-
nym, a dolną osłonę odparował powrotnym cięciem. Rzucił się do przodu i ciął Lomi
Pio na wysokości talii. Okręciła się i stanęła bokiem, a wtedy Luke zrobił szybki wypad
i wbił ostrze miecza głęboko w pancerz na jej brzuchu.
Przez mgnienie oka wydawało się, że królowa nie zauważyła, że została trafiona.
Widząc Luke'a wyciągniętego prawie poziomo, bez szansy na odzyskanie równowagi,
trzasnęła żuwaczkami z zachwytu i opuściła krótkie ostrze, celując w jego ramię, długie
zaś spuściła z góry.
Luke wyłączył miecz i odtoczył się na bok, z niepokojem obserwując, jak biała
klinga przelatuje tuż obok jego głowy, o centymetry od wizjera. Przetoczył się jeszcze
kawałek i zauważył smugę brunatnych oparów wydobywającą się z pancerza Lomi Pio
na wysokości talii. Podciągnął stopy nad głowę... i stwierdził, że wisi do góry nogami,
zaplątany w złocistą sieć energii Mocy.
Luke wiedział, co zaraz nastąpi: oddział z Myrkra opisał mu, jak Lomi Pio wyko-
rzystała podobną sieć, aby pociąć na kawałki pewnego Yuuzhanina. Spróbował napie-
rać Mocą na zewnątrz, aby powstrzymać sieć przed dalszym zacieśnianiem. Nie był
jednak dość silny, aby po prostu przełamać atak. Oszałamiający pocisk Cilghal odciął
Lomi Pio od kolektywnego umysłu, ale nie od Mocy. Wciąż mogła z niej czerpać, aby
zwiększyć własny potencjał, a choć Luke był silny, nie miał dość potęgi, aby pokonać
całe gniazdo Killików. Musiał po prostu się trzymać... i mieć nadzieję, że przeciwnicz-
ce zabraknie powietrza szybciej niż jemu sił.
Z pęknięcia w skorupie zaczęła wydobywać się czarna, podobna do smoły sub-
stancja, a opary znikły. Królowa zatkała otwór, odwróciła się i ruszyła ku Luke'owi, a
jej żuwaczki rozchyliły się, ukazując uśmiechnięty rząd ludzkich zębów.
Luke nie mógł w żadnym razie liczyć na pomoc Mary czy Ja-cena. Zbyt byli zajęci
odpieraniem wojowników Gorogów; uwijali się jak w ukropie, odbijając Mocą serie z
karabinków rozpryskowych. Wobec tego zaryzykował, sięgnął Mocą i cisnął w kierun-
ku głowy Lomi Pio kawałek ślinobetonu wielkości Wookie.
Atak oczywiście się nie powiódł. Lomi Pio wyczuła, że nadchodzi, uniosła rękę i
odbiła go w kierunku Mary.
Uderzenie wybiło Marę w górę, a pojedynczy pocisk z karabinka Goroga trafił ją
w plecy na wysokości talii. Z dziury w kombinezonie wyleciał kłąb pary, po czym
otwór się zasklepił.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
158
Luke czuł jeszcze zaskoczenie Mary, a nawet tępy ból samej rany. Może to szalo-
ny gniew, który poczuł, dał mu siłę, aby rozerwać sieć Mocy Lomi Pio... a może uwagę
przeciwniczki na moment rozproszył lecący w jej stronę głaz.
W każdym razie Luke naparł jeszcze raz i sieć się rozpłynęła. Podpłynął do Lomi
Pio, zdecydowany skończyć z nią raz na zawsze. Bał się jednak, że może nie zdążyć, że
nie jest dość dobry, aby zabić Niewidzialną Królową, zanim ona zabije Marę.
Lomi Pio wyszła mu na spotkanie. Nagle wydała mu się olbrzymia jak rankor, na-
jeżona trzymetrowymi, owadzimi ramionami i tak szybka, że jej wirujące miecze
świetlne były tylko plamą jasności. Luke potrząsnął głową usiłując się uspokoić, aby
oddzielić prawdę od własnych wizji.
Ale nie potrafił. Za bardzo martwił się o Marę. Czuł, że żona traci równowagę, że
coraz trudniej jej opanować ból... a Gorogowie atakowali nadal. Luke znów rzucił się
na Lomi Pio. Nieważne, że nie może przebić jej obrony, że nie rozumie tego, co widzi.
Musiał ją zabić.
Ale Lomi Pio zmęczyła się już walką z Lukiem. Odwróciła się, a jej długie ramio-
na świsnęły w kierunku Mary. Luke zablokował włączone ostrze i cofnął rękę, aby nim
rzucić - ale stwierdził, że nie jest w stanie poruszyć ramieniem. Było odrętwiałe. Nie
mógł nawet otworzyć ust do krzyku, który w nim wezbrał na widok Lomi Pio opusz-
czającej białe ostrze miecza na okrytą hełmem głowę Mary.
Ale Jacen już tam był. Wyskoczył przed Marę, a jego miecz świetlny świsnął w
górę i zablokował cios. Przejął go na własne ostrze, szarpnął i posłał biały miecz w
lawinę gruzu.
Lomi Pio miała jednak dwa miecze, a drugim wśliznęła się pod osłonę Jacena,
wyprowadzając sztych prosto w jego brzuch. Czerwone ostrze przeszło na wylot, a
Luke wciąż nie mógł się ruszyć. Był coraz bardziej sparaliżowany. Nie mógł oddychać,
nie mógł mrugać oczami... wydawało mu się, że nawet serce przestało mu bić.
Pod uniesionym ramieniem Jacena pojawiła się lufa miotacza Mary. Luke czuł tę
wściekłość, która pobudzała ją do czynu; wściekłość na widok tego, co stało się z ich
siostrzeńcem. Z lufy wyleciał oślepiający błysk i trafił Lomi Pio w pierś. Odleciała,
wirując bezwładnie. Jej czerwony miecz świetlny nadal tkwił w ciele Jacena.
Nagle Luke odzyskał zdolność poruszania się. Użył Mocy, aby podlecieć do Jace-
na i Mary, wyłączył miecz Lomi Pio i odrzucił rękojeść. Zanim to zrobił, Mara już
przyklejała łatki na otworach w kombinezonie Jacena.
W tej samej chwili pojawił się Kyle Katara; wyskoczył z chmury odłamków w to-
warzystwie tuzina innych Jedi. Szybko rozprawili się z resztkami armii Gorogów -
przecinali mrok strzałami z miotaczy i rozrzucali detonatory termiczne jak konfetti,
używając Mocy, aby otoczyć Skywalkerów i Jacena ochronnym murem gruzu.
- Gdzie Lomi Pio? - zapytał Kyle? - Nie widzę jej. Czy wciąż tu jest?
Luke ledwie go słyszał. Czuł ból Mary, ale wiedział, że nadal jest silna i że za-
chowała dość przytomności umysłu, skoro załatała kombinezon Jacena łatkami awaryj-
nymi. Jednak obecność Jacena stała się równie ulotna jak wtedy, gdy był nieprzytomny,
a ciemne plamy wokół dziur w kombinezonie sugerowały, że stracił dużo krwi.
- Jacen?
Troy Denning
Janko5
159
- Nie martw... się... o mnie! - Głos Jacena był pełen bólu, ale spokojny, a jego sło-
wa brzmiały jak rozkaz. - Pokazujesz Lomi... swoją słabość!
- W porządku. - Luke obejrzał się przez ramię, ale nie zobaczył nigdzie ani śladu
Lomi Pio czyjej Gorogów. - Mara ją przepędziła.
- Ja? - zdziwiła się Mara. Widocznie i ona nie widziała Lomi Plo. - Jesteś pewien?
Jacen pokręcił głową.
- Nie... wiemy na pewno... - Chwycił Luke'a za rękaw i przyciągnął ku sobie. - Po-
kazałeś jej... swój strach... a ona go użyła... przeciwko tobie.
Mara pochwyciła spojrzenie Luke'a; wskazała ruchem głowy za jego plecy.
- Ja się zajmę Jacenem - obiecała. - A ty zrób porządek z Lomi Pio.
Luke wziął miotacz Jacena i powoli obrócił się dokoła. Próbował uspokoić myśli i
emocje, poddając się Mocy - wyczuć jej prądy i odnaleźć zimną nieruchomość, którą
tworzyła aura Lomi Pio. Nie czuł nic, nawet zdradzieckich fal, jakie pozostawiali jej
wojownicy Gorogowie.
- Myślę, że sobie poszła - rzekł. - Już jej nie widzę.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
160
R O Z D Z I A Ł
19
Cele przesłuchań w całej galaktyce były takie same: ciemne, ciasne, surowe, zwy-
kle zanadto nagrzane lub za zimne. Przesłuchujący najczęściej miał problemy z odde-
chem - świszczał, syczał, a nawet używał sztucznego respiratora, co sugerowało, że
sam był już kiedyś przykuty do fotela. Ten akurat niebieskoskóry Chiss w czarnym
mundurze Floty Defensywnej, mówiąc, co chwila pociągał nosem. Prawdopodobnie
przyczyną była stara blizna nad czarną klapką na oku - dziurka wielkości kciuka, dość
głęboka, aby zatkać zatokę.
Kiedy oficer zbliżył się do Leii, poczuła cuchnące opary charrika - prawdopodob-
nie na chissańskim gwiezdnym niszczycielu uchodziło to za dezodorant. Zatrzymał się
o półtora metra od jej krzesła, wzrokiem wędrując po jej sylwetce, jakby się zastana-
wiał, jak kobieta Jedi wygląda pod szatą. „Rozbieranie" było starym trikiem przesłu-
chujących, który miał sprawić, że więźniarka czuła się znacznie bardziej bezradna niż
była w istocie. Leia przeżyła już takie badanie więcej razy, niż chciałaby pamiętać -
zwłaszcza czasów, kiedy przesłuchiwał ją Darth Vader. Wreszcie Chiss spojrzał jej w
twarz i rzekł:
- Ocknęłaś się. To dobrze.
- Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas uważa to za dobre - odparła. - Szczerze
mówiąc, wolałabym pospać, aż głowa przestanie mnie boleć.
Czerwone oko przesłuchującego zalśniło, kiedy odnotowywał tę informację do
wykorzystania na przyszłość. Leia znów udała, że tego nie widzi. Miała zamiar podsu-
nąć mu całą kolekcję takich informacji... liczyła, że ta ścieżka doprowadzi ją wprost do
osoby odpowiedzialnej za zdradę misji.
- To ten gaz oszałamiający. - Chiss słowo „gaz" wymawiał jak „khas". - Mieliśmy
takie problemy z aresztowaniem Jedi Lowbacki, że z tobą i mistrzynią Sebatyne woleli-
śmy nie ryzykować.
- Trzeba było grzecznie poprosić. Oficer uśmiechnął się lekko.
- Prosiliśmy. Zniszczyliście dwa nasze szponostatki. Leia wzruszyła ramionami.
- Małe nieporozumienie.
- Tak to nazywacie? - Jego głos nadal był spokojny, ale brzmiały w nim pierwsze
nuty gniewu. - Może powinniśmy dopilnować, żeby nie było już więcej nieporozumień.
Troy Denning
Janko5
161
Odstąpił krok w tył i wskazał na spory monitor wiszący w rogu. Dał znak i na
ekranie pojawił się obraz, ukazujący Hana przykutego do podobnego fotela jak fotel
Leii. Inny oficer, młodszy od tego, który ją przesłuchiwał, ale o twardszych rysach
niebieskiej twarzy, stał obok Hana. Na stole obok leżała cała kolekcja sond nerwowych,
skalpeli laserowych i zacisków elektrycznych - praktyczny zestaw narzędzi tortur.
Leia jęknęła, a serce nagle zabiło jej bardzo mocno. Spojrzała na swojego oficera,
usiłując odzyskać panowanie nad sobą.
- Kapitan Fel obiecywał, że nie będzie tortur.
- Owszem... jeśli się poddacie. - Przesłuchujący wciągnął powietrze i w gardle za-
bulgotało mu nieprzyjemnie. - A wy cały czas usiłowaliście uciec, dopóki kapitan nie
przygwoździł was przy Strzaskanym Księżycu.
- Chiss zasłania się technicznymi szczegółami?
Leia wiedziała, że pogarda w jej głosie jedynie potwierdzi oficerowi, że znalazł na
nią sposób, ale nie mogła się powstrzymać. Kiedy odkryli, że skupisko księżyców pełne
jest Killików, to ona opierała się przed ucieczką w kierunku planety. Przy awarii układu
sterowania, za to z eskadrą Zarków oraz dwoma niszczycielami gotowymi, aby zmienić
„Sokoła" w gwiezdny pył, wydawało się, że mądrzej będzie się poddać i uciec później.
Teraz nie była już tego taka pewna. Aby grozić złamaniem obietnicy i torturami, Chis-
sowie musieli być zdesperowani - a wróg nigdy nie bywa bardziej niebezpieczny, niż
kiedy sądzi, że może zginąć.
Przesłuchujący milczał, dając Leii czas, aby jej emocje nabrały mocy. Chciał jak
najszybciej przesunąć ich ciężar od strachu do gniewu i beznadziei.
Leia jednak już odzyskała kontrolę nad sobą i ukryła strach pod chłodnym tonem.
- Widzę, że muszę zmienić swoją opinię na temat Dynastii.
Przesłuchujący rozłożył ręce w geście bezradności.
-To zależy wyłącznie od ciebie... tak samo jak los twojego męża.
Na ekranie młody oficer podniósł skalpel laserowy i uruchomił jego ostrze. Han
odpowiedział ironicznym uśmieszkiem, ale pod tym pokazem wzgardy Leia wyczuła
lęk. Oficer podsunął ostrze pod oko Hana i wykonał bardzo precyzyjne, ukośne cięcie
przez cały policzek tyle tylko, żeby pokazać, że przy tym przesłuchaniu nie obowiązują
żadne zasady. Skaleczenie nabiegło krwią, która małymi kroplami zaczęła ściekać po
policzku Hana.
Han uśmiechał się nadal i nawet nie mrugnął.
- Będę tylko ładniejszy - powiedział.
Proszę, Han, nie prowokuj go, milcząco błagała Leia.
- To tylko draśnięcie - rzekł Jej" oficer. - Jeśli będziesz rozsądna, to najgorsze, co
przytrafi się twojemu mężowi. Ale jeśli odmówisz, mój protegowany będzie musiał
zademonstrować swoje umiejętności.
Leię ogarnęła fala nienawiści. Nagle poczuła wielką ochotę, aby pokazać temu
małemu człowieczkowi, kto naprawdę tu rządzi - sięgnąć przez Moc i ścisnąć go za
gardło raz a dobrze. Przełknęła jednak swój gniew i jedynie zmrużyła oczy.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
162
- Może cię to zdziwi, ale zamierzam powiedzieć wam wszystko, co chcecie wie-
dzieć. - Obejrzała się w stronę ukrytej kamery, którą wyczuła na krawędzi ekranu. -
Wiecie już wszystko o misji „Sokoła", a Jedi nie mają nic do ukrycia.
Przesłuchujący podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i się uśmiechnął.
- Imponujące. Ktoś inny mógłby się domyślać, że kamera istnieje, ale nie określił-
by jej dokładnej pozycji. Jestem pewien, że masz wiele takich talentów, Jedi Solo. -
Nagle spoważniał i pochylił się nad nią, dmuchając jej w twarz cuchnącym oddechem. -
Ale muszę cię ostrzec, byś nie próbowała ich wykorzystać do ucieczki. Obojętne, czy ci
się uda, czy nie, twój mąż nie będzie w stanie do ciebie dołączyć.
Spojrzał znowu na ekran. Leia zerknęła w ślad za nim. Kamera ukazywała teraz
większy plan. Za Hanem stało dwóch strażników Chissów z charrikami wycelowanymi
wprost w jego głowę. Leia patrząc na to, poczuła, jak nienawiść do oficera rozciąga się
również na jego zwierzchników i wszystkich, o których wiedziała, że obserwują, co się
dzieje. Rozpostarła wokół świadomość w Mocy.
Tak jak przypuszczała, za nią również stało dwóch strażników Chissów. Wyczu-
wała jednak jeszcze dwie znajome obecności
- nieco wyżej, za strażnikami, w miejscu, gdzie powinien znajdować się przewód
wentylacyjny. A zatem Cakhmaim i Meewalha uniknęli aresztowania - a raczej nie
udało się ich w ogóle złapać.
Leia spojrzała znów na oficera.
- Nie podobają mi się te groźby - rzekła. Takim szyfrem chciała uprzedzić Nogh-
rich, że zamierza wydać rozkaz. - Groźby czasem jednak bywają skuteczne. Mistrzyni
Sebatyne i ja doskonale potrafimy o siebie zadbać, ale byłoby mi przykro, gdyby coś
się przytrafiło Hanowi lub innym członkom załogi.
Przesłuchujący zmarszczył brwi zaskoczony tak niejasną reakcją na jego ostrzeże-
nie.
- Jeśli żądasz gwarancji ich bezpieczeństwa...
-Niczego nie żądam, dowódco... - Leia zawiesiła głos, czekając, aż przypłynie do
niej nazwisko przesłuchującego, aby tym bardziej mu zaimponować - ...Baltke. Mówię,
że cokolwiek zdarzy się Hanowi i pozostałym, to samo zrobię tobie. - Odwróciła się do
ukrytej kamery. - I wam też.
Baltke ledwie dostrzegalnie zacisnął wargi, ale Leia wiedziała, że zwierzchnicy
zarzucą mu utratę kontroli nad przesłuchaniem. Na razie jednak wciąż wydawało mu
się, że zachowuje przewagę. Przez chwilę próbował podporządkować sobie Leię spoj-
rzeniem - sapiąc cicho przy każdym oddechu - a ona poczuła, że Noghri wycofują się,
aby wypełnić jej polecenia.
Wreszcie Baltke podszedł bliżej i wyciągnął rękę do jednego ze strażników za jej
plecami. Kiedy ją cofnął, trzymał w niej małą strzykawkę.
- Nie bój się, księżniczko. - Odwinął rękaw jej szaty i pochylił się, aby przycisnąć
strzykawkę do jej przedramienia. - To pomoże ci się trochę odprężyć... i upewni nas, że
odpowiedzi, jakie od ciebie otrzymamy, będą prawdziwe.
- O, nie boję się, dowódco.
Troy Denning
Janko5
163
Leia przystąpiła do akcji. Użyła Mocy, aby wywołać potężny huk za swoimi ple-
cami, i w tej samej chwili - również Mocą
- skierowała strzykawkę w udo Baltkego, przyciskając wyzwalacz. Baltke z krzy-
kiem cofnął rękę tak szybko, że nawet Leia była zdziwiona. Widok z kamery był czę-
ściowo przesłonięty plecami dowódcy, więc miała nadzieję, że podglądacze przed mo-
nitorami nic nie zauważyli.
- Dowódco - zagadnął jeden ze strażników za jej plecami. -Czy coś nie w porząd-
ku?
- Wszystko dobrze - odparła Leia łagodnie. W normalnych warunkach mogła
wpływać poprzez Moc tylko na słabe umysły... ale ten narkotyk był zaprojektowany
tak, aby je osłabiać. Miała jedynie nadzieję, że zadziałał szybko. - Drgnęłam niechcący
i dowódca Baltke omal sam nie zrobił sobie zastrzyku, zamiast mnie.
Baltke zmarszczył brwi i spojrzał na strzykawkę w swojej dłoni.
- Dowódco... - odezwał się drugi oficer.
- Ona drgnęła - wyjaśnił Baltke i podał strzykawkę strażnikowi. - Omal sam nie
zrobiłem sobie zastrzyku.
Leia odetchnęła głęboko.
- Narkotyk chyba działa, dowódco - szepnęła. - Już czuję się zrelaksowana.
- Dobrze. Ja teszszsz. - Baltke trochę bełkotał. Podszedł do Leii, lekko chwiejąc
się na nogach. - Chyba jesteśmy gotowi, by zacząć.
- Nie musisz stać, dowódco - zasugerowała Leia. - Usiądź wygodnie. Sam zoba-
czysz, jaka jestem rozsądna.
- Będziesz rozsądna. - Baltke spojrzał na jednego ze strażników. - Podaj mi krze-
sło.
Leia poczuła ze strony strażników rosnące zaniepokojenie. Żaden nie ruszył się,
żeby usłuchać.
- Pszepraszam sa wtrąsanie się. - Leia też postanowiła mówić niewyraźnie, aby
sprawić wrażenie, iż nie całkiem panuje nad językiem. - Ale szy to nie był roskasss?
- To nie twoja sprawa, zatrzymana - odparował strażnik.
- I nie moja fffina - wymamrotała. - Nie wsszyknęłam sobie sama serum prafffdy.
-Istotnie, to rozkaz. - Baltke spojrzał groźnie na strażnika.
- Mam go nagrać?
- Nie, sir.
Drzwi otworzyły się z sykiem i w chwilę potem strażnik w czarnym uniformie po-
stawił krzesło dla Baltkego.
- Dziękuję.
Baltke usiadł i przyjrzał się Leii, charcząc z cicha i marszcząc brwi, jakby miał
problemy z przypomnieniem sobie, o co chciał ją spytać. Będzie musiała działać szyb-
ko, bo niedługo jego zwierzchnicy zorientują się i mogą przysłać zastępstwo.
-Prawdopodobnie zamierzałeś zapytać, jakie są plany Jedi
- podpowiedziała.
Baltke pokręcił głową.
- Jusszszje znam. Leia zmarszczyła brwi.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
164
- Znasz?
- Dossskonale. - Pokiwał głową dla potwierdzenia swoich słów. - Chssemy wie-
zieć, dlaczego.
- Co dlaczego?
- Dlaczego Jedi zmuszają Sojusz Galaktyczny do opowiadania się za Kolonią
przeciwko nam.
- Ależ my tego nie robimy - oburzyła się Leia.
Baltke prychnął smutno i obejrzał się na ekran w rogu. Włączył komunikator, któ-
ry miał przyczepiony do klapy.
- Ona kłamie. Możecie mu coś obciąć.
Oficer na ekranie uśmiechnął się. Włączył skalpel laserowy i przyłożył czubek do
nasady ucha Hana.
- Nie kłamię. - Leia podparła swoje słowa Mocą. - To prawda.
- Prawda? - Baltke wydawał się zdezorientowany, a Leia zrozumiała nagle, że to
przekonanie, z którym walczyła, jest bardzo głęboko zakorzenione. - Ale Killikowie
zastawili na nas zasadzkę na Snevu, używając nowiutkiego niszczyciela gwiezdnego
Sojuszu!
- Tak, wiem - odparła Leia. - To był „Admirał Ackbar". Killikowie porwali go w
Cieśninie Murgo na krótko przedtem, jak admirał Bwua'tu uniemożliwił flocie bojowej
Kolonii opuszczenie Mgławicy Utegetu.
- Killikowie? Porwali gwiezdny niszczyciel Sojuszu? - Baltke naprawdę miał pro-
blemy, aby w to uwierzyć nawet pod wpływem narkotyku osłabiającego wolę. - To mi
wygląda mało prawdopodobnie, księżniczko.
Oficer na ekranie naciął skórę wokół ucha Hana. Solo zacisnął zęby i naparł na
więzy, ale - mądrze - nie poruszył głową.
- Ty głupi szczurze! - wrzasnęła Leia. Musiała użyć całej siły woli, aby nie zadusić
Baltkego Mocą, ale zmusiła się do opanowania. Dlaczego Noghri jeszcze nie dotarli do
Hana? Przecież to, co widziała, nie miało prawa się zdarzyć! - Widziałam to na własne
oczy! Byłam tam!
- Byłaś tam? - Baltke obserwował ekran pustym, pozbawionym zainteresowania
wzrokiem, jakby widok kogoś, komu w zwolnionym tempie obcinają ucho, był dla
niego chlebem powszednim.
- Jestem pewien, że właśnie dlatego porwanie wyglądało tak przekonująco na ma-
teriałach w wiadomościach.
Leia jęknęła.
- Pewnie nigdy cię nie przekonam, że to nie było zaaranżowane - powiedziała. Nie
mogła oderwać wzroku od pełnej cierpienia twarzy Hana. - Może byś tak przestał ciąć i
zapytał swojego informatora?
- Mojego informatora?
-Osobę, która powiedziała ci o misji „Sokoła"! - wyjaśniła Leia. Kimkolwiek on
był - lub była - musi zapłacić za cierpienia Hana. Jeżeli tylko Leia zdoła wymusić na
Baltkem ujawnienie tożsamości zdrajcy. - Widocznie masz poważne powody, aby mu
wierzyć.
Troy Denning
Janko5
165
- Doskonała sugestia. - Baltke pokiwał głową odrobinę zbyt entuzjastycznie. - Po-
informuję o tym dowódcę Fela.
- Przestań torturować Hana, dopóki nie otrzymasz potwierdzenia mojej odpowie-
dzi. - Leia znów użyła Mocy, starając się zmusić Baltkego, żeby uznał to za dobry po-
mysł. - Ja mówię prawdę.
Baltke wstał i nacisnął komunikator.
- Czekać - polecił podwładnemu.
Oprawca Hana znieruchomiał, obejrzał się przez ramię, ale nie odsunął skalpela od
ucha Solo. Leia odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję - rzekła. - Zanim dostaniecie wiadomość z Coruscant, może nie star-
czyć czasu na...
- Coruscant? - zapytał Baltke niepewnie.
-Przecież tam macie swojego informatora, prawda? - Skoncentrowała całą swoją
uwagę na Baltkem, czujna na każdą oznakę kłamstwa... w jego twarzy i w Mocy. - A
może jest we flocie?
- Musisz zapytać kapitana Fela. - Baltke chyba naprawdę uważał, że Jagged mógł-
by im to powiedzieć. - Tylko on wie, kim jest informator.
Baltke nagle przechylił głowę i zmarszczył brwi, najwidoczniej słuchając instruk-
cji z ukrytego mikrofonu. Leia mało się nie udławiła twardym kłębem rozczarowania,
który utkwił jej w gardle. Jeśli nawet Baltke częściowo pokonał własne serum prawdy,
nie widać było śladu kłamstwa ani w jego twarzy, ani w Mocy. Według jego wiedzy
jedyną osobą, która znała prawdziwe dane zdrajcy misji, był Jagged Fel.
Twarz Baltkego przybrała nieco ciemniejszy odcień błękitu.
- Jesteś bardzo sprytna, księżniczko - rzekł. -Ale spryt kosztuje. - Znów włączył
komunikator. - Dokończ robotę - rozkazał.
Oficer skończył amputować ucho Hanowi i odszedł na bok, trzymając je w dwóch
palcach. Usta Hana otworzyły się w niemym krzyku, potrząsnął głową, rozbryzgując po
błękitnej twarzy oprawcy kleksy krwi. Leia była tak wściekła i pełna zgrozy, że musiała
się powstrzymywać, aby nie zwymiotować.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o moim ostrzeżeniu, dowódco? - warknęła. - Bo ja
pamiętam doskonale.
- Oczywiście - uprzejmie odparł Baltke. - Mam nadzieję, że ty też pamiętasz, co
się stanie, jeśli spróbujesz czegoś głupiego.
Ekran znów pokazywał dwóch strażników celujących z pistoletów w głowę Hana.
- A teraz przejdziemy do działalności twojej córki - postanowił Baltke.
-Nie ma sensu... wiesz o tym więcej niż ja - odparła Leia. Wciąż jeszcze dochodzi-
ła do siebie po tym, czego była świadkiem. Chissowie byli twardymi, przebiegłymi
żołnierzami, ale nie wierzyła, że mogą naprawdę torturować więźnia... zwłaszcza jeśli
ich dowódca obiecywał co innego. Tyle że Jagged pewnie czuł się w obowiązku złożyć
taką obietnicę, a Leia okazała się naiwna.
- Ale jestem pewna, że w to też nie uwierzycie.
Baltke wydawał się zdezorientowany.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
166
- Chciałbym ci wierzyć, księżniczko. Powiedz nam tylko, dlaczego ona prowadzi
naziemny rój Killików?
- A skąd mam wiedzieć? - warknęła. - Jest Dwumyślną.
Baltke parsknął głośno i przekrzywił głowę, a Leia zaczęła odzyskiwać panowanie
nad sobą. Wiedziała, że nie pomoże ani Hanowi, ani Jedi, jeśli pozwoli lękowi i frustra-
cji zapanować nad sobą. Spojrzała w ukrytą kamerę.
- Nawet gdyby Jaina nie była Dwumyślną - powiedziała powoli
- Jedi nie pozwolą na eksterminację całej rasy. Wszyscy sprzeciwiamy się temu,
co tam robicie. Jeśli pomagamy Killikom... to taki właśnie jest powód. - Znów popa-
trzyła w kierunku ekranu; oficer wciąż stał nieruchomo obok zakrwawionego Hana. -
Wszyscy Jedi próbują zakończyć tę wojnę - dodała.
- Pokonując nas - odparował Baltke.
Leia pokręciła głową.
- Nieprawda. Niszcząc Kolonię i przywracając Killików do ich poprzedniego stanu
zdezorganizowanych gniazd.
Baltke prychnął pogardliwie.
- Ty i kapitan Solo jakoś się chyba ostatnio ze sobą nie zgadzaliście. - Spojrzał w
kierunku obrazu krwawiącego Hana. - Może dlatego dalej kłamiesz.
Leia znów użyła Mocy. -Ja... nie... kłamię.
- Nie kłamiesz? - Nawet pod wpływem Mocy Baltke wydawał się niezbyt przeko-
nany. -A więc Jedi to głupcy. To, co sugerujesz, nigdy nie nastąpi.
- Myślę, że potrafimy tego dokonać - Leia spojrzała znowu wprost w kamerę. - Py-
tałeś, dlaczego Jedi są waszymi przeciwnikami. Pozwól, że ci to wyjaśnię.
Podłoga i fotel do przesłuchań zadrgały nagle pod wpływem przyspieszenia. Balt-
ke zmarszczył czoło, nasłuchując instrukcji w słuchawce i oddychając chrapliwie. Moc
wypełniła się wyczekiwaniem... i dziwnym stoickim fatalizmem.
Leia odczekała, aż znowu się skoncentruje.
- Coś nie w porządku? - zapytała.
-Nie, nie - odpowiedział spokojnie. - Wręcz przeciwnie, wszystko idzie idealnie.
Leia nie wyczuła w jego słowach kłamstwa.
- Więc jak to się dzieje, że jesteś gotów na śmierć?
Oczy Baltkego rozszerzyły się ze zdumienia.
- Bo jestem żołnierzem, księżniczko Leio - wyjaśnił. - Wrócił na swoje krzesło i
gestem nakazał jej mówić dalej. -Ale proszę, nie kłam już więcej. Nasza sesja prawdo-
podobnie wkrótce dobiegnie końca.
- Tak? To doskonale - odparła Leia. Statek - bez wątpienia gwiezdny niszczyciel
Chissów - dalej dygotał, co mogło oznaczać, że przyspieszają w stronę bitwy. - Wiecie
już, jakiego rodzaju była misja „Sokoła", prawda?
- Tak. Mieliście się spotkać z córką i jej umysłowym partnerem. - Baltke mówił te-
raz nieco zbyt szybko, podniecenie przed walką i serum prawdy dodawały mu energii. -
Mieliście wejść do przestrzeni Chissów, żeby infiltrować nasze dowództwo i centra
dowodzenia grupami killickich komandosów.
Troy Denning
Janko5
167
- Niezupełnie - zaprzeczyła Leia. - Planowaliśmy zaatakować tylko jedno centrum,
stosując odmianę tej samej taktyki, jaką zastosowali Killikowie, aby porwać „Admirała
Ackbara".
Baltke uniósł brew nad czerwonym okiem i zapytał z zainteresowaniem:
- Naprawdę?
- Pomysł polegał na porwaniu „Sokoła" - wyjaśniła Leia. - Podczas kiedy nas by
przesłuchiwano, rój killickich komandosów... sanie więksi od twojego kciuka... wydo-
stałby się z przedziałów przemytniczych w ładowni „Sokoła", opanował wasz statek i
czekał, aby w odpowiednim momencie przejąć kontrolę.
Słuchając jej wyjaśnień, Baltke podniósł palec i przycisnął słuchawkę do ucha -
chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że to robi.
- Nie obawiajcie się, wasz statek jest bezpieczny - wyjaśniła. - Ta część naszego
planu zależała od ewentualnej chęci Jainy do współpracy. Ponieważ nie spotkaliśmy się
z nią, nie udało nam się jeszcze zabrać żadnych Killików.
- Rozumiesz na pewno, że sami chcemy to sprawdzić.
- Oczywiście - uspokoiła go Leia. - Jeśli dasz mi komunikator, poproszę Threepia,
żeby wam pokazał, jak się otwiera skrytki.
Baltke sięgnął po komunikator, ale szybko się połapał.
- Niezła próba, księżniczko - uśmiechnął się i spojrzał na strażnika. - Przynieś wo-
koder. Każemy jej nagrać to, co chce powiedzieć.
Strażnik skinieniem głowy przyjął polecenie. Drzwi za plecami Leii się otworzyły.
Chwilę potem statek zaczął drgać i podskakiwać jeszcze mocniej.
- Wchodzimy w atmosferę! - odgadła.
- Tak się zdaje - zgodził się spokojnie Baltke. - Wciąż nie do końca rozumiemy ten
wasz plan. Jak mieliście zamiar przejąć jedno z naszych centrów dowodzenia i kontroli,
żeby zniszczyć Kolonię?
- Nie mieliśmy takiego zamiaru - sprostowała Leia. - Chodziło tylko o to, żeby
zwrócić waszą uwagę. Luke sam zniszczy Kolonię.
- Teraz wiem, że zwariowałaś - prychnął Baltke. - Jak może tego dokonać jeden
Jedi?
- Niszcząc Mroczne Gniazdo i jego Niewidzialną Królową -wyjaśniła Leia. - Wła-
ściwie powinno być już po wszystkim.
- Próbowaliście tego na Qoribu - zauważył Baltke. - Ponieśliście sromotną klęskę.
- Tym razem jesteśmy lepiej przygotowani - odparła Leia. -Nasi naukowcy przy-
gotowali parę rodzajów broni, które niszczą kolektywną więź umysłową Killików... no
i mamy flotę Sojuszu w charakterze wsparcia.
Głos Baltkego nabrał wzgardliwych tonów.
-I uważacie, że kiedy Mroczne Gniazdo zniknie, Killikowie znowu będą „dobrymi
robalami"?
-Nie tak zaraz - odparła. - To jedynie pierwsza część planu Luke'a. Wkrótce przy-
będzie tutaj, żeby przeprowadzić drugą.
- To znaczy?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
168
- Planuje zniszczenie Unu i usunięcie Raynara Thula z funkcji przywódcy Kolonii
- poinformowała Leia. - Może to zająć trochę czasu, ale nasi naukowcy są pewni, że
kiedy Raynar nie będzie już w stanie kontrolować gniazda poprzez narzucanie swej
Woli przez Moc, Kolonia zdezorganizuje się i wejdzie z powrotem w cykl samoregula-
cji. I wtedy już nikomu nie będzie grozić.
- Interesująca teoria - mruknął Baltke. Wszystko teraz dygotało naprawdę mocno,
a w celi zrobiło się gorąco. Był to znak, że wchodzą w atmosferę bardzo szybko i statek
ma problemy z oddaniem ciepła z tarcia atmosferycznego. - Co masz na myśli, mówiąc
o „usunięciu" Raynara Thula?
-Zrobimy wszystko, co będzie trzeba - odparła. - Luke'owi nigdy nie podobał się
pomysł rządu z Jedi na czele, i chyba wiem dlaczego.
- Chcecie go zamordować? - dopytywał się Baltke.
- To jedna z możliwości, ale nie wiem, co ostatecznie zadecydował Luke - powie-
działa Leia. - Mogę obiecać tylko jedno: Raynar Thul jest problemem Jedi, a my zro-
bimy wszystko, co konieczne, aby go rozwiązać.
Baltke zastanowił się nad tym, co usłyszał. W końcu zdecydował:
- To brzmi prawdopodobnie. - Wstał, kręcąc głową i odwrócił się znowu w stronę
ekranu. - Ale widzę, że będziemy musieli coś jeszcze obciąć twojemu mężowi.
- O czym ty mówisz? -jęknęła Leia.
Na ekranie medyk Chissów bandażował ranę po uchu Hana. Prawdopodobnie w
życiu nie słyszał takiej wiązanki, jaką raczył go teraz pacjent.
- Twoja historia nie trzyma się kupy - oznajmił Baltke. - Atak na jedno z naszych
centrów dowodzenia w niczym by nie pomógł w tym planie.
- To dlatego, że Jedi nie widzą w Chissach wroga - wyjaśniła Leia. - Luke nigdy
nie chciał uczynić krzywdy Dynastii... jedynie udowodnić swoje racje.
- Naprawdę? - wycedził Baltke. - Szkoda, że my tego tak nie widzimy.
Światła zamigotały, bo statek otworzył nagle ogień z ciężkiej broni. Leia spojrzała
na ekran, zastanawiając się, dlaczego Han wciąż jeszcze tam jest. Przecież Noghri daw-
no powinni już do niego dotrzeć.
Zwróciła wzrok na Baltkego.
- Chodziło o to, aby udowodnić, że Killikowie są w stanie infiltrować nawet wasze
najlepiej strzeżone miejsca - powiedziała. - Sojusz przekonał się o tym na własnej skó-
rze w przypadku ,Ackbara". Killikowie sprzątnęli go sprzed nosa najlepszego admirała
naszej floty.
- Bwua'tu może i jest waszym najlepszym admirałem - powiedział Baltke - ale za-
pewniam was, że żaden admirał Chissów nie popełniłby takiego błędu... jeśli oczywi-
ście to był błąd.
- Nie możesz być tego pewny - zwróciła mu uwagę Leia. Na ekranie medyk odsu-
nął się i chyba rzucił jakiś żart, bo oprawca Hana ryknął śmiechem. - Gdybyś był, nie
zainteresowałbyś się tak bardzo misją „Sokoła", kiedy o niej opowiadałam.
- Jestem po prostu rozważny - wyjaśnił Baltke. - Ostrożności nigdy za wiele.
- Jeśli naprawdę tak uważasz, zastanów się nad tym, co ci chcę powiedzieć - pora-
dziła Leia. - Killikowie mogą wejść wszędzie. To owady, insekty. Wystarczy, że złożą
Troy Denning
Janko5
169
jaja w kilku rannych żołnierzach, a wy ich zabierzecie na pierwszą lepszą fregatę me-
dyczną... i cała baza zostanie infiltrowana. Mogą się też zaszyć na powracającym frach-
towcu zaopatrzenia, a potem obleźć całą planetę. Zanim się zorientujesz, wszędzie bę-
dzie się roiło od Killików, a nie muszę ci mówić, co to oznacza. Staniecie się imperium
Dwumyślnych.
-A więc Jedi uważają, że lepiej dla Chissów będzie pozwolić Kolonii na groma-
dzenie gniazd nad naszą granicą, aż będą gotowi zaatakować?
- Uważamy, że Chissom wyjdzie na dobre zakończenie wojny według naszego
pomysłu - odparła Leia. - Nigdy nie wygracie wojny po swojemu. Nie jest możliwe
zniszczenie Killików. Budowali miasta gniazd na Alderaanie dwadzieścia tysięcy lat
przed narodzinami imperium Chissów i będą je budować w dwadzieścia tysięcy lat po
ich wymarciu.
Arogancki uśmieszek pojawił się na twarzy Baltkego i Leia poczuła w Mocy coś
niepokojącego... coś zimnego, groźnego i ostatecznego. Uznała, że nie może już liczyć
na Noghrich, więc sięgnęła ku Sabie. Skoncentrowała się na krwawym obrazie Hana na
monitorze, pozwalając, aby niepokój zalał jej myśli.
Emocje Saby były dziwnie krzepiące - przynajmniej jak na Barabelkę - i Leia ode-
brała niejasne wrażenie, że Han jest bezpieczny. Niestety, sama nie była tego pewna.
Baltke przechylił głowę, odwrócił się w stronę kamery, po czym znowu spojrzał
na Leię.
-Przekażę twoje ostrzeżenie moim zwierzchnikom - rzekł i ruszył w stronę drzwi. -
Na razie jednak obawiam się, że muszę wracać na dyżur. Wkrótce spodziewamy się
pierwszych ofiar.
- Jesteś lekarzem? - Leia nie umiała ukryć zdumienia.
- Chirurgiem polowym, dokładnie mówiąc. - Baltke zdjął klapkę, odsłaniając ukry-
te pod nią całkiem zdrowe oko, i ruszył ku drzwiom. - Przesłuchania to moje drugie
zajęcie.
- Zaczekaj! - rozkazała Leia.
Baltke zatrzymał się, najwyraźniej wbrew sobie. Spojrzał na nią gniewnie.
- Kiedy powiedziałam, że Killikowie przetrwają Dynastię, skrzywiłeś się - zauwa-
żyła Leia. - Możesz wyjaśnić dlaczego?
- Używasz sztuczek umysłowych Jedi? - warknął Baltke. - Jeśli będę musiał znów
uszkodzić kapitana Solo, to będzie wyłącznie twoja wina.
Leia spojrzała na ekran i zobaczyła, że medyk wciąż stoi obok Hana, śmiejąc się
razem z jego oprawcą. Coś tu nie pasowało. Saba wyraźnie chciała ją uspokoić co do
losu Hana, a jednak nic nie wskazywało, żeby pomoc była w drodze - on sam też by-
najmniej nie wyglądał na ratowanego.
Ostatni strażnik ruszył w kierunku fotela Leii, żeby stanąć za nim. Chwyciła go
Mocą i rzuciła w kąt z wideokamerą. Uderzył głową w ścianę z głośnym stukiem, osu-
nął się na podłogę i znieruchomiał.
Leia spojrzała na Baltkego i włożyła w swoje słowa całą siłę Mocy
- Dlaczego uważasz, że Killikowie nie mogą zwyciężyć?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
170
Twarz Baltkego wykrzywiła się z wysiłku, ale serum prawdy uniemożliwiło mu
kłamstwo.
- Ponieważ sami także opracowaliśmy rozwiązanie problemu Killików - wyjaśnił.
- A nasz plan się powiedzie.
Próbował jeszcze raz dotrzeć do drzwi, ale Leia pchnęła go Mocą i przyparła do
ściany.
- Jakie rozwiązanie? Mów! - poleciła.
- T-trwałe. - Baltke rzucił tęskne spojrzenie na ekran i powiedział: - Nie jest jesz-
cze za późno, aby ocalić twego męża. Tylko mnie wypuść.
Hanowi nic nie będzie. - Leia użyła Mocy, aby otworzyć kajdanki, które przy-
trzymywały ją w fotelu. - To raczej ty masz teraz kłopoty. A może zapomniałeś, co
powiedziałam... że jeśli Hanowi stanie się cokolwiek...
- Pamiętam.
-Doskonale. - Pierwsza bransoletka opadła. - Spróbuj być troszkę bardziej roz-
mowny na temat tego „trwałego rozwiązania".
Baltke pokręcił głową, ale nie mógł zwalczyć siły własnego narkotyku.
- P-p-pasożyty.
- Pasożyty? - Druga bransoletka odskoczyła. - Zamierzacie zaatakować ich paso-
żytami?
Baltke skinął głową.
- Już niedługo - oznajmił. - Kiedy Killikowie zamkną pułapkę.
- Pułapkę?
- Nie udawaj, że nie wiesz - mruknął. - Czy nie dlatego zawróciliście ze Strzaska-
nego Księżyca?
- Wiecie o Killikach, którzy się tam ukrywają? - zapytała zdumiona Leia.
- Podejrzewaliśmy to. - Baltke wydawał się dumny z siebie. - Liczymy, że się na
nas zasadzą.
- Nie rozumiem. - Leia wyciągnęła dłoń w stronę nieprzytomnego strażnika i przy-
ciągnęła sobie jego pistolet Charric. - Liczycie, że się na was zasadzą? Ale po co?
Z wywietrznika za plecami Leii rozległ się głęboki huk. Pomieszczenie się zakoły-
sało.
- Aby nas spektakularnie pokonać - wytłumaczył Baltke.
Leia nagle zrozumiała resztę planu Chissów.
-A jutro wszystkie gniazda będą tańczyć taniec zwycięstwa.
- Właśnie - ucieszył się Baltke. - Killikowie nie są jedynymi, którzy mogą się ba-
wić w zarobaczanie.
- Ile to potrwa? - zapytała, a kiedy Baltke nie odpowiedział, powtórzyła, tym ra-
zem używając Mocy: - Ile to potrwa?
- Będziemy musieli jeszcze trochę powalczyć - odparł. - Pasożyt zacznie zbierać
żniwo po roku.
- A przez ten czas rozprzestrzeni się na całą Kolonię. Baltke się uśmiechnął.
- Widzisz? Naszym sposobem na pewno zwyciężymy.
- Oszalałeś? - zawołała. - Przecież to zabójstwo!
Troy Denning
Janko5
171
Użyła Mocy, aby otworzyć kajdanki na kostkach. Za jej plecami znowu otworzyły
się drzwi. Myślała, że to drugi strażnik powrócił z wokoderem, którego żądał Baltke
albo oficerowie obserwujący ich ze sterowni przysłali posiłki, więc rzuciła się z fotela,
przetoczyła po podłodze, skoczyła na nogi, chwyciła zdobyczny pistolet i... stwierdziła,
że celuje w przystojną twarz swojego ukochanego łajdaka.
-Han?
- Ejże, księżniczko, spokojnie! - Han podniósł ręce. - Wiem, że się spóźniłem, ale
musieliśmy najpierw zająć się sterownią.
- Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknęła, otrząsając się z szoku. Rzuciła się w ra-
miona Hana, zaledwie zauważając, że Cakhmaim i Meewalha prześliznęli się obok niej,
aby zająć się Baltkem i nieprzytomnym strażnikiem. Od razu podniosła dłonie do uszu
męża. - Masz oba!
- Kochanie, co ci się stało? - Han odsunął się i przyjrzał jej zatroskanym wzro-
kiem... dopóki nie zauważył w kącie ekranu, na którym wciąż widniał medyk, oprawca
i zakrwawiona głowa Hana. - Hej! Ten biedak jest strasznie do mnie podobny!
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
172
R O Z D Z I A Ł
20
W głębi długiego tunelu rozlegał się znajomy głos... młot dudnił jej w głowie, wi-
rówka unosiła ją w mrok... zimny ból poniżej kolan... zimny ból od ramion w górę...
A pomiędzy - nic. Znieczulenie.
I znów ten głos, wzywający Marę do powrotu, domagający się jej uwagi.
Luke wydawał rozkazy... za szybko. Nikt nie miał szans nadążyć.
Zwolnij, Skywalker!
- Nicsięniezmieniło. Jesteśmy burruburrub - ciągnął Luke. - Uruburruplan. Col-
ghalbędzie uburbubu grupach zbieraczy, potemposłużyjako doradca naukowy Kyle'a
uruburb operacje rozprowadzania po samej Kolonii.
Mara otworzyła oczy i stwierdziła, że patrzy na oślepiająco biała plamę. Pachniało
środkami sterylizującymi, wokół słychać było syk i warkot maszyn. Usiłowała usiąść i
stwierdziła, że jest przypięta do łóżka pasem na wysokości piersi.
- Jak lotny jest ten nanotech? - zapytał głęboki duroski głos gdzieś z tyłu, za jej
ramieniem. - Rozłoży nasze stealthX-y w proch pod naszymi tyłkami?
- Tylko wtedy, jeśli pozwolisz mu uciec ze słojów stabilizacyjnych - odparła Cil-
ghal. Jej głos i głos Durosa wydawały się nieco stłumione. - Nawet wtedy będziecie
mieli mnóstwo czasu na ewakuację, jeśli szkody okażą się poważne.
Jasność nad nią wykrystalizowała się i Mara rozpoznała łagodnie oświetloną biel
sufitu statku-szpitala. Zastanawiała się przez chwilę, dlaczego tu jest. Odwróciła głowę
i ujrzała plątaninę rurek od kroplówek wbitych w jej ramię. Wtedy sobie przypomnia-
ła... pociski z karabinka rozpryskowego, które przebiły jej kombinezon i tułów. Znisz-
czyły też jej nerkę, a tego uszkodzenia nie jest w stanie naprawić trans uzdrawiający.
Ogromna głowa lekarza rasy Bith, Ogo Buugi, zawisła tuż nad nią.
- Świetnie, ocknęłaś się. Jak się czujesz?
-Jaaj sssssssssee zaaaaaaaaaaaj eeeeeee żżżżżzzzzzz eeesie-eeee szzuuuuje? - wy-
chrypiała. Miała zamiar powiedzieć: „A jak ci się zdaje, jak się czuję?", ale jej gardło
było suche jak pustynia Tatooine, język zaś zbyt ciężki, by nim poruszyć. - Oooonie-
ee...
Buugi skinął głową z aprobatą i uśmiechem, częściowo skrytym pod fałdami po-
liczkowymi.
Troy Denning
Janko5
173
- Znakomicie, tego się spodziewałem.
Mara przez chwilę miała ochotę użyć Mocy i podwiesić go na suficie.
-Operacja poszła doskonale, bez najmniejszych komplikacji - ciągnął Buugi. -
Mamy już dla ciebie nową nerkę, która rośnie sobie w zbiorniku klonującym. Za parę
tygodni ją wstawimy, a za miesiąc będziesz mogła zacząć rehabilitację.
- Za miesiąc? - wrzasnęła Mara. - Jesteś lekarzem czy...
- Proszę pozwolić, że ja to załatwię, doktorze Buugi - zaproponował Jacen, pod-
jeżdżając do wezgłowia Mary w fotelu repulsorowym, z workiem i drenem przy boku. -
Ciocia Mara bywa niemiła, kiedy się budzi.
Buugi uśmiechnął się nieco szerzej i rzekł:
- Zauważyłem.
Położył delikatną dłoń o długich palcach na czole, a potem na ramieniu Mary.
- Z tym trzeba trochę cierpliwości - poinformował. - Nawet Jedi nie są w stanie
wyhodować sobie nerki przez jedną noc.
- Dzięki za radę, doktorze - odparła Mara nieco łagodniej. -I dzięki za połatanie
mnie.
Odczekała, aż Buugi wyjdzie, i spojrzała na Jacena.
- Nie powinieneś przypadkiem być w zbiorniku bacty?
- Od kiedy Killikowie trzymają Thyferrę, flocie zaczyna brakować bacty - wyja-
śnił Jacen, przysuwając fotel bliżej łóżka. - Jestem wyłączony z akcji na kilka tygodni,
więc pomyślałem, że mogę oszczędzić bacty dla kogoś, kto nie ma możliwości skorzy-
stać z transu uzdrawiającego.
Mara skinęła głową.
- Dobra myśl, bardzo rozsądnie. - Pokazała palcem na worek z drenem zwisający
mu u boku. - A co z tym?
- Bardzo niewygodnie - oznajmił Jacen. - Mam dziury w trzech różnych organach,
nie mogę się swobodnie poruszać, dopóki ich nie wyleczę.
- Znam to uczucie - westchnęła. Wyciągnęła rękę i aż się skrzywiła na ukłucie
ostrego bólu, które ten wysiłek wywołał w jej kręgosłupie. - Dzięki, Jacenie. O mało
mnie nie dostała.
- Prawie jej się udało - przyznał. - Gdybyś nie była tak szybka z tym miotaczem,
żadnego z nas by tutaj nie było.
- To prawda. - Mara ścisnęła go za ramię. - Wiemy już, co się z nią stało? - zapyta-
ła.
Jacen spoważniał nagle.
- Wywiad Pellaeona przegląda jeszcze materiał z walki. Na chwilę przed tym, za-
nim wysadziliśmy Gorog, gniazdo opuścił mały skiff. Nikt go nie zatrzymywał, wyda-
wało się wręcz, że nikt go nie zauważył, włącznie z kontrolerami bojowymi.
Mara poczuła, że się zapada od środka.
- Lomi Pio.
- Tak samo uważa wujek Luke.
Mara użyła Mocy, by uruchomić sterowanie łóżkiem i podnieść się do pozycji pół-
siedzącej. Zmiana ułożenia znów wywołała tępy ból w krzyżach, ale odepchnęła go
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
174
Mocą i wyjrzała przez drzwi do holu, gdzie Luke konferował właśnie z Cilghal i pozo-
stałymi mistrzami.
- Nadal nie zmienił planów? - zapytała. Jacen pokręcił głową.
- Kto zajmie nasze miejsce?
-Nikt - odparł Jacen, lekkim zmarszczeniem brwi zdradzając dezaprobatę. - Cil-
ghal zaofiarowała się, że sama poprowadzi oddział, aby Kyp... to znaczy mistrz Durron
mógł wspomagać Luke'a, ale wujek Luke nie chce o tym słyszeć. Zgodnie z mapami
wywiadu, jakie pozostawili po sobie Juun i Tarfang, grupy zbieraczy muszą zebrać
nanotechy z najwyżej piętnastu różnych środowisk w mgławicy, ale będą je musieli
rozsiać w ponad tysiącu światów Kolonii. Tresina Lobi też jest wyłączona po jakichś
poparzeniach, a wujek Luke nie chciał, aby jeszcze jeden mistrz pojechał z grupami
szczepiących. Uważa, że nanotechowe ekosystemy będą utrzymywały Killików w ry-
zach... przynajmniej przez dłuższy czas.
Mara zamarła.
- Czy to znaczy, że on pójdzie na Raynara sam?
-Admirał Pellaeon zabiera swoją flotę na Tenupe - wyjaśnił Jacen. - Eskadry
Widm i Łotrów są przewidziane jako wsparcie, a oprócz tego będzie miał towarzystwo
robotów Landa. Ale cóż, wiemy oboje, że kiedy zacznie się pojedynek w Mocy, roboty
nie zdadzą się na wiele.
- Lomi Pio też nie odpuści - dodała Mara.
- Nie ma wielkiej szansy - zgodził się Jacen. - Chyba że ten strzał z miotacza, któ-
rym ją poczęstowałaś, jednak ją zabije.
Mara spojrzała na niego koso.
- Jak ci się zdaje, jakie są na to szanse?
- Myślę tak samo jak ty - wyznał Jacen. - Pewnie będzie musiał załatwić oboje,
Lomi Pio i Raynara.
Serce Mary ścisnął strach.
- Jacenie, nie możemy pozwolić, żeby zrobił to sam.
- Zdaje się, że nie mamy większego wyboru - powiedział Jacen. - Próbowałaś już
wstawać?
Luke podziękował w holu mistrzom i skierował się do pokoju Mary. Wierny R2-
D2 deptał mu po piętach.
Ledwie stanął w progu, Mara wykrzyknęła:
- Oszalałeś?
Luke zatrzymał się i popatrzył z lekka oszołomiony za grupą odchodzących mi-
strzów. Dopiero po chwili zwrócił wzrok na żonę.
- Słyszałaś, o czym rozmawialiśmy, prawda?
- Lepiej sobie nie wyobrażaj, że to przede mną ukryjesz, farmerze.
- Wcale nie miałem zamiaru. - Luke podszedł do łóżka Mary, wziął ją za rękę i ob-
rzucił Jacena posępnym spojrzeniem. - I tak chciałem ci to powiedzieć.
- Luke, Kolonia nie wygra tej walki w jedną noc - zwróciła mu uwagę Mara. - Po-
czekaj, aż znów będziemy mogli cię wesprzeć wraz z Jacenem. Raynar jest niedo-
świadczony, ale potężny.
Troy Denning
Janko5
175
Jacen przytaknął ochoczo.
- A Lomi Pio będzie...
- Nie mogę - odparł Luke, ucinając dyskusję. Położył dłoń na ramieniu Jacena. -
Wyczułem, że Leia chce mi przekazać coś pilnego. Wojna właśnie teraz przechodzi
kryzys.
- A wiesz jaki? - zapytał Jacen.
Luke pokręcił głową.
- Wiem jedynie, że na Tenupe coś poszło nie tak jak trzeba. „Sokół" nie skontak-
tował się z Jainą. Chyba Chissowie już tam byli i atakowali.
Marze zamarło serce, ale kąciki ust Jacena uniosły się nieznacznie w uśmiechu.
- A więc nie powinniśmy się wtrącać - powiedział. - Jeśli mama i tata odbiją Jainę
i Zekka, trzymanie się z dala od Chissów może się okazać najmądrzejszym posunię-
ciem w całej galaktyce.
Luke zmarszczył brwi.
- Jacenie, jesteś całkiem jak twój ojciec - mruknął. - Myślisz, że najlepszym roz-
wiązaniem każdego problemu z owadami jest ich rozdeptanie.
- Nie każdego problemu z owadami - zauważył Jacen. - Konkretnie tego jednego.
Myślałem, że już to wyjaśniłem.
-Ależ tak - zgodził się Luke. - Ale wyjaśniłeś też, że akurat w tej sprawie zastosu-
jesz się do decyzji zwierzchnictwa zakonu.
- To tylko sugestia - odparował Jacen. - Czy rycerz Jedi nie może już nic swobod-
nie powiedzieć?
Luke złagodniał.
- Ależ może - rzekł. - Ale pół tuzina razy powinno wystarczyć. Doskonale zdaję
sobie sprawę z twojej opinii o Killikach, i wierz mi lub nie, wziąłem ją pod uwagę.
- W porządku, przepraszam, że do tego wracam. - Jacen wydawał się bardziej roz-
czarowany niż skruszony. Mara zrozumiała, że mówił szczerze o posłuchaniu przy-
wództwa zakonu, nawet jeśli sam miał inne zdanie. - Ale wciąż uważam, że powinieneś
poczekać, aż ciocia Mara i ja znów będziemy mogli cię wesprzeć. Nic nie poradzisz,
jeśli Raynar cię zabije.
- Albo jeśli to zrobi Lomi Pio - dodała Mara. Od czasu, kiedy Luke przejął przy-
wództwo w zakonie, Jacen z każdym dniem budził w niej większy podziw. Zaczęła się
nawet zastanawiać, czy nie byłby z niego dobry zastępca. - Nie sądzę, abyś dał radę
obojgu, Luke.
- No to załatwię ich pojedynczo - zdecydował Luke. - Gdybym miał czekać, aż
oboje dojdziecie do siebie, Lomi Pio również zyska na czasie... i Gorogowie też. Lomi
nigdy nie będzie słabsza niż jest w tej chwili.
Ton Luke'a był bardzo stanowczy. Mara jeszcze nigdy nie słyszała u męża takiej
pewności w głosie. Przez więź łączącą ich w Mocy czuła, że nie zdoła go odwieść od
realizacji planu.
Jacen, na szczęście, zdecydowany był jednak spróbować.
- Ty też nie jesteś gotów stawić jej czoła.
Oczy Luke'a błysnęły urazą... a może to było zwątpienie we własne siły.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
176
- To moja decyzja i mój osąd, Jacenie.
- Jasne. - Jacen rozłożył ręce na znak kapitulacji, a Marze wydało się, że w głębi
jego brązowych oczu ujrzała jasne tańczące światełko. - Ty jesteś Wielkim Mistrzem.
- Dziękuję, Jacenie - rzekł Luke i odwrócił się ku Marze. Poczuła, jak delikatna,
łaskocząca fala energii Mocy omywa jej ciało. - A teraz, jeśli pozwolisz... chciałbym...
Luke nagle otworzył szeroko oczy i zmarszczył brwi.
- Padme?
- Padme? - powtórzyła Mara. - Luke, o czym ty...
- Mara? - W głosie Luke'a brzmiało rozczarowanie. Pokręcił głową, jakby próbo-
wał rozjaśnić sobie myśli. - Nie rozumiem.
- Ja też nie - zapewniła Mara.
- Maro? - Teraz głos Luke'a brzmiał lękiem. - Co się dzieje?
- Dobre pytanie - odparła Mara.
Odwróciła się do Jacena, ale on podniósł tylko palec do ust, przesuwając swój fo-
tel repulsorowy bliżej Luke'a. R2-D2 wydał zdezorientowany pisk i wysunął hydrau-
liczne ramię zakończone czujnikiem medycznym
- Maro! - Luke odwrócił się i wcisnął przycisk awaryjny obok łóżka Mary, ale Ja-
cen machnął dłonią i przycisk nie zadziałał. Luke zdawał się tego nie zauważać. Spoj-
rzał na Marę, przycisnął palce do jej szyi, sprawdził tętno. - Nie czuję pulsu. Artoo,
wezwij robota EmDee, powiedz, żeby się pospieszyła!
R2-D2 obrócił się w miejscu i podjechał do gniazda danych, żeby spełnić rozkaz,
ale Jacen użył Mocy, by odciąć zasilanie kółek robota.
Mara pochwyciła jego spojrzenie.
- Dobrze, Jacen, wystarczy. To wszystko zaszło już za daleko.
„Jeszcze nie" - te słowa pojawiły się w jej mózgu. „On musi się nauczyć".
Mara poczuła, jak omywa ją kolejna fala energii Mocy.
- Artoo, co tak długo? - zawołał przerażony Luke.
R2-D2 wydał wściekły gwizd i zwrócił oskarżające spojrzenie fotoreceptora na Ja-
cena. Luke nie mógł tego znieść. Podniósł dłoń i zaczął ją napełniać życiodajną energią
Mocy.
- Jacenie, nie możemy czekać, musimy to zrobić sami. - Wskazał na respirator
awaryjny zwisający ze ściany. - Bierz respirator.
Sam pochylił się nad Marą i położył dłoń na jej piersi, ale Jacen chwycił go za ra-
mię i odepchnął.
- Jacen! - wrzasnął Luke. - Co się z tobą dzieje?
- Nic - spokojnie odparł zapytany. - Tak samo jak z ciocią Marą.
Luke przyjrzał się Marze uważniej. Nie wiadomo, czy odczuł większe zaskocze-
nie, czy ulgę.
- Ty... ty znowu żyjesz!
- Nigdy nie umarłam - zapewniła Mara. - Zdaje się, że Jacen coś ci próbuje udo-
wodnić.
Luke spojrzał na Jacena, wciąż zbyt zdezorientowany, żeby się złościć.
- Nie rozumiem, Jacenie. Co ona mówi?
Troy Denning
Janko5
177
- Nie jesteś gotów, aby znów stanąć przed Lomi Pio - wyjaśnił mu Jacen. - Wła-
śnie to udowodniłeś.
Dezorientacja Luke'a powoli ustępowała, jej miejsce zajął gniew.
- Ty mi to zrobiłeś? Jacen pokręcił głową.
- Sam to sobie zrobiłeś - rzekł. - Twój lęk cię zdradza.
Mara nagle zrozumiała, co zrobił Jacen. A raczej czego nie zrobił.
- Luke, lepiej go posłuchaj - poradziła. Sięgnęła ku mężowi przez więź w Mocy,
dodając osobistą prośbę, której nie mógł odmówić. - Dla mnie.
Luke prychnął, ale zwrócił się do Jacena.
- Dobrze, słucham - rzekł. - I lepiej, żeby to było ważne. To, że uratowałeś Marze
życie, nie oznacza, że pozwolę sobą manipulować.
- Powtarzam: nic nie zrobiłem - odrzekł Jacen. - Ja tylko wyciągnąłem na po-
wierzchnię twoje lęki. Ty sam stworzyłeś iluzję.
- Pamiętasz, co się stało na statku-gnieździe? - zapytała Mara.
- Kiedy mnie trafiono, nie mogłeś się ruszać. Zamarłeś, Luke.
- A potem już nie mogłem zobaczyć Lomi Pio - dodał Luke. Zaczynał się uspoka-
jać. Spojrzał na Jacena. - Ty mi zrobiłeś to samo?
- Niezupełnie. - Jacen nagle odwrócił wzrok, wyraźnie zawstydzony. - To była tyl-
ko zwierciadlana iluzja, której nauczyłem się od Fallanassi.
- Ale to oznacza, Luke, że wciąż jesteś zbyt słaby dla Lomi Pio
- dorzuciła Mara.
- Nie chodzi o to, że boisz się o siebie - dodał Jacen. - Boisz się o innych i teraz
Lomi Pio o tym wie. Wykorzysta to przeciwko tobie.
Luke skinął głową a w jego oczach pojawiło się coś na kształt wdzięczności.
- Lęki nie tak bardzo różnią się od wątpliwości. Muszę się zmierzyć z moimi...
- Nie - powiedział Jacen. - Musisz je wyeliminować.
- Wyeliminować? - zapytała Mara. - To bardzo trudne żądanie... zwłaszcza teraz,
zanim dotrzemy do Tenupe.
- Ale mogę to zrobić - zapewnił Luke. - Co więcej, muszę.
- Jak? - zapytała Mara. - Nie możesz przestać troszczyć się o rodzinę.
- Nie musi - wyjaśnił Jacen. - Musi się tylko poddać.
- Poddać? - zdziwiła się Mara.
-Vergere nauczyła mnie przyjmować ból, poddając mu się.
- Jacen spojrzał na Luke'a. - Uczyniłem ból częścią mnie samego. Taką częścią,
której nigdy nie będę zwalczał, której nigdy nie zaprzeczę. Musisz zrobić to samo ze
swoimi lękami, wujku Luke. Wtedy przestaną mieć nad tobą władzę.
- Łatwiej to powiedzieć niż zrobić - zastanowił się Luke.
-Wcale nie... wiem dokładnie, gdzie trzeba zacząć. – Jacen użył Mocy, aby przy-
sunąć R2-D2 do fotela. - Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłeś poprzez strach, była twarz
twojej matki. A przed bitwą nie chciałeś sprawdzić, co się stało później, kiedy twój
ojciec użył Mocy, by ją odepchnąć.
- Więc powinienem to teraz obejrzeć?
- Tak, jeśli chcesz zabić Lomi Pio - odrzekł Jacen.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
178
Mara wolałaby zniechęcić Luke'a, oszczędzić mu bólu oglądania matki umierają-
cej z rąk jego ojca. Ale on postanowił, że zabije Lomi Pio i zakończy wojnę na warun-
kach Jedi. Wiedziała też, że Jacen ma rację: Luke nigdy nie odniesie sukcesu, jeśli nie
nauczy się traktować swoich lęków tak, jak Jacen nauczył się przyjmować ból.
- Jacen ma rację - zdecydowała. - Jeśli wybierasz się zapolować na Lomi Pio, mu-
sisz to zrobić. - Wyciągnęła rękę do męża.
- Nie możesz zmienić tego, co jest na hologramie, możesz to jedynie zaakcepto-
wać.
-To całkiem co innego, niż zaakceptować twoje cierpienie... lub śmierć - zauważył
Luke. - Nie mogłem zrobić niczego, aby zmienić los mojej matki, ale kiedy ty zostałaś
ranna, ja tam byłem.
- Ale i tak nie byłeś w stanie powstrzymać tego, co się ze mną stało - odparowała.
- Byłeś mocno zajęty Lomi Pio, o ile pamiętam.
- Ledwie sobie radziłem - przyznał Luke.
- Pewnych spraw nie da się kontrolować - dodał Jacen. - Jeśli się ich boisz, to one
kontrolują ciebie.
Luke pokręcił głową.
- Nie jestem pewien, czy mamy na to czas - mruknął. - A co, jeśli się mylisz? Jeśli
rany Lomi Pio wystarczą, aby ją zmiękczyć?
- Nie mylę się - zapewnił Jacen. - Może ci się zdawać, że odpychasz od siebie lęki,
kiedy idziesz do walki... że je grzebiesz. Ale nigdy nie pogrzebiesz ich na tyle głęboko,
aby ukryć przed Lomi Pio, choćbyś nie wiadomo co jej zrobił. Musisz już teraz rozpra-
wić się z tym problemem, ponieważ, jak dobrze zauważyłeś, Lomi Pio zdrowieje nawet
w tej chwili.
Luke westchnął głęboko.
- Dobrze - rzekł. Spojrzał na Artoo. - Pokaż mi holo, na którym umiera moja mat-
ka - polecił.
R2-D2 zaświergotał pytająco.
- I tak pójdziemy walczyć - rzekł Luke. - Jeśli nie chcesz skończyć jako nawigator
statków Lomi Pio, lepiej zacznij od miejsca, gdzie ostatnio skończyliśmy.
R2-D2 zagwizdał, zakołysał się i uruchomił holoprojektor. Na podłodze pojawił
się obraz Padme, Anakina i Obi-Wana Kenobiego. Anakin wyciągał rękę do żony, Obi-
Wan zbliżył się do niego.
- Puść ją! - rozkazał Obi-Wan.
Anakin machnął ramieniem w bok i Padme poleciała poza granice obrazu. Anakin
ruszył na spotkanie Obi-Wana.
- Nastawiłeś ją przeciwko mnie! - oskarżył go. Obi-Wan pokręcił głową.
- Sam to zrobiłeś.
Obaj opuścili kadr, a R2-D2 cofnął się i odwrócił. Przez chwilę w tle słychać było
sprzeczkę dwóch mężczyzn. Obi-Wan oskarżał Anakina o to, że padł ofiarą własnego
gniewu i żądzy władzy. A potem ich głosy ucichły całkiem i w kadrze pojawiła się
Padme, wciąż leżąca na boku pod metalową ścianą.
Troy Denning
Janko5
179
Mara poczuła dławiący w gardle smutek. Luke drżał z rozpaczy. R2-D2 wysunął
chwytak i próbował zaciągnąć kobietę w bezpieczne miejsce.
Gdzieś zza hologramu rozległ się nagle głos C-3PO:
- Co ty wyprawiasz? Zrobisz jej krzywdę. Zaczekaj!
Poza ramami kadru rozległy się odgłosy walki na miecze świetlne. Pojawił się
Threepio i ostrożnie wziął Padme w ramiona. Ruszył w kierunku smukłego skiffa, który
widzieli na ostatnim hologramie, a R2-D2 potoczył się za nim, popiskując głośno.
- Uważam przecież - odezwał się C-3PO. - Dobrze ją trzymam, ale martwię się o
moje plecy. Mam nadzieję, że wytrzymają ten ciężar.
Threepio wsiadł do skiffa i położył Padme na łóżku w mesie. Hologram zamglił
się nagle; robot przewinął kilka minut, podczas których po prostu obserwował leżącą
Padme.
Hologram zgasł na chwilę, po czym pojawił się znowu, ukazując galerię obserwa-
cyjną nad salą operacyjną. Stał tam Obi-Wan, C-3PO, Yoda i wysoki, czerstwy męż-
czyzna. Mara rozpoznała w nim Baila Organę, człowieka, którego szpiegowała, kiedy
później została Ręką Imperatora. Robot medyczny wszedł do galerii i odezwał się do
Obi-Wana i pozostałych:
- Z punktu widzenia medycznego jest całkowicie zdrowa. - Głos robota był meta-
liczny, ale zaskakująco miły, jak na maszynę.
- Ale tracimy ją i nie umiem wyjaśnić przyczyny.
- Umiera? - zapytał Obi-Wan, jakby nie dowierzając robotowi.
- Nie wiemy dlaczego - powiedział robot. - Straciła chęć do życia. Musimy szybko
operować, jeśli mamy uratować dzieci.
- Dzieci? - to Bail Organa.
- Nosi bliźnięta - wyjaśnił robot.
- Uratować je musimy - rzekł Yoda. - To nasza ostatnia nadzieja.
Robot medyczny wrócił do sali operacyjnej, a w hologramie rozległ się pisk R2-
D2.
- To chyba jakiś rodzaj procesu rozmnażania, tak mi się zdaje
- cicho wyjaśnił mu C-3PO.
Po kilku minutach Padme szepnęła coś robotowi medycznemu i Obi-Wan został
wezwany do sali operacyjnej. Podszedł do niej, a jego głos dochodzący z hologłośnika
Artoo brzmiał jeszcze bardziej metalicznie i odlegle niż zwykle.
- Nie poddawaj się, Padme - poprosił.
Podniosła na niego wzrok; wydawała się bardzo słaba.
- Czy to dziewczynka? - Obi-Wan spojrzał w stronę robota, który krzątał się wokół
Padme. - Za chwilę... za chwileczkę się dowiemy.
Ale Padme nie była przekonana, czy ma tę chwilę.
- Jeśli to dziewczynka, damy jej na imię Leia.
Skrzywiła się z bólu. Po chwili robot medyczny zaprezentował obecnym maleńkie
zawiniątko.
- To chłopiec - oznajmił.
Glos Padme był tak słaby, że ledwie słyszalny.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
180
- Luke - uśmiechnęła się blado, z trudem wyciągnęła dłoń, by dotknąć czółka
dziecka i powtórzyła: - Luke...
Robot medyczny uniósł drugie zawiniątko.
- I dziewczynka - uzupełnił. Obi-Wan pochylił się nad łóżkiem.
- Masz bliźnięta, Padme, będą cię potrzebowały... trzymaj się.
Potrząsnęła głową.
-Nie mogę...
Skrzywiła się znowu i wzięła go za rękę. W palcach coś trzymała, jakby naszyjnik,
ale hologram nie był dość wyraźny, żeby zobaczyć dokładnie.
- Oszczędzaj siły - nalegał Obi-Wan.
Spojrzenie Padme zaćmiło się.
- Obi-Wanie... w nim jest... jeszcze... dobro. Wiem... że jeszcze... jest...
Jęknęła nagle, a potem jej dłoń wysunęła się z dłoni Obi-Wana, pozostawiając w
jego palcach zaplątany naszyjnik. Podniósł go do oczu i przyglądał mu się przez chwilę
ze zdumieniem.
Hologram dobiegł końca i Artoo zaszczebiotał pytająco.
Luke nic nie odpowiedział. Wyręczył go Jacen.
- Dziękuję, Artoo, to wszystko, co chcieliśmy zobaczyć.
R2-D2 wyprostował się znowu, skierował fotoreceptor na Luke'a i zagwizdał
przepraszająco.
- Nie masz za co przepraszać, Artoo - rzekła Mara. Luke wydawał się pozornie
spokojny, ale czuła, jak zmaga się ze swoim smutkiem, jak próbuje go opanować,
zdławić cierpienie, aby nie wybuchło w burzę furii i bólu. - Trzeba to było zrobić.
Jacen ujął Luke'a za ramię i ścisnął tak mocno, że puste spojrzenie mistrza znów
nabrało ostrości.
- Mistrzu, możesz zmienić to, co zobaczyłeś na hologramie? Luke pokręcił głową.
- Oczywiście, że nie.
- Właśnie. Możesz jedynie się z tym pogodzić - dodał Jacen. - Niektórym złym
rzeczom możesz zapobiec, i zrobisz to. Ale czasami nie możesz uczynić nic więcej, jak
tylko przyjąć ból.
Luke położył rękę na dłoni siostrzeńca.
- Rozumiem. Dziękuję.
- W porządku - rzekł Jacen. - A teraz użyj tego, co czujesz. Twój gniew i ból mogą
ci dodać siły. Użyj ich, kiedy spotkasz się z Raynarem i Lomi Pio, a wtedy ich poko-
nasz.
Nagła fala odrazy przetoczyła się przez więź Mocy łączącą Marę i jej męża. Luke
zmarszczył brwi i wyrwał rękę z dłoni Jacena.
-Nie, Jacenie - rzekł. - Przemawia przez ciebie Vergere i jej sposób użycia Mocy.
Na mnie to nie zadziała. Jacen zatroskał się wyraźnie.
- Pamiętaj, że jesteś jeden na ich dwoje. Oni mają potencjał Mocy całej Kolonii, z
którego mogą czerpać do woli. Potrzebujesz całej potęgi, jaką możesz zgromadzić.
- Nieprawda - odparł Luke. - Potrzebuję siły... a ona wypływa ze sposobu, w jaki
używam Mocy.
Troy Denning
Janko5
181
Jacen rzucił Marze zmartwione spojrzenie. Ją także ogarnął lęk.
- Luke, rozumiem twoje wahanie - powiedziała. -Ale lepiej by było, żebyś wziął ze
sobą jednego lub dwóch mistrzów...
- Podjąłem już decyzję. - Luke uśmiechnął się i łagodnie uścisnął ramię żony. -
Nie bój się. Zaakceptuj to.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
182
R O Z D Z I A Ł
21
Stało się jasne, że choć raz Han i Leia Solo nie zdążą w najważniejszej chwili.
Nieustająca burza maserowego ognia przemieniła zielone niebo Tenupe w migoczącą
płachtę szkarłatu, broczącą nieustanną ulewą gorącego, cuchnącego deszczu. Ponad
rozlaną rzeką wisiało z tuzin różnych typów wahadłowców ratunkowych, które próbo-
wały wyłowić na wpół utopionych Chissów z zalanych wysepek. Chmury Qeeqów
wielkości pięści i metrowej długości Aebów z brzękiem wylatywały z dżungli, ataku-
jąc, zatykając wloty powietrza turbin zmiażdżonymi ciałami i nawarstwiając się na
korpusach maszyn, aż od ich połączonego ciężaru statek spadał jak kamień do rzeki.
Najważniejsza chwila minęła. Może Jaina źle zinterpretowała sytuację, kiedy się-
gała do matki poprzez Moc, a może coś zatrzymało „Sokoła". Nie miało to teraz więk-
szego znaczenia. Bitwy nie można już było powstrzymać. Zekk schodził z bezlistnej
korony dżungli ze stealthX-em Jainy podporządkowanym swojemu; teraz wystarczyło
jedynie uruchomić pułapkę UnuThula i patrzeć, jak Chissowie będą umierać.
StealthX-y zbliżały się i Jaina znów mogła nawiązać więź z umysłem Zekka. Nie
była ona tak wszechogarniająca, jak wtedy, gdy byli z Taatami - przebywanie w innych
gniazdach osłabiło jej siłę - ale pozostała dość mocna, aby Jaina mogła wyczuć niepo-
kój, wypełniający każde włókno ciała Zekka i aby pojęła jego źródło. UnuThul przy-
bywał wraz z Flotą Księżycową.
Zaledwie wsporniki dotknęły podłoża dżungli, astromech Jainy otwarł owiewkę i
wyświergotał radosne powitanie.
- Miło cię widzieć, Cwaniaku - rzekła Jaina. - Wszystkie systemy sprawne?
Robot świsnął twierdząco i Jaina wyczuła ze strony Zekka falę troski. Wyglądała
na zmęczoną, była potargana i zakrwawiona. Może jednak nie była gotowa, aby rozpo-
cząć misje napowietrzne.
- Myślisz, że Chissowie zaczekają, aż się zdrzemnę? - zakpiła. Nie czekając na
odpowiedź, odwróciła się do swojej asystentki Wuluwki i wyciągnęła dłoń, aby potrzeć
ojej antenkę.
- Przepraszam, że przeze mnie tyle razy zginęłaś, Wuluwko.
- Burru - zadudniła Wuluwka. - U bru.
Troy Denning
Janko5
183
- Ty też uważaj - poradziła Jaina. - Pewnego dnia w Pieśni znajdzie się wers o
twoim męstwie w bitwie o Tenupe.
- Rrrrr... - żuwaczki Wuluwki klekotały z zakłopotaniem, zamachała skromnie
wszystkimi czterema ramionami. - Uburrr.
Jedi się roześmieli. Jaina podeszła do stealthX-a, wyjęła z kokpitu kombinezon i z
radością pozbyła się oblepionego błotem ubrania polowego.
Wskakiwała właśnie na fotel pilota, kiedy matka nagle dotknęła jej poprzez Moc.
Leia wydawała się bardzo zaniepokojona i wyraźnie próbowała ostrzec przed czymś
Jainę i Zekka, lecz samo uczucie było zbyt niejasne, by je sprecyzować.
A potem oboje poczuli Sabę. Ona również ku nim sięgała, otwierając się na więź
bitewną. Zrobili to samo i sytuacja natychmiast stała się jaśniejsza. Saba i Leia były
blisko, gdzieś w okolicy Tenupe, i potrzebowały Jainy i Zekka w powietrzu. Działo się
coś strasznego, coś, co należało powstrzymać za wszelką cenę.
Jaina pospiesznie zapięła uprząż i zerknęła jeszcze raz na Wuluwkę, zastanawiając
się wraz z Zekkiem, czy nie należałoby ostrzec Killików.
TAK! - doszła odpowiedź. Wrażenie to pochodziło zarówno od Saby, jak i Leii,
ale było tak silne, że Jaina i Zekk słyszeli je prawie jak wypowiedziane słowo. TRZE-
BA!
Wuluwka odwróciła się, żeby odejść, ale Jaina chwyciła ją poprzez Moc i ściągnę-
ła do stealthX-a.
- Urubu rububu - zadudniła Killiczka, kiedy Jaina zatrzymała ją na wysokości
kokpitu. - Brurb!
- Nie bój się, nie lecisz z nami - odparła Jaina. - A nawet gdyby, naprawdę wątpię,
żebyś eksplodowała. StealthX-y mają kompensatory inercyjne.
-Urb?
- Musisz ostrzec Rój - poleciła jej. - Coś złego nadchodzi. -Rr?
- Nie wiem, ale moja...
Urwała, niepewna, czy powinna ujawniać źródło swoich obaw. Słyszała, jak jej
rodzice wpłynęli na ewakuację Utegetu i obawiała się, że Kolonia nie zgodzi się na
żadne starania, by zakończyć wojnę. Wraz z Zekkiem uznali zatem, że lepiej nie wplą-
tywać w to Leii i Saby.
- Mamy silne wrażenie poprzez Moc - powiedziała w końcu Jaina i ostrożnie po-
stawiła Wuluwkę na ziemi. - Ostrzeż rój... i uprzedź UnuThula!
Jaina opuściła owiewkę stealthX-a i włączyła silniki repulsorowe, po czym ruszyła
za Zekkiem ku koronie dżungli, tam, gdzie odarte z liści drzewa mogo były teraz poła-
mane i też płonęły. Strzały chissańskich megamaserów cięły poprzez chmury niczym
bespiński grad błyskawic, rozpalając długie na kilometry ściany ognia i zmieniając
niebo w burzę gorących, wirujących wichrów.
Dwójka Jedi wzniosła się w kierunku pułapu chmur. Oślepiały ich co chwila eks-
plozje szkarłatnego blasku, po którym następował burzliwy mrok. Chwile światła i
ciemności przeplatały się ze sobą wśród przepływającej przez puszczę trzeszczącej
energii. Uświadamiali sobie jak przez mgłę istnienie spokojniejszego obszaru w okolicy
rzeki, gdzie bezładny strumień chissańskich wahadłowców nurkował w masę Killików
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
184
rojących się nad wyspami. Nie wzięli jednak pod uwagę możliwości skorzystania z
korytarza ratunkowego wroga. Wznoszenie się w samym środku strzelaniny było de-
nerwujące, ale lepsze aniżeli alternatywa - zostać dostrzeżonym przez grupę ratowniczą
i od razu mieć na karku eskadrę szponowców.
Przy niskiej pokrywie wznoszenie się było szczególnie niebezpieczne. Promienie
megamaserów wynurzały się z mgły. Jaina i Zekk nieustannie stwierdzali, że częściej
reagują instynktownie niż przewidują, odbijając od gasnącej kolumny płomieni tylko
po to, aby natknąć się na nową tuż przed nimi. Sprawę pogarszały jeszcze ekrany tak-
tyczne, które ukazywały dwie dodatkowe eskadry szponowców krążących wokół nich
w chmurach - nawet Jedi pozostawało jedynie zacisnąć zęby i kląć pod nosem.
Zekk chciałby być odpowiedzialny wyłącznie za zaciskanie zębów. Dopóki nie
stał się towarzyszem umysłu Jainy, nie słyszał nawet większości przekleństw, jakie
teraz kołatały mu się po głowie.
Kiedy wyrwali się z chmury w szmaragdową przestrzeń górnej warstwy atmosfery
Tenupe, oboje odetchnęli z ulgą. Otaczała ich nieustannie oślepiająca burza energii, ale
teraz, kiedy zostawili pod sobą deszcz i burze, sytuacja trochę bardziej przypominała
bitwy, do których byli przyzwyczajeni w kosmosie - ale tylko trochę. Promienie mega-
maserów leciały w dół z ponad pięćdziesięciu punktów. Statki, które je wystrzeliwały,
były wciąż tak odległe, że zdawały się jedynie plamkami na niebie, ale schodziły bar-
dzo szybko, jeden za drugim, w ogromnej, otwartej spirali, ciągnąc za sobą długie pió-
ropusze szarego dymu, który zdradzał ich pozycje.
Jaina zmarszczyła brwi. Flota wojenna spadająca z orbity przy pełnym ostrzale
niewątpliwie była groźna, ale Leia i Saba raczej nie żądałyby od Jainy i Zekka, aby
powstrzymali ją dwoma stealthX-ami. Ostrzeżenie odnosiło się do czegoś innego - ale
czego, Jedi jeszcze nie widzieli.
- Cwaniak, podaj mi pełne dane na temat tej floty - rzuciła Jaina. - Szukam czegoś,
co nie pasuje do profilu ataku.
Cwaniak zapiszczał twierdząco, po czym wyświetlił na ekranie:
FLOTA KOSMICZNA PROWADZĄCA WSPARCIE NAZIEMNE NIE PASUJE
DO ŻADNEGO ZNANEGO MI PROFILU ATAKU W MOICH ZAPISACH.
- Twoje zapisy nie obejmują bitwy Bogo Rai - przypomniała Jaina.
A TWOJE?
- Bitwy Reyi Taat - odparła Jaina. Reya Taat była kiedyś chissańskim oficerem
wywiadu nazwiskiem Daer'Evlyn'ath. - To słynna bitwa Chissów. Kolonia dowiedziała
się o niej, kiedy Taatowie przyłapali Daer'Evlyn'ath na szpiegowaniu i przyjęli ją do
gniazda.
AHA.
Na ekranie taktycznym Jainy pojawiło się rozstawienie floty. Siły zadaniowe
wsparcia naziemnego nieprzyjaciela składały się z trzydziestu gwiezdnych niszczycieli
i ich eskort, co było doprawdy imponującą flotyllą, zdolną podpalić dżunglę od korony
po korzenie w promieniu wielu kilometrów. Chissowie zachowywali się jednak dziwnie
beztrosko, pozostawiając na orbicie tylko garstkę niszczycieli z eskortą, żeby osłaniały
ich z góry. Kiedy UnuThul przybędzie z Księżycowym Rojem, nie zadowoli się wy-
Troy Denning
Janko5
185
krwawieniem nieprzyjacielskiej floty i przepędzeniem z systemu - zmiażdży ją o Tenu-
pe.
- Chissowie popełnili ostatnią pomyłkę - doniósł Zekk przez ich więź umysłów. -
Kiedy UnuThul zniszczy ich flotę, nie dadzą rady ciągnąć wojny.
- Chissowie będą osłabieni - zgodziła się Jaina. Gdzieś w głębi umysłu wiedziała,
że całkowite zniszczenie floty było zawsze obosieczną bronią, a zbyt głębokie osłabie-
nie Chissów spowoduje jedynie, że Kolonia urośnie w siłę i przedłuży wojnę - ale
UnuThul dawał nadzieję, że będzie inaczej. Wyczuwała przez Moc jego podniecenie.
Było jak ciemna plama w jej wnętrzu, z każdą chwilą coraz potężniejsza, bezlitośnie
ciągnąca w kierunku krwawej wojny totalnej. - Wiatr się zmieni, a Kolonia zmiażdży
ich jak robactwo.
Zekk zachichotał słysząc ten obraźliwy zwrot, a jego rozbawienie dziwnie zasmu-
ciło Jainę. Był czas, kiedy sama by mu zawtórowała i żadne z nich by nie wiedziało, ani
by się nie zastanawiało, kto zaśmiał się pierwszy.
Nagle wyczuła Zekka jeszcze inne uczucie - nagły niepokój. Oboje błyskawicznie
opadli w chmury, gdzie trudniej było ich zobaczyć. Na czele głównych sił zadaniowych
leciały cztery eskadry szponowców; właśnie zaczęły schodzić w dół, prowadząc dwa
chissańskie defoliatory. Szerokim łukiem ominęły ostrzał z megamaserów.
Jaina i Zekk sięgnęli poprzez Moc do defoliatorów i nagle ogarnęła ich groza. To
były te same statki, które Leia i Saba tak chciały przechwycić. Na ich pokładach znaj-
dowało się coś potwornego, coś tak straszliwego i śmiercionośnego, że opanowało ich
zmysł zagrożenia z odległości prawie stu kilometrów.
Używając przyrządów nawigacyjnych, przemieścili się na kurs przechwytujący i
niebawem opuścili obszar ostrzału. UnuThul wkrótce też wyczuł zagrożenie. W pier-
siach młodych Jedi wezbrał mroczny ciężar; popychał ich ku dwóm defoliatorom, zmu-
szając do ataku natychmiast. Robili wszystko, aby oprzeć się Woli UnuThula; woleli
pozostać w chmurach tak długo, aż rzeczywiście będą mieli szansę na powodzenie.
Wreszcie, kiedy dwa defoliatory podleciały tak blisko, iż główna flota nie mogła
już ryzykować ostrzału, Jaina i Zekk rzucili się naprzód. Kiedy znaleźli się dokładnie
pod celami, wyszli z chmur, ściągnęli drążki i wznieśli się prosto w górę. Jaina uzbroiła
parę torped protonowych - Kolonia nie mogła już zdobywać baradium koniecznego do
produkcji czarnych bomb - i wskazała defoliator po prawej.
- Cwaniak, bierzemy ten. Daj mi znać, kiedy będziemy go mieli w celowniku.
Robot ćwierknął twierdząco. Przez moment wydawało się nawet, że stealthX zdoła
niepostrzeżenie dolecieć na odległość ataku.
Nagle szponowce z dwóch tylnych eskadr zaczęły opadać prosto na nich. Zdawało
się, że poruszają się w zwolnionym tempie; atmosfera nawet na tej wysokości była dość
gęsta, aby spowolnić myśliwiec i rozedrzeć na strzępy, gdyby manewrował zbyt ostro.
Odległości jednak też były mniejsze - dziesiątki kilometrów zamiast tysięcy - i w ciągu
kilku sekund przed stealthX-ami pojawiły się czarne punkty pierwszych myśliwców
Chissów. Zaczęły ostrzeliwać stealthX-y z dział laserowych.
Cwaniak zameldował, że ma już naprowadzenie na cel. Jaina potwierdziła, że to
właściwy statek, po czym wyczuła, że Zekk robi to samo. Wystrzelili torpedy równo-
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
186
cześnie i obserwowali, jak białe punkty znikają w chmurach, wlokąc za sobą długie
ogony napędu.
Chwilę później pierwszy strzał uderzył w przednie tarcze Jainy, rozlewając poma-
rańczowy płomień przed jej przednią szybą. Kokpit zadygotał, jak nigdy w przestrzeni.
Zekk przesunął się przed nią, dając jej czas na ponowne naładowanie tarcz i zasłaniając
przed atakiem. Wspinali się dalej w ten sam sposób, w odległości zaledwie pięciu me-
trów od siebie, robiąc uniki i obroty jak jeden pojazd, a jednocześnie odpowiadając
szponowcom na ostrzał.
Cwaniak ćwierknął nagle zaskoczony i Jaina szybko sprawdziła ekran taktyczny.
Przekonała się, że oba komplety torped protonowych eksplodowały o dwadzieścia ki-
lometrów od defoliatorów - o wiele za daleko, jak na normalne środki zapobiegawcze.
- Co się dzieje, do Hutta?
Ekran taktyczny odtworzył raz jeszcze ostatnie pięć sekund i Jaina ujrzała cztery
szponowce, manewrujące tak, aby przechwycić torpedy. Jeden z pilotów miał szczęście
i zdołał zdetonować torpedę strzałem z działa, ale pozostałe chybiły i zatrzymały torpe-
dy dopiero rozbijając się o nie.
To szaleństwo, nawet jak na Chissów! - zdumiał się Zekk przez ich więź bitewną.
Może te defoliatory nie mają obrony - zasugerowała Jaina.
A może Chissowie po prostu chcą, żeby te defoliatory naprawdę dostarczyły swój
ładunek - zakończył Zekk.
Zekk dostał w tarcze i teraz Jaina przeszła na prowadzenie. Eskadry wroga szły
prosto na nich, szaloną taktyką, równie niebezpieczną dla nich, jak i ich celu. Nadlaty-
wali czwórkami, a pierwsze szeregi były już wielkości pięści. Jaina i Zekk wybrali
drugiego z lewej i strzelili razem, przebijając się przez tarcze jednoczesnym trafieniem
pięciu strzałów z działka.
Zanim kula świetlna znikła, Jaina i Zekk już zmienili cel. Fala była teraz tak bli-
ska, że widać było promienie lasera wylewające się z przednich „szponów", od których
szponowce dostały swój przydomek. Jedi strzelili znowu, celując tam, gdzie podpowia-
dała im Moc, a nie tam, gdzie szponowiec znajdował się naprawdę. Pilot pomógł im,
wskakując równo w linię strzału i myśliwiec znikł w kuli żółtego płomienia.
Jaina i Zekk właśnie przymierzali się do kolejnej ofiary, kiedy kokpitem Jainy
wstrząsnął potrójny strzał z działa. Jej panel przyrządów zaświecił ostrzeżeniami o
niskim poziomie energii i o uszkodzeniach, ale przez huk eksplozji nie słyszała ani
alarmów, ani skrzeku Cwaniaka.
Zekk wysunął się naprzód i zaczęli ostrzał kolejnego szponowca. Dwóch niedobit-
ków z pierwszego szeregu urosło już do rozmiarów głowy Bitha. Wykręcali beczki,
podskakiwali i robili ósemki w takim tempie, że przy niewielkiej już odległości steal-
thX-y nie były w stanie odpowiednio wycelować dział laserowych i trafić.
Na ekranie Jainy pojawiła się wiadomość od Cwaniaka.
KONIECZNE JEST, ABYŚMY NATYCHMIAST ZAWRÓCILI. STRACILI-
ŚMY KONDENSATOR PRZEDNIEJ TARCZY!
- No to co? - zapytała Jaina. - Wciąż mamy tarcze, prawda?
Troy Denning
Janko5
187
AŻ DO NASTĘPNEGO TRAFIENIA, odparł Cwaniak. A JEŚLI
BĘDZIEMY ZMUSZENI SIĘ KATAPULTOWAĆ, NIE MAM SPADOCHRONU!
- Spokojnie - powiedziała Jaina. - Ja mam Moc.
Wreszcie Chiss skręcił nie tam, gdzie trzeba. Trzy strzały przebiły jego tarcze i ze-
rwały jeden szpon, powodując niekontrolowane wirowanie. Znikł w falujących chmu-
rach pod nimi. Pozostał ostatni szponowiec. Nie uciekał, lecz leciał wprost na stealthX-
y, siekąc ogniem z wszystkich dział.
Tarcze Zekka doznały przeciążenia i zgasły z błyskiem. Zanim Jaina zdążyła prze-
sunąć się na prowadzenie, jego stealthX dostał jeden strzał w dziób, a drugi w górne
skrzydło. A szponowiec nie ustępował.
Wtedy Jaina zrozumiała, że pilot nie ma zamiaru skręcać. Dopóki wraz z Zekkiem
lecą w formacji na zakładkę, eksplozja podczas kolizji wystarczy, aby ich oboje uniesz-
kodliwić.
Zaledwie ta myśl postała w głowie Jainy, a już Zekk odpadał na lewo. Jaina skrę-
ciła w przeciwną stronę, wymuszając wahanie i konieczność wyboru pomiędzy celami.
Chiss był zbyt dobry, aby się wahać. Zgrabnie skręcił i wziął na cel burtę stealthX-
a Jainy. Przebijał się przez tarcze i wypalił w kadłubie sporą dziurę. Nie mogła się
ostrzeliwać, więc użyła Mocy, aby wytrącić z równowagi szponowca i zmienić kieru-
nek ostrzału. Uderzenie to zmusiło wroga do ucieczki poniżej jej myśliwca, co unie-
możliwiło trafienie.
Kiedy przeciwnik śmigał obok niej, Moc dosłownie trzeszczała od frustracji pilota
- bardzo ludzkiej frustracji. Jaina sięgnęła w tamtą stronę i wyczuła doskonale znaną jej
obecność.
- Szlag by to trafił - mruknęła. - Jagged Fel.
Zbyt dobrze znała pilotów szponowców - a zwłaszcza tego konkretnego - aby po-
zwolić mu usiąść sobie na ogonie. Jaina zrobiła stealthX-em zwrot przez skrzydło i
ruszyła za wrogiem.
- Cwaniak, otwórz do naszego celu kanał wywoławczy.
Robot wygłosił długi świergot sprzeciwu, który Jaina i tak zaledwie słyszała po-
przez alarmy o uszkodzeniach, a nie mogła go przeczytać, bo ekran zgasł.
- Protokoły komunikacyjne nie mają już zastosowania - powiedziała Jaina, domy-
ślając się, o co może chodzić astromechanicznemu robotowi. - Wróg wie już, gdzie
jesteśmy. Widzi nas.
Cwaniak zagwizdał na znak sprzeciwu.
- Jeśli mam to zrobić sama, to cię wyrzucę - ostrzegła. Zanim znalazła się za szpo-
nowcem, kanał był już otwarty.
- Jag, co ty tu robisz? - zapytała.
-Próbuję cię zestrzelić - odparł Jag. - A, zapomniałem... to miała być tajemnica
wojskowa. Teraz będę musiał cię zabić.
Jaina nie powinna być zaskoczona goryczą w głosie Jaga, ale była, a on omal się
nie uwolnił, odpadając na lewo. Na szczęście Zekk już tam był, zasypując strumieniami
promieni laserowych ogon spalin szponowca. Jag musiał wrócić na celownik Jainy, a
po jego tarczach zaczęła przebiegać pajęczynka wyładowań przeciążeniowych. Znów
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
188
próbował uciec, odpadając ostro na prawo, ale tym razem to Jaina była przygotowana i
zmusiła go do powrotu, przesyłając mu wprost w burtę strumień energii.
- Jag, nie powinieneś tego sobie tak bardzo brać do serca - powiedziała. Zauważy-
ła, że Fel stopniowo zmienia kierunek, tak aby odciągnąć ich od defoliatorów. - Kiedy
spotkałam Zekka i Taatów, między nami już dawno wszystko było skończone.
-Myślisz, że mnie obchodzi, z kim sobie pocierasz antenki? - zapytał. - Zdradziłaś
nasz honor.
- Nasz honor? - Jaina była zaskoczona. - Nie dawałam ci żadnych...
-Zagwarantowałem za Lowbackę na Qoribu - przypomniał jej Jagged. - A ty od-
wdzięczyłaś mi się zdradą przy magazynach Thrago i w czasie bitwy o Snevu. Reputa-
cja mojej rodziny ucierpiała.
Podobnie jak finanse, jeśli Jaina dobrze pamiętała warunki gwarancji. Arystokra
Formbi powiedział, że Felowie będą musieli naprawić wszelkie szkody, które wyrządzi
Lowbacca, jeśli złamie gwarancję - a przed powrotem do Sojuszu Wookie zdążył wziąć
udział nie tylko w zniszczeniu kilku milionów litrów paliwa przestrzennego, ale także
dziesiątków szponowców i kilku dużych statków.
- Jag, tak mi przykro - powiedziała. Drugi szereg szponowców był już w zasięgu
wzroku. - Teraz, ignorując możliwość przypadkowego trafienia Jaga, maszyny otwo-
rzyły ogień do stealthX-a.
- Wszystko działo się tak szybko, że po prostu zapomnieliśmy o gwarancji.
-Nie przepraszaj. To ja popełniłem błąd - rzekł Jagged, zatoczył łuk i ruszył ostro
w górę, próbując wystawić Jainę i Zekka swoim towarzyszom. - Niepotrzebnie uwie-
rzyłem, że Jedi mają honor.
To zabolało mocniej, niż powinno. I Jaina, i Zekk zdawali sobie sprawę, że zarzut
jest słuszny - a w dodatku Jaina wyczuła w tych słowach pogardę, jaką Jagged żywił do
niej teraz.
Jednak wojna to wojna, a oni nie mogli pozwolić sobie na to, by osobiste uczucia
przeszkodziły im w powstrzymaniu defoliatorów
- nie teraz, gdy ich ładunek miał być tak jadowity i zabójczy.
-Jagged... my... ja... chciałam powiedzieć, że nadal cię kocham. I zawsze będę ko-
chała. - Jaina uruchomiła czujniki ataku i zablokowała szponowiec Jaggeda jako głów-
ny cel. - Ale jeśli możesz się katapultować, zrób to już teraz.
Otworzyła ogień. Zekk zrobił to samo.
Jagged jednak wszedł już w Korkociąg Szponowca. Obracając statek wokół osi
kulistego kokpitu i siejąc wokół ogniem z laserów, opadał w dół bezładną spiralą, nie
do namierzenia. Była to taktyka popularna w walce w kosmosie, ale w atmosferze tak
niebezpieczna, że większość pilotów na pewno nie próbowałaby jej z jednym silnikiem
i bez tarcz. A jednak Jagged Fel zdołał wytrzymać opór powietrza i uniknął zmiażdże-
nia maszyny. Zanim znikł w chmurach, już wychodził z korkociągu i nabierał wysoko-
ści.
- Może następnym razem nie powinniśmy go ostrzegać - zasugerował Zekk.
- Mówisz tak dlatego, że jesteś zazdrosny - zażartowała Jaina.
- Tak, ale nie o ciebie - odparł Zekk. - Nikt nie powinien tak latać bez Mocy!
Troy Denning
Janko5
189
Obok kokpitu Jainy przeleciał promień lasera - tak blisko, że utworzył bąbel na
owiewce. Oboje z Zekkiem obrócili się i zanurkowali. Teraz, kiedy nie mieli już przed-
nich tarcz, a Chissowie zachowywali się całkiem jak killiccy piloci samobójcy, ich
ostatnią szansą na powstrzymanie defoliatorów były chmury, gdzie ich stealthX-y po-
zostaną w ukryciu, dopóki nie zaatakują. Szponowce poleciały za nimi, ale Jaina i Zekk
wciąż mieli tylne tarcze, które bez trudu wytrzymały krótki łomot, jaki dostały, zanim
dotarły w bezpieczne miejsce.
Zaledwie weszli w chmury, kiedy obydwoje poczuli w sercach tę samą mroczną
obecność. UnuThul nie chciał, aby czekali. Chciał, by zaatakowali teraz. Jaina i Zekk
sięgnęli ku niemu poprzez Moc, usiłując go przekonać, że nie mają szans powodzenia,
że ich stealthX-y ledwie się trzymają, a jedyna nadzieja na sukces to ukrywać się jak
najdłużej.
UnuThul nie rozumiał - albo nic go to nie obchodziło. Mroczna obecność stała się
nieznośna; obawiali się, że ich serca tego nie zniosą. Pozostawali jednak w chmurach,
czerpiąc wzajemnie z siebie siłę, aby stawić czoło UnuThulowi. Jaina użyła Mocy, aby
uspokoić dłoń Zekka, gdy jego stealthX zaczął dryfować w górę, Zekk pchnął do przo-
du jej drążek, kiedy zaczynała go ściągać. Ekrany Jainy nie działały, a kapsuła czujni-
ków Zekka została odstrzelona, musieli więc lecieć na wyczucie. Cały czas starali się
kierować dzioby swoich myśliwców tam, gdzie wyczuwali zagrożenie w Mocy.
Kiedy Jaina i Zekk znowu zbliżyli się do swoich celów, wyczuli Leię i Sabę, zma-
gające się gdzieś nad nimi z własnymi problemami. Jej matka chwilami wydawała się
spięta i zmartwiona; kiedy indziej Saba walczyła ostro, wypełniając więź bitewną furią,
strachem i determinacją. Jaina i Zekk rwali się do pomocy, ale byli zanadto zdyscypli-
nowani, by zignorować defoliatory - nawet bez wpływu UnuThula.
Więź bitewna wypełniła się nagle falą zdumienia - Saba i Leia zaś sprawiały wra-
żenie zmieszanych, pełnych nadziei i przerażonych, wszystko naraz. Mroczny ciężar w
piersi Zekka i Jainy gniótł mocniej niż kiedykolwiek. W pewnej chwili stwierdzili, że
wbrew sobie wychylają się z chmur.
Defoliatory były tylko o kilka kilometrów nad nimi, tak blisko, że Jaina i Zekk wi-
dzieli już ich ptasie sylwetki - i sylwetki bomb, zwisających jak krople po jednej pod
każdym skrzydłem.
Oba statki były ciasno otoczone obronnym kordonem szponowców, a sześć kolej-
nych myśliwców trzymało się nieco dalej w pozycji przechwytującej. Kolejny tuzin
chissańskich pojazdów krążył jeszcze dalej, nisko nad chmurami, gotów w każdej chwi-
li skoczyć, gdyby stealthX-y się pokazały bodaj na chwilę.
Wysoko nad defoliatorami, pomiędzy schodzącą chissańską flotą i dolnymi obsza-
rami przestrzeni, rozpościerała się migocząca sieć świateł. Jaina i Zekk, pozbawieni
uszkodzonych ekranów taktycznych, nie umieli określić, co się dzieje... mogli się naj-
wyżej domyślać. UnuThul przybył wraz z Księżycowym Rojem i wcześniej niż zamie-
rzał przypuścił atak. Prawdopodobnie miał nadzieję, że zwiąże Chissów walką, aby
ułatwić Zekkowi i Jainie zniszczenie defoliatorów. Sądząc z uczuć wypełniających
więź bitewną, Leia, Saba i cała reszta załogi „Sokoła" znaleźli się w samym środku
akcji.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
190
Taktyka nie uległa jednak zmianie, jeśli chodziło o Jainę i Zekka. W dalszym cią-
gu ich najlepszą szansą na powodzenie, choć niewielką, było...
Nagle do więzi dołączył ktoś nowy - mroczna, dziwnie znajoma osobowość twi-
'lekańskiej Dwumyślnej, Alemy Rar.
W Jainie i Zekku wezbrała fala odrazy. To samo poczuły Saba i Leia. Alema była
uosobieniem wszystkiego, czego obawiał się mistrz Skywalker w nowym postrzeganiu
Mocy przez Jedi. Była żywym dowodem na istnienie ciemnej strony; podążyła w jej
kierunku i zagubiła się tak całkowicie, że nawet Luke stracił nadzieję na jej odkupienie.
Stała się pełną gniewu, wynaturzoną istotą, która odrzuciła ślubowanie jak niepotrzeb-
nego kochanka, odwróciła się tyłem do ufnych towarzyszy i zdradziła wszelkie święte
układy, atakując nikczemnie tych, którzy okazywali jej tylko dobroć.
To wszystko jednak nie miało znaczenia. Liczyło się to, że siedziała teraz w steal-
thX-ie, ukrywając się w chmurach kilka kilometrów za Jainą i Zekkiem. Chissowie nie
mieli pojęcia o jej istnieniu, Jaina i Zekk zaś zrozumieli wreszcie, dlaczego mroczna
obecność w ich sercach nagle tak się rozrosła; dlaczego UnuThul gotów był pozwolić,
aby poświęcili się w daremnym geście.
Mieli tylko stworzyć pozory. To Alema - Herold Nocy z Mrocznego Gniazda - by-
ła prawdziwą siłą ognia. Dla UnuThul był to najpewniejszy sposób pozbycia się zła
wiszącego pod skrzydłami defoliatorów.
Leia i Saba sięgnęły w Moc, prosząc Jainę i Zekka, aby oparli się Woli UnuThula,
trzymali się własnego planu i atakowali w chmurach.
Młodzi Jedi otworzyli przepustnice, ściągnęli stery w tył i zaczęli się wspinać sza-
lonym korkociągiem, aż ich roboty narobiły wrzasku, ostrzegając o naprężeniach kon-
strukcyjnych. Nie zostały im żadne tarcze przednie, więc nie było powodu, aby lecieć w
ścisłej formacji. Wznosili się więc równoległymi spiralami, kierując się na dzioby defo-
liatorów, aby odciąć im drogę.
Chissowie pospieszyli ich powstrzymać, a obronne kręgi utrzymywały pozycję
pomiędzy obu stealthX-ami i ich celami. Interceptory zanurkowały, ostrzeliwując ich z
dział laserowych. Jaina i Zekk odpowiadali ogniem skutecznym, ale wymuszonym;
niszczyli po jednym szponowcu ze świadomością, że ci piloci zostali poświęceni - po-
dobnie jak oni sami.
- Cwaniak, możesz wycelować torpedę w któryś z defoliatorów? - spytała Jaina.
Bomby - po cztery na każdym statku - były identyczne z prototypem, jaki Jag zniszczył
w diunach nad gniazdem Iesei.
Robot odpowiedział twierdzącym ćwierknięciem, ale dodał długi, przeciągły
gwizd, wyrażający jego opinię o słuszności tego ataku.
-Nie pyskuj. - Jaina uzbroiła wszystkie torpedy protonowe i wyczuła, że Zekk robi
to samo. - Powiedz tylko, kiedy będziesz gotów.
Robot gwizdnął krótko.
Jaina odpaliła dwie kolejne torpedy protonowe i z przerażeniem i zafascynowany
obserwowała, jak dwa szponowce opadają, zagradzając drogę świetlistym kropkom.
Chwilę później oślepła na moment, gdy pomiędzy nią a defoliatorami rozbłysły dwie
eksplozje.
Troy Denning
Janko5
191
Wiedząc, że musi już być w zasięgu, Jaina zaczęła obsypywać ogniem z dział de-
foliator, który Cwaniak wziął na cel. Pierścień ochronny skurczył się jeszcze bardziej;
naszykowany do przyjęcia ataku na przednie tarcze, pozostawiał rufę odsłoniętą w sam
raz dla torpedy protonowej.
A jednak Alema nie atakowała. Czyżby czekała, aż Chissowie zdradzą się z jakąś
zasadzką? A może liczyła na zestrzelenie z nieba Jainy i Zekka? Złość, jaką Leia i Saba
wlewały w więź bitewną, dobitnie świadczyła o ich opinii na ten temat.
Dwie torpedy protonowe pomknęły z stealthX-a Zekka w kierunku drugiego defo-
liatora. Chissański szponowiec natychmiast zniszczył pierwszą torpedę serią strzałów z
działa. Piloci próbujący przechwycić drugą torpedę zostali oślepieni eksplozją i pocisk
zdetonował na tarczach podwozia defoliatora. Prawie natychmiast z chmur wynurzył
się Jagged Fel w towarzystwie grupy myśliwców. Wszyscy zaczęli ostrzeliwać tylne
tarcze Jainy i Zekka.
W krzyżowym ogniu przeważającego liczebnie wroga Jaina i Zekk mieli tylko
jedno rozsądne wyjście - ucieczkę. Cwaniak zaczął gwizdać entuzjastycznie, zachwy-
cony wspaniałym pomysłem, aby pokazać wrogowi osłonięte tarczą ogony i wiać, póki
można.
Jaina wystrzeliła jednak ostatnią serię torped protonowych i przyspieszyła w kie-
runku celu, strzelając ciągłym ogniem dział laserowych. Starała się sprawić wrażenie,
że zamierza staranować defoliator. Zekk naśladował każdy jej ruch, kierując się w stro-
nę drugiej maszyny. Czterech obrońców w szponowcach rzuciło się kursem kolizyjnym
z stealthX-ami, podczas gdy Jag i reszta jego grupy razili ogniem ogony nieprzyjaciół,
bynajmniej nie martwiąc się o los własnych myśliwców.
Wtedy Jaina i Zekk wyczuli Alemę. Wznosiła się ponad chmury, podchodząc od
tyłu do defoliatorów, tam, gdzie nie pozostał żaden szponowiec, żeby stawić jej czoło.
Tylne tarcze Jainy opadły, potem zgasł jeden z silników, a Cwaniak zaczął wyśpiewy-
wać ostrzeżenia, których nie mogła zrozumieć. W dalszym ciągu strzelała w kierunku
podwozia „swojego" defoliatora, ignorując możliwą kolizję z interceptorami i wykorzy-
stując Moc, aby unikać na tyle, na ile się da rozszalałej burzy strzałów.
Jedno ze skrzydeł statku Zekka odpadło. Jego stealthX wszedł w korkociąg i pró-
bował nurkowania, ale Jaina wyczuła poprzez Moc, jak Zekk używa Mocy, by znowu
się wspiąć. Leciał dalej w kierunku celu, spiralą bardziej chaotyczną niż przedtem.
Strzelał tylko z dwóch działek, ale wciąż absorbował sobą Chissów.
- Nie masz o co być zazdrosny - rzekła Jaina przez ich więź. - Jag, gdyby nawet
miał Moc, nie mógłby tego zrobić.
- Kto tu używa Mocy? - prychnął Zekk. - To tylko strach!
Alema wreszcie wystrzeliła pierwszy zestaw torped protonowych, celując w rufę
najbliższego defoliatora. Była tak blisko, że statek nie miał najmniejszej szansy na
obronę. Pierwsza torpeda przeciążyła tarcze statku i rozbiła w pył jego ogon, druga
zamieniła cały pojazd w parę, wraz z bombami, pozostawiając za sobą jedynie biały
błysk.
Moc zafalowała szokiem i zmieszaniem, ale Chissowie zareagowali zaskakująco
szybko: natychmiast porzucili stealthX-a Jainy i skierowali się ku Alemie.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
192
Było już jednak za późno - Alema posłała kolejny zestaw torped w kierunku dru-
giego defoliatora. Jedna eksplodowała w momencie, gdy pierścień obronny dotarł do
rufy statku. Jaina i Zekk wyczuli, jak kilkanaście istnień nagle gaśnie. Druga torpeda
uderzyła w skazany na zagładę szponowiec, ale ten był tak blisko defoliatora, że oba
statki doznały uszkodzeń. Kadłub defoliatora i jedno skrzydło znikły w kolejnym bia-
łym rozbłysku.
Drugie skrzydło ocalało.
Spadało w kierunku planety, a jego srebrzysta powłoka lśniła w świetle błękitnego
słońca. Dwie bomby pozostały nietknięte, a chmury spieszyły z dołu, by je pochłonąć.
Troy Denning
Janko5
193
R O Z D Z I A Ł
22
Wysoko nad Tenupe „Feli Defender" wciąż jeszcze dygotał od pierwszej salwy
Killików, kiedy więź bitewna wypełniła się gniewnym, posępnym spokojem. Leia zro-
zumiała, co Jaina i Zekk mają zamiar zrobić.
- Nie możemy już tracić czasu na zabawy - szepnęła. Do więzi dołączyła właśnie
Alema Rar. Leia wyczuwała Twi'lekankę w atmosferze zawieszoną poniżej Jainy i
Zekka. Emanowała wyrachowaniem i zdecydowaniem; była wręcz rozbawiona myślą
że użyje ich jako przynęty. - Musimy dostać się na „Sokoła".
Tarfang wymamrotał jakieś słowo, które można było odczytać jako „niemożliwe".
Jako jedyny z grupy mógł stać pionowo w cuchnącym smarem tunelu przenośników i
wykorzystywał ten fakt, wspierając dłonie na biodrach i trajkocząc z przejęciem.
- Tarfang ma rację - potwierdził Juun, wskazując na kąt w zatłoczonym hangarze,
gdzie nieco z boku, za kordonem Chissów ubranych w czarne, pancerne stroje, stał
„Sokół". - Wiedzą że nadchodzimy. Ten pluton wyraźnie na nas czeka.
- No i co z tego? - zasyczała Saba. - Może choć raz będą walczyć, jak należy... dla
odmiany.
- Taaak, może nawet aż za bardzo jak należy - rzekł Han. Wyjrzał na zewnątrz,
obserwując cała ekipę serwisową która pospiesznie przygotowywała do walki oddział
myśliwców typu Defender.
- Prawdopodobnie damy sobie radę z plutonem strażników, ale ci od serwisu ma-
ją...
- Han, Alema Rar dołączyła do więzi bitewnej - przerwała mu Leia. - Obawiam
się, że Jaina i Zekk posłużą jej za przynętę, żeby odciągnąć eskortę.
-Na co czekamy? - Han podniósł samopowtarzalny miotacz T-21, który Cakhmaim
i Meewalha wydobyli z przemytniczego magazynu części więziennej statku wraz z
pozostałą bronią grupy, po czym ruszył ostrożnie ku wyjściu z tunelu. - Chcę odzyskać
mój statek.
Saba użyła Mocy i powstrzymała Hana, przyszpilając go na miejscu.
- Przydałby się plan.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
194
- Chcesz planu? - wskazał na Sabę i Leię. - Dobra, wy dwie macie robić dywersję.
Cakhmaim, ty i Meewalha zakradacie się na pokład i zajmujecie się ekipą która tam na
nas czeka. A my, Tarfang, strzelamy do wszystkiego, co choćby spojrzy w naszą stronę.
- Spojrzał na Sabę. - Wystarczy ci taki plan?
- Owszem - odparła Saba.
- Jest niejasny i niekompletny - sprzeciwił się Juun.
- No to co? - zdziwił się Han.
- No, a co ja mam robić? - poskarżył się Juun.
- Trzymaj się nas - poradził mu Solo. - „Sokół" na nikogo nie będzie czekał.
- Oczywiście, że nie - oburzył się Juun. - W Szpiegu Kyle-Katarn wyjaśnia, że
każdy członek grupy szpiegowskiej...
Leia przestała słuchać, kiedy Cakhmaim i Meewalha wypełzli z tunelu. Prześliznę-
li się za pusty stojak na rakiety czekający na załadowanie i wypełnienie, po czym po-
woli ruszyli wzdłuż ściany w kierunku „Sokoła". Potrafili się tak perfekcyjnie masko-
wać, że po pięciu krokach nawet Leia straciła ich z oczu.
Saba pokazała im jeden z dźwigów magazynowych, gdzie dokowano szponowce,
zanim zostaną przygotowane do lotu. Jeden z nich zakołysał się nagle, oderwał się i z
ogromnym hukiem spadł na ziemię.
Wszystkie oczy w hangarze zwróciły się w kierunku, skąd dochodził łomot, a Leia
w tym czasie poprowadziła Hana i pozostałych ku wyjściu z tunelu. Wybiegli błyska-
wicznie i rzucili się pomiędzy puste stojaki na broń. Kryli się za zaparkowanymi widła-
kami albo za przenośnymi zespołami diagnostycznymi. Dywersja Saby miała drama-
tyczny efekt; cała praca ustała, a zdumieni technicy, piloci, nawet pluton strzegący
„Sokoła" gapili się na grupę awaryjną, która rzuciła się zbadać wypadek.
Zanim oficerowie ocknęli się z szoku i znów rozległy się okrzyki wzywające do
powrotu do pracy, Leia i jej towarzysze klęczeli już za samojezdnym zbiornikiem do
ładowania turbolaserów. „Sokół" był teraz oddalony o jakieś dwadzieścia metrów, kor-
don ochrony znajdował się w połowie tej odległości. Leia czuła gdzieś w pobliżu Nogh-
rich ukrytych w cieniu po drugiej stronie „Sokoła" i czekających na okazję, by się wśli-
znąć na pokład.
Leia dała znak pozostałym, aby byli w pogotowiu, po czym użyła Mocy, aby wy-
wołać głośny trzask w galerii suwnic bezpośrednio nad głowami plutonu. Żołnierze
natychmiast spojrzeli w górę; po niedawnej katastrofie byli tak pełni podejrzeń, że pod-
nieśli broń.
Leia uchwyciła Mocą szponowiec zwisający nad ich głowami i zaczęła nim koły-
sać w przód i w tył. Żołnierze natychmiast usunęli się z spod maszyny, oddalając się od
„Sokoła". Ich dowódca, kobieta o ostrym głosie, zaczął wykrzykiwać rozkazy. Chwilę
później pani oficer ślizgała się po pokładzie - wymachiwała rękami i nadal wywrzaski-
wała rozkazy spanikowanym tonem, gestami wskazując na suwnice.
Żołnierze gapili się na nią ze zdumieniem albo podejrzliwie patrzyli w górę. Żaden
nie zauważył smukłych, sięgających im do piersi Noghrich, którzy pojawili się nagle w
cieniu za nimi i wśliznęli na rampę „Sokoła".
Saba załomotała ogonem po pokładzie i zasyczała spazmatycznie.
Troy Denning
Janko5
195
- Spokojnie, mistrzyni - szepnęła Leia. - Zdradzisz nas!
- Przepraszam! - odparła Saba. - Ale ona jest taka zabawna! Dlaczego każe żołnie-
rzom zostać, a sama ucieka?
- Tak, niezły z niej numerek - burknął Han. Spojrzał na Leię. - Może najwyższy
czas ruszyć całą resztę, żebyśmy mogli się stąd wynieść?
Leia zatrzymała gwałtownie rozkołysany szponowiec, który wypadł z uchwytów.
Pluton ochrony rozbiegł się z krzykiem, szukając osłony. Kilku wypaliło na ślepo w
kierunku suwnic. Myśliwiec spadł z łomotem w sam środek oddziału, rozrzucając
działka i kawałki pancerza na wszystkie strony.
Leia i Saba ruszyły pierwsze w stronę „Sokoła", trzymając nie-zapalone miecze
świetlne. Żołnierze koncentrowali się na razie na tym, co działo się nad ich głowami,
oczekując ataku z góry, od suwnic. Dopiero kiedy jeden z nich zauważył Leię i pozo-
stałych, biegnących w kierunku statku, wszczęli alarm.
Leia i Saba Mocą wyrwały pół tuzina rusznic Charric z rąk żołnierzy i przesunęły
je po podłodze. Han i Tarfang zaczęli strzelać, co nie powstrzymało plutonu przed
kontratakiem.
Obie Jedi włączyły miecze świetlne i zaczęły tworzyć z ostrzy nieprzenikalną
świetlną tarczę; synchronizowały ruchy poprzez więź bitewną, aby jedno ostrze zawsze
znajdowało się w pogotowiu, nie zawadzając drugiemu. W przeciwieństwie do strzałów
z miotacza, które niosły ze sobą niewielką energię kinetyczną, promienie masera ude-
rzały tak mocno, że omal nie wytrącały Leii miecza z dłoni. Musiała często czerpać z
Mocy, aby wzmocnić chwyt i odbić promień z powrotem w kierunku atakującego. Kie-
dy indziej zmieniała kierunek energii, wykorzystując ją do przesunięcia ostrza w kolej-
ną pozycję.
Żaden atak nie zdołał przeniknąć tej tarczy. Już wkrótce Leia i pozostali znaleźli
się na rampie, cofając się w kierunku wejścia do „Sokoła". Han podniósł rampę razem z
nimi, krzywiąc się niemiłosiernie na dźwięk strumieni maserowych uderzających w
powłokę statku.
- To mi się wcale nie podoba - zdecydował.
Z korytarza za nim dobiegł brzęk metalowych stóp i głos C3-PO:
- Całe szczęście, że pan tu jest! Rozbierają statek na kawałki!
- Kto? - zapytała Leia.
- Porucznik Vero'tog'leo z podwładnymi - wyjaśnił Threepio. - Włączyli mnie i w
kółko pytali, gdzie są skrytki przemytnicze. Kiedy wyjaśniłem, że nie mam upoważnie-
nia do podawania tej informacji, zagrozili, że naleją mi kwasu do smarowniczek!
- Gdzie oni są teraz? - zapytała Leia.
- Czekają z Cakhmaimem i Meewalhą w tylnej ładowni, jak mi się zdaje.
Leia spojrzała na Hana.
- Możemy to załatwić z Sabą. A ty zabierz Jae'a i wynośmy się stąd.
Han kiwnął głową i odwrócił się, żeby odejść... kiedy nagle stanął jak wryty.
- A gdzie jest Jae?
Leia rozejrzała się, ale nigdzie nie zobaczyła małego Sullustanina.
- Do licha, chyba nie zostawiliśmy go na zewnątrz!
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
196
Tarfang rozjazgotał się gniewnie.
- To nie jej wina - zaprotestował Han. - Mówiłem mu, że ma się mnie trzymać.
Tarfang powiedział coś jeszcze i wskazał palcem przed siebie. Nagle z interkomu
rozległ się głos Juuna.
- Inicjacja procedur awaryjnego zimnego rozruchu - oznajmił. - Zabezpieczyć
wszystkie włazy.
Wszyscy odetchnęli głęboko i z ulgą, a Han wycelował palec w Tarfanga.
- Chodź, lepiej się tam przejdziemy, bo Chissowie zdążą przytaszczyć tu całą arty-
lerię, zanim Juun skończy testy obwodów.
Ruszyli biegiem przez korytarz, a Leia i Saba podążyły na rufę. Tak jak mówił
Threepio, porucznik Vero'tog'leo był na dobrej drodze do rozbiórki „Sokoła". Opróżnił
szafki z częściami, zdemontował pomieszczenie medyczne, a nawet otworzył panele
serwisowe w suficie. Zanim dotarły do ładowni, Leia była już tak wściekła, że miała
ochotę zmagazynować porucznika i jego oddział po niewłaściwej stronie śluzy po-
wietrznej.
Kiedy jednak zobaczyła pokrwawionych i obitych Chissów, uznała, że Cakhmaim
i Meewalha wymierzyli im wystarczającą karę. Leia zapędziła kulejących i jęczących
komandosów do windy towarowej i po prostu wyładowała ich na płytę hangaru.
Winda jeszcze się wznosiła, kiedy „Sokół" ruszył i skierował w stronę wylotu
hangaru. Chiss jest tylko Chissem - Leia była pewna, że Vero'tog'leo pozostawił gdzieś
ukryte urządzenia naprowadzające lub bombę albo i jedno, i drugie. Wysłała Cakhma-
ima i Meewalhę, żeby wszystko sprawdzili, a sama razem z Sabą udała się na wieżycz-
kę, licząc na to, że będzie potrzebna obsługa działek.
Ledwie zapięła się w fotelu, kiedy Han wyskoczył „Sokołem" w stronę wylotu
hangaru. Żołnierze z oddziału zasypali kadłub strzałami z masera, ale nikt nie próbował
nawet powstrzymać ich zamknięciem pola zaporowego. W apogeum ataku Killików
Chissowie mieli na głowie ważniejsze sprawy niż ucieczka więźniów. „Defender" wy-
pluwał szponowce najszybciej, jak potrafił, a szef pokładu nie miał najmniejszego za-
miaru przerywać startu z byle powodu.
Zanim jednak myśliwce pogrążyły się w burzy energetycznej, która szalała tuż za
tarczami „Defendera", korzystały z osłony, jaką zapewniał masywny kadłub statku, aby
sformować się w eskadry. Han po prostu opuścił dziób „Sokoła" i zanurkował, pozo-
stawiając Leii - której wieżyczka przypadkiem była skierowana w tył - podziwianie
widoku rozszalałej bitwy nad nimi. Niebo było czarne od dymu i opadających strzało-
statków, splamione gdzieniegdzie błękitnymi plamami strzałów z turbolasera, a dwie
płonące pochodnie trafionych niszczycieli spadały ku planecie w niekontrolowanym
wirze.
Nagle „Sokół" usunął się ze strefy walki.
- Mam ich - stwierdził Han.
Leia sprawdziła ekran celowniczy. Zauważyła, że „Sokół" znajduje się około pię-
ciu kilometrów nad parą defoliatorów Chissów i zbliża się do nich bardzo szybko. Stat-
ki eskortujące defoliatory były fatalnie rozmieszczone, skupione z przodu eskortowa-
nych obiektów, ostrzeliwały niewidoczne cele, którymi - jak podejrzewała Leia - były
Troy Denning
Janko5
197
stealthX-y Jainy i Zekka. Wyczuwała ich przez więź bitewną - ponurych, zdetermino-
wanych, napędzanych wolą Raynara i skoncentrowanych na zniszczeniu defoliatorów.
Czuła również Alemę - równie blisko i równie zdeterminowaną.
Leia obróciła wieżyczkę i dotknęła Jainy i Zekka poprzez Moc, przekonując, że
nie muszą się poświęcać. Pomoc już jest w drodze. Muszą jedynie opaść w chmury i
czekać.
Alema Rar jednak nigdy nie odznaczała się cierpliwością. W dalszym ciągu napeł-
niała więź napięciem i zniecierpliwieniem, żądając, by Jaina i Zekk natychmiast atako-
wali. Raynar nadal wywierał na rycerzy presję swojej Woli i zmuszał ich do walki.
Nagle o jakieś trzy kilometry przed dziobem „Sokoła" zapłonęły dwa oślepiające
punkty wybuchów torped. Kiedy zakłócenia na ekranie celowniczym opadły, drugi z
defoliatorów znikł.
- Han, lecimy tam natychmiast! - rozkazała Leia przez interkom.
- Jasne. - „Sokół" przyspieszył, długie języki płomieni zaczęły lizać jego wieżycz-
kę. - Co tam małe poparzenie na wstępie...
Zanim eksplodowała druga seria torped protonowych, byli już dość blisko, aby zo-
baczyć chmurę szponowców uwijających się wokół stealthX-ów Jainy i Zekka. Ich
myśliwce z wielkim trudem pokonywały odległość dzielącą ich od warstwy chmur.
Gdyby nawet Leia nie umiała odczuwać poprzez Moc, wiedziałaby, że jej córka i Zekk
są w dużych tarapatach.
Alema nie sprawiała wrażenia, jakby chciała im pomóc. Twi'lekanka znikła z wię-
zi bitewnej natychmiast po zniszczeniu drugiego defoliatora, a teraz nie miała zamiaru
zrobić nic, by pomóc swojej przynęcie.
- Czy ktoś wie, co się stało z Alemą? - zapytała Leia. - Mam ochotę zafundować
jej kilka strzałów z działka.
„Sokół" zadygotał, kiedy Saba otworzyła ogień z dolnych dział.
- Przepraszam! Ona spudłowała - syknęła. - Alema była po mojej stronie i kiero-
wała się w chmury.
- Wygląda, jakby za czymś goniła - mruknął Han. - Chissowie też.
Leia sprawdziła swój ekran celowniczy i stwierdziła, że osiem szponowców za-
nurkowało w ślad za wielkim i powolnym kształtem o chaotycznym torze lotu.
- Co to takiego? - zainteresowała się.
- Skrzydło! - poinformował Juun. Milczał przez chwilę, po czym dodał: - A pod
nim dwie wielkie bomby!
Leia zadrżała.
- Jak blisko strefy bitwy?
- Nieważne - odparł Han. - Tym razem moja córka jest ważniejsza. Co mnie to ob-
chodzi, że jej paskudni kumple zostaną starci...
- Han! - Leia obróciła wieżyczkę i zaczęła ostrzeliwać szponowce nękające Jainę i
Zekka. - Wiesz, że stealthX-y mogą podsłuchiwać na tym zakresie transmisje interko-
mowe?
- Mogą?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
198
- Głównym zadaniem stealthX-ów jest szpiegowanie - przypomniała mu Saba.
Ona również otworzyła ogień, aż niektóre ze szponowców odłączyły się i ruszyły na
„Sokoła". -Ale może akurat nie słuchali.
-A co mi tam! - mruknął Han. - Jaina wie, że po prostu martwię się o nią.
- Wie też, że ty wiesz, jak dobrze potrafi o siebie zadbać - wtrąciła Saba. - I że nie
dopuścisz do tego, aby Chissowie rozbili bombę z pasożytami. Nawet kilka jajek wy-
starczy, żeby zniszczyć gatunek jej przyjaciół. Han westchnął.
- Chcesz powiedzieć, że musimy odzyskać to skrzydło?
- Obawiam się, że tak - odparła Leia. Chłód rozczarowania, jaki wypełnił jej
wnętrzności, tylko częściowo ustąpił pod wpływem ciepłych uczuć zachęty i aprobaty
płynących ku niej z więzi bitewnej. - Nikt jednak nie twierdzi, że nie możesz podlecieć
ciut bliżej w powrotnej drodze. Saba i ja chętnie poćwiczymy celowanie.
„Sokół" przetoczył się i zanurkował tak głęboko, że cały nie-przymocowany sprzęt
i zapasy zaczęły fruwać po kabinie i ładowni. Leia ignorowała huk i łomoty, nie prze-
stając strzelać. Zignorowała również szponowce ostrzeliwujące „Sokoła". Użyła jednak
Mocy, aby wziąć na cel statek nękający jej córkę i Zekka.
Nawet z tej odległości, nawet w atmosferze, potężne poczwórne działa „Sokoła"
zupełnie wystarczały na lekkie tarcze szponowca. Leia wysłała jeden prosto w chmury,
drugi eksplodował w kulę ognia, bo po prostu wleciał w strumień strzałów Saby. Po
chwili trafiła trzeci myśliwiec serią morderczych strzałów, które wprawiły go w nie-
kontrolowane obroty.
Dwa stealthX-y wreszcie miały wolną drogę w chmury. Jaina i Zekk natychmiast
skorzystali z okazji i zanurkowali, dymiąc i dygocząc, z tuzinem szponowców uwie-
szonych u ogonów, ale wciąż w jednym kawałku. Więź aż pojaśniała od ich wdzięczno-
ści. Nagle jednak światła wieżyczki przygasły, kiedy najbliższy ze szponowców zaczął
ostrzeliwać tarcze „Sokoła".
Han obrócił się jeszcze raz, powodując dalsze zniszczenia w kabinie, a ciepło tar-
cia o atmosferę stało się tak intensywne, że Leia nie widziała nic przez płomienie. Od-
wróciła działka w kierunku szponowca, zapomniała o ekranie celowniczym i pozwoliła,
aby Moc prowadziła jej dłoń, kiedy przyciskała wyzwalacz. Syntetyczny grzmot jedne-
go z komputerów sterowania oznajmił najpierw jedno trafienie, potem dwa, potem jesz-
cze jedno, aż nagle przestała wyczuwać jakiekolwiek cele.
Sprawdziła ekran i ujrzała na nim plamy dziesięciu rozpływających się eksplozji.
Niewiarygodne - na każdy myśliwiec, który ona sama zniszczyła, Saba zestrzeliła dwa.
- Jasny gwint! - jęknęła Leia. - Może będę umiała to powtórzyć, kiedy zostanę mi-
strzem.
- Może? - Saba wybuchnęła nieopanowanym, syczącym chichotem z powodów,
które pewnie tylko inny Barabel byłby w stanie pojąć. - Leia, teraz nie czas na żarty.
Ona się musi skoncentrować.
Płomienie wejścia w atmosferę pobladły, kiedy statek osiągnął chmury, i zaraz
zgasły całkiem, bo wpadli w tak gęstą ulewę, że Leia ledwie widziała uchwyty do prze-
noszenia ładunku na dziobie statku. Ekran celowniczy wskazywał osiem szponowców,
które poleciały za skrzydłem defoliatora w dół. O dziwo, ostrzeliwały skrzydło, które
Troy Denning
Janko5
199
przechwytywało prądy powietrzne, więc podskakiwało i kręciło się tak, że nawet Saba
miałaby problem z jego trafieniem. Szponowce ostrzeliwały pustą przestrzeń za skrzy-
dłem. Leia przypuszczała, że jest tam stealthX Alemy. Nie czuła wstydu, że życzy im
szczęścia z ostatnim celem.
Przez interkom rozległ się głos C3-PO.
- Dostaliśmy pomoc! - zauważył robot. - Zdaje się, że Chissowie strzelają do wła-
snych bomb. Może powinniśmy się wycofać.
- Oni nie tylko do nich strzelają, czipowy móżdżku - syknął Han. - Oni próbują je
zdetonować.
- Taak? - zdziwił się Threepio. -A myślałem, że powinny same wybuchnąć przy
uderzeniu.
- Tylko jeśli są uzbrojone - wtrąciła Leia. - A widać nie są. Piloci nie zdążyli dole-
cieć na miejsce zrzutu, kiedy defoliator został trafiony.
Komputer kontroli ognia zaczął wskazywać cele w zależności od poziomu zagro-
żenia. Leia i Saba znów zaczęły strzelać z dział laserowych. Trzy szponowce eksplo-
dowały w płomieniach, zanim pozostała trójka wreszcie przestała atakować Alemę i
skrzydło, a zatoczyła łuk, by dopaść „Sokoła".
Saba przeniosła ogień na napastników, pozostawiając Leii powstrzymanie szpo-
nowców przed rozbiciem bomb z pasożytami. Jej ofiary ustawiły się sprytnie pomiędzy
„Sokołem" a opadającym skrzydłem, tak by nie mogła strzelać bez obawy, że trafi
bombę. Spojrzała na ścianę deszczu i odnalazła jeden z myśliwców w Mocy, skoncen-
trowała się tylko na nim i uwolniła dłonie ze świadomej kontroli.
Leia poczuła, że wieżyczka zadrżała i działa wypaliły; komputer kontroli ognia
oznajmił zaraz zniszczenie celu wymownym syntetycznym pomrukiem. Sięgnęła przez
Moc do drugiego szponowca i ze zdumieniem rozpoznała w fotelu pilota znajomą
obecność Jaggeda Fela.
- Han! - zawołała przez interkom. - Ten ostatni szponowiec to Jag!
- Co? A skąd... - Han zaraz się opamiętał. - Jasne... zapomnij, że pytałem.
Leia z tonu Hana wywnioskowała, że nie miał większej ochoty na zlikwidowanie
Jaggeda Fela niż ona sama, ale wyglądało, że nie mają wielkiego wyboru. Saba wciąż
wymieniała strzały ze szponowcem, którego jeszcze nie strąciła; wszyscy też wiedzieli,
że eskadra, która zapędziła Jainę i Zekka w chmury, wkrótce przyleci z odsieczą.
- Zdaje się, że jesteśmy w patowej sytuacji - mruknął Han. - Co mamy robić? Mu-
simy go zestrzelić.
- Wiem - odparła Leia. - Ale dajcie mi kanał wywoławczy.
- Proszę, księżniczko - rzekł Juun.
- Jaggedzie Fel, jestem pewna, że wiesz, kto do ciebie mówi - zaczęła.
- Księżniczka Leia? - Jagged nie wydawał się zaskoczony. -A mówiłem im, że nie
da się utrzymać Jedi w niewoli.
- No cóż, teraz przekonali się sami - odparła, trzymając palce na spustach. - Jeśli
możesz się katapultować, zrób to jak najszybciej.
Jagged westchnął.
- Ostatnio coś często słyszę to od kobiet Solo.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
200
Leia prawie go nie słyszała. Była już pogrążona głęboko w Mocy, koncentrując
całą uwagę na szponowcu.
Poczuła drgnienie palca i powiedziała głośno:
-Żegnaj, Jag.
Wieżyczka zadygotała i nie przestawała drżeć. Leia czuła, jak jej dłoń się porusza
na spuście; Jag równie dobrze mógłby próbować uciec przed światłem. Podążała za
jego manewrami poprzez Moc, a potem zaczęła wręcz przewidywać jego ruchy. Wresz-
cie usłyszała potwierdzający pomruk komputera.
Ale nie poczuła w Mocy śmierci Jaga.
Opuściła wzrok na ekran celowniczy i ujrzała gasnący kwiat eksplozji szponowca,
obraz jednak nie był dość wyraźny, by mogła sprawdzić, czy jednym ze szczątków jest
wykatapultowany fotel pilota.
- Han, czy on...
- Nie wiem - uciął. - Chyba widziałem rozbłysk wyrzutni, zanim go zestrzeliłaś,
ale na razie mamy inne problemy.
Zielona plama, wielka jak cała planeta, wyłoniła się nagle przed nimi z deszczu i
„Sokół" wzniósł się nad nią. Leia obróciła wieżyczkę i ujrzała koronę dżungli uciekają-
cą spod rufy statku.
- Han, czy chcesz powiedzieć...?
- Obawiam się, że tak - odparł. - Bomby spadły gdzieś w dół.
Troy Denning
Janko5
201
R O Z D Z I A Ł
23
Luke odnalazł Gilada Pellaeona stojącego samotnie na pokładzie obserwacyjnym
„Megadora". Zaplótł za plecami poznaczone plamami wątrobowymi ręce, a siwą głowę
odrzucił w tył, obserwując środek kopuły. Skupiał uwagę na perłowej od chmur plane-
cie przed nimi, którą powoli zalewała błyskająca czerwienią plama roju-pułapki Killi-
ków. Owady usiłowały zatrzymać flotę Chissów uwięzioną pomiędzy rojem a po-
wierzchnią planety, i na oko całkiem nieźle dawały sobie radę. Jeśli nawet Wielki Ad-
mirał zauważył własną ogromną armadę wyłaniającą się z nadprzestrzeni, nie okazał
tego.
-Nigdy czegoś podobnego nie widziałem, Luke - rzekł, nie odrywając wzroku od
planety. - Kolonia musi tam mieć z milion atakujących strzałostatków. Nie mogę sobie
wyobrazić rozmiaru ich logistyki.
- Bo nie masz kolektywnego umysłu - wyjaśnił Luke, podchodząc do admirała. -
Killikowie to niezwykły gatunek. Czasami jestem bliski uwierzenia, że to naprawdę oni
zbudowali stację Centerpoint i Otchłań.
Pellaeon zerknął na niego kątem oka.
- A teraz tak nie uważasz?
Luke pokręcił głową.
- Gniazda często mieszają wspomnienia swoich Dwumyślnych z własnymi - po-
wiedział. Zaskoczyła go, że Pellaeon zdawał się poważnie brać twierdzenia Killików. -
Tego rodzaju technologia wydaje się ich przewyższać.
- Tak sądzisz? - Pellaeon zwrócił znów spojrzenie ku kopule i pomarszczonym
palcem wskazał na flotę Killików. - Ciekawe, ile czasu zajęłoby zbudowanie takiej
floty Sojuszowi Galaktycznemu.
- To prawda - zgodził się Luke, uważnie przyglądając się Pellaeonowi i usiłując
zrozumieć, do czego zmierza admirał. - Ale Killikowie nie znają nawet prawdziwej
nauki. Skąd mieliby uzyskać wiedzę, aby zbudować coś w rodzaju Otchłani czy Cen-
terpointu?
Pellaeon odwrócił się i spojrzał na Luke'a.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
202
- W ciągu dwudziestu pięciu tysięcy lat wiele może się zdarzyć, mistrzu Skywal-
kerze. Nauka może się zmienić, wiedza może pójść w zapomnienie, całe kultury często
przepadają. To nie oznacza, że możemy nie doceniać naszego przeciwnika.
- Masz rację - zgodził się Luke, zdetonowany nieco tak ostrą przyganą. - Wybacz,
admirale, nie myślałem na tych samych poziomach co ty.
Twarz Pellaeona złagodniała.
-Nie musisz przepraszać, mistrzu Skywalkerze. Nie możesz wiedzieć, że dyskuto-
waliśmy o naszych najnowszych strategiach. - Znów spojrzał na flotę Killików i dodał
posępnym tonem: - Od czasów rebelii stałem się żarliwym zwolennikiem uczenia się od
przeciwnika z otwartym umysłem.
Luke zaśmiał się i odpowiedział:
- Powinienem zachować większą czujność - powiedział z uśmiechem Luke. - W
końcu to ja cię odszukałem, aby omówić naszą strategię.
Pellaeon skinął głową, nie odrywając wzroku od kopuły. -Mów.
- Dziękuję - rzekł Luke. Przez kopułę przeleciał błysk perłowego światła, kiedy z
nadprzestrzeni wyłoniły się „Mon Mothma" i „Elegos a'Kla", kierując się na pozycje po
obu stronach „Megadora". - Nasze statki wydają się przygotowywać do ataku okrążają-
cego na flotę Kolonii.
- Bo tak jest. - Pod krzaczastym wąsem Pellaeona przemknął cień uśmiechu. - To
będzie coś przepięknego, Luke. Killikowie absolutnie nie mają miejsca na manewry.
Rozgnieciemy ich o Chissów jak... no, jak robactwo.
- Wybacz, że zepsuję ci zabawę - powiedział Luke. -Ale właśnie tego nie powinni-
śmy robić.
-Co? - Pellaeon popatrzył wreszcie na Luke'a. - Killikowie właściwie już nie żyją.
Nie zdołają nam uciec.
- Przypuszczalnie nie - zgodził się Luke. -Ale nie jesteśmy tu po to, żeby znisz-
czyć flotę nieprzyjacielską. Mamy powstrzymać wojnę.
- Z mojego doświadczenia wynika, że to to samo - warknął Pellaeon.
-Tak, ale twoje doświadczenie nie obejmuje Killików. - Luke postanowił nie owi-
jać w bawełnę; musiał przekonać admirała, żeby czym prędzej zmienił taktykę. Kiedy
flota zacznie rozwijać eskadry myśliwców, zmiana celów walki może okazać się nie-
możliwa. Nawet Pellaeon nie jest tak dobrym dowódcą, żeby odwołać kilka tysięcy
myśliwców, zmienić formację i kontynuować atak bez nadziei na powodzenie. - Admi-
rale, musimy skoncentrować nasze siły na odbiciu, Admirała Ackbara" i zneutralizowa-
niu Raynara Thula.
Pellaeon uniósł siwą brew.
- Jesteś całkiem pewien, że ten Raynar jest na pokładzie .Ackbara"?
Luke skinął głową.
- Jestem pewien. Czuję to poprzez Moc.
- Więc nie potrzebujesz całej floty, żeby go schwytać - odparował Pellaeon. - Siły
zadaniowe admirała Bwua'tu powinny ci wystarczyć jako wsparcie.
Troy Denning
Janko5
203
- Jednak się nie rozumiemy, admirale - rzekł Luke. - Zniszczenie Kolonii opóźni
wojnę, ale jej nie zakończy. Killikowie się odbudują i wrócą w przyszłym roku z jesz-
cze większą siłą.
- Ale w ten sposób być może kupimy sobie więcej czasu - pokręcił głową Pellae-
on. - Nie zaangażuję wszystkich sił, by unieszkodliwić jednego człowieka. Luke, jeśli
poniesiesz klęskę albo jeśli się mylisz i usunięcie Raynara nie zlikwiduje Kolonii...
zmarnujemy ogromną szansę na wspaniałe zwycięstwo.
- Owszem, to rozsądna doktryna militarna - zgodził się Luke. „Mothma" i ,A'Kla"
ustawiały się właśnie w pozycjach osłony przed „Megadorem". - Ale jeśli postąpisz
zgodnie ze swoim planem, Raynar i Lomi Pio pokonają nas... bo stracimy z oczu praw-
dziwy cel.
Pellaeon popatrzył na niego z gniewem, ale nie przerywał.
- Przyjmijmy, że unieszkodliwię Raynara i Lomi Pio bez wsparcia floty - ciągnął
Luke. - Ty za to zniszczysz całą flotę Killików. Twoja strategia tylko przedłuży wojnę.
- Mówisz bez sensu, Luke - skarcił go Pellaeon. - Bez Raynara i Lomi Pio Killi-
kowie nie będą w stanie odbudować floty. Sam powiedziałeś, że unieszkodliwienie tej
pary spowoduje zniszczenie zdolności Kolonii do koordynacji gniazd. Chcesz powie-
dzieć, że się mylę?
- Powiedziałem, że usunięcie Raynara ostatecznie spowoduje zniszczenie Kolonii -
poprawił Luke. - Zapominasz o Chissach. Jeśli zniszczysz killicką flotę tu, na Tenupe,
jak sądzisz, co zrobią Chissowie?
- Podziękują nam - odparł Pellaeon. - Może wreszcie uwierzą, że nie sprzymie-
rzamy się z Killikami.
- Upewnią się co do tego, jeśli skoncentrujemy się na odbiciu „Ackbara" oraz
unieszkodliwieniu Raynara i Lomi Pio - odrzekł Luke. - No i przynajmniej nie użyją tej
floty do dalszego prowadzenia wojny przeciwko Kolonii.
Oczy Pellaeona zabłysły niespokojnie. Skrzywił się i zmierzył Luke'a wzrokiem,
jakby widział go pierwszy raz w życiu. Na zewnątrz pokład obserwacyjny był osnuty
smugami jonowymi: reszta floty przechodziła do pozycji ataku.
Wreszcie Pellaeon przemówił.
- Mistrzu Skywalker - powiedział z niedowierzaniem - czyżbyś sugerował, że po-
winniśmy pozostawić flotę Chissów samej sobie, zamiast im pomóc?
Luke skinął głową.
- To by było najlepsze - rzekł. - I tak widać, że chcieli ją przynajmniej częściowo
poświęcić.
- Ale to było, zanim ich pasożytnicza broń została unieszkodliwiona - zauważył
Pellaeon. Zaledwie „Megador" wyszedł z nadprzestrzeni, „Sokół" przekazał im aktuali-
zację sytuacji na Tenupe. - Podejrzewam, że nie są już tak chętni, aby usypiać czujność
Killików fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Ta walka będzie krwawa.
- Bez wątpienia. Ale może powinno się pozwolić Chissom doświadczyć, co na-
prawdę potrafią Killikowie. Inaczej Dynastia będzie nadal dążyła do wojny. - Luke
zawiesił głos i po chwili kontynuował: - Widzę, że rwiesz się do walki, ale nie chcesz
chyba mieć na sumieniu zniszczenia całego gatunku.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
204
Pellaeon spojrzał zezem i Luke pomyślał, że chyba posunął się za daleko.
Admirał westchnął nagle.
- Tu naprawdę nie chodzi o zabijanie - rzekł. - Uwielbiam piękno bitew... ich cho-
reografię i to wyzwanie, żeby zrobić wszystko, jak należy... i możliwość zmierzenia
siły własnego umysłu z mądrym przeciwnikiem.
Mina Pellaeona zmieniła się z oburzonej na niechętną.
-Podejrzewam, że mam w sobie więcej Thrawna, niż bym chciał - westchnął cięż-
ko i spojrzał w kierunku Tenupe, teraz równie szczelnie otoczoną strzałostatkami jak
wcześniej zielonymi chmurami. - Wiesz, Chissowie stracą mnóstwo statków... a tu jest
naprawdę niebezpieczna część galaktyki, nawet bez Kolonii.
-Wiem. - Luke'owi nie podobał się pomysł pozostawienia Chissów własnemu lo-
sowi, ale alternatywa oznaczałaby zabicie jeszcze większej liczby Killików. - Dynastia
przez jakiś czas będzie musiała bardzo polegać na swoich przyjaciołach... a to będzie
dobre dla Sojuszu.
- Tak, chyba tak ... o ile nadal będą nas uważać za przyjaciół - zauważył Pellaeon.
Stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, po czym westchnął z żalem i odwrócił się w
stronę windy. - Chodź, mistrzu Skywalkerze. Potrzebuję paru minut twojego czasu w
centrum taktycznym.
Troy Denning
Janko5
205
R O Z D Z I A Ł
24
Siła żywej Mocy w dżungli przytłoczyła wręcz fizycznie zmysły Leii. Jej uszy
szumiały energią, skóra szczypała pod ciepłym ciśnieniem, nawet wzrok zdawał się
dostrzegać w deszczu łagodną, zieloną poświatę. Stwierdziła, że postrzega raczej du-
chem niż ciałem, że staje się częścią dżungli, a nie gościem.
Saba reagowała inaczej. Skradała się po oplecionych pnączami gałęziach mogo ze
zwinnością raparda, zaledwie muskając listowie, od czasu do czasu spadając na jakie-
goś syczącego gryzonia lub wyskakując z ukrycia, aby pochwycić przelatującego
brzęczyptaka.
Leia powinna czuć niesmak na widok szlaku śmierci, jaki pozostawiały po sobie
drapieżne instynkty jej mistrzyni, ale sama czuła, że pół dżungli ma ochotę ją zjeść.
Poprzez Moc wyczuwała najróżniejsze stworzenia - od maleńkich krwioperzy po stada
pajęczaków wielkości Ewoka. A wszystkie skradały się ku niej przez gęstwinę, obser-
wując i wyczekując na okazję do ataku.
Przewaga drapieżników sprawiła, że Leia zaczęła się martwić o Jainę i Zekka, któ-
rzy wylądowali tu w swoich uszkodzonych stealthX-ach. Wyczuwała ich gdzieś blisko,
w tej samej głodnej dżungli, ciężko potłuczonych, ale wciąż żywych, wciąż razem i
chyba w bezpiecznym miejscu. Wydawali się bardziej martwić o Leię niż ona o nich i
wlewali w Moc pocieszenie, zachęcając ją i Sabę, aby zajęły się najpierw bombami
pełnymi pasożytów, a dopiero potem nimi.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, oczywiście. Han robił co mógł, aby odciągnąć nie-
przyjaciela od tego rejonu dżungli, udając, że osłania całkiem inny obszar, ale Chisso-
wie szybko się zorientowali, że to wybieg. Skanowanie terenu czujnikami ostatecznie
przekona ich, że w obszarze chronionym przez Hana nie ma metalu - a zatem nie ma
bomby.
Ciche piski pochodzące ze skanera Leii przeszły w ciągły, cichy jęk. Sprawdziła
znacznik metalu, za którym podążała przez ostatnie pół godziny - teraz znajdował się
pośrodku ekranu, wskazując, że obiekt jej poszukiwań zlokalizowany jest dokładnie
pod nią. Zatrzymała się i przykucnęła na omszałej gałęzi mogo, trzymając w dłoni
miecz świetlny na wypadek, gdyby jeden ze śledzących ją drapieżców zdecydował się
spróbować szczęścia.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
206
-Mistrzyni Sebatyne - zagadnęła - nie oderwałabyś się na chwilę od zabawy?
Saba wyskoczyła z najbliższego krzaka. Pysk oblepiały jej zakrwawione piórka.
- Nie bądź taka święta, Jedi Solo - skarciła Leię. - Ona może jeść i pracować jed-
nocześnie. Kto znalazł stealthX-a Alemy Rar?
-Ty, mistrzyni - zgodziła się Leia.
Saba znalazła myśliwiec ukryty wysoko na drzewie mogo, zakamuflowany potęż-
ną kurtyną brodatego mchu i zawieszony dziobem w dół z tylnymi wspornikami staran-
nie zaczepionymi o grubą gałąź. Uznały, że Twi’lekanka robi dokładnie to samo co one
- próbuje zniszczyć bomby z pasożytami, zanim Chissowie przybędą je odzyskać. Nie
było to jednak zadanie, które mistrzyni czy uczennica chciałaby komukolwiek powie-
rzyć, zwłaszcza zaś Dwumyślnemu z Mrocznego Gniazda.
- Sprawdzałaś ostatnio swój skaner? - spytała Leia.
-Oczywiście! - Saba zerknęła na swój pas i grzebień na jej grzbiecie aż uniósł się z
zaskoczenia. Zachichotała głupio. - Ona po prostu chciała dać uczennicy szansę, żeby
znalazła to pierwsza.
Nie dając Leii możliwości na zaprotestowanie, Saba wychyliła się z kryjówki,
spojrzała w dół i syknęła ze złością. Leia przypięła skaner do pasa, przytrzymała się
małej gałązki i wychyliła z konara, żeby sprawdzić, co znalazła Saba.
Skrzydło defoliatora leżało jakieś dwadzieścia metrów pod nimi, przewieszone na
gałęzi mogo. Oba uchwyty były puste, ani śladu bomb.
- Cholera! - wrzasnęła Leia.
Jej wybuch spłoszył stado długorękich małpojaszczurów, które rozpierzchły się po
gałęziach, sycząc i skrzecząc ze strachu. Saba obserwowała je z głodnym uśmieszkiem,
a jej długi język błąkał się po gruzłowatych wargach.
- Skoncentruj się, mistrzyni - poprosiła Leia. Odpięła skaner od pasa i zaprogra-
mowała go tak, aby ignorował skrzydło, po czym zatoczyła nim powolny krąg. Znaj-
dowała się już w połowie obrotu, kiedy skaner znów zaczął piszczeć i na ekraniku po-
jawiła się plamka kontaktu.
- Mam coś! - zameldowała.
- Ona też - odparła Saba.
Leia spojrzała przez ramię i stwierdziła, że Saba patrzy w przeciwnym kierunku.
- Oczywiście... to by było za dużo szczęścia naraz, żeby spadły sobie razem - po-
skarżyła się Leia. - Musimy się podzielić.
-Nie szkodzi, Jedi Solo - pocieszyła ją Saba. - Ona się nie boi.
Sycząc ze śmiechu, Saba odwróciła się i przeniosła Mocą na sąsiednią gałąź. Leia
obserwowała Barabelkę znikającą wśród liści, zmartwiona, że wchłania od swojej na-
uczycielki coś więcej niż tylko nauki Jedi, bo naprawdę zrozumiała żart.
Ruszyła teraz w kierunku własnego kontaktu. Wybierając bezpiecznie wyglądającą
gałąź na punkt międzylądowania i wspomagając się Mocą, skoczyła w strugi deszczu.
Wolałaby użyć repulsorów, ale Saba gardziła technologicznymi „protezami" tam, gdzie
można było używać Mocy.
W drodze na dół poczuła na plecach zimny dreszcz zagrożenia i natychmiast za-
uważyła, że jakieś głodne stworzenie schodzi za nią z góry. Za plecami usłyszała syk
Troy Denning
Janko5
207
powietrza, przetoczyła się, przekoziołkowała i włączyła miecz świetlny. Natychmiast
podniosła w górę ostrze i przecięła coś wielkiego, zielonego i cuchnącego pleśnią.
Wężoptak spadł na ziemię w dwóch kawałkach, ale Leia poczuła, że wybrana ga-
łąź zbyt szybko przelatuje jej przed oczami. Sięgnęła w Moc, złapała konar i wciągnęła
się na niego. Wylądowała na plecach w mokrym mchu, omal nie ześlizgując się w dół.
Zmysł zagrożenia nadal ją drażnił.
Słyszała szeroką rzekę bulgoczącą przez dżunglę gdzieś daleko w dole, ale nie miała
pojęcia, gdzie może kryć się niebezpieczeństwo. Obracała się powoli, ale widziała tylko
chmury szmaragdowych liści. Sięgnęła przez Moc, wyczuwała jednak tylko tych samych
łowców co przedtem. To zagrożenie było całkiem inne... umiało się ukryć w Mocy.
Uspokoiła się i zaczęła szukać pustego miejsca w przezroczystej mgle żywej Mocy
na Tenupe. Nie musiała szukać długo. Tam, gdzie jej konar stykał się z pniem, wyczuła
dziwnie spokojny obszar ukryty pomiędzy długimi dławipnączami. Wciąż trzymając
miecz w jednej ręce, drugą wyjęła miotacz i zaczęła strzelać w winorośl.
Spośród kłębowiska pnączy dobiegł ją syk włączanego miecza świetlnego. Przez
listowie przebiło się ostrze tak ciemnoniebieskie, że prawie granatowe i zaczęło odbijać
jej strzały. Plątanina winorośli szybko opadła, odsłaniając niebieskoskórą kobietę rasy
Twi'lek z amputowanym głowogonem i uschniętym ramieniem zwisającym bezuży-
tecznie pod opadającym barkiem. Miała na sobie kombinezon pilota stealthX-a, o dwa
rozmiary za mały na jej smukłą figurę, z przednim suwakiem odpiętym aż po pępek.
Leia przestała strzelać i dotknęła Saby przez więź bitewną, próbując dać jej do
zrozumienia, że trafiła na coś równie ważnego jak bomby.
- Alema Rar - prychnęła. - Powinnam się spodziewać, że wypełzniesz z jakiejś
dziury.
Nieruchome oczy Alemy rozszerzyły się gniewem, ale wyłączyła miecz i obnażyła
zęby w grymasie, który wyglądał raczej jak groźna owadzia mina niż jak uśmiech.
- Daj spokój, księżniczko - zamruczała. - Obie jesteśmy tu po to, aby zniszczyć
bomby. Może powinnyśmy współpracować.
Głos Alemy był tak uwodzicielski, że mało brakowało, a Leia zaczęłaby uważać ją
za całkiem niezłą dziewczynę; w końcu każdy, kto miał takie twarde życie, ma pełne
prawo popełnić po drodze parę głupstw. A poza tym ten pomysł był naprawdę rozsąd-
ny. Mroczne Gniazdo miało jeszcze więcej powodów do zniszczenia bomb z pasożyta-
mi niż Jedi, a każda chwila, którą spędzi na walce z Alemą, przybliży Chissów do ich
odzyskania.
A potem w umyśle Leii pojawił się nagle obraz Jainy i Zekka przecinających
chmury w zniszczonych w walce stealthX-ach i poczuła w mózgu lodowaty kłębek
strachu. Tak właśnie działała Alema Rar - i prawdopodobnie całe Mroczne Gniazdo -
oferując obietnicę czegoś miłego lub rozsądnego w zamian za zapewnienie sobie
współpracy ofiary. Ostatecznie jednak to ofiara cierpiała... służyła za przynętę albo
musiała zostać i walczyć, podczas gdy Twi'lekanka i całe Mroczne Gniazdo po prostu
wtapiały się w mrok.
- Dzięki, ale sobie poradzę - powiedziała Leia. - Znam już twoją wersję współpra-
cy. Omal nie straciłam przez nią córki.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
208
Alema zaklikała raz za razem.
- To było konieczne dla dobra Kolonii - powiedziała. - Jaina i Zekk to rozumieli.
- Zrozumieli, że zostawiłaś ich w potrzebie - odparowała Leia. Teraz, kiedy już
wszystko wiedziała, bez trudu wyczuwała, jak Twi'lekanka próbuje użyć Mocy, stłumić
w niej negatywne myśli i wzmocnić pozytywne. Na szczęście tych drugich nie było aż
tak wiele. - Ja też.
-Musimy zniszczyć bomby - przypomniała Alema z naciskiem.. . i wspomogła się
kolejnym użyciem Mocy. - Wciąż jeszcze musimy zniszczyć bomby.
- Proszę bardzo - odparła Leia gotowa zmienić taktykę. Sięgnęła poprzez Moc ku
Twi'lekance, usiłując sprawić, by jej własny głos zabrzmiał rozsądnie i kusząco. - Nig-
dy nie obrażałam się na długo. Jeśli chcesz pracować wspólnie, Alemo, oddaj po prostu
miecz świetlny i resztę broni.
- Naprawdę? -Alema zaczęła rozpinać pas... i nagle zamrugała ze zdumieniem, po
czym wydała z siebie ochrypły chichot. - Nieźle, księżniczko... ale my tak nie uważamy.
- No właśnie - uśmiechnęła się Leia już uradowana na myśl o niespodziance, jaką
sprawi przeciwniczce. - Miałam nadzieję, że to powiesz.
Rzuciła się na nią, jedną ręką strzelając z miotacza, a drugą włączając miecz. Nie
mogła dać Alemie nawet cienia szansy na ucieczkę, przyłączając się do niej w tej chwili
- nawet gdyby to miało oznaczać, że Chissowie odzyskają bombę. Eliminacja Mrocz-
nego Gniazda była jądrem planu Luke'a, a Twi’lekanka stanowiła istotną część gniazda.
Alema skoczyła odeprzeć atak, włączając własny miecz świetlny. Walczyła jedyną
zdrową ręką, ale bez trudu odparowywała strumień strzałów.
Starły się w miejscu, gdzie mniejsza gałąź łączyła się z większą. Ich miecze spo-
tkały się w syku barw i iskier.
Leia wyprowadziła ku Twi'lekance silny atak, który łatwo zbił blokadę tamtej, po
czym śmignęła ostrzem w półobrocie, z brzękiem spuszczając je na odsłoniętą, błękitną
szyję. Alema przykucnęła i jakimś cudem zdołała wyprowadzić kopniaka z tej nie-
prawdopodobnej pozycji. Brzuch Leii eksplodował bólem.
Księżniczka odetchnęła głęboko, zmuszając się, by zapomnieć o bólu. Nie cofnęła
się ani o centymetr. Opuściła miecz, by zaatakować wyciągniętą nogę, ale Alema już ją
zabrała i ostrze Leii napotkało ciemny miecz Twi'lekanki, gdy ta próbowała ciąć ją w
kolana.
Leia zatoczyła koło nadgarstkiem i wyrwała miecz Alemie. Wycelowała miotacz i
z lekkim uśmieszkiem satysfakcji otworzyła ogień.
Za wcześnie było na radość.
Alema mocnym skrętem ciała wycofała się spod ognia, wywinęła salto w powie-
trzu i wysunęła dłoń, by przywołać do siebie miecz. Dwie smugi energii z sykiem prze-
leciały tuż obok jej nóg -tak blisko, że kombinezon pilota zadymił - lecz ona zdołała
wykonać wspomagany Mocą unik. Wylądowała nietknięta na sąsiedniej gałęzi i... po-
śliznęła się. Jęknęła i zaczęła spadać, ale w ostatniej chwili zahaczyła nogą o gałąź.
Leia strzeliła jej w kolano, ale Alema przewinęła się już pod gałęzią i oto znów
stała przed nią z purpurowym mieczem w dłoni, odbijając strumienie energii wprost ku
przeciwniczce. Leia przestała strzelać. Twi’lekanka pośliznęła się znowu na mchu po-
Troy Denning
Janko5
209
rastającym gałąź i siadła z rozmachem. Podniosła wyprostowaną nogę i ze zdumieniem
popatrzyła na stopę.
Cięcie mieczem świetlnym, którym Leia próbowała się obronić po kopniaku, nie
całkiem chybiło. Cały przód buta Alemy znikł wraz z połową stopy. Spojrzała na Leię,
a jej nieruchome oczy rozszerzyły się zdumieniem i gniewem. W tej właśnie chwili
zabrzęczała słuchawka komunikatora Leii.
- Jak wam leci tam w dole? - zapytał Han.
- Jestem zajęta! - warknęła do laryngofonu.
- Trafiłyście na bombę? - naciskał Han. -Mniej więcej.
Leia z niepokojem obserwowała, jak Alema wstaje i przygląda się gałęzi za jej
plecami, prawdopodobnie planując ucieczkę.
- Wybacz - rzuciła - ale właśnie coś mi przerwałeś.
Zdecydowana, że nie pozwoli uciec ofierze, wspierając się Mocą, skoczyła ze
swojej gałęzi w stronę Alemy.
Martwe ramię Twi’lekanki uniosło się, by sięgnąć ku Leii. Księżniczka zwinęła się
w próbie uniku i stwierdziła, że obraca się w niewłaściwym kierunku, bo Moc szarpnęła
jej stopami w przeciwną stronę. Zdołała jakoś wyhamować obrót, ale w tym momencie
tyłem głowy uderzyła o gałąź.
Mech po tej stronie konaru nie był wcale aż taki gruby. Odgłos uderzenia odezwał
się echem w jej czaszce z taką siłą, że Leia przez chwilę myślała, iż to ostatni dźwięk w
jej życiu. A potem poczuła, że opada w dół, a ciemność unosi się ku górze i pochłania
ją... Chyba właśnie znalazła się w jednym z tych straszliwych momentów życia, kiedy
wszystko zależało tylko od siły woli i uporu, aby nie dać się zabić.
Na szczęście Saba dobrze ją przygotowała na taką ewentualność. Wszystko pozo-
stało ciemne, ale wiedziała, że musi walczyć dalej, żeby utrzymać wroga... kimkolwiek
był, bo jakoś nie pamiętała. .. jak najdalej od siebie.
Poczuła w jednej ręce miecz świetlny, a w drugiej pistolet... i kolejna lekcja Saby
zabrzmiała w jej głowie: „Nigdy, ale to nigdy nie wypuszczać z rąk broni, umrzeć z
mieczem ssssstale w ręku..." Leia zaczęła strzelać z miotacza, kierując go w stronę
gałęzi, gdzie chyba się znajdował... któż to był, u licha? ... jej przeciwnik.
W jej uchu rozległ się znajomy głos:
- Do licha, to brzmi jak strzał z miotacza!
Han.
- Tak... no pewnie. - Leia zaczęła przypominać sobie całą sytuację... dżungla, Tw-
i'lekanka, walka... Alema Rar... - A teraz cicho bądź!
Potrząsnęła głową - wielki błąd - poderwała nogę i przerzuciła przez gałąź, nie
przestając strzelać. Ciemność sprzed jej oczu opadła, ale strumienie energii z miotacza
zdawały się zdążać ku celowi z dziwną opieszałością, podczas gdy sam cel - drgający
błękitny miraż, który wydawał się mieć trzy głowy i sześcioro ramion - kuśtykał w
kierunku Leii za osłoną miecza tak szybką, że wydawała się tarczą światła.
Nagle jedno z sześciu ramion drgnęło. Miotacz Leii wyrwał się z jej ręki i znikł w
kipiącej zieleni zamglonej dżungli.
Walka nie szła dokładnie po jej myśli.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
210
Saba zawsze mówiła, że planowanie to przekleństwo Leii, że księżniczka zbyt
wiele planuje, a zbyt mało czuje. Powtarzała też, że shenbit zawsze zachowuje najsil-
niejsze ukąszenie na koniec.
Leia odepchnęła się od omszałej gałęzi i podciągnęła stopy. Księżniczka nigdy nie
miała do czynienia ze shenbitami, ale Saba najczęściej powtarzała to zdanie podczas
sparingów, na przykład tuż przed położeniem uczennicy na łopatki nawałnicą potęż-
nych ciosów. Leia ruszyła na swoją trójgłową, sześcioramienną przeciwniczkę, wywija-
jąc mieczem w błyskawicznym ataku wściekłej Barabelki. Tnij-ciachaj-i-drżyj.
Ku zdumieniu Leii jej trójgłową przeciwniczka zatrzymała się i zaczęła cofać.
- Zaczekaj! Głupio robisz, naprawdę! - Znów ten kuszący głos, ten przelotny dotyk
Mocy usiłujący stłumić negatywne myśli i wzmocnić pozytywne. Alema opuściła
miecz, wskazując na drugą stronę pnia. - Patrz, bomba jest tam na dole.
Leia zatrzymała się - bardziej, żeby skupić wzrok niż dlatego, że rozważała ofertę
- i spojrzała w dół. Rzeczywiście, wydawało się, że na zielonym łożu spoczywa wielki,
srebrny i niewyraźny kształt.
- Szkoda by było, żeby Chissowie ją odzyskali - powiedziała Alema. - Nie może-
my zawrzeć pokoju, dopóki jej nie zniszczymy? Potem możemy się pozabijać.
Leia udała, że bierze te ofertę pod rozwagę, czekając, aż zacznie wreszcie normal-
nie widzieć. Kiedy dodatkowe głowy i ramiona Alemy znikły, zaprotestowała ener-
gicznie:
- Skończmy z tym teraz.
Ruszyła przed siebie i... prawie natychmiast pożałowała tej decyzji, kiedy gałąź
podskoczyła i omal nie podcięła jej kolan. Zauważyła już wcześniej, że konar ugina się
pod nią - widocznie w zaćmieniu umysłu znalazła się znacznie bliżej jego końca, niż
sądziła. Był to błąd, który mógł ją drogo kosztować. Przy tak niepewnym podłożu
księżniczka znajdowała się teraz w gorszej sytuacji niż jej okaleczona przeciwniczka.
Alema szybko skorzystała ze swojej przewagi. Pokuśtykała przed siebie, by zaata-
kować kombinacją ciosów i pchnięć poprzez Moc, które zepchnęły Leię jeszcze dalej w
dół podskakującej gałęzi. Księżniczka parowała ciosy, ale reakcje miała spowolnione
po ciosie w głowę, a do tego musiała cofnąć się jeszcze o krok. Pchnęła Mocą pod ko-
lana Alemy, ale zwinna Twi'lekanka, która spędziła całą młodość, tańcząc w jaskiniach
rylla na Kala'unn, po prostu uniosła zranioną stopę i obróciła się na zdrowej, tym sa-
mym zmuszając Leię do cofnięcia się o kolejny, jeszcze dłuższy krok.
Gałąź ugięła się tak niebezpiecznie, że księżniczka musiała użyć Mocy, aby nie spaść.
- Hej, to brzmi jak miecze świetlne - zauważył Han tuż przy uchu Leii.
- Bo tak jest! - warknęła. - Możesz się na chwilę zamknąć?
Teraz gałąź podskakiwała nawet wtedy, kiedy księżniczka się nie ruszała, a uczu-
cie zagrożenia pokryło jej plecy gęsią skórką. Gdyby Alema teraz zaatakowała - nawet
lekko - jedynym wyborem byłby dla Leii skok z gałęzi i nadzieja, że złapie się drugiej
po drodze na dół. Tymczasem jednak Alema wydawała się zadowalać utrzymywaniem
Leii w miejscu, sama pozostając w defensywie.
Nagle przyćmiony wstrząsem umysł Leii zaczął pracować normalnie i księżniczka
zrozumiała, co się dzieje naprawdę. Zagrożenie, jakie czuła, nie miało nic wspólnego z
Troy Denning
Janko5
211
Alemą. Po prostu za jej plecami wylądował leśny drapieżnik na tyle duży, że zdołał
ugiąć gałąź grubości jej uda.
Twi'lekanka się uśmiechnęła.
- Kolacja podana, księżniczko.
Krew Leii zawrzała niemal barabelską wściekłością. Nie zginie z rąk jakiejś
twi’lekańskiej tancerki, nie da się zeżreć byle leśnemu głodomorowi. Ruszyła do ataku,
zapominając o spowolnionych reakcjach, szumie w głowie, niepewnym terenie. Pozwo-
liła, aby ogarnął ją szał bitewny - by jej miecz blokował, dźgał i siekał bez udziału jej
woli, by stopy same tańczyły po rozkołysanym konarze.
Alema rzuciła się ku niej z taką samą siłą. Wierzgała połówką stopy, wyciągała ca-
łe ciało w długich wypadach, nieustannie używała pchnięć Mocy i systematycznie spy-
chała Leię w kierunku głodnego stwora, którego księżniczka czuła tuż za plecami.
Kiedy kark Leii musnął gorący oddech, zrozumiała, że nadszedł czas. Próbowała
ciąć na wysokości gardła Alemy i udała, że chybi, umyślnie odsłaniając pierś do ciosu
w serce. Alema nigdy nie umiała oprzeć się pokusie i teraz też nie było inaczej - rzuciła
się do przodu, by zabić.
Leia jednak ugięła kolana i odbiła się od sprężynującej gałęzi, przerzucając stopy
ponad głowę w otwartym salcie Mocy. Ujrzała Twi'lekankę wyciągniętą jak struna, nie
całkiem jeszcze wytrąconą z równowagi, ale bliską jej utraty, jak zadziera głowę w
poszukiwaniu przeciwniczki.
Opuściła miecz, celując w twarz. Alema mogła jedynie poderwać miecz w despe-
rackiej blokadzie. Ostrza starły się z warkotem, w fontannie iskier. Księżniczka opadła
za Alemą, okręciła się, wbiła stopę między łopatki Twi'lekanki i posłała ją w kierunku
kosmatej masy, która podkradała się od tyłu.
Nie było czasu sprawdzać, co to za zwierzę. Leia spostrzegła tylko, że potwór
wielkości banthy chwyta zębami prawe ramię Alemy. Twi'lekanka wrzasnęła z bólu,
kiedy cztery kolczaste gębomacki wysunęły się z bocznej części pyska i zaczęły ją
wciągać.
Szaleńczo wierzgające stopy Alemy wciąż jeszcze były na zewnątrz, kiedy Leia
poczuła, że stwór patrzy na nią trzema parami paciorkowatych oczek tkwiących pod
omszałymi łuskami pokrywającymi jego łeb. Zanim zdążył skoczyć, księżniczka opu-
ściła miecz i odcięła gałąź tuż przy swoich stopach.
Stworzenie, zamiast jednak spaść na ziemię, rzuciło się do przodu i zawisło na
grubym jak lina ogonie, uczepione konara o dobre dziesięć metrów wyżej. Było jeszcze
większe, niż Leia początkowo sądziła; pod długim, ślimakowatym cielskiem wiły się
dziesiątki małych łapek. Zablokowała miecz w pozycji włączonej i użyła Mocy, by
rzucić nim w kierunku ogona.
Drapieżca - cokolwiek to było - nawet nie otworzył pyska, nie zawył z bólu. Po
prostu spadł, napełniając dżunglę przerażającym trzaskiem łamanych gałęzi mogo, by
wreszcie z wielkim pluskiem wylądować w rzece.
Leia przywołała miecz świetlny do ręki i zaledwie zdążyła go wyłączyć, kiedy w
słuchawce znów usłyszała głos Hana.
- Leia?
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
212
- Spokojnie, Han - odparła. - Ciągle tu jestem.
- To dobrze - odparł Han, wyraźnie zniecierpliwiony i niespokojny. -Ale jeśli cho-
dzi o bomby... lepiej się pospiesz. Ich skanery chyba wyczuły z góry tę walkę, którą
stoczyłyście z Sabą, bo w waszym kierunku zmierza oddział szponowców.
- Wspaniale - westchnęła Leia. - Nie pozwolą człowiekowi nawet odetchnąć.
Wciąż lekko chwiejnie, zmęczona po walce i oszołomiona po uderzeniu w głowę
spojrzała w dół. Tam, gdzie przedtem spostrzegła srebrną plamę, teraz sterczał tylko
odłamek konara.
- Niech to szlag! - zaklęła. Wyrwała skaner zza pasa i znalazła bardzo słaby sygnał
daleko, na poziomie gruntu. Sygnał oddalał się powoli. - Ona jest w rzece!
Za jej plecami rozległ się głośny syk. Leia obejrzała się. Obok pnia mogo stała Sa-
ba, obserwując swój skaner i ważąc w dłoni detonator termiczny.
- Nigdy nic nie chce iść zgodnie z planem, co? - zapytała Barabelka. - Ona w ogó-
le nie wie, po co zawracasz sobie głowę planowaniem.
-Chyba to ludzkie - mruknęła Leia. - Zniszczyłaś tę drugą bombę?
- Oczywiście - odparła Barabelka. - Nie wszyscy marnują czas na walkę z robalo-
manami i walenie głową w pień. Bomba z pasożytami została zniszczona.
- Więc co tutaj robisz? - zapytała Leia.
- Ona obserwowała. - Saba odsłoniła cały garnitur kłów. - Ona jest bardzo dumna.
- Dumna? - krzyknęła Leia. - Alema mogła mnie zabić!
- Nie. - Saba pokręciła głową. - Ona nauczyła cię zbyt dobrze.
- Czy to komplement, mistrzyni Sebatyne? - zdumiała się Leia.
- Właśnie. - Saba uderzyła się pięścią w pierś. - Ona doskonale sobie poradziła,
biorąc pod uwagę materiał, z którym musiała pracować.
- O, wspaniale - odezwał się Han w słuchawce Leii. -Ale może na chwilę prze-
rwiecie tę wzajemną adorację, dosłownie na minutkę. Co z drugą bombą?
-Nie ma problemu. - Leia raz jeszcze sprawdziła skaner. Sygnał w ciągu ostatnich
kilku sekund przesunął się o jakieś pięćdziesiąt metrów, ale stał się tak słaby, że z tru-
dem go odnajdowała. - Do licha, ona tonie.
- No, to się zdarza, kiedy coś ciężkiego wrzucisz do rzeki - zgodziła się Saba. Uru-
chomiła detonator termiczny i rzuciła w kierunku bomby, wykorzystując Moc, aby
naprowadzić go na gasnącą plamkę na skanerach. - Następnym razem musisz bardziej
uważać, Jedi Solo.
Plamka znikła ze skanera. Z tego samego kierunku rozległo się ciche „plum", jak-
by do wody wpadł jakiś mały przedmiot, a potem syk podwodnej detonacji poniósł się
echem pomiędzy drzewami.
- Macie ją? - zapytał Han.
Leia sprawdziła skaner. Na ekraniku nie było plamki.
- Powiedzmy, że tak... bo nawet jeśli nie, to Chissowie i tak jej nie znajdą. - Skinę-
ła na Sabę, wskazując w górę. - Idziemy. Czas zabrać stąd moją córkę.
Troy Denning
Janko5
213
R O Z D Z I A Ł
25
Wnętrze „Człapaka Jeden" wypełniał cichy warkot i elektroniczne świergoty - to
pasażerowie wahadłowca zaczęli końcowe sprawdzenie systemów. Każdy żołnierz
uruchamiał po kolei serwomotory i potwierdzał kalibrację systemów celowniczych z
dwiema sąsiednimi jednostkami, po czym przeprowadzał szybki test, aby się upewnić,
że odbiera wszystkie kanały. Skoro zaś ten pluton podlegał bezpośrednio dowódcy
szturmu - Wielkiemu Mistrzowi Jedi Luke'owi Sky-walkerowi - wszyscy po kolei
sprawdzali również systemy głosowe. W kabinie trzydzieści dwa razy rozległo się zda-
nie: „Sprawdzanie dźwi...ęku, sprawdzanie basica" - wygłaszane zawsze tą samą, su-
pergłęboką, supermęską wersją głosu Lando Calrissiana, który pozostawał standardem
dla całej serii robotów bojowych YVH.
Za sterami wahadłowca szturmowego siedział Luke Skywalker. Mechaniczna
symfonia dziwnie go uspokajała. Jako jedyny biologiczny członek brygady szturmowej
wydawał się sobie trochę nie na miejscu, a w dodatku bezbłędna sprawność robalobój-
ców YYH 5-S sprawiała, że czuł się bardziej samotny, niż chciał się do tego przyznać.
Roboty wykonają swoje zadanie równie dobrze - jeśli nie lepiej - aniżeli żywe istoty,
ale nic tak nie uspokajało żołnierskich nerwów przed bitwą jak dobry żart.
Jak tylko YVH zakończyły sprawdzanie systemów komunikacji głosowej, zaczęły
natryskiwać sobie wzajemnie stawy smarem odpornym na warunki próżniowe. Cały
wahadłowiec szturmowy szybko napełnił się słodkawo-oleistym odorem, od którego
oczy Luke'a zaczęły łzawić, a żołądek lekko się zbuntował. Nigdy nie przypuszczał, że
tak bardzo zatęskni za zwykłym ludzkim, żołnierskim potem.
Z głośnika na pokładzie pilota rozległ się grobowy głos oficera kontroli taktycznej
„Megadora"
- Siły zadaniowe „Człapaka" przygotowane do szturmu. Uważajcie: okręty bojowe
Kolonii i roje strzałostatków próbują zawrócić, aby wesprzeć „Ackbara". Czas przeła-
mania niepewny.
- Przyjąłem.
Luke nie pofatygował się, aby sprawdzić swój ekran taktyczny i ocenić liczebność
statków wroga - wiedział, że będzie wysoka, co i tak nie miało znaczenia. W ciągu
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
214
piętnastu minut albo znajdzie się na pokładzie „Ackbara", walcząc z Raynarem, albo
wieczna wojna, którą przewidział Jacen, wybuchnie z pełną siłą.
Luke uszczelnił kombinezon, przekazał rozkaz szturmu do pięćdziesięciu innych
wahadłowców swojej brygady, po czym pchnął przepustnice do przodu.
- „Człapak" wchodzi - zameldował „Megadorowi".
-Dobrych łowów, przyjacielu. - Głos należał do Pellaeona. - I niech Moc będzie z
tobą.
Luke podziękował admirałowi za życzenia i obiecał, że jego wiara w plan Jedi nie
pójdzie na marne, po czym skupił się na szturmie.
„Admirał Ackbar" znajdował się tylko o dziesięć kilometrów przed nimi, a jego
sylwetka z garbatym nosem otoczona była wirującą masą strzałostatków Killików, z
którymi szybko rozprawiały się turbolasery Sojuszu. Główne silniki „Ackbara" roz-
świetlały przestrzeń, kiedy statek próbował wycofać się w kierunku Tenupe, w czym
przeszkadzały mu ciężkie promienie ściągające pół tuzina „łowców piratów" - niszczy-
cieli gwiezdnych identycznych jak on sam.
Raynar postąpiłby o wiele mądrzej, gdyby wysłał swoją tarczę z myśliwców do
kontrataku, ale odnosiło się wrażenie, że oszczędza strzałostatki na rozprawę z siłami
zadaniowymi „Człapaka". Admirał Bwua'tu przewidział, że właśnie tak się stanie.
Bothanin chyba miał rację.
Za „Ackbarem" dziesiątki statków, które według Luke'a wyglądały jak okręty kla-
sy Shard, opuszczały właśnie bitwę na Tenupe, aby pośpieszyć na pomoc Raynarowi.
Niezgrabne, stożkowe miały długość od półtora kilometra do dziesięciu. Każdy z nich
miał jeden koniec szeroki i zaokrąglony, a prócz tego kilka ostrych krawędzi. Ta dziw-
na flotylla przypominała resztki po rozbiciu asteroidy albo niewielkiego księżyca. Są-
dząc z aureoli rozbłysków dyspersji i ognistych smug otaczających statki, każdy z nich
miał również ciężkie tarcze i ciężkie uzbrojenie.
Bitwa na Tenupe wrzała w najlepsze. Czerwona, świetlista plama ogarniała już
ćwierć planety. Większość floty Chissów znajdowała się teraz w chmurach ukryta
przed widokiem z przestrzeni, ale niektóre większe statki Kolonii wyraźnie odcinały się
od migoczącej jasności. Cztery statki-gniazda, które uciekły Jedi w Cieśninie Murgo,
teraz skupiły się w pobliżu centrum bitwy, zalewając planetę straszliwym deszczem
ognia jedną stroną kadłuba, podczas gdy druga wysyłała wiązki turbolaserów w wojska
Sojuszu.
Luke'owi najbardziej imponowała fantazja Killików w doborze floty. Na skraju
pola bitwy zgromadziły się stare jak świat megafrachtowce, a ich charakterystyczne,
pierścieniowate sylwetki otoczone były ciemnymi, gęstymi, wirującymi chmurami -
niewątpliwie służyły jako baza wypadowa dla rojów strzałostatków. Tymczasem setki
mniejszych jednostek, widocznych gołym okiem jako trójkątne plamki, śmigały ponad
centrum pola w przypadkowych konfiguracjach, zasypując przeciwnika strzałami z
pojedynczych turbolaserów. Megamasery Chissów zestrzeliwały z orbity małe jak gzy
cele, jak tylko ich artylerzyści zdołali je namierzyć, ale widać było, że kompletna ich
likwidacja może zająć sporo czasu.
Troy Denning
Janko5
215
Tarcze „Ackbara" zaczęły migotać od przeciążenia, aż wreszcie opadły w smudze
jaskrawych, kolorowych rozbłysków.
W hełmie Luke'a rozległ się głos kontrolera:
- Cel nie ma tarcz. Wszystkie główne baterie przełączyć na obrotowe formacji,
wszystkie eskadry przypuścić atak z ostrzałem.
Rozkaz nie miał wiele wspólnego z siłami zadaniowymi „Człapaka", ale Luke był
zadowolony, że kontroler włączył jego kanał do systemu transmisji. Brzmienie choć
jednego nieelektronicznego głosu przypominało mu, że nie atakuje „Ackbara" samot-
nie, że on i jego robalobójcy są tylko grotem włóczni, którą stanowi cała flota.
Baterie Sojuszu szybko podporządkowały się rozkazowi kontrolera i przerzuciły
ogień na nadlatującą flotyllę shardów. Eskadry myśliwców opuściły bezpieczne stano-
wiska, gdzie czekały na zakończenie wymiany strzałów z turbolaserów, i ruszyły do
ataku, zabarwiając na błękitno przestrzeń wyziewami z silników. Działa krótkiego za-
sięgu „Ackbara" splatały sieć promieni laserowych na ich drodze, a strzałostatki Kolo-
nii cofnęły się dalej i otoczyły niszczyciel jeszcze gęstszym pierścieniem.
Duży błąd.
Bwua'tu przewidział i tę taktykę. Eskadry myśliwców Sojuszu przebiły zasłonę za
rojem torped protonowych, po czym spadły na „Ackbara" jak tysiące jastrzębionietope-
rzy, ostrzeliwując jego wieżyczki artyleryjskie i otwierając drogę dla sił zadaniowych
„Człapaka".
Półtorej eskadry myśliwców - osiemnaście statków, które stały w dokach serwiso-
wych, kiedy Killikowie porwali „Ackbara", wyskoczyło z hangaru i zwróciło się prze-
ciwko wahadłowcom szturmowym Luke'a. Bwua'tu przewidział i to. Eskadra Łotrów
wystartowała ze swego punktu stacjonowania i wyeliminowała interceptory w trzech
przelotach.
Tymczasem siły zadaniowe „Człapaka" znalazły się o trzy kilometry od „Ackba-
ra", a od celu dzieliły ich już tylko strzałostatki. Rój wycofał się z walki z eskadrami
myśliwców i ruszył na wahadłowce.
Dokładnie tak, jak to przepowiedział Bwua'tu.
Jeden z niszczycieli - łowców piratów Sojuszu - posłał tam swój promień ściągają-
cy i po prostu zgarnął strzałostatki w jednej bezładnej masie. Pomiędzy siłami zada-
niowymi „Człapaka" a ich celem nie było już nic oprócz kilometra poprzecinanej lase-
rami przestrzeni. Co sekundę lub dwie ognisty kwiat rozkwitał gdzieś wśród sił zada-
niowych, kiedy strzał z działa „Ackbara" rozbryzgiwał się na tarczach wahadłowca albo
zabłąkany strzałostatek ulegał zniszczeniu od strzału artylerzysty YVH. W sumie jed-
nak eskadry myśliwców i jeden łowca piratów ze swoją wiązką ściągającą wystarczyły
w zupełności, aby rozprawić się z atakami Killików.
Luke uruchomił kanał dowodzenia swoich sił zadaniowych.
- Jesteśmy sami. Rozstawić się i wejść jak najszybciej.
Zamiast potwierdzenia powitała go wypełniona zakłóceniami pauza o długości do-
kładnie jedna i dwie dziesiąte sekundy - standardowe opóźnienie, na jakie pozwalał
każdy robot YVH jednostce organicznej, aby dokończyła przekaz.
A potem rozległ się supergłęboki bas Lando Calrissiana:
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
216
- Proszę pana, „rozstawić się" i „wejść jak najszybciej" to nie jest jasny rozkaz.
- Przepraszam - mruknął Luke, żałując, że w procesorach YVH nie starczyło miej-
sca na podstawowe interpretacje swobodnej logiki. - Rozstawić się w przypisanych
strefach i spenetrować kadłub celu.
- „Człapak Dwa" potwierdza - odpowiedział robot dowódca plutonu.
- „Człapak Trzy" potwierdza.
W hełmie Luke'a rozbrzmiewała teraz długa seria wygłaszanych głębokim głosem
potwierdzeń - w sumie czterdzieści dziewięć innych plutonów. Spędził ten czas, zasta-
nawiając się, czy skuteczność sił zadaniowych „Człapaka" na pokładzie Ackbara"
zmniejszy zdenerwowanie, jakie go gnębiło. Roboty były lepiej uzbrojone i o wiele
skuteczniejsze niż żywi komandosi, no i w dodatku niewątpliwie odporne na ataki
używających Mocy Raynara Thula i Lomi Pio.
Wahadłowce szturmowe właśnie zaczęły rozwijać formację, kiedy jeden z nich
nagle się rozpadł. Nie było rozbłysku ani kuli ognia. Kabina pasażerska po prostu roze-
szła się w szwach, wysypując ładunek robalobójców w przestrzeń.
Kiedy Luke sprawdzał na ekranie taktycznym numer wahadłowca, rozpadł się
drugi statek.
Zmarszczył brwi i otworzył kanał pilotów.
- „Człapak Dwanaście", co się dzieje?
Odpowiedź została wygłoszona elektronicznym głosem z syntezatora mowy, po-
nieważ pilot „Człapaka Dwanaście" właśnie unosił się w próżni i nie był w stanie wy-
dobyć głosu z głośnika.
- Rozpadł się.
- Widzę! - warknął Luke. - Ale co spowodowało...
Urwał, bo nagle poczuł, jak Moc obejmuje go, jakby zbierając siły do potężnego,
gwałtownego wybuchu. Miał akurat tyle czasu, aby wytworzyć wokół siebie bąbel
przeciwciśnienia, zanim wszystkie alarmy o uszkodzeniach na jego panelu sterowania
ożyły nagle. Kokpit rozleciał się wokół niego, a on sam stwierdził, że leci przez kosmos
w chmurze odłamków i części aparatury.
Raynar Thul.
W hełmie Luke'a odezwał się elektroniczny głos:
- Proszę pana, jeśli zadawał pan pytanie...
- Odrzucić - polecił Luke.
Kolejny statek rozpadł się, wysypując pluton trzydziestu dwóch robalobójców w
kosmos. To nie był atak, jakiego spodziewał się Bwua'tu. Ale to także nie miało wiel-
kiego znaczenia, ponieważ Bothanin zawsze planował postępowanie na wypadek nie-
przewidzianych okoliczności. To on nalegał, aby Sojusz wyspecyfikował YVH do ata-
ków w przestrzeni, co było podstawą dla nowej brygady robalobójców.
Luke uruchomił kanał ogólny.
-Wszystkie jednostki „Człapaka" za burtą. Kontynuować w kierunku oryginalnego
celu pod własnym napędem.
Nastąpił kolejny, długi łańcuch potwierdzeń. Luke użył Mocy, aby przyczepić się
do przelatującego robota, kiedy jego własny pluton odpalił silniki i ruszył poprzez plą-
Troy Denning
Janko5
217
taninę promieni laserowych, śmigających myśliwców i strumieni rakietowych w kie-
runku celu. Stracili dwie jednostki, trafione przypadkowymi strzałami, i trzy kolejne,
rozbite przez atakujące strzałostatki, ale myśliwce Sojuszu doskonale radziły sobie ze
znoszeniem szańców obronnych nieprzyjaciela. „Człapak Jeden" dotarł do mostka
„Ackbara" w najlepszym porządku i z zapasem sił całkowicie wystarczającym na wy-
pełnienie misji.
Przez ten czas prawie cała reszta brygady również dotarła do niszczyciela i teraz
sumiennie meldowali o powodzeniu misji penetracji pancerza. Cały statek został zade-
kretowany jako strefa wolna od ognia, więc Luke doprawdy nie musiał wiedzieć nic
więcej. Pozostawił plutony ich własnej inwencji i rozkazał im zgłosić się, kiedy osiągną
cel.
Sam sięgnął w Moc i natrafił na Raynara, który również go szukał. Szybko zszedł
po konstrukcji mostka z pokładu dowodzenia. Obecność Raynara była mroczna i ciężka
jak zawsze, a gdy tylko Luke ją poczuł, natychmiast zaczęła go przygniatać, zmuszając
do odwrotu.
Luke nie opierał się. Przecież miał zawrócić... chciał zawrócić... ale z Raynarem.
Zaczął więc używać własnej woli, ściągając Raynara ku sobie, wykorzystując przeciw-
ko niemu jego ciemną potęgę. Skorzystał ze wspomnień z przeszłości - przypomniał,
jak kiedyś pomagał chronić rodzinę Raynara przez Sojuszem Odmienności, jak potem
pomógł ojcu Raynara zniszczyć straszliwego wirusa, który mógł spowodować panga-
laktyczną zarazę. Teraz mogliby odejść razem. UnuThul chciał, aby Luke odszedł. Lu-
ke chciał, aby UnuThul odszedł. Pójdą więc razem. UnuThul sobie tego życzy, prawda?
Ciężar w piersi Luke'a zmniejszył się nagle - Raynar zaczął się wycofywać. Luke
próbował go powstrzymać, znaleźć w nim bodaj wspomnienie dawnego ucznia, coś,
czego mógłby się uczepić. Ale UnuThul wciąż miał za sobą potęgę Kolonii i czerpał z
niej teraz, aby zerwać więź wspomnień, którą mistrz Jedi uplótł tak misternie. Jego
mroczna obecność wyrwała się na wolność, a z piersi Luke'a znikł ponury ciężar.
„Człapak Jeden" i jego asystent właśnie skończyli rozstawiać ładunki rozrywające.
Reszta plutonu otaczała Luke'a na pancerzu „Ackbara", osłaniając go potężnymi meta-
lowymi ciałami i ostrzeliwując się zamontowanymi na przedramionach działami lase-
rowymi przed flotą nadlatujących strzałostatków. Luke zauważył maleńkie pęknięcia
tworzące się w zbroi robota wykonanej z laminanium, kiedy dostał trafienie z nieprzy-
jacielskiej broni.
- Na co czekacie? - ponaglił „Człapaka Jeden" - Zdetonować.
Kiedy jednak szło o przestrzeganie procedury, robota bojowego nie dało się popę-
dzić.
- Rozejść się! - rozkazał „Człapak Jeden". - Ogień w otworze!
I dopiero wtedy zdetonował ładunek.
Wizjer Luke'a pociemniał od jaskrawego światła, mimo to zauważył błysk dział
laserowych „Człapaka Jeden", kiedy ten ostrzeliwał wybity otwór.
- Czysto! - wygłosił robot i zaczął wydawać rozkazy: - Naprzód. .. naprzód... na-
przód... - Po każdej komendzie wysyłał do otworu kolejnego robota.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
218
Przy czwartym „naprzód" wizjer Luke'a znów pojaśniał i Skywalker mógł teraz
przyjrzeć się strumieniowi kontenerów z żywnością i membrozją i kawałkom ślinobe-
tonu tryskającym w przestrzeń z wyrwy w kadłubie.
- Wielki Mistrzu dowódco... - zagadnął go robot.
- Dobra robota - pochwalił Luke.
Wśliznął się przez otwór do pomieszczenia, które do niedawna było mesą młod-
szych oficerów. Światła pozostały zapalone, więc zauważył, że fotele, niegdyś zamo-
cowane śrubami wzdłuż stołów, zostały usunięte przez Killików. Przednią część sali
zamieniono na żłobek. W komórkach wiły się z bólu larwy, walcząc z dekompresją.
Woski membrozji i żywność Sojuszu wciąż wysypywały się z szafek lub z pojemników
ze ślinobetonu i wypływały przez wyrwę wraz z atmosferą kabiny.
Ciężka obecność Raynara powróciła, tym razem wzywając Luke'a. Mistrz Jedi ru-
szył w kierunku przejścia wiodącego do dalszych części statku, gdzie pierwsi robalo-
bójcy próbowali ominąć zabezpieczenia dekompresyjne i otworzyć właz. Był zadowo-
lony, że zdąża do Raynara. Jeszcze raz usiłował wyrazić własną wolę poprzez Moc,
ujmując w niej życzenia UnuThula, ale obracając je na własne potrzeby. Wspominał
swoją kolację z Aryn Thul, podczas której ona i Tyko prosili Luke'a, aby oszczędził ich
syna. Czas skończyć z zabijaniem, czas przerwać wojnę, a mistrz Jedi z radością uda się
do Raynara, aby przyjąć jego kapitulację. UnuThul przecież chce, by Luke do niego
przyszedł, a Luke chce zakończyć wojnę, więc Luke przyjdzie i przyjmie kapitulację
Kolonii.
I znów Raynar się wycofał, tym razem tak nagle, że Luke nie miał szans temu za-
pobiec. UnuThul nadchodził - nie żeby układać się z Lukiem, lecz by z nim walczyć.
Mistrz będzie musiał podjąć wyzwanie. Wiadomo było, że do tego dojdzie, ale ta świa-
domość wcale nie przynosiła ulgi.
Wreszcie właz się otworzył i dekompresja wyssała z tuzin Killików. Robalobójcy
otworzyli ogień z miotaczy, roztrzaskując grube pancerze ciśnieniowe, zanim owady
zdołały zareagować, po czym przepchnęli się przez drzwi, nie przestając strzelać ani na
chwilę. Zanim czwarty robot wszedł na korytarz, syntetyczny głos w hełmie Luke'a
oznajmił, że droga wolna.
Luke przeszedł więc przez właz i znalazł się w wąskim korytarzu zasłanym ciała-
mi martwych Killików i szczątkami strzaskanych pancerzy. Na końcu korytarza był
drugi, szczelnie zamknięty właz. Dwa przerażone, pudełkowate myszoboty próbowały
przedrzeć się przez szczątki; usiłowały prawdopodobnie wypełnić rozkaz, który i tak
nie miał już znaczenia. Na bocznej ścianie widniał szereg szczelnych włazów - o ile
Luke dobrze pamiętał rozkład „Ackbara" z planu, prowadziły one do magazynków, mes
oficerskich i siłowni. Każdy był ślepym zaułkiem i potencjalnym miejscem na pułapkę.
Nie było to najlepsze miejsce na pojedynek na miecze świetlne, ale musiało wy-
starczyć. Luke wyczuwał już na końcu korytarza wściekłego Raynara Thula wykorzy-
stującego swoją brutalną potęgę w Mocy, aby wyłamać właz.
Jak tylko ostatni robot z plutonu wszedł na korytarz, Luke wskazał na właz, przez
który się tu dostali.
- Uszczelnijcie go dokładnie - polecił. - Ma być hermetyczny.
Troy Denning
Janko5
219
- Hermetyczny, proszę pana? - zapytał Człapak Jeden. - Jest pan pewien? Jako ro-
boty serii S, mamy znaczną przewagę taktyczną w środowisku pozbawionym ciśnienia.
- Ale ja nie mam. - Luke pociągnął się za rękaw kombinezonu. - A nie mam ocho-
ty martwić się, że go rozerwę. Walka będzie ostra.
- Ostra? - Człapak rozejrzał się po korytarzu, oceniając ich pozycję i widocznie
doszedł do takich samych wniosków jak Luke: że korytarz nie był właściwym miej-
scem na walkę. - Jak pan sobie życzy.
Roboty natychmiast wzięły się do pracy, uszczelniając właz do mesy oficerskiej.
Wykorzystały działka laserowe, aby punktowo zaspawać pozostałe i uniemożliwić
zastawienie pułapki. Luke zauważył, że właz tuż za nimi pozostawiły otwarty. Wskazał
go palcem.
- Ten też - polecił i ruszył korytarzem w stronę włazu na drugim końcu. - Nie bę-
dziemy się wycofywać.
Syntetyczny głos Człapaka Jeden wyrażał aprobatę.
- Bardzo dobrze, sir.
Luke wyczuł drgnienie Mocy, kiedy Raynar dokonał ostatniego wysiłku.
- Idą. Przygotować się... - rozkazał.
Właz zapadł się nagle do wewnątrz, a nagła zmiana ciśnienia pchnęła Luke'a w tył
i wypełniła korytarz kłębami kurzu. Przez lekką mgiełkę Luke ujrzał wysoką postać w
czarnym kombinezonie ciśnieniowym.
Postać uniosła dłoń i Luke poczuł, że leci w tył, odbijając się od robotów YVH i
tracąc kontrolę nad ciałem. Sięgnął poprzez Moc, chwytając się po drodze włazów,
sufitu, a nawet samego Raynara, ale wirował zbyt szybko, aby skutecznie się zatrzy-
mać.
Uderzył w tylną ścianę korytarza z głośnym łomotem, nie wiedząc, czy upadł do
góry nogami, czy na bok, po czym runął na podłogę na wpół przytomny.
Zanim odzyskał zdolność wyraźnego widzenia, korytarz eksplodował w rozszalałą
burzę strzałów z lasera i z karabinków rozpryskowych. Korytarz do dwóch trzecich
wysokości zablokowany był przez pancerze z laminanium należące do robalobójców;
reszta przejścia należała do Killików Raynara. Okryci pancerzami przestrzennymi bie-
gali wśród dymu po ścianach i suficie, zasypując roboty strzałami z karabinków rozpry-
skowych. Usiłowały je wyminąć, aby przypuścić atak od tyłu.
Luke zerwał się na nogi i ze zdumieniem zauważył hełm, który toczył się po pod-
łodze w dwóch kawałkach. Obejrzał się na ścianę i ujrzał wgłębienie głębokości pięści
w miejscu, gdzie wyrżnął głową w durastal.
- Nie mogę pozwolić, żeby zrobił mi to jeszcze raz - jęknął. Rozpiął rękawice
kombinezonu, strzepnął je na podłogę, po czym odpiął miecz świetlny od pasa. Prze-
mówił do laryngofonu: - Dajcie oszołamiacze!
Korytarz eksplodował tęczową poświatą, a w słuchawkach Luke'a rozległ się prze-
nikliwy wrzask. Nozdrza wypełnił mu zapach dojrzałych koszyczków hubby.
Otumanieni tłumiącymi aurę właściwościami oszołamiaczy Killikowie masowo
odpadali od sufitu prosto na robalobójców. Reszta insektów wkrótce na trwałe wylądo-
wała na suficie i ścianach w postaci żółtych plam.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
220
Luke biegł przed siebie zły, że własne roboty robalobójcy uniemożliwiają mu
udział w walce.
- Miejsce! - rozkazał. - Przechodzę!
Trzy roboty blokujące mu przejście posłusznie odstąpiły na bok i Luke ujrzał
przed sobą dziesięć metrów korytarza zasłanego do wysokości piersi trupami Killików i
poskręcanymi konstrukcjami YYH. Po drugiej stronie, w na wpół stopionym czarnym
hełmie, z palcami kombinezonu upalonymi od energii Mocy, jaką musiał wyemitować,
stał przeciwnik Luke'a, Raynar Thul, człowiek bez twarzy.
Luke wskoczył na stos chityny i metalu przed sobą. Natychmiast pojawili się dwaj
ochroniarze Raynara, a zaraz potem robalobójcy za jego plecami posłali w tamtą stronę
strumień ognia z działek. Raynar włączył złocisty miecz świetlny i odbił większość
salw, ale kilka strzałów przemknęło obok i rozmazało jego ochroniarzy na ścianie.
- Nigdy nie jest za późno, żeby się poddać - odezwał się Luke i ruszył powoli w
kierunku Raynara. - Nie mam ochoty tego robić.
Pokryte bliznami usta Raynara wykrzywiły się w kiepskiej imitacji uśmiechu.
- A my tak.
Raynar podniósł miecz świetlny i wskoczył na stos ciał.
Luke również włączył miecz i pobiegł naprzód, używając Mocy, aby nie potykać
się o szczątki. Za jego plecami rozległ się głośny chrupot - to ocalałe roboty ruszyły w
ślad za nim. Z drugiego końca korytarza wyskoczyło z pół tuzina ochroniarzy Raynara.
W dolnych parach ramion trzymali strzelające nieustannie karabinki rozpryskowe, a w
górnych płomieniste trójzęby.
Seria strzałów z działek laserowych świsnęła koło uszu Luke'a i zabiła trzy insek-
ty. Raynar wskazał palcem na jednego z atakujących robotów. Rozległ się stłumiony
huk i robot upadł w syku i trzasku rozrywanego laminanium. Luke wykończył ostatnich
strażników Raynara, rzucając ich Mocą o ścianę z taką siłą, że pancerze im popękały.
Teraz dwaj Jedi zostali sami. Rzucili się na siebie z uniesionymi mieczami świetl-
nymi, wykorzystując całą swoją szybkość i siłę.
Na tym zawsze polegał problem twardych ludzi - zwłaszcza tych młodszych. Za-
chwyceni własną siłą zbyt często wierzyli, że to remedium na wszystkie problemy.
Luke był starszy i mądrzejszy. Kiedy Raynar uderzył, Luke się uchylił.
Złociste ostrze Raynara przecięło powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą była
głowa Luke'a. But mistrza Jedi tymczasem podciął mu kostki. Raynar z łomotem wylą-
dował na plecach.
UnuThul jednak był Jedi, a wszyscy Jedi byli bardzo szybcy. Zaparł się w Mocy i
zatrzymał w locie tylko na chwilę - tyle, żeby opuścić złote ostrze na bark Luke'a.
Luke nie miał wyboru - musiał zablokować cios własną klingą. Jedynym miej-
scem, gdzie mógł oprzeć blokadę, było przedramię przeciwnika. Miecz świetlny Rayna-
ra poleciał w górę, wciąż ściskany trójpalczastą dłonią, i trafił jednego z robalobójców
Luke'a w sam środek pleców. Broń przecięła sześciocentymetrowy pancerz zbroi z
laminanium, zanim odcięte przedramię opadło. Ostrze się wyłączyło, a rękojeść znikła
w stosie zwłok zaścielającym korytarz.
Troy Denning
Janko5
221
Ból obciętego ramienia mógłby zwykłego Jedi zmusić do zakończenia walki, ale
Raynar nie był zwykłym Jedi. Miał potencjał Mocy całej Kolonii, z którego mógł czer-
pać. Zrobił to właśnie teraz, unosząc pozostałą dłoń, by cisnąć Lukiem w dół korytarza,
tak jak zrobił to wcześniej.
Tym razem jednak Luke był przygotowany. Też wystawił dłoń i wtopił się w samo
serce Mocy. Kiedy to uczynił, stał się czystą esencją niewzruszoności. Nic nie zdołało-
by go przemieścić - ani holownik asteroidów Landa, ani szesnaście silników jonowych
„Megadora", ani czarna dziura w samym centrum galaktyki.
Luke stał tak i czekał, zaledwie świadom, że pozostałe sprawne roboty ustawiają
się w pozycjach defensywnych, jeden za jego plecami, a pozostałe tuż obok rozerwane-
go włazu. Raynar walczył dalej, usiłując rzucić Lukiem przez cały korytarz albo cho-
ciaż poruszyć go bodaj o centymetr.
Luke ani drgnął i Raynar w końcu musiał się poddać. Popatrzył mu w oczy zdzi-
wionym i przerażonym wzrokiem.
Mistrz westchnął i pokręcił głową.
- Co ja mam teraz z tobą zrobić, Raynarze Thulu? - zapytał. - Nie potrafisz uczyć
się na błędach?
Wyłączył miecz, chwycił Raynara za kołnierz i cisnął nim o ścianę. Użył Mocy,
by go tam przyszpilić. Czekał teraz na odpowiedź, obserwując, jak wyraz oczu jego
ofiary ze zdumienia przechodzi w gniew i wyrachowanie.
Kiedy jednak Raynar uniósł jedyną dłoń, nie wezwał nią błyskawicy Mocy, której
Luke się spodziewał. Ściągnął za to miecz, próbując kontynuować walkę, której nie
mógł wygrać.
W tej właśnie chwili Luke uznał, że należy oszczędzić życie Raynara Thula. Prze-
jął broń i użył znów Mocy, by przyszpilić do ściany pozostałe ramię Raynara.
Otworzył rękojeść miecza i wyjął z niego kryształ ogniskujący. Pokazał go Rayna-
rowi.
- Pewnego dna oddam ci go, ale na razie wezmę ze sobą. - Wsunął klejnot do kie-
szeni kombinezonu i sięgnął do Raynara poprzez Moc, tłumacząc łagodniejszym gło-
sem: - Twoje dni jako UnuThula dobiegły końca, Raynarze. Czas się poddać i wracać
do domu.
Oczy pod wypukłym czołem Raynara zabłysły niepokojem.
- Kolonia to nasz dom.
Luke pokręcił głową.
- To już koniec, Raynarze - zapewnił. - Kolonia musi przestać istnieć. Jeśli zosta-
niesz z Killikami, cała ich rasa wyginie.
Raynar zagryzł spaloną wargę.
- Łżesz.
- Nie kłamię. - Luke dotknął Raynara poprzez Moc. - Nadal jesteś Jedi. Potrafisz
wyczuć, kiedy ktoś mówi prawdę i teraz wyczuwasz ją we mnie.
Raynar przyjął wyzwanie w nadziei, że zdoła narzucić Wolę przeciwnikowi. Luke
wiedział, że tak się nie stanie, a Thul aż jęknął ze zdumienia, kiedy wyczuł prawdę w
słowach przeciwnika.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
222
- Jak to? - zapytał.
- Jak długo ty jesteś Pierwszym Unu, Lomi Pio będzie królową Gorogów. - Luke
zaczął wywierać presję; próbował narzucić Raynarowi swoją wolę. - A jak długo istnie-
ją Gorogowie, tak długo Kolonia będzie zagrożeniem dla Chissów.
Raynar zaczął ciągnąć w swoją stronę, przejmując wcześniejszą taktykę Luke'a i
usiłując zwrócić jego atak przeciwko niemu samemu.
- Chissowie są zagrożeniem dla Kolonii.
Luke znów podążył za Raynarem. Naparł jeszcze mocniej.
- To prawda, Chissowie są zagrożeniem dla Kolonii - rzekł. - Opracowali broń,
dzięki której ją zniszczą. Próbowali użyć jej tutaj. Jaina i Zekk nie dopuścili do tego,
ale wiemy, że Chissowie mają tego więcej.
Prawda w połączeniu z siłą Luke'a była zbyt trudna do zniesienia dla Raynara. Je-
go Wola prysła, a zdecydowanie przeszło w panikę.
- Wiemy - przyznał.
Luke napierał dalej.
- I użyją jej... jeśli pozostaniesz z Kolonią. Raynar pokręcił głową.
- Nie możemy na to pozwolić.
- Więc musisz odejść - przekonywał dalej Luke. - To jedyny sposób, aby ocalić
Killików.
Spaloną twarz Raynara okrył ogromny smutek. Opuścił poparzone powieki i nie-
chętnie skinął głową... kiedy nagle znieruchomiał i spojrzał w stronę włazu, przez który
wszedł.
- Nie jedyny - powiedział, a jego głos przybrał mroczny ton. Luke wiedział już, że
ostateczny cel jego wyprawy właśnie zamierza się ujawnić. - Może istnieje broń, która
wybije Chissów?
Luke oparł się pokusie, by spojrzeć w stronę włazu. Lomi Pio nie pokaże się, jeśli
będzie wiedziała, że jej oczekują.
- Nawet jeśli jest taka broń, nie powinno się jej użyć - rzekł.
- Jedi nie dopuszczą do eksterminacji Chissów... podobnie jak Killików.
-Ale moglibyście to potraktować jako samoobronę - Raynar obnażył połamane zę-
by w próbie uśmiechu. - Zniszczenie Chissów byłoby naprawdę samoobroną, więc
powinniście na to pozwolić.
Teraz Raynar znów zaczął naciskać, wypełniając pierś Luke'a ciemnym ciężarem
Woli UnuThula.
-Gdyby to była samoobrona, moglibyśmy na to zezwolić - rzekł Luke, dostosowu-
jąc się do gry i znów wykorzystując atak Raynara przeciwko niemu. - Ale to i tak nie
uratuje Kolonii. Nie przetrwa w takiej postaci, w jakiej jest teraz. To prawda.
- Skąd o tym wiemy? - zapytał gniewnie Raynar. - Nie wiemy o niczym takim.
- Dobrze wiemy - naciskał Luke, znów narzucając mu własną wolę poprzez Moc,
ściągając Raynara ku sobie. - Jeśli Kolonia urośnie zbyt wielka, pożre własne światy i
sama siebie.
- Zawsze się znajdą następne światy - odparował Raynar.
Troy Denning
Janko5
223
- Nie zawsze - rzekł Luke. - Czasem wszystkie inne światy są zajęte. Tak mogło
też być, kiedy Killikowie zniknęli z Alderaanu. - Zawiesił głos i użył Mocy, by naci-
snąć tak mocno, jak to tylko możliwe i sprowadzić Raynara do własnej rzeczywistości.
- Właściwie jestem pewien, że tak właśnie stało się na Alderaanie. Killikowie po-
żarli własny świat i próbowali zabrać go komuś innemu. Dlatego właśnie Niebiańscy
wysłali Killików w Nieznane Regiony.
Wola walki opuściła Raynara ostatecznie.
- Jesteś tego pewien? - Podtrzymał skauteryzowany kikut drugim, zdrowym ra-
mieniem. Usta drżały mu z bólu, oczy zaszły łzami.-Wiesz...
Pytanie zginęło w ryku działa laserowego. Luke spojrzał wreszcie w głąb koryta-
rza. Stojący tam robot nagle się wyłączył, wypadł tyłem z otworu i z łomotem runął na
pokład, a przez otwór wejściowy wtoczyła się Lomi Pio, kuśtykając żałośnie na nie-
równych nogach -jednej ludzkiej, drugiej owadziej. Zwróciła pozbawioną nosa twarz o
wypukłych oczach w kierunku korytarza i wyciągnęła górną parę ramion w kierunku
miecza świetlnego w dłoniach Luke'a.
Ostatni ocalały robalobójca otworzył ogień, zmuszając Lomi Pio do zapalenia wła-
snego miecza trzymanego w dolnej parze rąk. Jej blokady i parady były teraz tak po-
wolne, że z trudem zdołała obronić się przed strzałami. Spróbowała unieść górną parę
ramion ku robotowi i wyssać z niego moc. Raynar na szczęście pozostawał oszołomio-
ny i na razie pozornie bezsilny.
Luke zdecydowany był dotrzeć do Lomi Pio, zanim ta wyssie ogniwo jego miecza
świetlnego. Przeskoczył stos trupów i zaatakował. Lomi zablokowała jego pierwszy
cios białym mieczem. Potem, zamiast miecza, który pozostawiła w ciele Jacena pod-
czas ich ostatniego spotkania, zapaliła znajomo wyglądające zielone ostrze - to samo,
które Raynar skonfiskował na Wotebie. Miecz świetlny Luke'a.
- Teraz mnie ciut wkurzyłaś - warknął Luke.
Lomi w odpowiedzi zaklekotała żuwaczkami i syknęła, a potem przypuściła atak
śmiercionośną kombinacją dwóch błyskających ostrzy - nisko-wysoko-nisko. Luke
odparował, uchylił się i skoczył. Łokciem podbił jej żuwaczki i pchnął w tył, aż zama-
chała wszystkimi czterema ramionami, próbując utrzymać się na niedopasowanych
nogach.
Mistrz Jedi zatoczył ostrzem łuk, wyprowadzając zabójczy cios na wysokości talii
przeciwniczki, kiedy nagle poczuł dreszcz zagrożenia między łopatkami i odwrócił się,
żeby zejść z drogi niebezpieczeństwu.
Prawie mu się udało.
Coś ciężkiego i twardego uderzyło go w ramię - pocisk z karabinka rozpryskowe-
go? - i rzuciło nim o ziemię pod stopy Lomi Pio. Próbował zadać cios, kiedy ją mijał,
ale odkrył, że nie trzyma już miecza świetlnego i nie może poruszać protezą dłoni... ani
resztą ramienia.
Oba ostrza Lomi Pio siekły podłoże w ślad za nim, więc użył Mocy, by przyspie-
szyć ruch. Zerwał się na nogi o dwa metry za nią i wezwał broń do zdrowej dłoni.
Miecz ledwie zdążył wyprzedzić Lomi Pio i Luke nagle znalazł się w defensywie
zapędzony do rogu. Tymczasem Raynar Thul
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
224
- nie taki całkiem bezsilny, jak się okazało - zdrową dłonią strzelał z karabinka
rozpryskowego.
W walce na miecze świetlne Luke preferował styl dwuręczny, ale umiał walczyć
jedną ręką - nawet tą słabszą - równie dobrze jak każdy inny członek Akademii. Teraz
jednak był ranny i trudno byłoby mu walczyć słabszą ręką przeciwko podwójnym
ostrzom, podczas gdy ostrzeliwano go trudnymi do odbicia pociskami z karabinka.
Sytuacja Luke'a stała się rozpaczliwa.
Upadł na bok i nożycowym chwytem stóp ścisnął ludzką nogę Lomi Pio. Kolano
wygięło się w tył i pękło z ohydnym chrupnięciem.
Lomi Pio upadła, piszcząc z bólu i trzaskając żuwaczkami - ale zdwoiła intensyw-
ność ataków, tnąc teraz obu ostrzami z taką wściekłością, że Luke ledwie miał siłę za-
blokować je jedną ręką.
Oczywiście, kontroler musiał wybrać właśnie ten moment na przekazanie ważnego
komunikatu z pokładu „Megadora".
- Informujemy, że trzy roje Killików oddalają się, aby zaatakować „Uzdrawiającą
Gwiazdę".
Ataki Lomi Pio zelżały na moment i Luke zdał sobie nagle sprawę, że przeciw-
niczka sonduje go delikatnie, szukając jakichkolwiek oznak lęku lub zwątpienia. Usu-
nął z umysłu „Uzdrawiającą Gwiazdę", główny statek szpitalny floty, skoncentrował się
jeszcze mocniej na walce. Lomi Pio prawie na pewno użyła Mrocznego Gniazda, aby
wysłać te trzy roje i utworzyć lukę, przez którą mogłaby dotrzeć do jego umysłu.
Nieustannie uchylając się przed strzałami z karabinka, przetaczając się po podło-
dze w tył i w przód, a jednocześnie parując ciosy jak oszalały Luke spojrzał w górę
korytarza i sięgnął ku stosowi zwłok, na którym stał Raynar. Chwycił Mocą najcięższy
i największy obiekt, jaki znalazł - zniszczonego robalobójcę - i wyrwał ze sterty.
Stos poruszył się i Raynar z hukiem upadł na plecy, ale Luke ledwie to zauważył.
Ciągnął robota przez całą długość korytarza wprost na Lomi Pio.
Odepchnęła go oczywiście bez trudu, ale musiała w tym celu odwrócić się od
Luke'a i podnieść rękę. To dało mu szansę, której potrzebował. Wspomaganym Mocą
biegiem znalazł się po drugiej stronie korytarza, tuż nad Raynarem, który gramolił się
właśnie na nogi.
-A nie mówiłem? - powiedział, kierując miecz w dół, w pierś Raynara. - Nigdy się
niczego nie nauczysz.
Oczy Raynara błysnęły niespokojnie; ranny odtoczył się na bok, odsłaniając głowę
do doskonałego uderzenia ogłuszającego. Luke opuścił miecz, lecz wyłączył ostrze i w
ostatniej sekundzie odwrócił rękojeść, uderzając go w podstawę ucha.
Rozległ się ostry trzask, jakby pękła kość, ale Luke nie miał czasu się nad tym za-
stanawiać. Lomi Pio właśnie usiłowała wyczołgać się na korytarz, próbując uciec w
ogólnym zamieszaniu towarzyszącym odbiciu „Ackbara". Skoczył za nią, używając
Mocy, aby ściągnąć ją z powrotem na korytarz.
Lomi Pio odwróciła się na grzbiet, unosząc w próbie obrony oba miecze, lecz nie
zaatakowała. Uwięziona na podłodze ze złamanym kolanem wiedziała równie dobrze
jak Luke, że nie jest w stanie się obronić. Mógł ją zabić, kiedy tylko zechce.
Troy Denning
Janko5
225
Dlatego też Luke raczej się nie zdziwił, kiedy w jego słuchawce zabrzmiał znowu
głos kontrolera:
- Informujemy, że roje Killików otworzyły ogień do „Uzdrawiającej Gwiazdy".
Żuwaczki Lomi Pio otworzyły się szeroko, z jej gardła wydobył się przeciągły,
gulgoczący dźwięk. Luke nie musiał znać killickie-go, żeby zrozumieć - mógł zresztą
wysondować jej myśli poprzez Moc.
Lomi Pio odwoła atak na szpital.
Pod warunkiem że Luke puści ją wolno.
Luke prychnął.
- Takie bezlitosne i okrutne istoty jak ty mają jeden problem... są przewidywalne
do bólu.
Lomi Pio chwyciła obiema rękami krawędzie włazu i uniosła się na owadziej no-
dze. Przechyliła głowę, łypiąc na Luke'a jednym z wypukłych oczu.
- Mara i Jacen są w szpitalu na Coruscant - wyjaśnił jej Luke. - Na pokładzie
„Uzdrawiającej Gwiazdy" jest tylko kilka myszobotów. Admirał Bwua'tu przewidział,
że będziesz próbowała go atakować. A przy okazji... nie mam żadnych wątpliwości na
temat Mary. Masz od niej pozdrowienia.
Reakcja Lomi Pio była niespodziewana chyba nawet dla niej samej. Skoczyła na
Luke'a, wywijając obydwoma ostrzami. Atakowała z góry, z dołu i z każdej strony, w
ostatnim, desperackim wysiłku wykończenia go.
Luke oczywiście przewidział i to. Lomi Pio nie miała już nad nim władzy. Wkro-
czył w sam środek jej ataku i uniósł ostrze w górę, zaraz spuszczając je łukiem w dół.
Lomi Pio wylądowała na podłodze w czterech kawałkach.
Luke przez chwilę przyglądał się szczątkom, jakby się spodziewał, że obrócą się w
dym i znikną albo rozpłyną jak kiepski sygnał holo. Trudno było uwierzyć, że ta kobie-
ta z ciała, krwi i chityny spowodowała aż tyle problemów, że sprowadziła galaktykę na
skraj wiecznej wojny... ale, oczywiście, wojny zawsze rozpętywały istoty z ciała i krwi.
Schylił się i podniósł oba miecze, którymi posługiwała się Lomi Pio. Biały wsunął
do kieszeni kombinezonu, a zielony przypiął na właściwym miejscu przy pasie. Zawró-
cił do swojego dawnego ucznia. Raynar wciąż był nieprzytomny, ale jego sygnały ży-
ciowe były silne i stabilne, nie groziło mu zatem żadne bezpośrednie niebezpieczeń-
stwo.
Luke rozerwał pakiet medyczny i zabrał się do roboty.
- Połatamy cię, synu - obiecał. - Wracamy do domu.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
226
E P I L O G
Powietrze zdążyło przesiąknąć stęchlizną, kaf smakował gorzko, ale nastrój w za-
tłoczonej sali narad „Megadora" pozostawał radosny. Arystokra Formbi spóźnił się o
ponad dwie godziny na swoją konferencję, ale nikt nie był tym zaskoczony. Chissowie
dostali w skórę nawet po przybyciu Sojuszu, a Jedi nie dopuścili do użycia „tajnej bro-
ni" - zdradzieckich bomb z pasożytami. Bez wątpienia Chissowie poinformują wszyst-
kich o swoim niezadowoleniu, a Leia uznała to za szczęśliwą okoliczność, że nie za-
mierzają tego zrobić za pomocą megamaserów.
Wreszcie oficer łącznościowy admirała Pellaeona poinformował, że Arystokra Ch-
af'orm'bintrano otworzył kanał. Na ogromnym ekranie wiszącym w jednym z rogów
salki pojawiła się jowialna, niebieska twarz Formbiego. Nie zawracał sobie głowy ani
prezentacją, ani przeprosinami za spóźnienie.
- Dynastia gotowa jest wysłuchać waszej propozycji pokojowej -przemówił. -Ale
ostrzegam, nie jesteśmy zainteresowani żadną propozycją, która nie eliminuje całkowi-
cie zagrożenia ze strony Kolonii.
- Rozumiemy to - obojętnie odparła Leia. - Już się tym zajęliśmy.
Formbi spojrzał podejrzliwie.
- Naprawdę?
- Szczerze mówiąc, naprawdę - wtrącił Han. Wskazał kciukiem na Luke'a, który
wciąż jeszcze nosił ramię na temblaku po obrażeniach, jakich doznał na pokładzie
„Ackbara". - Luke zabił Lomi Pio, a Raynar wraca razem z nami do Sojuszu Galak-
tycznego.
Twarz Formbiego wykrzywiła się ze zgrozy.
- Zabieracie Raynara Thula w przestrzeń Sojuszu? Myślałem, że go zabiłeś!
- Został unieszkodliwiony - zapewnił Luke. - Raynar wie już, że jego obecność
może przynieść Killikom jedynie dalsze katastrofy.
- Poza tym zamknęliśmy go w specjalnym kapturze, który zaprojektowała Cilghal
- dodał Han. - Jeśli bodaj pomyśli o robaku, załatwimy go środkami uspokajającymi.
Formbi zmarszczył czoło.
- Dynastia czułaby się spokojniejsza, gdyby Raynar Thul nie żył.
- Może się tak stać, jeśli nasze metody okażą się nieskuteczne w hamowaniu go do
czasu, aż wyzdrowieje - rzekł Luke. -Bądź spokojny, Formbi, Kolonia została znisz-
czona, a Jedi zrobią wszystko, żeby dopilnować, by Raynar Thul nie sprawiał więcej
problemów.
Formbi uniósł brwi, ale szybko się opanował i znów wykrzywił usta w grymasie
powątpiewania.
- A co z tą twi’lecką Jedi? - zapytał. - Z tą Alemą Rar. Czy ona nie jest Dwumyśl-
ną Mrocznego Gniazda?
- Była - odparła Leia - Teraz uważamy, że nie żyje. Formbi skrzywił się jeszcze
bardziej.
Troy Denning
Janko5
227
- My, Chissowie, wolimy pewność od przypuszczeń, księżniczko.
- My także - odparła Leia. - Ale obawiam się, że w tym przypadku to niemożliwe.
Nie znaleźliśmy jej ciała i prawdopodobnie stało się tak dlatego, że została... spożyta.
Formbi był zbyt wstrząśnięty, by udawać niedowierzanie.
- Spożyta? - powtórzył.
-Tak, przez jakiś... gatunek pajęczaka - odparła Leia. - Nie potrafię go nazwać.
Mogę tylko powiedzieć, że walczyłyśmy na Tenupe, kiedy to stworzenie zaatakowało.
Ja uciekłam, Alemie się nie udało. Stwór uciekł do dżungli z górną częścią jej ciała w
pysku.
- Jeśli wy, Jedi, nazywacie to zniszczeniem Kolonii, muszę was poinformować, że
to Chissom nie wystarcza - rzekł Formbi. - Jeśli Alema przeżyła i wróci do Mrocznego
Gniazda, może odbudować całą Kolonię.
- Nie, nie może - zapewnił Luke. - Chyba przekazano panu informację na temat
środków zaradczych środowiska Mgławicy Utegetu?
- Oczywiście - prychnął Formbi.
-Więc proszę przyjąć do wiadomości, że zgodnie z naszymi ostatnimi raportami
grupy Jedi zaszczepiły ponad połowę planet Kolonii odpowiednimi środkami - rzekł
Luke. - Zanim skończymy, szczepienie obejmie blisko sto procent terytorium Kolonii...
według naszej obecnej wiedzy.
- Killikowie nie będą w stanie odbudować Kolonii - dodała Leia. - Jeśli zaczną się
nadmiernie rozmnażać, ich własne światy sprowadzą gniazda do odpowiedniego po-
ziomu.
- Można uznać, że to bezpieczne rozwiązanie - powiedział Han.
- Na Wotebie ten środek zadziałał jak marzenie.
- Tak twierdzicie - mruknął Formbi - Ale wątpię, aby wasze gwarancje usatysfak-
cjonowały rody rządzące.
- Lepiej, aby tak się stało, Arystokro - przemówił Pellaeon ponurym, ostrym gło-
sem, niosącym w sobie cień groźby. - Sojusz Galaktyczny gotów jest odstąpić od dzia-
łań w tej sprawie. Nasza flota możliwie jak najszybciej powinna wrócić do domu.
- My się temu na pewno nie sprzeciwimy - odparł Formbi.
- Nigdy nie chcieliśmy, żebyście się do nas wtrącali.
Głos Pellaeona przybrał jeszcze bardziej stalowy ton.
- Tak czy owak, musimy uznać obecny stan rzeczy, Arystokro. Wojna jest skoń-
czona od tej chwili. Killikowie nie mają powodu, aby zaczynać ją znowu, wkrótce zaś
nie będą mieli również możliwości, aby to zrobić.
- My, Chissowie, mamy zwyczaj sami prowadzić naszą politykę - wyszczerzył zę-
by Formbi.
- Wiemy o tym, Arystokro - rzekła Leia. -Ale wszyscy też wiemy, jak ta polityka
wpływa na wasze relacje z Sojuszem. Sojusz Galaktyczny nie będzie tolerował agreso-
rów i militarystów. Rozprawi się z nimi, jeśli mam być szczera.
- Weźcie przykład z robali i nie obrażajcie się - dodał Han.
- Killikowie pojechali do domu tydzień temu. Zróbcie to samo i wszyscy będą za-
dowoleni.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
228
- Chissowie nie są zainteresowani tym, żeby pana zadowolić, kapitanie Solo - za-
kipiał Formbi. Urwał i spróbował opanować gniew. - Ale jako istoty, które cenią sobie
pokój nade wszystko, jesteśmy gotowi podjąć jeszcze jedno ryzyko, żeby go zachować.
Leia dyskretnie odetchnęła z ulgą, a Pellaeon uśmiechnął się pod wąsem. Formbi użył
niemal dokładnie tego samego sformułowania, które przewidział Bwua'tu. Miało to być
ostatnie zdanie Chissów tuż przed przyjęciem warunków Sojuszu.
- Słyszymy to z wielką przyjemnością, Arystokro - rzekła Leia.
- Poczekajcie z tą radością- burknął Formbi. - Nie znacie jeszcze naszych warun-
ków.
- Nie wątpię, że jesteście przygotowani, aby wypełnić tę lukę w naszej wiedzy -
odparł Pellaeon trochę zanadto zadowolonym z siebie tonem.
- Oczywiście - zapewnił Formbi. - Chissowie wyrażają zgodę na wasze warunki,
jeśli Sojusz Galaktyczny zobowiąże się przyjść nam z pomocą w przypadku niespro-
wokowanego ataku Killików.
Pellaeon zmarszczył brwi, udając, że rozważa ten warunek, choć wszyscy w sali
doskonale wiedzieli, że zamierza go przyjąć. Po odpowiednio długiej pauzie skinął
głową.
- Doskonale. Załatwione.
Oczy Formbiego rozszerzyły się, zdradzając jego zdumienie.
- Zgadzacie się? Tak po prostu?
- A dlaczego nie? - zapytał Pellaeon. - Przecież obiecujemy, że nie będzie dalszych
ataków Killików.
Formbi zmarszczył czoło.
- Zgadza się - przytaknął. -Ale to jest formalny traktat. Czy nie potrzebujecie upo-
ważnienia od prezydenta Omasa?
Pellaeon uśmiechnął się szeroko.
- Drogi Arystokro, ja przyjechałem z tym upoważnieniem - rzekł. - Nie ma rzeczy,
której Sojusz Galaktyczny pragnąłby równie mocno jak ścisłej współpracy z Dynastią.
Wasi dyplomaci będą mile widziani na pokładach naszej floty, jeśli chcecie rozpocząć
od formalnych dokumentów.
Formbi wyglądał na nieco zażenowanego, jak gracz w sabaka, który nagle się zo-
rientował, że przeciwnik blefuje.
- Obawiam się, że to musi zaczekać. Nie zabraliśmy ze sobą na tę kampanię żad-
nych dyplomatów. Byliśmy raczej pewni, że wybieramy się na wojnę.
Pellaeon zachichotał.
- No tak, wojna potrafi być nieprzewidywalna.
- Z każdym dniem coraz bardziej, jak mi się zdaje - rzekł Formbi. - Możecie za-
pewnić Killików... czy kogo tam... że nasza flota opuści ten teren w ciągu doby.
-A zatem zakończyliście już wszelkie operacje ratunkowe? - zapytała Leia z ser-
cem w gardle; myślała właśnie o pewnym młodym kapitanie.
- Można tak przypuszczać - odparł Formbi z typowo chissańską manierą katego-
rycznego wypowiadania się w kwestiach militarnych.
Troy Denning
Janko5
229
-Może wie pan zatem, czy Jagged Fel został odnaleziony żywy? - zapytała Leia. -
Jak pan wie, w przeszłości był bliskim przyjacielem rodziny.
- Wiem również, że to „Sokół" był statkiem, który go zestrzelił
- odparł Formbi z goryczą.
- Więc ocalał? - zapytał Han.
- Tego nie powiedziałem, kapitanie Solo.
- Nie powiedziałeś? - eksplodowała Saba, odzywając się po raz pierwszy - Jaina
Solo będzie shenbitem przez co najmniej miesiąc!
- Nie rozumiem dlaczego. Odniosłem wrażenie, że ich związek rozpadł się na dłu-
go przedtem, zanim jej rodzice go zestrzelili.
- Formbi zamyślił się na chwilę. - Niestety, dowódca Fel nie został jeszcze odnale-
ziony. Jego boja ratunkowa nadaje z głębokiej szczeliny, niedostępnej dla statku ratun-
kowego. Wysłaliśmy specjalną ekipę, żeby go uratowała.
- Jedi mogliby pomóc - rzekł Luke. - Potrafimy wyczuć...
- Wasza pomoc nie będzie mile widziana - uciął Formbi. - Już zbyt wiele nas kosz-
towała.
- Przykro mi, że tak pan uważa - powiedział Luke. - Proszę dać mi znać, jeśli
zmieni pan zdanie.
- Nie zmienimy - zapewnił go Formbi.
- Tak czy inaczej, Jaina wciąż ma wiele sympatii dla dowódcy Fela. - Leia nie
wspomniała o Zekku. Chissowie mieli dość problemów z Dwumyślnymi bez wpląty-
wania partnera umysłu Jainy w sprawę romansu. - Kiedy ją z Hanem uratowaliśmy, jej
pierwsze pytanie było o sytuację Jaggeda. Jeśli znajdziecie go żywego przed pańskim
wyjazdem, proszę mu powiedzieć, że ona i jej towarzysz broni szybko wracają do
zdrowia. Jutro wyjdą ze szpitala.
- Nie rozumiem, dlaczego kapitan Fel miałby być tym zainteresowany. Oczywi-
ście, jeśli w ogóle go odnajdziemy. – Formbi spojrzał na Pellaeona. - Może pan zapew-
nić prezydenta Omasa, że grupa dyplomatów przybędzie wkrótce, aby oficjalnie sfina-
lizować traktat.
Po tych słowach Formbi wyłączył się i znikł z ekranu, pozostawiając zebranych w
sali konferencyjnej w nieco gorszym nastroju. .. chociaż właśnie wynegocjowali z po-
wodzeniem zakończenie wojny.
- Fajny facet - odezwał się po chwili Han i pokręcił głową z niesmakiem. - Nic
dziwnego, że Chissowie tak doskonale dogadują się ze swoimi sąsiadami.
- Tam, jak mi się zdaje, dobrosąsiedzkie relacje polegają na trzymaniu wszystkich
na odległość - mruknął Pellaeon.
W pomieszczeniu zapadła nieprzyjemna cisza... którą nagle przerwała Saba, wy-
szarpując miecz świetlny zza pasa Leii. Zrobiła to gwałtownie, przy okazji niszcząc
zapięcie. Przyzwyczajona do surowych ćwiczeń mistrzyni wykonywanych o dziwnych
porach Leia po prostu odwróciła się i skłoniła głowę, wiedząc, że zaraz dostanie burę,
że pozwoliła sobie ukraść miecz.
Ale bura nie nadchodziła. Leia podniosła wzrok i stwierdziła, że Barabelka ogląda
jej miecz z miną pełną dezaprobaty.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
230
- Mistrzyni... - odezwała się Leia.
- Jedi Solo, skąd masz ten miecz? - zapytała Saba.
- Zbudowałam go - wyjaśniła Leia. - Jakieś dwadzieścia lat temu.
Saba pogardliwie wydęła wargi.
- Ona tak właśnie myślała. - Wcisnęła miecz za własny pas i dodała: - To nic nie-
warta broń, niegodna twoich obecnych umiejętności. Nie będziesz jej używać.
- Co? - zdumiała się Leia. - Więc co mam zrobić, żeby dostać miecz?
Saba zamrugała oczami o pionowych źrenicach w demonstracji gadziej rozpaczy.
- Księżniczko Leio, jesteś świetnym Jedi dorównującym każdemu innemu Jedi w
zakonie. - Wskazała szponem puste miejsce przy pasie Leii. - Jak sądzisz, co powinnaś
zrobić, żeby mieć miecz?
Leia pojęła wreszcie, do czego zmierza Barabelka, i poczuła wypływający na
twarz rumieniec. Tak długo zajęło jej zrozumienie odpowiedzi!
- Powinnam zbudować nowy - rzekła. - Lepszy. Saba przymknęła oczy.
- Nareszcie. Luke się roześmiał.
- Gratuluję, Leio - powiedział. - To chyba oznacza, że powinnaś się uważać za
prawdziwego rycerza Jedi.
- Bez żartów! Prawdziwy rycerz Jedi? - Han objął Leię ramieniem i dodał: - Sam
nie wiem, co w tym takiego nadzwyczajnego. Mogłem ci to powiedzieć dawno temu.
Leia objęła go ramieniem i wspięła się na palce, żeby pocałować go w usta.
- Dzięki, pilociku. Nie znam nikogo, od kogo tak bardzo chciałabym to usłyszeć.
Pellaeon odchrząknął i spojrzał w sufit najwyraźniej nieco zażenowany. Odwrócił
się do Luke'a.
- To mi przypomina, mistrzu Skywalker, że miałem posłańca od prezydenta Oma-
sa. Pragnie on zorganizować spotkanie Rady Doradców możliwie jak najszybciej po
naszym powrocie. Gdybym był Bwua'tu, powiedziałbym, że spieszy się zalegalizować
nową pozycję Jedi w Sojuszu.
Han jęknął, Leia poczuła ukłucie w sercu. Powiedzieli Luke'owi, że podejrzewają
Omasa o zdradę misji. Niestety, nie mieli dowodów na zdradę prezydenta, a Luke nie
chciał naruszać delikatnych relacji pomiędzy Jedi a rządem, wysuwając bezpodstawne
oskarżenia. Poza tym, nawet jeśli Omas zdradził Solo, nie była to w gruncie rzeczy
zbrodnia, ponieważ działał dla dobra Sojuszu Galaktycznego.
Luke skinął tylko głową.
- Z przyjemnością przedyskutuję to z prezydentem Omasem - rzekł. - Ale oba-
wiam się, że Jedi wycofają się z Rady Doradców.
Sądząc z min na twarzach obecnych w sali, oświadczenie mistrza Jedi zaskoczyło-
by nawet admirała Bwua'tu. Wreszcie Pellaeon zapytał:
- Dlaczego?
- Ponieważ Jedi mają służyć, a nie rządzić - wyjaśnił Luke. -W Kolonii zobaczyli-
śmy, jak źle się dzieje, kiedy Jedi biorą w swoje ręce stery państwa. Nawet przy naj-
czystszych motywach.
-Ale rady Jedi są ważne i potrzebne! - sprzeciwił się Pellaeon. - Czasem mi się
zdaje, że jesteście jedynymi bezinteresownymi przedstawicielami w rządzie!
Troy Denning
Janko5
231
Luke podniósł dłoń, aby uspokoić admirała.
- Sojusz Galaktyczny zawsze będzie mógł skorzystać z naszych rad - zapewnił. -
Zamierzam stworzyć nową radę Jedi, aby pomogła w prowadzeniu zakonu. Będę prze-
kazywał jej sugestie prezydentowi Omasowi.
Deklaracja spotkała się z pełnym zdumienia milczeniem. Zasługiwałaby na taką
reakcję, zdaniem Leii, gdyby był jakikolwiek inny sposób utrzymania zakonu Jedi w
całości.
Wreszcie Pellaeon rzekł:
- Ta organizacja może działać, oczywiście tak długo, jak długo ty będziesz stał na
jej czele. Ale co się stanie, kiedy będziesz nieobecny?
Spojrzenie Luke'a na chwilę straciło ostrość, Leia miała wrażenie, że brat patrzy
teraz w daleką, daleką przyszłość.
- Dobre pytanie - rzekł mistrz Skywalker. - Sam chciałbym znać odpowiedź.
Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów
Janko5
232
P O D Z I Ę K O W A N I A
Wielu ludzi uczestniczyło w tworzeniu tej książki w większym lub mniejszym stop-
niu. Szczególne podziękowania należą się: Andrii Hayday za rady, zachętę, krytykę i
jeszcze o wiele więcej, Jamesowi Luceno za burzę mózgów i pomysły, Enriąue Guerrero
za znakomite sugestie, Shelley Shapiro i wszystkim innym ludziom z DelRey, którzy
sprawili, że pisanie stało się radością, zwłaszcza Keithowi Claytonowi, Colleen Lindsay
i Colette Russen; dziękuję także Sue Rostoni i wspaniałym ludziom z Lucasfilmu,
zwłaszcza Howardowi Roffinanowi, Amy Gary, Lelandowi Chee i Pablowi Hidalgo.
I oczywiście George 'owi Lucasowi za to, że podzielił się z nami swoją galaktyką.