Musimy porozmawiać
Kochać kogoś, to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych.
F. Mauriac
I
Gdyby ktokolwiek poprosił Branwen, by zrobiła ranking najgorszych stwierdzeń, jakie zdarzyło się
jej słyszeć, to z pewnością „Musimy porozmawiać” zajmowałoby naprawdę wysoką lokatę.
Mogłoby zostać pobite jedynie przez „Zobaczymy, co ma do powiedzenia na ten temat panna
Malvern” w wykonaniu profesora Snape’a.
„Musimy porozmawiać” miało coś, czego Branwen szczerze nie znosiła – zapowiedź kłopotów. Nie
zdarzyło się jeszcze, żeby po tym stwierdzeniu ktoś dawał jej tysiąc galeonów, mówił, że dostała
same „W” na egzaminach, czy proponował podróż dookoła świata. Nie, ta wypowiedź była
zarezerwowana tylko na te okazje, gdy zdarzyło się, lub miało się zdarzyć, coś nieprzyjemnego.
Wtedy wyskakiwało jak diabeł z pudełka, niszcząc ten ukochany i jakże rzadki w Hogwarcie
spokój.
– Branwen… – zaczęła niska, jasnowłosa dziewczyna o błękitnym spojrzeniu małego szczeniaka.
– Tak, Fiono? – odparła, nie podnosząc nawet głowy znad książki do zielarstwa.
– Wiesz… myślę, że… chyba musimy porozmawiać.
Branwen natychmiast spojrzała na przyjaciółkę. Fiona była czymś bardzo zaniepokojona, bo
przygryzała nerwowo kciuk i miała wyraz twarzy, który wskazywał, że zdarzyła się jakaś tragedia.
– Coś się stało? – zapytała, choć w głębi duszy już znała odpowiedź.
– Lepiej jak ci pokażę.
#
Branwen ze skupieniem lustrowała wnętrze Wielkiej Sali i wszystkich w niej siedzących. W końcu
jej spojrzenie zatrzymało się na jednej osobie, którą obserwowała przez dłuższą chwilę.
– Co mu zrobiłaś? – zapytała rzeczowo Fionę.
– Chciałam tylko, żeby zwrócił na mnie uwagę. Naprawdę nie sądziłam, że tak to się skończy. –
Nerwowo obgryzała paznokcie.
– Rzuciłaś na niego jakiś urok? – Nie ustępowała Branwen.
– Z urokiem nie byłoby szans, jest na to za dobry i od razu by się zorientował. Na początku
chciałam podać mu amortencję, ale znikąd nie mogłam jej dostać, a sama wolałam jej nie robić, bo
jeszcze bym go otruła. Wiesz, jaka jestem z eliksirów, zawsze coś skopię. W końcu dostałam napój
miłosny od Weasleyów. Mówili, że to jakiś ich specjalny środek – westchnęła ciężko
Branwen spojrzała na Fionę, jakby ta nagle przemieniła się w kosmitę, albo coś równie dziwnego.
– Napój miłosny od Weasleyów! – Pociągnęła ją za szatę na korytarz. – Czyś ty oszalała?! W
sierpniu skończyłaś siedemnaście lat, a rozsądku masz tyle, jakbyś miała dwa!
– Przepraszam – jęknęła żałośnie. – Nie wiem, co mnie naszło. Chciałam tylko, żeby zwrócił na
mnie uwagę. – Widać było, że za chwilę się rozpłacze.
Wzburzona Branwen próbowała się skoncentrować. Wyjrzała jeszcze raz przez drzwi, by przyjrzeć
się „ofierze” Fiony. Mężczyzna ewidentnie był pod wpływem jakiegoś świństwa, bo tylko to mogło
tłumaczyć błogi uśmiech na jego bladej twarzy i rozmarzone, czarne oczy. Miała wrażenie, że przy
każdym łyku kawy, drży mu lekko ręka, jak gdyby z trudem powstrzymywał kłębiące się w nim
emocje.
Branwen bała się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby obiekt jego uczuć wszedł właśnie na
salę. Jednego była pewna, nikt nie zapomniałby tego dnia, a już w szczególności Snape. To byłaby
jego całkowita kompromitacja.
– Fiona, dlaczego nie możesz wybierać sobie bardziej osiągalnych miłości? – Branwen westchnęła
ciężko i ruszyła w kierunku Pokoju Wspólnego Krukonów.
#
O tym, że Fiona jest zadurzona, Branwen wiedziała już od dawna. Przyjaciółka osobiście jej to
wyznała, kiedy siedziały na błoniach w ciepłych promieniach wrześniowego słońca. Branwen, w
cieniu jednego z klombów, przeglądała notatki do astronomii, a stojąca nad nią Fiona podskakiwała,
chcąc zerwać jak najwięcej żółtych i czerwonych liści. W końcu, zadowolona ze swojego
„bukietu”, usiadła obok Branwen.
– Zakochałam się – powiedziała, patrząc na swoje dłonie.
Malvern spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Jej przyjaciółce zdarzało się czasem
wyolbrzymiać zwykłe zauroczenie do przesadnych rozmiarów – najwyraźniej tak było i teraz.
– On jest taki niesamowity. Nigdy nie spotkałam takiego człowieka. – Fiona zaczęła zatapiać się w
marzeniach. – Ma takie przenikliwe, czarne oczy. Patrzy na ciebie i czujesz, że on wie o tobie
wszystko. A jego dłonie są takie piękne. I jeszcze ta czerń, w której chodzi. To tak do niego
pasuje… – westchnęła z rozmarzeniem.
Branwen, przysłuchująca się uważnie słowom Fiony, patrzyła na nią z coraz większym niepokojem.
Obraz, który podsuwała jej wyobraźnia, był nie tyle niewiarygodny, co niedorzeczny. Zupełnie nie
mieściło jej się w głowie, jak Fiona Walton, Puchonka z krwi i kości, maskotka Hufflepuffu,
przypominająca małego, słodkiego kotka mogła zakochać się w tym… potworze. Może i była
lekkomyślna, ale nie głupia. Branwen nie wiedziała, co mogło sprawić, że przyjaciółka poczuła coś
do tego przerośniętego nietoperza, tego sadystycznego socjopaty, który szampon widział chyba
jedynie na obrazku.
– Fiona… – przełknęła z trudem ślinę, czując, że zasycha jej w gardle. – Czy ty masz na myśli…
profesora Snape’a?
Dziewczyna drgnęła i ze zdziwieniem spojrzała na Malvern.
– Jakiego Snape’a? – Była wyraźnie zaskoczona. – Przecież ja mówię o Vailu Eliocie.
Branwen głęboko odetchnęła i uświadomiła sobie, że czekając na odpowiedź, wstrzymała oddech.
Ulga, jaką odczuła, sprawiła, że dopiero po chwili dotarła do niej inna niepokojąca myśl: „Kim jest
ten Vail Eliot?” Gdzieś to nazwisko już spotkała, ale gdzie? Ignorując rozmarzoną Fionę, próbowała
przyporządkować odpowiednią twarz do nazwiska. Wiedziała, że już na wstępie może skreślić
Ślizgonów. Fiona ich strasznie nie znosiła, a Księcia Slytherinu, Dracona Malfoya, nazywała kiedyś
„cholernym, narcyzowatym dupkiem” i Branwen musiała przyznać, że było to stwierdzenie
dosadne, ale słuszne.
Gryffindor też raczej nie wchodził w grę. Co prawda Puchoni jako tako tolerowali Gryfonów, ale
Fiona raz czy dwa ostro skrytykowała ich tendencje do szaleńczej brawury. Branwen nie mogła się
kłócić. Już na pierwszym roku stwierdziła, że Tiara Przydziału wybiera uczniów do domu Godryka
nie tylko ze względu na ilość ich odwagi, ale również szczęścia. Ci, którzy posiadali mało
szczęścia, byli odważni tylko raz, bo później mieli problemy ze spełnieniem pewnych koniecznych
warunków do dalszych wiekopomnych czynów przez brak rąk czy nóg.
„No dobrze” – pomyślała – „W takim razie pozostali już tylko Krukoni i Puchoni” - Zastanowiła się
chwilę. Z całej plejady twarzy wyłoniła się wreszcie ta poszukiwana. Rzeczywiście opis się
zgadzał, choć Eliota w żaden sposób nie dało się porównać do Snape’a. Vail co prawda miał czarne,
sięgające ramion włosy, jednak bardzo o nie dbał i zazwyczaj spinał, żeby nie przeszkadzały mu w
czytaniu. Ciemne, przenikliwe oczy bardzo przypominały oczy Severusa, ale nie było w nich tego
charakterystycznego dla Mistrza Eliksirów chłodu. Obydwaj byli bladzi i chodzili w czerni, ale
Snape miał cerę ziemistą i niezdrową, a Vail był po prostu blady.
Branwen nie zdziwiła się, że Eliot zwrócił uwagę Fiony. Można było powiedzieć o nim naprawdę
wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest brzydki. Co ciekawe wydawało się, że on wcale nie zdaje
sobie z sprawy, że może podobać się kobietom. Albo mężczyznom - w zależności od preferencji.
Sam również wydawał się mało zainteresowany zarówno jedną jak i drugą płcią. Zawsze
pochłaniały go jakieś inne zajęcia. To trzeba było nauczyć się do testu z transmutacji, to wesprzeć
drużynę Krukonów po koszmarnym meczu z Gryfonami, to odpisać na listy od rodziny, to
przeczytać jakąś ważną książkę na numerologię… I tak bez końca.
Dziewczyny i kilku chłopców o odmiennych upodobaniach, po pogodzeniu się ze śmiercią Cedrica,
uznało Vaila za jego następcę i dostawało powoli histerii, że nie zwraca uwagi na ich zabiegi i
aluzje.
– Fiona. – Branwen pociągnęła ją za szatę, wyrywając w ten sposób z zamyślenia. – Rozumiem, że
ci się podoba, ale czy ty podobasz się jemu?
Dziewczyna zamyśliła się, przymrużając duże, błękitne oczy.
– Zrobię wszystko, co się da, żeby się we mnie zakochał.
– Mam tylko nadzieję, że nie skończy się na kłopotach i nikogo nie trzeba będzie ratować –
zażartowała Malvern.
Ponad trzy miesiące później pożałowała, że nie ugryzła się wtedy w język.
II
W Pokoju Wspólnym Krukonów Branwen i Fiona próbowały wymyślić jakiś plan działania.
Wszyscy przezornie trzymali się z dala od zajmowanej przez nie kanapy. Krukoni doskonale znali
Branwen i wiedzieli, że ta siódmoroczna o szarym spojrzeniu i czarnych, zaplecionych w warkocz
włosach zgotuje im piekło na ziemi, jeżeli będę przeszkadzać jej w jakiejś ważnej rozmowie lub,
chroń Merlinie, w trakcie uczenia się do jakiegoś testu. W takiej sytuacji najbezpieczniej było
utrzymywać się w pewnej odległości, co gwarantowało spokojne przeżycie do następnego dnia.
Istniały tylko dwie osoby, które nie przestrzegały tej zasady bezpieczeństwa. Pierwszą z nich była
Fiona Walton, Puchonka z usposobieniem pluszowego misia, której udało się podbić serca
wszystkich Krukonów, tak, że bez oporów wpuszczali ją do ich Pokoju Wspólnego, a czasem nawet
podawali aktualne hasło, by mogła wejść sama, bez czekania przed wejściem. Drugą osobą był
Rufus Wells, jeszcze większy niż Branwen mól książkowy, któremu naprawdę bez znaczenia było,
gdzie siedzi podczas czytania, byleby było w miarę cicho i nie świecono mu po oczach.
– Opowiedz mi, jak podałaś Vailowi eliksir – poprosiła Malvern.
– Mówiłam już ze sto razy – jęknęła Fiona.
– No to opowiedz sto pierwszy. To ważne. – Branwen zmarszczyła szerokie czoło, co było oznaką
zniecierpliwienia. Fiona wolała się nie sprzeciwiać, zwłaszcza, że przyjaciółka była zdenerwowana.
– Wstałam dzisiaj wcześnie, bo chciałam pouczyć się na zielarstwo. Poszłam do Wielkiej Sali, żeby
się czegoś napić, a w środku, oprócz paru Gryfonów i Krukonów, w tym Vaila, nie było nikogo. No
to przysiadłam się do niego, że niby chcę napić się kawy, bo akurat obok niego stał pełen dzbanek.
Pogadaliśmy chwilę. Później on zaczął przeglądać notatki z obrony przed czarną magią, a ja miałam
już wyciągnąć zielarstwo, gdy przypomniałam sobie o tym eliksirze miłosnym, co go dostałam od
Weasleyów. Pomyślałam, że drugiej takiej okazji pewnie nie będzie i kiedy nie patrzył, dolałam mu
mikstury do kubka. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że gdy tylko Vail wypił kawę, do Sali,
nie wiadomo dlaczego, wpadł Snape i ludzie, zupełnie zdziwieni, odwrócili się w jego stronę. No a
potem było już za późno...
– Vail rzucił się na Snape’a? – spytała Branwen.
– Nie. Siedział otępiały i nie słyszał nawet, co do niego mówiłam. Natomiast Snape powiedział
tylko coś Ślizgonom i zniknął. I muszę ci powiedzieć, że dobrze się stało, bo jak tylko wyszedł, Vail
się ocknął i chciał pobiec za nim.
– A co zrobiłaś z resztą eliksiru?
– Jak wstałam, żeby go zatrzymać, upadła mi butelka i stłukła się. Nie pomyślałam wtedy, żeby
pozbierać resztki.
Branwen skrzywiła się z niezadowoleniem. Na początku miała nadzieję, że eliksir był zwykła
amortencją, ewentualnie czymś wzmocnioną, ale Eliot w ogóle nie zareagował na antidotum.
Doszło wręcz do chwilowego pogorszenia jego stanu. Dziewczynę wciąż pobolewała głowa od tych
jego jęków i zapewnień o miłości do Snape’a.
Sytuacja była tym trudniejsza, że nie mając fiolki nie mogła określić, co Fiona podała Vailowi ani
jak długo to coś będzie działać. W najgorszym wypadku objawy mogły nie ustępować tygodniami.
Już sobie wyobrażała, jakich głupot mógł narobić przez ten czas i jakie mogły być tego
konsekwencje. Szlabany były drobnostką przy usunięciu ze szkoły.
Gdyby nawet zorientowano się, że jest pod wpływem mikstury, to pewnie Fiona zostałaby
wyrzucona za testowanie niezidentyfikowanych eliksirów na uczniach. A jeżeli nie byłby to
bezpośredni powód usunięcia Walton, to zsumowałby się z innymi jej potknięciami oraz wpadkami
i ostatecznie dał podobny skutek. Było to teraz, w czasach Dolores Umbridge, Wielkiego
Inkwizytora Hogwartu, praktycznie pewne.
W najlepszym wypadku i Vail, i Fiona zostaliby w szkole, ale za to z pałającym chęcią zemsty
Snape’em - człowiekiem, który nawet bez tego doprowadzał ludzi na skraj załamania nerwowego.
Malvern przez jakiś czas rozważała, czy nie powiadomić o wszystkim profesora Flitwicka albo
innego nauczyciela, ale ostatecznie zrezygnowała. I tak wszyscy wcześniej czy później poszliby
prosić o pomoc Snape’a, a ten z pewnością wykorzystałby to do pastwienia się nad Walton.
Sytuacja wydawała się być beznadziejna.
Pewnie gdyby chodziło o kogoś innego Branwen dawno by zrezygnowała, ale zrozpaczona i
załamana Fiona była jej najlepszą przyjaciółką i wyglądała tak żałośnie, że od razu robiło się jej żal.
Jednak mimo największych chęci żaden pomysł nie przychodził Malvern do głowy. Pocieszeniem
było, że eliksiry mieli dopiero następnego dnia, więc przy odrobinie szczęścia dziewczyny były w
stanie utrzymać Vaila z dala od Snape’a. Pytanie jednak brzmiało, na jak długo?
Po godzinnych rozważaniach postanowiły, że Fiona pójdzie przepytać bliźniaków co do tego
eliksiru miłości, natomiast Branwen przeszuka bibliotekę i spróbuje znaleźć jakieś antidotum.
#
– Nic nie ma! – Branwen z rozgoryczeniem zamknęła opasły tom „Antidotów dużych i małych”,
wzbijając przy tym w powietrze tumany kurzu. – Przejrzałam „Najpopularniejsze eliksiry”,
„Eliksiry na miłość”, „Alchemię miłości”, nawet „ Zaczarowany kociołek” i nic. Wszędzie to samo,
same receptury i żadnych antidotów – stwierdziła, odgarniając z twarzy niesforne czarne kosmyki,
które wymknęły się z długiego warkocza. Na twarzy pozostały szare smugi kurzu.
– A ty czego się dowiedziałaś? – zapytała, biorąc niechętnie kolejną książkę z wielkiego stosu
znajdującego się na stole.
– Rozmawiałam z George’em albo Fredem, nie wiem, nie rozróżniam ich. – Fiona podparła brodę
ręką i wykrzywiła usta. – Tak czy inaczej powiedział mi, że nie ma pojęcia, co to mogło być.
Wspomniał, że to należało do jednego z wcześniejszych „projektów”, kiedy jeszcze
eksperymentowali na eliksirach miłosnych.
– Genialnie – skwitowała kwaśno Branwen, przewracając kolejne strony. Nagle zatrzymała się na
jednej. Odgarnęła ze zniecierpliwieniem kolejny kosmyk, który wpadł jej do oka i zaczęła
wczytywać się w jakąś recepturę. – Chyba coś mam – powiedziała, nie odwracając wzroku od
strony, jakby bała się, że ta może zniknąć.
Fiona, która od dłuższej chwili przypatrywała się jej z niepokojem, pochyliła się nad przeglądaną
przez przyjaciółkę książką. Niestety litery były zbyt drobne, by mogła odczytać je znad ramienia
Malvern.
– Eliksir Pełnego Oczyszczenia – przeczytała Branwen. – „Eliksir ten oczyszcza krew ze
wszystkich słabszych trucizn i niektórych eliksirów przemiany. Znosi działanie esencji szaleństwa,
rozkojarzenia, amortencji i innych eliksirów miłosnych”. Fiona! – Na jej twarzy pojawił się wyraz
triumfu. – To jest dokładnie to, czego szukałyśmy. Cokolwiek podałaś Vailowi, Eliksir Pełnego
Oczyszczenia sprawi, że przestanie działać.
Fiona ucieszyła się na te słowa.
– Co potrzebujemy? – zapytała, a w jej głosie nie trudno było wychwycić nutkę ulgi.
Branwen ponownie pochyliła się nad książką.
– Nalewka z piołunu… z tym nie będzie problemu… mięta… z tym tym bardziej… sproszkowany
ogon ognistej salamandry… gdzieś powinnam mieć jeszcze uncję… zdobycie tego może stanowić
trudność – powiedziała, pokazując palcem ostatni składnik z długiej listy. – Liobelia. Czytałam
gdzieś o niej. To rzadka, trująca roślina. Nie mam pojęcia, skąd ją weźmiemy. O Merlinie! –
stęknęła, czytając opis przyrządzania mikstury. – To jest bardziej zaplątane niż kłębek wełny. Tak
skomplikowanego eliksiru nie widziałam od czasu, gdy pisałam wypracowanie na temat
veritaserum. Na szczęście ten przygotowuje się przez jeden dzień, a nie miesiąc.
– To co robimy? – zapytała Fiona łamiącym się głosem.
– Na początek wyślemy sowę na Pokątną z pytaniem, czy jest szansa dostania odrobiny liobelii.
Później zaczniemy martwić się resztą.
– To ja lecę wysłać sowę – rzuciła Fiona i wybiegła z biblioteki.
Branwen poskładała pozostałe książki i z wielkim tomem pod pachą ruszyła do wieży Ravenclawu,
gdzie czekały na nią ważne notatki do przejrzenia.
#
Krukoni już dawno położyli się do łóżek, pozostawiając Pokój Wspólny do dyspozycji Branwen.
Nawet Rufus Wells w końcu pozbierał swoje rzeczy i poszedł do siebie. Branwen szczerze mu
zazdrościła, bo sama też już dawno by się położyła, ale przez całe to zamieszanie z Fioną nie miała
czasu pouczyć się transmutacji i eliksirów. Na szczęście w przypadku transmutacji potrzebny
materiał miała już opanowany, znacznie gorzej wyglądała sytuacja z eliksirami. Snape z pewnością
nie przegapi okazji, by szczegółowo przepytać ją z działania i zastosowania eliksiru pobudzającego,
o którym mieli przeczytać.
Ziewnęła, aż zabolało ją za uszami. Sprawdziła, ile stron zostało jej jeszcze do końca rozdziału i z
zadowoleniem stwierdziła, że tylko cztery. Już miała pogrążyć się w dalszej lekturze, gdy kątem
oka zauważyła jakiś dziwny cień przy ścianie. Zadziałała automatycznie – odrzuciła książkę, która
głucho uderzyła o podłogę i poderwała się z kanapy, celując różdżką w zakapturzoną postać.
– Nie próbuj się ruszyć – zagroziła, omijając stół i podchodząc do niespodziewanego „gościa”.
Kimkolwiek była ta osoba, chyba musiała zorientować się, że ma małą szansę na ominięcie
Branwen, bo zamiast uciekać, ściągnęła kaptur.
– Vail?! Ale mnie przestraszyłeś – odetchnęła, opuszczając różdżkę. – Co ty tu robisz o tej porze?
– Ja… muszę się z kimś spotkać – odpowiedział, niepewnie starając się na nią nie patrzeć.
Branwen chwilę przyglądała się jego ciemnym, praktycznie czarnym oczom, wyraźnie zasnutym
mgłą i twarzy o wyrazie udręczonego kochanka. Podniosła różdżkę.
– A z kim masz się spotkać? – zapytała, choć znała już odpowiedź.
– Ze Sn… to znaczy nie mogę powiedzieć – odparł szybko.
Malvern już sobie wyobrażała, jak bardzo szczęśliwy musiałby być Snape, gdyby Vail zaczął się do
niego dobijać o pierwszej nad ranem. Jeżeli skończyłoby się tylko na szlabanach, to można by to
uznać za cud.
– Vail, wracaj do łóżka – starała się mówić spokojnie.
– Muszę go zobaczyć! – jęknął tak boleśnie, że Branwen miała wrażenie, iż chłopak zaraz się
rozpłacze.
– Nawet nie sądź, że cię stąd wypuszczę – jej ton sugerował, że tylko absolutni szaleńcy
zdecydowaliby się z nią zadrzeć.
Vail, będąc w rozpaczliwej sytuacji, gdyż z jednej strony wzywała go miłość jego życia, a z drugiej
groziła mu jedna z lepszych siódmorocznych, nie wiedział, co zrobić. W końcu postanowił iść za
głosem swojego serca. Przeliczył się jednak sądząc, że Branwen żartowała, czego dowodem był
choćby czerwony promień, który uderzył go w pierś i powalił na ziemię.
– Wybacz Vail, sam mnie do tego zmusiłeś. Pewnie i tak byś mi nie uwierzył, gdybym ci
powiedziała, że to dla twojego dobra – westchnęła ciężko.
Mruknęła pod nosem Mobilicorpus i ruszyła w stronę męskiego dormitorium, a lewitujący niczym
wielki balon Vail za nią. Dwa wprawne machnięcia różdżką wystarczyły, by Eliot, co prawda
sztywny i nie bardzo wiedzący, co się z nim dzieje, znalazł się w łóżku.
– Co jak co, Fiona, ale zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nocne odwiedziny w męskim
dormitorium – rzuciła gorzko i nie mając już nic więcej do zrobienia, ruszyła skończyć rozdział.
III
Poranki zawsze były dla Branwen trudne. Mieszkanie w jednym pokoju z Abeliną i Nelly Graves
oraz Emily Lessel wymagało niewyobrażalnych wprost pokładów cierpliwości, ponieważ wszystkie
trzy miały zwyczaj wstawać skoro świt, nie dając tym samym innym możliwości dłużej pospać.
Oczywiście miało to swoje plusy. Przede wszystkim Branwen była pewna, że nigdy nie zaśpi na
lekcje. Z drugiej jednak strony bywały dni, kiedy miała ochotę po prostu wyć z powodu tak
wczesnej pobudki. Jedyną rzeczą, jaka mogła ją wtedy „uratować” i postawić na nogi, była kawa.
Najlepiej z dodatkiem cynamonu i imbiru, dzięki którym napój nabierał niepowtarzalnego aromatu i
smaku.
Zaspana Branwen, praktycznie nie patrząc, co na siebie wkłada, z na wpół zamkniętymi oczami
poczłapała do Wielkiej Sali. Nie musiała nawet się rozglądać za kawą, bo sam zapach zaprowadził
ją do „źródła”. W pierwszym odruchu miała ochotę napić się jej prosto z dzbanka, ale na szczęście
w ostatniej chwili się opamiętała. Ręką drżącą jak u nałogowego alkoholika nalała kawy do
niewielkiej, porcelanowej filiżanki. Pierwszy łyk smakował wybornie, przynosząc oczekiwane
efekty. Wielka Sala przestała być zbiorem rozmazanych kształtów, a myśli nabrały klarowności. Z
zaciekawieniem rozejrzała się wokół. Jak zwykle pierwsi na śniadanie wstawali Krukoni,
korzystając z okazji, by coś jeszcze powtórzyć przed lekcjami. Po Krukonach do Sali docierali
Gryfoni, jak zawsze hałaśliwi i roześmiani, a za nimi Puchoni, cichsi, ale też ożywieni. Natomiast
Ślizgoni przychodzili dużo później, praktycznie tuż przed wyznaczoną porą. Branwen
podejrzewała, że w ten sposób chcieli pokazać innym, że poranne wstawanie nie jest dla takich
osób jak oni. Zerknęła na stół nauczycielski. Po środku siedział profesor Dumbledore w turkusowo
– błękitnych szatach i odwiecznych okularach – połówkach, umieszczonych na zakrzywionym
nosie. Obok niego profesor McGonagall, jak zawsze wyprostowana, z elegancją damy dworu
popijała herbatę. Dalej profesor Sprout dyskutowała żywo z Hagridem, a siedzący obok nich na
specjalnym krześle profesor Flitwick spokojnie jadł tosta z dżemem wiśniowym. Nagle podniósł
głowę i uśmiechnął się do patrzącej na niego Branwen. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Ze
wszystkich nauczycieli właśnie profesora Flitwicka lubiła najbardziej i była wdzięczna losowi, że to
on był opiekunem Ravenclawu.
Przy stole brakowało dwojga nauczycieli: profesor Trelawney i profesora Snape’a. W przypadku
profesor Trelawney nie było to nic nowego. Opuszczała swoją wieżę tak rzadko jak tylko mogła i
Branwen podejrzewała, że najchętniej w ogóle by z niej nie wychodziła. Natomiast profesor Snape
miał zwyczaj przychodzić w ostatniej chwili i wychodzić jako jeden z pierwszych. Nie zdziwiłoby
ją, gdyby w ten sposób chciał pokazać innym swoją pogardę i wyższość.
Branwen rozejrzała się po stole Krukonów w poszukiwaniu Vaila. Miała nadzieję, że może eliksir
przestał działać i cały plan okaże się już niepotrzebny. W końcu wypatrzyła go kawałek dalej. Eliot
siedział z nisko zwieszoną głową, tępo wpatrując się w szklankę z sokiem dyniowym. Wydawał się
tak przybity i zrozpaczony jak człowiek, któremu nagle zawalił się cały świat i teraz planuje
samobójstwo. Jakąkolwiek nadzieję, że to dziwaczne uczucie Vaila przejdzie samo, a przynajmniej,
że przejdzie w najbliższym czasie, można było sobie odpuścić.
Branwen miała wrażenie, że całe wieki wpatrywała się w wejście do Wielkiej Sali, czekając, aż
przejdzie przez nie Snape. W końcu po kwadransie, długim jak sama wieczność, przyszedł i
pewnym, spokojnym krokiem, powiewając czarną szatą, ruszył w stronę stołu nauczycielskiego.
Szybko spojrzała na Vaila, którego twarz nagle się rozpogodziła i zaczęła wręcz jaśnieć
wewnętrznym światłem. Gapił się na Severusa jak głodny na smakowity kawałek mięsa albo
zagorzały fan na swojego idola. Brakowało już tylko tego, żeby zaczął się ślinić na jego widok.
Malvern wiedziała, że to śniadanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Trzeba wręcz
przyznać, że tylko walentynkowe wymysły profesora Lockharta były większą torturą. Dziewczyna
prawie cały czas obserwowała Vaila w obawie, że ten może zrobić coś głupiego. Na szczęście był
zbyt zajęty jedzeniem i odpowiadaniem na nie kończące się pytania Briana Howardsa i Jimmy’ego
Foresta, by mieć czas gapić się jeszcze na Mistrza Eliksirów. No, przynajmniej tyle, ile pewnie by
sobie życzył. Kiedy w końcu wyszedł z Sali, a właściwie został wyciągnięty przez kolegów,
Branwen wyraźnie odetchnęła. Z zaciekawieniem spojrzała na Snape’a i zamarła.
Patrzył na nią.
Miała wrażenie, jakby czarne oczy przewiercały ją na wylot. Szybko odwróciła głowę, udając, że
szuka czegoś w torbie. Z tego powodu nie dostrzegła, że przygląda się jej ktoś jeszcze. Bardzo
dyskretnie, ale nieustannie. Błękitne jak wypłowiałe niebo oczy obserwowały ją znad grubych,
srebrnych oprawek, wychwytując każdą, nawet najmniejszą zmianę na twarzy Malvern i bez trudu
zauważając jej zdenerwowanie.
#
Fiona znalazła Branwen przed salą profesora Binnsa. Dla bezpieczeństwa przyjaciółki oddaliły się
kawałek, aby żaden Krukon czy Gryfon ich nie podsłuchał.
– Dostałaś odpowiedź? – zapytała niecierpliwie Malvern.
– Tak, ale napisali, że nie mają lob…lion…
– Liobelii – podpowiedziała.
– No właśnie… że nie mają, ale dostaną za jakieś trzy tygodnie – stwierdziła załamana Fiona.
– Za trzy tygodnie! – przeraziła się Branwen.
Wystarczyło spojrzeć na Vaila by przekonać się, że tak długo nie mogą czekać. Musiały mu podać
jak najszybciej jakieś antidotum, bo Eliot był nieobliczalny. W każdej chwili mógł zrobić jakąś
straszną głupotę, za którą Umbridge i Snape by go wyrzucili.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uczniowie zaczęli już wchodzić do klasy.
– Dobra, zastanowię się nad tym – rzuciła. – Teraz muszę iść na historię magii. Spotkamy się za
dwie godziny.
Fiona kiwnęła głową i pognała na numerologię, a Branwen, chcąc nie chcąc, weszła do sali z
innymi Krukonami. Po raz pierwszy w swoim osiemnastoletnim życiu dziewczyna cieszyła się, że
lekcje profesora Binnsa są tak nudne i przewidywalne. Senna atmosfera sprawiała, że praktycznie
wszyscy leżeli na stolikach albo śpiąc, albo tępo wpatrując się przed siebie. Niestety dwie spokojne,
w miarę bezpieczne godziny w końcu minęły i teraz miało zacząć się prawdziwe piekło. Branwen
czuła, że na jej nerwach można grać jak na strunach gitary. Czujna jak zwierzątko osaczone przez
drapieżnika ruszyła w stronę lochów Snape’a. Wpompowywana do krwi adrenalina sprawiała, że
oddech miała szybszy, a twarz zrobiła się kredowobiała. Oto stawała przed zadaniem do wykonania
i jedyną bronią, jaką miała, był jej umysł.
Weszła do lochu, nie spuszczając wzroku z Eliota. Widząc, że staje przy jednym ze stołów, pędem
ruszyła w jego stronę, prawie przewracając przy tym Cornera. Zajęła miejsce obok Vaila, udając, że
nie zauważyła Marietty, która chciała się do niego przysiąść ani Briana i Jimmy’ego, z którymi
Eliot zawsze pracował na eliksirach. Na zdziwione spojrzenie Vaila odpowiedziała wymuszonym
uśmiechem, dając jednocześnie znak Fionie, by się do nich przysiadła. Branwen rozglądała się po
pomieszczeniu, planując następne kroki jak strateg przed decydującą bitwą. Howards i Forest
usiedli obok Cornera, a Edgecombe zajęła miejsce przy Chang i teraz groźnie łypała na Malvern,
chcąc dać do zrozumienia, że co jak co, ale tego jej nie zapomni. Dziewczyna ją jednak
zignorowała. Miała w końcu ważniejsze sprawy na głowie niż napalona na Vaila siedemnastolatka.
Trzask zamykanych drzwi natychmiast uciął wszystkie rozmowy. Snape, powiewający długą,
czarną szatą, podszedł do katedry i, patrząc na nich z nieukrywaną wzgardą, powiedział:
– Dzisiaj macie przygotować eliksir pobudzający i jeżeli nie okazaliście się większymi ignorantami
niż zazwyczaj, to powinniście znać przepis – skrzywił się. – Konieczne ingrediencje znajdziecie w
kredensie – tu drzwiczki wspomnianego mebla otworzyły się z trzaskiem. – Ale takim inteligentom
chyba nie muszę o tym przypominać? – Każde słowo wprost ociekało jadem.
Branwen obrzuciła Severusa zimnym spojrzeniem, nakazując sobie spokój. To nie Snape był ważny,
ale Eliot i rozpraszanie uwagi było absolutnie niewskazane. Rzuciła okiem na przepis, upewniając
się, czy ma potrzebne komponenty. Eliksir pobudzający nie był trudny w przygotowaniu, a jedyną
rzeczą, na którą trzeba było zwrócić uwagę, to kolejność dodawania składników. Nie stanowiło
więc problemu, by mogła w trakcie przyrządzania mikstury pilnować Vaila, który, zgodnie z
przewidywaniami dziewczyny, zaczął zachowywać się bardzo podejrzanie. Nie chodziło o to, że
gapił się na Snape’a z wyrazem twarzy człowieka, który właśnie spotkał najcudowniejszą i
najpiękniejszą istotę na ziemi ani o to, że nie zwracał uwagi na składniki wrzucane do kociołka, ale
o fakt, że Eliot zdawał się nieustannie zbliżać do brzegu stołu, przy którym za chwilę miał przejść
Mistrz Eliksirów. Trzeba było jakoś temu zaradzić.
– Vail, nie pokroiłbyś mojego imbiru? – spytała Branwen.
Spojrzał na nią wyraźnie skołowany.
– Pokroić? Tak, jasne… – zgodził się i prawie nie patrząc na to, co robi, zaczął masakrować korzeń.
– Vail, uważaj, pokaleczysz się – w jej głosie zabrzmiała fałszywa troska.
Chłopak spojrzał ze zdziwieniem na ręce jakby chciał sprawdzić, o co może jej chodzić.
– A tak, rzeczywiście. Proszę – wcisnął Branwen pokrojony imbir i powrócił do wlepiania oczu w
odwróconego tyłem nauczyciela.
Snape krytykował właśnie eliksir Cho Chang, która znajdowała się zaledwie trzy stoły od nich.
– Vail, ekstrakt z ciemiernika dodaje się na końcu – zauważyła Malvern.
Zamarł ze wzniesioną butelką. Po chwili odłożył ją i rozejrzał się za potrzebnym składnikiem,
odwracając tym samym wzrok od Mistrza Eliksirów, co było głównym celem Branwen. Severus
tymczasem przeszedł obok pracującego dwa stoły dalej Rufusa, całkowicie go ignorując. Nie było
w tym nic dziwnego. Jego mikstury zawsze były idealne i nawet Snape nie mógł nic im zarzucić.
Wellsowi udawało się nawet coś tak niesamowitego jak dostawanie u niego „W” z wypracowań i
egzaminów.
Branwen z coraz większym napięciem patrzyła, jak Terry Boot, pracujący przy stole obok,
wysłuchuje złośliwości na temat zawartości swojego kociołka. Vail, korzystając z jej chwilowej
nieuwagi, zbliżył się do krawędzi stołu, tak, że Snape, żeby przejść, musiałby go ominąć.
Zapomniał jednak o jednym drobnym szczególe – przy stole pracowała jeszcze Fiona, która
„przypadkiem” odwróciła się do niego tak gwałtownie, że potrąciła ekstrakt z hibiskusa, który
wylał się na Eliota.
– Przepraszam – pisnęła słodko, pomagając mu się wytrzeć.
W tym momencie nad całą trójką zawisła groźna sylwetka Snape’a, który zaczął oglądać
przyrządzane przez nich mikstury. Vail, gdy tylko go dostrzegł, zaprzestał starań doprowadzenia
swojej szaty do porządku i, wlepiając ciemne oczy w bladą twarz nauczyciela, zrobił krok w jego
stronę z pięknym zamiarem rzucenia mu się na szyję. Niestety na przeszkodzie w realizacji tego
wspaniałego planu stanął łokieć Branwen, który akurat wtedy przez „przypadek” omsknął się jej,
trafiając chłopaka między żebra. Snape z ironicznym uśmiechem ruszył dalej, pozostawiając
zgiętego w pół Vaila z przepraszającą go Malvern.
W końcu lekcja minęła i Fiona ruszyła do katedry z butelką eliksiru do oceny, a zaraz za nią Vail.
Dziewczyna już miała wracać do przyjaciółki, gdy zobaczyła, że Eliot pochyla się nad biurkiem,
ponawiając próbę pocałowania Snape’a. Na szczęście zauważyła to również Branwen, która, długo
się nie zastanawiając, rzuciła w Mariettę, podchodzącą właśnie do katedry, czar plątania. W efekcie
dziewczyna potknęła się i wpadła na Vaila, praktycznie przewracając go na ziemię. Branwen szybko
cofnęła zaklęcie.
Snape podniósł głowę znad jakiegoś wypracowania i tonem, którym równie dobrze można by
mrozić Saharę, powiedział:
– Edgecombe, jeżeli miałaś zamiar zwrócić uwagę Eliota, to ci się udało, tak samo jak stracić
dziesięć punktów dla Ravenclawu.
Marietta chciała wszystko wytłumaczyć, ale w końcu zrezygnowała. Wolała nie kłócić się z tym
przerośniętym nietoperzem i prawdopodobnie wampirem, spijającym krew z niewinnych ofiar.
Tymczasem Fiona pomogła Vailowi wstać i prawie siłą wyciągnęła go z lochów. Natomiast
Branwen spokojnie posprzątała stół, pozbierała swoje, Fiony, no i Vaila rzeczy, przelała eliksir do
butelki i oddała go Snape’owi z niewiarygodną wprost ulgą, że lekcja już się skończyła. Zamyślona
zupełnie nie zauważyła, że Severus przygląda się jej wnikliwej niż zazwyczaj.
IV
Wielu ludzi dziwił fakt, że Branwen, jedna z lepszych uczennic siódmego roku, zadaje się z kimś
takim jak Fiona. Dziewczyna niezwykle inteligentna, pracowita i ambitna utrzymywała kontakt z
osobą może i miłą, przyjacielską i uczynną, ale nie będącą w stanie dorównać Branwen na żadnym
polu. Nikt nie widział sensu w tej przyjaźni – Fiona nie należała do rodziny czarodziejów, nie
posiadała żadnej fortuny, no i nie była odpowiednim partnerem intelektualnym dla Malvern. Czemu
więc Branwen okazywała Walton takie oddanie? Wystarczyło, że Fiona miała jakiś problem, a ta od
razu służyła jej pomocą. I nie miał w ogóle znaczenia fakt, że jest z innego Domu.
Wymyślano przeróżne teorie mające tłumaczyć, co zbliżyło do siebie dwie tak różne osoby. Lecz,
mimo starań, nikt nie zgadł, choć historia była do bólu banalna. Ich znajomość rozpoczęła się pod
koniec czwartej klasy, kiedy Branwen załamana siedziała w dziale z Ksiąg Zakazanych, ukrywając
się przed całym światem. Zwykle jej się to nie zdarzało, ale kiepska ocena z transmutacji i niedobre
wieści z domu sprawiły, że nie chciała nikogo widzieć. Zwłaszcza triumfującego i puszącego się
Malfoya, który nie straciłby okazji nazwać ją „mieszańcem” czy „dziwadłem”. Kiedy więc opierała
się o jeden z regałów, starając się uspokoić i przekonać, że to nic takiego, stanęła nad nią niska
blondynka o błękitnych oczach i spojrzeniu słodkiego szczeniaka. Branwen sądziła, że odwróci się
na pięcie i pójdzie dalej, ale zamiast tego zrobiła coś, czego Malvern absolutnie się nie spodziewała
– zaczęła ją pocieszać. Zaskoczona i przygnębiona pozwoliła, by Puchonka usiadła obok niej i, na
zmianę poklepując ją po ramieniu i opowiadając śmieszne historie, próbowała poprawić humor.
Najdziwniejsze było to, że jej się udało. Branwen, kiedy już doszła do siebie, grzecznie
podziękowała, że chciało się dziewczynie wysłuchiwać jej narzekań i pocieszać, po czym wróciła
do swojego dormitorium.
I pewnie tak skończyłaby się cała historia, gdyby nie to, że następnego dnia, gdy szła na astrologię,
napatoczyła się na Fionę, która bezskutecznie próbowała odebrać Goyle’owi różdżkę i zmusić go,
by puścił jej włosy. Tydzień wcześniej Branwen poszłaby sobie, nie mówiąc ani słowa. Wtedy
jednak zareagowała bezzastanowienia. Już po całym zajściu bezskutecznie próbowała policzyć, ile
klątw i przekleństw rzuciła na Goyle’a. Jedno było pewne. Kiedy skończyła, tylko w przybliżeniu
przypominał człowieka.
Oczywiście dostała szlaban, bo przyłapała ją profesor McGonagall, ale mimo to czuła satysfakcję,
że udało się jej zemścić.
Wieczorem, kiedy czyściła jeden z pucharów otrzymanych za wybitne osiągnięcia w nauce,
odwiedziła ją Fiona. Branwen była zaskoczona, że Walton ryzykuje szlabanem tylko dlatego, że
chce jej podziękować. Właśnie wtedy Malvern po raz pierwszy wciągu całego jej pobytu w
Hogwarcie poczuła, że komuś na niej zależy. Zawsze liczyło się to, co potrafiła albo zrobiła, ale
nigdy ona sama. Chcąc lepiej poznać to nowe uczucie, spotkała się z Fioną jeszcze raz i jeszcze raz,
i jeszcze… i sama nie umiała powiedzieć, kiedy zostały przyjaciółkami.
Fiona nie tylko rozumiała i akceptowała Branwen taką, jaką była, ze wszystkimi jej wadami, ale też
sprawiała, że ta czuła się komuś potrzebna. Posiadała też niespotykaną wręcz odporność na
przedegzaminowe rozdrażnienie Malvern i jej gwałtowne wybuchy złości. Branwen w zamian
pomagała Fionie w nauce, radziła i ratowała z kłopotów, które lekkomyślnej Walton często się
zdarzały.
Branwen bała się jednak, że tym razem nie uda się odkręcić całej sprawy i Fiona przez swój wygłup
wyleci ze szkoły. Na samą myśl o tym czuła zimno. Puchonka była jej jedyną przyjaciółką i jedyną
osobą w Hogwarcie, na której naprawdę jej zależało. Po stracie Fiony znów byłaby sama, otoczona
ludźmi, którzy Malvern nie znosili i traktowali z wyższością. Za wszelką cenę chciała tego uniknąć,
dlatego gotowa była wcielić w życie najbardziej szalone pomysły, byleby tylko jakoś pomóc
przyjaciółce. Nawet jeśli Branwen następnego dnia zrobiłaby jej taką awanturę, że dałoby się
usłyszeć ją w najodleglejszych zakamarkach Hogwartu.
#
– Nie było miłe to, co zrobiłaś Marietcie – powiedziała Fiona, kiedy razem z Branwen siedziały po
zajęciach w Pokoju Wspólnym Krukonów.
– Może i nie było, ale w porównaniu z tym, co zrobiłby z nami Snape, to był drobiazg. Zresztą nie
dostała szlabanu, więc w czym problem? Powiedz mi lepiej, gdzie jest Vail? – zaniepokojona
rozejrzała się dookoła. – Wiesz, że trzeba go pilnować.
– Spokojnie, siedzi teraz w swoim dormitorium i pisze pieśń pochwalną na cześć Snape’a. – Z
trudem maskowała uśmiech. – Ostatnio poszukiwał rymu do słowa „upragniona”, to powinno go
zająć przez chwilę.
– Do „upragniona”? – zdziwiła się.
– Tak. – Fiona zaśmiała się pod nosem. – To idzie jakoś tak:
On jest moim ideałem
Jego właśnie pokochałem
Krok ma dumny
Uśmiech zgubny
Moja miłość upragniona
– Znając jego poetyckie zdolności, to następny wers będzie brzmiał „Bez niej moja dusza kona”
albo coś równie głupiego. – Branwen pokręciła głową. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że on
to pisze o Nietoperzu. Musimy szybko coś z nim zrobić, bo mu jeszcze tak zostanie, a szkoda by
było, bo wydawał się całkiem miły.
– A masz jakiś pomysł? – spytała Fiona, podpierając brodę o dłonie.
– Musimy zdobyć skądś liobelię i przyrządzić Eliksir Pełnego Oczyszczenia. Wysłałam już na
Nokturn sowę z informacją, że zapłacę podwójną cenę, byleby tylko ją dostać. Mam nadzieję, że to
przyniesie jakiś rezultat. Jeśli ją przyślą, to zostanie nam tylko skompletowanie reszty składników i
uwarzenie eliksiru.
– A co ja mam zrobić? – Fiona patrzyła nią wielkimi, błękitnymi oczami dziecka. – To w końcu ja
zawaliłam i chcę jakoś pomóc. Eliksiru nie zrobię, bo nie umiem, ale może do czegoś się nadam.
– Ty masz zająć się Vailem – nakazała Branwen. – Pilnuj go i nie pozwól mu zbliżyć się do
Snape’a. Wystarczy mi, że nie będę musiała o nim myśleć. Tylko uważaj, wczoraj w nocy chciał się
zakraść do lochów, więc nie zostawiaj go nawet na chwilę, bo może wpaść na pomysł, żeby
ponowić próbę.
– Masz rację. – Pokiwała głową. – Lepiej do niego pójdę – stwierdziła i wyszła.
Branwen nie odpowiedziała, miała już wystarczająco innych spraw na głowie.
#
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech Branwen, zaraz po inteligencji i determinacji, była
ambicja. To ona sprawiała, że Malvern była gotowa podjąć się zadań, które inni uznaliby za
niemożliwe do zrealizowania, że mogła się uczyć osiem godzin w przypadku, gdy inni już po trzech
zaczynali mieć podejrzane ciągoty do ostrych przedmiotów i odsłoniętych nadgarstków. To właśnie
ambicja była powodem, że Branwen nie poddawała się i walczyła do samego końca. Po części było
to również jej zasługą, że Malvern podjęła się czegoś tak szalonego jak pomoc Vailowi i Fionie.
Było to trochę jak test, który miał jej pokazać, czy potrafi poradzić sobie z tym problem, czy też
nie. I niestety, choć był to prawdziwy cios dla jej dumy, Branwen musiała stwierdzić, że nie jest w
stanie sprostać zadaniu i nie potrafi przygotować Eliksiru Pełnego Oczyszczenia. Mikstura składała
się z kilkunastu komponentów, które trzeba było podawać w ściśle określonej kolejności i czasie,
często kilkakrotnie, pilnując przy tym, by wywar miał właściwą temperaturę w poszczególnych
fazach i był mieszany odpowiednią ilość razy w odpowiednim kierunku. Trzeba było również wziąć
pod uwagę, że jakikolwiek błąd mógł kosztować Vaila życie.
Nie, Malvern nie mogła ryzykować. Sama była dobra w eliksirach, ale potrzebowała kogoś, kto
byłby z nich naprawdę świetny. Oczywiście Snape nie wchodził w grę, choć dla niego byłaby to
drobnostka. W końcu za coś dostał miano Mistrza Eliksirów. Hufflepuff chętnie pomógłby Fionie,
ich ukochanej maskotce, ale niestety nie było w tym Domu nikogo, kto posiadałby potrzebne
umiejętności. Slytherinu Branwen nawet nie brała pod uwagę. Nie tylko by ją wyśmiali, ale pewnie
jeszcze zdradzili, uznając, że nie będą pomagać szlamie i pół – mugolce. Zresztą ze Ślizgonów
najwyższe oceny miał Malfoy i to prawdopodobnie tylko dlatego, że Snape faworyzował uczniów
ze swojego Domu, no i znał ojca Dracona. W przypadku Gryffindoru sytuacja wyglądała znacznie
lepiej. Hermiona Granger była kimś, kto byłby w stanie sporządzić ten eliksir. Ale czy by się
zgodziła? Malvern wiedziała, że Gryfoni lubili bawić się w ratowanie świata, ale czy w przypadku,
gdy nie było ryzyka międzykontynentalnej wojny, powrotu Sami – wiecie – kogo albo innych
widowiskowych kataklizmów, byliby zainteresowani? Mimo to postanowiła spróbować.
„No dobrze, ale jak odmówi? Kto jeszcze byłby wstanie takiego zrobić coś takiego?” – myślała,
gryząc ze zdenerwowania ołówek. Nagle z głębin jej pamięci spokojnie wypłynęła pewna twarz.
No tak, był jeszcze on. Branwen wolała o nim nie myśleć. Musiała jednak przyznać, że był
naprawdę świetny z eliksirów. Mógłby spokojnie przegryźć się przez przepis i zrobić miksturę. „O
nie” – pomyślała – „Wolę już przekonywać Granger. On to ostateczność. Absolutna ostateczność”.
#
Hermiona Granger siedziała przy jednym z wielu stolików w bibliotece i, z uwagą rysującą się na
twarzy, czytała jakąś grubą książkę. Branwen, patrząc na nią, powtarzała w myślach przygotowany
wstęp i liczne argumenty, które miała zaserwować Gryfonce, gdyby ta nie była przekonana do jej
propozycji. Wciąż jednak się wahała. Czuła jakiś wewnętrzny opór przed poproszeniem ją o pomoc.
Próbowała zlokalizować źródło tej niechęci i nie potrafiła. Może chodziło o to, że Granger nie
należała do Ravenclawu? Tylko że Branwen, uważająca się za osobą tolerancyjną i popierającą
porozumienie pomiędzy domami (wyjątkiem był Slytherin, która uważała za niereformowalny i nie
do zaakceptowania), nie potrafiła przyjąć takiego argumentu. Co więcej myśl, że tak bzdurne
przesłanki mogłyby ją powstrzymać, wywoływała w niej złość. Teraz gotowa była porozmawiać z
Hermioną choćby tylko po to, żeby udowodnić sobie, że jest w stanie. Z zaciętą miną ruszyła w
stronę Gryfonki.
#
W rogu biblioteki, częściowo przysłonięty przez jeden z regałów, siedział jasnowłosy chłopak.
Opierał dłonie o trzymany na kolanach tom „Astrologii i Alchemii” Johna Colersa i dyskretnie
przyglądał się stojącej przy ścianie Branwen. Jego błękitne jak wypłowiałe niebo oczy potrafiły
wychwycić nawet najdrobniejszą zmianę na twarzy dziewczyny. Bez trudu dostrzegł, jak przymruża
szare oczy, jak marszczy ze zdenerwowania szerokie czoło, jak zaciska blade usta. Widział
nerwowe poprawianie wymykających się z warkocza czarnych kosmyków i bezwiedne
wyłamywanie palców. Niespokojny nie potrafił oderwać od niej wzroku.
#
Hermiona czytała właśnie „Tajemnice numerologii”, robiąc sobie przerwę w dzierganiu kolejnych
czapeczek dla zniewolonych skrzatów, gdy poczuła, że ktoś na nią patrzy. Podniosła ze
zdziwieniem głowę. Przed nią stała jakaś dziewczyna z wyhaftowanym na szacie brązowo –
błękitnym godłem Ravenclawu.
– Cześć – powiedziała Krukonka z napięciem w głosie. – Mogę się przysiąść?
– Oczywiście – odparła Hermiona, nie zastanawiając się nawet, dlaczego siada obok niej, skoro jest
tyle innych wolnych stołów.
Branwen zajęła miejsce i skrępowana zaczęła gapić się na dłonie. Piękna, przygotowana przemowa
gdzieś uleciała i teraz dziewczyna zupełnie nie wiedziała, jak ma zacząć rozmowę, by nie
zabrzmiało to ani głupio, ani obcesowo.
#
Patrzył na Malvern i widział, jak pochyla ramiona i splata nerwowo ręce. Była spięta i najwyraźniej
znajdowała się w krępującej sytuacji. Czuł, że sam zaczyna się denerwować. Wiele by dał, żeby
dowiedzieć się, czy coś się stało, że Branwen zachowuje się tak nietypowo.
#
Malvern myślała intensywnie nad tym, co ma powiedzieć. „ Słuchaj, muszę zrobić nielegalny
eliksir, może mi pomożesz?” było szczytem głupoty, tak samo jak „Wiesz, taki Krukon, Vail Eliot,
jest pod wpływem jakiegoś świństwa, które podała mu Fiona, moja przyjaciółka. Vail pała miłością
do Snape’a i najchętniej by go zgwałcił, dlatego byłoby fajnie, gdybyś nam pomogła”.
Wiedziała, że musi jakoś zacząć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. „Nieważne,
miejmy to już za sobą” – stwierdziła w duchu i podniosła wzrok.
– Przepraszam – zagadnęła niepewnie. – Ty jesteś Hermiona Granger?
Gryfonka kiwnęła głową, patrząc na dziewczynę podejrzliwie.
„Zaczyna się katastrofa” – pomyślała szybko Branwen, brnąc dalej:
– Nazywam się Branwen Malvern. Nie chcę ci przeszkadzać – w myślach roześmiała się ironicznie,
słuchając, jakie to wygaduje bzdury – ale słyszałam, że jesteś świetna z eliksirów, a ja mam tutaj
przepis… wiesz, Snape kazał mi o tym napisać… i ja nie wiem, jak jest z jego przygotowaniem…
gdybyś mogła mi powiedzieć… – obserwowała twarz Granger, próbując wyczytać z niej jakieś
emocje.
Z każdym słowem spojrzenie Hermiony łagodniało, a kiedy Branwen skończyła, dziewczyna nawet
się uśmiechnęła.
– Oczywiście, to żaden problem – odpowiedziała pogodnie i pochyliła się nad podaną przez
Malvern książką, starając się odszyfrować wyblakłe słowa.
Branwen odetchnęła. Bardzo ostrożnie dobierała słowa, starając się wlać w nie odpowiednią ilość
wahania i niepewności, a z drugiej strony niezauważalnymi wręcz komplementami przekonać
dziewczynę do siebie i zainteresować tematem.
– Eliksir Pełnego Oczyszczenia. – Twarz Hermiony wyraźnie się ożywiła. – Pisała o tym Agatha
Borton w „Eliksirach leczniczych” i kilka razy wspomniał Nicolas Amortarwon w „Miksturach
nieodkrytych”. Nie wiedziałam, że przerabia się go na poziomie Owutemów, w końcu to tak rzadko
stosowany eliksir.
– Naprawdę? – Branwen udała zdziwienie.
– Tak – odparła Granger, z coraz większą fascynacją przyglądając się przepisowi. – To przez dość
drogie składniki i trudny sposób przyrządzenia. O! Widzę, że ma specjalny rozdział faz przy
warzeniu. Tego praktycznie się nie spotyka…
Branwen, czujnie przyglądająca się Hermionie, wiedziała, że teraz jest odpowiednia chwila, by
pokierować rozmowę na odpowiednie tory. Już chciała ją zapytać, czy pomogłaby jej w
sporządzenie tego eliksiru, gdy zdarzyło się coś, czego zupełnie nie przewidziała. Nagle do
biblioteki wpadł Ron Weasley, tupiąc przy tym jak stado hipogryfów.
– Hermiona, co ty tu jeszcze robisz?! Miałaś mi pomóc w dekorowaniu Wielkiej Sali. Chyba nie
zapomniałaś? – powiedział z wyrzutem.
Zmieszana Granger przeprosiła Malvern, tłumacząc się obowiązkami prefekta i wyszła z Ronem,
zostawiając ją samą. Branwen zacisnęła dłonie, czując jak ogarnia ją wściekłość na Weasleya,
Granger, a nawet na święta, które miały zacząć się po jutrzejszym oficjalnym zakończeniu
semestru.
#
Branwen nigdy się do tego nie przyznawała, ale nie znosiła świąt. Uważała je za okropną, nudną
uroczystość, która zmuszała ją, by ubrała się w niewygodną, modnie jaskrawą sukienkę, uśmiechała
się do dziesiątek obcych jej osób i spędzała czas ze światową, ale zupełnie nie rozumiejącą ją
ciotką, która opiekowała się nią od śmierci jej rodziców. Dlatego co roku dziewczyna wymyślała
nowe wymówki, które pozwoliłyby Malvern uwolnić się od tego koszmaru. W tym roku było
podobnie. Fiona jak zawsze została razem z Branwen. Nie tylko chciała dotrzymać jej towarzystwa
i pomóc w realizowaniu planu, ale też czuła się winna w związku z Vailem. Państwem Walton w
ogóle się nie przejmowała. Jej rodzice bardzo ją kochali i rozpieszczali jak tylko mogli, ale należeli
do ludzi wyjątkowo zapracowanych i rzadko mających czas na rzeczy tak przyziemne jak święta.
Dlatego cieszyli się, że będą mieli z głowy chociaż jedną z trzech córek.
Oczywiście Vail również został w szkole. Jak mógłby opuścić swoją dopiero co odnalezioną miłość.
Co prawda jego rodzice byli zdziwieni decyzją syna, ale w końcu uznali, że pewnie chce się dobrze
przygotować do końcowych egzaminów.
O dziwo, w tym roku znacznie zwiększyła się liczba osób spędzających święta w Hogwarcie.
Oprócz wspomnianej trójki została także duża część Ravenclawu, kilka osób z Hufflepuffu i
Gryffinforu i, o dziwo, całkiem spora Ślizgonów.
Największym zawodem dla Malvern był jednak fakt, że Potter, Weasleyowie i niestety również
Granger wyjechali szybko z nieznanych nikomu powodów, tym samym odbierając Branwen
możliwość dokończenia rozmowy z Hermioną.
V
Marietta wychyliła się zza drzwi i westchnęła. Vail Eliot siedział na jednym z foteli, pochłonięty
jakąś książką. Westchnęła ponownie, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Już dawno temu doszła
do wniosku, że takich mężczyzn powinno trzymać się na bezludnej wyspie, gdzie nie
doprowadzaliby innych do szaleństwa.
Prawie wszystkie dziewczyny z Ravenclawu i wiele z innych Domów gapiło się wymownie na jego
obleczoną w czerń sylwetkę, blady, łagodny profil i czarne oczy. Ileż by ona dała, żeby zatopić się
w tym spojrzeniu.
Przełknęła z trudem ślinę.
Vail jednak w ogóle tego nie widział. Gorzej, on traktował wszystkie propozycje spotkań, zabiegi i
aluzje jako dowody przyjaźni. Jak można być aż tak ślepym? Gdyby chociaż wolał mężczyzn, to z
trudem, bo z trudem, ale jakoś by to przyjęła, a tak wciąż trwała w niepewności.
Marietta, tak samo jak dziesiątki innych dziewcząt, obiecała sobie, że zdobędzie ten nieosiągalny
„owoc”, dlatego z tym większym niepokojem obserwowała nietypowe zainteresowanie Vailem
Walton i Malvern. Branwen się nie przejmowała. Co taka nieładna kujonica, ubierająca się tak
niemodnie, mogła jej zaszkodzić? To Fiona była zagrożeniem. Ta drobna, niska blondyneczka
mogła zwrócić uwagę Eliota i to się Edgecombe bardzo nie podobało. Trzeba było coś zrobić, tylko
że przy pilnującej go jak pies Fionie nie było takiej możliwości. Teraz jednak, widząc samotnie
siedzącego Vaila, postanowiła wykorzystać sytuację. Poprawiła długie, kręcone włosy i obniżając
dekolt, ruszyła do Eliota z uśmiechem rozhisteryzowanej harpii.
– Vail... – Głos drżał jej lekko z napięcia.
Podniósł głowę. Marietta poczuła, jak rozkoszny dreszcz przebiega jej po plecach, a przewiercające,
czarne oczy odbierają oddech.
– Co czytasz... ? – wydusiła w końcu.
– Takiego włoskiego, czternastowiecznego poetę – Petrarkę. Znasz?
– Nie, ale może mi coś przeczytasz… – zaproponowała, siadając blisko niego. Zdecydowanie bliżej
niż powinna.
– Jasne – rzucił, nie zwracając uwagi na jej zabiegi.
„Żądza mnie żądli, Amor mnie prowadzi
nawyk mnie niesie, rozkosz rwie ku sobie,
nadzieja łudzi, krzepi, mile kadzi
i na mym sercu kładzie ręce obie”
Vail czytał bardzo dobrze, lekko zachrypniętym głosem, nadając słowom odpowiednie brzmienie.
Pochłonięty sonetem nie zauważył, że Marietta przysuwa się coraz bliżej.
#
– Wyjechała z samego rana – rzuciła z niezadowoleniem Branwen do idącej obok niej Fiony. –
Cholera, a tak na nią liczyłam.
– To co teraz zrobimy? – zmartwiła się Fiona, nerwowo bawiąc się jasnym kosmykiem.
– Jest jeszcze ktoś, kto może nam uwarzyć tę miksturę. Postaram się z nim porozmawiać –
skrzywiła się wyraźnie. – Mam tylko nadzieję, że uda nam się zdobyć liobelię.
– Sprawdzałam, nie było dzisiaj żadnej sowy.
– Pozostaje nam tylko czekać. Jak z Vailem? – zaciekawiła się, idąc w kierunku wieży zachodniej. –
Mam nadzieję, że go pilnujesz?
– Jasne – odparła Fiona. – Dałam mu jeden z moich tomików Petrarki i całkiem wsiąkł. Pewnie
uczy się jakiegoś sonetu, żeby wygłosić go później Snape’owi na lekcji albo przed pokojem
nauczycielskim – zaśmiała się pod nosem. – Nawet nie jest taki trudny w prowadzeniu, tylko
wiecznie wzdycha i o nim gada, ale czasem coś mu odpala i zachowuje się, jakby mu odbiło.
Branwen podeszła do podobizny elfa pilnującego wejścia do domu Ravenclaw.
– De nihilo nihil fit – powiedziała szybko i odwróciła się do Fiony. – Mimo to pilnuj go. Nie mam
pojęcia, co mogłaś mu dać. To musiało być coś zmodyfikowanego, bo gdyby to było na bazie
amortencji albo libidorii, to by dostał na jego punkcie wręcz obsesji. Znowu eliksir sympatii ma
łagodniejsze działanie – ruszyły do dużego pokoju, gdzie mogłyby usiąść. – Martwię się tylko, że to
mógł być eliksir kaskadowy.
– A co to jest ten „eliksir kaskadowy”? – spytała Fiona.
– To taki eliksir, który składa się z kilku innych o różnych fazach działania. Coś takiego jak w
perfumach. Najpierw wyczuwasz najsilniejszą nutę aromatyczną, a dopiero kiedy ta straci swoją
intensywność - inne zapachy. Tego się praktycznie nie stosuje, bo jest totalnie nieprzewidywalne w
działaniu – Branwen otworzyła drzwi i już chciała wejść do środka, ale jedno spojrzenie na
rozgrywającą się tam scenę wystarczyło, by się cofnęła. – Najwidoczniej wystarczy zostawić go na
moment, a już znajdzie się ktoś, kto się nim zaopiekuje – wycedziła. – Weź go lepiej od niej, bo
jeszcze przyjdzie mu do głowy chwalić się swoją nową miłością.
Fiona najwyraźniej sama doszła do tego samego wniosku, bo Branwen nawet nie skończyła mówić,
a przyjaciółka już szła do Eliota.
#
Marietta miała wrażenie, że znalazła się w niebie. Siedziała obok tego niesamowitego chłopaka,
który tak cudownie czytał wiersze i czuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach. Odurzona
pożądaniem i uwielbieniem do Vaila szepnęła:
– Miłość jest wspaniała.
Eliot czuł jej gorący oddech na szyi.
– Tylko jeśli jest odwzajemniona – odparł nostalgicznie, myśląc o kimś innym, niż życzyłaby sobie
tego panna Edgecombe.
Dziewczyna, uradowana jego słowami i zamroczona namiętnością, przywarła do niego.
– Vail, jak podobają ci się sonety? – odezwał się znajomy głos, niszcząc cudowną chwilę.
– Są doskonałe – odparł zafascynowany. – Nigdy nie spotkałem jeszcze tak prawdziwych wierszy…
1 Francesco Petrarca „Sonety do Laury”, fragment sonetu CCXI, tłumaczenie Agnieszka Kuciak.
Marietta obrzuciła Fionę wściekłym spojrzeniem, które sugerowało, że w najbliższym czasie może
spodziewać się trochę egzotycznej trucizny w soku dyniowym.
– A ty, po co tu przyszłaś? – skrzywiła się, patrząc na nią z wyższością i obejmując Eliota.
– Porozmawiać o poważnych sprawach, których ty byś nie zrozumiała – nagle pojawiła się
Branwen z niebezpiecznymi iskrami w szarych oczach. – Wczoraj pokazałaś wszystkim, że lecisz
na Vaila, więc sobie odpuść i pójdź do siebie.
– Nie będziesz mi rozkazywać! – Edgecombe zerwała się z miejsca. Chociaż obie były podobnego
wzrostu, Malvern z zaciśniętymi ustami wydawała się górować nad Mariettą.
– No i co mi zrobisz? – spytała Branwen, widząc, że dziewczyna zbliża rękę do kieszeni, w której
jest różdżka. – Mam tylko nadzieję, że nie będziesz chciała w coś mnie zamienić, bo z twoim „Z” z
transmutacji możesz mieć problem – usiadła na jednym z foteli. – Tak jak mówiłam,
porozmawiamy sobie z Vailem, a potem możesz uwodzić go do woli.
Pomimo tego, że wydawało się, iż panna Edgecombe zaraz zemdleje ze złości, dziewczyna nie
chciała ustąpić. Tym razem jednak zadziałała Fiona.
– Vail, skoro te sonety ci się podobają, to może chcesz poczytać jakieś inne? Mam jeszcze kilka
tomików.
Eliot, zaczytany w poezje włoskiego artysty, w ogóle nie zauważył całej wymiany zdań i dopiero na
słowa Walton podniósł głowę.
– Inne? Jasne, bardzo chętnie – wstał i przepraszając Mariettę, ruszył szybko za Fioną. Edgecombe
odprowadziła Eliota wzrokiem, a następnie rzuciła Branwen mordercze spojrzenie, w którym z
łatwością można było odnaleźć obietnice długiej, krwawej i bardzo bolesnej zemsty. Malvern
odpowiedziała jej jedynie ironicznym uśmiechem i lekceważącym wzruszeniem ramion. Nie lubiła
Marietty. Uważała ją za egoistyczną snobkę, która gotowa była pogrążyć innych, byleby samej
wyjść obronną ręką. Branwen nie zdziwiłaby się, gdyby dziewczyna kiedyś zdradziła kogoś dla
własnych korzyści.
#
Odkładała tę rozmowę tak długo, jak tylko mogła. Najpierw stwierdziła, że porozmawia z nim
przed kolacją, później jednak zmieniała zdanie, dochodząc do wniosku, że może być głodny i
rozkojarzony, więc lepiej zagada do niego po posiłku. No ale po kolacji trzeba jeszcze tyle zrobić, a
potem będzie już bardzo późno i przeszkadzanie mu byłoby bardzo niegrzeczne. Następny dzień
minął identycznie. Branwen wciąż znajdowała powody, żeby nie musieć z nim rozmawiać.
Wieczorem jednak Vail dostał ataku zazdrości, gdy dowiedział się, że Alicja Spinnet, siódmoroczna
Gryfonka, dostała szlaban u Snape’a. Wyrywał się i szarpał, jęcząc, że musi się z nim spotkać i
wyznać, co do niego czuje. Na szczęście Pokój Wspólny był o tej porze już pusty i nikt nie widział,
jak zirytowana Branwen wyciąga różdżkę i pacyfikuje rozszalałego Eliota.
Ten incydent przekonał jednak Branwen, że mimo wielkich chęci nie uniknie tej rozmowy, a
odsuwanie jej w nieskończoność może mieć tylko fatalne skutki.
#
Fiona patrzyła z niepokojem na przyjaciółkę. Dziewczyna wyraźnie była skupiona, więc
przeszkadzanie jej teraz byłoby bardzo nierozsądne. Walton nie znała dokładnie powodów niechęci
Branwen, ale wiedziała, że jakiekolwiek by one nie były, naprawdę wiele ją kosztuje, żeby się
przemóc. Czuła się winna, w końcu to ona narozrabiała, a teraz Malvern musi robi rzeczy, na które
nie ma najmniejszej ochoty, żeby tylko ją ratować. Kiedy jednak zaproponowała, że ona z nim
porozmawia, Branwen kilkoma trafnymi argumentami wybiła jej ten pomysł z głowy. Nagle
przyjaciółka spojrzeniem dała jej znać, by wyszła. Fiona wstała i grzecznie opuściła pomieszczenie.
#
Wiedziała, że to najlepszy moment. Większość pozostałych w Hogwarcie Krukonów znajdowała się
albo na śniadaniu, albo na błoniach, gdzie uczniowie korzystali z chwilowej poprawy pogody. W
Pokoju Wspólnym, po wyjściu Walton, została już tylko ona i Wells. Spojrzała na niego krytycznie.
Tak naprawdę nie umiała określić, co było przyczyną niechęci do Rufusa. Przede wszystkim
denerwowało ją jego spojrzenie. Kilka razy napotkała jego wzrok i zawsze miała wrażenie, że
bardzo dokładnie ją ocenia i to z miną człowieka, który zdawał się pytać: „Co, tylko na tyle cię
stać?”.
Irytowało ją również milczenie chłopaka. Kiedyś zdarzyło się, że pracowali razem na zielarstwie i
w ciągu dwóch lekcji nie odezwali się do siebie więcej, niż było to absolutnie konieczne. Branwen z
łatwością mogła sobie wyobrazić, dlaczego nie chciał z nią rozmawiać. Nie należała do
czystokrwistych czarodziejów, więc pewnie uważał ją za kogoś gorszego od siebie. W końcu
rodzina Wellsów może i nie była nie wiadomo jak znana, ale miała odpowiednią pozycję i tę
uwielbianą przez arystokratów „czystość”. Podejrzewała, że Rufus trafił do Ravenclawu tylko
dlatego, że był trochę bardziej inteligentny i bardziej szanował zasady niż Ślizgoni. Gdyby nie to,
pewnie wylądowałby w Slytherinie.
Tym bardziej więc bolało ją, że potrafił być od niej lepszy. Z eliksirów był świetny. Branwen
podejrzewała, że może stać się kimś formatu Snape’a. Nie była w stanie się z nim mierzyć. Na
szczęście z transmutacji byli na podobnym poziomie, a z astrologii i zaklęć mogła go wręcz
wyśmiać – profesor Flitwick sam stwierdził, że jest wyjątkowo pojętną uczennicą.
Najbardziej bolało ją jednak to, co stało się na początku szóstego roku. Pamiętała, że długo
tłumaczyła Fionie zagadnienia z numerologii, przez co mało spała. Pech chciał, że następnego dnia
pierwszymi zajęciami były eliksiry. Niestety mimo starań nie potrafiła się skoncentrować i pomyliła
składniki. Snape oczywiście wyśmiał ją przy wszystkich, ale to nie to było najgorsze, w końcu
każdy zna jego zjadliwość. Najgorsze było nieopatrznie uchwycone przez Branwen spojrzenie
Rufusa - pełne zdziwienia i niedowierzania. Poczuła się wyjątkowo dotknięta – była ostatecznie
tylko człowiekiem i miała prawo popełniać błędy.
Teraz jednak musiała o tym wszystkim zapomnieć i poprosić go o pomoc. To nie było proste.
Wstała, poprawiła spódnicę i bardzo powoli podeszła do niego. Chłopak czując, że ktoś nad nim
stoi, podniósł głowę i Branwen mogła dostrzec jego wyrazistą twarz i oczy o barwie wypłowiałego
nieba, patrzące na nią zza grubych, srebrnych oprawek okularów.
VI
– Mogę się przysiąść? – spytała Branwen. Rufus skinął głową, bacznie ją obserwując. Czuła się
nieswojo pod wpływem tego spojrzenia. – Pewnie mnie nie kojarzysz. Nazywam się…
– …Branwen Malvern. Wiem – stwierdził krótko.
Zaniemówiła, zupełnie nie spodziewając się takiej reakcji.
– Aha. To dobrze – odparła, nie wiedząc, co innego może powiedzieć. – Widzisz, mam taką
recepturę… a ty jesteś naprawdę świetny z eliksirów... i gdybyś mógł... – Czuła się coraz bardziej
skrępowana jego wzrokiem. – Gdybyś mógł mi powiedzieć coś na temat tego eliksiru… doradzić,
jak go przyrządzić albo coś takiego, byłabym ci bardzo wdzięczna.
Milczał chwilę, przyglądając się jej twarzy.
– Oczywiście.
Malvern podała mu książkę, prosząc w duchu, by mieć to już za sobą. Rufus wodził chwilę palcem
po przepisie. Branwen zauważyła, że miał ładne ręce. Może nie tak jak Snape, którego dłonie były
blade, o długich, smukłych palcach, ale i tak ładne. Duże, o zgrabnych nadgarstkach i kształtnych
paznokciach sprawiały wrażenie bardzo miękkich i delikatnych. Szybko odsunęła tę myśl od siebie.
– To bardzo trudny eliksir. Do czego go potrzebujesz?
Zastanowiła się, co mu odpowiedzieć. Mogła próbować mu wmówić, że Snape kazał jej coś o nim
przygotować, ale przecież Rufus, chodzący z nią na te same zajęcia, nie uwierzyłby w takie bzdury.
– Powiedzmy, że jest mi potrzebny. – Bardzo ostrożnie dobierała słowa.
Patrzył na nią przez chwilę, zanim powrócił do książki.
– Przy przyrządzaniu Eliksiru Pełnego Oczyszczenia trzeba zwrócić uwagę na poszczególne fazy
warzenia, tak samo jak w Eliksirze Bezsenności. Błąd w kolejności czy długości fazy sprawi, że
mikstura będzie bezużyteczna.
Wystarczyło chwilę posłuchać Wellsa, aby przekonać się, że wie, o czym mówi.
– Przygotowywałeś go już. – Bardziej stwierdziła niż spytała.
– Tak, dwa razy.
Wolała się nie zastanawiać, do czego był mu potrzebny.
– A byłbyś w stanie przygotować go po raz trzeci? – Nie odrywała od niego wzroku. Co prawda na
początku chciała prosić go o pomoc w bardziej zawoalowany sposób, ale w końcu stwierdziła, że w
przypadku Wellsa lepiej jest zadać jasne, konkretne pytanie.
– Może…
– Od tego eliksiru bardzo dużo zależy. – Chciała nadać powagę całej sytuacji.
– Na przykład to, żeby twoja przyjaciółka nie wyleciała ze szkoły po tym, jak zachowała się jak
idiotka, podając jakiś niesprawdzony eliksir? – powiedział chłodno.
Branwen wyprostowała się, jakby ją spoliczkował.
– Nie obrażaj jej.
– A tak nie jest? Ja w przeciwieństwie do innych widzę zachowanie Eliota. Trzeba być skrajnie
bezmyślnym, żeby zrobić coś, czego nie umie się cofnąć. Coś idealnie w stylu Walton. – Na twarzy
Rufusa można było dostrzec niezadowolenie.
Branwen wstała, patrząc na niego groźnie.
– Wiesz co – mówiła zimno, ale w środku aż gotowała się z furii – chciałam być miła. Chciałam cię
przekonać, żebyś zrobił ten cholerny eliksir i choć raz okazał się kimś innym niż ograniczonym,
egoistycznym palantem. Ale nie, bo ty sądzisz, że jesteś kimś lepszym. Że masz prawo oceniać
innych i to, co robią. Wolę już przebywać z kimś takim jak Fiona, którym na kimkolwiek zależy, niż
z tobą, „czystokrwisty”. Mam tylko nadzieję, że jak ją wyrzucą z Vailem, to będziesz czuł
satysfakcję. W końcu to o dwa śmiecie mniej, nie?
Przez jedną chwilę miał wrażenie, że rzuci na niego jakąś klątwę, ale dziewczyna szybko odwróciła
się i prawie wybiegła z pokoju. W ten sposób nie zauważyła tej dziwnej mieszaniny strachu, urazy i
fascynacji w spojrzeniu Wellsa.
#
– Branwen, wszystko w porządku... ? – zapytała Fiona, widząc wypadającą z Pokoju Wspólnego
przyjaciółkę. Ta nawet jej nie odpowiedziała, tylko szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
#
Profesor Flitwick rozmawiał właśnie z profesorem Snape’em, gdy dostrzegł maszerującą gniewnie
Malvern. W pierwszym odruchu chciał ją zawołać, ale coś go powstrzymało. Dziewczyna ominęła
ich, szybko kierując się w stronę wyjścia z zamku i nie zwracając uwagi na odprowadzające ją
błękitne spojrzenie opiekuna Ravenclawu i czarne Mistrza Eliksirów.
#
Dopadła drzwi, otwierając je jednym szarpnięciem i wpuszczając do zamku zimne powietrze.
Gotując się z furii, brnęła w śniegu. Wiedziała, że za wszelką cenę musi się uspokoić. Przez jedną
chwilę chciała zrobić Rufusowi krzywdę i dziękowała sobie w duchu, że udało jej się nad sobą
zapanować.
Lodowaty wiatr unosił drobny śnieg, który prószył na jej głowę i niczym nieosłonięte ramiona. „Co
ja sobie wyobrażałam?” - zastanawiała się. Przecież wiadomo było, że Wells nie będzie chciał jej
pomóc. Nie zniżyłby się do poziomu „mieszańca”. Czuła, że gdyby nie wyszła z Pokoju
Wspólnego, to rzuciłaby zaklęcie i patrzyła, jak wyje z bólu. „Wyrachowany łajdak” – myślała,
idąc. Nie podałby szklanki wody umierającemu z pragnienia.
Nawet nie poczuła, jak zaczyna telepać ją z zimna, a pantofle całkiem jej przemokły.
Jak śmiał wyrażać się tak o Fionie, jej najlepszej przyjaciółce? No tak, on, należący do sięgającej
korzeniami epoki kamienia łupanego rodziny Wellsów, mógł sobie pozwolić na obrażanie innych.
Fuknęła ze złością, maszerując w grubej warstwie śniegu.
Tylko czy on naprawdę ją obraził? A może po prostu powiedział jej szczerą, brutalną prawdę?
Prawdę, której nie chciała słyszeć i to zwłaszcza od niego.
Z niepokojem usiadła pod ośnieżonym drzewem, nie przejmując się, że przemaka jej spódnica. Była
zbyt zajęta roztrząsaniem tej nowej myśli, by zwracać uwagę, że zaczyna sinieć z zimna.
#
Siedzący w fotelu Rufus nie ruszał się od dłuższej chwili. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło się w zbyt
krótkim czasie, by mógł to wszystko tak po prostu przyjąć. Najpierw rozmawiał z Branwen, potem
wydarła się na niego, obrażając go tyle razy, że aż trudno było zliczyć.
Na początku był na nią wściekły nie mniej niż ona na niego, ale gdy pierwsza fala gniewu opadła,
uświadomił sobie, że Branwen miała rację. Rzeczywiście nie miał prawa nikogo obrażać. Nawet
jeśli naprawdę tak myślał o Fionie, to mógł użyć łagodniejszych słów.
Branwen poprosiła go o pomoc dla przyjaciółki. Zdziwiło go, że Fiona osobiście do niego nie
przyszła, jednak po krótkim namyśle stwierdził, że wie dlaczego – Malvern traktowano poważniej
niż słodką Walton.
Nagle poczuł się paskudnie i to nie tylko dlatego, że zachował się tak a nie inaczej, ale również
dlatego, że Branwen w chwili wściekłości powiedziała to, co naprawdę o nim sądziła. Te
stwierdzenia bardzo go zabolały. Tym bardziej, że miały niewiele wspólnego z rzeczywistością.
#
O tym, że było jej zimno, zorientowała się dopiero w chwili, gdy ktoś otulił ją płaszczem. Podniosła
głowę. Przy niej klęczała Fiona.
– Źle zrobiłam – powiedziała Branwen, wtulając się w okrycie.
– Jak niejedna osoba – odparła rozsądnie przyjaciółka.
– Nagadałam mu wiele głupich rzeczy i teraz nie będzie chciał nam pomóc.
– Jeszcze nie wiadomo. Może da się przeprosić. – Fiona pomogła jej wstać.
– Nie sądzę. To ty powinnaś z nim porozmawiać, nie ja. Ciebie by posłuchał.
– Może – skwitowała, pomagając jej zapiąć płaszcz. – Chodźmy lepiej do zamku, bo ktoś jeszcze
zacznie się zastanawiać, co tutaj robimy.
Malvern przytaknęła, po czym zmusiła skostniałe ciało do działania.
#
Branwen siedziała pod dwoma kocami i piła już trzecią, przyniesioną przez Fionę herbatę. Dreszcze
w końcu ustąpiły i wreszcie mogła spokojnie pomyśleć. Czuła się okropnie. Nigdy jeszcze nie
zachowała się tak idiotycznie. Nie zamierzała wydzierać się na Rufusa, ale ostatnie trzy dni, w
trakcie których musiała pilnować Vaila, szukać rozwiązania całego galimatiasu i użerać się z
natrętną Mariettą, nadwerężyły jej nerwy i byle iskra mogła przyczynić się do wybuchu.
A Wells tę iskrę wykrzesał.
Mało rozsądna, ale zbawienna w skutkach przechadzka bez okrycia po ośnieżonych błoniach
zadziałała na dziewczynę uspokajająco i po namyśle Branwen musiała przyznać, że Rufus miał
jednak trochę racji. Fiona naprawdę okazała szczyt lekkomyślności i głupoty, podając Vailowi coś,
o czym kompletnie nic nie wiedziała, przez co chyba jednak zasłużyła na miano idiotki. Słowa
Wellsa zawierały więc prawdę, tylko podaną zbyt boleśnie, przez co zostały odebrane przez
Branwen jako atak i zapoczątkowały wszystkie wydarzenia.
Malvern jednego była jednak pewna – nie chciała więcej oglądać Wellsa. Nie tylko wstydziła się
tego, co powiedziała, ale też spodziewała się, że chłopak będzie patrzył na nią z jeszcze większą
wyższością i niesmakiem po jej kretyńskim wyskoku.
Niestety założenie, że Rufus będzie jej unikać jak ognia, już na wstępie okazało się błędne. Kiedy
kilka godzin później Branwen postanowiła odwiedzić bibliotekę, była naprawdę zdziwiona, gdy
Wells zagrodził jej drogę.
– Musimy porozmawiać – rzucił sucho, gdy spojrzała na niego oszołomiona.
Właśnie wtedy przypomniała sobie, dlaczego tak strasznie nie lubi tego prostego stwierdzenia.
#
Za miejsce, w którym Branwen i Rufus mieli przeprowadzić szczerą rozmowę, obrana została sala
do transmutacji. Malvern weszła do środka i rozejrzała się ostrożnie. W klasie profesor McGonagall
wszystko znajdowało się jak zawsze na swoim miejscu. Tablice były pościerane, a ławki ustawione
w idealnie równych rzędach. Rufus zamknął drzwi i usiadł na jednej z nich, a zdenerwowana
Branwen oparła się o katedrę. Miała wrażenie, że chłopak jest skrępowany i, co bardzo ją zdziwiło,
speszony. Zastanawiała się nad przyczyną, to w końcu ona zachowywała się jak furiatka.
– Myślę, że musimy sobie wyjaśnić pewne sprawy – stwierdził, patrząc na dziewczynę z powagą.
Branwen nadal milczała, dlatego kontynuował:
– Nie wiem, co twoja przyjaciółka zrobiła Eliotowi, że ten zachowuje się, jakby oszalał. Dzisiaj
rano widziałem go, jak tańczył i recytował miłosne wiersze. – Mimowolnie się uśmiechnął. –
Cokolwiek by to jednak nie było, sytuacja musi być naprawdę poważna, skoro chcecie zrobić dla
niego Eliksir Pełnego Oczyszczenia. A skoro tak, to ja wam ten eliksir uwarzę.
– Nie chcę twojej łaski – odpowiedziała dumnie Branwen .
– To nie jest łaska, tylko próba udowodnienia, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. – Wyraz
jego twarzy był nieodgadniony.
Dziewczyna zupełnie nie miała pomysłu, co odpowiedzieć. Te słowa nawet w najmniejszym
stopniu nie pasowały do stworzonego przez nią obrazu Wellsa. Chyba zdał sobie sprawę z tego, że
Branwen jest oszołomiona całą sytuacją, bo powiedział:
– Czy naprawdę sądzisz, że jestem jak Malfoy, dla którego „czystość” upoważnia go do pomiatania
innymi i traktowania ich jak śmiecie? – pytanie Rufusa zabrzmiało wyjątkowo gorzko.
– Nie wiem, może… – Czuła się okropnie, że mogła go o coś takiego posądzić. W końcu nigdy nie
wyśmiewał nikogo ani nie obrażał jak Draco, więc wrzucanie go do tego samego worka, co
Malfoya, było krzywdzące.
– Rozumiem – stwierdził jedynie i odwrócił głowę w stronę okna, tak, że mogła przyjrzeć się jego
profilowi.
Miał wyraziste rysy, prosty nos, dłuższe, jasne włosy, których kosmyki, mimo prostokątnych
okularów w grubych, srebrnych oprawkach, wpadały mu do oczu. Branwen odniosła jednak
wrażenie, że na jego twarzy odbijało się coś jeszcze – rozczarowanie. Tylko że dziewczyna zupełnie
nie miała pojęcia, dlaczego. Czuła jednak, że powinna mu się wytłumaczyć.
– Co innego mogłam sądzić? Nie zamieniłeś ze mną ani słowa i zawsze patrzyłeś na mnie z góry.
Uznałam, że pewnie jesteś kolejnym kretynem, który brzydzi się rozmowy z takim pół -
mugolakiem jak ja.
– Przepraszam
– Za co? – Była wstrząśnięta. Mogła przyjąć wiele, wliczając w to tę dziwną rozmowę, ale
przeprosiny ze strony Rufusa nie należały do rzeczy łatwo przyswajalnych. I to jeszcze za to, że
powiedziała o nim to, co naprawdę myślała. To było zbyt nierealne, żeby mogło być prawdziwe.
– Że obraziłem twoją przyjaciółkę i że się tak zachowywałem. Nie wiedziałem, że mogę być tak
odbierany.
– Dobrze… – wydusiła z trudem. – Ja też przepraszam, za to w Pokoju Wspólnym… – Czuła, że się
rumieni.
– Zapomnijmy o tym – zaproponował, schodząc z ławki i podchodząc do drzwi. Kiedy trzymał rękę
na klamce, chcąc wyjść, odezwała się Branwen:
– Nie chcę, żebyś czuł się do czegoś zmuszony.
– To dobrze, że nie chcesz. – Uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając ją w stanie całkowitego
zdumienia.
VII
O tym, że Rufus zainteresował się Branwen, zadecydowały nuda i przypadek. Dokładnie w takiej
kolejności. Wells, należący do uczniów siódmego roku Ravenclawu, poświęcał długie godziny
robieniu zadań, przepisywaniu notatek i studiowaniu książek. Zdarzały się jednak chwile, gdy jego
jasnobłękitne oczy były tak zmęczone i przekrwione, że przeczytanie czegokolwiek więcej nie
wchodziło w grę. I wtedy właśnie Rufusa dopadała nuda. Inni na jego miejscu wykorzystaliby ten
czas, by spotkać się i porozmawiać z przyjaciółmi, ale Wells ich nie miał. Nie chodziło nawet o to,
że stronił od towarzystwa, ale bardziej o fakt, że otaczający go ludzie niezbyt potrafili go
zaakceptować. Jego przesadna szczerość, irytująca małomówność i momentami dziwaczny sposób
myślenia sprawiały, że inni starali się go unikać. Rufus, najbardziej lubiący spędzać czas samemu,
też niezbyt zabiegał o ich uwagę. To w konsekwencji sprawiło, że w takich chwilach jak te nie miał
się do kogo odezwać.
Pewnego jednak wieczoru, kiedy w Pokoju Wspólnym pozwalał odpocząć przemęczonym oczom i
obolałej głowie, zauważył siedzącą kawałek dalej czarnowłosą dziewczynę. Nie wiedział o niej nic
oprócz tego, że nazywa się Branwen Malvern i jest na tym samym roku co on. Obserwował ją
chwilę z braku innego zajęcia. Miała czarne, splecione w warkocz włosy i jasną, skupioną twarz z
szarymi oczami, przebiegającymi po kolejnych słowach czytanej przez nią grubej książki.
Sprawiała wrażenie osoby bardzo poważnej i niedostępnej.
Nagle do pokoju wpadła niska blondynka i przysiadła się do dziewczyny. W jednej chwili twarz
Branwen rozpogodziła się, radosne iskierki pojawiły się w jej oczach, a blade, zaciśnięte wargi
ułożyły się w naprawdę ładny i ciepły uśmiech. Zafascynowany Rufus patrzył, jak kolejne emocje
odbijają się na twarzy Malvern. Było dla niego niewiarygodne, jak szybko zaszła w Branwen
zmiana. Jak gdyby nagle ściągnęła maskę zakładaną dla innych i pokazała prawdziwe, kryjące się w
jej wnętrzu uczucia.
Zaciekawiony zaczął poświęcać coraz więcej czasu na przyglądanie się Malvern. Obserwował ją
zawsze bardzo ostrożnie, pilnując, by niczym się nie zdradzić i musiał przyznać, że było to
naprawdę intrygujące. Dostrzegał przelotne uśmiechy, gesty, niezauważalne dla innych skrzywienie
ust, zmrużenie oczu. Z czasem zaczął zwracać uwagę nie tylko na jej zachowanie, ale również
upodobania i nawyki. Wells zgłębiał ją jak długą i bardzo trudną książkę.
Co mogło wydawać się dziwne, Rufus nigdy nie rozmawiał z Branwen. Bał się, że mogłaby się
wszystkiego domyślić i mieć mu za złe te niewinne, lecz prawie naukowe obserwacje. Po kilku
miesiącach przyglądania się Malvern doszedł do wielu wniosków, ale dwa z nich były dla niego
takim zaskoczeniem, że kilka dni zajęło mu dojście do siebie.
Pierwszy z nich dotyczył siły przywiązania Branwen do Fiony. Dziewczyna wiele razy udowadniała
mu, że jeśli jej na kimś lub na czymś zależy, to jest w stanie dokonać rzeczy nieprawdopodobnych,
niezależnie od ceny, jaką musiałaby za nie zapłacić. Po raz pierwszy przekonał się o tym ponad rok
wcześniej, kiedy Branwen ze zmęczenia zupełnie pomieszała składniki przyrządzanego przez nich
eliksiru, za co Snape oczywiście ukarał ją dodatkowym wypracowaniem. Rufus nie potrafił wtedy
ukryć zdziwienia i niedowierzania. Zupełnie nie mieściło mu się w głowie, iż Malvern, doskonale
zdająca sobie sprawę, że następnego dnia zaczynają od eliksirów, na których Snape będzie wymagał
od nich maksymalnej koncentracji, tak długo tłumaczyła Walton jakąś kwestię z numerologii.
Można było powiedzieć, że praktycznie sama rzuciła się na pastwę Mistrza Eliksirów i to tylko
dlatego, że Fiona nie potrafiła sobie poradzić z jakimś zagadnieniem. Dla Wellsa zachowanie
Malvern było zdumiewające i, co było dla niego zupełnie niezrozumiałe, wywoływało dziwną
zazdrość, że Branwen jest gotowa tyle zrobić dla Fiony.
Natomiast drugim wnioskiem, który na długo go oszołomił, było uświadomienie sobie, że Malvern
jest… ładna. Ten prosty fakt wydawał się w ogóle do niej nie pasować. Zawsze chodziła w
workowatych, nijakich ubraniach o stonowanej kolorystyce, przytłoczona stertami książek i
notatek, pędząca z jednych zajęć na drugie. Czarne, długie włosy albo spinała, albo zaplatała w
warkocz. Twarz miała bladą od zbyt długiego przesiadywania w zamku, a szare oczy często
podpuchnięte i podkrążone od niewyspania. A mimo to Rufus dostrzegł jej urodę. Wells sądził
nawet, że gdyby chciała, mogłaby wyglądać naprawdę atrakcyjnie, tylko że jej samej na tym nie
zależało.
#
– O, już jesteś! – ucieszyła się Fiona.
Branwen spojrzała na nią półprzytomnie. Dziewczyna siedziała na fotelu, trzymając na
skrzyżowanych nogach tomik sonetów Petrarki, a obok niej Vail, z obłędem w oczach, przerzucał
strony jakiejś książki. Wokół niego piętrzyły się inne wielkie, oprawione w skórę tomy.
– A jemu co? – spytała.
– Uczy się. – Uśmiechnęła się rozbawiona Walton. – Stwierdził, że Snape się na nim zawiedzie,
jeżeli nie będzie przygotowany na następne eliksiry.
– Genialnie – rzuciła sucho. – Wells zgodził się zrobić eliksir – powiedziała, patrząc na
zaaferowanego książkami Vaila.
– Naprawdę? – przyjaciółka oniemiała z radości. – Muszę pójść i mu podziękować.
– Jak chcesz, ja idę spać – odparła chłodno Branwen, idąc w kierunku dormitorium.
– Nie schodzisz na świąteczną kolację? – zdziwiła się Fiona.
– Odpuszczę sobie. Miałam już naprawdę dużo atrakcji jak na dzisiaj i za więcej podziękuję.
#
Branwen zastanawiała się, jak Rufus przyjmie powód ogłupienia Vaila, ale ten znowu ją zaskoczył.
Zamiast spodziewanych cierpkich komentarzy i wzdychań, pokiwał tylko głową.
– To by wiele wyjaśniało – stwierdził jedynie, a po chwili milczenia zapytał:
– Macie potrzebne składniki?
– Prawie. – Branwen, od kiedy dowiedziała się, że Wells przygotuje eliksir, zaczęła kompletować
ingrediencje. – Dzisiaj przyślą nam mniszka lekarskiego i sproszkowany pazur gryfa. Została już
tylko liobelia.
– Ona raczej nie jest łatwa do zdobycia.
– Wiem. Jak na razie nie dostałam żadnej sowy z Nokturnu i obawiam się, że w najbliższym czasie
nie dostanę. W innym przypadku najlepiej byłoby po prostu poczekać na odpowiedź, ale w tym jest
to niemożliwe. Vail jest nieobliczalny. Dzisiaj rano przyłapałam go, jak warował pod pracownią
Snape’a. Całe szczęście, że Nietoperz akurat siedział w pokoju nauczycielskim, bo nawet nie chcę
myśleć, do czego by doszło.
– A gdzie jest teraz Eliot? – zapytał Rufus wyraźnie zaciekawiony.
Branwen przewróciła oczami, robiąc minę cierpiętnika.
– Siedzi z Fioną w swoim dormitorium, gdzie wydzierają się w niebogłosy i jeszcze mają czelność
nazywać to śpiewaniem – skrzywiła się z niesmakiem.
Akurat w tym momencie „artyści” postanowili zaprezentować światu swoje wokalne umiejętności i
pewnie wyszłoby im to całkiem dobrze, gdyby mieli choć trochę poczucia rytmu.
I Pansy, i Goyla, i może Dracona
I piękną dziewczynę, jaką jest Hermiona
I nawet Pottera, gdy najdzie potrzeba
I tylko Snape’a przelecieć się nie da.*
Absolutne zaskoczenie i rozbawienie, rysujące się na twarzy Rufusa, było wystarczają odpowiedzią
na to, co sądzi o wykonanym repertuarze.
– Dawny wymysł Lessel – skitowała Branwen, wzruszając ramionami, a po chwili dodała, krzywiąc
się boleśnie:
– Lepiej odczarujmy Vaila, bo albo ja oszaleję od tych wrzasków, albo w najbliższym czasie dojdzie
do ślizgońsko - gryfońskiego najazdu na Ravenclaw.
– Albo Snape urządzi nam takie piekło, że będziemy się modlić, żeby ktoś nas dobił – roześmiał się
Rufus.
– Dokładnie, więc lepiej coś z tym zróbmy.
#
Branwen nigdy nie miała tak pracowitych świąt jak te. W czasie, gdy inni obijali się, bawili lub
objadali świątecznymi potrawami, ona, Vail, Fiona i Rufus nie mieli nawet chwili wytchnienia.
Vail i Fiona próbowali doprowadzić do porządku jedną z opuszczonych komnat na szóstym piętrze.
Sala nie była używana od lat. Znajdowały się tam zniszczone ławki, krzesła, niekompletny szkielet
jakiegoś dziwnego ptaka, zardzewiała klatka, pęknięta donica, ochlapany czymś kredens – jednym
słowem wszystko, co uznano za użyteczne, ale nie znaleziono czasu, żeby się tym zająć. Teraz
Fiona i Vail próbowali zrobić tutaj choć trochę porządku i miejsca, by zorganizować amatorską
pracownię.
Rufus natomiast przygotowywał składniki, potrzebne do uwarzenia eliksiru. Wszystkie trzeba było
poddać odpowiedniej obróbce. Branwen pomagała mu na tyle, na ile była w stanie.
– Utrzyj miętę – polecił Wells.
Dziewczyna posłusznie zaczęła miażdżyć suche liście. Kiedy skończyła, podała mu moździerz z
zielonym proszkiem.
– Może być – ocenił. – Kolendra i rumianek są pokrojone, a wyciąg z jaśminu jest już
przygotowany. Brakuje tylko liobelii – stwierdził, przeglądając składniki.
– Wiem. – Przygryzła lekko wargę. – Ale zupełnie nie mam pojęcia, skąd ją wziąć.
– Zupełnie? – spojrzał na tym swoim lustrującym wzrokiem. – Żadnego pomysłu?
Czuła, że wie, iż pewna szalona myśl pojawiła się jej w głowie, ale za nic nie chce jej do siebie
dopuścić. Kiedy jednak, pod wpływem jego chłodnych oczu, zaczęła dokładniej zastanawiać nad tą
koncepcją, musiała stwierdzić, że mogłaby ona rozwiązać wszystkie ich problemy.
„Nigdy nie sądziłam, że posunę się do czegoś takiego” – pomyślała oszołomiona. – „Ani tym
bardziej, że mam aż takie masochistyczne zapędy.” - Z trudem przełknęła ślinę.
– Musimy dostać szlaban u Snape’a – stwierdziła w końcu po długiej chwili milczenia.
#
Kiedy Branwen przedstawiła Fionie swój pomysł, ta popatrzyła na nią, jakby szaleństwo Vaila jakoś
się jej udzieliło i teraz również jej przyjaciółka zaczyna wariować.
- Ale wiesz o tym, że jeżeli Snape cię złapie, to raczej długo nie pożyjesz?
- I to mówi ktoś, kto w najlepszym razie będzie króliczkiem doświadczalnym Snape'a, a w
najgorszym zostanie przez niego poćwiartowany i umieszczony w słojach z formaliną. – Na twarzy
Malvern pojawił się ironiczny grymas. – A jeśli chcesz wiedzieć, to tak, zdaję sobie z tego sprawę.
– Widząc, że jej nie przekonała, westchnęła ciężko. – Fiona, to może się udać, ale musicie mi
pomóc.
– Dobrze. Jeśli naprawdę jesteś pewna…
– Jestem – ucięła. – Zostało nam zaledwie kilka dni. Potem zaczną się zajęcia i nie upilnujemy
Vaila. Nie mamy dużo czasu. Założenie jest proste – trzeba dostać się do lochów Snape’a i zdobyć
liobelię. Na pewno będzie ją miał. Problemem jest, co zrobić, żeby dostać się do środka na
wystarczająco długo, by wykraść to, co jest nam potrzebne. Włamanie nie wchodzi w grę – Snape
ma obsesję na punkcie czarnej magii i jakiekolwiek takie działania skończyłyby się fatalnie. Zresztą
nie jesteśmy cholernymi Gryfonami, żeby chwytać się takich sposobów. Tam trzeba się dostać
legalnie, bo wtedy ryzyko, że odpadną nam ręce, jak czegoś dotkniemy, jest najmniejsze.
Najlepszym pomysłem jest uzyskać u Snape’a szlaban. Wtedy będziemy mieć wystarczająco dużo
czasu, żeby rozejrzeć się i wziąć liobelię.
– No dobrze, ale kto pójdzie? – spytał Rufus.
– Ja – zaoferowała się Fiona. – To ja namieszałam, więc ja pójdę.
– Nie nadajesz się. – Branwen, widząc oburzenie na twarzy przyjaciółki, dodała:
– Tu nie chodzi o to, czy namieszałaś, czy nie, ale o to, że po pierwsze nie masz pojęcia o takich
eliksirach i składnikach, a po drugie, jak się wszystko zawali, to i tak będziesz w nieciekawej
sytuacji, więc lepiej jej nie pogarszaj szlabanem u Nietoperza.
– To ja mogę pójść – stwierdził nagle Rufus.
Malvern wysłała mu długie, taksujące spojrzenie.
– Dziękuję za propozycję, ale nie zapominaj, że na twojej głowie jest zrobienie eliksiru. Jeżeli cię
złapią, możesz zostać zawieszony, więc tak samo jak w przypadku Fiony nie ma co pogarszać
sprawy. Dlatego ja pójdę.
– Jesteś pewna…
– Fiona, już to przerabiałyśmy! – Branwen wyraźnie się zirytowała. – To najlepsze rozwiązanie.
Mam czyste konto i wiem, czego szukać. Musimy tylko wymyślić, co zrobić, żeby wyciągnąć
Snape’a z lochów, jak będę tam siedzieć. A wierzcie mi, że to nie będzie proste.
VIII
Branwen ostrożnie wychyliła się zza rogu. Blaise Zabini opierał się nonszalancko o ścianę,
rozmawiając z jakąś jasnowłosą Ślizgonką. Wydawał się być bardzo czymś rozbawiony. Co jakiś
czas przeczesywał palcami czarne włosy i wysyłał blondynce szelmowski uśmiech. Malvern szybko
oceniła sytuację. Nie licząc tej dziewczyny, korytarz był pusty, co likwidowało problem
niewygodnych świadków. Znajdowali się również niedaleko lochów, więc gdyby coś się stało, to
dałoby się ich usłyszeć w pracowni Mistrza Eliksirów. Zabini, nienawidzący szlam, był idealnym
kandydatem – powody do sprzeczki same się znajdywały. No i Snape na pewno ukarałby
wszystkich szlabanem za atak na ucznia ze Slytherinu. Pozostawało już tylko czekać na jakąś
dogodną okazję.
Nadarzyła się ona szybciej, niż Malvern podejrzewała, bo Ślizgonka zamieniła z chłopakiem dwa
zdania i gdzieś poszła, pozostawiając go samego.
Branwen, nie tracąc ani chwili, wyszła zza rogu i szybkim krokiem ruszyła w stronę Blaise`a. Kiedy
dzieliło ją od Ślizgona nie więcej niż dwa kroki, udała, że się potknęła i przez „przypadek” na niego
wpadła. Zabini spojrzał na nią gniewnie.
– Jak chodzisz, kretynko? – wysyczał.
– Nie obrażaj mnie. – Wyciągnęła różdżkę.
– Grozisz mi?! – Na jego twarzy wyraźnie rysowała się pogarda. – Tylko spróbuj.
„A żebyś wiedział” – pomyślała, miotając w niego Drętwotą. Niestety drżąca ze zdenerwowania
ręka sprawiła, że chybiła dosłownie o milimetry. Blaise nie tracił jednak czasu. Z niewiarygodną
szybkością wyciągnął różdżkę i krzyknął zaklęcie. Czar był tak mocny, że Branwen przeleciała
dobre dwa metry, zanim uderzyła o podłogę. Na moment straciła oddech, a przed oczami
zawirowały wielobarwne plamki. Starając się zignorować wirowanie w głowie, próbowała podnieść
się z podłogi, gotowa na kolejny atak. Nagle jednak zobaczyła coś, co prawiło, że zamarła. Z
korytarza, prowadzącego do lochów, wyszedł profesor Snape, a z jednej z sal profesor McGonagall.
Obydwoje szybko ocenili sytuację, patrząc to na wstającą Malvern, to na celującego w nią różdżką
Blaise’a. Wnioski nasunęły się same.
– Panie Zabini! – rzuciła ostro profesor McGonagall.
Chłopak odwrócił się wolno, przeczuwając, że właśnie wpakował się w kłopoty. Miał rację, bo
żadne zapewnienia nie przekonały pani profesor, że to nie od rozpoczął bójkę. Na słowa, że
sprowokowała go Malvern, nauczycielka spojrzała na niego wymownie i oprócz zabrania dziesięciu
punktów Slytherinowi ukarała go szlabanem. Oczywiście Snape próbował protestować, jednak na
niewiele się to zdało. Zdenerwowana Minerva była nieustępliwa i nie zamierzała dopuścić, by,
zwłaszcza podopiecznemu Mistrza Eliksirów, uszło takie zachowanie płazem.
Stojąca kawałek dalej Malvern klęła cicho pod nosem.
#
Branwen nie spuszczała wzroku z drzwi do pokoju nauczycielskiego. Wiedziała, że w końcu musi
stamtąd wyjść, a kiedy to się stanie, to wreszcie uda się jej dostać upragniony szlaban.
Czekała, czujnie obserwując każdą osobę wchodzącą i wychodzącą z pomieszczenia. Bała się, że
jeśli odwróci głowę choćby na minutę, to Snape zdoła przejść obok niej niepostrzeżenie. W końcu
w drzwiach pojawiła się znajoma postać w czarnych szatach. Dziewczyna ruszyła w jej stronę,
przygotowując się na najgorsze.
#
Vail spacerował z Fioną po zamku. Od pewnego czasu Eliot coraz rzadziej wspominał o Severusie i
swojej miłości do niego, co uznano za poprawę jego stanu. Zachowywał się również o wiele
spokojniej i rozsądniej, co przekonało dziewczyny, że przetrzymywanie go w zachodniej wieży nie
jest już konieczne.
– Przejdziesz się ze mną do sowiarni? – zapytała radośnie Fiona. – Muszę wysłać list do mojej
siostry - Alice.
– Ależ oczywiście. – Uśmiechnął się Vail w ten specyficzny sposób, który sprawiał, że większa
część płci żeńskiej traciła kontakt z rzeczywistością.
Fiona po prostu nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.
– Zaczekaj – zatrzymał ją.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zupełnie nie miała pojęcia, o co może mu chodzić.
Eliot tymczasem podszedł do niej i ostrożnie, jakby bojąc się, że Fiona się przestraszy i ucieknie,
poprawił jasny kosmyk, który wymknął się spośród licznych kolorowych spinek i opadł jej na
twarz. Następnie cofnął się o krok, by lepiej ocenić swoje „dzieło”.
– Bardzo ładnie wyglądasz – stwierdził w końcu, patrząc na nią czarnymi oczami, które emanowały
jakieś niespotykane u innych ciepło.
Vail był chyba jedynym mężczyzną, który potrafił powiedzieć coś takiego, nie kryjąc w tym
żadnych aluzji.
– Dziękuję. Jesteś naprawdę kochany. – Mimo wszystko poczuła się onieśmielona.
Nagle na pogodnej twarzy Eliota zaszła zmiana. Ciemne oczy zaszły mgłą, rysy się wygładziły,
nadając twarzy wyraz oszołomienia i zachwytu, zaś usta ułożyły się dziwacznym uśmiechu.
– Vail? – spytała zaniepokojona.
Nie słuchał, dalej tępo wpatrując się w coś za jej plecami. Odwróciła się, zastanawiając się, co
wywołało u niego taką reakcję. Chuda sylwetka Mistrza Eliksirów i jego łopoczące przy każdym
kroku czarne szaty były wystarczającą odpowiedzią.
– Vail, nie! – Próbowała go zatrzymać, ale odtrącił ją. Jego miłość wzywała go i tylko to się liczyło.
Ruszył w stronę Snape’a.
# # #
Nagle kątem oka Branwen dostrzegła jakiś dziwny ruch. Odwróciła szybko głowę i zamarła.
Zobaczyła, jak Vail odtrąca Fionę, która bezskutecznie próbuje go powstrzymać i zaczyna biec w
kierunku Mistrza Eliksirów. Miała wrażenie, że sekundy zamieniają się nagle w godziny. Z
niewiarygodną wprost precyzją mogła dostrzec najdrobniejsze szczegóły otaczającego ją świata.
Widziała zamyślonego i gniewnego Snape’a, pędzącego w jego kierunku Vaila - z wyrazem
szaleńczej miłości i pożądania na twarzy, tłum uczniów przechodzących przez korytarz, dziesiątki
obrazów ze znudzeniem przyglądających się otoczeniu i wyglądających czegoś, co mogłoby je
zainteresować i dać ciekawy temat do rozmów.
Wiedziała, że zaraz stanie się coś strasznego. Niewyobrażalnie wprost potwornego. I to coś, o czym
absolutnie nikt nie zapomni.
Trzeba było działać.
Nie miała możliwości w żaden sposób odciągnąć Snape’a, ale nie było to konieczne. Nie
zastanawiając się nad tym, co robi, zastąpiła Vailowi drogę, tak, że zupełnie niespodziewający się
tego chłopak praktycznie na nią wpadł. Oszołomiony chciał się wyrwać z jej uścisku, ale go
przytrzymała. Widząc jednak, że bierze oddech, żeby coś krzyknąć, zrobiła pierwszą rzecz, jaka
przyszła jej do głowy – pocałowała go. Całkowicie osłupiały Vail nawet się nie bronił.
Zdawało się, że nagle cała uwaga Hogwartu skupiła się tylko na tej jednej parze.
– Skończyłaś już robić przedstawienie, Malvern? Jak masz ochotę obściskiwać się z Eliotem, to nie
na moich oczach – wycedził Snape z ironicznym uśmiechem. – Ravenclaw traci dziesięć punktów.
Po czym, nie dając jej nawet szansy, by coś powiedzieć, odszedł, powiewając długą, czarną szatą.
Branwen odprowadziła go zrezygnowanym wzrokiem, usilnie starając się ignorować wściekłe
spojrzenia, wysyłane jej przez znajdujących się na korytarzu uczniów. Wiedziała, że właśnie
znienawidziła ją połowa szkoły.
#
Fiona dyskretnie rozejrzała się po Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Niestety i tu Branwen nie było.
Westchnęła ciężko. Akurat teraz przyjaciółka gdzieś znikła, kiedy Fiona miała dla niej takie ważne
informacje. Walton podejrzewała, że Malvern specjalnie gdzieś poszła, chcąc w ten w sposób
oszczędzić sobie nieprzyjemnych docinków i morderczych spojrzeń, wysyłanych jej od jakiegoś
czasu przez inne dziewczyny.
Dla pewności jeszcze raz zerknęła na znajdujące się w pomieszczeniu osoby. Większość foteli, sof i
narożników zajętych było przez dyskutujących lub uczących się Krukonów. Jedną z kanap
zajmował siedzący przy kominku Rufus. Co ciekawe nie czytał żadnej książki, jak miał to w
zwyczaju, ale przyglądał się płonącym szczapom. Odblaski ognia oświetlały jego szczupłą twarz,
uwydatniając mocne, wyraziste rysy i odbijały się w błękitnych oczach.
Fiona uśmiechnęła się pod nosem. Wells mógł jej pomóc w zlokalizowaniu Malvern.
– Rufus, widziałeś może Branwen? – zapytała, stojąc nad nim.
Spojrzał na nią przelotnie i znów powrócił do przyglądania się ogniu.
– Nie – odparł krótko. – Pewnie siedzi w bibliotece i szuka kolejnego sposobu na zdenerwowanie
Snape’a. – W jego głosie pojawił się prawie niedostrzegalny cień niezadowolenia.
Przyjrzała mu się uważniej. Miłe usposobienie Fiony i powierzchowność dużego dziecka sprawiały,
że ludzie często wyżalali się jej ze swoich problemów, co szybko nauczyło ją rozpoznawać, kiedy
człowieka coś gryzie. I teraz, patrząc na Wellsa, wiedziała, że coś jest z nim nie tak. Zazwyczaj,
kiedy z kimś rozmawiał, bardzo wnikliwie wsłuchiwał się w to, co ta druga osoba miała do
powiedzenia, taksując ją przy tym spojrzeniem. Teraz jednak zgarbiony, ze ściągniętą twarzą i
przymrużonymi oczami zdawał się ignorować otaczających go ludzi i dawać im wyraźnie do
zrozumienia, żeby dali mu święty spokój.
– Coś się stało? – zapytała, siadając obok na kanapie.
– Zależy, co masz na myśli – odpowiedział wymijająco, wciąż przyglądając się żarzącemu się
drewnu.
– Widzę, że coś nie w porządku i pomyślałam…
– Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa – powiedział spokojnie.
– Chodziło mi tylko…
– Skoro więc to nie jest twoja sprawa – przerwał jej – to nie widzę powodu, żebyś się w nią
mieszała.
Poczuła się, jakby wymierzył jej policzek. W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć coś
niemiłego, ale w końcu zrezygnowała. Rufus był naprawdę specyficznym człowiekiem i jeśli nie
życzył sobie rozmawiać na pewne tematy, to żadna siła nie mogła go do tego zmusić. Fiona nie
zamierzała więc niepotrzebnie nalegać. W ostatnim przypływie troski obiecała sobie, że opowie o
wszystkim Malvern. Jej jakoś lepiej wychodziło dogadywanie się z Wellsem.
– Dobra, pójdę jej poszukać. – Wstała. – Gdyby przyszedł Vail, to powiedz mu, żeby tutaj na mnie
zaczekał.
Ledwo zdążyła wyjść, a pojawił się Eliot.
– Nie wiesz, gdzie Fiona? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie.
– Powinna wrócić niedługo .
– Ach, to dobrze – ucieszył się. – Obiecała mi, że pomoże mi z napisaniem listu do Severusa. –
Usiadł obok Rufusa.
Przez chwilę panowała ciężka cisza, zanim przerwał ją Vail.
– Nie sądzisz, że on jest niezwykły? – zapytał z rozmarzeniem.
Rufus uśmiechnął się pobłażliwie. Rozmowa z Eliotem była banalnie łatwa, choć dla mało
cierpliwego człowieka irytująca. Odurzony eliksirem Vail z ciekawego i uważnego rozmówcy,
zamienił się w roztrząsającego swoje uczucia, pogrążonego w marzeniach i totalnie zakochanego w
Severusie maniaka. W tej nowej sytuacji Eliot mógł rozmawiać na każdy temat pod warunkiem, że
dotyczył on Mistrza Eliksirów. Niewinna dyskusja o modzie zamieniała się w rozważania o idealnie
pasującej do Snape’a czerni. Propozycja napicia się herbaty powodowała wielką dysputę o tym, co
zwykle pija Severus.
Człowiek mógł powiedzieć Vailowi co tylko zechciał, bo ten i tak praktycznie nie poświęcał innym,
tak „nieciekawym” tematom uwagi.
– Skoro tak sądzisz – odparł obojętnie Rufus.
– Z nim wszystko jest takie cudowne. – Vail zdawał się powoli tracić kontakt z rzeczywistością. –
Kiedy go widzę, nie potrafię oderwać od niego wzroku, a kiedy jest tuż obok, cały świat przestaje
mieć dla mnie znaczenie.
Dziwny cień przemknął przez opanowaną dotąd twarz Rufusa. Coś niepokojącego zamigotało w
jego błękitnych oczach i sprawiło, że zaczął nerwowo wyłamywać palce.
– Wydaje mi się nawet – kontynuował Vail – że jeśli go zabraknie, to moje życie stanie się takie…
takie…
– Szare – podsunął Rufus, chrzęszcząc kostkami palców.
– Tak! – zgodził się uradowany Eliot. – Jak gdyby Severus był czymś, co pobudza mnie do życia i
sprawia, że ma ono jakiś sens. Wiesz, o co mi chodzi?
– Wiem – odparł niewyraźnie, z trudem przełykając ślinę przez ściśnięte gardło. Pogrążony w
swoich rozmyślaniach Vail nawet tego nie zauważył.
– I ta myśl, że mógłby być z kimś innym. Ona jest taka… straszna. Nie! Potworna. Nie wiem, co
bym zrobił, gdybym wiedział, że jest ktoś, kto słucha jego głosu, czuje dotyk jego dłoni i kogo on
szczerze kocha. – Czarne oczy całkiem zaszły mgłą.
Bledszy niż zazwyczaj Rufus milczał. Było to milczenie z kategorii tych bardzo ciężkich i bardzo
wymownych, co nie przeszkadzało kontynuować Vailowi swoich nieszczęsnych wyznań.
– Nigdy nie spotkałem drugiej takiej osoby – zamilkł się na chwilę. – Myślisz, że mnie kocha?
– Kto? – zapytał zdezorientowany Rufus. Myślami był zupełnie przy kimś innym.
– Severus – odparł zdziwiony, że ktoś może w ogóle o to pytać.
– Tak, tak – zapewnił Vaila Wells, biorąc pierwszą z brzegu książkę. – Na pewno.
– To dobrze – ucieszył się Eliot. – Sądzisz, że wyszedłby za mnie?
Pojawienie się Fiony pozwoliło Rufusowi uniknąć odpowiedzi na kolejne idiotyczne pytanie.
– Już jestem! – Dziewczyna uśmiechnęła się do Vaila. – Szukałam Branwen, ale przepadła jak
kamień w wodę. No nie ważne, później z nią porozmawiam. To co, idziemy teraz do biblioteki? –
zapytała pogodnie.
– Jasne – odparł, odwzajemniając uśmiech.
Wyszli, zostawiając Wellsa samego. Rufus ściskał książkę, jakby to była ostatnia deska ratunku na
rozszalałym morzu. Zawzięcie próbował czytać skaczące i zupełnie niezrozumiałe słowa, które za
żadne skarby świata nie chciały się układać w jakieś sensowne zdania.
#
Branwen minęła właśnie pomnik Garbatej Wiedźmy i skręciła w korytarz prowadzący do Sali
Pamięci. Miała nadzieję, że chociaż tam znajdzie trochę spokoju, bo w Pokoju Wspólnym
Ravenclawu nie miała co na to liczyć. Od tego incydentu z Vailem wszystkie pozostające w
Hogwarcie na święta Krukonki na każdym kroku okazywały jej swoją wściekłość. Nawet Rufus
zaczął się dziwnie zachowywać. Ciągle czuła na sobie jego wzrok, co ją krępowało. Kilka razy
spytała go, czy coś się stało, ale uparcie zaprzeczał, nie przestając jej obserwować. W końcu
zirytowana postanowiła poszukać innego miejsca, w którym mogłaby spokojnie pomyśleć.
Nagle, kiedy była już przy wejściu do galerii, dostrzegła Fionę. Co dziwne, nie było z nią Eliota, a
to się ostatnio praktycznie nie zdarzało. Zaniepokojona podeszła do przyjaciółki.
– Fiona! – zawołała. – Gdzie Vail?
Walton spojrzała na nią załzawionymi oczami, przygryzając drobne usta. Widać było, że jest
roztrzęsiona.
– Nie wiem – powiedziała łamiącym się głosem. – Zostawiłam go tylko na chwilę, a gdy wróciłam,
już go nie było!
– Spokojnie. – Branwen próbowała ją uspokoić. – Powiedz, co się stało.
Fiona zaczęła mówić tak szybko, jakby się bała, że jeśli natychmiast wszystkiego nie opowie, to nie
będzie w stanie wydusić ani jednego słowa więcej.
– Byłam z Vailem w bibliotece. Chciał, żebym pomogła napisać mu list do Snape’a. Wiesz, ten, o
którym ciągle tak gada i nie daje nikomu spokoju. No i kiedy wyszliśmy, przypomniałam sobie, że
zostawiłam pióro na stole. Poszłam po nie, a jak wróciłam, to jego już nie było.
– Musimy go znaleźć – powiedziała stanowczo. – Jest jeszcze mała szansa, że mógł nie trafić na
Snape’a. Chodź, rozejrzyjmy się. – Ruszyła szybkim krokiem.
Branwen próbowała myśleć chłodno i rozsądnie. Gdzie mógł być Vail? Teoretycznie wszędzie,
jednak od zniknięcia nie minęło dużo czasu, więc musiał być gdzieś blisko.
Zaglądały do każdej klasy, sprawdzały każdy korytarz i praktycznie straciły już jakąkolwiek
nadzieję, że go znajdą, gdy nagle, ku ich nieopisanej radości, zobaczyły, jak schodzi po schodach,
prowadzących na drugie piętro.
Sam Vail szedł spokojnie, kiwając głową, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, i poprawiając
co jakiś czas pasek przewieszonej przez ramię brązowej torby.
Branwen musiała go jakoś zatrzymać.
– Vail! – krzyknęła, wychylając się przez barierkę.
Zaskoczony chłopak przystanął na chwilę, ale gdy tylko dostrzegł, kto go woła, przyspieszył kroku.
– Cholera – rzuciła i zaczęła przeskakiwać po dwa, trzy stopnie, starając się go dogonić.
Udało jej się dopiero na samym dole. Bojąc się, żeby Eliot jej nie uciekł, złapała go za pasek od
torby i z całej siły pociągnęła, chcąc go zatrzymać. Pech chciał, że jeden z szwów nie wytrzymał i
się odpruł, przez co ciężka, przeładowana książkami, papierami i innymi drobiazgami torba upadła
na podłogę, rozsypując całą swoją zawartość.
Branwen zaklęła siarczyście i zaczęła pomagać Fionie i Vailowi sprzątać powstały bałagan. W
pewnej chwili zbierając rozsypane zielone, gęsie pióra, zauważyła jakiś dziwny ruch na drugim
końcu korytarza. Odwróciła z zaciekawieniem głowę i przez moment miała wrażenie, że stała się
jedynym i niepowtarzalnym okazem żywego posągu.
Z trudem odwróciła wzrok od mijającego właśnie pomnik Arniki Jasnowłosej Severusa, który,
powiewając czarnymi szatami, szedł w ich kierunku.
– Zostaw to – wycedziła, chwytając przyjaciółkę za rękę, gdy ta chciała podnieść jakąś książkę. –
Szybko. Zabierz stąd Vaila. Ja zatrzymam Snape’a.
Zaskoczona Fiona podniosła głowę i dopiero wtedy zauważyła zbliżającego się nauczyciela.
Otworzyła z przerażeniem błękitne oczy i natychmiast, zupełnie nie zwracając uwagi na całe
pobojowisko ani na opór Vaila, zmusiła go, żeby za nią poszedł.
Branwen, wciąż schylona, układała papiery w równe stosy, nasłuchując przy tym kroków Mistrza
Eliksirów. Nieoczekiwanie, podnosząc kolejny pergamin, zauważyła zalakowaną kopertę.
Identyczną do tej, w której Vail trzymał swoje miłosne wyznanie.
Gdyby ta wiadomość wpadła w ręce Severusa, byłaby to katastrofa. Dziewczyna, długo się nie
zastanawiając, wcisnęła list w stertę trzymanych notatek.
– Malvern! – Lodowaty głos Mistrza Eliksirów świadczył, że tego, co teraz nastąpi, nawet w bardzo
dużym przybliżeniu nie będzie można uznać za przyjemne.
– Profesor Snape – odparła, wstając i szczerząc się, jakby dostała szczękościsku. Chciała dodać
jeszcze, że cieszy się na jego widok, ale takie kłamstwo prawdopodobnie nie przecisnęłoby się
przez jej gardło, nawet gdyby ktoś groził jej jego poderżnięciem.
– Twoja spostrzegawczość, Malvern, jest oszałamiająca – wykrzywił się ironicznie. – Może zamiast
się nią popisywać, wytłumaczysz wreszcie, co tu się dzieje?
– Tu? – zapytała niewinnie. – Nic. Taki drobny, niewarty uwagi wypadek.
– Z pewnością. – Branwen doszła do wniosku, że na takie przewiercające człowieka spojrzenie
powinno się mieć jakiś specjalne pozwolenie. – To teraz udowodnij legendarną Krukońską
inteligencję, o ile taka w ogóle u ciebie istnieje, i wyjaśnij mi, dlaczego w takim razie goniłaś Eliota
przez pół korytarza?
„Złośliwy palant” – pomyślała, zaciskając dłonie na trzymanych notatkach, ale nie przestając się
uśmiechać.
– Goniłam? Naprawdę? Ja? Ale czemu miałabym go gonić? Musiałoby się coś stać, żebym go
goniła, a przecież ja go nie goniłam, bo przecież nic się nie stało, więc ja tym bardziej nie mogłam
go gonić, bo żebym go goniła, to musiałabym mieć jakiś powód, zwłaszcza ja nie miałam żadnego
powodu…
– Dość. Jeszcze słowo a stracisz punkty dl Ravenclawu – przerwał jej poirytowany.
– Oczywiście, panie profesorze. Tylko że ja chciałam wyjaśnić… – odpowiedziała słodko, w duchu
zastanawiając się, jak długo wytrzyma jej odgrywanie bezmózgiej idiotki, zanim się zirytuje i da jej
szlaban.
Wyraz jego twarzy wyraźnie mówił, że jeśli zaraz się nie zamknie, to może się już nigdy więcej nie
odezwać. Tym razem postanowiła posłuchać.
Severus zlustrował cały panujący na korytarzu bałagan, ze wszystkimi zostawionymi przez Fionę
rzeczami oraz wielką, granatową kałużę atramentu, powstałą po tym, jak ktoś, prawdopodobnie
Vail, potrącił kałamarz.
– Gdzie Eliot? – zapytał Snape.
– W dormitorium.
– Czemu?
– Bo… – próbowała wymyślić jakąś sensowniejszą odpowiedź niż „Bo spotkałby pana, co
skończyłoby się ogólnoświatowym kataklizmem”. – Bo zapomniał swojego lekarstwa – wypaliła w
końcu. – Właśnie. Bo on jest bardzo chory. Tak, bardzo chory. I on nie czuje się najlepiej. Bo on ma
coś z głową… znaczy z gardłem. To pewnie jedna z tych mugolskich chorób. Wie pan profesor, one
potrafią być takie złośliwe – ostatnie słowo powiedziała z prawie niezauważalnym naciskiem, na
który ktoś mało spostrzegawczy nie zwróciłby nawet uwagi.
Snape był jednak spostrzegawczy i Branwen mogła zobaczyć, jak mruży czarne oczy i wykrzywia
pogardliwie blade wargi. Miał coś powiedzieć, ale właśnie wtedy list Vaila wysunął się ze sterty
trzymanych przez Malvern pergaminów i upadł na podłogę.
Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na kopertę, blednąc przy tym wyraźnie. Szybko schyliła się,
chcąc ją schować, ale jedno błyskawicznie rzucone przez Severusa zaklęcie wystarczyło, by trafiła
do jego rąk. W milczeniu, czując, jak po plecach przechodzą jej zimne dreszcze, obserwowała
oglądającego list nauczyciela.
– Do kogo jest ta wiadomość? – Pytanie Mistrza Eliksirów zawisło w powietrzu jak groźba śmierci.
– Do mnie – powiedziała krótko.
W tej sytuacji dodatkowe denerwowanie Severusa byłoby bardzo nierozsądne.
Snape uśmiechnął się drwiąco, obracając w długich, smukłych palcach nieszczęsny list.
– Mam rozumieć – mówił powoli, nadając słowom specyficzne brzmienie, które sprawiało, że w
Branwen budziła się jakaś krwiożerca bestia, która najchętniej przegryzła by mu tętnice – że słowa
„Dla mojego najwspanialszego, upadłego anioła” są skierowane do ciebie?
Przymknęła na moment oczy, z trudem opanowując przemożną chęć wykrzyczenia mu w twarz, że
nie, bo do niego. Szczerze pożałowała, że w Hogwarcie nie uczą Niewybaczalnych. Z największą
przyjemnością rzuciłaby na siebie jedną Avadę Kedavrę. Albo na Snape’a. Po namyśle stwierdziła,
że ta druga ewentualność byłaby jednak bardziej satysfakcjonująca.
– Tak, panie profesorze – wyduszenie tego kosztowało ją wiele wysiłku.
– Kłamiesz – wycedził Snape.
Podniosła hardo głowę i spojrzała na niego wyzywająco.
– Jeśli pan profesor mi nie wierzy, proszę przeczytać – odparła gładko. – Oczywiście, jeżeli lubi
pan romantyczne wyznania miłości, przyrzeczenia o wiecznym oddaniu i zachwyty nad pięknymi
oczami i dłońmi.
To było niewiarygodne, jak czas nagle zwolnił. Jeszcze przed chwilą płynął wartkim strumieniem, a
potem nagle można było zauważyć każdą skapującą sekundę. Branwen, pogrążona w tym całym
ocenie czasu, słysząc każde uderzenie dudniącego serca, wpatrywała się w kopertę, jakby nie
istniało nic poza nią. Zastanawiała się co zrobi Snape. Przeczyta list? To by było w jego stylu. W
końcu odkrywanie nowych sposobów bycia złośliwym i perfidnym to było jego małe hobby. Z
drugiej strony Mistrz Eliksirów był znany ze swojego uczulenia na wszystko co „romantyczne” i
„słodkie”.
Co ciekawe, Snape też wydawał się niezdecydowany.
I właśnie wtedy stało się coś, czego zupełnie nie przewidziała i co bez oporów mogłaby umieścić w
kategorii „Najpiękniejsze zbiegi okoliczności, jakie tylko istnieją”.
– Dobrze, że cię widzę, Severusie – powiedział z uśmiechem profesor Dumbledore, pojawiając się
pod kamienną chimerą. – Czy mógłbym cię na moment do mnie prosić?
– Oczywiście – odparł spokojnie, zerkając groźnie na Branwen.
Dyrektor usatysfakcjonowany wszedł do swojego gabinetu.
– Ravenclaw traci dwadzieścia punktów, Malvern. Jeszcze jedna taka uwaga i wylądujesz ze
szlabanem – zagroził Snape.
Zacisnęła mocno zęby. Już wyobrażała sobie, co powiedziałaby mu, gdyby sytuacja wyglądała
inaczej. Niestety nie wyglądała.
– A to jest twoje, mroczny aniele – powiedział sardonicznie, po raz kolejny udowadniając, że jego
pokłady ironii i drwiny są nie do wyczerpania.
– Dziękuję, panie profesorze – wydusiła, życząc mu całej wieczności w piekle.
Severus zupełnie ją zignorował i omijając, jakby była kolejnym pomnikiem albo stojącą zbroją,
ruszył do gabinetu profesora Dumbledore`a. Natomiast wściekła Branwen, prawie zgniatając
odzyskany list w dłoni, starała się uspokoić. W końcu się jej udało, chociaż wizja zamienienia
Severusa w karalucha i rozdeptania go obcasem jakoś długo nie mogła Malvern opuścić.
#
Branwen przemierzała kolejny korytarz Hogwartu, usilnie próbując uporządkować myśli. Powoli
dochodziła do wniosku, że los to strasznie złośliwa i perfidna bestia. Oczywiście wiedział, że
potrzebuje szlabanu u Snape’a, więc postanowił zrobić wszystko, byleby tylko utrudnić jej życie.
Normalnie zostałaby ukarana szybciej, niż zdążyłaby wymówić swoje imię, a teraz, mimo usilnych
starań, Branwen wciąż tkwiła w tym samym miejscu. Co gorsza, powoli zaczynały kończyć się jej
pomysły na kolejne prowokacje. Jak na razie spośród sześciu użytych przez nią koncepcji tylko
jedna przyniosła jakikolwiek rezultat, pozostałe zaś okazały się kompletną klapą. I zazwyczaj była
to wina nie planu, ale jakichś niespodziewanych zbiegów okoliczności, czego przykładem mogła
być Umbridge, która została trafiona zaklęciem związania, kiedy chciała wejść od lochów
Snape'a.Plusem całej sytuacji była chociaż możliwość pooglądania sobie, jak profesorka OPCM-u
próbuje wpełznąć po schodach na wyższe piętro, gdzie jakiś nauczyciel mógłby przywrócić jej
wcześniejszą postać.
Mimo to Branwen nie wiedziała, co mogłaby jeszcze zrobić, by wyglądało to jako przypadek.
Rzucić się z bojowym okrzykiem na Severusa? Tak, z pewnością wszyscy uznaliby to za bardzo
naturalne i absolutnie niepodejrzane. Innym pomysłem było przyczepienie sobie wielkiego
transparentu z napisałem „Daj mi szlaban, Snape”, ale to byłby już szczyt finezji i dyskrecji. Zresztą
znając swoje szczęście, Branwen podejrzewała, że i tak wszyscy uznaliby, że składa Mistrzowi
Eliksirów jakieś dwuznaczne propozycje, a nie prosi go o karę.
„Nie odpuszczę.” – mówiła sobie – „ Dostanę ten cholerny szlaban, choćbym miała wysadzić pół
szkoły” – powtarzała, starając się nie zastanawiać nad tym, że chyba już całkiem zwariowała, skoro
chce dobrowolnie poddać się torturom Snape’a.
Pogrążona w tych wszystkich ponurych rozmyślaniach nie zauważyła, że ktoś zagradza jej drogę.
Branwen podniosła głowę i wykrzywiła się z niezadowoleniem, widząc, kto przed nią stoi.
– Czego chcesz, Marietto? – zapytała, siląc się na spokój.
– A jak myślisz? – Na twarzy dziewczyny pojawiły się czerwone plamy. – Sądzisz, że nie widzę jak
się kręcisz wokół Vaila i próbujesz go poderwać?
– Bądź tak miła i zejdź mi z drogi, bo w przeciwieństwie do ciebie mam ważniejsze sprawy na
głowie niż jakieś bezsensowne kłótnie. – Chciała ominąć dziewczynę, ale ta jej nie pozwoliła.
– Jeszcze nie skończyłam. – Edgecombe wycelowała w Malvern różdżką.
Branwen spojrzała na dziewczynę jak na duże, rozkapryszone dziecko, nie przestając przy tym
obracać w palcach swojej różdżki.
– Oczywiście – zaczęła – mogłabym cię rozbroić, oszołomić i zamknąć w jakimś schowku na
miotły, co z pewnością nie byłoby dla ciebie zbyt przyjemne, ale dla mnie dość satysfakcjonujące.
Zazwyczaj jednak, w ramach integracji ze światem, staram się być miła przed śniadaniem, więc
dam ci ostatnią szansę. Schowaj różdżkę albo przekonamy się, która z nas jest lepsza. –
Niebezpieczne iskry pojawiły się w jej spojrzeniu.
Dziewczyna nie zamierzała jednak ustąpić. Chciała skorzystać z tej nadarzającej się okazji i
udowodnić, że z nią, Mariettą Edgecombe, nie wolno zadzierać i zabierać jej tego, co uznawała za
swoje. Była przekonana, że Malvern w swoim zachowaniu przypomina pszczelarza. Roztacza
wokół siebie zasłonę dymną, by odstraszyć pszczoły, gdy w rzeczywistości jest bezbronna na ich
ataki. Złudnie sądziła, że wiecznie siedząca w książkach Krukonka będzie się bała zrobić
cokolwiek, by nie złamać regulaminu.
– Czy mogę się dowiedzieć, co tu się dzieje? – Profesor McGonagall pojawiła się niezauważalnie.
– Nic, pani profesor – odparła Marietta, szybko chowając różdżkę. – Tak sobie rozmawiamy…
– Mam taką nadzieję, panno Edgecombe – odparła Minerva, patrząc to na jedną to na drugą
dziewczynę. – W innym przypadku musiałabym ukarać was szlabanem.
– Nie… nie ma takiej potrzeby, pani profesor. Chyba lepiej będzie, jak już pójdę – wydusiła i
posyłając ostatnie zabójcze spojrzenie milczącej Branwen, szybkim krokiem opuściła niebezpieczną
„strefę”.
Nauczycielka spojrzała na drugą Krukonkę, obojętnie przyglądającą się swoim dłoniom, którymi
gładziła gładkie drewno różdżki.
– Tobie też radzę wrócić do Pokoju Wspólnego. Zwłaszcza teraz, gdy profesor Umbridge jest
zdenerwowana z powodu wyjazdu profesora Snape’a.
– Wyjazdu?! – przeraziła się Branwen.
– Tak, wyjazdu. Profesor Snape wyjechał dziś rano – odparła spokojnie pani profesor, strącając z
szaty jakiś niewidzialny pyłek.
– A kiedy wróci? – Malvern patrzyła na nią z napięciem.
– Kiedy uzna to za stosowne. Na twoim jednak miejscu nie martwiłabym się o to. Z pewnością
masz ważniejsze sprawy na głowie, w końcu do OWUTEM-ów zostało niewiele czasu. Pamiętaj, że
to najważniejsze i najtrudniejsze egzaminy, jakie musicie zdać i to od nich zależy wasza dalsza
kariera.
Na twarzy Branwen pojawiły się różne emocje, które zmieniały się niemal tak szybko, jak chmury
w wietrzny dzień. Całość w bardzo dużym przybliżeniu wyrażała coś typu: „Właśnie stoję nad
przepaścią i bardzo cię proszę, okaż się choć trochę człowiekiem i popchnij mnie, kończąc w ten
sposób mój nędzny i koszmarny żywot.”.
– No tak, ma pani profesor rację. – Głos Branwen był nienaturalnie wysoki. – Lepiej pójdę się
pouczyć. Tyle jeszcze notatek do przejrzenia…
Minerva uśmiechnęła się wąskimi wargami, doceniając zaangażowanie i rozsądek dziewczyny,
dlatego zupełnie nie sprzeciwiała się, gdy ta grzecznie się jej skłoniła, a następnie szybkim, nieco
sztywnym krokiem ruszyła w stronę zachodniej wieży.
#
Fiona pochyliła się nad magicznymi szachami. Nie szło jej za dobrze. Właściwie szło jej tragicznie.
Straciła już dwa konie, laufra, wieże i kilka pionków i co gorsza pionki Vaila powoli, ale
metodycznie, zbliżały się do jej króla. Podniosła wzrok na Eliota, który uśmiechał się do niej
przyjaźnie i jak gdyby przepraszająco za to, że doprowadził do takiej sytuacji. Na moment zerknęła
na siedzącego po lewej Wellsa. Rufus rozparty na fotelu, z przewieszoną przez poręcz nogą, leniwie
przerzucał uwielbianą przez niego „Astrologię i Alchemię” Johna Colersa. Wydawał się zupełnie
nie interesować otaczającym go światem.
Fiona chciała powrócić do katastrofalnej sytuacji jej białych pionków, gdy nagle ktoś trzasnął
drzwiami z taką siłą, że o mało nie wyleciały z futryny. Branwen, gdyż właśnie ona była powodem
hałasu, wściekła przemaszerowała przez pokój, ignorując pełne oburzenia i złości spojrzenia reszty
Krukonów i usiadła obok Walton, gdzie zaczęła ze zdenerwowania bębnić o poręcz palcami. Dało
się zauważyć, że z trudem zachowuje spokój. W końcu spojrzała na pozostałe siedzące przy stoliku
osoby i suchym głosem powiedziała:
– Ten cholerny drań wyjechał.
– Snape? – zapytała dla pewności Fiona.
– Przecież nie Merlin! – irytowała się. – Oczywiście, że Snape. Pan jestem-takim-wielkim-
łajdakiem-że-dziwne-że-nosi-mnie-jeszcze-ziemia. Żeby go szlag trafił!
– Severus wyjechał?! – Vail jęknął boleśnie. – Ale przecież… on i ja…my… on nie mógł…! –
mamrotał poruszony. Zwiesił głowę, chowając twarz w dłoniach i wydawało się, że zaraz się
rozpłacze.
– Fiona, weź go do dormitorium – rzuciła krótko Branwen.
Przyjaciółka bez słowa pociągnęła nieszczęśliwego Eliota do sypialni, zostawiając Malvern i Wellsa
samych. Przyglądający się dziewczynie od chwili jej wejścia Rufus zamknął książkę i odłożył ją na
stolik tuż obok szachów.
– Sprawdzałaś, jakich użył zabezpieczeń? – zapytał, splatając ręce.
Branwen przestała masować sobie skronie i spojrzała na niego.
– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam – odpowiedziała już znacznie spokojniej.
– I?
– Tam się nie da wejść – oceniła. – Nawet gdyby jakimś cudem udało nam się przełamać blokady,
to Snape na pewno zorientowałby się, że ktoś był w jego gabinecie.
– Niedobrze – stwierdził. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie wróciła Fiona.
– Vail się całkiem załamał – stwierdziła dziewczyna, poprawiając wsuwki spinające jej jasne włosy.
– Siedzi, wpatrując się w jeden punkt, i wydaje się, jakby w ogóle nie słyszał co do niego mówię.
– Cudownie, jeszcze katatonika mi brakuje. – Branwen wykrzywiła się ironicznie. – Jakby sam
wyjazd Snape’a to było mało.
– Nie rozumiem. Przecież to chyba dobrze, że wyjechał. – Fiona spojrzała niepewnie na
przyjaciółkę, a potem na Rufusa, który przyglądał się Branwen.
– Tak? To skąd weźmiemy liobelię? – zapytała niezadowolona Malvern.
– Nie możemy się dostać do jego gabinetu, jak go nie ma?
– Nie – wtrącił Rufus. – Na czas swoich wyjazdów Snape zabezpiecza lochy i nikt, oprócz
nauczycieli, nie może się tam dostać.
– To co możemy zrobić? – zapytała zmartwiona Fiona.
– Czekać – stwierdziła krótko Branwen.
– Czekać – zgodził się Rufus
Dziewczyna westchnęła. Reszta świąt zapowiadała się mniej przyjemnie niż sądziła.
#
Branwen podejrzewała, że ktoś postanowił uatrakcyjnić jej życie. Byłoby to nawet zabawne, gdyby
nie było takie irytujące. Teraz, kiedy Snape wyjechał, cały wolny czas poświęcali przygotowaniu
porządnego planu, dzięki któremu mogli wykraść liobelię. Było to tym trudniejsze, że nie mogli
pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd, bo wiązałoby się to z poważnymi kłopotami.
Po za tym musieli zwiększyć nadzór nad zrozpaczonym Vailem. Już co najmniej dwa razy próbował
zrobić sobie krzywdę. Za pierwszym razem chciał utopić się w jeziorze. Z pewnością byłaby to
bardzo romantyczna śmierć, gdyby nie to, że całe jezioro zamarzło tak, że dało się po nim nie tylko
chodzić, ale nawet skakać. Niestety nawet najbardziej usilne starania nie pomogły przebić się przez
grubą warstwę lodu.
Za drugim razem wybrał bardziej dramatyczny sposób popełnienia samobójstwa – otrucie. Niestety
deficyt trucizn zmusił go do zaaplikowania sobie dużej ilości eliksiru pieprzowego. W
konsekwencji resztę dnia dymił jak komin fabryczny, tworząc wokół siebie zasłonę dymną i przy
byle iskrze zamieniając się w miotacz ognia.
Jak stwierdziła Branwen, najgorsze było jednak i tak czekanie. Długie, powolne, nieustanne
wyczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość, która mogłaby powiedzieć im, kiedy Mistrz Eliksirów
się pojawi. Momentami dziewczyna odnosiła wrażenie, że ktoś w jakiś dziwny sposób manipuluje
czasem, bo przecież minuty nie mogą mijać tak denerwująco wolno.
W końcu ich cierpliwość została wynagrodzona i Snape powrócił do zamku dzień przed
rozpoczęciem zajęć.
Zresztą nie tylko on.
IX
Ostatni wolny dzień przed rozpoczęciem zajęć po świętach zawsze był nerwowy i niespokojny.
Wszyscy wracali do szkoły i chcieli opowiedzieć przyjaciołom, co robili przez te kilka wolnych dni.
Efektem tego był prawie nieustający hałas, dochodzący z Pokoi Wspólnych. Co gorsza, niektórzy
przypominali sobie, że nie przygotowali czegoś do jutrzejszych lekcji i w panice próbowali
nadrobić zaległości, bezskutecznie starając się przy tym uciszyć jazgot innych uczniów. Sytuację w
Pokoju Wspólnym Ravenclawu można by uznać za podobną, gdyby nie jeden szczegół – atmosfera
panująca w zachodniej wieży była aż gęsta od plotek i pogłosek, wywołujących ogólne
niezadowolenie i niedowierzanie. Na ustach praktycznie wszystkich znajdował się temat Eliota i
Malvern. Każdy przeżył niemały wstrząs na wieść, że tych dwoje może coś łączyć.
Wszystkie dziewczyny jednogłośnie stwierdziły, że Vail popełnił błąd. Przecież każda z nich była
od Branwen o niebo lepsza i ładniejsza. Powody jego zainteresowania musiały być więc inne, choć
nikt nie miał pojęcia jakie.
Kolejnym problemem do rozgryzienia była rola Walton. Podejrzewano, że Fiona, jako słodka i
naiwna, pilnuje Vaila, by żadna inna nie miała do niego dostępu, gdy Branwen kręciła się przy
Wellsie. A może chodziło o coś jeszcze…
Szepty wznosiły się i opadały, towarzysząc złym i nieprzyjemnym spojrzeniom, wysyłanym do
stojącej niedaleko wielkiego kominka kanapy, na której siedział Rufus i Branwen.
– Jeszcze trochę, a będziesz sławniejsza niż Potter – roześmiał się Wells, patrząc na dwie plotkujące
Krukonki z drugiego roku, siedzące na sofie obok.
– Bardzo zabawne – fuknęła. – Tak, tylko tego mi brakuje. Zresztą na twoim miejscu bym się tak
nie cieszyła – ostrzegła, grożąc mu palcem. – Zobaczysz, nie zdążysz się obejrzeć, jak zrobią z
ciebie wuja Dumbledore`a, syna Pottera i zaginionego brata Snape'a, który w przerwach od prób
zawładnięcia wszechświatem i uwodzenia Fiony, przyłącza się do mnie i Vaila, po czym razem
poddajemy się najbardziej perwersyjnym zabawom erotycznym, jakie tylko zdołano wymyślić.
Oczywiście wliczając w to kajdanki, pejcze, lateksowe ubranka i puszki pigmejskie.
Rufus wybuchnął śmiechem, zwracając przy tym uwagę siedzących niedaleko uczniów i
wywołujące nową falę plotek. Branwen też się uśmiechnęła.
Ich relacje od czasu poważnej rozmowy wyraźnie się poprawiły. Oczywiście nie oznaczało to, że
Malvern na widok Wellsa rzucała mu się na szyję. Doszło po prostu między nimi do nawiązania
pewnej nici sympatii. Teraz, kiedy oboje starali się przymykać oko na wady tej drugiej osoby,
potrafili się nawet całkiem dobrze zrozumieć.
– Przynajmniej cała ta sytuacja pomoże nam w realizacji naszego planu.
– O ile Vail nie zrobi jutro czegoś głupiego – odparła, bawiąc się kosmykiem włosów.
– Najlepiej by było, gdyby jutro w ogóle nie poszedł na zajęcia – stwierdził Rufus, uśmiechając się
tajemniczo.
– Niby jak to zrobić? – zapytała zaciekawiona Branwen. – Przykuć go do łóżka? Oszołomić i
schować w schowku na miotły?
– Nie, sądzę, że nie będzie takiej potrzeby – oparł Wells. – W końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto
zaopiekuje się biednym i poszkodowanym chłopcem.
Branwen spojrzała na niego uważnie, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
#
Poranek, pierwszego dnia zajęć, obfitował w najróżniejsze atrakcje. Nie dość, że Irytek narobił
rabanu przed wejściem do Wielkiej Sali, to jeszcze ktoś złośliwy rzucił przed gabinetem profesor
Umbridge zaklęcie poślizgu. W konsekwencji spora grupa udających się na śniadanie Gryfonów i
Puchonów, mogła oglądnąć, jak nauczycielka Obrony przed Czarną Magią, z rozwianymi włosami i
krzykiem przypominającym pisk zgniatanej myszy, przelatuje przez cały korytarz.
Jak to później określili bliźniacy Weasley, warsztatu zbyt dobrego nie miała, ale pokaz „rozpędzona,
różowa kula armatnia”, wyszedł jej całkiem znośnie.
Tym czasem, kiedy Madam Pomfrey sprawdzała zapasy eliksiru uspokajającego, które
prawdopodobnie miały zostać nadszarpnięte wciągu kilku następnych dni, za sprawą
pedagogicznych zdolności Severusa, do Skrzydła Szpitalnego weszli Wells, Walton i Eliot.
Właściwie stwierdzenie „weszli” odnosiło się tylko do Rufusa i Fiony, bo Vail został przez nich
praktycznie wciągnięty.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona pielęgniarka, w czasie gdy dwójka uczniów usilnie starała
się zmusić Vaila by stał prosto.
– Zdarzył się mały… wypadek – odparł Rufus, podtrzymując osuwającego się Eliota.
– Wypadek? – spytała niepewnie, badając na wpół przytomnemu Krukonowi puls.
– Longbotton próbował rzucić klątwę na Malfoya, ale zamiast tego trafił w Vaila.
– To wygląda na zaklęcia otumanienia – stwierdziła pani Pomfrey. – Połóżcie go, już się nim zajmę.
Vail został dotransportowany i prawie rzucony na łóżko.
– Gdzie jestem? – zapytał chłopak, odzyskując choć trochę kontaktu z rzeczywistością.
– W Skrzydle Szpitalnym – odparł spokojnie Rufus.
– Oj – zmartwił się. – To ja nie mogę tutaj być. – Próbował wstać, ale zaplątana w nogach pościel
sprawiła, że stoczył się z łóżka i z głośnym hukiem wylądował na podłodze.
– Musisz tutaj zostać – nakazał Wells, łapiąc go za szaty i wciągając z powrotem.
– Och, nie! – krzyknął. - Mój najcudowniejszy anioł, światło mego istnienia i płomień mej radości,
czeka na mnie i ja muszę przybyć na nasze tajemne spotkanie. – Vail chwycił Rufusa za rękę.
– Oczywiście – odparł, wyswabadzając swoją dłoń. – Jak tylko poczujesz się lepiej, będziesz mógł
odwiedzić swojego anioła.
– Ale ja nie mogę czekać. Me serce krwawi, a dusza jęczy z rozpaczy, na samą myśl, że mógłbym
choćby przez sekundę być z dala od mej miłości. Och, nie rańcie mnie tak i uwolnijcie, bym
podążył drogą szczęścia, ku najwyższej rozkoszy, która zaspokoiłaby moje najgłębsze pragnienia.
– Tylko że jak ci się coś stanie, to twoja miłość będzie się martwiła. Chcesz tego? - zapytał
obojętnie, ale w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Bez trudu mógł sobie wyobrazić minę Snape’a, gdyby ten usłyszał, że jest posądzany o martwienie
się o jakiegoś ucznia.
– Nie, tylko…
– Jeszcze byłby… niepocieszony. – Na twarzy Rufusa pojawił się cień z trudem skrywanego
uśmiechu. – I na pewno bardzo by to przeżywał. Powiedziałbym nawet, że straszliwie. – Chciał
dodać coś jeszcze, ale w tym momencie podeszła Madame Pomfrey, niosąc kilka butelek z
lekarstwami.
– To powinno ci pomóc – stwierdziła, biorąc do ręki fiolkę z jakimś szarym płynem.
Zrezygnowany Vail bez słowa przyjął lekarstwo i, gdy tylko przełknął przygotowany eliksir, opadł
bezwładnie na łóżko i zasnął.
– Wszystko z nim w porządku? – zapytała Fiona, przyglądając się Eliotowi.
- Nic mu nie będzie. Jak się obudzi powinien być taki jak wcześniej. Zaklęcie otumanienia nie jest
groźne, choć człowiek zachowuje się po nim jak obłąkany. Zaskakujące, że Nevill już je opanował,
sądziłam, że poznaje się je dopiero na szóstym roku.
– Tak, to naprawdę ciekawe – zgodził się Rufus, uśmiechając się tajemniczo.
#
Branwen źle spała. Wszystkie przygotowania, starania i plany w połączeniu z ciągłym napięciem,
przyniosły jakieś dziwaczne sny. Widziała Umbridge w jej ulubionym wściekle różowym sweterku,
tańczącą tango, z powiewającym czarnymi połami szat, Snape'em. Oglądała profesor McGonagall,
która wśród małych latających gryfków, śpiewała na jednym ze stołów „Because I love you”,
uśmiechając się zmysłowo do profesora Flitwicka. Trafiła na Pottera, który ubrany w czerwono-
żółty trykot z wielkim napisem na piersi „Super Harry”, wbiegł do Wielkiej Sali, wykrzykując, że
koniecznie musi kogoś uratować, bo jeszcze nie wyrobił swojej dziennej normy.
To nie były miłe sny. Gorzej – były koszmarne i absolutnie chore.
Po obudzeniu leżała jeszcze chwilę, starając się dojść do siebie i zapomnieć choć części tych
okropnych wizji. Kiedy w końcu otrząsnęła się jakoś, rozejrzała się po dormitorium. Jak zawsze
wszędzie walały się porozrzucane ubrania i książki, tworząc w pokoju artystyczny nieład.
Oczywiście, współlokatorek Branwen już nie było. Po Abelinie i Nelly mogła się tego spodziewać,
ale w przypadku Emily było to nieco dziwne. Lessel co prawda miała zwyczaj wstawać wcześnie,
ale przygotowanie do zajęć zawsze zajmowało jej dużo czasu. To, że Emily nie było już w
dormitorium oznaczało, że nie chce się widzieć z Malvern, i że jest na nią obrażona. Branwen
westchnęła. Ludzie mieli niewiarygodną wprost umiejętność dopowiadania sobie i stwarzania
rzeczy, które w ogóle nie istniały. Połowa szkoły była już przekonana, że łączy ją z Vailem jakiś
gorący romans i nikt nie wpadł na pomysł, żeby ją zapytać czy tak jest w rzeczywistości. Nie,
wszyscy wiedzieli lepiej niż ona sama.
Osobiście w ogóle się nie dziwiła, że Eliot cieszył się takim zainteresowaniem. Miał urodę
mrocznego chłopca i urok swojej niedostępności. Dłuższe, czarne włosy, regularna, blada twarz,
czarne i wyjątkowo ciepłe spojrzenie, potrafiły chwycić za serce. Jeżeli dodać do tego niewinne i
miłe usposobienie, to naprawdę nie można było sobie więcej życzyć.
Branwen westchnęła ciężko. Najwyraźniej to właśnie ona miała być tym wyjątkiem
potwierdzającym regułę, bo choć uważała Vaila za bardzo sympatycznego człowieka, to jednak
daleko jej było do zachwycania się nim, czy popadania w obsesję na jego punkcie, jak robiły to
niektóre dziewczyny.
Wstała niechętnie i jeszcze trochę zaspana, podeszła do szafy. Trzeba było coś wybrać, tylko
zupełnie nie miała pomysłu co. Ona, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, nie wprowadzała
innowacji w swoich mundurkach. Wszystkie były identyczne: szare, granatowe i czarne o
niemodnym workowatym kroju. Zawsze traktowała ubiór z lekceważeniem, uznając, że są
ważniejsze rzeczy, które nie wymagały sterczenia godzinami przed lustrem.
Nagle w głowie Branwen pojawiła się pewna myśl. Była ryzykowna i tak zuchwała, jak tylko było
to możliwe. Dziewczyna nie miała nawet wątpliwości, że uda jej się w końcu wyprowadzić Snape’a
z równowagi, co oczywiście gwarantowało dostanie szlabanu.
Wahała się przez chwilę, zastanawiając się, czy jest do tego zdolna. Wystarczyło jednak, że
przypomniała sobie wszystkie drwiące uwagi i pełne wyższości spojrzenia, by wiedzieć, że jest
wstanie zrobić dużo, dużo więcej, jeśli to dawałoby jej możliwość odegrania się na Mistrzu
Eliksirów. Branwen uśmiechnęła się złośliwie, sięgając po różdżkę.
Najwyraźniej nadszedł czas, by przekonać się jak to jest być Gryfonem.
#
Fiona ze zdenerwowaniem obgryzała paznokcie, gapiąc się na wejście do lochu. Branwen wciąż nie
było, choć powinna przyjść już dobry kwadrans temu. Próbowała wmówić sobie, że pewnie
zatrzymało ją coś ważnego, ale o dziwno, to tylko wzbudziło w niej większy niepokój. Nagle
trzasnęły drzwi i wszyscy zamilkli. Wystarczyła sama obecność Snape’a, aby zapadła śmiertelna
cisza. Mistrz Eliksirów szybko, powiewając szerokimi czarnymi szatami, podszedł do katedry.
– Dzisiaj macie przygotować eliksir rozgrzewający – oznajmił. – Jest on tak prosty, że nawet wy
powinniście go zrobić – wykrzywił się pogardliwie, obrzucając loch uważnym spojrzeniem. –
Receptura. – Przepis pojawił się na tablicy. – Macie godzinę – powiedział, a następnie zaczął krążyć
po klasie niczym wygłodniały sęp, wyszukujący swojej ofiary.
Fiona spojrzała na potrzebne do eliksiru składniki i westchnęła ciężko. Szykowała się kolejna
koszmarna lekcja, na której będzie próbowała zrobić coś, co zupełnie jej nie wychodzi. Zerknęła na
stojącego obok niej Wellsa w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Rufus wydawał się jednak
nieobecny. Fiona widziała, jak próbuje dodać do eliksiru olejek cyprysowy zamiast anyżowego i nie
wiadomo dlaczego, zaczął ucierać zupełnie niepotrzebny do mikstury lubczyk. W takiej sytuacji
najlepiej było nie przeszkadzać mu w pracy, bo mogło się to skończyć bardzo nieprzyjemnie.
Choćby widowiskową eksplozją.
Trzeba było więc radzić sobie samemu. Odczytała z tablicy pierwszą linijkę instrukcji, nakazującą
jej wymieszać, w proporcji dwa do jednego, wyciąg z pieprzowca z ekstraktem z malwy, i sięgnęła
po odpowiednie butelki. Zajęta liczeniem skapujących do kociołka kropel, nie zauważyła, kiedy
zawisła nad nią groźna sylwetka Mistrza Eliksirów.
– Gdzie Eliot, Walton? – wysyczał zjadliwie Snape.
Fiona z trudem przełknęła ślinę, instynktownie kuląc się pod tym świdrującym, lodowatym
spojrzeniem.
– On… on jest chory i nie mógł przyjść – wyjąkała, starając się nie patrzeć na nauczyciela.
– A Malvern? Umila mu czas, opowiadając bajeczki na dobranoc? – spytał, uśmiechając się
sarkastycznie.
– Nie, panie profesorze – odparł czyjś głos. – Na szczęście nie ma takiej potrzeby.
Snape odwrócił się i spojrzał na stojącą w drzwiach Branwen, ze szczególną uwagą lustrując jej
dość osobliwy ubiór. Miała ona na sobie przepisową czarną szatę z wyszytym godłem Ravenclawu i
mundurek, który stracił swój granatowy kolor na rzecz wściekłego turkusu. Tarcza na swetrze ze
znakiem jej Domu również uległa zmianie – wznoszący się do lotu Kruk trzymał w szponach
zdechłego węża.
Malvern spokojnie rozejrzała się po klasie, ignorując pełne niedowierzania i oszołomienia
spojrzenia Krukonów i Puchonów, i ruszyła w stronę stołu Rufusa i Fiony. Niestety by tam dotrzeć
musiała najpierw ominąć stojącego jej na drodze Snape’a, który nie wykazywał żadnych chęci,
żeby ustąpić jej miejsca. W konsekwencji doprowadziło to do tego, że Branwen stanęła twarzą w
twarz z Mistrzem Eliksirów.
Fiona zupełnie zapomniała o przygotowywanej miksturze i z mocno bijącym sercem obserwowała
te dwie przyglądające się sobie, jak przed ostatecznym pojedynkiem, osoby.
Snape w swoich nieodłącznych, ciemnych i szerokich szatach, z czarnymi włosami i ziemistą cerą
wyglądał jak upiór. Co gorsza, upiór uśmiechający się sadystycznie i patrzący na człowieka, jak
gdyby obiecywał mu wszystkie najgorsze tortury świata. Natomiast Branwen w tym prowokującym
stroju, z rozpuszczonymi, czarnymi włosami, które rozsypywały się jej na ramionach, zdawała się
nic sobie z tego nie robić. W jej spojrzeniu nie tylko znajdowała się determinacja, ale też rzucane
nauczycielowi wyzwanie. Wydawało się, że w ironicznie wykrzywionych wargach, w niedbałym
odgarnianiu włosów i w migoczących w jej oczach iskrach, kryła się rozkoszna świadomość
zwycięstwa, niezależnie od tego, co próbowałby zrobić Snape. Fiona doskonale wiedziała, że już
samo to wystarczy, by wyprowadzić nauczyciela z równowagi.
– Strata dziesięciu punktów dla Ravenclaw za spóźnienie – wykrzywił się paskudniej niż zazwyczaj
Snape. – I drugie tyle za twój strój.
– Ach, tak – powiedziała z zadowoleniem Malvern. – Wiedziałam, że pan profesor doceni moje
starania. Chętnie podyskutowałabym o modzie, ale teraz przepraszam, muszę w końcu zacząć
przygotowywać… – zerknęła ponad ramieniem nauczyciela na tablicę – eliksir rozgrzewający. – Po
czym, nie dając mu czasu na żadną reakcję, ominęła go i ku zaskoczeniu wszystkich, zajęła miejsce
nie obok Rufusa i Fiony, ale przy stoliku, stojącym tuż przy samym biurku Mistrza Eliksirów.
Severus odprowadził ją wzrokiem, mrużąc groźnie oczy, i powrócił do krążenia po klasie.
Niestety wraz z przyjściem Malvern uczniów dopadło jakieś pełne rozkojarzenie. Każdy chciał się
przekonać, że co jeszcze się stanie. W efekcie Terry’emu Bootowi o mało nie wygotował się cały
eliksir, a Ernie Macmillian pomylił składniki, produkując pomarańczowe kłęby dymu o zapachu
soczystych brzoskwiń. Wydawało się, że jedynie Rufus nie zwraca na Branwen uwagi. Wpatrywał
się w krojony przez siebie żeń-szeń z taką intensywnością, jakby spuszczenie z niego wzroku miało
sprawić, że zamieni się on w jakiegoś jadowitego pająka. Jak zauważyła Fiona, jego błękitne oczy
błyszczały, a policzki lekko się zaróżowiły, choć akurat to mogło być spowodowane nawdychaniem
się oparów warzonego eliksiru rozgrzewającego.
– Najwyraźniej podjęłaś, Malvern, kolejną żałosną próbę zwrócenia na siebie uwagi – wysyczał
zjadliwie Snape, stając po przeciwnej stronie jej stołu. – Czyżby ostatnie zainteresowanie twoją
osobą okazało się niewystarczające?
Branwen przestała ucierać kamień księżycowy i odgarnęła wpadające jej do oczu włosy,
zostawiając na policzku srebrną smugę.
– Zainteresowanie? – uniosła z zaciekawieniem brew. – Pan profesor ma na myśli wczorajszą próbę
ataku na mnie przez Judy Harper, czy może zaczarowanie mojego pióra przez Miriam Warrington w
jadowitą żmiję? A może o inne szczęśliwe „zbiegi okoliczności”, które ostatnio mnie spotykały? –
dodała kilka kropel olejku anyżowego, przez co mikstura z koloru malinowego zmieniła się w
fiołkowy. Severus skrzywił się wyraźnie.
– To twój problem, Malvern, że uwielbiasz doprowadzać do tak infantylnych i żałosnych sytuacji.
– Tak, panie profesorze – stwierdziła, przeciągając sylaby. – Moim najskrytszym marzeniem jest –
położyła korzeń żeń-szenia na desce do krojenia i z rozmachem odrąbała jeden z nieprzydatnych
końców – żeby ktoś znęcał się nade mną i mnie poniżał – powiedziała, patrząc bezczelnie w jego
czarne oczy.
– Nie interesują mnie twoje chore upodobania i skłonności, Malvern. Tutaj masz zajmować się
warzeniem eliksirów, chyba, że chcesz przekonać się, jaka to przyjemność zostać w Hogwarcie na
jeszcze jeden rok.
W jego głosie pojawiła się groźba.
– Z pewnością olbrzymia – uśmiechnęła się z przekorną satysfakcją. – Sama sposobność oglądania
pana profesora jest największą przyjemnością.
Na policzkach Severusa pojawiły się czerwone plamy, a on sam zacisnął wargi w wąską kreskę.
– Najwyraźniej, masz zamiar sprawdzić jak daleko sięga moja pobłażliwość i co się stanie, kiedy
się ona skończy.
Branwen spojrzała na Mistrza Eliksirów i w zuchwałym, gryfońskim stylu, którego Snape tak
nienawidził, spytała:
– To pan profesor w ogóle ją posiada? Niewiarygodne. Kupił ją pan na promocji? Chętnie bym jej
kiedyś doświadczyła. To byłaby miła odmiana.
Cisza, jaka wtedy zapadła, wydawała się być głośniejsza niż jakiekolwiek krzyki. Gdyby przez
lochy przeleciała jakaś zbłąkana ćma, to łopot jej skrzydełek byłby niczym start promu
kosmicznego. Branwen, nie odrywając wzroku od nauczyciela, starała się za wszelką cenę
zachować spokój. Wyraźnie słyszała w tej nieludzkiej ciszy łomot swojego serca i pulsującą w
żyłach krew. Jej oddech stał się znacznie szybszy i płytszy, zupełnie jak osobie, która uwarzyła
wyjątkowo skomplikowany eliksir i właśnie ma sprawdzić na sobie jego działanie.
Inni uczniowie przeczuwając, że może tutaj dojść do mordu, profilaktycznie pochowali się za
swoimi kociołkami. W końcu oberwanie latającymi kawałkami człowieka z pewnością nie było
zbyt przyjemne.
W końcu, kiedy napięcie panujące w lochach stało się już absolutnie nie do zniesienia, Snape
nachylił się nad jej stołem tak, że mogła doskonale przyjrzeć się jego czarnym, jak wyloty
rewolwerów, oczom, i wysyczał zjadliwie:
– Szlaban, dzisiaj o dwudziestej, Malvern. Zobaczymy, czy po nim dalej będziesz w tak
wyśmienitym humorze. – Po czym odszedł, zupełnie ją ignorując.
Reszta lekcji mijała w miarę spokojnie, choć Snape nie stracił żadnej okazji, by nie rzucić w
kierunku Malvern jakiejś niewybrednej uwagi. W pewnej chwili Branwen miała ochotę powiedzieć
mu, żeby albo dał jej święty spokój, albo sam się zajął warzeniem tej mikstury, skoro wszystko mu
nie odpowiada. Powstrzymała ją jednak myśl, że pewnie dostałaby za to kolejny szlaban, a ona nie
odczuwała jakoś wewnętrznej potrzeby spędzania z Mistrzem Eliksirów więcej czasu, niż było to
absolutnie konieczne.
Kilka minut przed zakończeniem lekcji wszyscy ruszyli do biurka Snape’a, chcąc oddać próbkę
przygotowanych mikstur. Branwen również podeszła i postawiła swoją fiolkę na biurku, ale ledwo
zdążyła się odwrócić, kiedy usłyszała dźwięk tłuczącego się szkła. Zerknęła szybko na zniszczoną
fiolkę, a następnie na uśmiechającego się wrednie Snape’a
– Ups – wysyczał złośliwie.
– Nic nie szkodzi, panie profesorze – odparła niewinnie Malvern, patrząc na niego z satysfakcją. –
Przecież nie zrobił pan tego specjalnie. – Ostatnie słowo zaakcentowała delikatnie. – Na szczęście,
zupełnie przypadkiem, pobrałam dwie próbki mojego eliksiru. – Wyciągnęła z szaty drugą butelkę i
ostrożnie postawiła na biurku. – Do widzenia – powiedziała jeszcze, a potem odwróciła się na
pięcie i wyszła z lochów.
Obserwująca całą sytuację Walton, bez trudu dostrzegła, jak twarz nauczyciela przybiera dziwny,
nieodgadniony wyraz twarzy, który nie wróżył nic dobrego.
#
– To było super! – Fiona wciąż nie mogła dojść do siebie po eliksirach. – Ten strój i w ogóle.
Gdybyś tylko widziała minę Cho albo Marietty. Totalnie zgłupiały.
Branwen uśmiechnęła się lekko, kontynuując jedzenie tostu.
– Ale miny wszystkich i tak były najlepsze. Jeszcze nie widziałam ludzi będących w takim szoku.
Wyglądali, jakby zobaczyli przefarbowanego na blond Snape’a, chodzącego w obcisłej, złotej
skórze i jeżdżącego sportowym samochodem – zaśmiała się.
– Trzeba przyznać, że było to naprawdę zabawne – stwierdziła Branwen z zadowoleniem. – I co
ważniejsze bardzo pomoże nam w naszym planie – zamyśliła się na chwilę. – A co do planu, to
gdzie jest Rufus? Miałam z nim przedyskutować jeszcze jedną rzecz.
– Nie wiem. Wyszedł z lochów tak szybko, że nie zdążyłam z nim porozmawiać. – W głosie Fiony
kryła się wyraźna troska. – Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stało.
#
Rufus próbował zająć czymś myśli. Przewracał stronę po stronie, błądząc od zdania do zdania, w
ogóle nie rejestrując ich sensu. W końcu zamknął książkę i zaczął bębnić palcami o okładkę.
Zirytowany, że jest zbyt ciemno chciał zapalić czwarty raz świecę, którą zgasił niecałe trzy minuty
wcześniej. Niestety zrobił to tak niefortunnie, że potrącił przy okazji kałamarz, rozlewając czarny
atrament po całym stoliku.
Zaklął paskudnie, szybko zbierając książki i notatki, ratując je w ten sposób przed zniszczeniem.
Odłożył na podłogę wszystkie przedmioty i dostrzegł leżące tuż obok jego fotela niebieskie pióro.
Zupełnie zapominając o całym bałaganie i pozostałych, narażonych na szwank, pergaminach,
schylił się i podniósł je ostrożnie, jak gdyby było ze szkła. Od razu je poznał. Branwen uwielbiała
to pióro i pisała nim wszystkie swoje prace. Był absolutnie pewien, że jak tylko zorientuje się, że
gdzieś je zgubiła, to przetrząśnie całą wieżę, by je odnaleźć.
Przesunął miękkie lotki między palcami, starając się pozbyć bzdurnego wrażenia, że dotykając
miejsc, w których znajdowały się palce Branwen, czuje jej delikatne i ciepłe dłonie.
W końcu odłożył pióro na sąsiedni stolik, obchodząc się z nim, jak gdyby było jakimś unikalnym,
muzealnym eksponatem i zaczął składać wszystkie rzeczy, starając się jakoś pokonać to zupełnie
niezrozumiałe drżenie rąk.
#
Ostatnie przygotowania przed frontalnym atakiem nie zajęły im zbyt dużo czasu. Wszystko mieli
już ustalone jeszcze przed powrotem Snape’a, więc teraz wystarczyło wprowadzić jedynie
kosmetyczne poprawki. Sprawdzili jeszcze raz czy wszystko układa się zgodnie z planem, po czym
wydostali Vaila z nadopiekuńczych rąk Madam Pomfrey, i byli gotowi.
Kiedy na zegarze wybiła siódma, Branwen zamknęła czytaną książkę i wstała.
– Zaczynamy – stwierdziła.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
X
Branwen powoli schodziła po schodach prowadzących do lochu, starając się uspokoić. Wiedziała,
że Snape wszystkimi sposobami będzie chciał wyprowadzić ją z równowagi, do czego ona za żadne
skarby świata nie mogła dopuścić, bo mogłoby mieć to fatalne skutki.
Skręciła w następny korytarz i zobaczyła Harry’ego Pottera wychodzącego z gabinetu Mistrza
Eliksirów. Obiło jej się o uszy, że miał mieć z nim dodatkowe lekcje i szczerze mu współczuła. No
bo kto o zdrowych zmysłach chciałby dobrowolnie spędzać czas ze Snape’em, pomyślała, krzywiąc
się do siebie i mijając Pottera, który, przyciskając dłoń do bolącej blizny, nawet jej nie zauważył.
Branwen podeszła do ciężkich, drewnianych drzwi i wyciągnęła dłoń w stronę metalowej,
wyślizganej klamki. Przez sekundę się zawahała, ale za chwilę znów powróciła do niej wiara w to,
co robi. I tak nawet gdyby chciała, nie mogłaby się wycofać, wszystko zaszło już za daleko. Z
płonącą w oczach determinacją, jaką zwykle spotyka się u ludzi świadomych, że spalili już
wszystkie mosty za sobą, a teraz mogą jedynie przeć bezpardonowo naprzód, zapukała mocno do
drzwi i weszła do środka.
#
Zadowolona Marietta wracała spokojnie ze szkolnej biblioteki. Była w wyśmienitym humorze. Nie
zadali jej żadnej pracy do napisania, więc miała cały wieczór tylko dla siebie. Nagle usłyszała
znajome imię, które wyrwało ją z dalszych rozmyślań. Przystanęła zaciekawiona i zaczęła
nasłuchiwać. Wystarczyła tylko chwila, by rozpoznała rozmawiających i zacisnęła zęby.
– Szukam Vaila. Nie widziałeś go czasem? – spytała zmartwiona Fiona.
– Sprawdzałaś w dormitorium? – odparł Rufus, opierając się o ścianę. Wydawało się, że jest mu to
zupełnie obojętne, a nawet na rękę.
– Dwa razy. – Dziewczyna wyglądała jak skarcone dziecko. – Miałam mu powiedzieć, żeby nie
przychodził o dwudziestej do Sali Pamięci, bo Branwen i tak się nie pojawi. – Zakryła twarz
dłońmi.
Rufus poklepał ją po ramieniu.
– Może dowiedział się, że dostała szlaban u Snape’a i nie będzie czekał – próbował ją pocieszyć.
– Myślisz? – Podniosła głowę i wlepiła w niego wzrok pełen złudnej nadziei.
– Oczywiście – upewnił ją. – Chodź. Nie ma co tu niepotrzebnie stać. – Pociągnął ją za rękę i
zniknęli za rogiem.
Marietta czuła, jak wzbiera w niej gniew. Nie, nawet nie gniew, a wściekłość. Poniżające było, że
właśnie Malvern miała spotkać się z Vailem. Malvern! Ta cholerna, nierozumiejąca niczego
kretynka. To ona – Marietta - powinna znaleźć się na jej miejscu i spędzić z Eliotem wspaniały
wieczór. Nagle w głowie panny Edgecombe pojawiła się pewna myśl i nieśmiało zwróciła na siebie
uwagę. Co stało na przeszkodzie, by tak właśnie było? Nadarzyła się przecież cudowna okazja, by
nie tylko ośmieszyć Branwen, ale również zdobyć Vaila.
Dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie. Jeszcze miała udowodnić Malvern, kto jest tu lepszy.
#
Anne Smith, szóstoroczna Puchonka, która zwykła nazywać się Humbeliną, siedziała na parapecie
jednego z wielkich okien Hogwartu i oglądała migoczące na niebie gwiazdy. Chciała stworzyć jakiś
wspaniały, mroczny poemat na temat tego widoku, pełen „duszy przesyconej bólem”, „krwawego
ostrza cierpienia” i „zewu zrozpaczonej miłości”, gdy dostrzegła, że przygląda się jej jakiś wysoki
blondyn w prostokątnych okularach.
– Humbelino, nie widziałaś Vaila? Szukam go od jakiegoś czasu – jasnobłękitne oczy przyglądały
się dziewczynie znad grubych, srebrnych oprawek.
Anne, miło zaskoczona, że nazwał ją jej nowym imieniem, uśmiechnęła się tajemniczo i
zatrzepotała ciężkimi od tuszu rzęsami.
– Vaila? Nie, a stało się coś? – zapytała, wysyłając mu pociągłe spojrzenie.
– Miał się zobaczyć z Branwen w Sali Pamięci o dwudziestej, ale ona ma spotkanie ze Snape’em i
nie przyjdzie. Muszę mu powiedzieć, żeby na nią nie czekał, bo pewnie wróci bardzo, bardzo późno
– westchnął niczym człowiek, który widzi, jak ktoś bliski znowu zachowuje się nierozsądnie. –
Jakbyś widziała Eliota, to powiedz mu, że go szukam.
Smith kiwnęła głową i gdy tylko Rufus zniknął, zaczęła nerwowo obgryzać pomalowane na czarno
paznokcie. Anne stanowiła pewien niespotykany wręcz okaz Puchonki, która chciała być mroczna.
Niestety nie wzięła pod uwagę faktu, że w jej przypadku jest to tak samo możliwe, jak zamienienie
małego, puszystego kurczaczka w żądnego krwi dobermana. Nie pomagało farbowanie zaklęciami
włosów, używanie eliksirów, by mieć bledszą skórę, ani noszenie czarnych ubrań – wciąż była
kochaną i słodką Anne, a nie mroczną i drapieżną Humbeliną.
We wszystkich swoich działaniach wzięła sobie za wzór mężczyznę, którego uważała za ideał i był
nim nikt inny, jak profesor Snape. Jego tajemniczość, sarkazm i ten najbardziej upragniony mrok
były wszystkim, o czym tylko marzyła. Niestety Severus był równie dostępny jak gwiazdy na
niebie. Jak dotąd potrafiła to jakoś znieść, ale kiedy zobaczyła na ostatnich eliksirach, jak Malvern
próbuje go poderwać, miała ochotę rzucić się jej do gardła. Jak ta nieznająca bólu istnienia i
brutalności świata ignorantka śmiała zrobić coś takiego? To było absolutnie niedopuszczalne. W tej
sytuacji Humbelina chciała odegrać się na Branwen, podrywając jej chłopaka i udowadniając jej
tym samym, żeby trzymała łapy z daleko od mężczyzn należących do innych kobiet.
#
Alvinia Witzher, Gryfonka z czwartego roku, wracała właśnie z bardzo udanej randki z Ernie’em
Macmillanem, zastanawiając się, jak ma się ubrać na następną, którą miała za pół godziny z
Zachariaszem Smithem, gdy dostrzegła siedzącą na parapecie i wyraźnie czymś zmartwioną
Walton.
– Alvinio czy mogłabym cię o coś prosić? – spytała Fiona, a niewielkie iskierki nadziei zamigotały
w jej wielkich, niebieskich oczach.
– Zależy o co – odparła zaniepokojona prośbą Alvinia.
– Widzisz, mam taki mały problem. Moja przyjaciółka Branwen pokłóciła się z Vailem Eliotem.
Poprosiła go, by przyszedł o dwudziestej do Sali Pamięci, gdzie miała mu wszystko wytłumaczyć,
ale dostała szlaban u Snape’a. Miałam przekazać mu wiadomość, że się nie zjawi, ale profesor
Flitwick kazał mi przyjść w związku z ostatnim oblanym testem. No i teraz nie mam jak się z nim
spotkać, a jeśli on się o tym nie dowie, to pewnie nie będzie chciał się już z nią widzieć. – Jej twarz
przybrała udręczony wyraz. – Czy mogłabyś tylko przekazać tę wiadomość? To by wszystko
uratowało.
– Ależ oczywiście – odparła Alvinia wyraźnie zadowolona, że prośba nie jest jakoś nie wiadomo jak
kłopotliwa, a ona, „pomagając”, będzie mogła spotkać się z super przystojnym chłopakiem.
– Och, dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – powiedziała uszczęśliwiona Walton i szybko
znikła za zakrętem.
Żadna z nich nie dostrzegła, jak Sylwia Winterstone, siódmoroczna Ślizgonka przysłuchująca się
ich rozmowie od dłuższej chwili, uśmiecha się złośliwie. Ona widziała w tym wszystkim znacznie
większe korzyści dla siebie, co bardzo się jej podobało.
#
Branwen spojrzała na siedzącego przy biurku i piszącego coś Snape’a. Głowę miał nisko
pochyloną, przez co czarne, tłuste włosy zasłaniały mu większą część twarzy. Co jakiś czas
przerywał pisanie i ściskał nasadę hakowatego nosa, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
Branwen nie wiedziała, czy ma wejść do środka, czy też czekać na jakąś jego reakcję.
– Dobry wieczór, panie profesorze. – zdecydowała w końcu zwrócić na siebie jego uwagę.
– Spóźniłaś się, Malvern – powiedział z niesmakiem, odkładając pióro i wstając.
– Przepraszam, panie profesorze – odparła grzecznie, ale bez choćby najmniejszego śladu skruchy.
Przyglądała mu się uważnie, czekając na pierwszy zjadliwy komentarz i zastanawiając się, czego
będzie on dotyczył. Jej czarnego, niemal pokutnego stroju, bardzo przypominającego jego szaty?
Niedostatku inteligencji? Ostatniego bezczelnego zachowania? Aż zaczynała robić się ciekawa, co
takiego wymyśli.
Snape jednak bez słowa podszedł do stojącego w rogu gabinetu, zawalonego stosami papierów
stołu.
– Tutaj – wskazał na dokumenty – znajdują się wszystkie rejestry i listy wydatków z ubiegłych lat.
Masz je wszystkie przejrzeć, przepisać te, które są mało czytelne, a resztę ułożyć według
roczników. Pojęłaś? – wykrzywił się pogardliwie, patrząc na nią tak, jakby tak dużo tak
skomplikowanych zdań mogło być dla niej zbyt trudne do zrozumienia.
Branwen zacisnęła dłonie, starając się opanować chęć rzucenia jakiegoś złośliwego komentarza.
Odetchnęła głęboko i odpowiedziała tak grzecznie, na ile tylko była w stanie.
– Oczywiście, panie profesorze.
– Różdżka – rozkazał, wyciągając rękę.
Podała mu ją bez słowa i z uwagą patrzyła, jak kładzie ją na biurku obok zapisywanych przez niego
pergaminów. Zauważył jej spojrzenie.
– Na co czekasz, Malvern? Masz co robić.
Branwen podeszła do stołu, z niezadowoleniem biorąc do ręki pióro i przyglądając się stosom
zakurzonych dokumentów. Szykowała się bardzo długa i nudna praca, chociaż i tak o niebo lepsza
niż patroszenie ropuch czy krojenie płaszczek. Może po prostu Snape obawiał się, że zirytowana
Malvern, mając w rękach nóż, mogłaby rzucić się na niego z chęcią poderżnięcia mu gardła. Wolała
nie zgłębiać jego pobudek, miała wystarczająco dużo własnych problemów.
Zaciskając zęby, posłusznie zaczęła przepisywać dokumenty.
#
Sala Pamięci należała do jednego z większych pomieszczeń w Hogwarcie. Służyła przede
wszystkim do przechowywania wszystkich znaczących nagród i medali oraz dwóch czy trzech
obrazów wybitnych uczniów, którzy przysłużyli się czymś dla szkoły. Tu znajdowały się też cztery
posągi założycieli, wykonane z różowego marmuru. Nikt nie umiał powiedzieć, czy podobizny były
prawdziwe, czy też były jedynie wymysłem artysty. Zresztą nie miało to większego znaczenia.
Założyciele prezentowali się dostojnie i mieli doskonałe rysy – czego innego można się było
spodziewać po ludziach - legendach?
Sala, pełniąca funkcję muzealną, odwiedzana była rzadko i jeśli już, to zazwyczaj przez uczniów,
którym przypadło polerowanie ponad setki medali i pucharów. Nie dało się ukryć, że Hogwart
należał do szkół z osiągnięciami.
Tym dziwniejsze mogło więc wydawać się, że nagle, w ciągu zaledwie jednego wieczora, do Sali
Pamięci przyszło ponad tuzin dziewczyn, różniących się zarówno wiekiem, jak i przynależnością do
Domów. Nie była to normalna sytuacja, czego dowodem było niewyobrażalne zaskoczenie rysujące
się na co niektórych twarzach.
– Co tu robisz? – zdziwiła się Alvinia, patrząc na Mariettę.
– To raczej, co ty tu robisz? – odparła, wydymając pogardliwie usta.
– Czekam na Vaila. Umówiliśmy się – stwierdziła dumnie.
– Z tobą? – prychnęła Edgecombe. – Z takim wypłoszem?! Nawet sobie tak nie żartuj.
– Sama jesteś wypłoszem, a do tego głupią pindą – rzuciła Alvinia, mocno przy tym gestykulując.
Nawet nie zauważyła, jak przez przypadek popchnęła Humbelinę na nieopodal stojącą na Sylwię
Winterstone. Ślizgonka bez zastanowienia oddała cios.
– Co powiedziałaś?! – W oczach Marietty zapłonęła żądza mordu. – Powtórz to, szlamo. –
Wycelowała w nią różdżką.
#
Branwen usilnie wlepiała wzrok w zapisywany pergamin. Sama praca nie była taka zła, znacznie
gorszy był Snape, który najwyraźniej postanowił uatrakcyjnić jej ten czas, rzucając złośliwe uwagi.
– Gdzie twój entuzjazm, Malvern? Czyżby praca ci się nie podobała? – Wydął ironicznie wargi,
uważnie się jej przyglądając.
– Nie, panie profesorze – odparła, zapisując następną linijkę.
– Z pewnością musi ci się wydawać dość nudna, w końcu ty masz inne upodobania.
– Nie, panie profesorze. – Stalówka zaskrzypiała, gdy zwiększył się jej nacisk na pergamin.
Snape zrobił z dwa kroki w jej kierunku i teraz, praktycznie stojąc nad nią, jak gdyby nigdy nic
kontynuował.
– Zrobiłaś się dziwnie milcząca od naszego ostatniego spotkania – powiedział, przeciągając słowa i
z zadowoleniem przyglądając się, jak dziewczyna ściska trzymane pióro. – Czyżby bez osób
postronnych twoja erudycja gdzieś się ulatniała? A może to było wszystko, na co było cię stać,
Malvern?
– Skąd pan profesor może to wiedzieć? – Nie wytrzymała i wysyczała przez zęby.
Oparł jedną rękę o biurko i nachylił się, by lepiej go słyszała.
– Choćby z twojego pożałowania godnego zachowania i żałosnych wypowiedzi.
Branwen przestała pisać, odwróciła się w stronę nauczyciela i spojrzała w jego czarne, niezgłębione
oczy.
– Przykro mi, że tak mnie pan profesor ocenia – powiedziała sucho, siląc się na grzeczność. – Mam
nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy przekona się profesor, że jest inaczej i zmieni o mnie
zdanie. A jeśli nie, to już pańska strata.
Snape zmrużył oczy, a jego rysy stwardniały. Najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, ale właśnie
wtedy drzwi otworzyły się z hukiem i do lochu wpadła przerażona i zdyszana Fiona.
– Panie profesorze, biją się – rzuciła z miną człowieka, który widzi nadciągający kataklizm i chce
mu zapobiec.
– O czym ty bredzisz, Walton? – wysyczał Severus, prostując się.
– Pojedynkują się w Sali Pamięci, panie profesorze – odparła.
Mistrz Eliksirów spojrzał jeszcze raz na Branwen i szybkim krokiem, przy którym powiewała jego
czarna szata, wyszedł z gabinetu. Fiona mrugnęła porozumiewawczo do uśmiechającej się pod
nosem Branwen i ruszyła za nauczycielem.
#
– Cholerna cnotka! – krzyknęła Alvinia, gdy czerwony promień minął ją dosłownie o włos i
doszczętnie rozwalił gablotę z pucharami
– Lafirynda bez honoru! – Humbelina rzuciła Drętwotę, ale niestety zamiast trafić w przeciwniczkę,
trafiła w jeden z posągów założycieli, a dokładnie w Salazara Slytherina, odłupując mu nos i tym
samym upodabniając go do jednego z jego potomków.
– Puść moje włosy, kopnięta szajbusko! – wyła Marietta, kiedy Sylwia zaczęła szarpać ją za
warkocz.
– Sama jesteś szajbuską, kretynko bez wyobraźni! – odparła, szamocąc się zawzięcie i kopiąc w
nogę.
– Mam więcej wyobraźni niż ty, pochrzaniona psychopatko!
– Nawet tego nie próbuj! – wrzasnęła Humbelina.
– Tak! A masz! – złapała ją za rękę i z całych sił ugryzła.
– Aaaa! Moja ręka! Zabije cię za to, wariatko. On jest mój!
– Po moim trupie!
– A żebyś wiedziała!
Dalsze wyzwiska, klątwy i ciosy przerwało trzaśnięcie zamykanych drzwi. Ponad tuzin dziewcząt
zaprzestało walki i prób zamienienia siebie nawzajem w zwęglony stos mięsa i ze zgrozą patrzyło
na wysoką postać w czarnych szatach, od której aż promieniowała wściekłość.
#
Branwen wiedziała, że ma niewiele czasu na odnalezienie i zdobycie liobelii, więc musiała się
śpieszyć, jeżeli nie chciała mieć bliskiego spotkania z rozwścieczonym i żądnym krwi Snape’em.
Z najwyższą uwagą rozglądnęła się po pomieszczeniu. Było ono dość duże, ale słabo oświetlone,
przez co panował w nim niepokojący nastrój. Potęgowały go jeszcze rzędy półek, wypełnionych
grubymi tomami oraz najróżniejszymi butelkami, buteleczkami i słojami z zalanymi
przezroczystym płynem częściami zwierząt i roślin. W lochu, oprócz biurka i stołu, znajdował się
jeszcze stary, wykonany z ciemnego drewna kredens, w którym Mistrz Eliksirów trzymał podręczne
ingrediencje. Otworzyła go z rozmachem i szybko zlustrowała jego wnętrze.
Znalazła przeróżne składniki, ze skrzelozielem włącznie, ale liobelii tam nie było.
Przesunęła wzrokiem po kolejnych, zajmujących całe ściany półkach. Niektóre komponenty
rozpoznawała bez konieczności odczytywania ich nazw, wypisanych drobnym i ciasnym pismem
Snape’a. Pękata butelka z rubinowym płynem była niczym innym jak wyciągiem z krwawnika. Ta
smuklejsza obok niej, wypełniona roztworem o barwie rozcieńczonego błękitnego atramentu -
nalewką z hyzopu. Stojąca dalej maleńka fiolka z płynem w kolorze różowego kwarcu - esencją z
wilżyny. Były tu też już przygotowane mikstury. Wywar Powagi przyciągał uwagę ciemnym
fioletem fiołków, Esencja Fantazji opalizowała srebrzyście, złudnie wirując wewnątrz butli, a
Eliksir Wigoru przypominał barwą starą rdzę.
Dziewczyna przeglądała półkę po półce, oglądając znajdujące się na nich fiolki. Dziwiło ją ich
rozmieszczenie. Mimo usilnych starań nie potrafiła odnaleźć żadnej logiki w sposobie ustawienia
butelek. Podejrzewała, że muszą być umieszczone według jakiegoś skomplikowanego klucza,
którego nikt oprócz Snape’a nie byłby w stanie pojąć. Zresztą cały gabinet sprawiał wrażenie
niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika. Nie chodziło nawet o pedantyczny porządek panujący w
pracowni. Powodem było raczej dziwne odczucie, że wszystko znajduje się na swoim miejscu i
przesunięcie czegokolwiek może zniszczyć panującą w pomieszczeniu harmonię. Branwen nawet
nie chciała myśleć, jak bardzo trzeba było być wyczulonym na detale, by doprowadzić do takiego
stanu.
Malvern, rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła nagle czarną kasetkę znajdującą się na półce
w rogu gabinetu. Była niewielka, prostokątna i bez żadnych ozdób. Idealne miejsce, by schować w
nim składniki potrzebujące specjalnego traktowania. Intuicja mówiła Branwen, że to właśnie tutaj
znajdzie swój „skarb”.
#
Powszechnie wiadome było, że jednym z najbardziej uwielbianych i pożądanych napoi w
Hogwarcie, zaraz po piwie kremowym, była kawa, którą zarówno uczniowie, jak i nauczyciele
pijali w olbrzymich ilościach. Zazwyczaj jej popularność rosła proporcjonalnie do zmniejszania się
czasu pozostającego do egzaminów i w najbardziej newralgicznym okresie była ona cenniejsza niż
złoto.
Teoretycznie zatem zainteresowanie małą czarną po świętach powinno drastycznie zmaleć. Do
końcowych testów było jeszcze daleko, a po świętach wszyscy jeszcze ogarnięci byli błogim
lenistwem. Niestety nauczyciele zupełnie na to nie zważali i gdy tylko nadarzyła się okazja,
zapowiadali kolejne sprawdziany. W konsekwencji pielgrzymki uczniów do Wielkiej Sali były
nieustanne.
#
Anne Bole, siódmoroczna Ślizgonka, prężnym krokiem weszła do Wielkiej Sali. Potrzebowała
kawy. Dużo, pysznej, zabójczo słodkiej i mocnej kawy, bo tylko ona mogła zaspokoić jej kofeinowy
głód i sprawić, by nie zasnęła nad notatkami z transmutacji.
Że też McGonagall wymyśliła sobie zrobić jakiś idiotyczny test z zaklęć pomniejszających!
Podeszła do jednego z olbrzymich stołów i zaczęła rozglądać się za jakimś dzbankiem z jej
upragnioną małą czarną, jednak żadnego nie było. Gdzie te skrzaty dały kawę, pomyślała
zirytowana, zgrzytając zębami. Czyżby Puchońskie ciamajdy lub Gryfońscy kretyni wszystko
wypili? Przecież to byłoby okropne.
Już miała iść zrobić awanturę, jakiej jeszcze Hogwart nie widział, kiedy nagle jej nos wyczuł ulotną
woń kawy. Zaciekawiona rozejrzała się wokół i dostrzegła po przeciwnej stronie Sali jakiegoś
jasnowłosego chłopaka, który jak gdyby nigdy nic siedział sobie i pił jej upragniony napój bogów.
Stanęła przed nim, starając się ignorować ten upajający zapach i błogi wyraz, który pojawiał się na
twarzy blondyna po każdym łyku.
– Gdzie kawa? – zapytała niecierpliwie.
– Skończyła się – odparł Rufus Wells, bawiąc się filiżanką i sprawiając, że Anne, która nie potrafiła
oderwać od niej wzroku, z trudem przełknęła ślinę. – Jutro rano mają przywieźć nową dostawę.
– No to skąd ty ją masz? – spytała napastliwie, próbując nie wyobrażać sobie, jaki musi mieć ona
cudowny smak.
– Prywatne zasoby – powiedział, uśmiechając się przekornie i upijając kolejny łyk.
Czego od niej się spodziewa, pomyślała. Że będzie go prosić? Niedoczekanie jego, mówiła sobie,
gapiąc się na jego usta, na których została odrobina kawy. Jeżeli sądzi, że tak poniży się … że
pozwoli się tak upokorzyć, by błagać go o nią … to miał całkowitą rację. Za kubek kawy gotowa
byłaby zrobić straszne rzeczy, nawet umówić się z Potterem.
– Czy mogę… – zaczęła niepewnie.
– Kawy? Oczywiście. Jak chcesz, weź cały dzbanek, mi nie jest potrzebny – zaoferował Rufus.
Anne spojrzała na niego ze zdziwieniem. Ludzie nie byli tacy dobroduszni dla Ślizgonów i to było
bardzo podejrzane. Chłopak musiał zauważyć wahanie na jej twarzy, bo powiedział:
– Jeżeli nie chcesz… – Zrobił ruch, jak gdyby chciał zabrać kawę.
– Nie! – powstrzymała go. Pal licho wątpliwości. Będzie się zastanawiać nad jego pobudkami jak
już zaspokoi kofeinowy głód. – Wezmę ją.
Rufus wzruszył ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne i kontynuował sączenie swojego
napoju. Dziewczyna tymczasem sięgnęła po dzbanek i uważnie badając jego zawartość, szukała
czegoś podejrzanego, co mogłoby świadczyć, że kawa jest zatruta. Kiedy jednak stwierdziła, że
wszystko jest jednak w porządku, zadowolona ruszyła do swojego dormitorium.
Rufus odprowadził ją wzrokiem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem.
#
To chyba nie było normalne, że opadający kurz robił taki straszliwy hałas, a przelatująca za oknem
sowa tak ogłuszająco łopotała skrzydłami. Nie, to absolutnie nie należało do zwyczajnych sytuacji,
ale znajdujące się w Sali Pamięci dziewczyny nie miały jakoś sposobności głębiej się nad tym
zastanawiać. Wszystkie jak zahipnotyzowane wpatrywały się w Snape’a.
Mistrz Eliksirów wyglądał w czarnych szatach jak tytan, jak pochodzący z najgłębszej otchłani
demon. Czarne, nieprzeniknione oczy płonęły wściekłością, a na jego bladych policzkach pojawiły
się niezdrowe, czerwone plamy. Niewiele różniło Severusa od wygłodniałego wampira, chcącego
przegryźć komuś gardło.
Dziewczyny zwiesiły głowy, skupiając się w ciasną grupę i pragnąc, by stać się niewidocznymi.
Oczywiście trud był jak najbardziej bezsensowny.
– Winterstone – warknął nauczyciel. Rudowłosa Ślizgonka zrobiła niepewny krok do przodu. –
Masz trzydzieści sekund, żeby znaleźć się w Pokoju Wspólnym. W innym przypadku masz u mnie
szlaban.
Dziewczyna kiwnęła głową i znikła.
Reszta nie liczyła na taką wspaniałomyślność i lodowaty wzrok, jakim obrzucił ich Snape,
wskazywał, że się w tym względzie nie mylą.
– Skoro tak wam się tutaj podoba – mówił spokojnie, zbyt spokojnie i to jeszcze bardziej je
przerażało – to przez najbliższy miesiąc zapoznacie się z tym miejscem bardzo dokładnie. –
Uśmiechnął się paskudnie. – Dodatkowo każda z was traci po dziesięć punktów dla swojego domu i
jeżeli za trzy minuty nie znajdziecie się u siebie, to równie dobrze możecie pakować kufry.
Dziewczyny, długo nie myśląc, wybiegły z Sali Pamięci.
#
Rufus starannie badał kamienne ściany korytarza. W końcu, po skrupulatnych obliczeniach
przystanął i mierząc różdżką w potencjalne wejście Pokoju Wspólnego Slytherinu, wyszeptał
zaklęcie.
Żaden Ślizgon nie zauważył, jak ucho dzbanka od kawy, który niedawno przyniosła Bole, odpada, a
z niewielkiej szczeliny zaczyna wydobywać się bezwonna, błękitnawa mgiełka.
#
Branwen z najwyższą uwagą zaczęła oglądać czarną skrzyneczkę. Spodziewała się, że zostało na
nią rzucone co najmniej z dwadzieścia najróżniejszych klątw i jeżeli chciała pozostać w jednym
kawałku i niezmienionym stanie, to musiała być bardzo ostrożna. Wyciągnęła różdżkę, której
Severus na szczęście nie zabrał ze sobą, i rzuciła kilka zaklęć wykrywających. Ku jej niemałemu
zdziwieniu nic się nie stało, co sugerowało, że kasetka nie jest zabezpieczona żadnym specjalnym
czarem. Wyraźnie zaniepokojona spróbowała otworzyć ją Alahomorą i, co było już całkiem
nieprawdopodobne, usłyszała znajomy dźwięk otwieranego zamka. Teraz wystarczyło już tylko
podnieść wieko, żeby dostać się do środka.
Wyciągnęła rękę, ale tuż nad kasetką zamarła. Nie, to było zbyt łatwe, tu musiał być jakiś haczyk.
No dobrze, pomyślała. Spróbuj wczuć się w Snape’a. W jaki sposób chciałby powstrzymać kogoś
przed zabraniem jego zapasów? Straszliwa, niewykrywalna klątwa, która by kogoś zabiła? Za duży
kłopot i zupełnie nie w jego stylu. On był bardziej jak wąż, który atakuje cicho i znienacka,
zmuszając ofiarę, by pierwsza popełniła błąd.
Próbując nie myśleć o tym, że zostało jej niewiele czasu, zaczęła bardzo starannie lustrować
skrzyneczkę. Nagle, gdy wreszcie coś dostrzegła, wciągnęła z niedowierzaniem powietrze.
To było takie proste i skuteczne zarazem. Przy wieku, tuż obok zamka, znajdował się rząd
niewielkich, milimetrowych, z całą pewnością zatrutych igiełek. Zbyt pewni siebie, nieuważni lub
po prostu nieostrożni „nadziewali” się na nie, sami sobie wyznaczając karę. Branwen zachwyciła
się genialnością pomysłu. Wielu rzeczy spodziewała się po Snape`ie, ale to przerosło wszystkie jej
oczekiwania.
Wstrzymując oddech, lekko drżącymi dłońmi ostrożnie otworzyła skrzyneczkę. Nic nie wybuchło
ani jej nie zaatakowało, co można było uznać za duży sukces. We wnętrzu znajdowało się
kilkadziesiąt niewielkich, starannie opisanych i zabezpieczonych flakoników. Jeden z nich zawierał
tak poszukiwaną przez nią liobelię. Co dziwne, patrząc na zawartość kasetki, Branwen poczuła jakiś
dziwny zawód. Liczyła, że znajdzie jakieś strasznie niebezpieczne składniki, a trafiła na zwykłe,
bardziej lub mniej popularne trucizny. Szybko się skarciła. Jasnym było, ze te droższe i cenniejsze
ingrediencje znajdowały się gdzieś, gdzie nikomu nie przyszłoby nawet do głowy.
Branwen szybko wyciągnęła z połów szaty maleńką, nie większą niż jej najmniejszy palec u dłoni
buteleczkę i zaczęła przesypywać szary proszek. Kiedy zapełniła fiolkę do połowy, szczelnie ją
zamknęła i włożyła do kieszeni, a kasetkę ostrożnie odłożyła na miejsce. Na pierwszy rzut oka
wszystko wyglądało w porządku i Branwen miała nadzieję, że Snape nie zorientuje się za szybko o
utracie składników.
Odłożyła różdżkę na miejsce i wróciła do nudnych list wydatków. Teraz pozostało już tylko czekać.
#
Severus Snape z wyraźnym niezadowoleniem malującym się na jego ziemistej twarzy wyszedł z
Sali Pamięci i ruszył w stronę swojego gabinetu. Kawałek dalej czekał już na niego Rufus.
– Przepraszam panie profesorze, ale jest pan bardzo potrzebny w lochach.
– Z jakiego niby powodu? – warknął zirytowany Mistrz Eliksirów, wysyłając Wellsowi jedno ze
specjalnych, miażdżących spojrzeń, zarezerwowanych dla osób, które ośmielają się zawracać mu
głowę.
– Bo o ile zrozumiałem, Ślizgoni postanowili odpokutować wszystkie grzechy i teraz konstruują
małą salę tortur.
Jak gdyby na potwierdzenie jego słów zza rogu wyszło dwóch czwartorocznych uczniów
Slytherinu, niosących po zwoju liny i bacie. Kiedy dostrzegli Snape’a, ukłonili mu się i przywitali
uprzejmie, po czym, jak gdyby nic, zaczęli schodzić spokojnie po schodach.
Severus spojrzał przeciągle na Rufusa i bez słowa ruszył w stronę lochów.
#
W Pokoju Wspólnym Slytherinu panowała posępna atmosfera urozmaicana depresyjnymi
westchnieniami pojedynczych uczniów. Pansy, Blaise i Draco, siedzący na jednej kanapie, tępo
wpatrywali się w wielki, zielony arras przedstawiający srebrnego węża.
– Moje życie jest beznadziejne – jęknął Zabini.
– Moje jest bardziej beznadziejne – westchnęła przeciągle Parkinson.
– A z jakiego niby powodu twoje życie miałoby być bardziej beznadziejne od mojego? Ty nie
podrywałaś bliźniaków Weasley, będąc totalnie zalana. To jest dopiero dno!
– Dno? Ja wysłałam Snape’owi walentynkę z wyznaniem miłosnym. I co na to powiesz?
– Phi! Wielka mi rzecz. Ja zaproponowałem randkę siostrze wiewióra.
– A ja całowałam się z Longbottomem.
Zabini spojrzał na nią przerażeniem.
– Dobra, wygrałaś. Twoje życie jest jednak bardziej beznadziejne.
– No...
Zapadła długa chwila milczenia, w trakcie której cała trójka rozważała, jak okropny jest ich świat.
Ciszę przerwał czyjś przeciągły i ochrypły jęk, dobiegający z pokoju obok.
– Nott? – zapytał Blaise
– Tak – odparł Draco. – Prosił Goyla, by go wybiczował za to, jak koszmarnym był człowiekiem.
Nie może sobie wybaczyć, że ukradł tego lizaka pierwszorocznemu Puchonowi.
– Ale przynajmniej był dobry, lukrecjowy.
– No tak...
Znów zapadła cisza, którą zakłócił dopiero wślizgujący się do pokoju Tracey Davis.
– Nie wiecie czasem, gdzie Crabbe?
– Niestety nie – odparła Pansy. – Ostatnio jak go widziałam, stwierdził, że stracił sens w życiu i
musi dokonać wewnętrznego przeobrażenia. Coś wspominał, że ma zamiar zostać modrzewiem.
– To jednak zdecydował się na modrzew. Dobry wybór, sosny nie mają tyle elegancji – stwierdził
Tracey. – A wy czegoś potrzebujecie? Wybiczować was albo coś?
– Nie, może potem – odparł Draco. – Na razie odczuwam miałkość swej egzystencji i nie mam
zamiaru nigdzie się ruszać.
W tym momencie drzwi ponownie się otworzyły, ukazując bladą i wyraźnie zirytowaną osobę
Mistrza Eliksirów.
– Profesor Snape – powiedziała niemal radośnie Pansy.
Severus lodowatym wzrokiem spojrzał na trójkę leżących na kanapie Ślizgonów.
– Co tu się dzieje? – warknął niezadowolony.
– Kontemplujemy sobie nasz skostniały i nieczuły świat i dochodzimy do wniosku, że nasze życie
jest beznadziejne i bez sensu. Chce się pan do nas przyłączyć?
– Malfoy, o czym ty bredzisz? Masz natychmiast mi wytłumaczyć, dlaczego Goyle okłada pejczem
półnagiego, przywiązanego do sufitu Notta, Crabbe twierdzi, że jest cholernym drzewem, a
Bulstrode w pozycji lotosu lewituje na środku pokoju.
– Nie wiem, panie profesorze, ale czy cokolwiek na tym świecie jest poznawalne?
Snape spojrzał uważnie na bladą twarz Draco i jego szare, zamglone oczy, po czym chwycił go za
szkolny krawat i zaczął ciągnąć za sobą.
– Idziemy do pani Pomfrey.
#
Branwen czekała na powrót Mistrza Eliksirów, mozolnie zapisując stronę po stronie. Do końca
szlabanu zostało jeszcze trochę czasu, więc nie mogła sobie tak po prostu zniknąć, nawet jeśli
bardzo, bardzo by tego chciała.
Nagle usłyszała czyjeś kroki na korytarzu i zanim jeszcze drzwi otworzyły się na oścież, już
wiedziała, że to Snape. Profesor wszedł do środka. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekonać
się, że jest zirytowany. Znacznie bardziej, niż było to u niego naturalne.
Branwen bez słowa wstała i patrzyła, jak Severus podchodzi do swojego biurka.
– Co tu jeszcze robisz? – warknął wyraźnie zły.
– Mam szlaban – odparła spokojnie. Nie brzmiało to zbyt uprzejmie, ale zupełnie nie miała
pomysłu, jak niby inaczej miała to ująć.
Snape obrzucił ją morderczym spojrzeniem, po czym zerknął na wiszący na ścianie zegar.
Rzeczywiście do końca kary została co najmniej godzina.
– Wynoś się – warknął.
Branwen skłoniła się i już chciała wyjść, gdy usłyszała głos nauczyciela.
– Nie zapomniałaś o czymś?
Zatrzymała się. Panicznie próbowała sobie przypomnieć, co takiego mogło jej umknąć. Chyba…
chyba, że zauważył, iż coś jest nie w porządku i teraz zamierza ją ukarać…
Czując, jak kamienieje jej serce, powoli się odwróciła.
– Zapomniałam? – zapytała niepewnie, bezskutecznie próbując coś wyczytać z jego twarzy.
– Różdżka, Malvern – w jego dłoni pojawił się wspomniany przedmiot.
Dziewczyna, czując wszechogarniającą ulgę, podeszła do nauczyciela i zabrała różdżkę, po czym
jak najszybciej wyszła, starając się nie myśleć o obserwującym ją Snape’ie.
#
Rufus i Fiona czekali na Branwen przed wejściem do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Dziewczyna
na ich widok uśmiechnęła się słabo.
– Jak poszło? – spytała pełnym napięcia głosem Fiona.
– Dobrze – rzuciła, wyciągając fiolkę i podając ją Rufusowi. – A u was?
– Lepiej, niż się spodziewaliśmy – odparł Wells, chowając buteleczkę. – Sądziliśmy, że się pokłócą,
ale regularnej bijatyki nie przewidzieliśmy.
– Żebyś ty widziała, co one tam wyprawiały – zaśmiała się Fiona. – Szkoda, że Vail nie mógł tego
zobaczyć.
– A z kawą? Wyszło tak, jak przewidywaliśmy?
– Też. Efekt był naprawdę znakomity – stwierdził Rufus.
– Jutro mi opowiecie. Teraz marzę tylko o tym, by znaleźć się w łóżku.
Pokiwali głowami ze zrozumieniem i przepuścili ją do środka.
#
Branwen już dobry kwadrans spacerowała po pustych, cichych korytarzach. Teoretycznie powinna
teraz grzecznie leżeć w łóżku albo przynajmniej siedzieć w Pokoju Wspólnym, ale była zbyt
niespokojna, by tkwić w jednym miejscu. Marzyła tylko o tym, żeby w końcu podać Vailowi
miksturę i mieć to wszystko z głowy. Przeszła jeszcze kawałek i zorientowała się, że nogi same
zaprowadziły ją do ich małej, prowizorycznej pracowni. Ostrożnie weszła do środka.
Nie spodziewała się nikogo tutaj zastać, dlatego tym większym zaskoczeniem był dla niej widok
Rufusa, który pochylał się na parującym kociołkiem, przez co jego dłuższe, jasne włosy opadały mu
na twarz. Patrzyła przez chwilę, jak delikatnie, jakby z pieszczotą miesza jedną ręką eliksir, a drugą
z największym skupieniem dodaje jakiegoś białego płynu, który po szybkiej ocenie uznała za
nalewkę z piołunu.
Chciała podejść do Wellsa i porozmawiać na temat tych wszystkich ostatnich szaleństw, ale widząc,
że jest zajęty, czuła się intruzem, który najlepiej zrobiłby, gdyby sobie po prostu stąd poszedł.
Miała się wycofać, ale akurat w tym momencie Rufus podniósł głowę w poszukiwaniu jakiegoś
składnika i ją dostrzegł.
– Jesteś – ucieszył się. Dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że na nią czekał, choć przecież nic
nie wskazywało, że przyjdzie.
– Jak ci idzie? – zapytała, siadając obok niego i przypatrując się wnętrzu kociołka.
Eliksir miał barwę zgniłej kapusty, ale, o dziwo, pachniał przyjemnie czymś bardzo zbliżonym do
szałwi.
– Prawie skończony – powiedział, dosypując zmielonych ziaren cytryńca. – Liobelię dodałem
wcześniej i teraz pozostaje już tylko zaczekać.
Przyglądała się, jak kolor mikstury z każdą minutą staje się intensywniejszy.
– Gotowe – stwierdził, gasząc ogień pod kociołkiem.
– Jest piękny – powiedziała Branwen, z zachwytem przyglądając się eliksirowi. Oderwała wzrok od
mikstury, która teraz wyglądała, jakby była rozpuszczonym szmaragdem, i zerknęła na Rufusa.
Dziwnie się jej przyglądał znad grubych, srebrnych oprawek. Znała to spojrzenie, czasem go na nim
przyłapywała, tylko że wcześniej szybko odwracał głowę. Było intensywne i ciepłe, tak jakby była
dla niego kimś specjalnym, a nie zwykłą znajomą, uczęszczającą na te same zajęcia. Błękitne oczy
zamieniały się w dwa niezgłębione jeziora, na których dnie kryło się coś, czego zupełnie nie
potrafiła poznać i zrozumieć.
To było naprawdę… niepokojące.
– Dobrze – chrząknęła, chcąc przerwać panującą ciszę. – Mamy eliksir, ale nie wiemy, czy działa.
No przynajmniej tak, jakbyśmy chcieli. – Uśmiechnęła się lekko.
– Można to sprawdzić – odparł, wstając.
Podszedł w róg sali i podniósł jakiś przedmiot, który przy bliższych oględzinach okazał się
niewielką klatką, w której znajdowała się niewielka brązowa sówka.
– Co chcesz zrobić? – spytała zaniepokojona.
Postawił klatkę na jednym z podniszczonych stołów.
– Najpierw podam jej Eliksir Koloru, a potem wypróbujemy nasz. – Otworzył niewielkie drzwiczki
i tak delikatnie, jak potrafił, chwycił sówkę. – Musisz mi pomóc, sam tego nie zrobię.
Branwen, lekko zaskoczona całą sytuacją, podeszła do Rufusa. Chwilę potrwało, zanim udało im
się zmusić niesfornego i opornego ptaka do zażycia mikstury. Na efekty nie trzeba było długo
czekać, w ciągu kilku sekund zwierzak stał się fluorescencyjnie żółty.
– No i mamy kanarka – stwierdziła Branwen.
Rufus w międzyczasie nabrał trochę uwarzonego przez niego eliksiru.
– Trzymaj ją – polecił, wlewając sowie do gardła zawartość małej fiolki.
Dziewczyna modliła się w duchu, żeby mikstura zadziała. Gdyby tak nie było, nie tylko mieliby na
sumieniu biedną sówkę, ale też cały plan i wszystkie starania poszłyby w diabły.
Czekali, nie odrywając wzroku od zaciekawionego otoczeniem ptaka. Minuty mijały powoli, ale w
końcu dało się zauważyć, że jadowicie żółte pióra przybierają bardziej naturalny, brązowy kolor.
– Działa! Cudownie! – Na twarzy Branwen malowały się nieopisana wprost ulga i radość, a ona
sama obdarzyła Wellsa najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. – Morgano, udało
się! To niewiarygodne. A wszystko dzięki tobie! – Spojrzała na niego tak ciepło, aż poczuł, że coś
dziwnego ściska go w środku. – Jestem ci tak strasznie wdzięczna, że aż nie wiem, jak mam ci
dziękować. Możesz być pewien, że jeśli będziesz czegokolwiek ode mnie potrzebował, to możesz
na mnie liczyć – zapewniła go gorąco, kładąc mu rękę na ramieniu. – Jeszcze raz dziękuję.
Branwen widziała, jak się jej przygląda, a jego błękitne oczy lśnią jakimś dziwnym, wewnętrznym
światłem. Rufus otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Stali przez
chwilę w milczeniu, aż w końcu odezwała się Branwen.
– Myślę – powiedziała przeciągle, odsuwając się od niego – że powinniśmy tutaj posprzątać.
Kiwnął tylko głową, gdy ona zaczęła składać wszystkie fiolki i butelki, a następnie podszedł nabrać
trochę Eliksiru Pełnego Oczyszczenia.
– Dobrze, chyba wszystko – powiedziała, otwierając okno i wypuszczając ich doświadczalną
sówkę.
– Chyba tak – zgodził się Rufus. – Został nam tylko Vail.
– Chodźmy do niego. Im szybciej mu to podamy, tym szybciej będziemy mieli go z głowy –
stwierdziła z zadowoleniem.
Pokiwał głową i obydwoje wyszli na korytarz. Szli spokojnie w stronę zachodniej wieży, obydwoje
pogrążeni w swoich myślach, kiedy zza rogu wypadła przerażona, blada jak śmierć Fiona.
– Vail uciekł – wydusiła trzęsącym się głosem.
Zamarli. Właśnie działo się to, czego tak usilnie starali się uniknąć. Eliot pewnie właśnie wyznaje
Snape’owi miłość, rzuca się na niego, chcąc go pocałować, albo robi coś jeszcze gorszego.
Branwen poczuła, jakby coś wyssało z niej całe powietrze. Wszystkie wysiłki poszły na marne. Nie,
pomyślała rozpaczliwie. Nie zgadzam się!
– Fiona, biegnij do pokoju nauczycielskiego. Rufus, chodź ze mną do lochów. – Ton jej głosu nie
przyjmował żadnego sprzeciwu.
Walton pobiegła w wyznaczonym kierunku, łopocząc przydługawą szatą, a Wells ruszył za
Malvern.
Może zdążymy, może jeszcze na niego nie trafił - tłukło się jej w głowie.
Przeskakiwała po dwa, trzy stopnie, ryzykując upadek ze schodów, ale zupełnie nie zwracała na to
uwagi. Biegła przez korytarz, zakręt po zakręcie, coraz niżej i niżej.
Zdyszani wpadli do lochów. Eliot już tam był. Stał przed drzwiami Snape’a, jakby wahając się, czy
zastukać, czy nie.
– Vail, nie! – krzyknęła Branwen, sięgając po różdżkę. Rufus był jednak szybszy. Vail, uderzony
zaklęciem, upadł i zaczął szarpać się w niewidzialnych więzach. Dopadli go i przytrzymali.
Branwen przydusiła Eliota do ziemi, a Rufus siłą rozwarł mu szczęki i wlał szmaragdowy eliksir.
Chłopak zabulgotał, szarpiąc się jak opętany. Przez to wszystko fiolka z resztką mikstury wypadła
Rufusowi z ręki i potoczyła się po nierównych kamieniach.
– Co tu się dzieje?! – zabrzmiał ostry głos profesor McGonagall.
Natychmiast puścili Eliota i wstali.
– Coś się stało Vailowi – wydusiła z trudem Branwen, patrząc z przerażeniem na stojącego obok
pani profesor Mistrza Eliksirów.
Nauczycielka szybko podeszła do nieprzytomnego chłopaka. Uspokojona faktem, że oddycha,
odwróciła się do Rufusa.
– Panie Wells, proszę mi pomóc. Trzeba go jak najszybciej zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego.
Branwen chciała pójść z nimi, ale gdy tylko zrobiła krok, ktoś wbił palce w jej ramię tak mocno, że
aż syknęła z bólu.
– Nie – powiedział stojący obok niej Snape. – Musimy porozmawiać, Malvern – wykrzywił się
ironicznie, pokazując jej trzymany w ręku przedmiot.
Branwen, gdy tylko go dostrzegła, poczuła, jak robi się jej słabo. Przedmiotem tym była bowiem
niewielka fiolka z resztką szmaragdowego eliksiru.
"Niektóre słowa słyszy się tylko w ciszy".
XI
Ironia losu, a może jego wyrafinowane poczucie humoru, sprawiło, że wszystko musiało rozsypać
się właśnie teraz, gdy było już praktycznie po całej sprawie. Nie mogło rozsypać się wcześniej,
oszczędzając im przy tym wielu starań i wysiłków, ani później, kiedy byłoby już właściwie po
wszystkim. To musiało stać się właśnie teraz. Vail miał się obudzić za kilka godzin i znowu być
sobą, a oni mogliby wrócić do normalności.
Branwen zaciskała drżące dłonie i starała się opanować przyśpieszony oddech, nie przestając przy
tym obserwować siedzącego przy biurku nauczyciela, który zdawał się specjalnie przedłużać tę
pełną napięcia chwilę. Chciała, żeby w końcu to się skończyło, żeby nie musiała już stać przed nim
jak ofiara przed sędzią, który ma wydać skazujący wyrok i postawić przed plutonem egzekucyjnym.
– Co to jest? – zapytał Severus, patrząc na nią groźnie.
– Butelka – odparła, zdając sobie sprawę, jak arogancko to brzmi.
– Widzę, że po siedmiu latach nauki w najlepszej szkole magii, jaką jest Hogwart, udało ci się
prawidłowo rozpoznać butelkę. – Na jego bladej twarzy pojawił się ironiczny grymas. – Mam ci
pogratulować?
Milczała, czując jak jakaś nieznana siła ściska jej gardło, tak że ledwo mogła oddychać.
– A wiesz, co znajduje się w tej butelce? – Zakołysał nią lekko.
– Eliksir – wydusiła i widząc, że chce rzucić jakiś komentarz, dodała: – Z tej odległości nie jestem
wstanie stwierdzić jaki.
– Nie jesteś? – Uniósł brwi z zaciekawieniem, odkładając fiolkę na biurko. – Bardzo ciekawe. Zaraz
pewnie zapewnisz mnie, że nie masz zielonego pojęcia, co to jest Eliksir Pełnego Oczyszczenia i
jak on działa.
– Ma działanie lecznicze – wykrztusiła. – Oczyszcza krew i pozwala zatrutym powrócić do
zdrowia. Pan profesor wspominał o nim pod koniec szóstej klasy.
– W takim razie wytłumacz mi, Malvern, w jaki sposób ten eliksir znalazł się na korytarzu przed
moim gabinetem? – zapytał, patrząc na nią niemal z ciekawością.
Zupełnie nie rozumiała po co się z nią tak bawił. Była absolutnie przekonana, że mając w rękach
przygotowany eliksir i znając jego recepturę, bez trudu domyślił się wszystkiego. W razie
wątpliwości zawsze mógł sprawdzić, co znajduje się w czarnej kasetce, w której przetrzymywał
rzadkie składniki. A mimo to wciąż siedział za biurkiem i wydawało się, że ją sprawdza, choć nie
miała pojęcia dlaczego.
– Ktoś musiał go zgubić – powiedziała na tyle spokojnie, na ile pozwalała jej sytuacja i
przewiercające ją oczy Snape’a.
– Ktoś? – Wstał i podszedł do niej. – Pewnie to ten sam ktoś, kto pilnuje Eliota i nie pozwala mu
nigdzie samemu chodzić. I pewnie ten sam ktoś, kto jakiś czas temu wypytywał na Nokturnie o
liobelie, będącą jednym ze składników tego eliksiru. – Bez trudu mógł dostrzec jej zaskoczenie.
Skrzywił się paskudnie. – Byłaś tak naiwna, żeby sądzić, że się o tym nie dowiem? Że bez powodu
pozwoliłbym ci się tak zachowywać? To było zabawne; obserwowanie twoich żałosnych prób
próby odwrócenia mojej uwagi.
Branwen poczuła nagle, jak opada z niej przerażenie. Długo bała się, że Mistrz Eliksirów dowie się
o jej działaniach, ale kiedy do tego doszło, strach zniknął jak ręką odjął. Teraz Snape pewnie będzie
chciał ją ukarać, albo najlepiej wyrzucić ze szkoły, a ona i tak nic na to nie poradzi. No bo co niby
miałaby zrobić? Rozpłakać się i błagać go o litość? Zaprzeczyć i udawać, że nie wie, o co mu
chodzi? Wszystkie te rozwiązania wydawały się bzdurne i bezsensowne, a i tak nie przyniosłyby
żadnego efektu. Jeżeli będzie musiała już odejść, to odejdzie, ale z podniesioną głową i
świadomością, że zrobiła to, co uznała za słuszne.
Wzięła głęboki oddech, rozluźniając napięte mięśnie, popatrzyła na nauczyciela i głosem
człowieka, który nie ma już nic do stracenia, zapytała:
– Skąd pan profesor wiedział?
– Sądzisz, że twoje działania pozostają bez echa? Wystarczy uważnie posłuchać, a można
dowiedzieć się wszystkiego. Zwłaszcza odwiedzając Londyn.
– Czyli zdradził Borgin. Wiedziałam, że lepiej byłoby mu zapłacić. Parę galeonów z pewnością
zamknęłoby mu usta. Jeszcze będzie miał okazję przekonać się, że to było bardzo nierozsądne z
jego strony – oznajmiła, groźnie zaciskając usta.
W oczach Mistrza Eliksirów przez sekundę lub dwie widniał wyraz zaskoczenia, ale zaraz znikł i
jego twarz znowu stała się nieodgadniona jak zawsze. Chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili
bezceremonialnie wkroczyła do lochu profesor Umbridge.
Severus obrzucił nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią spojrzeniem, które zazwyczaj
sprawiało, że większość ludzi przypominało sobie nagle o bardzo ważnej rzeczy do zrobienia lub o
obłożnie chorych ciotkach, które potrzebowały ich natychmiastowych odwiedzin.
– Dobry wieczór. Doszły mnie wieści, że zdarzył się tutaj jakiś incydent. – Na twarzy Dolores
pojawił się przesłodzony, żabi uśmiech, od którego Branwen zrobiło się niedobrze.
– Zależy, co należy traktować jako incydent – stwierdził chłodno Snape.
– Pan Eliot został odtransportowany przez profesor McGonagall do Skrzydła Szpitalnego. Chcę
wiedzieć czemu – zażądała, nie przestając się fałszywie uśmiechać.
– Pewnie fakt, że Eliot był nieprzytomny miał na to jakiś wpływ – wykrzywił się ironicznie Mistrz
Elikisrów.
Na twarzy profesor Umbridge pojawiły się niezdrowe plamy, które wyraźnie świadczyły o z trudem
skrywanej złości.
– A ona? Co ona tutaj robi? – Jeden z grubych paluchów nauczycielki Ochrony przed Czarną Magią
został oskarżycielsko wymierzony w na Branwen.
– Malvern właśnie bardzo chciała wyjaśnić, co tutaj zaszło – założył ręce na piersi, przyglądając się
jej z zaciekawieniem.
Całkiem zdezorientowana dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć.
– Zdarzył się wypadek – zaczęła, patrząc na Severusa i próbując wyczytać z jego niezgłębionej
twarzy jakąś wskazówkę wskazówki. – Vail się potknął, wypadła mu różdżka… to był wypadek –
zapewniła, odwracając się do profesor Umbridge.
– A ty co tu robiłaś? O tej porze nie ma jeszcze zajęć, więc powinnaś być na śniadaniu w Wielkiej
Sali, a nie w lochach.
– Ja… ja… – jąkała się, nie mogąc wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia.
– Malvern przyszła tutaj odpracować swój trzymiesięczny szlaban – wtrącił nagle Snape.
Branwen nieprzytomnie spojrzała na profesora. Była przekonana, że się przesłyszała. To nie mogło
dziać się naprawdę, Snape dawał jej szlaban, zamiast kazać pakować kufry. To się jej nie mieściło w
głowie. Nie, nie to z pewnością był albo jakiś podstęp, albo jakieś nieporozumienie, które za chwilę
zostanie wyjaśnione i jednak okaże się, że wyrzucają ją ze szkoły.
– Nic mi o tym nie wiadomo! – oświadczyła oskarżycielsko profesor Umbridge. – Jako Wielki
Inkwizytor Hogwartu powinnam być powiadomiona o takim przewinieniu, żebym mogła
przydzielić odpowiedni szlaban - przesłodzony uśmiech wyraźnie sugerował, że w jej opinii
najlepszą karą byłaby roczna, niewolnicza praca w kamieniołomach.
– O ile sobie przypominam, jestem tutaj nauczycielem i mam prawo karać uczniów, jeżeli uznam,
że na to sobie zasłużyli – odparł lodowato Snape.
– Jednak doszły mnie wieści, że wcześniej dyrektor pobłażał co poniektórym w ich skandalicznym
zachowaniu, czego przykładem może być choćby brak reakcji na postępki pana Pottera
– Działania dyrektora względem Pottera, należą tylko i wyłącznie do jego kompetencji. – Severus
wstał, wykrzywiając się z niesmakiem.
– Ale z pewnością nie w sytuacji, gdy demoralizują one młodzież i zachęcają ją do dalszych
nieodpowiednich wybryków. W tym momencie konieczna jest interwencja Ministerstwa.
– Nie jestem upoważniony, by oceniać postępowanie dyrektora.
Branwen, patrząc na tych dwoje, czuła, że zupełnie przypadkiem wplątała się coś, co zupełnie jej
nie dotyczyło i, co przy niekorzystnym obrocie spraw, mogło się dla niej skończyć fatalnie.
Przez chwilę profesorowie mierzyli się wzrokiem, ale w końcu, co łatwo było przewidzieć,
nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią odwróciła głowę.
– Proszę być pewnym, że wszystkie zastrzeżenia, co do dalszego pełnienia urzędu dyrektora przez
profesora Dumbledore`a, zostaną niezwłocznie zgłoszone do Ministerstwa – powiedziała mściwie
profesor Umbridge, uśmiechając się obłudnie, opuściła lochów.
Severus obrócił się w stronę Branwen. Dziewczyna zacisnęła dłonie, czekając, aż wszystko okaże
się jakimś dziwacznym snem, bo jak dotąd było to zbyt nieprawdopodobne, by mogła w to
uwierzyć.
Przyglądał się jej długą chwilę, jak gdyby się bardzo głęboko nad czymś zastanawiał. Kiedy w
końcu się odezwał, mówił powoli, ważąc każde słowo.
– Jutro o dwudziestej tutaj i nie próbuj żadnych sztuczek, Malvern. A teraz się wynoś.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, oparła się o
zimną ścianę korytarza. Czuła taką ulgę, że miała ochotę i śmiać się i płakać równocześnie.
#
Branwen bardzo długo zastanawiała się, dlaczego Snape nie wydał jej wtedy przed Umbridge.
Nadarzyła mu się przecież cudowna możliwość. Mógł ją całkowicie pogrążyć, co w konsekwencji
doprowadziłoby do wyrzucenia jej ze szkoły, a on tego nie wykorzystał. Było to naprawdę
intrygujące i Malvern bardzo długo próbowała znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. Pośród
wielu bzdurnych teorii, jak choćby takiej, że Snape zlitował się nad nią, wysnuła jedną, która
wydawała się nawet całkiem prawdopodobna.
Podejrzewała, że Severus stanął po jej stronie, bo nie miał innego wyjścia. Umbridge ostatnio
wszelkimi sposobami starała się zdyskredytować profesora Dumbledore’a, by potem usunąć go ze
stanowiska dyrektora i przejąć władzę nad szkołą. W tej sytuacji wyjście na jaw działań Branwen
mogłoby wywołać niemałe poruszenie, co poważnie zaszkodziłoby Dumbledore’owi.
Snape postawiony więc przed takim wyborem, zdecydował się pomóc Malvern, nie dając tym
samym przewagi Dolores, a samemu nie odbierając sobie możliwości uprzykrzania jej życia.
#
Fiona się martwiła. Właściwie ciężko się jej było dziwić, bo powodów miała całkiem sporo.
Po pierwsze, ktoś w jakiś podstępny sposób sprawił, że czas zaczął upływać z zawrotną szybkością.
Jeszcze niedawno rozpoczynała siódmy rok nauki w Hogwarcie, ba, jeszcze przed chwilą były
święta i cała ta wywołana przez nią afera z Vailem, a tu już przyszedł luty, a wraz z nim pierwsze
testy przygotowujące ich do egzaminów końcowych. Co więcej, szalejąca w szkole Umbridge nie
dawała nikomu spokoju, jak gdyby zupełnie nie rozumiejąc, że każdy potrzebuje choć chwili dla
siebie, żeby się skupić i pouczyć. Zawracała wszystkim głowę, wprowadzając kolejne idiotyczne
przepisy, które powoli zmierzały do zabronienia uczniom swobodnego oddychania, uznając to za
wyjątkowo podstępne i podejrzane.
Jednak tak naprawdę Fiona martwiła się o Branwen, która przez jej głupi wyskok była bardziej
obciążona niż ktokolwiek inny, bo oprócz obowiązkiem przygotowywania się na zajęcia jak
wszyscy, musiała jeszcze odpracowywać u Snape’a swoją karę i znosić jego nieustające złośliwości
na lekcji. Trudno było się więc dziwić, że była bledsza niż zazwyczaj i wyglądała na ewidentnie
przemęczoną.
– Przyniosłam kawę – powiedziała Fiona, stawiając kubek na stole tuż obok stosu skryptów do
zielarstwa. – Jak ci idzie? – zapytała piszącą wypracowanie z eliksirów Branwen.
– Już prawie kończę – odparła, przygryzając z zastanowieniem pióro. – Tylko zakończenie i
powinno być w porządku. Została jeszcze jedna praca do zrobienia, ale może Rufus mi z tym
pomoże.
Fiona przyjrzała się przyjaciółce z troską. Niepokoiła ją ta cała sytuacja pomiędzy nią, a Mistrzem
Eliksirów. Wydawało się, że oboje prowadzą jakiś dziwny pojedynek i w pokrętny sposób próbują
udowodnić sobie swoją przewagę – Severus każąc Malvern na każdym kroku, zaś Branwen
ignorując go i nie dając się sprowokować.
– Ile tym razem ci zadał? – zapytała Fiona, rozglądając się po zawalonym papierami stole.
– Cztery prace plus jeszcze jedna z poprzedniego razu. Stwierdził, że dwadzieścia cali pergaminu
nie wyczerpało dostatecznie tematu – rzuciła z przekąsem.
Była jeszcze ta sprawa z dodatkowymi wypracowaniami, które Snape zadawał jej od jakiegoś
czasu. Kiedy zauważył, że oddaje je wszystkie skrupulatnie, bez choćby jednego słowa skargi,
zaczął zwiększać ich ilość, oczekując, że przeładowana obowiązkami Branwen w końcu się
załamie. Szybko się jednak okazało, że ona nie ma zamiaru ustąpić, choćby nie wiadomo ile ją to
kosztowało. Na szczęście przed katastrofą uratował ją Ravenclaw, który od jakiegoś czasu
obserwował jej zmagania i wykazał się niespotykaną dotąd solidarnością i pomocą, podrzucając
Malvern odpowiednie notatki i książki, tłumacząc poszczególne zagadnienia czy też, jak to było w
przypadku Rufusa, pisząc co bardziej trudniejsze prace.
– A właściwie co ty tu robisz? – zapytała Branwen, czytając pobieżnie tekst i sprawdzając, czy
zawarła w nim wszystko, co chciała. – Wydawało mi się, że miałaś pouczyć się do testu z zaklęć.
– Planowałam, ale ostatecznie przełożyli mi ten sprawdzian i nie mam co robić. Chciałam pogadać
z Vailem, ale poszedł gdzieś z Julettą.
– Nie jesteś zazdrosna? – zapytała Branwen, spoglądając na nią figlarnie.
– Czemu miałabym być? – zdziwiła się.
– Sądziłam, że będziesz chciała go poderwać.
– Vaila?! No coś ty! Przecież to nasz przyjaciel. – Doskonale było widać, że jest to dla niej nie do
pomyślenia. – Zresztą o wilku mowa – dodała na widok wchodzącego do Pokoju Wspólnego Eliota.
Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i gdy tylko je dostrzegł, uśmiechnął się zadowolony i zajął
stojący tuż obok nich fotel.
– Dobrze, że was widzę – powiedział Vail, przeczesując ze zdenerwowaniem włosy. – Chciałbym
was o coś zapytać.
– Tak? – spytała Branwen, pochylając się nad pergaminem i zastanawiając się, co jeszcze ma
dopisać.
– Wiecie, zaczynam podejrzewać, że podobam się Emily Lessel. Myślicie, że to możliwe?
Branwen i Fiona spojrzały po sobie zaskoczone i rozbawione. Emily od prawie roku praktycznie
śliniła się na jego widok i miała kategoryczny zakaz wchodzenia do męskiej szatni, gdy był w niej
Eliot, zwłaszcza bez koszulki. „Podoba się” było naprawdę bardzo delikatnym określeniem na to
zamroczenie, które dopadło Lessel.
– Przecież ona… – zaczęła Fiona, ale mocny uścisk Branwen na jej nadgarstku szybko ją uciszył.
– Skąd te podejrzenia? – zapytała niewinnie.
– Emily się jakoś tak dziwnie zachowuje. Dzisiaj chciała, żebym zaprowadził ją do wieży
astronomicznej, bo podobno zapomniała drogi. Potem wpadłem na nią z sześć czy siedem razy na
korytarzu. I prosiła, żebym wytłumaczył jej transmutację, a przecież ona jest z niej bardzo dobra.
– Hmm, rzeczywiście podejrzane – odparła Branwen, ze wszystkich sił starając się nie roześmiać.
– Myślałem, że to jakiś przypadek, ale wczoraj wieczorem też zachowywała się jakoś dziwnie.
Przysiadła się do mnie twierdząc, że jej zimno, a kiedy podałem jej koc, była wyraźnie
niezadowolona. Nie mam pojęcia dlaczego.
– Zupełnie niezrozumiałe – stwierdziła spokojnie Branwen, patrząc surowo na chichoczącą pod
nosem Fionę.
– Może ona jest chora? To zapominalstwo i zimno, mogą być symptomami jakiejś choroby.
Przydałoby się, żeby zobaczyła ją pani Pomfrey. Jest szansa, że ona jej jakoś pomoże.
– Nie wiem, czy byłaby w stanie jej pomóc – powiedziała Branwen, zasłaniając usta, by nie
pokazać widniejącego na jej twarzy uśmiechu.
– Myślicie, że to aż tak poważne? Pani Pomfrey jest znakomitą pielęgniarką i jeśli ona nie będzie
wstanie temu zaradzić, to Emily musi być naprawdę w złym stanie.
– W baardzo złym – wtrąciła rozbawiona Fiona.
– Ojej, to fatalnie. Muszę się z nią koniecznie spotkać. Na pewno w takich trudnych chwilach
chciałaby mieć kogoś przy sobie. Nie wiecie, gdzie ona teraz jest?
– Ostatnio widziałam ją w bibliotece – poinformowała go Fiona.
– Idę do niej. Może uda mi się jakoś ją pocieszyć.
Branwen podparła dłonią głowę, z niedowierzaniem i rozbawieniem, patrząc na wychodzącego z
Pokoju Wspólnego Vaila.
– Wielka Morgano, nie mam pojęcia, z jakiej on jest planety, ale trzeba powiedzieć, że jak na
Człowieka-który-nie-wie-co-to-aluzja, zaczyna robić postępy. W takim tempie, gdzieś za jakieś
dwadzieścia, może trzydzieści lat, zorientuje się, że ludzie za nim szaleją. – Branwen wyprostowała
się w fotelu i sięgnęła po przyniesiony przez Fionę kubek.
– Ale nie powiesz, że nie jest kochany i uroczy.
– Chciałaś chyba powiedzieć naiwny – Branwen napiła się kawy. – Pierwszy raz spotkałam tak ufną
i przekonaną o dobroduszności innych osobę. Jestem pewna, że ten facet nie jest prawdziwy. Inna
możliwość nie wchodzi w grę.
– Może, ale i tak jest świetny. Wybaczył mi nawet to całe zdarzenie z eliksirem. Jak go tu nie
uwielbiać?
Branwen spojrzała ponownie na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Eliot. Nie chodziło nawet o
to, że Vail wydawał się milszą i ładniejszą kopią Snape’a, ale w niektórych sprawach wykazywał
dziecięcą wprost prostoduszność. Było to w jego wykonaniu tak ujmujące, że nie trudno było się
dziwić, że wszyscy tak go lubili. Malvern miała tylko nadzieję – że świat choć ten jeden raz okaże
się mniej wredny, niż zazwyczaj i pozwoli zachować mu to niewinne usposobienie.
#
Ostatnie tygodnie przed egzaminami były chyba najbardziej pracowitym i nerwowym okresem
całego całym roku. Nie było osoby, która nie patrzyłaby z rosnącym przerażeniem na stosy książek
i notatek, które z każdym dniem wydawały się jeszcze wyższe, a wiedza, którą zawierały, zupełnie
nie chciała się dać zapamiętać.
Ostatecznie jednak, z całą pewnością za sprawą miłosierdzia sił wyższych, egzaminy się skończyły,
dzięki czemu uczniowie siódmego roku mieli cały wolny tydzień do ich wyjazdu z Hogwartu. W
konsekwencji ogólna euforia sprawiała, że świętowano niemal na okrągło, jak gdyby w ten sposób
próbowano nadrobić czas, jaki poświęcono na naukę. Branwen i Rufus również korzystali z tych
wolnych dni, choć zupełnie inaczej niż mieli to w zwyczaju Ślizgoni czy Gryfoni.
– ... ogólnie cała ta sytuacja z Potterem i Ministerstwem jest dla mnie wyjątkowo tajemnicza –
stwierdził Wells. – Ale jest chociaż jeden plus – wrócił Dumbledore. Szkoda, że dopiero teraz, ale
lepiej późno niż wcale.
– Żałuj, że nie widziałeś tych tłumów, jak pojawił się dyrektor. Przez chwilę miałam wrażenie, że
na rękach zaniosą go do jego gabinetu. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Akurat przygotowałem eliksir na kaca i nie chciałem go zostawić. W ostatniej fazie jest dość
niestabilny.
– Fiona dalej kontynuuje swoją działalność? – spytała Branwen, skręcając w następny korytarz.
– Tak, i swoją drogą jestem szczerze zdziwiony – w jego głosie pojawiła się nutka uznania. –
Naprawdę nie spodziewałem się po niej takiej przedsiębiorczości. Wczoraj osobiście widziałem, jak
jakiś Gryfon prawie na kolanach błagał ją o trochę eliksiru.
Branwen roześmiała się perliście.
– Wierz mi, ona jest troskliwa i kochana, ale jeśli chodzi interesy to niejeden Ślizgon nie ma co się
z nią mierzyć. Pewnie gdyby nie miała takiego miękkiego serca, to przekonałaby cię do wydania
ostatniego knuta, a ty byłbyś święcie przekonany, że sam tego chciałeś.
Rufus parsknął śmiechem, a Branwen, która odwróciła się w jego stronę, nie zauważyła
wychodzącej zza zakrętu osoby i wpadła wprost na nią.
– Malvern – warknął z niezadowoleniem dobrze znany jej głos.
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na twarzy dziewczyny, znikł, nie pozostawiając
choćby najmniejszego śladu, że w ogóle tam był.
– Dzień dobry, profesorze Snape – odparła z lodowatą grzecznością i najwyraźniej miała ochotę
odejść, ale nagle dostrzegała niewielką postać opiekuna Ravenclawu, który wyłonił się zza
szerokich, czarnych szat Mistrza Eliksirów.
– Profesor Flitwick.
Było widać, że dziewczyna naprawdę cieszy się z tego spotkania.
– Branwen, Rufus, dobrze, że was widzę. Właśnie rozmawiałem z profesorem Snape’em o
tegorocznych egzaminach końcowych. Muszę powiedzieć, że jestem z was wyjątkowo zadowolony,
zwłaszcza z ciebie, Branwen. Pani Thompson była pod wrażeniem twojego antidotum. Byłbym
naprawdę zdziwiony, gdybyś uzyskała niższą ocenę niż Wybitny.
– Dziękuję, panie profesorze, ale to nie tylko moja zasługa – powiedziała spokojnie, spoglądając na
Snape’a, a w jej szarych oczach zamigotały figlarne iskry. – Rufus jest wspaniałym nauczycielem i
bez jego pomocy nie poszłoby mi tak dobrze.
Branwen bez trudu zauważyła, jak Severus zmrużył oczy i wykrzywił wargi, zaś Wells z
zakłopotaniem lekko się zarumienił.
– Nikt w to nie wątpi, Malvern. Twoje umiejętności z zakresu eliksirów opierają się albo na
litościwej pomocy innych, albo wrzucaniu składników na chybił-trafił, co potrafi każdy idiota i
modleniu się, żeby eliksir sam zadziałał – odparł Mistrz Eliksirów.
– Zacznę się więc modlić częściej, skoro daje to takie pozytywne rezultaty. Może szkołę opuszczą
te koszmarne osoby, które zatruwają innym życie – odparła niewinnie, przypatrując się swoim
dłoniom.
– W takim razie, Malvern ty opuścisz ją jako pierwsza – warknął z niezadowoleniem.
– Nie sądzę, panie profesorze. Moje umiejętności w dręczeniu innych nie osiągnęły tak wysokiego
poziomu.
– Och, jak już późno – wtrącił nagle profesor Flitwick, przeczuwając, że ta już i tak zbyt ostra
rozmowa za chwilę zejdzie na jeszcze niebezpieczniejsze tory. – Myślę, że dobrze będzie jeżeli
pójdziecie na obiad – zwrócił się do Rufusa i Branwen. – Nie chcielibyście się przecież spóźniać,
prawda? No idźcie, idźcie – pośpieszył ich.
Obydwoje Krukonów skłoniło się uprzejmie, choć w przypadku Malvern było widać, że ta
grzeczność była raczej przesadna, i ruszyło w stronę Wielkiej Sali.
– Dość odważna rozmowa – stwierdził Rufus, kiedy oddalili się na tyle, by nauczyciele nie mogli
ich słyszeć.
– Mam szczerze dość pokornego zwieszania głowy i wysłuchiwania jego złośliwości. Godziłam się
na to, bo nie miałam wyboru, ale teraz, kiedy jest już po testach, nie mam zamiaru więcej tego
znosić.
– Jeszcze trochę i nie będziesz musiała – odparł. – Zresztą nie sądzę, żeby Snape próbował cię
niepokoić. Od powrotu Dumbledore’a i odejścia Umbridge jest takie zamieszanie, że praktycznie
nikt nie ma na nic czasu.
– On może mnie nie nękać, ale nikt nie powiedział, że ja nie będę tego robić – wykrzywiła się.
– Co planujesz? – zapytał zaciekawiony.
– Zobaczysz – odsunęła niecierpliwie kosmyk, który spadł jej na twarz. – Jeżeli ten drań sądzi, że
po prostu tak to zostawię, to grubo się myli. – Wells bez trudu mógł dostrzec to stanowcze
spojrzenie, świadczące o jej determinacji i nieustępliwości i po prostu nie mógł się nie uśmiechnąć.
#
Hogwart, jak wszyscy doskonale wiedzieli, był bardzo specyficznym miejscem. Na przykład stan
ogólnego spokoju, był tutaj tak rzadki, że niemal niespotykany. Można by pokusić się nawet o
stwierdzenie, że dzień, kiedy w jakiejś części zamku nic gwałtownie nie wybuchało, rzadka,
egzotyczna roślina nie próbowała nikogo zeżreć, ani nie dochodziło do regularnych starć pomiędzy
uczniami, był dniem straconym.
Pod względem umiejętności doprowadzania wszystkiego do stanu totalnego chaosu przewodzili
Gryfoni, którzy najwyraźniej wzięli sobie za punkt honoru złamanie jak największej ilości punktów
szkolnego regulaminu. Tuż za nimi plasowali się Ślizgoni, którzy z prawdziwym rozmachem
potrafili pokazać, że zadzieranie z nimi może kończyć się dla danego delikwenta bardzo, bardzo
boleśnie. Trzecie miejsce w tym przedziwnym rankingu zajmowali Puchoni, którzy, wyjątkowo
zadowoleni ze swojej opinii ciamajd, korzystali z niej ile tylko się dało, zupełnie nie obawiając się,
że komukolwiek przyjdzie do głowy, że za daną awanturą mogą stać kochane Puchoniątka. Jedynie
Krukoni pozostawali poza wszelkimi podejrzeniami, ponieważ każdy szanujący się Krukon
doskonale wiedział, że w życiu są ważniejsze rzeczy, niż jakieś niegodne ich uwagi wygłupy, a
wroga można pokonać inaczej, choćby pokazując jego całkowitą niekompetencję. Lub, gdy jest
taka konieczność, używając bardziej wysublimowanych i wyrafinowanych sposobów.
Każdy uczeń zmierzający do Wielkiej Sali, zwalniał tuż przed jej wejściem i w konsekwencji
przystawał, by z niemałym zainteresowaniem przyglądać się dwójce, jeśli można to tak nazwać,
rozmawiających ze sobą osób.
– Panie profesorze, wystarczy, że pan tylko zechce... – zaczęła usłużnie Humbelina, praktycznie
czepiając się czarnej szaty.
– Nie interesują mnie te brednie – powiedział lodowato Snape – i radzę ci natychmiast puścić moją
szatę.
– Ale panie profesorze, ja tylko chcę pomóc… wiem, jak pan ciężko pracuje… – nie dawała za
wygraną dziewczyna, wlepiając w niego rozmarzony wzrok.
Rufus, Branwen i Fiona opierając się wygodnie o parapet, przyglądali się Mistrzowi Eliksirów,
który nieudolnie próbował pozbyć się namolnej nastolatki.
– Da jej szlaban – zawyrokowała Fiona, widząc jak dziewczyna prawie przylgnęła do Severusa.
– Mam nadzieję – powiedziała z nieukrywaną satysfakcją Branwen. – Wyobrażacie sobie: Wieczór,
nikogo na korytarzach, a oni sami w pustym lochu… Już widzę minę Snape’a, jak zacznie się do
niego lepić.
– Jak ci się to udało? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Rufus.
– Cóż, zrobiłam mały, dobry uczynek – figlarne ogniki pojawiły się w jej spojrzeniu. – Wystarczyło
szepnąć w odpowiedniej osobie, że Snape jest ostatnio bardzo przepracowany i koniecznie
poszukuje pomocy. Byłam w tej sprawie nawet u dyrektora i bardzo spodobała mu się koncepcja
pomocnika, który odciążyłby go z części obowiązków.
– To było naprawdę wredne – stwierdziła Fiona, nie odrywając wzroku od Humbeliny, która
przekonywała profesora o swoim zaangażowaniu i oddaniu, prawie obejmując kolana Severusa.
– Pomyślałam, że zostawię mu jakąś pamiątkę, żeby się za mną nie tęsknił – uśmiech Branwen był
naprawdę demoniczny, gdy patrzyła jak Anne Smith, usilnie go trzymając, chce wymóc od niego
zgodę, by była jego asystentką. – Mam nadzieję, że przez ten rok zanim skończy szkołę, Humbelina
będzie go dręczyć tak samo, jak on dręczył mnie.
– Z tego co widzę, jest to bardzo możliwe – stwierdził Rufus, przyglądając się, jak Snape próbuje
zmusić Anne, by go puściła.
Nagle Mistrz Eliksirów, który rozglądał się wokół, najprawdopodobniej w poszukiwaniu kogoś, kto
uwolniłby go od natrętnej, nie dającej się niczym zrazić, Puchonki, dostrzegł Malvern. Patrzyli na
siebie przez sekundę lub dwie, po czym dziewczyna skłoniła się lekko, jak po doskonale wykonam
przedstawieniu i uśmiechała się triumfalnie. Nadszedł czas wyrównania rachunków
#
Pociąg powoli ruszył ze stacji w Hogsmeade, a Branwen jeszcze raz spojrzała przez okno swojego
przedziału na imponujący i okazały zamek, górujący nad miasteczkiem. Jakaś jej część nie mogła
uwierzyć, że widzi go już po raz ostatni. Od tej pory miała być już w nim tylko gościem. Oprócz
niewyobrażalnego szczęścia, że wreszcie uwolniła się od Hogwartu i wszystkich związanych z nim
nieprzyjemności, ze Snape’em na czele, pojawiło się przygnębienie. Mimo wszystko przywykła do
tego miejsca, do tych smukłych wież, strzelistych okien i niesamowitej atmosfery, która wyzierała z
każdego kąta.
– Szkoda, że wyjeżdżamy – powiedziała siedząca obok niej Fiona. – Będę tęsknić.
– Za czym? – zapytała Branwen, podnosząc z zaciekawieniem brew. – Za Ślizgonami i lekcjami
eliksirów?
– Nie, raczej za tym, że w Hogwarcie wszystko było tak poukładane i jasne – odparła
melancholijnie, patrząc na zamek.
Branwen musiała się z nią w duchu zgodzić. Tutaj człowiek doskonale wiedział, czego może się
spodziewać, w przeciwieństwie do świata, który znajdował się za murami szkoły.
– No cóż, jak tak bardzo masz ochotę zostać, to zawsze możesz poprosić o to Snape’a. On na
pewno bardzo się ucieszy z takiej możliwości – powiedziała Branwen.
– Pewnie przy najbliższej okazji zepchnąłby mnie z Wieży Astronomicznej.
– W moim przypadku nie byłby aż tak litościwy. Podejrzewam, że bardziej by mu odpowiadało,
gdyby mnie otruł jednym z tych jego tajemniczych eliksirów i patrzył jak wiję się i jęczę w agonii.
Fiona roześmiała się, a w spojrzeniu Malvern pojawiły się iskierki zadowolenia.
– Co i komu bardziej by odpowiadało? – zapytał, wchodzący do przedziału Rufus.
– Zamordowanie i rozczłonkowanie mnie przez Snape’a, a reszty rzucenie testralom na pożarcie –
odpowiedziała Branwen, patrząc jak odkłada bagaże i siada naprzeciwko nich.
– Zawsze sądziłem, że woli doprowadzać swoją ofiarę do takiego stanu, że sama usuwa mu się z
drogi.
– Jeszcze lepsze rozwiązanie – wykrzywiła się Malvern. – Ten drań nawet sposoby pozbywania się
innych wybiera takie, żeby nie musiał się przemęczać. Rozdaje te wszystkie szlabany tylko po to,
żeby uczniowie odwalali za niego brudną robotę, a on pewnie czyta w tym czasie czyta „Proroka” i
pije Ognistą.
Drzwi do przedziału otworzyły się ponownie, ukazując Vaila.
– Przepraszam, czy mógłbym się przysiąść? Wszędzie jest zajęte. Marietta zaproponowała mi co
prawda, żebym zajął miejsce Cho, ale coś takiego byłoby raczej nieodpowiednie.
– Jasne, Vail, siadaj – odparła Fiona.
– Skoro już o Snape’ie mowa, to dzisiaj wydawał się być czymś mocno rozdrażniony – powiedział
Rufus, wyciągając pudełko z czekoladowymi żabami.
– Pewnie Humbelina, która została wysłana, by pomóc w przygotowaniu potrzebnych eliksirów
leczniczych miała na to jakiś wpływ – dodała po chwili ze słodyczą, wydymając wargi. – Powinien
się cieszyć, już udało mu się zdobyć jedną fankę i nie musiał jej niczym otumaniać.
Wells parsknął śmiechem, przez co jedna z żab wymknęła się z jego rąk w poszukiwaniu wolności.
Zbyt daleko nie uciekła, bo Branwen prawie natychmiast ją złapała.
– Proszę – uśmiechnęła się przyjaźnie, podając chłopakowi czekoladkę.
Ostrożnie wziął wyrywającą się i wijącą żabę, dotykając dłoni Branwen dłużej i czulej, niż było to
konieczne.
Nagle dało się słyszeć jakiś hałas i zgiełk na korytarzu, a następnie zapadła głucha cisza.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Malvern, nie zauważając, jak Rufus w popłochu cofa ręce,
jak gdyby właśnie zrobił coś bardzo niestosownego.
Fiona otworzyła drzwi i wychyliła się zaciekawiona.
– Jakieś trzy rozciapciane ślimaki tutaj leżą. A jeden z nich ma blond włosy i wygląda prawie jak
Malfoy – stwierdziła, przyglądając im się uważnie.
– Zostaw tę trójkę. Nie należy im przeszkadzać, kiedy przemieniają się by wrócić do swojej
naturalnej, oślizgłej postaci – powiedziała, a tymczasem jej przyjaciółka zakończyła oglądanie
ślimakopodobnych obiektów i wróciła na miejsce.
– Oto kolejny powód, dla którego absolutnie nie będę tęsknić za Hogwartem, i który sprawia, że z
chęcią go opuszczam – dodała jeszcze Branwen
– Rufus, a ty będziesz za czymś tęsknił? – zapytała nagle Fiona
– Za paroma rzeczami i osobami na pewno – powiedział, patrząc ukradkiem na szukającą czegoś w
swojej torbie Malvern.
– Ja za profesorem Flitwickiem, był wspaniałym nauczycielem – powiedział, nie udzielający się do
tej pory w rozmowie, Vail.
– I nawet nie gniewał się na mnie, jak przez przypadek spopieliłam mu biurko – rzuciła Fiona.
– O ile pamiętam, był w zbyt głębokim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.
– Nie wiem czemu narzekasz, za przywrócenie biurka do poprzedniego stanu, dostałeś „wybitny” z
testu – uśmiechnęła się do Rufusa przekornie Brawnen.
– Tylko „powyżej oczekiwań”, bo nie przypadł mu do gustu wzorek roztańczonych królików –
odparł, z zadowoleniem patrząc, jak dziewczyna śmieje się perliście.
– Nie, one się podobały – wtrącił się Vail – tylko, że te króliki... one się tak razem...
– No wyduś to w końcu – nakazała Brawnen. – Powiedz, że króliki i salsa to nie najlepsze
połączenie. – Z trudem kryła uśmiech.
– Tak, zdecydowanie lepszy jest sos majonezowy – stwierdziła Fiona.
– Sos majonezowy?! Ależ sos majonezowy absolutnie nie pasuje – odparł z oburzeniem Eliot. – To
musi być coś o mocniejszym w smaku...
– Dobra, dobra Vail, odpuść nam wykład z przyrządzania kicających futerkowców, bo już prawie
jesteśmy i trzeba się zbierać – powiedziała Branwen, patrząc za okno.
Chwilę im zajęło poskładanie wszystkich rzeczy, a następnie, kiedy już pociąg się zatrzymał,
wytaszczenie pakunków na zewnątrz.
Rufus rozejrzał się w wokół, ale tłumy oblegające peron dziewięć i trzy czwarte, znacznie
ograniczały mu widoczność.
Vail, kiedy tylko postawił stopę na ziemi, został natychmiast odciągnięty przez jakąś Gryfonkę,
która koniecznie musiała z nim jeszcze porozmawiać, a Fiona w tym czasie ruszyła rozejrzeć się i
poszukać kogoś, kto miałby ich odebrać z dworca. W konsekwencji Malvern i Wells zostali sami.
Branwen usiadła na swoim kufrze i podparła dłonią głowę.
– Jakie to dziwne, że to już koniec.
Wells odwrócił się w jej stronę i spojrzał w jej szare jak jesienne chmury oczy.
– Czemu koniec? – wydusił z siebie, czując, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby odwrócić od nich
wzroku.
– A nie? Za chwilę wrócimy do domu i trzeba będzie zająć się naszym dorosłym życiem wraz ze
wszystkimi jego konsekwencjami. Mało ciekawa perspektywa. Zwłaszcza teraz.
Wstała i jak doskonale to sobie uświadomił, znalazła się niecałe dwa kroki od niego.
– Branwen...
– Tak?
– Ja chciałem… chciałem…
– Co takiego? – zapytała zaciekawiona, widząc jak intensywnie się jej przygląda.
Rufus czuł, jakby wewnątrz rozdarty był na dwie połowy. Jedna z nich krzyczała na niego, żeby coś
wreszcie zrobił, bo zaraz straci niepowtarzalną okazję, by powiedzieć o tym wszystkim, co do niej
czuje. Że jeśli w końcu to z siebie wydusi i jeśli Branwen odpowie na jego uczucia, będzie
najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Ale była też druga połowa i ona zadawała tylko jedno
pytanie: „A co jeśli tak się nie stanie?”. I najgorsze było to, że on doskonale znał odpowiedź. Teraz,
kiedy Branwen patrzyła na niego z tym ciepłem, które kiedyś zarezerwowane było tylko dla Fiony,
aż za dobrze pamiętał tamten chłód, dystans, a nawet jej niechęć i wiedział, że niewiele trzeba, by
to wróciło. Nie mógł do tego dopuścić. Nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby do tego doszło.
Wolał już, żeby wszystko skręcało mu się w środku, wolał bezradnie błądzić za nią wzrokiem, niż
przez kretyński ruch zerwać tę nić porozumienia, która nawiązała się między nimi, w trakcie tych
kilku miesięcy.
– Ja chciałem… zapytać się czy spotkamy się w wakacje – zapytał lekko schrypniętym głosem.
– Oczywiście – odparła Malvern. – Zresztą znając życie bardzo szybko, bo moja ciotka z pewnością
zmusi mnie, żebym przyszła na najbliższe przyjęcie dobroczynne, na którym na pewno się
zobaczymy.
W tym momencie podeszła do nich Fiona wraz z Vailem.
– Branwen, czekają już na ciebie – powiedziała Walton.
– No tak, muszę iść – stwierdziła, niezbyt zadowolona z tego faktu i odwróciła się do przyjaciółki. –
Zachowuj się rozsądnie, nie rób żadnych głupot i pisz jak najczęściej – nakazała, ściskając ją
serdecznie. – A ty nie łam serca zbyt wielu osobom – powiedziała w stronę Eliota.
– Łamać serce? Ale czemu ktoś miałby mi zrobić coś takiego? – zapytał zdezorientowany Vail,
chłopak, za którym szalała połowa szkoły, tworząc najbardziej szalone plany jak go uwieść, i który
zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
Gdy Fiona w oględnych słowach próbowała mu to wyjaśnić, Branwen podeszła do Rufusa.
– Cieszę się, że cię poznałam – powiedziała, po czym objęła go z niespodziewaną wylewnością, jak
starego, bardzo bliskiego przyjaciela. Przez sekundę sycił się jej bliskością, zanim się nie odsunęła.
– No, idę w końcu, bo pewnie się już o mnie niecierpliwią. Do zobaczenia – rzuciła jeszcze i
szybko ruszyła w stronę pani Malvern.
Rufus odprowadził ją wzrokiem i dopiero kiedy znikła, odwrócił się do Fiony i Vaila.
– Jesteśmy trochę za wcześnie i jeszcze nikt nie przyjechał nas odebrać. Będziemy musieli chwilę
tutaj posiedzieć – powiedziała Walton.
– Nie szkodzi – odparł, patrząc na barierkę, za którą chwilę wcześniej zniknęła Branwen. – Mogę
zaczekać.
KONIEC
Uwagi końcowe:
Przy pisaniu tego tekstu bardzo pomogły mi: Zakręcona, Gretelka i Aevenien, które jeśli tylko
miały czas dbały, by tekst był poprawny, a przecinki znajdowały się na swoim miejscu. Jestem im
niezmiernie wdzięczna za pomoc.
Samo Musimy porozmawiać dorobiło się kontynuacji – Weekendu w Hogwarcie, który mam
nadzieję, że przypadnie wam do gustu.
Chciałam podziękować wszystkim, którzy zostawiali mi komentarze lub pisali do mnie listy. Wasze
wypowiedzi i zapewnienia, że czytanie ten tekst bardzo pomagały i podnosiły na duchu przy
pisaniu.