Str.174
Żonie mej Halinie
Wiersz pierwszy:
Halka kuchni się uwija,
Obie rączki puszcza w cug,
A tu czas tak szybko mija,
I roboty ciągle huk.
A ja siedzę, obserwuję,
I uwagi robię wciąż,
W roli tej się dobrze czuje,
No bo co ma robić mąż.
Tu aluzję jakąś zrobię,
Tam ,że dużo albo brak,
I tym właśnie ulżę sobie…
Na to Halka mówi tak:
Wiesz cos ci zaproponuje,
Napisz sobie jakiś wiersz.
Ja ci jeszcze podziękuję,
Ale idź i Żolkę bierz .
Więc do parku krok kieruję,
Atu słonce i szum drzew,
Słodki zapach siana czuję
I pogrążam się wśród dum.
I tak siedzę, dumki dumam,
Czoło marszczę, ściągam brew,
Już się nawet z diabłem kumam,
A natchnienia brak, psia krew!
Wypatruje w nieb przestrzeni,
Str.175
Czy pegaza nie ma tam,
Kiedy wreszcie się odmieni
Passa ta? Ja nie wiem sam.
Siedzę ,siedzę a czas mija,
Żolka chce powracać już,
Kto tu winien jest: ty czy ja?
Wierszyk sam o sobie stwórz.
Wiersz drugi
No cóż dzień trzeci już deszcz pada,
A ja wciąż bezmiar nieba śledzę,
Że może jednak moment lada,
Zabłyśnie słoń Ce – tak wciąż bredzę.
Myślami swymi wydeptałem,
Szerokie trakty pełne słońca,
Lecz znowu z deszczem pozostałem.
Wciąż padającym tu bez końca.
Starej piosenki refren znany,
Nowego więc nie będę stwarzał.
Bo byś myślała żem pijany,
Gdybym go tutaj znów powtarzał.
Lecz wciąż powraca myśl uparta.
I nękająco w uch o wpada,
Jak patefonu płyta zdarta,
A deszczyk pada, pada, pada.