Musimy porozmawiać
Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda.
W. Shakespeare
Kochać kogoś, to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych.
F. Mauriac
I
Gdyby ktokolwiek poprosił Branwen, by zrobiła ranking najgorszych stwierdzeń, jakie zdarzyło się jej słyszeć,
to z pewnością „Musimy porozmawiać” zajmowałoby naprawdę wysoką lokatę. Mogłoby zostać pobite
jedynie przez „Zobaczymy, co ma do powiedzenia na ten temat panna Malvern” w wykonaniu profesora
Snape’a. Tak, tylko to jedno zdołałoby z tym konkurować.
„Musimy porozmawiać” miało jednak coś, czego Branwen szczerze nie znosiła – zapowiedź kłopotów. Nie
zdarzyło się jeszcze, żeby po tym stwierdzeniu ktoś dawał jej tysiąc galeonów, mówił, że dostała same „W”
na egzaminach, czy proponował podróż dookoła świata. Nie, to stwierdzenie było zarezerwowane tylko na te
okazje, gdy zdarzyło się, lub miało się zdarzyć, coś nieprzyjemnego Malvern lub jej przyjaciołom. Wtedy
wyskakiwało jak diabeł z pudełka, niszcząc ten ukochany i jakże rzadki w Hogwarcie spokój.
– Branwen… – zaczęła niska, jasnowłosa dziewczyna o błękitnym spojrzeniu małego szczeniaka.
– Tak, Fiono? – odparła, nie podnosząc nawet głowy znad książki do zielarstwa.
– Wiesz… myślę, że… chyba musimy porozmawiać.
Branwen natychmiast spojrzała na przyjaciółkę. Fiona wydawała się być bardzo zaniepokojona, co było widać
po nerwowym przygryzaniu kciuka i wyrazie twarzy, który zdawał się mówić, że zdarzyła się jakaś tragedia.
– Coś się stało? – zapytała, choć w głębi duszy już znała odpowiedź.
– Lepiej jak ci pokażę – odpowiedziała po długiej chwili milczenia.
# # #
Branwen ze skupieniem lustrowała wnętrze Wielkiej Sali i wszystkich w niej siedzących. W końcu jej
spojrzenie zatrzymało się na jednej osobie. Przyglądała się jej długą chwilę, zanim zwróciła się do Fiony:
– Co mu zrobiłaś? – zapytała rzeczowo.
– Chciałam tylko, żeby zwrócił na mnie uwagę. Naprawdę nie sądziłam, że tak to się skończy. – Nerwowo
obgryzała paznokcie.
– Rzuciłaś na niego jakiś urok czy coś mu podałaś? – Nie ustępowała Branwen.
– Z urokiem nie byłoby szans, jest na to za dobry i od razu by się zorientował. Na początku chciałam podać
mu amortencję, ale w końcu zrezygnowałam. Znikąd nie mogłam jej dostać, a sama wolałam jej nie robić,
bo jeszcze bym go otruła. Wiesz, jaka jestem z eliksirów, zawsze coś pomieszam. W końcu zdobyłam napój
miłosny od Weasleyów. Mówili, że to jakiś ich specjalny środek – westchnęła ciężko
Branwen spojrzała na Fionę, jakby ta nagle przemieniła się w kosmitę, albo coś równie dziwnego.
– Napój miłosny od Weasleyów! – Pociągnęła ją za szatę na korytarz. – Czyś ty oszalała?! W sierpniu
skończyłaś siedemnaście lat, a rozsądku masz tyle, jakbyś miała dwa!
– Przepraszam – jęknęła żałośnie. – Nie wiem, co mnie naszło. Chciałam tylko, żeby zwrócił na mnie uwagę.
– Widać było, że za chwilę się rozpłacze.
Wzburzona Branwen próbowała się skoncentrować. Wyjrzała jeszcze raz przez drzwi, by przyjrzeć się
„ofierze” Fiony. Mężczyzna ewidentnie był pod wpływem jakiegoś świństwa, bo tylko to mogło tłumaczyć
błogi uśmiech na jego bladej twarzy i rozmarzone, czarne oczy. Miała wrażenie, że przy każdym łyku kawy,
drży mu lekko ręka, jak gdyby z trudem powstrzymywał kłębiące się w nim emocje.
Branwen bała się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby obiekt jego uczuć wszedł właśnie na salę.
Jednego była pewna, nikt nie zapomniałby tego dnia, a już w szczególności Snape. To byłaby jego całkowita
kompromitacja.
– Fiona, dlaczego nie możesz wybierać sobie bardziej osiągalnych miłości? – Branwen westchnęła ciężko i
ruszyła w kierunku Pokoju Wspólnego Krukonów.
# # #
O tym, że Fiona jest zakochana, Branwen wiedziała już od dawna. Przyjaciółka osobiście jej to wyznała,
kiedy siedziały na błoniach w ciepłych promieniach wrześniowego słońca. Branwen, w cieniu jednego z
klombów, przeglądała notatki do astronomii, a stojąca nad nią Fiona podskakiwała, chcąc zerwać jak
najwięcej żółtych i czerwonych liści. W końcu, zadowolona ze swojego „bukietu”, usiadła obok Branwen.
– Zakochałam się – powiedziała, patrząc na swoje dłonie.
Przyjaciółka spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała.
– On jest taki niesamowity. Nigdy nie spotkałam takiego mężczyzny. – Fiona zaczęła zatapiać się w
marzeniach. – Ma takie przenikliwe, czarne oczy. Patrzy na ciebie i czujesz, że on wie o tobie wszystko. A
jego dłonie są takie piękne. I jeszcze ta czerń, w której chodzi. To tak do niego pasuje… – westchnęła z
rozmarzeniem.
Branwen, przysłuchująca się uważnie słowom Fiony, patrzyła na nią z coraz większym niepokojem. Obraz,
który podsuwała jej wyobraźnia, był nie tyle niewiarygodny, co niedorzeczny. Zupełnie nie mieściło jej się w
głowie, jak Fiona Walton, Puchonka z krwi i kości, maskotka Hufflepuffu, przypominająca małego, słodkiego
kotka mogła zakochać się w tym… potworze. Może i była lekkomyślna, ale nie głupia. Branwen nie wiedziała,
co mogło sprawić, że przyjaciółka poczuła coś do tego przerośniętego nietoperza, tego sadystycznego
socjopaty, który szampon widział chyba jedynie na obrazku.
– Fiona… – przełknęła z trudem ślinę, czując, że zasycha jej w gardle. – Czy ty masz na myśli… profesora
Snape’a?
Dziewczyna drgnęła i ze zdziwieniem spojrzała na Malvern.
– Jakiego Snape’a? – Była wyraźnie zaskoczona. – Przecież ja mówię o Vailu Eliocie.
Branwen głęboko odetchnęła i uświadomiła sobie, że czekając na odpowiedź, wstrzymała oddech. Ulga, jaką
odczuła, sprawiła, że dopiero po chwili dotarła do niej inna niepokojąca myśl: „Kim jest ten Vail Eliot?”
Gdzieś to nazwisko już spotkała, ale gdzie? Ignorując rozmarzoną Fionę, próbowała przyporządkować
odpowiednią twarz do nazwiska. Wiedziała, że już na wstępie może skreślić Ślizgonów. Fiona ich strasznie
nie znosiła, a Księcia Slytherinu, Dracona Malfoya, nazywała „cholernym, narcyzowatym dupkiem” i Branwen
musiała przyznać, że było to stwierdzenie dosadne, ale słuszne.
Gryffindor też raczej nie wchodził w grę. Co prawda Puchoni jako tako tolerowali Gryfonów, ale Fiona raz czy
dwa ostro skrytykowała ich tendencje do szaleńczej brawury. Branwen nie mogła się kłócić. Już na
pierwszym roku stwierdziła, że Tiara Przydziału wybiera uczniów do domu Godryka nie tylko ze względu na
ilość ich odwagi, ale również szczęścia. Ci, którzy posiadali mało szczęścia, byli odważni tylko raz, bo później
mieli problemy ze spełnieniem pewnych koniecznych warunków do dalszych wiekopomnych czynów.
„No dobrze” – pomyślała – „W takim razie pozostali już tylko Krukoni i Puchoni” - Zastanowiła się chwilę. Z
całej plejady twarzy wyłoniła się wreszcie ta poszukiwana. Rzeczywiście opis się zgadzał, jednak Eliota w
żaden sposób nie dało się porównać do Snape’a. Vail co prawda miał czarne, sięgające ramion włosy, jednak
bardzo o nie dbał i zazwyczaj spinał, żeby nie przeszkadzały mu w czytaniu. Ciemne, przenikliwe oczy bardzo
przypominały oczy Severusa, ale nie było w nich tego charakterystycznego dla Mistrza Eliksirów chłodu.
Obydwaj byli bladzi i chodzili w czerni, ale Snape miał cerę ziemistą i niezdrową, a Vail był po prostu blady.
Branwen nie zdziwiła się, że Eliot zwrócił uwagę Fiony. Można było powiedzieć o nim naprawdę wiele rzeczy,
ale na pewno nie to, że jest brzydki. Co ciekawe wydawało się, że on wcale nie zdaje sobie z sprawy, że
może podobać się kobietom. Albo mężczyznom - w zależności od preferencji. Sam również wydawał się mało
zainteresowany zarówno jedną jak i drugą płcią. Zawsze pochłaniały go jakieś inne zajęcia. To trzeba było
nauczyć się do testu z transmutacji, to wesprzeć drużynę Krukonów po koszmarnym meczu z Gryfonami, to
odpisać na listy od rodziny, to przeczytać jakąś ważną książkę na numerologię… I tak bez końca.
Dziewczyny i kilku chłopców o odmiennych upodobaniach, po pogodzeniu się ze śmiercią Cedrica, uznało
Vaila za jego następcę i dostawało powoli histerii, że nie zwraca uwagi na ich zabiegi i aluzje.
– Fiona. – Branwen pociągnęła ją za szatę, wyrywając w ten sposób z zamyślenia. – Rozumiem, że ci się
podoba, ale czy ty podobasz się jemu?
Dziewczyna zamyśliła się, przymrużając duże, błękitne oczy. – Zrobię wszystko, co się da, żeby się we mnie
zakochał.
– Mam tylko nadzieję, że nie skończy się na kłopotach i nikogo nie trzeba będzie ratować – zażartowała.
Ponad trzy miesiące później pożałowała, że nie ugryzła się wtedy w język.
II
W Pokoju Wspólnym Krukonów Branwen i Fiona próbowały wymyślić jakiś plan działania. Wszyscy przezornie
trzymali się z dala od zajmowanej przez nie kanapy. Krukoni doskonale znali Branwen i wiedzieli, że ta
siódmoroczna o szarym spojrzeniu i czarnych, zaplecionych w warkocz włosach zgotuje im piekło na ziemi,
jeżeli będę przeszkadzać jej w jakiejś ważnej rozmowie lub, chroń Merlinie, w trakcie uczenia się do jakiegoś
testu. W takiej sytuacji najbezpieczniej było utrzymywać się w pewnej odległości, co gwarantowało spokojne
przeżycie do następnego dnia.
Istniały tylko dwie osoby, które nie przestrzegały tej zasady bezpieczeństwa. Pierwszą z nich była Fiona
Walton, Puchonka z usposobieniem pluszowego misia, której udało się podbić serca wszystkich Krukonów,
tak, że bez oporów wpuszczali ją do ich Pokoju Wspólnego, a czasem nawet podawali aktualne hasło, by
mogła wejść sama, bez czekania przed wejściem. Drugą osobą był Rufus Wells, jeszcze większy niż Branwen
maniak książkowy, któremu naprawdę bez znaczenia było, gdzie siedzi podczas czytania, byleby było w miarę
cicho i nie świecono mu po oczach.
– Opowiedz mi, jak podałaś Vailowi eliksir – poprosiła Malvern.
– Mówiłam już ze sto razy – jęknęła Fiona.
– No to opowiedz sto pierwszy. To ważne. – Branwen zmarszczyła szerokie czoło, co było oznaką
zniecierpliwienia. Fiona wolała się nie sprzeciwiać, zwłaszcza, że przyjaciółka była zdenerwowana.
– Wstałam dzisiaj wcześnie, bo chciałam pouczyć się na zielarstwo. Poszłam do Wielkiej Sali, żeby się czegoś
napić, a w środku, oprócz paru Gryfonów i Krukonów, w tym oczywiście Vaila, nie było nikogo. No to
przysiadłam się do niego pod pretekstem, że chcę napić się kawy, bo akurat obok niego stał pełen dzbanek.
Porozmawialiśmy chwilę. Później on zaczął przeglądać notatki z obrony przed czarną magią, a ja miałam już
wyciągnąć zielarstwo, gdy przypomniałam sobie o tym eliksirze miłosnym, co go dostałam od Weasleyów.
Pomyślałam, że druga taka okazja pewnie się nie nadarzy i kiedy nie patrzył, dolałam mu mikstury do
napoju. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że gdy tylko Vail wypił kawę, do Sali, nie wiadomo dlaczego,
wpadł Snape i ludzie, zupełnie zdziwieni, odwrócili się w jego stronę. No a potem było już za późno – Fiona
pochyliła głowę, przygryzając drobne wargi.
– Vail rzucił się na Snape’a? – spytała Branwen.
– Nie. Siedział otępiały i nie słyszał nawet, co do niego mówiłam. Natomiast Snape powiedział tylko coś
Ślizgonom i zniknął. I muszę ci powiedzieć, że dobrze się stało, bo jak tylko wyszedł, Vail się ocknął i chciał
pobiec za nim.
– A co zrobiłaś z resztą eliksiru?
– Jak wstałam, żeby go zatrzymać, upadła mi butelka i stłukła się. Nie pomyślałam wtedy, żeby pozbierać
resztki.
Branwen skrzywiła się z niezadowoleniem. Na początku miała nadzieję, że eliksir był zwykła amortencją,
ewentualnie czymś wzmocnioną, ale Eliot w ogóle nie zareagował na antidotum. Doszło wręcz do
chwilowego pogorszenia jego stanu. Dziewczynę wciąż pobolewała głowa od tych jego jęków i zapewnień o
miłości do Snape’a.
Sytuacja była tym trudniejsza, że nie mając fiolki nie mogła określić, co Fiona podała Vailowi ani jak długo to
coś będzie działać. W najgorszym wypadku objawy mogły nie ustępować tygodniami. Już sobie wyobrażała,
jakich głupot mógł narobić przez ten czas i jakie mogły być tego konsekwencje. Szlabany były drobnostką
przy usunięciu ze szkoły.
Gdyby nawet zorientowano się, że jest pod wpływem mikstury, to pewnie Fiona zostałaby wyrzucona za
testowanie niezidentyfikowanych eliksirów na uczniach. A jeżeli nie byłby to bezpośredni powód usunięcia
Walton, to zsumowałby się z innymi jej potknięciami oraz wpadkami i ostatecznie dał podobny skutek. Było
to teraz, w czasach Dolores Umbridge, Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, praktycznie pewne.
W najlepszym wypadku i Vail, i Fiona zostaliby w szkole, ale za to z pałającym chęcią zemsty Snape’em -
człowiekiem, który nawet bez tego doprowadzał ludzi na skraj załamania nerwowego.
Malvern przez jakiś czas rozważała, czy nie powiadomić o wszystkim profesora Flitwicka albo innego
nauczyciela, ale ostatecznie zrezygnowała. I tak wszyscy wcześniej czy później poszliby prosić o pomoc
Snape’a, a ten z pewnością wykorzystałby to do pastwienia się nad Walton.
Sytuacja wydawała się być beznadziejna.
Pewnie gdyby chodziło o kogoś innego Branwen dawno by zrezygnowała, ale zrozpaczona i załamana Fiona
była jej najlepszą przyjaciółką i wyglądała tak żałośnie, że od razu robiło się jej żal. Jednak mimo
największych chęci żaden pomysł nie przychodził Malvern do głowy. Pocieszeniem było, że eliksiry mieli
dopiero następnego dnia, więc przy odrobinie szczęścia dziewczyny były w stanie utrzymać Vaila z dala od
Snape’a. Pytanie jednak brzmiało, na jak długo?
Po godzinnych rozważaniach postanowiły, że Fiona pójdzie przepytać bliźniaków co do tego eliksiru miłości,
natomiast Branwen przeszuka bibliotekę i spróbuje znaleźć jakieś antidotum.
# # #
– Nic nie ma! – Branwen z rozgoryczeniem zamknęła opasły tom „Antidotów dużych i małych”, wzbijając przy
tym w powietrze tumany kurzu. – Przejrzałam „Najpopularniejsze eliksiry”, „Eliksiry na miłość”, „Alchemię
miłości”, nawet „ Zaczarowany kociołek” i nic. Wszędzie to samo, same receptury i żadnych antidotów –
stwierdziła, odgarniając z twarzy niesforne czarne kosmyki, które wymknęły się z długiego warkocza. Na
twarzy pozostały szare smugi kurzu.
– A ty czego się dowiedziałaś? – zapytała, biorąc niechętnie kolejną książkę z wielkiego stosu znajdującego
się na stole.
– Rozmawiałam z George’em albo Fredem, nie wiem, nie rozróżniam ich. – Fiona podparła brodę ręką i
wykrzywiła usta. – Tak czy inaczej powiedział mi, że nie ma pojęcia, co to mogło być. Wspomniał, że to
należało do jednego z wcześniejszych „projektów”, kiedy jeszcze eksperymentowali na eliksirach miłosnych.
– Genialnie – skwitowała kwaśno Branwen, przewracając kolejne strony. Nagle zatrzymała się na jednej.
Odgarnęła ze zniecierpliwieniem kolejny kosmyk, który wpadł jej do oka i zaczęła wczytywać się w jakąś
recepturę. – Chyba coś mam – powiedziała, nie odwracając wzroku od strony, jakby bała się, że ta może
zniknąć.
Fiona, która od dłuższej chwili przypatrywała się jej z niepokojem, pochyliła się nad przeglądaną przez
przyjaciółkę książką. Niestety litery były zbyt drobne, by mogła odczytać je znad ramienia Malvern.
– Eliksir Pełnego Oczyszczenia – przeczytała Branwen. – „Eliksir ten oczyszcza krew ze wszystkich słabszych
trucizn i niektórych eliksirów przemiany. Znosi działanie esencji szaleństwa, rozkojarzenia, amortencji i innych
eliksirów miłosnych”. Fiona! – Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu. – To jest dokładnie to, czego
szukałyśmy. Cokolwiek podałaś Vailowi, Eliksir Pełnego Oczyszczenia sprawi, że przestanie to działać.
Fiona ucieszyła się na te słowa.
– Co potrzebujemy do tego eliksiru? – zapytała, a w jej głosie nie trudno było wychwycić nutkę ulgi.
Branwen ponownie pochyliła się nad książką.
– Nalewka z piołunu… z tym nie będzie problemu… mięta… z tym tym bardziej… sproszkowany ogon ognistej
salamandry… gdzieś powinnam mieć jeszcze uncję… zdobycie tego może stanowić trudność – powiedziała,
pokazując palcem ostatni składnik z długiej listy. – Liobelia. Czytałam gdzieś o niej. To rzadka, trująca
roślina. Nie mam pojęcia, skąd ją weźmiemy. O Merlinie! – stęknęła, czytając opis przyrządzania mikstury. –
To jest bardziej zaplątane niż kłębek wełny. Tak skomplikowanego eliksiru nie widziałam od czasu, gdy
pisałam wypracowanie na temat veritaserum. Na szczęście ten przygotowuje się przez jeden dzień, a nie
miesiąc.
– To co robimy? – zapytała Fiona łamiącym się głosem.
– Na początek wyślemy sowę na Pokątną z pytaniem, czy jest szansa dostania odrobiny liobelii. Później
zaczniemy martwić się resztą.
– To ja lecę wysłać sowę – rzuciła Fiona i wybiegła z biblioteki.
Branwen poskładała pozostałe książki i z wielkim tomem pod pachą ruszyła do wieży Ravenclawu, gdzie
czekały na nią ważne notatki do przejrzenia.
# # #
Krukoni już dawno położyli się do łóżek, pozostawiając Pokój Wspólny do dyspozycji Branwen. Nawet Rufus
Wells w końcu pozbierał swoje rzeczy i poszedł do siebie. Branwen szczerze mu zazdrościła, bo sama też już
dawno by się położyła, ale przez całe to zamieszanie z Fioną nie miała czasu pouczyć się transmutacji i
eliksirów. Na szczęście w przypadku transmutacji potrzebny materiał miała już opanowany, znacznie gorzej
wyglądała sytuacja z eliksirami. Nawet nie wątpiła, że Snape szczegółowo przepyta ją z działania i
zastosowania eliksiru pobudzającego, o którym mieli przeczytać.
Ziewnęła, aż zabolało ją za uszami. Sprawdziła, ile stron zostało jej jeszcze do końca rozdziału i z
zadowoleniem stwierdziła, że tylko cztery. Już miała pogrążyć się w dalszej lekturze, gdy kątem oka
zauważyła jakiś dziwny cień przy ścianie. Zadziałała automatycznie – odrzuciła książkę, która głucho uderzyła
o podłogę i poderwała się z kanapy, celując różdżką w zakapturzoną postać.
– Nie próbuj się ruszyć – zagroziła, omijając stół i podchodząc do niespodziewanego „gościa”.
Kimkolwiek była ta osoba, chyba musiała zorientować się, że ma małą szansę na ominięcie Branwen, bo
zamiast uciekać, ściągnęła kaptur.
– Vail?! Ale mnie przestraszyłeś – odetchnęła, opuszczając różdżkę. – Co ty tu robisz o tej porze?
– Ja… muszę się z kimś spotkać – odpowiedział, niepewnie starając się na nią nie patrzeć.
Branwen chwilę przyglądała się jego ciemnym, praktycznie czarnym oczom, wyraźnie zasnutym mgłą i twarzy
o wyrazie udręczonego kochanka. Podniosła różdżkę.
– A z kim masz się spotkać? – zapytała, choć znała już odpowiedź.
– Ze Sn… to znaczy nie mogę powiedzieć – odparł szybko.
Malvern już sobie wyobrażała, jak bardzo szczęśliwy musiałby być Snape, gdyby Vail zaczął się do niego
dobijać o pierwszej nad ranem. Jeżeli skończyłoby się tylko na szlabanach, to można by to uznać za cud.
– Vail, wracaj do łóżka – starała się mówić spokojnie.
– Muszę go zobaczyć! – jęknął tak boleśnie, że Branwen miała wrażenie, iż chłopak zaraz się rozpłacze.
– Nawet nie sądź, że cię stąd wypuszczę – jej ton sugerował, że tylko absolutni szaleńcy zdecydowaliby się z
nią zadrzeć.
Vail, będąc w rozpaczliwej sytuacji, gdyż z jednej strony wzywała go miłość jego życia, a z drugiej groziła mu
jedna z lepszych siódmorocznych, nie wiedział, co zrobić. W końcu postanowił iść za głosem swojego serca.
Przeliczył się jednak sądząc, że Branwen żartowała, czego dowodem był choćby czerwony promień, który
uderzył go w pierś i powalił na ziemię.
– Wybacz Vail, sam mnie do tego zmusiłeś. Pewnie i tak byś mi nie uwierzył, gdybym ci powiedziała, że to
dla twojego dobra – westchnęła ciężko.
Mruknęła pod nosem Mobilicorpus i ruszyła w stronę męskiego dormitorium, a lewitujący niczym wielki balon
Vail za nią. Dwa wprawne machnięcia różdżką wystarczyły, by Eliot, co prawda sztywny i nie bardzo
wiedzący, co się z nim dzieje, znalazł się w łóżku.
– Co jak co, Fiona, ale zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nocne odwiedziny w męskim dormitorium –
rzuciła gorzko i nie mając już nic więcej do zrobienia, ruszyła skończyć rozdział.
III
Poranki zawsze były dla Branwen bardzo trudne. Mieszkanie w jednym pokoju z Abeliną i Nelly Graves oraz
Emily Lessel wymagało niewyobrażalnych wprost pokładów cierpliwości, ponieważ wszystkie trzy miały
zwyczaj wstawać skoro świt, nie dając tym samym innym możliwości dłużej pospać. Oczywiście miało to
swoje plusy. Przede wszystkim Branwen była pewna, że nigdy nie zaśpi na lekcje. Z drugiej jednak strony
bywały dni, kiedy miała ochotę po prostu wyć z powodu tak wczesnej pobudki. Jedyną rzeczą, jaka mogła ją
wtedy „uratować” i postawić na nogi, była kawa. Najlepiej z dodatkiem cynamonu i imbiru, dzięki którym
napój nabierał niepowtarzalnego aromatu i smaku.
Zaspana Branwen, praktycznie nie patrząc, co na siebie wkłada, z na wpół zamkniętymi oczami poczłapała
do Wielkiej Sali. Nie musiała nawet się rozglądać za kawą, bo sam zapach zaprowadził ją do „źródła”. W
pierwszym odruchu miała ochotę napić się jej prosto z dzbanka, ale na szczęście w ostatniej chwili się
opamiętała. Ręką drżącą jak u nałogowego alkoholika nalała kawy do niewielkiej, porcelanowej filiżanki.
Pierwszy łyk smakował wybornie, przynosząc oczekiwane efekty. Wielka Sala przestała być zbiorem
rozmazanych kształtów, a myśli nabrały klarowności. Z zaciekawieniem rozejrzała się wokół. Jak zwykle
pierwsi na śniadanie wstawali Krukoni, korzystając z okazji, by coś jeszcze powtórzyć przed lekcjami. Po
Krukonach do Sali docierali Gryfoni, jak zawsze hałaśliwi i roześmiani, a za nimi Puchoni, cichsi, ale też
ożywieni. Natomiast Ślizgoni przychodzili dużo później, praktycznie tuż przed wyznaczoną porą. Branwen
podejrzewała, że w ten sposób chcieli pokazać innym, że poranne wstawanie nie jest dla takich osób jak oni.
Zerknęła na stół nauczycielski. Po środku siedział profesor Dumbledore w turkusowo – błękitnych szatach i
odwiecznych okularach – połówkach, umieszczonych na zakrzywionym nosie. Obok niego profesor
McGonagall, jak zawsze wyprostowana, z elegancją damy dworu popijała herbatę. Dalej profesor Sprout
dyskutowała żywo z Hagridem, a siedzący obok nich na specjalnym krześle profesor Flitwick spokojnie jadł
tosta z dżemem wiśniowym. Nagle podniósł głowę i uśmiechnął się do patrzącej na niego Branwen.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Ze wszystkich nauczycieli właśnie profesora Flitwicka lubiła najbardziej i
była wdzięczna losowi, że to on był opiekunem Ravenclawu.
Przy stole brakowało dwojga nauczycieli: profesor Trelawney i profesora Snape’a. W przypadku profesor
Trelawney nie było to nic nowego. Opuszczała swoją wieżę tak rzadko jak tylko mogła i Branwen
podejrzewała, że najchętniej w ogóle by z niej nie wychodziła. Natomiast profesor Snape miał zwyczaj
przychodzić w ostatniej chwili i wychodzić jako jeden z pierwszych. Nie zdziwiłoby ją, gdyby w ten sposób
chciał pokazać innym swoją pogardę i wyższość.
Branwen rozejrzała się po stole Krukonów w poszukiwaniu Vaila. Miała nadzieję, że może eliksir przestał
działać i cały plan okaże się już niepotrzebny. W końcu wypatrzyła go kawałek dalej. Eliot siedział z nisko
zwieszoną głową, tępo wpatrując się w szklankę z sokiem dyniowym. Wydawał się tak przybity i zrozpaczony
jak człowiek, któremu nagle zawalił się cały świat i teraz planuje samobójstwo. Jakąkolwiek nadzieję, że to
dziwaczne uczucie Vaila przejdzie samo, a przynajmniej, że przejdzie w najbliższym czasie, można było sobie
odpuścić.
Branwen miała wrażenie, że całe wieki wpatrywała się w wejście do Wielkiej Sali, czekając, aż przejdzie
przez nie Snape. W końcu po kwadransie, długim jak sama wieczność, przyszedł i pewnym, spokojnym
krokiem, powiewając czarną szatą, ruszył w stronę stołu nauczycielskiego. Szybko spojrzała na Vaila, którego
twarz nagle się rozpogodziła i zaczęła wręcz jaśnieć wewnętrznym światłem. Gapił się na Severusa jak
głodny na smakowity kawałek mięsa albo zagorzały fan na swojego idola. Brakowało już tylko tego, żeby
zaczął się ślinić na jego widok.
Malvern wiedziała, że to śniadanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Trzeba wręcz przyznać, że
tylko walentynkowe wymysły profesora Lockharta były większą torturą. Dziewczyna prawie cały czas
obserwowała Vaila w obawie, że ten może zrobić coś głupiego. Na szczęście był zbyt zajęty jedzeniem i
odpowiadaniem na nie kończące się pytania Briana Howardsa i Jimmy’ego Foresta, by mieć czas gapić się
jeszcze na Mistrza Eliksirów. No, przynajmniej tyle, ile pewnie by sobie życzył. Kiedy w końcu wyszedł z Sali,
a właściwie został wyciągnięty przez kolegów, Branwen wyraźnie odetchnęła. Z zaciekawieniem spojrzała na
Snape’a i zamarła.
Patrzył na nią.
Miała wrażenie, jakby czarne oczy przewiercały ją na wylot, chcąc poznać wszystkie jej myśli i sekrety.
Szybko odwróciła głowę, udając, że szuka czegoś w torbie. Z tego powodu nie dostrzegła, że przygląda się
jej ktoś jeszcze. Bardzo dyskretnie, ale nieustannie. Błękitne jak wypłowiałe niebo oczy obserwowały ją znad
grubych, srebrnych oprawek, wychwytując każdą, nawet najmniejszą zmianę na twarzy Malvern i bez trudu
zauważając jej zdenerwowanie.
# # #
Fiona znalazła Branwen przed salą profesora Binnsa. Dla bezpieczeństwa przyjaciółki oddaliły się kawałek,
aby żaden Krukon czy Gryfon ich nie podsłuchał.
– Dostałaś odpowiedź? – zapytała niecierpliwie Malvern.
– Tak, ale napisali, że nie mają lob…lion…
– Liobelii – podpowiedziała.
– No właśnie… że nie mają, ale dostaną za jakieś trzy tygodnie – stwierdziła załamana Fiona.
– Za trzy tygodnie! – przeraziła się Branwen.
Wystarczyło spojrzeć na Vaila by przekonać się, że tak długo nie mogą czekać. Musiały mu podać jak
najszybciej jakieś antidotum, bo Eliot był nieobliczalny. W każdej chwili mógł zrobić jakąś straszną głupotę,
za którą Umbridge i Snape by go wyrzucili.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka.
– Dobra, zastanowię się nad tym – rzuciła. – Teraz muszę iść na historię magii. Spotkamy się za dwie
godziny.
Fiona kiwnęła głową i pognała na numerologię, a Branwen, chcąc nie chcąc, weszła do sali z innymi
Krukonami. Po raz pierwszy w swoim osiemnastoletnim życiu dziewczyna cieszyła się, że lekcje profesora
Binnsa są tak nudne i przewidywalne. Senna atmosfera sprawiała, że praktycznie wszyscy leżeli na stolikach
albo śpiąc, albo tępo wpatrując się przed siebie. Niestety dwie spokojne, w miarę bezpieczne godziny w
końcu minęły i teraz miało zacząć się prawdziwe piekło. Branwen czuła, że na jej nerwach można grać jak na
strunach gitary. Czujna jak zwierzątko osaczone przez drapieżnika ruszyła w stronę lochów Snape’a.
Wpompowywana do krwi adrenalina sprawiała, że oddech miała szybszy, a twarz zrobiła się kredowobiała.
Oto stawała przed zadaniem do wykonania i jedyną bronią, jaką miała, był jej umysł.
Weszła do lochu, nie spuszczając wzroku z Eliota. Widząc, że staje przy jednym ze stołów, pędem ruszyła w
jego stronę, prawie przewracając przy tym Cornera. Zajęła miejsce obok Vaila, udając, że nie zauważyła
Marietty, która chciała się do niego przysiąść ani Briana i Jimmy’ego, z którymi Eliot zawsze pracował na
eliksirach. Na zdziwione spojrzenie Vaila odpowiedziała wymuszonym uśmiechem, dając jednocześnie znak
Fionie, by się do nich przysiadła. Branwen rozglądała się po pomieszczeniu, planując następne kroki jak
strateg przed decydującą bitwą. Howards i Forest usiedli obok Cornera, a Edgecombe zajęła miejsce przy
Chang i teraz groźnie łypała na Malvern, chcąc dać do zrozumienia, że co jak co, ale tego jej nie zapomni.
Dziewczyna ją jednak zignorowała. Miała w końcu ważniejsze sprawy na głowie niż napalona na Vaila
siedemnastolatka.
Trzask zamykanych drzwi natychmiast uciął wszystkie rozmowy. Snape, powiewający długą, czarną szatą,
podszedł do katedry i, patrząc na nich z nieukrywaną wzgardą, powiedział:
– Dzisiaj macie przygotować eliksir pobudzający i jeżeli nie okazaliście się większymi ignorantami niż
zazwyczaj, to powinniście znać przepis – skrzywił się. – Konieczne ingrediencje znajdziecie w kredensie – tu
drzwiczki wspomnianego mebla otworzyły się z trzaskiem. – Ale takim inteligentom chyba nie muszę o tym
przypominać? – Każde słowo wprost ociekało jadem.
Branwen obrzuciła Severusa zimnym spojrzeniem, nakazując sobie spokój. To nie Snape był ważny, ale Eliot i
rozpraszanie uwagi było absolutnie niewskazane. Rzuciła okiem na przepis, upewniając się, czy ma
potrzebne komponenty. Eliksir pobudzający nie był trudny w przygotowaniu, a jedyną rzeczą, na którą trzeba
było zwrócić uwagę, to kolejność dodawania składników. Nie stanowiło więc problemu, by mogła w trakcie
przyrządzania mikstury pilnować Vaila, który, zgodnie z przewidywaniami dziewczyny, zaczął zachowywać się
bardzo podejrzanie. Nie chodziło o to, że gapił się na Snape’a z wyrazem twarzy człowieka, który właśnie
spotkał najcudowniejszą i najpiękniejszą istotę na ziemi ani o to, że nie zwracał uwagi na składniki wrzucane
do kociołka, ale o fakt, że Eliot zdawał się nieustannie zbliżać do brzegu stołu, przy którym za chwilę miał
przejść Mistrz Eliksirów. Trzeba było jakoś temu zaradzić.
– Vail, nie pokroiłbyś mojego imbiru? – spytała Branwen.
Spojrzał na nią wyraźnie skołowany.
– Pokroić? Tak, jasne… – zgodził się i prawie nie patrząc na to, co robi, zaczął masakrować korzeń.
– Vail, uważaj, pokaleczysz się – w jej głosie zabrzmiała fałszywa troska.
Chłopak spojrzał ze zdziwieniem na ręce jakby chciał sprawdzić, o co może jej chodzić.
– A tak, rzeczywiście. Proszę – wcisnął Branwen pokrojony imbir i powrócił do wlepiania oczu w
odwróconego tyłem nauczyciela.
Snape krytykował właśnie eliksir Cho Chang, która znajdowała się zaledwie trzy stoły od nich.
– Vail, ekstrakt z ciemiernika dodaje się na końcu – zauważyła Malvern.
Zamarł ze wzniesioną butelką. Po chwili odłożył ją i rozejrzał się za potrzebnym składnikiem, odwracając tym
samym wzrok od Mistrza Eliksirów, co było głównym celem Branwen. Severus tymczasem przeszedł obok
pracującego dwa stoły dalej Rufusa, całkowicie go ignorując. Nie było w tym nic dziwnego. Jego mikstury
zawsze były idealne i nawet Snape nie mógł nic im zarzucić. Wellsowi udawało się nawet coś tak
niesamowitego jak dostawanie u niego „W” z wypracowań i egzaminów.
Branwen z coraz większym napięciem patrzyła, jak Terry Boot, pracujący przy stole obok, wysłuchuje
złośliwości na temat zawartości swojego kociołka. Vail, korzystając z jej chwilowej nieuwagi, zbliżył się do
krawędzi stołu, tak, że Snape, żeby przejść, musiałby go ominąć. Zapomniał jednak o jednym drobnym
szczególe – przy stole pracowała jeszcze Fiona, która „przypadkiem” odwróciła się do niego tak gwałtownie,
że potrąciła ekstrakt z hibiskusa, który wylał się na Eliota.
– Przepraszam – pisnęła słodko, pomagając mu się wytrzeć.
W tym momencie nad całą trójką zawisła groźna sylwetka Snape’a, który zaczął oglądać przyrządzane przez
nich mikstury. Vail, gdy tylko go dostrzegł, zaprzestał starań doprowadzenia swojej szaty do porządku i,
wlepiając ciemne oczy w bladą twarz nauczyciela, zrobił krok w jego stronę z pięknym zamiarem rzucenia mu
się na szyję. Niestety na przeszkodzie w realizacji tego wspaniałego planu stanął łokieć Branwen, który
akurat wtedy przez „przypadek” omsknął się jej, trafiając chłopaka między żebra. Snape z ironicznym
uśmiechem ruszył dalej, pozostawiając zgiętego w pół Vaila z przepraszającą go Malvern.
W końcu lekcja minęła i Fiona ruszyła do katedry z butelką eliksiru do oceny, a zaraz za nią Vail. Dziewczyna
już miała wracać do przyjaciółki, gdy zobaczyła, że Eliot pochyla się nad biurkiem, ponawiając próbę
pocałowania Snape’a. Na szczęście zauważyła to również Branwen, która, długo się nie zastanawiając,
rzuciła w Mariettę, podchodzącą właśnie do katedry, czar plątania. W efekcie dziewczyna potknęła się i
wpadła na Vaila, praktycznie przewracając go na ziemię. Branwen szybko cofnęła zaklęcie.
Snape podniósł głowę znad jakiegoś wypracowania i tonem, którym równie dobrze można by mrozić Saharę,
powiedział:
– Edgecombe, jeżeli miałaś zamiar zwrócić uwagę Eliota, to ci się udało, tak samo jak stracić dziesięć
punktów dla Ravenclawu.
Marietta chciała wszystko wytłumaczyć, ale w końcu zrezygnowała. Wolała nie kłócić się z tym przerośniętym
nietoperzem i prawdopodobnie wampirem, spijającym krew z niewinnych ofiar.
Tymczasem Fiona pomogła Vailowi wstać i prawie siłą wyciągnęła go z lochów. Natomiast Branwen spokojnie
posprzątała stół, pozbierała swoje, Fiony, no i Vaila rzeczy, przelała eliksir do butelki i oddała go Snape’owi z
niewiarygodną wprost ulgą, że lekcja już się skończyła. Zamyślona zupełnie nie zauważyła, że Severus
przygląda się jej wnikliwej niż zazwyczaj.
IV
Wielu ludzi dziwił fakt, że Branwen, jedna z lepszych uczennic siódmego roku, zadaje się z kimś takim jak
Fiona. Wydawało się, że ta przyjaźń jest jedyną rysą na idealnym obrazie panny Malvern. Dziewczyna
niezwykle inteligentna, pracowita i ambitna utrzymywała kontakt z osobą może i miłą, przyjacielską i
uczynną, ale nie będącą w stanie dorównać Branwen na żadnym polu. Nikt nie widział sensu w tej przyjaźni,
bo Fiona ani nie należała do rodziny czarodziejów, ani nie posiadała żadnej fortuny, no i nie była
odpowiednim partnerem intelektualnym dla Malvern. Tym bardziej więc dziwiło wszystkich przywiązanie
Branwen do Walton. Wystarczyło, że Fiona miała jakiś problem, a przyjaciółka od razu służyła jej pomocą. I
nie miał w ogóle znaczenia fakt, że jest z innego Domu.
Wymyślano przeróżne teorie mające tłumaczyć, co zbliżyło do siebie dwie tak różne osoby. Lecz, mimo
starań, nikt nie zgadł, choć historia była do bólu banalna. Ich znajomość rozpoczęła się pod koniec czwartej
klasy, kiedy Branwen wypłakiwała sobie oczy w dziale Ksiąg Zakazanych. Zawsze opanowanej Malvern
praktycznie się to nie zdarzało, ale właśnie tego dnia, przybita kiepską oceną z transmutacji, natknęła się na
triumfującego i puszącego się Malfoya i jego „wielbicieli”. Pewnie gdyby kiedy indziej zaczął ją wyzywać od
„mieszańców” i „paskudnych kujonic”, to by go po prostu zignorowała. Niestety tamtego pamiętnego dnia
wystarczyło naprawdę niewiele, by doprowadzić ją do łez. Kiedy więc płakała, opierając się o jeden z
regałów, stanęła nad nią niska blondynka o błękitnych oczach i spojrzeniu słodkiego szczeniaka. Branwen
sądziła, że się roześmieje albo po prostu odwróci się na pięcie i pójdzie dalej. Ta jednak zrobiła coś, czego
Malvern absolutnie się nie spodziewała – zaczęła ją pocieszać. Zaskoczona i przygnębiona pozwoliła, by
Puchonka usiadła obok niej i, na zmianę poklepując ją po ramieniu i opowiadając śmieszne historie,
próbowała poprawić humor. Najdziwniejsze było jednak to, że jej się udało. Branwen, kiedy już doszła do
siebie, grzecznie podziękowała, że chciało się dziewczynie wysłuchiwać jej narzekań i pocieszać, po czym
wróciła do swojego dormitorium.
I pewnie tak skończyłaby się cała historia, gdyby nie to, że następnego dnia, gdy szła na astrologię,
napatoczyła się na Fionę, która bezskutecznie próbowała odebrać Goyle’owi różdżkę i zmusić go, by puścił jej
włosy. Tydzień wcześniej Branwen, w najlepszym wypadku, rzuciłaby tylko jakiś ironiczny komentarz i sobie
poszła, ale nie teraz. Wciąż pamiętając zniewagi Ślizgonów i czując wdzięczność do dziewczyny, zareagowała
natychmiast. Już po całym zajściu bezskutecznie próbowała policzyć, ile klątw i przekleństw rzuciła na
Goyle’a. Jedno było pewne. Kiedy skończyła, tylko w przybliżeniu przypominał człowieka.
Oczywiście dostała szlaban, bo przyłapała ją profesor McGonagall, ale mimo to czuła satysfakcję, że udało
się jej zemścić.
Wieczorem, kiedy czyściła jeden z pucharów otrzymanych za wybitne osiągnięcia w nauce, odwiedziła ją
Fiona. Branwen była zaskoczona, że Walton ryzykuje szlabanem tylko dlatego, że chce jej podziękować.
Właśnie wtedy ta ambitna i inteligentna dziewczyna po raz pierwszy poczuła, że komuś na niej zależy. Było
to dla niej doznanie tak dziwne, że długo nie mogła dojść do siebie. Zawsze liczyło się to, co potrafiła albo
zrobiła, ale nigdy ona sama. Chcąc lepiej poznać to nowe uczucie, spotkała się z Fioną jeszcze raz i jeszcze
raz, i jeszcze… i sama nie umiała powiedzieć, kiedy zostały przyjaciółkami.
Fiona nie tylko rozumiała i akceptowała Branwen taką, jaką była, ze wszystkimi jej wadami, ale też
sprawiała, że ta czuła się komuś potrzebna. Posiadała też niespotykaną wręcz odporność na
przedegzaminowe rozdrażnienie Malvern i jej rzadkie, ale bardzo gwałtowne wybuchy złości. Branwen
zdawała sobie z tego sprawę, dlatego starała się odpłacić Fionie tym, czym tylko mogła. Pomagała w nauce,
radziła i ratowała z kłopotów, które milutkiej, ale lekkomyślnej Walton często się zdarzały.
Branwen bała się jednak, że tym razem nie uda się odkręcić całej sprawy i Fiona przez swój wygłup wyleci ze
szkoły. Na samą myśl o tym czuła zimno. Puchonka była jej jedyną przyjaciółką i jedyną osobą w Hogwarcie,
na której naprawdę jej zależało. Po stracie Fiony znów byłaby sama, otoczona ludźmi, którzy Malvern nie
znosili i traktowali z wyższością. Za wszelką cenę chciała tego uniknąć, dlatego gotowa była wcielić w życie
najbardziej szalone pomysły, byleby tylko jakoś pomóc przyjaciółce. Nawet jeśli Branwen następnego dnia
zrobiłaby jej taką awanturę, że dałoby się usłyszeć ją w najodleglejszych zakamarkach Hogwartu.
# # #
– Nie było miłe to, co zrobiłaś Marietcie – powiedziała Fiona, kiedy razem z Branwen siedziały po zajęciach w
Pokoju Wspólnym Krukonów.
– Może i nie było, ale w porównaniu z tym, co zrobiłby z nami Snape, to był drobiazg. Zresztą nie dostała
szlabanu, więc w czym problem? Powiedz mi lepiej, gdzie jest Vail? – zaniepokojona rozejrzała się dookoła. –
Wiesz, że trzeba go pilnować.
– Spokojnie, siedzi teraz w swoim dormitorium i pisze pieśń pochwalną na cześć Snape’a. – Z trudem
maskowała uśmiech. – Ostatnio poszukiwał rymu do słowa „upragniona”, to powinno go zająć przez chwilę.
– Do „upragniona”? – zdziwiła się.
– Tak. – Fiona zaśmiała się pod nosem. – To idzie jakoś tak:
On jest moim ideałem
Jego właśnie pokochałem
Krok ma dumny
Uśmiech zgubny
Moja miłość upragniona
– Znając jego poetyckie zdolności, to następny wers będzie brzmiał „Bez niej moja dusza kona” albo coś
równie głupiego. – Branwen pokręciła głową. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że on to pisze o tym
nietoperzu. Musimy szybko coś z nim zrobić, bo mu jeszcze tak zostanie, a szkoda by było, bo wydawał się
całkiem miły.
– A masz jakiś pomysł? – spytała Fiona, podpierając brodę o dłonie.
– Musimy zdobyć skądś liobelię i przyrządzić Eliksir Pełnego Oczyszczenia. Wysłałam już na Nokturn sowę z
informacją, że zapłacę podwójną cenę, byleby tylko ją dostać. Mam nadzieję, że to przyniesie jakiś rezultat.
Jeśli ją przyślą, to zostanie nam tylko skompletowanie reszty składników i uwarzenie eliksiru.
– A co ja mam zrobić? – Fiona patrzyła nią wielkimi, błękitnymi oczami dziecka. – To w końcu ja
narozrabiałam i chcę jakoś pomóc. Eliksiru nie zrobię, bo nie umiem, ale może do czegoś się nadam.
– Ty masz zająć się Vailem – nakazała Branwen. – Pilnuj go i nie pozwól mu zbliżyć się do Snape’a.
Wystarczy mi, że nie będę musiała o nim myśleć. Tylko uważaj, wczoraj w nocy chciał się zakraść do lochów,
więc nie zostawiaj go nawet na chwilę, bo może wpaść na pomysł, żeby ponowić próbę.
– Masz rację. – Pokiwała głową. – Lepiej do niego pójdę – stwierdziła i wyszła.
Branwen nie odpowiedziała, miała już wystarczająco innych spraw na głowie.
# # #
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech Branwen, zaraz po inteligencji i determinacji, była ambicja. To
ona sprawiała, że Malvern była gotowa podjąć się zadań, które inni uznaliby za niemożliwe do zrealizowania,
że mogła się uczyć osiem godzin w przypadku, gdy inni już po trzech zaczynali mieć podejrzane ciągoty do
ostrych przedmiotów i odsłoniętych nadgarstków. To właśnie ambicja była powodem, że Branwen nie
poddawała się i walczyła do samego końca. Po części było to również jej zasługą, że Malvern podjęła się
czegoś tak szalonego jak pomoc Vailowi i Fionie. Było to trochę jak test, który miał jej pokazać, czy potrafi
poradzić sobie z tym problem czy też nie. I niestety, choć był to prawdziwy cios dla jej dumy, Branwen
musiała stwierdzić, że nie jest w stanie sprostać zadaniu i nie potrafi przygotować Eliksiru Pełnego
Oczyszczenia. Mikstura składała się z kilkunastu komponentów, które trzeba było podawać w ściśle
określonej kolejności i czasie, często kilkakrotnie, pilnując przy tym, by wywar miał właściwą temperaturę w
poszczególnych fazach i był mieszany odpowiednią ilość razy w odpowiednim kierunku. Trzeba było również
wziąć pod uwagę, że jakikolwiek błąd mógł kosztować Vaila życie.
Nie, Malvern nie mogła ryzykować. Sama była dobra w eliksirach, ale potrzebowała kogoś, kto byłby z nich
naprawdę świetny. Oczywiście Snape nie wchodził w grę, choć dla niego byłaby to drobnostka. W końcu za
coś dostał miano Mistrza Eliksirów. Hufflepuff chętnie pomógłby Fionie, ich ukochanej maskotce, ale niestety
nie było w tym Domu nikogo, kto posiadałby potrzebne umiejętności. Slytherinu Branwen nawet nie brała
pod uwagę. Nie tylko by ją wyśmiali, ale pewnie jeszcze zdradzili, uznając, że nie będą pomagać szlamie i
pół – mugolce. Zresztą ze Ślizgonów najwyższe oceny miał Malfoy i to prawdopodobnie tylko dlatego, że
Snape faworyzował uczniów ze swojego Domu, no i znał ojca Dracona. W przypadku Gryffindoru sytuacja
wyglądała znacznie lepiej. Hermiona Granger była kimś, kto byłby w stanie sporządzić ten eliksir. Ale czy by
się zgodziła? Malvern wiedziała, że Gryfoni lubili bawić się w ratowanie świata, ale czy w przypadku, gdy nie
było ryzyka międzykontynentalnej wojny, powrotu Sami – wiecie – kogo albo innych widowiskowych
kataklizmów, byliby zainteresowani? Mimo to postanowiła spróbować.
„No dobrze, ale jak odmówi? Kto jeszcze byłby wstanie takiego zrobić coś takiego?” – myślała, gryząc ze
zdenerwowania ołówek. Nagle z głębin jej pamięci spokojnie wypłynęła pewna twarz.
No tak, był jeszcze on. Branwen wolała o nim nie myśleć. Musiała jednak przyznać, że był naprawdę świetny
z eliksirów. Mógłby spokojnie przegryźć się przez przepis i zrobić miksturę. „O nie” – pomyślała – „Wolę już
przekonywać Granger. On to ostateczność. Absolutna ostateczność”.
# # #
Hermiona Granger siedziała przy jednym z wielu stolików w bibliotece i, z uwagą rysującą się na twarzy,
czytała jakąś grubą książkę. Branwen, patrząc na nią, powtarzała w myślach przygotowany wstęp i liczne
argumenty, które miała zaserwować Gryfonce, gdyby ta nie była przekonana do jej propozycji. Wciąż jednak
się wahała. Czuła jakiś wewnętrzny opór przed poproszeniem ją o pomoc. Próbowała zlokalizować źródło tej
niechęci i nie potrafiła. Może chodziło o to, że Granger nie należała do Ravenclawu? Tylko że Branwen,
uważająca się za osobą tolerancyjną i popierającą porozumienie pomiędzy domami (wyjątkiem był Slytherin,
która uważała za niereformowalny i nie do zaakceptowania), nie potrafiła przyjąć takiego argumentu. Co
więcej myśl, że tak bzdurne przesłanki mogłyby ją powstrzymać, wywoływała w niej złość. Teraz gotowa
była porozmawiać z Hermioną choćby tylko po to, żeby udowodnić sobie, że jest w stanie. Z zaciętą miną
ruszyła w stronę Gryfonki.
# # #
W rogu biblioteki, częściowo przysłonięty przez jeden z regałów, siedział jasnowłosy chłopak. Opierał dłonie
o trzymany na kolanach tom „Astrologii i Alchemii” Johna Colersa i dyskretnie przyglądał się stojącej przy
ścianie Branwen. Jego błękitne jak wypłowiałe niebo oczy potrafiły wychwycić nawet najdrobniejszą zmianę
na twarzy dziewczyny. Bez trudu dostrzegł, jak przymruża szare oczy, jak marszczy ze zdenerwowania
szerokie czoło, jak zaciska blade usta. Widział nerwowe poprawianie wymykających się z warkocza czarnych
kosmyków i bezwiedne wyłamywanie palców. Niespokojny nie potrafił oderwać od niej wzroku.
# # #
Hermiona czytała właśnie „Tajemnice numerologii”, robiąc sobie przerwę w dzierganiu kolejnych czapeczek
dla zniewolonych skrzatów, gdy poczuła, że ktoś na nią patrzy. Podniosła ze zdziwieniem głowę. Przed nią
stała jakaś dziewczyna z wyhaftowanym na szacie brązowo – błękitnym godłem Ravenclawu.
– Cześć – powiedziała Krukonka z napięciem w głosie. – Mogę się przysiąść?
– Oczywiście – odparła Hermiona, nie zastanawiając się nawet, dlaczego siada obok niej, skoro jest tyle
innych wolnych stołów.
Branwen zajęła miejsce i skrępowana zaczęła gapić się na dłonie. Piękna, przygotowana przemowa gdzieś
uleciała i teraz dziewczyna zupełnie nie wiedziała, jak ma zacząć rozmowę, by nie zabrzmiało to ani głupio,
ani obcesowo.
# # #
Patrzył na Malvern i widział, jak pochyla ramiona i splata nerwowo ręce. Była spięta i najwyraźniej
znajdowała się w krępującej sytuacji. Czuł, że sam zaczyna się denerwować. Wiele by dał, żeby dowiedzieć
się, czy coś się stało, że Branwen zachowuje się tak nietypowo.
# # #
Malvern myślała intensywnie nad tym, co ma powiedzieć. „ Słuchaj, muszę zrobić nielegalny eliksir, może mi
pomożesz?” było szczytem głupoty, tak samo jak „Wiesz, taki Krukon, Vail Eliot, jest pod wpływem jakiegoś
świństwa, które podała mu Fiona, moja przyjaciółka. Vail pała miłością do Snape’a i najchętniej by go
zgwałcił, dlatego byłoby fajnie, gdybyś nam pomogła”.
Wiedziała, że musi jakoś zacząć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. „Nieważne, miejmy to już
za sobą” – stwierdziła w duchu i podniosła wzrok.
– Przepraszam – zagadnęła niepewnie. – Ty jesteś Hermiona Granger?
Gryfonka kiwnęła głową, patrząc na dziewczynę podejrzliwie.
„Zaczyna się katastrofa” – pomyślała szybko Branwen, brnąc dalej:
– Nazywam się Branwen Malvern. Nie chcę ci przeszkadzać – w myślach roześmiała się ironicznie, słuchając,
jakie to wygaduje bzdury – ale słyszałam, że jesteś świetna z eliksirów, a ja mam tutaj przepis… wiesz,
Snape kazał mi o tym napisać… i ja nie wiem, jak jest z jego przygotowaniem… gdybyś mogła mi
powiedzieć… – obserwowała twarz Granger, próbując wyczytać z niej jakieś emocje.
Z każdym słowem spojrzenie Hermiony łagodniało, a kiedy Branwen skończyła, dziewczyna nawet się
uśmiechnęła.
– Oczywiście, to żaden problem – odpowiedziała pogodnie i pochyliła się nad podaną przez Malvern książką,
starając się odszyfrować wyblakłe słowa.
Branwen odetchnęła. Bardzo ostrożnie dobierała słowa, starając się wlać w nie odpowiednią ilość wahania i
niepewności, a z drugiej strony niezauważalnymi wręcz komplementami przekonać dziewczynę do siebie i
zainteresować tematem.
– Eliksir Pełnego Oczyszczenia. – Twarz Hermiony wyraźnie się ożywiła. – Pisała o tym Agatha Borton w
„Eliksirach leczniczych” i kilka razy wspomniał Nicolas Amortarwon w „Miksturach nieodkrytych”. Nie
wiedziałam, że przerabia się go na poziomie Owutemów, w końcu to tak rzadko stosowany eliksir.
– Naprawdę? – Branwen udała zdziwienie.
– Tak – odparła Granger, z coraz większą fascynacją przyglądając się przepisowi. – To przez dość drogie
składniki i trudny sposób przyrządzenia. O! Widzę, że ma specjalny rozdział faz przy warzeniu. Tego
praktycznie się nie spotyka…
Branwen, czujnie przyglądająca się Hermionie, wiedziała, że teraz jest odpowiednia chwila, by pokierować
rozmowę na odpowiednie tory. Już chciała ją zapytać, czy pomogłaby jej w sporządzenie tego eliksiru, gdy
zdarzyło się coś, czego zupełnie nie przewidziała. Nagle do biblioteki wpadł Ron Weasley, tupiąc przy tym jak
stado hipogryfów.
– Hermiona, co ty tu jeszcze robisz?! Miałaś mi pomóc w dekorowaniu Wielkiej Sali. Chyba nie zapomniałaś?
– powiedział z wyrzutem.
Zmieszana Granger przeprosiła Malvern, tłumacząc się obowiązkami prefekta i wyszła z Ronem, zostawiając
ją samą. Branwen zacisnęła dłonie, czując jak ogarnia ją wściekłość na Weasleya, Granger, a nawet na
święta, które miały zacząć się po jutrzejszym oficjalnym zakończeniu semestru.
# # #
Branwen nigdy się do tego nie przyznawała, ale nie znosiła świąt. Uważała je za okropną, nudną
uroczystość, która zmuszała ją, by ubrała się w niewygodną, modnie jaskrawą sukienkę, uśmiechała się do
dziesiątek obcych jej osób i spędzała czas ze światową, ale zupełnie nie rozumiejącą ją ciotką, która
opiekowała się nią od śmierci jej rodziców. Dlatego co roku dziewczyna wymyślała nowe wymówki, które
pozwoliłyby Malvern uwolnić się od tego koszmaru. W tym roku było podobnie. Fiona jak zawsze została
razem z Branwen. Nie tylko chciała dotrzymać jej towarzystwa i pomóc w realizowaniu planu, ale też czuła
się winna w związku z Vailem. Państwem Walton w ogóle się nie przejmowała. Jej rodzice bardzo ją kochali i
rozpieszczali jak tylko mogli, ale należeli do ludzi wyjątkowo zapracowanych i rzadko mających czas na
rzeczy tak przyziemne jak święta. Dlatego cieszyli się, że będą mieli z głowy chociaż jedną z trzech córek.
Oczywiście Vail również został w szkole. Jak mógłby opuścić swoją dopiero co odnalezioną miłość. Co prawda
jego rodzice byli zdziwieni decyzją syna, ale w końcu uznali, że pewnie chce się dobrze przygotować do
końcowych egzaminów.
O dziwo, w tym roku znacznie zwiększyła się liczba osób spędzających święta w Hogwarcie. Oprócz
wspomnianej trójki została także Marietta Edgecombe, Padma i Parvati Patil, Emily Lessel, Blaise Zabini,
Rufus Wells, Ernie Macmillan, Zachariasz Smith, Sam Jones i wielu, wielu innych, których Branwen znała
jedynie z widzenia. Największym zawodem dla Malvern był jednak fakt, że Potter, Weasleyowie i niestety
również Granger wyjechali szybko z nieznanych nikomu powodów, tym samym odbierając Branwen
możliwość dokończenia rozmowy z Hermioną.
V
Marietta wychyliła się zza drzwi i westchnęła. Vail Eliot siedział na jednym z foteli, pochłonięty jakąś książką.
Westchnęła ponownie, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Już dawno temu doszła do wniosku, że takich
mężczyzn powinno trzymać się na bezludnej wyspie, gdzie nie doprowadzaliby innych do szaleństwa.
Prawie wszystkie dziewczyny z Ravenclawu i wiele z innych Domów gapiło się wymownie na jego obleczoną
w czerń sylwetkę, blady, łagodny profil i czarne oczy. Ileż by ona dała, żeby zatopić się w tym spojrzeniu.
Przełknęła z trudem ślinę.
Vail jednak w ogóle tego nie widział. Gorzej, on traktował wszystkie propozycje spotkań, zabiegi i aluzje jako
dowody przyjaźni. Jak można być aż tak ślepym? Gdyby chociaż wolał mężczyzn, to z trudem, bo z trudem,
ale jakoś by to przyjęła, a tak wciąż trwała w niepewności.
Marietta, tak samo jak dziesiątki innych dziewcząt, obiecała sobie, że zdobędzie ten nieosiągalny „owoc”,
dlatego z tym większym niepokojem obserwowała nietypowe zainteresowanie Vailem Walton i Malvern.
Branwen się nie przejmowała. Co taka nieładna kujonica, ubierająca się tak niemodnie, mogła jej
zaszkodzić? To Fiona była zagrożeniem. Ta drobna, niska blondyneczka o błękitnych oczkach mogła zwrócić
uwagę Eliota i to się Edgecombe bardzo nie podobało. Trzeba było coś zrobić, tylko że przy pilnującej go jak
pies Fionie nie było takiej możliwości. Teraz jednak, widząc samotnie siedzącego Vaila, postanowiła
wykorzystać sytuację. Poprawiła długie, kręcone włosy i obniżając dekolt, ruszyła do Eliota z uśmiechem
rozhisteryzowanej harpii.
– Vail... – Głos drżał jej lekko z napięcia.
Podniósł głowę. Marietta poczuła, jak rozkoszny dreszcz przebiega jej po plecach, a przewiercające, czarne
oczy odbierają oddech.
– Co czytasz... ? – wydusiła w końcu.
– Takiego włoskiego, czternastowiecznego poetę – Petrarkę. Znasz?
– Nie, ale może mi coś przeczytasz… – zaproponowała, siadając blisko niego. Zdecydowanie bliżej niż
powinna.
– Jasne – rzucił, nie zwracając uwagi na jej zabiegi.
„Żądza mnie żądli, Amor mnie prowadzi
nawyk mnie niesie, rozkosz rwie ku sobie,
nadzieja łudzi, krzepi, mile kadzi
i na mym sercu kładzie ręce obie”
Vail czytał bardzo dobrze, lekko zachrypniętym głosem, nadając słowom odpowiednie brzmienie. Pochłonięty
sonetem nie zauważył, że Marietta przysuwa się coraz bliżej.
# # #
– Wyjechała z samego rana – rzuciła z niezadowoleniem Branwen do idącej obok niej Fiony. – Cholera, a tak
na nią liczyłam.
– To co teraz zrobimy? – zmartwiła się Fiona, nerwowo bawiąc się jasnym kosmykiem.
– Jest jeszcze ktoś, kto może nam uwarzyć tę miksturę. Postaram się z nim porozmawiać – skrzywiła się
wyraźnie. – Mam tylko nadzieję, że uda nam się zdobyć liobelię.
– Sprawdzałam, nie było dzisiaj żadnej sowy.
– Pozostaje nam tylko czekać. Jak z Vailem? – zaciekawiła się, idąc w kierunku wieży zachodniej. – Mam
nadzieję, że go pilnujesz?
– Jasne – odparła Fiona. – Dałam mu jeden z moich tomików Petrarki i całkiem wsiąkł. Pewnie uczy się
jakiegoś sonetu, żeby wygłosić go później Snape’owi na lekcji albo przed pokojem nauczycielskim – zaśmiała
się pod nosem. – Nawet nie jest taki trudny w prowadzeniu, tylko wiecznie wzdycha i o nim gada, ale
czasem coś mu odpala i zachowuje się, jakby go opętało.
Branwen podeszła do podobizny elfa pilnującego wejścia do domu Ravenclaw.
– De nihilo nihil fit** – powiedziała szybko i odwróciła się do Fiony. – Mimo to pilnuj go. Nie mam pojęcia, co
mogłaś mu dać. To musiało być coś zmodyfikowanego, bo gdyby to było na bazie amortencji albo
libidorii***, to by dostał na jego punkcie wręcz obsesji. Znowu eliksir sympatii ma łagodniejsze działanie –
ruszyły do dużego pokoju, gdzie mogłyby usiąść. – Martwię się tylko, że to mógł być eliksir kaskadowy.
– A co to jest ten „eliksir kaskadowy”? – spytała idąca za nią Fiona.
– To taki eliksir, który składa się z kilku innych o różnych fazach działania. Coś takiego jak w perfumach.
Najpierw wyczuwasz najsilniejszą nutę aromatyczną, a dopiero kiedy ta straci swoją intensywność - inne
zapachy. Tego się praktycznie nie stosuje, bo jest totalnie nieprzewidywalne w działaniu – Branwen
otworzyła drzwi i już chciała wejść do środka, ale jedno spojrzenie na rozgrywającą się tam scenę
wystarczyło, by się cofnęła. – Najwidoczniej wystarczy zostawić go na moment, a już znajdzie się ktoś, kto
się nim zaopiekuje – wycedziła. – Weź go lepiej od niej, bo jeszcze przyjdzie mu do głowy chwalić się swoją
nową miłością.
Fiona najwyraźniej sama doszła do tego samego wniosku, bo Branwen nawet nie skończyła mówić, a
przyjaciółka już szła do Eliota.
# # #
Marietta miała wrażenie, że znalazła się w niebie. Siedziała obok tego niesamowitego chłopaka, który tak
cudownie czytał wiersze i czuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach. Odurzona pożądaniem i
uwielbieniem do Vaila szepnęła:
– Miłość jest wspaniała.
Eliot czuł jej gorący oddech na szyi.
– Tylko jeśli jest odwzajemniona – odparł nostalgicznie, myśląc o kimś innym, niż życzyłaby sobie tego panna
Edgecombe.
Dziewczyna, uradowana jego słowami i zamroczona namiętnością, przywarła do niego.
– Vail, jak podobają ci się sonety? – odezwał się znajomy głos, niszcząc cudowną chwilę.
– Są doskonałe – odparł zafascynowany. – Nigdy nie spotkałem jeszcze tak prawdziwych wierszy…
Marietta obrzuciła Fionę wściekłym spojrzeniem, które sugerowało, że w najbliższym czasie może spodziewać
się trochę egzotycznej trucizny w soku dyniowym.
– A ty, po co tu przyszłaś? – skrzywiła się, patrząc na nią z wyższością i obejmując Eliota.
– Porozmawiać o poważnych sprawach, których ty byś nie zrozumiała – nagle pojawiła się Branwen z
niebezpiecznymi iskrami w szarych oczach. – Wczoraj pokazałaś wszystkim, że lecisz na Vaila, więc sobie
odpuść i pójdź do siebie.
– Nie będziesz mi rozkazywać! – Edgecombe zerwała się z miejsca. Chociaż obie były podobnego wzrostu,
Malvern z zaciśniętymi ustami i w nijakiej sukience wydawała się górować nad bladą i modnie ubraną
Mariettą.
– No i co mi zrobisz? – spytała Branwen, widząc, że dziewczyna zbliża rękę do kieszeni, w której jest
różdżka. – Mam tylko nadzieję, że nie będziesz chciała w coś mnie zamienić, bo z twoim „Z” z transmutacji
możesz mieć problem – usiadła na jednym z foteli. – Tak jak mówiłam, porozmawiamy sobie z Vailem, a
potem możesz uwodzić go do woli.
Pomimo tego, że wydawało się, iż panna Edgecombe zaraz zemdleje ze złości, dziewczyna nie chciała
ustąpić. Tym razem jednak zadziałała Fiona.
– Vail, skoro te sonety ci się podobają, to może chcesz poczytać jakieś inne? Mam jeszcze kilka tomików.
Eliot, zaczytany w poezje włoskiego artysty, w ogóle nie zauważył całej wymiany zdań i dopiero na słowa
Walton podniósł głowę.
– Inne? Jasne, bardzo chętnie – wstał i przepraszając Mariettę, ruszył szybko za Fioną. Edgecombe
odprowadziła Eliota wzrokiem, a następnie rzuciła Branwen mordercze spojrzenie, w którym z łatwością
można było odnaleźć obietnice długiej, krwawej i bardzo bolesnej zemsty. Malvern odpowiedziała jej jedynie
ironicznym uśmiechem i lekceważącym wzruszeniem ramion. Nie lubiła Marietty. Uważała ją za egoistyczną
snobkę, która gotowa była pogrążyć innych, byleby samej wyjść obronną ręką. Branwen nie zdziwiłaby się,
gdyby dziewczyna kiedyś zdradziła kogoś dla własnych korzyści.
# # #
Odkładała tę rozmowę tak długo, jak tylko mogła. Najpierw stwierdziła, że porozmawia z nim przed kolacją,
później jednak zmieniała zdanie, dochodząc do wniosku, że może być głodny i rozkojarzony, więc lepiej
zagada do niego po posiłku. No ale po kolacji trzeba jeszcze tyle zrobić, a potem będzie już bardzo późno i
przeszkadzanie mu byłoby bardzo niegrzeczne. Następny dzień minął identycznie. Branwen wciąż znajdowała
powody, żeby nie musieć z nim rozmawiać. Wieczorem jednak Vail dostał ataku zazdrości, gdy dowiedział
się, że Alicja Spinnet, siódmoroczna Gryfonka, dostała szlaban u Snape’a. Wyrywał się i szarpał, jęcząc, że
musi się z nim spotkać i wyznać, co do niego czuje. Na szczęście Pokój Wspólny był o tej porze już pusty i
nikt nie widział, jak zirytowana Branwen wyciąga różdżkę i pacyfikuje rozszalałego Eliota.
Ten incydent przekonał jednak Branwen, że mimo wielkich chęci nie uniknie tej rozmowy, a odsuwanie jej w
nieskończoność może mieć tylko fatalne skutki.
# # #
Fiona patrzyła z niepokojem na przyjaciółkę. Dziewczyna wyraźnie była skupiona na sobie i swoich myślach,
więc przeszkadzanie jej teraz byłoby bardzo nierozsądne. Walton nie znała dokładnie powodów niechęci
Branwen, ale wiedziała, że jakiekolwiek by one nie były, naprawdę wiele ją kosztuje, żeby się przemóc. Fiona
czuła się winna, w końcu to ona narozrabiała, a teraz Malvern musi robi rzeczy, na które nie ma najmniejszej
ochoty, żeby tylko ją ratować. Kiedy jednak zaproponowała, że ona z nim porozmawia, Branwen kilkoma
trafnymi argumentami wybiła jej ten pomysł z głowy. Nagle przyjaciółka spojrzeniem dała jej znać, by
wyszła. Fiona wstała i grzecznie opuściła pomieszczenie.
# # #
Wiedziała, że to najlepszy moment. Większość pozostałych w Hogwarcie Krukonów znajdowała się albo na
śniadaniu, albo na błoniach, gdzie uczniowie korzystali z chwilowej poprawy pogody. W Pokoju Wspólnym,
po wyjściu Walton, została już tylko ona i Wells. Spojrzała na niego krytycznie. Tak naprawdę nie umiała
określić, co było przyczyną niechęci do Rufusa. Przede wszystkim denerwowało ją jego spojrzenie. Kilka razy
napotkała jego wzrok i zawsze miała wrażenie, że bardzo dokładnie ją ocenia i to z miną człowieka, który
zdawał się pytać: „Co, tylko na tyle cię stać?”.
Irytowało ją również milczenie chłopaka. Kiedyś zdarzyło się, że pracowali razem na zielarstwie i w ciągu
dwóch lekcji nie odezwali się do siebie więcej, niż było to absolutnie konieczne. Branwen z łatwością mogła
sobie wyobrazić, dlaczego nie chciał z nią rozmawiać. Nie należała do czystokrwistych czarodziejów, więc
pewnie uważał ją za kogoś gorszego od siebie. W końcu rodzina Wellsów może i nie była nie wiadomo jak
znana, ale miała odpowiednią pozycję i tę uwielbianą przez arystokratów „czystość”. Podejrzewała, że Rufus
trafił do Ravenclawu tylko dlatego, że był trochę bardziej inteligentny i bardziej szanował zasady niż Ślizgoni.
Gdyby nie to, pewnie wylądowałby w Slytherinie.
Tym bardziej więc bolało ją, że potrafił być od niej lepszy. Z eliksirów był świetny. Branwen podejrzewała, że
może stać się kimś formatu Snape’a. Nie była w stanie się z nim mierzyć. Na szczęście z transmutacji byli na
podobnym poziomie, a z astrologii i zaklęć mogła go wręcz wyśmiać – profesor Flitwick sam stwierdził, że
jest wyjątkowo pojętną uczennicą.
Najbardziej bolało ją jednak to, co stało się ponad dwanaście miesięcy wcześniej, na początku szóstego
roku. Pamiętała, że długo tłumaczyła Fionie zagadnienia z numerologii, przez co mało spała. Pech chciał, że
następnego dnia pierwszymi zajęciami były eliksiry. Niestety mimo starań nie potrafiła się skoncentrować i
pomyliła składniki. Snape oczywiście wyśmiał ją przy wszystkich, ale to nie to było najgorsze, w końcu każdy
zna jego zjadliwość. Najgorsze było nieopatrznie uchwycone przez Branwen spojrzenie Rufusa - pełne
zdziwienia i niedowierzania. Poczuła się wyjątkowo dotknięta – była ostatecznie tylko człowiekiem i miała
prawo popełniać błędy.
Teraz jednak musiała o tym wszystkim zapomnieć i poprosić go o pomoc. To nie było proste.
Wstała, poprawiła spódnicę i bardzo powoli podeszła do niego. Chłopak czując, że ktoś nad nim stoi,
podniósł głowę i Branwen mogła dostrzec jego wyrazistą twarz i oczy o barwie wypłowiałego nieba, patrzące
na nią zza grubych, srebrnych oprawek okularów.
VI
– Mogę się przysiąść? – spytała Branwen. Rufus skinął głową, bacznie ją obserwując. Czuła się nieswojo pod
wpływem tego spojrzenia. – Pewnie mnie nie kojarzysz. Nazywam się…
– …Branwen Malvern. Wiem – stwierdził krótko.
Zaniemówiła, zupełnie nie spodziewając się takiej reakcji.
– Aha. To dobrze – odparła, nie wiedząc, co innego może powiedzieć. – Widzisz, mam taką recepturę… a ty
jesteś naprawdę świetny z eliksirów... i gdybyś mógł... – Czuła się coraz bardziej skrępowana jego wzrokiem.
– Gdybyś mógł mi powiedzieć coś na temat tego eliksiru… doradzić, jak go przyrządzić albo coś takiego,
byłabym ci bardzo wdzięczna.
Milczał chwilę, przyglądając się jej twarzy.
– Oczywiście.
Malvern podała mu książkę, prosząc w duchu, by mieć to już za sobą. Rufus wodził chwilę palcem po
przepisie. Branwen zauważyła, że miał ładne ręce. Może nie tak jak Snape, którego dłonie były blade, o
długich, smukłych palcach, ale i tak ładne. Duże, o zgrabnych nadgarstkach i kształtnych paznokciach
sprawiały wrażenie bardzo miękkich i delikatnych. Szybko odsunęła tę myśl od siebie.
– To bardzo trudny eliksir. Do czego go potrzebujesz?
Zastanowiła się, co mu odpowiedzieć. Mogła próbować mu wmówić, że Snape kazał jej coś o nim
przygotować, ale przecież Rufus, chodzący z nią na te same zajęcia, nie uwierzyłby w takie bzdury.
– Powiedzmy, że jest mi potrzebny. – Bardzo ostrożnie dobierała słowa.
Patrzył na nią przez chwilę, zanim powrócił do książki.
– Przy przyrządzaniu Eliksiru Pełnego Oczyszczenia trzeba zwrócić uwagę na poszczególne fazy warzenia, tak
samo jak w Eliksirze Bezsenności. Błąd w kolejności czy długości fazy sprawi, że mikstura będzie
bezużyteczna.
Wystarczyło chwilę posłuchać Wellsa, aby przekonać się, że wie, o czym mówi.
– Przygotowywałeś go już. – Bardziej stwierdziła niż spytała.
– Tak, dwa razy.
Wolała się nie zastanawiać, do czego był mu potrzebny.
– A byłbyś w stanie przygotować go po raz trzeci? – Nie odrywała od niego wzroku. Co prawda na początku
chciała prosić go o pomoc w bardziej zawoalowany sposób, ale w końcu stwierdziła, że w przypadku Wellsa
lepiej jest zadać jasne, konkretne pytanie.
– Może…
– Od tego eliksiru bardzo dużo zależy. – Chciała nadać powagę całej sytuacji.
– Na przykład to, żeby twoja przyjaciółka nie wyleciała ze szkoły po tym, jak zachowała się jak idiotka? –
powiedział chłodno.
Branwen wyprostowała się, jakby ją spoliczkował.
– Nie obrażaj jej. – Wstała, patrząc na niego groźnie.
– A tak nie jest? Ja w przeciwieństwie do innych widzę zachowanie Eliota. Trzeba być prawdziwym tumanem,
żeby zrobić coś, czego nie umie się cofnąć – na twarzy Rufusa można było dostrzec niezadowolenie.
Blada jak śmierć Branwen wyciągnęła różdżkę, kierując ją w stronę Wellsa, który natychmiast zesztywniał.
– Wiesz co, dupku – mówiła zimno, ale w środku aż gotowała się z furii – chciałam być miła. Chciałam cię
przekonać, żebyś zrobił ten cholerny eliksir i choć raz okazał się kimś innym niż ograniczonym, egoistycznym
palantem. Ale nie, bo ty sądzisz, że jesteś kimś lepszym. Że masz prawo oceniać innych i to, co robią. Wolę
już przebywać z takimi idiotkami jak Fiona, którym na kimkolwiek zależy, niż z tobą, „czystokrwisty”. Mam
tylko nadzieję, że jak ją wyrzucą z Vailem, to będziesz czuł satysfakcję. W końcu to o dwa śmiecie mniej,
nie? – różdżka jej drżała, ale wciąż wycelowana była w Rufusa.
Przez jedną chwilę miał wrażenie, że rzuci na niego jakąś klątwę, ale dziewczyna szybko odwróciła się i
prawie wybiegła z pokoju. W ten sposób nie zauważyła tej dziwnej mieszaniny strachu, urazy i fascynacji w
spojrzeniu Wellsa.
# # #
– Branwen, wszystko w porządku... ? – zapytała Fiona, widząc wypadającą z Pokoju Wspólnego przyjaciółkę.
Ta nawet jej nie odpowiedziała, tylko szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
# # #
Profesor Flitwick rozmawiał właśnie z profesorem Snape’em, gdy dostrzegł pędzącą Malvern. W pierwszym
odruchu chciał ją zawołać, ale coś go powstrzymało. Dziewczyna ominęła ich, szybko kierując się w stronę
wyjścia z zamku i nie zwracając uwagi na odprowadzające ją błękitne spojrzenie opiekuna Ravenclawu i
czarne Mistrza Eliksirów.
# # #
Dopadła drzwi, otwierając je jednym szarpnięciem i wpuszczając do zamku zimne powietrze. Gotując się z
furii, brnęła w śniegu. Wiedziała, że za wszelką cenę musi się uspokoić. Przez jedną chwilę chciała zrobić
Rufusowi krzywdę i dziękowała sobie w duchu, że udało jej się nad sobą zapanować.
Lodowaty wiatr unosił drobny śnieg, który prószył na jej głowę i niczym nieosłonięte ramiona. „Co ja sobie
wyobrażałam?” - zastanawiała się. Przecież wiadomo było, że Wells nie będzie chciał jej pomóc. Nie zniżyłby
się do poziomu „mieszańca”. Czuła, że gdyby nie wyszła z Pokoju Wspólnego, to rzuciłaby na niego Crucio i
patrzyła, jak wyje z bólu. „Wyrachowany łajdak” – myślała, idąc. Nie podałby szklanki wody umierającemu z
pragnienia.
Nawet nie poczuła, jak zaczyna telepać ją z zimna, a pantofle całkiem jej przemokły.
Jak śmiał wyrażać się tak o Fionie, jej najlepszej przyjaciółce? No tak, on, należący do sięgającej korzeniami
epoki kamienia łupanego rodziny Wellsów, mógł sobie pozwolić na obrażanie innych. Fuknęła ze złością,
maszerując w grubej warstwie śniegu.
Tylko czy on naprawdę ją obraził? A może po prostu powiedział jej szczerą, brutalną prawdę? Prawdę, której
nie chciała słyszeć i to zwłaszcza od niego.
Z niepokojem usiadła pod ośnieżonym drzewem, nie przejmując się, że przemaka jej spódnica. Była zbyt
zajęta roztrząsaniem tej nowej myśli, by zwracać uwagę, że zaczyna sinieć z zimna.
# # #
Siedzący w fotelu Rufus nie ruszał się od dłuższej chwili. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło się w zbyt krótkim czasie,
by mógł to wszystko tak po prostu przyjąć. Najpierw rozmawiał z Branwen, potem wydarła się na niego,
obrażając go tyle razy, że aż trudno było zliczyć, a na końcu mu jeszcze groziła.
Na początku był na nią wściekły nie mniej niż ona na niego, ale gdy pierwsza fala gniewu opadła, uświadomił
sobie, że Branwen miała rację. Rzeczywiście nie miał prawa oceniać innych i wywyższać się. A już na pewno
nie powinien nikogo obrażać. Nawet jeśli naprawdę tak myślał o Fionie, to mógł użyć łagodniejszych słów.
Branwen poprosiła go o pomoc dla przyjaciółki. Zdziwiło go, że Fiona osobiście do niego nie przyszła, jednak
po krótkim namyśle stwierdził, że wie dlaczego – Malvern traktowano poważniej niż słodką Walton.
Nagle poczuł się paskudnie i to nie tylko dlatego, że zachował się tak a nie inaczej, ale również dlatego, że
Branwen w chwili wściekłości powiedziała to, co naprawdę o nim sądziła. Te stwierdzenia bardzo go zabolały.
Tym bardziej, że miały niewiele wspólnego z rzeczywistością.
# # #
O tym, że było jej zimno, zorientowała się dopiero w chwili, gdy ktoś otulił ją płaszczem. Podniosła głowę.
Przy niej klęczała Fiona.
– Popełniłam błąd – powiedziała Branwen, wtulając się w okrycie.
– Jak niejedna osoba – odparła rozsądnie przyjaciółka.
– Nagadałam mu wiele głupich rzeczy i teraz nie będzie chciał nam pomóc.
– Jeszcze nie wiadomo. Może da się przeprosić. – Fiona pomogła jej wstać.
– Nie sądzę. To ty powinnaś z nim porozmawiać, nie ja. Ciebie by posłuchał.
– Może – skwitowała, pomagając jej zapiąć płaszcz. – Chodźmy lepiej do zamku, bo ktoś jeszcze zacznie się
zastanawiać, co tutaj robimy.
Malvern przytaknęła, po czym zmusiła skostniałe ciało do działania.
# # #
Branwen siedziała pod dwoma kocami i piła już trzecią, przyniesioną przez Fionę herbatę. Dreszcze w końcu
ustąpiły i wreszcie mogła spokojnie pomyśleć. Czuła się okropnie. Nigdy jeszcze nie zachowała się tak
idiotycznie. Nie zamierzała wydzierać się na Rufusa, ale ostatnie trzy dni, w trakcie których musiała pilnować
Vaila, szukać rozwiązania całego galimatiasu i użerać się z natrętną Mariettą, nadwerężyły jej nerwy i byle
iskra mogła przyczynić się do wybuchu.
A Wells tę iskrę wykrzesał.
Mało rozsądna, ale zbawienna w skutkach przechadzka bez okrycia po ośnieżonych błoniach zadziałała na
dziewczynę uspokajająco i po namyśle Branwen musiała przyznać, że Rufus miał jednak trochę racji. Fiona
naprawdę okazała szczyt lekkomyślności i głupoty, podając Vailowi coś, o czym kompletnie nic nie wiedziała,
przez co chyba jednak zasłużyła na miano idiotki. Słowa Wellsa zawierały więc prawdę, tylko podaną zbyt
boleśnie, przez co zostały odebrane przez Branwen jako atak i zapoczątkowały wszystkie wydarzenia.
Malvern jednego była jednak pewna – nie chciała więcej oglądać Wellsa. Nie tylko wstydziła się tego, co
powiedziała, ale też spodziewała się, że chłopak będzie patrzył na nią z jeszcze większą wyższością i
niesmakiem po jej kretyńskim wyskoku.
Niestety założenie, że Rufus będzie jej unikać jak ognia, już na wstępie okazało się błędne. Kiedy kilka
godzin później Branwen postanowiła odwiedzić bibliotekę, była naprawdę zdziwiona, gdy Wells zagrodził jej
drogę.
– Musimy porozmawiać – rzucił sucho, gdy spojrzała na niego oszołomiona.
Właśnie wtedy przypomniała sobie, dlaczego tak strasznie nie lubi tego prostego stwierdzenia.
# # #
Za miejsce, w którym Branwen i Rufus mieli przeprowadzić szczerą rozmowę, obrana została sala do
transmutacji. Malvern weszła do środka i rozejrzała się ostrożnie. W klasie profesor McGonagall wszystko
znajdowało się jak zawsze na swoim miejscu. Tablice były pościerane, a ławki ustawione w idealnie równych
rzędach. Rufus zamknął drzwi i usiadł na jednej z nich, a zdenerwowana Branwen oparła się o katedrę. Miała
wrażenie, że chłopak jest skrępowany i, co bardzo ją zdziwiło, speszony. Zastanawiała się nad przyczyną, to
w końcu ona zachowywała się jak furiatka.
– Myślę, że musimy sobie wyjaśnić pewne sprawy – stwierdził, patrząc na dziewczynę z powagą. Branwen
nadal milczała, dlatego kontynuował:
– Nie wiem, co twoja przyjaciółka zrobiła Eliotowi, że ten zachowuje się, jakby mu całkiem odbiło. Dzisiaj
rano widziałem go, jak tańczył i recytował miłosne wiersze. – Mimowolnie się uśmiechnął. – Cokolwiek by to
jednak nie było, sytuacja musi być naprawdę poważna, skoro chcecie zrobić dla niego Eliksir Pełnego
Oczyszczenia. A skoro tak, to ja wam ten eliksir uwarzę.
– Nie chcę twojej łaski – odpowiedziała dumnie Branwen .
– To nie jest łaska, tylko próba udowodnienia, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. – Wyraz jego
twarzy był nieodgadniony.
Dziewczyna zupełnie nie miała pomysłu, co odpowiedzieć. Te słowa nawet w najmniejszym stopniu nie
pasowały do stworzonego przez nią obrazu Wellsa. Chyba zdał sobie sprawę z tego, że Branwen jest
oszołomiona całą sytuacją, bo powiedział:
– Czy naprawdę sądzisz, że jestem kolejnym palantem typu Malfoya, którego „czystość” upoważnia go do
pomiatania innymi i traktowania ich jak śmiecie? – pytanie Rufusa zabrzmiało wyjątkowo gorzko.
– Nie wiem, może… – Czuła się okropnie, że mogła go o coś takiego posądzić. W końcu nigdy nie wyśmiewał
nikogo ani nie obrażał jak Draco, więc wrzucanie go do tego samego worka, co Malfoya, było krzywdzące.
– Rozumiem – stwierdził jedynie i odwrócił głowę w stronę okna, tak, że mogła przyjrzeć się jego profilowi.
Miał wyraziste rysy, prosty nos, dłuższe, jasne włosy, których kosmyki, mimo prostokątnych okularów w
grubych, srebrnych oprawkach, wpadały mu do oczu. Branwen odniosła jednak wrażenie, że na jego twarzy
odbijało się coś jeszcze – rozczarowanie. Tylko że dziewczyna zupełnie nie miała pojęcia, dlaczego. Czuła
jednak, że powinna mu się wytłumaczyć.
– Co innego mogłam sądzić? Nie zamieniłeś ze mną ani słowa i zawsze patrzyłeś na mnie z góry. Uznałam,
że pewnie jesteś kolejnym kretynem, który brzydzi się rozmowy z takim pół - mugolakiem jak ja.
– Przepraszam
– Za co? – Była wstrząśnięta. Mogła przyjąć wiele, wliczając w to tę dziwną rozmowę, ale przeprosiny ze
strony Rufusa nie należały do rzeczy łatwo przyswajalnych. I to jeszcze za to, że powiedziała o nim to, co
naprawdę myślała. To było zbyt nierealne, żeby mogło być prawdziwe.
– Że obraziłem twoją przyjaciółkę i że się tak zachowywałem. Nie wiedziałem, że mogę być tak odbierany.
– Dobrze… – wydusiła z trudem. – Ja też przepraszam, za to w Pokoju Wspólnym… – Czuła, że się rumieni.
– Zapomnijmy o tym – zaproponował, schodząc z ławki i podchodząc do drzwi. Kiedy trzymał rękę na
klamce, chcąc wyjść, odezwała się Branwen:
– Nie chcę, żebyś czuł się do czegoś zmuszony.
– To dobrze, że nie chcesz. – Uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając ją w stanie całkowitego zdumienia.
VII
O tym, że Rufus zainteresował się Branwen, zadecydowały nuda i przypadek. Dokładnie w takiej kolejności.
Wells, należący do najlepszych uczniów siódmego roku Ravenclawu, poświęcał długie godziny robieniu
zadań, przepisywaniu notatek i studiowaniu książek. Zdarzały się jednak chwile, gdy jego jasnobłękitne oczy
były tak zmęczone i przekrwione, że przeczytanie czegokolwiek więcej nie wchodziło w grę. I wtedy właśnie
Rufusa dopadała nuda. Inni na jego miejscu wykorzystaliby ten czas, by spotkać się i porozmawiać z
przyjaciółmi, ale Wells ich nie miał. Nie chodziło nawet o to, że stronił od towarzystwa, ale bardziej o fakt, że
otaczający go ludzie niezbyt potrafili go zaakceptować. Jego przesadna szczerość, irytująca małomówność i
momentami dziwaczny sposób myślenia sprawiały, że inni starali się go unikać. Rufus, najbardziej lubiący
spędzać czas samemu, też niezbyt zabiegał o ich uwagę. To w konsekwencji sprawiło, że w takich chwilach
jak te nie miał się do kogo odezwać.
Pewnego jednak wieczoru, kiedy w Pokoju Wspólnym pozwalał odpocząć przemęczonym oczom i obolałej
głowie, zauważył siedzącą kawałek dalej czarnowłosą dziewczynę. Nie wiedział o niej nic oprócz tego, że
nazywa się Branwen Malvern i jest na tym samym roku co on. Obserwował ją chwilę z braku innego zajęcia.
Miała czarne, splecione w warkocz włosy i jasną, skupioną twarz z szarymi oczami, przebiegającymi po
kolejnych słowach czytanej przez nią grubej książki. Sprawiała wrażenie osoby bardzo poważnej i
niedostępnej.
Nagle do pokoju wpadła niska blondynka i przysiadła się do dziewczyny. W jednej chwili twarz Branwen
rozpogodziła się, radosne iskierki pojawiły się w jej oczach, a blade, zaciśnięte wargi ułożyły się w naprawdę
ładny i ciepły uśmiech. Zafascynowany Rufus patrzył, jak kolejne emocje odbijają się na twarzy Malvern.
Było dla niego niewiarygodne, jak szybko zaszła w Branwen zmiana. Jak gdyby nagle ściągnęła maskę
zakładaną dla innych i pokazała prawdziwe, kryjące się w jej wnętrzu uczucia.
Zaciekawiony zaczął poświęcać coraz więcej czasu na przyglądanie się Malvern. Obserwował ją zawsze
bardzo ostrożnie, pilnując, by niczym się nie zdradzić i musiał przyznać, że było to naprawdę intrygujące.
Dostrzegał przelotne uśmiechy, gesty, niezauważalne dla innych skrzywienie ust, zmrużenie oczu. Z czasem
zaczął zwracać uwagę nie tylko na jej zachowanie, ale również upodobania i nawyki. Krótko mówiąc, Wells
zgłębiał ją jak długą i bardzo trudną książkę.
Co mogło wydawać się dziwne, Rufus nigdy nie rozmawiał z Branwen. Bał się, że mogłaby się wszystkiego
domyślić i mieć mu za złe te niewinne, lecz prawie naukowe obserwacje. Po kilku miesiącach przyglądania się
Malvern doszedł do wielu wniosków, ale dwa z nich były dla niego takim zaskoczeniem, że kilka dni zajęło
mu dojście do siebie.
Pierwszy z nich dotyczył siły przywiązania Branwen do Fiony. Dziewczyna wiele razy udowadniała mu, że jeśli
jej na kimś lub na czymś zależy, to jest w stanie dokonać rzeczy nieprawdopodobnych, niezależnie od ceny,
jaką musiałaby za nie zapłacić. Po raz pierwszy przekonał się o tym ponad rok wcześniej, kiedy Branwen ze
zmęczenia zupełnie pomieszała składniki przyrządzanego przez nich eliksiru, za co Snape oczywiście ukarał
ją dodatkowym wypracowaniem. Rufus nie potrafił wtedy ukryć zdziwienia i niedowierzania. Zupełnie nie
mieściło mu się w głowie, iż Malvern, doskonale zdająca sobie sprawę, że następnego dnia zaczynają od
eliksirów, na których Snape będzie wymagał od nich maksymalnej koncentracji, tak długo tłumaczyła Walton
jakąś kwestię z numerologii. Można było powiedzieć, że praktycznie sama rzuciła się na pastwę Mistrza
Eliksirów i to tylko dlatego, że Fiona nie potrafiła sobie poradzić z jakimś zagadnieniem. Dla Wellsa
zachowanie Malvern było zdumiewające i, co było dla niego zupełnie niezrozumiałe, wywoływało dziwną
zazdrość, że Branwen jest gotowa tyle zrobić dla Fiony.
Natomiast drugim wnioskiem, który na długo go oszołomił, było uświadomienie sobie, że Malvern jest…
ładna. Ten prosty fakt wydawał się w ogóle do niej nie pasować. Zawsze chodziła w workowatych, nijakich
ubraniach o stonowanej kolorystyce, przytłoczona stertami książek i notatek, pędząca z jednych zajęć na
drugie. Czarne, długie włosy albo spinała, albo zaplatała w warkocz. Twarz miała bladą od zbyt długiego
przesiadywania w zamku, a szare oczy często podpuchnięte i podkrążone od niewyspania. A mimo to Rufus
dostrzegł jej urodę. Wells sądził nawet, że gdyby chciała, mogłaby wyglądać naprawdę atrakcyjnie, tylko że
jej samej na tym nie zależało.
# # #
– O, już jesteś! – ucieszyła się Fiona.
Branwen spojrzała na nią półprzytomnie. Dziewczyna siedziała na fotelu, trzymając na skrzyżowanych
nogach tomik sonetów Petrarki, a obok niej Vail, z obłędem w oczach, przerzucał strony jakiejś książki.
Wokół niego piętrzyły się inne wielkie, oprawione w skórę tomy.
– A jemu co? – spytała.
– Uczy się. – Uśmiechnęła się rozbawiona Walton. – Stwierdził, że Snape się na nim zawiedzie, jeżeli nie
będzie przygotowany na następne eliksiry.
– Genialnie – rzuciła sucho. – Wells zgodził się zrobić eliksir – powiedziała, patrząc na zaaferowanego
książkami Vaila.
– Naprawdę? – przyjaciółka oniemiała z radości. – Muszę pójść i mu podziękować.
– Jak chcesz, ja idę spać – odparła chłodno Branwen, idąc w kierunku dormitorium.
– Nie schodzisz na świąteczną kolację? – zdziwiła się Fiona.
– Odpuszczę sobie. Miałam już naprawdę dużo atrakcji jak na dzisiaj i za więcej podziękuję.
# # #
Branwen zastanawiała się, jak Rufus przyjmie powód ogłupienia Vaila, ale ten znowu ją zaskoczył. Zamiast
spodziewanych cierpkich komentarzy i wzdychań, pokiwał tylko głową.
– To by wiele wyjaśniało – stwierdził jedynie, a po chwili milczenia zapytał:
– Macie potrzebne składniki?
– Prawie. – Branwen, od kiedy dowiedziała się, że Wells przygotuje eliksir, zaczęła kompletować ingrediencje.
– Dzisiaj przyślą nam mniszka lekarskiego i sproszkowany pazur gryfa. Została już tylko liobelia.
– Ona raczej nie jest łatwa do zdobycia – skomentował.
– Wiem. Jak na razie nie dostałam żadnej sowy z Nokturnu i obawiam się, że w najbliższym czasie nie
dostanę. W innym przypadku najlepiej byłoby po prostu poczekać na odpowiedź, ale w tym jest to
niemożliwe. Vail jest nieobliczalny. Dzisiaj rano przyłapałam go, jak warował pod pracownią Snape’a. Całe
szczęście, że nietoperz akurat siedział w pokoju nauczycielskim, bo nawet nie chcę myśleć, do czego by
doszło.
– A gdzie jest teraz Eliot? – zapytał Rufus wyraźnie zaciekawiony.
Branwen przewróciła oczami, robiąc minę cierpiętnika.
– Siedzi z Fioną w swoim dormitorium, gdzie wydzierają się w niebogłosy i jeszcze mają czelność nazywać to
śpiewaniem – skrzywiła się z niesmakiem.
Akurat w tym momencie „artyści” postanowili zaprezentować światu swoje wokalne umiejętności i pewnie
wyszłoby im to całkiem dobrze, gdyby mieli choć trochę poczucia rytmu.
I Pansy, i Goyla, i może Dracona
I piękną dziewczynę, jaką jest Hermiona
I nawet Pottera, gdy najdzie potrzeba
I tylko Snape’a przelecieć się nie da.*
Absolutne zaskoczenie i rozbawienie, rysujące się na twarzy Rufusa, było wystarczają odpowiedzią na to, co
sądzi o wykonanym repertuarze.
– Dawny wymysł Lessel – skitowała Branwen, wzruszając ramionami, a po chwili dodała, krzywiąc się
boleśnie:
– Lepiej odczarujmy Vaila, bo albo ja oszaleję od tych wrzasków, albo w najbliższym czasie dojdzie do
ślizgońsko - gryfońskiego najazdu na Ravenclaw.
– Albo Snape urządzi nam takie piekło, że będziemy się modlić, żeby ktoś nas dobił – roześmiał się Rufus.
– Dokładnie, więc lepiej coś z tym zróbmy.
# # #
Branwen nigdy nie miała tak pracowitych świąt jak te. W czasie, gdy inni obijali się, bawili lub objadali
świątecznymi potrawami, ona, Vail, Fiona i Rufus nie mieli nawet chwili wytchnienia.
Vail i Fiona próbowali doprowadzić do porządku jedną z opuszczonych komnat na szóstym piętrze. Sala nie
była używana od lat. Znajdowały się tam zniszczone ławki, krzesła, niekompletny szkielet jakiegoś dziwnego
ptaka, zardzewiała klatka, pęknięta donica, ochlapany czymś kredens – jednym słowem wszystko, co uznano
za użyteczne, ale nie znaleziono czasu, żeby się tym zająć. Teraz Fiona i Vail próbowali zrobić tutaj choć
trochę porządku i miejsca, by zorganizować amatorską pracownię.
Rufus natomiast przygotowywał składniki, potrzebne do uwarzenia eliksiru. Wszystkie trzeba było poddać
odpowiedniej obróbce. Branwen pomagała mu na tyle, na ile była w stanie.
– Utrzyj miętę – polecił Wells.
Dziewczyna posłusznie zaczęła miażdżyć suche liście. Kiedy skończyła, podała mu moździerz z zielonym
proszkiem.
– Może być – ocenił. – Kolendra i rumianek są pokrojone, a wyciąg z jaśminu jest już przygotowany. Brakuje
tylko liobelii – stwierdził, przeglądając składniki.
– Wiem. – Przygryzła lekko wargę. – Ale zupełnie nie mam pojęcia, skąd ją wziąć.
– Zupełnie? – spojrzał na tym swoim lustrującym wzrokiem. – Absolutnie żadnego pomysłu?
Czuła, że wie, iż pewna szalona myśl pojawiła się jej w głowie, ale za nic nie chce jej do siebie dopuścić.
Kiedy jednak, pod wpływem jego chłodnych oczu, zaczęła dokładniej zastanawiać nad tą koncepcją, musiała
stwierdzić, że mogłaby ona rozwiązać wszystkie ich problemy.
„Nigdy nie sądziłam, że posunę się do czegoś takiego” – pomyślała oszołomiona. – „Ani tym bardziej, że
mam aż takie masochistyczne zapędy.” - Z trudem przełknęła ślinę.
– Musimy dostać szlaban u Snape’a – stwierdziła w końcu po długiej chwili milczenia.
# # #
Kiedy Branwen przedstawiła Fionie swój pomysł, ta popatrzyła na nią, jakby szaleństwo Vaila jakoś się jej
udzieliło i teraz również jej przyjaciółka zaczyna wariować.
- Ale wiesz o tym, że jeżeli Snape cię złapie, to raczej długo nie pożyjesz?
- I to mówi ktoś, kto w najlepszym razie będzie króliczkiem doświadczalnym Snape'a, a w najgorszym
zostanie przez niego poćwiartowany i umieszczony w słojach z formaliną. – Na twarzy Malvern pojawił się
ironiczny grymas. – A jeśli chcesz wiedzieć, to tak, zdaję sobie z tego sprawę. – Widząc, że jej nie
przekonała, westchnęła ciężko. – Fiona, to może się udać, ale musicie mi pomóc.
– Dobrze. Jeśli naprawdę jesteś pewna…
– Jestem – ucięła. – Zostało nam zaledwie kilka dni. Potem zaczną się zajęcia i nie upilnujemy Vaila. Nie
mamy dużo czasu. Założenie jest proste – trzeba dostać się do lochów Snape’a i zdobyć liobelię. Na pewno
będzie ją miał. Problemem jest, co zrobić, żeby dostać się do środka na wystarczająco długo, by wykraść to,
co jest nam potrzebne. Włamanie nie wchodzi w grę – Snape ma obsesję na punkcie czarnej magii i
jakiekolwiek takie działania skończyłyby się fatalnie. Zresztą nie jesteśmy cholernymi Gryfonami, żeby
chwytać się takich sposobów. Tam trzeba się dostać legalnie, bo wtedy ryzyko, że odpadną nam ręce, jak
czegoś dotkniemy, jest najmniejsze. Najlepszym pomysłem jest uzyskać u Snape’a szlaban. Wtedy będziemy
mieć wystarczająco dużo czasu, żeby rozejrzeć się i wziąć liobelię.
– No dobrze, ale kto pójdzie? – spytał Rufus.
– Ja – zaoferowała się Fiona. – To ja namieszałam, więc ja pójdę.
– Nie nadajesz się. – Branwen, widząc oburzenie na twarzy przyjaciółki, dodała:
– Tu nie chodzi o to, czy namieszałaś, czy nie, ale o to, że po pierwsze nie masz pojęcia o takich eliksirach i
składnikach, a po drugie, jak się wszystko zawali, to i tak będziesz w nieciekawej sytuacji, więc lepiej jej nie
pogarszaj szlabanem u nietoperza.
– To ja mogę pójść – stwierdził nagle Rufus.
Malvern wysłała mu długie, taksujące spojrzenie.
– Dziękuję za propozycję, ale nie zapominaj, że na twojej głowie jest zrobienie eliksiru. Jeżeli cię złapią,
możesz zostać zawieszony, więc tak samo jak w przypadku Fiony nie ma co pogarszać sprawy. Dlatego ja
pójdę.
– Jesteś pewna…
– Fiona, już to przerabiałyśmy! – Branwen wyraźnie się zirytowała. – To najlepsze rozwiązanie. Mam czyste
konto i wiem, czego szukać. Musimy tylko wymyślić, co zrobić, żeby wyciągnąć Snape’a z lochów, jak będę
tam siedzieć. A wierzcie mi, że to nie będzie proste.
VIII
Branwen ostrożnie wychyliła się zza rogu. Blaise Zabini opierał się nonszalancko o ścianę, rozmawiając z
jakąś jasnowłosą Ślizgonką. Wydawał się być bardzo czymś rozbawiony. Co jakiś czas przeczesywał palcami
czarne włosy i wysyłał blondynce szelmowski uśmiech. Malvern szybko oceniła sytuację. Nie licząc tej
dziewczyny, korytarz był pusty, co likwidowało problem niewygodnych świadków. Znajdowali się również
niedaleko lochów, więc gdyby coś się stało, to dałoby się ich usłyszeć w pracowni Mistrza Eliksirów. Zabini,
nienawidzący szlam, był idealnym kandydatem – powody do sprzeczki same się znajdywały. No i Snape na
pewno ukarałby wszystkich szlabanem za atak na ucznia ze Slytherinu. Pozostawało już tylko czekać na jakąś
dogodną okazję.
Nadarzyła się ona szybciej, niż Malvern podejrzewała, bo Ślizgonka zamieniła z chłopakiem dwa zdania i
gdzieś poszła, pozostawiając go samego.
Branwen, nie tracąc ani chwili, wyszła zza rogu i szybkim krokiem ruszyła w stronę Blaise`a. Kiedy dzieliło ją
od Ślizgona nie więcej niż dwa kroki, udała, że się potknęła i przez „przypadek” na niego wpadła. Zabini
spojrzał na nią gniewnie.
– Jak chodzisz, idiotko? – wysyczał.
– Nie obrażaj mnie. – Wyciągnęła różdżkę.
– Grozisz mi?! – Na jego twarzy wyraźnie rysowała się pogarda. – Tylko spróbuj.
„A żebyś wiedział” – pomyślała, miotając w niego Drętwotą. Niestety drżąca ze zdenerwowania ręka
sprawiła, że chybiła dosłownie o milimetry. Blaise nie tracił jednak czasu. Z niewiarygodną szybkością
wyciągnął różdżkę i krzyknął zaklęcie. Czar był tak mocny, że Branwen przeleciała dobre dwa metry, zanim
uderzyła o podłogę. Na moment straciła oddech, a przed oczami zawirowały wielobarwne plamki. Starając
się zignorować wirowanie w głowie, próbowała podnieść się z podłogi, gotowa na kolejny atak. Nagle jednak
zobaczyła coś, co prawiło, że zamarła. Z korytarza, prowadzącego do lochów, wyszedł profesor Snape, a z
jednej z sal profesor McGonagall. Obydwoje szybko ocenili sytuację, patrząc to na wstającą Malvern, to na
celującego w nią różdżką Blaise’a. Wnioski nasunęły się same.
– Panie Zabini! – rzuciła ostro profesor McGonagall.
Chłopak odwrócił się wolno, przeczuwając, że właśnie wpakował się w kłopoty. Miał rację, bo żadne
zapewnienia nie przekonały pani profesor, że to nie od rozpoczął bójkę. Na słowa, że sprowokowała go
Malvern, nauczycielka spojrzała na niego wymownie i oprócz zabrania dziesięciu punktów Slytherinowi
ukarała go szlabanem. Oczywiście Snape próbował protestować, jednak na niewiele się to zdało.
Zdenerwowana Minerva była nieustępliwa i nie zamierzała dopuścić, by, zwłaszcza podopiecznemu Mistrza
Eliksirów, uszło takie zachowanie płazem.
Stojąca kawałek dalej Malvern klęła cicho pod nosem.
# # #
Branwen nie spuszczała wzroku z drzwi do pokoju nauczycielskiego. Wiedziała, że w końcu musi stamtąd
wyjść, a kiedy to się stanie, to wreszcie uda się jej dostać upragniony szlaban.
Czekała, czujnie obserwując każdą osobę wchodzącą i wychodzącą z pomieszczenia. Bała się, że jeśli
odwróci głowę choćby na minutę, to Snape zdoła przejść obok niej niepostrzeżenie. W końcu w drzwiach
pojawiła się znajoma postać w czarnych szatach. Dziewczyna ruszyła w jej stronę, przygotowując się na
najgorsze.
# # #
Vail spacerował z Fioną po zamku. Od pewnego czasu Eliot coraz rzadziej wspominał o Severusie i swojej
miłości do niego, co uznano za poprawę jego stanu. Zachowywał się również o wiele spokojniej i rozsądniej,
co przekonało dziewczyny, że przetrzymywanie go w zachodniej wieży nie jest już konieczne.
– Przejdziesz się ze mną do sowiarni? – zapytała radośnie Fiona. – Muszę wysłać list do mojej siostry - Alice.
– Ależ oczywiście. – Uśmiechnął się Vail w ten specyficzny sposób, który sprawiał, że większa część płci
żeńskiej traciła kontakt z rzeczywistością.
Fiona po prostu nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.
– Zaczekaj – zatrzymał ją.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zupełnie nie miała pojęcia, o co może mu chodzić.
Eliot tymczasem podszedł do niej i ostrożnie, jakby bojąc się, że Fiona się przestraszy i ucieknie, poprawił
jasny kosmyk, który wymknął się spośród licznych kolorowych spinek i opadł jej na twarz. Następnie cofnął
się o krok, by lepiej ocenić swoje „dzieło”.
– Bardzo ładnie wyglądasz – stwierdził w końcu, patrząc na nią czarnymi oczami, które emanowały jakieś
niespotykane u innych ciepło.
Vail był chyba jedynym mężczyzną, który potrafił powiedzieć coś takiego, nie kryjąc w tym żadnych aluzji.
– Dziękuję. Jesteś naprawdę kochany. – Mimo wszystko poczuła się onieśmielona.
Nagle na pogodnej twarzy Eliota zaszła zmiana. Ciemne oczy zaszły mgłą, rysy się wygładziły, nadając
twarzy wyraz oszołomienia i zachwytu, zaś usta ułożyły się dziwacznym uśmiechu.
– Vail? – spytała zaniepokojona.
Nie słuchał, dalej tępo wpatrując się w coś za jej plecami. Odwróciła się, zastanawiając się, co wywołało u
niego taką reakcję. Chuda sylwetka Mistrza Eliksirów i jego łopoczące przy każdym kroku czarne szaty były
wystarczającą odpowiedzią.
– Vail, nie! – Próbowała go zatrzymać, ale odtrącił ją. Jego miłość wzywała go i tylko to się liczyło.
Ruszył w stronę Snape’a.
# # #
Nagle kątem oka Branwen dostrzegła jakiś dziwny ruch. Odwróciła szybko głowę i zamarła. Zobaczyła, jak
Vail odtrąca Fionę, która bezskutecznie próbuje go powstrzymać i zaczyna biec w kierunku Mistrza Eliksirów.
Miała wrażenie, że sekundy zamieniają się nagle w godziny. Z niewiarygodną wprost precyzją mogła dostrzec
najdrobniejsze szczegóły otaczającego ją świata. Widziała zamyślonego i gniewnego Snape’a, pędzącego w
jego kierunku Vaila - z wyrazem szaleńczej miłości i pożądania na twarzy, tłum uczniów przechodzących
przez korytarz, dziesiątki obrazów ze znudzeniem przyglądających się otoczeniu i wyglądających czegoś, co
mogłoby je zainteresować i dać ciekawy temat do rozmów.
Wiedziała, że zaraz stanie się coś strasznego. Niewyobrażalnie wprost potwornego. I to coś, o czym
absolutnie nikt nie zapomni.
Trzeba było działać.
Nie miała możliwości w żaden sposób odciągnąć Snape’a, ale nie było to konieczne. Nie zastanawiając się
nad tym, co robi, zastąpiła Vailowi drogę, tak, że zupełnie niespodziewający się tego chłopak praktycznie na
nią wpadł. Oszołomiony chciał się wyrwać z jej uścisku, ale go przytrzymała. Widząc jednak, że bierze
oddech, żeby coś krzyknąć, zrobiła pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy – pocałowała go. Całkowicie
osłupiały Vail nawet się nie bronił.
Zdawało się, że nagle cała uwaga Hogwartu skupiła się tylko na tej jednej parze.
– Skończyłaś już robić przedstawienie, Malvern? Jak masz ochotę obściskiwać się z Eliotem, to nie na moich
oczach – wycedził Snape z ironicznym uśmiechem. – Ravenclaw traci dziesięć punktów.
Po czym, nie dając jej nawet szansy, by coś powiedzieć, odszedł, powiewając długą, czarną szatą.
Branwen odprowadziła go zrezygnowanym wzrokiem, usilnie starając się ignorować wściekłe spojrzenia,
wysyłane jej przez znajdujących się na korytarzu uczniów. Wiedziała, że właśnie znienawidziła ją połowa
szkoły.
# # #
Fiona dyskretnie rozejrzała się po Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Niestety i tu Branwen nie było. Westchnęła
ciężko. Akurat teraz przyjaciółka gdzieś znikła, kiedy Fiona miała dla niej takie ważne informacje. Walton
podejrzewała, że Malvern specjalnie gdzieś poszła, chcąc w ten w sposób oszczędzić sobie nieprzyjemnych
docinków i morderczych spojrzeń, wysyłanych jej od jakiegoś czasu przez inne dziewczyny.
Dla pewności jeszcze raz zerknęła na znajdujące się w pomieszczeniu osoby. Większość foteli, sof i
narożników zajętych było przez dyskutujących lub uczących się Krukonów. Jedną z kanap zajmował siedzący
przy kominku Rufus. Co ciekawe nie czytał żadnej książki, jak miał to w zwyczaju, ale przyglądał się
płonącym szczapom. Odblaski ognia oświetlały jego szczupłą twarz, uwydatniając mocne, wyraziste rysy i
odbijały się w błękitnych oczach.
Fiona uśmiechnęła się pod nosem. Wells mógł jej pomóc w zlokalizowaniu Malvern.
– Rufus, widziałeś może Branwen? – zapytała, stojąc nad nim.
Spojrzał na nią przelotnie i znów powrócił do przyglądania się ogniu.
– Nie – odparł krótko. – Pewnie siedzi w bibliotece i szuka kolejnego sposobu na zdenerwowanie Snape’a. –
W jego głosie pojawił się prawie niedostrzegalny cień niezadowolenia.
Przyjrzała mu się uważniej. Miłe usposobienie Fiony i powierzchowność dużego dziecka sprawiały, że ludzie
często wyżalali się jej ze swoich problemów, co szybko nauczyło ją rozpoznawać, kiedy człowieka coś gryzie.
I teraz, patrząc na Wellsa, wiedziała, że coś jest z nim nie tak. Zazwyczaj, kiedy z kimś rozmawiał, bardzo
wnikliwie wsłuchiwał się w to, co ta druga osoba miała do powiedzenia, taksując ją przy tym spojrzeniem.
Teraz jednak zgarbiony, ze ściągniętą twarzą i przymrużonymi oczami zdawał się ignorować otaczających go
ludzi i dawać im wyraźnie do zrozumienia, żeby dali mu święty spokój.
– Coś się stało? – zapytała, siadając obok na kanapie.
– Zależy, co masz na myśli – odpowiedział wymijająco, wciąż przyglądając się żarzącemu się drewnu.
– Widzę, że coś nie w porządku i pomyślałam…
– Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa – powiedział spokojnie.
– Chodziło mi tylko…
– Skoro więc to nie jest twoja sprawa – przerwał jej – to nie widzę powodu, żebyś się w nią mieszała.
Poczuła się, jakby wymierzył jej policzek. W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć coś niemiłego, ale w
końcu zrezygnowała. Rufus był naprawdę specyficznym człowiekiem i jeśli nie życzył sobie rozmawiać na
pewne tematy, to żadna siła nie mogła go do tego zmusić. Fiona nie zamierzała więc niepotrzebnie nalegać.
W ostatnim przypływie troski obiecała sobie, że opowie o wszystkim Malvern. Jej jakoś lepiej wychodziło
dogadywanie się z Wellsem.
– Dobra, pójdę jej poszukać. – Wstała. – Gdyby przyszedł Vail, to powiedz mu, żeby tutaj na mnie zaczekał.
Ledwo zdążyła wyjść, a pojawił się Eliot.
– Nie wiesz, gdzie Fiona? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie.
– Powinna wrócić niedługo .
– Ach, to dobrze – ucieszył się. – Obiecała mi, że pomoże mi z napisaniem listu do Severusa – stwierdził i
usiadł obok Rufusa.
Przez chwilę panowała ciężka cisza, zanim przerwał ją Vail.
– Nie sądzisz, że on jest niezwykły? – zapytał z rozmarzeniem.
Rufus uśmiechnął się pobłażliwie. Rozmowa z Eliotem była banalnie łatwa, choć dla mało cierpliwego
człowieka irytująca. Odurzony eliksirem Vail z ciekawego i uważnego rozmówcy, zamienił się w
roztrząsającego swoje uczucia, pogrążonego w marzeniach i totalnie zakochanego w Severusie maniaka. W
tej nowej sytuacji Eliot mógł rozmawiać na każdy temat pod warunkiem, że dotyczył on Mistrza Eliksirów.
Niewinna dyskusja o modzie zamieniała się w rozważania o idealnie pasującej do Snape’a czerni. Propozycja
napicia się herbaty powodowała wielką dysputę o tym, co zwykle pija Severus.
Człowiek mógł powiedzieć Vailowi co tylko zechciał, bo ten i tak praktycznie nie poświęcał innym, tak
„nieciekawym” tematom uwagi.
– Skoro tak sądzisz – odparł obojętnie Rufus.
– Z nim wszystko jest takie cudowne. – Vail zdawał się powoli tracić kontakt z rzeczywistością. – Kiedy go
widzę, nie potrafię oderwać od niego wzroku, a kiedy jest tuż obok, cały świat przestaje mieć dla mnie
znaczenie.
Dziwny cień przemknął przez opanowaną dotąd twarz Rufusa. Coś niepokojącego zamigotało w jego
błękitnych oczach i sprawiło, że zaczął nerwowo wyłamywać palce.
– Wydaje mi się nawet – kontynuował Vail – że jeśli go zabraknie, to moje życie stanie się takie… takie…
– Szare – podsunął Rufus, chrzęszcząc kostkami palców.
– Tak! – zgodził się uradowany Eliot. – Jak gdyby Severus był czymś, co pobudza mnie do życia i sprawia, że
ma ono jakiś sens. Wiesz, o co mi chodzi?
– Wiem – odparł niewyraźnie, z trudem przełykając ślinę przez ściśnięte gardło. Pogrążony w swoich
rozmyślaniach Vail nawet tego nie zauważył.
– I ta myśl, że mógłby być z kimś innym. Ona jest taka… straszna. Nie! Potworna. Nie wiem, co bym zrobił,
gdybym wiedział, że jest ktoś, kto słucha jego głosu, czuje dotyk jego dłoni i kogo on szczerze kocha. –
Czarne oczy całkiem zaszły mgłą.
Bledszy niż zazwyczaj Rufus milczał. Było to milczenie z kategorii tych bardzo ciężkich i bardzo wymownych,
co nie przeszkadzało kontynuować Vailowi swoich nieszczęsnych wyznań.
– Nigdy nie spotkałem drugiej takiej osoby – zamilkł się na chwilę. – Myślisz, że mnie kocha?
– Kto? – zapytał zdezorientowany Rufus. Myślami był zupełnie przy kimś innym.
– Severus – odparł zdziwiony, że ktoś może w ogóle o to pytać.
– Tak, tak – zapewnił Vaila Wells, biorąc pierwszą z brzegu książkę. – Na pewno.
– To dobrze – ucieszył się Eliot. – Sądzisz, że wyszedłby za mnie?
Pojawienie się Fiony pozwoliło Rufusowi uniknąć odpowiedzi na kolejne idiotyczne pytanie.
– Już jestem! – Dziewczyna uśmiechnęła się do Vaila. – Szukałam Branwen, ale przepadła jak kamień w
wodę. No nie ważne, później z nią porozmawiam. To co, idziemy teraz do biblioteki? – zapytała pogodnie.
– Jasne – odparł, odwzajemniając uśmiech.
Wyszli, zostawiając Wellsa samego. Rufus ściskał książkę, jakby to była ostatnia deska ratunku na
rozszalałym morzu. Zawzięcie próbował czytać skaczące i zupełnie niezrozumiałe słowa, które za żadne
skarby świata nie chciały się układać w jakieś sensowne zdania.
# # #
Branwen minęła właśnie pomnik Garbatej Wiedźmy i skręciła w korytarz prowadzący do Sali Pamięci. Miała
nadzieję, że chociaż tam znajdzie trochę spokoju, bo w Pokoju Wspólnym Ravenclawu nie miała co na to
liczyć. Od tego incydentu z Vailem wszystkie pozostające w Hogwarcie na święta Krukonki na każdym kroku
okazywały jej swoją wściekłość. Nawet Rufus zaczął się dziwnie zachowywać. Ciągle czuła na sobie jego
wzrok, co ją krępowało. Kilka razy spytała go, czy coś się stało, ale uparcie zaprzeczał, nie przestając jej
obserwować. W końcu zirytowana postanowiła poszukać innego miejsca, w którym mogłaby spokojnie
pomyśleć.
Nagle, kiedy była już przy wejściu do galerii, dostrzegła Fionę. Co dziwne, nie było z nią Eliota, a to się
ostatnio praktycznie nie zdarzało. Zaniepokojona podeszła do przyjaciółki.
– Fiona! – zawołała. – Gdzie Vail?
Walton spojrzała na nią załzawionymi oczami, przygryzając drobne usta. Widać było, że jest roztrzęsiona.
– Nie wiem – powiedziała łamiącym się głosem. – Zostawiłam go tylko na chwilę, a gdy wróciłam, już go nie
było!
– Spokojnie. – Branwen próbowała ją uspokoić. – Powiedz, co się stało.
Fiona zaczęła mówić tak szybko, jakby się bała, że jeśli natychmiast wszystkiego nie opowie, to nie będzie w
stanie wydusić ani jednego słowa więcej.
– Byłam z Vailem w bibliotece. Chciał, żebym pomogła napisać mu list do Snape’a. Wiesz, ten, o którym
ciągle tak gada i nie daje nikomu spokoju. No i kiedy wyszliśmy, przypomniałam sobie, że zostawiłam pióro
na stole. Poszłam po nie, a jak wróciłam, to jego już nie było.
– Musimy go znaleźć – powiedziała stanowczo. – Jest jeszcze mała szansa, że mógł nie trafić na Snape’a.
Chodź, rozejrzyjmy się. – Ruszyła szybkim krokiem.
Branwen próbowała myśleć chłodno i rozsądnie. Gdzie mógł być Vail? Teoretycznie wszędzie, jednak od
zniknięcia nie minęło dużo czasu, więc musiał być gdzieś blisko.
Zaglądały do każdej klasy, sprawdzały każdy korytarz i praktycznie straciły już jakąkolwiek nadzieję, że go
znajdą, gdy nagle, ku ich nieopisanej radości, zobaczyły, jak schodzi po schodach, prowadzących na drugie
piętro.
Sam Vail szedł spokojnie, kiwając głową, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, i poprawiając co jakiś
czas pasek przewieszonej przez ramię brązowej torby.
Branwen musiała go jakoś zatrzymać.
– Vail! – krzyknęła, wychylając się przez barierkę.
Zaskoczony chłopak przystanął na chwilę, ale gdy tylko dostrzegł, kto go woła, przyspieszył kroku.
– Cholera – rzuciła i zaczęła przeskakiwać po dwa, trzy stopnie, starając się go dogonić.
Udało jej się dopiero na samym dole. Bojąc się, żeby Eliot jej nie uciekł, złapała go za pasek od torby i z
całej siły pociągnęła, chcąc go zatrzymać. Pech chciał, że jeden z szwów nie wytrzymał i się odpruł, przez co
ciężka, przeładowana książkami, papierami i innymi drobiazgami torba upadła na podłogę, rozsypując całą
swoją zawartość.
Branwen zaklęła siarczyście i zaczęła pomagać Fionie i Vailowi sprzątać powstały bałagan. W pewnej chwili
zbierając rozsypane zielone, gęsie pióra, zauważyła jakiś dziwny ruch na drugim końcu korytarza. Odwróciła
z zaciekawieniem głowę i przez moment miała wrażenie, że stała się jedynym i niepowtarzalnym okazem
żywego posągu.
Z trudem odwróciła wzrok od mijającego właśnie pomnik Arniki Jasnowłosej Severusa, który, powiewając
czarnymi szatami, szedł w ich kierunku.
– Zostaw to – wycedziła, chwytając przyjaciółkę za rękę, gdy ta chciała podnieść jakąś książkę. – Szybko.
Zabierz stąd Vaila. Ja zatrzymam Snape’a.
Zaskoczona Fiona podniosła głowę i dopiero wtedy zauważyła zbliżającego się nauczyciela. Otworzyła z
przerażeniem błękitne oczy i natychmiast, zupełnie nie zwracając uwagi na całe pobojowisko ani na opór
Vaila, zmusiła go, żeby za nią poszedł.
Branwen, wciąż schylona, układała papiery w równe stosy, nasłuchując przy tym kroków Mistrza Eliksirów.
Nieoczekiwanie, podnosząc kolejny pergamin, zauważyła zalakowaną kopertę. Identyczną do tej, w której
Vail trzymał swoje miłosne wyznanie.
Gdyby ta wiadomość wpadła w ręce Severusa, byłaby to katastrofa. Dziewczyna, długo się nie
zastanawiając, wcisnęła list w stertę trzymanych notatek.
– Malvern! – Lodowaty głos Mistrza Eliksirów świadczył, że tego, co teraz nastąpi, nawet w bardzo dużym
przybliżeniu nie będzie można uznać za przyjemne.
– Profesor Snape – odparła, wstając i szczerząc się, jakby dostała szczękościsku. Chciała dodać jeszcze, że
cieszy się na jego widok, ale takie kłamstwo prawdopodobnie nie przecisnęłoby się przez jej gardło, nawet
gdyby ktoś groził jej jego poderżnięciem.
– Twoja spostrzegawczość, Malvern, jest oszałamiająca – wykrzywił się ironicznie. – Jeszcze się nią popiszesz
czy może wytłumaczysz wreszcie, co tu się dzieje?
– Tu? – zapytała niewinnie. – Nic. Taki drobny, niewarty uwagi wypadek.
– Z pewnością. – Branwen doszła do wniosku, że na takie przewiercające człowieka spojrzenie powinno się
mieć jakiś specjalne pozwolenie. – To teraz udowodnij legendarną Krukońską inteligencję, o ile taka w ogóle
u ciebie istnieje, i wyjaśnij mi, dlaczego w takim razie goniłaś Eliota przez pół korytarza?
„Złośliwy palant” – pomyślała, zaciskając dłonie na trzymanych notatkach, ale nie przestając się uśmiechać.
– Goniłam? Naprawdę? Ja? Ale czemu miałabym go gonić? Musiałoby się coś stać, żebym go goniła, a
przecież ja go nie goniłam, bo przecież nic się nie stało, więc ja tym bardziej nie mogłam go gonić, bo żebym
go goniła, to musiałabym mieć jakiś powód, zwłaszcza ja nie miałam żadnego powodu…
– Straciłaś właśnie dziesięć punktów za swój słowotok i jeśli zaraz nie skończysz, stracisz drugie tyle –
przerwał jej poirytowany.
– Oczywiście, panie profesorze. Tylko że ja chciałam wyjaśnić… – odpowiedziała słodko, w duchu
zastanawiając się, jak długo wytrzyma jej odgrywanie bezmózgiej idiotki, zanim się zirytuje i da jej szlaban.
Wyraz jego twarzy wyraźnie mówił, że jeśli zaraz się nie zamknie, to może się już nigdy więcej nie odezwać.
Tym razem postanowiła posłuchać.
Severus zlustrował cały panujący na korytarzu bałagan, ze wszystkimi zostawionymi przez Fionę rzeczami
oraz wielką, granatową kałużę atramentu, powstałą po tym, jak ktoś, prawdopodobnie Vail, potrącił
kałamarz.
– Gdzie Eliot? – zapytał Snape.
– W dormitorium.
– Czemu?
– Bo… – próbowała wymyślić jakąś sensowniejszą odpowiedź niż „Bo spotkałby pana, co skończyłoby się
ogólnoświatowym kataklizmem”. – Bo zapomniał swojego lekarstwa – wypaliła w końcu. – Właśnie. Bo on
jest bardzo chory. Tak, bardzo chory. I on nie czuje się najlepiej. Bo on ma coś z głową… znaczy z gardłem.
To pewnie jedna z tych mugolskich chorób. Wie pan profesor, one potrafią być takie złośliwe – ostatnie słowo
powiedziała z prawie niezauważalnym naciskiem, na który ktoś mało spostrzegawczy nie zwróciłby nawet
uwagi.
Snape był jednak spostrzegawczy i Branwen mogła zobaczyć, jak mruży czarne oczy i wykrzywia pogardliwie
blade wargi. Miał coś powiedzieć, ale właśnie wtedy list Vaila wysunął się ze sterty trzymanych przez Malvern
pergaminów i upadł na podłogę.
Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na kopertę, blednąc przy tym wyraźnie. Szybko schyliła się, chcąc ją
schować, ale jedno błyskawicznie rzucone przez Severusa zaklęcie wystarczyło, by trafiła do jego rąk. W
milczeniu, czując, jak po plecach przechodzą jej zimne dreszcze, obserwowała oglądającego list nauczyciela.
– Do kogo jest ta wiadomość? – Pytanie Mistrza Eliksirów zawisło w powietrzu jak groźba śmierci.
– Do mnie – powiedziała krótko.
W tej sytuacji dodatkowe denerwowanie Severusa byłoby bardzo nierozsądne.
Snape uśmiechnął się drwiąco, obracając w długich, smukłych palcach nieszczęsny list.
– Mam rozumieć – mówił powoli, nadając słowom specyficzne brzmienie, które sprawiało, że w Branwen
budziła się jakaś krwiożerca bestia, która najchętniej przegryzła by mu tętnice – że słowa „Dla mojego
najwspanialszego, upadłego anioła” są skierowane do ciebie?
Przymknęła na moment oczy, z trudem opanowując przemożną chęć wykrzyczenia mu w twarz, że nie, bo do
niego. Szczerze pożałowała, że w Hogwarcie nie uczą Niewybaczalnych. Z największą przyjemnością
rzuciłaby na siebie jedną Avadę Kedavrę. Albo na Snape’a. Po namyśle stwierdziła, że ta druga ewentualność
byłaby jednak bardziej satysfakcjonująca.
– Tak, panie profesorze – wyduszenie tego kosztowało ją wiele wysiłku.
– Kłamiesz – wycedził Snape.
Podniosła hardo głowę i spojrzała na niego wyzywająco.
– Jeśli pan profesor mi nie wierzy, proszę przeczytać – odparła gładko. – Oczywiście, jeżeli lubi pan
romantyczne wyznania miłości, przyrzeczenia o wiecznym oddaniu i zachwyty nad pięknymi oczami i dłońmi.
To było niewiarygodne, jak czas nagle zwolnił. Jeszcze przed chwilą płynął wartkim strumieniem, a potem
nagle można było zauważyć każdą skapującą sekundę. Branwen, pogrążona w tym całym ocenie czasu,
słysząc każde uderzenie swojego dudniącego serca, wpatrywała się w kopertę, jakby nie istniało nic poza
nią. Zastanawiała się co zrobi Snape. Przeczyta list? To by było w jego stylu. W końcu odkrywanie nowych
sposobów bycia złośliwym i perfidnym to było jego małe hobby. Z drugiej strony Mistrz Eliksirów był znany
ze swojego uczulenia na wszystko co „romantyczne” i „słodkie”.
Co ciekawe, Snape też wydawał się niezdecydowany.
I właśnie wtedy stało się coś, czego zupełnie nie przewidziała i co bez oporów mogłaby umieścić w kategorii
„Najpiękniejsze zbiegi okoliczności, jakie tylko istnieją”.
– Dobrze, że cię widzę, Severusie – powiedział z uśmiechem profesor Dumbledore, pojawiając się pod
kamienną chimerą. – Czy mógłbym cię na moment do mnie prosić?
– Oczywiście – odparł spokojnie, zerkając groźnie na Branwen.
Dyrektor usatysfakcjonowany wszedł do swojego gabinetu.
– Ravenclaw traci dwadzieścia punktów, Malvern. Jeszcze jedna taka uwaga i wylądujesz ze szlabanem –
zagroził Snape.
Zacisnęła mocno zęby. Już wyobrażała sobie, co powiedziałaby mu, gdyby sytuacja wyglądała inaczej.
Niestety nie wyglądała.
– A to jest twoje, mroczny aniele – powiedział sardonicznie, po raz kolejny udowadniając, że jego pokłady
ironii i drwiny są nie do wyczerpania.
– Dziękuję, panie profesorze – wydusiła, życząc mu całej wieczności w piekle.
Severus zupełnie ją zignorował i omijając, jakby była kolejnym pomnikiem albo stojącą zbroją, ruszył do
gabinetu profesora Dumbledore`a. Natomiast wściekła Branwen, prawie zgniatając odzyskany list w dłoni,
starała się uspokoić. W końcu się jej udało, chociaż wizja zamienienia Severusa w karalucha i rozdeptania go
obcasem jakoś długo nie mogła Malvern opuścić.
# # #
Branwen przemierzała kolejny korytarz Hogwartu, usilnie próbując uporządkować myśli. Powoli dochodziła do
wniosku, że los to strasznie złośliwa i perfidna bestia. Oczywiście wiedział, że potrzebuje szlabanu u Snape’a,
więc postanowił zrobić wszystko, byleby tylko utrudnić jej życie. Normalnie zostałaby ukarana szybciej, niż
zdążyłaby wymówić swoje imię, a teraz, mimo usilnych starań, Branwen wciąż tkwiła w tym samym miejscu.
Co gorsza powoli zaczynały kończyć się jej pomysły na kolejne prowokacje. Jak na razie spośród dziesięciu
użytych przez nią koncepcji tylko jedna przyniosła jakikolwiek rezultat, pozostałe zaś okazały się kompletną
klapą. I zazwyczaj była to wina nie planu, ale jakichś niespodziewanych zrządzeń losu, czego przykładem
mogło być choćby zamienienie Umbridge w wielką sardynkę, kiedy ta, niewiadomo dlaczego, chciała wejść
do lochów Snape’a. Plusem całej sytuacji była chociaż możliwość pooglądania sobie, jak profesorka OPCM-u
próbuje wpełznąć po schodach na wyższe piętro, gdzie jakiś nauczyciel mógłby przywrócić jej wcześniejszą
postać.
Mimo to Branwen nie wiedziała, co mogłaby jeszcze zrobić, by wyglądało to jako niefortunny zbieg
okoliczności. Rzucić się z bojowym okrzykiem na Severusa? Tak, z pewnością wszyscy uznaliby to za bardzo
naturalne i absolutnie niepodejrzane. Innym pomysłem było przyczepienie sobie wielkiego transparentu z
napisałem „Daj mi szlaban, Snape”, ale to byłby już szczyt finezji i dyskrecji. Zresztą znając swoje szczęście,
Branwen podejrzewała, że i tak wszyscy uznaliby, że składa Mistrzowi Eliksirów jakieś dwuznaczne
propozycje, a nie prosi go o karę.
„Nie odpuszczę.” – mówiła sobie – „ Dostanę ten cholerny szlaban, choćbym miała wysadzić pół szkoły” –
powtarzała, starając się nie zastanawiać nad tym, że chyba już całkiem zwariowała, skoro chce dobrowolnie
poddać się torturom Snape’a.
Pogrążona w tych wszystkich ponurych rozmyślaniach nie zauważyła, że ktoś zagradza jej drogę. Branwen
podniosła głowę i wykrzywiła się z niezadowoleniem, widząc, kto przed nią stoi.
– Czego chcesz, Marietto? – zapytała, siląc się na spokój.
– A jak myślisz? – Na twarzy dziewczyny pojawiły się czerwone plamy. – Sądzisz, że nie widzę jak się kręcisz
wokół Vaila i próbujesz go poderwać?
– Bądź tak miła i zejdź mi z drogi, bo w przeciwieństwie do ciebie mam ważniejsze sprawy na głowie niż
jakieś bezsensowne kłótnie. – Chciała ominąć dziewczynę, ale ta jej nie pozwoliła.
– Jeszcze nie skończyłam. – Edgecombe wycelowała w Malvern różdżką.
Branwen spojrzała na dziewczynę jak na duże, rozkapryszone dziecko, nie przestając przy tym obracać w
palcach swojej różdżki.
– Oczywiście – zaczęła – mogłabym cię rozbroić, oszołomić i zamknąć w jakimś schowku na miotły, co z
pewnością nie byłoby dla ciebie zbyt przyjemne, ale dla mnie dość satysfakcjonujące. Zazwyczaj jednak, w
ramach integracji ze światem, staram się być miła przed śniadaniem, więc dam ci ostatnią szansę. Schowaj
różdżkę albo przekonamy się, która z nas jest lepsza. – Niebezpieczne iskry pojawiły się w jej spojrzeniu.
Dziewczyna nie zamierzała jednak ustąpić. Chciała skorzystać z tej nadarzającej się okazji i udowodnić, że z
nią, Mariettą Edgecombe, nie wolno zadzierać i zabierać jej tego, co uznawała za swoje. Była przekonana, że
Malvern w swoim zachowaniu przypomina pszczelarza. Roztacza wokół siebie zasłonę dymną, by przekonać
pszczoły o swojej sile i je odstraszyć, gdy w rzeczywistości jest bezbronna na ich ataki. Złudnie sądziła, że
wiecznie siedząca w książkach Krukonka będzie się bała zrobić cokolwiek, by nie złamać regulaminu.
– Czy mogę się dowiedzieć, co tu się dzieje? – Profesor McGonagall pojawiła się niezauważalnie.
– Nic, pani profesor – odparła Marietta, szybko chowając różdżkę. – Tak sobie rozmawiamy…
– Mam taką nadzieję, panno Edgecombe – odparła Minerva, patrząc to na jedną to na drugą dziewczynę. –
W innym przypadku musiałabym ukarać was szlabanem.
– Nie… nie ma takiej potrzeby, pani profesor. Chyba lepiej będzie, jak już pójdę – wydusiła i posyłając
ostatnie zabójcze spojrzenie milczącej Branwen, szybkim krokiem opuściła niebezpieczną „strefę”.
Nauczycielka spojrzała na drugą Krukonkę, obojętnie przyglądającą się swoim dłoniom, którymi gładziła
gładkie drewno różdżki.
– Tobie też radzę wrócić do Pokoju Wspólnego. Zwłaszcza teraz, gdy profesor Umbridge jest zdenerwowana
z powodu wyjazdu profesora Snape’a.
– Wyjazdu?! – przeraziła się Branwen.
– Tak, wyjazdu. Profesor Snape wyjechał dziś rano – odparła spokojnie pani profesor, strącając z szaty jakiś
niewidzialny pyłek.
– A kiedy wróci? – Malvern patrzyła na nią z napięciem.
– Kiedy uzna to za stosowne. Na twoim jednak miejscu nie martwiłabym się o to. Z pewnością masz
ważniejsze sprawy na głowie, w końcu do OWUTEM-ów zostało niewiele czasu. Pamiętaj, że to najważniejsze
i najtrudniejsze egzaminy, jakie musicie zdać i to od nich zależy wasza dalsza kariera.
Na twarzy Branwen pojawiły się różne emocje, które zmieniały się niemal tak szybko, jak chmury w wietrzny
dzień. Całość w bardzo dużym przybliżeniu wyrażała coś typu: „Właśnie stoję nad przepaścią i bardzo cię
proszę, okaż się choć trochę człowiekiem i popchnij mnie, kończąc w ten sposób mój nędzny i koszmarny
żywot.”.
– No tak, ma pani profesor rację. – Głos Branwen był nienaturalnie wysoki. – Lepiej pójdę się pouczyć. Tyle
jeszcze notatek do przejrzenia…
Minerva uśmiechnęła się wąskimi wargami, doceniając zaangażowanie i rozsądek dziewczyny, dlatego
zupełnie nie sprzeciwiała się, gdy ta grzecznie się jej skłoniła, a następnie szybkim, nieco sztywnym krokiem
ruszyła w stronę zachodniej wieży.
# # #
Fiona pochyliła się nad magicznymi szachami. Nie szło jej za dobrze. Właściwie można by powiedzieć, że szło
jej tragicznie. Straciła już dwa konie, laufra, wieże i kilka pionków i co gorsza pionki Vaila powoli, ale
metodycznie, zbliżały się do jej króla. Podniosła wzrok na Eliota, który uśmiechał się do niej przyjaźnie i jak
gdyby przepraszająco za to, że doprowadził do takiej sytuacji. Na moment zerknęła na siedzącego po lewej
Wellsa. Rufus rozparty na fotelu, z przewieszoną przez poręcz nogą, leniwie przerzucał uwielbianą przez
niego „Astrologię i Alchemię” Johna Colersa. Wydawał się zupełnie nie interesować otaczającym go światem.
Fiona chciała powrócić do katastrofalnej sytuacji jej białych pionków, gdy nagle ktoś trzasnął drzwiami z taką
siłą, że o mało nie wyleciały z futryny. Branwen, gdyż właśnie ona była powodem hałasu, wściekła
przemaszerowała przez pokój, ignorując pełne oburzenia i złości spojrzenia reszty Krukonów i usiadła obok
Walton, gdzie zaczęła ze zdenerwowania bębnić o poręcz palcami. Dało się zauważyć, że z trudem
zachowuje spokój. W końcu spojrzała na pozostałe siedzące przy stoliku osoby i suchym głosem powiedziała:
– Ten cholerny drań wyjechał.
– Snape? – zapytała dla pewności Fiona.
– Przecież nie Merlin! – irytowała się. – Oczywiście, że Snape. Pan jestem-takim-wielkim-łajdakiem-żedziwne-
że-nosi-mnie-jeszcze-ziemia. Żeby go szlag trafił!
– Severus wyjechał?! – Vail jęknął boleśnie. – Ale przecież… on i ja…my… on nie mógł…! – mamrotał
poruszony. Zwiesił głowę, chowając twarz w dłoniach i wydawało się, że zaraz się rozpłacze.
– Fiona, weź go do dormitorium – rzuciła krótko Branwen.
Przyjaciółka bez słowa pociągnęła nieszczęśliwego Eliota do sypialni, zostawiając Malvern i Wellsa samych.
Przyglądający się dziewczynie od chwili jej wejścia Rufus zamknął książkę i odłożył ją na stolik tuż obok
szachów.
– Sprawdzałaś, jakich użył zabezpieczeń? – zapytał, splatając ręce.
Branwen przestała masować sobie skronie i spojrzała na niego.
– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam – odpowiedziała już znacznie spokojniej.
– I?
– Tam się nie da wejść – oceniła. – Nawet gdyby jakimś cudem udało nam się przełamać blokady, to Snape
na pewno zorientowałby się, że ktoś był w jego gabinecie.
– Niedobrze – stwierdził. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie wróciła Fiona.
– Vail się całkiem załamał – stwierdziła dziewczyna, poprawiając wsuwki spinające jej jasne włosy. – Siedzi,
wpatrując się w jeden punkt, i wydaje się, jakby w ogóle nie słyszał co do niego mówię.
– Cudownie, jeszcze katatonika mi brakuje. – Branwen wykrzywiła się ironicznie. – Jakby sam wyjazd
Snape’a to było mało.
– Nie rozumiem. Przecież to chyba dobrze, że wyjechał. – Fiona spojrzała niepewnie na przyjaciółkę, a
potem na Rufusa, który przyglądał się Branwen.
– Tak? To skąd weźmiemy liobelię? – zapytała niezadowolona Malvern.
– Nie możemy się dostać do jego gabinetu, jak go nie ma?
– Nie – wtrącił Rufus. – Na czas swoich wyjazdów Snape zabezpiecza lochy i nikt, oprócz nauczycieli, nie
może się tam dostać.
– To co możemy zrobić? – zapytała zmartwiona Fiona.
– Czekać – stwierdziła krótko Branwen.
– Czekać – zgodził się Rufus
Dziewczyna westchnęła. Reszta świąt zapowiadała się mniej przyjemnie niż sądziła.
# # #
Branwen podejrzewała, że ktoś postanowił uatrakcyjnić jej życie. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie było
takie irytujące. Teraz, kiedy Snape wyjechał, cały wolny czas poświęcali przygotowaniu porządnego planu,
dzięki któremu mogli wykraść liobelię. Było to tym trudniejsze, że nie mogli pozwolić sobie nawet na
najmniejszy błąd, bo wiązałoby się to z p o w a ż n y m i kłopotami.
Po za tym musieli zwiększyć nadzór nad zrozpaczonym Vailem. Już co najmniej dwa razy próbował zrobić
sobie krzywdę. Za pierwszym razem chciał utopić się w jeziorze. Z pewnością byłaby to bardzo romantyczna
śmierć, gdyby nie to, że całe jezioro zamarzło tak, że dało się po nim nie tylko chodzić, ale nawet skakać.
Niestety nawet najbardziej usilne starania nie pomogły przebić się przez grubą warstwę lodu.
Za drugim razem wybrał bardziej dramatyczny sposób popełnienia samobójstwa – otrucie. Niestety deficyt
trucizn zmusił go do zaaplikowania sobie dużej ilości eliksiru pieprzowego. W konsekwencji resztę dnia dymił
jak komin fabryczny, tworząc wokół siebie zasłonę dymną i przy byle iskrze zamieniając się w miotacz ognia.
Jak stwierdziła Branwen, najgorsze było jednak i tak czekanie. Długie, powolne, nieustanne wyczekiwanie na
jakąkolwiek wiadomość, która mogłaby powiedzieć im, kiedy Mistrz Eliksirów się pojawi. Momentami
dziewczyna odnosiła wrażenie, że ktoś w jakiś dziwny sposób manipuluje czasem, bo przecież minuty nie
mogą mijać tak denerwująco wolno.
W końcu ich cierpliwość została wynagrodzona i Snape powrócił do zamku dzień przed rozpoczęciem zajęć.
Zresztą nie tylko on.
IX
Ostatni wolny dzień przed rozpoczęciem zajęć po świętach zawsze był nerwowy i niespokojny. Wszyscy
wracali do szkoły i chcieli opowiedzieć przyjaciołom, co robili przez te kilka wolnych dni. Efektem tego był
prawie nieustający hałas, dochodzący z Pokoi Wspólnych. Co gorsza, niektórzy przypominali sobie, że nie
przygotowali czegoś do jutrzejszych lekcji i w panice próbowali nadrobić zaległości, bezskutecznie starając
się przy tym uciszyć jazgot innych uczniów. Sytuację w Pokoju Wspólnym Ravenclawu można by uznać za
podobną, gdyby nie jeden szczegół – atmosfera panująca w zachodniej wieży była aż gęsta od plotek i
pogłosek, wywołujących ogólne niezadowolenie i niedowierzanie. Na ustach praktycznie wszystkich
znajdował się temat Eliota i Malvern. Każdy przeżył niemały wstrząs na wieść, że tych dwoje może coś
łączyć.
Wszystkie dziewczyny jednogłośnie stwierdziły, że Vail popełnił błąd. Przecież każda z nich była od Branwen
o niebo lepsza i ładniejsza. Powody jego zainteresowania musiały być więc inne, choć nikt nie miał pojęcia
jakie.
Kolejnym problemem do rozgryzienia była rola Walton. Podejrzewano, że Fiona, jako słodka i naiwna, pilnuje
Vaila, by żadna inna nie miała do niego dostępu, gdy Branwen kręciła się przy Wellsie. A może chodziło o coś
jeszcze…
Szepty wznosiły się i opadały, towarzysząc złym i nieprzyjemnym spojrzeniom, wysyłanym do stojącej
niedaleko wielkiego kominka kanapy, na której siedział Rufus i Branwen.
– Jeszcze trochę, a będziesz sławniejsza niż Potter – roześmiał się Wells, patrząc na dwie plotkujące Krukonki
z drugiego roku, siedzące na sofie obok.
– Bardzo zabawne – fuknęła. – Tak, tylko tego mi brakuje. Zresztą na twoim miejscu bym się tak nie cieszyła
– ostrzegła, grożąc mu palcem. – Zobaczysz, nie zdążysz się obejrzeć, jak zrobią z ciebie wuja
Dumbledore`a, syna Pottera i zaginionego brata Snape'a, który w przerwach od prób zawładnięcia
wszechświatem i uwodzenia Fiony, przyłącza się do mnie i Vaila, po czym razem poddajemy się najbardziej
perwersyjnym zabawom erotycznym, jakie tylko zdołano wymyślić. Oczywiście wliczając w to kajdanki,
pejcze, lateksowe ubranka i puszki pigmejskie.
Rufus wybuchnął śmiechem, zwracając przy tym uwagę siedzących niedaleko uczniów i wywołujące nową
falę plotek. Branwen też się uśmiechnęła.
Ich relacje od czasu poważnej rozmowy wyraźnie się poprawiły. Oczywiście nie oznaczało to, że Malvern na
widok Wellsa rzucała mu się na szyję. Doszło po prostu między nimi do nawiązania pewnej nici sympatii.
Teraz, kiedy oboje starali się przymykać oko na wady tej drugiej osoby, potrafili się nawet całkiem dobrze
zrozumieć.
– Przynajmniej cała ta sytuacja pomoże nam w realizacji naszego planu – powiedział ciepło.
– O ile Vail nie zrobi jutro czegoś głupiego – odparła, bawiąc się kosmykiem włosów.
– Najlepiej by było, gdyby jutro w ogóle nie poszedł na zajęcia – stwierdził Rufus, uśmiechając się
tajemniczo.
– Niby jak to tego doprowadzić? – zapytała zaciekawiona Branwen. – Przykuć go do łóżka? Oszołomić i
schować w schowku na miotły?
– Nie, sądzę, że nie będzie takiej potrzeby – oparł Wells. – W końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto zaopiekuje
się biednym i poszkodowanym chłopcem.
Branwen spojrzała na niego uważnie, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
# # #
Poranek, pierwszego dnia zajęć, obfitował w najróżniejsze atrakcje. Nie dość, że Irytek narobił rabanu przed
wejściem do Wielkiej Sali, to jeszcze ktoś złośliwy rzucił przed gabinetem profesor Umbridge zaklęcie
poślizgu. W konsekwencji spora grupa udających się na śniadanie Gryfonów i Puchonów, mogła oglądnąć,
jak nauczycielka Obrony przed Czarną Magią, z rozwianymi włosami i krzykiem przypominającym pisk
zgniatanej myszy, przelatuje przez cały korytarz.
Jak to później określili bliźniacy Weasley, warsztatu zbyt dobrego nie miała, ale pokaz „rozpędzona, różowa
kula armatnia”, wyszedł jej całkiem znośnie.
Tym czasem, kiedy Madam Pomfrey sprawdzała zapasy eliksiru uspokajającego, które prawdopodobnie miały
zostać nadszarpnięte wciągu kilku następnych dni, za sprawą pedagogicznych zdolności Severusa, do
Skrzydła Szpitalnego weszli Wells, Walton i Eliot. Właściwie stwierdzenie „weszli” odnosiło się tylko do Rufusa
i Fiony, bo Vail został przez nich praktycznie wciągnięty.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona pielęgniarka, w czasie gdy dwójka uczniów usilnie starała się
zmusić Vaila by stał prosto.
– Zdarzył się mały… wypadek – odparł Rufus, podtrzymując osuwającego się Eliota.
– Wypadek? – spytała niepewnie, badając na wpół przytomnemu Krukonowi puls.
– Longbotton próbował rzucić klątwę na Malfoya, ale zamiast tego trafił w Vaila.
– To wygląda na zaklęcia otumanienia – stwierdziła pani Pomfrey. – Połóżcie go, już się nim zajmę.
Vail został dotransportowany i prawie rzucony na łóżko.
– Gdzie jestem? – zapytał chłopak, odzyskując choć trochę kontaktu z rzeczywistością.
– W Skrzydle Szpitalnym – odparł spokojnie Rufus.
– Oj – zmartwił się. – To ja nie mogę tutaj być. – Próbował wstać, ale zaplątana w nogach pościel sprawiła,
że stoczył się z łóżka i z głośnym hukiem wylądował na podłodze.
– Musisz tutaj zostać – nakazał Wells, łapiąc go za szaty i wciągając z powrotem.
– Och, nie! – krzyknął. - Mój najcudowniejszy anioł, światło mego istnienia i płomień mej radości, czeka na
mnie i ja muszę przybyć na nasze tajemne spotkanie. – Vail chwycił Rufusa za rękę.
– Oczywiście – odparł, wyswabadzając swoją dłoń. – Jak tylko poczujesz się lepiej, będziesz mógł odwiedzić
swojego anioła.
– Ale ja nie mogę czekać. Me serce krwawi, a dusza jęczy z rozpaczy, na samą myśl, że mógłbym choćby
przez sekundę być z dala od mej miłości. Och, nie rańcie mnie tak i uwolnijcie, bym podążył drogą szczęścia,
ku najwyższej rozkoszy, która zaspokoiłaby moje najgłębsze pragnienia.
– Tylko, że jak ci się coś stanie, to twoja miłość będzie się martwiła. Chcesz tego? - zapytał obojętnie, ale w
jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Bez trudu mógł sobie wyobrazić minę Snape’a, gdyby ten usłyszał, że jest posądzany o martwienie się o
jakiegoś ucznia.
– Nie, tylko…
– Jeszcze byłby… niepocieszony. – Na twarzy Rufusa pojawił się cień z trudem skrywanego uśmiechu. – I na
pewno bardzo by to przeżywał. Powiedziałbym nawet, że straszliwie. – Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym
momencie podeszła Madame Pomfrey, niosąc kilka butelek z lekarstwami.
– To powinno ci pomóc – stwierdziła, biorąc do ręki fiolkę z jakimś szarym płynem.
Zrezygnowany Vail bez słowa przyjął lekarstwo i, gdy tylko przełknął przygotowany eliksir, opadł bezwładnie
na łóżko i zasnął.
– Wszystko z nim w porządku? – zapytała Fiona, przyglądając się Eliotowi.
- Nic mu nie będzie. Jak się obudzi powinien być taki jak wcześniej. Zaklęcie otumanienia nie jest groźne,
choć człowiek zachowuje się po nim jak obłąkany. Zaskakujące, że Nevill już je opanował, sądziłam, że
poznaje się je dopiero na szóstym roku.
– Tak, to naprawdę ciekawe – zgodził się Rufus, uśmiechając się tajemniczo.
# # #
Branwen źle spała. Wszystkie przygotowania, starania i plany w połączeniu z ciągłym napięciem, przyniosły
jakieś dziwaczne sny. Widziała Umbridge w jej ulubionym wściekle różowym sweterku, tańczącą tango, z
powiewającym czarnymi połami szat, Snape'em. Oglądała profesor McGonagall, która wśród małych
latających gryfków, śpiewała na jednym ze stołów „Because I love you”, uśmiechając się zmysłowo do
profesora Flitwicka. Trafiła na Pottera, który ubrany w czerwono-żółty trykot z wielkim napisem na piersi
„Super Harry”, wbiegł do Wielkiej Sali, wykrzykując, że koniecznie musi kogoś uratować, bo jeszcze nie
wyrobił swojej dziennej normy.
To nie były miłe sny. Gorzej – były koszmarne i absolutnie chore.
Po obudzeniu leżała jeszcze chwilę, starając się dojść do siebie i zapomnieć choć części tych okropnych wizji.
Kiedy w końcu otrząsnęła się jakoś, rozejrzała się po dormitorium. Jak zawsze wszędzie walały się
porozrzucane ubrania i książki, tworząc w pokoju artystyczny nieład. Oczywiście, współlokatorek Branwen już
nie było. Po Abelinie i Nelly mogła się tego spodziewać, ale w przypadku Emily było to nieco dziwne. Lessel
co prawda miała zwyczaj wstawać wcześnie, ale przygotowanie do zajęć zawsze zajmowało jej dużo czasu.
To, że Emily nie było już w dormitorium oznaczało, że nie chce się widzieć z Malvern, i że jest na nią
obrażona. Branwen westchnęła. Ludzie mieli niewiarygodną wprost umiejętność dopowiadania sobie i
stwarzania rzeczy, które w ogóle nie istniały. Połowa szkoły była już przekonana, że łączy ją z Vailem jakiś
gorący romans i nikt nie wpadł na pomysł, żeby ją zapytać czy tak jest w rzeczywistości. Nie, wszyscy
wiedzieli lepiej niż ona sama.
Osobiście w ogóle się nie dziwiła, że Eliot cieszył się takim zainteresowaniem. Miał urodę mrocznego chłopca
i urok swojej niedostępności. Dłuższe, czarne włosy, regularna, blada twarz, czarne i wyjątkowo ciepłe
spojrzenie, potrafiły chwycić za serce. Jeżeli dodać do tego niewinne i miłe usposobienie, to naprawdę nie
można było sobie więcej życzyć.
Branwen westchnęła ciężko. Najwyraźniej to właśnie ona miała być tym wyjątkiem potwierdzającym regułę,
bo choć uważała Vaila za bardzo sympatycznego człowieka, to jednak daleko jej było do zachwycania się
nim, czy popadania w obsesję na jego punkcie, jak robiły to niektóre dziewczyny.
Wstała niechętnie i jeszcze trochę zaspana, podeszła do szafy. Trzeba było coś wybrać, tylko zupełnie nie
miała pomysłu co. Ona, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, nie wprowadzała innowacji w swoich
mundurkach. Wszystkie były identyczne: szare, granatowe i czarne o niemodnym workowatym kroju. Zawsze
traktowała ubiór z lekceważeniem, uznając, że są ważniejsze rzeczy, które nie wymagały sterczenia
godzinami przed lustrem.
Nagle w głowie Branwen pojawiła się pewna myśl. Była ryzykowna i tak zuchwała, jak tylko było to możliwe.
Dziewczyna nie miała nawet wątpliwości, że uda jej się w końcu wyprowadzić Snape’a z równowagi, co
oczywiście gwarantowało dostanie szlabanu.
Wahała się przez chwilę, zastanawiając się, czy jest do tego zdolna. Wystarczyło jednak, że przypomniała
sobie wszystkie drwiące uwagi i pełne wyższości spojrzenia, by wiedzieć, że jest wstanie zrobić dużo, dużo
więcej, jeśli to dawałoby jej możliwość odegrania się na Mistrzu Eliksirów. Branwen uśmiechnęła się
złośliwie, sięgając po różdżkę.
Najwyraźniej nadszedł czas, by przekonać się jak to jest być Gryfonem.
# # #
Fiona ze zdenerwowaniem obgryzała paznokcie, gapiąc się na wejście do lochu. Branwen wciąż nie było,
choć powinna przyjść już dobry kwadrans temu. Próbowała wmówić sobie, że pewnie zatrzymało ją coś
ważnego, ale o dziwno, to tylko wzbudziło w niej większy niepokój. Nagle trzasnęły drzwi i wszyscy zamilkli.
Wystarczyła sama obecność Snape’a, aby zapadła śmiertelna cisza. Mistrz Eliksirów szybko, powiewając
szerokimi czarnymi szatami, podszedł do katedry.
– Dzisiaj macie przygotować eliksir rozgrzewający – oznajmił. – Jest on tak prosty, że nawet wy powinniście
go zrobić – wykrzywił się pogardliwie, obrzucając loch uważnym spojrzeniem. – Receptura. – Przepis pojawił
się na tablicy. – Macie godzinę – powiedział, a następnie zaczął krążyć po klasie niczym wygłodniały sęp,
wyszukujący swojej ofiary.
Fiona spojrzała na potrzebne do eliksiru składniki i westchnęła ciężko. Szykowała się kolejna koszmarna
lekcja, na której będzie próbowała zrobić coś, co zupełnie jej nie wychodzi. Zerknęła na stojącego obok niej
Wellsa w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Rufus wydawał się jednak nieobecny. Fiona widziała, jak
próbuje dodać do eliksiru olejek cyprysowy zamiast anyżowego i nie wiadomo dlaczego, zaczął ucierać
zupełnie niepotrzebny do mikstury lubczyk. W takiej sytuacji najlepiej było nie przeszkadzać mu w pracy, bo
mogło się to skończyć bardzo nieprzyjemnie. Choćby widowiskową eksplozją.
Trzeba było więc radzić sobie samemu. Odczytała z tablicy pierwszą linijkę instrukcji, nakazującą jej
wymieszać, w proporcji dwa do jednego, wyciąg z pieprzowca z ekstraktem z malwy, i sięgnęła po
odpowiednie butelki. Zajęta liczeniem skapujących do kociołka kropel, nie zauważyła, kiedy zawisła nad nią
groźna sylwetka Mistrza Eliksirów.
– Gdzie Eliot, Walton? – wysyczał zjadliwie Snape.
Fiona z trudem przełknęła ślinę, instynktownie kuląc się pod tym świdrującym, lodowatym spojrzeniem.
– On… on jest chory i nie mógł przyjść – wyjąkała, starając się nie patrzeć na nauczyciela.
– A Malvern? Umila mu czas, opowiadając bajeczki na dobranoc? – spytał, uśmiechając się sarkastycznie.
– Nie, panie profesorze – odparł czyjś głos. – Na szczęście nie ma takiej potrzeby.
Snape odwrócił się i spojrzał na stojącą w drzwiach Branwen, ze szczególną uwagą lustrując jej dość
osobliwy ubiór. Miała ona na sobie przepisową czarną szatę z wyszytym godłem Ravenclawu i coś, co tylko z
grubsza można było uznać za mundurek. Nie dość, że był on krzykliwie turkusowy, to jeszcze wydawał się
być przeznaczony dla kogoś dużo mniejszego. Skąpa bluzka mocno opinała piersi dziewczyny tak, że
wydawało się, że zaraz pęknie w szwach, a spódnica była tak krótka, jak tylko się dało. Słowo „wyzywające”
było zdecydowanie zbyt delikatne na określenie tego stroju.
Malvern spokojnie rozejrzała się po klasie, ignorując pełne niedowierzania i oszołomienia spojrzenia
Krukonów i Puchonów, i ruszyła w stronę stołu Rufusa i Fiony. Niestety by tam dotrzeć musiała najpierw
ominąć stojącego jej na drodze Snape’a, który nie wykazywał żadnych chęci, żeby ustąpić jej miejsca. W
konsekwencji doprowadziło to do tego, że Branwen stanęła twarzą w twarz z Mistrzem Eliksirów.
Fiona zupełnie zapomniała o przygotowywanej miksturze i z mocno bijącym sercem obserwowała te dwie
przyglądające się sobie, jak przed ostatecznym pojedynkiem, osoby.
Snape w swoich nieodłącznych, ciemnych i szerokich szatach, z czarnymi włosami i ziemistą cerą wyglądał
jak upiór. Co gorsza, upiór uśmiechający się sadystycznie i patrzący na człowieka, jak gdyby obiecywał mu
wszystkie najgorsze tortury świata. Natomiast Branwen w tym prowokującym stroju, z rozpuszczonymi,
czarnymi włosami, które rozsypywały się jej na ramionach, zdawała się nic sobie z tego nie robić. W jej
spojrzeniu nie tylko znajdowała się determinacja, ale też rzucane nauczycielowi wyzwanie. Wydawało się, że
w ironicznie wykrzywionych wargach, w niedbałym odgarnianiu włosów i w migoczących w jej oczach
iskrach, kryła się rozkoszna świadomość zwycięstwa, niezależnie od tego, co próbowałby zrobić Snape. Fiona
doskonale wiedziała, że już samo to wystarczy, by wyprowadzić nauczyciela z równowagi.
– Strata dziesięciu punktów dla Ravenclaw za spóźnienie – wykrzywił się paskudniej niż zazwyczaj Snape. – I
drugie tyle za twój strój.
– Ach, tak – powiedziała z zadowoleniem Malvern. – Wiedziałam, że pan profesor doceni moje starania.
Chętnie podyskutowałabym o modzie, ale teraz przepraszam, muszę w końcu zacząć przygotowywać… –
zerknęła ponad ramieniem nauczyciela na tablicę – eliksir rozgrzewający. – Po czym, nie dając mu czasu na
żadną reakcję, ominęła go i ku zaskoczeniu wszystkich, zajęła miejsce nie obok Rufusa i Fiony, ale przy
stoliku, stojącym tuż przy samym biurku Mistrza Eliksirów.
Severus odprowadził ją wzrokiem, mrużąc groźnie oczy, i powrócił do krążenia po klasie. Niestety wraz z
przyjściem Malvern uczniów, a dokładniej ich męską część, dopadło jakieś dziwne rozkojarzenie. Terry’emu
Bootowi o mało nie wygotował się cały eliksir, a Ernie Macmillian pomylił składniki, produkując
pomarańczowe kłęby dymu o zapachu soczystych brzoskwiń. Wydawało się, że jedynie Rufus nie zwraca na
Branwen uwagi. Wpatrywał się w krojony przez siebie żeń-szeń z taką intensywnością, jakby spuszczenie z
niego wzroku miało sprawić, że zamieni się on w jakiegoś jadowitego pająka. Jak zauważyła Fiona, jego
błękitne oczy błyszczały, a policzki lekko się zaróżowiły, choć akurat to mogło być spowodowane
nawdychaniem się oparów warzonego eliksiru rozgrzewającego.
– Najwyraźniej podjęłaś, Malvern, kolejną żałosną próbę zwrócenia na siebie uwagi – wysyczał zjadliwie
Snape, stając po przeciwnej stronie jej stołu. – Czyżby ostatnie zainteresowanie twoją osobą okazało się
niewystarczające?
Branwen przestała ucierać kamień księżycowy i odgarnęła wpadające jej do oczu włosy, zostawiając na
policzku srebrną smugę.
– Zainteresowanie? – uniosła z zaciekawieniem brew. – Pan profesor ma na myśli wczorajszą próbę ataku na
mnie przez Judy Harper, czy może zaczarowanie mojego pióra przez Miriam Warrington w jadowitą żmiję? A
może o inne szczęśliwe „zbiegi okoliczności”, które ostatnio mnie spotykały? – dodała kilka kropel olejku
anyżowego, przez co mikstura z koloru malinowego zmieniła się w fiołkowy. Severus skrzywił się wyraźnie.
– To twój problem, Malvern, że uwielbiasz doprowadzać do tak infantylnych i żałosnych sytuacji.
– Tak, panie profesorze – stwierdziła, przeciągając sylaby. – Moim najskrytszym marzeniem jest – położyła
korzeń żeń-szenia na desce do krojenia i z rozmachem odrąbała jeden z nieprzydatnych końców – żeby ktoś
znęcał się nade mną i mnie poniżał – powiedziała, patrząc bezczelnie w jego czarne oczy.
– Nie interesują mnie twoje chore upodobania i skłonności, Malvern. Tutaj masz zajmować się warzeniem
eliksirów, chyba, że chcesz przekonać się, jaka to przyjemność zostać w Hogwarcie na jeszcze jeden rok. –
W jego głosie pojawiła się groźba.
– Z pewnością przeogromna – uśmiechnęła się z przekorną satysfakcją. – Sama sposobność oglądania pana
profesora jest największą przyjemnością.
Na policzkach Severusa pojawiły się czerwone plamy, a on sam zacisnął wargi w wąską kreskę.
– Najwyraźniej, masz zamiar sprawdzić jak daleko sięga moja pobłażliwość i co się stanie, kiedy się ona
skończy.
Branwen spojrzała na Mistrza Eliksirów i w zuchwałym, gryfońskim stylu, którego Snape tak nienawidził,
spytała:
– To pan profesor w ogóle ją posiada? Niewiarygodne. Kupił ją pan na promocji? Chętnie bym jej kiedyś
doświadczyła. To byłaby miła odmiana.
Cisza, jaka wtedy zapadła, wydawała się być głośniejsza niż jakiekolwiek krzyki. Gdyby przez lochy
przeleciała jakaś zbłąkana ćma, to łopot jej skrzydełek byłby niczym start promu kosmicznego. Branwen, nie
odrywając wzroku od nauczyciela, starała się za wszelką cenę zachować spokój. Wyraźnie słyszała w tej
nieludzkiej ciszy łomot swojego serca i pulsującą w żyłach krew. Jej oddech stał się znacznie szybszy i
płytszy, zupełnie jak osobie, która uwarzyła wyjątkowo skomplikowany eliksir i właśnie ma sprawdzić na
sobie jego działanie.
Inni uczniowie przeczuwając, że może tutaj dojść do mordu, profilaktycznie pochowali się za swoimi
kociołkami. W końcu oberwanie latającymi kawałkami człowieka z pewnością nie było zbyt przyjemne.
W końcu, kiedy napięcie panujące w lochach stało się już absolutnie nie do zniesienia, Snape nachylił się nad
jej stołem tak, że mogła doskonale przyjrzeć się jego czarnym, jak wyloty rewolwerów, oczom, i wysyczał
zjadliwie:
– Szlaban, dzisiaj o dwudziestej, Malvern. Zobaczymy, czy po nim dalej będziesz w tak wyśmienitym
humorze. – Po czym odszedł, zupełnie ją ignorując.
Reszta lekcji mijała w miarę spokojnie, choć Snape nie stracił żadnej okazji, by nie rzucić w kierunku Malvern
jakiejś niewybrednej uwagi. W pewnej chwili Branwen miała ochotę powiedzieć mu, żeby albo dał jej święty
spokój, albo sam się zajął warzeniem tej mikstury, skoro wszystko mu nie odpowiada. Powstrzymała ją
jednak myśl, że pewnie dostałaby za to kolejny szlaban, a ona nie odczuwała jakoś wewnętrznej potrzeby
spędzania z Mistrzem Eliksirów więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne.
Kilka minut przed zakończeniem lekcji wszyscy ruszyli do biurka Snape’a, chcąc oddać próbkę
przygotowanych mikstur. Branwen również podeszła i postawiła swoją fiolkę na biurku, ale ledwo zdążyła się
odwrócić, kiedy usłyszała dźwięk tłuczącego się szkła. Zerknęła szybko na zniszczoną fiolkę, a następnie na
uśmiechającego się wrednie Snape’a
– Ups – wysyczał złośliwie.
– Nic nie szkodzi, panie profesorze – odparła niewinnie Malvern, patrząc na niego z satysfakcją. – Przecież
nie zrobił pan tego specjalnie. – Ostatnie słowo zaakcentowała delikatnie. – Na szczęście, zupełnie
przypadkiem, pobrałam dwie próbki mojego eliksiru. – Wyciągnęła z szaty drugą butelkę i ostrożnie
postawiła na biurku. – Do widzenia – powiedziała jeszcze, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła z lochów.
Obserwująca całą sytuację Walton, bez trudu dostrzegła, jak twarz nauczyciela przybiera dziwny,
nieodgadniony wyraz twarzy, który nie wróżył nic dobrego.
# # #
– To było super! – Fiona wciąż nie mogła dojść do siebie po eliksirach. – Ten strój i w ogóle. Gdybyś tylko
widziała minę Cho albo Marietty. Totalnie zgłupiały.
Branwen uśmiechnęła się lekko, kontynuując jedzenie tostu.
– Ale miny wszystkich i tak były najlepsze. Jeszcze nie widziałam ludzi będących w takim szoku. Wyglądali,
jakby zobaczyli przefarbowanego na blond Snape’a, chodzącego w obcisłej, złotej skórze i jeżdżącego
sportowym samochodem – zaśmiała się.
– Trzeba przyznać, że było to naprawdę zabawne – stwierdziła Branwen z zadowoleniem. – I co ważniejsze
bardzo pomoże nam w naszym planie – zamyśliła się na chwilę. – A co do planu, to gdzie jest Rufus? Miałam
z nim przedyskutować jeszcze jedną rzecz.
– Nie wiem. Wyszedł z lochów tak szybko, że nie zdążyłam z nim porozmawiać. – W głosie Fiony kryła się
wyraźna troska. – Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stało.
# # #
Rufus próbował zająć czymś myśli. Przewracał stronę po stronie, błądząc od zdania do zdania, w ogóle nie
rejestrując ich sensu. W końcu zamknął książkę i zaczął bębnić palcami o okładkę. Zirytowany, że jest zbyt
ciemno chciał zapalić czwarty raz świecę, którą zgasił niecałe trzy minuty wcześniej. Niestety zrobił to tak
niefortunnie, że potrącił przy okazji kałamarz, rozlewając czarny atrament po całym stoliku.
Zaklął paskudnie, szybko zbierając książki i notatki, ratując je w ten sposób przed zniszczeniem.
Odłożył na podłogę wszystkie przedmioty i dostrzegł leżące tuż obok jego fotela niebieskie pióro. Zupełnie
zapominając o całym bałaganie i pozostałych, narażonych na szwank, pergaminach, schylił się i podniósł je
ostrożnie, jak gdyby było ze szkła. Od razu je poznał. Branwen uwielbiała to pióro i pisała nim wszystkie
swoje prace. Był absolutnie pewien, że jak tylko zorientuje się, że gdzieś je zgubiła, to przetrząśnie całą
wieżę, by je odnaleźć.
Przesunął miękkie lotki między palcami, starając się pozbyć bzdurnego wrażenia, że dotykając miejsc, w
których znajdowały się palce Branwen, czuje jej delikatne i ciepłe dłonie.
W końcu odłożył pióro na sąsiedni stolik, obchodząc się z nim, jak gdyby było jakimś unikalnym, muzealnym
eksponatem i zaczął składać wszystkie rzeczy, starając się jakoś pokonać to zupełnie niezrozumiałe drżenie
rąk.
# # #
Ostatnie przygotowania przed frontalnym atakiem nie zajęły im zbyt dużo czasu. Wszystko mieli już ustalone
jeszcze przed powrotem Snape’a, więc teraz wystarczyło wprowadzić jedynie kosmetyczne poprawki.
Sprawdzili jeszcze raz czy wszystko układa się zgodnie z planem, po czym wydostali Vaila z nadopiekuńczych
rąk Madam Pomfrey, i byli gotowi.
Kiedy na zegarze wybiła siódma, Branwen zamknęła czytaną książkę i wstała.
– Zaczynamy – stwierdziła.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
X
Branwen powoli schodziła po schodach prowadzących do lochu, starając się uspokoić. Wiedziała, że Snape
wszystkimi sposobami będzie chciał wyprowadzić ją z równowagi, do czego ona za żadne skarby świata nie
mogła dopuścić, bo mogłoby mieć to fatalne skutki.
Skręciła w następny korytarz i zobaczyła Harry’ego Pottera wychodzącego z gabinetu Mistrza Eliksirów. Obiło
jej się o uszy, że miał mieć z nim dodatkowe lekcje i szczerze mu współczuła. No bo kto o zdrowych
zmysłach chciałby dobrowolnie spędzać czas ze Snape’em, pomyślała, krzywiąc się do siebie i mijając
Pottera, który, przyciskając dłoń do bolącej blizny, nawet jej nie zauważył.
Branwen podeszła do ciężkich, drewnianych drzwi i wyciągnęła dłoń w stronę metalowej, wyślizganej klamki.
Przez sekundę się zawahała, ale za chwilę znów powróciła do niej wiara w to, co robi. I tak nawet gdyby
chciała, nie mogłaby się wycofać, wszystko zaszło już za daleko. Z płonącą w oczach determinacją, jaką
zwykle spotyka się u ludzi świadomych, że spalili już wszystkie mosty za sobą, a teraz mogą jedynie przeć
bezpardonowo naprzód, zapukała mocno do drzwi i weszła do środka.
# # #
Zadowolona Marietta wracała spokojnie ze szkolnej biblioteki. Była w wyśmienitym humorze. Nie zadali jej
żadnej pracy do napisania, więc miała cały wieczór tylko dla siebie. Nagle usłyszała znajome imię, które
wyrwało ją z dalszych rozmyślań. Przystanęła zaciekawiona i zaczęła nasłuchiwać. Wystarczyła tylko chwila,
by rozpoznała rozmawiających i zacisnęła zęby.
– Szukam Vaila. Nie widziałeś go czasem? – spytała zmartwiona Fiona.
– Sprawdzałaś w dormitorium? – odparł Rufus, opierając się o ścianę. Wydawało się, że jest mu to zupełnie
obojętne, a nawet na rękę.
– Dwa razy. – Dziewczyna wyglądała jak skarcone dziecko. – Miałam mu powiedzieć, żeby nie przychodził o
dwudziestej do Sali Pamięci, bo Branwen i tak się nie pojawi. – Zakryła twarz dłońmi.
Rufus poklepał ją po ramieniu.
– Może dowiedział się, że dostała szlaban u Snape’a i nie będzie czekał – próbował ją pocieszyć.
– Myślisz? – Podniosła głowę i wlepiła w niego wzrok pełen złudnej nadziei.
– Oczywiście – upewnił ją. – Chodź. Nie ma co tu niepotrzebnie stać. – Pociągnął ją za rękę i zniknęli za
rogiem.
Marietta czuła, jak wzbiera w niej gniew. Nie, nawet nie gniew, a wściekłość. Poniżające było, że właśnie
Malvern miała spotkać się z Vailem. Malvern! Ta cholerna, nierozumiejąca niczego kretynka. To ona –
Marietta - powinna znaleźć się na jej miejscu i spędzić z Eliotem wspaniały wieczór. Nagle w głowie panny
Edgecombe pojawiła się pewna myśl i nieśmiało zwróciła na siebie uwagę. Co stało na przeszkodzie, by tak
właśnie było? Nadarzyła się przecież cudowna okazja, by nie tylko ośmieszyć Branwen, ale również zdobyć
Vaila.
Dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie. Jeszcze miała udowodnić Malvern, kto jest tu lepszy.
# # #
Anne Smith, szóstoroczna Puchonka, która zwykła nazywać się Humbeliną, siedziała na parapecie jednego z
wielkich okien Hogwartu i oglądała migoczące na niebie gwiazdy. Chciała stworzyć jakiś wspaniały, mroczny
poemat na temat tego widoku, pełen „duszy przesyconej bólem”, „krwawego ostrza cierpienia” i „zewu
zrozpaczonej miłości”, gdy dostrzegła, że przygląda się jej jakiś wysoki blondyn w prostokątnych okularach.
– Humbelino, nie widziałaś Vaila? Szukam go od jakiegoś czasu – jasnobłękitne oczy przyglądały się
dziewczynie znad grubych, srebrnych oprawek.
Anne, miło zaskoczona, że nazwał ją jej nowym imieniem, uśmiechnęła się tajemniczo i zatrzepotała ciężkimi
od tuszu rzęsami.
– Vaila? Nie, a stało się coś? – zapytała, wysyłając mu pociągłe spojrzenie.
– Miał się zobaczyć z Branwen w Sali Pamięci o dwudziestej, ale ona ma spotkanie ze Snape’em i nie
przyjdzie. Muszę mu powiedzieć, żeby na nią nie czekał, bo pewnie wróci bardzo, bardzo późno – westchnął
niczym człowiek, który widzi, jak ktoś bliski znowu zachowuje się nierozsądnie. – Jakbyś widziała Eliota, to
powiedz mu, że go szukam.
Smith kiwnęła głową i gdy tylko Rufus zniknął, zaczęła nerwowo obgryzać pomalowane na czarno paznokcie.
Anne stanowiła pewien niespotykany wręcz okaz Puchonki, która chciała być mroczna. Niestety nie wzięła
pod uwagę faktu, że w jej przypadku jest to tak samo możliwe, jak zamienienie małego, puszystego
kurczaczka w żądnego krwi dobermana. Nie pomagało farbowanie zaklęciami włosów, używanie eliksirów, by
mieć bledszą skórę, ani noszenie czarnych ubrań – wciąż była kochaną i słodką Anne, a nie mroczną i
drapieżną Humbeliną.
We wszystkich swoich działaniach wzięła sobie za wzór mężczyznę, którego uważała za ideał i był nim nikt
inny, jak profesor Snape. Jego tajemniczość, sarkazm i ten najbardziej upragniony mrok były wszystkim, o
czym tylko marzyła. Niestety Severus był równie dostępny jak gwiazdy na niebie. Jak dotąd potrafiła to jakoś
znieść, ale kiedy zobaczyła na ostatnich eliksirach, jak Malvern próbuje go poderwać, miała ochotę rzucić się
jej do gardła. Jak ta nieznająca bólu istnienia i brutalności świata ignorantka śmiała zrobić coś takiego? To
było absolutnie niedopuszczalne. W tej sytuacji Humbelina chciała odegrać się na Branwen, podrywając jej
chłopaka i udowadniając jej tym samym, żeby trzymała łapy z daleko od mężczyzn należących do innych
kobiet.
# # #
Alvinia Witzher, Gryfonka z czwartego roku, wracała właśnie z bardzo udanej randki z Ernie’em Macmillanem,
zastanawiając się, jak ma się ubrać na następną, którą miała za pół godziny z Zachariaszem Smithem, gdy
dostrzegła siedzącą na parapecie i wyraźnie czymś zmartwioną Walton.
– Alvinio czy mogłabym cię o coś prosić? – spytała Fiona, a niewielkie iskierki nadziei zamigotały w jej
wielkich, niebieskich oczach.
– Zależy o co – odparła zaniepokojona prośbą Alvinia.
– Widzisz, mam taki mały problem. Moja przyjaciółka Branwen pokłóciła się z Vailem Eliotem. Poprosiła go,
by przyszedł o dwudziestej do Sali Pamięci, gdzie miała mu wszystko wytłumaczyć, ale dostała szlaban u
Snape’a. Miałam przekazać mu wiadomość, że się nie zjawi, ale profesor Flitwick kazał mi przyjść w związku
z ostatnim oblanym testem. No i teraz nie mam jak się z nim spotkać, a jeśli on się o tym nie dowie, to
pewnie nie będzie chciał się już z nią widzieć. – Jej twarz przybrała udręczony wyraz. – Czy mogłabyś tylko
przekazać tę wiadomość? To by wszystko uratowało.
– Ależ oczywiście – odparła Alvinia wyraźnie zadowolona, że prośba nie jest jakoś nie wiadomo jak
kłopotliwa, a ona, „pomagając”, będzie mogła spotkać się z super przystojnym chłopakiem.
– Och, dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – powiedziała uszczęśliwiona Walton i szybko znikła za
zakrętem.
Żadna z nich nie dostrzegła, jak Sylwia Winterstone, siódmoroczna Ślizgonka przysłuchująca się ich
rozmowie od dłuższej chwili, uśmiecha się złośliwie. Ona widziała w tym wszystkim znacznie większe korzyści
dla siebie, co bardzo się jej podobało.
# # #
Branwen spojrzała na siedzącego przy biurku i piszącego coś Snape’a. Głowę miał nisko pochyloną, przez co
czarne, tłuste włosy zasłaniały mu większą część twarzy. Co jakiś czas przerywał pisanie i ściskał nasadę
hakowatego nosa, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Branwen nie wiedziała, czy ma wejść do środka,
czy też czekać na jakąś jego reakcję.
– Dobry wieczór, panie profesorze. – zdecydowała w końcu zwrócić na siebie jego uwagę.
– Spóźniłaś się, Malvern – powiedział z niesmakiem, odkładając pióro i wstając.
– Przepraszam, panie profesorze – odparła grzecznie, ale bez choćby najmniejszego śladu skruchy.
Przyglądała mu się uważnie, czekając na pierwszy zjadliwy komentarz i zastanawiając się, czego będzie on
dotyczył. Jej czarnego, niemal pokutnego stroju, bardzo przypominającego jego szaty? Niedostatku
inteligencji? Ostatniego bezczelnego zachowania? Aż zaczynała robić się ciekawa, co takiego wymyśli.
Snape jednak bez słowa podszedł do stojącego w rogu gabinetu, zawalonego stosami papierów stołu.
– Tutaj – wskazał na dokumenty – znajdują się wszystkie rejestry i listy wydatków z ubiegłych lat. Masz je
wszystkie przejrzeć, przepisać te, które są mało czytelne, a resztę ułożyć według roczników. Pojęłaś? –
wykrzywił się pogardliwie, patrząc na nią tak, jakby tak dużo tak skomplikowanych zdań mogło być dla niej
zbyt trudne do zrozumienia.
Branwen zacisnęła dłonie, starając się opanować chęć rzucenia jakiegoś złośliwego komentarza. Odetchnęła
głęboko i odpowiedziała tak grzecznie, na ile tylko była w stanie.
– Oczywiście, panie profesorze.
– Różdżka. – rozkazał, wyciągając rękę.
Podała mu ją bez słowa i z uwagą patrzyła, jak kładzie ją na biurku obok zapisywanych przez niego
pergaminów. Zauważył jej spojrzenie.
– Na co czekasz, Malvern? Masz co robić.
Branwen podeszła do stołu, z niezadowoleniem biorąc do ręki pióro i przyglądając się stosom zakurzonych
dokumentów. Szykowała się bardzo długa i nudna praca, chociaż i tak o niebo lepsza niż patroszenie ropuch
czy krojenie płaszczek. Może po prostu Snape obawiał się, że zirytowana Malvern, mając w rękach nóż,
mogłaby rzucić się na niego z chęcią poderżnięcia mu gardła. Wolała nie zgłębiać jego pobudek, miała
wystarczająco dużo własnych problemów.
Zaciskając zęby, posłusznie zaczęła przepisywać dokumenty.
# # #
Sala Pamięci należała do jednego z większych pomieszczeń w Hogwarcie. Służyła przede wszystkim do
przechowywania wszystkich znaczących nagród i medali oraz dwóch czy trzech obrazów wybitnych uczniów,
którzy przysłużyli się czymś dla szkoły. Tu znajdowały się też cztery posągi założycieli, wykonane z różowego
marmuru. Nikt nie umiał powiedzieć, czy podobizny były prawdziwe, czy też były jedynie wymysłem artysty.
Zresztą nie miało to większego znaczenia. Założyciele prezentowali się dostojnie i mieli doskonałe rysy –
czego innego można się było spodziewać po ludziach - legendach?
Sala, pełniąca funkcję muzealną, odwiedzana była rzadko i jeśli już, to zazwyczaj przez uczniów, którym
przypadło polerowanie ponad setki medali i pucharów. Nie dało się ukryć, że Hogwart należał do szkół z
osiągnięciami.
Tym dziwniejsze mogło więc wydawać się, że nagle, w ciągu zaledwie jednego wieczora, do Sali Pamięci
przyszło ponad tuzin dziewczyn, różniących się zarówno wiekiem, jak i przynależnością do Domów. Nie była
to normalna sytuacja, czego dowodem było niewyobrażalne zaskoczenie rysujące się na co niektórych
twarzach.
– Co tu robisz? – zdziwiła się Alvinia, patrząc na Mariettę.
– To raczej, co ty tu robisz? – odparła, wydymając pogardliwie usta.
– Czekam na Vaila. Umówiliśmy się – stwierdziła dumnie.
– Z tobą? – prychnęła Edgecombe. – Z takim wypłoszem?! Nawet sobie tak nie żartuj.
– Sama jesteś wypłoszem, a do tego głupią pindą – rzuciła Alvinia, mocno przy tym gestykulując. Nawet nie
zauważyła, jak przez przypadek popchnęła Humbelinę na nieopodal stojącą na Sylwię Winterstone. Ślizgonka
bez zastanowienia oddała cios.
– Co powiedziałaś?! – W oczach Marietty zapłonęła żądza mordu. – Powtórz to, szlamo. – Wycelowała w nią
różdżką.
# # #
Branwen usilnie wlepiała wzrok w zapisywany pergamin. Sama praca nie była taka zła, znacznie gorszy był
Snape, który najwyraźniej postanowił uatrakcyjnić jej ten czas, rzucając złośliwe uwagi.
– Gdzie twój entuzjazm, Malvern? Czyżby praca ci się nie podobała? – Wydął ironicznie wargi, uważnie się jej
przyglądając.
– Nie, panie profesorze – odparła, zapisując następną linijkę.
– Z pewnością musi ci się wydawać dość nudna, w końcu ty masz inne upodobania.
– Nie, panie profesorze. – Stalówka zaskrzypiała, gdy zwiększył się jej nacisk na pergamin.
Snape zrobił z dwa kroki w jej kierunku i teraz, praktycznie stojąc nad nią, jak gdyby nigdy nic kontynuował.
– Zrobiłaś się dziwnie milcząca od naszego ostatniego spotkania – powiedział, przeciągając słowa i z
zadowoleniem przyglądając się, jak dziewczyna ściska trzymane pióro. – Czyżby bez osób postronnych twoja
erudycja gdzieś się ulatniała? A może to było wszystko, na co było cię stać, Malvern?
– Skąd pan profesor może to wiedzieć? – Nie wytrzymała i wysyczała przez zęby.
Oparł jedną rękę o biurko i nachylił się, by lepiej go słyszała.
– Choćby z twojego pożałowania godnego zachowania i żałosnych wypowiedzi.
Branwen przestała pisać, odwróciła się w stronę nauczyciela i spojrzała w jego czarne, niezgłębione oczy.
– Przykro mi, że tak mnie pan profesor ocenia – powiedziała sucho, siląc się na grzeczność. – Mam nadzieję,
że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy przekona się profesor, że jest inaczej i zmieni o mnie zdanie. A jeśli nie, to
już pańska strata.
Snape zmrużył oczy, a jego rysy stwardniały. Najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, ale właśnie wtedy drzwi
otworzyły się z hukiem i do lochu wpadła przerażona i zdyszana Fiona.
– Panie profesorze, biją się – rzuciła z miną człowieka, który widzi nadciągający kataklizm i chce mu
zapobiec.
– O czym ty bredzisz, Walton? – wysyczał Severus, prostując się.
– Pojedynkują się w Sali Pamięci, panie profesorze – odparła.
Mistrz Eliksirów spojrzał jeszcze raz na Branwen i szybkim krokiem, przy którym powiewała jego czarna
szata, wyszedł z gabinetu. Fiona mrugnęła porozumiewawczo do uśmiechającej się pod nosem Branwen i
ruszyła za nauczycielem.
# # #
– Cholerna cnotka! – krzyknęła Alvinia, gdy czerwony promień minął ją dosłownie o włos i doszczętnie
rozwalił gablotę z pucharami
– Lafirynda bez honoru! – Humbelina rzuciła Drętwotę, ale niestety zamiast trafić w przeciwniczkę, trafiła w
jeden z posągów założycieli, a dokładnie w Salazara Slytherina, odłupując mu nos i tym samym
upodabniając go do jednego z jego potomków.
– Puść moje włosy, kopnięta szajbusko! – wyła Marietta, kiedy Sylwia zaczęła szarpać ją za warkocz.
– Sama jesteś szajbuską, kretynko bez wyobraźni! – odparła, szamocąc się zawzięcie i kopiąc w nogę.
– Mam więcej wyobraźni niż ty, pochrzaniona psychopatko!
– Nawet tego nie próbuj, debilko! – wrzasnęła Humbelina.
– Tak! A masz! – złapała ją za rękę i z całych sił ugryzła.
– Aaaa! Moja ręka! Zabije cię za to, wariatko. On jest mój!
– Po moim trupie!
– A żebyś wiedziała!
Dalsze wyzwiska, klątwy i ciosy przerwało trzaśnięcie zamykanych drzwi. Ponad tuzin dziewcząt zaprzestało
walki i prób zamienienia siebie nawzajem w zwęglony stos mięsa i ze zgrozą patrzyło na wysoką postać w
czarnych szatach, od której aż promieniowała wściekłość.
# # #
Branwen wiedziała, że ma niewiele czasu na odnalezienie i zdobycie liobelii, więc musiała się śpieszyć, jeżeli
nie chciała mieć bliskiego spotkania z rozwścieczonym i żądnym krwi Snape’em.
Z najwyższą uwagą rozglądnęła się po pomieszczeniu. Było ono dość duże, ale słabo oświetlone, przez co
panował w nim niepokojący nastrój. Potęgowały go jeszcze rzędy półek, wypełnionych grubymi tomami oraz
najróżniejszymi butelkami, buteleczkami i słojami z zalanymi przezroczystym płynem częściami zwierząt i
roślin. W lochu, oprócz biurka i stołu, znajdował się jeszcze stary, wykonany z ciemnego drewna kredens, w
którym Mistrz Eliksirów trzymał podręczne ingrediencje. Otworzyła go z rozmachem i szybko zlustrowała jego
wnętrze.
Znalazła przeróżne składniki, ze skrzelozielem włącznie, ale liobelii tam nie było.
Przesunęła wzrokiem po kolejnych, zajmujących całe ściany półkach. Niektóre komponenty rozpoznawała
bez konieczności odczytywania ich nazw, wypisanych drobnym i ciasnym pismem Snape’a. Pękata butelka z
rubinowym płynem była niczym innym jak wyciągiem z krwawnika. Ta smuklejsza obok niej, wypełniona
roztworem o barwie rozcieńczonego błękitnego atramentu - nalewką z hyzopu. Stojąca dalej maleńka fiolka z
płynem w kolorze różowego kwarcu - esencją z wilżyny. Były tu też już przygotowane mikstury. Wywar
Powagi przyciągał uwagę ciemnym fioletem fiołków, Esencja Fantazji opalizowała srebrzyście, złudnie wirując
wewnątrz butli, a Eliksir Wigoru przypominał barwą starą rdzę.
Dziewczyna przeglądała półkę po półce, oglądając znajdujące się na nich fiolki. Dziwiło ją ich rozmieszczenie.
Mimo usilnych starań nie potrafiła odnaleźć żadnej logiki w sposobie ustawienia butelek. Podejrzewała, że
muszą być umieszczone według jakiegoś skomplikowanego klucza, którego nikt oprócz Snape’a nie byłby w
stanie pojąć. Zresztą cały gabinet sprawiał wrażenie niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika. Nie chodziło
nawet o pedantyczny porządek panujący w pracowni. Powodem było raczej dziwne odczucie, że wszystko
znajduje się na swoim miejscu i przesunięcie czegokolwiek może zniszczyć panującą w pomieszczeniu
harmonię. Branwen nawet nie chciała myśleć, jak bardzo trzeba było być wyczulonym na detale, by
doprowadzić do takiego stanu.
Malvern, rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła nagle czarną kasetkę znajdującą się na półce w rogu
gabinetu. Była niewielka, prostokątna i bez żadnych ozdób. Idealne miejsce, by schować w nim składniki
potrzebujące specjalnego traktowania. Intuicja mówiła Branwen, że to właśnie tutaj znajdzie swój „skarb”.
# # #
Powszechnie wiadome było, że jednym z najbardziej uwielbianych i pożądanych napoi w Hogwarcie, zaraz po
piwie kremowym, była kawa, którą zarówno uczniowie, jak i nauczyciele pijali w olbrzymich ilościach.
Zazwyczaj jej popularność rosła proporcjonalnie do zmniejszania się czasu pozostającego do egzaminów i w
najbardziej newralgicznym okresie była ona cenniejsza niż złoto.
Teoretycznie zatem zainteresowanie małą czarną po świętach powinno drastycznie zmaleć. Do końcowych
testów było jeszcze daleko, a po świętach wszyscy jeszcze ogarnięci byli błogim lenistwem. Niestety
nauczyciele zupełnie na to nie zważali i gdy tylko nadarzyła się okazja, zapowiadali kolejne sprawdziany. W
konsekwencji pielgrzymki uczniów do Wielkiej Sali były nieustanne.
# # #
Anne Bole, siódmoroczna Ślizgonka, prężnym krokiem weszła do Wielkiej Sali. Potrzebowała kawy. Dużo,
pysznej, zabójczo słodkiej i mocnej kawy, bo tylko ona mogła zaspokoić jej kofeinowy głód i sprawić, by nie
zasnęła nad notatkami z transmutacji.
Że też McGonagall wymyśliła sobie zrobić jakiś idiotyczny test z zaklęć pomniejszających!
Podeszła do jednego z olbrzymich stołów i zaczęła rozglądać się za jakimś dzbankiem z jej upragnioną małą
czarną, jednak żadnego nie było. Gdzie te skrzaty dały kawę, pomyślała zirytowana, zgrzytając zębami.
Czyżby Puchońskie ciamajdy lub Gryfońscy kretyni wszystko wypili? Przecież to byłoby okropne.
Już miała iść zrobić awanturę, jakiej jeszcze Hogwart nie widział, kiedy nagle jej nos wyczuł ulotną woń
kawy. Zaciekawiona rozejrzała się wokół i dostrzegła po przeciwnej stronie Sali jakiegoś jasnowłosego
chłopaka, który jak gdyby nigdy nic siedział sobie i pił jej upragniony napój bogów.
Stanęła przed nim, starając się ignorować ten upajający zapach i błogi wyraz, który pojawiał się na twarzy
blondyna po każdym łyku.
– Gdzie kawa? – zapytała niecierpliwie.
– Skończyła się – odparł Rufus Wells, bawiąc się filiżanką i sprawiając, że Anne, która nie potrafiła oderwać
od niej wzroku, z trudem przełknęła ślinę. – Jutro rano mają przywieźć nową dostawę.
– No to skąd ty ją masz? – spytała napastliwie, próbując nie wyobrażać sobie, jaki musi mieć ona cudowny
smak.
– Prywatne zasoby – powiedział, uśmiechając się przekornie i upijając kolejny łyk.
Czego od niej się spodziewa, pomyślała. Że będzie go prosić? Niedoczekanie jego, mówiła sobie, gapiąc się
na jego usta, na których została odrobina kawy. Jeżeli sądzi, że tak poniży się … że pozwoli się tak
upokorzyć, by błagać go o nią … to miał całkowitą rację. Za kubek kawy gotowa byłaby zrobić straszne
rzeczy, nawet umówić się z Potterem.
– Czy mogę… – zaczęła niepewnie.
– Kawy? Oczywiście. Jak chcesz, weź cały dzbanek, mi nie jest potrzebny – zaoferował Rufus.
Anne spojrzała na niego ze zdziwieniem. Ludzie nie byli tacy dobroduszni dla Ślizgonów i to było bardzo
podejrzane. Chłopak musiał zauważyć wahanie na jej twarzy, bo powiedział:
– Jeżeli nie chcesz… – Zrobił ruch, jak gdyby chciał zabrać kawę.
– Nie! – powstrzymała go. Pal licho wątpliwości. Będzie się zastanawiać nad jego pobudkami jak już zaspokoi
kofeinowy głód. – Wezmę ją.
Rufus wzruszył ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne i kontynuował sączenie swojego napoju.
Dziewczyna tymczasem sięgnęła po dzbanek i uważnie badając jego zawartość, szukała czegoś
podejrzanego, co mogłoby świadczyć, że kawa jest zatruta. Kiedy jednak stwierdziła, że wszystko jest jednak
w porządku, zadowolona ruszyła do swojego dormitorium.
Rufus odprowadził ją wzrokiem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem.
# # #
To chyba nie było normalne, że opadający kurz robił taki straszliwy hałas, a przelatująca za oknem sowa tak
ogłuszająco łopotała skrzydłami. Nie, to absolutnie nie należało do zwyczajnych sytuacji, ale znajdujące się
w Sali Pamięci dziewczyny nie miały jakoś sposobności głębiej się nad tym zastanawiać. Wszystkie jak
zahipnotyzowane wpatrywały się w Snape’a.
Mistrz Eliksirów wyglądał w czarnych szatach jak tytan, jak pochodzący z najgłębszej otchłani demon.
Czarne, nieprzeniknione oczy płonęły wściekłością, a na jego bladych policzkach pojawiły się niezdrowe,
czerwone plamy. Niewiele różniło Severusa od wygłodniałego wampira, chcącego przegryźć komuś gardło.
Dziewczyny zwiesiły głowy, skupiając się w ciasną grupę i pragnąc, by stać się niewidocznymi. Oczywiście
trud był jak najbardziej bezsensowny.
– Winterstone – warknął nauczyciel. Rudowłosa Ślizgonka zrobiła niepewny krok do przodu. – Masz
trzydzieści sekund, żeby znaleźć się w Pokoju Wspólnym. W innym przypadku masz u mnie szlaban.
Dziewczyna kiwnęła głową i znikła.
Reszta nie liczyła na taką wspaniałomyślność i lodowaty wzrok, jakim obrzucił ich Snape, wskazywał, że się
w tym względzie nie mylą.
– Skoro tak wam się tutaj podoba – mówił spokojnie, zbyt spokojnie i to jeszcze bardziej je przerażało – to
przez najbliższy miesiąc zapoznacie się z tym miejscem bardzo dokładnie. – Uśmiechnął się paskudnie. –
Dodatkowo każda z was traci po dziesięć punktów dla swojego domu i jeżeli za trzy minuty nie znajdziecie
się u siebie, to równie dobrze możecie pakować kufry.
Dziewczyny, długo nie myśląc, wybiegły z Sali Pamięci.
# # #
Rufus starannie badał kamienne ściany korytarza. W końcu, po skrupulatnych obliczeniach przystanął i
mierząc różdżką w potencjalne wejście Pokoju Wspólnego Slytherinu, wyszeptał zaklęcie.
Żaden Ślizgon nie zauważył, jak ucho dzbanka od kawy, który niedawno przyniosła Bole, odpada, a z
niewielkiej szczeliny zaczyna wydobywać się bezwonna, błękitnawa mgiełka.
# # #
Branwen z najwyższą uwagą zaczęła oglądać czarną skrzyneczkę. Spodziewała się, że zostało na nią rzucone
co najmniej z dwadzieścia najróżniejszych klątw i jeżeli chciała pozostać w jednym kawałku i niezmienionym
stanie, to musiała być bardzo ostrożna. Wyciągnęła różdżkę, której Severus na szczęście nie zabrał ze sobą, i
rzuciła kilka zaklęć wykrywających. Ku jej niemałemu zdziwieniu nic się nie stało, co sugerowało, że kasetka
nie jest zabezpieczona żadnym specjalnym czarem. Wyraźnie zaniepokojona spróbowała otworzyć ją
Alahomorą i, co było już całkiem nieprawdopodobne, usłyszała znajomy dźwięk otwieranego zamka. Teraz
wystarczyło już tylko podnieść wieko, żeby dostać się do środka.
Wyciągnęła rękę, ale tuż nad kasetką zamarła. Nie, to było zbyt łatwe, tu musiał być jakiś haczyk.
No dobrze, pomyślała. Spróbuj wczuć się w Snape’a. W jaki sposób chciałby powstrzymać kogoś przed
zabraniem jego zapasów? Straszliwa, niewykrywalna klątwa, która by kogoś zabiła? Za duży kłopot i zupełnie
nie w jego stylu. On był bardziej jak wąż, który atakuje cicho i znienacka, zmuszając ofiarę, by pierwsza
popełniła błąd.
Próbując nie myśleć o tym, że zostało jej niewiele czasu, zaczęła bardzo starannie lustrować skrzyneczkę.
Nagle, gdy wreszcie coś dostrzegła, wciągnęła z niedowierzaniem powietrze.
To było takie proste i skuteczne zarazem. Przy wieku, tuż obok zamka, znajdował się rząd niewielkich,
milimetrowych, z całą pewnością zatrutych igiełek. Zbyt pewni siebie, nieuważni lub po prostu nieostrożni
„nadziewali” się na nie, sami sobie wyznaczając karę. Branwen zachwyciła się genialnością pomysłu. Wielu
rzeczy spodziewała się po Snape`ie, ale to przerosło wszystkie jej oczekiwania.
Wstrzymując oddech, lekko drżącymi dłońmi ostrożnie otworzyła skrzyneczkę. Nic nie wybuchło ani jej nie
zaatakowało, co można było uznać za duży sukces. We wnętrzu znajdowało się kilkadziesiąt niewielkich,
starannie opisanych i zabezpieczonych flakoników. Jeden z nich zawierał tak poszukiwaną przez nią liobelię.
Co dziwne, patrząc na zawartość kasetki, Branwen poczuła jakiś dziwny zawód. Liczyła, że znajdzie jakieś
strasznie niebezpieczne składniki, a trafiła na zwykłe, bardziej lub mniej popularne trucizny. Szybko się
skarciła. Jasnym było, ze te droższe i cenniejsze ingrediencje znajdowały się gdzieś, gdzie nikomu nie
przyszłoby nawet do głowy.
Branwen szybko wyciągnęła z połów szaty maleńką, nie większą niż jej najmniejszy palec u dłoni buteleczkę i
zaczęła przesypywać szary proszek. Kiedy zapełniła fiolkę do połowy, szczelnie ją zamknęła i włożyła do
kieszeni, a kasetkę ostrożnie odłożyła na miejsce. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku i
Branwen miała nadzieję, że Snape nie zorientuje się za szybko o utracie składników.
Odłożyła różdżkę na miejsce i wróciła do nudnych list wydatków. Teraz pozostało już tylko czekać.
# # #
Severus Snape z wyraźnym niezadowoleniem malującym się na jego ziemistej twarzy wyszedł z Sali Pamięci i
ruszył w stronę swojego gabinetu. Kawałek dalej czekał już na niego Rufus.
– Przepraszam panie profesorze, ale jest pan bardzo potrzebny w lochach.
– Z jakiego niby powodu? – warknął zirytowany Mistrz Eliksirów, wysyłając Wellsowi jedno ze specjalnych,
miażdżących spojrzeń, zarezerwowanych dla osób, które ośmielają się zawracać mu głowę.
– Bo o ile zrozumiałem, Ślizgoni postanowili odpokutować wszystkie grzechy i teraz konstruują małą salę
tortur.
Jak gdyby na potwierdzenie jego słów zza rogu wyszło dwóch czwartorocznych uczniów Slytherinu,
niosących po zwoju liny i bacie. Kiedy dostrzegli Snape’a, ukłonili mu się i przywitali uprzejmie, po czym, jak
gdyby nic, zaczęli schodzić spokojnie po schodach.
Severus spojrzał przeciągle na Rufusa i bez słowa ruszył w stronę lochów.
# # #
W Pokoju Wspólnym Slytherinu panowała posępna atmosfera urozmaicana depresyjnymi westchnieniami
pojedynczych uczniów. Pansy, Blaise i Draco, siedzący na jednej kanapie, tępo wpatrywali się w wielki,
zielony arras przedstawiający srebrnego węża.
– Moje życie jest beznadziejne – jęknął Zabini.
– Moje jest bardziej beznadziejne – westchnęła przeciągle Parkinson.
– A z jakiego niby powodu twoje życie miałoby być bardziej beznadziejne od mojego? Ty nie podrywałaś
bliźniaków Weasley, będąc totalnie zalana. To jest dopiero dno!
– Dno? Ja wysłałam Snape’owi walentynkę z wyznaniem miłosnym. I co na to powiesz?
– Phi! Wielka mi rzecz. Ja zaproponowałem randkę siostrze wiewióra.
– A ja całowałam się z Longbottomem.
Zabini spojrzał na nią przerażeniem.
– Dobra, wygrałaś. Twoje życie jest jednak bardziej beznadziejne.
– No...
Zapadła długa chwila milczenia, w trakcie której cała trójka rozważała, jak okropny jest ich świat. Ciszę
przerwał czyjś przeciągły i ochrypły jęk, dobiegający z pokoju obok.
– Nott? – zapytał Blaise
– Tak – odparł Draco. – Prosił Goyla, by go wybiczował za to, jak koszmarnym był człowiekiem. Nie może
sobie wybaczyć, że ukradł tego lizaka pierwszorocznemu Puchonowi.
– Ale przynajmniej był dobry, lukrecjowy.
– No tak...
Znów zapadła cisza, którą zakłócił dopiero wślizgujący się do pokoju Tracey Davis.
– Nie wiecie czasem, gdzie Crabbe?
– Niestety nie – odparła Pansy. – Ostatnio jak go widziałam, stwierdził, że stracił sens w życiu i musi dokonać
wewnętrznego przeobrażenia. Coś wspominał, że ma zamiar zostać modrzewiem.
– To jednak zdecydował się na modrzew. Dobry wybór, sosny nie mają tyle elegancji – stwierdził Tracey. – A
wy czegoś potrzebujecie? Wybiczować was albo coś?
– Nie, może potem – odparł Draco. – Na razie odczuwam miałkość swej egzystencji i nie mam zamiaru
nigdzie się ruszać.
W tym momencie drzwi ponownie się otworzyły, ukazując bladą i wyraźnie zirytowaną osobę Mistrza
Eliksirów.
– Profesor Snape – powiedziała niemal radośnie Pansy.
Severus lodowatym wzrokiem spojrzał na trójkę leżących na kanapie Ślizgonów.
– Co tu się dzieje? – warknął niezadowolony.
– Kontemplujemy sobie nasz skostniały i nieczuły świat i dochodzimy do wniosku, że nasze życie jest
beznadziejne i bez sensu. Chce się pan do nas przyłączyć?
– Malfoy, o czym ty bredzisz? Masz natychmiast mi wytłumaczyć, dlaczego Goyle okłada pejczem półnagiego,
przywiązanego do sufitu Notta, Crabbe twierdzi, że jest cholernym drzewem, a Bulstrode w pozycji lotosu
lewituje na środku pokoju.
– Nie wiem, panie profesorze, ale czy cokolwiek na tym świecie jest poznawalne?
Snape spojrzał uważnie na bladą twarz Draco i jego szare, zamglone oczy, po czym chwycił go za szkolny
krawat i zaczął ciągnąć za sobą.
– Idziemy do pani Pomfrey.
# # #
Branwen czekała na powrót Mistrza Eliksirów, mozolnie zapisując stronę po stronie. Do końca szlabanu
zostało jeszcze trochę czasu, więc nie mogła sobie tak po prostu zniknąć, nawet jeśli bardzo, bardzo by tego
chciała.
Nagle usłyszała czyjeś kroki na korytarzu i zanim jeszcze drzwi otworzyły się na oścież, już wiedziała, że to
Snape. Profesor wszedł do środka. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekonać się, że jest zirytowany.
Znacznie bardziej, niż było to u niego naturalne.
Branwen bez słowa wstała i patrzyła, jak Severus podchodzi do swojego biurka.
– Co tu jeszcze robisz? – warknął wyraźnie zły.
– Mam szlaban – odparła spokojnie. Nie brzmiało to zbyt uprzejmie, ale zupełnie nie miała pomysłu, jak niby
inaczej miała to ująć.
Snape obrzucił ją morderczym spojrzeniem, po czym zerknął na wiszący na ścianie zegar. Rzeczywiście do
końca kary została co najmniej godzina.
– Wynoś się – warknął.
Branwen skłoniła się i już chciała wyjść, gdy usłyszała głos nauczyciela.
– Nie zapomniałaś o czymś?
Zatrzymała się. Panicznie próbowała sobie przypomnieć, co takiego mogło jej umknąć. Chyba… chyba, że
zauważył, iż coś jest nie w porządku i teraz zamierza ją ukarać…
Czując, jak kamienieje jej serce, powoli się odwróciła.
– Zapomniałam? – zapytała niepewnie, bezskutecznie próbując coś wyczytać z jego twarzy.
– Różdżka, Malvern – w jego dłoni pojawił się wspomniany przedmiot.
Dziewczyna, czując wszechogarniającą ulgę, podeszła do nauczyciela i zabrała różdżkę, po czym jak
najszybciej wyszła, starając się nie myśleć o obserwującym ją Snape’ie.
# # #
Rufus i Fiona czekali na Branwen przed wejściem do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Dziewczyna na ich
widok uśmiechnęła się słabo.
– Jak poszło? – spytała pełnym napięcia głosem Fiona.
– Dobrze – rzuciła, wyciągając fiolkę i podając ją Rufusowi. – A u was?
– Lepiej, niż się spodziewaliśmy – odparł Wells, chowając buteleczkę. – Sądziliśmy, że się pokłócą, ale
regularnej bijatyki nie przewidzieliśmy.
– Żebyś ty widziała, co one tam wyprawiały – zaśmiała się Fiona.
– A z kawą? Wyszło tak, jak przewidywaliśmy?
– Też. Efekt był naprawdę znakomity – stwierdził Rufus.
– Jutro mi opowiecie. Teraz marzę tylko o tym, by znaleźć się w łóżku.
Pokiwali głowami ze zrozumieniem i przepuścili ją do środka.
# # #
Plan był bardzo prosty – trzeba było w jakiś sposób wywabić Snape’a z lochów na dostatecznie długo, by
Branwen mogła odnaleźć i zwinąć mu potrzebne składniki. Problemem było, że nie wiedzieli, ile będzie
potrzebowała czasu. Musieli więc wymyślić coś, co zajęłoby Mistrza Eliksirów na chwilę, ale zarazem tak, by
nie rzuciło na nich podejrzeń.
Na to, żeby posłużyć się krążącymi plotkami, wpadła Branwen. Była przekonana, że ileś tam zadurzonych w
Vailu dziewczyn nie straci okazji wieczornego spotkania się z nim sam na sam. Szczegóły obmyślił Rufus i za
pomocą odpowiednich obserwacji powybierał „ofiary”. Wykonanie przypadło Fionie ze względu na to, że
wyglądała wystarczająco niewinnie i naiwnie oraz Rufusowi, bo nikt nie podejrzewałby jednego z lepszych
siódmorocznych uczniów Ravencalwu.
Ich zamiarem było zgromadzenie kilku fanek Eliota w Sali Pamięci. Liczyli, że dojdzie do jakichś
nieporozumień i kłótni i to zwabi Snape’a. Regularnej bijatyki nie przewidzieli, ale było im to tylko na rękę.
Pomysł z odurzeniem Ślizgonów nasunął im się pod sam koniec świąt i został przez nich uznany jako plan
dodatkowy, który miał zająć Mistrza Eliksirów w razie, gdyby ich pierwszy pomysł nie wypalił lub gdyby zajął
Severusa na zbyt krótko.
Wcielając go w życie, obawiali się konsekwencji płynących z ewentualnego ujawnienia faktu, że Ślizgoni byli
pod wpływem Eliksiru Melancholii. Okazało się jednak, że całą sprawę uznano za jakiś dziwaczny żart,
prawdopodobnie ze strony Gryfonów i sprawa rozeszła się po kościach.
Oczywiście przed rozpoczęciem całej akcji podali Vailowi eliksir Słodkiego Snu, żeby przez przypadek nie
wpadło mu do głowy coś głupiego i żeby nie plątał się niepotrzebnie po zamku.
# # #
Branwen już dobry kwadrans spacerowała po pustych, cichych korytarzach. Teoretycznie powinna teraz
grzecznie leżeć w łóżku albo przynajmniej siedzieć w Pokoju Wspólnym, ale była zbyt niespokojna, by tkwić
w jednym miejscu. Marzyła tylko o tym, żeby w końcu podać Vailowi miksturę i mieć to wszystko z głowy.
Przeszła jeszcze kawałek i zorientowała się, że nogi same zaprowadziły ją do ich małej, prowizorycznej
pracowni. Ostrożnie weszła do środka.
Nie spodziewała się nikogo tutaj zastać, dlatego tym większym zaskoczeniem był dla niej widok Rufusa, który
pochylał się na parującym kociołkiem, przez co jego dłuższe, jasne włosy opadały mu na twarz. Patrzyła
przez chwilę, jak delikatnie, jakby z pieszczotą miesza jedną ręką eliksir, a drugą z największym skupieniem
dodaje jakiegoś białego płynu, który po szybkiej ocenie uznała za nalewkę z piołunu.
Chciała podejść do Wellsa i porozmawiać na temat tych wszystkich ostatnich szaleństw, ale widząc, że jest
zajęty, czuła się intruzem, który najlepiej zrobiłby, gdyby sobie po prostu stąd poszedł.
Miała się wycofać, ale akurat w tym momencie Rufus podniósł głowę w poszukiwaniu jakiegoś składnika i ją
dostrzegł.
– Jesteś – ucieszył się. Dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że na nią czekał, choć przecież nic nie
wskazywało, że przyjdzie.
– Jak ci idzie? – zapytała, siadając obok niego i przypatrując się wnętrzu kociołka.
Eliksir miał barwę zgniłej kapusty, ale, o dziwo, pachniał przyjemnie czymś bardzo zbliżonym do szałwi.
– Prawie skończony – powiedział, dosypując zmielonych ziaren cytryńca. – Liobelię dodałem wcześniej i teraz
pozostaje już tylko zaczekać.
Przyglądała się, jak kolor mikstury z każdą minutą staje się intensywniejszy.
– Gotowe – stwierdził, gasząc ogień pod kociołkiem.
– Jest piękny – powiedziała Branwen, z zachwytem przyglądając się eliksirowi. Oderwała wzrok od mikstury,
która teraz wyglądała, jakby była rozpuszczonym szmaragdem, i zerknęła na Rufusa. Dziwnie się jej
przyglądał znad grubych, srebrnych oprawek. Znała to spojrzenie, czasem go na nim przyłapywała, tylko że
wcześniej szybko odwracał głowę. Było intensywne i ciepłe, tak jakby była dla niego kimś specjalnym, a nie
zwykłą znajomą, uczęszczającą na te same zajęcia. Błękitne oczy zamieniały się w dwa niezgłębione jeziora,
na których dnie kryło się coś, czego zupełnie nie potrafiła poznać i zrozumieć.
To było naprawdę… niepokojące.
– Dobrze – chrząknęła, chcąc przerwać panującą ciszę. – Mamy eliksir, ale nie wiemy, czy działa. No
przynajmniej tak, jakbyśmy chcieli. – Uśmiechnęła się lekko.
– Można to sprawdzić – odparł, wstając.
Podszedł w róg sali i podniósł jakiś przedmiot, który przy bliższych oględzinach okazał się niewielką klatką, w
której znajdowała się niewielka brązowa sówka.
– Co chcesz zrobić? – spytała zaniepokojona.
Postawił klatkę na jednym z podniszczonych stołów.
– Najpierw podam jej Eliksir Koloru, a potem wypróbujemy nasz. – Otworzył niewielkie drzwiczki i tak
delikatnie, jak potrafił, chwycił sówkę. – Musisz mi pomóc, sam tego nie zrobię.
Branwen, lekko zaskoczona całą sytuacją, podeszła do Rufusa. Chwilę potrwało, zanim udało im się zmusić
niesfornego i opornego ptaka do zażycia mikstury. Na efekty nie trzeba było długo czekać, w ciągu kilku
sekund zwierzak stał się fluorescencyjnie żółty.
– No i mamy kanarka – stwierdziła Branwen.
Rufus w międzyczasie nabrał trochę uwarzonego przez niego eliksiru.
– Trzymaj ją – polecił, wlewając sowie do gardła zawartość małej fiolki.
Dziewczyna modliła się w duchu, żeby mikstura zadziała. Gdyby tak nie było, nie tylko mieliby na sumieniu
biedną sówkę, ale też cały plan i wszystkie starania poszłyby w diabły.
Czekali, nie odrywając wzroku od zaciekawionego otoczeniem ptaka. Minuty mijały powoli, ale w końcu dało
się zauważyć, że jadowicie żółte pióra przybierają bardziej naturalny, brązowy kolor.
– Działa! Cudownie! – Na twarzy Branwen malowały się nieopisana wprost ulga i radość, a ona sama
obdarzyła Wellsa najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. – Morgano, udało się! To
niewiarygodne. A wszystko dzięki tobie! – Spojrzała na niego tak ciepło, aż poczuł, że coś dziwnego ściska
go w środku. – Jestem ci tak strasznie wdzięczna, że aż nie wiem, jak mam ci dziękować. Możesz być
pewien, że jeśli będziesz czegokolwiek ode mnie potrzebował, to możesz na mnie liczyć – zapewniła go
gorąco, kładąc mu rękę na ramieniu. – Jeszcze raz dziękuję.
Branwen widziała, jak się jej przygląda, a jego błękitne oczy lśnią jakimś dziwnym, wewnętrznym światłem.
Rufus otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Stali przez chwilę w milczeniu, aż
w końcu odezwała się Branwen.
– Myślę – powiedziała przeciągle, odsuwając się od niego – że powinniśmy tutaj posprzątać.
Kiwnął tylko głową, gdy ona zaczęła składać wszystkie fiolki i butelki, a następnie podszedł nabrać trochę
Eliksiru Pełnego Oczyszczenia.
– Dobrze, chyba wszystko – powiedziała, otwierając okno i wypuszczając ich doświadczalną sówkę.
– Chyba tak – zgodził się Rufus. – Został nam tylko Vail.
– Chodźmy do niego. Im szybciej mu to podamy, tym szybciej będziemy mieli go z głowy – stwierdziła z
zadowoleniem.
Pokiwał głową i obydwoje wyszli na korytarz. Szli spokojnie w stronę zachodniej wieży, obydwoje pogrążeni
w swoich myślach, kiedy zza rogu wypadła przerażona, blada jak śmierć Fiona.
– Vail uciekł – wydusiła trzęsącym się głosem.
Zamarli. Właśnie działo się to, czego tak usilnie starali się uniknąć. Eliot pewnie właśnie wyznaje Snape’owi
miłość, rzuca się na niego, chcąc go pocałować, albo robi coś jeszcze gorszego.
Branwen poczuła, jakby coś wyssało z niej całe powietrze. Wszystkie wysiłki poszły na marne. Nie,
pomyślała rozpaczliwie. Nie zgadzam się.
– Fiona, biegnij do pokoju nauczycielskiego. Rufus, chodź ze mną do lochów. – Ton jej głosu nie przyjmował
żadnego sprzeciwu.
Walton pobiegła w wyznaczonym kierunku, łopocząc przydługawą szatą, a Wells ruszył za Malvern.
Może zdążymy, może jeszcze na niego nie trafił - tłukło się jej w głowie.
Przeskakiwała po dwa, trzy stopnie, ryzykując upadek ze schodów, ale zupełnie nie zwracała na to uwagi.
Biegła przez korytarz, zakręt po zakręcie, coraz niżej i niżej.
Zdyszani wpadli do lochów. Eliot już tam był. Stał przed drzwiami Snape’a, jakby wahając się, czy zastukać,
czy nie.
– Vail, nie! – krzyknęła Branwen, sięgając po różdżkę. Rufus był jednak szybszy. Vail, uderzony zaklęciem,
upadł i zaczął szarpać się w niewidzialnych więzach. Dopadli go i przytrzymali. Branwen przydusiła Eliota do
ziemi, a Rufus siłą rozwarł mu szczęki i wlał szmaragdowy eliksir. Chłopak zabulgotał, szarpiąc się jak
opętany. Przez to wszystko fiolka z resztką mikstury wypadła Rufusowi z ręki i potoczyła się po nierównych
kamieniach.
– Co tu się dzieje?! – zabrzmiał ostry głos profesor McGonagall.
Natychmiast puścili Eliota i wstali.
– Coś się stało Vailowi – wydusiła z trudem Branwen, patrząc z przerażeniem na stojącego obok pani
profesor Mistrza Eliksirów.
Nauczycielka szybko podeszła do nieprzytomnego chłopaka. Uspokojona faktem, że oddycha, odwróciła się
do Rufusa.
– Panie Wells, proszę mi pomóc. Trzeba go jak najszybciej zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego.
Branwen chciała pójść z nimi, ale gdy tylko zrobiła krok, ktoś wbił palce w jej ramię tak mocno, że aż syknęła
z bólu.
– Nie – powiedział stojący obok niej Snape. – Musimy porozmawiać, Malvern – wykrzywił się ironicznie,
pokazując jej trzymany w ręku przedmiot.
Branwen, gdy tylko go dostrzegła, poczuła, jak robi się jej słabo. Przedmiotem tym była bowiem niewielka
fiolka z resztką szmaragdowego eliksiru.
"Niektóre słowa słyszy się tylko w ciszy".
XI
Ironia losu, a może jego wyrafinowane poczucie humoru, sprawiło, że wszystko musiało rozsypać się właśnie
teraz, gdy było już praktycznie po całej sprawie. Nie mogło rozsypać się wcześniej, oszczędzając im przy tym
wielu starań i wysiłków, ani później, kiedy byłoby już właściwie po wszystkim. To musiało stać się właśnie
teraz. Vail miał się obudzić za kilka godzin i znowu być sobą, a oni mogliby wrócić do normalności.
Branwen zaciskała drżące dłonie i starała się opanować przyśpieszony oddech, nie przestając przy tym
obserwować siedzącego przy biurku nauczyciela, który zdawał się specjalnie przedłużać tę pełną napięcia
chwilę. Chciała, żeby w końcu to się skończyło, żeby nie musiała już stać przed nim jak ofiara przed sędzią,
który ma wydać skazujący wyrok i postawić przed plutonem egzekucyjnym.
– Co to jest? – zapytał Severus, patrząc na nią groźnie.
– Butelka – odparła, zdając sobie sprawę, jak arogancko to brzmi.
– Widzę, że po siedmiu latach nauki w najlepszej szkole magii, jaką jest Hogwart, udało ci się prawidłowo
rozpoznać butelkę. – Na jego bladej twarzy pojawił się ironiczny grymas. – Mam ci pogratulować?
Milczała, czując jak jakaś nieznana siła ściska jej gardło, tak że ledwo mogła oddychać.
– A wiesz, co znajduje się w tej butelce? – Zakołysał nią lekko.
– Eliksir – wydusiła i widząc, że chce rzucić jakiś komentarz, dodała: – Z tej odległości nie jestem wstanie
stwierdzić jaki.
– Nie jesteś? – Uniósł brwi z zaciekawieniem, odkładając fiolkę na biurko. – Bardzo ciekawe. Zaraz pewnie
zapewnisz mnie, że nie masz zielonego pojęcia, co to jest Eliksir Pełnego Oczyszczenia i jak on działa.
– Ma działanie lecznicze – wykrztusiła. – Oczyszcza krew i pozwala zatrutym powrócić do zdrowia. Pan
profesor wspominał o nim pod koniec szóstej klasy.
– W takim razie wytłumacz mi, Malvern, w jaki sposób ten eliksir znalazł się na korytarzu przed moim
gabinetem? – zapytał, patrząc na nią niemal z ciekawością.
Zupełnie nie rozumiała po co się z nią tak bawił. Była absolutnie przekonana, że mając w rękach
przygotowany eliksir i znając jego recepturę, bez trudu domyślił się wszystkiego. W razie wątpliwości zawsze
mógł sprawdzić, co znajduje się w czarnej kasetce, w której przetrzymywał rzadkie składniki. A mimo to
wciąż siedział za biurkiem i wydawało się, że ją sprawdza, choć nie miała pojęcia dlaczego.
– Ktoś musiał go zgubić – powiedziała na tyle spokojnie, na ile pozwalała jej sytuacja i przewiercające ją
oczy Snape’a.
– Ktoś? – Wstał i podszedł do niej. – Pewnie to ten sam ktoś, kto pilnuje Eliota i nie pozwala mu nigdzie
samemu chodzić. I pewnie ten sam ktoś, kto jakiś czas temu wypytywał na Nokturnie o liobelie, będącą
jednym ze składników tego eliksiru. – Bez trudu mógł dostrzec jej zaskoczenie. Skrzywił się paskudnie. –
Byłaś tak naiwna, żeby sądzić, że się o tym nie dowiem? Że bez powodu pozwoliłbym ci się tak zachowywać?
To było zabawne; obserwowanie twoich żałosnych prób próby odwrócenia mojej uwagi.
Branwen poczuła nagle, jak opada z niej przerażenie. Długo bała się, że Mistrz Eliksirów dowie się o jej
działaniach, ale kiedy do tego doszło, strach zniknął jak ręką odjął. Teraz Snape pewnie będzie chciał ją
ukarać, albo najlepiej wyrzucić ze szkoły, a ona i tak nic na to nie poradzi. No bo co niby miałaby zrobić?
Rozpłakać się i błagać go o litość? Zaprzeczyć i udawać, że nie wie, o co mu chodzi? Wszystkie te
rozwiązania wydawały się bzdurne i bezsensowne, a i tak nie przyniosłyby żadnego efektu. Jeżeli będzie
musiała już odejść, to odejdzie, ale z podniesioną głową i świadomością, że zrobiła to, co uznała za słuszne.
Wzięła głęboki oddech, rozluźniając napięte mięśnie, popatrzyła na nauczyciela i głosem człowieka, który nie
ma już nic do stracenia, zapytała:
– Skąd pan profesor wiedział?
– Sądzisz, że twoje działania pozostają bez echa? Wystarczy uważnie posłuchać, a można dowiedzieć się
wszystkiego. Zwłaszcza odwiedzając Londyn.
– Czyli zdradził Borgin. Wiedziałam, że lepiej byłoby mu zapłacić. Parę galeonów z pewnością zamknęłoby
mu usta. Jeszcze będzie miał okazję przekonać się, że to było bardzo nierozsądne z jego strony – oznajmiła,
groźnie zaciskając usta.
W oczach Mistrza Eliksirów przez sekundę lub dwie widniał wyraz zaskoczenia, ale zaraz znikł i jego twarz
znowu stała się nieodgadniona jak zawsze. Chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili bezceremonialnie
wkroczyła do lochu profesor Umbridge.
Severus obrzucił nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią spojrzeniem, które zazwyczaj sprawiało, że
większość ludzi przypominało sobie nagle o bardzo ważnej rzeczy do zrobienia lub o obłożnie chorych
ciotkach, które potrzebowały ich natychmiastowych odwiedzin.
– Dobry wieczór. Doszły mnie wieści, że zdarzył się tutaj jakiś incydent. – Na twarzy Dolores pojawił się
przesłodzony, żabi uśmiech, od którego Branwen zrobiło się niedobrze.
– Zależy, co należy traktować jako incydent – stwierdził chłodno Snape.
– Pan Eliot został odtransportowany przez profesor McGonagall do Skrzydła Szpitalnego. Chcę wiedzieć
czemu – zażądała, nie przestając się fałszywie uśmiechać.
– Pewnie fakt, że Eliot był nieprzytomny miał na to jakiś wpływ – wykrzywił się ironicznie Mistrz Elikisrów.
Na twarzy profesor Umbridge pojawiły się niezdrowe plamy, które wyraźnie świadczyły o z trudem skrywanej
złości.
– A ona? Co ona tutaj robi? – Jeden z grubych paluchów nauczycielki Ochrony przed Czarną Magią został
oskarżycielsko wymierzony w na Branwen.
– Malvern właśnie bardzo chciała wyjaśnić, co tutaj zaszło – założył ręce na piersi, przyglądając się jej z
zaciekawieniem.
Całkiem zdezorientowana dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć.
– Zdarzył się wypadek – zaczęła, patrząc na Severusa i próbując wyczytać z jego niezgłębionej twarzy jakąś
wskazówkę wskazówki. – Vail się potknął, wypadła mu różdżka… to był wypadek – zapewniła, odwracając
się do profesor Umbridge.
– A ty co tu robiłaś? O tej porze nie ma jeszcze zajęć, więc powinnaś być na śniadaniu w Wielkiej Sali, a nie
w lochach.
– Ja… ja… – jąkała się, nie mogąc wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia.
– Malvern przyszła tutaj odpracować swój trzymiesięczny szlaban – wtrącił nagle Snape.
Branwen nieprzytomnie spojrzała na profesora. Była przekonana, że się przesłyszała. To nie mogło dziać się
naprawdę, Snape dawał jej szlaban, zamiast kazać pakować kufry. To się jej nie mieściło w głowie. Nie, nie
to z pewnością był albo jakiś podstęp, albo jakieś nieporozumienie, które za chwilę zostanie wyjaśnione i
jednak okaże się, że wyrzucają ją ze szkoły.
– Nic mi o tym nie wiadomo! – oświadczyła oskarżycielsko profesor Umbridge. – Jako Wielki Inkwizytor
Hogwartu powinnam być powiadomiona o takim przewinieniu, żebym mogłaprzydzielić odpowiedni szlaban -
przesłodzony uśmiech wyraźnie sugerował, że w jej opinii najlepszą karą byłaby roczna, niewolnicza praca w
kamieniołomach.
– O ile sobie przypominam, jestem tutaj nauczycielem i mam prawo karać uczniów, jeżeli uznam, że na to
sobie zasłużyli – odparł lodowato Snape.
– Jednak doszły mnie wieści, że wcześniej dyrektor pobłażał co poniektórym w ich skandalicznym
zachowaniu, czego przykładem może być choćby brak reakcji na postępki pana Pottera
– Działania dyrektora względem Pottera, należą tylko i wyłącznie do jego kompetencji. – Severus wstał,
wykrzywiając się z niesmakiem.
– Ale z pewnością nie w sytuacji, gdy demoralizują one młodzież i zachęcają ją do dalszych nieodpowiednich
wybryków. W tym momencie konieczna jest interwencja Ministerstwa.
– Nie jestem upoważniony, by oceniać postępowanie dyrektora.
Branwen, patrząc na tych dwoje, czuła, że zupełnie przypadkiem wplątała się coś, co zupełnie jej nie
dotyczyło i, co przy niekorzystnym obrocie spraw, mogło się dla niej skończyć fatalnie.
Przez chwilę profesorowie mierzyli się wzrokiem, ale w końcu, co łatwo było przewidzieć, nauczycielka
Obrony Przed Czarną Magią odwróciła głowę.
– Proszę być pewnym, że wszystkie zastrzeżenia, co do dalszego pełnienia urzędu dyrektora przez profesora
Dumbledore`a, zostaną niezwłocznie zgłoszone do Ministerstwa – powiedziała mściwie profesor Umbridge,
uśmiechając się obłudnie, opuściła lochów.
Severus obrócił się w stronę Branwen. Dziewczyna zacisnęła dłonie, czekając, aż wszystko okaże się jakimś
dziwacznym snem, bo jak dotąd było to zbyt nieprawdopodobne, by mogła w to uwierzyć.
Przyglądał się jej długą chwilę, jak gdyby się bardzo głęboko nad czymś zastanawiał. Kiedy w końcu się
odezwał, mówił powoli, ważąc każde słowo.
– Jutro o dwudziestej tutaj i nie próbuj żadnych sztuczek, Malvern. A teraz się wynoś.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, oparła się o zimną ścianę
korytarza. Czuła taką ulgę, że miała ochotę i śmiać się i płakać równocześnie.
# # #
Branwen bardzo długo zastanawiała się, dlaczego Snape nie wydał jej wtedy przed Umbridge. Nadarzyła mu
się przecież cudowna możliwość. Mógł ją całkowicie pogrążyć, co w konsekwencji doprowadziłoby do
wyrzucenia jej ze szkoły, a on tego nie wykorzystał. Było to naprawdę intrygujące i Malvern bardzo długo
próbowała znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. Pośród wielu bzdurnych teorii, jak choćby takiej, że
Snape zlitował się nad nią, wysnuła jedną, która wydawała się nawet całkiem prawdopodobna.
Podejrzewała, że Severus stanął po jej stronie, bo nie miał innego wyjścia. Umbridge ostatnio wszelkimi
sposobami starała się zdyskredytować profesora Dumbledore’a, by potem usunąć go ze stanowiska dyrektora
i przejąć władzę nad szkołą. W tej sytuacji wyjście na jaw działań Branwen mogłoby wywołać niemałe
poruszenie, co poważnie zaszkodziłoby Dumbledore’owi.
Snape postawiony więc przed takim wyborem, zdecydował się pomóc Malvern, nie dając tym samym
przewagi Dolores, a samemu nie odbierając sobie możliwości uprzykrzania jej życia.
Oczywiście również ta teoria mogła mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością. Tak czy inaczej, prawdziwych
powodów, które sprawiły, że stanął wtedy po jej stronie, miała nigdy się nie dowiedzieć.
# # #
Fiona się martwiła. Właściwie ciężko się jej było dziwić, bo powodów miała całkiem sporo.
Po pierwsze, ktoś w jakiś podstępny sposób sprawił, że czas zaczął upływać z zawrotną szybkością. Jeszcze
niedawno rozpoczynała siódmy rok nauki w Hogwarcie, ba, jeszcze przed chwilą były święta i cała ta
wywołana przez nią afera z Vailem, a tu już przyszedł luty, a wraz z nim pierwsze testy przygotowujące ich
do egzaminów końcowych. Co więcej, szalejąca w szkole Umbridge nie dawała nikomu spokoju, jak gdyby
zupełnie nie rozumiejąc, że każdy potrzebuje choć chwili dla siebie, żeby się skupić i pouczyć. Zawracała
wszystkim głowę, wprowadzając kolejne idiotyczne przepisy, które powoli zmierzały do zabronienia uczniom
swobodnego oddychania, uznając to za wyjątkowo podstępne i podejrzane.
Jednak tak naprawdę Fiona martwiła się o Branwen, która przez jej głupi wyskok była bardziej obciążona niż
ktokolwiek inny, bo oprócz obowiązkiem przygotowywania się na zajęcia jak wszyscy, musiała jeszcze
odpracowywać u Snape’a swoją karę i znosić jego nieustające złośliwości na lekcji. Trudno było się więc
dziwić, że była bledsza niż zazwyczaj i wyglądała na ewidentnie przemęczoną.
– Przyniosłam kawę – powiedziała Fiona, stawiając kubek na stole tuż obok stosu skryptów do zielarstwa. –
Jak ci idzie? – zapytała piszącą wypracowanie z eliksirów Branwen.
– Już prawie kończę – odparła, przygryzając z zastanowieniem pióro. – Tylko zakończenie i powinno być w
porządku. Została jeszcze jedna praca do zrobienia, ale może Rufus mi z tym pomoże.
Fiona przyjrzała się przyjaciółce z troską. Niepokoiła ją ta cała sytuacja pomiędzy nią, a Mistrzem Eliksirów.
Wydawało się, że oboje prowadzą jakiś dziwny pojedynek i w pokrętny sposób próbują udowodnić sobie
swoją przewagę – Severus każąc Malvern na każdym kroku, zaś Branwen ignorując go i nie dając się
sprowokować.
– Ile tym razem ci zadał? – zapytała Fiona, rozglądając się po zawalonym papierami stole.
– Cztery prace plus jeszcze jedna z poprzedniego razu. Stwierdził, że pięć rolek pergaminu nie wyczerpało
dostatecznie tematu – rzuciła z przekąsem.
Była jeszcze ta sprawa z dodatkowymi wypracowaniami, które Snape zadawał jej od jakiegoś czasu. Kiedy
zauważył, że oddaje je wszystkie skrupulatnie, bez choćby jednego słowa skargi, zaczął zwiększać ich ilość,
oczekując, że przeładowana obowiązkami Branwen w końcu się załamie. Szybko się jednak okazało, że ona
nie ma zamiaru ustąpić, choćby niewiadomo ile ją to kosztowało. Na szczęście przed katastrofą uratował ją
Ravenclaw, który od jakiegoś czasu obserwował jej zmagania i wykazał się niespotykaną dotąd solidarnością
i pomocą, podrzucając Malvern odpowiednie notatki i książki, tłumacząc poszczególne zagadnienia czy też,
jak to było w przypadku Rufusa, pisząc co bardziej trudniejsze prace.
– A właściwie co ty tu robisz? – zapytała Branwen, czytając pobieżnie tekst i sprawdzając, czy zawarła w nim
wszystko, co chciała. – Wydawało mi się, że miałaś pouczyć się do testu z zaklęć.
– Planowałam, ale ostatecznie przełożyli mi ten sprawdzian i nie mam co robić. Chciałam pogadać z Vailem,
ale poszedł gdzieś z Julettą.
– Nie jesteś zazdrosna? – zapytała Branwen, spoglądając na nią figlarnie.
– Czemu miałabym być? – zdziwiła się.
– Sądziłam, że będziesz chciała go poderwać.
– Vaila?! No coś ty. Przecież to nasz przyjaciel. – Doskonale było widać, że jest to dla niej nie do pomyślenia.
– Zresztą o wilku mowa – dodała na widok wchodzącego do Pokoju Wspólnego Eliota.
Chłopak rozejrzał się po Pokoju Wspólnym i gdy tylko je dostrzegł, uśmiechnął się zadowolony i zajął stojący
tuż obok nich fotel.
– Dobrze, że was widzę – powiedział Vail, przeczesując ze zdenerwowaniem włosy. – Chciałbym was o coś
zapytać.
– O co takiego? – spytała Branwen, pochylając się nad pergaminem i zastanawiając się, co jeszcze ma
dopisać.
– Wiecie, zaczynam podejrzewać, że podobam się Emily Lessel. Myślicie, że to możliwe?
Branwen i Fiona spojrzały po sobie zaskoczone i rozbawione. Emily od prawie roku praktycznie śliniła się na
jego widok i miała kategoryczny zakaz wchodzenia do męskiej szatni, gdy był w niej Eliot, zwłaszcza bez
koszulki. „Podoba się” było naprawdę bardzo delikatnym określeniem na to zamroczenie, które dopadło
Lessel.
– Przecież ona… – zaczęła Fiona, ale mocny uścisk Branwen na jej nadgarstku szybko ją uciszył.
– Skąd te podejrzenia? – zapytała niewinnie.
– Emily się jakoś tak dziwnie zachowuje. Dzisiaj chciała, żebym zaprowadził ją do wieży astronomicznej, bo
podobno zapomniała drogi. Potem wpadłem na nią z sześć czy siedem razy na korytarzu. I prosiła, żebym
wytłumaczył jej transmutację, a przecież ona jest z niej bardzo dobra.
– Hmm, rzeczywiście podejrzane – odparła Branwen, ze wszystkich sił starając się nie roześmiać.
– Myślałem, że to jakiś przypadek, ale wczoraj wieczorem też zachowywała się jakoś dziwnie. Przysiadła się
do mnie twierdząc, że jej zimno, a kiedy podałem jej koc, była wyraźnie niezadowolona. Nie mam pojęcia
dlaczego.
– Zupełnie niezrozumiałe – stwierdziła spokojnie Branwen, patrząc surowo na chichoczącą pod nosem Fionę.
– Może ona jest chora? To zapominalstwo i zimno, mogą być symptomami jakiejś choroby. Przydałoby się,
żeby zobaczyła ją pani Pomfrey. Jest szansa, że ona jej jakoś pomoże.
– Nie wiem, czy byłaby w stanie jej pomóc – powiedziała Branwen, zasłaniając usta, by nie pokazać
widniejącego na jej twarzy uśmiechu.
– Myślicie, że to aż tak poważne? Pani Pomfrey jest znakomitą pielęgniarką i jeśli ona nie będzie wstanie
temu zaradzić, to Emily musi być naprawdę w złym stanie.
– W baardzo złym – wtrąciła rozbawiona Fiona.
– Ojej, to fatalnie. Muszę się z nią koniecznie spotkać. Na pewno w takich trudnych chwilach chciałaby mieć
kogoś przy sobie. Nie wiecie, gdzie ona teraz jest?
– Ostatnio widziałam ją w bibliotece – poinformowała go Fiona.
– Idę do niej. Może uda mi się jakoś ją pocieszyć.
Branwen podparła dłonią głowę, z niedowierzaniem i rozbawieniem, patrząc na wychodzącego z Pokoju
Wspólnego Vaila.
– Wielka Morgano, nie mam pojęcia, z jakiej on jest planety, ale trzeba powiedzieć, że jak na Człowiekaktóry-
nie-wie-co-to-aluzja, zaczyna robić postępy. W takim tempie, gdzieś za jakieś dwadzieścia, może
trzydzieści lat, zorientuje się, że ludzie za nim szaleją. – Branwen wyprostowała się w fotelu i sięgnęła po
przyniesiony przez Fionę kubek.
– Ale nie powiesz, że nie jest kochany i uroczy – stwierdziła przyjaciółka, spinając jasne włosy.
– Chciałaś chyba powiedzieć naiwny – Branwen napiła się kawy. – Pierwszy raz spotkałam tak ufną i
przekonaną o dobroduszności innych osobę. Jestem pewna, że ten facet nie jest prawdziwy. Inna możliwość
nie wchodzi w grę.
– Może, ale i tak jest świetny. Wybaczył mi nawet to całe zdarzenie z eliksirem. Jak go tu nie uwielbiać?
Branwen spojrzała ponownie na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Eliot. Nie chodziło nawet o to, że Vail
wydawał się milszą i ładniejszą kopią Snape’a, ale w niektórych sprawach wykazywał dziecięcą wprost
prostoduszność. Było to w jego wykonaniu tak ujmujące, że nie trudno było się dziwić, że wszyscy tak go
lubili. Malvern miała tylko nadzieję – że świat choć ten jeden raz okaże się mniej wredny, niż zazwyczaj i
pozwoli zachować mu to niewinne usposobienie.
# # #
Ostatnie tygodnie przed egzaminami były chyba najbardziej pracowitym i nerwowym okresem całego całym
roku. Nie było osoby, która nie patrzyłaby z rosnącym przerażeniem na stosy książek i notatek, które z
każdym dniem wydawały się jeszcze wyższe, a wiedza, którą zawierały, zupełnie nie chciała się dać
zapamiętać.
Ostatecznie jednak, z całą pewnością za sprawą miłosierdzia sił wyższych, egzaminy się skończyły, dzięki
czemu uczniowie siódmego roku mieli cały wolny tydzień do ich wyjazdu z Hogwartu. W konsekwencji ogólna
euforia sprawiała, że świętowano niemal na okrągło, jak gdyby w ten sposób próbowano nadrobić czas, jaki
poświęcono na naukę. Branwen i Rufus również korzystali z tych wolnych dni, choć zupełnie inaczej niż mieli
to w zwyczaju Ślizgoni czy Gryfoni.
– ... ogólnie cała ta sytuacja z Potterem i Ministerstwem jest dla mnie wyjątkowo tajemnicza – stwierdził
Wells. – Ale jest chociaż jeden plus – wrócił Dumbledore. Szkoda, że dopiero teraz, ale lepiej późno niż
wcale.
– Żałuj, że nie widziałeś tych tłumów, jak pojawił się dyrektor. Przez chwilę miałam wrażenie, że na rękach
zaniosą go do jego gabinetu. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Akurat przygotowałem eliksir na kaca i nie chciałem go zostawić. W ostatniej fazie jest dość niestabilny.
– Fiona dalej kontynuuje swoją działalność? – spytała Branwen, skręcając w następny korytarz.
– Tak, i swoją drogą jestem szczerze zdziwiony – w jego głosie pojawiła się nutka uznania. – Naprawdę nie
spodziewałem się po niej takiej przedsiębiorczości. Wczoraj osobiście widziałem, jak jakiś Gryfon prawie na
kolanach błagał ją o trochę eliksiru.
Branwen roześmiała się perliście.
– Wierz mi, ona jest troskliwa i kochana, ale jeśli chodzi interesy to niejeden Ślizgon nie ma co się z nią
mierzyć. Pewnie gdyby nie miała takiego miękkiego serca, to przekonałaby cię do wydania ostatniego knuta,
a ty byłbyś święcie przekonany, że sam tego chciałeś.
Rufus parsknął śmiechem, a Branwen, która odwróciła się w jego stronę, nie zauważyła wychodzącej zza
zakrętu osoby i wpadła wprost na nią.
– Malvern – warknął z niezadowoleniem dobrze znany jej głos.
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na twarzy dziewczyny, znikł, nie pozostawiając choćby
najmniejszego śladu, że w ogóle tam był.
– Dzień dobry, profesorze Snape – odparła z lodowatą grzecznością i najwyraźniej miała ochotę odejść, ale
nagle dostrzegała niewielką postać opiekuna Ravenclawu, który wyłonił się zza szerokich, czarnych szat
Mistrza Eliksirów.
– Profesor Flitwick. – Było widać, że dziewczyna naprawdę cieszy się z tego spotkania.
– Branwen, Rufus, dobrze, że was widzę. Właśnie rozmawiałem z profesorem Snape’em o tegorocznych
egzaminach końcowych. Muszę powiedzieć, że jestem z was wyjątkowo zadowolony, zwłaszcza z ciebie,
Branwen. Pani Thompson była pod wrażeniem twojego antidotum. Byłbym naprawdę zdziwiony, gdybyś
uzyskała niższą ocenę niż Wybitny.
– Dziękuję, panie profesorze, ale to nie tylko moja zasługa – powiedziała spokojnie, spoglądając na Snape’a,
a w jej szarych oczach zamigotały figlarne iskry. – Rufus jest wspaniałym nauczycielem i bez jego pomocy
nie poszłoby mi tak dobrze.
Branwen bez trudu zauważyła, jak Severus zmrużył oczy i wykrzywił wargi, zaś Wells z zakłopotaniem lekko
się zarumienił.
– Nikt w to nie wątpi, Malvern. Twoje umiejętności z zakresu eliksirów opierają się albo na litościwej pomocy
innych, albo wrzucaniu składników na chybił-trafił, co potrafi każdy idiota i modleniu się, żeby eliksir sam
zadziałał – odparł Mistrz Eliksirów.
– Zacznę się więc modlić częściej, skoro daje to takie pozytywne rezultaty. Może szkołę opuszczą te
koszmarne osoby, które zatruwają innym życie – odparła niewinnie, przypatrując się swoim dłoniom.
– W takim razie, Malvern ty opuścisz ją jako pierwsza – warknął z niezadowoleniem.
– Nie sądzę, panie profesorze. Moje umiejętności w dręczeniu innych nie osiągnęły tak wysokiego poziomu.
– Och, jak już późno – wtrącił nagle profesor Flitwick, przeczuwając, że ta już i tak zbyt ostra rozmowa za
chwilę zejdzie na jeszcze niebezpieczniejsze tory. – Myślę, że dobrze będzie jeżeli pójdziecie na obiad –
zwrócił się do Rufusa i Branwen. – Nie chcielibyście się przecież spóźniać, prawda? No idźcie, idźcie –
pośpieszył ich.
Obydwoje Krukonów skłoniło się uprzejmie, choć w przypadku Malvern było widać, że ta grzeczność była
raczej przesadna, i ruszyło w stronę Wielkiej Sali.
– Dość odważna rozmowa – stwierdził Rufus, kiedy oddalili się na tyle, by nauczyciele nie mogli ich słyszeć.
– Mam szczerze dość pokornego zwieszania głowy i wysłuchiwania jego złośliwości. Godziłam się na to, bo
nie miałam wyboru, ale teraz, kiedy jest już po testach, nie mam zamiaru więcej tego znosić.
– Jeszcze trochę i nie będziesz musiała – odparł. – Zresztą nie sądzę, żeby Snape próbował cię niepokoić. Od
powrotu Dumbledore’a i odejścia Umbridge jest takie zamieszanie, że praktycznie nikt nie ma na nic czasu.
– On może mnie nie nękać, ale nikt nie powiedział, że ja nie będę tego robić – wykrzywiła się.
– Co planujesz? – zapytał zaciekawiony.
– Zobaczysz – odsunęła niecierpliwie kosmyk, który spadł jej na twarz. – Jeżeli ten drań sądzi, że po prostu
tak to zostawię, to grubo się myli. – Wells bez trudu mógł dostrzec to stanowcze spojrzenie, świadczące o jej
determinacji i nieustępliwości i po prostu nie mógł się nie uśmiechnąć.
# # #
Hogwart, jak wszyscy doskonale wiedzieli, był bardzo specyficznym miejscem. Na przykład stan ogólnego
spokoju, był tutaj tak rzadki, że niemal niespotykany. Można by pokusić się nawet o stwierdzenie, że dzień,
kiedy w jakiejś części zamku nic gwałtownie nie wybuchało, rzadka, egzotyczna roślina nie próbowała nikogo
zeżreć, ani nie dochodziło do regularnych starć pomiędzy uczniami, był dniem straconym.
Pod względem umiejętności doprowadzania wszystkiego do stanu totalnego chaosu przewodzili Gryfoni,
którzy najwyraźniej wzięli sobie za punkt honoru złamanie jak największej ilości punktów szkolnego
regulaminu. Tuż za nimi plasowali się Ślizgoni, którzy z prawdziwym rozmachem potrafili pokazać, że
zadzieranie z nimi może kończyć się dla danego delikwenta bardzo, bardzo boleśnie. Trzecie miejsce w tym
przedziwnym rankingu zajmowali Puchoni, którzy, wyjątkowo zadowoleni ze swojej opinii ciamajd, korzystali
z niej ile tylko się dało, zupełnie nie obawiając się, że komukolwiek przyjdzie do głowy, że za daną awanturą
mogą stać kochane Puchoniątka. Jedynie Krukoni pozostawali poza wszelkimi podejrzeniami, ponieważ każdy
szanujący się Krukon doskonale wiedział, że w życiu są ważniejsze rzeczy, niż jakieś niegodne ich uwagi
wygłupy, a wroga można pokonać inaczej, choćby pokazując jego całkowitą niekompetencję. Lub, gdy jest
taka konieczność, używając bardziej wysublimowanych i wyrafinowanych sposobów.
Każdy uczeń zmierzający do Wielkiej Sali, zwalniał tuż przed jej wejściem i w konsekwencji przystawał, by z
niemałym zainteresowaniem przyglądać się dwójce, jeśli można to tak nazwać, rozmawiających ze sobą
osób.
– Panie profesorze, wystarczy, że pan tylko zechce... – zaczęła usłużnie Humbelina, praktycznie czepiając się
czarnej szaty.
– Nie interesują mnie te brednie – powiedział lodowato Snape – i radzę ci natychmiast puścić moją szatę.
– Ale panie profesorze, ja tylko chcę pomóc… wiem, jak pan ciężko pracuje… – nie dawała za wygraną
dziewczyna, wlepiając w niego rozmarzony wzrok.
Rufus, Branwen i Fiona opierając się wygodnie o parapet, przyglądali się Mistrzowi Eliksirów, który nieudolnie
próbował pozbyć się namolnej nastolatki.
– Da jej szlaban – zawyrokowała Fiona, widząc jak dziewczyna prawie przylgnęła do Severusa.
– Mam nadzieję – powiedziała z nieukrywaną satysfakcją Branwen. – Wyobrażacie sobie: Wieczór, nikogo na
korytarzach, a oni sami w pustym lochu… Już widzę minę Snape’a, jak zacznie się do niego lepić.
– Jak ci się to udało? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Rufus.
– Cóż, zrobiłam mały, dobry uczynek – figlarne ogniki pojawiły się w jej spojrzeniu. – Wystarczyło szepnąć w
odpowiedniej osobie, że Snape jest ostatnio bardzo przepracowany i koniecznie poszukuje pomocy. Byłam w
tej sprawie nawet u dyrektora i bardzo spodobała mu się koncepcja pomocnika, który odciążyłby go z części
obowiązków.
– To było naprawdę wredne – stwierdziła Fiona, nie odrywając wzroku od Humbeliny, która przekonywała
profesora o swoim zaangażowaniu i oddaniu, prawie obejmując kolana Severusa.
– Pomyślałam, że zostawię mu jakąś pamiątkę, żeby się za mną nie tęsknił – uśmiech Branwen był naprawdę
demoniczny, gdy patrzyła jak Anne Smith, usilnie go trzymając, chce wymóc od niego zgodę, by była jego
asystentką. – Mam nadzieję, że przez ten rok zanim skończy szkołę, Humbelina będzie go dręczyć tak samo,
jak on dręczył mnie.
– Z tego co widzę, jest to bardzo możliwe – stwierdził Rufus, przyglądając się, jak Snape próbuje zmusić
Anne, by go puściła.
Nagle Mistrz Eliksirów, który rozglądał się wokół, najprawdopodobniej w poszukiwaniu kogoś, kto uwolniłby
go od natrętnej, nie dającej się niczym zrazić, Puchonki, dostrzegł Malvern. Patrzyli na siebie przez sekundę
lub dwie, po czym dziewczyna skłoniła się dwornie, jak po doskonale wykonam przedstawieniu i uśmiechała
się triumfalnie. Nadszedł czas wyrównania rachunków
# # #
Pociąg powoli ruszył ze stacji w Hogsmeade, a Branwen jeszcze raz spojrzała przez okno swojego przedziału
na imponujący i okazały zamek, górujący nad miasteczkiem. Jakaś jej część nie mogła uwierzyć, że widzi go
już po raz ostatni. Od tej pory miała być już w nim tylko gościem. Oprócz niewyobrażalnego szczęścia, że
wreszcie uwolniła się od Hogwartu i wszystkich związanych z nim nieprzyjemności, ze Snape’em na czele,
pojawiło się przygnębienie. Mimo wszystko przywykła do tego miejsca, do tych smukłych wież, strzelistych
okien i niesamowitej atmosfery, która wyzierała z każdego kąta.
– Szkoda, że wyjeżdżamy – powiedziała siedząca obok niej Fiona. – Będę tęsknić.
– Za czym? – zapytała Branwen, podnosząc z zaciekawieniem brew. – Za Ślizgonami i lekcjami eliksirów?
– Nie, raczej za tym, że w Hogwarcie wszystko było tak poukładane i jasne – odparła melancholijnie, patrząc
na zamek.
Branwen musiała się z nią w duchu zgodzić. Tutaj człowiek doskonale wiedział, czego może się spodziewać,
w przeciwieństwie do świata, który znajdował się za murami szkoły.
– No cóż, jak tak bardzo masz ochotę zostać, to zawsze możesz poprosić o to Snape’a. On na pewno bardzo
się ucieszy z takiej możliwości – powiedziała Branwen.
– Pewnie przy najbliższej okazji zepchnąłby mnie z Wieży Astronomicznej – stwierdziła rozbawiona.
– W moim przypadku nie byłby aż tak litościwy. Podejrzewam, że bardziej by mu odpowiadało, gdyby mnie
otruł jednym z tych jego tajemniczych eliksirów i patrzył jak wiję się i jęczę w agonii.
Fiona roześmiała się, a w spojrzeniu Malvern pojawiły się iskierki zadowolenia.
– Co i komu bardziej by odpowiadało? – zapytał, wchodzący do przedziału Rufus.
– Zamordowanie i rozczłonkowanie mnie przez Snape’a, a reszty rzucenie testralom na pożarcie –
odpowiedziała Branwen, patrząc jak odkłada bagaże i siada naprzeciwko nich.
– Zawsze sądziłem, że woli doprowadzać swoją ofiarę do takiego stanu, że sama usuwa mu się z drogi.
– Jeszcze lepsze rozwiązanie – wykrzywiła się Malvern. – Ten drań nawet sposoby pozbywania się innych
wybiera takie, żeby nie musiał się przemęczać. Rozdaje te wszystkie szlabany tylko po to, żeby uczniowie
odwalali za niego brudną robotę, a on pewnie czyta w tym czasie czyta „Proroka” i pije Ognistą.
Drzwi do przedziału otworzyły się ponownie, ukazując Vaila.
– Przepraszam, czy mógłbym się przysiąść? Wszędzie jest zajęte. Marietta zaproponowała mi co prawda,
żebym zajął miejsce Cho, ale coś takiego byłoby raczej nieodpowiednie.
– Jasne, Vail, siadaj – odparła Fiona.
– Skoro już o Snape’ie mowa, to dzisiaj wydawał się być czymś mocno rozdrażniony – powiedział Rufus,
wyciągając pudełko z czekoladowymi żabami.
– Pewnie Humbelina, która została wysłana, by pomóc w przygotowaniu potrzebnych eliksirów leczniczych
miała na to jakiś wpływ – dodała po chwili ze słodyczą, wydymając wargi. – Powinien się cieszyć, już udało
mu się zdobyć jedną fankę i nie musiał jej niczym otumaniać.
Wells parsknął śmiechem, przez co jedna z żab wymknęła się z jego rąk w poszukiwaniu wolności. Zbyt
daleko nie uciekła, bo Branwen prawie natychmiast ją złapała.
– Proszę – uśmiechnęła się przyjaźnie, podając chłopakowi czekoladkę.
Ostrożnie wziął wyrywającą się i wijącą żabę, dotykając dłoni Branwen dłużej i czulej, niż było to konieczne.
Nagle dało się słyszeć jakiś hałas i zgiełk na korytarzu, a następnie zapadła głucha cisza.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Malvern, nie zauważając, jak Rufus w popłochu cofa ręce, jak
gdyby właśnie zrobił coś bardzo niestosownego.
Fiona otworzyła drzwi i wychyliła się zaciekawiona.
– Jakieś trzy rozciapciane ślimaki tutaj leżą. A jeden z nich ma blond włosy i wygląda prawie jak Malfoy –
stwierdziła, przyglądając im się uważnie.
– Zostaw tę trójkę. Nie należy im przeszkadzać, kiedy przemieniają się by wrócić do swojej naturalnej,
oślizgłej postaci – powiedziała, a tymczasem jej przyjaciółka zakończyła oglądanie ślimakopodobnych
obiektów i wróciła na miejsce.
– Oto kolejny powód, dla którego absolutnie nie będę tęsknić za Hogwartem, i który sprawia, że z chęcią go
opuszczam – dodała jeszcze Branwen
– Rufus, a ty będziesz za czymś tęsknił? – zapytała nagle Fiona
– Za paroma rzeczami i osobami na pewno – powiedział, patrząc ukradkiem na szukającą czegoś w swojej
torbie Malvern.
– Ja za profesorem Flitwickiem, był wspaniałym nauczycielem – powiedział, nie udzielający się do tej pory w
rozmowie, Vail.
– I nawet nie gniewał się na mnie, jak przez przypadek spopieliłam mu biurko – rzuciła Fiona.
– O ile pamiętam, był w zbyt głębokim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć – odpowiedział Rufus.
– Nie wiem czemu narzekasz, za przywrócenie biurka do poprzedniego stanu, dostałeś „wybitny” z testu –
uśmiechnęła się do niego przekornie Brawnen.
– Tylko „powyżej oczekiwań”, bo nie przypadł mu do gustu wzorek roztańczonych królików – odparł, z
zadowoleniem patrząc, jak dziewczyna śmieje się perliście.
– Nie, one się podobały – wtrącił się Vail – tylko, że te króliki... one się tak razem...
– No wyduś to w końcu – nakazała Brawnen. – Powiedz, że króliki i salsa to nie najlepsze połączenie. – Z
trudem kryła uśmiech.
– Tak, zdecydowanie lepszy jest sos majonezowy – stwierdziła Fiona.
– Sos majonezowy?! Ależ sos majonezowy absolutnie nie pasuje – odparł z oburzeniem Eliot. – To musi być
coś o mocniejszym w smaku...
– Dobra, dobra Vail, odpuść nam wykład z przyrządzania kicających futerkowców, bo już prawie jesteśmy i
trzeba się zbierać – powiedziała Branwen, patrząc za okno.
Chwilę im zajęło poskładanie wszystkich rzeczy, a następnie, kiedy już pociąg się zatrzymał, wytaszczenie
pakunków na zewnątrz.
Rufus rozejrzał się w wokół, ale tłumy oblegające peron dziewięć i trzy czwarte, znacznie ograniczały mu
widoczność.
Vail, kiedy tylko postawił stopę na ziemi, został natychmiast odciągnięty przez jakąś Gryfonkę, która
koniecznie musiała z nim jeszcze porozmawiać, a Fiona w tym czasie ruszyła rozejrzeć się i poszukać kogoś,
kto miałby ich odebrać z dworca. W konsekwencji Malvern i Wells zostali sami.
Branwen usiadła na swoim kufrze i podparła dłonią głowę.
– Jakie to dziwne, że to już koniec.
Wells odwrócił się w jej stronę i spojrzał w jej szare jak jesienne chmury oczy.
– Czemu koniec? – wydusił z siebie, czując, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby odwrócić od nich wzroku.
– A nie? Za chwilę wrócimy do domu i trzeba będzie zająć się naszym dorosłym życiem wraz ze wszystkimi
jego konsekwencjami. Mało ciekawa perspektywa. Zwłaszcza teraz.
Wstała i jak doskonale to sobie uświadomił, znalazła się niecałe dwa kroki od niego.
– Branwen...
– Tak?
– Ja chciałem… chciałem…
– Co takiego? – zapytała zaciekawiona, widząc jak intensywnie się jej przygląda.
Rufus czuł, jakby wewnątrz rozdarty był na dwie połowy. Jedna z nich krzyczała na niego, żeby coś wreszcie
zrobił, bo zaraz straci niepowtarzalną okazję, by powiedzieć o tym wszystkim, co do niej czuje. Że jeśli w
końcu to z siebie wydusi i jeśli Branwen odpowie na jego uczucia, będzie najszczęśliwszym facetem pod
słońcem. Ale była też druga połowa i ona zadawała tylko jedno pytanie: „A co jeśli tak się nie stanie?”. I
najgorsze było to, że on doskonale znał odpowiedź. Teraz, kiedy Branwen patrzyła na niego z tym ciepłem,
które kiedyś zarezerwowane było tylko dla Fiony, aż za dobrze pamiętał tamten chłód, dystans, a nawet jej
niechęć i wiedział, że niewiele trzeba, by to wróciło. Nie mógł do tego dopuścić. Nigdy by sobie tego nie
wybaczył, gdyby do tego doszło. Wolał już, żeby wszystko skręcało mu się w środku, wolał bezradnie błądzić
za nią wzrokiem, niż przez kretyński ruch zerwać tę nić porozumienia, która nawiązała się między nimi, w
trakcie tych kilku miesięcy.
– Ja chciałem… zapytać się czy spotkamy się w wakacje – zapytał lekko schrypniętym głosem.
– Oczywiście – odparła Malvern. – Zresztą znając życie bardzo szybko, bo moja ciotka z pewnością zmusi
mnie, żebym przyszła na najbliższe przyjęcie dobroczynne, na którym na pewno się zobaczymy.
W tym momencie podeszła do nich Fiona wraz z Vailem.
– Branwen, czekają już na ciebie – powiedziała Walton.
– No tak, muszę iść – stwierdziła, niezbyt zadowolona z tego faktu i odwróciła się do przyjaciółki. – Zachowuj
się rozsądnie, nie rób żadnych głupot i pisz jak najczęściej – nakazała, ściskając ją serdecznie. – A ty nie łam
serca zbyt wielu osobom – powiedziała w stronę Eliota.
– Łamać serce? Ale czemu ktoś miałby mi zrobić coś takiego? – zapytał zdezorientowany Vail, chłopak, za
którym szalała połowa szkoły, tworząc najbardziej szalone plany jak go uwieść, i który zupełnie nie zdawał
sobie z tego sprawy.
Gdy Fiona w oględnych słowach próbowała mu to wyjaśnić, Branwen podeszła do Rufusa.
– Cieszę się, że cię poznałam – powiedziała, po czym objęła go z niespodziewaną wylewnością, jak starego,
bardzo bliskiego przyjaciela. Przez sekundę sycił się jej bliskością, zanim się nie odsunęła. – No, idę w końcu,
bo pewnie się już o mnie niecierpliwią. Do zobaczenia – rzuciła jeszcze i szybko ruszyła w stronę pani
Malvern.
Rufus odprowadził ją wzrokiem i dopiero kiedy znikła, odwrócił się do Fiony i Vaila.
– Jesteśmy trochę za wcześnie i jeszcze nikt nie przyjechał nas odebrać. Będziemy musieli chwilę tutaj
posiedzieć – powiedziała Walton.
– Nie szkodzi – odparł, patrząc na barierkę, za którą chwilę wcześniej zniknęła Branwen. – Mogę zaczekać.
KONIEC