Jod
Musimy porozmawiać
Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda.
W. Shakespeare
Kochać kogoś, to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych.
F. Mauriac
I
Gdyby ktokolwiek poprosił Branwen, by zrobiła ranking najgorszych stwierdzeń, jakie
zdarzyło się jej słyszeć, to z pewnością „Musimy porozmawiać” zajmowałoby naprawdę
wysoką lokatę. Mogłoby zostać pobite jedynie przez „Zobaczymy, co ma do powiedzenia
na ten temat panna Malvern” w wykonaniu profesora Snape’a.
„Musimy porozmawiać” miało coś, czego Branwen szczerze nie znosiła – zapowiedź
kłopotów. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby po tym stwierdzeniu ktoś dawał jej tysiąc
galeonów, mówił, że dostała same „W” na egzaminach, czy proponował podróż dookoła
świata. Nie, ta wypowiedź była zarezerwowana tylko na te okazje, gdy zdarzyło się, lub
miało się zdarzyć, coś nieprzyjemnego. Wtedy wyskakiwało jak diabeł z pudełka,
niszcząc ten ukochany i jakże rzadki w Hogwarcie spokój.
– Branwen… – zaczęła niska, jasnowłosa dziewczyna o błękitnym spojrzeniu małego
szczeniaka.
– Tak, Fiono? – odparła, nie podnosząc nawet głowy znad książki do zielarstwa.
– Wiesz… myślę, że… chyba musimy porozmawiać.
Branwen natychmiast spojrzała na przyjaciółkę. Fiona była czymś bardzo zaniepokojona,
bo przygryzała nerwowo kciuk i miała wyraz twarzy, który wskazywał, że zdarzyła się
jakaś tragedia.
– Coś się stało? – zapytała, choć w głębi duszy już znała odpowiedź.
– Lepiej jak ci pokażę.
# # #
Branwen ze skupieniem lustrowała wnętrze Wielkiej Sali i wszystkich w niej siedzących.
W końcu jej spojrzenie zatrzymało się na jednej osobie, którą obserwowała przez
dłuższą chwilę.
– Co mu zrobiłaś? – zapytała rzeczowo Fionę.
– Chciałam tylko, żeby zwrócił na mnie uwagę. Naprawdę nie sądziłam, że tak to się
skończy. – Nerwowo obgryzała paznokcie.
– Rzuciłaś na niego jakiś urok? – Nie ustępowała Branwen.
– Z urokiem nie byłoby szans, jest na to za dobry i od razu by się zorientował. Na
początku chciałam podać mu amortencję, ale znikąd nie mogłam jej dostać, a sama
wolałam jej nie robić, bo jeszcze bym go otruła. Wiesz, jaka jestem z eliksirów, zawsze
coś skopię. W końcu dostałam napój miłosny od Weasleyów. Mówili, że to jakiś ich
specjalny środek – westchnęła ciężko
Branwen spojrzała na Fionę, jakby ta nagle przemieniła się w kosmitę, albo coś równie
dziwnego.
– Napój miłosny od Weasleyów! – Pociągnęła ją za szatę na korytarz. – Czyś ty oszalała?!
W sierpniu skończyłaś siedemnaście lat, a rozsądku masz tyle, jakbyś miała dwa!
– Przepraszam – jęknęła żałośnie. – Nie wiem, co mnie naszło. Chciałam tylko, żeby
zwrócił na mnie uwagę. – Widać było, że za chwilę się rozpłacze.
Wzburzona Branwen próbowała się skoncentrować. Wyjrzała jeszcze raz przez drzwi, by
przyjrzeć się „ofierze” Fiony. Mężczyzna ewidentnie był pod wpływem jakiegoś
świństwa, bo tylko to mogło tłumaczyć błogi uśmiech na jego bladej twarzy i
rozmarzone, czarne oczy. Miała wrażenie, że przy każdym łyku kawy, drży mu lekko
ręka, jak gdyby z trudem powstrzymywał kłębiące się w nim emocje.
Branwen bała się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby obiekt jego uczuć wszedł
właśnie na salę. Jednego była pewna, nikt nie zapomniałby tego dnia, a już w
szczególności Snape. To byłaby jego całkowita kompromitacja.
– Fiona, dlaczego nie możesz wybierać sobie bardziej osiągalnych miłości? – Branwen
westchnęła ciężko i ruszyła w kierunku Pokoju Wspólnego Krukonów.
# # #
O tym, że Fiona jest zadurzona, Branwen wiedziała już od dawna. Przyjaciółka osobiście
jej to wyznała, kiedy siedziały na błoniach w ciepłych promieniach wrześniowego słońca.
Branwen, w cieniu jednego z klombów, przeglądała notatki do astronomii, a stojąca nad
nią Fiona podskakiwała, chcąc zerwać jak najwięcej żółtych i czerwonych liści. W końcu,
zadowolona ze swojego „bukietu”, usiadła obok Branwen.
– Zakochałam się – powiedziała, patrząc na swoje dłonie.
Malvern spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Jej przyjaciółce zdarzało się czasem
wyolbrzymiać zwykłe zauroczenie do przesadnych rozmiarów – najwyraźniej tak było i
teraz.
– On jest taki niesamowity. Nigdy nie spotkałam takiego człowieka. – Fiona zaczęła
zatapiać się w marzeniach. – Ma takie przenikliwe, czarne oczy. Patrzy na ciebie i
czujesz, że on wie o tobie wszystko. A jego dłonie są takie piękne. I jeszcze ta czerń, w
której chodzi. To tak do niego pasuje… – westchnęła z rozmarzeniem.
Branwen, przysłuchująca się uważnie słowom Fiony, patrzyła na nią z coraz większym
niepokojem. Obraz, który podsuwała jej wyobraźnia, był nie tyle niewiarygodny, co
niedorzeczny. Zupełnie nie mieściło jej się w głowie, jak Fiona Walton, Puchonka z krwi i
kości, maskotka Hufflepuffu, przypominająca małego, słodkiego kotka mogła zakochać
się w tym… potworze. Może i była lekkomyślna, ale nie głupia. Branwen nie wiedziała,
co mogło sprawić, że przyjaciółka poczuła coś do tego przerośniętego nietoperza, tego
sadystycznego socjopaty, który szampon widział chyba jedynie na obrazku.
– Fiona… – przełknęła z trudem ślinę, czując, że zasycha jej w gardle. – Czy ty masz na
myśli… profesora Snape’a?
Dziewczyna drgnęła i ze zdziwieniem spojrzała na Malvern.
– Jakiego Snape’a? – Była wyraźnie zaskoczona. – Przecież ja mówię o Vailu Eliocie.
Branwen głęboko odetchnęła i uświadomiła sobie, że czekając na odpowiedź, wstrzymała
oddech. Ulga, jaką odczuła, sprawiła, że dopiero po chwili dotarła do niej inna
niepokojąca myśl: „Kim jest ten Vail Eliot?” Gdzieś to nazwisko już spotkała, ale gdzie?
Ignorując rozmarzoną Fionę, próbowała przyporządkować odpowiednią twarz do
nazwiska. Wiedziała, że już na wstępie może skreślić Ślizgonów. Fiona ich strasznie nie
znosiła, a Księcia Slytherinu, Dracona Malfoya, nazywała kiedyś „cholernym,
narcyzowatym dupkiem” i Branwen musiała przyznać, że było to stwierdzenie dosadne,
ale słuszne.
Gryffindor też raczej nie wchodził w grę. Co prawda Puchoni jako tako tolerowali
Gryfonów, ale Fiona raz czy dwa ostro skrytykowała ich tendencje do szaleńczej
brawury. Branwen nie mogła się kłócić. Już na pierwszym roku stwierdziła, że Tiara
Przydziału wybiera uczniów do domu Godryka nie tylko ze względu na ilość ich odwagi,
ale również szczęścia. Ci, którzy posiadali mało szczęścia, byli odważni tylko raz, bo
później mieli problemy ze spełnieniem pewnych koniecznych warunków do dalszych
wiekopomnych czynów przez brak rąk czy nóg.
„No dobrze” – pomyślała – „W takim razie pozostali już tylko Krukoni i Puchoni” -
Zastanowiła się chwilę. Z całej plejady twarzy wyłoniła się wreszcie ta poszukiwana.
Rzeczywiście opis się zgadzał, choć Eliota w żaden sposób nie dało się porównać do
Snape’a. Vail co prawda miał czarne, sięgające ramion włosy, jednak bardzo o nie dbał i
zazwyczaj spinał, żeby nie przeszkadzały mu w czytaniu. Ciemne, przenikliwe oczy
bardzo przypominały oczy Severusa, ale nie było w nich tego charakterystycznego dla
Mistrza Eliksirów chłodu. Obydwaj byli bladzi i chodzili w czerni, ale Snape miał cerę
ziemistą i niezdrową, a Vail był po prostu blady.
Branwen nie zdziwiła się, że Eliot zwrócił uwagę Fiony. Można było powiedzieć o nim
naprawdę wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest brzydki. Co ciekawe wydawało się,
że on wcale nie zdaje sobie z sprawy, że może podobać się kobietom. Albo mężczyznom
- w zależności od preferencji. Sam również wydawał się mało zainteresowany zarówno
jedną jak i drugą płcią. Zawsze pochłaniały go jakieś inne zajęcia. To trzeba było
nauczyć się do testu z transmutacji, to wesprzeć drużynę Krukonów po koszmarnym
meczu z Gryfonami, to odpisać na listy od rodziny, to przeczytać jakąś ważną książkę na
numerologię… I tak bez końca.
Dziewczyny i kilku chłopców o odmiennych upodobaniach, po pogodzeniu się ze śmiercią
Cedrica, uznało Vaila za jego następcę i dostawało powoli histerii, że nie zwraca uwagi
na ich zabiegi i aluzje.
– Fiona. – Branwen pociągnęła ją za szatę, wyrywając w ten sposób z zamyślenia. –
Rozumiem, że ci się podoba, ale czy ty podobasz się jemu?
Dziewczyna zamyśliła się, przymrużając duże, błękitne oczy.
– Zrobię wszystko, co się da, żeby się we mnie zakochał.
– Mam tylko nadzieję, że nie skończy się na kłopotach i nikogo nie trzeba będzie ratować
– zażartowała Malvern.
Ponad trzy miesiące później pożałowała, że nie ugryzła się wtedy w język.
II
W Pokoju Wspólnym Krukonów Branwen i Fiona próbowały wymyślić jakiś plan działania.
Wszyscy przezornie trzymali się z dala od zajmowanej przez nie kanapy. Krukoni
doskonale znali Branwen i wiedzieli, że ta siódmoroczna o szarym spojrzeniu i czarnych,
zaplecionych w warkocz włosach zgotuje im piekło na ziemi, jeżeli będę przeszkadzać
jej w jakiejś ważnej rozmowie lub, chroń Merlinie, w trakcie uczenia się do jakiegoś
testu. W takiej sytuacji najbezpieczniej było utrzymywać się w pewnej odległości, co
gwarantowało spokojne przeżycie do następnego dnia.
Istniały tylko dwie osoby, które nie przestrzegały tej zasady bezpieczeństwa. Pierwszą z
nich była Fiona Walton, Puchonka z usposobieniem pluszowego misia, której udało się
podbić serca wszystkich Krukonów, tak, że bez oporów wpuszczali ją do ich Pokoju
Wspólnego, a czasem nawet podawali aktualne hasło, by mogła wejść sama, bez
czekania przed wejściem. Drugą osobą był Rufus Wells, jeszcze większy niż Branwen mól
książkowy, któremu naprawdę bez znaczenia było, gdzie siedzi podczas czytania, byleby
było w miarę cicho i nie świecono mu po oczach.
– Opowiedz mi, jak podałaś Vailowi eliksir – poprosiła Malvern.
– Mówiłam już ze sto razy – jęknęła Fiona.
– No to opowiedz sto pierwszy. To ważne. – Branwen zmarszczyła szerokie czoło, co było
oznaką zniecierpliwienia. Fiona wolała się nie sprzeciwiać, zwłaszcza, że przyjaciółka
była zdenerwowana.
– Wstałam dzisiaj wcześnie, bo chciałam pouczyć się na zielarstwo. Poszłam do Wielkiej
Sali, żeby się czegoś napić, a w środku, oprócz paru Gryfonów i Krukonów, w tym Vaila,
nie było nikogo. No to przysiadłam się do niego, że niby chcę napić się kawy, bo akurat
obok niego stał pełen dzbanek. Pogadaliśmy chwilę. Później on zaczął przeglądać notatki
z obrony przed czarną magią, a ja miałam już wyciągnąć zielarstwo, gdy przypomniałam
sobie o tym eliksirze miłosnym, co go dostałam od Weasleyów. Pomyślałam, że drugiej
takiej okazji pewnie nie będzie i kiedy nie patrzył, dolałam mu mikstury do kubka.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że gdy tylko Vail wypił kawę, do Sali, nie wiadomo
dlaczego, wpadł Snape i ludzie, zupełnie zdziwieni, odwrócili się w jego stronę. No a
potem było już za późno...
– Vail rzucił się na Snape’a? – spytała Branwen.
– Nie. Siedział otępiały i nie słyszał nawet, co do niego mówiłam. Natomiast Snape
powiedział tylko coś Ślizgonom i zniknął. I muszę ci powiedzieć, że dobrze się stało, bo
jak tylko wyszedł, Vail się ocknął i chciał pobiec za nim.
– A co zrobiłaś z resztą eliksiru?
– Jak wstałam, żeby go zatrzymać, upadła mi butelka i stłukła się. Nie pomyślałam
wtedy, żeby pozbierać resztki.
Branwen skrzywiła się z niezadowoleniem. Na początku miała nadzieję, że eliksir był
zwykła amortencją, ewentualnie czymś wzmocnioną, ale Eliot w ogóle nie zareagował na
antidotum. Doszło wręcz do chwilowego pogorszenia jego stanu. Dziewczynę wciąż
pobolewała głowa od tych jego jęków i zapewnień o miłości do Snape’a.
Sytuacja była tym trudniejsza, że nie mając fiolki nie mogła określić, co Fiona podała
Vailowi ani jak długo to coś będzie działać. W najgorszym wypadku objawy mogły nie
ustępować tygodniami. Już sobie wyobrażała, jakich głupot mógł narobić przez ten czas i
jakie mogły być tego konsekwencje. Szlabany były drobnostką przy usunięciu ze szkoły.
Gdyby nawet zorientowano się, że jest pod wpływem mikstury, to pewnie Fiona
zostałaby wyrzucona za testowanie niezidentyfikowanych eliksirów na uczniach. A jeżeli
nie byłby to bezpośredni powód usunięcia Walton, to zsumowałby się z innymi jej
potknięciami oraz wpadkami i ostatecznie dał podobny skutek. Było to teraz, w czasach
Dolores Umbridge, Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, praktycznie pewne.
W najlepszym wypadku i Vail, i Fiona zostaliby w szkole, ale za to z pałającym chęcią
zemsty Snape’em - człowiekiem, który nawet bez tego doprowadzał ludzi na skraj
załamania nerwowego.
Malvern przez jakiś czas rozważała, czy nie powiadomić o wszystkim profesora Flitwicka
albo innego nauczyciela, ale ostatecznie zrezygnowała. I tak wszyscy wcześniej czy
później poszliby prosić o pomoc Snape’a, a ten z pewnością wykorzystałby to do
pastwienia się nad Walton.
Sytuacja wydawała się być beznadziejna.
Pewnie gdyby chodziło o kogoś innego Branwen dawno by zrezygnowała, ale zrozpaczona
i załamana Fiona była jej najlepszą przyjaciółką i wyglądała tak żałośnie, że od razu
robiło się jej żal. Jednak mimo największych chęci żaden pomysł nie przychodził Malvern
do głowy. Pocieszeniem było, że eliksiry mieli dopiero następnego dnia, więc przy
odrobinie szczęścia dziewczyny były w stanie utrzymać Vaila z dala od Snape’a. Pytanie
jednak brzmiało, na jak długo?
Po godzinnych rozważaniach postanowiły, że Fiona pójdzie przepytać bliźniaków co do
tego eliksiru miłości, natomiast Branwen przeszuka bibliotekę i spróbuje znaleźć jakieś
antidotum.
# # #
– Nic nie ma! – Branwen z rozgoryczeniem zamknęła opasły tom „Antidotów dużych i
małych”, wzbijając przy tym w powietrze tumany kurzu. – Przejrzałam
„Najpopularniejsze eliksiry”, „Eliksiry na miłość”, „Alchemię miłości”, nawet
„ Zaczarowany kociołek” i nic. Wszędzie to samo, same receptury i żadnych antidotów –
stwierdziła, odgarniając z twarzy niesforne czarne kosmyki, które wymknęły się z
długiego warkocza. Na twarzy pozostały szare smugi kurzu.
– A ty czego się dowiedziałaś? – zapytała, biorąc niechętnie kolejną książkę z wielkiego
stosu znajdującego się na stole.
– Rozmawiałam z George’em albo Fredem, nie wiem, nie rozróżniam ich. – Fiona
podparła brodę ręką i wykrzywiła usta. – Tak czy inaczej powiedział mi, że nie ma
pojęcia, co to mogło być. Wspomniał, że to należało do jednego z wcześniejszych
„projektów”, kiedy jeszcze eksperymentowali na eliksirach miłosnych.
– Genialnie – skwitowała kwaśno Branwen, przewracając kolejne strony. Nagle
zatrzymała się na jednej. Odgarnęła ze zniecierpliwieniem kolejny kosmyk, który wpadł
jej do oka i zaczęła wczytywać się w jakąś recepturę. – Chyba coś mam – powiedziała,
nie odwracając wzroku od strony, jakby bała się, że ta może zniknąć.
Fiona, która od dłuższej chwili przypatrywała się jej z niepokojem, pochyliła się nad
przeglądaną przez przyjaciółkę książką. Niestety litery były zbyt drobne, by mogła
odczytać je znad ramienia Malvern.
– Eliksir Pełnego Oczyszczenia – przeczytała Branwen. – „Eliksir ten oczyszcza krew ze
wszystkich słabszych trucizn i niektórych eliksirów przemiany. Znosi działanie esencji
szaleństwa, rozkojarzenia, amortencji i innych eliksirów miłosnych”. Fiona! – Na jej
twarzy pojawił się wyraz triumfu. – To jest dokładnie to, czego szukałyśmy. Cokolwiek
podałaś Vailowi, Eliksir Pełnego Oczyszczenia sprawi, że przestanie działać.
Fiona ucieszyła się na te słowa.
– Co potrzebujemy? – zapytała, a w jej głosie nie trudno było wychwycić nutkę ulgi.
Branwen ponownie pochyliła się nad książką.
– Nalewka z piołunu… z tym nie będzie problemu… mięta… z tym tym bardziej…
sproszkowany ogon ognistej salamandry… gdzieś powinnam mieć jeszcze uncję…
zdobycie tego może stanowić trudność – powiedziała, pokazując palcem ostatni składnik
z długiej listy. – Liobelia. Czytałam gdzieś o niej. To rzadka, trująca roślina. Nie mam
pojęcia, skąd ją weźmiemy. O Merlinie! – stęknęła, czytając opis przyrządzania mikstury.
– To jest bardziej zaplątane niż kłębek wełny. Tak skomplikowanego eliksiru nie
widziałam od czasu, gdy pisałam wypracowanie na temat veritaserum. Na szczęście ten
przygotowuje się przez jeden dzień, a nie miesiąc.
– To co robimy? – zapytała Fiona łamiącym się głosem.
– Na początek wyślemy sowę na Pokątną z pytaniem, czy jest szansa dostania odrobiny
liobelii. Później zaczniemy martwić się resztą.
– To ja lecę wysłać sowę – rzuciła Fiona i wybiegła z biblioteki.
Branwen poskładała pozostałe książki i z wielkim tomem pod pachą ruszyła do wieży
Ravenclawu, gdzie czekały na nią ważne notatki do przejrzenia.
# # #
Krukoni już dawno położyli się do łóżek, pozostawiając Pokój Wspólny do dyspozycji
Branwen. Nawet Rufus Wells w końcu pozbierał swoje rzeczy i poszedł do siebie.
Branwen szczerze mu zazdrościła, bo sama też już dawno by się położyła, ale przez całe
to zamieszanie z Fioną nie miała czasu pouczyć się transmutacji i eliksirów. Na szczęście
w przypadku transmutacji potrzebny materiał miała już opanowany, znacznie gorzej
wyglądała sytuacja z eliksirami. Snape z pewnością nie przegapi okazji, by szczegółowo
przepytać ją z działania i zastosowania eliksiru pobudzającego, o którym mieli
przeczytać.
Ziewnęła, aż zabolało ją za uszami. Sprawdziła, ile stron zostało jej jeszcze do końca
rozdziału i z zadowoleniem stwierdziła, że tylko cztery. Już miała pogrążyć się w dalszej
lekturze, gdy kątem oka zauważyła jakiś dziwny cień przy ścianie. Zadziałała
automatycznie – odrzuciła książkę, która głucho uderzyła o podłogę i poderwała się z
kanapy, celując różdżką w zakapturzoną postać.
– Nie próbuj się ruszyć – zagroziła, omijając stół i podchodząc do niespodziewanego
„gościa”.
Kimkolwiek była ta osoba, chyba musiała zorientować się, że ma małą szansę na
ominięcie Branwen, bo zamiast uciekać, ściągnęła kaptur.
– Vail?! Ale mnie przestraszyłeś – odetchnęła, opuszczając różdżkę. – Co ty tu robisz o tej
porze?
– Ja… muszę się z kimś spotkać – odpowiedział, niepewnie starając się na nią nie
patrzeć.
Branwen chwilę przyglądała się jego ciemnym, praktycznie czarnym oczom, wyraźnie
zasnutym mgłą i twarzy o wyrazie udręczonego kochanka. Podniosła różdżkę.
– A z kim masz się spotkać? – zapytała, choć znała już odpowiedź.
– Ze Sn… to znaczy nie mogę powiedzieć – odparł szybko.
Malvern już sobie wyobrażała, jak bardzo szczęśliwy musiałby być Snape, gdyby Vail
zaczął się do niego dobijać o pierwszej nad ranem. Jeżeli skończyłoby się tylko na
szlabanach, to można by to uznać za cud.
– Vail, wracaj do łóżka – starała się mówić spokojnie.
– Muszę go zobaczyć! – jęknął tak boleśnie, że Branwen miała wrażenie, iż chłopak zaraz
się rozpłacze.
– Nawet nie sądź, że cię stąd wypuszczę – jej ton sugerował, że tylko absolutni szaleńcy
zdecydowaliby się z nią zadrzeć.
Vail, będąc w rozpaczliwej sytuacji, gdyż z jednej strony wzywała go miłość jego życia,
a z drugiej groziła mu jedna z lepszych siódmorocznych, nie wiedział, co zrobić. W
końcu postanowił iść za głosem swojego serca. Przeliczył się jednak sądząc, że Branwen
żartowała, czego dowodem był choćby czerwony promień, który uderzył go w pierś i
powalił na ziemię.
– Wybacz Vail, sam mnie do tego zmusiłeś. Pewnie i tak byś mi nie uwierzył, gdybym ci
powiedziała, że to dla twojego dobra – westchnęła ciężko.
Mruknęła pod nosem Mobilicorpus i ruszyła w stronę męskiego dormitorium, a lewitujący
niczym wielki balon Vail za nią. Dwa wprawne machnięcia różdżką wystarczyły, by Eliot,
co prawda sztywny i nie bardzo wiedzący, co się z nim dzieje, znalazł się w łóżku.
– Co jak co, Fiona, ale zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nocne odwiedziny w męskim
dormitorium – rzuciła gorzko i nie mając już nic więcej do zrobienia, ruszyła skończyć
rozdział.
III
Poranki zawsze były dla Branwen trudne. Mieszkanie w jednym pokoju z Abeliną i Nelly
Graves oraz Emily Lessel wymagało niewyobrażalnych wprost pokładów cierpliwości,
ponieważ wszystkie trzy miały zwyczaj wstawać skoro świt, nie dając tym samym innym
możliwości dłużej pospać. Oczywiście miało to swoje plusy. Przede wszystkim Branwen
była pewna, że nigdy nie zaśpi na lekcje. Z drugiej jednak strony bywały dni, kiedy
miała ochotę po prostu wyć z powodu tak wczesnej pobudki. Jedyną rzeczą, jaka mogła
ją wtedy „uratować” i postawić na nogi, była kawa. Najlepiej z dodatkiem cynamonu i
imbiru, dzięki którym napój nabierał niepowtarzalnego aromatu i smaku.
Zaspana Branwen, praktycznie nie patrząc, co na siebie wkłada, z na wpół zamkniętymi
oczami poczłapała do Wielkiej Sali. Nie musiała nawet się rozglądać za kawą, bo sam
zapach zaprowadził ją do „źródła”. W pierwszym odruchu miała ochotę napić się jej
prosto z dzbanka, ale na szczęście w ostatniej chwili się opamiętała. Ręką drżącą jak u
nałogowego alkoholika nalała kawy do niewielkiej, porcelanowej filiżanki. Pierwszy łyk
smakował wybornie, przynosząc oczekiwane efekty. Wielka Sala przestała być zbiorem
rozmazanych kształtów, a myśli nabrały klarowności. Z zaciekawieniem rozejrzała się
wokół. Jak zwykle pierwsi na śniadanie wstawali Krukoni, korzystając z okazji, by coś
jeszcze powtórzyć przed lekcjami. Po Krukonach do Sali docierali Gryfoni, jak zawsze
hałaśliwi i roześmiani, a za nimi Puchoni, cichsi, ale też ożywieni. Natomiast Ślizgoni
przychodzili dużo później, praktycznie tuż przed wyznaczoną porą. Branwen
podejrzewała, że w ten sposób chcieli pokazać innym, że poranne wstawanie nie jest dla
takich osób jak oni.
Zerknęła na stół nauczycielski. Po środku siedział profesor Dumbledore w turkusowo –
błękitnych szatach i odwiecznych okularach – połówkach, umieszczonych na
zakrzywionym nosie. Obok niego profesor McGonagall, jak zawsze wyprostowana, z
elegancją damy dworu popijała herbatę. Dalej profesor Sprout dyskutowała żywo z
Hagridem, a siedzący obok nich na specjalnym krześle profesor Flitwick spokojnie jadł
tosta z dżemem wiśniowym. Nagle podniósł głowę i uśmiechnął się do patrzącej na niego
Branwen. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Ze wszystkich nauczycieli właśnie
profesora Flitwicka lubiła najbardziej i była wdzięczna losowi, że to on był opiekunem
Ravenclawu.
Przy stole brakowało dwojga nauczycieli: profesor Trelawney i profesora Snape’a. W
przypadku profesor Trelawney nie było to nic nowego. Opuszczała swoją wieżę tak
rzadko jak tylko mogła i Branwen podejrzewała, że najchętniej w ogóle by z niej nie
wychodziła. Natomiast profesor Snape miał zwyczaj przychodzić w ostatniej chwili i
wychodzić jako jeden z pierwszych. Nie zdziwiłoby ją, gdyby w ten sposób chciał
pokazać innym swoją pogardę i wyższość.
Branwen rozejrzała się po stole Krukonów w poszukiwaniu Vaila. Miała nadzieję, że może
eliksir przestał działać i cały plan okaże się już niepotrzebny. W końcu wypatrzyła go
kawałek dalej. Eliot siedział z nisko zwieszoną głową, tępo wpatrując się w szklankę z
sokiem dyniowym. Wydawał się tak przybity i zrozpaczony jak człowiek, któremu nagle
zawalił się cały świat i teraz planuje samobójstwo. Jakąkolwiek nadzieję, że to
dziwaczne uczucie Vaila przejdzie samo, a przynajmniej, że przejdzie w najbliższym
czasie, można było sobie odpuścić.
Branwen miała wrażenie, że całe wieki wpatrywała się w wejście do Wielkiej Sali,
czekając, aż przejdzie przez nie Snape. W końcu po kwadransie, długim jak sama
wieczność, przyszedł i pewnym, spokojnym krokiem, powiewając czarną szatą, ruszył w
stronę stołu nauczycielskiego. Szybko spojrzała na Vaila, którego twarz nagle się
rozpogodziła i zaczęła wręcz jaśnieć wewnętrznym światłem. Gapił się na Severusa jak
głodny na smakowity kawałek mięsa albo zagorzały fan na swojego idola. Brakowało już
tylko tego, żeby zaczął się ślinić na jego widok.
Malvern wiedziała, że to śniadanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Trzeba
wręcz przyznać, że tylko walentynkowe wymysły profesora Lockharta były większą
torturą. Dziewczyna prawie cały czas obserwowała Vaila w obawie, że ten może zrobić
coś głupiego. Na szczęście był zbyt zajęty jedzeniem i odpowiadaniem na nie kończące
się pytania Briana Howardsa i Jimmy’ego Foresta, by mieć czas gapić się jeszcze na
Mistrza Eliksirów. No, przynajmniej tyle, ile pewnie by sobie życzył. Kiedy w końcu
wyszedł z Sali, a właściwie został wyciągnięty przez kolegów, Branwen wyraźnie
odetchnęła. Z zaciekawieniem spojrzała na Snape’a i zamarła.
Patrzył na nią.
Miała wrażenie, jakby czarne oczy przewiercały ją na wylot. Szybko odwróciła głowę,
udając, że szuka czegoś w torbie. Z tego powodu nie dostrzegła, że przygląda się jej
ktoś jeszcze. Bardzo dyskretnie, ale nieustannie. Błękitne jak wypłowiałe niebo oczy
obserwowały ją znad grubych, srebrnych oprawek, wychwytując każdą, nawet
najmniejszą zmianę na twarzy Malvern i bez trudu zauważając jej zdenerwowanie.
# # #
Fiona znalazła Branwen przed salą profesora Binnsa. Dla bezpieczeństwa przyjaciółki
oddaliły się kawałek, aby żaden Krukon czy Gryfon ich nie podsłuchał.
– Dostałaś odpowiedź? – zapytała niecierpliwie Malvern.
– Tak, ale napisali, że nie mają lob…lion…
– Liobelii – podpowiedziała.
– No właśnie… że nie mają, ale dostaną za jakieś trzy tygodnie – stwierdziła załamana
Fiona.
– Za trzy tygodnie! – przeraziła się Branwen.
Wystarczyło spojrzeć na Vaila by przekonać się, że tak długo nie mogą czekać. Musiały
mu podać jak najszybciej jakieś antidotum, bo Eliot był nieobliczalny. W każdej chwili
mógł zrobić jakąś straszną głupotę, za którą Umbridge i Snape by go wyrzucili.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uczniowie zaczęli już wchodzić do klasy.
– Dobra, zastanowię się nad tym – rzuciła. – Teraz muszę iść na historię magii. Spotkamy
się za dwie godziny.
Fiona kiwnęła głową i pognała na numerologię, a Branwen, chcąc nie chcąc, weszła do
sali z innymi Krukonami. Po raz pierwszy w swoim osiemnastoletnim życiu dziewczyna
cieszyła się, że lekcje profesora Binnsa są tak nudne i przewidywalne. Senna atmosfera
sprawiała, że praktycznie wszyscy leżeli na stolikach albo śpiąc, albo tępo wpatrując się
przed siebie. Niestety dwie spokojne, w miarę bezpieczne godziny w końcu minęły i
teraz miało zacząć się prawdziwe piekło. Branwen czuła, że na jej nerwach można grać
jak na strunach gitary. Czujna jak zwierzątko osaczone przez drapieżnika ruszyła w
stronę lochów Snape’a. Wpompowywana do krwi adrenalina sprawiała, że oddech miała
szybszy, a twarz zrobiła się kredowobiała. Oto stawała przed zadaniem do wykonania i
jedyną bronią, jaką miała, był jej umysł.
Weszła do lochu, nie spuszczając wzroku z Eliota. Widząc, że staje przy jednym ze
stołów, pędem ruszyła w jego stronę, prawie przewracając przy tym Cornera. Zajęła
miejsce obok Vaila, udając, że nie zauważyła Marietty, która chciała się do niego
przysiąść ani Briana i Jimmy’ego, z którymi Eliot zawsze pracował na eliksirach. Na
zdziwione spojrzenie Vaila odpowiedziała wymuszonym uśmiechem, dając jednocześnie
znak Fionie, by się do nich przysiadła. Branwen rozglądała się po pomieszczeniu,
planując następne kroki jak strateg przed decydującą bitwą. Howards i Forest usiedli
obok Cornera, a Edgecombe zajęła miejsce przy Chang i teraz groźnie łypała na Malvern,
chcąc dać do zrozumienia, że co jak co, ale tego jej nie zapomni. Dziewczyna ją jednak
zignorowała. Miała w końcu ważniejsze sprawy na głowie niż napalona na Vaila
siedemnastolatka.
Trzask zamykanych drzwi natychmiast uciął wszystkie rozmowy. Snape, powiewający
długą, czarną szatą, podszedł do katedry i, patrząc na nich z nieukrywaną wzgardą,
powiedział:
– Dzisiaj macie przygotować eliksir pobudzający i jeżeli nie okazaliście się większymi
ignorantami niż zazwyczaj, to powinniście znać przepis – skrzywił się. – Konieczne
ingrediencje znajdziecie w kredensie – tu drzwiczki wspomnianego mebla otworzyły się z
trzaskiem. – Ale takim inteligentom chyba nie muszę o tym przypominać? – Każde słowo
wprost ociekało jadem.
Branwen obrzuciła Severusa zimnym spojrzeniem, nakazując sobie spokój. To nie Snape
był ważny, ale Eliot i rozpraszanie uwagi było absolutnie niewskazane. Rzuciła okiem na
przepis, upewniając się, czy ma potrzebne komponenty. Eliksir pobudzający nie był
trudny w przygotowaniu, a jedyną rzeczą, na którą trzeba było zwrócić uwagę, to
kolejność dodawania składników. Nie stanowiło więc problemu, by mogła w trakcie
przyrządzania mikstury pilnować Vaila, który, zgodnie z przewidywaniami dziewczyny,
zaczął zachowywać się bardzo podejrzanie. Nie chodziło o to, że gapił się na Snape’a z
wyrazem twarzy człowieka, który właśnie spotkał najcudowniejszą i najpiękniejszą
istotę na ziemi ani o to, że nie zwracał uwagi na składniki wrzucane do kociołka, ale o
fakt, że Eliot zdawał się nieustannie zbliżać do brzegu stołu, przy którym za chwilę miał
przejść Mistrz Eliksirów. Trzeba było jakoś temu zaradzić.
– Vail, nie pokroiłbyś mojego imbiru? – spytała Branwen.
Spojrzał na nią wyraźnie skołowany.
– Pokroić? Tak, jasne… – zgodził się i prawie nie patrząc na to, co robi, zaczął
masakrować korzeń.
– Vail, uważaj, pokaleczysz się – w jej głosie zabrzmiała fałszywa troska.
Chłopak spojrzał ze zdziwieniem na ręce jakby chciał sprawdzić, o co może jej chodzić.
– A tak, rzeczywiście. Proszę – wcisnął Branwen pokrojony imbir i powrócił do wlepiania
oczu w odwróconego tyłem nauczyciela.
Snape krytykował właśnie eliksir Cho Chang, która znajdowała się zaledwie trzy stoły od
nich.
– Vail, ekstrakt z ciemiernika dodaje się na końcu – zauważyła Malvern.
Zamarł ze wzniesioną butelką. Po chwili odłożył ją i rozejrzał się za potrzebnym
składnikiem, odwracając tym samym wzrok od Mistrza Eliksirów, co było głównym celem
Branwen. Severus tymczasem przeszedł obok pracującego dwa stoły dalej Rufusa,
całkowicie go ignorując. Nie było w tym nic dziwnego. Jego mikstury zawsze były idealne
i nawet Snape nie mógł nic im zarzucić. Wellsowi udawało się nawet coś tak
niesamowitego jak dostawanie u niego „W” z wypracowań i egzaminów.
Branwen z coraz większym napięciem patrzyła, jak Terry Boot, pracujący przy stole
obok, wysłuchuje złośliwości na temat zawartości swojego kociołka. Vail, korzystając z
jej chwilowej nieuwagi, zbliżył się do krawędzi stołu, tak, że Snape, żeby przejść,
musiałby go ominąć. Zapomniał jednak o jednym drobnym szczególe – przy stole
pracowała jeszcze Fiona, która „przypadkiem” odwróciła się do niego tak gwałtownie,
że potrąciła ekstrakt z hibiskusa, który wylał się na Eliota.
– Przepraszam – pisnęła słodko, pomagając mu się wytrzeć.
W tym momencie nad całą trójką zawisła groźna sylwetka Snape’a, który zaczął oglądać
przyrządzane przez nich mikstury. Vail, gdy tylko go dostrzegł, zaprzestał starań
doprowadzenia swojej szaty do porządku i, wlepiając ciemne oczy w bladą twarz
nauczyciela, zrobił krok w jego stronę z pięknym zamiarem rzucenia mu się na szyję.
Niestety na przeszkodzie w realizacji tego wspaniałego planu stanął łokieć Branwen,
który akurat wtedy przez „przypadek” omsknął się jej, trafiając chłopaka między żebra.
Snape z ironicznym uśmiechem ruszył dalej, pozostawiając zgiętego w pół Vaila z
przepraszającą go Malvern.
W końcu lekcja minęła i Fiona ruszyła do katedry z butelką eliksiru do oceny, a zaraz za
nią Vail. Dziewczyna już miała wracać do przyjaciółki, gdy zobaczyła, że Eliot pochyla
się nad biurkiem, ponawiając próbę pocałowania Snape’a. Na szczęście zauważyła to
również Branwen, która, długo się nie zastanawiając, rzuciła w Mariettę, podchodzącą
właśnie do katedry, czar plątania. W efekcie dziewczyna potknęła się i wpadła na Vaila,
praktycznie przewracając go na ziemię. Branwen szybko cofnęła zaklęcie.
Snape podniósł głowę znad jakiegoś wypracowania i tonem, którym równie dobrze można
by mrozić Saharę, powiedział:
– Edgecombe, jeżeli miałaś zamiar zwrócić uwagę Eliota, to ci się udało, tak samo jak
stracić dziesięć punktów dla Ravenclawu.
Marietta chciała wszystko wytłumaczyć, ale w końcu zrezygnowała. Wolała nie kłócić się
z tym przerośniętym nietoperzem i prawdopodobnie wampirem, spijającym krew z
niewinnych ofiar.
Tymczasem Fiona pomogła Vailowi wstać i prawie siłą wyciągnęła go z lochów. Natomiast
Branwen spokojnie posprzątała stół, pozbierała swoje, Fiony, no i Vaila rzeczy, przelała
eliksir do butelki i oddała go Snape’owi z niewiarygodną wprost ulgą, że lekcja już się
skończyła. Zamyślona zupełnie nie zauważyła, że Severus przygląda się jej wnikliwej niż
zazwyczaj.
IV
Wielu ludzi dziwił fakt, że Branwen, jedna z lepszych uczennic siódmego roku, zadaje
się z kimś takim jak Fiona. Dziewczyna niezwykle inteligentna, pracowita i ambitna
utrzymywała kontakt z osobą może i miłą, przyjacielską i uczynną, ale nie będącą w
stanie dorównać Branwen na żadnym polu. Nikt nie widział sensu w tej przyjaźni – Fiona
nie należała do rodziny czarodziejów, nie posiadała żadnej fortuny, no i nie była
odpowiednim partnerem intelektualnym dla Malvern. Czemu więc Branwen okazywała
Walton takie oddanie? Wystarczyło, że Fiona miała jakiś problem, a ta od razu służyła jej
pomocą. I nie miał w ogóle znaczenia fakt, że jest z innego Domu.
Wymyślano przeróżne teorie mające tłumaczyć, co zbliżyło do siebie dwie tak różne
osoby. Lecz, mimo starań, nikt nie zgadł, choć historia była do bólu banalna. Ich
znajomość rozpoczęła się pod koniec czwartej klasy, kiedy Branwen załamana siedziała
w dziale z Ksiąg Zakazanych, ukrywając się przed całym światem. Zwykle jej się to nie
zdarzało, ale kiepska ocena z transmutacji i niedobre wieści z domu sprawiły, że nie
chciała nikogo widzieć. Zwłaszcza triumfującego i puszącego się Malfoya, który nie
straciłby okazji nazwać ją „mieszańcem” czy „dziwadłem”.
Kiedy więc opierała się o jeden z regałów, starając się uspokoić i przekonać, że to nic
takiego, stanęła nad nią niska blondynka o błękitnych oczach i spojrzeniu słodkiego
szczeniaka. Branwen sądziła, że odwróci się na pięcie i pójdzie dalej, ale zamiast tego
zrobiła coś, czego Malvern absolutnie się nie spodziewała – zaczęła ją pocieszać.
Zaskoczona i przygnębiona pozwoliła, by Puchonka usiadła obok niej i, na zmianę
poklepując ją po ramieniu i opowiadając śmieszne historie, próbowała poprawić humor.
Najdziwniejsze było to, że jej się udało. Branwen, kiedy już doszła do siebie, grzecznie
podziękowała, że chciało się dziewczynie wysłuchiwać jej narzekań i pocieszać, po czym
wróciła do swojego dormitorium.
I pewnie tak skończyłaby się cała historia, gdyby nie to, że następnego dnia, gdy szła na
astrologię, napatoczyła się na Fionę, która bezskutecznie próbowała odebrać Goyle’owi
różdżkę i zmusić go, by puścił jej włosy. Tydzień wcześniej Branwen poszłaby sobie, nie
mówiąc ani słowa. Wtedy jednak zareagowała bezzastanowienia. Już po całym zajściu
bezskutecznie próbowała policzyć, ile klątw i przekleństw rzuciła na Goyle’a. Jedno było
pewne. Kiedy skończyła, tylko w przybliżeniu przypominał człowieka.
Oczywiście dostała szlaban, bo przyłapała ją profesor McGonagall, ale mimo to czuła
satysfakcję, że udało się jej zemścić.
Wieczorem, kiedy czyściła jeden z pucharów otrzymanych za wybitne osiągnięcia w
nauce, odwiedziła ją Fiona. Branwen była zaskoczona, że Walton ryzykuje szlabanem
tylko dlatego, że chce jej podziękować. Właśnie wtedy Malvern po raz pierwszy wciągu
całego jej pobytu w Hogwarcie poczuła, że komuś na niej zależy. Zawsze liczyło się to,
co potrafiła albo zrobiła, ale nigdy ona sama. Chcąc lepiej poznać to nowe uczucie,
spotkała się z Fioną jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze… i sama nie umiała powiedzieć,
kiedy zostały przyjaciółkami.
Fiona nie tylko rozumiała i akceptowała Branwen taką, jaką była, ze wszystkimi jej
wadami, ale też sprawiała, że ta czuła się komuś potrzebna. Posiadała też niespotykaną
wręcz odporność na przedegzaminowe rozdrażnienie Malvern i jej gwałtowne wybuchy
złości. Branwen w zamian pomagała Fionie w nauce, radziła i ratowała z kłopotów, które
lekkomyślnej Walton często się zdarzały.
Branwen bała się jednak, że tym razem nie uda się odkręcić całej sprawy i Fiona przez
swój wygłup wyleci ze szkoły. Na samą myśl o tym czuła zimno. Puchonka była jej jedyną
przyjaciółką i jedyną osobą w Hogwarcie, na której naprawdę jej zależało. Po stracie
Fiony znów byłaby sama, otoczona ludźmi, którzy Malvern nie znosili i traktowali z
wyższością. Za wszelką cenę chciała tego uniknąć, dlatego gotowa była wcielić w życie
najbardziej szalone pomysły, byleby tylko jakoś pomóc przyjaciółce. Nawet jeśli
Branwen następnego dnia zrobiłaby jej taką awanturę, że dałoby się usłyszeć ją w
najodleglejszych zakamarkach Hogwartu.
# # #
– Nie było miłe to, co zrobiłaś Marietcie – powiedziała Fiona, kiedy razem z Branwen
siedziały po zajęciach w Pokoju Wspólnym Krukonów.
– Może i nie było, ale w porównaniu z tym, co zrobiłby z nami Snape, to był drobiazg.
Zresztą nie dostała szlabanu, więc w czym problem? Powiedz mi lepiej, gdzie jest Vail? –
zaniepokojona rozejrzała się dookoła. – Wiesz, że trzeba go pilnować.
– Spokojnie, siedzi teraz w swoim dormitorium i pisze pieśń pochwalną na cześć Snape’a.
– Z trudem maskowała uśmiech. – Ostatnio poszukiwał rymu do słowa „upragniona”, to
powinno go zająć przez chwilę.
– Do „upragniona”? – zdziwiła się.
– Tak. – Fiona zaśmiała się pod nosem. – To idzie jakoś tak:
On jest moim ideałem
Jego właśnie pokochałem
Krok ma dumny
Uśmiech zgubny
Moja miłość upragniona
– Znając jego poetyckie zdolności, to następny wers będzie brzmiał „Bez niej moja dusza
kona” albo coś równie głupiego. – Branwen pokręciła głową. – Najgorsze w tym
wszystkim jest to, że on to pisze o Nietoperzu. Musimy szybko coś z nim zrobić, bo mu
jeszcze tak zostanie, a szkoda by było, bo wydawał się całkiem miły.
– A masz jakiś pomysł? – spytała Fiona, podpierając brodę o dłonie.
– Musimy zdobyć skądś liobelię i przyrządzić Eliksir Pełnego Oczyszczenia. Wysłałam już
na Nokturn sowę z informacją, że zapłacę podwójną cenę, byleby tylko ją dostać. Mam
nadzieję, że to przyniesie jakiś rezultat. Jeśli ją przyślą, to zostanie nam tylko
skompletowanie reszty składników i uwarzenie eliksiru.
– A co ja mam zrobić? – Fiona patrzyła nią wielkimi, błękitnymi oczami dziecka. – To w
końcu ja zawaliłam i chcę jakoś pomóc. Eliksiru nie zrobię, bo nie umiem, ale może do
czegoś się nadam.
– Ty masz zająć się Vailem – nakazała Branwen. – Pilnuj go i nie pozwól mu zbliżyć się do
Snape’a. Wystarczy mi, że nie będę musiała o nim myśleć. Tylko uważaj, wczoraj w nocy
chciał się zakraść do lochów, więc nie zostawiaj go nawet na chwilę, bo może wpaść na
pomysł, żeby ponowić próbę.
– Masz rację. – Pokiwała głową. – Lepiej do niego pójdę – stwierdziła i wyszła.
Branwen nie odpowiedziała, miała już wystarczająco innych spraw na głowie.
# # #
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech Branwen, zaraz po inteligencji i
determinacji, była ambicja. To ona sprawiała, że Malvern była gotowa podjąć się zadań,
które inni uznaliby za niemożliwe do zrealizowania, że mogła się uczyć osiem godzin w
przypadku, gdy inni już po trzech zaczynali mieć podejrzane ciągoty do ostrych
przedmiotów i odsłoniętych nadgarstków. To właśnie ambicja była powodem, że Branwen
nie poddawała się i walczyła do samego końca. Po części było to również jej zasługą, że
Malvern podjęła się czegoś tak szalonego jak pomoc Vailowi i Fionie. Było to trochę jak
test, który miał jej pokazać, czy potrafi poradzić sobie z tym problem, czy też nie. I
niestety, choć był to prawdziwy cios dla jej dumy, Branwen musiała stwierdzić, że nie
jest w stanie sprostać zadaniu i nie potrafi przygotować Eliksiru Pełnego Oczyszczenia.
Mikstura składała się z kilkunastu komponentów, które trzeba było podawać w ściśle
określonej kolejności i czasie, często kilkakrotnie, pilnując przy tym, by wywar miał
właściwą temperaturę w poszczególnych fazach i był mieszany odpowiednią ilość razy w
odpowiednim kierunku. Trzeba było również wziąć pod uwagę, że jakikolwiek błąd mógł
kosztować Vaila życie.
Nie, Malvern nie mogła ryzykować. Sama była dobra w eliksirach, ale potrzebowała
kogoś, kto byłby z nich naprawdę świetny. Oczywiście Snape nie wchodził w grę, choć
dla niego byłaby to drobnostka. W końcu za coś dostał miano Mistrza Eliksirów.
Hufflepuff chętnie pomógłby Fionie, ich ukochanej maskotce, ale niestety nie było w
tym Domu nikogo, kto posiadałby potrzebne umiejętności. Slytherinu Branwen nawet nie
brała pod uwagę. Nie tylko by ją wyśmiali, ale pewnie jeszcze zdradzili, uznając, że nie
będą pomagać szlamie i pół – mugolce. Zresztą ze Ślizgonów najwyższe oceny miał
Malfoy i to prawdopodobnie tylko dlatego, że Snape faworyzował uczniów ze swojego
Domu, no i znał ojca Dracona. W przypadku Gryffindoru sytuacja wyglądała znacznie
lepiej. Hermiona Granger była kimś, kto byłby w stanie sporządzić ten eliksir. Ale czy by
się zgodziła? Malvern wiedziała, że Gryfoni lubili bawić się w ratowanie świata, ale czy w
przypadku, gdy nie było ryzyka międzykontynentalnej wojny, powrotu Sami – wiecie –
kogo albo innych widowiskowych kataklizmów, byliby zainteresowani? Mimo to
postanowiła spróbować.
„No dobrze, ale jak odmówi? Kto jeszcze byłby wstanie takiego zrobić coś takiego?” –
myślała, gryząc ze zdenerwowania ołówek. Nagle z głębin jej pamięci spokojnie
wypłynęła pewna twarz.
No tak, był jeszcze on. Branwen wolała o nim nie myśleć. Musiała jednak przyznać, że
był naprawdę świetny z eliksirów. Mógłby spokojnie przegryźć się przez przepis i zrobić
miksturę. „O nie” – pomyślała – „Wolę już przekonywać Granger. On to ostateczność.
Absolutna ostateczność”.
# # #
Hermiona Granger siedziała przy jednym z wielu stolików w bibliotece i, z uwagą
rysującą się na twarzy, czytała jakąś grubą książkę. Branwen, patrząc na nią, powtarzała
w myślach przygotowany wstęp i liczne argumenty, które miała zaserwować Gryfonce,
gdyby ta nie była przekonana do jej propozycji. Wciąż jednak się wahała. Czuła jakiś
wewnętrzny opór przed poproszeniem ją o pomoc. Próbowała zlokalizować źródło tej
niechęci i nie potrafiła. Może chodziło o to, że Granger nie należała do Ravenclawu?
Tylko że Branwen, uważająca się za osobą tolerancyjną i popierającą porozumienie
pomiędzy domami (wyjątkiem był Slytherin, która uważała za niereformowalny i nie do
zaakceptowania), nie potrafiła przyjąć takiego argumentu. Co więcej myśl, że tak
bzdurne przesłanki mogłyby ją powstrzymać, wywoływała w niej złość. Teraz gotowa
była porozmawiać z Hermioną choćby tylko po to, żeby udowodnić sobie, że jest w
stanie. Z zaciętą miną ruszyła w stronę Gryfonki.
# # #
W rogu biblioteki, częściowo przysłonięty przez jeden z regałów, siedział jasnowłosy
chłopak. Opierał dłonie o trzymany na kolanach tom „Astrologii i Alchemii” Johna
Colersa i dyskretnie przyglądał się stojącej przy ścianie Branwen. Jego błękitne jak
wypłowiałe niebo oczy potrafiły wychwycić nawet najdrobniejszą zmianę na twarzy
dziewczyny. Bez trudu dostrzegł, jak przymruża szare oczy, jak marszczy ze
zdenerwowania szerokie czoło, jak zaciska blade usta. Widział nerwowe poprawianie
wymykających się z warkocza czarnych kosmyków i bezwiedne wyłamywanie palców.
Niespokojny nie potrafił oderwać od niej wzroku.
# # #
Hermiona czytała właśnie „Tajemnice numerologii”, robiąc sobie przerwę w dzierganiu
kolejnych czapeczek dla zniewolonych skrzatów, gdy poczuła, że ktoś na nią patrzy.
Podniosła ze zdziwieniem głowę. Przed nią stała jakaś dziewczyna z wyhaftowanym na
szacie brązowo – błękitnym godłem Ravenclawu.
– Cześć – powiedziała Krukonka z napięciem w głosie. – Mogę się przysiąść?
– Oczywiście – odparła Hermiona, nie zastanawiając się nawet, dlaczego siada obok niej,
skoro jest tyle innych wolnych stołów.
Branwen zajęła miejsce i skrępowana zaczęła gapić się na dłonie. Piękna, przygotowana
przemowa gdzieś uleciała i teraz dziewczyna zupełnie nie wiedziała, jak ma zacząć
rozmowę, by nie zabrzmiało to ani głupio, ani obcesowo.
# # #
Patrzył na Malvern i widział, jak pochyla ramiona i splata nerwowo ręce. Była spięta i
najwyraźniej znajdowała się w krępującej sytuacji. Czuł, że sam zaczyna się
denerwować. Wiele by dał, żeby dowiedzieć się, czy coś się stało, że Branwen
zachowuje się tak nietypowo.
# # #
Malvern myślała intensywnie nad tym, co ma powiedzieć. „ Słuchaj, muszę zrobić
nielegalny eliksir, może mi pomożesz?” było szczytem głupoty, tak samo jak „Wiesz, taki
Krukon, Vail Eliot, jest pod wpływem jakiegoś świństwa, które podała mu Fiona, moja
przyjaciółka. Vail pała miłością do Snape’a i najchętniej by go zgwałcił, dlatego byłoby
fajnie, gdybyś nam pomogła”.
Wiedziała, że musi jakoś zacząć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
„Nieważne, miejmy to już za sobą” – stwierdziła w duchu i podniosła wzrok.
– Przepraszam – zagadnęła niepewnie. – Ty jesteś Hermiona Granger?
Gryfonka kiwnęła głową, patrząc na dziewczynę podejrzliwie.
„Zaczyna się katastrofa” – pomyślała szybko Branwen, brnąc dalej:
– Nazywam się Branwen Malvern. Nie chcę ci przeszkadzać – w myślach roześmiała się
ironicznie, słuchając, jakie to wygaduje bzdury – ale słyszałam, że jesteś świetna z
eliksirów, a ja mam tutaj przepis… wiesz, Snape kazał mi o tym napisać… i ja nie wiem,
jak jest z jego przygotowaniem… gdybyś mogła mi powiedzieć… – obserwowała twarz
Granger, próbując wyczytać z niej jakieś emocje.
Z każdym słowem spojrzenie Hermiony łagodniało, a kiedy Branwen skończyła,
dziewczyna nawet się uśmiechnęła.
– Oczywiście, to żaden problem – odpowiedziała pogodnie i pochyliła się nad podaną
przez Malvern książką, starając się odszyfrować wyblakłe słowa.
Branwen odetchnęła. Bardzo ostrożnie dobierała słowa, starając się wlać w nie
odpowiednią ilość wahania i niepewności, a z drugiej strony niezauważalnymi wręcz
komplementami przekonać dziewczynę do siebie i zainteresować tematem.
– Eliksir Pełnego Oczyszczenia. – Twarz Hermiony wyraźnie się ożywiła. – Pisała o tym
Agatha Borton w „Eliksirach leczniczych” i kilka razy wspomniał Nicolas Amortarwon w
„Miksturach nieodkrytych”. Nie wiedziałam, że przerabia się go na poziomie Owutemów,
w końcu to tak rzadko stosowany eliksir.
– Naprawdę? – Branwen udała zdziwienie.
– Tak – odparła Granger, z coraz większą fascynacją przyglądając się przepisowi. – To
przez dość drogie składniki i trudny sposób przyrządzenia. O! Widzę, że ma specjalny
rozdział faz przy warzeniu. Tego praktycznie się nie spotyka…
Branwen, czujnie przyglądająca się Hermionie, wiedziała, że teraz jest odpowiednia
chwila, by pokierować rozmowę na odpowiednie tory. Już chciała ją zapytać, czy
pomogłaby jej w sporządzenie tego eliksiru, gdy zdarzyło się coś, czego zupełnie nie
przewidziała. Nagle do biblioteki wpadł Ron Weasley, tupiąc przy tym jak stado
hipogryfów.
– Hermiona, co ty tu jeszcze robisz?! Miałaś mi pomóc w dekorowaniu Wielkiej Sali.
Chyba nie zapomniałaś? – powiedział z wyrzutem.
Zmieszana Granger przeprosiła Malvern, tłumacząc się obowiązkami prefekta i wyszła z
Ronem, zostawiając ją samą. Branwen zacisnęła dłonie, czując jak ogarnia ją wściekłość
na Weasleya, Granger, a nawet na święta, które miały zacząć się po jutrzejszym
oficjalnym zakończeniu semestru.
# # #
Branwen nigdy się do tego nie przyznawała, ale nie znosiła świąt. Uważała je za
okropną, nudną uroczystość, która zmuszała ją, by ubrała się w niewygodną, modnie
jaskrawą sukienkę, uśmiechała się do dziesiątek obcych jej osób i spędzała czas ze
światową, ale zupełnie nie rozumiejącą ją ciotką, która opiekowała się nią od śmierci jej
rodziców. Dlatego co roku dziewczyna wymyślała nowe wymówki, które pozwoliłyby
Malvern uwolnić się od tego koszmaru. W tym roku było podobnie. Fiona jak zawsze
została razem z Branwen. Nie tylko chciała dotrzymać jej towarzystwa i pomóc w
realizowaniu planu, ale też czuła się winna w związku z Vailem. Państwem Walton w
ogóle się nie przejmowała. Jej rodzice bardzo ją kochali i rozpieszczali jak tylko mogli,
ale należeli do ludzi wyjątkowo zapracowanych i rzadko mających czas na rzeczy tak
przyziemne jak święta. Dlatego cieszyli się, że będą mieli z głowy chociaż jedną z trzech
córek.
Oczywiście Vail również został w szkole. Jak mógłby opuścić swoją dopiero co
odnalezioną miłość. Co prawda jego rodzice byli zdziwieni decyzją syna, ale w końcu
uznali, że pewnie chce się dobrze przygotować do końcowych egzaminów.
O dziwo, w tym roku znacznie zwiększyła się liczba osób spędzających święta w
Hogwarcie. Oprócz wspomnianej trójki została także duża część Ravenclawu, kilka osób
z Hufflepuffu i Gryffinforu i, o dziwo, całkiem spora Ślizgonów.
Największym zawodem dla Malvern był jednak fakt, że Potter, Weasleyowie i niestety
również Granger wyjechali szybko z nieznanych nikomu powodów, tym samym
odbierając Branwen możliwość dokończenia rozmowy z Hermioną.
V
Marietta wychyliła się zza drzwi i westchnęła. Vail Eliot siedział na jednym z foteli,
pochłonięty jakąś książką. Westchnęła ponownie, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
Już dawno temu doszła do wniosku, że takich mężczyzn powinno trzymać się na
bezludnej wyspie, gdzie nie doprowadzaliby innych do szaleństwa.
Prawie wszystkie dziewczyny z Ravenclawu i wiele z innych Domów gapiło się wymownie
na jego obleczoną w czerń sylwetkę, blady, łagodny profil i czarne oczy. Ileż by ona dała,
żeby zatopić się w tym spojrzeniu.
Przełknęła z trudem ślinę.
Vail jednak w ogóle tego nie widział. Gorzej, on traktował wszystkie propozycje spotkań,
zabiegi i aluzje jako dowody przyjaźni. Jak można być aż tak ślepym? Gdyby chociaż
wolał mężczyzn, to z trudem, bo z trudem, ale jakoś by to przyjęła, a tak wciąż trwała
w niepewności.
Marietta, tak samo jak dziesiątki innych dziewcząt, obiecała sobie, że zdobędzie ten
nieosiągalny „owoc”, dlatego z tym większym niepokojem obserwowała nietypowe
zainteresowanie Vailem Walton i Malvern. Branwen się nie przejmowała. Co taka
nieładna kujonica, ubierająca się tak niemodnie, mogła jej zaszkodzić? To Fiona była
zagrożeniem. Ta drobna, niska blondyneczka mogła zwrócić uwagę Eliota i to się
Edgecombe bardzo nie podobało. Trzeba było coś zrobić, tylko że przy pilnującej go jak
pies Fionie nie było takiej możliwości. Teraz jednak, widząc samotnie siedzącego Vaila,
postanowiła wykorzystać sytuację. Poprawiła długie, kręcone włosy i obniżając dekolt,
ruszyła do Eliota z uśmiechem rozhisteryzowanej harpii.
– Vail... – Głos drżał jej lekko z napięcia.
Podniósł głowę. Marietta poczuła, jak rozkoszny dreszcz przebiega jej po plecach, a
przewiercające, czarne oczy odbierają oddech.
– Co czytasz... ? – wydusiła w końcu.
– Takiego włoskiego, czternastowiecznego poetę – Petrarkę. Znasz?
– Nie, ale może mi coś przeczytasz… – zaproponowała, siadając blisko niego.
Zdecydowanie bliżej niż powinna.
– Jasne – rzucił, nie zwracając uwagi na jej zabiegi.
„Żądza mnie żądli, Amor mnie prowadzi
nawyk mnie niesie, rozkosz rwie ku sobie,
nadzieja łudzi, krzepi, mile kadzi
i na mym sercu kładzie ręce obie”*
Vail czytał bardzo dobrze, lekko zachrypniętym głosem, nadając słowom odpowiednie
brzmienie. Pochłonięty sonetem nie zauważył, że Marietta przysuwa się coraz bliżej.
# # #
– Wyjechała z samego rana – rzuciła z niezadowoleniem Branwen do idącej obok niej
Fiony. – Cholera, a tak na nią liczyłam.
– To co teraz zrobimy? – zmartwiła się Fiona, nerwowo bawiąc się jasnym kosmykiem.
– Jest jeszcze ktoś, kto może nam uwarzyć tę miksturę. Postaram się z nim porozmawiać
– skrzywiła się wyraźnie. – Mam tylko nadzieję, że uda nam się zdobyć liobelię.
– Sprawdzałam, nie było dzisiaj żadnej sowy.
– Pozostaje nam tylko czekać. Jak z Vailem? – zaciekawiła się, idąc w kierunku wieży
zachodniej. – Mam nadzieję, że go pilnujesz?
– Jasne – odparła Fiona. – Dałam mu jeden z moich tomików Petrarki i całkiem wsiąkł.
Pewnie uczy się jakiegoś sonetu, żeby wygłosić go później Snape’owi na lekcji albo przed
pokojem nauczycielskim – zaśmiała się pod nosem. – Nawet nie jest taki trudny w
prowadzeniu, tylko wiecznie wzdycha i o nim gada, ale czasem coś mu odpala i
zachowuje się, jakby mu odbiło.
Branwen podeszła do podobizny elfa pilnującego wejścia do domu Ravenclaw.
– De nihilo nihil fit – powiedziała szybko i odwróciła się do Fiony. – Mimo to pilnuj go. Nie
mam pojęcia, co mogłaś mu dać. To musiało być coś zmodyfikowanego, bo gdyby to było
na bazie amortencji albo libidorii, to by dostał na jego punkcie wręcz obsesji. Znowu
eliksir sympatii ma łagodniejsze działanie – ruszyły do dużego pokoju, gdzie mogłyby
usiąść. – Martwię się tylko, że to mógł być eliksir kaskadowy.
– A co to jest ten „eliksir kaskadowy”? – spytała Fiona.
– To taki eliksir, który składa się z kilku innych o różnych fazach działania. Coś takiego
jak w perfumach. Najpierw wyczuwasz najsilniejszą nutę aromatyczną, a dopiero kiedy
ta straci swoją intensywność - inne zapachy. Tego się praktycznie nie stosuje, bo jest
totalnie nieprzewidywalne w działaniu – Branwen otworzyła drzwi i już chciała wejść do
środka, ale jedno spojrzenie na rozgrywającą się tam scenę wystarczyło, by się cofnęła.
– Najwidoczniej wystarczy zostawić go na moment, a już znajdzie się ktoś, kto się nim
zaopiekuje – wycedziła. – Weź go lepiej od niej, bo jeszcze przyjdzie mu do głowy
chwalić się swoją nową miłością.
Fiona najwyraźniej sama doszła do tego samego wniosku, bo Branwen nawet nie
skończyła mówić, a przyjaciółka już szła do Eliota.
# # #
Marietta miała wrażenie, że znalazła się w niebie. Siedziała obok tego niesamowitego
chłopaka, który tak cudownie czytał wiersze i czuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć
w żyłach. Odurzona pożądaniem i uwielbieniem do Vaila szepnęła:
– Miłość jest wspaniała.
Eliot czuł jej gorący oddech na szyi.
– Tylko jeśli jest odwzajemniona – odparł nostalgicznie, myśląc o kimś innym, niż
życzyłaby sobie tego panna Edgecombe.
Dziewczyna, uradowana jego słowami i zamroczona namiętnością, przywarła do niego.
– Vail, jak podobają ci się sonety? – odezwał się znajomy głos, niszcząc cudowną chwilę.
– Są doskonałe – odparł zafascynowany. – Nigdy nie spotkałem jeszcze tak prawdziwych
wierszy…
Marietta obrzuciła Fionę wściekłym spojrzeniem, które sugerowało, że w najbliższym
czasie może spodziewać się trochę egzotycznej trucizny w soku dyniowym.
– A ty, po co tu przyszłaś? – skrzywiła się, patrząc na nią z wyższością i obejmując Eliota.
– Porozmawiać o poważnych sprawach, których ty byś nie zrozumiała – nagle pojawiła się
Branwen z niebezpiecznymi iskrami w szarych oczach. – Wczoraj pokazałaś wszystkim, że
lecisz na Vaila, więc sobie odpuść i pójdź do siebie.
– Nie będziesz mi rozkazywać! – Edgecombe zerwała się z miejsca. Chociaż obie były
podobnego wzrostu, Malvern z zaciśniętymi ustami wydawała się górować nad Mariettą.
– No i co mi zrobisz? – spytała Branwen, widząc, że dziewczyna zbliża rękę do kieszeni, w
której jest różdżka. – Mam tylko nadzieję, że nie będziesz chciała w coś mnie zamienić,
bo z twoim „Z” z transmutacji możesz mieć problem – usiadła na jednym z foteli. – Tak
jak mówiłam, porozmawiamy sobie z Vailem, a potem możesz uwodzić go do woli.
Pomimo tego, że wydawało się, iż panna Edgecombe zaraz zemdleje ze złości,
dziewczyna nie chciała ustąpić. Tym razem jednak zadziałała Fiona.
– Vail, skoro te sonety ci się podobają, to może chcesz poczytać jakieś inne? Mam
jeszcze kilka tomików.
Eliot, zaczytany w poezje włoskiego artysty, w ogóle nie zauważył całej wymiany zdań i
dopiero na słowa Walton podniósł głowę.
– Inne? Jasne, bardzo chętnie – wstał i przepraszając Mariettę, ruszył szybko za Fioną.
Edgecombe odprowadziła Eliota wzrokiem, a następnie rzuciła Branwen mordercze
spojrzenie, w którym z łatwością można było odnaleźć obietnice długiej, krwawej i
bardzo bolesnej zemsty. Malvern odpowiedziała jej jedynie ironicznym uśmiechem i
lekceważącym wzruszeniem ramion. Nie lubiła Marietty. Uważała ją za egoistyczną
snobkę, która gotowa była pogrążyć innych, byleby samej wyjść obronną ręką. Branwen
nie zdziwiłaby się, gdyby dziewczyna kiedyś zdradziła kogoś dla własnych korzyści.
# # #
Odkładała tę rozmowę tak długo, jak tylko mogła. Najpierw stwierdziła, że porozmawia
z nim przed kolacją, później jednak zmieniała zdanie, dochodząc do wniosku, że może
być głodny i rozkojarzony, więc lepiej zagada do niego po posiłku. No ale po kolacji
trzeba jeszcze tyle zrobić, a potem będzie już bardzo późno i przeszkadzanie mu byłoby
bardzo niegrzeczne. Następny dzień minął identycznie. Branwen wciąż znajdowała
powody, żeby nie musieć z nim rozmawiać. Wieczorem jednak Vail dostał ataku
zazdrości, gdy dowiedział się, że Alicja Spinnet, siódmoroczna Gryfonka, dostała szlaban
u Snape’a. Wyrywał się i szarpał, jęcząc, że musi się z nim spotkać i wyznać, co do niego
czuje. Na szczęście Pokój Wspólny był o tej porze już pusty i nikt nie widział, jak
zirytowana Branwen wyciąga różdżkę i pacyfikuje rozszalałego Eliota.
Ten incydent przekonał jednak Branwen, że mimo wielkich chęci nie uniknie tej
rozmowy, a odsuwanie jej w nieskończoność może mieć tylko fatalne skutki.
# # #
Fiona patrzyła z niepokojem na przyjaciółkę. Dziewczyna wyraźnie była skupiona, więc
przeszkadzanie jej teraz byłoby bardzo nierozsądne. Walton nie znała dokładnie
powodów niechęci Branwen, ale wiedziała, że jakiekolwiek by one nie były, naprawdę
wiele ją kosztuje, żeby się przemóc. Czuła się winna, w końcu to ona narozrabiała, a
teraz Malvern musi robi rzeczy, na które nie ma najmniejszej ochoty, żeby tylko ją
ratować. Kiedy jednak zaproponowała, że ona z nim porozmawia, Branwen kilkoma
trafnymi argumentami wybiła jej ten pomysł z głowy. Nagle przyjaciółka spojrzeniem
dała jej znać, by wyszła. Fiona wstała i grzecznie opuściła pomieszczenie.
# # #
Wiedziała, że to najlepszy moment. Większość pozostałych w Hogwarcie Krukonów
znajdowała się albo na śniadaniu, albo na błoniach, gdzie uczniowie korzystali z
chwilowej poprawy pogody. W Pokoju Wspólnym, po wyjściu Walton, została już tylko
ona i Wells. Spojrzała na niego krytycznie. Tak naprawdę nie umiała określić, co było
przyczyną niechęci do Rufusa. Przede wszystkim denerwowało ją jego spojrzenie. Kilka
razy napotkała jego wzrok i zawsze miała wrażenie, że bardzo dokładnie ją ocenia i to z
miną człowieka, który zdawał się pytać: „Co, tylko na tyle cię stać?”.
Irytowało ją również milczenie chłopaka. Kiedyś zdarzyło się, że pracowali razem na
zielarstwie i w ciągu dwóch lekcji nie odezwali się do siebie więcej, niż było to
absolutnie konieczne. Branwen z łatwością mogła sobie wyobrazić, dlaczego nie chciał z
nią rozmawiać. Nie należała do czystokrwistych czarodziejów, więc pewnie uważał ją za
kogoś gorszego od siebie. W końcu rodzina Wellsów może i nie była nie wiadomo jak
znana, ale miała odpowiednią pozycję i tę uwielbianą przez arystokratów „czystość”.
Podejrzewała, że Rufus trafił do Ravenclawu tylko dlatego, że był trochę bardziej
inteligentny i bardziej szanował zasady niż Ślizgoni. Gdyby nie to, pewnie wylądowałby
w Slytherinie.
Tym bardziej więc bolało ją, że potrafił być od niej lepszy. Z eliksirów był świetny.
Branwen podejrzewała, że może stać się kimś formatu Snape’a. Nie była w stanie się z
nim mierzyć. Na szczęście z transmutacji byli na podobnym poziomie, a z astrologii i
zaklęć mogła go wręcz wyśmiać – profesor Flitwick sam stwierdził, że jest wyjątkowo
pojętną uczennicą.
Najbardziej bolało ją jednak to, co stało się na początku szóstego roku. Pamiętała, że
długo tłumaczyła Fionie zagadnienia z numerologii, przez co mało spała. Pech chciał, że
następnego dnia pierwszymi zajęciami były eliksiry. Niestety mimo starań nie potrafiła
się skoncentrować i pomyliła składniki. Snape oczywiście wyśmiał ją przy wszystkich, ale
to nie to było najgorsze, w końcu każdy zna jego zjadliwość. Najgorsze było nieopatrznie
uchwycone przez Branwen spojrzenie Rufusa - pełne zdziwienia i niedowierzania.
Poczuła się wyjątkowo dotknięta – była ostatecznie tylko człowiekiem i miała prawo
popełniać błędy.
Teraz jednak musiała o tym wszystkim zapomnieć i poprosić go o pomoc. To nie było
proste.
Wstała, poprawiła spódnicę i bardzo powoli podeszła do niego. Chłopak czując, że ktoś
nad nim stoi, podniósł głowę i Branwen mogła dostrzec jego wyrazistą twarz i oczy o
barwie wypłowiałego nieba, patrzące na nią zza grubych, srebrnych oprawek okularów.
VI
– Mogę się przysiąść? – spytała Branwen. Rufus skinął głową, bacznie ją obserwując.
Czuła się nieswojo pod wpływem tego spojrzenia. – Pewnie mnie nie kojarzysz. Nazywam
się…
– …Branwen Malvern. Wiem – stwierdził krótko.
Zaniemówiła, zupełnie nie spodziewając się takiej reakcji.
– Aha. To dobrze – odparła, nie wiedząc, co innego może powiedzieć. – Widzisz, mam
taką recepturę… a ty jesteś naprawdę świetny z eliksirów... i gdybyś mógł... – Czuła się
coraz bardziej skrępowana jego wzrokiem. – Gdybyś mógł mi powiedzieć coś na temat
tego eliksiru… doradzić, jak go przyrządzić albo coś takiego, byłabym ci bardzo
wdzięczna.
Milczał chwilę, przyglądając się jej twarzy.
– Oczywiście.
Malvern podała mu książkę, prosząc w duchu, by mieć to już za sobą. Rufus wodził
chwilę palcem po przepisie. Branwen zauważyła, że miał ładne ręce. Może nie tak jak
Snape, którego dłonie były blade, o długich, smukłych palcach, ale i tak ładne. Duże, o
zgrabnych nadgarstkach i kształtnych paznokciach sprawiały wrażenie bardzo miękkich i
delikatnych. Szybko odsunęła tę myśl od siebie.
– To bardzo trudny eliksir. Do czego go potrzebujesz?
Zastanowiła się, co mu odpowiedzieć. Mogła próbować mu wmówić, że Snape kazał jej
coś o nim przygotować, ale przecież Rufus, chodzący z nią na te same zajęcia, nie
uwierzyłby w takie bzdury.
– Powiedzmy, że jest mi potrzebny. – Bardzo ostrożnie dobierała słowa.
Patrzył na nią przez chwilę, zanim powrócił do książki.
– Przy przyrządzaniu Eliksiru Pełnego Oczyszczenia trzeba zwrócić uwagę na
poszczególne fazy warzenia, tak samo jak w Eliksirze Bezsenności. Błąd w kolejności czy
długości fazy sprawi, że mikstura będzie bezużyteczna.
Wystarczyło chwilę posłuchać Wellsa, aby przekonać się, że wie, o czym mówi.
– Przygotowywałeś go już. – Bardziej stwierdziła niż spytała.
– Tak, dwa razy.
Wolała się nie zastanawiać, do czego był mu potrzebny.
– A byłbyś w stanie przygotować go po raz trzeci? – Nie odrywała od niego wzroku. Co
prawda na początku chciała prosić go o pomoc w bardziej zawoalowany sposób, ale w
końcu stwierdziła, że w przypadku Wellsa lepiej jest zadać jasne, konkretne pytanie.
– Może…
– Od tego eliksiru bardzo dużo zależy. – Chciała nadać powagę całej sytuacji.
– Na przykład to, żeby twoja przyjaciółka nie wyleciała ze szkoły po tym, jak zachowała
się jak idiotka, podając jakiś niesprawdzony eliksir? – powiedział chłodno.
Branwen wyprostowała się, jakby ją spoliczkował.
– Nie obrażaj jej.
– A tak nie jest? Ja w przeciwieństwie do innych widzę zachowanie Eliota. Trzeba być
skrajnie bezmyślnym, żeby zrobić coś, czego nie umie się cofnąć. Coś idealnie w stylu
Walton. – Na twarzy Rufusa można było dostrzec niezadowolenie.
Branwen wstała, patrząc na niego groźnie.
– Wiesz co – mówiła zimno, ale w środku aż gotowała się z furii – chciałam być miła.
Chciałam cię przekonać, żebyś zrobił ten cholerny eliksir i choć raz okazał się kimś
innym niż ograniczonym, egoistycznym palantem. Ale nie, bo ty sądzisz, że jesteś kimś
lepszym. Że masz prawo oceniać innych i to, co robią. Wolę już przebywać z kimś takim
jak Fiona, którym na kimkolwiek zależy, niż z tobą, „czystokrwisty”. Mam tylko
nadzieję, że jak ją wyrzucą z Vailem, to będziesz czuł satysfakcję. W końcu to o dwa
śmiecie mniej, nie?
Przez jedną chwilę miał wrażenie, że rzuci na niego jakąś klątwę, ale dziewczyna szybko
odwróciła się i prawie wybiegła z pokoju. W ten sposób nie zauważyła tej dziwnej
mieszaniny strachu, urazy i fascynacji w spojrzeniu Wellsa.
# # #
– Branwen, wszystko w porządku... ? – zapytała Fiona, widząc wypadającą z Pokoju
Wspólnego przyjaciółkę. Ta nawet jej nie odpowiedziała, tylko szybkim krokiem ruszyła
przed siebie.
# # #
Profesor Flitwick rozmawiał właśnie z profesorem Snape’em, gdy dostrzegł maszerującą
gniewnie Malvern. W pierwszym odruchu chciał ją zawołać, ale coś go powstrzymało.
Dziewczyna ominęła ich, szybko kierując się w stronę wyjścia z zamku i nie zwracając
uwagi na odprowadzające ją błękitne spojrzenie opiekuna Ravenclawu i czarne Mistrza
Eliksirów.
# # #
Dopadła drzwi, otwierając je jednym szarpnięciem i wpuszczając do zamku zimne
powietrze. Gotując się z furii, brnęła w śniegu. Wiedziała, że za wszelką cenę musi się
uspokoić. Przez jedną chwilę chciała zrobić Rufusowi krzywdę i dziękowała sobie w
duchu, że udało jej się nad sobą zapanować.
Lodowaty wiatr unosił drobny śnieg, który prószył na jej głowę i niczym nieosłonięte
ramiona. „Co ja sobie wyobrażałam?” - zastanawiała się. Przecież wiadomo było, że
Wells nie będzie chciał jej pomóc. Nie zniżyłby się do poziomu „mieszańca”. Czuła, że
gdyby nie wyszła z Pokoju Wspólnego, to rzuciłaby zaklęcie i patrzyła, jak wyje z bólu.
„Wyrachowany łajdak” – myślała, idąc. Nie podałby szklanki wody umierającemu z
pragnienia.
Nawet nie poczuła, jak zaczyna telepać ją z zimna, a pantofle całkiem jej przemokły.
Jak śmiał wyrażać się tak o Fionie, jej najlepszej przyjaciółce? No tak, on, należący do
sięgającej korzeniami epoki kamienia łupanego rodziny Wellsów, mógł sobie pozwolić na
obrażanie innych. Fuknęła ze złością, maszerując w grubej warstwie śniegu.
Tylko czy on naprawdę ją obraził? A może po prostu powiedział jej szczerą, brutalną
prawdę? Prawdę, której nie chciała słyszeć i to zwłaszcza od niego.
Z niepokojem usiadła pod ośnieżonym drzewem, nie przejmując się, że przemaka jej
spódnica. Była zbyt zajęta roztrząsaniem tej nowej myśli, by zwracać uwagę, że zaczyna
sinieć z zimna.
# # #
Siedzący w fotelu Rufus nie ruszał się od dłuższej chwili. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło się w
zbyt krótkim czasie, by mógł to wszystko tak po prostu przyjąć. Najpierw rozmawiał z
Branwen, potem wydarła się na niego, obrażając go tyle razy, że aż trudno było zliczyć.
Na początku był na nią wściekły nie mniej niż ona na niego, ale gdy pierwsza fala gniewu
opadła, uświadomił sobie, że Branwen miała rację. Rzeczywiście nie miał prawa nikogo
obrażać. Nawet jeśli naprawdę tak myślał o Fionie, to mógł użyć łagodniejszych słów.
Branwen poprosiła go o pomoc dla przyjaciółki. Zdziwiło go, że Fiona osobiście do niego
nie przyszła, jednak po krótkim namyśle stwierdził, że wie dlaczego – Malvern
traktowano poważniej niż słodką Walton.
Nagle poczuł się paskudnie i to nie tylko dlatego, że zachował się tak a nie inaczej, ale
również dlatego, że Branwen w chwili wściekłości powiedziała to, co naprawdę o nim
sądziła. Te stwierdzenia bardzo go zabolały. Tym bardziej, że miały niewiele wspólnego z
rzeczywistością.
# # #
O tym, że było jej zimno, zorientowała się dopiero w chwili, gdy ktoś otulił ją
płaszczem. Podniosła głowę. Przy niej klęczała Fiona.
– Źle zrobiłam – powiedziała Branwen, wtulając się w okrycie.
– Jak niejedna osoba – odparła rozsądnie przyjaciółka.
– Nagadałam mu wiele głupich rzeczy i teraz nie będzie chciał nam pomóc.
– Jeszcze nie wiadomo. Może da się przeprosić. – Fiona pomogła jej wstać.
– Nie sądzę. To ty powinnaś z nim porozmawiać, nie ja. Ciebie by posłuchał.
– Może – skwitowała, pomagając jej zapiąć płaszcz. – Chodźmy lepiej do zamku, bo ktoś
jeszcze zacznie się zastanawiać, co tutaj robimy.
Malvern przytaknęła, po czym zmusiła skostniałe ciało do działania.
# # #
Branwen siedziała pod dwoma kocami i piła już trzecią, przyniesioną przez Fionę
herbatę. Dreszcze w końcu ustąpiły i wreszcie mogła spokojnie pomyśleć. Czuła się
okropnie. Nigdy jeszcze nie zachowała się tak idiotycznie. Nie zamierzała wydzierać się
na Rufusa, ale ostatnie trzy dni, w trakcie których musiała pilnować Vaila, szukać
rozwiązania całego galimatiasu i użerać się z natrętną Mariettą, nadwerężyły jej nerwy i
byle iskra mogła przyczynić się do wybuchu.
A Wells tę iskrę wykrzesał.
Mało rozsądna, ale zbawienna w skutkach przechadzka bez okrycia po ośnieżonych
błoniach zadziałała na dziewczynę uspokajająco i po namyśle Branwen musiała przyznać,
że Rufus miał jednak trochę racji. Fiona naprawdę okazała szczyt lekkomyślności i
głupoty, podając Vailowi coś, o czym kompletnie nic nie wiedziała, przez co chyba
jednak zasłużyła na miano idiotki. Słowa Wellsa zawierały więc prawdę, tylko podaną
zbyt boleśnie, przez co zostały odebrane przez Branwen jako atak i zapoczątkowały
wszystkie wydarzenia.
Malvern jednego była jednak pewna – nie chciała więcej oglądać Wellsa. Nie tylko
wstydziła się tego, co powiedziała, ale też spodziewała się, że chłopak będzie patrzył na
nią z jeszcze większą wyższością i niesmakiem po jej kretyńskim wyskoku.
Niestety założenie, że Rufus będzie jej unikać jak ognia, już na wstępie okazało się
błędne. Kiedy kilka godzin później Branwen postanowiła odwiedzić bibliotekę, była
naprawdę zdziwiona, gdy Wells zagrodził jej drogę.
– Musimy porozmawiać – rzucił sucho, gdy spojrzała na niego oszołomiona.
Właśnie wtedy przypomniała sobie, dlaczego tak strasznie nie lubi tego prostego
stwierdzenia.
# # #
Za miejsce, w którym Branwen i Rufus mieli przeprowadzić szczerą rozmowę, obrana
została sala do transmutacji. Malvern weszła do środka i rozejrzała się ostrożnie. W
klasie profesor McGonagall wszystko znajdowało się jak zawsze na swoim miejscu.
Tablice były pościerane, a ławki ustawione w idealnie równych rzędach. Rufus zamknął
drzwi i usiadł na jednej z nich, a zdenerwowana Branwen oparła się o katedrę. Miała
wrażenie, że chłopak jest skrępowany i, co bardzo ją zdziwiło, speszony. Zastanawiała
się nad przyczyną, to w końcu ona zachowywała się jak furiatka.
– Myślę, że musimy sobie wyjaśnić pewne sprawy – stwierdził, patrząc na dziewczynę z
powagą. Branwen nadal milczała, dlatego kontynuował:
– Nie wiem, co twoja przyjaciółka zrobiła Eliotowi, że ten zachowuje się, jakby oszalał.
Dzisiaj rano widziałem go, jak tańczył i recytował miłosne wiersze. – Mimowolnie się
uśmiechnął. – Cokolwiek by to jednak nie było, sytuacja musi być naprawdę poważna,
skoro chcecie zrobić dla niego Eliksir Pełnego Oczyszczenia. A skoro tak, to ja wam ten
eliksir uwarzę.
– Nie chcę twojej łaski – odpowiedziała dumnie Branwen .
– To nie jest łaska, tylko próba udowodnienia, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
– Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
Dziewczyna zupełnie nie miała pomysłu, co odpowiedzieć. Te słowa nawet w
najmniejszym stopniu nie pasowały do stworzonego przez nią obrazu Wellsa. Chyba zdał
sobie sprawę z tego, że Branwen jest oszołomiona całą sytuacją, bo powiedział:
– Czy naprawdę sądzisz, że jestem jak Malfoy, dla którego „czystość” upoważnia go do
pomiatania innymi i traktowania ich jak śmiecie? – pytanie Rufusa zabrzmiało wyjątkowo
gorzko.
– Nie wiem, może… – Czuła się okropnie, że mogła go o coś takiego posądzić. W końcu
nigdy nie wyśmiewał nikogo ani nie obrażał jak Draco, więc wrzucanie go do tego
samego worka, co Malfoya, było krzywdzące.
– Rozumiem – stwierdził jedynie i odwrócił głowę w stronę okna, tak, że mogła przyjrzeć
się jego profilowi.
Miał wyraziste rysy, prosty nos, dłuższe, jasne włosy, których kosmyki, mimo
prostokątnych okularów w grubych, srebrnych oprawkach, wpadały mu do oczu. Branwen
odniosła jednak wrażenie, że na jego twarzy odbijało się coś jeszcze – rozczarowanie.
Tylko że dziewczyna zupełnie nie miała pojęcia, dlaczego. Czuła jednak, że powinna mu
się wytłumaczyć.
– Co innego mogłam sądzić? Nie zamieniłeś ze mną ani słowa i zawsze patrzyłeś na mnie
z góry. Uznałam, że pewnie jesteś kolejnym kretynem, który brzydzi się rozmowy z
takim pół - mugolakiem jak ja.
– Przepraszam
– Za co? – Była wstrząśnięta. Mogła przyjąć wiele, wliczając w to tę dziwną rozmowę, ale
przeprosiny ze strony Rufusa nie należały do rzeczy łatwo przyswajalnych. I to jeszcze za
to, że powiedziała o nim to, co naprawdę myślała. To było zbyt nierealne, żeby mogło
być prawdziwe.
– Że obraziłem twoją przyjaciółkę i że się tak zachowywałem. Nie wiedziałem, że mogę
być tak odbierany.
– Dobrze… – wydusiła z trudem. – Ja też przepraszam, za to w Pokoju Wspólnym… –
Czuła, że się rumieni.
– Zapomnijmy o tym – zaproponował, schodząc z ławki i podchodząc do drzwi. Kiedy
trzymał rękę na klamce, chcąc wyjść, odezwała się Branwen:
– Nie chcę, żebyś czuł się do czegoś zmuszony.
– To dobrze, że nie chcesz. – Uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając ją w stanie
całkowitego zdumienia.
VII
O tym, że Rufus zainteresował się Branwen, zadecydowały nuda i przypadek. Dokładnie
w takiej kolejności. Wells, należący do uczniów siódmego roku Ravenclawu, poświęcał
długie godziny robieniu zadań, przepisywaniu notatek i studiowaniu książek. Zdarzały się
jednak chwile, gdy jego jasnobłękitne oczy były tak zmęczone i przekrwione, że
przeczytanie czegokolwiek więcej nie wchodziło w grę. I wtedy właśnie Rufusa dopadała
nuda. Inni na jego miejscu wykorzystaliby ten czas, by spotkać się i porozmawiać z
przyjaciółmi, ale Wells ich nie miał. Nie chodziło nawet o to, że stronił od towarzystwa,
ale bardziej o fakt, że otaczający go ludzie niezbyt potrafili go zaakceptować. Jego
przesadna szczerość, irytująca małomówność i momentami dziwaczny sposób myślenia
sprawiały, że inni starali się go unikać. Rufus, najbardziej lubiący spędzać czas samemu,
też niezbyt zabiegał o ich uwagę. To w konsekwencji sprawiło, że w takich chwilach jak
te nie miał się do kogo odezwać.
Pewnego jednak wieczoru, kiedy w Pokoju Wspólnym pozwalał odpocząć przemęczonym
oczom i obolałej głowie, zauważył siedzącą kawałek dalej czarnowłosą dziewczynę. Nie
wiedział o niej nic oprócz tego, że nazywa się Branwen Malvern i jest na tym samym
roku co on. Obserwował ją chwilę z braku innego zajęcia. Miała czarne, splecione w
warkocz włosy i jasną, skupioną twarz z szarymi oczami, przebiegającymi po kolejnych
słowach czytanej przez nią grubej książki. Sprawiała wrażenie osoby bardzo poważnej i
niedostępnej.
Nagle do pokoju wpadła niska blondynka i przysiadła się do dziewczyny. W jednej chwili
twarz Branwen rozpogodziła się, radosne iskierki pojawiły się w jej oczach, a blade,
zaciśnięte wargi ułożyły się w naprawdę ładny i ciepły uśmiech. Zafascynowany Rufus
patrzył, jak kolejne emocje odbijają się na twarzy Malvern. Było dla niego
niewiarygodne, jak szybko zaszła w Branwen zmiana. Jak gdyby nagle ściągnęła maskę
zakładaną dla innych i pokazała prawdziwe, kryjące się w jej wnętrzu uczucia.
Zaciekawiony zaczął poświęcać coraz więcej czasu na przyglądanie się Malvern.
Obserwował ją zawsze bardzo ostrożnie, pilnując, by niczym się nie zdradzić i musiał
przyznać, że było to naprawdę intrygujące. Dostrzegał przelotne uśmiechy, gesty,
niezauważalne dla innych skrzywienie ust, zmrużenie oczu. Z czasem zaczął zwracać
uwagę nie tylko na jej zachowanie, ale również upodobania i nawyki. Wells zgłębiał ją
jak długą i bardzo trudną książkę.
Co mogło wydawać się dziwne, Rufus nigdy nie rozmawiał z Branwen. Bał się, że mogłaby
się wszystkiego domyślić i mieć mu za złe te niewinne, lecz prawie naukowe obserwacje.
Po kilku miesiącach przyglądania się Malvern doszedł do wielu wniosków, ale dwa z nich
były dla niego takim zaskoczeniem, że kilka dni zajęło mu dojście do siebie.
Pierwszy z nich dotyczył siły przywiązania Branwen do Fiony. Dziewczyna wiele razy
udowadniała mu, że jeśli jej na kimś lub na czymś zależy, to jest w stanie dokonać
rzeczy nieprawdopodobnych, niezależnie od ceny, jaką musiałaby za nie zapłacić. Po raz
pierwszy przekonał się o tym ponad rok wcześniej, kiedy Branwen ze zmęczenia zupełnie
pomieszała składniki przyrządzanego przez nich eliksiru, za co Snape oczywiście ukarał
ją dodatkowym wypracowaniem. Rufus nie potrafił wtedy ukryć zdziwienia i
niedowierzania. Zupełnie nie mieściło mu się w głowie, iż Malvern, doskonale zdająca
sobie sprawę, że następnego dnia zaczynają od eliksirów, na których Snape będzie
wymagał od nich maksymalnej koncentracji, tak długo tłumaczyła Walton jakąś kwestię z
numerologii. Można było powiedzieć, że praktycznie sama rzuciła się na pastwę Mistrza
Eliksirów i to tylko dlatego, że Fiona nie potrafiła sobie poradzić z jakimś zagadnieniem.
Dla Wellsa zachowanie Malvern było zdumiewające i, co było dla niego zupełnie
niezrozumiałe, wywoływało dziwną zazdrość, że Branwen jest gotowa tyle zrobić dla
Fiony.
Natomiast drugim wnioskiem, który na długo go oszołomił, było uświadomienie sobie, że
Malvern jest… ładna. Ten prosty fakt wydawał się w ogóle do niej nie pasować. Zawsze
chodziła w workowatych, nijakich ubraniach o stonowanej kolorystyce, przytłoczona
stertami książek i notatek, pędząca z jednych zajęć na drugie. Czarne, długie włosy albo
spinała, albo zaplatała w warkocz. Twarz miała bladą od zbyt długiego przesiadywania w
zamku, a szare oczy często podpuchnięte i podkrążone od niewyspania. A mimo to Rufus
dostrzegł jej urodę. Wells sądził nawet, że gdyby chciała, mogłaby wyglądać naprawdę
atrakcyjnie, tylko że jej samej na tym nie zależało.
# # #
– O, już jesteś! – ucieszyła się Fiona.
Branwen spojrzała na nią półprzytomnie. Dziewczyna siedziała na fotelu, trzymając na
skrzyżowanych nogach tomik sonetów Petrarki, a obok niej Vail, z obłędem w oczach,
przerzucał strony jakiejś książki. Wokół niego piętrzyły się inne wielkie, oprawione w
skórę tomy.
– A jemu co? – spytała.
– Uczy się. – Uśmiechnęła się rozbawiona Walton. – Stwierdził, że Snape się na nim
zawiedzie, jeżeli nie będzie przygotowany na następne eliksiry.
– Genialnie – rzuciła sucho. – Wells zgodził się zrobić eliksir – powiedziała, patrząc na
zaaferowanego książkami Vaila.
– Naprawdę? – przyjaciółka oniemiała z radości. – Muszę pójść i mu podziękować.
– Jak chcesz, ja idę spać – odparła chłodno Branwen, idąc w kierunku dormitorium.
– Nie schodzisz na świąteczną kolację? – zdziwiła się Fiona.
– Odpuszczę sobie. Miałam już naprawdę dużo atrakcji jak na dzisiaj i za więcej
podziękuję.
# # #
Branwen zastanawiała się, jak Rufus przyjmie powód ogłupienia Vaila, ale ten znowu ją
zaskoczył. Zamiast spodziewanych cierpkich komentarzy i wzdychań, pokiwał tylko
głową.
– To by wiele wyjaśniało – stwierdził jedynie, a po chwili milczenia zapytał:
– Macie potrzebne składniki?
– Prawie. – Branwen, od kiedy dowiedziała się, że Wells przygotuje eliksir, zaczęła
kompletować ingrediencje. – Dzisiaj przyślą nam mniszka lekarskiego i sproszkowany
pazur gryfa. Została już tylko liobelia.
– Ona raczej nie jest łatwa do zdobycia.
– Wiem. Jak na razie nie dostałam żadnej sowy z Nokturnu i obawiam się, że w
najbliższym czasie nie dostanę. W innym przypadku najlepiej byłoby po prostu poczekać
na odpowiedź, ale w tym jest to niemożliwe. Vail jest nieobliczalny. Dzisiaj rano
przyłapałam go, jak warował pod pracownią Snape’a. Całe szczęście, że Nietoperz
akurat siedział w pokoju nauczycielskim, bo nawet nie chcę myśleć, do czego by doszło.
– A gdzie jest teraz Eliot? – zapytał Rufus wyraźnie zaciekawiony.
Branwen przewróciła oczami, robiąc minę cierpiętnika.
– Siedzi z Fioną w swoim dormitorium, gdzie wydzierają się w niebogłosy i jeszcze mają
czelność nazywać to śpiewaniem – skrzywiła się z niesmakiem.
Akurat w tym momencie „artyści” postanowili zaprezentować światu swoje wokalne
umiejętności i pewnie wyszłoby im to całkiem dobrze, gdyby mieli choć trochę poczucia
rytmu.
I Pansy, i Goyla, i może Dracona
I piękną dziewczynę, jaką jest Hermiona
I nawet Pottera, gdy najdzie potrzeba
I tylko Snape’a przelecieć się nie da.*
Absolutne zaskoczenie i rozbawienie, rysujące się na twarzy Rufusa, było wystarczają
odpowiedzią na to, co sądzi o wykonanym repertuarze.
– Dawny wymysł Lessel – skitowała Branwen, wzruszając ramionami, a po chwili dodała,
krzywiąc się boleśnie:
– Lepiej odczarujmy Vaila, bo albo ja oszaleję od tych wrzasków, albo w najbliższym
czasie dojdzie do ślizgońsko - gryfońskiego najazdu na Ravenclaw.
– Albo Snape urządzi nam takie piekło, że będziemy się modlić, żeby ktoś nas dobił –
roześmiał się Rufus.
– Dokładnie, więc lepiej coś z tym zróbmy.
# # #
Branwen nigdy nie miała tak pracowitych świąt jak te. W czasie, gdy inni obijali się,
bawili lub objadali świątecznymi potrawami, ona, Vail, Fiona i Rufus nie mieli nawet
chwili wytchnienia.
Vail i Fiona próbowali doprowadzić do porządku jedną z opuszczonych komnat na
szóstym piętrze. Sala nie była używana od lat. Znajdowały się tam zniszczone ławki,
krzesła, niekompletny szkielet jakiegoś dziwnego ptaka, zardzewiała klatka, pęknięta
donica, ochlapany czymś kredens – jednym słowem wszystko, co uznano za użyteczne,
ale nie znaleziono czasu, żeby się tym zająć. Teraz Fiona i Vail próbowali zrobić tutaj
choć trochę porządku i miejsca, by zorganizować amatorską pracownię.
Rufus natomiast przygotowywał składniki, potrzebne do uwarzenia eliksiru. Wszystkie
trzeba było poddać odpowiedniej obróbce. Branwen pomagała mu na tyle, na ile była w
stanie.
– Utrzyj miętę – polecił Wells.
Dziewczyna posłusznie zaczęła miażdżyć suche liście. Kiedy skończyła, podała mu
moździerz z zielonym proszkiem.
– Może być – ocenił. – Kolendra i rumianek są pokrojone, a wyciąg z jaśminu jest już
przygotowany. Brakuje tylko liobelii – stwierdził, przeglądając składniki.
– Wiem. – Przygryzła lekko wargę. – Ale zupełnie nie mam pojęcia, skąd ją wziąć.
– Zupełnie? – spojrzał na tym swoim lustrującym wzrokiem. – Żadnego pomysłu?
Czuła, że wie, iż pewna szalona myśl pojawiła się jej w głowie, ale za nic nie chce jej do
siebie dopuścić. Kiedy jednak, pod wpływem jego chłodnych oczu, zaczęła dokładniej
zastanawiać nad tą koncepcją, musiała stwierdzić, że mogłaby ona rozwiązać wszystkie
ich problemy.
„Nigdy nie sądziłam, że posunę się do czegoś takiego” – pomyślała oszołomiona. – „Ani
tym bardziej, że mam aż takie masochistyczne zapędy.” - Z trudem przełknęła ślinę.
– Musimy dostać szlaban u Snape’a – stwierdziła w końcu po długiej chwili milczenia.
# # #
Kiedy Branwen przedstawiła Fionie swój pomysł, ta popatrzyła na nią, jakby szaleństwo
Vaila jakoś się jej udzieliło i teraz również jej przyjaciółka zaczyna wariować.
- Ale wiesz o tym, że jeżeli Snape cię złapie, to raczej długo nie pożyjesz?
- I to mówi ktoś, kto w najlepszym razie będzie króliczkiem doświadczalnym Snape'a, a
w najgorszym zostanie przez niego poćwiartowany i umieszczony w słojach z formaliną. –
Na twarzy Malvern pojawił się ironiczny grymas. – A jeśli chcesz wiedzieć, to tak, zdaję
sobie z tego sprawę. – Widząc, że jej nie przekonała, westchnęła ciężko. – Fiona, to
może się udać, ale musicie mi pomóc.
– Dobrze. Jeśli naprawdę jesteś pewna…
– Jestem – ucięła. – Zostało nam zaledwie kilka dni. Potem zaczną się zajęcia i nie
upilnujemy Vaila. Nie mamy dużo czasu. Założenie jest proste – trzeba dostać się do
lochów Snape’a i zdobyć liobelię. Na pewno będzie ją miał. Problemem jest, co zrobić,
żeby dostać się do środka na wystarczająco długo, by wykraść to, co jest nam
potrzebne. Włamanie nie wchodzi w grę – Snape ma obsesję na punkcie czarnej magii i
jakiekolwiek takie działania skończyłyby się fatalnie. Zresztą nie jesteśmy cholernymi
Gryfonami, żeby chwytać się takich sposobów. Tam trzeba się dostać legalnie, bo wtedy
ryzyko, że odpadną nam ręce, jak czegoś dotkniemy, jest najmniejsze. Najlepszym
pomysłem jest uzyskać u Snape’a szlaban. Wtedy będziemy mieć wystarczająco dużo
czasu, żeby rozejrzeć się i wziąć liobelię.
– No dobrze, ale kto pójdzie? – spytał Rufus.
– Ja – zaoferowała się Fiona. – To ja namieszałam, więc ja pójdę.
– Nie nadajesz się. – Branwen, widząc oburzenie na twarzy przyjaciółki, dodała:
– Tu nie chodzi o to, czy namieszałaś, czy nie, ale o to, że po pierwsze nie masz pojęcia
o takich eliksirach i składnikach, a po drugie, jak się wszystko zawali, to i tak będziesz w
nieciekawej sytuacji, więc lepiej jej nie pogarszaj szlabanem u Nietoperza.
– To ja mogę pójść – stwierdził nagle Rufus.
Malvern wysłała mu długie, taksujące spojrzenie.
– Dziękuję za propozycję, ale nie zapominaj, że na twojej głowie jest zrobienie eliksiru.
Jeżeli cię złapią, możesz zostać zawieszony, więc tak samo jak w przypadku Fiony nie
ma co pogarszać sprawy. Dlatego ja pójdę.
– Jesteś pewna…
– Fiona, już to przerabiałyśmy! – Branwen wyraźnie się zirytowała. – To najlepsze
rozwiązanie. Mam czyste konto i wiem, czego szukać. Musimy tylko wymyślić, co zrobić,
żeby wyciągnąć Snape’a z lochów, jak będę tam siedzieć. A wierzcie mi, że to nie będzie
proste.
VIII
Branwen ostrożnie wychyliła się zza rogu. Blaise Zabini opierał się nonszalancko o
ścianę, rozmawiając z jakąś jasnowłosą Ślizgonką. Wydawał się być bardzo czymś
rozbawiony. Co jakiś czas przeczesywał palcami czarne włosy i wysyłał blondynce
szelmowski uśmiech. Malvern szybko oceniła sytuację. Nie licząc tej dziewczyny,
korytarz był pusty, co likwidowało problem niewygodnych świadków. Znajdowali się
również niedaleko lochów, więc gdyby coś się stało, to dałoby się ich usłyszeć w
pracowni Mistrza Eliksirów. Zabini, nienawidzący szlam, był idealnym kandydatem –
powody do sprzeczki same się znajdywały. No i Snape na pewno ukarałby wszystkich
szlabanem za atak na ucznia ze Slytherinu. Pozostawało już tylko czekać na jakąś
dogodną okazję.
Nadarzyła się ona szybciej, niż Malvern podejrzewała, bo Ślizgonka zamieniła z
chłopakiem dwa zdania i gdzieś poszła, pozostawiając go samego.
Branwen, nie tracąc ani chwili, wyszła zza rogu i szybkim krokiem ruszyła w stronę
Blaise`a. Kiedy dzieliło ją od Ślizgona nie więcej niż dwa kroki, udała, że się potknęła i
przez „przypadek” na niego wpadła. Zabini spojrzał na nią gniewnie.
– Jak chodzisz, kretynko? – wysyczał.
– Nie obrażaj mnie. – Wyciągnęła różdżkę.
– Grozisz mi?! – Na jego twarzy wyraźnie rysowała się pogarda. – Tylko spróbuj.
„A żebyś wiedział” – pomyślała, miotając w niego Drętwotą. Niestety drżąca ze
zdenerwowania ręka sprawiła, że chybiła dosłownie o milimetry. Blaise nie tracił jednak
czasu. Z niewiarygodną szybkością wyciągnął różdżkę i krzyknął zaklęcie. Czar był tak
mocny, że Branwen przeleciała dobre dwa metry, zanim uderzyła o podłogę. Na moment
straciła oddech, a przed oczami zawirowały wielobarwne plamki. Starając się
zignorować wirowanie w głowie, próbowała podnieść się z podłogi, gotowa na kolejny
atak. Nagle jednak zobaczyła coś, co prawiło, że zamarła. Z korytarza, prowadzącego do
lochów, wyszedł profesor Snape, a z jednej z sal profesor McGonagall. Obydwoje szybko
ocenili sytuację, patrząc to na wstającą Malvern, to na celującego w nią różdżką
Blaise’a. Wnioski nasunęły się same.
– Panie Zabini! – rzuciła ostro profesor McGonagall.
Chłopak odwrócił się wolno, przeczuwając, że właśnie wpakował się w kłopoty. Miał
rację, bo żadne zapewnienia nie przekonały pani profesor, że to nie od rozpoczął bójkę.
Na słowa, że sprowokowała go Malvern, nauczycielka spojrzała na niego wymownie i
oprócz zabrania dziesięciu punktów Slytherinowi ukarała go szlabanem. Oczywiście
Snape próbował protestować, jednak na niewiele się to zdało. Zdenerwowana Minerva
była nieustępliwa i nie zamierzała dopuścić, by, zwłaszcza podopiecznemu Mistrza
Eliksirów, uszło takie zachowanie płazem.
Stojąca kawałek dalej Malvern klęła cicho pod nosem.
# # #
Branwen nie spuszczała wzroku z drzwi do pokoju nauczycielskiego. Wiedziała, że w
końcu musi stamtąd wyjść, a kiedy to się stanie, to wreszcie uda się jej dostać
upragniony szlaban.
Czekała, czujnie obserwując każdą osobę wchodzącą i wychodzącą z pomieszczenia.
Bała się, że jeśli odwróci głowę choćby na minutę, to Snape zdoła przejść obok niej
niepostrzeżenie. W końcu w drzwiach pojawiła się znajoma postać w czarnych szatach.
Dziewczyna ruszyła w jej stronę, przygotowując się na najgorsze.
# # #
Vail spacerował z Fioną po zamku. Od pewnego czasu Eliot coraz rzadziej wspominał o
Severusie i swojej miłości do niego, co uznano za poprawę jego stanu. Zachowywał się
również o wiele spokojniej i rozsądniej, co przekonało dziewczyny, że przetrzymywanie
go w zachodniej wieży nie jest już konieczne.
– Przejdziesz się ze mną do sowiarni? – zapytała radośnie Fiona. – Muszę wysłać list do
mojej siostry - Alice.
– Ależ oczywiście. – Uśmiechnął się Vail w ten specyficzny sposób, który sprawiał, że
większa część płci żeńskiej traciła kontakt z rzeczywistością.
Fiona po prostu nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.
– Zaczekaj – zatrzymał ją.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zupełnie nie miała pojęcia, o co może mu chodzić.
Eliot tymczasem podszedł do niej i ostrożnie, jakby bojąc się, że Fiona się przestraszy i
ucieknie, poprawił jasny kosmyk, który wymknął się spośród licznych kolorowych spinek i
opadł jej na twarz. Następnie cofnął się o krok, by lepiej ocenić swoje „dzieło”.
– Bardzo ładnie wyglądasz – stwierdził w końcu, patrząc na nią czarnymi oczami, które
emanowały jakieś niespotykane u innych ciepło.
Vail był chyba jedynym mężczyzną, który potrafił powiedzieć coś takiego, nie kryjąc w
tym żadnych aluzji.
– Dziękuję. Jesteś naprawdę kochany. – Mimo wszystko poczuła się onieśmielona.
Nagle na pogodnej twarzy Eliota zaszła zmiana. Ciemne oczy zaszły mgłą, rysy się
wygładziły, nadając twarzy wyraz oszołomienia i zachwytu, zaś usta ułożyły się
dziwacznym uśmiechu.
– Vail? – spytała zaniepokojona.
Nie słuchał, dalej tępo wpatrując się w coś za jej plecami. Odwróciła się, zastanawiając
się, co wywołało u niego taką reakcję. Chuda sylwetka Mistrza Eliksirów i jego łopoczące
przy każdym kroku czarne szaty były wystarczającą odpowiedzią.
– Vail, nie! – Próbowała go zatrzymać, ale odtrącił ją. Jego miłość wzywała go i tylko to
się liczyło.
Ruszył w stronę Snape’a.
# # #
Nagle kątem oka Branwen dostrzegła jakiś dziwny ruch. Odwróciła szybko głowę i
zamarła. Zobaczyła, jak Vail odtrąca Fionę, która bezskutecznie próbuje go powstrzymać
i zaczyna biec w kierunku Mistrza Eliksirów. Miała wrażenie, że sekundy zamieniają się
nagle w godziny. Z niewiarygodną wprost precyzją mogła dostrzec najdrobniejsze
szczegóły otaczającego ją świata. Widziała zamyślonego i gniewnego Snape’a,
pędzącego w jego kierunku Vaila - z wyrazem szaleńczej miłości i pożądania na twarzy,
tłum uczniów przechodzących przez korytarz, dziesiątki obrazów ze znudzeniem
przyglądających się otoczeniu i wyglądających czegoś, co mogłoby je zainteresować i
dać ciekawy temat do rozmów.
Wiedziała, że zaraz stanie się coś strasznego. Niewyobrażalnie wprost potwornego. I to
coś, o czym absolutnie nikt nie zapomni.
Trzeba było działać.
Nie miała możliwości w żaden sposób odciągnąć Snape’a, ale nie było to konieczne. Nie
zastanawiając się nad tym, co robi, zastąpiła Vailowi drogę, tak, że zupełnie
niespodziewający się tego chłopak praktycznie na nią wpadł. Oszołomiony chciał się
wyrwać z jej uścisku, ale go przytrzymała. Widząc jednak, że bierze oddech, żeby coś
krzyknąć, zrobiła pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy – pocałowała go. Całkowicie
osłupiały Vail nawet się nie bronił.
Zdawało się, że nagle cała uwaga Hogwartu skupiła się tylko na tej jednej parze.
– Skończyłaś już robić przedstawienie, Malvern? Jak masz ochotę obściskiwać się z
Eliotem, to nie na moich oczach – wycedził Snape z ironicznym uśmiechem. – Ravenclaw
traci dziesięć punktów.
Po czym, nie dając jej nawet szansy, by coś powiedzieć, odszedł, powiewając długą,
czarną szatą.
Branwen odprowadziła go zrezygnowanym wzrokiem, usilnie starając się ignorować
wściekłe spojrzenia, wysyłane jej przez znajdujących się na korytarzu uczniów.
Wiedziała, że właśnie znienawidziła ją połowa szkoły.
# # #
Fiona dyskretnie rozejrzała się po Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Niestety i tu Branwen
nie było. Westchnęła ciężko. Akurat teraz przyjaciółka gdzieś znikła, kiedy Fiona miała
dla niej takie ważne informacje. Walton podejrzewała, że Malvern specjalnie gdzieś
poszła, chcąc w ten w sposób oszczędzić sobie nieprzyjemnych docinków i morderczych
spojrzeń, wysyłanych jej od jakiegoś czasu przez inne dziewczyny.
Dla pewności jeszcze raz zerknęła na znajdujące się w pomieszczeniu osoby. Większość
foteli, sof i narożników zajętych było przez dyskutujących lub uczących się Krukonów.
Jedną z kanap zajmował siedzący przy kominku Rufus. Co ciekawe nie czytał żadnej
książki, jak miał to w zwyczaju, ale przyglądał się płonącym szczapom. Odblaski ognia
oświetlały jego szczupłą twarz, uwydatniając mocne, wyraziste rysy i odbijały się w
błękitnych oczach.
Fiona uśmiechnęła się pod nosem. Wells mógł jej pomóc w zlokalizowaniu Malvern.
– Rufus, widziałeś może Branwen? – zapytała, stojąc nad nim.
Spojrzał na nią przelotnie i znów powrócił do przyglądania się ogniu.
– Nie – odparł krótko. – Pewnie siedzi w bibliotece i szuka kolejnego sposobu na
zdenerwowanie Snape’a. – W jego głosie pojawił się prawie niedostrzegalny cień
niezadowolenia.
Przyjrzała mu się uważniej. Miłe usposobienie Fiony i powierzchowność dużego dziecka
sprawiały, że ludzie często wyżalali się jej ze swoich problemów, co szybko nauczyło ją
rozpoznawać, kiedy człowieka coś gryzie. I teraz, patrząc na Wellsa, wiedziała, że coś
jest z nim nie tak. Zazwyczaj, kiedy z kimś rozmawiał, bardzo wnikliwie wsłuchiwał się
w to, co ta druga osoba miała do powiedzenia, taksując ją przy tym spojrzeniem. Teraz
jednak zgarbiony, ze ściągniętą twarzą i przymrużonymi oczami zdawał się ignorować
otaczających go ludzi i dawać im wyraźnie do zrozumienia, żeby dali mu święty spokój.
– Coś się stało? – zapytała, siadając obok na kanapie.
– Zależy, co masz na myśli – odpowiedział wymijająco, wciąż przyglądając się żarzącemu
się drewnu.
– Widzę, że coś nie w porządku i pomyślałam…
– Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa – powiedział spokojnie.
– Chodziło mi tylko…
– Skoro więc to nie jest twoja sprawa – przerwał jej – to nie widzę powodu, żebyś się w
nią mieszała.
Poczuła się, jakby wymierzył jej policzek. W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć
coś niemiłego, ale w końcu zrezygnowała. Rufus był naprawdę specyficznym człowiekiem
i jeśli nie życzył sobie rozmawiać na pewne tematy, to żadna siła nie mogła go do tego
zmusić. Fiona nie zamierzała więc niepotrzebnie nalegać. W ostatnim przypływie troski
obiecała sobie, że opowie o wszystkim Malvern. Jej jakoś lepiej wychodziło dogadywanie
się z Wellsem.
– Dobra, pójdę jej poszukać. – Wstała. – Gdyby przyszedł Vail, to powiedz mu, żeby tutaj
na mnie zaczekał.
Ledwo zdążyła wyjść, a pojawił się Eliot.
– Nie wiesz, gdzie Fiona? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie.
– Powinna wrócić niedługo .
– Ach, to dobrze – ucieszył się. – Obiecała mi, że pomoże mi z napisaniem listu do
Severusa. – Usiadł obok Rufusa.
Przez chwilę panowała ciężka cisza, zanim przerwał ją Vail.
– Nie sądzisz, że on jest niezwykły? – zapytał z rozmarzeniem.
Rufus uśmiechnął się pobłażliwie. Rozmowa z Eliotem była banalnie łatwa, choć dla mało
cierpliwego człowieka irytująca. Odurzony eliksirem Vail z ciekawego i uważnego
rozmówcy, zamienił się w roztrząsającego swoje uczucia, pogrążonego w marzeniach i
totalnie zakochanego w Severusie maniaka. W tej nowej sytuacji Eliot mógł rozmawiać
na każdy temat pod warunkiem, że dotyczył on Mistrza Eliksirów. Niewinna dyskusja o
modzie zamieniała się w rozważania o idealnie pasującej do Snape’a czerni. Propozycja
napicia się herbaty powodowała wielką dysputę o tym, co zwykle pija Severus.
Człowiek mógł powiedzieć Vailowi co tylko zechciał, bo ten i tak praktycznie nie
poświęcał innym, tak „nieciekawym” tematom uwagi.
– Skoro tak sądzisz – odparł obojętnie Rufus.
– Z nim wszystko jest takie cudowne. – Vail zdawał się powoli tracić kontakt z
rzeczywistością. – Kiedy go widzę, nie potrafię oderwać od niego wzroku, a kiedy jest
tuż obok, cały świat przestaje mieć dla mnie znaczenie.
Dziwny cień przemknął przez opanowaną dotąd twarz Rufusa. Coś niepokojącego
zamigotało w jego błękitnych oczach i sprawiło, że zaczął nerwowo wyłamywać palce.
– Wydaje mi się nawet – kontynuował Vail – że jeśli go zabraknie, to moje życie stanie się
takie… takie…
– Szare – podsunął Rufus, chrzęszcząc kostkami palców.
– Tak! – zgodził się uradowany Eliot. – Jak gdyby Severus był czymś, co pobudza mnie do
życia i sprawia, że ma ono jakiś sens. Wiesz, o co mi chodzi?
– Wiem – odparł niewyraźnie, z trudem przełykając ślinę przez ściśnięte gardło.
Pogrążony w swoich rozmyślaniach Vail nawet tego nie zauważył.
– I ta myśl, że mógłby być z kimś innym. Ona jest taka… straszna. Nie! Potworna. Nie
wiem, co bym zrobił, gdybym wiedział, że jest ktoś, kto słucha jego głosu, czuje dotyk
jego dłoni i kogo on szczerze kocha. – Czarne oczy całkiem zaszły mgłą.
Bledszy niż zazwyczaj Rufus milczał. Było to milczenie z kategorii tych bardzo ciężkich i
bardzo wymownych, co nie przeszkadzało kontynuować Vailowi swoich nieszczęsnych
wyznań.
– Nigdy nie spotkałem drugiej takiej osoby – zamilkł się na chwilę. – Myślisz, że mnie
kocha?
– Kto? – zapytał zdezorientowany Rufus. Myślami był zupełnie przy kimś innym.
– Severus – odparł zdziwiony, że ktoś może w ogóle o to pytać.
– Tak, tak – zapewnił Vaila Wells, biorąc pierwszą z brzegu książkę. – Na pewno.
– To dobrze – ucieszył się Eliot. – Sądzisz, że wyszedłby za mnie?
Pojawienie się Fiony pozwoliło Rufusowi uniknąć odpowiedzi na kolejne idiotyczne
pytanie.
– Już jestem! – Dziewczyna uśmiechnęła się do Vaila. – Szukałam Branwen, ale przepadła
jak kamień w wodę. No nie ważne, później z nią porozmawiam. To co, idziemy teraz do
biblioteki? – zapytała pogodnie.
– Jasne – odparł, odwzajemniając uśmiech.
Wyszli, zostawiając Wellsa samego. Rufus ściskał książkę, jakby to była ostatnia deska
ratunku na rozszalałym morzu. Zawzięcie próbował czytać skaczące i zupełnie
niezrozumiałe słowa, które za żadne skarby świata nie chciały się układać w jakieś
sensowne zdania.
# # #
Branwen minęła właśnie pomnik Garbatej Wiedźmy i skręciła w korytarz prowadzący do
Sali Pamięci. Miała nadzieję, że chociaż tam znajdzie trochę spokoju, bo w Pokoju
Wspólnym Ravenclawu nie miała co na to liczyć. Od tego incydentu z Vailem wszystkie
pozostające w Hogwarcie na święta Krukonki na każdym kroku okazywały jej swoją
wściekłość. Nawet Rufus zaczął się dziwnie zachowywać. Ciągle czuła na sobie jego
wzrok, co ją krępowało. Kilka razy spytała go, czy coś się stało, ale uparcie zaprzeczał,
nie przestając jej obserwować. W końcu zirytowana postanowiła poszukać innego
miejsca, w którym mogłaby spokojnie pomyśleć.
Nagle, kiedy była już przy wejściu do galerii, dostrzegła Fionę. Co dziwne, nie było z nią
Eliota, a to się ostatnio praktycznie nie zdarzało. Zaniepokojona podeszła do
przyjaciółki.
– Fiona! – zawołała. – Gdzie Vail?
Walton spojrzała na nią załzawionymi oczami, przygryzając drobne usta. Widać było, że
jest roztrzęsiona.
– Nie wiem – powiedziała łamiącym się głosem. – Zostawiłam go tylko na chwilę, a gdy
wróciłam, już go nie było!
– Spokojnie. – Branwen próbowała ją uspokoić. – Powiedz, co się stało.
Fiona zaczęła mówić tak szybko, jakby się bała, że jeśli natychmiast wszystkiego nie
opowie, to nie będzie w stanie wydusić ani jednego słowa więcej.
– Byłam z Vailem w bibliotece. Chciał, żebym pomogła napisać mu list do Snape’a.
Wiesz, ten, o którym ciągle tak gada i nie daje nikomu spokoju. No i kiedy wyszliśmy,
przypomniałam sobie, że zostawiłam pióro na stole. Poszłam po nie, a jak wróciłam, to
jego już nie było.
– Musimy go znaleźć – powiedziała stanowczo. – Jest jeszcze mała szansa, że mógł nie
trafić na Snape’a. Chodź, rozejrzyjmy się. – Ruszyła szybkim krokiem.
Branwen próbowała myśleć chłodno i rozsądnie. Gdzie mógł być Vail? Teoretycznie
wszędzie, jednak od zniknięcia nie minęło dużo czasu, więc musiał być gdzieś blisko.
Zaglądały do każdej klasy, sprawdzały każdy korytarz i praktycznie straciły już
jakąkolwiek nadzieję, że go znajdą, gdy nagle, ku ich nieopisanej radości, zobaczyły, jak
schodzi po schodach, prowadzących na drugie piętro.
Sam Vail szedł spokojnie, kiwając głową, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, i
poprawiając co jakiś czas pasek przewieszonej przez ramię brązowej torby.
Branwen musiała go jakoś zatrzymać.
– Vail! – krzyknęła, wychylając się przez barierkę.
Zaskoczony chłopak przystanął na chwilę, ale gdy tylko dostrzegł, kto go woła,
przyspieszył kroku.
– Cholera – rzuciła i zaczęła przeskakiwać po dwa, trzy stopnie, starając się go dogonić.
Udało jej się dopiero na samym dole. Bojąc się, żeby Eliot jej nie uciekł, złapała go za
pasek od torby i z całej siły pociągnęła, chcąc go zatrzymać. Pech chciał, że jeden z
szwów nie wytrzymał i się odpruł, przez co ciężka, przeładowana książkami, papierami i
innymi drobiazgami torba upadła na podłogę, rozsypując całą swoją zawartość.
Branwen zaklęła siarczyście i zaczęła pomagać Fionie i Vailowi sprzątać powstały
bałagan. W pewnej chwili zbierając rozsypane zielone, gęsie pióra, zauważyła jakiś
dziwny ruch na drugim końcu korytarza. Odwróciła z zaciekawieniem głowę i przez
moment miała wrażenie, że stała się jedynym i niepowtarzalnym okazem żywego
posągu.
Z trudem odwróciła wzrok od mijającego właśnie pomnik Arniki Jasnowłosej Severusa,
który, powiewając czarnymi szatami, szedł w ich kierunku.
– Zostaw to – wycedziła, chwytając przyjaciółkę za rękę, gdy ta chciała podnieść jakąś
książkę. – Szybko. Zabierz stąd Vaila. Ja zatrzymam Snape’a.
Zaskoczona Fiona podniosła głowę i dopiero wtedy zauważyła zbliżającego się
nauczyciela. Otworzyła z przerażeniem błękitne oczy i natychmiast, zupełnie nie
zwracając uwagi na całe pobojowisko ani na opór Vaila, zmusiła go, żeby za nią poszedł.
Branwen, wciąż schylona, układała papiery w równe stosy, nasłuchując przy tym kroków
Mistrza Eliksirów. Nieoczekiwanie, podnosząc kolejny pergamin, zauważyła zalakowaną
kopertę. Identyczną do tej, w której Vail trzymał swoje miłosne wyznanie.
Gdyby ta wiadomość wpadła w ręce Severusa, byłaby to katastrofa. Dziewczyna, długo
się nie zastanawiając, wcisnęła list w stertę trzymanych notatek.
– Malvern! – Lodowaty głos Mistrza Eliksirów świadczył, że tego, co teraz nastąpi, nawet
w bardzo dużym przybliżeniu nie będzie można uznać za przyjemne.
– Profesor Snape – odparła, wstając i szczerząc się, jakby dostała szczękościsku. Chciała
dodać jeszcze, że cieszy się na jego widok, ale takie kłamstwo prawdopodobnie nie
przecisnęłoby się przez jej gardło, nawet gdyby ktoś groził jej jego poderżnięciem.
– Twoja spostrzegawczość, Malvern, jest oszałamiająca – wykrzywił się ironicznie. – Może
zamiast się nią popisywać, wytłumaczysz wreszcie, co tu się dzieje?
– Tu? – zapytała niewinnie. – Nic. Taki drobny, niewarty uwagi wypadek.
– Z pewnością. – Branwen doszła do wniosku, że na takie przewiercające człowieka
spojrzenie powinno się mieć jakiś specjalne pozwolenie. – To teraz udowodnij
legendarną Krukońską inteligencję, o ile taka w ogóle u ciebie istnieje, i wyjaśnij mi,
dlaczego w takim razie goniłaś Eliota przez pół korytarza?
„Złośliwy palant” – pomyślała, zaciskając dłonie na trzymanych notatkach, ale nie
przestając się uśmiechać.
– Goniłam? Naprawdę? Ja? Ale czemu miałabym go gonić? Musiałoby się coś stać, żebym
go goniła, a przecież ja go nie goniłam, bo przecież nic się nie stało, więc ja tym
bardziej nie mogłam go gonić, bo żebym go goniła, to musiałabym mieć jakiś powód,
zwłaszcza ja nie miałam żadnego powodu…
– Dość. Jeszcze słowo a stracisz punkty dl Ravenclawu – przerwał jej poirytowany.
– Oczywiście, panie profesorze. Tylko że ja chciałam wyjaśnić… – odpowiedziała słodko,
w duchu zastanawiając się, jak długo wytrzyma jej odgrywanie bezmózgiej idiotki,
zanim się zirytuje i da jej szlaban.
Wyraz jego twarzy wyraźnie mówił, że jeśli zaraz się nie zamknie, to może się już nigdy
więcej nie odezwać. Tym razem postanowiła posłuchać.
Severus zlustrował cały panujący na korytarzu bałagan, ze wszystkimi zostawionymi
przez Fionę rzeczami oraz wielką, granatową kałużę atramentu, powstałą po tym, jak
ktoś, prawdopodobnie Vail, potrącił kałamarz.
– Gdzie Eliot? – zapytał Snape.
– W dormitorium.
– Czemu?
– Bo… – próbowała wymyślić jakąś sensowniejszą odpowiedź niż „Bo spotkałby pana, co
skończyłoby się ogólnoświatowym kataklizmem”. – Bo zapomniał swojego lekarstwa –
wypaliła w końcu. – Właśnie. Bo on jest bardzo chory. Tak, bardzo chory. I on nie czuje
się najlepiej. Bo on ma coś z głową… znaczy z gardłem. To pewnie jedna z tych
mugolskich chorób. Wie pan profesor, one potrafią być takie złośliwe – ostatnie słowo
powiedziała z prawie niezauważalnym naciskiem, na który ktoś mało spostrzegawczy nie
zwróciłby nawet uwagi.
Snape był jednak spostrzegawczy i Branwen mogła zobaczyć, jak mruży czarne oczy i
wykrzywia pogardliwie blade wargi. Miał coś powiedzieć, ale właśnie wtedy list Vaila
wysunął się ze sterty trzymanych przez Malvern pergaminów i upadł na podłogę.
Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na kopertę, blednąc przy tym wyraźnie. Szybko
schyliła się, chcąc ją schować, ale jedno błyskawicznie rzucone przez Severusa zaklęcie
wystarczyło, by trafiła do jego rąk. W milczeniu, czując, jak po plecach przechodzą jej
zimne dreszcze, obserwowała oglądającego list nauczyciela.
– Do kogo jest ta wiadomość? – Pytanie Mistrza Eliksirów zawisło w powietrzu jak groźba
śmierci.
– Do mnie – powiedziała krótko.
W tej sytuacji dodatkowe denerwowanie Severusa byłoby bardzo nierozsądne.
Snape uśmiechnął się drwiąco, obracając w długich, smukłych palcach nieszczęsny list.
– Mam rozumieć – mówił powoli, nadając słowom specyficzne brzmienie, które
sprawiało, że w Branwen budziła się jakaś krwiożerca bestia, która najchętniej
przegryzła by mu tętnice – że słowa „Dla mojego najwspanialszego, upadłego anioła” są
skierowane do ciebie?
Przymknęła na moment oczy, z trudem opanowując przemożną chęć wykrzyczenia mu w
twarz, że nie, bo do niego. Szczerze pożałowała, że w Hogwarcie nie uczą
Niewybaczalnych. Z największą przyjemnością rzuciłaby na siebie jedną Avadę Kedavrę.
Albo na Snape’a. Po namyśle stwierdziła, że ta druga ewentualność byłaby jednak
bardziej satysfakcjonująca.
– Tak, panie profesorze – wyduszenie tego kosztowało ją wiele wysiłku.
– Kłamiesz – wycedził Snape.
Podniosła hardo głowę i spojrzała na niego wyzywająco.
– Jeśli pan profesor mi nie wierzy, proszę przeczytać – odparła gładko. – Oczywiście,
jeżeli lubi pan romantyczne wyznania miłości, przyrzeczenia o wiecznym oddaniu i
zachwyty nad pięknymi oczami i dłońmi.
To było niewiarygodne, jak czas nagle zwolnił. Jeszcze przed chwilą płynął wartkim
strumieniem, a potem nagle można było zauważyć każdą skapującą sekundę. Branwen,
pogrążona w tym całym ocenie czasu, słysząc każde uderzenie dudniącego serca,
wpatrywała się w kopertę, jakby nie istniało nic poza nią. Zastanawiała się co zrobi
Snape. Przeczyta list? To by było w jego stylu. W końcu odkrywanie nowych sposobów
bycia złośliwym i perfidnym to było jego małe hobby. Z drugiej strony Mistrz Eliksirów
był znany ze swojego uczulenia na wszystko co „romantyczne” i „słodkie”.
Co ciekawe, Snape też wydawał się niezdecydowany.
I właśnie wtedy stało się coś, czego zupełnie nie przewidziała i co bez oporów mogłaby
umieścić w kategorii „Najpiękniejsze zbiegi okoliczności, jakie tylko istnieją”.
– Dobrze, że cię widzę, Severusie – powiedział z uśmiechem profesor Dumbledore,
pojawiając się pod kamienną chimerą. – Czy mógłbym cię na moment do mnie prosić?
– Oczywiście – odparł spokojnie, zerkając groźnie na Branwen.
Dyrektor usatysfakcjonowany wszedł do swojego gabinetu.
– Ravenclaw traci dwadzieścia punktów, Malvern. Jeszcze jedna taka uwaga i wylądujesz
ze szlabanem – zagroził Snape.
Zacisnęła mocno zęby. Już wyobrażała sobie, co powiedziałaby mu, gdyby sytuacja
wyglądała inaczej. Niestety nie wyglądała.
– A to jest twoje, mroczny aniele – powiedział sardonicznie, po raz kolejny
udowadniając, że jego pokłady ironii i drwiny są nie do wyczerpania.
– Dziękuję, panie profesorze – wydusiła, życząc mu całej wieczności w piekle.
Severus zupełnie ją zignorował i omijając, jakby była kolejnym pomnikiem albo stojącą
zbroją, ruszył do gabinetu profesora Dumbledore`a. Natomiast wściekła Branwen,
prawie zgniatając odzyskany list w dłoni, starała się uspokoić. W końcu się jej udało,
chociaż wizja zamienienia Severusa w karalucha i rozdeptania go obcasem jakoś długo
nie mogła Malvern opuścić.
# # #
Branwen przemierzała kolejny korytarz Hogwartu, usilnie próbując uporządkować myśli.
Powoli dochodziła do wniosku, że los to strasznie złośliwa i perfidna bestia. Oczywiście
wiedział, że potrzebuje szlabanu u Snape’a, więc postanowił zrobić wszystko, byleby
tylko utrudnić jej życie. Normalnie zostałaby ukarana szybciej, niż zdążyłaby wymówić
swoje imię, a teraz, mimo usilnych starań, Branwen wciąż tkwiła w tym samym miejscu.
Co gorsza, powoli zaczynały kończyć się jej pomysły na kolejne prowokacje. Jak na razie
spośród sześciu użytych przez nią koncepcji tylko jedna przyniosła jakikolwiek rezultat,
pozostałe zaś okazały się kompletną klapą. I zazwyczaj była to wina nie planu, ale
jakichś niespodziewanych zbiegów okoliczności, czego przykładem mogła być Umbridge,
która została trafiona zaklęciem związania, kiedy chciała wejść od lochów
Snape'a.Plusem całej sytuacji była chociaż możliwość pooglądania sobie, jak profesorka
OPCM-u próbuje wpełznąć po schodach na wyższe piętro, gdzie jakiś nauczyciel mógłby
przywrócić jej wcześniejszą postać.
Mimo to Branwen nie wiedziała, co mogłaby jeszcze zrobić, by wyglądało to jako
przypadek. Rzucić się z bojowym okrzykiem na Severusa? Tak, z pewnością wszyscy
uznaliby to za bardzo naturalne i absolutnie niepodejrzane. Innym pomysłem było
przyczepienie sobie wielkiego transparentu z napisałem „Daj mi szlaban, Snape”, ale to
byłby już szczyt finezji i dyskrecji. Zresztą znając swoje szczęście, Branwen
podejrzewała, że i tak wszyscy uznaliby, że składa Mistrzowi Eliksirów jakieś dwuznaczne
propozycje, a nie prosi go o karę.
„Nie odpuszczę.” – mówiła sobie – „ Dostanę ten cholerny szlaban, choćbym miała
wysadzić pół szkoły” – powtarzała, starając się nie zastanawiać nad tym, że chyba już
całkiem zwariowała, skoro chce dobrowolnie poddać się torturom Snape’a.
Pogrążona w tych wszystkich ponurych rozmyślaniach nie zauważyła, że ktoś zagradza
jej drogę. Branwen podniosła głowę i wykrzywiła się z niezadowoleniem, widząc, kto
przed nią stoi.
– Czego chcesz, Marietto? – zapytała, siląc się na spokój.
– A jak myślisz? – Na twarzy dziewczyny pojawiły się czerwone plamy. – Sądzisz, że nie
widzę jak się kręcisz wokół Vaila i próbujesz go poderwać?
– Bądź tak miła i zejdź mi z drogi, bo w przeciwieństwie do ciebie mam ważniejsze
sprawy na głowie niż jakieś bezsensowne kłótnie. – Chciała ominąć dziewczynę, ale ta
jej nie pozwoliła.
– Jeszcze nie skończyłam. – Edgecombe wycelowała w Malvern różdżką.
Branwen spojrzała na dziewczynę jak na duże, rozkapryszone dziecko, nie przestając
przy tym obracać w palcach swojej różdżki.
– Oczywiście – zaczęła – mogłabym cię rozbroić, oszołomić i zamknąć w jakimś schowku
na miotły, co z pewnością nie byłoby dla ciebie zbyt przyjemne, ale dla mnie dość
satysfakcjonujące. Zazwyczaj jednak, w ramach integracji ze światem, staram się być
miła przed śniadaniem, więc dam ci ostatnią szansę. Schowaj różdżkę albo przekonamy
się, która z nas jest lepsza. – Niebezpieczne iskry pojawiły się w jej spojrzeniu.
Dziewczyna nie zamierzała jednak ustąpić. Chciała skorzystać z tej nadarzającej się
okazji i udowodnić, że z nią, Mariettą Edgecombe, nie wolno zadzierać i zabierać jej
tego, co uznawała za swoje. Była przekonana, że Malvern w swoim zachowaniu
przypomina pszczelarza. Roztacza wokół siebie zasłonę dymną, by odstraszyć pszczoły,
gdy w rzeczywistości jest bezbronna na ich ataki. Złudnie sądziła, że wiecznie siedząca
w książkach Krukonka będzie się bała zrobić cokolwiek, by nie złamać regulaminu.
– Czy mogę się dowiedzieć, co tu się dzieje? – Profesor McGonagall pojawiła się
niezauważalnie.
– Nic, pani profesor – odparła Marietta, szybko chowając różdżkę. – Tak sobie
rozmawiamy…
– Mam taką nadzieję, panno Edgecombe – odparła Minerva, patrząc to na jedną to na
drugą dziewczynę. – W innym przypadku musiałabym ukarać was szlabanem.
– Nie… nie ma takiej potrzeby, pani profesor. Chyba lepiej będzie, jak już pójdę –
wydusiła i posyłając ostatnie zabójcze spojrzenie milczącej Branwen, szybkim krokiem
opuściła niebezpieczną „strefę”.
Nauczycielka spojrzała na drugą Krukonkę, obojętnie przyglądającą się swoim dłoniom,
którymi gładziła gładkie drewno różdżki.
– Tobie też radzę wrócić do Pokoju Wspólnego. Zwłaszcza teraz, gdy profesor Umbridge
jest zdenerwowana z powodu wyjazdu profesora Snape’a.
– Wyjazdu?! – przeraziła się Branwen.
– Tak, wyjazdu. Profesor Snape wyjechał dziś rano – odparła spokojnie pani profesor,
strącając z szaty jakiś niewidzialny pyłek.
– A kiedy wróci? – Malvern patrzyła na nią z napięciem.
– Kiedy uzna to za stosowne. Na twoim jednak miejscu nie martwiłabym się o to. Z
pewnością masz ważniejsze sprawy na głowie, w końcu do OWUTEM-ów zostało niewiele
czasu. Pamiętaj, że to najważniejsze i najtrudniejsze egzaminy, jakie musicie zdać i to
od nich zależy wasza dalsza kariera.
Na twarzy Branwen pojawiły się różne emocje, które zmieniały się niemal tak szybko,
jak chmury w wietrzny dzień. Całość w bardzo dużym przybliżeniu wyrażała coś typu:
„Właśnie stoję nad przepaścią i bardzo cię proszę, okaż się choć trochę człowiekiem i
popchnij mnie, kończąc w ten sposób mój nędzny i koszmarny żywot.”.
– No tak, ma pani profesor rację. – Głos Branwen był nienaturalnie wysoki. – Lepiej pójdę
się pouczyć. Tyle jeszcze notatek do przejrzenia…
Minerva uśmiechnęła się wąskimi wargami, doceniając zaangażowanie i rozsądek
dziewczyny, dlatego zupełnie nie sprzeciwiała się, gdy ta grzecznie się jej skłoniła, a
następnie szybkim, nieco sztywnym krokiem ruszyła w stronę zachodniej wieży.
# # #
Fiona pochyliła się nad magicznymi szachami. Nie szło jej za dobrze. Właściwie szło jej
tragicznie. Straciła już dwa konie, laufra, wieże i kilka pionków i co gorsza pionki Vaila
powoli, ale metodycznie, zbliżały się do jej króla. Podniosła wzrok na Eliota, który
uśmiechał się do niej przyjaźnie i jak gdyby przepraszająco za to, że doprowadził do
takiej sytuacji. Na moment zerknęła na siedzącego po lewej Wellsa. Rufus rozparty na
fotelu, z przewieszoną przez poręcz nogą, leniwie przerzucał uwielbianą przez niego
„Astrologię i Alchemię” Johna Colersa. Wydawał się zupełnie nie interesować
otaczającym go światem.
Fiona chciała powrócić do katastrofalnej sytuacji jej białych pionków, gdy nagle ktoś
trzasnął drzwiami z taką siłą, że o mało nie wyleciały z futryny. Branwen, gdyż właśnie
ona była powodem hałasu, wściekła przemaszerowała przez pokój, ignorując pełne
oburzenia i złości spojrzenia reszty Krukonów i usiadła obok Walton, gdzie zaczęła ze
zdenerwowania bębnić o poręcz palcami. Dało się zauważyć, że z trudem zachowuje
spokój. W końcu spojrzała na pozostałe siedzące przy stoliku osoby i suchym głosem
powiedziała:
– Ten cholerny drań wyjechał.
– Snape? – zapytała dla pewności Fiona.
– Przecież nie Merlin! – irytowała się. – Oczywiście, że Snape. Pan jestem-takim-wielkimłajdakiem-
że-dziwne-że-nosi-mnie-jeszcze-ziemia. Żeby go szlag trafił!
– Severus wyjechał?! – Vail jęknął boleśnie. – Ale przecież… on i ja…my… on nie mógł…! –
mamrotał poruszony. Zwiesił głowę, chowając twarz w dłoniach i wydawało się, że zaraz
się rozpłacze.
– Fiona, weź go do dormitorium – rzuciła krótko Branwen.
Przyjaciółka bez słowa pociągnęła nieszczęśliwego Eliota do sypialni, zostawiając
Malvern i Wellsa samych. Przyglądający się dziewczynie od chwili jej wejścia Rufus
zamknął książkę i odłożył ją na stolik tuż obok szachów.
– Sprawdzałaś, jakich użył zabezpieczeń? – zapytał, splatając ręce.
Branwen przestała masować sobie skronie i spojrzała na niego.
– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam – odpowiedziała już znacznie spokojniej.
– I?
– Tam się nie da wejść – oceniła. – Nawet gdyby jakimś cudem udało nam się przełamać
blokady, to Snape na pewno zorientowałby się, że ktoś był w jego gabinecie.
– Niedobrze – stwierdził. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie wróciła Fiona.
– Vail się całkiem załamał – stwierdziła dziewczyna, poprawiając wsuwki spinające jej
jasne włosy. – Siedzi, wpatrując się w jeden punkt, i wydaje się, jakby w ogóle nie
słyszał co do niego mówię.
– Cudownie, jeszcze katatonika mi brakuje. – Branwen wykrzywiła się ironicznie. – Jakby
sam wyjazd Snape’a to było mało.
– Nie rozumiem. Przecież to chyba dobrze, że wyjechał. – Fiona spojrzała niepewnie na
przyjaciółkę, a potem na Rufusa, który przyglądał się Branwen.
– Tak? To skąd weźmiemy liobelię? – zapytała niezadowolona Malvern.
– Nie możemy się dostać do jego gabinetu, jak go nie ma?
– Nie – wtrącił Rufus. – Na czas swoich wyjazdów Snape zabezpiecza lochy i nikt, oprócz
nauczycieli, nie może się tam dostać.
– To co możemy zrobić? – zapytała zmartwiona Fiona.
– Czekać – stwierdziła krótko Branwen.
– Czekać – zgodził się Rufus
Dziewczyna westchnęła. Reszta świąt zapowiadała się mniej przyjemnie niż sądziła.
# # #
Branwen podejrzewała, że ktoś postanowił uatrakcyjnić jej życie. Byłoby to nawet
zabawne, gdyby nie było takie irytujące. Teraz, kiedy Snape wyjechał, cały wolny czas
poświęcali przygotowaniu porządnego planu, dzięki któremu mogli wykraść liobelię. Było
to tym trudniejsze, że nie mogli pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd, bo wiązałoby
się to z poważnymi kłopotami.
Po za tym musieli zwiększyć nadzór nad zrozpaczonym Vailem. Już co najmniej dwa razy
próbował zrobić sobie krzywdę. Za pierwszym razem chciał utopić się w jeziorze. Z
pewnością byłaby to bardzo romantyczna śmierć, gdyby nie to, że całe jezioro zamarzło
tak, że dało się po nim nie tylko chodzić, ale nawet skakać. Niestety nawet najbardziej
usilne starania nie pomogły przebić się przez grubą warstwę lodu.
Za drugim razem wybrał bardziej dramatyczny sposób popełnienia samobójstwa –
otrucie. Niestety deficyt trucizn zmusił go do zaaplikowania sobie dużej ilości eliksiru
pieprzowego. W konsekwencji resztę dnia dymił jak komin fabryczny, tworząc wokół
siebie zasłonę dymną i przy byle iskrze zamieniając się w miotacz ognia.
Jak stwierdziła Branwen, najgorsze było jednak i tak czekanie. Długie, powolne,
nieustanne wyczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość, która mogłaby powiedzieć im,
kiedy Mistrz Eliksirów się pojawi. Momentami dziewczyna odnosiła wrażenie, że ktoś w
jakiś dziwny sposób manipuluje czasem, bo przecież minuty nie mogą mijać tak
denerwująco wolno.
W końcu ich cierpliwość została wynagrodzona i Snape powrócił do zamku dzień przed
rozpoczęciem zajęć.
Zresztą nie tylko on.
IX
Ostatni wolny dzień przed rozpoczęciem zajęć po świętach zawsze był nerwowy i
niespokojny. Wszyscy wracali do szkoły i chcieli opowiedzieć przyjaciołom, co robili
przez te kilka wolnych dni. Efektem tego był prawie nieustający hałas, dochodzący z
Pokoi Wspólnych. Co gorsza, niektórzy przypominali sobie, że nie przygotowali czegoś do
jutrzejszych lekcji i w panice próbowali nadrobić zaległości, bezskutecznie starając się
przy tym uciszyć jazgot innych uczniów. Sytuację w Pokoju Wspólnym Ravenclawu można
by uznać za podobną, gdyby nie jeden szczegół – atmosfera panująca w zachodniej wieży
była aż gęsta od plotek i pogłosek, wywołujących ogólne niezadowolenie i
niedowierzanie. Na ustach praktycznie wszystkich znajdował się temat Eliota i Malvern.
Każdy przeżył niemały wstrząs na wieść, że tych dwoje może coś łączyć.
Wszystkie dziewczyny jednogłośnie stwierdziły, że Vail popełnił błąd. Przecież każda z
nich była od Branwen o niebo lepsza i ładniejsza. Powody jego zainteresowania musiały
być więc inne, choć nikt nie miał pojęcia jakie.
Kolejnym problemem do rozgryzienia była rola Walton. Podejrzewano, że Fiona, jako
słodka i naiwna, pilnuje Vaila, by żadna inna nie miała do niego dostępu, gdy Branwen
kręciła się przy Wellsie. A może chodziło o coś jeszcze…
Szepty wznosiły się i opadały, towarzysząc złym i nieprzyjemnym spojrzeniom,
wysyłanym do stojącej niedaleko wielkiego kominka kanapy, na której siedział Rufus i
Branwen.
– Jeszcze trochę, a będziesz sławniejsza niż Potter – roześmiał się Wells, patrząc na dwie
plotkujące Krukonki z drugiego roku, siedzące na sofie obok.
– Bardzo zabawne – fuknęła. – Tak, tylko tego mi brakuje. Zresztą na twoim miejscu bym
się tak nie cieszyła – ostrzegła, grożąc mu palcem. – Zobaczysz, nie zdążysz się obejrzeć,
jak zrobią z ciebie wuja Dumbledore`a, syna Pottera i zaginionego brata Snape'a, który
w przerwach od prób zawładnięcia wszechświatem i uwodzenia Fiony, przyłącza się do
mnie i Vaila, po czym razem poddajemy się najbardziej perwersyjnym zabawom
erotycznym, jakie tylko zdołano wymyślić. Oczywiście wliczając w to kajdanki, pejcze,
lateksowe ubranka i puszki pigmejskie.
Rufus wybuchnął śmiechem, zwracając przy tym uwagę siedzących niedaleko uczniów i
wywołujące nową falę plotek. Branwen też się uśmiechnęła.
Ich relacje od czasu poważnej rozmowy wyraźnie się poprawiły. Oczywiście nie
oznaczało to, że Malvern na widok Wellsa rzucała mu się na szyję. Doszło po prostu
między nimi do nawiązania pewnej nici sympatii. Teraz, kiedy oboje starali się
przymykać oko na wady tej drugiej osoby, potrafili się nawet całkiem dobrze zrozumieć.
– Przynajmniej cała ta sytuacja pomoże nam w realizacji naszego planu.
– O ile Vail nie zrobi jutro czegoś głupiego – odparła, bawiąc się kosmykiem włosów.
– Najlepiej by było, gdyby jutro w ogóle nie poszedł na zajęcia – stwierdził Rufus,
uśmiechając się tajemniczo.
– Niby jak to zrobić? – zapytała zaciekawiona Branwen. – Przykuć go do łóżka? Oszołomić i
schować w schowku na miotły?
– Nie, sądzę, że nie będzie takiej potrzeby – oparł Wells. – W końcu zawsze znajdzie się
ktoś, kto zaopiekuje się biednym i poszkodowanym chłopcem.
Branwen spojrzała na niego uważnie, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
# # #
Poranek, pierwszego dnia zajęć, obfitował w najróżniejsze atrakcje. Nie dość, że Irytek
narobił rabanu przed wejściem do Wielkiej Sali, to jeszcze ktoś złośliwy rzucił przed
gabinetem profesor Umbridge zaklęcie poślizgu. W konsekwencji spora grupa udających
się na śniadanie Gryfonów i Puchonów, mogła oglądnąć, jak nauczycielka Obrony przed
Czarną Magią, z rozwianymi włosami i krzykiem przypominającym pisk zgniatanej myszy,
przelatuje przez cały korytarz.
Jak to później określili bliźniacy Weasley, warsztatu zbyt dobrego nie miała, ale pokaz
„rozpędzona, różowa kula armatnia”, wyszedł jej całkiem znośnie.
Tym czasem, kiedy Madam Pomfrey sprawdzała zapasy eliksiru uspokajającego, które
prawdopodobnie miały zostać nadszarpnięte wciągu kilku następnych dni, za sprawą
pedagogicznych zdolności Severusa, do Skrzydła Szpitalnego weszli Wells, Walton i Eliot.
Właściwie stwierdzenie „weszli” odnosiło się tylko do Rufusa i Fiony, bo Vail został przez
nich praktycznie wciągnięty.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona pielęgniarka, w czasie gdy dwójka uczniów
usilnie starała się zmusić Vaila by stał prosto.
– Zdarzył się mały… wypadek – odparł Rufus, podtrzymując osuwającego się Eliota.
– Wypadek? – spytała niepewnie, badając na wpół przytomnemu Krukonowi puls.
– Longbotton próbował rzucić klątwę na Malfoya, ale zamiast tego trafił w Vaila.
– To wygląda na zaklęcia otumanienia – stwierdziła pani Pomfrey. – Połóżcie go, już się
nim zajmę.
Vail został dotransportowany i prawie rzucony na łóżko.
– Gdzie jestem? – zapytał chłopak, odzyskując choć trochę kontaktu z rzeczywistością.
– W Skrzydle Szpitalnym – odparł spokojnie Rufus.
– Oj – zmartwił się. – To ja nie mogę tutaj być. – Próbował wstać, ale zaplątana w nogach
pościel sprawiła, że stoczył się z łóżka i z głośnym hukiem wylądował na podłodze.
– Musisz tutaj zostać – nakazał Wells, łapiąc go za szaty i wciągając z powrotem.
– Och, nie! – krzyknął. - Mój najcudowniejszy anioł, światło mego istnienia i płomień mej
radości, czeka na mnie i ja muszę przybyć na nasze tajemne spotkanie. – Vail chwycił
Rufusa za rękę.
– Oczywiście – odparł, wyswabadzając swoją dłoń. – Jak tylko poczujesz się lepiej,
będziesz mógł odwiedzić swojego anioła.
– Ale ja nie mogę czekać. Me serce krwawi, a dusza jęczy z rozpaczy, na samą myśl, że
mógłbym choćby przez sekundę być z dala od mej miłości. Och, nie rańcie mnie tak i
uwolnijcie, bym podążył drogą szczęścia, ku najwyższej rozkoszy, która zaspokoiłaby
moje najgłębsze pragnienia.
– Tylko że jak ci się coś stanie, to twoja miłość będzie się martwiła. Chcesz tego? -
zapytał obojętnie, ale w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Bez trudu mógł sobie wyobrazić minę Snape’a, gdyby ten usłyszał, że jest posądzany o
martwienie się o jakiegoś ucznia.
– Nie, tylko…
– Jeszcze byłby… niepocieszony. – Na twarzy Rufusa pojawił się cień z trudem
skrywanego uśmiechu. – I na pewno bardzo by to przeżywał. Powiedziałbym nawet, że
straszliwie. – Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym momencie podeszła Madame Pomfrey,
niosąc kilka butelek z lekarstwami.
– To powinno ci pomóc – stwierdziła, biorąc do ręki fiolkę z jakimś szarym płynem.
Zrezygnowany Vail bez słowa przyjął lekarstwo i, gdy tylko przełknął przygotowany
eliksir, opadł bezwładnie na łóżko i zasnął.
– Wszystko z nim w porządku? – zapytała Fiona, przyglądając się Eliotowi.
- Nic mu nie będzie. Jak się obudzi powinien być taki jak wcześniej. Zaklęcie
otumanienia nie jest groźne, choć człowiek zachowuje się po nim jak obłąkany.
Zaskakujące, że Nevill już je opanował, sądziłam, że poznaje się je dopiero na szóstym
roku.
– Tak, to naprawdę ciekawe – zgodził się Rufus, uśmiechając się tajemniczo.
# # #
Branwen źle spała. Wszystkie przygotowania, starania i plany w połączeniu z ciągłym
napięciem, przyniosły jakieś dziwaczne sny. Widziała Umbridge w jej ulubionym wściekle
różowym sweterku, tańczącą tango, z powiewającym czarnymi połami szat, Snape'em.
Oglądała profesor McGonagall, która wśród małych latających gryfków, śpiewała na
jednym ze stołów „Because I love you”, uśmiechając się zmysłowo do profesora
Flitwicka. Trafiła na Pottera, który ubrany w czerwono-żółty trykot z wielkim napisem na
piersi „Super Harry”, wbiegł do Wielkiej Sali, wykrzykując, że koniecznie musi kogoś
uratować, bo jeszcze nie wyrobił swojej dziennej normy.
To nie były miłe sny. Gorzej – były koszmarne i absolutnie chore.
Po obudzeniu leżała jeszcze chwilę, starając się dojść do siebie i zapomnieć choć części
tych okropnych wizji. Kiedy w końcu otrząsnęła się jakoś, rozejrzała się po dormitorium.
Jak zawsze wszędzie walały się porozrzucane ubrania i książki, tworząc w pokoju
artystyczny nieład. Oczywiście, współlokatorek Branwen już nie było. Po Abelinie i Nelly
mogła się tego spodziewać, ale w przypadku Emily było to nieco dziwne. Lessel co
prawda miała zwyczaj wstawać wcześnie, ale przygotowanie do zajęć zawsze zajmowało
jej dużo czasu. To, że Emily nie było już w dormitorium oznaczało, że nie chce się
widzieć z Malvern, i że jest na nią obrażona. Branwen westchnęła. Ludzie mieli
niewiarygodną wprost umiejętność dopowiadania sobie i stwarzania rzeczy, które w
ogóle nie istniały. Połowa szkoły była już przekonana, że łączy ją z Vailem jakiś gorący
romans i nikt nie wpadł na pomysł, żeby ją zapytać czy tak jest w rzeczywistości. Nie,
wszyscy wiedzieli lepiej niż ona sama.
Osobiście w ogóle się nie dziwiła, że Eliot cieszył się takim zainteresowaniem. Miał urodę
mrocznego chłopca i urok swojej niedostępności. Dłuższe, czarne włosy, regularna, blada
twarz, czarne i wyjątkowo ciepłe spojrzenie, potrafiły chwycić za serce. Jeżeli dodać do
tego niewinne i miłe usposobienie, to naprawdę nie można było sobie więcej życzyć.
Branwen westchnęła ciężko. Najwyraźniej to właśnie ona miała być tym wyjątkiem
potwierdzającym regułę, bo choć uważała Vaila za bardzo sympatycznego człowieka, to
jednak daleko jej było do zachwycania się nim, czy popadania w obsesję na jego
punkcie, jak robiły to niektóre dziewczyny.
Wstała niechętnie i jeszcze trochę zaspana, podeszła do szafy. Trzeba było coś wybrać,
tylko zupełnie nie miała pomysłu co. Ona, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, nie
wprowadzała innowacji w swoich mundurkach. Wszystkie były identyczne: szare,
granatowe i czarne o niemodnym workowatym kroju. Zawsze traktowała ubiór z
lekceważeniem, uznając, że są ważniejsze rzeczy, które nie wymagały sterczenia
godzinami przed lustrem.
Nagle w głowie Branwen pojawiła się pewna myśl. Była ryzykowna i tak zuchwała, jak
tylko było to możliwe. Dziewczyna nie miała nawet wątpliwości, że uda jej się w końcu
wyprowadzić Snape’a z równowagi, co oczywiście gwarantowało dostanie szlabanu.
Wahała się przez chwilę, zastanawiając się, czy jest do tego zdolna. Wystarczyło jednak,
że przypomniała sobie wszystkie drwiące uwagi i pełne wyższości spojrzenia, by
wiedzieć, że jest wstanie zrobić dużo, dużo więcej, jeśli to dawałoby jej możliwość
odegrania się na Mistrzu Eliksirów. Branwen uśmiechnęła się złośliwie, sięgając po
różdżkę.
Najwyraźniej nadszedł czas, by przekonać się jak to jest być Gryfonem.
# # #
Fiona ze zdenerwowaniem obgryzała paznokcie, gapiąc się na wejście do lochu. Branwen
wciąż nie było, choć powinna przyjść już dobry kwadrans temu. Próbowała wmówić
sobie, że pewnie zatrzymało ją coś ważnego, ale o dziwno, to tylko wzbudziło w niej
większy niepokój. Nagle trzasnęły drzwi i wszyscy zamilkli. Wystarczyła sama obecność
Snape’a, aby zapadła śmiertelna cisza. Mistrz Eliksirów szybko, powiewając szerokimi
czarnymi szatami, podszedł do katedry.
– Dzisiaj macie przygotować eliksir rozgrzewający – oznajmił. – Jest on tak prosty, że
nawet wy powinniście go zrobić – wykrzywił się pogardliwie, obrzucając loch uważnym
spojrzeniem. – Receptura. – Przepis pojawił się na tablicy. – Macie godzinę – powiedział,
a następnie zaczął krążyć po klasie niczym wygłodniały sęp, wyszukujący swojej ofiary.
Fiona spojrzała na potrzebne do eliksiru składniki i westchnęła ciężko. Szykowała się
kolejna koszmarna lekcja, na której będzie próbowała zrobić coś, co zupełnie jej nie
wychodzi. Zerknęła na stojącego obok niej Wellsa w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.
Rufus wydawał się jednak nieobecny. Fiona widziała, jak próbuje dodać do eliksiru
olejek cyprysowy zamiast anyżowego i nie wiadomo dlaczego, zaczął ucierać zupełnie
niepotrzebny do mikstury lubczyk. W takiej sytuacji najlepiej było nie przeszkadzać mu
w pracy, bo mogło się to skończyć bardzo nieprzyjemnie. Choćby widowiskową
eksplozją.
Trzeba było więc radzić sobie samemu. Odczytała z tablicy pierwszą linijkę instrukcji,
nakazującą jej wymieszać, w proporcji dwa do jednego, wyciąg z pieprzowca z
ekstraktem z malwy, i sięgnęła po odpowiednie butelki. Zajęta liczeniem skapujących do
kociołka kropel, nie zauważyła, kiedy zawisła nad nią groźna sylwetka Mistrza Eliksirów.
– Gdzie Eliot, Walton? – wysyczał zjadliwie Snape.
Fiona z trudem przełknęła ślinę, instynktownie kuląc się pod tym świdrującym,
lodowatym spojrzeniem.
– On… on jest chory i nie mógł przyjść – wyjąkała, starając się nie patrzeć na
nauczyciela.
– A Malvern? Umila mu czas, opowiadając bajeczki na dobranoc? – spytał, uśmiechając się
sarkastycznie.
– Nie, panie profesorze – odparł czyjś głos. – Na szczęście nie ma takiej potrzeby.
Snape odwrócił się i spojrzał na stojącą w drzwiach Branwen, ze szczególną uwagą
lustrując jej dość osobliwy ubiór. Miała ona na sobie przepisową czarną szatę z wyszytym
godłem Ravenclawu i
mundurek, który stracił swój granatowy kolor na rzecz wściekłego turkusu. Tarcza na
swetrze ze znakiem jej Domu również uległa zmianie – wznoszący się do lotu Kruk
trzymał w szponach zdechłego węża.
Malvern spokojnie rozejrzała się po klasie, ignorując pełne niedowierzania i oszołomienia
spojrzenia Krukonów i Puchonów, i ruszyła w stronę stołu Rufusa i Fiony. Niestety by tam
dotrzeć musiała najpierw ominąć stojącego jej na drodze Snape’a, który nie wykazywał
żadnych chęci, żeby ustąpić jej miejsca. W konsekwencji doprowadziło to do tego, że
Branwen stanęła twarzą w twarz z Mistrzem Eliksirów.
Fiona zupełnie zapomniała o przygotowywanej miksturze i z mocno bijącym sercem
obserwowała te dwie przyglądające się sobie, jak przed ostatecznym pojedynkiem,
osoby.
Snape w swoich nieodłącznych, ciemnych i szerokich szatach, z czarnymi włosami i
ziemistą cerą wyglądał jak upiór. Co gorsza, upiór uśmiechający się sadystycznie i
patrzący na człowieka, jak gdyby obiecywał mu wszystkie najgorsze tortury świata.
Natomiast Branwen w tym prowokującym stroju, z rozpuszczonymi, czarnymi włosami,
które rozsypywały się jej na ramionach, zdawała się nic sobie z tego nie robić. W jej
spojrzeniu nie tylko znajdowała się determinacja, ale też rzucane nauczycielowi
wyzwanie. Wydawało się, że w ironicznie wykrzywionych wargach, w niedbałym
odgarnianiu włosów i w migoczących w jej oczach iskrach, kryła się rozkoszna
świadomość zwycięstwa, niezależnie od tego, co próbowałby zrobić Snape. Fiona
doskonale wiedziała, że już samo to wystarczy, by wyprowadzić nauczyciela z
równowagi.
– Strata dziesięciu punktów dla Ravenclaw za spóźnienie – wykrzywił się paskudniej niż
zazwyczaj Snape. – I drugie tyle za twój strój.
– Ach, tak – powiedziała z zadowoleniem Malvern. – Wiedziałam, że pan profesor doceni
moje starania. Chętnie podyskutowałabym o modzie, ale teraz przepraszam, muszę w
końcu zacząć przygotowywać… – zerknęła ponad ramieniem nauczyciela na tablicę –
eliksir rozgrzewający. – Po czym, nie dając mu czasu na żadną reakcję, ominęła go i ku
zaskoczeniu wszystkich, zajęła miejsce nie obok Rufusa i Fiony, ale przy stoliku,
stojącym tuż przy samym biurku Mistrza Eliksirów.
Severus odprowadził ją wzrokiem, mrużąc groźnie oczy, i powrócił do krążenia po klasie.
Niestety wraz z przyjściem Malvern uczniów dopadło jakieś pełne rozkojarzenie. Każdy
chciał się przekonać, że co jeszcze się stanie. W efekcie Terry’emu Bootowi o mało nie
wygotował się cały eliksir, a Ernie Macmillian pomylił składniki, produkując
pomarańczowe kłęby dymu o zapachu soczystych brzoskwiń. Wydawało się, że jedynie
Rufus nie zwraca na Branwen uwagi. Wpatrywał się w krojony przez siebie żeń-szeń z
taką intensywnością, jakby spuszczenie z niego wzroku miało sprawić, że zamieni się on
w jakiegoś jadowitego pająka. Jak zauważyła Fiona, jego błękitne oczy błyszczały, a
policzki lekko się zaróżowiły, choć akurat to mogło być spowodowane nawdychaniem się
oparów warzonego eliksiru rozgrzewającego.
– Najwyraźniej podjęłaś, Malvern, kolejną żałosną próbę zwrócenia na siebie uwagi –
wysyczał zjadliwie Snape, stając po przeciwnej stronie jej stołu. – Czyżby ostatnie
zainteresowanie twoją osobą okazało się niewystarczające?
Branwen przestała ucierać kamień księżycowy i odgarnęła wpadające jej do oczu włosy,
zostawiając na policzku srebrną smugę.
– Zainteresowanie? – uniosła z zaciekawieniem brew. – Pan profesor ma na myśli
wczorajszą próbę ataku na mnie przez Judy Harper, czy może zaczarowanie mojego
pióra przez Miriam Warrington w jadowitą żmiję? A może o inne szczęśliwe „zbiegi
okoliczności”, które ostatnio mnie spotykały? – dodała kilka kropel olejku anyżowego,
przez co mikstura z koloru malinowego zmieniła się w fiołkowy. Severus skrzywił się
wyraźnie.
– To twój problem, Malvern, że uwielbiasz doprowadzać do tak infantylnych i żałosnych
sytuacji.
– Tak, panie profesorze – stwierdziła, przeciągając sylaby. – Moim najskrytszym
marzeniem jest – położyła korzeń żeń-szenia na desce do krojenia i z rozmachem
odrąbała jeden z nieprzydatnych końców – żeby ktoś znęcał się nade mną i mnie poniżał
– powiedziała, patrząc bezczelnie w jego czarne oczy.
– Nie interesują mnie twoje chore upodobania i skłonności, Malvern. Tutaj masz
zajmować się warzeniem eliksirów, chyba, że chcesz przekonać się, jaka to przyjemność
zostać w Hogwarcie na jeszcze jeden rok.
W jego głosie pojawiła się groźba.
– Z pewnością olbrzymia – uśmiechnęła się z przekorną satysfakcją. – Sama sposobność
oglądania pana profesora jest największą przyjemnością.
Na policzkach Severusa pojawiły się czerwone plamy, a on sam zacisnął wargi w wąską
kreskę.
– Najwyraźniej, masz zamiar sprawdzić jak daleko sięga moja pobłażliwość i co się
stanie, kiedy się ona skończy.
Branwen spojrzała na Mistrza Eliksirów i w zuchwałym, gryfońskim stylu, którego Snape
tak nienawidził, spytała:
– To pan profesor w ogóle ją posiada? Niewiarygodne. Kupił ją pan na promocji? Chętnie
bym jej kiedyś doświadczyła. To byłaby miła odmiana.
Cisza, jaka wtedy zapadła, wydawała się być głośniejsza niż jakiekolwiek krzyki. Gdyby
przez lochy przeleciała jakaś zbłąkana ćma, to łopot jej skrzydełek byłby niczym start
promu kosmicznego. Branwen, nie odrywając wzroku od nauczyciela, starała się za
wszelką cenę zachować spokój. Wyraźnie słyszała w tej nieludzkiej ciszy łomot swojego
serca i pulsującą w żyłach krew. Jej oddech stał się znacznie szybszy i płytszy, zupełnie
jak osobie, która uwarzyła wyjątkowo skomplikowany eliksir i właśnie ma sprawdzić na
sobie jego działanie.
Inni uczniowie przeczuwając, że może tutaj dojść do mordu, profilaktycznie pochowali
się za swoimi kociołkami. W końcu oberwanie latającymi kawałkami człowieka z
pewnością nie było zbyt przyjemne.
W końcu, kiedy napięcie panujące w lochach stało się już absolutnie nie do zniesienia,
Snape nachylił się nad jej stołem tak, że mogła doskonale przyjrzeć się jego czarnym,
jak wyloty rewolwerów, oczom, i wysyczał zjadliwie:
– Szlaban, dzisiaj o dwudziestej, Malvern. Zobaczymy, czy po nim dalej będziesz w tak
wyśmienitym humorze. – Po czym odszedł, zupełnie ją ignorując.
Reszta lekcji mijała w miarę spokojnie, choć Snape nie stracił żadnej okazji, by nie
rzucić w kierunku Malvern jakiejś niewybrednej uwagi. W pewnej chwili Branwen miała
ochotę powiedzieć mu, żeby albo dał jej święty spokój, albo sam się zajął warzeniem tej
mikstury, skoro wszystko mu nie odpowiada. Powstrzymała ją jednak myśl, że pewnie
dostałaby za to kolejny szlaban, a ona nie odczuwała jakoś wewnętrznej potrzeby
spędzania z Mistrzem Eliksirów więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne.
Kilka minut przed zakończeniem lekcji wszyscy ruszyli do biurka Snape’a, chcąc oddać
próbkę przygotowanych mikstur. Branwen również podeszła i postawiła swoją fiolkę na
biurku, ale ledwo zdążyła się odwrócić, kiedy usłyszała dźwięk tłuczącego się szkła.
Zerknęła szybko na zniszczoną fiolkę, a następnie na uśmiechającego się wrednie
Snape’a
– Ups – wysyczał złośliwie.
– Nic nie szkodzi, panie profesorze – odparła niewinnie Malvern, patrząc na niego z
satysfakcją. – Przecież nie zrobił pan tego specjalnie. – Ostatnie słowo zaakcentowała
delikatnie. – Na szczęście, zupełnie przypadkiem, pobrałam dwie próbki mojego eliksiru.
– Wyciągnęła z szaty drugą butelkę i ostrożnie postawiła na biurku. – Do widzenia –
powiedziała jeszcze, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła z lochów.
Obserwująca całą sytuację Walton, bez trudu dostrzegła, jak twarz nauczyciela
przybiera dziwny, nieodgadniony wyraz twarzy, który nie wróżył nic dobrego.
# # #
– To było super! – Fiona wciąż nie mogła dojść do siebie po eliksirach. – Ten strój i w
ogóle. Gdybyś tylko widziała minę Cho albo Marietty. Totalnie zgłupiały.
Branwen uśmiechnęła się lekko, kontynuując jedzenie tostu.
– Ale miny wszystkich i tak były najlepsze. Jeszcze nie widziałam ludzi będących w takim
szoku. Wyglądali, jakby zobaczyli przefarbowanego na blond Snape’a, chodzącego w
obcisłej, złotej skórze i jeżdżącego sportowym samochodem – zaśmiała się.
– Trzeba przyznać, że było to naprawdę zabawne – stwierdziła Branwen z zadowoleniem.
– I co ważniejsze bardzo pomoże nam w naszym planie – zamyśliła się na chwilę. – A co
do planu, to gdzie jest Rufus? Miałam z nim przedyskutować jeszcze jedną rzecz.
– Nie wiem. Wyszedł z lochów tak szybko, że nie zdążyłam z nim porozmawiać. – W
głosie Fiony kryła się wyraźna troska. – Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stało.
# # #
Rufus próbował zająć czymś myśli. Przewracał stronę po stronie, błądząc od zdania do
zdania, w ogóle nie rejestrując ich sensu. W końcu zamknął książkę i zaczął bębnić
palcami o okładkę. Zirytowany, że jest zbyt ciemno chciał zapalić czwarty raz świecę,
którą zgasił niecałe trzy minuty wcześniej. Niestety zrobił to tak niefortunnie, że
potrącił przy okazji kałamarz, rozlewając czarny atrament po całym stoliku.
Zaklął paskudnie, szybko zbierając książki i notatki, ratując je w ten sposób przed
zniszczeniem.
Odłożył na podłogę wszystkie przedmioty i dostrzegł leżące tuż obok jego fotela
niebieskie pióro. Zupełnie zapominając o całym bałaganie i pozostałych, narażonych na
szwank, pergaminach, schylił się i podniósł je ostrożnie, jak gdyby było ze szkła. Od razu
je poznał. Branwen uwielbiała to pióro i pisała nim wszystkie swoje prace. Był absolutnie
pewien, że jak tylko zorientuje się, że gdzieś je zgubiła, to przetrząśnie całą wieżę, by
je odnaleźć.
Przesunął miękkie lotki między palcami, starając się pozbyć bzdurnego wrażenia, że
dotykając miejsc, w których znajdowały się palce Branwen, czuje jej delikatne i ciepłe
dłonie.
W końcu odłożył pióro na sąsiedni stolik, obchodząc się z nim, jak gdyby było jakimś
unikalnym, muzealnym eksponatem i zaczął składać wszystkie rzeczy, starając się jakoś
pokonać to zupełnie niezrozumiałe drżenie rąk.
# # #
Ostatnie przygotowania przed frontalnym atakiem nie zajęły im zbyt dużo czasu.
Wszystko mieli już ustalone jeszcze przed powrotem Snape’a, więc teraz wystarczyło
wprowadzić jedynie kosmetyczne poprawki. Sprawdzili jeszcze raz czy wszystko układa
się zgodnie z planem, po czym wydostali Vaila z nadopiekuńczych rąk Madam Pomfrey, i
byli gotowi.
Kiedy na zegarze wybiła siódma, Branwen zamknęła czytaną książkę i wstała.
– Zaczynamy – stwierdziła.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
X
Branwen powoli schodziła po schodach prowadzących do lochu, starając się uspokoić.
Wiedziała, że Snape wszystkimi sposobami będzie chciał wyprowadzić ją z równowagi,
do czego ona za żadne skarby świata nie mogła dopuścić, bo mogłoby mieć to fatalne
skutki.
Skręciła w następny korytarz i zobaczyła Harry’ego Pottera wychodzącego z gabinetu
Mistrza Eliksirów. Obiło jej się o uszy, że miał mieć z nim dodatkowe lekcje i szczerze
mu współczuła. No bo kto o zdrowych zmysłach chciałby dobrowolnie spędzać czas ze
Snape’em, pomyślała, krzywiąc się do siebie i mijając Pottera, który, przyciskając dłoń
do bolącej blizny, nawet jej nie zauważył.
Branwen podeszła do ciężkich, drewnianych drzwi i wyciągnęła dłoń w stronę
metalowej, wyślizganej klamki. Przez sekundę się zawahała, ale za chwilę znów
powróciła do niej wiara w to, co robi. I tak nawet gdyby chciała, nie mogłaby się
wycofać, wszystko zaszło już za daleko. Z płonącą w oczach determinacją, jaką zwykle
spotyka się u ludzi świadomych, że spalili już wszystkie mosty za sobą, a teraz mogą
jedynie przeć bezpardonowo naprzód, zapukała mocno do drzwi i weszła do środka.
#
Zadowolona Marietta wracała spokojnie ze szkolnej biblioteki. Była w wyśmienitym
humorze. Nie zadali jej żadnej pracy do napisania, więc miała cały wieczór tylko dla
siebie. Nagle usłyszała znajome imię, które wyrwało ją z dalszych rozmyślań. Przystanęła
zaciekawiona i zaczęła nasłuchiwać. Wystarczyła tylko chwila, by rozpoznała
rozmawiających i zacisnęła zęby.
– Szukam Vaila. Nie widziałeś go czasem? – spytała zmartwiona Fiona.
– Sprawdzałaś w dormitorium? – odparł Rufus, opierając się o ścianę. Wydawało się, że
jest mu to zupełnie obojętne, a nawet na rękę.
– Dwa razy. – Dziewczyna wyglądała jak skarcone dziecko. – Miałam mu powiedzieć, żeby
nie przychodził o dwudziestej do Sali Pamięci, bo Branwen i tak się nie pojawi. – Zakryła
twarz dłońmi.
Rufus poklepał ją po ramieniu.
– Może dowiedział się, że dostała szlaban u Snape’a i nie będzie czekał – próbował ją
pocieszyć.
– Myślisz? – Podniosła głowę i wlepiła w niego wzrok pełen złudnej nadziei.
– Oczywiście – upewnił ją. – Chodź. Nie ma co tu niepotrzebnie stać. – Pociągnął ją za
rękę i zniknęli za rogiem.
Marietta czuła, jak wzbiera w niej gniew. Nie, nawet nie gniew, a wściekłość. Poniżające
było, że właśnie Malvern miała spotkać się z Vailem. Malvern! Ta cholerna,
nierozumiejąca niczego kretynka. To ona – Marietta - powinna znaleźć się na jej miejscu
i spędzić z Eliotem wspaniały wieczór. Nagle w głowie panny Edgecombe pojawiła się
pewna myśl i nieśmiało zwróciła na siebie uwagę. Co stało na przeszkodzie, by tak
właśnie było? Nadarzyła się przecież cudowna okazja, by nie tylko ośmieszyć Branwen,
ale również zdobyć Vaila.
Dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie. Jeszcze miała udowodnić Malvern, kto jest tu
lepszy.
#
Anne Smith, szóstoroczna Puchonka, która zwykła nazywać się Humbeliną, siedziała na
parapecie jednego z wielkich okien Hogwartu i oglądała migoczące na niebie gwiazdy.
Chciała stworzyć jakiś wspaniały, mroczny poemat na temat tego widoku, pełen „duszy
przesyconej bólem”, „krwawego ostrza cierpienia” i „zewu zrozpaczonej miłości”, gdy
dostrzegła, że przygląda się jej jakiś wysoki blondyn w prostokątnych okularach.
– Humbelino, nie widziałaś Vaila? Szukam go od jakiegoś czasu – jasnobłękitne oczy
przyglądały się dziewczynie znad grubych, srebrnych oprawek.
Anne, miło zaskoczona, że nazwał ją jej nowym imieniem, uśmiechnęła się tajemniczo i
zatrzepotała ciężkimi od tuszu rzęsami.
– Vaila? Nie, a stało się coś? – zapytała, wysyłając mu pociągłe spojrzenie.
– Miał się zobaczyć z Branwen w Sali Pamięci o dwudziestej, ale ona ma spotkanie ze
Snape’em i nie przyjdzie. Muszę mu powiedzieć, żeby na nią nie czekał, bo pewnie wróci
bardzo, bardzo późno – westchnął niczym człowiek, który widzi, jak ktoś bliski znowu
zachowuje się nierozsądnie. – Jakbyś widziała Eliota, to powiedz mu, że go szukam.
Smith kiwnęła głową i gdy tylko Rufus zniknął, zaczęła nerwowo obgryzać pomalowane
na czarno paznokcie. Anne stanowiła pewien niespotykany wręcz okaz Puchonki, która
chciała być mroczna. Niestety nie wzięła pod uwagę faktu, że w jej przypadku jest to
tak samo możliwe, jak zamienienie małego, puszystego kurczaczka w żądnego krwi
dobermana. Nie pomagało farbowanie zaklęciami włosów, używanie eliksirów, by mieć
bledszą skórę, ani noszenie czarnych ubrań – wciąż była kochaną i słodką Anne, a nie
mroczną i drapieżną Humbeliną.
We wszystkich swoich działaniach wzięła sobie za wzór mężczyznę, którego uważała za
ideał i był nim nikt inny, jak profesor Snape. Jego tajemniczość, sarkazm i ten
najbardziej upragniony mrok były wszystkim, o czym tylko marzyła. Niestety Severus był
równie dostępny jak gwiazdy na niebie. Jak dotąd potrafiła to jakoś znieść, ale kiedy
zobaczyła na ostatnich eliksirach, jak Malvern próbuje go poderwać, miała ochotę rzucić
się jej do gardła. Jak ta nieznająca bólu istnienia i brutalności świata ignorantka śmiała
zrobić coś takiego? To było absolutnie niedopuszczalne. W tej sytuacji Humbelina chciała
odegrać się na Branwen, podrywając jej chłopaka i udowadniając jej tym samym, żeby
trzymała łapy z daleko od mężczyzn należących do innych kobiet.
#
Alvinia Witzher, Gryfonka z czwartego roku, wracała właśnie z bardzo udanej randki z
Ernie’em Macmillanem, zastanawiając się, jak ma się ubrać na następną, którą miała za
pół godziny z Zachariaszem Smithem, gdy dostrzegła siedzącą na parapecie i wyraźnie
czymś zmartwioną Walton.
– Alvinio czy mogłabym cię o coś prosić? – spytała Fiona, a niewielkie iskierki nadziei
zamigotały w jej wielkich, niebieskich oczach.
– Zależy o co – odparła zaniepokojona prośbą Alvinia.
– Widzisz, mam taki mały problem. Moja przyjaciółka Branwen pokłóciła się z Vailem
Eliotem. Poprosiła go, by przyszedł o dwudziestej do Sali Pamięci, gdzie miała mu
wszystko wytłumaczyć, ale dostała szlaban u Snape’a. Miałam przekazać mu wiadomość,
że się nie zjawi, ale profesor Flitwick kazał mi przyjść w związku z ostatnim oblanym
testem. No i teraz nie mam jak się z nim spotkać, a jeśli on się o tym nie dowie, to
pewnie nie będzie chciał się już z nią widzieć. – Jej twarz przybrała udręczony wyraz. –
Czy mogłabyś tylko przekazać tę wiadomość? To by wszystko uratowało.
– Ależ oczywiście – odparła Alvinia wyraźnie zadowolona, że prośba nie jest jakoś nie
wiadomo jak kłopotliwa, a ona, „pomagając”, będzie mogła spotkać się z super
przystojnym chłopakiem.
– Och, dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – powiedziała uszczęśliwiona Walton i
szybko znikła za zakrętem.
Żadna z nich nie dostrzegła, jak Sylwia Winterstone, siódmoroczna Ślizgonka
przysłuchująca się ich rozmowie od dłuższej chwili, uśmiecha się złośliwie. Ona widziała
w tym wszystkim znacznie większe korzyści dla siebie, co bardzo się jej podobało.
#
Branwen spojrzała na siedzącego przy biurku i piszącego coś Snape’a. Głowę miał nisko
pochyloną, przez co czarne, tłuste włosy zasłaniały mu większą część twarzy. Co jakiś
czas przerywał pisanie i ściskał nasadę hakowatego nosa, wyraźnie nad czymś się
zastanawiając. Branwen nie wiedziała, czy ma wejść do środka, czy też czekać na jakąś
jego reakcję.
– Dobry wieczór, panie profesorze. – zdecydowała w końcu zwrócić na siebie jego uwagę.
– Spóźniłaś się, Malvern – powiedział z niesmakiem, odkładając pióro i wstając.
– Przepraszam, panie profesorze – odparła grzecznie, ale bez choćby najmniejszego śladu
skruchy.
Przyglądała mu się uważnie, czekając na pierwszy zjadliwy komentarz i zastanawiając
się, czego będzie on dotyczył. Jej czarnego, niemal pokutnego stroju, bardzo
przypominającego jego szaty? Niedostatku inteligencji? Ostatniego bezczelnego
zachowania? Aż zaczynała robić się ciekawa, co takiego wymyśli.
Snape jednak bez słowa podszedł do stojącego w rogu gabinetu, zawalonego stosami
papierów stołu.
– Tutaj – wskazał na dokumenty – znajdują się wszystkie rejestry i listy wydatków z
ubiegłych lat. Masz je wszystkie przejrzeć, przepisać te, które są mało czytelne, a resztę
ułożyć według roczników. Pojęłaś? – wykrzywił się pogardliwie, patrząc na nią tak, jakby
tak dużo tak skomplikowanych zdań mogło być dla niej zbyt trudne do zrozumienia.
Branwen zacisnęła dłonie, starając się opanować chęć rzucenia jakiegoś złośliwego
komentarza. Odetchnęła głęboko i odpowiedziała tak grzecznie, na ile tylko była w
stanie.
– Oczywiście, panie profesorze.
– Różdżka – rozkazał, wyciągając rękę.
Podała mu ją bez słowa i z uwagą patrzyła, jak kładzie ją na biurku obok zapisywanych
przez niego pergaminów. Zauważył jej spojrzenie.
– Na co czekasz, Malvern? Masz co robić.
Branwen podeszła do stołu, z niezadowoleniem biorąc do ręki pióro i przyglądając się
stosom zakurzonych dokumentów. Szykowała się bardzo długa i nudna praca, chociaż i
tak o niebo lepsza niż patroszenie ropuch czy krojenie płaszczek. Może po prostu Snape
obawiał się, że zirytowana Malvern, mając w rękach nóż, mogłaby rzucić się na niego z
chęcią poderżnięcia mu gardła. Wolała nie zgłębiać jego pobudek, miała wystarczająco
dużo własnych problemów.
Zaciskając zęby, posłusznie zaczęła przepisywać dokumenty.
#
Sala Pamięci należała do jednego z większych pomieszczeń w Hogwarcie. Służyła przede
wszystkim do przechowywania wszystkich znaczących nagród i medali oraz dwóch czy
trzech obrazów wybitnych uczniów, którzy przysłużyli się czymś dla szkoły. Tu
znajdowały się też cztery posągi założycieli, wykonane z różowego marmuru. Nikt nie
umiał powiedzieć, czy podobizny były prawdziwe, czy też były jedynie wymysłem
artysty. Zresztą nie miało to większego znaczenia. Założyciele prezentowali się dostojnie
i mieli doskonałe rysy – czego innego można się było spodziewać po ludziach - legendach?
Sala, pełniąca funkcję muzealną, odwiedzana była rzadko i jeśli już, to zazwyczaj przez
uczniów, którym przypadło polerowanie ponad setki medali i pucharów. Nie dało się
ukryć, że Hogwart należał do szkół z osiągnięciami.
Tym dziwniejsze mogło więc wydawać się, że nagle, w ciągu zaledwie jednego wieczora,
do Sali Pamięci przyszło ponad tuzin dziewczyn, różniących się zarówno wiekiem, jak i
przynależnością do Domów. Nie była to normalna sytuacja, czego dowodem było
niewyobrażalne zaskoczenie rysujące się na co niektórych twarzach.
– Co tu robisz? – zdziwiła się Alvinia, patrząc na Mariettę.
– To raczej, co ty tu robisz? – odparła, wydymając pogardliwie usta.
– Czekam na Vaila. Umówiliśmy się – stwierdziła dumnie.
– Z tobą? – prychnęła Edgecombe. – Z takim wypłoszem?! Nawet sobie tak nie żartuj.
– Sama jesteś wypłoszem, a do tego głupią pindą – rzuciła Alvinia, mocno przy tym
gestykulując. Nawet nie zauważyła, jak przez przypadek popchnęła Humbelinę na
nieopodal stojącą na Sylwię Winterstone. Ślizgonka bez zastanowienia oddała cios.
– Co powiedziałaś?! – W oczach Marietty zapłonęła żądza mordu. – Powtórz to, szlamo. –
Wycelowała w nią różdżką.
#
Branwen usilnie wlepiała wzrok w zapisywany pergamin. Sama praca nie była taka zła,
znacznie gorszy był Snape, który najwyraźniej postanowił uatrakcyjnić jej ten czas,
rzucając złośliwe uwagi.
– Gdzie twój entuzjazm, Malvern? Czyżby praca ci się nie podobała? – Wydął ironicznie
wargi, uważnie się jej przyglądając.
– Nie, panie profesorze – odparła, zapisując następną linijkę.
– Z pewnością musi ci się wydawać dość nudna, w końcu ty masz inne upodobania.
– Nie, panie profesorze. – Stalówka zaskrzypiała, gdy zwiększył się jej nacisk na
pergamin.
Snape zrobił z dwa kroki w jej kierunku i teraz, praktycznie stojąc nad nią, jak gdyby
nigdy nic kontynuował.
– Zrobiłaś się dziwnie milcząca od naszego ostatniego spotkania – powiedział,
przeciągając słowa i z zadowoleniem przyglądając się, jak dziewczyna ściska trzymane
pióro. – Czyżby bez osób postronnych twoja erudycja gdzieś się ulatniała? A może to było
wszystko, na co było cię stać, Malvern?
– Skąd pan profesor może to wiedzieć? – Nie wytrzymała i wysyczała przez zęby.
Oparł jedną rękę o biurko i nachylił się, by lepiej go słyszała.
– Choćby z twojego pożałowania godnego zachowania i żałosnych wypowiedzi.
Branwen przestała pisać, odwróciła się w stronę nauczyciela i spojrzała w jego czarne,
niezgłębione oczy.
– Przykro mi, że tak mnie pan profesor ocenia – powiedziała sucho, siląc się na
grzeczność. – Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy przekona się profesor, że
jest inaczej i zmieni o mnie zdanie. A jeśli nie, to już pańska strata.
Snape zmrużył oczy, a jego rysy stwardniały. Najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, ale
właśnie wtedy drzwi otworzyły się z hukiem i do lochu wpadła przerażona i zdyszana
Fiona.
– Panie profesorze, biją się – rzuciła z miną człowieka, który widzi nadciągający
kataklizm i chce mu zapobiec.
– O czym ty bredzisz, Walton? – wysyczał Severus, prostując się.
– Pojedynkują się w Sali Pamięci, panie profesorze – odparła.
Mistrz Eliksirów spojrzał jeszcze raz na Branwen i szybkim krokiem, przy którym
powiewała jego czarna szata, wyszedł z gabinetu. Fiona mrugnęła porozumiewawczo do
uśmiechającej się pod nosem Branwen i ruszyła za nauczycielem.
#
– Cholerna cnotka! – krzyknęła Alvinia, gdy czerwony promień minął ją dosłownie o włos i
doszczętnie rozwalił gablotę z pucharami
– Lafirynda bez honoru! – Humbelina rzuciła Drętwotę, ale niestety zamiast trafić w
przeciwniczkę, trafiła w jeden z posągów założycieli, a dokładnie w Salazara Slytherina,
odłupując mu nos i tym samym upodabniając go do jednego z jego potomków.
– Puść moje włosy, kopnięta szajbusko! – wyła Marietta, kiedy Sylwia zaczęła szarpać ją
za warkocz.
– Sama jesteś szajbuską, kretynko bez wyobraźni! – odparła, szamocąc się zawzięcie i
kopiąc w nogę.
– Mam więcej wyobraźni niż ty, pochrzaniona psychopatko!
– Nawet tego nie próbuj! – wrzasnęła Humbelina.
– Tak! A masz! – złapała ją za rękę i z całych sił ugryzła.
– Aaaa! Moja ręka! Zabije cię za to, wariatko. On jest mój!
– Po moim trupie!
– A żebyś wiedziała!
Dalsze wyzwiska, klątwy i ciosy przerwało trzaśnięcie zamykanych drzwi. Ponad tuzin
dziewcząt zaprzestało walki i prób zamienienia siebie nawzajem w zwęglony stos mięsa i
ze zgrozą patrzyło na wysoką postać w czarnych szatach, od której aż promieniowała
wściekłość.
#
Branwen wiedziała, że ma niewiele czasu na odnalezienie i zdobycie liobelii, więc
musiała się śpieszyć, jeżeli nie chciała mieć bliskiego spotkania z rozwścieczonym i
żądnym krwi Snape’em.
Z najwyższą uwagą rozglądnęła się po pomieszczeniu. Było ono dość duże, ale słabo
oświetlone, przez co panował w nim niepokojący nastrój. Potęgowały go jeszcze rzędy
półek, wypełnionych grubymi tomami oraz najróżniejszymi butelkami, buteleczkami i
słojami z zalanymi przezroczystym płynem częściami zwierząt i roślin. W lochu, oprócz
biurka i stołu, znajdował się jeszcze stary, wykonany z ciemnego drewna kredens, w
którym Mistrz Eliksirów trzymał podręczne ingrediencje. Otworzyła go z rozmachem i
szybko zlustrowała jego wnętrze.
Znalazła przeróżne składniki, ze skrzelozielem włącznie, ale liobelii tam nie było.
Przesunęła wzrokiem po kolejnych, zajmujących całe ściany półkach. Niektóre
komponenty rozpoznawała bez konieczności odczytywania ich nazw, wypisanych
drobnym i ciasnym pismem Snape’a. Pękata butelka z rubinowym płynem była niczym
innym jak wyciągiem z krwawnika. Ta smuklejsza obok niej, wypełniona roztworem o
barwie rozcieńczonego błękitnego atramentu - nalewką z hyzopu. Stojąca dalej maleńka
fiolka z płynem w kolorze różowego kwarcu - esencją z wilżyny. Były tu też już
przygotowane mikstury. Wywar Powagi przyciągał uwagę ciemnym fioletem fiołków,
Esencja Fantazji opalizowała srebrzyście, złudnie wirując wewnątrz butli, a Eliksir
Wigoru przypominał barwą starą rdzę.
Dziewczyna przeglądała półkę po półce, oglądając znajdujące się na nich fiolki. Dziwiło
ją ich rozmieszczenie. Mimo usilnych starań nie potrafiła odnaleźć żadnej logiki w
sposobie ustawienia butelek. Podejrzewała, że muszą być umieszczone według jakiegoś
skomplikowanego klucza, którego nikt oprócz Snape’a nie byłby w stanie pojąć. Zresztą
cały gabinet sprawiał wrażenie niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika. Nie chodziło
nawet o pedantyczny porządek panujący w pracowni. Powodem było raczej dziwne
odczucie, że wszystko znajduje się na swoim miejscu i przesunięcie czegokolwiek może
zniszczyć panującą w pomieszczeniu harmonię. Branwen nawet nie chciała myśleć, jak
bardzo trzeba było być wyczulonym na detale, by doprowadzić do takiego stanu.
Malvern, rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła nagle czarną kasetkę znajdującą
się na półce w rogu gabinetu. Była niewielka, prostokątna i bez żadnych ozdób. Idealne
miejsce, by schować w nim składniki potrzebujące specjalnego traktowania. Intuicja
mówiła Branwen, że to właśnie tutaj znajdzie swój „skarb”.
#
Powszechnie wiadome było, że jednym z najbardziej uwielbianych i pożądanych napoi w
Hogwarcie, zaraz po piwie kremowym, była kawa, którą zarówno uczniowie, jak i
nauczyciele pijali w olbrzymich ilościach. Zazwyczaj jej popularność rosła
proporcjonalnie do zmniejszania się czasu pozostającego do egzaminów i w najbardziej
newralgicznym okresie była ona cenniejsza niż złoto.
Teoretycznie zatem zainteresowanie małą czarną po świętach powinno drastycznie
zmaleć. Do końcowych testów było jeszcze daleko, a po świętach wszyscy jeszcze
ogarnięci byli błogim lenistwem. Niestety nauczyciele zupełnie na to nie zważali i gdy
tylko nadarzyła się okazja, zapowiadali kolejne sprawdziany. W konsekwencji
pielgrzymki uczniów do Wielkiej Sali były nieustanne.
#
Anne Bole, siódmoroczna Ślizgonka, prężnym krokiem weszła do Wielkiej Sali.
Potrzebowała kawy. Dużo, pysznej, zabójczo słodkiej i mocnej kawy, bo tylko ona mogła
zaspokoić jej kofeinowy głód i sprawić, by nie zasnęła nad notatkami z transmutacji.
Że też McGonagall wymyśliła sobie zrobić jakiś idiotyczny test z zaklęć
pomniejszających!
Podeszła do jednego z olbrzymich stołów i zaczęła rozglądać się za jakimś dzbankiem z
jej upragnioną małą czarną, jednak żadnego nie było. Gdzie te skrzaty dały kawę,
pomyślała zirytowana, zgrzytając zębami. Czyżby Puchońskie ciamajdy lub Gryfońscy
kretyni wszystko wypili? Przecież to byłoby okropne.
Już miała iść zrobić awanturę, jakiej jeszcze Hogwart nie widział, kiedy nagle jej nos
wyczuł ulotną woń kawy. Zaciekawiona rozejrzała się wokół i dostrzegła po przeciwnej
stronie Sali jakiegoś jasnowłosego chłopaka, który jak gdyby nigdy nic siedział sobie i pił
jej upragniony napój bogów.
Stanęła przed nim, starając się ignorować ten upajający zapach i błogi wyraz, który
pojawiał się na twarzy blondyna po każdym łyku.
– Gdzie kawa? – zapytała niecierpliwie.
– Skończyła się – odparł Rufus Wells, bawiąc się filiżanką i sprawiając, że Anne, która nie
potrafiła oderwać od niej wzroku, z trudem przełknęła ślinę. – Jutro rano mają
przywieźć nową dostawę.
– No to skąd ty ją masz? – spytała napastliwie, próbując nie wyobrażać sobie, jaki musi
mieć ona cudowny smak.
– Prywatne zasoby – powiedział, uśmiechając się przekornie i upijając kolejny łyk.
Czego od niej się spodziewa, pomyślała. Że będzie go prosić? Niedoczekanie jego,
mówiła sobie, gapiąc się na jego usta, na których została odrobina kawy. Jeżeli sądzi, że
tak poniży się … że pozwoli się tak upokorzyć, by błagać go o nią … to miał całkowitą
rację. Za kubek kawy gotowa byłaby zrobić straszne rzeczy, nawet umówić się z
Potterem.
– Czy mogę… – zaczęła niepewnie.
– Kawy? Oczywiście. Jak chcesz, weź cały dzbanek, mi nie jest potrzebny – zaoferował
Rufus.
Anne spojrzała na niego ze zdziwieniem. Ludzie nie byli tacy dobroduszni dla Ślizgonów i
to było bardzo podejrzane. Chłopak musiał zauważyć wahanie na jej twarzy, bo
powiedział:
– Jeżeli nie chcesz… – Zrobił ruch, jak gdyby chciał zabrać kawę.
– Nie! – powstrzymała go. Pal licho wątpliwości. Będzie się zastanawiać nad jego
pobudkami jak już zaspokoi kofeinowy głód. – Wezmę ją.
Rufus wzruszył ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne i kontynuował sączenie
swojego napoju. Dziewczyna tymczasem sięgnęła po dzbanek i uważnie badając jego
zawartość, szukała czegoś podejrzanego, co mogłoby świadczyć, że kawa jest zatruta.
Kiedy jednak stwierdziła, że wszystko jest jednak w porządku, zadowolona ruszyła do
swojego dormitorium.
Rufus odprowadził ją wzrokiem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem.
#
To chyba nie było normalne, że opadający kurz robił taki straszliwy hałas, a przelatująca
za oknem sowa tak ogłuszająco łopotała skrzydłami. Nie, to absolutnie nie należało do
zwyczajnych sytuacji, ale znajdujące się w Sali Pamięci dziewczyny nie miały jakoś
sposobności głębiej się nad tym zastanawiać. Wszystkie jak zahipnotyzowane wpatrywały
się w Snape’a.
Mistrz Eliksirów wyglądał w czarnych szatach jak tytan, jak pochodzący z najgłębszej
otchłani demon. Czarne, nieprzeniknione oczy płonęły wściekłością, a na jego bladych
policzkach pojawiły się niezdrowe, czerwone plamy. Niewiele różniło Severusa od
wygłodniałego wampira, chcącego przegryźć komuś gardło.
Dziewczyny zwiesiły głowy, skupiając się w ciasną grupę i pragnąc, by stać się
niewidocznymi. Oczywiście trud był jak najbardziej bezsensowny.
– Winterstone – warknął nauczyciel. Rudowłosa Ślizgonka zrobiła niepewny krok do
przodu. – Masz trzydzieści sekund, żeby znaleźć się w Pokoju Wspólnym. W innym
przypadku masz u mnie szlaban.
Dziewczyna kiwnęła głową i znikła.
Reszta nie liczyła na taką wspaniałomyślność i lodowaty wzrok, jakim obrzucił ich Snape,
wskazywał, że się w tym względzie nie mylą.
– Skoro tak wam się tutaj podoba – mówił spokojnie, zbyt spokojnie i to jeszcze bardziej
je przerażało – to przez najbliższy miesiąc zapoznacie się z tym miejscem bardzo
dokładnie. – Uśmiechnął się paskudnie. – Dodatkowo każda z was traci po dziesięć
punktów dla swojego domu i jeżeli za trzy minuty nie znajdziecie się u siebie, to równie
dobrze możecie pakować kufry.
Dziewczyny, długo nie myśląc, wybiegły z Sali Pamięci.
#
Rufus starannie badał kamienne ściany korytarza. W końcu, po skrupulatnych
obliczeniach przystanął i mierząc różdżką w potencjalne wejście Pokoju Wspólnego
Slytherinu, wyszeptał zaklęcie.
Żaden Ślizgon nie zauważył, jak ucho dzbanka od kawy, który niedawno przyniosła Bole,
odpada, a z niewielkiej szczeliny zaczyna wydobywać się bezwonna, błękitnawa mgiełka.
#
Branwen z najwyższą uwagą zaczęła oglądać czarną skrzyneczkę. Spodziewała się, że
zostało na nią rzucone co najmniej z dwadzieścia najróżniejszych klątw i jeżeli chciała
pozostać w jednym kawałku i niezmienionym stanie, to musiała być bardzo ostrożna.
Wyciągnęła różdżkę, której Severus na szczęście nie zabrał ze sobą, i rzuciła kilka zaklęć
wykrywających. Ku jej niemałemu zdziwieniu nic się nie stało, co sugerowało, że
kasetka nie jest zabezpieczona żadnym specjalnym czarem. Wyraźnie zaniepokojona
spróbowała otworzyć ją Alahomorą i, co było już całkiem nieprawdopodobne, usłyszała
znajomy dźwięk otwieranego zamka. Teraz wystarczyło już tylko podnieść wieko, żeby
dostać się do środka.
Wyciągnęła rękę, ale tuż nad kasetką zamarła. Nie, to było zbyt łatwe, tu musiał być
jakiś haczyk.
No dobrze, pomyślała. Spróbuj wczuć się w Snape’a. W jaki sposób chciałby
powstrzymać kogoś przed zabraniem jego zapasów? Straszliwa, niewykrywalna klątwa,
która by kogoś zabiła? Za duży kłopot i zupełnie nie w jego stylu. On był bardziej jak
wąż, który atakuje cicho i znienacka, zmuszając ofiarę, by pierwsza popełniła błąd.
Próbując nie myśleć o tym, że zostało jej niewiele czasu, zaczęła bardzo starannie
lustrować skrzyneczkę. Nagle, gdy wreszcie coś dostrzegła, wciągnęła z niedowierzaniem
powietrze.
To było takie proste i skuteczne zarazem. Przy wieku, tuż obok zamka, znajdował się
rząd niewielkich, milimetrowych, z całą pewnością zatrutych igiełek. Zbyt pewni siebie,
nieuważni lub po prostu nieostrożni „nadziewali” się na nie, sami sobie wyznaczając
karę. Branwen zachwyciła się genialnością pomysłu. Wielu rzeczy spodziewała się po
Snape`ie, ale to przerosło wszystkie jej oczekiwania.
Wstrzymując oddech, lekko drżącymi dłońmi ostrożnie otworzyła skrzyneczkę. Nic nie
wybuchło ani jej nie zaatakowało, co można było uznać za duży sukces. We wnętrzu
znajdowało się kilkadziesiąt niewielkich, starannie opisanych i zabezpieczonych
flakoników. Jeden z nich zawierał tak poszukiwaną przez nią liobelię. Co dziwne, patrząc
na zawartość kasetki, Branwen poczuła jakiś dziwny zawód. Liczyła, że znajdzie jakieś
strasznie niebezpieczne składniki, a trafiła na zwykłe, bardziej lub mniej popularne
trucizny. Szybko się skarciła. Jasnym było, ze te droższe i cenniejsze ingrediencje
znajdowały się gdzieś, gdzie nikomu nie przyszłoby nawet do głowy.
Branwen szybko wyciągnęła z połów szaty maleńką, nie większą niż jej najmniejszy
palec u dłoni buteleczkę i zaczęła przesypywać szary proszek. Kiedy zapełniła fiolkę do
połowy, szczelnie ją zamknęła i włożyła do kieszeni, a kasetkę ostrożnie odłożyła na
miejsce. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku i Branwen miała nadzieję,
że Snape nie zorientuje się za szybko o utracie składników.
Odłożyła różdżkę na miejsce i wróciła do nudnych list wydatków. Teraz pozostało już
tylko czekać.
#
Severus Snape z wyraźnym niezadowoleniem malującym się na jego ziemistej twarzy
wyszedł z Sali Pamięci i ruszył w stronę swojego gabinetu. Kawałek dalej czekał już na
niego Rufus.
– Przepraszam panie profesorze, ale jest pan bardzo potrzebny w lochach.
– Z jakiego niby powodu? – warknął zirytowany Mistrz Eliksirów, wysyłając Wellsowi jedno
ze specjalnych, miażdżących spojrzeń, zarezerwowanych dla osób, które ośmielają się
zawracać mu głowę.
– Bo o ile zrozumiałem, Ślizgoni postanowili odpokutować wszystkie grzechy i teraz
konstruują małą salę tortur.
Jak gdyby na potwierdzenie jego słów zza rogu wyszło dwóch czwartorocznych uczniów
Slytherinu, niosących po zwoju liny i bacie. Kiedy dostrzegli Snape’a, ukłonili mu się i
przywitali uprzejmie, po czym, jak gdyby nic, zaczęli schodzić spokojnie po schodach.
Severus spojrzał przeciągle na Rufusa i bez słowa ruszył w stronę lochów.
#
W Pokoju Wspólnym Slytherinu panowała posępna atmosfera urozmaicana depresyjnymi
westchnieniami pojedynczych uczniów. Pansy, Blaise i Draco, siedzący na jednej
kanapie, tępo wpatrywali się w wielki, zielony arras przedstawiający srebrnego węża.
– Moje życie jest beznadziejne – jęknął Zabini.
– Moje jest bardziej beznadziejne – westchnęła przeciągle Parkinson.
– A z jakiego niby powodu twoje życie miałoby być bardziej beznadziejne od mojego? Ty
nie podrywałaś bliźniaków Weasley, będąc totalnie zalana. To jest dopiero dno!
– Dno? Ja wysłałam Snape’owi walentynkę z wyznaniem miłosnym. I co na to powiesz?
– Phi! Wielka mi rzecz. Ja zaproponowałem randkę siostrze wiewióra.
– A ja całowałam się z Longbottomem.
Zabini spojrzał na nią przerażeniem.
– Dobra, wygrałaś. Twoje życie jest jednak bardziej beznadziejne.
– No...
Zapadła długa chwila milczenia, w trakcie której cała trójka rozważała, jak okropny jest
ich świat. Ciszę przerwał czyjś przeciągły i ochrypły jęk, dobiegający z pokoju obok.
– Nott? – zapytał Blaise
– Tak – odparł Draco. – Prosił Goyla, by go wybiczował za to, jak koszmarnym był
człowiekiem. Nie może sobie wybaczyć, że ukradł tego lizaka pierwszorocznemu
Puchonowi.
– Ale przynajmniej był dobry, lukrecjowy.
– No tak...
Znów zapadła cisza, którą zakłócił dopiero wślizgujący się do pokoju Tracey Davis.
– Nie wiecie czasem, gdzie Crabbe?
– Niestety nie – odparła Pansy. – Ostatnio jak go widziałam, stwierdził, że stracił sens w
życiu i musi dokonać wewnętrznego przeobrażenia. Coś wspominał, że ma zamiar zostać
modrzewiem.
– To jednak zdecydował się na modrzew. Dobry wybór, sosny nie mają tyle elegancji –
stwierdził Tracey. – A wy czegoś potrzebujecie? Wybiczować was albo coś?
– Nie, może potem – odparł Draco. – Na razie odczuwam miałkość swej egzystencji i nie
mam zamiaru nigdzie się ruszać.
W tym momencie drzwi ponownie się otworzyły, ukazując bladą i wyraźnie zirytowaną
osobę Mistrza Eliksirów.
– Profesor Snape – powiedziała niemal radośnie Pansy.
Severus lodowatym wzrokiem spojrzał na trójkę leżących na kanapie Ślizgonów.
– Co tu się dzieje? – warknął niezadowolony.
– Kontemplujemy sobie nasz skostniały i nieczuły świat i dochodzimy do wniosku, że
nasze życie jest beznadziejne i bez sensu. Chce się pan do nas przyłączyć?
– Malfoy, o czym ty bredzisz? Masz natychmiast mi wytłumaczyć, dlaczego Goyle okłada
pejczem półnagiego, przywiązanego do sufitu Notta, Crabbe twierdzi, że jest cholernym
drzewem, a Bulstrode w pozycji lotosu lewituje na środku pokoju.
– Nie wiem, panie profesorze, ale czy cokolwiek na tym świecie jest poznawalne?
Snape spojrzał uważnie na bladą twarz Draco i jego szare, zamglone oczy, po czym
chwycił go za szkolny krawat i zaczął ciągnąć za sobą.
– Idziemy do pani Pomfrey.
#
Branwen czekała na powrót Mistrza Eliksirów, mozolnie zapisując stronę po stronie. Do
końca szlabanu zostało jeszcze trochę czasu, więc nie mogła sobie tak po prostu
zniknąć, nawet jeśli bardzo, bardzo by tego chciała.
Nagle usłyszała czyjeś kroki na korytarzu i zanim jeszcze drzwi otworzyły się na oścież,
już wiedziała, że to Snape. Profesor wszedł do środka. Wystarczyło jedno spojrzenie,
aby przekonać się, że jest zirytowany. Znacznie bardziej, niż było to u niego naturalne.
Branwen bez słowa wstała i patrzyła, jak Severus podchodzi do swojego biurka.
– Co tu jeszcze robisz? – warknął wyraźnie zły.
– Mam szlaban – odparła spokojnie. Nie brzmiało to zbyt uprzejmie, ale zupełnie nie
miała pomysłu, jak niby inaczej miała to ująć.
Snape obrzucił ją morderczym spojrzeniem, po czym zerknął na wiszący na ścianie zegar.
Rzeczywiście do końca kary została co najmniej godzina.
– Wynoś się – warknął.
Branwen skłoniła się i już chciała wyjść, gdy usłyszała głos nauczyciela.
– Nie zapomniałaś o czymś?
Zatrzymała się. Panicznie próbowała sobie przypomnieć, co takiego mogło jej umknąć.
Chyba… chyba, że zauważył, iż coś jest nie w porządku i teraz zamierza ją ukarać…
Czując, jak kamienieje jej serce, powoli się odwróciła.
– Zapomniałam? – zapytała niepewnie, bezskutecznie próbując coś wyczytać z jego
twarzy.
– Różdżka, Malvern – w jego dłoni pojawił się wspomniany przedmiot.
Dziewczyna, czując wszechogarniającą ulgę, podeszła do nauczyciela i zabrała różdżkę,
po czym jak najszybciej wyszła, starając się nie myśleć o obserwującym ją Snape’ie.
#
Rufus i Fiona czekali na Branwen przed wejściem do Pokoju Wspólnego Ravenclawu.
Dziewczyna na ich widok uśmiechnęła się słabo.
– Jak poszło? – spytała pełnym napięcia głosem Fiona.
– Dobrze – rzuciła, wyciągając fiolkę i podając ją Rufusowi. – A u was?
– Lepiej, niż się spodziewaliśmy – odparł Wells, chowając buteleczkę. – Sądziliśmy, że się
pokłócą, ale regularnej bijatyki nie przewidzieliśmy.
– Żebyś ty widziała, co one tam wyprawiały – zaśmiała się Fiona. – Szkoda, że Vail nie
mógł tego zobaczyć.
– A z kawą? Wyszło tak, jak przewidywaliśmy?
– Też. Efekt był naprawdę znakomity – stwierdził Rufus.
– Jutro mi opowiecie. Teraz marzę tylko o tym, by znaleźć się w łóżku.
Pokiwali głowami ze zrozumieniem i przepuścili ją do środka.
#
Branwen już dobry kwadrans spacerowała po pustych, cichych korytarzach. Teoretycznie
powinna teraz grzecznie leżeć w łóżku albo przynajmniej siedzieć w Pokoju Wspólnym,
ale była zbyt niespokojna, by tkwić w jednym miejscu. Marzyła tylko o tym, żeby w
końcu podać Vailowi miksturę i mieć to wszystko z głowy. Przeszła jeszcze kawałek i
zorientowała się, że nogi same zaprowadziły ją do ich małej, prowizorycznej pracowni.
Ostrożnie weszła do środka.
Nie spodziewała się nikogo tutaj zastać, dlatego tym większym zaskoczeniem był dla niej
widok Rufusa, który pochylał się na parującym kociołkiem, przez co jego dłuższe, jasne
włosy opadały mu na twarz. Patrzyła przez chwilę, jak delikatnie, jakby z pieszczotą
miesza jedną ręką eliksir, a drugą z największym skupieniem dodaje jakiegoś białego
płynu, który po szybkiej ocenie uznała za nalewkę z piołunu.
Chciała podejść do Wellsa i porozmawiać na temat tych wszystkich ostatnich szaleństw,
ale widząc, że jest zajęty, czuła się intruzem, który najlepiej zrobiłby, gdyby sobie po
prostu stąd poszedł.
Miała się wycofać, ale akurat w tym momencie Rufus podniósł głowę w poszukiwaniu
jakiegoś składnika i ją dostrzegł.
– Jesteś – ucieszył się. Dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że na nią czekał, choć
przecież nic nie wskazywało, że przyjdzie.
– Jak ci idzie? – zapytała, siadając obok niego i przypatrując się wnętrzu kociołka.
Eliksir miał barwę zgniłej kapusty, ale, o dziwo, pachniał przyjemnie czymś bardzo
zbliżonym do szałwi.
– Prawie skończony – powiedział, dosypując zmielonych ziaren cytryńca. – Liobelię
dodałem wcześniej i teraz pozostaje już tylko zaczekać.
Przyglądała się, jak kolor mikstury z każdą minutą staje się intensywniejszy.
– Gotowe – stwierdził, gasząc ogień pod kociołkiem.
– Jest piękny – powiedziała Branwen, z zachwytem przyglądając się eliksirowi. Oderwała
wzrok od mikstury, która teraz wyglądała, jakby była rozpuszczonym szmaragdem, i
zerknęła na Rufusa. Dziwnie się jej przyglądał znad grubych, srebrnych oprawek. Znała
to spojrzenie, czasem go na nim przyłapywała, tylko że wcześniej szybko odwracał
głowę. Było intensywne i ciepłe, tak jakby była dla niego kimś specjalnym, a nie zwykłą
znajomą, uczęszczającą na te same zajęcia. Błękitne oczy zamieniały się w dwa
niezgłębione jeziora, na których dnie kryło się coś, czego zupełnie nie potrafiła poznać i
zrozumieć.
To było naprawdę… niepokojące.
– Dobrze – chrząknęła, chcąc przerwać panującą ciszę. – Mamy eliksir, ale nie wiemy, czy
działa. No przynajmniej tak, jakbyśmy chcieli. – Uśmiechnęła się lekko.
– Można to sprawdzić – odparł, wstając.
Podszedł w róg sali i podniósł jakiś przedmiot, który przy bliższych oględzinach okazał
się niewielką klatką, w której znajdowała się niewielka brązowa sówka.
– Co chcesz zrobić? – spytała zaniepokojona.
Postawił klatkę na jednym z podniszczonych stołów.
– Najpierw podam jej Eliksir Koloru, a potem wypróbujemy nasz. – Otworzył niewielkie
drzwiczki i tak delikatnie, jak potrafił, chwycił sówkę. – Musisz mi pomóc, sam tego nie
zrobię.
Branwen, lekko zaskoczona całą sytuacją, podeszła do Rufusa. Chwilę potrwało, zanim
udało im się zmusić niesfornego i opornego ptaka do zażycia mikstury. Na efekty nie
trzeba było długo czekać, w ciągu kilku sekund zwierzak stał się fluorescencyjnie żółty.
– No i mamy kanarka – stwierdziła Branwen.
Rufus w międzyczasie nabrał trochę uwarzonego przez niego eliksiru.
– Trzymaj ją – polecił, wlewając sowie do gardła zawartość małej fiolki.
Dziewczyna modliła się w duchu, żeby mikstura zadziała. Gdyby tak nie było, nie tylko
mieliby na sumieniu biedną sówkę, ale też cały plan i wszystkie starania poszłyby w
diabły.
Czekali, nie odrywając wzroku od zaciekawionego otoczeniem ptaka. Minuty mijały
powoli, ale w końcu dało się zauważyć, że jadowicie żółte pióra przybierają bardziej
naturalny, brązowy kolor.
– Działa! Cudownie! – Na twarzy Branwen malowały się nieopisana wprost ulga i radość, a
ona sama obdarzyła Wellsa najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. –
Morgano, udało się! To niewiarygodne. A wszystko dzięki tobie! – Spojrzała na niego tak
ciepło, aż poczuł, że coś dziwnego ściska go w środku. – Jestem ci tak strasznie
wdzięczna, że aż nie wiem, jak mam ci dziękować. Możesz być pewien, że jeśli będziesz
czegokolwiek ode mnie potrzebował, to możesz na mnie liczyć – zapewniła go gorąco,
kładąc mu rękę na ramieniu. – Jeszcze raz dziękuję.
Branwen widziała, jak się jej przygląda, a jego błękitne oczy lśnią jakimś dziwnym,
wewnętrznym światłem. Rufus otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale zaraz
je zamknął. Stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu odezwała się Branwen.
– Myślę – powiedziała przeciągle, odsuwając się od niego – że powinniśmy tutaj
posprzątać.
Kiwnął tylko głową, gdy ona zaczęła składać wszystkie fiolki i butelki, a następnie
podszedł nabrać trochę Eliksiru Pełnego Oczyszczenia.
– Dobrze, chyba wszystko – powiedziała, otwierając okno i wypuszczając ich
doświadczalną sówkę.
– Chyba tak – zgodził się Rufus. – Został nam tylko Vail.
– Chodźmy do niego. Im szybciej mu to podamy, tym szybciej będziemy mieli go z głowy
– stwierdziła z zadowoleniem.
Pokiwał głową i obydwoje wyszli na korytarz. Szli spokojnie w stronę zachodniej wieży,
obydwoje pogrążeni w swoich myślach, kiedy zza rogu wypadła przerażona, blada jak
śmierć Fiona.
– Vail uciekł – wydusiła trzęsącym się głosem.
Zamarli. Właśnie działo się to, czego tak usilnie starali się uniknąć. Eliot pewnie właśnie
wyznaje Snape’owi miłość, rzuca się na niego, chcąc go pocałować, albo robi coś jeszcze
gorszego.
Branwen poczuła, jakby coś wyssało z niej całe powietrze. Wszystkie wysiłki poszły na
marne. Nie, pomyślała rozpaczliwie. Nie zgadzam się!
– Fiona, biegnij do pokoju nauczycielskiego. Rufus, chodź ze mną do lochów. – Ton jej
głosu nie przyjmował żadnego sprzeciwu.
Walton pobiegła w wyznaczonym kierunku, łopocząc przydługawą szatą, a Wells ruszył za
Malvern.
Może zdążymy, może jeszcze na niego nie trafił - tłukło się jej w głowie.
Przeskakiwała po dwa, trzy stopnie, ryzykując upadek ze schodów, ale zupełnie nie
zwracała na to uwagi. Biegła przez korytarz, zakręt po zakręcie, coraz niżej i niżej.
Zdyszani wpadli do lochów. Eliot już tam był. Stał przed drzwiami Snape’a, jakby
wahając się, czy zastukać, czy nie.
– Vail, nie! – krzyknęła Branwen, sięgając po różdżkę. Rufus był jednak szybszy. Vail,
uderzony zaklęciem, upadł i zaczął szarpać się w niewidzialnych więzach. Dopadli go i
przytrzymali. Branwen przydusiła Eliota do ziemi, a Rufus siłą rozwarł mu szczęki i wlał
szmaragdowy eliksir. Chłopak zabulgotał, szarpiąc się jak opętany. Przez to wszystko
fiolka z resztką mikstury wypadła Rufusowi z ręki i potoczyła się po nierównych
kamieniach.
– Co tu się dzieje?! – zabrzmiał ostry głos profesor McGonagall.
Natychmiast puścili Eliota i wstali.
– Coś się stało Vailowi – wydusiła z trudem Branwen, patrząc z przerażeniem na
stojącego obok pani profesor Mistrza Eliksirów.
Nauczycielka szybko podeszła do nieprzytomnego chłopaka. Uspokojona faktem, że
oddycha, odwróciła się do Rufusa.
– Panie Wells, proszę mi pomóc. Trzeba go jak najszybciej zaprowadzić do Skrzydła
Szpitalnego.
Branwen chciała pójść z nimi, ale gdy tylko zrobiła krok, ktoś wbił palce w jej ramię tak
mocno, że aż syknęła z bólu.
– Nie – powiedział stojący obok niej Snape. – Musimy porozmawiać, Malvern – wykrzywił
się ironicznie, pokazując jej trzymany w ręku przedmiot.
Branwen, gdy tylko go dostrzegła, poczuła, jak robi się jej słabo. Przedmiotem tym była
bowiem niewielka fiolka z resztką szmaragdowego eliksiru.
"Niektóre słowa słyszy się tylko w ciszy".
XI
Ironia losu, a może jego wyrafinowane poczucie humoru, sprawiło, że wszystko musiało
rozsypać się właśnie teraz, gdy było już praktycznie po całej sprawie. Nie mogło
rozsypać się wcześniej, oszczędzając im przy tym wielu starań i wysiłków, ani później,
kiedy byłoby już właściwie po wszystkim. To musiało stać się właśnie teraz. Vail miał się
obudzić za kilka godzin i znowu być sobą, a oni mogliby wrócić do normalności.
Branwen zaciskała drżące dłonie i starała się opanować przyśpieszony oddech, nie
przestając przy tym obserwować siedzącego przy biurku nauczyciela, który zdawał się
specjalnie przedłużać tę pełną napięcia chwilę. Chciała, żeby w końcu to się skończyło,
żeby nie musiała już stać przed nim jak ofiara przed sędzią, który ma wydać skazujący
wyrok i postawić przed plutonem egzekucyjnym.
– Co to jest? – zapytał Severus, patrząc na nią groźnie.
– Butelka – odparła, zdając sobie sprawę, jak arogancko to brzmi.
– Widzę, że po siedmiu latach nauki w najlepszej szkole magii, jaką jest Hogwart, udało
ci się prawidłowo rozpoznać butelkę. – Na jego bladej twarzy pojawił się ironiczny
grymas. – Mam ci pogratulować?
Milczała, czując jak jakaś nieznana siła ściska jej gardło, tak że ledwo mogła oddychać.
– A wiesz, co znajduje się w tej butelce? – Zakołysał nią lekko.
– Eliksir – wydusiła i widząc, że chce rzucić jakiś komentarz, dodała: – Z tej odległości
nie jestem wstanie stwierdzić jaki.
– Nie jesteś? – Uniósł brwi z zaciekawieniem, odkładając fiolkę na biurko. – Bardzo
ciekawe. Zaraz pewnie zapewnisz mnie, że nie masz zielonego pojęcia, co to jest Eliksir
Pełnego Oczyszczenia i jak on działa.
– Ma działanie lecznicze – wykrztusiła. – Oczyszcza krew i pozwala zatrutym powrócić do
zdrowia. Pan profesor wspominał o nim pod koniec szóstej klasy.
– W takim razie wytłumacz mi, Malvern, w jaki sposób ten eliksir znalazł się na korytarzu
przed moim gabinetem? – zapytał, patrząc na nią niemal z ciekawością.
Zupełnie nie rozumiała po co się z nią tak bawił. Była absolutnie przekonana, że mając w
rękach przygotowany eliksir i znając jego recepturę, bez trudu domyślił się wszystkiego.
W razie wątpliwości zawsze mógł sprawdzić, co znajduje się w czarnej kasetce, w której
przetrzymywał rzadkie składniki. A mimo to wciąż siedział za biurkiem i wydawało się, że
ją sprawdza, choć nie miała pojęcia dlaczego.
– Ktoś musiał go zgubić – powiedziała na tyle spokojnie, na ile pozwalała jej sytuacja i
przewiercające ją oczy Snape’a.
– Ktoś? – Wstał i podszedł do niej. – Pewnie to ten sam ktoś, kto pilnuje Eliota i nie
pozwala mu nigdzie samemu chodzić. I pewnie ten sam ktoś, kto jakiś czas temu
wypytywał na Nokturnie o liobelie, będącą jednym ze składników tego eliksiru. – Bez
trudu mógł dostrzec jej zaskoczenie. Skrzywił się paskudnie. – Byłaś tak naiwna, żeby
sądzić, że się o tym nie dowiem? Że bez powodu pozwoliłbym ci się tak zachowywać? To
było zabawne; obserwowanie twoich żałosnych prób próby odwrócenia mojej uwagi.
Branwen poczuła nagle, jak opada z niej przerażenie. Długo bała się, że Mistrz Eliksirów
dowie się o jej działaniach, ale kiedy do tego doszło, strach zniknął jak ręką odjął. Teraz
Snape pewnie będzie chciał ją ukarać, albo najlepiej wyrzucić ze szkoły, a ona i tak nic
na to nie poradzi. No bo co niby miałaby zrobić? Rozpłakać się i błagać go o litość?
Zaprzeczyć i udawać, że nie wie, o co mu chodzi? Wszystkie te rozwiązania wydawały się
bzdurne i bezsensowne, a i tak nie przyniosłyby żadnego efektu. Jeżeli będzie musiała
już odejść, to odejdzie, ale z podniesioną głową i świadomością, że zrobiła to, co uznała
za słuszne.
Wzięła głęboki oddech, rozluźniając napięte mięśnie, popatrzyła na nauczyciela i głosem
człowieka, który nie ma już nic do stracenia, zapytała:
– Skąd pan profesor wiedział?
– Sądzisz, że twoje działania pozostają bez echa? Wystarczy uważnie posłuchać, a można
dowiedzieć się wszystkiego. Zwłaszcza odwiedzając Londyn.
– Czyli zdradził Borgin. Wiedziałam, że lepiej byłoby mu zapłacić. Parę galeonów z
pewnością zamknęłoby mu usta. Jeszcze będzie miał okazję przekonać się, że to było
bardzo nierozsądne z jego strony – oznajmiła, groźnie zaciskając usta.
W oczach Mistrza Eliksirów przez sekundę lub dwie widniał wyraz zaskoczenia, ale zaraz
znikł i jego twarz znowu stała się nieodgadniona jak zawsze. Chciał coś powiedzieć, ale
w tej chwili bezceremonialnie wkroczyła do lochu profesor Umbridge.
Severus obrzucił nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią spojrzeniem, które zazwyczaj
sprawiało, że większość ludzi przypominało sobie nagle o bardzo ważnej rzeczy do
zrobienia lub o obłożnie chorych ciotkach, które potrzebowały ich natychmiastowych
odwiedzin.
– Dobry wieczór. Doszły mnie wieści, że zdarzył się tutaj jakiś incydent. – Na twarzy
Dolores pojawił się przesłodzony, żabi uśmiech, od którego Branwen zrobiło się
niedobrze.
– Zależy, co należy traktować jako incydent – stwierdził chłodno Snape.
– Pan Eliot został odtransportowany przez profesor McGonagall do Skrzydła Szpitalnego.
Chcę wiedzieć czemu – zażądała, nie przestając się fałszywie uśmiechać.
– Pewnie fakt, że Eliot był nieprzytomny miał na to jakiś wpływ – wykrzywił się ironicznie
Mistrz Elikisrów.
Na twarzy profesor Umbridge pojawiły się niezdrowe plamy, które wyraźnie świadczyły o
z trudem skrywanej złości.
– A ona? Co ona tutaj robi? – Jeden z grubych paluchów nauczycielki Ochrony przed
Czarną Magią został oskarżycielsko wymierzony w na Branwen.
– Malvern właśnie bardzo chciała wyjaśnić, co tutaj zaszło – założył ręce na piersi,
przyglądając się jej z zaciekawieniem.
Całkiem zdezorientowana dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć.
– Zdarzył się wypadek – zaczęła, patrząc na Severusa i próbując wyczytać z jego
niezgłębionej twarzy jakąś wskazówkę wskazówki. – Vail się potknął, wypadła mu
różdżka… to był wypadek – zapewniła, odwracając się do profesor Umbridge.
– A ty co tu robiłaś? O tej porze nie ma jeszcze zajęć, więc powinnaś być na śniadaniu w
Wielkiej Sali, a nie w lochach.
– Ja… ja… – jąkała się, nie mogąc wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia.
– Malvern przyszła tutaj odpracować swój trzymiesięczny szlaban – wtrącił nagle Snape.
Branwen nieprzytomnie spojrzała na profesora. Była przekonana, że się przesłyszała. To
nie mogło dziać się naprawdę, Snape dawał jej szlaban, zamiast kazać pakować kufry. To
się jej nie mieściło w głowie. Nie, nie to z pewnością był albo jakiś podstęp, albo jakieś
nieporozumienie, które za chwilę zostanie wyjaśnione i jednak okaże się, że wyrzucają
ją ze szkoły.
– Nic mi o tym nie wiadomo! – oświadczyła oskarżycielsko profesor Umbridge. – Jako
Wielki Inkwizytor Hogwartu powinnam być powiadomiona o takim przewinieniu, żebym
mogła przydzielić odpowiedni szlaban - przesłodzony uśmiech wyraźnie sugerował, że w
jej opinii najlepszą karą byłaby roczna, niewolnicza praca w kamieniołomach.
– O ile sobie przypominam, jestem tutaj nauczycielem i mam prawo karać uczniów,
jeżeli uznam, że na to sobie zasłużyli – odparł lodowato Snape.
– Jednak doszły mnie wieści, że wcześniej dyrektor pobłażał co poniektórym w ich
skandalicznym zachowaniu, czego przykładem może być choćby brak reakcji na postępki
pana Pottera
– Działania dyrektora względem Pottera, należą tylko i wyłącznie do jego kompetencji. –
Severus wstał, wykrzywiając się z niesmakiem.
– Ale z pewnością nie w sytuacji, gdy demoralizują one młodzież i zachęcają ją do
dalszych nieodpowiednich wybryków. W tym momencie konieczna jest interwencja
Ministerstwa.
– Nie jestem upoważniony, by oceniać postępowanie dyrektora.
Branwen, patrząc na tych dwoje, czuła, że zupełnie przypadkiem wplątała się coś, co
zupełnie jej nie dotyczyło i, co przy niekorzystnym obrocie spraw, mogło się dla niej
skończyć fatalnie.
Przez chwilę profesorowie mierzyli się wzrokiem, ale w końcu, co łatwo było
przewidzieć, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią odwróciła głowę.
– Proszę być pewnym, że wszystkie zastrzeżenia, co do dalszego pełnienia urzędu
dyrektora przez profesora Dumbledore`a, zostaną niezwłocznie zgłoszone do
Ministerstwa – powiedziała mściwie profesor Umbridge, uśmiechając się obłudnie,
opuściła lochów.
Severus obrócił się w stronę Branwen. Dziewczyna zacisnęła dłonie, czekając, aż
wszystko okaże się jakimś dziwacznym snem, bo jak dotąd było to zbyt
nieprawdopodobne, by mogła w to uwierzyć.
Przyglądał się jej długą chwilę, jak gdyby się bardzo głęboko nad czymś zastanawiał.
Kiedy w końcu się odezwał, mówił powoli, ważąc każde słowo.
– Jutro o dwudziestej tutaj i nie próbuj żadnych sztuczek, Malvern. A teraz się wynoś.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, oparła
się o zimną ścianę korytarza. Czuła taką ulgę, że miała ochotę i śmiać się i płakać
równocześnie.
# # #
Branwen bardzo długo zastanawiała się, dlaczego Snape nie wydał jej wtedy przed
Umbridge. Nadarzyła mu się przecież cudowna możliwość. Mógł ją całkowicie pogrążyć,
co w konsekwencji doprowadziłoby do wyrzucenia jej ze szkoły, a on tego nie
wykorzystał. Było to naprawdę intrygujące i Malvern bardzo długo próbowała znaleźć
jakieś sensowne wytłumaczenie. Pośród wielu bzdurnych teorii, jak choćby takiej, że
Snape zlitował się nad nią, wysnuła jedną, która wydawała się nawet całkiem
prawdopodobna.
Podejrzewała, że Severus stanął po jej stronie, bo nie miał innego wyjścia. Umbridge
ostatnio wszelkimi sposobami starała się zdyskredytować profesora Dumbledore’a, by
potem usunąć go ze stanowiska dyrektora i przejąć władzę nad szkołą. W tej sytuacji
wyjście na jaw działań Branwen mogłoby wywołać niemałe poruszenie, co poważnie
zaszkodziłoby Dumbledore’owi.
Snape postawiony więc przed takim wyborem, zdecydował się pomóc Malvern, nie dając
tym samym przewagi Dolores, a samemu nie odbierając sobie możliwości uprzykrzania
jej życia.
# # #
Fiona się martwiła. Właściwie ciężko się jej było dziwić, bo powodów miała całkiem
sporo.
Po pierwsze, ktoś w jakiś podstępny sposób sprawił, że czas zaczął upływać z zawrotną
szybkością. Jeszcze niedawno rozpoczynała siódmy rok nauki w Hogwarcie, ba, jeszcze
przed chwilą były święta i cała ta wywołana przez nią afera z Vailem, a tu już przyszedł
luty, a wraz z nim pierwsze testy przygotowujące ich do egzaminów końcowych. Co
więcej, szalejąca w szkole Umbridge nie dawała nikomu spokoju, jak gdyby zupełnie nie
rozumiejąc, że każdy potrzebuje choć chwili dla siebie, żeby się skupić i pouczyć.
Zawracała wszystkim głowę, wprowadzając kolejne idiotyczne przepisy, które powoli
zmierzały do zabronienia uczniom swobodnego oddychania, uznając to za wyjątkowo
podstępne i podejrzane.
Jednak tak naprawdę Fiona martwiła się o Branwen, która przez jej głupi wyskok była
bardziej obciążona niż ktokolwiek inny, bo oprócz obowiązkiem przygotowywania się na
zajęcia jak wszyscy, musiała jeszcze odpracowywać u Snape’a swoją karę i znosić jego
nieustające złośliwości na lekcji. Trudno było się więc dziwić, że była bledsza niż
zazwyczaj i wyglądała na ewidentnie przemęczoną.
– Przyniosłam kawę – powiedziała Fiona, stawiając kubek na stole tuż obok stosu
skryptów do zielarstwa. – Jak ci idzie? – zapytała piszącą wypracowanie z eliksirów
Branwen.
– Już prawie kończę – odparła, przygryzając z zastanowieniem pióro. – Tylko zakończenie
i powinno być w porządku. Została jeszcze jedna praca do zrobienia, ale może Rufus mi
z tym pomoże.
Fiona przyjrzała się przyjaciółce z troską. Niepokoiła ją ta cała sytuacja pomiędzy nią, a
Mistrzem Eliksirów. Wydawało się, że oboje prowadzą jakiś dziwny pojedynek i w
pokrętny sposób próbują udowodnić sobie swoją przewagę – Severus każąc Malvern na
każdym kroku, zaś Branwen ignorując go i nie dając się sprowokować.
– Ile tym razem ci zadał? – zapytała Fiona, rozglądając się po zawalonym papierami
stole.
– Cztery prace plus jeszcze jedna z poprzedniego razu. Stwierdził, że dwadzieścia cali
pergaminu nie wyczerpało dostatecznie tematu – rzuciła z przekąsem.
Była jeszcze ta sprawa z dodatkowymi wypracowaniami, które Snape zadawał jej od
jakiegoś czasu. Kiedy zauważył, że oddaje je wszystkie skrupulatnie, bez choćby jednego
słowa skargi, zaczął zwiększać ich ilość, oczekując, że przeładowana obowiązkami
Branwen w końcu się załamie. Szybko się jednak okazało, że ona nie ma zamiaru ustąpić,
choćby nie wiadomo ile ją to kosztowało. Na szczęście przed katastrofą uratował ją
Ravenclaw, który od jakiegoś czasu obserwował jej zmagania i wykazał się niespotykaną
dotąd solidarnością i pomocą, podrzucając Malvern odpowiednie notatki i książki,
tłumacząc poszczególne zagadnienia czy też, jak to było w przypadku Rufusa, pisząc co
bardziej trudniejsze prace.
– A właściwie co ty tu robisz? – zapytała Branwen, czytając pobieżnie tekst i
sprawdzając, czy zawarła w nim wszystko, co chciała. – Wydawało mi się, że miałaś
pouczyć się do testu z zaklęć.
– Planowałam, ale ostatecznie przełożyli mi ten sprawdzian i nie mam co robić. Chciałam
pogadać z Vailem, ale poszedł gdzieś z Julettą.
– Nie jesteś zazdrosna? – zapytała Branwen, spoglądając na nią figlarnie.
– Czemu miałabym być? – zdziwiła się.
– Sądziłam, że będziesz chciała go poderwać.
– Vaila?! No coś ty! Przecież to nasz przyjaciel. – Doskonale było widać, że jest to dla niej
nie do pomyślenia. – Zresztą o wilku mowa – dodała na widok wchodzącego do Pokoju
Wspólnego Eliota.
Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i gdy tylko je dostrzegł, uśmiechnął się
zadowolony i zajął stojący tuż obok nich fotel.
– Dobrze, że was widzę – powiedział Vail, przeczesując ze zdenerwowaniem włosy. –
Chciałbym was o coś zapytać.
– Tak? – spytała Branwen, pochylając się nad pergaminem i zastanawiając się, co jeszcze
ma dopisać.
– Wiecie, zaczynam podejrzewać, że podobam się Emily Lessel. Myślicie, że to możliwe?
Branwen i Fiona spojrzały po sobie zaskoczone i rozbawione. Emily od prawie roku
praktycznie śliniła się na jego widok i miała kategoryczny zakaz wchodzenia do męskiej
szatni, gdy był w niej Eliot, zwłaszcza bez koszulki. „Podoba się” było naprawdę bardzo
delikatnym określeniem na to zamroczenie, które dopadło Lessel.
– Przecież ona… – zaczęła Fiona, ale mocny uścisk Branwen na jej nadgarstku szybko ją
uciszył.
– Skąd te podejrzenia? – zapytała niewinnie.
– Emily się jakoś tak dziwnie zachowuje. Dzisiaj chciała, żebym zaprowadził ją do wieży
astronomicznej, bo podobno zapomniała drogi. Potem wpadłem na nią z sześć czy
siedem razy na korytarzu. I prosiła, żebym wytłumaczył jej transmutację, a przecież ona
jest z niej bardzo dobra.
– Hmm, rzeczywiście podejrzane – odparła Branwen, ze wszystkich sił starając się nie
roześmiać.
– Myślałem, że to jakiś przypadek, ale wczoraj wieczorem też zachowywała się jakoś
dziwnie. Przysiadła się do mnie twierdząc, że jej zimno, a kiedy podałem jej koc, była
wyraźnie niezadowolona. Nie mam pojęcia dlaczego.
– Zupełnie niezrozumiałe – stwierdziła spokojnie Branwen, patrząc surowo na
chichoczącą pod nosem Fionę.
– Może ona jest chora? To zapominalstwo i zimno, mogą być symptomami jakiejś choroby.
Przydałoby się, żeby zobaczyła ją pani Pomfrey. Jest szansa, że ona jej jakoś pomoże.
– Nie wiem, czy byłaby w stanie jej pomóc – powiedziała Branwen, zasłaniając usta, by
nie pokazać widniejącego na jej twarzy uśmiechu.
– Myślicie, że to aż tak poważne? Pani Pomfrey jest znakomitą pielęgniarką i jeśli ona nie
będzie wstanie temu zaradzić, to Emily musi być naprawdę w złym stanie.
– W baardzo złym – wtrąciła rozbawiona Fiona.
– Ojej, to fatalnie. Muszę się z nią koniecznie spotkać. Na pewno w takich trudnych
chwilach chciałaby mieć kogoś przy sobie. Nie wiecie, gdzie ona teraz jest?
– Ostatnio widziałam ją w bibliotece – poinformowała go Fiona.
– Idę do niej. Może uda mi się jakoś ją pocieszyć.
Branwen podparła dłonią głowę, z niedowierzaniem i rozbawieniem, patrząc na
wychodzącego z Pokoju Wspólnego Vaila.
– Wielka Morgano, nie mam pojęcia, z jakiej on jest planety, ale trzeba powiedzieć, że
jak na Człowieka-który-nie-wie-co-to-aluzja, zaczyna robić postępy. W takim tempie,
gdzieś za jakieś dwadzieścia, może trzydzieści lat, zorientuje się, że ludzie za nim
szaleją. – Branwen wyprostowała się w fotelu i sięgnęła po przyniesiony przez Fionę
kubek.
– Ale nie powiesz, że nie jest kochany i uroczy.
– Chciałaś chyba powiedzieć naiwny – Branwen napiła się kawy. – Pierwszy raz spotkałam
tak ufną i przekonaną o dobroduszności innych osobę. Jestem pewna, że ten facet nie
jest prawdziwy. Inna możliwość nie wchodzi w grę.
– Może, ale i tak jest świetny. Wybaczył mi nawet to całe zdarzenie z eliksirem. Jak go
tu nie uwielbiać?
Branwen spojrzała ponownie na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Eliot. Nie
chodziło nawet o to, że Vail wydawał się milszą i ładniejszą kopią Snape’a, ale w
niektórych sprawach wykazywał dziecięcą wprost prostoduszność. Było to w jego
wykonaniu tak ujmujące, że nie trudno było się dziwić, że wszyscy tak go lubili. Malvern
miała tylko nadzieję – że świat choć ten jeden raz okaże się mniej wredny, niż zazwyczaj
i pozwoli zachować mu to niewinne usposobienie.
# # #
Ostatnie tygodnie przed egzaminami były chyba najbardziej pracowitym i nerwowym
okresem całego całym roku. Nie było osoby, która nie patrzyłaby z rosnącym
przerażeniem na stosy książek i notatek, które z każdym dniem wydawały się jeszcze
wyższe, a wiedza, którą zawierały, zupełnie nie chciała się dać zapamiętać.
Ostatecznie jednak, z całą pewnością za sprawą miłosierdzia sił wyższych, egzaminy się
skończyły, dzięki czemu uczniowie siódmego roku mieli cały wolny tydzień do ich
wyjazdu z Hogwartu. W konsekwencji ogólna euforia sprawiała, że świętowano niemal
na okrągło, jak gdyby w ten sposób próbowano nadrobić czas, jaki poświęcono na naukę.
Branwen i Rufus również korzystali z tych wolnych dni, choć zupełnie inaczej niż mieli to
w zwyczaju Ślizgoni czy Gryfoni.
– ... ogólnie cała ta sytuacja z Potterem i Ministerstwem jest dla mnie wyjątkowo
tajemnicza – stwierdził Wells. – Ale jest chociaż jeden plus – wrócił Dumbledore. Szkoda,
że dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.
– Żałuj, że nie widziałeś tych tłumów, jak pojawił się dyrektor. Przez chwilę miałam
wrażenie, że na rękach zaniosą go do jego gabinetu. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Akurat przygotowałem eliksir na kaca i nie chciałem go zostawić. W ostatniej fazie jest
dość niestabilny.
– Fiona dalej kontynuuje swoją działalność? – spytała Branwen, skręcając w następny
korytarz.
– Tak, i swoją drogą jestem szczerze zdziwiony – w jego głosie pojawiła się nutka
uznania. – Naprawdę nie spodziewałem się po niej takiej przedsiębiorczości. Wczoraj
osobiście widziałem, jak jakiś Gryfon prawie na kolanach błagał ją o trochę eliksiru.
Branwen roześmiała się perliście.
– Wierz mi, ona jest troskliwa i kochana, ale jeśli chodzi interesy to niejeden Ślizgon nie
ma co się z nią mierzyć. Pewnie gdyby nie miała takiego miękkiego serca, to
przekonałaby cię do wydania ostatniego knuta, a ty byłbyś święcie przekonany, że sam
tego chciałeś.
Rufus parsknął śmiechem, a Branwen, która odwróciła się w jego stronę, nie zauważyła
wychodzącej zza zakrętu osoby i wpadła wprost na nią.
– Malvern – warknął z niezadowoleniem dobrze znany jej głos.
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na twarzy dziewczyny, znikł, nie
pozostawiając choćby najmniejszego śladu, że w ogóle tam był.
– Dzień dobry, profesorze Snape – odparła z lodowatą grzecznością i najwyraźniej miała
ochotę odejść, ale nagle dostrzegała niewielką postać opiekuna Ravenclawu, który
wyłonił się zza szerokich, czarnych szat Mistrza Eliksirów.
– Profesor Flitwick.
Było widać, że dziewczyna naprawdę cieszy się z tego spotkania.
– Branwen, Rufus, dobrze, że was widzę. Właśnie rozmawiałem z profesorem Snape’em o
tegorocznych egzaminach końcowych. Muszę powiedzieć, że jestem z was wyjątkowo
zadowolony, zwłaszcza z ciebie, Branwen. Pani Thompson była pod wrażeniem twojego
antidotum. Byłbym naprawdę zdziwiony, gdybyś uzyskała niższą ocenę niż Wybitny.
– Dziękuję, panie profesorze, ale to nie tylko moja zasługa – powiedziała spokojnie,
spoglądając na Snape’a, a w jej szarych oczach zamigotały figlarne iskry. – Rufus jest
wspaniałym nauczycielem i bez jego pomocy nie poszłoby mi tak dobrze.
Branwen bez trudu zauważyła, jak Severus zmrużył oczy i wykrzywił wargi, zaś Wells z
zakłopotaniem lekko się zarumienił.
– Nikt w to nie wątpi, Malvern. Twoje umiejętności z zakresu eliksirów opierają się albo
na litościwej pomocy innych, albo wrzucaniu składników na chybił-trafił, co potrafi
każdy idiota i modleniu się, żeby eliksir sam zadziałał – odparł Mistrz Eliksirów.
– Zacznę się więc modlić częściej, skoro daje to takie pozytywne rezultaty. Może szkołę
opuszczą te koszmarne osoby, które zatruwają innym życie – odparła niewinnie,
przypatrując się swoim dłoniom.
– W takim razie, Malvern ty opuścisz ją jako pierwsza – warknął z niezadowoleniem.
– Nie sądzę, panie profesorze. Moje umiejętności w dręczeniu innych nie osiągnęły tak
wysokiego poziomu.
– Och, jak już późno – wtrącił nagle profesor Flitwick, przeczuwając, że ta już i tak zbyt
ostra rozmowa za chwilę zejdzie na jeszcze niebezpieczniejsze tory. – Myślę, że dobrze
będzie jeżeli pójdziecie na obiad – zwrócił się do Rufusa i Branwen. – Nie chcielibyście
się przecież spóźniać, prawda? No idźcie, idźcie – pośpieszył ich.
Obydwoje Krukonów skłoniło się uprzejmie, choć w przypadku Malvern było widać, że ta
grzeczność była raczej przesadna, i ruszyło w stronę Wielkiej Sali.
– Dość odważna rozmowa – stwierdził Rufus, kiedy oddalili się na tyle, by nauczyciele nie
mogli ich słyszeć.
– Mam szczerze dość pokornego zwieszania głowy i wysłuchiwania jego złośliwości.
Godziłam się na to, bo nie miałam wyboru, ale teraz, kiedy jest już po testach, nie mam
zamiaru więcej tego znosić.
– Jeszcze trochę i nie będziesz musiała – odparł. – Zresztą nie sądzę, żeby Snape
próbował cię niepokoić. Od powrotu Dumbledore’a i odejścia Umbridge jest takie
zamieszanie, że praktycznie nikt nie ma na nic czasu.
– On może mnie nie nękać, ale nikt nie powiedział, że ja nie będę tego robić –
wykrzywiła się.
– Co planujesz? – zapytał zaciekawiony.
– Zobaczysz – odsunęła niecierpliwie kosmyk, który spadł jej na twarz. – Jeżeli ten drań
sądzi, że po prostu tak to zostawię, to grubo się myli. – Wells bez trudu mógł dostrzec to
stanowcze spojrzenie, świadczące o jej determinacji i nieustępliwości i po prostu nie
mógł się nie uśmiechnąć.
# # #
Hogwart, jak wszyscy doskonale wiedzieli, był bardzo specyficznym miejscem. Na
przykład stan ogólnego spokoju, był tutaj tak rzadki, że niemal niespotykany. Można by
pokusić się nawet o stwierdzenie, że dzień, kiedy w jakiejś części zamku nic gwałtownie
nie wybuchało, rzadka, egzotyczna roślina nie próbowała nikogo zeżreć, ani nie
dochodziło do regularnych starć pomiędzy uczniami, był dniem straconym.
Pod względem umiejętności doprowadzania wszystkiego do stanu totalnego chaosu
przewodzili Gryfoni, którzy najwyraźniej wzięli sobie za punkt honoru złamanie jak
największej ilości punktów szkolnego regulaminu. Tuż za nimi plasowali się Ślizgoni,
którzy z prawdziwym rozmachem potrafili pokazać, że zadzieranie z nimi może kończyć
się dla danego delikwenta bardzo, bardzo boleśnie. Trzecie miejsce w tym przedziwnym
rankingu zajmowali Puchoni, którzy, wyjątkowo zadowoleni ze swojej opinii ciamajd,
korzystali z niej ile tylko się dało, zupełnie nie obawiając się, że komukolwiek przyjdzie
do głowy, że za daną awanturą mogą stać kochane Puchoniątka. Jedynie Krukoni
pozostawali poza wszelkimi podejrzeniami, ponieważ każdy szanujący się Krukon
doskonale wiedział, że w życiu są ważniejsze rzeczy, niż jakieś niegodne ich uwagi
wygłupy, a wroga można pokonać inaczej, choćby pokazując jego całkowitą
niekompetencję. Lub, gdy jest taka konieczność, używając bardziej wysublimowanych i
wyrafinowanych sposobów.
Każdy uczeń zmierzający do Wielkiej Sali, zwalniał tuż przed jej wejściem i w
konsekwencji przystawał, by z niemałym zainteresowaniem przyglądać się dwójce, jeśli
można to tak nazwać, rozmawiających ze sobą osób.
– Panie profesorze, wystarczy, że pan tylko zechce... – zaczęła usłużnie Humbelina,
praktycznie czepiając się czarnej szaty.
– Nie interesują mnie te brednie – powiedział lodowato Snape – i radzę ci natychmiast
puścić moją szatę.
– Ale panie profesorze, ja tylko chcę pomóc… wiem, jak pan ciężko pracuje… – nie
dawała za wygraną dziewczyna, wlepiając w niego rozmarzony wzrok.
Rufus, Branwen i Fiona opierając się wygodnie o parapet, przyglądali się Mistrzowi
Eliksirów, który nieudolnie próbował pozbyć się namolnej nastolatki.
– Da jej szlaban – zawyrokowała Fiona, widząc jak dziewczyna prawie przylgnęła do
Severusa.
– Mam nadzieję – powiedziała z nieukrywaną satysfakcją Branwen. – Wyobrażacie sobie:
Wieczór, nikogo na korytarzach, a oni sami w pustym lochu… Już widzę minę Snape’a,
jak zacznie się do niego lepić.
– Jak ci się to udało? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Rufus.
– Cóż, zrobiłam mały, dobry uczynek – figlarne ogniki pojawiły się w jej spojrzeniu. –
Wystarczyło szepnąć w odpowiedniej osobie, że Snape jest ostatnio bardzo
przepracowany i koniecznie poszukuje pomocy. Byłam w tej sprawie nawet u dyrektora i
bardzo spodobała mu się koncepcja pomocnika, który odciążyłby go z części
obowiązków.
– To było naprawdę wredne – stwierdziła Fiona, nie odrywając wzroku od Humbeliny,
która przekonywała profesora o swoim zaangażowaniu i oddaniu, prawie obejmując
kolana Severusa.
– Pomyślałam, że zostawię mu jakąś pamiątkę, żeby się za mną nie tęsknił – uśmiech
Branwen był naprawdę demoniczny, gdy patrzyła jak Anne Smith, usilnie go trzymając,
chce wymóc od niego zgodę, by była jego asystentką. – Mam nadzieję, że przez ten rok
zanim skończy szkołę, Humbelina będzie go dręczyć tak samo, jak on dręczył mnie.
– Z tego co widzę, jest to bardzo możliwe – stwierdził Rufus, przyglądając się, jak Snape
próbuje zmusić Anne, by go puściła.
Nagle Mistrz Eliksirów, który rozglądał się wokół, najprawdopodobniej w poszukiwaniu
kogoś, kto uwolniłby go od natrętnej, nie dającej się niczym zrazić, Puchonki, dostrzegł
Malvern. Patrzyli na siebie przez sekundę lub dwie, po czym dziewczyna skłoniła się
lekko, jak po doskonale wykonam przedstawieniu i uśmiechała się triumfalnie. Nadszedł
czas wyrównania rachunków
# # #
Pociąg powoli ruszył ze stacji w Hogsmeade, a Branwen jeszcze raz spojrzała przez okno
swojego przedziału na imponujący i okazały zamek, górujący nad miasteczkiem. Jakaś
jej część nie mogła uwierzyć, że widzi go już po raz ostatni. Od tej pory miała być już w
nim tylko gościem. Oprócz niewyobrażalnego szczęścia, że wreszcie uwolniła się od
Hogwartu i wszystkich związanych z nim nieprzyjemności, ze Snape’em na czele,
pojawiło się przygnębienie. Mimo wszystko przywykła do tego miejsca, do tych smukłych
wież, strzelistych okien i niesamowitej atmosfery, która wyzierała z każdego kąta.
– Szkoda, że wyjeżdżamy – powiedziała siedząca obok niej Fiona. – Będę tęsknić.
– Za czym? – zapytała Branwen, podnosząc z zaciekawieniem brew. – Za Ślizgonami i
lekcjami eliksirów?
– Nie, raczej za tym, że w Hogwarcie wszystko było tak poukładane i jasne – odparła
melancholijnie, patrząc na zamek.
Branwen musiała się z nią w duchu zgodzić. Tutaj człowiek doskonale wiedział, czego
może się spodziewać, w przeciwieństwie do świata, który znajdował się za murami
szkoły.
– No cóż, jak tak bardzo masz ochotę zostać, to zawsze możesz poprosić o to Snape’a.
On na pewno bardzo się ucieszy z takiej możliwości – powiedziała Branwen.
– Pewnie przy najbliższej okazji zepchnąłby mnie z Wieży Astronomicznej.
– W moim przypadku nie byłby aż tak litościwy. Podejrzewam, że bardziej by mu
odpowiadało, gdyby mnie otruł jednym z tych jego tajemniczych eliksirów i patrzył jak
wiję się i jęczę w agonii.
Fiona roześmiała się, a w spojrzeniu Malvern pojawiły się iskierki zadowolenia.
– Co i komu bardziej by odpowiadało? – zapytał, wchodzący do przedziału Rufus.
– Zamordowanie i rozczłonkowanie mnie przez Snape’a, a reszty rzucenie testralom na
pożarcie – odpowiedziała Branwen, patrząc jak odkłada bagaże i siada naprzeciwko nich.
– Zawsze sądziłem, że woli doprowadzać swoją ofiarę do takiego stanu, że sama usuwa
mu się z drogi.
– Jeszcze lepsze rozwiązanie – wykrzywiła się Malvern. – Ten drań nawet sposoby
pozbywania się innych wybiera takie, żeby nie musiał się przemęczać. Rozdaje te
wszystkie szlabany tylko po to, żeby uczniowie odwalali za niego brudną robotę, a on
pewnie czyta w tym czasie czyta „Proroka” i pije Ognistą.
Drzwi do przedziału otworzyły się ponownie, ukazując Vaila.
– Przepraszam, czy mógłbym się przysiąść? Wszędzie jest zajęte. Marietta zaproponowała
mi co prawda, żebym zajął miejsce Cho, ale coś takiego byłoby raczej nieodpowiednie.
– Jasne, Vail, siadaj – odparła Fiona.
– Skoro już o Snape’ie mowa, to dzisiaj wydawał się być czymś mocno rozdrażniony –
powiedział Rufus, wyciągając pudełko z czekoladowymi żabami.
– Pewnie Humbelina, która została wysłana, by pomóc w przygotowaniu potrzebnych
eliksirów leczniczych miała na to jakiś wpływ – dodała po chwili ze słodyczą, wydymając
wargi. – Powinien się cieszyć, już udało mu się zdobyć jedną fankę i nie musiał jej
niczym otumaniać.
Wells parsknął śmiechem, przez co jedna z żab wymknęła się z jego rąk w poszukiwaniu
wolności. Zbyt daleko nie uciekła, bo Branwen prawie natychmiast ją złapała.
– Proszę – uśmiechnęła się przyjaźnie, podając chłopakowi czekoladkę.
Ostrożnie wziął wyrywającą się i wijącą żabę, dotykając dłoni Branwen dłużej i czulej,
niż było to konieczne.
Nagle dało się słyszeć jakiś hałas i zgiełk na korytarzu, a następnie zapadła głucha cisza.
– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Malvern, nie zauważając, jak Rufus w popłochu
cofa ręce, jak gdyby właśnie zrobił coś bardzo niestosownego.
Fiona otworzyła drzwi i wychyliła się zaciekawiona.
– Jakieś trzy rozciapciane ślimaki tutaj leżą. A jeden z nich ma blond włosy i wygląda
prawie jak Malfoy – stwierdziła, przyglądając im się uważnie.
– Zostaw tę trójkę. Nie należy im przeszkadzać, kiedy przemieniają się by wrócić do
swojej naturalnej, oślizgłej postaci – powiedziała, a tymczasem jej przyjaciółka
zakończyła oglądanie ślimakopodobnych obiektów i wróciła na miejsce.
– Oto kolejny powód, dla którego absolutnie nie będę tęsknić za Hogwartem, i który
sprawia, że z chęcią go opuszczam – dodała jeszcze Branwen
– Rufus, a ty będziesz za czymś tęsknił? – zapytała nagle Fiona
– Za paroma rzeczami i osobami na pewno – powiedział, patrząc ukradkiem na szukającą
czegoś w swojej torbie Malvern.
– Ja za profesorem Flitwickiem, był wspaniałym nauczycielem – powiedział, nie
udzielający się do tej pory w rozmowie, Vail.
– I nawet nie gniewał się na mnie, jak przez przypadek spopieliłam mu biurko – rzuciła
Fiona.
– O ile pamiętam, był w zbyt głębokim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.
– Nie wiem czemu narzekasz, za przywrócenie biurka do poprzedniego stanu, dostałeś
„wybitny” z testu – uśmiechnęła się do Rufusa przekornie Brawnen.
– Tylko „powyżej oczekiwań”, bo nie przypadł mu do gustu wzorek roztańczonych
królików – odparł, z zadowoleniem patrząc, jak dziewczyna śmieje się perliście.
– Nie, one się podobały – wtrącił się Vail – tylko, że te króliki... one się tak razem...
– No wyduś to w końcu – nakazała Brawnen. – Powiedz, że króliki i salsa to nie najlepsze
połączenie. – Z trudem kryła uśmiech.
– Tak, zdecydowanie lepszy jest sos majonezowy – stwierdziła Fiona.
– Sos majonezowy?! Ależ sos majonezowy absolutnie nie pasuje – odparł z oburzeniem
Eliot. – To musi być coś o mocniejszym w smaku...
– Dobra, dobra Vail, odpuść nam wykład z przyrządzania kicających futerkowców, bo już
prawie jesteśmy i trzeba się zbierać – powiedziała Branwen, patrząc za okno.
Chwilę im zajęło poskładanie wszystkich rzeczy, a następnie, kiedy już pociąg się
zatrzymał, wytaszczenie pakunków na zewnątrz.
Rufus rozejrzał się w wokół, ale tłumy oblegające peron dziewięć i trzy czwarte,
znacznie ograniczały mu widoczność.
Vail, kiedy tylko postawił stopę na ziemi, został natychmiast odciągnięty przez jakąś
Gryfonkę, która koniecznie musiała z nim jeszcze porozmawiać, a Fiona w tym czasie
ruszyła rozejrzeć się i poszukać kogoś, kto miałby ich odebrać z dworca. W konsekwencji
Malvern i Wells zostali sami.
Branwen usiadła na swoim kufrze i podparła dłonią głowę.
– Jakie to dziwne, że to już koniec.
Wells odwrócił się w jej stronę i spojrzał w jej szare jak jesienne chmury oczy.
– Czemu koniec? – wydusił z siebie, czując, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby
odwrócić od nich wzroku.
– A nie? Za chwilę wrócimy do domu i trzeba będzie zająć się naszym dorosłym życiem
wraz ze wszystkimi jego konsekwencjami. Mało ciekawa perspektywa. Zwłaszcza teraz.
Wstała i jak doskonale to sobie uświadomił, znalazła się niecałe dwa kroki od niego.
– Branwen...
– Tak?
– Ja chciałem… chciałem…
– Co takiego? – zapytała zaciekawiona, widząc jak intensywnie się jej przygląda.
Rufus czuł, jakby wewnątrz rozdarty był na dwie połowy. Jedna z nich krzyczała na
niego, żeby coś wreszcie zrobił, bo zaraz straci niepowtarzalną okazję, by powiedzieć o
tym wszystkim, co do niej czuje. Że jeśli w końcu to z siebie wydusi i jeśli Branwen
odpowie na jego uczucia, będzie najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Ale była też
druga połowa i ona zadawała tylko jedno pytanie: „A co jeśli tak się nie stanie?”. I
najgorsze było to, że on doskonale znał odpowiedź. Teraz, kiedy Branwen patrzyła na
niego z tym ciepłem, które kiedyś zarezerwowane było tylko dla Fiony, aż za dobrze
pamiętał tamten chłód, dystans, a nawet jej niechęć i wiedział, że niewiele trzeba, by
to wróciło. Nie mógł do tego dopuścić. Nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby do tego
doszło. Wolał już, żeby wszystko skręcało mu się w środku, wolał bezradnie błądzić za
nią wzrokiem, niż przez kretyński ruch zerwać tę nić porozumienia, która nawiązała się
między nimi, w trakcie tych kilku miesięcy.
– Ja chciałem… zapytać się czy spotkamy się w wakacje – zapytał lekko schrypniętym
głosem.
– Oczywiście – odparła Malvern. – Zresztą znając życie bardzo szybko, bo moja ciotka z
pewnością zmusi mnie, żebym przyszła na najbliższe przyjęcie dobroczynne, na którym
na pewno się zobaczymy.
W tym momencie podeszła do nich Fiona wraz z Vailem.
– Branwen, czekają już na ciebie – powiedziała Walton.
– No tak, muszę iść – stwierdziła, niezbyt zadowolona z tego faktu i odwróciła się do
przyjaciółki. – Zachowuj się rozsądnie, nie rób żadnych głupot i pisz jak najczęściej –
nakazała, ściskając ją serdecznie. – A ty nie łam serca zbyt wielu osobom – powiedziała
w stronę Eliota.
– Łamać serce? Ale czemu ktoś miałby mi zrobić coś takiego? – zapytał zdezorientowany
Vail, chłopak, za którym szalała połowa szkoły, tworząc najbardziej szalone plany jak go
uwieść, i który zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
Gdy Fiona w oględnych słowach próbowała mu to wyjaśnić, Branwen podeszła do Rufusa.
– Cieszę się, że cię poznałam – powiedziała, po czym objęła go z niespodziewaną
wylewnością, jak starego, bardzo bliskiego przyjaciela. Przez sekundę sycił się jej
bliskością, zanim się nie odsunęła. – No, idę w końcu, bo pewnie się już o mnie
niecierpliwią. Do zobaczenia – rzuciła jeszcze i szybko ruszyła w stronę pani Malvern.
Rufus odprowadził ją wzrokiem i dopiero kiedy znikła, odwrócił się do Fiony i Vaila.
– Jesteśmy trochę za wcześnie i jeszcze nikt nie przyjechał nas odebrać. Będziemy
musieli chwilę tutaj posiedzieć – powiedziała Walton.
– Nie szkodzi – odparł, patrząc na barierkę, za którą chwilę wcześniej zniknęła Branwen.
– Mogę zaczekać.
KONIEC