[Jod] Musimy porozmawiać

Jod

Musimy porozmawiać

Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda.

W. Shakespeare

Kochać kogoś, to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych.

F. Mauriac

I

Gdyby ktokolwiek poprosił Branwen, by zrobiła ranking najgorszych stwierdzeń, jakie

zdarzyło się jej słyszeć, to z pewnością „Musimy porozmawiać” zajmowałoby naprawdę

wysoką lokatę. Mogłoby zostać pobite jedynie przez „Zobaczymy, co ma do powiedzenia

na ten temat panna Malvern” w wykonaniu profesora Snape’a.

„Musimy porozmawiać” miało coś, czego Branwen szczerze nie znosiła – zapowiedź

kłopotów. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby po tym stwierdzeniu ktoś dawał jej tysiąc

galeonów, mówił, że dostała same „W” na egzaminach, czy proponował podróż dookoła

świata. Nie, ta wypowiedź była zarezerwowana tylko na te okazje, gdy zdarzyło się, lub

miało się zdarzyć, coś nieprzyjemnego. Wtedy wyskakiwało jak diabeł z pudełka,

niszcząc ten ukochany i jakże rzadki w Hogwarcie spokój.

– Branwen… – zaczęła niska, jasnowłosa dziewczyna o błękitnym spojrzeniu małego

szczeniaka.

– Tak, Fiono? – odparła, nie podnosząc nawet głowy znad książki do zielarstwa.

– Wiesz… myślę, że… chyba musimy porozmawiać.

Branwen natychmiast spojrzała na przyjaciółkę. Fiona była czymś bardzo zaniepokojona,

bo przygryzała nerwowo kciuk i miała wyraz twarzy, który wskazywał, że zdarzyła się

jakaś tragedia.

– Coś się stało? – zapytała, choć w głębi duszy już znała odpowiedź.

– Lepiej jak ci pokażę.

# # #

Branwen ze skupieniem lustrowała wnętrze Wielkiej Sali i wszystkich w niej siedzących.

W końcu jej spojrzenie zatrzymało się na jednej osobie, którą obserwowała przez

dłuższą chwilę.

– Co mu zrobiłaś? – zapytała rzeczowo Fionę.

– Chciałam tylko, żeby zwrócił na mnie uwagę. Naprawdę nie sądziłam, że tak to się

skończy. – Nerwowo obgryzała paznokcie.

– Rzuciłaś na niego jakiś urok? – Nie ustępowała Branwen.

– Z urokiem nie byłoby szans, jest na to za dobry i od razu by się zorientował. Na

początku chciałam podać mu amortencję, ale znikąd nie mogłam jej dostać, a sama

wolałam jej nie robić, bo jeszcze bym go otruła. Wiesz, jaka jestem z eliksirów, zawsze

coś skopię. W końcu dostałam napój miłosny od Weasleyów. Mówili, że to jakiś ich

specjalny środek – westchnęła ciężko

Branwen spojrzała na Fionę, jakby ta nagle przemieniła się w kosmitę, albo coś równie

dziwnego.

– Napój miłosny od Weasleyów! – Pociągnęła ją za szatę na korytarz. – Czyś ty oszalała?!

W sierpniu skończyłaś siedemnaście lat, a rozsądku masz tyle, jakbyś miała dwa!

– Przepraszam – jęknęła żałośnie. – Nie wiem, co mnie naszło. Chciałam tylko, żeby

zwrócił na mnie uwagę. – Widać było, że za chwilę się rozpłacze.

Wzburzona Branwen próbowała się skoncentrować. Wyjrzała jeszcze raz przez drzwi, by

przyjrzeć się „ofierze” Fiony. Mężczyzna ewidentnie był pod wpływem jakiegoś

świństwa, bo tylko to mogło tłumaczyć błogi uśmiech na jego bladej twarzy i

rozmarzone, czarne oczy. Miała wrażenie, że przy każdym łyku kawy, drży mu lekko

ręka, jak gdyby z trudem powstrzymywał kłębiące się w nim emocje.

Branwen bała się nawet pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby obiekt jego uczuć wszedł

właśnie na salę. Jednego była pewna, nikt nie zapomniałby tego dnia, a już w

szczególności Snape. To byłaby jego całkowita kompromitacja.

– Fiona, dlaczego nie możesz wybierać sobie bardziej osiągalnych miłości? – Branwen

westchnęła ciężko i ruszyła w kierunku Pokoju Wspólnego Krukonów.

# # #

O tym, że Fiona jest zadurzona, Branwen wiedziała już od dawna. Przyjaciółka osobiście

jej to wyznała, kiedy siedziały na błoniach w ciepłych promieniach wrześniowego słońca.

Branwen, w cieniu jednego z klombów, przeglądała notatki do astronomii, a stojąca nad

nią Fiona podskakiwała, chcąc zerwać jak najwięcej żółtych i czerwonych liści. W końcu,

zadowolona ze swojego „bukietu”, usiadła obok Branwen.

– Zakochałam się – powiedziała, patrząc na swoje dłonie.

Malvern spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Jej przyjaciółce zdarzało się czasem

wyolbrzymiać zwykłe zauroczenie do przesadnych rozmiarów – najwyraźniej tak było i

teraz.

– On jest taki niesamowity. Nigdy nie spotkałam takiego człowieka. – Fiona zaczęła

zatapiać się w marzeniach. – Ma takie przenikliwe, czarne oczy. Patrzy na ciebie i

czujesz, że on wie o tobie wszystko. A jego dłonie są takie piękne. I jeszcze ta czerń, w

której chodzi. To tak do niego pasuje… – westchnęła z rozmarzeniem.

Branwen, przysłuchująca się uważnie słowom Fiony, patrzyła na nią z coraz większym

niepokojem. Obraz, który podsuwała jej wyobraźnia, był nie tyle niewiarygodny, co

niedorzeczny. Zupełnie nie mieściło jej się w głowie, jak Fiona Walton, Puchonka z krwi i

kości, maskotka Hufflepuffu, przypominająca małego, słodkiego kotka mogła zakochać

się w tym… potworze. Może i była lekkomyślna, ale nie głupia. Branwen nie wiedziała,

co mogło sprawić, że przyjaciółka poczuła coś do tego przerośniętego nietoperza, tego

sadystycznego socjopaty, który szampon widział chyba jedynie na obrazku.

– Fiona… – przełknęła z trudem ślinę, czując, że zasycha jej w gardle. – Czy ty masz na

myśli… profesora Snape’a?

Dziewczyna drgnęła i ze zdziwieniem spojrzała na Malvern.

– Jakiego Snape’a? – Była wyraźnie zaskoczona. – Przecież ja mówię o Vailu Eliocie.

Branwen głęboko odetchnęła i uświadomiła sobie, że czekając na odpowiedź, wstrzymała

oddech. Ulga, jaką odczuła, sprawiła, że dopiero po chwili dotarła do niej inna

niepokojąca myśl: „Kim jest ten Vail Eliot?” Gdzieś to nazwisko już spotkała, ale gdzie?

Ignorując rozmarzoną Fionę, próbowała przyporządkować odpowiednią twarz do

nazwiska. Wiedziała, że już na wstępie może skreślić Ślizgonów. Fiona ich strasznie nie

znosiła, a Księcia Slytherinu, Dracona Malfoya, nazywała kiedyś „cholernym,

narcyzowatym dupkiem” i Branwen musiała przyznać, że było to stwierdzenie dosadne,

ale słuszne.

Gryffindor też raczej nie wchodził w grę. Co prawda Puchoni jako tako tolerowali

Gryfonów, ale Fiona raz czy dwa ostro skrytykowała ich tendencje do szaleńczej

brawury. Branwen nie mogła się kłócić. Już na pierwszym roku stwierdziła, że Tiara

Przydziału wybiera uczniów do domu Godryka nie tylko ze względu na ilość ich odwagi,

ale również szczęścia. Ci, którzy posiadali mało szczęścia, byli odważni tylko raz, bo

później mieli problemy ze spełnieniem pewnych koniecznych warunków do dalszych

wiekopomnych czynów przez brak rąk czy nóg.

„No dobrze” – pomyślała – „W takim razie pozostali już tylko Krukoni i Puchoni” -

Zastanowiła się chwilę. Z całej plejady twarzy wyłoniła się wreszcie ta poszukiwana.

Rzeczywiście opis się zgadzał, choć Eliota w żaden sposób nie dało się porównać do

Snape’a. Vail co prawda miał czarne, sięgające ramion włosy, jednak bardzo o nie dbał i

zazwyczaj spinał, żeby nie przeszkadzały mu w czytaniu. Ciemne, przenikliwe oczy

bardzo przypominały oczy Severusa, ale nie było w nich tego charakterystycznego dla

Mistrza Eliksirów chłodu. Obydwaj byli bladzi i chodzili w czerni, ale Snape miał cerę

ziemistą i niezdrową, a Vail był po prostu blady.

Branwen nie zdziwiła się, że Eliot zwrócił uwagę Fiony. Można było powiedzieć o nim

naprawdę wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest brzydki. Co ciekawe wydawało się,

że on wcale nie zdaje sobie z sprawy, że może podobać się kobietom. Albo mężczyznom

- w zależności od preferencji. Sam również wydawał się mało zainteresowany zarówno

jedną jak i drugą płcią. Zawsze pochłaniały go jakieś inne zajęcia. To trzeba było

nauczyć się do testu z transmutacji, to wesprzeć drużynę Krukonów po koszmarnym

meczu z Gryfonami, to odpisać na listy od rodziny, to przeczytać jakąś ważną książkę na

numerologię… I tak bez końca.

Dziewczyny i kilku chłopców o odmiennych upodobaniach, po pogodzeniu się ze śmiercią

Cedrica, uznało Vaila za jego następcę i dostawało powoli histerii, że nie zwraca uwagi

na ich zabiegi i aluzje.

– Fiona. – Branwen pociągnęła ją za szatę, wyrywając w ten sposób z zamyślenia. –

Rozumiem, że ci się podoba, ale czy ty podobasz się jemu?

Dziewczyna zamyśliła się, przymrużając duże, błękitne oczy.

– Zrobię wszystko, co się da, żeby się we mnie zakochał.

– Mam tylko nadzieję, że nie skończy się na kłopotach i nikogo nie trzeba będzie ratować

– zażartowała Malvern.

Ponad trzy miesiące później pożałowała, że nie ugryzła się wtedy w język.

II

W Pokoju Wspólnym Krukonów Branwen i Fiona próbowały wymyślić jakiś plan działania.

Wszyscy przezornie trzymali się z dala od zajmowanej przez nie kanapy. Krukoni

doskonale znali Branwen i wiedzieli, że ta siódmoroczna o szarym spojrzeniu i czarnych,

zaplecionych w warkocz włosach zgotuje im piekło na ziemi, jeżeli będę przeszkadzać

jej w jakiejś ważnej rozmowie lub, chroń Merlinie, w trakcie uczenia się do jakiegoś

testu. W takiej sytuacji najbezpieczniej było utrzymywać się w pewnej odległości, co

gwarantowało spokojne przeżycie do następnego dnia.

Istniały tylko dwie osoby, które nie przestrzegały tej zasady bezpieczeństwa. Pierwszą z

nich była Fiona Walton, Puchonka z usposobieniem pluszowego misia, której udało się

podbić serca wszystkich Krukonów, tak, że bez oporów wpuszczali ją do ich Pokoju

Wspólnego, a czasem nawet podawali aktualne hasło, by mogła wejść sama, bez

czekania przed wejściem. Drugą osobą był Rufus Wells, jeszcze większy niż Branwen mól

książkowy, któremu naprawdę bez znaczenia było, gdzie siedzi podczas czytania, byleby

było w miarę cicho i nie świecono mu po oczach.

– Opowiedz mi, jak podałaś Vailowi eliksir – poprosiła Malvern.

– Mówiłam już ze sto razy – jęknęła Fiona.

– No to opowiedz sto pierwszy. To ważne. – Branwen zmarszczyła szerokie czoło, co było

oznaką zniecierpliwienia. Fiona wolała się nie sprzeciwiać, zwłaszcza, że przyjaciółka

była zdenerwowana.

– Wstałam dzisiaj wcześnie, bo chciałam pouczyć się na zielarstwo. Poszłam do Wielkiej

Sali, żeby się czegoś napić, a w środku, oprócz paru Gryfonów i Krukonów, w tym Vaila,

nie było nikogo. No to przysiadłam się do niego, że niby chcę napić się kawy, bo akurat

obok niego stał pełen dzbanek. Pogadaliśmy chwilę. Później on zaczął przeglądać notatki

z obrony przed czarną magią, a ja miałam już wyciągnąć zielarstwo, gdy przypomniałam

sobie o tym eliksirze miłosnym, co go dostałam od Weasleyów. Pomyślałam, że drugiej

takiej okazji pewnie nie będzie i kiedy nie patrzył, dolałam mu mikstury do kubka.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że gdy tylko Vail wypił kawę, do Sali, nie wiadomo

dlaczego, wpadł Snape i ludzie, zupełnie zdziwieni, odwrócili się w jego stronę. No a

potem było już za późno...

– Vail rzucił się na Snape’a? – spytała Branwen.

– Nie. Siedział otępiały i nie słyszał nawet, co do niego mówiłam. Natomiast Snape

powiedział tylko coś Ślizgonom i zniknął. I muszę ci powiedzieć, że dobrze się stało, bo

jak tylko wyszedł, Vail się ocknął i chciał pobiec za nim.

– A co zrobiłaś z resztą eliksiru?

– Jak wstałam, żeby go zatrzymać, upadła mi butelka i stłukła się. Nie pomyślałam

wtedy, żeby pozbierać resztki.

Branwen skrzywiła się z niezadowoleniem. Na początku miała nadzieję, że eliksir był

zwykła amortencją, ewentualnie czymś wzmocnioną, ale Eliot w ogóle nie zareagował na

antidotum. Doszło wręcz do chwilowego pogorszenia jego stanu. Dziewczynę wciąż

pobolewała głowa od tych jego jęków i zapewnień o miłości do Snape’a.

Sytuacja była tym trudniejsza, że nie mając fiolki nie mogła określić, co Fiona podała

Vailowi ani jak długo to coś będzie działać. W najgorszym wypadku objawy mogły nie

ustępować tygodniami. Już sobie wyobrażała, jakich głupot mógł narobić przez ten czas i

jakie mogły być tego konsekwencje. Szlabany były drobnostką przy usunięciu ze szkoły.

Gdyby nawet zorientowano się, że jest pod wpływem mikstury, to pewnie Fiona

zostałaby wyrzucona za testowanie niezidentyfikowanych eliksirów na uczniach. A jeżeli

nie byłby to bezpośredni powód usunięcia Walton, to zsumowałby się z innymi jej

potknięciami oraz wpadkami i ostatecznie dał podobny skutek. Było to teraz, w czasach

Dolores Umbridge, Wielkiego Inkwizytora Hogwartu, praktycznie pewne.

W najlepszym wypadku i Vail, i Fiona zostaliby w szkole, ale za to z pałającym chęcią

zemsty Snape’em - człowiekiem, który nawet bez tego doprowadzał ludzi na skraj

załamania nerwowego.

Malvern przez jakiś czas rozważała, czy nie powiadomić o wszystkim profesora Flitwicka

albo innego nauczyciela, ale ostatecznie zrezygnowała. I tak wszyscy wcześniej czy

później poszliby prosić o pomoc Snape’a, a ten z pewnością wykorzystałby to do

pastwienia się nad Walton.

Sytuacja wydawała się być beznadziejna.

Pewnie gdyby chodziło o kogoś innego Branwen dawno by zrezygnowała, ale zrozpaczona

i załamana Fiona była jej najlepszą przyjaciółką i wyglądała tak żałośnie, że od razu

robiło się jej żal. Jednak mimo największych chęci żaden pomysł nie przychodził Malvern

do głowy. Pocieszeniem było, że eliksiry mieli dopiero następnego dnia, więc przy

odrobinie szczęścia dziewczyny były w stanie utrzymać Vaila z dala od Snape’a. Pytanie

jednak brzmiało, na jak długo?

Po godzinnych rozważaniach postanowiły, że Fiona pójdzie przepytać bliźniaków co do

tego eliksiru miłości, natomiast Branwen przeszuka bibliotekę i spróbuje znaleźć jakieś

antidotum.

# # #

– Nic nie ma! – Branwen z rozgoryczeniem zamknęła opasły tom „Antidotów dużych i

małych”, wzbijając przy tym w powietrze tumany kurzu. – Przejrzałam

„Najpopularniejsze eliksiry”, „Eliksiry na miłość”, „Alchemię miłości”, nawet

„ Zaczarowany kociołek” i nic. Wszędzie to samo, same receptury i żadnych antidotów –

stwierdziła, odgarniając z twarzy niesforne czarne kosmyki, które wymknęły się z

długiego warkocza. Na twarzy pozostały szare smugi kurzu.

– A ty czego się dowiedziałaś? – zapytała, biorąc niechętnie kolejną książkę z wielkiego

stosu znajdującego się na stole.

– Rozmawiałam z George’em albo Fredem, nie wiem, nie rozróżniam ich. – Fiona

podparła brodę ręką i wykrzywiła usta. – Tak czy inaczej powiedział mi, że nie ma

pojęcia, co to mogło być. Wspomniał, że to należało do jednego z wcześniejszych

„projektów”, kiedy jeszcze eksperymentowali na eliksirach miłosnych.

– Genialnie – skwitowała kwaśno Branwen, przewracając kolejne strony. Nagle

zatrzymała się na jednej. Odgarnęła ze zniecierpliwieniem kolejny kosmyk, który wpadł

jej do oka i zaczęła wczytywać się w jakąś recepturę. – Chyba coś mam – powiedziała,

nie odwracając wzroku od strony, jakby bała się, że ta może zniknąć.

Fiona, która od dłuższej chwili przypatrywała się jej z niepokojem, pochyliła się nad

przeglądaną przez przyjaciółkę książką. Niestety litery były zbyt drobne, by mogła

odczytać je znad ramienia Malvern.

– Eliksir Pełnego Oczyszczenia – przeczytała Branwen. – „Eliksir ten oczyszcza krew ze

wszystkich słabszych trucizn i niektórych eliksirów przemiany. Znosi działanie esencji

szaleństwa, rozkojarzenia, amortencji i innych eliksirów miłosnych”. Fiona! – Na jej

twarzy pojawił się wyraz triumfu. – To jest dokładnie to, czego szukałyśmy. Cokolwiek

podałaś Vailowi, Eliksir Pełnego Oczyszczenia sprawi, że przestanie działać.

Fiona ucieszyła się na te słowa.

– Co potrzebujemy? – zapytała, a w jej głosie nie trudno było wychwycić nutkę ulgi.

Branwen ponownie pochyliła się nad książką.

– Nalewka z piołunu… z tym nie będzie problemu… mięta… z tym tym bardziej…

sproszkowany ogon ognistej salamandry… gdzieś powinnam mieć jeszcze uncję…

zdobycie tego może stanowić trudność – powiedziała, pokazując palcem ostatni składnik

z długiej listy. – Liobelia. Czytałam gdzieś o niej. To rzadka, trująca roślina. Nie mam

pojęcia, skąd ją weźmiemy. O Merlinie! – stęknęła, czytając opis przyrządzania mikstury.

– To jest bardziej zaplątane niż kłębek wełny. Tak skomplikowanego eliksiru nie

widziałam od czasu, gdy pisałam wypracowanie na temat veritaserum. Na szczęście ten

przygotowuje się przez jeden dzień, a nie miesiąc.

– To co robimy? – zapytała Fiona łamiącym się głosem.

– Na początek wyślemy sowę na Pokątną z pytaniem, czy jest szansa dostania odrobiny

liobelii. Później zaczniemy martwić się resztą.

– To ja lecę wysłać sowę – rzuciła Fiona i wybiegła z biblioteki.

Branwen poskładała pozostałe książki i z wielkim tomem pod pachą ruszyła do wieży

Ravenclawu, gdzie czekały na nią ważne notatki do przejrzenia.

# # #

Krukoni już dawno położyli się do łóżek, pozostawiając Pokój Wspólny do dyspozycji

Branwen. Nawet Rufus Wells w końcu pozbierał swoje rzeczy i poszedł do siebie.

Branwen szczerze mu zazdrościła, bo sama też już dawno by się położyła, ale przez całe

to zamieszanie z Fioną nie miała czasu pouczyć się transmutacji i eliksirów. Na szczęście

w przypadku transmutacji potrzebny materiał miała już opanowany, znacznie gorzej

wyglądała sytuacja z eliksirami. Snape z pewnością nie przegapi okazji, by szczegółowo

przepytać ją z działania i zastosowania eliksiru pobudzającego, o którym mieli

przeczytać.

Ziewnęła, aż zabolało ją za uszami. Sprawdziła, ile stron zostało jej jeszcze do końca

rozdziału i z zadowoleniem stwierdziła, że tylko cztery. Już miała pogrążyć się w dalszej

lekturze, gdy kątem oka zauważyła jakiś dziwny cień przy ścianie. Zadziałała

automatycznie – odrzuciła książkę, która głucho uderzyła o podłogę i poderwała się z

kanapy, celując różdżką w zakapturzoną postać.

– Nie próbuj się ruszyć – zagroziła, omijając stół i podchodząc do niespodziewanego

„gościa”.

Kimkolwiek była ta osoba, chyba musiała zorientować się, że ma małą szansę na

ominięcie Branwen, bo zamiast uciekać, ściągnęła kaptur.

– Vail?! Ale mnie przestraszyłeś – odetchnęła, opuszczając różdżkę. – Co ty tu robisz o tej

porze?

– Ja… muszę się z kimś spotkać – odpowiedział, niepewnie starając się na nią nie

patrzeć.

Branwen chwilę przyglądała się jego ciemnym, praktycznie czarnym oczom, wyraźnie

zasnutym mgłą i twarzy o wyrazie udręczonego kochanka. Podniosła różdżkę.

– A z kim masz się spotkać? – zapytała, choć znała już odpowiedź.

– Ze Sn… to znaczy nie mogę powiedzieć – odparł szybko.

Malvern już sobie wyobrażała, jak bardzo szczęśliwy musiałby być Snape, gdyby Vail

zaczął się do niego dobijać o pierwszej nad ranem. Jeżeli skończyłoby się tylko na

szlabanach, to można by to uznać za cud.

– Vail, wracaj do łóżka – starała się mówić spokojnie.

– Muszę go zobaczyć! – jęknął tak boleśnie, że Branwen miała wrażenie, iż chłopak zaraz

się rozpłacze.

– Nawet nie sądź, że cię stąd wypuszczę – jej ton sugerował, że tylko absolutni szaleńcy

zdecydowaliby się z nią zadrzeć.

Vail, będąc w rozpaczliwej sytuacji, gdyż z jednej strony wzywała go miłość jego życia,

a z drugiej groziła mu jedna z lepszych siódmorocznych, nie wiedział, co zrobić. W

końcu postanowił iść za głosem swojego serca. Przeliczył się jednak sądząc, że Branwen

żartowała, czego dowodem był choćby czerwony promień, który uderzył go w pierś i

powalił na ziemię.

– Wybacz Vail, sam mnie do tego zmusiłeś. Pewnie i tak byś mi nie uwierzył, gdybym ci

powiedziała, że to dla twojego dobra – westchnęła ciężko.

Mruknęła pod nosem Mobilicorpus i ruszyła w stronę męskiego dormitorium, a lewitujący

niczym wielki balon Vail za nią. Dwa wprawne machnięcia różdżką wystarczyły, by Eliot,

co prawda sztywny i nie bardzo wiedzący, co się z nim dzieje, znalazł się w łóżku.

– Co jak co, Fiona, ale zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nocne odwiedziny w męskim

dormitorium – rzuciła gorzko i nie mając już nic więcej do zrobienia, ruszyła skończyć

rozdział.

III

Poranki zawsze były dla Branwen trudne. Mieszkanie w jednym pokoju z Abeliną i Nelly

Graves oraz Emily Lessel wymagało niewyobrażalnych wprost pokładów cierpliwości,

ponieważ wszystkie trzy miały zwyczaj wstawać skoro świt, nie dając tym samym innym

możliwości dłużej pospać. Oczywiście miało to swoje plusy. Przede wszystkim Branwen

była pewna, że nigdy nie zaśpi na lekcje. Z drugiej jednak strony bywały dni, kiedy

miała ochotę po prostu wyć z powodu tak wczesnej pobudki. Jedyną rzeczą, jaka mogła

ją wtedy „uratować” i postawić na nogi, była kawa. Najlepiej z dodatkiem cynamonu i

imbiru, dzięki którym napój nabierał niepowtarzalnego aromatu i smaku.

Zaspana Branwen, praktycznie nie patrząc, co na siebie wkłada, z na wpół zamkniętymi

oczami poczłapała do Wielkiej Sali. Nie musiała nawet się rozglądać za kawą, bo sam

zapach zaprowadził ją do „źródła”. W pierwszym odruchu miała ochotę napić się jej

prosto z dzbanka, ale na szczęście w ostatniej chwili się opamiętała. Ręką drżącą jak u

nałogowego alkoholika nalała kawy do niewielkiej, porcelanowej filiżanki. Pierwszy łyk

smakował wybornie, przynosząc oczekiwane efekty. Wielka Sala przestała być zbiorem

rozmazanych kształtów, a myśli nabrały klarowności. Z zaciekawieniem rozejrzała się

wokół. Jak zwykle pierwsi na śniadanie wstawali Krukoni, korzystając z okazji, by coś

jeszcze powtórzyć przed lekcjami. Po Krukonach do Sali docierali Gryfoni, jak zawsze

hałaśliwi i roześmiani, a za nimi Puchoni, cichsi, ale też ożywieni. Natomiast Ślizgoni

przychodzili dużo później, praktycznie tuż przed wyznaczoną porą. Branwen

podejrzewała, że w ten sposób chcieli pokazać innym, że poranne wstawanie nie jest dla

takich osób jak oni.

Zerknęła na stół nauczycielski. Po środku siedział profesor Dumbledore w turkusowo –

błękitnych szatach i odwiecznych okularach – połówkach, umieszczonych na

zakrzywionym nosie. Obok niego profesor McGonagall, jak zawsze wyprostowana, z

elegancją damy dworu popijała herbatę. Dalej profesor Sprout dyskutowała żywo z

Hagridem, a siedzący obok nich na specjalnym krześle profesor Flitwick spokojnie jadł

tosta z dżemem wiśniowym. Nagle podniósł głowę i uśmiechnął się do patrzącej na niego

Branwen. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Ze wszystkich nauczycieli właśnie

profesora Flitwicka lubiła najbardziej i była wdzięczna losowi, że to on był opiekunem

Ravenclawu.

Przy stole brakowało dwojga nauczycieli: profesor Trelawney i profesora Snape’a. W

przypadku profesor Trelawney nie było to nic nowego. Opuszczała swoją wieżę tak

rzadko jak tylko mogła i Branwen podejrzewała, że najchętniej w ogóle by z niej nie

wychodziła. Natomiast profesor Snape miał zwyczaj przychodzić w ostatniej chwili i

wychodzić jako jeden z pierwszych. Nie zdziwiłoby ją, gdyby w ten sposób chciał

pokazać innym swoją pogardę i wyższość.

Branwen rozejrzała się po stole Krukonów w poszukiwaniu Vaila. Miała nadzieję, że może

eliksir przestał działać i cały plan okaże się już niepotrzebny. W końcu wypatrzyła go

kawałek dalej. Eliot siedział z nisko zwieszoną głową, tępo wpatrując się w szklankę z

sokiem dyniowym. Wydawał się tak przybity i zrozpaczony jak człowiek, któremu nagle

zawalił się cały świat i teraz planuje samobójstwo. Jakąkolwiek nadzieję, że to

dziwaczne uczucie Vaila przejdzie samo, a przynajmniej, że przejdzie w najbliższym

czasie, można było sobie odpuścić.

Branwen miała wrażenie, że całe wieki wpatrywała się w wejście do Wielkiej Sali,

czekając, aż przejdzie przez nie Snape. W końcu po kwadransie, długim jak sama

wieczność, przyszedł i pewnym, spokojnym krokiem, powiewając czarną szatą, ruszył w

stronę stołu nauczycielskiego. Szybko spojrzała na Vaila, którego twarz nagle się

rozpogodziła i zaczęła wręcz jaśnieć wewnętrznym światłem. Gapił się na Severusa jak

głodny na smakowity kawałek mięsa albo zagorzały fan na swojego idola. Brakowało już

tylko tego, żeby zaczął się ślinić na jego widok.

Malvern wiedziała, że to śniadanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych. Trzeba

wręcz przyznać, że tylko walentynkowe wymysły profesora Lockharta były większą

torturą. Dziewczyna prawie cały czas obserwowała Vaila w obawie, że ten może zrobić

coś głupiego. Na szczęście był zbyt zajęty jedzeniem i odpowiadaniem na nie kończące

się pytania Briana Howardsa i Jimmy’ego Foresta, by mieć czas gapić się jeszcze na

Mistrza Eliksirów. No, przynajmniej tyle, ile pewnie by sobie życzył. Kiedy w końcu

wyszedł z Sali, a właściwie został wyciągnięty przez kolegów, Branwen wyraźnie

odetchnęła. Z zaciekawieniem spojrzała na Snape’a i zamarła.

Patrzył na nią.

Miała wrażenie, jakby czarne oczy przewiercały ją na wylot. Szybko odwróciła głowę,

udając, że szuka czegoś w torbie. Z tego powodu nie dostrzegła, że przygląda się jej

ktoś jeszcze. Bardzo dyskretnie, ale nieustannie. Błękitne jak wypłowiałe niebo oczy

obserwowały ją znad grubych, srebrnych oprawek, wychwytując każdą, nawet

najmniejszą zmianę na twarzy Malvern i bez trudu zauważając jej zdenerwowanie.

# # #

Fiona znalazła Branwen przed salą profesora Binnsa. Dla bezpieczeństwa przyjaciółki

oddaliły się kawałek, aby żaden Krukon czy Gryfon ich nie podsłuchał.

– Dostałaś odpowiedź? – zapytała niecierpliwie Malvern.

– Tak, ale napisali, że nie mają lob…lion…

– Liobelii – podpowiedziała.

– No właśnie… że nie mają, ale dostaną za jakieś trzy tygodnie – stwierdziła załamana

Fiona.

– Za trzy tygodnie! – przeraziła się Branwen.

Wystarczyło spojrzeć na Vaila by przekonać się, że tak długo nie mogą czekać. Musiały

mu podać jak najszybciej jakieś antidotum, bo Eliot był nieobliczalny. W każdej chwili

mógł zrobić jakąś straszną głupotę, za którą Umbridge i Snape by go wyrzucili.

Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale uczniowie zaczęli już wchodzić do klasy.

– Dobra, zastanowię się nad tym – rzuciła. – Teraz muszę iść na historię magii. Spotkamy

się za dwie godziny.

Fiona kiwnęła głową i pognała na numerologię, a Branwen, chcąc nie chcąc, weszła do

sali z innymi Krukonami. Po raz pierwszy w swoim osiemnastoletnim życiu dziewczyna

cieszyła się, że lekcje profesora Binnsa są tak nudne i przewidywalne. Senna atmosfera

sprawiała, że praktycznie wszyscy leżeli na stolikach albo śpiąc, albo tępo wpatrując się

przed siebie. Niestety dwie spokojne, w miarę bezpieczne godziny w końcu minęły i

teraz miało zacząć się prawdziwe piekło. Branwen czuła, że na jej nerwach można grać

jak na strunach gitary. Czujna jak zwierzątko osaczone przez drapieżnika ruszyła w

stronę lochów Snape’a. Wpompowywana do krwi adrenalina sprawiała, że oddech miała

szybszy, a twarz zrobiła się kredowobiała. Oto stawała przed zadaniem do wykonania i

jedyną bronią, jaką miała, był jej umysł.

Weszła do lochu, nie spuszczając wzroku z Eliota. Widząc, że staje przy jednym ze

stołów, pędem ruszyła w jego stronę, prawie przewracając przy tym Cornera. Zajęła

miejsce obok Vaila, udając, że nie zauważyła Marietty, która chciała się do niego

przysiąść ani Briana i Jimmy’ego, z którymi Eliot zawsze pracował na eliksirach. Na

zdziwione spojrzenie Vaila odpowiedziała wymuszonym uśmiechem, dając jednocześnie

znak Fionie, by się do nich przysiadła. Branwen rozglądała się po pomieszczeniu,

planując następne kroki jak strateg przed decydującą bitwą. Howards i Forest usiedli

obok Cornera, a Edgecombe zajęła miejsce przy Chang i teraz groźnie łypała na Malvern,

chcąc dać do zrozumienia, że co jak co, ale tego jej nie zapomni. Dziewczyna ją jednak

zignorowała. Miała w końcu ważniejsze sprawy na głowie niż napalona na Vaila

siedemnastolatka.

Trzask zamykanych drzwi natychmiast uciął wszystkie rozmowy. Snape, powiewający

długą, czarną szatą, podszedł do katedry i, patrząc na nich z nieukrywaną wzgardą,

powiedział:

– Dzisiaj macie przygotować eliksir pobudzający i jeżeli nie okazaliście się większymi

ignorantami niż zazwyczaj, to powinniście znać przepis – skrzywił się. – Konieczne

ingrediencje znajdziecie w kredensie – tu drzwiczki wspomnianego mebla otworzyły się z

trzaskiem. – Ale takim inteligentom chyba nie muszę o tym przypominać? – Każde słowo

wprost ociekało jadem.

Branwen obrzuciła Severusa zimnym spojrzeniem, nakazując sobie spokój. To nie Snape

był ważny, ale Eliot i rozpraszanie uwagi było absolutnie niewskazane. Rzuciła okiem na

przepis, upewniając się, czy ma potrzebne komponenty. Eliksir pobudzający nie był

trudny w przygotowaniu, a jedyną rzeczą, na którą trzeba było zwrócić uwagę, to

kolejność dodawania składników. Nie stanowiło więc problemu, by mogła w trakcie

przyrządzania mikstury pilnować Vaila, który, zgodnie z przewidywaniami dziewczyny,

zaczął zachowywać się bardzo podejrzanie. Nie chodziło o to, że gapił się na Snape’a z

wyrazem twarzy człowieka, który właśnie spotkał najcudowniejszą i najpiękniejszą

istotę na ziemi ani o to, że nie zwracał uwagi na składniki wrzucane do kociołka, ale o

fakt, że Eliot zdawał się nieustannie zbliżać do brzegu stołu, przy którym za chwilę miał

przejść Mistrz Eliksirów. Trzeba było jakoś temu zaradzić.

– Vail, nie pokroiłbyś mojego imbiru? – spytała Branwen.

Spojrzał na nią wyraźnie skołowany.

– Pokroić? Tak, jasne… – zgodził się i prawie nie patrząc na to, co robi, zaczął

masakrować korzeń.

– Vail, uważaj, pokaleczysz się – w jej głosie zabrzmiała fałszywa troska.

Chłopak spojrzał ze zdziwieniem na ręce jakby chciał sprawdzić, o co może jej chodzić.

– A tak, rzeczywiście. Proszę – wcisnął Branwen pokrojony imbir i powrócił do wlepiania

oczu w odwróconego tyłem nauczyciela.

Snape krytykował właśnie eliksir Cho Chang, która znajdowała się zaledwie trzy stoły od

nich.

– Vail, ekstrakt z ciemiernika dodaje się na końcu – zauważyła Malvern.

Zamarł ze wzniesioną butelką. Po chwili odłożył ją i rozejrzał się za potrzebnym

składnikiem, odwracając tym samym wzrok od Mistrza Eliksirów, co było głównym celem

Branwen. Severus tymczasem przeszedł obok pracującego dwa stoły dalej Rufusa,

całkowicie go ignorując. Nie było w tym nic dziwnego. Jego mikstury zawsze były idealne

i nawet Snape nie mógł nic im zarzucić. Wellsowi udawało się nawet coś tak

niesamowitego jak dostawanie u niego „W” z wypracowań i egzaminów.

Branwen z coraz większym napięciem patrzyła, jak Terry Boot, pracujący przy stole

obok, wysłuchuje złośliwości na temat zawartości swojego kociołka. Vail, korzystając z

jej chwilowej nieuwagi, zbliżył się do krawędzi stołu, tak, że Snape, żeby przejść,

musiałby go ominąć. Zapomniał jednak o jednym drobnym szczególe – przy stole

pracowała jeszcze Fiona, która „przypadkiem” odwróciła się do niego tak gwałtownie,

że potrąciła ekstrakt z hibiskusa, który wylał się na Eliota.

– Przepraszam – pisnęła słodko, pomagając mu się wytrzeć.

W tym momencie nad całą trójką zawisła groźna sylwetka Snape’a, który zaczął oglądać

przyrządzane przez nich mikstury. Vail, gdy tylko go dostrzegł, zaprzestał starań

doprowadzenia swojej szaty do porządku i, wlepiając ciemne oczy w bladą twarz

nauczyciela, zrobił krok w jego stronę z pięknym zamiarem rzucenia mu się na szyję.

Niestety na przeszkodzie w realizacji tego wspaniałego planu stanął łokieć Branwen,

który akurat wtedy przez „przypadek” omsknął się jej, trafiając chłopaka między żebra.

Snape z ironicznym uśmiechem ruszył dalej, pozostawiając zgiętego w pół Vaila z

przepraszającą go Malvern.

W końcu lekcja minęła i Fiona ruszyła do katedry z butelką eliksiru do oceny, a zaraz za

nią Vail. Dziewczyna już miała wracać do przyjaciółki, gdy zobaczyła, że Eliot pochyla

się nad biurkiem, ponawiając próbę pocałowania Snape’a. Na szczęście zauważyła to

również Branwen, która, długo się nie zastanawiając, rzuciła w Mariettę, podchodzącą

właśnie do katedry, czar plątania. W efekcie dziewczyna potknęła się i wpadła na Vaila,

praktycznie przewracając go na ziemię. Branwen szybko cofnęła zaklęcie.

Snape podniósł głowę znad jakiegoś wypracowania i tonem, którym równie dobrze można

by mrozić Saharę, powiedział:

– Edgecombe, jeżeli miałaś zamiar zwrócić uwagę Eliota, to ci się udało, tak samo jak

stracić dziesięć punktów dla Ravenclawu.

Marietta chciała wszystko wytłumaczyć, ale w końcu zrezygnowała. Wolała nie kłócić się

z tym przerośniętym nietoperzem i prawdopodobnie wampirem, spijającym krew z

niewinnych ofiar.

Tymczasem Fiona pomogła Vailowi wstać i prawie siłą wyciągnęła go z lochów. Natomiast

Branwen spokojnie posprzątała stół, pozbierała swoje, Fiony, no i Vaila rzeczy, przelała

eliksir do butelki i oddała go Snape’owi z niewiarygodną wprost ulgą, że lekcja już się

skończyła. Zamyślona zupełnie nie zauważyła, że Severus przygląda się jej wnikliwej niż

zazwyczaj.

IV

Wielu ludzi dziwił fakt, że Branwen, jedna z lepszych uczennic siódmego roku, zadaje

się z kimś takim jak Fiona. Dziewczyna niezwykle inteligentna, pracowita i ambitna

utrzymywała kontakt z osobą może i miłą, przyjacielską i uczynną, ale nie będącą w

stanie dorównać Branwen na żadnym polu. Nikt nie widział sensu w tej przyjaźni – Fiona

nie należała do rodziny czarodziejów, nie posiadała żadnej fortuny, no i nie była

odpowiednim partnerem intelektualnym dla Malvern. Czemu więc Branwen okazywała

Walton takie oddanie? Wystarczyło, że Fiona miała jakiś problem, a ta od razu służyła jej

pomocą. I nie miał w ogóle znaczenia fakt, że jest z innego Domu.

Wymyślano przeróżne teorie mające tłumaczyć, co zbliżyło do siebie dwie tak różne

osoby. Lecz, mimo starań, nikt nie zgadł, choć historia była do bólu banalna. Ich

znajomość rozpoczęła się pod koniec czwartej klasy, kiedy Branwen załamana siedziała

w dziale z Ksiąg Zakazanych, ukrywając się przed całym światem. Zwykle jej się to nie

zdarzało, ale kiepska ocena z transmutacji i niedobre wieści z domu sprawiły, że nie

chciała nikogo widzieć. Zwłaszcza triumfującego i puszącego się Malfoya, który nie

straciłby okazji nazwać ją „mieszańcem” czy „dziwadłem”.

Kiedy więc opierała się o jeden z regałów, starając się uspokoić i przekonać, że to nic

takiego, stanęła nad nią niska blondynka o błękitnych oczach i spojrzeniu słodkiego

szczeniaka. Branwen sądziła, że odwróci się na pięcie i pójdzie dalej, ale zamiast tego

zrobiła coś, czego Malvern absolutnie się nie spodziewała – zaczęła ją pocieszać.

Zaskoczona i przygnębiona pozwoliła, by Puchonka usiadła obok niej i, na zmianę

poklepując ją po ramieniu i opowiadając śmieszne historie, próbowała poprawić humor.

Najdziwniejsze było to, że jej się udało. Branwen, kiedy już doszła do siebie, grzecznie

podziękowała, że chciało się dziewczynie wysłuchiwać jej narzekań i pocieszać, po czym

wróciła do swojego dormitorium.

I pewnie tak skończyłaby się cała historia, gdyby nie to, że następnego dnia, gdy szła na

astrologię, napatoczyła się na Fionę, która bezskutecznie próbowała odebrać Goyle’owi

różdżkę i zmusić go, by puścił jej włosy. Tydzień wcześniej Branwen poszłaby sobie, nie

mówiąc ani słowa. Wtedy jednak zareagowała bezzastanowienia. Już po całym zajściu

bezskutecznie próbowała policzyć, ile klątw i przekleństw rzuciła na Goyle’a. Jedno było

pewne. Kiedy skończyła, tylko w przybliżeniu przypominał człowieka.

Oczywiście dostała szlaban, bo przyłapała ją profesor McGonagall, ale mimo to czuła

satysfakcję, że udało się jej zemścić.

Wieczorem, kiedy czyściła jeden z pucharów otrzymanych za wybitne osiągnięcia w

nauce, odwiedziła ją Fiona. Branwen była zaskoczona, że Walton ryzykuje szlabanem

tylko dlatego, że chce jej podziękować. Właśnie wtedy Malvern po raz pierwszy wciągu

całego jej pobytu w Hogwarcie poczuła, że komuś na niej zależy. Zawsze liczyło się to,

co potrafiła albo zrobiła, ale nigdy ona sama. Chcąc lepiej poznać to nowe uczucie,

spotkała się z Fioną jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze… i sama nie umiała powiedzieć,

kiedy zostały przyjaciółkami.

Fiona nie tylko rozumiała i akceptowała Branwen taką, jaką była, ze wszystkimi jej

wadami, ale też sprawiała, że ta czuła się komuś potrzebna. Posiadała też niespotykaną

wręcz odporność na przedegzaminowe rozdrażnienie Malvern i jej gwałtowne wybuchy

złości. Branwen w zamian pomagała Fionie w nauce, radziła i ratowała z kłopotów, które

lekkomyślnej Walton często się zdarzały.

Branwen bała się jednak, że tym razem nie uda się odkręcić całej sprawy i Fiona przez

swój wygłup wyleci ze szkoły. Na samą myśl o tym czuła zimno. Puchonka była jej jedyną

przyjaciółką i jedyną osobą w Hogwarcie, na której naprawdę jej zależało. Po stracie

Fiony znów byłaby sama, otoczona ludźmi, którzy Malvern nie znosili i traktowali z

wyższością. Za wszelką cenę chciała tego uniknąć, dlatego gotowa była wcielić w życie

najbardziej szalone pomysły, byleby tylko jakoś pomóc przyjaciółce. Nawet jeśli

Branwen następnego dnia zrobiłaby jej taką awanturę, że dałoby się usłyszeć ją w

najodleglejszych zakamarkach Hogwartu.

# # #

– Nie było miłe to, co zrobiłaś Marietcie – powiedziała Fiona, kiedy razem z Branwen

siedziały po zajęciach w Pokoju Wspólnym Krukonów.

– Może i nie było, ale w porównaniu z tym, co zrobiłby z nami Snape, to był drobiazg.

Zresztą nie dostała szlabanu, więc w czym problem? Powiedz mi lepiej, gdzie jest Vail? –

zaniepokojona rozejrzała się dookoła. – Wiesz, że trzeba go pilnować.

– Spokojnie, siedzi teraz w swoim dormitorium i pisze pieśń pochwalną na cześć Snape’a.

– Z trudem maskowała uśmiech. – Ostatnio poszukiwał rymu do słowa „upragniona”, to

powinno go zająć przez chwilę.

– Do „upragniona”? – zdziwiła się.

– Tak. – Fiona zaśmiała się pod nosem. – To idzie jakoś tak:

On jest moim ideałem

Jego właśnie pokochałem

Krok ma dumny

Uśmiech zgubny

Moja miłość upragniona

– Znając jego poetyckie zdolności, to następny wers będzie brzmiał „Bez niej moja dusza

kona” albo coś równie głupiego. – Branwen pokręciła głową. – Najgorsze w tym

wszystkim jest to, że on to pisze o Nietoperzu. Musimy szybko coś z nim zrobić, bo mu

jeszcze tak zostanie, a szkoda by było, bo wydawał się całkiem miły.

– A masz jakiś pomysł? – spytała Fiona, podpierając brodę o dłonie.

– Musimy zdobyć skądś liobelię i przyrządzić Eliksir Pełnego Oczyszczenia. Wysłałam już

na Nokturn sowę z informacją, że zapłacę podwójną cenę, byleby tylko ją dostać. Mam

nadzieję, że to przyniesie jakiś rezultat. Jeśli ją przyślą, to zostanie nam tylko

skompletowanie reszty składników i uwarzenie eliksiru.

– A co ja mam zrobić? – Fiona patrzyła nią wielkimi, błękitnymi oczami dziecka. – To w

końcu ja zawaliłam i chcę jakoś pomóc. Eliksiru nie zrobię, bo nie umiem, ale może do

czegoś się nadam.

– Ty masz zająć się Vailem – nakazała Branwen. – Pilnuj go i nie pozwól mu zbliżyć się do

Snape’a. Wystarczy mi, że nie będę musiała o nim myśleć. Tylko uważaj, wczoraj w nocy

chciał się zakraść do lochów, więc nie zostawiaj go nawet na chwilę, bo może wpaść na

pomysł, żeby ponowić próbę.

– Masz rację. – Pokiwała głową. – Lepiej do niego pójdę – stwierdziła i wyszła.

Branwen nie odpowiedziała, miała już wystarczająco innych spraw na głowie.

# # #

Jedną z najbardziej charakterystycznych cech Branwen, zaraz po inteligencji i

determinacji, była ambicja. To ona sprawiała, że Malvern była gotowa podjąć się zadań,

które inni uznaliby za niemożliwe do zrealizowania, że mogła się uczyć osiem godzin w

przypadku, gdy inni już po trzech zaczynali mieć podejrzane ciągoty do ostrych

przedmiotów i odsłoniętych nadgarstków. To właśnie ambicja była powodem, że Branwen

nie poddawała się i walczyła do samego końca. Po części było to również jej zasługą, że

Malvern podjęła się czegoś tak szalonego jak pomoc Vailowi i Fionie. Było to trochę jak

test, który miał jej pokazać, czy potrafi poradzić sobie z tym problem, czy też nie. I

niestety, choć był to prawdziwy cios dla jej dumy, Branwen musiała stwierdzić, że nie

jest w stanie sprostać zadaniu i nie potrafi przygotować Eliksiru Pełnego Oczyszczenia.

Mikstura składała się z kilkunastu komponentów, które trzeba było podawać w ściśle

określonej kolejności i czasie, często kilkakrotnie, pilnując przy tym, by wywar miał

właściwą temperaturę w poszczególnych fazach i był mieszany odpowiednią ilość razy w

odpowiednim kierunku. Trzeba było również wziąć pod uwagę, że jakikolwiek błąd mógł

kosztować Vaila życie.

Nie, Malvern nie mogła ryzykować. Sama była dobra w eliksirach, ale potrzebowała

kogoś, kto byłby z nich naprawdę świetny. Oczywiście Snape nie wchodził w grę, choć

dla niego byłaby to drobnostka. W końcu za coś dostał miano Mistrza Eliksirów.

Hufflepuff chętnie pomógłby Fionie, ich ukochanej maskotce, ale niestety nie było w

tym Domu nikogo, kto posiadałby potrzebne umiejętności. Slytherinu Branwen nawet nie

brała pod uwagę. Nie tylko by ją wyśmiali, ale pewnie jeszcze zdradzili, uznając, że nie

będą pomagać szlamie i pół – mugolce. Zresztą ze Ślizgonów najwyższe oceny miał

Malfoy i to prawdopodobnie tylko dlatego, że Snape faworyzował uczniów ze swojego

Domu, no i znał ojca Dracona. W przypadku Gryffindoru sytuacja wyglądała znacznie

lepiej. Hermiona Granger była kimś, kto byłby w stanie sporządzić ten eliksir. Ale czy by

się zgodziła? Malvern wiedziała, że Gryfoni lubili bawić się w ratowanie świata, ale czy w

przypadku, gdy nie było ryzyka międzykontynentalnej wojny, powrotu Sami – wiecie –

kogo albo innych widowiskowych kataklizmów, byliby zainteresowani? Mimo to

postanowiła spróbować.

„No dobrze, ale jak odmówi? Kto jeszcze byłby wstanie takiego zrobić coś takiego?” –

myślała, gryząc ze zdenerwowania ołówek. Nagle z głębin jej pamięci spokojnie

wypłynęła pewna twarz.

No tak, był jeszcze on. Branwen wolała o nim nie myśleć. Musiała jednak przyznać, że

był naprawdę świetny z eliksirów. Mógłby spokojnie przegryźć się przez przepis i zrobić

miksturę. „O nie” – pomyślała – „Wolę już przekonywać Granger. On to ostateczność.

Absolutna ostateczność”.

# # #

Hermiona Granger siedziała przy jednym z wielu stolików w bibliotece i, z uwagą

rysującą się na twarzy, czytała jakąś grubą książkę. Branwen, patrząc na nią, powtarzała

w myślach przygotowany wstęp i liczne argumenty, które miała zaserwować Gryfonce,

gdyby ta nie była przekonana do jej propozycji. Wciąż jednak się wahała. Czuła jakiś

wewnętrzny opór przed poproszeniem ją o pomoc. Próbowała zlokalizować źródło tej

niechęci i nie potrafiła. Może chodziło o to, że Granger nie należała do Ravenclawu?

Tylko że Branwen, uważająca się za osobą tolerancyjną i popierającą porozumienie

pomiędzy domami (wyjątkiem był Slytherin, która uważała za niereformowalny i nie do

zaakceptowania), nie potrafiła przyjąć takiego argumentu. Co więcej myśl, że tak

bzdurne przesłanki mogłyby ją powstrzymać, wywoływała w niej złość. Teraz gotowa

była porozmawiać z Hermioną choćby tylko po to, żeby udowodnić sobie, że jest w

stanie. Z zaciętą miną ruszyła w stronę Gryfonki.

# # #

W rogu biblioteki, częściowo przysłonięty przez jeden z regałów, siedział jasnowłosy

chłopak. Opierał dłonie o trzymany na kolanach tom „Astrologii i Alchemii” Johna

Colersa i dyskretnie przyglądał się stojącej przy ścianie Branwen. Jego błękitne jak

wypłowiałe niebo oczy potrafiły wychwycić nawet najdrobniejszą zmianę na twarzy

dziewczyny. Bez trudu dostrzegł, jak przymruża szare oczy, jak marszczy ze

zdenerwowania szerokie czoło, jak zaciska blade usta. Widział nerwowe poprawianie

wymykających się z warkocza czarnych kosmyków i bezwiedne wyłamywanie palców.

Niespokojny nie potrafił oderwać od niej wzroku.

# # #

Hermiona czytała właśnie „Tajemnice numerologii”, robiąc sobie przerwę w dzierganiu

kolejnych czapeczek dla zniewolonych skrzatów, gdy poczuła, że ktoś na nią patrzy.

Podniosła ze zdziwieniem głowę. Przed nią stała jakaś dziewczyna z wyhaftowanym na

szacie brązowo – błękitnym godłem Ravenclawu.

– Cześć – powiedziała Krukonka z napięciem w głosie. – Mogę się przysiąść?

– Oczywiście – odparła Hermiona, nie zastanawiając się nawet, dlaczego siada obok niej,

skoro jest tyle innych wolnych stołów.

Branwen zajęła miejsce i skrępowana zaczęła gapić się na dłonie. Piękna, przygotowana

przemowa gdzieś uleciała i teraz dziewczyna zupełnie nie wiedziała, jak ma zacząć

rozmowę, by nie zabrzmiało to ani głupio, ani obcesowo.

# # #

Patrzył na Malvern i widział, jak pochyla ramiona i splata nerwowo ręce. Była spięta i

najwyraźniej znajdowała się w krępującej sytuacji. Czuł, że sam zaczyna się

denerwować. Wiele by dał, żeby dowiedzieć się, czy coś się stało, że Branwen

zachowuje się tak nietypowo.

# # #

Malvern myślała intensywnie nad tym, co ma powiedzieć. „ Słuchaj, muszę zrobić

nielegalny eliksir, może mi pomożesz?” było szczytem głupoty, tak samo jak „Wiesz, taki

Krukon, Vail Eliot, jest pod wpływem jakiegoś świństwa, które podała mu Fiona, moja

przyjaciółka. Vail pała miłością do Snape’a i najchętniej by go zgwałcił, dlatego byłoby

fajnie, gdybyś nam pomogła”.

Wiedziała, że musi jakoś zacząć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

„Nieważne, miejmy to już za sobą” – stwierdziła w duchu i podniosła wzrok.

– Przepraszam – zagadnęła niepewnie. – Ty jesteś Hermiona Granger?

Gryfonka kiwnęła głową, patrząc na dziewczynę podejrzliwie.

„Zaczyna się katastrofa” – pomyślała szybko Branwen, brnąc dalej:

– Nazywam się Branwen Malvern. Nie chcę ci przeszkadzać – w myślach roześmiała się

ironicznie, słuchając, jakie to wygaduje bzdury – ale słyszałam, że jesteś świetna z

eliksirów, a ja mam tutaj przepis… wiesz, Snape kazał mi o tym napisać… i ja nie wiem,

jak jest z jego przygotowaniem… gdybyś mogła mi powiedzieć… – obserwowała twarz

Granger, próbując wyczytać z niej jakieś emocje.

Z każdym słowem spojrzenie Hermiony łagodniało, a kiedy Branwen skończyła,

dziewczyna nawet się uśmiechnęła.

– Oczywiście, to żaden problem – odpowiedziała pogodnie i pochyliła się nad podaną

przez Malvern książką, starając się odszyfrować wyblakłe słowa.

Branwen odetchnęła. Bardzo ostrożnie dobierała słowa, starając się wlać w nie

odpowiednią ilość wahania i niepewności, a z drugiej strony niezauważalnymi wręcz

komplementami przekonać dziewczynę do siebie i zainteresować tematem.

– Eliksir Pełnego Oczyszczenia. – Twarz Hermiony wyraźnie się ożywiła. – Pisała o tym

Agatha Borton w „Eliksirach leczniczych” i kilka razy wspomniał Nicolas Amortarwon w

„Miksturach nieodkrytych”. Nie wiedziałam, że przerabia się go na poziomie Owutemów,

w końcu to tak rzadko stosowany eliksir.

– Naprawdę? – Branwen udała zdziwienie.

– Tak – odparła Granger, z coraz większą fascynacją przyglądając się przepisowi. – To

przez dość drogie składniki i trudny sposób przyrządzenia. O! Widzę, że ma specjalny

rozdział faz przy warzeniu. Tego praktycznie się nie spotyka…

Branwen, czujnie przyglądająca się Hermionie, wiedziała, że teraz jest odpowiednia

chwila, by pokierować rozmowę na odpowiednie tory. Już chciała ją zapytać, czy

pomogłaby jej w sporządzenie tego eliksiru, gdy zdarzyło się coś, czego zupełnie nie

przewidziała. Nagle do biblioteki wpadł Ron Weasley, tupiąc przy tym jak stado

hipogryfów.

– Hermiona, co ty tu jeszcze robisz?! Miałaś mi pomóc w dekorowaniu Wielkiej Sali.

Chyba nie zapomniałaś? – powiedział z wyrzutem.

Zmieszana Granger przeprosiła Malvern, tłumacząc się obowiązkami prefekta i wyszła z

Ronem, zostawiając ją samą. Branwen zacisnęła dłonie, czując jak ogarnia ją wściekłość

na Weasleya, Granger, a nawet na święta, które miały zacząć się po jutrzejszym

oficjalnym zakończeniu semestru.

# # #

Branwen nigdy się do tego nie przyznawała, ale nie znosiła świąt. Uważała je za

okropną, nudną uroczystość, która zmuszała ją, by ubrała się w niewygodną, modnie

jaskrawą sukienkę, uśmiechała się do dziesiątek obcych jej osób i spędzała czas ze

światową, ale zupełnie nie rozumiejącą ją ciotką, która opiekowała się nią od śmierci jej

rodziców. Dlatego co roku dziewczyna wymyślała nowe wymówki, które pozwoliłyby

Malvern uwolnić się od tego koszmaru. W tym roku było podobnie. Fiona jak zawsze

została razem z Branwen. Nie tylko chciała dotrzymać jej towarzystwa i pomóc w

realizowaniu planu, ale też czuła się winna w związku z Vailem. Państwem Walton w

ogóle się nie przejmowała. Jej rodzice bardzo ją kochali i rozpieszczali jak tylko mogli,

ale należeli do ludzi wyjątkowo zapracowanych i rzadko mających czas na rzeczy tak

przyziemne jak święta. Dlatego cieszyli się, że będą mieli z głowy chociaż jedną z trzech

córek.

Oczywiście Vail również został w szkole. Jak mógłby opuścić swoją dopiero co

odnalezioną miłość. Co prawda jego rodzice byli zdziwieni decyzją syna, ale w końcu

uznali, że pewnie chce się dobrze przygotować do końcowych egzaminów.

O dziwo, w tym roku znacznie zwiększyła się liczba osób spędzających święta w

Hogwarcie. Oprócz wspomnianej trójki została także duża część Ravenclawu, kilka osób

z Hufflepuffu i Gryffinforu i, o dziwo, całkiem spora Ślizgonów.

Największym zawodem dla Malvern był jednak fakt, że Potter, Weasleyowie i niestety

również Granger wyjechali szybko z nieznanych nikomu powodów, tym samym

odbierając Branwen możliwość dokończenia rozmowy z Hermioną.

V

Marietta wychyliła się zza drzwi i westchnęła. Vail Eliot siedział na jednym z foteli,

pochłonięty jakąś książką. Westchnęła ponownie, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

Już dawno temu doszła do wniosku, że takich mężczyzn powinno trzymać się na

bezludnej wyspie, gdzie nie doprowadzaliby innych do szaleństwa.

Prawie wszystkie dziewczyny z Ravenclawu i wiele z innych Domów gapiło się wymownie

na jego obleczoną w czerń sylwetkę, blady, łagodny profil i czarne oczy. Ileż by ona dała,

żeby zatopić się w tym spojrzeniu.

Przełknęła z trudem ślinę.

Vail jednak w ogóle tego nie widział. Gorzej, on traktował wszystkie propozycje spotkań,

zabiegi i aluzje jako dowody przyjaźni. Jak można być aż tak ślepym? Gdyby chociaż

wolał mężczyzn, to z trudem, bo z trudem, ale jakoś by to przyjęła, a tak wciąż trwała

w niepewności.

Marietta, tak samo jak dziesiątki innych dziewcząt, obiecała sobie, że zdobędzie ten

nieosiągalny „owoc”, dlatego z tym większym niepokojem obserwowała nietypowe

zainteresowanie Vailem Walton i Malvern. Branwen się nie przejmowała. Co taka

nieładna kujonica, ubierająca się tak niemodnie, mogła jej zaszkodzić? To Fiona była

zagrożeniem. Ta drobna, niska blondyneczka mogła zwrócić uwagę Eliota i to się

Edgecombe bardzo nie podobało. Trzeba było coś zrobić, tylko że przy pilnującej go jak

pies Fionie nie było takiej możliwości. Teraz jednak, widząc samotnie siedzącego Vaila,

postanowiła wykorzystać sytuację. Poprawiła długie, kręcone włosy i obniżając dekolt,

ruszyła do Eliota z uśmiechem rozhisteryzowanej harpii.

– Vail... – Głos drżał jej lekko z napięcia.

Podniósł głowę. Marietta poczuła, jak rozkoszny dreszcz przebiega jej po plecach, a

przewiercające, czarne oczy odbierają oddech.

– Co czytasz... ? – wydusiła w końcu.

– Takiego włoskiego, czternastowiecznego poetę – Petrarkę. Znasz?

– Nie, ale może mi coś przeczytasz… – zaproponowała, siadając blisko niego.

Zdecydowanie bliżej niż powinna.

– Jasne – rzucił, nie zwracając uwagi na jej zabiegi.

Żądza mnie żądli, Amor mnie prowadzi

nawyk mnie niesie, rozkosz rwie ku sobie,

nadzieja łudzi, krzepi, mile kadzi

i na mym sercu kładzie ręce obie”*

Vail czytał bardzo dobrze, lekko zachrypniętym głosem, nadając słowom odpowiednie

brzmienie. Pochłonięty sonetem nie zauważył, że Marietta przysuwa się coraz bliżej.

# # #

– Wyjechała z samego rana – rzuciła z niezadowoleniem Branwen do idącej obok niej

Fiony. – Cholera, a tak na nią liczyłam.

– To co teraz zrobimy? – zmartwiła się Fiona, nerwowo bawiąc się jasnym kosmykiem.

– Jest jeszcze ktoś, kto może nam uwarzyć tę miksturę. Postaram się z nim porozmawiać

– skrzywiła się wyraźnie. – Mam tylko nadzieję, że uda nam się zdobyć liobelię.

– Sprawdzałam, nie było dzisiaj żadnej sowy.

– Pozostaje nam tylko czekać. Jak z Vailem? – zaciekawiła się, idąc w kierunku wieży

zachodniej. – Mam nadzieję, że go pilnujesz?

– Jasne – odparła Fiona. – Dałam mu jeden z moich tomików Petrarki i całkiem wsiąkł.

Pewnie uczy się jakiegoś sonetu, żeby wygłosić go później Snape’owi na lekcji albo przed

pokojem nauczycielskim – zaśmiała się pod nosem. – Nawet nie jest taki trudny w

prowadzeniu, tylko wiecznie wzdycha i o nim gada, ale czasem coś mu odpala i

zachowuje się, jakby mu odbiło.

Branwen podeszła do podobizny elfa pilnującego wejścia do domu Ravenclaw.

– De nihilo nihil fit – powiedziała szybko i odwróciła się do Fiony. – Mimo to pilnuj go. Nie

mam pojęcia, co mogłaś mu dać. To musiało być coś zmodyfikowanego, bo gdyby to było

na bazie amortencji albo libidorii, to by dostał na jego punkcie wręcz obsesji. Znowu

eliksir sympatii ma łagodniejsze działanie – ruszyły do dużego pokoju, gdzie mogłyby

usiąść. – Martwię się tylko, że to mógł być eliksir kaskadowy.

– A co to jest ten „eliksir kaskadowy”? – spytała Fiona.

– To taki eliksir, który składa się z kilku innych o różnych fazach działania. Coś takiego

jak w perfumach. Najpierw wyczuwasz najsilniejszą nutę aromatyczną, a dopiero kiedy

ta straci swoją intensywność - inne zapachy. Tego się praktycznie nie stosuje, bo jest

totalnie nieprzewidywalne w działaniu – Branwen otworzyła drzwi i już chciała wejść do

środka, ale jedno spojrzenie na rozgrywającą się tam scenę wystarczyło, by się cofnęła.

– Najwidoczniej wystarczy zostawić go na moment, a już znajdzie się ktoś, kto się nim

zaopiekuje – wycedziła. – Weź go lepiej od niej, bo jeszcze przyjdzie mu do głowy

chwalić się swoją nową miłością.

Fiona najwyraźniej sama doszła do tego samego wniosku, bo Branwen nawet nie

skończyła mówić, a przyjaciółka już szła do Eliota.

# # #

Marietta miała wrażenie, że znalazła się w niebie. Siedziała obok tego niesamowitego

chłopaka, który tak cudownie czytał wiersze i czuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć

w żyłach. Odurzona pożądaniem i uwielbieniem do Vaila szepnęła:

– Miłość jest wspaniała.

Eliot czuł jej gorący oddech na szyi.

– Tylko jeśli jest odwzajemniona – odparł nostalgicznie, myśląc o kimś innym, niż

życzyłaby sobie tego panna Edgecombe.

Dziewczyna, uradowana jego słowami i zamroczona namiętnością, przywarła do niego.

– Vail, jak podobają ci się sonety? – odezwał się znajomy głos, niszcząc cudowną chwilę.

– Są doskonałe – odparł zafascynowany. – Nigdy nie spotkałem jeszcze tak prawdziwych

wierszy…

Marietta obrzuciła Fionę wściekłym spojrzeniem, które sugerowało, że w najbliższym

czasie może spodziewać się trochę egzotycznej trucizny w soku dyniowym.

– A ty, po co tu przyszłaś? – skrzywiła się, patrząc na nią z wyższością i obejmując Eliota.

– Porozmawiać o poważnych sprawach, których ty byś nie zrozumiała – nagle pojawiła się

Branwen z niebezpiecznymi iskrami w szarych oczach. – Wczoraj pokazałaś wszystkim, że

lecisz na Vaila, więc sobie odpuść i pójdź do siebie.

– Nie będziesz mi rozkazywać! – Edgecombe zerwała się z miejsca. Chociaż obie były

podobnego wzrostu, Malvern z zaciśniętymi ustami wydawała się górować nad Mariettą.

– No i co mi zrobisz? – spytała Branwen, widząc, że dziewczyna zbliża rękę do kieszeni, w

której jest różdżka. – Mam tylko nadzieję, że nie będziesz chciała w coś mnie zamienić,

bo z twoim „Z” z transmutacji możesz mieć problem – usiadła na jednym z foteli. – Tak

jak mówiłam, porozmawiamy sobie z Vailem, a potem możesz uwodzić go do woli.

Pomimo tego, że wydawało się, iż panna Edgecombe zaraz zemdleje ze złości,

dziewczyna nie chciała ustąpić. Tym razem jednak zadziałała Fiona.

– Vail, skoro te sonety ci się podobają, to może chcesz poczytać jakieś inne? Mam

jeszcze kilka tomików.

Eliot, zaczytany w poezje włoskiego artysty, w ogóle nie zauważył całej wymiany zdań i

dopiero na słowa Walton podniósł głowę.

– Inne? Jasne, bardzo chętnie – wstał i przepraszając Mariettę, ruszył szybko za Fioną.

Edgecombe odprowadziła Eliota wzrokiem, a następnie rzuciła Branwen mordercze

spojrzenie, w którym z łatwością można było odnaleźć obietnice długiej, krwawej i

bardzo bolesnej zemsty. Malvern odpowiedziała jej jedynie ironicznym uśmiechem i

lekceważącym wzruszeniem ramion. Nie lubiła Marietty. Uważała ją za egoistyczną

snobkę, która gotowa była pogrążyć innych, byleby samej wyjść obronną ręką. Branwen

nie zdziwiłaby się, gdyby dziewczyna kiedyś zdradziła kogoś dla własnych korzyści.

# # #

Odkładała tę rozmowę tak długo, jak tylko mogła. Najpierw stwierdziła, że porozmawia

z nim przed kolacją, później jednak zmieniała zdanie, dochodząc do wniosku, że może

być głodny i rozkojarzony, więc lepiej zagada do niego po posiłku. No ale po kolacji

trzeba jeszcze tyle zrobić, a potem będzie już bardzo późno i przeszkadzanie mu byłoby

bardzo niegrzeczne. Następny dzień minął identycznie. Branwen wciąż znajdowała

powody, żeby nie musieć z nim rozmawiać. Wieczorem jednak Vail dostał ataku

zazdrości, gdy dowiedział się, że Alicja Spinnet, siódmoroczna Gryfonka, dostała szlaban

u Snape’a. Wyrywał się i szarpał, jęcząc, że musi się z nim spotkać i wyznać, co do niego

czuje. Na szczęście Pokój Wspólny był o tej porze już pusty i nikt nie widział, jak

zirytowana Branwen wyciąga różdżkę i pacyfikuje rozszalałego Eliota.

Ten incydent przekonał jednak Branwen, że mimo wielkich chęci nie uniknie tej

rozmowy, a odsuwanie jej w nieskończoność może mieć tylko fatalne skutki.

# # #

Fiona patrzyła z niepokojem na przyjaciółkę. Dziewczyna wyraźnie była skupiona, więc

przeszkadzanie jej teraz byłoby bardzo nierozsądne. Walton nie znała dokładnie

powodów niechęci Branwen, ale wiedziała, że jakiekolwiek by one nie były, naprawdę

wiele ją kosztuje, żeby się przemóc. Czuła się winna, w końcu to ona narozrabiała, a

teraz Malvern musi robi rzeczy, na które nie ma najmniejszej ochoty, żeby tylko ją

ratować. Kiedy jednak zaproponowała, że ona z nim porozmawia, Branwen kilkoma

trafnymi argumentami wybiła jej ten pomysł z głowy. Nagle przyjaciółka spojrzeniem

dała jej znać, by wyszła. Fiona wstała i grzecznie opuściła pomieszczenie.

# # #

Wiedziała, że to najlepszy moment. Większość pozostałych w Hogwarcie Krukonów

znajdowała się albo na śniadaniu, albo na błoniach, gdzie uczniowie korzystali z

chwilowej poprawy pogody. W Pokoju Wspólnym, po wyjściu Walton, została już tylko

ona i Wells. Spojrzała na niego krytycznie. Tak naprawdę nie umiała określić, co było

przyczyną niechęci do Rufusa. Przede wszystkim denerwowało ją jego spojrzenie. Kilka

razy napotkała jego wzrok i zawsze miała wrażenie, że bardzo dokładnie ją ocenia i to z

miną człowieka, który zdawał się pytać: „Co, tylko na tyle cię stać?”.

Irytowało ją również milczenie chłopaka. Kiedyś zdarzyło się, że pracowali razem na

zielarstwie i w ciągu dwóch lekcji nie odezwali się do siebie więcej, niż było to

absolutnie konieczne. Branwen z łatwością mogła sobie wyobrazić, dlaczego nie chciał z

nią rozmawiać. Nie należała do czystokrwistych czarodziejów, więc pewnie uważał ją za

kogoś gorszego od siebie. W końcu rodzina Wellsów może i nie była nie wiadomo jak

znana, ale miała odpowiednią pozycję i tę uwielbianą przez arystokratów „czystość”.

Podejrzewała, że Rufus trafił do Ravenclawu tylko dlatego, że był trochę bardziej

inteligentny i bardziej szanował zasady niż Ślizgoni. Gdyby nie to, pewnie wylądowałby

w Slytherinie.

Tym bardziej więc bolało ją, że potrafił być od niej lepszy. Z eliksirów był świetny.

Branwen podejrzewała, że może stać się kimś formatu Snape’a. Nie była w stanie się z

nim mierzyć. Na szczęście z transmutacji byli na podobnym poziomie, a z astrologii i

zaklęć mogła go wręcz wyśmiać – profesor Flitwick sam stwierdził, że jest wyjątkowo

pojętną uczennicą.

Najbardziej bolało ją jednak to, co stało się na początku szóstego roku. Pamiętała, że

długo tłumaczyła Fionie zagadnienia z numerologii, przez co mało spała. Pech chciał, że

następnego dnia pierwszymi zajęciami były eliksiry. Niestety mimo starań nie potrafiła

się skoncentrować i pomyliła składniki. Snape oczywiście wyśmiał ją przy wszystkich, ale

to nie to było najgorsze, w końcu każdy zna jego zjadliwość. Najgorsze było nieopatrznie

uchwycone przez Branwen spojrzenie Rufusa - pełne zdziwienia i niedowierzania.

Poczuła się wyjątkowo dotknięta – była ostatecznie tylko człowiekiem i miała prawo

popełniać błędy.

Teraz jednak musiała o tym wszystkim zapomnieć i poprosić go o pomoc. To nie było

proste.

Wstała, poprawiła spódnicę i bardzo powoli podeszła do niego. Chłopak czując, że ktoś

nad nim stoi, podniósł głowę i Branwen mogła dostrzec jego wyrazistą twarz i oczy o

barwie wypłowiałego nieba, patrzące na nią zza grubych, srebrnych oprawek okularów.

VI

– Mogę się przysiąść? – spytała Branwen. Rufus skinął głową, bacznie ją obserwując.

Czuła się nieswojo pod wpływem tego spojrzenia. – Pewnie mnie nie kojarzysz. Nazywam

się…

– …Branwen Malvern. Wiem – stwierdził krótko.

Zaniemówiła, zupełnie nie spodziewając się takiej reakcji.

– Aha. To dobrze – odparła, nie wiedząc, co innego może powiedzieć. – Widzisz, mam

taką recepturę… a ty jesteś naprawdę świetny z eliksirów... i gdybyś mógł... – Czuła się

coraz bardziej skrępowana jego wzrokiem. – Gdybyś mógł mi powiedzieć coś na temat

tego eliksiru… doradzić, jak go przyrządzić albo coś takiego, byłabym ci bardzo

wdzięczna.

Milczał chwilę, przyglądając się jej twarzy.

– Oczywiście.

Malvern podała mu książkę, prosząc w duchu, by mieć to już za sobą. Rufus wodził

chwilę palcem po przepisie. Branwen zauważyła, że miał ładne ręce. Może nie tak jak

Snape, którego dłonie były blade, o długich, smukłych palcach, ale i tak ładne. Duże, o

zgrabnych nadgarstkach i kształtnych paznokciach sprawiały wrażenie bardzo miękkich i

delikatnych. Szybko odsunęła tę myśl od siebie.

– To bardzo trudny eliksir. Do czego go potrzebujesz?

Zastanowiła się, co mu odpowiedzieć. Mogła próbować mu wmówić, że Snape kazał jej

coś o nim przygotować, ale przecież Rufus, chodzący z nią na te same zajęcia, nie

uwierzyłby w takie bzdury.

– Powiedzmy, że jest mi potrzebny. – Bardzo ostrożnie dobierała słowa.

Patrzył na nią przez chwilę, zanim powrócił do książki.

– Przy przyrządzaniu Eliksiru Pełnego Oczyszczenia trzeba zwrócić uwagę na

poszczególne fazy warzenia, tak samo jak w Eliksirze Bezsenności. Błąd w kolejności czy

długości fazy sprawi, że mikstura będzie bezużyteczna.

Wystarczyło chwilę posłuchać Wellsa, aby przekonać się, że wie, o czym mówi.

– Przygotowywałeś go już. – Bardziej stwierdziła niż spytała.

– Tak, dwa razy.

Wolała się nie zastanawiać, do czego był mu potrzebny.

– A byłbyś w stanie przygotować go po raz trzeci? – Nie odrywała od niego wzroku. Co

prawda na początku chciała prosić go o pomoc w bardziej zawoalowany sposób, ale w

końcu stwierdziła, że w przypadku Wellsa lepiej jest zadać jasne, konkretne pytanie.

– Może…

– Od tego eliksiru bardzo dużo zależy. – Chciała nadać powagę całej sytuacji.

– Na przykład to, żeby twoja przyjaciółka nie wyleciała ze szkoły po tym, jak zachowała

się jak idiotka, podając jakiś niesprawdzony eliksir? – powiedział chłodno.

Branwen wyprostowała się, jakby ją spoliczkował.

– Nie obrażaj jej.

– A tak nie jest? Ja w przeciwieństwie do innych widzę zachowanie Eliota. Trzeba być

skrajnie bezmyślnym, żeby zrobić coś, czego nie umie się cofnąć. Coś idealnie w stylu

Walton. – Na twarzy Rufusa można było dostrzec niezadowolenie.

Branwen wstała, patrząc na niego groźnie.

– Wiesz co – mówiła zimno, ale w środku aż gotowała się z furii – chciałam być miła.

Chciałam cię przekonać, żebyś zrobił ten cholerny eliksir i choć raz okazał się kimś

innym niż ograniczonym, egoistycznym palantem. Ale nie, bo ty sądzisz, że jesteś kimś

lepszym. Że masz prawo oceniać innych i to, co robią. Wolę już przebywać z kimś takim

jak Fiona, którym na kimkolwiek zależy, niż z tobą, „czystokrwisty”. Mam tylko

nadzieję, że jak ją wyrzucą z Vailem, to będziesz czuł satysfakcję. W końcu to o dwa

śmiecie mniej, nie?

Przez jedną chwilę miał wrażenie, że rzuci na niego jakąś klątwę, ale dziewczyna szybko

odwróciła się i prawie wybiegła z pokoju. W ten sposób nie zauważyła tej dziwnej

mieszaniny strachu, urazy i fascynacji w spojrzeniu Wellsa.

# # #

– Branwen, wszystko w porządku... ? – zapytała Fiona, widząc wypadającą z Pokoju

Wspólnego przyjaciółkę. Ta nawet jej nie odpowiedziała, tylko szybkim krokiem ruszyła

przed siebie.

# # #

Profesor Flitwick rozmawiał właśnie z profesorem Snape’em, gdy dostrzegł maszerującą

gniewnie Malvern. W pierwszym odruchu chciał ją zawołać, ale coś go powstrzymało.

Dziewczyna ominęła ich, szybko kierując się w stronę wyjścia z zamku i nie zwracając

uwagi na odprowadzające ją błękitne spojrzenie opiekuna Ravenclawu i czarne Mistrza

Eliksirów.

# # #

Dopadła drzwi, otwierając je jednym szarpnięciem i wpuszczając do zamku zimne

powietrze. Gotując się z furii, brnęła w śniegu. Wiedziała, że za wszelką cenę musi się

uspokoić. Przez jedną chwilę chciała zrobić Rufusowi krzywdę i dziękowała sobie w

duchu, że udało jej się nad sobą zapanować.

Lodowaty wiatr unosił drobny śnieg, który prószył na jej głowę i niczym nieosłonięte

ramiona. „Co ja sobie wyobrażałam?” - zastanawiała się. Przecież wiadomo było, że

Wells nie będzie chciał jej pomóc. Nie zniżyłby się do poziomu „mieszańca”. Czuła, że

gdyby nie wyszła z Pokoju Wspólnego, to rzuciłaby zaklęcie i patrzyła, jak wyje z bólu.

„Wyrachowany łajdak” – myślała, idąc. Nie podałby szklanki wody umierającemu z

pragnienia.

Nawet nie poczuła, jak zaczyna telepać ją z zimna, a pantofle całkiem jej przemokły.

Jak śmiał wyrażać się tak o Fionie, jej najlepszej przyjaciółce? No tak, on, należący do

sięgającej korzeniami epoki kamienia łupanego rodziny Wellsów, mógł sobie pozwolić na

obrażanie innych. Fuknęła ze złością, maszerując w grubej warstwie śniegu.

Tylko czy on naprawdę ją obraził? A może po prostu powiedział jej szczerą, brutalną

prawdę? Prawdę, której nie chciała słyszeć i to zwłaszcza od niego.

Z niepokojem usiadła pod ośnieżonym drzewem, nie przejmując się, że przemaka jej

spódnica. Była zbyt zajęta roztrząsaniem tej nowej myśli, by zwracać uwagę, że zaczyna

sinieć z zimna.

# # #

Siedzący w fotelu Rufus nie ruszał się od dłuższej chwili. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło się w

zbyt krótkim czasie, by mógł to wszystko tak po prostu przyjąć. Najpierw rozmawiał z

Branwen, potem wydarła się na niego, obrażając go tyle razy, że aż trudno było zliczyć.

Na początku był na nią wściekły nie mniej niż ona na niego, ale gdy pierwsza fala gniewu

opadła, uświadomił sobie, że Branwen miała rację. Rzeczywiście nie miał prawa nikogo

obrażać. Nawet jeśli naprawdę tak myślał o Fionie, to mógł użyć łagodniejszych słów.

Branwen poprosiła go o pomoc dla przyjaciółki. Zdziwiło go, że Fiona osobiście do niego

nie przyszła, jednak po krótkim namyśle stwierdził, że wie dlaczego – Malvern

traktowano poważniej niż słodką Walton.

Nagle poczuł się paskudnie i to nie tylko dlatego, że zachował się tak a nie inaczej, ale

również dlatego, że Branwen w chwili wściekłości powiedziała to, co naprawdę o nim

sądziła. Te stwierdzenia bardzo go zabolały. Tym bardziej, że miały niewiele wspólnego z

rzeczywistością.

# # #

O tym, że było jej zimno, zorientowała się dopiero w chwili, gdy ktoś otulił ją

płaszczem. Podniosła głowę. Przy niej klęczała Fiona.

– Źle zrobiłam – powiedziała Branwen, wtulając się w okrycie.

– Jak niejedna osoba – odparła rozsądnie przyjaciółka.

– Nagadałam mu wiele głupich rzeczy i teraz nie będzie chciał nam pomóc.

– Jeszcze nie wiadomo. Może da się przeprosić. – Fiona pomogła jej wstać.

– Nie sądzę. To ty powinnaś z nim porozmawiać, nie ja. Ciebie by posłuchał.

– Może – skwitowała, pomagając jej zapiąć płaszcz. – Chodźmy lepiej do zamku, bo ktoś

jeszcze zacznie się zastanawiać, co tutaj robimy.

Malvern przytaknęła, po czym zmusiła skostniałe ciało do działania.

# # #

Branwen siedziała pod dwoma kocami i piła już trzecią, przyniesioną przez Fionę

herbatę. Dreszcze w końcu ustąpiły i wreszcie mogła spokojnie pomyśleć. Czuła się

okropnie. Nigdy jeszcze nie zachowała się tak idiotycznie. Nie zamierzała wydzierać się

na Rufusa, ale ostatnie trzy dni, w trakcie których musiała pilnować Vaila, szukać

rozwiązania całego galimatiasu i użerać się z natrętną Mariettą, nadwerężyły jej nerwy i

byle iskra mogła przyczynić się do wybuchu.

A Wells tę iskrę wykrzesał.

Mało rozsądna, ale zbawienna w skutkach przechadzka bez okrycia po ośnieżonych

błoniach zadziałała na dziewczynę uspokajająco i po namyśle Branwen musiała przyznać,

że Rufus miał jednak trochę racji. Fiona naprawdę okazała szczyt lekkomyślności i

głupoty, podając Vailowi coś, o czym kompletnie nic nie wiedziała, przez co chyba

jednak zasłużyła na miano idiotki. Słowa Wellsa zawierały więc prawdę, tylko podaną

zbyt boleśnie, przez co zostały odebrane przez Branwen jako atak i zapoczątkowały

wszystkie wydarzenia.

Malvern jednego była jednak pewna – nie chciała więcej oglądać Wellsa. Nie tylko

wstydziła się tego, co powiedziała, ale też spodziewała się, że chłopak będzie patrzył na

nią z jeszcze większą wyższością i niesmakiem po jej kretyńskim wyskoku.

Niestety założenie, że Rufus będzie jej unikać jak ognia, już na wstępie okazało się

błędne. Kiedy kilka godzin później Branwen postanowiła odwiedzić bibliotekę, była

naprawdę zdziwiona, gdy Wells zagrodził jej drogę.

– Musimy porozmawiać – rzucił sucho, gdy spojrzała na niego oszołomiona.

Właśnie wtedy przypomniała sobie, dlaczego tak strasznie nie lubi tego prostego

stwierdzenia.

# # #

Za miejsce, w którym Branwen i Rufus mieli przeprowadzić szczerą rozmowę, obrana

została sala do transmutacji. Malvern weszła do środka i rozejrzała się ostrożnie. W

klasie profesor McGonagall wszystko znajdowało się jak zawsze na swoim miejscu.

Tablice były pościerane, a ławki ustawione w idealnie równych rzędach. Rufus zamknął

drzwi i usiadł na jednej z nich, a zdenerwowana Branwen oparła się o katedrę. Miała

wrażenie, że chłopak jest skrępowany i, co bardzo ją zdziwiło, speszony. Zastanawiała

się nad przyczyną, to w końcu ona zachowywała się jak furiatka.

– Myślę, że musimy sobie wyjaśnić pewne sprawy – stwierdził, patrząc na dziewczynę z

powagą. Branwen nadal milczała, dlatego kontynuował:

– Nie wiem, co twoja przyjaciółka zrobiła Eliotowi, że ten zachowuje się, jakby oszalał.

Dzisiaj rano widziałem go, jak tańczył i recytował miłosne wiersze. – Mimowolnie się

uśmiechnął. – Cokolwiek by to jednak nie było, sytuacja musi być naprawdę poważna,

skoro chcecie zrobić dla niego Eliksir Pełnego Oczyszczenia. A skoro tak, to ja wam ten

eliksir uwarzę.

– Nie chcę twojej łaski – odpowiedziała dumnie Branwen .

– To nie jest łaska, tylko próba udowodnienia, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.

– Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.

Dziewczyna zupełnie nie miała pomysłu, co odpowiedzieć. Te słowa nawet w

najmniejszym stopniu nie pasowały do stworzonego przez nią obrazu Wellsa. Chyba zdał

sobie sprawę z tego, że Branwen jest oszołomiona całą sytuacją, bo powiedział:

– Czy naprawdę sądzisz, że jestem jak Malfoy, dla którego „czystość” upoważnia go do

pomiatania innymi i traktowania ich jak śmiecie? – pytanie Rufusa zabrzmiało wyjątkowo

gorzko.

– Nie wiem, może… – Czuła się okropnie, że mogła go o coś takiego posądzić. W końcu

nigdy nie wyśmiewał nikogo ani nie obrażał jak Draco, więc wrzucanie go do tego

samego worka, co Malfoya, było krzywdzące.

– Rozumiem – stwierdził jedynie i odwrócił głowę w stronę okna, tak, że mogła przyjrzeć

się jego profilowi.

Miał wyraziste rysy, prosty nos, dłuższe, jasne włosy, których kosmyki, mimo

prostokątnych okularów w grubych, srebrnych oprawkach, wpadały mu do oczu. Branwen

odniosła jednak wrażenie, że na jego twarzy odbijało się coś jeszcze – rozczarowanie.

Tylko że dziewczyna zupełnie nie miała pojęcia, dlaczego. Czuła jednak, że powinna mu

się wytłumaczyć.

– Co innego mogłam sądzić? Nie zamieniłeś ze mną ani słowa i zawsze patrzyłeś na mnie

z góry. Uznałam, że pewnie jesteś kolejnym kretynem, który brzydzi się rozmowy z

takim pół - mugolakiem jak ja.

– Przepraszam

– Za co? – Była wstrząśnięta. Mogła przyjąć wiele, wliczając w to tę dziwną rozmowę, ale

przeprosiny ze strony Rufusa nie należały do rzeczy łatwo przyswajalnych. I to jeszcze za

to, że powiedziała o nim to, co naprawdę myślała. To było zbyt nierealne, żeby mogło

być prawdziwe.

– Że obraziłem twoją przyjaciółkę i że się tak zachowywałem. Nie wiedziałem, że mogę

być tak odbierany.

– Dobrze… – wydusiła z trudem. – Ja też przepraszam, za to w Pokoju Wspólnym… –

Czuła, że się rumieni.

– Zapomnijmy o tym – zaproponował, schodząc z ławki i podchodząc do drzwi. Kiedy

trzymał rękę na klamce, chcąc wyjść, odezwała się Branwen:

– Nie chcę, żebyś czuł się do czegoś zmuszony.

– To dobrze, że nie chcesz. – Uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając ją w stanie

całkowitego zdumienia.

VII

O tym, że Rufus zainteresował się Branwen, zadecydowały nuda i przypadek. Dokładnie

w takiej kolejności. Wells, należący do uczniów siódmego roku Ravenclawu, poświęcał

długie godziny robieniu zadań, przepisywaniu notatek i studiowaniu książek. Zdarzały się

jednak chwile, gdy jego jasnobłękitne oczy były tak zmęczone i przekrwione, że

przeczytanie czegokolwiek więcej nie wchodziło w grę. I wtedy właśnie Rufusa dopadała

nuda. Inni na jego miejscu wykorzystaliby ten czas, by spotkać się i porozmawiać z

przyjaciółmi, ale Wells ich nie miał. Nie chodziło nawet o to, że stronił od towarzystwa,

ale bardziej o fakt, że otaczający go ludzie niezbyt potrafili go zaakceptować. Jego

przesadna szczerość, irytująca małomówność i momentami dziwaczny sposób myślenia

sprawiały, że inni starali się go unikać. Rufus, najbardziej lubiący spędzać czas samemu,

też niezbyt zabiegał o ich uwagę. To w konsekwencji sprawiło, że w takich chwilach jak

te nie miał się do kogo odezwać.

Pewnego jednak wieczoru, kiedy w Pokoju Wspólnym pozwalał odpocząć przemęczonym

oczom i obolałej głowie, zauważył siedzącą kawałek dalej czarnowłosą dziewczynę. Nie

wiedział o niej nic oprócz tego, że nazywa się Branwen Malvern i jest na tym samym

roku co on. Obserwował ją chwilę z braku innego zajęcia. Miała czarne, splecione w

warkocz włosy i jasną, skupioną twarz z szarymi oczami, przebiegającymi po kolejnych

słowach czytanej przez nią grubej książki. Sprawiała wrażenie osoby bardzo poważnej i

niedostępnej.

Nagle do pokoju wpadła niska blondynka i przysiadła się do dziewczyny. W jednej chwili

twarz Branwen rozpogodziła się, radosne iskierki pojawiły się w jej oczach, a blade,

zaciśnięte wargi ułożyły się w naprawdę ładny i ciepły uśmiech. Zafascynowany Rufus

patrzył, jak kolejne emocje odbijają się na twarzy Malvern. Było dla niego

niewiarygodne, jak szybko zaszła w Branwen zmiana. Jak gdyby nagle ściągnęła maskę

zakładaną dla innych i pokazała prawdziwe, kryjące się w jej wnętrzu uczucia.

Zaciekawiony zaczął poświęcać coraz więcej czasu na przyglądanie się Malvern.

Obserwował ją zawsze bardzo ostrożnie, pilnując, by niczym się nie zdradzić i musiał

przyznać, że było to naprawdę intrygujące. Dostrzegał przelotne uśmiechy, gesty,

niezauważalne dla innych skrzywienie ust, zmrużenie oczu. Z czasem zaczął zwracać

uwagę nie tylko na jej zachowanie, ale również upodobania i nawyki. Wells zgłębiał ją

jak długą i bardzo trudną książkę.

Co mogło wydawać się dziwne, Rufus nigdy nie rozmawiał z Branwen. Bał się, że mogłaby

się wszystkiego domyślić i mieć mu za złe te niewinne, lecz prawie naukowe obserwacje.

Po kilku miesiącach przyglądania się Malvern doszedł do wielu wniosków, ale dwa z nich

były dla niego takim zaskoczeniem, że kilka dni zajęło mu dojście do siebie.

Pierwszy z nich dotyczył siły przywiązania Branwen do Fiony. Dziewczyna wiele razy

udowadniała mu, że jeśli jej na kimś lub na czymś zależy, to jest w stanie dokonać

rzeczy nieprawdopodobnych, niezależnie od ceny, jaką musiałaby za nie zapłacić. Po raz

pierwszy przekonał się o tym ponad rok wcześniej, kiedy Branwen ze zmęczenia zupełnie

pomieszała składniki przyrządzanego przez nich eliksiru, za co Snape oczywiście ukarał

ją dodatkowym wypracowaniem. Rufus nie potrafił wtedy ukryć zdziwienia i

niedowierzania. Zupełnie nie mieściło mu się w głowie, iż Malvern, doskonale zdająca

sobie sprawę, że następnego dnia zaczynają od eliksirów, na których Snape będzie

wymagał od nich maksymalnej koncentracji, tak długo tłumaczyła Walton jakąś kwestię z

numerologii. Można było powiedzieć, że praktycznie sama rzuciła się na pastwę Mistrza

Eliksirów i to tylko dlatego, że Fiona nie potrafiła sobie poradzić z jakimś zagadnieniem.

Dla Wellsa zachowanie Malvern było zdumiewające i, co było dla niego zupełnie

niezrozumiałe, wywoływało dziwną zazdrość, że Branwen jest gotowa tyle zrobić dla

Fiony.

Natomiast drugim wnioskiem, który na długo go oszołomił, było uświadomienie sobie, że

Malvern jest… ładna. Ten prosty fakt wydawał się w ogóle do niej nie pasować. Zawsze

chodziła w workowatych, nijakich ubraniach o stonowanej kolorystyce, przytłoczona

stertami książek i notatek, pędząca z jednych zajęć na drugie. Czarne, długie włosy albo

spinała, albo zaplatała w warkocz. Twarz miała bladą od zbyt długiego przesiadywania w

zamku, a szare oczy często podpuchnięte i podkrążone od niewyspania. A mimo to Rufus

dostrzegł jej urodę. Wells sądził nawet, że gdyby chciała, mogłaby wyglądać naprawdę

atrakcyjnie, tylko że jej samej na tym nie zależało.

# # #

– O, już jesteś! – ucieszyła się Fiona.

Branwen spojrzała na nią półprzytomnie. Dziewczyna siedziała na fotelu, trzymając na

skrzyżowanych nogach tomik sonetów Petrarki, a obok niej Vail, z obłędem w oczach,

przerzucał strony jakiejś książki. Wokół niego piętrzyły się inne wielkie, oprawione w

skórę tomy.

– A jemu co? – spytała.

– Uczy się. – Uśmiechnęła się rozbawiona Walton. – Stwierdził, że Snape się na nim

zawiedzie, jeżeli nie będzie przygotowany na następne eliksiry.

– Genialnie – rzuciła sucho. – Wells zgodził się zrobić eliksir – powiedziała, patrząc na

zaaferowanego książkami Vaila.

– Naprawdę? – przyjaciółka oniemiała z radości. – Muszę pójść i mu podziękować.

– Jak chcesz, ja idę spać – odparła chłodno Branwen, idąc w kierunku dormitorium.

– Nie schodzisz na świąteczną kolację? – zdziwiła się Fiona.

– Odpuszczę sobie. Miałam już naprawdę dużo atrakcji jak na dzisiaj i za więcej

podziękuję.

# # #

Branwen zastanawiała się, jak Rufus przyjmie powód ogłupienia Vaila, ale ten znowu ją

zaskoczył. Zamiast spodziewanych cierpkich komentarzy i wzdychań, pokiwał tylko

głową.

– To by wiele wyjaśniało – stwierdził jedynie, a po chwili milczenia zapytał:

– Macie potrzebne składniki?

– Prawie. – Branwen, od kiedy dowiedziała się, że Wells przygotuje eliksir, zaczęła

kompletować ingrediencje. – Dzisiaj przyślą nam mniszka lekarskiego i sproszkowany

pazur gryfa. Została już tylko liobelia.

– Ona raczej nie jest łatwa do zdobycia.

– Wiem. Jak na razie nie dostałam żadnej sowy z Nokturnu i obawiam się, że w

najbliższym czasie nie dostanę. W innym przypadku najlepiej byłoby po prostu poczekać

na odpowiedź, ale w tym jest to niemożliwe. Vail jest nieobliczalny. Dzisiaj rano

przyłapałam go, jak warował pod pracownią Snape’a. Całe szczęście, że Nietoperz

akurat siedział w pokoju nauczycielskim, bo nawet nie chcę myśleć, do czego by doszło.

– A gdzie jest teraz Eliot? – zapytał Rufus wyraźnie zaciekawiony.

Branwen przewróciła oczami, robiąc minę cierpiętnika.

– Siedzi z Fioną w swoim dormitorium, gdzie wydzierają się w niebogłosy i jeszcze mają

czelność nazywać to śpiewaniem – skrzywiła się z niesmakiem.

Akurat w tym momencie „artyści” postanowili zaprezentować światu swoje wokalne

umiejętności i pewnie wyszłoby im to całkiem dobrze, gdyby mieli choć trochę poczucia

rytmu.

I Pansy, i Goyla, i może Dracona

I piękną dziewczynę, jaką jest Hermiona

I nawet Pottera, gdy najdzie potrzeba

I tylko Snape’a przelecieć się nie da.*

Absolutne zaskoczenie i rozbawienie, rysujące się na twarzy Rufusa, było wystarczają

odpowiedzią na to, co sądzi o wykonanym repertuarze.

– Dawny wymysł Lessel – skitowała Branwen, wzruszając ramionami, a po chwili dodała,

krzywiąc się boleśnie:

– Lepiej odczarujmy Vaila, bo albo ja oszaleję od tych wrzasków, albo w najbliższym

czasie dojdzie do ślizgońsko - gryfońskiego najazdu na Ravenclaw.

– Albo Snape urządzi nam takie piekło, że będziemy się modlić, żeby ktoś nas dobił –

roześmiał się Rufus.

– Dokładnie, więc lepiej coś z tym zróbmy.

# # #

Branwen nigdy nie miała tak pracowitych świąt jak te. W czasie, gdy inni obijali się,

bawili lub objadali świątecznymi potrawami, ona, Vail, Fiona i Rufus nie mieli nawet

chwili wytchnienia.

Vail i Fiona próbowali doprowadzić do porządku jedną z opuszczonych komnat na

szóstym piętrze. Sala nie była używana od lat. Znajdowały się tam zniszczone ławki,

krzesła, niekompletny szkielet jakiegoś dziwnego ptaka, zardzewiała klatka, pęknięta

donica, ochlapany czymś kredens – jednym słowem wszystko, co uznano za użyteczne,

ale nie znaleziono czasu, żeby się tym zająć. Teraz Fiona i Vail próbowali zrobić tutaj

choć trochę porządku i miejsca, by zorganizować amatorską pracownię.

Rufus natomiast przygotowywał składniki, potrzebne do uwarzenia eliksiru. Wszystkie

trzeba było poddać odpowiedniej obróbce. Branwen pomagała mu na tyle, na ile była w

stanie.

– Utrzyj miętę – polecił Wells.

Dziewczyna posłusznie zaczęła miażdżyć suche liście. Kiedy skończyła, podała mu

moździerz z zielonym proszkiem.

– Może być – ocenił. – Kolendra i rumianek są pokrojone, a wyciąg z jaśminu jest już

przygotowany. Brakuje tylko liobelii – stwierdził, przeglądając składniki.

– Wiem. – Przygryzła lekko wargę. – Ale zupełnie nie mam pojęcia, skąd ją wziąć.

– Zupełnie? – spojrzał na tym swoim lustrującym wzrokiem. – Żadnego pomysłu?

Czuła, że wie, iż pewna szalona myśl pojawiła się jej w głowie, ale za nic nie chce jej do

siebie dopuścić. Kiedy jednak, pod wpływem jego chłodnych oczu, zaczęła dokładniej

zastanawiać nad tą koncepcją, musiała stwierdzić, że mogłaby ona rozwiązać wszystkie

ich problemy.

„Nigdy nie sądziłam, że posunę się do czegoś takiego” – pomyślała oszołomiona. – „Ani

tym bardziej, że mam aż takie masochistyczne zapędy.” - Z trudem przełknęła ślinę.

– Musimy dostać szlaban u Snape’a – stwierdziła w końcu po długiej chwili milczenia.

# # #

Kiedy Branwen przedstawiła Fionie swój pomysł, ta popatrzyła na nią, jakby szaleństwo

Vaila jakoś się jej udzieliło i teraz również jej przyjaciółka zaczyna wariować.

- Ale wiesz o tym, że jeżeli Snape cię złapie, to raczej długo nie pożyjesz?

- I to mówi ktoś, kto w najlepszym razie będzie króliczkiem doświadczalnym Snape'a, a

w najgorszym zostanie przez niego poćwiartowany i umieszczony w słojach z formaliną. –

Na twarzy Malvern pojawił się ironiczny grymas. – A jeśli chcesz wiedzieć, to tak, zdaję

sobie z tego sprawę. – Widząc, że jej nie przekonała, westchnęła ciężko. – Fiona, to

może się udać, ale musicie mi pomóc.

– Dobrze. Jeśli naprawdę jesteś pewna…

– Jestem – ucięła. – Zostało nam zaledwie kilka dni. Potem zaczną się zajęcia i nie

upilnujemy Vaila. Nie mamy dużo czasu. Założenie jest proste – trzeba dostać się do

lochów Snape’a i zdobyć liobelię. Na pewno będzie ją miał. Problemem jest, co zrobić,

żeby dostać się do środka na wystarczająco długo, by wykraść to, co jest nam

potrzebne. Włamanie nie wchodzi w grę – Snape ma obsesję na punkcie czarnej magii i

jakiekolwiek takie działania skończyłyby się fatalnie. Zresztą nie jesteśmy cholernymi

Gryfonami, żeby chwytać się takich sposobów. Tam trzeba się dostać legalnie, bo wtedy

ryzyko, że odpadną nam ręce, jak czegoś dotkniemy, jest najmniejsze. Najlepszym

pomysłem jest uzyskać u Snape’a szlaban. Wtedy będziemy mieć wystarczająco dużo

czasu, żeby rozejrzeć się i wziąć liobelię.

– No dobrze, ale kto pójdzie? – spytał Rufus.

– Ja – zaoferowała się Fiona. – To ja namieszałam, więc ja pójdę.

– Nie nadajesz się. – Branwen, widząc oburzenie na twarzy przyjaciółki, dodała:

– Tu nie chodzi o to, czy namieszałaś, czy nie, ale o to, że po pierwsze nie masz pojęcia

o takich eliksirach i składnikach, a po drugie, jak się wszystko zawali, to i tak będziesz w

nieciekawej sytuacji, więc lepiej jej nie pogarszaj szlabanem u Nietoperza.

– To ja mogę pójść – stwierdził nagle Rufus.

Malvern wysłała mu długie, taksujące spojrzenie.

– Dziękuję za propozycję, ale nie zapominaj, że na twojej głowie jest zrobienie eliksiru.

Jeżeli cię złapią, możesz zostać zawieszony, więc tak samo jak w przypadku Fiony nie

ma co pogarszać sprawy. Dlatego ja pójdę.

– Jesteś pewna…

– Fiona, już to przerabiałyśmy! – Branwen wyraźnie się zirytowała. – To najlepsze

rozwiązanie. Mam czyste konto i wiem, czego szukać. Musimy tylko wymyślić, co zrobić,

żeby wyciągnąć Snape’a z lochów, jak będę tam siedzieć. A wierzcie mi, że to nie będzie

proste.

VIII

Branwen ostrożnie wychyliła się zza rogu. Blaise Zabini opierał się nonszalancko o

ścianę, rozmawiając z jakąś jasnowłosą Ślizgonką. Wydawał się być bardzo czymś

rozbawiony. Co jakiś czas przeczesywał palcami czarne włosy i wysyłał blondynce

szelmowski uśmiech. Malvern szybko oceniła sytuację. Nie licząc tej dziewczyny,

korytarz był pusty, co likwidowało problem niewygodnych świadków. Znajdowali się

również niedaleko lochów, więc gdyby coś się stało, to dałoby się ich usłyszeć w

pracowni Mistrza Eliksirów. Zabini, nienawidzący szlam, był idealnym kandydatem –

powody do sprzeczki same się znajdywały. No i Snape na pewno ukarałby wszystkich

szlabanem za atak na ucznia ze Slytherinu. Pozostawało już tylko czekać na jakąś

dogodną okazję.

Nadarzyła się ona szybciej, niż Malvern podejrzewała, bo Ślizgonka zamieniła z

chłopakiem dwa zdania i gdzieś poszła, pozostawiając go samego.

Branwen, nie tracąc ani chwili, wyszła zza rogu i szybkim krokiem ruszyła w stronę

Blaise`a. Kiedy dzieliło ją od Ślizgona nie więcej niż dwa kroki, udała, że się potknęła i

przez „przypadek” na niego wpadła. Zabini spojrzał na nią gniewnie.

– Jak chodzisz, kretynko? – wysyczał.

– Nie obrażaj mnie. – Wyciągnęła różdżkę.

– Grozisz mi?! – Na jego twarzy wyraźnie rysowała się pogarda. – Tylko spróbuj.

„A żebyś wiedział” – pomyślała, miotając w niego Drętwotą. Niestety drżąca ze

zdenerwowania ręka sprawiła, że chybiła dosłownie o milimetry. Blaise nie tracił jednak

czasu. Z niewiarygodną szybkością wyciągnął różdżkę i krzyknął zaklęcie. Czar był tak

mocny, że Branwen przeleciała dobre dwa metry, zanim uderzyła o podłogę. Na moment

straciła oddech, a przed oczami zawirowały wielobarwne plamki. Starając się

zignorować wirowanie w głowie, próbowała podnieść się z podłogi, gotowa na kolejny

atak. Nagle jednak zobaczyła coś, co prawiło, że zamarła. Z korytarza, prowadzącego do

lochów, wyszedł profesor Snape, a z jednej z sal profesor McGonagall. Obydwoje szybko

ocenili sytuację, patrząc to na wstającą Malvern, to na celującego w nią różdżką

Blaise’a. Wnioski nasunęły się same.

– Panie Zabini! – rzuciła ostro profesor McGonagall.

Chłopak odwrócił się wolno, przeczuwając, że właśnie wpakował się w kłopoty. Miał

rację, bo żadne zapewnienia nie przekonały pani profesor, że to nie od rozpoczął bójkę.

Na słowa, że sprowokowała go Malvern, nauczycielka spojrzała na niego wymownie i

oprócz zabrania dziesięciu punktów Slytherinowi ukarała go szlabanem. Oczywiście

Snape próbował protestować, jednak na niewiele się to zdało. Zdenerwowana Minerva

była nieustępliwa i nie zamierzała dopuścić, by, zwłaszcza podopiecznemu Mistrza

Eliksirów, uszło takie zachowanie płazem.

Stojąca kawałek dalej Malvern klęła cicho pod nosem.

# # #

Branwen nie spuszczała wzroku z drzwi do pokoju nauczycielskiego. Wiedziała, że w

końcu musi stamtąd wyjść, a kiedy to się stanie, to wreszcie uda się jej dostać

upragniony szlaban.

Czekała, czujnie obserwując każdą osobę wchodzącą i wychodzącą z pomieszczenia.

Bała się, że jeśli odwróci głowę choćby na minutę, to Snape zdoła przejść obok niej

niepostrzeżenie. W końcu w drzwiach pojawiła się znajoma postać w czarnych szatach.

Dziewczyna ruszyła w jej stronę, przygotowując się na najgorsze.

# # #

Vail spacerował z Fioną po zamku. Od pewnego czasu Eliot coraz rzadziej wspominał o

Severusie i swojej miłości do niego, co uznano za poprawę jego stanu. Zachowywał się

również o wiele spokojniej i rozsądniej, co przekonało dziewczyny, że przetrzymywanie

go w zachodniej wieży nie jest już konieczne.

– Przejdziesz się ze mną do sowiarni? – zapytała radośnie Fiona. – Muszę wysłać list do

mojej siostry - Alice.

– Ależ oczywiście. – Uśmiechnął się Vail w ten specyficzny sposób, który sprawiał, że

większa część płci żeńskiej traciła kontakt z rzeczywistością.

Fiona po prostu nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu.

– Zaczekaj – zatrzymał ją.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zupełnie nie miała pojęcia, o co może mu chodzić.

Eliot tymczasem podszedł do niej i ostrożnie, jakby bojąc się, że Fiona się przestraszy i

ucieknie, poprawił jasny kosmyk, który wymknął się spośród licznych kolorowych spinek i

opadł jej na twarz. Następnie cofnął się o krok, by lepiej ocenić swoje „dzieło”.

– Bardzo ładnie wyglądasz – stwierdził w końcu, patrząc na nią czarnymi oczami, które

emanowały jakieś niespotykane u innych ciepło.

Vail był chyba jedynym mężczyzną, który potrafił powiedzieć coś takiego, nie kryjąc w

tym żadnych aluzji.

– Dziękuję. Jesteś naprawdę kochany. – Mimo wszystko poczuła się onieśmielona.

Nagle na pogodnej twarzy Eliota zaszła zmiana. Ciemne oczy zaszły mgłą, rysy się

wygładziły, nadając twarzy wyraz oszołomienia i zachwytu, zaś usta ułożyły się

dziwacznym uśmiechu.

– Vail? – spytała zaniepokojona.

Nie słuchał, dalej tępo wpatrując się w coś za jej plecami. Odwróciła się, zastanawiając

się, co wywołało u niego taką reakcję. Chuda sylwetka Mistrza Eliksirów i jego łopoczące

przy każdym kroku czarne szaty były wystarczającą odpowiedzią.

– Vail, nie! – Próbowała go zatrzymać, ale odtrącił ją. Jego miłość wzywała go i tylko to

się liczyło.

Ruszył w stronę Snape’a.

# # #

Nagle kątem oka Branwen dostrzegła jakiś dziwny ruch. Odwróciła szybko głowę i

zamarła. Zobaczyła, jak Vail odtrąca Fionę, która bezskutecznie próbuje go powstrzymać

i zaczyna biec w kierunku Mistrza Eliksirów. Miała wrażenie, że sekundy zamieniają się

nagle w godziny. Z niewiarygodną wprost precyzją mogła dostrzec najdrobniejsze

szczegóły otaczającego ją świata. Widziała zamyślonego i gniewnego Snape’a,

pędzącego w jego kierunku Vaila - z wyrazem szaleńczej miłości i pożądania na twarzy,

tłum uczniów przechodzących przez korytarz, dziesiątki obrazów ze znudzeniem

przyglądających się otoczeniu i wyglądających czegoś, co mogłoby je zainteresować i

dać ciekawy temat do rozmów.

Wiedziała, że zaraz stanie się coś strasznego. Niewyobrażalnie wprost potwornego. I to

coś, o czym absolutnie nikt nie zapomni.

Trzeba było działać.

Nie miała możliwości w żaden sposób odciągnąć Snape’a, ale nie było to konieczne. Nie

zastanawiając się nad tym, co robi, zastąpiła Vailowi drogę, tak, że zupełnie

niespodziewający się tego chłopak praktycznie na nią wpadł. Oszołomiony chciał się

wyrwać z jej uścisku, ale go przytrzymała. Widząc jednak, że bierze oddech, żeby coś

krzyknąć, zrobiła pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy – pocałowała go. Całkowicie

osłupiały Vail nawet się nie bronił.

Zdawało się, że nagle cała uwaga Hogwartu skupiła się tylko na tej jednej parze.

– Skończyłaś już robić przedstawienie, Malvern? Jak masz ochotę obściskiwać się z

Eliotem, to nie na moich oczach – wycedził Snape z ironicznym uśmiechem. – Ravenclaw

traci dziesięć punktów.

Po czym, nie dając jej nawet szansy, by coś powiedzieć, odszedł, powiewając długą,

czarną szatą.

Branwen odprowadziła go zrezygnowanym wzrokiem, usilnie starając się ignorować

wściekłe spojrzenia, wysyłane jej przez znajdujących się na korytarzu uczniów.

Wiedziała, że właśnie znienawidziła ją połowa szkoły.

# # #

Fiona dyskretnie rozejrzała się po Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Niestety i tu Branwen

nie było. Westchnęła ciężko. Akurat teraz przyjaciółka gdzieś znikła, kiedy Fiona miała

dla niej takie ważne informacje. Walton podejrzewała, że Malvern specjalnie gdzieś

poszła, chcąc w ten w sposób oszczędzić sobie nieprzyjemnych docinków i morderczych

spojrzeń, wysyłanych jej od jakiegoś czasu przez inne dziewczyny.

Dla pewności jeszcze raz zerknęła na znajdujące się w pomieszczeniu osoby. Większość

foteli, sof i narożników zajętych było przez dyskutujących lub uczących się Krukonów.

Jedną z kanap zajmował siedzący przy kominku Rufus. Co ciekawe nie czytał żadnej

książki, jak miał to w zwyczaju, ale przyglądał się płonącym szczapom. Odblaski ognia

oświetlały jego szczupłą twarz, uwydatniając mocne, wyraziste rysy i odbijały się w

błękitnych oczach.

Fiona uśmiechnęła się pod nosem. Wells mógł jej pomóc w zlokalizowaniu Malvern.

– Rufus, widziałeś może Branwen? – zapytała, stojąc nad nim.

Spojrzał na nią przelotnie i znów powrócił do przyglądania się ogniu.

– Nie – odparł krótko. – Pewnie siedzi w bibliotece i szuka kolejnego sposobu na

zdenerwowanie Snape’a. – W jego głosie pojawił się prawie niedostrzegalny cień

niezadowolenia.

Przyjrzała mu się uważniej. Miłe usposobienie Fiony i powierzchowność dużego dziecka

sprawiały, że ludzie często wyżalali się jej ze swoich problemów, co szybko nauczyło ją

rozpoznawać, kiedy człowieka coś gryzie. I teraz, patrząc na Wellsa, wiedziała, że coś

jest z nim nie tak. Zazwyczaj, kiedy z kimś rozmawiał, bardzo wnikliwie wsłuchiwał się

w to, co ta druga osoba miała do powiedzenia, taksując ją przy tym spojrzeniem. Teraz

jednak zgarbiony, ze ściągniętą twarzą i przymrużonymi oczami zdawał się ignorować

otaczających go ludzi i dawać im wyraźnie do zrozumienia, żeby dali mu święty spokój.

– Coś się stało? – zapytała, siadając obok na kanapie.

– Zależy, co masz na myśli – odpowiedział wymijająco, wciąż przyglądając się żarzącemu

się drewnu.

– Widzę, że coś nie w porządku i pomyślałam…

– Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa – powiedział spokojnie.

– Chodziło mi tylko…

– Skoro więc to nie jest twoja sprawa – przerwał jej – to nie widzę powodu, żebyś się w

nią mieszała.

Poczuła się, jakby wymierzył jej policzek. W pierwszym odruchu chciała odpowiedzieć

coś niemiłego, ale w końcu zrezygnowała. Rufus był naprawdę specyficznym człowiekiem

i jeśli nie życzył sobie rozmawiać na pewne tematy, to żadna siła nie mogła go do tego

zmusić. Fiona nie zamierzała więc niepotrzebnie nalegać. W ostatnim przypływie troski

obiecała sobie, że opowie o wszystkim Malvern. Jej jakoś lepiej wychodziło dogadywanie

się z Wellsem.

– Dobra, pójdę jej poszukać. – Wstała. – Gdyby przyszedł Vail, to powiedz mu, żeby tutaj

na mnie zaczekał.

Ledwo zdążyła wyjść, a pojawił się Eliot.

– Nie wiesz, gdzie Fiona? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie.

– Powinna wrócić niedługo .

– Ach, to dobrze – ucieszył się. – Obiecała mi, że pomoże mi z napisaniem listu do

Severusa. – Usiadł obok Rufusa.

Przez chwilę panowała ciężka cisza, zanim przerwał ją Vail.

– Nie sądzisz, że on jest niezwykły? – zapytał z rozmarzeniem.

Rufus uśmiechnął się pobłażliwie. Rozmowa z Eliotem była banalnie łatwa, choć dla mało

cierpliwego człowieka irytująca. Odurzony eliksirem Vail z ciekawego i uważnego

rozmówcy, zamienił się w roztrząsającego swoje uczucia, pogrążonego w marzeniach i

totalnie zakochanego w Severusie maniaka. W tej nowej sytuacji Eliot mógł rozmawiać

na każdy temat pod warunkiem, że dotyczył on Mistrza Eliksirów. Niewinna dyskusja o

modzie zamieniała się w rozważania o idealnie pasującej do Snape’a czerni. Propozycja

napicia się herbaty powodowała wielką dysputę o tym, co zwykle pija Severus.

Człowiek mógł powiedzieć Vailowi co tylko zechciał, bo ten i tak praktycznie nie

poświęcał innym, tak „nieciekawym” tematom uwagi.

– Skoro tak sądzisz – odparł obojętnie Rufus.

– Z nim wszystko jest takie cudowne. – Vail zdawał się powoli tracić kontakt z

rzeczywistością. – Kiedy go widzę, nie potrafię oderwać od niego wzroku, a kiedy jest

tuż obok, cały świat przestaje mieć dla mnie znaczenie.

Dziwny cień przemknął przez opanowaną dotąd twarz Rufusa. Coś niepokojącego

zamigotało w jego błękitnych oczach i sprawiło, że zaczął nerwowo wyłamywać palce.

– Wydaje mi się nawet – kontynuował Vail – że jeśli go zabraknie, to moje życie stanie się

takie… takie…

– Szare – podsunął Rufus, chrzęszcząc kostkami palców.

– Tak! – zgodził się uradowany Eliot. – Jak gdyby Severus był czymś, co pobudza mnie do

życia i sprawia, że ma ono jakiś sens. Wiesz, o co mi chodzi?

– Wiem – odparł niewyraźnie, z trudem przełykając ślinę przez ściśnięte gardło.

Pogrążony w swoich rozmyślaniach Vail nawet tego nie zauważył.

– I ta myśl, że mógłby być z kimś innym. Ona jest taka… straszna. Nie! Potworna. Nie

wiem, co bym zrobił, gdybym wiedział, że jest ktoś, kto słucha jego głosu, czuje dotyk

jego dłoni i kogo on szczerze kocha. – Czarne oczy całkiem zaszły mgłą.

Bledszy niż zazwyczaj Rufus milczał. Było to milczenie z kategorii tych bardzo ciężkich i

bardzo wymownych, co nie przeszkadzało kontynuować Vailowi swoich nieszczęsnych

wyznań.

– Nigdy nie spotkałem drugiej takiej osoby – zamilkł się na chwilę. – Myślisz, że mnie

kocha?

– Kto? – zapytał zdezorientowany Rufus. Myślami był zupełnie przy kimś innym.

– Severus – odparł zdziwiony, że ktoś może w ogóle o to pytać.

– Tak, tak – zapewnił Vaila Wells, biorąc pierwszą z brzegu książkę. – Na pewno.

– To dobrze – ucieszył się Eliot. – Sądzisz, że wyszedłby za mnie?

Pojawienie się Fiony pozwoliło Rufusowi uniknąć odpowiedzi na kolejne idiotyczne

pytanie.

– Już jestem! – Dziewczyna uśmiechnęła się do Vaila. – Szukałam Branwen, ale przepadła

jak kamień w wodę. No nie ważne, później z nią porozmawiam. To co, idziemy teraz do

biblioteki? – zapytała pogodnie.

– Jasne – odparł, odwzajemniając uśmiech.

Wyszli, zostawiając Wellsa samego. Rufus ściskał książkę, jakby to była ostatnia deska

ratunku na rozszalałym morzu. Zawzięcie próbował czytać skaczące i zupełnie

niezrozumiałe słowa, które za żadne skarby świata nie chciały się układać w jakieś

sensowne zdania.

# # #

Branwen minęła właśnie pomnik Garbatej Wiedźmy i skręciła w korytarz prowadzący do

Sali Pamięci. Miała nadzieję, że chociaż tam znajdzie trochę spokoju, bo w Pokoju

Wspólnym Ravenclawu nie miała co na to liczyć. Od tego incydentu z Vailem wszystkie

pozostające w Hogwarcie na święta Krukonki na każdym kroku okazywały jej swoją

wściekłość. Nawet Rufus zaczął się dziwnie zachowywać. Ciągle czuła na sobie jego

wzrok, co ją krępowało. Kilka razy spytała go, czy coś się stało, ale uparcie zaprzeczał,

nie przestając jej obserwować. W końcu zirytowana postanowiła poszukać innego

miejsca, w którym mogłaby spokojnie pomyśleć.

Nagle, kiedy była już przy wejściu do galerii, dostrzegła Fionę. Co dziwne, nie było z nią

Eliota, a to się ostatnio praktycznie nie zdarzało. Zaniepokojona podeszła do

przyjaciółki.

– Fiona! – zawołała. – Gdzie Vail?

Walton spojrzała na nią załzawionymi oczami, przygryzając drobne usta. Widać było, że

jest roztrzęsiona.

– Nie wiem – powiedziała łamiącym się głosem. – Zostawiłam go tylko na chwilę, a gdy

wróciłam, już go nie było!

– Spokojnie. – Branwen próbowała ją uspokoić. – Powiedz, co się stało.

Fiona zaczęła mówić tak szybko, jakby się bała, że jeśli natychmiast wszystkiego nie

opowie, to nie będzie w stanie wydusić ani jednego słowa więcej.

– Byłam z Vailem w bibliotece. Chciał, żebym pomogła napisać mu list do Snape’a.

Wiesz, ten, o którym ciągle tak gada i nie daje nikomu spokoju. No i kiedy wyszliśmy,

przypomniałam sobie, że zostawiłam pióro na stole. Poszłam po nie, a jak wróciłam, to

jego już nie było.

– Musimy go znaleźć – powiedziała stanowczo. – Jest jeszcze mała szansa, że mógł nie

trafić na Snape’a. Chodź, rozejrzyjmy się. – Ruszyła szybkim krokiem.

Branwen próbowała myśleć chłodno i rozsądnie. Gdzie mógł być Vail? Teoretycznie

wszędzie, jednak od zniknięcia nie minęło dużo czasu, więc musiał być gdzieś blisko.

Zaglądały do każdej klasy, sprawdzały każdy korytarz i praktycznie straciły już

jakąkolwiek nadzieję, że go znajdą, gdy nagle, ku ich nieopisanej radości, zobaczyły, jak

schodzi po schodach, prowadzących na drugie piętro.

Sam Vail szedł spokojnie, kiwając głową, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, i

poprawiając co jakiś czas pasek przewieszonej przez ramię brązowej torby.

Branwen musiała go jakoś zatrzymać.

– Vail! – krzyknęła, wychylając się przez barierkę.

Zaskoczony chłopak przystanął na chwilę, ale gdy tylko dostrzegł, kto go woła,

przyspieszył kroku.

– Cholera – rzuciła i zaczęła przeskakiwać po dwa, trzy stopnie, starając się go dogonić.

Udało jej się dopiero na samym dole. Bojąc się, żeby Eliot jej nie uciekł, złapała go za

pasek od torby i z całej siły pociągnęła, chcąc go zatrzymać. Pech chciał, że jeden z

szwów nie wytrzymał i się odpruł, przez co ciężka, przeładowana książkami, papierami i

innymi drobiazgami torba upadła na podłogę, rozsypując całą swoją zawartość.

Branwen zaklęła siarczyście i zaczęła pomagać Fionie i Vailowi sprzątać powstały

bałagan. W pewnej chwili zbierając rozsypane zielone, gęsie pióra, zauważyła jakiś

dziwny ruch na drugim końcu korytarza. Odwróciła z zaciekawieniem głowę i przez

moment miała wrażenie, że stała się jedynym i niepowtarzalnym okazem żywego

posągu.

Z trudem odwróciła wzrok od mijającego właśnie pomnik Arniki Jasnowłosej Severusa,

który, powiewając czarnymi szatami, szedł w ich kierunku.

– Zostaw to – wycedziła, chwytając przyjaciółkę za rękę, gdy ta chciała podnieść jakąś

książkę. – Szybko. Zabierz stąd Vaila. Ja zatrzymam Snape’a.

Zaskoczona Fiona podniosła głowę i dopiero wtedy zauważyła zbliżającego się

nauczyciela. Otworzyła z przerażeniem błękitne oczy i natychmiast, zupełnie nie

zwracając uwagi na całe pobojowisko ani na opór Vaila, zmusiła go, żeby za nią poszedł.

Branwen, wciąż schylona, układała papiery w równe stosy, nasłuchując przy tym kroków

Mistrza Eliksirów. Nieoczekiwanie, podnosząc kolejny pergamin, zauważyła zalakowaną

kopertę. Identyczną do tej, w której Vail trzymał swoje miłosne wyznanie.

Gdyby ta wiadomość wpadła w ręce Severusa, byłaby to katastrofa. Dziewczyna, długo

się nie zastanawiając, wcisnęła list w stertę trzymanych notatek.

– Malvern! – Lodowaty głos Mistrza Eliksirów świadczył, że tego, co teraz nastąpi, nawet

w bardzo dużym przybliżeniu nie będzie można uznać za przyjemne.

– Profesor Snape – odparła, wstając i szczerząc się, jakby dostała szczękościsku. Chciała

dodać jeszcze, że cieszy się na jego widok, ale takie kłamstwo prawdopodobnie nie

przecisnęłoby się przez jej gardło, nawet gdyby ktoś groził jej jego poderżnięciem.

– Twoja spostrzegawczość, Malvern, jest oszałamiająca – wykrzywił się ironicznie. – Może

zamiast się nią popisywać, wytłumaczysz wreszcie, co tu się dzieje?

– Tu? – zapytała niewinnie. – Nic. Taki drobny, niewarty uwagi wypadek.

– Z pewnością. – Branwen doszła do wniosku, że na takie przewiercające człowieka

spojrzenie powinno się mieć jakiś specjalne pozwolenie. – To teraz udowodnij

legendarną Krukońską inteligencję, o ile taka w ogóle u ciebie istnieje, i wyjaśnij mi,

dlaczego w takim razie goniłaś Eliota przez pół korytarza?

„Złośliwy palant” – pomyślała, zaciskając dłonie na trzymanych notatkach, ale nie

przestając się uśmiechać.

– Goniłam? Naprawdę? Ja? Ale czemu miałabym go gonić? Musiałoby się coś stać, żebym

go goniła, a przecież ja go nie goniłam, bo przecież nic się nie stało, więc ja tym

bardziej nie mogłam go gonić, bo żebym go goniła, to musiałabym mieć jakiś powód,

zwłaszcza ja nie miałam żadnego powodu…

– Dość. Jeszcze słowo a stracisz punkty dl Ravenclawu – przerwał jej poirytowany.

– Oczywiście, panie profesorze. Tylko że ja chciałam wyjaśnić… – odpowiedziała słodko,

w duchu zastanawiając się, jak długo wytrzyma jej odgrywanie bezmózgiej idiotki,

zanim się zirytuje i da jej szlaban.

Wyraz jego twarzy wyraźnie mówił, że jeśli zaraz się nie zamknie, to może się już nigdy

więcej nie odezwać. Tym razem postanowiła posłuchać.

Severus zlustrował cały panujący na korytarzu bałagan, ze wszystkimi zostawionymi

przez Fionę rzeczami oraz wielką, granatową kałużę atramentu, powstałą po tym, jak

ktoś, prawdopodobnie Vail, potrącił kałamarz.

– Gdzie Eliot? – zapytał Snape.

– W dormitorium.

– Czemu?

– Bo… – próbowała wymyślić jakąś sensowniejszą odpowiedź niż „Bo spotkałby pana, co

skończyłoby się ogólnoświatowym kataklizmem”. – Bo zapomniał swojego lekarstwa –

wypaliła w końcu. – Właśnie. Bo on jest bardzo chory. Tak, bardzo chory. I on nie czuje

się najlepiej. Bo on ma coś z głową… znaczy z gardłem. To pewnie jedna z tych

mugolskich chorób. Wie pan profesor, one potrafią być takie złośliwe – ostatnie słowo

powiedziała z prawie niezauważalnym naciskiem, na który ktoś mało spostrzegawczy nie

zwróciłby nawet uwagi.

Snape był jednak spostrzegawczy i Branwen mogła zobaczyć, jak mruży czarne oczy i

wykrzywia pogardliwie blade wargi. Miał coś powiedzieć, ale właśnie wtedy list Vaila

wysunął się ze sterty trzymanych przez Malvern pergaminów i upadł na podłogę.

Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na kopertę, blednąc przy tym wyraźnie. Szybko

schyliła się, chcąc ją schować, ale jedno błyskawicznie rzucone przez Severusa zaklęcie

wystarczyło, by trafiła do jego rąk. W milczeniu, czując, jak po plecach przechodzą jej

zimne dreszcze, obserwowała oglądającego list nauczyciela.

– Do kogo jest ta wiadomość? – Pytanie Mistrza Eliksirów zawisło w powietrzu jak groźba

śmierci.

– Do mnie – powiedziała krótko.

W tej sytuacji dodatkowe denerwowanie Severusa byłoby bardzo nierozsądne.

Snape uśmiechnął się drwiąco, obracając w długich, smukłych palcach nieszczęsny list.

– Mam rozumieć – mówił powoli, nadając słowom specyficzne brzmienie, które

sprawiało, że w Branwen budziła się jakaś krwiożerca bestia, która najchętniej

przegryzła by mu tętnice – że słowa „Dla mojego najwspanialszego, upadłego anioła” są

skierowane do ciebie?

Przymknęła na moment oczy, z trudem opanowując przemożną chęć wykrzyczenia mu w

twarz, że nie, bo do niego. Szczerze pożałowała, że w Hogwarcie nie uczą

Niewybaczalnych. Z największą przyjemnością rzuciłaby na siebie jedną Avadę Kedavrę.

Albo na Snape’a. Po namyśle stwierdziła, że ta druga ewentualność byłaby jednak

bardziej satysfakcjonująca.

– Tak, panie profesorze – wyduszenie tego kosztowało ją wiele wysiłku.

– Kłamiesz – wycedził Snape.

Podniosła hardo głowę i spojrzała na niego wyzywająco.

– Jeśli pan profesor mi nie wierzy, proszę przeczytać – odparła gładko. – Oczywiście,

jeżeli lubi pan romantyczne wyznania miłości, przyrzeczenia o wiecznym oddaniu i

zachwyty nad pięknymi oczami i dłońmi.

To było niewiarygodne, jak czas nagle zwolnił. Jeszcze przed chwilą płynął wartkim

strumieniem, a potem nagle można było zauważyć każdą skapującą sekundę. Branwen,

pogrążona w tym całym ocenie czasu, słysząc każde uderzenie dudniącego serca,

wpatrywała się w kopertę, jakby nie istniało nic poza nią. Zastanawiała się co zrobi

Snape. Przeczyta list? To by było w jego stylu. W końcu odkrywanie nowych sposobów

bycia złośliwym i perfidnym to było jego małe hobby. Z drugiej strony Mistrz Eliksirów

był znany ze swojego uczulenia na wszystko co „romantyczne” i „słodkie”.

Co ciekawe, Snape też wydawał się niezdecydowany.

I właśnie wtedy stało się coś, czego zupełnie nie przewidziała i co bez oporów mogłaby

umieścić w kategorii „Najpiękniejsze zbiegi okoliczności, jakie tylko istnieją”.

– Dobrze, że cię widzę, Severusie – powiedział z uśmiechem profesor Dumbledore,

pojawiając się pod kamienną chimerą. – Czy mógłbym cię na moment do mnie prosić?

– Oczywiście – odparł spokojnie, zerkając groźnie na Branwen.

Dyrektor usatysfakcjonowany wszedł do swojego gabinetu.

– Ravenclaw traci dwadzieścia punktów, Malvern. Jeszcze jedna taka uwaga i wylądujesz

ze szlabanem – zagroził Snape.

Zacisnęła mocno zęby. Już wyobrażała sobie, co powiedziałaby mu, gdyby sytuacja

wyglądała inaczej. Niestety nie wyglądała.

– A to jest twoje, mroczny aniele – powiedział sardonicznie, po raz kolejny

udowadniając, że jego pokłady ironii i drwiny są nie do wyczerpania.

– Dziękuję, panie profesorze – wydusiła, życząc mu całej wieczności w piekle.

Severus zupełnie ją zignorował i omijając, jakby była kolejnym pomnikiem albo stojącą

zbroją, ruszył do gabinetu profesora Dumbledore`a. Natomiast wściekła Branwen,

prawie zgniatając odzyskany list w dłoni, starała się uspokoić. W końcu się jej udało,

chociaż wizja zamienienia Severusa w karalucha i rozdeptania go obcasem jakoś długo

nie mogła Malvern opuścić.

# # #

Branwen przemierzała kolejny korytarz Hogwartu, usilnie próbując uporządkować myśli.

Powoli dochodziła do wniosku, że los to strasznie złośliwa i perfidna bestia. Oczywiście

wiedział, że potrzebuje szlabanu u Snape’a, więc postanowił zrobić wszystko, byleby

tylko utrudnić jej życie. Normalnie zostałaby ukarana szybciej, niż zdążyłaby wymówić

swoje imię, a teraz, mimo usilnych starań, Branwen wciąż tkwiła w tym samym miejscu.

Co gorsza, powoli zaczynały kończyć się jej pomysły na kolejne prowokacje. Jak na razie

spośród sześciu użytych przez nią koncepcji tylko jedna przyniosła jakikolwiek rezultat,

pozostałe zaś okazały się kompletną klapą. I zazwyczaj była to wina nie planu, ale

jakichś niespodziewanych zbiegów okoliczności, czego przykładem mogła być Umbridge,

która została trafiona zaklęciem związania, kiedy chciała wejść od lochów

Snape'a.Plusem całej sytuacji była chociaż możliwość pooglądania sobie, jak profesorka

OPCM-u próbuje wpełznąć po schodach na wyższe piętro, gdzie jakiś nauczyciel mógłby

przywrócić jej wcześniejszą postać.

Mimo to Branwen nie wiedziała, co mogłaby jeszcze zrobić, by wyglądało to jako

przypadek. Rzucić się z bojowym okrzykiem na Severusa? Tak, z pewnością wszyscy

uznaliby to za bardzo naturalne i absolutnie niepodejrzane. Innym pomysłem było

przyczepienie sobie wielkiego transparentu z napisałem „Daj mi szlaban, Snape”, ale to

byłby już szczyt finezji i dyskrecji. Zresztą znając swoje szczęście, Branwen

podejrzewała, że i tak wszyscy uznaliby, że składa Mistrzowi Eliksirów jakieś dwuznaczne

propozycje, a nie prosi go o karę.

„Nie odpuszczę.” – mówiła sobie – „ Dostanę ten cholerny szlaban, choćbym miała

wysadzić pół szkoły” – powtarzała, starając się nie zastanawiać nad tym, że chyba już

całkiem zwariowała, skoro chce dobrowolnie poddać się torturom Snape’a.

Pogrążona w tych wszystkich ponurych rozmyślaniach nie zauważyła, że ktoś zagradza

jej drogę. Branwen podniosła głowę i wykrzywiła się z niezadowoleniem, widząc, kto

przed nią stoi.

– Czego chcesz, Marietto? – zapytała, siląc się na spokój.

– A jak myślisz? – Na twarzy dziewczyny pojawiły się czerwone plamy. – Sądzisz, że nie

widzę jak się kręcisz wokół Vaila i próbujesz go poderwać?

– Bądź tak miła i zejdź mi z drogi, bo w przeciwieństwie do ciebie mam ważniejsze

sprawy na głowie niż jakieś bezsensowne kłótnie. – Chciała ominąć dziewczynę, ale ta

jej nie pozwoliła.

– Jeszcze nie skończyłam. – Edgecombe wycelowała w Malvern różdżką.

Branwen spojrzała na dziewczynę jak na duże, rozkapryszone dziecko, nie przestając

przy tym obracać w palcach swojej różdżki.

– Oczywiście – zaczęła – mogłabym cię rozbroić, oszołomić i zamknąć w jakimś schowku

na miotły, co z pewnością nie byłoby dla ciebie zbyt przyjemne, ale dla mnie dość

satysfakcjonujące. Zazwyczaj jednak, w ramach integracji ze światem, staram się być

miła przed śniadaniem, więc dam ci ostatnią szansę. Schowaj różdżkę albo przekonamy

się, która z nas jest lepsza. – Niebezpieczne iskry pojawiły się w jej spojrzeniu.

Dziewczyna nie zamierzała jednak ustąpić. Chciała skorzystać z tej nadarzającej się

okazji i udowodnić, że z nią, Mariettą Edgecombe, nie wolno zadzierać i zabierać jej

tego, co uznawała za swoje. Była przekonana, że Malvern w swoim zachowaniu

przypomina pszczelarza. Roztacza wokół siebie zasłonę dymną, by odstraszyć pszczoły,

gdy w rzeczywistości jest bezbronna na ich ataki. Złudnie sądziła, że wiecznie siedząca

w książkach Krukonka będzie się bała zrobić cokolwiek, by nie złamać regulaminu.

– Czy mogę się dowiedzieć, co tu się dzieje? – Profesor McGonagall pojawiła się

niezauważalnie.

– Nic, pani profesor – odparła Marietta, szybko chowając różdżkę. – Tak sobie

rozmawiamy…

– Mam taką nadzieję, panno Edgecombe – odparła Minerva, patrząc to na jedną to na

drugą dziewczynę. – W innym przypadku musiałabym ukarać was szlabanem.

– Nie… nie ma takiej potrzeby, pani profesor. Chyba lepiej będzie, jak już pójdę –

wydusiła i posyłając ostatnie zabójcze spojrzenie milczącej Branwen, szybkim krokiem

opuściła niebezpieczną „strefę”.

Nauczycielka spojrzała na drugą Krukonkę, obojętnie przyglądającą się swoim dłoniom,

którymi gładziła gładkie drewno różdżki.

– Tobie też radzę wrócić do Pokoju Wspólnego. Zwłaszcza teraz, gdy profesor Umbridge

jest zdenerwowana z powodu wyjazdu profesora Snape’a.

– Wyjazdu?! – przeraziła się Branwen.

– Tak, wyjazdu. Profesor Snape wyjechał dziś rano – odparła spokojnie pani profesor,

strącając z szaty jakiś niewidzialny pyłek.

– A kiedy wróci? – Malvern patrzyła na nią z napięciem.

– Kiedy uzna to za stosowne. Na twoim jednak miejscu nie martwiłabym się o to. Z

pewnością masz ważniejsze sprawy na głowie, w końcu do OWUTEM-ów zostało niewiele

czasu. Pamiętaj, że to najważniejsze i najtrudniejsze egzaminy, jakie musicie zdać i to

od nich zależy wasza dalsza kariera.

Na twarzy Branwen pojawiły się różne emocje, które zmieniały się niemal tak szybko,

jak chmury w wietrzny dzień. Całość w bardzo dużym przybliżeniu wyrażała coś typu:

„Właśnie stoję nad przepaścią i bardzo cię proszę, okaż się choć trochę człowiekiem i

popchnij mnie, kończąc w ten sposób mój nędzny i koszmarny żywot.”.

– No tak, ma pani profesor rację. – Głos Branwen był nienaturalnie wysoki. – Lepiej pójdę

się pouczyć. Tyle jeszcze notatek do przejrzenia…

Minerva uśmiechnęła się wąskimi wargami, doceniając zaangażowanie i rozsądek

dziewczyny, dlatego zupełnie nie sprzeciwiała się, gdy ta grzecznie się jej skłoniła, a

następnie szybkim, nieco sztywnym krokiem ruszyła w stronę zachodniej wieży.

# # #

Fiona pochyliła się nad magicznymi szachami. Nie szło jej za dobrze. Właściwie szło jej

tragicznie. Straciła już dwa konie, laufra, wieże i kilka pionków i co gorsza pionki Vaila

powoli, ale metodycznie, zbliżały się do jej króla. Podniosła wzrok na Eliota, który

uśmiechał się do niej przyjaźnie i jak gdyby przepraszająco za to, że doprowadził do

takiej sytuacji. Na moment zerknęła na siedzącego po lewej Wellsa. Rufus rozparty na

fotelu, z przewieszoną przez poręcz nogą, leniwie przerzucał uwielbianą przez niego

„Astrologię i Alchemię” Johna Colersa. Wydawał się zupełnie nie interesować

otaczającym go światem.

Fiona chciała powrócić do katastrofalnej sytuacji jej białych pionków, gdy nagle ktoś

trzasnął drzwiami z taką siłą, że o mało nie wyleciały z futryny. Branwen, gdyż właśnie

ona była powodem hałasu, wściekła przemaszerowała przez pokój, ignorując pełne

oburzenia i złości spojrzenia reszty Krukonów i usiadła obok Walton, gdzie zaczęła ze

zdenerwowania bębnić o poręcz palcami. Dało się zauważyć, że z trudem zachowuje

spokój. W końcu spojrzała na pozostałe siedzące przy stoliku osoby i suchym głosem

powiedziała:

– Ten cholerny drań wyjechał.

– Snape? – zapytała dla pewności Fiona.

– Przecież nie Merlin! – irytowała się. – Oczywiście, że Snape. Pan jestem-takim-wielkimłajdakiem-

że-dziwne-że-nosi-mnie-jeszcze-ziemia. Żeby go szlag trafił!

– Severus wyjechał?! – Vail jęknął boleśnie. – Ale przecież… on i ja…my… on nie mógł…! –

mamrotał poruszony. Zwiesił głowę, chowając twarz w dłoniach i wydawało się, że zaraz

się rozpłacze.

– Fiona, weź go do dormitorium – rzuciła krótko Branwen.

Przyjaciółka bez słowa pociągnęła nieszczęśliwego Eliota do sypialni, zostawiając

Malvern i Wellsa samych. Przyglądający się dziewczynie od chwili jej wejścia Rufus

zamknął książkę i odłożył ją na stolik tuż obok szachów.

– Sprawdzałaś, jakich użył zabezpieczeń? – zapytał, splatając ręce.

Branwen przestała masować sobie skronie i spojrzała na niego.

– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam – odpowiedziała już znacznie spokojniej.

– I?

– Tam się nie da wejść – oceniła. – Nawet gdyby jakimś cudem udało nam się przełamać

blokady, to Snape na pewno zorientowałby się, że ktoś był w jego gabinecie.

– Niedobrze – stwierdził. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie wróciła Fiona.

– Vail się całkiem załamał – stwierdziła dziewczyna, poprawiając wsuwki spinające jej

jasne włosy. – Siedzi, wpatrując się w jeden punkt, i wydaje się, jakby w ogóle nie

słyszał co do niego mówię.

– Cudownie, jeszcze katatonika mi brakuje. – Branwen wykrzywiła się ironicznie. – Jakby

sam wyjazd Snape’a to było mało.

– Nie rozumiem. Przecież to chyba dobrze, że wyjechał. – Fiona spojrzała niepewnie na

przyjaciółkę, a potem na Rufusa, który przyglądał się Branwen.

– Tak? To skąd weźmiemy liobelię? – zapytała niezadowolona Malvern.

– Nie możemy się dostać do jego gabinetu, jak go nie ma?

– Nie – wtrącił Rufus. – Na czas swoich wyjazdów Snape zabezpiecza lochy i nikt, oprócz

nauczycieli, nie może się tam dostać.

– To co możemy zrobić? – zapytała zmartwiona Fiona.

– Czekać – stwierdziła krótko Branwen.

– Czekać – zgodził się Rufus

Dziewczyna westchnęła. Reszta świąt zapowiadała się mniej przyjemnie niż sądziła.

# # #

Branwen podejrzewała, że ktoś postanowił uatrakcyjnić jej życie. Byłoby to nawet

zabawne, gdyby nie było takie irytujące. Teraz, kiedy Snape wyjechał, cały wolny czas

poświęcali przygotowaniu porządnego planu, dzięki któremu mogli wykraść liobelię. Było

to tym trudniejsze, że nie mogli pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd, bo wiązałoby

się to z poważnymi kłopotami.

Po za tym musieli zwiększyć nadzór nad zrozpaczonym Vailem. Już co najmniej dwa razy

próbował zrobić sobie krzywdę. Za pierwszym razem chciał utopić się w jeziorze. Z

pewnością byłaby to bardzo romantyczna śmierć, gdyby nie to, że całe jezioro zamarzło

tak, że dało się po nim nie tylko chodzić, ale nawet skakać. Niestety nawet najbardziej

usilne starania nie pomogły przebić się przez grubą warstwę lodu.

Za drugim razem wybrał bardziej dramatyczny sposób popełnienia samobójstwa –

otrucie. Niestety deficyt trucizn zmusił go do zaaplikowania sobie dużej ilości eliksiru

pieprzowego. W konsekwencji resztę dnia dymił jak komin fabryczny, tworząc wokół

siebie zasłonę dymną i przy byle iskrze zamieniając się w miotacz ognia.

Jak stwierdziła Branwen, najgorsze było jednak i tak czekanie. Długie, powolne,

nieustanne wyczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość, która mogłaby powiedzieć im,

kiedy Mistrz Eliksirów się pojawi. Momentami dziewczyna odnosiła wrażenie, że ktoś w

jakiś dziwny sposób manipuluje czasem, bo przecież minuty nie mogą mijać tak

denerwująco wolno.

W końcu ich cierpliwość została wynagrodzona i Snape powrócił do zamku dzień przed

rozpoczęciem zajęć.

Zresztą nie tylko on.

IX

Ostatni wolny dzień przed rozpoczęciem zajęć po świętach zawsze był nerwowy i

niespokojny. Wszyscy wracali do szkoły i chcieli opowiedzieć przyjaciołom, co robili

przez te kilka wolnych dni. Efektem tego był prawie nieustający hałas, dochodzący z

Pokoi Wspólnych. Co gorsza, niektórzy przypominali sobie, że nie przygotowali czegoś do

jutrzejszych lekcji i w panice próbowali nadrobić zaległości, bezskutecznie starając się

przy tym uciszyć jazgot innych uczniów. Sytuację w Pokoju Wspólnym Ravenclawu można

by uznać za podobną, gdyby nie jeden szczegół – atmosfera panująca w zachodniej wieży

była aż gęsta od plotek i pogłosek, wywołujących ogólne niezadowolenie i

niedowierzanie. Na ustach praktycznie wszystkich znajdował się temat Eliota i Malvern.

Każdy przeżył niemały wstrząs na wieść, że tych dwoje może coś łączyć.

Wszystkie dziewczyny jednogłośnie stwierdziły, że Vail popełnił błąd. Przecież każda z

nich była od Branwen o niebo lepsza i ładniejsza. Powody jego zainteresowania musiały

być więc inne, choć nikt nie miał pojęcia jakie.

Kolejnym problemem do rozgryzienia była rola Walton. Podejrzewano, że Fiona, jako

słodka i naiwna, pilnuje Vaila, by żadna inna nie miała do niego dostępu, gdy Branwen

kręciła się przy Wellsie. A może chodziło o coś jeszcze…

Szepty wznosiły się i opadały, towarzysząc złym i nieprzyjemnym spojrzeniom,

wysyłanym do stojącej niedaleko wielkiego kominka kanapy, na której siedział Rufus i

Branwen.

– Jeszcze trochę, a będziesz sławniejsza niż Potter – roześmiał się Wells, patrząc na dwie

plotkujące Krukonki z drugiego roku, siedzące na sofie obok.

– Bardzo zabawne – fuknęła. – Tak, tylko tego mi brakuje. Zresztą na twoim miejscu bym

się tak nie cieszyła – ostrzegła, grożąc mu palcem. – Zobaczysz, nie zdążysz się obejrzeć,

jak zrobią z ciebie wuja Dumbledore`a, syna Pottera i zaginionego brata Snape'a, który

w przerwach od prób zawładnięcia wszechświatem i uwodzenia Fiony, przyłącza się do

mnie i Vaila, po czym razem poddajemy się najbardziej perwersyjnym zabawom

erotycznym, jakie tylko zdołano wymyślić. Oczywiście wliczając w to kajdanki, pejcze,

lateksowe ubranka i puszki pigmejskie.

Rufus wybuchnął śmiechem, zwracając przy tym uwagę siedzących niedaleko uczniów i

wywołujące nową falę plotek. Branwen też się uśmiechnęła.

Ich relacje od czasu poważnej rozmowy wyraźnie się poprawiły. Oczywiście nie

oznaczało to, że Malvern na widok Wellsa rzucała mu się na szyję. Doszło po prostu

między nimi do nawiązania pewnej nici sympatii. Teraz, kiedy oboje starali się

przymykać oko na wady tej drugiej osoby, potrafili się nawet całkiem dobrze zrozumieć.

– Przynajmniej cała ta sytuacja pomoże nam w realizacji naszego planu.

– O ile Vail nie zrobi jutro czegoś głupiego – odparła, bawiąc się kosmykiem włosów.

– Najlepiej by było, gdyby jutro w ogóle nie poszedł na zajęcia – stwierdził Rufus,

uśmiechając się tajemniczo.

– Niby jak to zrobić? – zapytała zaciekawiona Branwen. – Przykuć go do łóżka? Oszołomić i

schować w schowku na miotły?

– Nie, sądzę, że nie będzie takiej potrzeby – oparł Wells. – W końcu zawsze znajdzie się

ktoś, kto zaopiekuje się biednym i poszkodowanym chłopcem.

Branwen spojrzała na niego uważnie, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

# # #

Poranek, pierwszego dnia zajęć, obfitował w najróżniejsze atrakcje. Nie dość, że Irytek

narobił rabanu przed wejściem do Wielkiej Sali, to jeszcze ktoś złośliwy rzucił przed

gabinetem profesor Umbridge zaklęcie poślizgu. W konsekwencji spora grupa udających

się na śniadanie Gryfonów i Puchonów, mogła oglądnąć, jak nauczycielka Obrony przed

Czarną Magią, z rozwianymi włosami i krzykiem przypominającym pisk zgniatanej myszy,

przelatuje przez cały korytarz.

Jak to później określili bliźniacy Weasley, warsztatu zbyt dobrego nie miała, ale pokaz

„rozpędzona, różowa kula armatnia”, wyszedł jej całkiem znośnie.

Tym czasem, kiedy Madam Pomfrey sprawdzała zapasy eliksiru uspokajającego, które

prawdopodobnie miały zostać nadszarpnięte wciągu kilku następnych dni, za sprawą

pedagogicznych zdolności Severusa, do Skrzydła Szpitalnego weszli Wells, Walton i Eliot.

Właściwie stwierdzenie „weszli” odnosiło się tylko do Rufusa i Fiony, bo Vail został przez

nich praktycznie wciągnięty.

– Co się stało? – zapytała zaniepokojona pielęgniarka, w czasie gdy dwójka uczniów

usilnie starała się zmusić Vaila by stał prosto.

– Zdarzył się mały… wypadek – odparł Rufus, podtrzymując osuwającego się Eliota.

– Wypadek? – spytała niepewnie, badając na wpół przytomnemu Krukonowi puls.

– Longbotton próbował rzucić klątwę na Malfoya, ale zamiast tego trafił w Vaila.

– To wygląda na zaklęcia otumanienia – stwierdziła pani Pomfrey. – Połóżcie go, już się

nim zajmę.

Vail został dotransportowany i prawie rzucony na łóżko.

– Gdzie jestem? – zapytał chłopak, odzyskując choć trochę kontaktu z rzeczywistością.

– W Skrzydle Szpitalnym – odparł spokojnie Rufus.

– Oj – zmartwił się. – To ja nie mogę tutaj być. – Próbował wstać, ale zaplątana w nogach

pościel sprawiła, że stoczył się z łóżka i z głośnym hukiem wylądował na podłodze.

– Musisz tutaj zostać – nakazał Wells, łapiąc go za szaty i wciągając z powrotem.

– Och, nie! – krzyknął. - Mój najcudowniejszy anioł, światło mego istnienia i płomień mej

radości, czeka na mnie i ja muszę przybyć na nasze tajemne spotkanie. – Vail chwycił

Rufusa za rękę.

– Oczywiście – odparł, wyswabadzając swoją dłoń. – Jak tylko poczujesz się lepiej,

będziesz mógł odwiedzić swojego anioła.

– Ale ja nie mogę czekać. Me serce krwawi, a dusza jęczy z rozpaczy, na samą myśl, że

mógłbym choćby przez sekundę być z dala od mej miłości. Och, nie rańcie mnie tak i

uwolnijcie, bym podążył drogą szczęścia, ku najwyższej rozkoszy, która zaspokoiłaby

moje najgłębsze pragnienia.

– Tylko że jak ci się coś stanie, to twoja miłość będzie się martwiła. Chcesz tego? -

zapytał obojętnie, ale w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki.

Bez trudu mógł sobie wyobrazić minę Snape’a, gdyby ten usłyszał, że jest posądzany o

martwienie się o jakiegoś ucznia.

– Nie, tylko…

– Jeszcze byłby… niepocieszony. – Na twarzy Rufusa pojawił się cień z trudem

skrywanego uśmiechu. – I na pewno bardzo by to przeżywał. Powiedziałbym nawet, że

straszliwie. – Chciał dodać coś jeszcze, ale w tym momencie podeszła Madame Pomfrey,

niosąc kilka butelek z lekarstwami.

– To powinno ci pomóc – stwierdziła, biorąc do ręki fiolkę z jakimś szarym płynem.

Zrezygnowany Vail bez słowa przyjął lekarstwo i, gdy tylko przełknął przygotowany

eliksir, opadł bezwładnie na łóżko i zasnął.

– Wszystko z nim w porządku? – zapytała Fiona, przyglądając się Eliotowi.

- Nic mu nie będzie. Jak się obudzi powinien być taki jak wcześniej. Zaklęcie

otumanienia nie jest groźne, choć człowiek zachowuje się po nim jak obłąkany.

Zaskakujące, że Nevill już je opanował, sądziłam, że poznaje się je dopiero na szóstym

roku.

– Tak, to naprawdę ciekawe – zgodził się Rufus, uśmiechając się tajemniczo.

# # #

Branwen źle spała. Wszystkie przygotowania, starania i plany w połączeniu z ciągłym

napięciem, przyniosły jakieś dziwaczne sny. Widziała Umbridge w jej ulubionym wściekle

różowym sweterku, tańczącą tango, z powiewającym czarnymi połami szat, Snape'em.

Oglądała profesor McGonagall, która wśród małych latających gryfków, śpiewała na

jednym ze stołów „Because I love you”, uśmiechając się zmysłowo do profesora

Flitwicka. Trafiła na Pottera, który ubrany w czerwono-żółty trykot z wielkim napisem na

piersi „Super Harry”, wbiegł do Wielkiej Sali, wykrzykując, że koniecznie musi kogoś

uratować, bo jeszcze nie wyrobił swojej dziennej normy.

To nie były miłe sny. Gorzej – były koszmarne i absolutnie chore.

Po obudzeniu leżała jeszcze chwilę, starając się dojść do siebie i zapomnieć choć części

tych okropnych wizji. Kiedy w końcu otrząsnęła się jakoś, rozejrzała się po dormitorium.

Jak zawsze wszędzie walały się porozrzucane ubrania i książki, tworząc w pokoju

artystyczny nieład. Oczywiście, współlokatorek Branwen już nie było. Po Abelinie i Nelly

mogła się tego spodziewać, ale w przypadku Emily było to nieco dziwne. Lessel co

prawda miała zwyczaj wstawać wcześnie, ale przygotowanie do zajęć zawsze zajmowało

jej dużo czasu. To, że Emily nie było już w dormitorium oznaczało, że nie chce się

widzieć z Malvern, i że jest na nią obrażona. Branwen westchnęła. Ludzie mieli

niewiarygodną wprost umiejętność dopowiadania sobie i stwarzania rzeczy, które w

ogóle nie istniały. Połowa szkoły była już przekonana, że łączy ją z Vailem jakiś gorący

romans i nikt nie wpadł na pomysł, żeby ją zapytać czy tak jest w rzeczywistości. Nie,

wszyscy wiedzieli lepiej niż ona sama.

Osobiście w ogóle się nie dziwiła, że Eliot cieszył się takim zainteresowaniem. Miał urodę

mrocznego chłopca i urok swojej niedostępności. Dłuższe, czarne włosy, regularna, blada

twarz, czarne i wyjątkowo ciepłe spojrzenie, potrafiły chwycić za serce. Jeżeli dodać do

tego niewinne i miłe usposobienie, to naprawdę nie można było sobie więcej życzyć.

Branwen westchnęła ciężko. Najwyraźniej to właśnie ona miała być tym wyjątkiem

potwierdzającym regułę, bo choć uważała Vaila za bardzo sympatycznego człowieka, to

jednak daleko jej było do zachwycania się nim, czy popadania w obsesję na jego

punkcie, jak robiły to niektóre dziewczyny.

Wstała niechętnie i jeszcze trochę zaspana, podeszła do szafy. Trzeba było coś wybrać,

tylko zupełnie nie miała pomysłu co. Ona, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, nie

wprowadzała innowacji w swoich mundurkach. Wszystkie były identyczne: szare,

granatowe i czarne o niemodnym workowatym kroju. Zawsze traktowała ubiór z

lekceważeniem, uznając, że są ważniejsze rzeczy, które nie wymagały sterczenia

godzinami przed lustrem.

Nagle w głowie Branwen pojawiła się pewna myśl. Była ryzykowna i tak zuchwała, jak

tylko było to możliwe. Dziewczyna nie miała nawet wątpliwości, że uda jej się w końcu

wyprowadzić Snape’a z równowagi, co oczywiście gwarantowało dostanie szlabanu.

Wahała się przez chwilę, zastanawiając się, czy jest do tego zdolna. Wystarczyło jednak,

że przypomniała sobie wszystkie drwiące uwagi i pełne wyższości spojrzenia, by

wiedzieć, że jest wstanie zrobić dużo, dużo więcej, jeśli to dawałoby jej możliwość

odegrania się na Mistrzu Eliksirów. Branwen uśmiechnęła się złośliwie, sięgając po

różdżkę.

Najwyraźniej nadszedł czas, by przekonać się jak to jest być Gryfonem.

# # #

Fiona ze zdenerwowaniem obgryzała paznokcie, gapiąc się na wejście do lochu. Branwen

wciąż nie było, choć powinna przyjść już dobry kwadrans temu. Próbowała wmówić

sobie, że pewnie zatrzymało ją coś ważnego, ale o dziwno, to tylko wzbudziło w niej

większy niepokój. Nagle trzasnęły drzwi i wszyscy zamilkli. Wystarczyła sama obecność

Snape’a, aby zapadła śmiertelna cisza. Mistrz Eliksirów szybko, powiewając szerokimi

czarnymi szatami, podszedł do katedry.

– Dzisiaj macie przygotować eliksir rozgrzewający – oznajmił. – Jest on tak prosty, że

nawet wy powinniście go zrobić – wykrzywił się pogardliwie, obrzucając loch uważnym

spojrzeniem. – Receptura. – Przepis pojawił się na tablicy. – Macie godzinę – powiedział,

a następnie zaczął krążyć po klasie niczym wygłodniały sęp, wyszukujący swojej ofiary.

Fiona spojrzała na potrzebne do eliksiru składniki i westchnęła ciężko. Szykowała się

kolejna koszmarna lekcja, na której będzie próbowała zrobić coś, co zupełnie jej nie

wychodzi. Zerknęła na stojącego obok niej Wellsa w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.

Rufus wydawał się jednak nieobecny. Fiona widziała, jak próbuje dodać do eliksiru

olejek cyprysowy zamiast anyżowego i nie wiadomo dlaczego, zaczął ucierać zupełnie

niepotrzebny do mikstury lubczyk. W takiej sytuacji najlepiej było nie przeszkadzać mu

w pracy, bo mogło się to skończyć bardzo nieprzyjemnie. Choćby widowiskową

eksplozją.

Trzeba było więc radzić sobie samemu. Odczytała z tablicy pierwszą linijkę instrukcji,

nakazującą jej wymieszać, w proporcji dwa do jednego, wyciąg z pieprzowca z

ekstraktem z malwy, i sięgnęła po odpowiednie butelki. Zajęta liczeniem skapujących do

kociołka kropel, nie zauważyła, kiedy zawisła nad nią groźna sylwetka Mistrza Eliksirów.

– Gdzie Eliot, Walton? – wysyczał zjadliwie Snape.

Fiona z trudem przełknęła ślinę, instynktownie kuląc się pod tym świdrującym,

lodowatym spojrzeniem.

– On… on jest chory i nie mógł przyjść – wyjąkała, starając się nie patrzeć na

nauczyciela.

– A Malvern? Umila mu czas, opowiadając bajeczki na dobranoc? – spytał, uśmiechając się

sarkastycznie.

– Nie, panie profesorze – odparł czyjś głos. – Na szczęście nie ma takiej potrzeby.

Snape odwrócił się i spojrzał na stojącą w drzwiach Branwen, ze szczególną uwagą

lustrując jej dość osobliwy ubiór. Miała ona na sobie przepisową czarną szatę z wyszytym

godłem Ravenclawu i

mundurek, który stracił swój granatowy kolor na rzecz wściekłego turkusu. Tarcza na

swetrze ze znakiem jej Domu również uległa zmianie – wznoszący się do lotu Kruk

trzymał w szponach zdechłego węża.

Malvern spokojnie rozejrzała się po klasie, ignorując pełne niedowierzania i oszołomienia

spojrzenia Krukonów i Puchonów, i ruszyła w stronę stołu Rufusa i Fiony. Niestety by tam

dotrzeć musiała najpierw ominąć stojącego jej na drodze Snape’a, który nie wykazywał

żadnych chęci, żeby ustąpić jej miejsca. W konsekwencji doprowadziło to do tego, że

Branwen stanęła twarzą w twarz z Mistrzem Eliksirów.

Fiona zupełnie zapomniała o przygotowywanej miksturze i z mocno bijącym sercem

obserwowała te dwie przyglądające się sobie, jak przed ostatecznym pojedynkiem,

osoby.

Snape w swoich nieodłącznych, ciemnych i szerokich szatach, z czarnymi włosami i

ziemistą cerą wyglądał jak upiór. Co gorsza, upiór uśmiechający się sadystycznie i

patrzący na człowieka, jak gdyby obiecywał mu wszystkie najgorsze tortury świata.

Natomiast Branwen w tym prowokującym stroju, z rozpuszczonymi, czarnymi włosami,

które rozsypywały się jej na ramionach, zdawała się nic sobie z tego nie robić. W jej

spojrzeniu nie tylko znajdowała się determinacja, ale też rzucane nauczycielowi

wyzwanie. Wydawało się, że w ironicznie wykrzywionych wargach, w niedbałym

odgarnianiu włosów i w migoczących w jej oczach iskrach, kryła się rozkoszna

świadomość zwycięstwa, niezależnie od tego, co próbowałby zrobić Snape. Fiona

doskonale wiedziała, że już samo to wystarczy, by wyprowadzić nauczyciela z

równowagi.

– Strata dziesięciu punktów dla Ravenclaw za spóźnienie – wykrzywił się paskudniej niż

zazwyczaj Snape. – I drugie tyle za twój strój.

– Ach, tak – powiedziała z zadowoleniem Malvern. – Wiedziałam, że pan profesor doceni

moje starania. Chętnie podyskutowałabym o modzie, ale teraz przepraszam, muszę w

końcu zacząć przygotowywać… – zerknęła ponad ramieniem nauczyciela na tablicę –

eliksir rozgrzewający. – Po czym, nie dając mu czasu na żadną reakcję, ominęła go i ku

zaskoczeniu wszystkich, zajęła miejsce nie obok Rufusa i Fiony, ale przy stoliku,

stojącym tuż przy samym biurku Mistrza Eliksirów.

Severus odprowadził ją wzrokiem, mrużąc groźnie oczy, i powrócił do krążenia po klasie.

Niestety wraz z przyjściem Malvern uczniów dopadło jakieś pełne rozkojarzenie. Każdy

chciał się przekonać, że co jeszcze się stanie. W efekcie Terry’emu Bootowi o mało nie

wygotował się cały eliksir, a Ernie Macmillian pomylił składniki, produkując

pomarańczowe kłęby dymu o zapachu soczystych brzoskwiń. Wydawało się, że jedynie

Rufus nie zwraca na Branwen uwagi. Wpatrywał się w krojony przez siebie żeń-szeń z

taką intensywnością, jakby spuszczenie z niego wzroku miało sprawić, że zamieni się on

w jakiegoś jadowitego pająka. Jak zauważyła Fiona, jego błękitne oczy błyszczały, a

policzki lekko się zaróżowiły, choć akurat to mogło być spowodowane nawdychaniem się

oparów warzonego eliksiru rozgrzewającego.

– Najwyraźniej podjęłaś, Malvern, kolejną żałosną próbę zwrócenia na siebie uwagi –

wysyczał zjadliwie Snape, stając po przeciwnej stronie jej stołu. – Czyżby ostatnie

zainteresowanie twoją osobą okazało się niewystarczające?

Branwen przestała ucierać kamień księżycowy i odgarnęła wpadające jej do oczu włosy,

zostawiając na policzku srebrną smugę.

– Zainteresowanie? – uniosła z zaciekawieniem brew. – Pan profesor ma na myśli

wczorajszą próbę ataku na mnie przez Judy Harper, czy może zaczarowanie mojego

pióra przez Miriam Warrington w jadowitą żmiję? A może o inne szczęśliwe „zbiegi

okoliczności”, które ostatnio mnie spotykały? – dodała kilka kropel olejku anyżowego,

przez co mikstura z koloru malinowego zmieniła się w fiołkowy. Severus skrzywił się

wyraźnie.

– To twój problem, Malvern, że uwielbiasz doprowadzać do tak infantylnych i żałosnych

sytuacji.

– Tak, panie profesorze – stwierdziła, przeciągając sylaby. – Moim najskrytszym

marzeniem jest – położyła korzeń żeń-szenia na desce do krojenia i z rozmachem

odrąbała jeden z nieprzydatnych końców – żeby ktoś znęcał się nade mną i mnie poniżał

– powiedziała, patrząc bezczelnie w jego czarne oczy.

– Nie interesują mnie twoje chore upodobania i skłonności, Malvern. Tutaj masz

zajmować się warzeniem eliksirów, chyba, że chcesz przekonać się, jaka to przyjemność

zostać w Hogwarcie na jeszcze jeden rok.

W jego głosie pojawiła się groźba.

– Z pewnością olbrzymia – uśmiechnęła się z przekorną satysfakcją. – Sama sposobność

oglądania pana profesora jest największą przyjemnością.

Na policzkach Severusa pojawiły się czerwone plamy, a on sam zacisnął wargi w wąską

kreskę.

– Najwyraźniej, masz zamiar sprawdzić jak daleko sięga moja pobłażliwość i co się

stanie, kiedy się ona skończy.

Branwen spojrzała na Mistrza Eliksirów i w zuchwałym, gryfońskim stylu, którego Snape

tak nienawidził, spytała:

– To pan profesor w ogóle ją posiada? Niewiarygodne. Kupił ją pan na promocji? Chętnie

bym jej kiedyś doświadczyła. To byłaby miła odmiana.

Cisza, jaka wtedy zapadła, wydawała się być głośniejsza niż jakiekolwiek krzyki. Gdyby

przez lochy przeleciała jakaś zbłąkana ćma, to łopot jej skrzydełek byłby niczym start

promu kosmicznego. Branwen, nie odrywając wzroku od nauczyciela, starała się za

wszelką cenę zachować spokój. Wyraźnie słyszała w tej nieludzkiej ciszy łomot swojego

serca i pulsującą w żyłach krew. Jej oddech stał się znacznie szybszy i płytszy, zupełnie

jak osobie, która uwarzyła wyjątkowo skomplikowany eliksir i właśnie ma sprawdzić na

sobie jego działanie.

Inni uczniowie przeczuwając, że może tutaj dojść do mordu, profilaktycznie pochowali

się za swoimi kociołkami. W końcu oberwanie latającymi kawałkami człowieka z

pewnością nie było zbyt przyjemne.

W końcu, kiedy napięcie panujące w lochach stało się już absolutnie nie do zniesienia,

Snape nachylił się nad jej stołem tak, że mogła doskonale przyjrzeć się jego czarnym,

jak wyloty rewolwerów, oczom, i wysyczał zjadliwie:

– Szlaban, dzisiaj o dwudziestej, Malvern. Zobaczymy, czy po nim dalej będziesz w tak

wyśmienitym humorze. – Po czym odszedł, zupełnie ją ignorując.

Reszta lekcji mijała w miarę spokojnie, choć Snape nie stracił żadnej okazji, by nie

rzucić w kierunku Malvern jakiejś niewybrednej uwagi. W pewnej chwili Branwen miała

ochotę powiedzieć mu, żeby albo dał jej święty spokój, albo sam się zajął warzeniem tej

mikstury, skoro wszystko mu nie odpowiada. Powstrzymała ją jednak myśl, że pewnie

dostałaby za to kolejny szlaban, a ona nie odczuwała jakoś wewnętrznej potrzeby

spędzania z Mistrzem Eliksirów więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne.

Kilka minut przed zakończeniem lekcji wszyscy ruszyli do biurka Snape’a, chcąc oddać

próbkę przygotowanych mikstur. Branwen również podeszła i postawiła swoją fiolkę na

biurku, ale ledwo zdążyła się odwrócić, kiedy usłyszała dźwięk tłuczącego się szkła.

Zerknęła szybko na zniszczoną fiolkę, a następnie na uśmiechającego się wrednie

Snape’a

– Ups – wysyczał złośliwie.

– Nic nie szkodzi, panie profesorze – odparła niewinnie Malvern, patrząc na niego z

satysfakcją. – Przecież nie zrobił pan tego specjalnie. – Ostatnie słowo zaakcentowała

delikatnie. – Na szczęście, zupełnie przypadkiem, pobrałam dwie próbki mojego eliksiru.

– Wyciągnęła z szaty drugą butelkę i ostrożnie postawiła na biurku. – Do widzenia –

powiedziała jeszcze, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła z lochów.

Obserwująca całą sytuację Walton, bez trudu dostrzegła, jak twarz nauczyciela

przybiera dziwny, nieodgadniony wyraz twarzy, który nie wróżył nic dobrego.

# # #

– To było super! – Fiona wciąż nie mogła dojść do siebie po eliksirach. – Ten strój i w

ogóle. Gdybyś tylko widziała minę Cho albo Marietty. Totalnie zgłupiały.

Branwen uśmiechnęła się lekko, kontynuując jedzenie tostu.

– Ale miny wszystkich i tak były najlepsze. Jeszcze nie widziałam ludzi będących w takim

szoku. Wyglądali, jakby zobaczyli przefarbowanego na blond Snape’a, chodzącego w

obcisłej, złotej skórze i jeżdżącego sportowym samochodem – zaśmiała się.

– Trzeba przyznać, że było to naprawdę zabawne – stwierdziła Branwen z zadowoleniem.

– I co ważniejsze bardzo pomoże nam w naszym planie – zamyśliła się na chwilę. – A co

do planu, to gdzie jest Rufus? Miałam z nim przedyskutować jeszcze jedną rzecz.

– Nie wiem. Wyszedł z lochów tak szybko, że nie zdążyłam z nim porozmawiać. – W

głosie Fiony kryła się wyraźna troska. – Mam tylko nadzieję, że nic złego się nie stało.

# # #

Rufus próbował zająć czymś myśli. Przewracał stronę po stronie, błądząc od zdania do

zdania, w ogóle nie rejestrując ich sensu. W końcu zamknął książkę i zaczął bębnić

palcami o okładkę. Zirytowany, że jest zbyt ciemno chciał zapalić czwarty raz świecę,

którą zgasił niecałe trzy minuty wcześniej. Niestety zrobił to tak niefortunnie, że

potrącił przy okazji kałamarz, rozlewając czarny atrament po całym stoliku.

Zaklął paskudnie, szybko zbierając książki i notatki, ratując je w ten sposób przed

zniszczeniem.

Odłożył na podłogę wszystkie przedmioty i dostrzegł leżące tuż obok jego fotela

niebieskie pióro. Zupełnie zapominając o całym bałaganie i pozostałych, narażonych na

szwank, pergaminach, schylił się i podniósł je ostrożnie, jak gdyby było ze szkła. Od razu

je poznał. Branwen uwielbiała to pióro i pisała nim wszystkie swoje prace. Był absolutnie

pewien, że jak tylko zorientuje się, że gdzieś je zgubiła, to przetrząśnie całą wieżę, by

je odnaleźć.

Przesunął miękkie lotki między palcami, starając się pozbyć bzdurnego wrażenia, że

dotykając miejsc, w których znajdowały się palce Branwen, czuje jej delikatne i ciepłe

dłonie.

W końcu odłożył pióro na sąsiedni stolik, obchodząc się z nim, jak gdyby było jakimś

unikalnym, muzealnym eksponatem i zaczął składać wszystkie rzeczy, starając się jakoś

pokonać to zupełnie niezrozumiałe drżenie rąk.

# # #

Ostatnie przygotowania przed frontalnym atakiem nie zajęły im zbyt dużo czasu.

Wszystko mieli już ustalone jeszcze przed powrotem Snape’a, więc teraz wystarczyło

wprowadzić jedynie kosmetyczne poprawki. Sprawdzili jeszcze raz czy wszystko układa

się zgodnie z planem, po czym wydostali Vaila z nadopiekuńczych rąk Madam Pomfrey, i

byli gotowi.

Kiedy na zegarze wybiła siódma, Branwen zamknęła czytaną książkę i wstała.

– Zaczynamy – stwierdziła.

Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.

X

Branwen powoli schodziła po schodach prowadzących do lochu, starając się uspokoić.

Wiedziała, że Snape wszystkimi sposobami będzie chciał wyprowadzić ją z równowagi,

do czego ona za żadne skarby świata nie mogła dopuścić, bo mogłoby mieć to fatalne

skutki.

Skręciła w następny korytarz i zobaczyła Harry’ego Pottera wychodzącego z gabinetu

Mistrza Eliksirów. Obiło jej się o uszy, że miał mieć z nim dodatkowe lekcje i szczerze

mu współczuła. No bo kto o zdrowych zmysłach chciałby dobrowolnie spędzać czas ze

Snape’em, pomyślała, krzywiąc się do siebie i mijając Pottera, który, przyciskając dłoń

do bolącej blizny, nawet jej nie zauważył.

Branwen podeszła do ciężkich, drewnianych drzwi i wyciągnęła dłoń w stronę

metalowej, wyślizganej klamki. Przez sekundę się zawahała, ale za chwilę znów

powróciła do niej wiara w to, co robi. I tak nawet gdyby chciała, nie mogłaby się

wycofać, wszystko zaszło już za daleko. Z płonącą w oczach determinacją, jaką zwykle

spotyka się u ludzi świadomych, że spalili już wszystkie mosty za sobą, a teraz mogą

jedynie przeć bezpardonowo naprzód, zapukała mocno do drzwi i weszła do środka.

#

Zadowolona Marietta wracała spokojnie ze szkolnej biblioteki. Była w wyśmienitym

humorze. Nie zadali jej żadnej pracy do napisania, więc miała cały wieczór tylko dla

siebie. Nagle usłyszała znajome imię, które wyrwało ją z dalszych rozmyślań. Przystanęła

zaciekawiona i zaczęła nasłuchiwać. Wystarczyła tylko chwila, by rozpoznała

rozmawiających i zacisnęła zęby.

– Szukam Vaila. Nie widziałeś go czasem? – spytała zmartwiona Fiona.

– Sprawdzałaś w dormitorium? – odparł Rufus, opierając się o ścianę. Wydawało się, że

jest mu to zupełnie obojętne, a nawet na rękę.

– Dwa razy. – Dziewczyna wyglądała jak skarcone dziecko. – Miałam mu powiedzieć, żeby

nie przychodził o dwudziestej do Sali Pamięci, bo Branwen i tak się nie pojawi. – Zakryła

twarz dłońmi.

Rufus poklepał ją po ramieniu.

– Może dowiedział się, że dostała szlaban u Snape’a i nie będzie czekał – próbował ją

pocieszyć.

– Myślisz? – Podniosła głowę i wlepiła w niego wzrok pełen złudnej nadziei.

– Oczywiście – upewnił ją. – Chodź. Nie ma co tu niepotrzebnie stać. – Pociągnął ją za

rękę i zniknęli za rogiem.

Marietta czuła, jak wzbiera w niej gniew. Nie, nawet nie gniew, a wściekłość. Poniżające

było, że właśnie Malvern miała spotkać się z Vailem. Malvern! Ta cholerna,

nierozumiejąca niczego kretynka. To ona – Marietta - powinna znaleźć się na jej miejscu

i spędzić z Eliotem wspaniały wieczór. Nagle w głowie panny Edgecombe pojawiła się

pewna myśl i nieśmiało zwróciła na siebie uwagę. Co stało na przeszkodzie, by tak

właśnie było? Nadarzyła się przecież cudowna okazja, by nie tylko ośmieszyć Branwen,

ale również zdobyć Vaila.

Dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie. Jeszcze miała udowodnić Malvern, kto jest tu

lepszy.

#

Anne Smith, szóstoroczna Puchonka, która zwykła nazywać się Humbeliną, siedziała na

parapecie jednego z wielkich okien Hogwartu i oglądała migoczące na niebie gwiazdy.

Chciała stworzyć jakiś wspaniały, mroczny poemat na temat tego widoku, pełen „duszy

przesyconej bólem”, „krwawego ostrza cierpienia” i „zewu zrozpaczonej miłości”, gdy

dostrzegła, że przygląda się jej jakiś wysoki blondyn w prostokątnych okularach.

– Humbelino, nie widziałaś Vaila? Szukam go od jakiegoś czasu – jasnobłękitne oczy

przyglądały się dziewczynie znad grubych, srebrnych oprawek.

Anne, miło zaskoczona, że nazwał ją jej nowym imieniem, uśmiechnęła się tajemniczo i

zatrzepotała ciężkimi od tuszu rzęsami.

– Vaila? Nie, a stało się coś? – zapytała, wysyłając mu pociągłe spojrzenie.

– Miał się zobaczyć z Branwen w Sali Pamięci o dwudziestej, ale ona ma spotkanie ze

Snape’em i nie przyjdzie. Muszę mu powiedzieć, żeby na nią nie czekał, bo pewnie wróci

bardzo, bardzo późno – westchnął niczym człowiek, który widzi, jak ktoś bliski znowu

zachowuje się nierozsądnie. – Jakbyś widziała Eliota, to powiedz mu, że go szukam.

Smith kiwnęła głową i gdy tylko Rufus zniknął, zaczęła nerwowo obgryzać pomalowane

na czarno paznokcie. Anne stanowiła pewien niespotykany wręcz okaz Puchonki, która

chciała być mroczna. Niestety nie wzięła pod uwagę faktu, że w jej przypadku jest to

tak samo możliwe, jak zamienienie małego, puszystego kurczaczka w żądnego krwi

dobermana. Nie pomagało farbowanie zaklęciami włosów, używanie eliksirów, by mieć

bledszą skórę, ani noszenie czarnych ubrań – wciąż była kochaną i słodką Anne, a nie

mroczną i drapieżną Humbeliną.

We wszystkich swoich działaniach wzięła sobie za wzór mężczyznę, którego uważała za

ideał i był nim nikt inny, jak profesor Snape. Jego tajemniczość, sarkazm i ten

najbardziej upragniony mrok były wszystkim, o czym tylko marzyła. Niestety Severus był

równie dostępny jak gwiazdy na niebie. Jak dotąd potrafiła to jakoś znieść, ale kiedy

zobaczyła na ostatnich eliksirach, jak Malvern próbuje go poderwać, miała ochotę rzucić

się jej do gardła. Jak ta nieznająca bólu istnienia i brutalności świata ignorantka śmiała

zrobić coś takiego? To było absolutnie niedopuszczalne. W tej sytuacji Humbelina chciała

odegrać się na Branwen, podrywając jej chłopaka i udowadniając jej tym samym, żeby

trzymała łapy z daleko od mężczyzn należących do innych kobiet.

#

Alvinia Witzher, Gryfonka z czwartego roku, wracała właśnie z bardzo udanej randki z

Ernie’em Macmillanem, zastanawiając się, jak ma się ubrać na następną, którą miała za

pół godziny z Zachariaszem Smithem, gdy dostrzegła siedzącą na parapecie i wyraźnie

czymś zmartwioną Walton.

– Alvinio czy mogłabym cię o coś prosić? – spytała Fiona, a niewielkie iskierki nadziei

zamigotały w jej wielkich, niebieskich oczach.

– Zależy o co – odparła zaniepokojona prośbą Alvinia.

– Widzisz, mam taki mały problem. Moja przyjaciółka Branwen pokłóciła się z Vailem

Eliotem. Poprosiła go, by przyszedł o dwudziestej do Sali Pamięci, gdzie miała mu

wszystko wytłumaczyć, ale dostała szlaban u Snape’a. Miałam przekazać mu wiadomość,

że się nie zjawi, ale profesor Flitwick kazał mi przyjść w związku z ostatnim oblanym

testem. No i teraz nie mam jak się z nim spotkać, a jeśli on się o tym nie dowie, to

pewnie nie będzie chciał się już z nią widzieć. – Jej twarz przybrała udręczony wyraz. –

Czy mogłabyś tylko przekazać tę wiadomość? To by wszystko uratowało.

– Ależ oczywiście – odparła Alvinia wyraźnie zadowolona, że prośba nie jest jakoś nie

wiadomo jak kłopotliwa, a ona, „pomagając”, będzie mogła spotkać się z super

przystojnym chłopakiem.

– Och, dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – powiedziała uszczęśliwiona Walton i

szybko znikła za zakrętem.

Żadna z nich nie dostrzegła, jak Sylwia Winterstone, siódmoroczna Ślizgonka

przysłuchująca się ich rozmowie od dłuższej chwili, uśmiecha się złośliwie. Ona widziała

w tym wszystkim znacznie większe korzyści dla siebie, co bardzo się jej podobało.

#

Branwen spojrzała na siedzącego przy biurku i piszącego coś Snape’a. Głowę miał nisko

pochyloną, przez co czarne, tłuste włosy zasłaniały mu większą część twarzy. Co jakiś

czas przerywał pisanie i ściskał nasadę hakowatego nosa, wyraźnie nad czymś się

zastanawiając. Branwen nie wiedziała, czy ma wejść do środka, czy też czekać na jakąś

jego reakcję.

– Dobry wieczór, panie profesorze. – zdecydowała w końcu zwrócić na siebie jego uwagę.

– Spóźniłaś się, Malvern – powiedział z niesmakiem, odkładając pióro i wstając.

– Przepraszam, panie profesorze – odparła grzecznie, ale bez choćby najmniejszego śladu

skruchy.

Przyglądała mu się uważnie, czekając na pierwszy zjadliwy komentarz i zastanawiając

się, czego będzie on dotyczył. Jej czarnego, niemal pokutnego stroju, bardzo

przypominającego jego szaty? Niedostatku inteligencji? Ostatniego bezczelnego

zachowania? Aż zaczynała robić się ciekawa, co takiego wymyśli.

Snape jednak bez słowa podszedł do stojącego w rogu gabinetu, zawalonego stosami

papierów stołu.

– Tutaj – wskazał na dokumenty – znajdują się wszystkie rejestry i listy wydatków z

ubiegłych lat. Masz je wszystkie przejrzeć, przepisać te, które są mało czytelne, a resztę

ułożyć według roczników. Pojęłaś? – wykrzywił się pogardliwie, patrząc na nią tak, jakby

tak dużo tak skomplikowanych zdań mogło być dla niej zbyt trudne do zrozumienia.

Branwen zacisnęła dłonie, starając się opanować chęć rzucenia jakiegoś złośliwego

komentarza. Odetchnęła głęboko i odpowiedziała tak grzecznie, na ile tylko była w

stanie.

– Oczywiście, panie profesorze.

– Różdżka – rozkazał, wyciągając rękę.

Podała mu ją bez słowa i z uwagą patrzyła, jak kładzie ją na biurku obok zapisywanych

przez niego pergaminów. Zauważył jej spojrzenie.

– Na co czekasz, Malvern? Masz co robić.

Branwen podeszła do stołu, z niezadowoleniem biorąc do ręki pióro i przyglądając się

stosom zakurzonych dokumentów. Szykowała się bardzo długa i nudna praca, chociaż i

tak o niebo lepsza niż patroszenie ropuch czy krojenie płaszczek. Może po prostu Snape

obawiał się, że zirytowana Malvern, mając w rękach nóż, mogłaby rzucić się na niego z

chęcią poderżnięcia mu gardła. Wolała nie zgłębiać jego pobudek, miała wystarczająco

dużo własnych problemów.

Zaciskając zęby, posłusznie zaczęła przepisywać dokumenty.

#

Sala Pamięci należała do jednego z większych pomieszczeń w Hogwarcie. Służyła przede

wszystkim do przechowywania wszystkich znaczących nagród i medali oraz dwóch czy

trzech obrazów wybitnych uczniów, którzy przysłużyli się czymś dla szkoły. Tu

znajdowały się też cztery posągi założycieli, wykonane z różowego marmuru. Nikt nie

umiał powiedzieć, czy podobizny były prawdziwe, czy też były jedynie wymysłem

artysty. Zresztą nie miało to większego znaczenia. Założyciele prezentowali się dostojnie

i mieli doskonałe rysy – czego innego można się było spodziewać po ludziach - legendach?

Sala, pełniąca funkcję muzealną, odwiedzana była rzadko i jeśli już, to zazwyczaj przez

uczniów, którym przypadło polerowanie ponad setki medali i pucharów. Nie dało się

ukryć, że Hogwart należał do szkół z osiągnięciami.

Tym dziwniejsze mogło więc wydawać się, że nagle, w ciągu zaledwie jednego wieczora,

do Sali Pamięci przyszło ponad tuzin dziewczyn, różniących się zarówno wiekiem, jak i

przynależnością do Domów. Nie była to normalna sytuacja, czego dowodem było

niewyobrażalne zaskoczenie rysujące się na co niektórych twarzach.

– Co tu robisz? – zdziwiła się Alvinia, patrząc na Mariettę.

– To raczej, co ty tu robisz? – odparła, wydymając pogardliwie usta.

– Czekam na Vaila. Umówiliśmy się – stwierdziła dumnie.

– Z tobą? – prychnęła Edgecombe. – Z takim wypłoszem?! Nawet sobie tak nie żartuj.

– Sama jesteś wypłoszem, a do tego głupią pindą – rzuciła Alvinia, mocno przy tym

gestykulując. Nawet nie zauważyła, jak przez przypadek popchnęła Humbelinę na

nieopodal stojącą na Sylwię Winterstone. Ślizgonka bez zastanowienia oddała cios.

– Co powiedziałaś?! – W oczach Marietty zapłonęła żądza mordu. – Powtórz to, szlamo. –

Wycelowała w nią różdżką.

#

Branwen usilnie wlepiała wzrok w zapisywany pergamin. Sama praca nie była taka zła,

znacznie gorszy był Snape, który najwyraźniej postanowił uatrakcyjnić jej ten czas,

rzucając złośliwe uwagi.

– Gdzie twój entuzjazm, Malvern? Czyżby praca ci się nie podobała? – Wydął ironicznie

wargi, uważnie się jej przyglądając.

– Nie, panie profesorze – odparła, zapisując następną linijkę.

– Z pewnością musi ci się wydawać dość nudna, w końcu ty masz inne upodobania.

– Nie, panie profesorze. – Stalówka zaskrzypiała, gdy zwiększył się jej nacisk na

pergamin.

Snape zrobił z dwa kroki w jej kierunku i teraz, praktycznie stojąc nad nią, jak gdyby

nigdy nic kontynuował.

– Zrobiłaś się dziwnie milcząca od naszego ostatniego spotkania – powiedział,

przeciągając słowa i z zadowoleniem przyglądając się, jak dziewczyna ściska trzymane

pióro. – Czyżby bez osób postronnych twoja erudycja gdzieś się ulatniała? A może to było

wszystko, na co było cię stać, Malvern?

– Skąd pan profesor może to wiedzieć? – Nie wytrzymała i wysyczała przez zęby.

Oparł jedną rękę o biurko i nachylił się, by lepiej go słyszała.

– Choćby z twojego pożałowania godnego zachowania i żałosnych wypowiedzi.

Branwen przestała pisać, odwróciła się w stronę nauczyciela i spojrzała w jego czarne,

niezgłębione oczy.

– Przykro mi, że tak mnie pan profesor ocenia – powiedziała sucho, siląc się na

grzeczność. – Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy przekona się profesor, że

jest inaczej i zmieni o mnie zdanie. A jeśli nie, to już pańska strata.

Snape zmrużył oczy, a jego rysy stwardniały. Najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, ale

właśnie wtedy drzwi otworzyły się z hukiem i do lochu wpadła przerażona i zdyszana

Fiona.

– Panie profesorze, biją się – rzuciła z miną człowieka, który widzi nadciągający

kataklizm i chce mu zapobiec.

– O czym ty bredzisz, Walton? – wysyczał Severus, prostując się.

– Pojedynkują się w Sali Pamięci, panie profesorze – odparła.

Mistrz Eliksirów spojrzał jeszcze raz na Branwen i szybkim krokiem, przy którym

powiewała jego czarna szata, wyszedł z gabinetu. Fiona mrugnęła porozumiewawczo do

uśmiechającej się pod nosem Branwen i ruszyła za nauczycielem.

#

– Cholerna cnotka! – krzyknęła Alvinia, gdy czerwony promień minął ją dosłownie o włos i

doszczętnie rozwalił gablotę z pucharami

– Lafirynda bez honoru! – Humbelina rzuciła Drętwotę, ale niestety zamiast trafić w

przeciwniczkę, trafiła w jeden z posągów założycieli, a dokładnie w Salazara Slytherina,

odłupując mu nos i tym samym upodabniając go do jednego z jego potomków.

– Puść moje włosy, kopnięta szajbusko! – wyła Marietta, kiedy Sylwia zaczęła szarpać ją

za warkocz.

– Sama jesteś szajbuską, kretynko bez wyobraźni! – odparła, szamocąc się zawzięcie i

kopiąc w nogę.

– Mam więcej wyobraźni niż ty, pochrzaniona psychopatko!

– Nawet tego nie próbuj! – wrzasnęła Humbelina.

– Tak! A masz! – złapała ją za rękę i z całych sił ugryzła.

– Aaaa! Moja ręka! Zabije cię za to, wariatko. On jest mój!

– Po moim trupie!

– A żebyś wiedziała!

Dalsze wyzwiska, klątwy i ciosy przerwało trzaśnięcie zamykanych drzwi. Ponad tuzin

dziewcząt zaprzestało walki i prób zamienienia siebie nawzajem w zwęglony stos mięsa i

ze zgrozą patrzyło na wysoką postać w czarnych szatach, od której aż promieniowała

wściekłość.

#

Branwen wiedziała, że ma niewiele czasu na odnalezienie i zdobycie liobelii, więc

musiała się śpieszyć, jeżeli nie chciała mieć bliskiego spotkania z rozwścieczonym i

żądnym krwi Snape’em.

Z najwyższą uwagą rozglądnęła się po pomieszczeniu. Było ono dość duże, ale słabo

oświetlone, przez co panował w nim niepokojący nastrój. Potęgowały go jeszcze rzędy

półek, wypełnionych grubymi tomami oraz najróżniejszymi butelkami, buteleczkami i

słojami z zalanymi przezroczystym płynem częściami zwierząt i roślin. W lochu, oprócz

biurka i stołu, znajdował się jeszcze stary, wykonany z ciemnego drewna kredens, w

którym Mistrz Eliksirów trzymał podręczne ingrediencje. Otworzyła go z rozmachem i

szybko zlustrowała jego wnętrze.

Znalazła przeróżne składniki, ze skrzelozielem włącznie, ale liobelii tam nie było.

Przesunęła wzrokiem po kolejnych, zajmujących całe ściany półkach. Niektóre

komponenty rozpoznawała bez konieczności odczytywania ich nazw, wypisanych

drobnym i ciasnym pismem Snape’a. Pękata butelka z rubinowym płynem była niczym

innym jak wyciągiem z krwawnika. Ta smuklejsza obok niej, wypełniona roztworem o

barwie rozcieńczonego błękitnego atramentu - nalewką z hyzopu. Stojąca dalej maleńka

fiolka z płynem w kolorze różowego kwarcu - esencją z wilżyny. Były tu też już

przygotowane mikstury. Wywar Powagi przyciągał uwagę ciemnym fioletem fiołków,

Esencja Fantazji opalizowała srebrzyście, złudnie wirując wewnątrz butli, a Eliksir

Wigoru przypominał barwą starą rdzę.

Dziewczyna przeglądała półkę po półce, oglądając znajdujące się na nich fiolki. Dziwiło

ją ich rozmieszczenie. Mimo usilnych starań nie potrafiła odnaleźć żadnej logiki w

sposobie ustawienia butelek. Podejrzewała, że muszą być umieszczone według jakiegoś

skomplikowanego klucza, którego nikt oprócz Snape’a nie byłby w stanie pojąć. Zresztą

cały gabinet sprawiał wrażenie niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika. Nie chodziło

nawet o pedantyczny porządek panujący w pracowni. Powodem było raczej dziwne

odczucie, że wszystko znajduje się na swoim miejscu i przesunięcie czegokolwiek może

zniszczyć panującą w pomieszczeniu harmonię. Branwen nawet nie chciała myśleć, jak

bardzo trzeba było być wyczulonym na detale, by doprowadzić do takiego stanu.

Malvern, rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła nagle czarną kasetkę znajdującą

się na półce w rogu gabinetu. Była niewielka, prostokątna i bez żadnych ozdób. Idealne

miejsce, by schować w nim składniki potrzebujące specjalnego traktowania. Intuicja

mówiła Branwen, że to właśnie tutaj znajdzie swój „skarb”.

#

Powszechnie wiadome było, że jednym z najbardziej uwielbianych i pożądanych napoi w

Hogwarcie, zaraz po piwie kremowym, była kawa, którą zarówno uczniowie, jak i

nauczyciele pijali w olbrzymich ilościach. Zazwyczaj jej popularność rosła

proporcjonalnie do zmniejszania się czasu pozostającego do egzaminów i w najbardziej

newralgicznym okresie była ona cenniejsza niż złoto.

Teoretycznie zatem zainteresowanie małą czarną po świętach powinno drastycznie

zmaleć. Do końcowych testów było jeszcze daleko, a po świętach wszyscy jeszcze

ogarnięci byli błogim lenistwem. Niestety nauczyciele zupełnie na to nie zważali i gdy

tylko nadarzyła się okazja, zapowiadali kolejne sprawdziany. W konsekwencji

pielgrzymki uczniów do Wielkiej Sali były nieustanne.

#

Anne Bole, siódmoroczna Ślizgonka, prężnym krokiem weszła do Wielkiej Sali.

Potrzebowała kawy. Dużo, pysznej, zabójczo słodkiej i mocnej kawy, bo tylko ona mogła

zaspokoić jej kofeinowy głód i sprawić, by nie zasnęła nad notatkami z transmutacji.

Że też McGonagall wymyśliła sobie zrobić jakiś idiotyczny test z zaklęć

pomniejszających!

Podeszła do jednego z olbrzymich stołów i zaczęła rozglądać się za jakimś dzbankiem z

jej upragnioną małą czarną, jednak żadnego nie było. Gdzie te skrzaty dały kawę,

pomyślała zirytowana, zgrzytając zębami. Czyżby Puchońskie ciamajdy lub Gryfońscy

kretyni wszystko wypili? Przecież to byłoby okropne.

Już miała iść zrobić awanturę, jakiej jeszcze Hogwart nie widział, kiedy nagle jej nos

wyczuł ulotną woń kawy. Zaciekawiona rozejrzała się wokół i dostrzegła po przeciwnej

stronie Sali jakiegoś jasnowłosego chłopaka, który jak gdyby nigdy nic siedział sobie i pił

jej upragniony napój bogów.

Stanęła przed nim, starając się ignorować ten upajający zapach i błogi wyraz, który

pojawiał się na twarzy blondyna po każdym łyku.

– Gdzie kawa? – zapytała niecierpliwie.

– Skończyła się – odparł Rufus Wells, bawiąc się filiżanką i sprawiając, że Anne, która nie

potrafiła oderwać od niej wzroku, z trudem przełknęła ślinę. – Jutro rano mają

przywieźć nową dostawę.

– No to skąd ty ją masz? – spytała napastliwie, próbując nie wyobrażać sobie, jaki musi

mieć ona cudowny smak.

– Prywatne zasoby – powiedział, uśmiechając się przekornie i upijając kolejny łyk.

Czego od niej się spodziewa, pomyślała. Że będzie go prosić? Niedoczekanie jego,

mówiła sobie, gapiąc się na jego usta, na których została odrobina kawy. Jeżeli sądzi, że

tak poniży się … że pozwoli się tak upokorzyć, by błagać go o nią … to miał całkowitą

rację. Za kubek kawy gotowa byłaby zrobić straszne rzeczy, nawet umówić się z

Potterem.

– Czy mogę… – zaczęła niepewnie.

– Kawy? Oczywiście. Jak chcesz, weź cały dzbanek, mi nie jest potrzebny – zaoferował

Rufus.

Anne spojrzała na niego ze zdziwieniem. Ludzie nie byli tacy dobroduszni dla Ślizgonów i

to było bardzo podejrzane. Chłopak musiał zauważyć wahanie na jej twarzy, bo

powiedział:

– Jeżeli nie chcesz… – Zrobił ruch, jak gdyby chciał zabrać kawę.

– Nie! – powstrzymała go. Pal licho wątpliwości. Będzie się zastanawiać nad jego

pobudkami jak już zaspokoi kofeinowy głód. – Wezmę ją.

Rufus wzruszył ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne i kontynuował sączenie

swojego napoju. Dziewczyna tymczasem sięgnęła po dzbanek i uważnie badając jego

zawartość, szukała czegoś podejrzanego, co mogłoby świadczyć, że kawa jest zatruta.

Kiedy jednak stwierdziła, że wszystko jest jednak w porządku, zadowolona ruszyła do

swojego dormitorium.

Rufus odprowadził ją wzrokiem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem.

#

To chyba nie było normalne, że opadający kurz robił taki straszliwy hałas, a przelatująca

za oknem sowa tak ogłuszająco łopotała skrzydłami. Nie, to absolutnie nie należało do

zwyczajnych sytuacji, ale znajdujące się w Sali Pamięci dziewczyny nie miały jakoś

sposobności głębiej się nad tym zastanawiać. Wszystkie jak zahipnotyzowane wpatrywały

się w Snape’a.

Mistrz Eliksirów wyglądał w czarnych szatach jak tytan, jak pochodzący z najgłębszej

otchłani demon. Czarne, nieprzeniknione oczy płonęły wściekłością, a na jego bladych

policzkach pojawiły się niezdrowe, czerwone plamy. Niewiele różniło Severusa od

wygłodniałego wampira, chcącego przegryźć komuś gardło.

Dziewczyny zwiesiły głowy, skupiając się w ciasną grupę i pragnąc, by stać się

niewidocznymi. Oczywiście trud był jak najbardziej bezsensowny.

– Winterstone – warknął nauczyciel. Rudowłosa Ślizgonka zrobiła niepewny krok do

przodu. – Masz trzydzieści sekund, żeby znaleźć się w Pokoju Wspólnym. W innym

przypadku masz u mnie szlaban.

Dziewczyna kiwnęła głową i znikła.

Reszta nie liczyła na taką wspaniałomyślność i lodowaty wzrok, jakim obrzucił ich Snape,

wskazywał, że się w tym względzie nie mylą.

– Skoro tak wam się tutaj podoba – mówił spokojnie, zbyt spokojnie i to jeszcze bardziej

je przerażało – to przez najbliższy miesiąc zapoznacie się z tym miejscem bardzo

dokładnie. – Uśmiechnął się paskudnie. – Dodatkowo każda z was traci po dziesięć

punktów dla swojego domu i jeżeli za trzy minuty nie znajdziecie się u siebie, to równie

dobrze możecie pakować kufry.

Dziewczyny, długo nie myśląc, wybiegły z Sali Pamięci.

#

Rufus starannie badał kamienne ściany korytarza. W końcu, po skrupulatnych

obliczeniach przystanął i mierząc różdżką w potencjalne wejście Pokoju Wspólnego

Slytherinu, wyszeptał zaklęcie.

Żaden Ślizgon nie zauważył, jak ucho dzbanka od kawy, który niedawno przyniosła Bole,

odpada, a z niewielkiej szczeliny zaczyna wydobywać się bezwonna, błękitnawa mgiełka.

#

Branwen z najwyższą uwagą zaczęła oglądać czarną skrzyneczkę. Spodziewała się, że

zostało na nią rzucone co najmniej z dwadzieścia najróżniejszych klątw i jeżeli chciała

pozostać w jednym kawałku i niezmienionym stanie, to musiała być bardzo ostrożna.

Wyciągnęła różdżkę, której Severus na szczęście nie zabrał ze sobą, i rzuciła kilka zaklęć

wykrywających. Ku jej niemałemu zdziwieniu nic się nie stało, co sugerowało, że

kasetka nie jest zabezpieczona żadnym specjalnym czarem. Wyraźnie zaniepokojona

spróbowała otworzyć ją Alahomorą i, co było już całkiem nieprawdopodobne, usłyszała

znajomy dźwięk otwieranego zamka. Teraz wystarczyło już tylko podnieść wieko, żeby

dostać się do środka.

Wyciągnęła rękę, ale tuż nad kasetką zamarła. Nie, to było zbyt łatwe, tu musiał być

jakiś haczyk.

No dobrze, pomyślała. Spróbuj wczuć się w Snape’a. W jaki sposób chciałby

powstrzymać kogoś przed zabraniem jego zapasów? Straszliwa, niewykrywalna klątwa,

która by kogoś zabiła? Za duży kłopot i zupełnie nie w jego stylu. On był bardziej jak

wąż, który atakuje cicho i znienacka, zmuszając ofiarę, by pierwsza popełniła błąd.

Próbując nie myśleć o tym, że zostało jej niewiele czasu, zaczęła bardzo starannie

lustrować skrzyneczkę. Nagle, gdy wreszcie coś dostrzegła, wciągnęła z niedowierzaniem

powietrze.

To było takie proste i skuteczne zarazem. Przy wieku, tuż obok zamka, znajdował się

rząd niewielkich, milimetrowych, z całą pewnością zatrutych igiełek. Zbyt pewni siebie,

nieuważni lub po prostu nieostrożni „nadziewali” się na nie, sami sobie wyznaczając

karę. Branwen zachwyciła się genialnością pomysłu. Wielu rzeczy spodziewała się po

Snape`ie, ale to przerosło wszystkie jej oczekiwania.

Wstrzymując oddech, lekko drżącymi dłońmi ostrożnie otworzyła skrzyneczkę. Nic nie

wybuchło ani jej nie zaatakowało, co można było uznać za duży sukces. We wnętrzu

znajdowało się kilkadziesiąt niewielkich, starannie opisanych i zabezpieczonych

flakoników. Jeden z nich zawierał tak poszukiwaną przez nią liobelię. Co dziwne, patrząc

na zawartość kasetki, Branwen poczuła jakiś dziwny zawód. Liczyła, że znajdzie jakieś

strasznie niebezpieczne składniki, a trafiła na zwykłe, bardziej lub mniej popularne

trucizny. Szybko się skarciła. Jasnym było, ze te droższe i cenniejsze ingrediencje

znajdowały się gdzieś, gdzie nikomu nie przyszłoby nawet do głowy.

Branwen szybko wyciągnęła z połów szaty maleńką, nie większą niż jej najmniejszy

palec u dłoni buteleczkę i zaczęła przesypywać szary proszek. Kiedy zapełniła fiolkę do

połowy, szczelnie ją zamknęła i włożyła do kieszeni, a kasetkę ostrożnie odłożyła na

miejsce. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku i Branwen miała nadzieję,

że Snape nie zorientuje się za szybko o utracie składników.

Odłożyła różdżkę na miejsce i wróciła do nudnych list wydatków. Teraz pozostało już

tylko czekać.

#

Severus Snape z wyraźnym niezadowoleniem malującym się na jego ziemistej twarzy

wyszedł z Sali Pamięci i ruszył w stronę swojego gabinetu. Kawałek dalej czekał już na

niego Rufus.

– Przepraszam panie profesorze, ale jest pan bardzo potrzebny w lochach.

– Z jakiego niby powodu? – warknął zirytowany Mistrz Eliksirów, wysyłając Wellsowi jedno

ze specjalnych, miażdżących spojrzeń, zarezerwowanych dla osób, które ośmielają się

zawracać mu głowę.

– Bo o ile zrozumiałem, Ślizgoni postanowili odpokutować wszystkie grzechy i teraz

konstruują małą salę tortur.

Jak gdyby na potwierdzenie jego słów zza rogu wyszło dwóch czwartorocznych uczniów

Slytherinu, niosących po zwoju liny i bacie. Kiedy dostrzegli Snape’a, ukłonili mu się i

przywitali uprzejmie, po czym, jak gdyby nic, zaczęli schodzić spokojnie po schodach.

Severus spojrzał przeciągle na Rufusa i bez słowa ruszył w stronę lochów.

#

W Pokoju Wspólnym Slytherinu panowała posępna atmosfera urozmaicana depresyjnymi

westchnieniami pojedynczych uczniów. Pansy, Blaise i Draco, siedzący na jednej

kanapie, tępo wpatrywali się w wielki, zielony arras przedstawiający srebrnego węża.

– Moje życie jest beznadziejne – jęknął Zabini.

– Moje jest bardziej beznadziejne – westchnęła przeciągle Parkinson.

– A z jakiego niby powodu twoje życie miałoby być bardziej beznadziejne od mojego? Ty

nie podrywałaś bliźniaków Weasley, będąc totalnie zalana. To jest dopiero dno!

– Dno? Ja wysłałam Snape’owi walentynkę z wyznaniem miłosnym. I co na to powiesz?

– Phi! Wielka mi rzecz. Ja zaproponowałem randkę siostrze wiewióra.

– A ja całowałam się z Longbottomem.

Zabini spojrzał na nią przerażeniem.

– Dobra, wygrałaś. Twoje życie jest jednak bardziej beznadziejne.

– No...

Zapadła długa chwila milczenia, w trakcie której cała trójka rozważała, jak okropny jest

ich świat. Ciszę przerwał czyjś przeciągły i ochrypły jęk, dobiegający z pokoju obok.

– Nott? – zapytał Blaise

– Tak – odparł Draco. – Prosił Goyla, by go wybiczował za to, jak koszmarnym był

człowiekiem. Nie może sobie wybaczyć, że ukradł tego lizaka pierwszorocznemu

Puchonowi.

– Ale przynajmniej był dobry, lukrecjowy.

– No tak...

Znów zapadła cisza, którą zakłócił dopiero wślizgujący się do pokoju Tracey Davis.

– Nie wiecie czasem, gdzie Crabbe?

– Niestety nie – odparła Pansy. – Ostatnio jak go widziałam, stwierdził, że stracił sens w

życiu i musi dokonać wewnętrznego przeobrażenia. Coś wspominał, że ma zamiar zostać

modrzewiem.

– To jednak zdecydował się na modrzew. Dobry wybór, sosny nie mają tyle elegancji –

stwierdził Tracey. – A wy czegoś potrzebujecie? Wybiczować was albo coś?

– Nie, może potem – odparł Draco. – Na razie odczuwam miałkość swej egzystencji i nie

mam zamiaru nigdzie się ruszać.

W tym momencie drzwi ponownie się otworzyły, ukazując bladą i wyraźnie zirytowaną

osobę Mistrza Eliksirów.

– Profesor Snape – powiedziała niemal radośnie Pansy.

Severus lodowatym wzrokiem spojrzał na trójkę leżących na kanapie Ślizgonów.

– Co tu się dzieje? – warknął niezadowolony.

– Kontemplujemy sobie nasz skostniały i nieczuły świat i dochodzimy do wniosku, że

nasze życie jest beznadziejne i bez sensu. Chce się pan do nas przyłączyć?

– Malfoy, o czym ty bredzisz? Masz natychmiast mi wytłumaczyć, dlaczego Goyle okłada

pejczem półnagiego, przywiązanego do sufitu Notta, Crabbe twierdzi, że jest cholernym

drzewem, a Bulstrode w pozycji lotosu lewituje na środku pokoju.

– Nie wiem, panie profesorze, ale czy cokolwiek na tym świecie jest poznawalne?

Snape spojrzał uważnie na bladą twarz Draco i jego szare, zamglone oczy, po czym

chwycił go za szkolny krawat i zaczął ciągnąć za sobą.

– Idziemy do pani Pomfrey.

#

Branwen czekała na powrót Mistrza Eliksirów, mozolnie zapisując stronę po stronie. Do

końca szlabanu zostało jeszcze trochę czasu, więc nie mogła sobie tak po prostu

zniknąć, nawet jeśli bardzo, bardzo by tego chciała.

Nagle usłyszała czyjeś kroki na korytarzu i zanim jeszcze drzwi otworzyły się na oścież,

już wiedziała, że to Snape. Profesor wszedł do środka. Wystarczyło jedno spojrzenie,

aby przekonać się, że jest zirytowany. Znacznie bardziej, niż było to u niego naturalne.

Branwen bez słowa wstała i patrzyła, jak Severus podchodzi do swojego biurka.

– Co tu jeszcze robisz? – warknął wyraźnie zły.

– Mam szlaban – odparła spokojnie. Nie brzmiało to zbyt uprzejmie, ale zupełnie nie

miała pomysłu, jak niby inaczej miała to ująć.

Snape obrzucił ją morderczym spojrzeniem, po czym zerknął na wiszący na ścianie zegar.

Rzeczywiście do końca kary została co najmniej godzina.

– Wynoś się – warknął.

Branwen skłoniła się i już chciała wyjść, gdy usłyszała głos nauczyciela.

– Nie zapomniałaś o czymś?

Zatrzymała się. Panicznie próbowała sobie przypomnieć, co takiego mogło jej umknąć.

Chyba… chyba, że zauważył, iż coś jest nie w porządku i teraz zamierza ją ukarać…

Czując, jak kamienieje jej serce, powoli się odwróciła.

– Zapomniałam? – zapytała niepewnie, bezskutecznie próbując coś wyczytać z jego

twarzy.

– Różdżka, Malvern – w jego dłoni pojawił się wspomniany przedmiot.

Dziewczyna, czując wszechogarniającą ulgę, podeszła do nauczyciela i zabrała różdżkę,

po czym jak najszybciej wyszła, starając się nie myśleć o obserwującym ją Snape’ie.

#

Rufus i Fiona czekali na Branwen przed wejściem do Pokoju Wspólnego Ravenclawu.

Dziewczyna na ich widok uśmiechnęła się słabo.

– Jak poszło? – spytała pełnym napięcia głosem Fiona.

– Dobrze – rzuciła, wyciągając fiolkę i podając ją Rufusowi. – A u was?

– Lepiej, niż się spodziewaliśmy – odparł Wells, chowając buteleczkę. – Sądziliśmy, że się

pokłócą, ale regularnej bijatyki nie przewidzieliśmy.

– Żebyś ty widziała, co one tam wyprawiały – zaśmiała się Fiona. – Szkoda, że Vail nie

mógł tego zobaczyć.

– A z kawą? Wyszło tak, jak przewidywaliśmy?

– Też. Efekt był naprawdę znakomity – stwierdził Rufus.

– Jutro mi opowiecie. Teraz marzę tylko o tym, by znaleźć się w łóżku.

Pokiwali głowami ze zrozumieniem i przepuścili ją do środka.

#

Branwen już dobry kwadrans spacerowała po pustych, cichych korytarzach. Teoretycznie

powinna teraz grzecznie leżeć w łóżku albo przynajmniej siedzieć w Pokoju Wspólnym,

ale była zbyt niespokojna, by tkwić w jednym miejscu. Marzyła tylko o tym, żeby w

końcu podać Vailowi miksturę i mieć to wszystko z głowy. Przeszła jeszcze kawałek i

zorientowała się, że nogi same zaprowadziły ją do ich małej, prowizorycznej pracowni.

Ostrożnie weszła do środka.

Nie spodziewała się nikogo tutaj zastać, dlatego tym większym zaskoczeniem był dla niej

widok Rufusa, który pochylał się na parującym kociołkiem, przez co jego dłuższe, jasne

włosy opadały mu na twarz. Patrzyła przez chwilę, jak delikatnie, jakby z pieszczotą

miesza jedną ręką eliksir, a drugą z największym skupieniem dodaje jakiegoś białego

płynu, który po szybkiej ocenie uznała za nalewkę z piołunu.

Chciała podejść do Wellsa i porozmawiać na temat tych wszystkich ostatnich szaleństw,

ale widząc, że jest zajęty, czuła się intruzem, który najlepiej zrobiłby, gdyby sobie po

prostu stąd poszedł.

Miała się wycofać, ale akurat w tym momencie Rufus podniósł głowę w poszukiwaniu

jakiegoś składnika i ją dostrzegł.

– Jesteś – ucieszył się. Dziewczyna przez chwilę miała wrażenie, że na nią czekał, choć

przecież nic nie wskazywało, że przyjdzie.

– Jak ci idzie? – zapytała, siadając obok niego i przypatrując się wnętrzu kociołka.

Eliksir miał barwę zgniłej kapusty, ale, o dziwo, pachniał przyjemnie czymś bardzo

zbliżonym do szałwi.

– Prawie skończony – powiedział, dosypując zmielonych ziaren cytryńca. – Liobelię

dodałem wcześniej i teraz pozostaje już tylko zaczekać.

Przyglądała się, jak kolor mikstury z każdą minutą staje się intensywniejszy.

– Gotowe – stwierdził, gasząc ogień pod kociołkiem.

– Jest piękny – powiedziała Branwen, z zachwytem przyglądając się eliksirowi. Oderwała

wzrok od mikstury, która teraz wyglądała, jakby była rozpuszczonym szmaragdem, i

zerknęła na Rufusa. Dziwnie się jej przyglądał znad grubych, srebrnych oprawek. Znała

to spojrzenie, czasem go na nim przyłapywała, tylko że wcześniej szybko odwracał

głowę. Było intensywne i ciepłe, tak jakby była dla niego kimś specjalnym, a nie zwykłą

znajomą, uczęszczającą na te same zajęcia. Błękitne oczy zamieniały się w dwa

niezgłębione jeziora, na których dnie kryło się coś, czego zupełnie nie potrafiła poznać i

zrozumieć.

To było naprawdę… niepokojące.

– Dobrze – chrząknęła, chcąc przerwać panującą ciszę. – Mamy eliksir, ale nie wiemy, czy

działa. No przynajmniej tak, jakbyśmy chcieli. – Uśmiechnęła się lekko.

– Można to sprawdzić – odparł, wstając.

Podszedł w róg sali i podniósł jakiś przedmiot, który przy bliższych oględzinach okazał

się niewielką klatką, w której znajdowała się niewielka brązowa sówka.

– Co chcesz zrobić? – spytała zaniepokojona.

Postawił klatkę na jednym z podniszczonych stołów.

– Najpierw podam jej Eliksir Koloru, a potem wypróbujemy nasz. – Otworzył niewielkie

drzwiczki i tak delikatnie, jak potrafił, chwycił sówkę. – Musisz mi pomóc, sam tego nie

zrobię.

Branwen, lekko zaskoczona całą sytuacją, podeszła do Rufusa. Chwilę potrwało, zanim

udało im się zmusić niesfornego i opornego ptaka do zażycia mikstury. Na efekty nie

trzeba było długo czekać, w ciągu kilku sekund zwierzak stał się fluorescencyjnie żółty.

– No i mamy kanarka – stwierdziła Branwen.

Rufus w międzyczasie nabrał trochę uwarzonego przez niego eliksiru.

– Trzymaj ją – polecił, wlewając sowie do gardła zawartość małej fiolki.

Dziewczyna modliła się w duchu, żeby mikstura zadziała. Gdyby tak nie było, nie tylko

mieliby na sumieniu biedną sówkę, ale też cały plan i wszystkie starania poszłyby w

diabły.

Czekali, nie odrywając wzroku od zaciekawionego otoczeniem ptaka. Minuty mijały

powoli, ale w końcu dało się zauważyć, że jadowicie żółte pióra przybierają bardziej

naturalny, brązowy kolor.

– Działa! Cudownie! – Na twarzy Branwen malowały się nieopisana wprost ulga i radość, a

ona sama obdarzyła Wellsa najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. –

Morgano, udało się! To niewiarygodne. A wszystko dzięki tobie! – Spojrzała na niego tak

ciepło, aż poczuł, że coś dziwnego ściska go w środku. – Jestem ci tak strasznie

wdzięczna, że aż nie wiem, jak mam ci dziękować. Możesz być pewien, że jeśli będziesz

czegokolwiek ode mnie potrzebował, to możesz na mnie liczyć – zapewniła go gorąco,

kładąc mu rękę na ramieniu. – Jeszcze raz dziękuję.

Branwen widziała, jak się jej przygląda, a jego błękitne oczy lśnią jakimś dziwnym,

wewnętrznym światłem. Rufus otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale zaraz

je zamknął. Stali przez chwilę w milczeniu, aż w końcu odezwała się Branwen.

– Myślę – powiedziała przeciągle, odsuwając się od niego – że powinniśmy tutaj

posprzątać.

Kiwnął tylko głową, gdy ona zaczęła składać wszystkie fiolki i butelki, a następnie

podszedł nabrać trochę Eliksiru Pełnego Oczyszczenia.

– Dobrze, chyba wszystko – powiedziała, otwierając okno i wypuszczając ich

doświadczalną sówkę.

– Chyba tak – zgodził się Rufus. – Został nam tylko Vail.

– Chodźmy do niego. Im szybciej mu to podamy, tym szybciej będziemy mieli go z głowy

– stwierdziła z zadowoleniem.

Pokiwał głową i obydwoje wyszli na korytarz. Szli spokojnie w stronę zachodniej wieży,

obydwoje pogrążeni w swoich myślach, kiedy zza rogu wypadła przerażona, blada jak

śmierć Fiona.

– Vail uciekł – wydusiła trzęsącym się głosem.

Zamarli. Właśnie działo się to, czego tak usilnie starali się uniknąć. Eliot pewnie właśnie

wyznaje Snape’owi miłość, rzuca się na niego, chcąc go pocałować, albo robi coś jeszcze

gorszego.

Branwen poczuła, jakby coś wyssało z niej całe powietrze. Wszystkie wysiłki poszły na

marne. Nie, pomyślała rozpaczliwie. Nie zgadzam się!

– Fiona, biegnij do pokoju nauczycielskiego. Rufus, chodź ze mną do lochów. – Ton jej

głosu nie przyjmował żadnego sprzeciwu.

Walton pobiegła w wyznaczonym kierunku, łopocząc przydługawą szatą, a Wells ruszył za

Malvern.

Może zdążymy, może jeszcze na niego nie trafił - tłukło się jej w głowie.

Przeskakiwała po dwa, trzy stopnie, ryzykując upadek ze schodów, ale zupełnie nie

zwracała na to uwagi. Biegła przez korytarz, zakręt po zakręcie, coraz niżej i niżej.

Zdyszani wpadli do lochów. Eliot już tam był. Stał przed drzwiami Snape’a, jakby

wahając się, czy zastukać, czy nie.

– Vail, nie! – krzyknęła Branwen, sięgając po różdżkę. Rufus był jednak szybszy. Vail,

uderzony zaklęciem, upadł i zaczął szarpać się w niewidzialnych więzach. Dopadli go i

przytrzymali. Branwen przydusiła Eliota do ziemi, a Rufus siłą rozwarł mu szczęki i wlał

szmaragdowy eliksir. Chłopak zabulgotał, szarpiąc się jak opętany. Przez to wszystko

fiolka z resztką mikstury wypadła Rufusowi z ręki i potoczyła się po nierównych

kamieniach.

– Co tu się dzieje?! – zabrzmiał ostry głos profesor McGonagall.

Natychmiast puścili Eliota i wstali.

– Coś się stało Vailowi – wydusiła z trudem Branwen, patrząc z przerażeniem na

stojącego obok pani profesor Mistrza Eliksirów.

Nauczycielka szybko podeszła do nieprzytomnego chłopaka. Uspokojona faktem, że

oddycha, odwróciła się do Rufusa.

– Panie Wells, proszę mi pomóc. Trzeba go jak najszybciej zaprowadzić do Skrzydła

Szpitalnego.

Branwen chciała pójść z nimi, ale gdy tylko zrobiła krok, ktoś wbił palce w jej ramię tak

mocno, że aż syknęła z bólu.

– Nie – powiedział stojący obok niej Snape. – Musimy porozmawiać, Malvern – wykrzywił

się ironicznie, pokazując jej trzymany w ręku przedmiot.

Branwen, gdy tylko go dostrzegła, poczuła, jak robi się jej słabo. Przedmiotem tym była

bowiem niewielka fiolka z resztką szmaragdowego eliksiru.

"Niektóre słowa słyszy się tylko w ciszy".

XI

Ironia losu, a może jego wyrafinowane poczucie humoru, sprawiło, że wszystko musiało

rozsypać się właśnie teraz, gdy było już praktycznie po całej sprawie. Nie mogło

rozsypać się wcześniej, oszczędzając im przy tym wielu starań i wysiłków, ani później,

kiedy byłoby już właściwie po wszystkim. To musiało stać się właśnie teraz. Vail miał się

obudzić za kilka godzin i znowu być sobą, a oni mogliby wrócić do normalności.

Branwen zaciskała drżące dłonie i starała się opanować przyśpieszony oddech, nie

przestając przy tym obserwować siedzącego przy biurku nauczyciela, który zdawał się

specjalnie przedłużać tę pełną napięcia chwilę. Chciała, żeby w końcu to się skończyło,

żeby nie musiała już stać przed nim jak ofiara przed sędzią, który ma wydać skazujący

wyrok i postawić przed plutonem egzekucyjnym.

– Co to jest? – zapytał Severus, patrząc na nią groźnie.

– Butelka – odparła, zdając sobie sprawę, jak arogancko to brzmi.

– Widzę, że po siedmiu latach nauki w najlepszej szkole magii, jaką jest Hogwart, udało

ci się prawidłowo rozpoznać butelkę. – Na jego bladej twarzy pojawił się ironiczny

grymas. – Mam ci pogratulować?

Milczała, czując jak jakaś nieznana siła ściska jej gardło, tak że ledwo mogła oddychać.

– A wiesz, co znajduje się w tej butelce? – Zakołysał nią lekko.

– Eliksir – wydusiła i widząc, że chce rzucić jakiś komentarz, dodała: – Z tej odległości

nie jestem wstanie stwierdzić jaki.

– Nie jesteś? – Uniósł brwi z zaciekawieniem, odkładając fiolkę na biurko. – Bardzo

ciekawe. Zaraz pewnie zapewnisz mnie, że nie masz zielonego pojęcia, co to jest Eliksir

Pełnego Oczyszczenia i jak on działa.

– Ma działanie lecznicze – wykrztusiła. – Oczyszcza krew i pozwala zatrutym powrócić do

zdrowia. Pan profesor wspominał o nim pod koniec szóstej klasy.

– W takim razie wytłumacz mi, Malvern, w jaki sposób ten eliksir znalazł się na korytarzu

przed moim gabinetem? – zapytał, patrząc na nią niemal z ciekawością.

Zupełnie nie rozumiała po co się z nią tak bawił. Była absolutnie przekonana, że mając w

rękach przygotowany eliksir i znając jego recepturę, bez trudu domyślił się wszystkiego.

W razie wątpliwości zawsze mógł sprawdzić, co znajduje się w czarnej kasetce, w której

przetrzymywał rzadkie składniki. A mimo to wciąż siedział za biurkiem i wydawało się, że

ją sprawdza, choć nie miała pojęcia dlaczego.

– Ktoś musiał go zgubić – powiedziała na tyle spokojnie, na ile pozwalała jej sytuacja i

przewiercające ją oczy Snape’a.

– Ktoś? – Wstał i podszedł do niej. – Pewnie to ten sam ktoś, kto pilnuje Eliota i nie

pozwala mu nigdzie samemu chodzić. I pewnie ten sam ktoś, kto jakiś czas temu

wypytywał na Nokturnie o liobelie, będącą jednym ze składników tego eliksiru. – Bez

trudu mógł dostrzec jej zaskoczenie. Skrzywił się paskudnie. – Byłaś tak naiwna, żeby

sądzić, że się o tym nie dowiem? Że bez powodu pozwoliłbym ci się tak zachowywać? To

było zabawne; obserwowanie twoich żałosnych prób próby odwrócenia mojej uwagi.

Branwen poczuła nagle, jak opada z niej przerażenie. Długo bała się, że Mistrz Eliksirów

dowie się o jej działaniach, ale kiedy do tego doszło, strach zniknął jak ręką odjął. Teraz

Snape pewnie będzie chciał ją ukarać, albo najlepiej wyrzucić ze szkoły, a ona i tak nic

na to nie poradzi. No bo co niby miałaby zrobić? Rozpłakać się i błagać go o litość?

Zaprzeczyć i udawać, że nie wie, o co mu chodzi? Wszystkie te rozwiązania wydawały się

bzdurne i bezsensowne, a i tak nie przyniosłyby żadnego efektu. Jeżeli będzie musiała

już odejść, to odejdzie, ale z podniesioną głową i świadomością, że zrobiła to, co uznała

za słuszne.

Wzięła głęboki oddech, rozluźniając napięte mięśnie, popatrzyła na nauczyciela i głosem

człowieka, który nie ma już nic do stracenia, zapytała:

– Skąd pan profesor wiedział?

– Sądzisz, że twoje działania pozostają bez echa? Wystarczy uważnie posłuchać, a można

dowiedzieć się wszystkiego. Zwłaszcza odwiedzając Londyn.

– Czyli zdradził Borgin. Wiedziałam, że lepiej byłoby mu zapłacić. Parę galeonów z

pewnością zamknęłoby mu usta. Jeszcze będzie miał okazję przekonać się, że to było

bardzo nierozsądne z jego strony – oznajmiła, groźnie zaciskając usta.

W oczach Mistrza Eliksirów przez sekundę lub dwie widniał wyraz zaskoczenia, ale zaraz

znikł i jego twarz znowu stała się nieodgadniona jak zawsze. Chciał coś powiedzieć, ale

w tej chwili bezceremonialnie wkroczyła do lochu profesor Umbridge.

Severus obrzucił nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią spojrzeniem, które zazwyczaj

sprawiało, że większość ludzi przypominało sobie nagle o bardzo ważnej rzeczy do

zrobienia lub o obłożnie chorych ciotkach, które potrzebowały ich natychmiastowych

odwiedzin.

– Dobry wieczór. Doszły mnie wieści, że zdarzył się tutaj jakiś incydent. – Na twarzy

Dolores pojawił się przesłodzony, żabi uśmiech, od którego Branwen zrobiło się

niedobrze.

– Zależy, co należy traktować jako incydent – stwierdził chłodno Snape.

– Pan Eliot został odtransportowany przez profesor McGonagall do Skrzydła Szpitalnego.

Chcę wiedzieć czemu – zażądała, nie przestając się fałszywie uśmiechać.

– Pewnie fakt, że Eliot był nieprzytomny miał na to jakiś wpływ – wykrzywił się ironicznie

Mistrz Elikisrów.

Na twarzy profesor Umbridge pojawiły się niezdrowe plamy, które wyraźnie świadczyły o

z trudem skrywanej złości.

– A ona? Co ona tutaj robi? – Jeden z grubych paluchów nauczycielki Ochrony przed

Czarną Magią został oskarżycielsko wymierzony w na Branwen.

– Malvern właśnie bardzo chciała wyjaśnić, co tutaj zaszło – założył ręce na piersi,

przyglądając się jej z zaciekawieniem.

Całkiem zdezorientowana dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć.

– Zdarzył się wypadek – zaczęła, patrząc na Severusa i próbując wyczytać z jego

niezgłębionej twarzy jakąś wskazówkę wskazówki. – Vail się potknął, wypadła mu

różdżka… to był wypadek – zapewniła, odwracając się do profesor Umbridge.

– A ty co tu robiłaś? O tej porze nie ma jeszcze zajęć, więc powinnaś być na śniadaniu w

Wielkiej Sali, a nie w lochach.

– Ja… ja… – jąkała się, nie mogąc wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia.

– Malvern przyszła tutaj odpracować swój trzymiesięczny szlaban – wtrącił nagle Snape.

Branwen nieprzytomnie spojrzała na profesora. Była przekonana, że się przesłyszała. To

nie mogło dziać się naprawdę, Snape dawał jej szlaban, zamiast kazać pakować kufry. To

się jej nie mieściło w głowie. Nie, nie to z pewnością był albo jakiś podstęp, albo jakieś

nieporozumienie, które za chwilę zostanie wyjaśnione i jednak okaże się, że wyrzucają

ją ze szkoły.

– Nic mi o tym nie wiadomo! – oświadczyła oskarżycielsko profesor Umbridge. – Jako

Wielki Inkwizytor Hogwartu powinnam być powiadomiona o takim przewinieniu, żebym

mogła przydzielić odpowiedni szlaban - przesłodzony uśmiech wyraźnie sugerował, że w

jej opinii najlepszą karą byłaby roczna, niewolnicza praca w kamieniołomach.

– O ile sobie przypominam, jestem tutaj nauczycielem i mam prawo karać uczniów,

jeżeli uznam, że na to sobie zasłużyli – odparł lodowato Snape.

– Jednak doszły mnie wieści, że wcześniej dyrektor pobłażał co poniektórym w ich

skandalicznym zachowaniu, czego przykładem może być choćby brak reakcji na postępki

pana Pottera

– Działania dyrektora względem Pottera, należą tylko i wyłącznie do jego kompetencji. –

Severus wstał, wykrzywiając się z niesmakiem.

– Ale z pewnością nie w sytuacji, gdy demoralizują one młodzież i zachęcają ją do

dalszych nieodpowiednich wybryków. W tym momencie konieczna jest interwencja

Ministerstwa.

– Nie jestem upoważniony, by oceniać postępowanie dyrektora.

Branwen, patrząc na tych dwoje, czuła, że zupełnie przypadkiem wplątała się coś, co

zupełnie jej nie dotyczyło i, co przy niekorzystnym obrocie spraw, mogło się dla niej

skończyć fatalnie.

Przez chwilę profesorowie mierzyli się wzrokiem, ale w końcu, co łatwo było

przewidzieć, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią odwróciła głowę.

– Proszę być pewnym, że wszystkie zastrzeżenia, co do dalszego pełnienia urzędu

dyrektora przez profesora Dumbledore`a, zostaną niezwłocznie zgłoszone do

Ministerstwa – powiedziała mściwie profesor Umbridge, uśmiechając się obłudnie,

opuściła lochów.

Severus obrócił się w stronę Branwen. Dziewczyna zacisnęła dłonie, czekając, aż

wszystko okaże się jakimś dziwacznym snem, bo jak dotąd było to zbyt

nieprawdopodobne, by mogła w to uwierzyć.

Przyglądał się jej długą chwilę, jak gdyby się bardzo głęboko nad czymś zastanawiał.

Kiedy w końcu się odezwał, mówił powoli, ważąc każde słowo.

– Jutro o dwudziestej tutaj i nie próbuj żadnych sztuczek, Malvern. A teraz się wynoś.

Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, oparła

się o zimną ścianę korytarza. Czuła taką ulgę, że miała ochotę i śmiać się i płakać

równocześnie.

# # #

Branwen bardzo długo zastanawiała się, dlaczego Snape nie wydał jej wtedy przed

Umbridge. Nadarzyła mu się przecież cudowna możliwość. Mógł ją całkowicie pogrążyć,

co w konsekwencji doprowadziłoby do wyrzucenia jej ze szkoły, a on tego nie

wykorzystał. Było to naprawdę intrygujące i Malvern bardzo długo próbowała znaleźć

jakieś sensowne wytłumaczenie. Pośród wielu bzdurnych teorii, jak choćby takiej, że

Snape zlitował się nad nią, wysnuła jedną, która wydawała się nawet całkiem

prawdopodobna.

Podejrzewała, że Severus stanął po jej stronie, bo nie miał innego wyjścia. Umbridge

ostatnio wszelkimi sposobami starała się zdyskredytować profesora Dumbledore’a, by

potem usunąć go ze stanowiska dyrektora i przejąć władzę nad szkołą. W tej sytuacji

wyjście na jaw działań Branwen mogłoby wywołać niemałe poruszenie, co poważnie

zaszkodziłoby Dumbledore’owi.

Snape postawiony więc przed takim wyborem, zdecydował się pomóc Malvern, nie dając

tym samym przewagi Dolores, a samemu nie odbierając sobie możliwości uprzykrzania

jej życia.

# # #

Fiona się martwiła. Właściwie ciężko się jej było dziwić, bo powodów miała całkiem

sporo.

Po pierwsze, ktoś w jakiś podstępny sposób sprawił, że czas zaczął upływać z zawrotną

szybkością. Jeszcze niedawno rozpoczynała siódmy rok nauki w Hogwarcie, ba, jeszcze

przed chwilą były święta i cała ta wywołana przez nią afera z Vailem, a tu już przyszedł

luty, a wraz z nim pierwsze testy przygotowujące ich do egzaminów końcowych. Co

więcej, szalejąca w szkole Umbridge nie dawała nikomu spokoju, jak gdyby zupełnie nie

rozumiejąc, że każdy potrzebuje choć chwili dla siebie, żeby się skupić i pouczyć.

Zawracała wszystkim głowę, wprowadzając kolejne idiotyczne przepisy, które powoli

zmierzały do zabronienia uczniom swobodnego oddychania, uznając to za wyjątkowo

podstępne i podejrzane.

Jednak tak naprawdę Fiona martwiła się o Branwen, która przez jej głupi wyskok była

bardziej obciążona niż ktokolwiek inny, bo oprócz obowiązkiem przygotowywania się na

zajęcia jak wszyscy, musiała jeszcze odpracowywać u Snape’a swoją karę i znosić jego

nieustające złośliwości na lekcji. Trudno było się więc dziwić, że była bledsza niż

zazwyczaj i wyglądała na ewidentnie przemęczoną.

– Przyniosłam kawę – powiedziała Fiona, stawiając kubek na stole tuż obok stosu

skryptów do zielarstwa. – Jak ci idzie? – zapytała piszącą wypracowanie z eliksirów

Branwen.

– Już prawie kończę – odparła, przygryzając z zastanowieniem pióro. – Tylko zakończenie

i powinno być w porządku. Została jeszcze jedna praca do zrobienia, ale może Rufus mi

z tym pomoże.

Fiona przyjrzała się przyjaciółce z troską. Niepokoiła ją ta cała sytuacja pomiędzy nią, a

Mistrzem Eliksirów. Wydawało się, że oboje prowadzą jakiś dziwny pojedynek i w

pokrętny sposób próbują udowodnić sobie swoją przewagę – Severus każąc Malvern na

każdym kroku, zaś Branwen ignorując go i nie dając się sprowokować.

– Ile tym razem ci zadał? – zapytała Fiona, rozglądając się po zawalonym papierami

stole.

– Cztery prace plus jeszcze jedna z poprzedniego razu. Stwierdził, że dwadzieścia cali

pergaminu nie wyczerpało dostatecznie tematu – rzuciła z przekąsem.

Była jeszcze ta sprawa z dodatkowymi wypracowaniami, które Snape zadawał jej od

jakiegoś czasu. Kiedy zauważył, że oddaje je wszystkie skrupulatnie, bez choćby jednego

słowa skargi, zaczął zwiększać ich ilość, oczekując, że przeładowana obowiązkami

Branwen w końcu się załamie. Szybko się jednak okazało, że ona nie ma zamiaru ustąpić,

choćby nie wiadomo ile ją to kosztowało. Na szczęście przed katastrofą uratował ją

Ravenclaw, który od jakiegoś czasu obserwował jej zmagania i wykazał się niespotykaną

dotąd solidarnością i pomocą, podrzucając Malvern odpowiednie notatki i książki,

tłumacząc poszczególne zagadnienia czy też, jak to było w przypadku Rufusa, pisząc co

bardziej trudniejsze prace.

– A właściwie co ty tu robisz? – zapytała Branwen, czytając pobieżnie tekst i

sprawdzając, czy zawarła w nim wszystko, co chciała. – Wydawało mi się, że miałaś

pouczyć się do testu z zaklęć.

– Planowałam, ale ostatecznie przełożyli mi ten sprawdzian i nie mam co robić. Chciałam

pogadać z Vailem, ale poszedł gdzieś z Julettą.

– Nie jesteś zazdrosna? – zapytała Branwen, spoglądając na nią figlarnie.

– Czemu miałabym być? – zdziwiła się.

– Sądziłam, że będziesz chciała go poderwać.

– Vaila?! No coś ty! Przecież to nasz przyjaciel. – Doskonale było widać, że jest to dla niej

nie do pomyślenia. – Zresztą o wilku mowa – dodała na widok wchodzącego do Pokoju

Wspólnego Eliota.

Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i gdy tylko je dostrzegł, uśmiechnął się

zadowolony i zajął stojący tuż obok nich fotel.

– Dobrze, że was widzę – powiedział Vail, przeczesując ze zdenerwowaniem włosy. –

Chciałbym was o coś zapytać.

– Tak? – spytała Branwen, pochylając się nad pergaminem i zastanawiając się, co jeszcze

ma dopisać.

– Wiecie, zaczynam podejrzewać, że podobam się Emily Lessel. Myślicie, że to możliwe?

Branwen i Fiona spojrzały po sobie zaskoczone i rozbawione. Emily od prawie roku

praktycznie śliniła się na jego widok i miała kategoryczny zakaz wchodzenia do męskiej

szatni, gdy był w niej Eliot, zwłaszcza bez koszulki. „Podoba się” było naprawdę bardzo

delikatnym określeniem na to zamroczenie, które dopadło Lessel.

– Przecież ona… – zaczęła Fiona, ale mocny uścisk Branwen na jej nadgarstku szybko ją

uciszył.

– Skąd te podejrzenia? – zapytała niewinnie.

– Emily się jakoś tak dziwnie zachowuje. Dzisiaj chciała, żebym zaprowadził ją do wieży

astronomicznej, bo podobno zapomniała drogi. Potem wpadłem na nią z sześć czy

siedem razy na korytarzu. I prosiła, żebym wytłumaczył jej transmutację, a przecież ona

jest z niej bardzo dobra.

– Hmm, rzeczywiście podejrzane – odparła Branwen, ze wszystkich sił starając się nie

roześmiać.

– Myślałem, że to jakiś przypadek, ale wczoraj wieczorem też zachowywała się jakoś

dziwnie. Przysiadła się do mnie twierdząc, że jej zimno, a kiedy podałem jej koc, była

wyraźnie niezadowolona. Nie mam pojęcia dlaczego.

– Zupełnie niezrozumiałe – stwierdziła spokojnie Branwen, patrząc surowo na

chichoczącą pod nosem Fionę.

– Może ona jest chora? To zapominalstwo i zimno, mogą być symptomami jakiejś choroby.

Przydałoby się, żeby zobaczyła ją pani Pomfrey. Jest szansa, że ona jej jakoś pomoże.

– Nie wiem, czy byłaby w stanie jej pomóc – powiedziała Branwen, zasłaniając usta, by

nie pokazać widniejącego na jej twarzy uśmiechu.

– Myślicie, że to aż tak poważne? Pani Pomfrey jest znakomitą pielęgniarką i jeśli ona nie

będzie wstanie temu zaradzić, to Emily musi być naprawdę w złym stanie.

– W baardzo złym – wtrąciła rozbawiona Fiona.

– Ojej, to fatalnie. Muszę się z nią koniecznie spotkać. Na pewno w takich trudnych

chwilach chciałaby mieć kogoś przy sobie. Nie wiecie, gdzie ona teraz jest?

– Ostatnio widziałam ją w bibliotece – poinformowała go Fiona.

– Idę do niej. Może uda mi się jakoś ją pocieszyć.

Branwen podparła dłonią głowę, z niedowierzaniem i rozbawieniem, patrząc na

wychodzącego z Pokoju Wspólnego Vaila.

– Wielka Morgano, nie mam pojęcia, z jakiej on jest planety, ale trzeba powiedzieć, że

jak na Człowieka-który-nie-wie-co-to-aluzja, zaczyna robić postępy. W takim tempie,

gdzieś za jakieś dwadzieścia, może trzydzieści lat, zorientuje się, że ludzie za nim

szaleją. – Branwen wyprostowała się w fotelu i sięgnęła po przyniesiony przez Fionę

kubek.

– Ale nie powiesz, że nie jest kochany i uroczy.

– Chciałaś chyba powiedzieć naiwny – Branwen napiła się kawy. – Pierwszy raz spotkałam

tak ufną i przekonaną o dobroduszności innych osobę. Jestem pewna, że ten facet nie

jest prawdziwy. Inna możliwość nie wchodzi w grę.

– Może, ale i tak jest świetny. Wybaczył mi nawet to całe zdarzenie z eliksirem. Jak go

tu nie uwielbiać?

Branwen spojrzała ponownie na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Eliot. Nie

chodziło nawet o to, że Vail wydawał się milszą i ładniejszą kopią Snape’a, ale w

niektórych sprawach wykazywał dziecięcą wprost prostoduszność. Było to w jego

wykonaniu tak ujmujące, że nie trudno było się dziwić, że wszyscy tak go lubili. Malvern

miała tylko nadzieję – że świat choć ten jeden raz okaże się mniej wredny, niż zazwyczaj

i pozwoli zachować mu to niewinne usposobienie.

# # #

Ostatnie tygodnie przed egzaminami były chyba najbardziej pracowitym i nerwowym

okresem całego całym roku. Nie było osoby, która nie patrzyłaby z rosnącym

przerażeniem na stosy książek i notatek, które z każdym dniem wydawały się jeszcze

wyższe, a wiedza, którą zawierały, zupełnie nie chciała się dać zapamiętać.

Ostatecznie jednak, z całą pewnością za sprawą miłosierdzia sił wyższych, egzaminy się

skończyły, dzięki czemu uczniowie siódmego roku mieli cały wolny tydzień do ich

wyjazdu z Hogwartu. W konsekwencji ogólna euforia sprawiała, że świętowano niemal

na okrągło, jak gdyby w ten sposób próbowano nadrobić czas, jaki poświęcono na naukę.

Branwen i Rufus również korzystali z tych wolnych dni, choć zupełnie inaczej niż mieli to

w zwyczaju Ślizgoni czy Gryfoni.

– ... ogólnie cała ta sytuacja z Potterem i Ministerstwem jest dla mnie wyjątkowo

tajemnicza – stwierdził Wells. – Ale jest chociaż jeden plus – wrócił Dumbledore. Szkoda,

że dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.

– Żałuj, że nie widziałeś tych tłumów, jak pojawił się dyrektor. Przez chwilę miałam

wrażenie, że na rękach zaniosą go do jego gabinetu. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Akurat przygotowałem eliksir na kaca i nie chciałem go zostawić. W ostatniej fazie jest

dość niestabilny.

– Fiona dalej kontynuuje swoją działalność? – spytała Branwen, skręcając w następny

korytarz.

– Tak, i swoją drogą jestem szczerze zdziwiony – w jego głosie pojawiła się nutka

uznania. – Naprawdę nie spodziewałem się po niej takiej przedsiębiorczości. Wczoraj

osobiście widziałem, jak jakiś Gryfon prawie na kolanach błagał ją o trochę eliksiru.

Branwen roześmiała się perliście.

– Wierz mi, ona jest troskliwa i kochana, ale jeśli chodzi interesy to niejeden Ślizgon nie

ma co się z nią mierzyć. Pewnie gdyby nie miała takiego miękkiego serca, to

przekonałaby cię do wydania ostatniego knuta, a ty byłbyś święcie przekonany, że sam

tego chciałeś.

Rufus parsknął śmiechem, a Branwen, która odwróciła się w jego stronę, nie zauważyła

wychodzącej zza zakrętu osoby i wpadła wprost na nią.

– Malvern – warknął z niezadowoleniem dobrze znany jej głos.

Uśmiech, który jeszcze przed chwilą widniał na twarzy dziewczyny, znikł, nie

pozostawiając choćby najmniejszego śladu, że w ogóle tam był.

– Dzień dobry, profesorze Snape – odparła z lodowatą grzecznością i najwyraźniej miała

ochotę odejść, ale nagle dostrzegała niewielką postać opiekuna Ravenclawu, który

wyłonił się zza szerokich, czarnych szat Mistrza Eliksirów.

– Profesor Flitwick.

Było widać, że dziewczyna naprawdę cieszy się z tego spotkania.

– Branwen, Rufus, dobrze, że was widzę. Właśnie rozmawiałem z profesorem Snape’em o

tegorocznych egzaminach końcowych. Muszę powiedzieć, że jestem z was wyjątkowo

zadowolony, zwłaszcza z ciebie, Branwen. Pani Thompson była pod wrażeniem twojego

antidotum. Byłbym naprawdę zdziwiony, gdybyś uzyskała niższą ocenę niż Wybitny.

– Dziękuję, panie profesorze, ale to nie tylko moja zasługa – powiedziała spokojnie,

spoglądając na Snape’a, a w jej szarych oczach zamigotały figlarne iskry. – Rufus jest

wspaniałym nauczycielem i bez jego pomocy nie poszłoby mi tak dobrze.

Branwen bez trudu zauważyła, jak Severus zmrużył oczy i wykrzywił wargi, zaś Wells z

zakłopotaniem lekko się zarumienił.

– Nikt w to nie wątpi, Malvern. Twoje umiejętności z zakresu eliksirów opierają się albo

na litościwej pomocy innych, albo wrzucaniu składników na chybił-trafił, co potrafi

każdy idiota i modleniu się, żeby eliksir sam zadziałał – odparł Mistrz Eliksirów.

– Zacznę się więc modlić częściej, skoro daje to takie pozytywne rezultaty. Może szkołę

opuszczą te koszmarne osoby, które zatruwają innym życie – odparła niewinnie,

przypatrując się swoim dłoniom.

– W takim razie, Malvern ty opuścisz ją jako pierwsza – warknął z niezadowoleniem.

– Nie sądzę, panie profesorze. Moje umiejętności w dręczeniu innych nie osiągnęły tak

wysokiego poziomu.

– Och, jak już późno – wtrącił nagle profesor Flitwick, przeczuwając, że ta już i tak zbyt

ostra rozmowa za chwilę zejdzie na jeszcze niebezpieczniejsze tory. – Myślę, że dobrze

będzie jeżeli pójdziecie na obiad – zwrócił się do Rufusa i Branwen. – Nie chcielibyście

się przecież spóźniać, prawda? No idźcie, idźcie – pośpieszył ich.

Obydwoje Krukonów skłoniło się uprzejmie, choć w przypadku Malvern było widać, że ta

grzeczność była raczej przesadna, i ruszyło w stronę Wielkiej Sali.

– Dość odważna rozmowa – stwierdził Rufus, kiedy oddalili się na tyle, by nauczyciele nie

mogli ich słyszeć.

– Mam szczerze dość pokornego zwieszania głowy i wysłuchiwania jego złośliwości.

Godziłam się na to, bo nie miałam wyboru, ale teraz, kiedy jest już po testach, nie mam

zamiaru więcej tego znosić.

– Jeszcze trochę i nie będziesz musiała – odparł. – Zresztą nie sądzę, żeby Snape

próbował cię niepokoić. Od powrotu Dumbledore’a i odejścia Umbridge jest takie

zamieszanie, że praktycznie nikt nie ma na nic czasu.

– On może mnie nie nękać, ale nikt nie powiedział, że ja nie będę tego robić –

wykrzywiła się.

– Co planujesz? – zapytał zaciekawiony.

– Zobaczysz – odsunęła niecierpliwie kosmyk, który spadł jej na twarz. – Jeżeli ten drań

sądzi, że po prostu tak to zostawię, to grubo się myli. – Wells bez trudu mógł dostrzec to

stanowcze spojrzenie, świadczące o jej determinacji i nieustępliwości i po prostu nie

mógł się nie uśmiechnąć.

# # #

Hogwart, jak wszyscy doskonale wiedzieli, był bardzo specyficznym miejscem. Na

przykład stan ogólnego spokoju, był tutaj tak rzadki, że niemal niespotykany. Można by

pokusić się nawet o stwierdzenie, że dzień, kiedy w jakiejś części zamku nic gwałtownie

nie wybuchało, rzadka, egzotyczna roślina nie próbowała nikogo zeżreć, ani nie

dochodziło do regularnych starć pomiędzy uczniami, był dniem straconym.

Pod względem umiejętności doprowadzania wszystkiego do stanu totalnego chaosu

przewodzili Gryfoni, którzy najwyraźniej wzięli sobie za punkt honoru złamanie jak

największej ilości punktów szkolnego regulaminu. Tuż za nimi plasowali się Ślizgoni,

którzy z prawdziwym rozmachem potrafili pokazać, że zadzieranie z nimi może kończyć

się dla danego delikwenta bardzo, bardzo boleśnie. Trzecie miejsce w tym przedziwnym

rankingu zajmowali Puchoni, którzy, wyjątkowo zadowoleni ze swojej opinii ciamajd,

korzystali z niej ile tylko się dało, zupełnie nie obawiając się, że komukolwiek przyjdzie

do głowy, że za daną awanturą mogą stać kochane Puchoniątka. Jedynie Krukoni

pozostawali poza wszelkimi podejrzeniami, ponieważ każdy szanujący się Krukon

doskonale wiedział, że w życiu są ważniejsze rzeczy, niż jakieś niegodne ich uwagi

wygłupy, a wroga można pokonać inaczej, choćby pokazując jego całkowitą

niekompetencję. Lub, gdy jest taka konieczność, używając bardziej wysublimowanych i

wyrafinowanych sposobów.

Każdy uczeń zmierzający do Wielkiej Sali, zwalniał tuż przed jej wejściem i w

konsekwencji przystawał, by z niemałym zainteresowaniem przyglądać się dwójce, jeśli

można to tak nazwać, rozmawiających ze sobą osób.

– Panie profesorze, wystarczy, że pan tylko zechce... – zaczęła usłużnie Humbelina,

praktycznie czepiając się czarnej szaty.

– Nie interesują mnie te brednie – powiedział lodowato Snape – i radzę ci natychmiast

puścić moją szatę.

– Ale panie profesorze, ja tylko chcę pomóc… wiem, jak pan ciężko pracuje… – nie

dawała za wygraną dziewczyna, wlepiając w niego rozmarzony wzrok.

Rufus, Branwen i Fiona opierając się wygodnie o parapet, przyglądali się Mistrzowi

Eliksirów, który nieudolnie próbował pozbyć się namolnej nastolatki.

– Da jej szlaban – zawyrokowała Fiona, widząc jak dziewczyna prawie przylgnęła do

Severusa.

– Mam nadzieję – powiedziała z nieukrywaną satysfakcją Branwen. – Wyobrażacie sobie:

Wieczór, nikogo na korytarzach, a oni sami w pustym lochu… Już widzę minę Snape’a,

jak zacznie się do niego lepić.

– Jak ci się to udało? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Rufus.

– Cóż, zrobiłam mały, dobry uczynek – figlarne ogniki pojawiły się w jej spojrzeniu. –

Wystarczyło szepnąć w odpowiedniej osobie, że Snape jest ostatnio bardzo

przepracowany i koniecznie poszukuje pomocy. Byłam w tej sprawie nawet u dyrektora i

bardzo spodobała mu się koncepcja pomocnika, który odciążyłby go z części

obowiązków.

– To było naprawdę wredne – stwierdziła Fiona, nie odrywając wzroku od Humbeliny,

która przekonywała profesora o swoim zaangażowaniu i oddaniu, prawie obejmując

kolana Severusa.

– Pomyślałam, że zostawię mu jakąś pamiątkę, żeby się za mną nie tęsknił – uśmiech

Branwen był naprawdę demoniczny, gdy patrzyła jak Anne Smith, usilnie go trzymając,

chce wymóc od niego zgodę, by była jego asystentką. – Mam nadzieję, że przez ten rok

zanim skończy szkołę, Humbelina będzie go dręczyć tak samo, jak on dręczył mnie.

– Z tego co widzę, jest to bardzo możliwe – stwierdził Rufus, przyglądając się, jak Snape

próbuje zmusić Anne, by go puściła.

Nagle Mistrz Eliksirów, który rozglądał się wokół, najprawdopodobniej w poszukiwaniu

kogoś, kto uwolniłby go od natrętnej, nie dającej się niczym zrazić, Puchonki, dostrzegł

Malvern. Patrzyli na siebie przez sekundę lub dwie, po czym dziewczyna skłoniła się

lekko, jak po doskonale wykonam przedstawieniu i uśmiechała się triumfalnie. Nadszedł

czas wyrównania rachunków

# # #

Pociąg powoli ruszył ze stacji w Hogsmeade, a Branwen jeszcze raz spojrzała przez okno

swojego przedziału na imponujący i okazały zamek, górujący nad miasteczkiem. Jakaś

jej część nie mogła uwierzyć, że widzi go już po raz ostatni. Od tej pory miała być już w

nim tylko gościem. Oprócz niewyobrażalnego szczęścia, że wreszcie uwolniła się od

Hogwartu i wszystkich związanych z nim nieprzyjemności, ze Snape’em na czele,

pojawiło się przygnębienie. Mimo wszystko przywykła do tego miejsca, do tych smukłych

wież, strzelistych okien i niesamowitej atmosfery, która wyzierała z każdego kąta.

– Szkoda, że wyjeżdżamy – powiedziała siedząca obok niej Fiona. – Będę tęsknić.

– Za czym? – zapytała Branwen, podnosząc z zaciekawieniem brew. – Za Ślizgonami i

lekcjami eliksirów?

– Nie, raczej za tym, że w Hogwarcie wszystko było tak poukładane i jasne – odparła

melancholijnie, patrząc na zamek.

Branwen musiała się z nią w duchu zgodzić. Tutaj człowiek doskonale wiedział, czego

może się spodziewać, w przeciwieństwie do świata, który znajdował się za murami

szkoły.

– No cóż, jak tak bardzo masz ochotę zostać, to zawsze możesz poprosić o to Snape’a.

On na pewno bardzo się ucieszy z takiej możliwości – powiedziała Branwen.

– Pewnie przy najbliższej okazji zepchnąłby mnie z Wieży Astronomicznej.

– W moim przypadku nie byłby aż tak litościwy. Podejrzewam, że bardziej by mu

odpowiadało, gdyby mnie otruł jednym z tych jego tajemniczych eliksirów i patrzył jak

wiję się i jęczę w agonii.

Fiona roześmiała się, a w spojrzeniu Malvern pojawiły się iskierki zadowolenia.

– Co i komu bardziej by odpowiadało? – zapytał, wchodzący do przedziału Rufus.

– Zamordowanie i rozczłonkowanie mnie przez Snape’a, a reszty rzucenie testralom na

pożarcie – odpowiedziała Branwen, patrząc jak odkłada bagaże i siada naprzeciwko nich.

– Zawsze sądziłem, że woli doprowadzać swoją ofiarę do takiego stanu, że sama usuwa

mu się z drogi.

– Jeszcze lepsze rozwiązanie – wykrzywiła się Malvern. – Ten drań nawet sposoby

pozbywania się innych wybiera takie, żeby nie musiał się przemęczać. Rozdaje te

wszystkie szlabany tylko po to, żeby uczniowie odwalali za niego brudną robotę, a on

pewnie czyta w tym czasie czyta „Proroka” i pije Ognistą.

Drzwi do przedziału otworzyły się ponownie, ukazując Vaila.

– Przepraszam, czy mógłbym się przysiąść? Wszędzie jest zajęte. Marietta zaproponowała

mi co prawda, żebym zajął miejsce Cho, ale coś takiego byłoby raczej nieodpowiednie.

– Jasne, Vail, siadaj – odparła Fiona.

– Skoro już o Snape’ie mowa, to dzisiaj wydawał się być czymś mocno rozdrażniony –

powiedział Rufus, wyciągając pudełko z czekoladowymi żabami.

– Pewnie Humbelina, która została wysłana, by pomóc w przygotowaniu potrzebnych

eliksirów leczniczych miała na to jakiś wpływ – dodała po chwili ze słodyczą, wydymając

wargi. – Powinien się cieszyć, już udało mu się zdobyć jedną fankę i nie musiał jej

niczym otumaniać.

Wells parsknął śmiechem, przez co jedna z żab wymknęła się z jego rąk w poszukiwaniu

wolności. Zbyt daleko nie uciekła, bo Branwen prawie natychmiast ją złapała.

– Proszę – uśmiechnęła się przyjaźnie, podając chłopakowi czekoladkę.

Ostrożnie wziął wyrywającą się i wijącą żabę, dotykając dłoni Branwen dłużej i czulej,

niż było to konieczne.

Nagle dało się słyszeć jakiś hałas i zgiełk na korytarzu, a następnie zapadła głucha cisza.

– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Malvern, nie zauważając, jak Rufus w popłochu

cofa ręce, jak gdyby właśnie zrobił coś bardzo niestosownego.

Fiona otworzyła drzwi i wychyliła się zaciekawiona.

– Jakieś trzy rozciapciane ślimaki tutaj leżą. A jeden z nich ma blond włosy i wygląda

prawie jak Malfoy – stwierdziła, przyglądając im się uważnie.

– Zostaw tę trójkę. Nie należy im przeszkadzać, kiedy przemieniają się by wrócić do

swojej naturalnej, oślizgłej postaci – powiedziała, a tymczasem jej przyjaciółka

zakończyła oglądanie ślimakopodobnych obiektów i wróciła na miejsce.

– Oto kolejny powód, dla którego absolutnie nie będę tęsknić za Hogwartem, i który

sprawia, że z chęcią go opuszczam – dodała jeszcze Branwen

– Rufus, a ty będziesz za czymś tęsknił? – zapytała nagle Fiona

– Za paroma rzeczami i osobami na pewno – powiedział, patrząc ukradkiem na szukającą

czegoś w swojej torbie Malvern.

– Ja za profesorem Flitwickiem, był wspaniałym nauczycielem – powiedział, nie

udzielający się do tej pory w rozmowie, Vail.

– I nawet nie gniewał się na mnie, jak przez przypadek spopieliłam mu biurko – rzuciła

Fiona.

– O ile pamiętam, był w zbyt głębokim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.

– Nie wiem czemu narzekasz, za przywrócenie biurka do poprzedniego stanu, dostałeś

„wybitny” z testu – uśmiechnęła się do Rufusa przekornie Brawnen.

– Tylko „powyżej oczekiwań”, bo nie przypadł mu do gustu wzorek roztańczonych

królików – odparł, z zadowoleniem patrząc, jak dziewczyna śmieje się perliście.

– Nie, one się podobały – wtrącił się Vail – tylko, że te króliki... one się tak razem...

– No wyduś to w końcu – nakazała Brawnen. – Powiedz, że króliki i salsa to nie najlepsze

połączenie. – Z trudem kryła uśmiech.

– Tak, zdecydowanie lepszy jest sos majonezowy – stwierdziła Fiona.

– Sos majonezowy?! Ależ sos majonezowy absolutnie nie pasuje – odparł z oburzeniem

Eliot. – To musi być coś o mocniejszym w smaku...

– Dobra, dobra Vail, odpuść nam wykład z przyrządzania kicających futerkowców, bo już

prawie jesteśmy i trzeba się zbierać – powiedziała Branwen, patrząc za okno.

Chwilę im zajęło poskładanie wszystkich rzeczy, a następnie, kiedy już pociąg się

zatrzymał, wytaszczenie pakunków na zewnątrz.

Rufus rozejrzał się w wokół, ale tłumy oblegające peron dziewięć i trzy czwarte,

znacznie ograniczały mu widoczność.

Vail, kiedy tylko postawił stopę na ziemi, został natychmiast odciągnięty przez jakąś

Gryfonkę, która koniecznie musiała z nim jeszcze porozmawiać, a Fiona w tym czasie

ruszyła rozejrzeć się i poszukać kogoś, kto miałby ich odebrać z dworca. W konsekwencji

Malvern i Wells zostali sami.

Branwen usiadła na swoim kufrze i podparła dłonią głowę.

– Jakie to dziwne, że to już koniec.

Wells odwrócił się w jej stronę i spojrzał w jej szare jak jesienne chmury oczy.

– Czemu koniec? – wydusił z siebie, czując, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby

odwrócić od nich wzroku.

– A nie? Za chwilę wrócimy do domu i trzeba będzie zająć się naszym dorosłym życiem

wraz ze wszystkimi jego konsekwencjami. Mało ciekawa perspektywa. Zwłaszcza teraz.

Wstała i jak doskonale to sobie uświadomił, znalazła się niecałe dwa kroki od niego.

– Branwen...

– Tak?

– Ja chciałem… chciałem…

– Co takiego? – zapytała zaciekawiona, widząc jak intensywnie się jej przygląda.

Rufus czuł, jakby wewnątrz rozdarty był na dwie połowy. Jedna z nich krzyczała na

niego, żeby coś wreszcie zrobił, bo zaraz straci niepowtarzalną okazję, by powiedzieć o

tym wszystkim, co do niej czuje. Że jeśli w końcu to z siebie wydusi i jeśli Branwen

odpowie na jego uczucia, będzie najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Ale była też

druga połowa i ona zadawała tylko jedno pytanie: „A co jeśli tak się nie stanie?”. I

najgorsze było to, że on doskonale znał odpowiedź. Teraz, kiedy Branwen patrzyła na

niego z tym ciepłem, które kiedyś zarezerwowane było tylko dla Fiony, aż za dobrze

pamiętał tamten chłód, dystans, a nawet jej niechęć i wiedział, że niewiele trzeba, by

to wróciło. Nie mógł do tego dopuścić. Nigdy by sobie tego nie wybaczył, gdyby do tego

doszło. Wolał już, żeby wszystko skręcało mu się w środku, wolał bezradnie błądzić za

nią wzrokiem, niż przez kretyński ruch zerwać tę nić porozumienia, która nawiązała się

między nimi, w trakcie tych kilku miesięcy.

– Ja chciałem… zapytać się czy spotkamy się w wakacje – zapytał lekko schrypniętym

głosem.

– Oczywiście – odparła Malvern. – Zresztą znając życie bardzo szybko, bo moja ciotka z

pewnością zmusi mnie, żebym przyszła na najbliższe przyjęcie dobroczynne, na którym

na pewno się zobaczymy.

W tym momencie podeszła do nich Fiona wraz z Vailem.

– Branwen, czekają już na ciebie – powiedziała Walton.

– No tak, muszę iść – stwierdziła, niezbyt zadowolona z tego faktu i odwróciła się do

przyjaciółki. – Zachowuj się rozsądnie, nie rób żadnych głupot i pisz jak najczęściej –

nakazała, ściskając ją serdecznie. – A ty nie łam serca zbyt wielu osobom – powiedziała

w stronę Eliota.

– Łamać serce? Ale czemu ktoś miałby mi zrobić coś takiego? – zapytał zdezorientowany

Vail, chłopak, za którym szalała połowa szkoły, tworząc najbardziej szalone plany jak go

uwieść, i który zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.

Gdy Fiona w oględnych słowach próbowała mu to wyjaśnić, Branwen podeszła do Rufusa.

– Cieszę się, że cię poznałam – powiedziała, po czym objęła go z niespodziewaną

wylewnością, jak starego, bardzo bliskiego przyjaciela. Przez sekundę sycił się jej

bliskością, zanim się nie odsunęła. – No, idę w końcu, bo pewnie się już o mnie

niecierpliwią. Do zobaczenia – rzuciła jeszcze i szybko ruszyła w stronę pani Malvern.

Rufus odprowadził ją wzrokiem i dopiero kiedy znikła, odwrócił się do Fiony i Vaila.

– Jesteśmy trochę za wcześnie i jeszcze nikt nie przyjechał nas odebrać. Będziemy

musieli chwilę tutaj posiedzieć – powiedziała Walton.

– Nie szkodzi – odparł, patrząc na barierkę, za którą chwilę wcześniej zniknęła Branwen.

– Mogę zaczekać.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
[Z] Musimy porozmawiać
Musimy porozmawiać
Musimy porozmawiać
Musimy pogadac Trudne rozmowy z szefem muposz
Jod
08 - 2000 - Jod, Biochemia
jod metoda podział1
Nihongo gramatyka, 55, Jodōshi -[U]/-YŌ
Nihongo gramatyka, 51, Jodōshi -SŌ DA
Nihongo gramatyka, 53, Jodōshi -TAI
JOD
Cudowny JOD w kropelkach
Opoka-Ważne publikacje, Internet-Porozmawiamy na stronie
Nihongo gramatyka, 44, Jodōshi -(SA)SERU
Nihongo gramatyka, 49, Jodōshi -MITAI-DA
Opis - instrukcja, Opis, Po pierwsze musimy odłączyc wszystkie wewnetrzne i zewnętrzne napędy HDD, n
Opis - instrukcja, Opis, Po pierwsze musimy odłączyc wszystkie wewnetrzne i zewnętrzne napędy HDD, n

więcej podobnych podstron