ossowska moralność mieszczńska

background image

Maria

Ossowska

Moralność

mieszczańska

W y d a n i e drugie

Wrocław • Warszawa

Kraków • Gdańsk • Łódź

Zakład Narodowy

imienia Ossolińskich

Wydawnictwo

Polskiej Akademii Nauk

1985

background image

Publikacja dotowana

przez Ministerstwo Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki

Vydawnictwo,

Prlnted In Poland

JSBN 83-04-01877-2

Z a k ł a d N a r o d o w y Im. O s s o l i ń s k i c h — W y d a w n i c t w o . W r o c ł a w 1985.
N a k ł a d : 15 000 e g z . o b j ę t o ś ć : ark. w y d . 22,50, ark. d r u k . 24,5.

P a p i e r d r u k . s a t . kl. III, 80 g, 61X86. O d d a n o do s k ł a d a n i a 25 IV

1984. P o d p i s a n o d o d r u k u 2 1 X I 8 4 . D r u k u k o ń c z o n o w l i p c u 1985.
W r o c ł a w s k i e Z a k ł a d y G r a f i c z n e , Z a k ł a d G ł ó w n y . Z a m . 156/84, Z-24

C e n a z ł 270,—

background image

Spis rzeczy

Przedmowa 9

Rozdział h

Rozważania wstępne

1. Jak będziemy rozumieć tytuł naszej pracy 11

2. Pojęcie mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa 14
3. Wyjaśnienie przyjętego toku rozważań 24

Rozdział II:

Moralność mieszczańska w defensywie

1 . Krytyka moralności mieszczańskiej przez lewicę społeczną . . . 2 8

f

Sprzeczności w psychice drobnomieszczanina. Jej niestałość . . 30

Zasadnicza reakcyjność drobnomieszczaństwa 31

c) Rzekoma ponadklasowość 31

d) Indywidualizm, skłonność do anarchizmu 32

e) Pokojowość, szukanie bezpieczeństwa 32

(fp. Oszczędność. Wyrzeczenie dla posiadania 34

( g p Kult pieniądza i myślenie w jego kategoriach 35
(nj)
Egoizm 35

i) Mediocritas 36

( j p Szacunek dla hierarchii społecznej 36

k) Sentymentalizm 36

1) Filisterstwo i kołtuństwo 37

2. Szlachta o moralności mieszczańskiej 43

3. Atak Młodej Polski na moralność mieszczańską 52

a) Mieszczańska mierność aspiracji 55

b ) Nieumiejętność życia chwilą dusz „ w sznurówce" .

.

.

. 5 6

c) Rola pieniądza 57

fdj) Mieszczańska niewrażliwość na piękno 58

e ) Mieszczański stosunek d o erotyki i życia rodzinnego . . . 6 1

f) Mieszczańskie kołtuństwo i filisterstwo 62

4. Uwagi o tle społecznym ataku Młodej Polski na mieszczucha . CO

Rozdział III:

Klasyczny model moralności

mieszczańskiej: Beniamin Franklin <

1. Życie Franklina i jego pouczenia moralne ?4

2 . Franklinowski self-made man w dalszym rozwoju

.

.

.

. 9 3

3. Przykłady i'ranklinizmu w Polsce

1 0 1

a) Polskie tłumaczenia 101

background image

Rozdział III

Klasyczny model

moralności mieszczańskiej:

Beniamin Franklin

1. Życie Franklina

i jego pouczenia moralne

Nazwisko człowieka, o którym mówiono, że odebrał berło

tyranom, a piorun Bogu, nazwisko Beniamina Franklina, wiel­

kiego wychowawcy młodego kapitalizmu Stanów Zjednoczonych
i Europy, pierwszego bourgeois — jak go nazywa jeden z jego

biografów — nie figuruje w żadnej znanej mi historii etyki.

I nie dlatego, oczywiście, że historia etyki nie wglądała w takie
szczegóły, jak mi to ktoś sugerował, myśl Franklina bowiem

włącza się do największych linii rozwojowych myśli moralnej,

tylko dlatego, że przy selekcji autorów w historiach etyki liczono

się tylko z refleksjami etycznymi akademickich filozofów. Po­
mijano dyrektywy moralne pisarzy społecznych, nawet najbar­
dziej wpływowych, by uwzględnić mało oryginalne i znane tylko

małemu kręgowi rozważania etyczne filozofów zarejestrowanych

w tradycyjnych kompendiach filozoficznych. Kryła się w tym

Słyszałem dobre kazanie wielebnego

Gifiorda wedle słów: »Szukajcie Króle­
stwa Bożego i jego sprawiedliwości, a

reszta będzie wam dodana«. Wyborne

i przekonywające, zacne i moralne kaza­
nie. Wykazywał jak mędrzec, że spra­

wiedliwość pewniejszą jest drogą do wzbo­

gacenia niżeli grzech i łotrostwo.
(Dziennik Samuela Pepysa,
23 VIII 1668)

background image

zaniedbaniu także i pewna koncepcja etyki i jej historii. Historia
etyki miała być historią nauki postępującej coraz bardziej ku

prawdzie i ujmującej myśl moralną w jakiś system, podczas gdy

luźne rozważania na tematy moralne nie były włączane do nauki.

Ale to kryterium nie było stosowane konsekwentnie, bo La Ro-

chefoucauld np. czy Nietzsche znajdowali z reguły miejsce w

historii etyki. I nie dziw, że nie było stosowane konsekwentnie,
bo nikła jest granica między moralistą a etykiem. Tzw. systemy

etyczne nie bywały zwykle systemami, a myśl moralistów ukła­

dała się nieraz w całości znacznie bardziej spójne niż refleksje
„specjalistów" od etyki, za jakich uchodzili filozofowie. Tak czy

owak, historia myśli moralnej, uwzględniająca tych, którzy na­

prawdę współdziałali z wielkimi przemianami moralnymi oto­

czenia, czeka jeszcze na opracowanie. W tego rodzaju historii
Franklin znajdzie właściwe sobie miejsce — miejsce klasycznego

modela moralności mieszczańskiej w sensie, o którym była mowa

w rozdziałach poprzednich. Widzieliśmy dotąd moralność mie­

szczańską w karykaturze, czas ją zobaczyć w tej formie, w jakiej

podawali ją jej apostołowie.

Rodzina Franklinów, zasiedziała z dawna we wsi Ecton, w

Anglii, w hrabstwie Northhamptonshire, była protestancka i za
czasów monarchów katolickich miewała nieraz okazje wypróbo­

wać siłę swoich przekonań. Biblia, którą czytywano po kryjomu,
była przytroczona do spodniej powierzchni stołka. Na sygnał alar­
mowy, dawany przez stróżujące u drzwi dzieci, odwracano po­

śpiesznie stołek przywracając mu właściwą pozycję. Ojciec Fran­

klina był nonkonformistą, a mianowicie prezbiterianinem, ojciec

jego matki pisywał w obronie baptystów i kwakrów. Rodzina

wiernie sympatyzowała z wigami. Około 1682 r. ojciec Franklina

wyemigrował do nowej Anglii w poszukiwaniu swobody religij­
nej. W starej Anglii trudnił się farbiarstwem, ale ponieważ ten

fach w Bostonie, naówczas małej mieścinie, nie miał szerszego
zastosowania, przerzucił się na wytapianie świec i wyrób mydła.

Beniamin^Franklin] urodził się już na nowej ziemi, w Bostonie,

w r. 1706 jako jeden z najmłodszych w bardzo licznej rodzinie.

Ojciec bardzo wcześnie zaczął go wdrażać do pomocy w swojej
robocie, ale zajęcie ojca nie odpowiadało Beniaminowi. Okazywał

on zamiłowanie do czytania. Zaobserwowanie tego faktu skłoniło

background image

ojca .do oddania go na naukę drukarstwa. Starszy brat Franklina

rozpoczął w 1720 r. wydawanie jednej z pierwszych gazet na

terenie późniejszych Stanów Zjednoczonych. Beniamin pracował

przy jej wydawaniu jako drukarz, pisując do niej jednocześnie

artykuły pod pseudonimem. Nieporozumienia z bratem skłoniły

Beniamina do rzucenia tej pracy. Mając lat 17 rozpoczął samo­
dzielne życie klasycznego self-made mana. Próbował szczęścia

w New-Yorku, potem w Filadelfii. Przechodził przez biedę, nie­

powodzenia i zawody..Żądza przygód pchnęła go do Anglii. W tę
nie lada naówczas podróż wybrał się z przyjacielem, który wie­

rzył, że jego talent poetycki zostanie należycie w Anglii doce­
niony. Pobyt w Anglii w ciągu półtora roku wpłynął bardzo na

rozwój Franklina, który w chwili przyjazdu do starej ojczyzny

miał zaledwie 18 lat. Życie kulturalne w Anglii było wtedy
bardzo bujne. Drukarnie miały co drukować, co pozwoliło Fran­

klinowi znaleźć dobrze płatną pracę w swoim zawodzie. Teatry

miały atrakcyjne programy. W gospodach prowadzono ożywione
dyskusje. W gospodzie ,,Pod Jelenimi Rogami" Franklin poznał

r

Mąndeville'a, autora Bajki o pszczołach, którego uważał za bardzo

uciesznego i interesującego rozmówcę (most jacelious entertaining

companion)

1

.

W jednej z kawiarń miał poznać Newtona, okazja

ta jednak go zawiodła. Głośne pismo „The Spectator", wydawane

przez dwóch wigów Addisona i Steela, było pismem, które

Franklin jeszcze przed przyjazdem do Anglii przyswoił sobie nie­

mal na pamięć, między innymi dla wyrobienia sobie stylu. W

Anglii chłonął nadal klimat ówczesnych wigowskich liberałów

i asystował przy tworzeniu się masonerii.

^JCo powrocie do Ameryki Franklin osiada w Pensylwanii, gdzie

,go ściągają zaprzyjaźnieni kwakrzy. W_J^Uafł.eJ.,|ii zakłada sklep

z_materiałami piśmiennymi i książkami. Jednocześnie rozszerza
coraz bardziej swój udział w sprawach publicznych. Pasja do­

skonalenia siebie i otoczenia, która stanowi jeden z najbardziej

uderzających rysów Franklina, skłania go do założenia.Jdubu

na wzór angielskich lóż masońskich. Klub ten gromadzi raczej
małych kupców i rzemieślników, na skutek czego wielcy kupcy

1

The Life of Beniamin Franklin Written by Himself. Ed. by J. B i g e-

l o w . Ed. 3. T. 1—3. Philadelphia 1893. T. 1, s. 156.

background image

obdarzają go przezwiskiem klubu skórzanych fartuchów. Udział
w prawdziwej łoży masońskiej, założonej w Filadelfii w r. 1727,
otworzy Franklinowi drogę do bogatszych sfer kupieckich. Widzi­

my potem Franklina jako_ założyciela pierwszej wypożyczalni

__książęk:

Ł

jako redaktora samodzielnego pisma, jako założyciela

Akademii, która stała się zaczątkiem uniwersytetu w Pensylwanii,
jako organizatora pierwszego na tym terenie towarzystwa nauko­

wego, jako wydawcę głośnego kalendarza, bitego przez lat 25 w

wyjątkowej na owe czasy ilości egzemplarzy i tłumaczonego na
różne języki. Od 1748 r. Franklin przez parę lat prowadzi swoje
głośne badania nad elektrycznością. Około r. 1754 zaczyna obja­

wiać wzmagającą się aktywność polityczną. W latach 1764—1775
reprezentuje w Anglii Pensylwanię, Georgię i Massachusetts.
Początkowo prowadzi politykę pojednawczą, narażając się na to,

że go uważają za zbyt angielskiego w Ameryce i za nazbyt ame­

rykańskiego w Anglii. Z czasem rozczarowany do polityki angiel­
skiej stawia się ostrzej. Gdy Ameryka wyzwala się przy jego
czynnym udziale, Franklin zostaje wysłany do Francji jako pier­
wszy reprezentant Stanów Zjednoczonych, We Francji przebywa
od 1776 r. do 1785 zyskując tam tak wielką popularność, że twarz

jego, jak żartował, była tam równie dobrze znana, jak twarz

księżyca. Wygrywając zręcznie antagonizm francusko-angielski
zawiera korzystny dla Stanów Zjednoczonych traktat z Francją.
Ostatnim jego aktem politycznym jest podpisanie petycji o znie-

sienie niewolnictwa. Umiera w 1790 roku.

Gdy się rekonstruuje życie Franklina, największą trudność

sprawia selekcja faktów, tak to życie jest bogate. Sam Franklin
zmienia nam się w oczach od młodego, żądnego wiedzy czeladnika

drukarskiego do wielkiego męża stanu i ogładzonego w salonach

paryskich mędrca.

Jak wspominaliśmy, ^Franklin jest_ ciągle zaabsorbowany do­

skonaleniem siebie i swojego otoczenia. Dla każdej wiadomości

teoretycznej dostrzega wnet jej praktyczne zastosowanie. Gdy

dymią piece, natychmiast szuka na to sposobu. Widząc w Londy­

nie zaśmiecone ulice zgłasza projekt ich racjonalnego zamiatania.

Jadąc morzem do Francji składa na piśmie memoriał w sprawie

udoskonalenia nawigacji. Trwonienie światła, które dostrzega w
Paryżu, naprowadza go na Projekt ekonomiczny, który posyła

background image

redakcji jednego z dzienników. Projekt ten zawiera kalkulację,

ile zaoszczędziliby paryżanie na świecach, gdyby zechcieli wszyscy

wstawać o wschodzie słońca. Głośne badania Franklina nad ele-

ktrycznością przynoszą jako rezultat praktyczny m.in. pioruno-

dgijf

^^j^^e^^or.

Obeimuiac rzeczy wielkiej skali nie traci

nigdy z oczu najmniejszych drobiazgów. W swojej ostatniej woli

uważa się za uprawnionego do legowania wielkich sum na cele

publiczne, a nie na rodzinę, skoro sam po rodzinie niczego nie
odziedziczył. Zostawiając pieniądze na realizację dalekowzro­

cznych planów, przykazuje jednocześnie, by płyta marmurowa

^na jego grobie miała sześć stóp długości i cztery szerokości, i sam

:

skreśla lakoniczną treść epitafium.

•Najpełniejsze wydania pism Franklina liczą dziesięć tomów.

Składają się na nie: szczególnie dla nas cenna autobiografia

Franklina, doprowadzona, niestety, tylko do r. 1757, memoriały

polityczne, projekty ekonomiczne, pouczenia moralne, pomysły

%

racjonalizatorskie, obejmujące niemal wszystkie gałęzie produkcji,

i setki listów. Ilość tych listów została jeszcze pomnożona przez
B. Faya, Francuza, który w 1929 r. wydał monografię poświęco­
ną Franklinowi, opartą także i na świeżo znalezionej korespon­
dencji. Notujemy narodowość autora, bo świadczy ona o nie­

słabnącym we Francji zainteresowaniu Franklinem. Wspomniana

autobiografia także ukazała się po raz pierwszy w Paryżu, a do­

piero później w Stanach Zjednoczonych, kraju, który Franklin

wymodelował biorąc czynny udział w redakcji jego konstytucji

i dając mu wzór jego self-made mana.

Franklin sam wywodził się z drobnomieszczaństwa i w swo-

icliTwskazówkach życiowych do niego się przede wszystkim zwra­
cał. , Podczas gdy Franciszek Arouet mienił się de Voltaire'em,
Franklin żadnych ambicji do tego rodzaju awansu społecznego nie

zdradzał i do końca życia chlubił się tym, że ojciec jego wytapiał

świece. „Niewinny oracz — jak pisał w swoim kalendarzu — wię­
cej wart niż występny książę". Gdy w Paryżu pytano go, jakby

pragnął być tytułowany, odpowiedział, że najmilej by mu było,
gdyby traktując go jako człowieka uczonego, nazywano go do­

ktorem — wybór symptomatyczny dla jego hierarchii wartości.

Przeciw dziedziczeniu przywilejów i zaszczytów wypowiadał się

niejednokrotnie. Pozycja społeczna winna być — według niego

background image

jak i według innych pisarzy mieszczańskich — mierzona osobistą

zasługą. Jeżeli jakiś splendor ma już na kogoś'z rocTzińy"spływać,
to już raczej z dzieci na rodziców za to, że wychowali kogoś,

kto się czymś wyróżnił. Sprzyjanie myśli postępowej przejawia
się w opiekuńczym stosunku Franklina do T. Paine'a. Oddaje

ten stosunek Howard Fast w swojej książce o Painie. Jakoż
istotnie pośród korespondencji Franklina znajdujemy ciepłe listy,

polecające bliskim w Ameryce autora książki Common sense jako

„zdolnego i zacnego młodego człowieka" (cm ingenious, worthy

young man)

z

.

W niektórych kołach uważano nawet przez pewien

czas Franklina za autora tej książki. Marks dostrzegał nowa­

torstwo Franklina w niejednym punkcie. Z jego pomysłów ko­

rzystał — zdaniem Marksa — Malthus. Pozą t y m Franklin —

według Marksa — jako „jeden z pierwszych po Williamie P e t t y m

przeniknął istotę, wartości", głosił, że „wartość wszystkich rzeczy

najsłuszniej jest oceniać pracą"\ do Franklina też należy słuszna

charakterystyka człowieka jako zwierzęcia wyrabiającego narzę­

dzia (a toolmaking animaiy.

Przejdźmy już teraz bezpośrednio do skreślenia najważniej­

szych rysów tego wzoru, który Franklin zalecał swoim ziomkom

naśladować,.^ i,

Postawę człowieka, który sam ma sobie wszystko zawdzięczać,

charakteryzuje doczesność aspiracji i trzeźwość. Wzrok jego nie
jest zwrócony w zaświaty. Nie dla nich się pracuje i nie od nich

oczekuje się pomocy. „Bóg pomaga tym, którzy pomagają sami
sobie; strzeżonego P a n Bóg strzeże"— głoszą aforyzmy Franklino-

wskiego kalendarza. Trzeba osiągnąć powodzenie tu, na ziemi,
a to, że człowiek swój los wykuwa sam, nie zawdzięczając go

żadnym odziedziczonym przywilejom, winno być dla niego źró­

dłem szczególnej satysfakcji.

Cnotę człowiek winien mierzyć użytecznością. Żadnych wy­

rzeczeń, z których nikomu nic nie przychodzi, żadnych praktyk

ascetycznych nikomu niepotrzebnych. Słyszy się tu jak gdyby głos
Dawida Hume'a, który — jak wiadomo — ostro krytykował
różne formy ascezy twierdząc, że służą głównie do tego, by za-

2

Ibid. T. 2, s. 248 i 354 oraz T. 3, s. 371.

3

K. M a r k s : Kapitał. T. 1. Warszawa 1951, s. 54.

4

Ibid., s. 191.

background image

kwasząc człowiekowi charakter. W odczycie, wygłoszonym w

loży w 1735 r., pt. Wyrzeczenie nie jest istotą cnoty (Self-denial

not the Essence of Virtue)

Franklin dowodził, że człowiek nie

ma mniejszych zasług przez to, iż czyni coś bez wysiłku, i że

sprawiedliwość, miłosierdzie czy wstrzemięźliwość są cnotami nie­
zależnie od tego, czy się je uprawia zgodnie ze skłonnościami,

czy wbrew skłonnościom; Ten, kto robi rzeczy szalone — mówił

"mając na myśli praktyki ascetyczne — tylko dlatego, że są

przeciwne jego skłonnościom, to wariat

5

. W tym samym kierunku

będzie szedł później Helwecjusz usiłując rozerwać związek cnoty
z wyrzeczeniem i oprzeć cnotę na ludzkich namiętnościach, w

przekonaniu zresztą, że cnoty oparte na wyrzeczeniu nie są
nigdy pewne, jeżeli bowiem ktoś musi ciągle sam siebie prze-

magać, grozi mu zawsze przegranie takiej bitwy

6

. Inny zgoła —

jak wiadomo — klimat panował w tej sprawie u przedstawiciela

niemieckiego Oświecenia, u Kanta, choć zarówno Kant, jak i Fran­

klin wyrośli z sekt o tym samym rygorystycznym stylu, rodzina

Kanta bowiem była związana z pietystami, tak jak rodzina Fran­

klina była prezbiteriańska. U Kanta od czynów moralnie chwa-
Tebnych wymagało się właśnie, by miały w człowieku jakiś opór
do przezwyciężenia, był on tedy zgoła bliski tego szaleństwa,

0 jakim mówił Franklin. W osobie Franklina człowiek Oświecenia

1 człowiek interesu przemogli tradycje purytańskie.

W_ailtQbiografii Franklin zeznaje, że nosił się z zamiarem

napisania rozprawy wyjaśniającej i propagującej myśl, że złe

czyny^zkqdzą_nie_dlatego, że są zabronione, lecz są zabronione

j ^jatego^jże szkodzą [vicious actions are not hurtful because they

are forbidden, but forbidden because they are hurtful),

i że

zatem jest w interesie każdego, kto chce być szczęśliwy także
i na tym świecie, być cnotliwym

7

. Cnota się opłaca (honesty is the

best policy)

— musiał to mocno podkreślać ktoś, kto był tak jak

Franklin zawsze i przede wszystkim pedagogiem pragnącym ludzi

do cnoty zachęcić.

Ten sam utylitaryzm, jaki Franklin objawiał w stosunku do

8

Cytują za B. F a y e m : Franklin, the Apostle of Modern Times.

Boston 1929, s. 164.

6

A. C. H e l v é t i u s : De l'Esprit. Disc. III.

7

The Life of B. Franklin... T. 1, s. 242.

background image

moralności, objawiał i w stosunku do religii. Oddalał się od niej
już od piętnastego roku życia — jak zeznaje w autobiografii.

Pewne jednak przekonania, które pomagają człowiekowi żyć, ra­
dził zachować. Choć nie zaprzeczał, że pogląd materialistyczny
okazać się może prawdziwy, uważał za pożyteczne..:— zgodnie

z poglądami ówczesnych deistów — wierzyć w nieśmiertelność

duszy, a także i w Boga, który opiekuje się światem oraz karze '
i nagradza ludzi za ich życia czy też po śmierci. Od wszelkich

praktyk religijnych sam Franklin trzymał się z dala, zaś w

stosunku do duchownych pozwalał sobie na śmiałe docinki. Pra­
ktyki religijne zostawiał kobietom, a nawet, jak to wynika z li­

stów, które pisywał z Anglii do córki, kobietom je zalecał. Będzie

o tym jeszcze dalej mowa

8

.

W zawartej w Kapitale znanej uwadze, że kredyt traktować

można jako ekonomiczno-polityczną ocenę moralności człowieka,

Marks chwytał coś bardzo istotnego dla charakterystyki tego

wzoru, który Franklin zalecał naśladować. Jakoż kredyt uważać
można u Franklina za m i e r n i k c n o t y i nie darmo niektórzy

teoretycy przypisywali mu wskazanie na człowieka .g o.iLiu^g.iL.

k r e d y t u jako na ideał.

W okresie prowadzenia sklepu z materiałami piśmiennymi

Franklin zachowywał się, wedle własnych słów, jak następuje:

By zapewnić sobie zaufanie i pozycje jako kupiec, dbałem o to, by nie

tylko być naprawdę pracowitym i oszczędnym, ale i n to, by nie dawać
jakichkolwiek pozorów, że może być przeciwnie. Ubierałem się zwyczajnie

(plainly); nie widziano mnie nigdy w jakichś lokalach rozrywkowych. Nie

łowiłem ryb ani nie polowałem; książka, przyznać należy, odwodziła mnie .

czasem od pracy, ale to miało miejsce rzadko, w ukryciu, i nie wywoły­
wało skandalu. A na to, żeby okazać, że nie wstydzę się swojej pracy,
woziłem czasem na taczce poprzez ulice papier, który nabyłem w składach.

Toteż kupcy, którzy importowali materiały piśmienne, widząc, że jestem
szanowanym, pracowitym młodym człowiekiem, który płaci regularnie
za to, co kupił, i któremu się powodzi, dbali o mnie jako o klienta; inni
proponowali mi dostarczanie książek i tak szło mi jak po maśle (swim-

mingly)*.

8

Autor krótkiej wzmianki o Franklinie w Historii filozofii, wydanej

pod redacją G. F. A l e k s a n d r o w a (T. 2. Moskwa 1941, s. 453), uważa
osobiste niedowiarstwo połączone z przekonaniem, że religia dla mas jest

pożyteczna, za wspólny rys Franklina, Voltaire'a, Hume'a i Shaftesbury'ego.

9

The Life of B. Franklin... T. 1, s. 201.

6 — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . .

background image

A w Radach dla młodego kupca (1748) czytamy:

Zapamiętaj sobie powiedzenie: D o b r y p ł a t n i k j e s t p a n e m

c u d z e j k i e s z e n i (the good paymaster is lord of another man's

purse). Kto znany jest z tego, że płaci punktualnie i akuratnie w terminie,

do którego się zobowiązał, może w każdej chwili i przy każdej sposobności

korzystać z całej gotówki, jaką jego przyjaciele rozporządzają. To bywa
nieraz bardzo użyteczne. Poza pracowitością i oszczędnością nic nie przy­

czynia się tak bardzo do awansu społecznego młodego człowieka (to the
rasing of a young man in the world),
jak punktualność i rzetelność

w

całym jego postępowaniu; dlatego to nie przetrzymuj pieniędzy nigdy ani

godziny poza termin, do którego się zobowiązałeś, aby uczyniony zawód

nie zamknął ci sakiewki twego przyjaciela na zawsze.

Człowiek winien się liczyć z najbłahszymi czynnościami, które naru­

szają jego kredyt. Wierzyciel, który słyszy dźwięk twojego młotka o piątej

rano albo o dziewiątej wieczorem, uspokaja się na sześć jeszcze miesięcy;
ale jeżeli widzi cię przy stole bilardowym albo słyszy twój głos w szynku
w porze, w której winieneś pracować, zareklamuje następnego dnia swoje

pieniądze żądając całości, zanim będziesz mógł nią rozporządzać. ,

To ujawnia ponadto, że nie zapominasz o swoich należnościach, daje

ci pozory człowieka dbałego i uczciwego i jeszcze wzmaga twój kredyt

1 0

.

Ów ideał człowieka godnego kredytu — jak zauważali złośli­

wie krytycy Franklina — mógłby zaspokoić się p o z o r a m i

c n o t y . Jednakże dla osiągnięcia powodzenia pozory niewątpli-

~"wie nie były wystarczające. W jednym tylko wypadku Franklin

w pracy nad sobą poprzestał na pozorach, a mianowicie gdy cho­
dziło o cnotę skromności. Franklin zeznaje w autobiografii, że w

tym zakresie poza pozór nie wyszedł, choć zapewnia, że rezygno­
wanie z małych próżności bardzo się opłaca, bo ludzie przywrócą

i ci piórka, w które się ktoś nieprawnie za ciebie przystroił.

Zgodnie z tym, co było mówione wyżej,. przede wszystkim

-•£H0ty^zapewniają człowiekowi kredyt: pracowitość, rzetelność w

wypełnianiu zobowiązań płatniczych oraz oszczędność.

Zarówno w autobiografii Franklina, jak i w wydawanym

przezeń moralizatorskim kalendarzu roi się od aforyzmów za­

chęcających do pracowitości. Jeżeli będziesz pracowity, będziesz

między królami, pouczał Franklina ojciec, co się sprawdziło, po­
nieważ misje dyplomatyczne Franklina kazały mu przebywać

!

10

The Autobiography of Beniamin Franklin and Selections from his

Writings. N e w York 1944 The Modern Library, s. 233.

background image

także i w tych wysokich rejonach. Ileż to czasu obracamy nie­

potrzebnie na spanie zapominając, że lis śpiący kur nie łapie.

Praca płaci długi, a rozpacz i lenistwo je powiększa. Lenistwo

jest jak rdza, która prędzej rzeczy niszczy, niż niszczy je uży­

wanie. Klucz ciągle używany jest czysty i lśniący. Przy pracy

i cierpliwości myszka linę przegryzie, a małe cięcia powtarzane

obalają wielkie dęby itp., itp.

u

W średniowieczu świętowało się, gdy tylko nadarzała się naj­

drobniejsza okazja. Przedkapitalistycznemu człowiekowi — jak

to już nieraz zauważano — nie przyszło do głowy dorabiać się

codzienną pracą. Służba dworska, służba wojskowa, spadek, li­

chwa, alchemia — to były rzeczy, które przychodziły ludziom do
głowy, gdy chcieli się wzbogacić. Zachęty do pracowitości nie

znajdzie się w repertuarze pouczeń moralnych ideologii rycer­

skich. Tam, przeciwnie, trzeba było próżnować, i to próżnować

demonstracyjnie. T. Vehlen w znanej monografii o klasie próż-
niaczej (The Leisure Class)

12

stworzył dla tego próżnowania spe­

cjalny, już klasyczny w literaturze socjologicznej termin co?i-

spicuous leisure

— „ostentacyjne" próżniactwo. Próżnować trzeba

było tak, żeby to było widoczne, bo to właśnie stanowiło klasowe

wyróżnienie. Człowiek przynależny do tych klas uprzywilejowa­
nych, jeżeli sam nawet nie próżnował, musiał mieć na swoim
utrzymaniu ludzi wiodących żywot pasożytniczy: próżnującą żonę,

pewną ilość służby ziewającej po westybulach i przystrojonej w
liberię akcentującą przynależność do jego świty. Jeżeli sam pra­
cował, oni brali na siebie demonstrację próżnowania.

Pospolity u rycerstwa obyczaj ślubowań — które trzeba było

wykonywać bez względu na wielkość związanych z tym ofiar

i bez względu na ryzyko osobiste, tak jak ślub naszego Podbipięty,

który długo przetrwać musiał w dziewictwie, zanim udało mu

się ściąć jednym cięciem miecza trzy głowy niewiernych — nie

wiązał się z szacunkiem dla zobowiązań p ł a t n i c z y c h , jeżeli
to nie były tzw. długi honorowe. Zobowiązania płatnicze nie by­

wały wszak zwykle zobowiązaniami w r a m a c h s w o j e j k l a -

11

Cytowane aforyzmy czerpię z polskiego przekładu The Way to Wealth

pt. Droga do majątku. Wyd. 2. Warszawa 1862 Orgelbrand.

12

T. V e b 1 e n: The Leisure Class. Ed. 1. New-York 1899.

background image

sy. Gdy nasze ziemiaństwo ściągało do stolicy na karnawał, by

pokazać córki na balach i wydać je za mąż, zostawiało zwykle

po sobie różne nie zapłacone rachunki: u krawcowej, fryzjera,

nauczycielki, która cyzelowała francuszczyznę. To nie byli ludzie

z tej samej sfery. N i e z ł o.m n o ś ć s ł o w a r y c e r z a s k ł a ­

d a j ą c e g o j a k i e ś ś l u b y n i e m i a ł a n i c w s p ó l n e ­

g o z s o l i d n o ś c i ą z o b o w i ą z a ń m i e s z c z a ń s k i c h .

B y ł o t o u b i e g a n i e s i ę o r z e c z y t r u d n e u l u d z i

s z u k a j ą c y c h o s o b i s t e g o w y r ó ż n i e n i a .

\ Oszczędność była u uprzywilejowanych czymś, czego się czło-

^wiek^wstydzi i co usiłował maskować. Eranklin tymczasem w

swoich wspomnieniach podkreśla skromność, z jaką żył z żoną

'jeszcze wtedy, gdy powodziło im się~dobrze, i przypomina, jak

to długo nie pozwalał sobie na luksus jedzenia na porcelanie.

W liście do żony z Anglii, gdzie Franklin był przedstawicielem

swojej nowej ojczyzny, przykazuje nie wydawać nazbyt wiele
na ślub córki — wskazówka, jak się zdaje, niepotrzebna, bo pani

Deborah Franklin uchodziła za nader oszczędną. Kto o grosz nie
dba, grosza nie wart — pisał kalendarz Franklina. Oszczędnością

a pracą ludzie się bogacą. A także: im tłuściejsza jest kuchnia,

tym chudszy bywa testament. Albo: co masz zjeść dzisiaj, odłóż

J

na jutro, a co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Albo jeszcze: jeżeli

j kupujesz, co ci niepotrzebne, wkrótce sprzedasz, co ci potrzebne.

""Oto przykłady maksym, które, jeżeli nie wynalezione przez Fran­

klina, to w każdym razie przez niego szerzone — wsiąknęły bez­

imiennie w „folklor" mieszczański.

Oszczędność łączyła się z kultem zrównoważonego budżetu,

co znowu było dalekie od szlacheckiego: zastaw się, postaw się.

Gdy posiadłeś wiedzę, jak wydawać mniej, niż wpływa, pisał

Franklin, posiadłeś kamień filozoficzny

13

. O moralnym posmaku

-równowagi między „ m a " i „winien" będzie jeszcze później mowa

obszerniej.

Życie z ołówkiem w ręku wiąże się z planowością i metody-

cznością. „Każdej rzeczy przydziel właściwe jej miejsce — przy­
kazywał Franklin — każdej sprawie wyznacz właściwą dla niej
chwilę". Sen, praca, odpoczynek i rozrywka miały u Franklina

13

Cytuję za F a y e m : op. cit., s. 164.

background image

dokładnie wyznaczone godziny

14

. Metodycznie także przystępo­

wał do pracy nad sobą: metodycznie kierował swoim samokształ­

ceniem, metodycznie pracował nad swoim poziomem moralnym.
Zwracano już na to uwagę, że sekta metodystów, założona w

Anglii w w. XVIII i rekrutująca się spośród warstw średnich, nie
darmo nosiła tę nazwę. Niektórzy wiążą tę metodyczność z zasa­

dami wyznawanej religii. Kościół katolicki, jak powiadają, za­

pewniając wyznawcom oczyszczanie się z grzechów przez spo­

wiedź, nie wymagał w tym stopniu nieustannego czuwania nad

sobą. Inaczej w wyznaniach, gdzie nie można się było tak łatwo
spłukać z grzechu. Tam nieustanna kontrola samego siebie była

potrzebna

1 6

. Jeżeli ten czynnik istotnie grał rolę, to w każdym

razie był — jak sądzę — drugorzędny. Kościół katolicki wszak

także wymaga od wiernych codziennego rachunku sumienia, a tę

samą metodyczność, jaką objawiał Franklin, odnajdziemy nie­
bawem u polskiego rzemieślnika-katolika, któremu służy ona

także przede wszystkim w realizacji stawianych sobie celów,
a mianowicie do osiągnięcia sukcesu ekonomicznego.

Charakterystycznym przykładem metodyczności Franklina jest

sporządzona przezeń tabelka cnót i grzechów, służąca codzienne­
mu doskonaleniu się. Mamy w niej inwentarz Kpds,tawowych

;

gn^Jt, o które Franklin obiecywał sobie zabiegać. Było ich trzy­

naście, a mianowicie: 1) wstrzemięźliwość, 2) umiejętność milcze­

nia*! unikania rozmów o głupstwach, z których żaden z interlo­
kutorów nie może mieć żadnego pożytku, 3) porządek, 4) mocna

decyzja niechybiania nigdy postanowieniom, 5) oszczędność

6) pracowitość, 7) szczerość, nieposługiwanie się podstępem,
8) sprawiedliwość, 9) umiarkowanie, 10) schludność ciała, ubrania

i otoczenia, 11) spokój, tj. niedopuszczanie do tego, żeby wytrą­

cały człowieka z równowagi drobiazgi, wydarzenia godzące w
równej mierze we wszystkich czy też wydarzenia nieuniknione,
12) czystość płciowa, 13) pokora

1 6

.

Co tydzień Franklin poświęcał przede wszystkim uwagę jednej

14

The Life B. Franklin... T. 1, s. 236.

15

Zob. M. W e b e r : Die protestantische Ethik und der Geist des

Kapitalismus, [W:] Gesammelte Aufsätze zur Religionssoziologie. T. 1.

Tübingen 1920.

1B

The Life of B. Franklin... T. 1, s. 229—235.

background image

j^J^i_cnót

W swojej tabeli wymieniał wzdłuż linii poziomej

kolejne dni tygodnia, zaś wzdłuż linii pionowej wspomniane trzy­

naście cnót. W utworzonych kratkach trzeba było codziennie

znaczyć punktem każde uchybienie przeciw którejkolwiek z wy­

mienionych cnót, zwracając jednak uwagę przede wszystkim na

cnotę „zadaną" na dany tydzień i usiłując w jej zakresie dopro­

wadzić do zupełnej czystości wszystkich kratek w ciągu całego

tygodnia. Tę samą pracę rozpoczynało się w następnym tygodniu
w stosunku do jakiejś innej cnoty, znacząc zawsze skrupulatnie

uchybienia w stosunku do pozostałych

1 7

.

Jest rzeczą jasną, że w każdej klasie społecznej zdarzają się

ludzie, którzy swoje ambicje perfekcjonistyczne realizują w spo­
sób uporządkowany i planowy, i że w warstwach szlacheckich,

dziedziczących tradycje rycerskie, można równie dobrze znaleźć

przykłady osób prowadzących życie zdyscyplinowane według na­
rzuconych samemu sobie dyrektyw. Różnica polega na tym, że

owa metodyczność w sferach dziedziczących tradycje rycerskie
nie wchodziła w skład głoszonych przez nie haseł i nie nadawała

stylu grupie.

Cnoty, które dopiero co przytoczyliśmy, były wymienione

z okazji ilustrowania metodyczności, którą Franklin pragnął i in­
nym wpoić, i sam w sobie kultywować. Nie wszystkie wyszcze­
gólnione w tym inwentarzu pozycje będą wchodziły do wzoru

osobowego, który Franklin w swoim kalendarzu ludziom stawiał

przed oczyma, a te przede wszystkim chcemy tutaj dopuścić do
głosu. Osobiste dyrektywy Franklina bowiem interesują nas tutaj

o tyle, o ile miały one obejmować nie tylko jego osobę, przy

czym pragniemy ograniczyć się do spraw, które wydają nam

się dla tego ethosu i szczególnie ważne, i charakterystyczne.

Do spraw szczególnie ważnych i charakterystycznych należy

T§feH

Q

^--~^S

c

J&5i^

(

^

z a

- W Radach dla młodego kupca Franklin

' pisał:

Bamtetgjpże-czas to pieniądz. Ten, kto może zarobić dziesięć szylingów

dziennie swoją pracą, a idzie sobie na pół dnia na spacer albo przez pół

dnia siedzi bezczynnie, ten, choćby w y d a ł tylko sześć pensów w czasie

swojej bezczynności czy rozrywki, nie powinien tego uważać za jedyny

« Ibid.

background image

swój wydatek; naprawdę bowiem wydał, a raczej wyrzucił pięć jeszcze

szylingów.

Pamiętaj, że kredyt to pieniądz. Jeżeli ktoś zostawia pieniądze w

moich rękach po tym terminie, w jakim powinny były być zwrócone,

darowuje mi procenty albo to, czego mogę przy pomocy tych pieniądzy

w tym czasie dokonać. Można w ten sposób dojść do poważnej sumy,
jeżeli się ma dobry i szeroki kredyt i jeżeli się zeń robi dobry użytek.

Pamiętaj, że pieniądz z natury jest płodny i posiada moc rozrodczą

(mbney fś~bj the prolijic, generating naturę). Pieniądz może rodzić pieniądz,

jego dzieci mogą rodzić dalsze itd. Pięć szylingów, którymi się obraca,

zmieniają się w sześć, przy dalszym obrocie w siedem i trzy pensy itd.,
aż stają się setką funtów. Im więcej ich jest, tym więcej produkują przy
każdym obrocie, tak że zyski rosną coraz prędzej. Kto zabija prośną

świnię, zabija całe jej potomstwo do tysięcznego pokolenia. Kto morduje
(murders)
koronę, ten niszczy wszystko, co mogłaby ona przynieść, całe

nawet dziesiątki funtów

1 8

.

A w Niezbędnych wskazówkach dla tych, którzy chcą się

bogacić,

czytamy:

Za sześć funtów rocznie możesz sobie zapewnić użytek stu funtów

w tym okresie, jeżeli tylko będziesz człowiekiem o znanej przezorności

i uczciwości.

Kto wydaje niepotrzebnie grosz [grosz = 4 pensy, przyp. M. O.] dzien­

nie, wydaje niepotrzebnie ponad sześć funtów rocznie, tj. pozbawia się
możności użytkowania stu funtów w tym samym czasie.

Kto marnuje czas wartości grosza dziennie [...], traci, gdy doda się

dzień do dnia, możność korzystania z setki funtów rocznie. Kto marnuje

czas wartości pięciu szylingów, traci pięć szylingów. Mógłby on z równym

powodzeniem wrzucić pięć szylingów do morza.

Kto marnuje pięć szylingów, marnuje nie tylko tę sumę, ale i wszystkie

zyski, które mógłby z niej wyciągnąć obracając nią, co w okresie od

młodości do starości urośnie do wielkiej sumy

1 9

.

Trudno o mocniejsze stwierdzenie twórczego charakteru pie­

niądza i o bardziej znamienne upomnienie dla czytelnika niż ma­

ksyma: c z a s t o p i e n i ą.&z.. Franklin forsuje w cytowanych

ustępach nie rentierskie ciułactwo, lecz obracanie kapitałem —

18

The Autobiography o/ D. Franklin... s. 232—233.

1 3

Cytuję za angielskim przekładem wspomnianej już wyżej pracy

M. W e b e r a , gdzie ten ustęp z Necessary hints to those that would
be rich
podany jest w brzmieniu oryginalnym. U Webera ten sam tekst

w przekładzie niemieckim znajduje się na s. 42.

background image

dyrektywa tak ważna dla młodego kapitalizmu. Zapewne nic

'/jest on — jak o tym będzie jeszcze później mowa — pierwszym,

który zalecał bogacenie się, ale to przeliczanie c z a s u na p i e ­

n i ą d z , ta troska o nietracenie ani chwili i o to, by ta postawa

życiowa stała się p o w s z e c h n ą , wnoszą coś nowego kształ­
tując ethos, w którym Europa i Ameryka oddalają się szczególnie

od kultur azjatyckich.

Niejedni komentatorowie Franklina robili z tych dyrektyw

karykaturę. A jednak warto się nad nimi zastanowić poważnie

i przyjrzeć się im z perspektywy dziejów jako pewnej odmianie

mądrości życiowej, charakterystycznej dla kapitalizmu. Jak w

mądrości życiowej starożytnych, tak i tutaj sprawą centralną

jest zdobycie niezależności. Mędrzec stoicki uzyskiwał nieza­
leżność przez odebranie wartości wszystkiemu prócz własnego
poziomu moralnego. Mędrzec epikurejski — przez wyleczenie
się z lęków i umiejętność cieszenia się byle czym. Obie te nie­
zależności były dostępne tylko dla ludzi wyjątkowych. Mędrzec

stoicki miał stanowić rzadkość taką jak feniks. Młody kapitalizm

ofiarowuje ludziom nieporównanie bardziej demokratyczną nie­

zależność, niezależność zdobytą przez pieniądz. Własna kariera
Franklina była dla niego dowodem, że ta droga jest otwarta

przed każdym. W pouczeniach pt. Jakim sposobem można mieć
zawsze pieniądze w kieszeni.,

przetłumaczonych na język polski,

czytamy: „Niechaj poczciwość będzie jakoby duszą twojej duszy

i nie zapominaj nigdy zachować kilku groszy z zarobku po obli­

czeniu i zaspokojeniu wszelkich wydatków, wtenczas dosięgniesz

szczytu szczęśliwości, a niepodległość będzie twoją tarczą i pu­
klerzem, twoim hełmem i twoją koroną"

2 0

. Tyle rzeczy ważnych

kupionych za tak niewielką cenę!

2 1

.

20

Cytuję z polskiego przekładu pt. Nauki poczciwego Ryszarda. War­

szawa (bez daty).

2 1

Pod tym względem Franklin mógłby znaleźć poparcie ze strony

najzupełniej nieoczekiwanej. Mam na myśli pochwałę wolności, jaką za­
pewnia kapitał finansowy, głoszoną przez Słowackiego w liście do Teofila

Januszkiewicza: „[Paryż, w lutym, 1049 r.] Co zaś do kupna i przykupowa-

nia ziemi, najmocniej się temu oponuję w duchu. Ziemi każdy człowiek

potrzebuje mieć kawałek taki, by go w ostatecznym złym razie z pracy

rąk własnych mógł wyżywić, (literalnie mówię) tylko wyżywić. Szczęście

zaś człowieka, zbliżające się najbliżej do szczęścia duchowego i rajskiego,

background image

Cytowane wyżej wyjątki z Franklina służyły M. Weberowi

do ilustrowania tezy, że w moralności wyrosłej z purytanizmu
robienie pieniędzy stawało się p o w o ł a n i e m , co miało być

osobliwością tego ethosu w porównaniu z hasłem enrichissez vous,

głoszonym np. w porewolucyjnej Francji. Będzie o tej tezie póź­

niej jeszcze mowa. U człowieka pełnego dobroduszności i humoru,

jakim był Franklin, nie ma w głoszonych przezeń hasłach ani

żadnego rygoryzmu, ani patosu religijnego, ale jest faktem nie­

zaprzeczonym, że od robienia pieniędzy uzależniona jest u niego
c n o t a . Pisząc o wydawanym przez siebie kalendarzu, Franklin

mówił: „Wypełniłem niewielkie wolne miejsce między odznacza­

jącymi się czymś dniami kalendarza zdaniami o charakterze przy­

słów, takimi przede wszystkim, które nakłaniały do pracowitości

i oszczędności jako środków zdobycia majątku i t y m s a m y m

d o z a p e w n i e n i a s o b i e c n o t y [podkreślenie M . O.],

ponieważ trudno jest biednemu człowiekowi postępować uczciwie,,
w myśl przysłowia »pusty worek nie może stać prosto«". (Dosło­

wnie: it is hard for an empty sack to stand uprightf

2

.

Ta myśl

wraca u Franklina wielokrotnie w różnych postaciach. „Kto źle
ubrany, ten pozbawiony cnoty", głosi np. kalendarz z 1736.

pieniądzom_ zawdzięczamy^ nie -tylko cnotę,. ale i. pozycję spo­

łeczną. „Od czasu, jak m a m trzodę i bydełko, każdy mnie pozdra­

wia, każdy mówi mi dzień dobry", mówi do ludzi zgromadzonych

jest w wolności jego i w wolności połączonej z potęgą. A ta wolność jest.
w skrzydłach, a skrzydłami, które nas nad ziemią utrzymują, są kapitały.

Panowie nasi najwięksi ziemi są nędzarzami w porównaniu ze mną,

który m a m kilka tysięcy franków, lecz tak ruchomych, że je w każdym
dniu mogę na jaki bądź czyn użyć i przed wszelką mocą i przemocą

zasłonić się nimi.

Ziemie o b s z e r n e robią Cię egoistą, bo nie dbasz o ludzi ani o naród

Twój. Gdy przeciwnie, w kapitałach mając nadmiar Twoich sił cielesnych,

dbać musisz o cały kraj, który za nie odpowiada. Mimowolnie musisz

dobrze życzyć każdemu ze współżyjących.

Gdy Cię chce ktoś ujarzmić, one Cię unoszą przed nim i stawiają

niby na gwiazdach, z których znowu ujarzmiciela T w e g o piorunujesz.

Gdy chcesz kogoś uratować, w dniu jednym możesz oddać wszystko, co
masz, a Twej miłości zadość uczynić". (Zob. J. Słowacki: Listy do matki.

[W:] Dzieła. Tom XIII. Wrocław 1952, s. 568). Zwrócenie mi uwagi na

ten list zawdzięczam dr. Jerzemu Kreczmarowi.

22

Life of B. Franklin... T. 1, s. 250.

background image

na rynku małego miasteczka stary Maciej, będący w przekładzie

polskim odpowiednikiem ojca Abrahama w tekście oryginalnym.

„Jesteście ciekawi, moi przyjaciele, przekonać się, ile znaczą

pieniądze? Idźcie i próbujcie ich pożyczyć, bo kto idzie po poży­

czkę, równie jak ten, ktô idzie po dług, idzie po zmartwienie".

Chociaż tedy Franklin zna bezwzględność postawy handlowej,
skoro w kalendarzu z 1736 pisze: „Handlowanie nie zna ani

przyjaciół, ani krewnych" (Bargaining has neither jriends nor

relations), jednak sądzi najwyraźniej, że warto sobie dla sukcesu

ekonomicznego tę postawę przyswoić, skoro „tylko pieniądz słod­

szy jest od miodu" (nothing but money is sweeter than honey).

Skoro mowa o związku cnoty z pieniądzem, warto tu przypo­

mnieć rozważania Arystotelesa w Polityce. Ludzie, jego zdaniem,
nie zdobywają cnoty ani jej nie zachowują przy pomocy dóbr

zewnętrznych, lecz zdobywają dobra zewnętrzne przy pomocy

cnoty, przy czym, zgodnie z doktryną środka, średni stan mają­

tkowy jest dla cnoty najkorzystniejszy. Rządy najlepszych nie

są rządami najbogatszych, ponieważ najlepsi mają zwykle umiar­

kowane zasoby

23

. „Wielkoduszny" Arystoteles ma okazywać

u m i a r k o w a n i e w stosunku do bogactwa, ale — co rzuca

.się w oczy czytelnikowi — niepodobna mieć jego gestu bez

odpowiednich zasobów, tak jak niepodobna bez wolnego czasu

osiągnąć tego szczęścia, którego ważkim składnikiem jest u Ary­

stotelesa kontemplacja.

\ W etykach arystokratycznych, tak jak ta, cnota uzależniona

'jest od stanu posiadania nie wprost, ale pośrednio. Szlachetność

idzie za pochodzeniem, a pochodzenie, co rozumie się samo przez

jsię, jest związane z pewnym poziomem majątkowym.

' Ethos szlachecki nie pozwalał na zaabsorbowanie pieniądzem,

ethos Franklina nie tylko zezwalał, ale zalecał nawet czas na

pieniądze przeliczać. Franklin w autobiografii i listach pamięta
wszystkie ceny. Wspominając o tym, jak jego gospodarstwo do­

rabiało się powoli naczyń porcelanowych, podaje kwotę, w jakiej
wyraża się posiadany przez niego obecnie zasób porcelany. Przy­

syłając żonie z Anglii jedwab na suknię jako prezent z okazji

sukcesu dyplomatycznego, odniesionego na rzecz kolonii, nie za-

Zob. rozdz. X niniejszej pracy.

background image

pominą nadmienić, ile zapłacił za jard. W czasie pierwszego

pobytu w Anglii Franklin przyjaźnił się z młodym poetą i jego
ukochaną. Gdy ten na pewien czas wyjechał powierzając samotną

kobietę opiece przyjaciela, Franklin nazbyt serdecznie zajął się
opuszczoną, co spowodowało zerwanie między przyjaciółmi. „Nie

mogłem się już tedy spodziewać, że odzyskam kiedykolwiek pie­

niądze, które mu pożyczyłem albo które za niego wykładałem" —

melancholijnie zauważa z tej okazji Franklin

2 4

. Jeżeli życie w

atmosferze kalkulacji poczytujemy za charakterystyczne dla po­

stawy życiowej zalecanej przez Franklina, to nie dlatego, oczy­
wiście, byśmy negowali rolę pieniądza w warstwach dziedziczą­
cych tradycje rycerskie. I tu, i tam rzecz była nader istotna,

różnica jednak polegała na tym, że w ethosie szlacheckim trzeba
było pieniądza i spraw gospodarczych jak gdyby nie zauważać:

robienie pieniędzy, choć mogło odpowiadać potrzebom serca, nie

mogło się znajdować w głoszonych oficjalnie hasłach. U Fran­

klina nikt się nie wstydzi mówić o pieniądzach, tu wolno przy­

znawać się otwarcie, że się człowiek dorabia. Dorabia cierpliwie,

pamiętając, że ziarnko do ziarnka tworzy miarkę, i ostrożnie,

nie tracąc z oczu prawdy, że „wielkie statki mogą się daleko;
na wodę puszczać, a małe czółna powinny się trzymać blisko

brzegu"

2 8

.

Życie metodyczne wymaga ujarzmienia wielkich sił, które

mogą w każdej chwili zagrażać narzuconej samemu sobie dyscy­
plinie. Toteż Franklin redagując listę trzynastu cnót, do których
winien się był zaprawiać, pisze: „Erotykę uprawiaj rzadko i tylko

tyle, ile wymaga zdrowie i sprowadzenie na świat potomstwa.

Nigdy aż do otępienia-czy osłabienia. Nigdy z krzywdą dla swego

własnego albo cudzego spokoju czy opinii". Z góry należy zazna­

czyć, że w stosunku do tej dyrektywy sam Franklin nie był w

porządku. Serce czułe na kobiety zachował do późnej starości

i ono to doprowadziło go do czynów, o których w autobiografii
mówił: moje errata życiowe. Gdy otworzył w Filadelfii wspo­

mniany już sklep z materiałami piśmiennymi, sąsiedzi zaczęli

go swatać ze swoją krewną. W tym wypadku Franklin trzymał

24

Life of B. Franklin... T. 1, s. 160.

25

Cytowany już wyżej polski przekład: Droga do majątku, s. 36.

background image

się pierwszej części swojego późniejszego kalendarzowego przy­

kazania: „Miej oczy szeroko otwarte przed ślubem, przymknięte

J30_ślubie". Gdy rodzina panienki nie chciała dać żądanego przez

Franklina posagu (100 funtów na pokrycie jego długów), wyco­
fał się posądzając jej rodzinę, że liczy na to, iż konkurent ugnie

się pod wpływem uczucia. Żeniąc się ostatecznie z kobietą, której

za młodu obiecywał małżeństwo, Franklin naprawił to, że ją

niegdyś zaniedbał. Przyniósł on żonie w wianie nieślubnego syna
zrodzonego z jakiegoś tajemniczego związku. Pani Deborah Fran­
klin była żoną wierną, gospodarną i oszczędną, ale dystans między
nią a mężem był bardzo znaczny, co wymagało prawdopodobnie
od niego — by utrzymać harmonię domową — owych oczu przy­

mkniętych po ślubie. Ułatwiały sprawę długie nieobecności Fran­
klina w domu. Po śmierci żony Franklin, nie bacząc na przekro­
czoną siedemdziesiątkę, oświadczył się w Paryżu wdowie po He-

lwecjuszu i kochał miłością pół-erotyczną, pół-ojcowską, panią

Brillon de Jouy. Pełne zrozumienie dla spraw pici kazało Frankli­

nowi w kalendarzu ostrzegać ludzi, że „gdzie jest małżeństwo

bez miłości, tam będzie miłość bez małżeństwa".

Ostatnia faza paryska byłaby niewątpliwie wpłynęła na zmianę

wcześniej skreślonych przez Franklina wzorów kobiecych. Wzory

te wyznaczały kobiecie mały zasięg działania. Przeznaczona jest

ona — według Franklina — do pracy..w domu i do wychowywa-

liia" dzieci. W liście do córki z 1764 r. Franklin nakazywał jej

"pilnie chodzić do kościoła, choć sam tego nie uprawiał. Polecał jej

także uczyć się artmetyki i buchalterii, być dobrą, rozważną

i kochać swoją matkę. Program ograniczony.

Ponieważ stosunek ethosu mieszczańskiego do sztuki był tak

ważkim czynnikiem w krytyce tego ethosu podjętej przez sfery
artystyczne, chcemy jeszcze powiedzieć na zakończenie parę słów

i na ten temat. Franklin za młodu uprawiał poezję, ale — jak

pisze w autobiografii — ojciec go zniechęcał perswadując, że
poeci to żebracy. Sam Beniamin pisał później: „Uznaję bawienie
się poezją od czasu do czasu o tyle, o ile przyczynia się to do

doskonalenia stylu, ale nie więcej"

2 5

. Wraz z rozszerzającą się

kulturą Franklina jego osobisty stosunek do sztuki nieco się

* Life of B. Franklin... T. 1, s. 146.

background image

zmienił, czego śladów można się dopatrzyć w korespondencji.

Ale w swoim kalendarzu Franklin jako pedagog zajmował sta­

nowisko podobne do stanowiska ojca. „Ubóstwo — jak głosi

kalendarz z 1736 — uprawianie poezji i przybieranie tytułów

ośmieszają człowieka" (Poverty, poetry and new titles of honour

make men ridiculous).

2. Franklinowski self-made man

w dalszym rozwoju

Nauki Franklina były skierowane do drobnomieszczaństwa

i służyły jego interesom. Franklin utrzymywał w Pensylwanii

dobre stosunki z zamożniejszym mieszczaństwem, jednakże —

jak sobie przypominamy — klub, który założył, był nazywany

przez nie klubem skórzanych fartuchów — nazwa, która miała

nieco pogardliwie podkreślać jego charakter rzemieślniczy. Jeżeli

godzimy się uznać, że hasła franklinowskie były właśnie tymi

hasłami, które stały się od połowy XIX w. przedmiotem znanych
już nam z II rozdziału ataków, godzimy się tym samym uznać,

ż e moralności mieszczańskiej j a k o p e w n e m u t y p o w i

m o r a l n o ś c i odpowiada j a k o t w ó r h i s t o r y c z n y mo­

ralność zachodnio-europejskiego i amerykańskiego drobnomiesz-

' czaństwa, moralność w XVIII w. wyraźnie skrystalizowana i zy­

skująca sobie w okresie liberalizmu coraz szersze kręgi wyzna­

wców także i pośród drobnych kapitalistów z jednej strony, a w

krajach zamożniejszych pośród arystokracji robotniczej •— z dru­

giej.

Prześledzenie dziejów franklinizmu w Stanach Zjednoczonych

i Europie to temat, który wymagałby paru tomów, ograniczymy

się też tutaj tylko do pewnych przekrojów czasowych, ukaza­

nych na paru przykładach. W Stanach Zjednoczonych przesko­

czymy w. XIX i rozpatrzymy epokę imperializmu, aby przekonać
się, czy model franklinowski przetrwał przeobrażenia gospodar­
cze, które dzielą Amerykę Sinclaira Lewisa i Teodora Dreisera

od Ameryki Marka Twaina. W Europie rzucimy okiem na zapóź-

nioną ekonomicznie Polskę i na kształtowanie się w w. XIX mo-

background image

ralności franklinowskiej — jako moralności odpowiadającej wy­

maganiom „zdrowo pojmowanego postępu" (zob. s. 101 i n.) —
tj. w okresie poprzedzającym czasy, kiedy ta moralność w krytyce
Młodej Polski i polskiego naturalizmu ukaże się w postaci dul-

szczyzny.

W dwa wieki po kalendarzu Franklinowskim ukazały się w

Stanach Zjednoczonych klasyczne studia Lyndów nad typowym

miastem amerykańskim, miastem średniej wielkości, położonym

w głębi lądu (inland city). Miasto to otrzymało fikcyjną nazwę

, ^ i d d l e t o w n ) . Badania rozpoczęte nad nim w r. 1920. zostały

ogłoszone w r. 1929 w monografii noszącej tytuł Middletown.

Dalszy rozwój miasta dó r. 1935 został zobrazowany w książce

pt. Middletown w rozwoju (Middletown in Transition), ogłoszonej
w T.~ 1937

27

. Gdy autorzy rozpoczęli badania, miasto liczyło około

37 tysięcy mieszkańców. Gdy do nich wrócili, miało ich już około

48 tysięcy.

Middletown było miastem, któremu ton nadawało drobno-

mieszczaństwo. . Było to miasto~ód" początku uprzemysłowione,

"jednakże w pierwszej fazie nie było tam wielkich przedsiębiorstw

przemysłowych i mieszkańcy słusznie poczytywali swoje miasto

za miasto drobnego businessu. W tej fazie można było, zdaniem

autorów, wyróżnić w mieście tylko dwie klasy: klasę businessu

(business class)

i klasę. .roJ?,Q_czą (working class). Robotnicy byli

słabo wyrobieni społecznie. Nie dostrzegali żadnej walki klas,

starannie zacieranej przez prasę reprezentującą interesy busine­

ssu.

Swoje niepowodzenia odczuwali jako niepowodzenia i n d y-

w i d u a l n e . Na około 13 tysięcy ludzi, których można było*
zaliczyć w 1929 r. do klasy robotniczej, osób zorganizowanych

było zaledwie 900. W r. 1934 liczba ta wzrosła do 2800, by opaść

w roku następnym do 1000 ludzi (s. 27)

28

. W okresie objętym

przez autora miasto przeszło przez blisko sześcioletni okres de­
presji ekonomicznej. Dzięki niej dały się w ostatniej fazie za-

2 7

A. S. L y n d , H. M. L y n d : Middletown. A Study in Contemporary

American Culture. N e w York 1929 Harcourt, Brace and Co., ora:-. A. S.

L y n d , H. M. L y n d : Middletown in Transition. A study in Cultural'
Conflicts. N e w York 1937.

2 8

Stronice podawane w tekście dotyczą wymienionego wydania Middle­

town in Transition.

;^-r,:ritó«5S^..-.--._. T f K K

background image

u ^ a ż y ^ a j i i e j j i i k ł e zaczątki solidarności klasowej wśród robo-

"^łnikow,. jednakże w zasadzie nie uważali się oni nadal za coś

różnego od businessmanów i akceptowali w pełni ich wzory

osobowe (s. 447—448). W tym układzie stosunków miasto obja-
wiało_sJxl-4£dnolity (coś, co autorzy nazywają Middletown spirit)

i posiadało pewien wspólny k^tcchizrn^prawd oczywistych, któ­

rym — P

r z

y braku prasy głoszącej inne prawdy — nikt się nie

przeciwstawiał, co zezwalało na wychowanie młodego pokolenia

w jednolitej atmosferze urobionej przez klasę businessu — jedno­

litość nie do pomyślenia w miastach kapitalistycznej Europy.

Na podstawie ustnych wywiadów, ankiet, artykułów wstępnych

prasy lokalnej, okolicznościowych przemówień, klubowych sta­
tutów itp. autorzy wyłuskują zespół tych przekonań, które dla
przeciętnego mieszkańca są zrozumiałe same przez się (są czymś
oj course).

Znaczna część tego katechizmu, reprodukowanego w

Middletown w rozwoju

(s. 403—418), składa się z cytat zaczer­

pniętych ze wspomnianych źródeł. Pozwalamy sobie przytoczyć
niżej ten katechizmów streszczeniu, zachowując jak najwierniej

jego język

29

. Obejmuje on nie tylko sprawy moralne, lecz przed­

stawia w ogóle' podstawowe elementy poglądu na świat przecię-

•^nego mieszkańca Middletown. Na ich tle zarysowuje się jego

postawa moralna, której nie można traktować w izolacji. Zrasta

się ona z tym tłem w szczególnie stylową całość.

Mieszkaniec Middletown jest przekonany, że bogacenie się

jest.lpbowiązkiem obywatela. Jest to coś, co rozumie się samo"

przez się, jest to obowiązek wobec siebie samego, wobec rodziny

i społeczeństwa. Dla tych, którzy tego robić nie umieją — bo

tylko tak wyjaśnić sobie można np. obieranie zawodu nauczyciela

czy duchownego — mą. się^ lekceważącą pobłażliwość. W tym
dorabianiu się każdy musi sobie dawać radę sam, Bóg bowiem

pomaga tylko temu, kto sam.sobie pomaga, przy czym należy
pamiętać, że dla ludzi pracowitych i oszczędnych droga jest

otwarta do samego szczytu. „To jest styl amerykański, dzisiaj

tak jak i dawniej". „Z biednego chłopca — prezydentem, oto
amerykański sposób radzenia sobie w życiu". Ameryka — głosi

2 9

Katechizm ten przetłumaczył w swoim czasie na użytek moich w y ­

kładów dr K. Szaniawski. Korzystam w tych cytatach z tego przekładu

background image

katechizm Middletown — jest krajem, gdzie ostatecznie każdy

•otrzyma to, na co zasługuje.

JSasada ,,każdy dla siebie" jest właściwym i koniecznym pra­

wem rządzącym światem interesów, które idą najlepiej, gdy rząd
się do nich nie miesza. Rozwój ekonomiczny posłuszny jest pe­

wnemu porządkowi naturalnemu, którego prawa ludzkie zakłócać

nie powinny. „Więcej businessu w rządzie i mniej rządu w busine­

ssie"

— oto pożądany stan rzeczy. W ramach tego porządku

naturalnego muszą zdarzać się od czasu do czasu depresje gospo­
darcze. „Z tym jest tak, jak z naszym samopoczuciem, jednego
dnia człowiek czuje się dobrze, a drugiego — pod psem". Ale te I
depresje zostaną niewątpliwie pokonane i „wahadło znów zawróci

w naszą stronę". Katechizm Middletown zaprzecza istnieniu ja- '.

kiejś walki klas. Kapitał i pracownicy mają w zasadzie te same

interesy. „Pracodawcy chcą płacić, ile tylko mogą, i można na

nich liczyć, że podniosą płace, jak tylko będą mogli". „Można się

bezpiecznie założyć, że gdyby przeciętny robotnik i pracodawca

zasiedli spokojnie razem i przedyskutowali różnice w poglądach,

to dokonałoby się znacznie więcej dla rozwiązania trudności, niż

to może uczynić polityk czy ekstremiści po obu stronach". Poro­

zumienie z pracodawcą zatem jest właściwą drogą, nie zaś orga­

nizowanie związków zawodowych, które poddają robotnika kie-

rownictwu jakichś outsiderów. Zarówno organizowanie związków,

jak też strajki to robota różnych mącicieli, którzy prowadzą robo­

tnika na manowce. „Potępiamy agitatorów, którzy maskują się

ideałami obwarowanymi przez naszą konstytucję. Żądamy wy­
siedlenia obcych komunistów i anarchistów".

Mieszkaniec Middletown jest zadowolony i ze swego miasta,

j_ze_ swego kraju. Życie wielkomiejskie jest dla niego gorsze niż

życie w jego małym miasteczku. Demokracja amerykańska jest

najlepszą formą rządu. Amerykanie są najbardziej wolnym kra­

jem na świecie. W Ameryce gazety podają „fakty". „Amerykański

business

będzie zawsze przewodził światu. [...] Tu, w Stanach

Zjednoczonych, jak nigdzie na świecie, drobne i wielkie przed­

siębiorstwa żyją obok siebie i świadczą o tym, jak zdrowy jest
amerykański styl żj^cia". Przy czym „drobny businessman stanowi

trzon amerykańskiego przemysłu". Większość cudzoziemców to

ludzie pośledniejszego gatunku. Hasło „Ameryka przede wszy-

background image

stkim" to po prostu sprawa zdrowego rozsądku. Zadowolenie

z istniejącego stanu rzeczy każe mieszkańcowi Middletown wy­

stępować przeciw tym, którzy krytykują podstawowe instytucje

w jego kraju, tym, którzy myślą o zmianach, zwłaszcza gwałto­

wnych, tym, którzy chcą uprawiać jakieś planowanie społeczne,

z którego i tak nic nie wyjdzie. Szkoła winna pamiętać, że „jest

rzeczą niebezpieczną zaznajamiać dzieci z takimi punktami wi­

dzenia, które pozwalają kwestionować rzeczy podstawowe".

By dojść do czegoś w życiu, trzeba być praktycznym, przed­

siębiorczym, pracowitym i oszczędnym. Ciężka praca stanowi
klucz do powodzenia. „Dopóki człowiek nie zabezpieczy finansowo

swojej rodziny, nie powinien sobie pozwalać na żadne głupstwa
i »izmy«". „Nazbyt wiele wykształcenia i kontaktu z książkami
czyni człowieka niezdolnym do życia praktycznego". Charakter
jest ważniejszy niż intelekt. Z człowiekiem, który nie pracuje

i nie oszczędza, społeczeństwo cackać się nie powinno, bo jeżeli

mu się nie powodzi, to z własnej jego winy.

Mieszkaniec Middletown nie chce się niczym w stosunku do

innych wyróżniać. Trzeba być przeciętnym człowiekiem. „Osta­

tecznie okazują się najmądrzejsi ci, którzy trzymają się średniego

kursu. Zawsze lepiej trzymać się środka drogi, jechać z wolna

i unikać skrajności". Nieufność do ludzi „innych" wydaje mu

się w pełni uzasadniona. Mieszkaniec Middletown jest przeciwny

„wszelkiemu odmiennemu typowi osobowości, a w szczególności

przeciwny tym, którzy nie są optymistami, przeciwny samotni­
kom, ludziom nieżyczliwym i pretensjonalnym". Także przeciwny

jest tym, którzy zanadto mędrkują. Wolno paru osobom — jak

piszą Lyndowie w Middletown w rozwoju (s. 425) — mieć rysy
indywidualne. Middletown może się nimi nawet szczycić. Miasto
nie może jednak mieć tego rodzaju ludzi za wiele. Wyjątkowy
sukces ekonomiczny upoważnia do pewnych odrębności, ponie­

waż fakt, że się ktoś dorobił, świadczy dostatecznie o tym, że

posiadł wszystkie cnoty zasadnicze.

W stosunkach osobistych trzeba być uczciwym, trzeba być

dobrym sąsiadem, „dobrym chłopem" i mieć ducha zespołu

(community spirit).

Trzeba innym dodawać gazu. Trzeba być

dobrym partnerem i starać się o dobre stosunki z przeciwnikami.
„Podczas zabawy lepiej być skłonnym do pochwał niż do nagan.

7 — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . . .

background image

Jeżeli ktoś jest przemądrzały albo zanadto krytyczny, to psuje

zabawę". W stosunku do innych mieszkańców Middletown obo-

^wiązuje solidarność. Zakupy należy czynić we własnym mieście,

zgodnie z zasadą „kupuj tam, gdzie zarabiasz".

Rodzina dla mieszkańców Middletown jest w społeczeństwie

instytucją świętą i podstawową. Miejscem kobiety zamężnej jest

przede,wszystkim dom i wszystkie inne czynności powinny ustą­
pić na drugi plan wobec „stworzenia miłego domu dla męża
i dzieci". Kobieta nie może. być nazbyt inteligentna, nazbyt agre­
sywna i "niezależna, nazbyt krytyczna i nazbyt odrębna. Nie

powinna myśleć o karierze osobistej ani współzawodniczyć z męż­
czyznami, a stanowić dla nich raczej oparcie w ich zamierze­

niach (s. 421). Większość kobiet nie rozumie spraw publicznych
tak dobrze jak mężczyźni, mężczyźni są także bardziej praktyczni

i wydajni w pracy niż kobiety. Do kobiet natomiast należą sub­
telności życia towarzyskiego i finezje moralne. „Mężczyźni by­

wają nietaktowni w stosunkach osobistych, kobiety lepiej wyznają

się na tych rzeczach". „Kultura i różne tego rodzaju rzeczy są

bardziej sprawą kobiet niż mężczyzn". Kobiety wreszcie są lepsze
(czystsze) od mężczyzn.

Rozważając w rozdziale VI znaczenie purytanizmu dla czło­

wieka interesu, będziemy mieli okazję podkreślić, że puryta-

nizmowi nie uda się całkowicie zatrzeć konfliktu między eduka­
cją chrześcijańską a bezwzględnością potrzebną do osiągnięcia

awansu społecznego. Na podstawie dalszych komentarzy Lyndów
do sformułowanego wyżej katechizmu widać, że amerykański

businessman

radzi sobie z t y m konfliktem przy pomocy życia

w dwóch różnych systemach moralnych. Nikt w stosunkach
handlowych nie żąda od człowieka względów (consideration) dla
innych, mimo iż pewne reguły j"air play i tu obowiązują. Żąda
się ich natomiast poza sferą businessu (s. 242). „Nie ma osobiste­

go rysu, poza chyba uczciwością — jak czytamy u naszych auto­

rów (s. 440) — z którego Middletown jest bardziej dumne niż
z życzliwości dla ludzi" (jriendliness). Człowiek interesu wraca­

jąc do domu zrzuca z siebie jedną moralność, jak kombinezon
roboczy, i przechodzi w stosunkach sąsiedzkich i towarzyskich

do drugiej moralności, która nakazuje pomoc wzajemną i uczyn­

ność nie tylko zalecaną, ale podobno i realizowaną. Jeżeli przy-

background image

toczony przez nas katechizm uważał kobietę za bardziej czystą,
to prawdopodobnie dlatego, że jako osoba nie wprzągnięta w inte­

resy mogła sobie pozwolić na życie w tej sąsiedzkiej moralności

dobrej woli.

^Jeżeli idzie o sprawy religii, mieszkaniec Middletown nie

okazuje specjalnej gorliwości. „Nie jest także ważne, w co wie­

trzysz, ważniejsze jest, kim jesteś. Chodzenie do kościoła bywa

czasem dokuczliwe, ale nikt nie chciałby żyć w społeczeństwie,
w którym nie ma kościołów, przeto każdy winien popierać koś­
ciół. Istnieje życie pozagrobowe, bo przecież jest nie do pomyśle­

nia, aby ludzie mieli sobie tak po prostu umierać i żeby wszystko
miało się na tym kończyć". Religijność mieszkańca Middletown,

sądząc z jego katechizmu przytoczonego przez naszych autorów,
redukuje się do rzeczy wygodnych i przyjemnych. Świadczenia
na jej rzecz nie są wielkie, a zapewnia ona gotową pociechę w
wypadkach, które tego potrzebują. Przyjemna myśl o nieśmier­
telności duszy utrzymuje się, jak piszą Lyndowie (s. 416), nato­

miast myśl o ewentualnej karze za grobem zanika. Mieszkaniec
Middletown nie czyni wielkiej różnicy między różnymi odmia­

nami protestantyzmu, ale jest dlań oczywiste, że protestantyzm

jest wyższy od katolicyzmu i że katolik nie powinien być obie­

rany prezydentem Stanów Zjednoczonych.

System prawd mieszkańca Middletown uległ, oczywiście, p.i-

wnym zmianom w okresie wspomnianej depresji ekonomicznej

'Mniej zamożni zaczęli po r. 1933 podawać w wątpliwość maksymę

„więcej businessu w rządzie i mniej rządu w businessie". Robo­

tnicy przestali bardzo wierzyć, że praca dla każdego chętnego
zawsze znaleźć się może. Życzliwość dla ludzi uległa obniżeniu
(s. 441). Tolerancja, dawniej dość szeroka, ograniczyła się do
zezwalania, gdy trzeba albo gdy sprawa nieważna (s. 427). Wzro­

sły nacjonalizm i niechęć do obcych. Zmniejszenie poczucia bez­
pieczeństwa przygasiło prawdopodobnie także optymizm, uderza­

jący w katechizmie mieszkańca Middletown, optymizm nie mniej­

szy niż u mieszczaństwa XVIII w. w okresie świeżej ekspansji.
Obowiązuje jednak nadal middletownczyka twarz uśmiechnięta

i wiara w postęp.

W chwili gdy nasi autorzy zamykali swoje badania, dawały

się, według nich, zaobserwować rosnące komplikacje w strukturze

background image

Middletown. W związku z napływem wielkiego przemysłu do

miasta tworzy się wyższa klasa średnia. Rozrasta się równocze­

śnie, przy obsługiwaniu tego przemysłu, ilość urzędników, czyli

pracowników „w białych kołnierzykach". Różne prace amerykań­

skie, dotyczące klasy średniej, będą zgodnie sygnalizowały jej
rosnące zróżnicowanie, prowadzące aż do rozłamu. Lewis Corey
w wydanej w 1935 r. pracy pt. Kryzys klasy średniej (The

Crisis of the Middle Class)

widzi ten rozłam między grupą ma­

łych przedsiębiorców i kupców z jednej strony a grupą urzędni­

ków wielkich przedsiębiorstw z drugiej (cytuję-za Lyndem, s. 457).

Ogromny rozrost tej ostatniej grupy w całych Stanach Zjedno­

czonych sygnalizuje dalej C. Wright Mills w pracy wydanej

w 1951 r. pt. Biały kołnierzyk. Amerykańskie klasy średnie

(White Collar.

The American Middle Classes)

30

. Klasa „białych

kołnierzyków", do której przerzucają się chętnie drobni posiada­

cze, szukający w posadzie (job-holding) poczucia bezpieczeństwa,
obejmuje u autora wszystkich tych i tylko tych, którzy otrzy­

mują stałe pobory, a nie są pracownikami fizycznymi. Wyłączony

więc zostaje z tej kategorii przedsiębiorca, kupiec czy lekarz,

jeżeli ten ostatni nie jest na stałej posadzie. Brak odpowiedzial­

ności osobistej i anonimowość pracy gasi inicjatywę i odbiera

dynamikę „białym kołnierzykom". J e s t e ś m y w t e j g r u ­

p i e d a l e c y o d i d e a ł u s elf-ma d e mana.

Moralności franklinowskiej w Stanach Zjednoczonych XX w.

szukaliśmy świadomie nie w New Yorku czy Ann Arbor, lecz
w niewielkim miasteczku pozbawionym ostrych kontrastów eko­

nomicznych, miasteczku, któremu ton nadawało drobnomiesz­
czaństwo. Na podstawie tego, co było mówione wyżej, możemy

stwierdzić, że przy treści katechizmu, podobnej do haseł Frankli­
na, zmieniło się ich ustawienie społeczne. Hasła Franklina były

awangardowe. W Middletown mamy obronną postawę w stosunku

do myśli postępowej, strach i niechęć w stosunku do „radykałów",

komunistów i innych mącicieli. To samo przekonanie o otwartej

dla każdego drodze prowadzącej od pucybuta do prezydenta,

3 0

C. W r i g h t M i l l s : White Collar. The American Middle Classes.

Oxford 1951 University Press. Praca ta znana mi jest tylko z dwóch

recenzji: jednej w „American Sociological Review", October 1951, oraz

drugiej w „Cahiers Internationaux de Sociologie". Vol. XIV, 1953.

background image

przekonanie, które dawało rozpęd drobnomieszczaństwu za cza­

sów Franklina, służy teraz raczej jako opium dla mas, podobnie

jak przekonywanie ludzi, że pracodawcy myślą czule o intere­

sach robotnika, jak szerzenie wiary, że depresje są zawsze przej­

ściowe, czy podniecanie megalomanii narodowej.

W związku z cytowanymi przemianami w strukturze Middle­

town hasła franklinowskie tracić muszą swój monopol wycho­

wawczy. Wyższa klasa średnia, która zagospodarowała się w
Middletown, przeciwstawi się nawoływaniu do oszczędności, bo­

wiem w interesie wielkiego przemysłu jest — jak wiadomo —

pomnażać konsumpcję, ucząc ludzi wyrzucać kapelusz z niemo­
dnej już serii, by zaopatrzyć się w nowy (zob. rozdział następny).

Jeżeli idzie o styl życia, wyższą klasę średnią naśladują „białe

kołnierzyki", dla których wzór selj-made mana się nie nadaje.
W chwili gdy ten rozdział był już ukończony, ukazało się w
1953 r. nowe studium Talcotta Parsonsa o społecznej stratyfikacji

Stanów Zjednoczonych

3 1

. W pracy tej autor stwierdza, że finanso­

wy sukces nie jest już w klasie średniej tak atrakcyjnym celem
życia jak niegdyś, zaś na plan pierwszy wysuwa się potrzeba bez­
pieczeństwa, troska o asekurację. Dbałość o dochód przestaje być

czymś centralnym, stając się raczej złem koniecznym, większy

zaś akcent pada na wyżywanie się w zajęciach, które się szczegól­
nie lubi, na przyjemności, które daje życie rodzinne czy obcowanie
z przyjaciółmi. Tak oto kurczy się rynek skrzętnego Ryszarda

z kalendarza Franklina, a tam, gdzie jego pouczenia jeszcze do­
cierają, zmienia się rola społeczna.

3. Przykłady franklinizmu

w Polsce

a ) P o l s k i e t ł u m a c z e n i a . Aforyzmy wypełniające

moralizatorskie kalendarze, które Franklin wydawał od r. 1732
do 1757, były czasem wymyślane przez niego, częściej jednak —

31

T. P a r s o n s : A Revised Analytical Approach to the Theory of

Social Stratification. [W:] Class Status and Power. A Reader in Social
Stratification. Glencoe, Illinois 1953 The Free Press.

background image

jak się zdaje — czerpane z najrozmaitszych źródeł. O wielkiej

roli dydaktycznej tej osobliwej całości, która z nich powstała,

nie trzeba dzisiaj nikogo przekonywać. Zanim przejdziemy do

innych tematów, chcemy powiedzieć jeszcze parę słów o losach

myśli franklinowskiej w Polsce.

Nasze bibliografie notują ukazywanie się drobnych przekładów

i adaptacji Franklina od r. 1793

32

. W r. 1827 ukazało się większe,

bo dwutomowe wydanie jego autobiografii i innych pism. W roku

1845 ukazała się Droga do majątku, która wyszła ponownie w

roku 1862 i po raz trzeci w 1890. W przedmowie do wydania
z 1862 r. nieznany tłumacz pisze: „Niniejsze pisemko jest naśla­
dowane i dowolnie tłumaczone ze znanego pisma Franklina pt.

Poczciwy Ryszard,

przed laty stu w Ameryce wydanego". „Ni­

niejsze pisemko — czytamy dalej — na wszystkie europejskie

języki zostało przełożone", zaś „W Anglii [...] na szerokim kwa­

dratowym papierze drukowane i za szkłem w ramki oprawione

znajduje się niemal w każdej chacie wieśniaka". Nie posiadamy,
niestety, oryginału tego pisemka, bo byłoby właśnie rzeczą cie­

kawą sprawdzić, w czym tłumacz uważał za właściwe książeczkę
tę przekształcić, by ją przystosować do polskiego gruntu. Rzecz
dzieje się na rynku małego miasteczka, gdzie tłum zgromadzony
w oczekiwaniu licytacji wysłuchuje wskazówek doświadczonego,

starego Macieja. W zakończeniu tego wydania jeden ze słuchaczy
stwierdza: „Przybyłem do miasteczka, aby sobie sukna kupić na

nowy surdut, a jakem wysłuchał tej mowy starego Macieja, po­

stanowiłem nosić jeszcze dłużej dawny, wytarty mój surdut. Ko­

chani czytelnicy, jeżeli uczynicie to samo, co ja, to się wam

oszczędzi i czas, coście obrócili na czytanie, i wydatek na kupno

tej książeczki".

W przedmowie do wydania ze Złoczowa z 1890 r. czytamy:

„Franklin po wszystkie czasy będzie arcywzorem do naśladowa­

nia dla każdego, kto prawdziwie i szczerze szuka oświecenia się
na praktycznej drodze życia". Ta sama przedmowa nas zapew-

M

Kolęda na rok 1793, czyli jak żyć na świecie. Warszawa 1793. —

Uwagi i rady oparte na zasadach moralności i wolności. Kalendarz amery­

kański na rok 1794. Warszawa 1794. — Zdania polityczne i moralne na

każdy dzień roku. Warszawa 1795. — Te informacje bibliograficzne za­

wdzięczam dr A. Kadlerównie.

background image

nia, że „nie ma wyższego i zbawienniejszego wzoru jak życie
Franklina", wzoru, który nie znany ciągle tłumacz przeznacza

dla „pracowitych klas społeczeństwa".

W przetłumaczonych także na język polski Uwagach nad po­

większeniem zapłat robotnikom i rzemieślnikom, którego będzie

przyczyną w Europie rewolucja amerykańska,

czytamy między

innymi: „Okropna maksyma: że należy, iżby lud był ubogim,

żeby zostawał w posłuszeństwie, jest dotąd jeszcze maksymą wielu

ludzi twardego serca i krzywego rozumu [...]". Widać z tej opinii,

że przebywając w towarzystwie Mandeville'a w Anglii i ulegając

jego towarzyskim urokom Franklin zachował w tej sprawie nie­

zależność poglądów, Mandeville bowiem był jednym z tych, któ­
rzy tę okropną maksymę wyznawali.

W r. 1871 ukazały się Pamiętniki Beniamina Franklina przez

niego spisywane;

zainteresowanie Franklinem zatem nie słabnie

"między r. 1827, datą pierwszych — a r . 1890, datą ostatnich ze

znanych nam wydań. Nie uważamy tutaj tej listy za wyczerpu­

jącą; sprawa wymaga jeszcze dalszych bibliograficznych poszu­

kiwań, którymi zaprzątać się już nie będziemy. Zaznaczamy tyl­

k o jeszcze, ż e wpływy Franklina szły d o nas — jak się zdaje — t

nie zawsze bezpośrednio, lecz poprzez Francję. Tłumacz Pamięt­
ników

przed chwilą cytowanych zeznaje, że tłumaczył z francu­

skiego. W innych wypadkach tłumacze prawdopodobnie często

korzystali z tych samych źródeł, tylko byli mniej skrupulatni

w ich podawaniu. O popularności Franklina we Francji już była

mowa. Cytują go obficie różne umoralniające książeczki przezna­

czone dla szkół powszechnych. Znany ideolog mieszczaństwa fran­

cuskiego, C. B. Dunoyer, korzysta wyraźnie z nauk Franklina, cy­

tuje go, powołuje się na przykład Stanów Zjednoczonych jako

kraju, gdzie każdy wzbogaca się własną pracą i gdzie przywileje

klasowe są bez znaczenia. Za Franklinem głosi, że „wzrost za­
możności jest najskuteczniejszym sposobem zreformowania oby­

czajów"

3 8

.

W Polsce jako kraju, gdzie docierały pod strzechy raczej od­

pustowe druki katolickie, warto zanotować te zastrzyki frankli-

33

C. B. D u n o y e r : L'industrie et la morale considérées dans leurs

rapports avec la liberté. Paris 1825, s. 441.

background image

nizmu. Do głosów Franklina przyłącza się w sto lat później

C. H. Spurgeon (1834—1894), baptysta, sławny kaznodzieja angiel­

ski, którego kazania wysłuchiwane przez tłumy wiernych i ze­

brane później w 50 (!) tomach mogą — zdaniem historyków —

uchodzić za klasyczny wzór moralności purytańskiej. Ich próbki,

mamy w Polsce w postaci dwóch interesujących książek pt. Ga­
wędy Jana Oracza

i Obrazki Jana Oracza. Wyszły one w Łodzi,"

bez daty. Pierwsza z nich pochodzi z 1924 r., drugą należy loka­

lizować w bliskim sąsiedztwie czasowym

3 4

. Miały one przede

wszystkim przemówić do rolników i rzemieślników i były ozdo­
bione przystosowanymi do tekstu obrazkami na poziomie obraz­

ków w najtańszych wydaniach bajek Jachowicza. Jan Oracz, \v|
którego usta włożone są zawarte w tych książeczkach opowiada­

nia, jest skromnym rolnikiem zachęcającym innych do naślado­
wania wzoru, który sam obrał i którego naśladownictwo zapew­

niło mu w życiu powodzenie i szczęśliwość.

„Nie narzekaj na miejsce, w jakim cię los postawił — poucza

on słuchaczy — przyszłość zależy od ciebie. Tylko głowy zakute

pozostaną zawsze biednymi [...]" (G. 99)"» przy czym „nie oglą­

daj się na niczyją pomoc, licz tylko na dwoje rąk własnych"

(G. 98). Aspiracje autor zaleca raczej skromne, bowiem „mały

sklepik z codziennym, pewnym zyskiem lepszy jest aniżeli fabry­

ki ze stratami" (G. 86). „Ciężka praca i oszczędność — oto naj­

lepszy środek ku zdobyciu majątku" (Obr. 32). Dodać do tego
należy proste i surowe życie. Szatan jest towarzyszem tych, któ­

rzy się bawią zamiast pracować. Jeżeli idzie o pracowitość, wyż­
sze klasy społeczeństwa zły dają człowiekowi przykład. „Jedyną

troską niejednego bogacza jest zrobić sobie prosty przedział we

włosach. Niejeden ksiądz kupuje lub pożycza kazanie, by sobie
oszczędzić trudu myślenia". Jedynym celem w życiu niektórych

magnatów jest zabijanie czasu. „Mówią, że im wyżej małpa się

wspina, tym lepiej widać jej ogon. Im wyżej człowiek postawio­

ny jest na drabinie społecznej, tym bardziej bije w oczy jego

lenistwo" (G. 9, podobnie G. 104). „Przy pracy swej bądź obecny

3 4

Zwrócenie mi uwagi na te dwie książki zawdzięczam prof. T. Kotar­

bińskiemu.

35

W nawiasach podane jest źródło cytaty (G. = Gawędy Jana Oracza;

Obr. = Obrazki Jana Oracza) oraz strona.

background image

1 całą duszą; nie zatrzymuj pługa dla rozmowy, choćby to nawet

[ miała być rozmowa o rzeczach religijnych. Zatrzymując się w

i pracy kradniemy pracodawcy czas, a jeśli chodzi o orkę, to krad-

I niemy także czas jego koniom" (G. 10). „Nie sądź jednak, że bę-

h-

dąc pracowity od razu będziesz bogaty. Ku bogactwu trzeba

iść krok za krokiem, z największym mozołem" (G. 85).

K ~~ Zarobiwszy winniśmy oszczędzać. Paląc świecę z dwóch koń-

\ ców równocześnie wypalisz ją szybko. A kto straciwszy odsetki

zacznie czerpać z kapitału, zabija gęś, która mu znosiła złote jaja

[ (Obr. 9 i n.). Rozrzutnika, gdy zbiednieje, wszyscy opuszczają

I odrzucając jak bezużyteczną skórkę od cytryny, której sok

\ uprzednio wycisnęli (Obr. 11). „Wprawdzie pieniądze wymyślo-

' no na to, by w ciągłym były ruchu, a nie na to, by leżały na-

Ł: gromadzone w kufrze. Ale jak we wszystkim, tak i tu należy trzy-
I

mać się złotego środka" (G. 75), bowiem „ludzie wzbogacają się

nie tym, co zarabiają, ale tym, co zaoszczędzają" (G. 74) — dy­

rektywa, której, jak o tym będzie w następnym rozdziale mowa,

nie przyjmuje ani wielki, ani drobny współczesny mieszczanin

amerykański.

Rzeczą niezmiernie ważną w taktyce ekonomicznej człowieka

<jest_imikać długów. Kto zaciągnął dług, winien się czuć, jak gdy­

by miał groch w butach albo jeża w łóżku (G. 56—57). „Zwra­

cam się też przede wszystkim do młodych ludzi wchodzących w

życie, by zawsze mniej wydawali, aniżeli mają dochodów" (G. 59).

„Nie wydaj nigdy wszystkiego, co masz; nie wierz wszystkiemu,

co słyszysz, nie powiadaj wszystkiego, co wiesz" (G. 50). Prze­

zorność człowieka musi być zaprawiona dawką nieufności. „Jeśli

chcesz być pewnym i spokojnym, nigdy nie poręczaj za nikim,

nawet za własnym dzieckiem. [...] Wystrzegaj się podpisywania
nazwiska swego na odwrotnej stronie wekslu; chociażby naj­
szczerszy przyjaciel zapewniał cię, nie wiem jak, że to tylko

kwestia formy, nie czyń tego" (Obr. 101—102).

Jak u Franklina, tak i tu cnota związana jest z pieniądzem.

„Na ogół ludzie słusznie sądzą, że ten, kto nic nie ma, nic nie jest

_wart" (Obr. 116). Cnota jest więc warunkiem wystarczającym

zamożności. Na odwrót, zamożność jest warunkiem niezbędnym

cnoty, co — analogicznie jak u Franklina — „pustego worka nie
ustawisz" (Obr. 16). Bywają ludzie, których uczciwość wytrzy-

background image

. JH*C. •

. . . i . .

muje próbę nieszczęścia, tak jak bywa sukno, które nie kurczj

się w praniu, jednakże ludzie, których bieda przyciśnie, często

popełniają czyny brudne (Obr. 17).

Ten pracowity, oszczędny, nieufny, trzymający się zawsze

złotego środka człowiek lubi dom, w którym osadza gospodarną

i pracowitą żonę. „Na ogół dobry mąż miewa dobrą żonę lub złą

żonę przerabia na lepszą" (Obr. 79). Nie chodzi do szynku i unika

złego towarzystwa w myśl zasady: „Przespawszy się z psami,

obudzisz się z pchłami" (Obr. 89). Będzie w stosunku do dzieci

stanowczy, ale w miarę surowy. Wprawdzie „matki o miękkim

sercu wychowują dzieci o miękkim charakterze", ale z drugiej

strony za ciasne ubranie drze się szybko, a prawa zbyt surowe

bywają najczęściej przekraczane (Obr. 66). Do nadmiernej nauki

dzieci przymuszać nie należy, bowiem „krowa nie da ci więcej

mleka jedynie dlatego, że ją częściej doić będziesz" (Obr. 65).

Zarówno forma tych pouczeń, jak i ich treść oraz dobrodusz­

ny* jowialny klimat przypominają wskazania Franklina. W paru

punktach tylko nasz autor od Franklina odbiega. Po pierwsze

nie mamy już do czynienia z człowiekiem Oświecenia, który by
wierzył w naukę tak, jak w nią wierzył Franklin. Ludziom,

według Spurgeona, winna wystarczać wiedza potrzebna do na­
leżytego wykonywania swego zawodu, a poza tym „unikaj nie­

potrzebnych pytań budzących męczące wątpliwości" (Obr. 101).
„Mężczyźni i kobiety nie umiejący wypełniać obowiązków, do

których są powołani, są zupełnymi ignorantami, chociażby na­
wet wiedzieli, jak krokodyl nazywa się po grecku" (G. 103). Gdy
się zna swój zawód i umie stosować w nim właściwe narzędzia

(„zegarka nie nakręcisz korkociągiem"), trzeba pamiętać, że „no­
wa nauka, zwana »myślą nowoczesną«, niewiele więcej jest war­
ta od ręcznej piły użytej do golenia" (Obr. 33) i że „najsmacz­

niejsza jest zupa gotowana w starym garnku; najlepsza jest po­

ciecha zawarta w słowach starej Biblii" (Obr. 75).

Drugim rysem obcym Franklinowi, który we wszystkim, co

robił, miał nastawienie obywatelskie, jest zalecane przez Spur­

geona sobkostwo. „Kiedyż nareszcie ludzie wszyscy zmądrzeją

i będą zajmować się wyłącznie swymi sprawami?" (Obr. 45).
Wszak trzeba pamiętać, że „gdy każdy przed swoją chatą zamie­

cie, będzie porządek na całym świecie" (Obr. 43, podobnie Obr.

,.82). Jest to inna wersja znanego powiedzenia „czyń każdy w
: swoim kółku, co każe duch boży, a całość sama się złoży". „Jakże

-tu takiej Maryni Połanieckiej wytłumaczyć istnienie walki

klas?" — pisał we Współczesnej powieści w Polsce Brzozowski.

Spurgeon, jak widać z przytoczonych cytat, jest od zrozumienia

tej sprawy równie daleki. Ta ślepota społeczna dyktuje naszemu

autorowi niezmiernie charakterystyczną wskazówkę polecającą

robotnikowi wiejskiemu, by nie tracił cierpliwości i spokoju, je­

żeli mimo trzeźwości i uczciwości nie zarabia tyle, ile mu po­
trzeba, bo „jeśli pracodawcy chowają pieniądze po kątach a ręce
mają zaciśnięte, to Bóg ma zawsze dla nas dłonie otwarte; jeśli

pokarm dla ciała jest skąpy, chleba niebieskiego zawsze możemy
mieć w obfitości" (Obr. 49). U Franklina podobnie prostodusz­

nego opium dla mas by się nie znalazło

3 6

.

b ) F r a n k l i n i z m p o l s k i e g o r z e m i e ś l n i k a .

Oprócz franklinizmu importowanego mieliśmy w Polsce i frank-

"Iinizm rodzimy, którego dokładne przestudiowanie stanowiłoby

wdzięczny temat dla badacza poloników. Jako specimen tego ga­

tunku mogą nam tu służyć pouczenia zawarte w książce W. Ber­

kana pt. Życiorys własny*

1

.

Wprawdzie ci, którzy znali Berkana

osobiście, protestują przeciw włączaniu go do tej rubryki, ale
nie możemy tu liczyć się z o s o b ą i musimy liczyć się tylko

z wymową d z i e ł a . Władysław Berkan urodził się w Poznań­

skiem w r. 1859. Był synem krawca i sam obrał sobie ten zawód.

Ma on pełną świadomość przynależności do średniego stanu, po­
czucia doniosłej jego misji, brak jakichkolwiek aspiracji, by się
poza ten stan wydostać. Jeżeli ujawnia jakieś poczucie niższości,

to tylko ze wzgęldu na swoją przynależność narodową, która w
Berlinie, gdzie spędził znaczną część swego życia, czyniła go oby­

watelem drugiej klasy. Ze swego zawodu jest zadowolony. „Rze-

3 0

To opium dla m a s we wzmożonej dawce zawiera jedna jeszcze

książeczka S p u r g e o n a, spolszczona pod znamiennym tytułem: Klejnoty
obietnic boskich, czyli książka czekowa wiary na bank skarbów nieprze­
mijających.
Warszawa B. Götze. Książka ta ukazała się także bez daty.

Można tę datę ustalić na rok 1935. Jej treść, w znacznie większym stopniu
religijna niż treść poprzednich, składa się na p e w i e n układ handlowy
z Bogiem, oparty na zasadzie wzajemności. „Drogą wiary jest dawać, by

zyskać" — m ó w i autor na s. 17.

3 7

W. B e r k a n : Życiorys własny. Poznań 1924.

background image

miosło — jak pisze w Życiorysie (s. 262) — prawie bez wszelj

kiego nakładu na naukę daje niezależność i znacznie większe ko,

rzyści materialne, niż je mają nawet wyżsi urzędnicy". Horyzonj

ty umysłowe Berkana są bardzo typowe. „Z gazet i książek czyta

łem tylko te — jak zeznaje (s. 147) — które do moich pojęć i za

sad dostosować mogłem". Partie polityczne — zdaniem Berka­

na — tworzą tylko przeciwnicy, podczas gdy on sam uważa

swoje przekonania za ponadpartyjne, jedynie możliwe. Mam]
tu klasyczne utożsamianie poglądów własnych z tymi, które je

dynie stoją na straży ładu. Inne poglądy szerzą wichrzyciele

O socjalizmie nasz autor mówi — jak łatwo się domyślić — nie­

życzliwie. Berkan zna poglądy Franklina. Zna także pamiętniki

Rockefellera. Ale jeżeli przyswaja sobie ich poglądy, to nie jest

to powierzchowny nalot, tylko adaptacja głęboko przeżyta. Te

poglądy wyrastają z jego osobistych warunków życiowych i pa­

sują do jego mentalności katolika, jak pasowały do mentalności
Franklina czy Spurgeona, wychowanych w duchu purytanizmu.

v

Jak dla Franklina, tak i dla Berkana wzorem człowieka jest

człowiek godny kredytu. „Właściciel tych firm [tzn. tych, które

udzielały Berkanowi kredytu, przyp. M. 0 . | wiedzieli bardzo do­

brze, że na mnie nie stracą. Ich przedstawiciele wiedzieli, jak

pracowałem i jak skromnie żyłem, więc mieli do mnie dlatego
nieograniczone zaufanie" (s. 53). „Praca podstawą kredytu. Jeśli

kto rzetelnie pracuje, to jest w jego domu czy przedsiębiorstwie

ład i porządek, bo nie leniąc się dopilnuje wszystkiego, a to lu­

dzie widzą i podług tego oceniają" (s. 321). „Franklin powiedział:
»Jeśli ci kto powie, że możesz się wzbogacić innym sposobem
jak pracą, to uciekaj od niego, bo podaje ci truciznę«" (s. 322).

Wprawdzie Berkan pisze dalej, że w toku życia praca z obo­

wiązku przekształciła się u niego w pracę z zamiłowania, ale
argumentowanie na rzecz pracy jest u niego przede wszystkim

powoływaniem się na jej rolę jako środka. „Praca jako taka n i e

j e s t karą — jak perswaduje (s. 319) — lecz przeszkodą do wy­

stępków, a nadto daje utrzymanie i szacunek".

Oszczędność jest zarówno dla Berkana, jak i dla Franklina

_j)owodem do chluby. Wtedy, gdy stać było Berkana na jeżdżenie

koleją w wygodniejszych warunkach, jeździ trzecią albo czwartą

klasą i z dumą przeciwstawia swój system ambicjom tych, którzy

czuliby się przez tego rodzaju jazdę poniżeni, lowarzyssz

J C U U C J

z podróży Berkana, rzeźnik, który poczuł się dotknięty, kiedy

Berkan, kupując i dla niego bilet, kupił bilet czwartej klasy,

wkrótce potem zbankrutował. Berkan notuje ten fakt z saty­
sfakcją, ku przestrodze bliźnich (s. 190).

„W pierwszych latach mego pobytu w Berlinie — pisze gdzie

indziej nasz autor (s. 140) — miałem tam kolegę z moich stron,
który ze swoich oszczędności posyłał rodzinie lub przywoził drob­

ne podarki, czego ja znowu nie robiłem. Miałem bowiem inne
wyrachowanie. Takie drobnostki sprawiały może przyjemność
członkom rodziny, ale uszczuplały i tak niewielkie zaoszczędzone
zasoby, które miały być w przyszłości podstawą urządzenia wła­

snego warsztatu i skromnego mieszkania. Było trzeba już za­

wczasu pamiętać, że kiedyś wypadnie o własnych siłach stanąć

i każdy grosz będzie do tego potrzebny". Tak więc postulat oszczę­

dzania każe Berkanowi trzymać uczucia rodzinne na wodzy.

Nasz autor ciągle liczy i pamięta każdą cenę. Wspominając swoje

podróże pamięta przede wszystkim, ile za co płacił. Kult oszczęd­
ności jest w jednym tylko punkcie podważony, a wyłom ten jest
w znakomitej zgodzie z interesami Berkana. Nie zaleca on mia­
nowicie żałować na ubranie! Ważność sztuki ubierania się jest
szerzej uzasadniona: „Dobre ubieranie się jest — jak pisze —
oznaką kultury i im kulturalniejszy naród, tym lepiej się ubie­

ra" (s. 94).

Erotyka jest u Berkana siłą ujarzmioną. W okresie szukania

żony przygląda się uważnie żonom kolegów, żeby pouczony tymi

obserwacjami wybrać roztropnie. „Zamiar ustalenia się", jak to
nazywa, zjawi się u niego, zanim zjawi się uczucie. Są ludzie,
którzy się żenią, bo się zakochali, żenią się nawet wbrew uprzed­
nio powziętym planom życiowym. Są inni, którzy dochodzą na

chłodno do wniosku, że już czas na stabilizację, i zaczynają wy­
patrywać obiektu, który by tym zamiarom odpowiadał. Berkan
należy wyraźnie do tych ostatnich.

Do warszawianek nie miał przekonania, bo nie były gospo­

darne. Jego kolega miał właśnie taką nie obeznaną z gospodar­

stwem żonę. „Po co się zadurzył w takiej? — pisze nasz autor —

Przypominam sobie, że pierwszy obiad wystawiła na godzinę

4-tą, zamiast o 1-szej, jak zamierzała, a wieczerzę jedliśmy o 12-ej

background image

Mim

110

w nocy. Dziwiła się też gotując ryż, że jedne ziarnka rozgotc

wały się, a drugie pozostały twarde, ale za to, gdy przy roboci

w warsztacie zaśpiewałem, zapomniała o kuchni i przysłuchiwał

się, a tymczasem szelma ryż przypalił się. W ogóle jej repertu,

kuchenny był bardzo szczuplutki. To mię odstraszyło" (s. 29

W tym cytacie znajduje sobie wyraz i stosunek autora do er

tyki, i jego stosunek do sztuki, i jego poglądy na to, jaką k

bieta być powinna. „Należę do tych, co prawa i pracę kobi

stawiają na równi z prawami i pracą mężczyzn" — pisze gdzii
indziej nasz autor formułując swoje zapatrywania na równoj

uprawnienie kobiet (s. 262). Objawiając szacunek dla pracy wyj

konywanej przez kobiety, Berkan nie sprzyja temu, by sięgałj

po zawody uprawiane przez mężczyzn. Właściwą rolą kobietyj

zgodnie z jej „naturą", jest rola żony, matki i gospodyni. „Spe

cjalny ustrój w społeczeństwie powinien być również taki, żeb;

kobiety zamężne nie zarobkowały" (s. 164). „Zadaniem i prze

-i

znaczeniem każdej kobiety jest w pierwszym rzędzie wyjście za'

mąż". Wybieranie kobiet do ciał ustawodawczycłi i gminnych}
to nie jest równouprawnienie — zdaniem naszego autora — lecz

1

fałszywy postęp. „Polityka roznamiętnia i tam kobieta nie na­

leży". Są to zajęcia przeciwne kobiecej naturze. „Ja bym też taką

pannę za żonę polecił — czytamy dalej — co nie politykuje"
(s. 265). Mamy więc tu znowu hasło Kinder i Kuche. W ideolo­

giach rycerskich, gdzie płatna służba brała na siebie obie te funk­

cje, kobieta odgrywała pewną rolę dekoracyjną. Tu te sprawy

nie wchodzą w rachubę.

Potrąciliśmy o stosunek Berkana do sztuki. Informacyjne w

tej sprawie są jego rozważania pt. Artyści i literaci jako odbior­

cy.

Dywagacjom literatów autor przeciwstawiał zawsze swoją

trzeźwość. Gdy na odczycie pewnego literata, który mówił o m e -
ta-człowieku i odróżniał w człowieku dwie natury i dwie wole,

audytorium nie zrozumiało dokładnie, o co chodzi, nasz autor

wyjaśnił sprawę po swojemu: „Jeżeli ktoś — jak powiedział —

ma płacić rachunek, to ta strona pozytywna mu radzi, żeby za­
płacił, bo to należy się zrobić, przychodzi ale strona negatywna

i dowodzi, żeby nie płacił, i ona zwycięża" (s. 92). Jeżeli dla

sfer artystycznych Berkan objawiał znaczną pobłażliwość, to
dlatego, że to bądź co bądź byli jego klienci. „Nasz wzajemny

111

jUBOnek, pomimo niezupełnej sprawności w płaceniu, był nie

iajgorszy, a z niektórymi wiąże mnie do dzisiaj serdeczna przy-

iźń" (s.

93).

c ) P o l s k i f r a n k l i n i z m n a u ż y t e k z d e k l a s o -

a n e j s z l a c h t y . J . Kottowi należy przypisać zasługę zwró-

a uwagi na niezmiernie ciekawą powieść Z. Urbanowskiej pt.

'żniczka

39

.

Powieść ta była napisana w odpowiedzi na kon-

ogłoszony w 1882 r. w „Tygodniku Ilustrowanym" przez

przełożone prywatnych zakładów naukowych żeńskich w Warsza-

Wie.

Tym wychowawczyniom potrzebny był „obraz dziewczęcia

|rwzór dojrzałej kobiety na tle stosunków społecznych, potrzeb

iwili bieżącej i wymagań zdrowo pojmowanego postępu". Wa­

r u n k i konkursu żądały, by

1

akcja toczyła się przede wszystkim po-

:śród „średniej klasy społeczeństwa polskiego, będącej najlepszym

>rzedstawicielem bytu narodowego, do której też należy głównie

^młodzież żeńska, dziełko żądane czytać mająca". W początku
f'r. 1885 sąd konkursowy wyróżnił powieść Urbanowskiej. Cieszy­

ła się ona długo wielką poczytnością. Korzystamy tutaj z wyda­

nia z r. 1928.

Nie będziemy już powtarzać wszystkich interesujących szcze­

gółów tej książki, które dobywa z niej Kott. Chcemy tu tylko

rozwinąć ten wątek, który nas w tej chwili obchodzi, a miano­
wicie jej związki z Franklinem, jego myśli bowiem są tu oddane

z uderzającą wiernością, z t y m tylko, że u Franklina podawane
one były czytelnikom z dobrodusznym humorem, tu przystraja je

patos.

Helenka Orecka, córka zbankrutowanego szlachcica, zmuszona

jest wyjechać do Warszawy zarabiać na chleb — wypadek naj­
zupełniej typowy. Przygarnia ją mieszczańska rodzina Radliczów,

prowadząca skład nasion. Mieszkając w ich domu i pracując w

ich firmie, Helenka przechodzi przez reedukację, tzn. wyzbywa

się pańskich nawyków na rzecz haseł franklinowskich. Każdy

krok ku ich zrozumieniu autorka nazywa „rozbudzeniem się jej

3 8

J. K o t t : Konfitury. „Kuźnica" 1948 nr 142. Treść tego artykułu

powtórzona została później z niewielkimi zmianami w pracy zbiorowej
Pozytywizm
(T. 1. Wrocław 1950) oraz w wydawnictwie Kultura z okresu
pozytywizmu.
T. I: Mieszczaństwo, Warszawa 1949. Zob. rozdziały pt.

„Problem panien z dobrego domu" i „Pozytywizm w drobnomieszczańskim
wydaniu".

background image

112

n o

duszy". Twarz „księżniczki", której brakowało dotąd głębszego

wyrazu, ten wyraz w miarę ich rozumienia zyskuje [ P^ez paryżan z powodu tego, że nie wstają o świcie. Przeciw-

Helenka uczy się, że człowiek jest kowalem swego losu

b

of stawiając się lekkomyślnemu potraktowaniu przez Helenkę ka-

„spełnienie twoich pragnień od ciebie samego zależy" (s 151)1 wałka mydła, który ze względu na swój przykry zapach został

Na to, żeby wypełnić swoje pragnienia, trzeba mieć charakter" R z u c o n y przez okno, pani Radliczowa sięga do słow najmoc-

a mieć charakter to: umieć liczyć, pracować, oszczędzać żyć me-

1

niejszych: „Poniewierać [...] nim, choćby to był tylko kawałek

todycznie, skromnie, wypełniać skrupulatnie zobowiązania i m y ' Prostego mydła, jest to poniewierać życiem ludzkim" (s. 87) -

śleć obywatelsko l tych mianowicie, którzy to mydło wytworzyli.

„Pewnie pani... nigdy nie pytała, ile co kosztuje. Nieprawi- Helenka uczy się także porządku. Porządek nierównie mniej

daż?" - pyta surowo pani Radliczowa skonfundowaną

Swojaku

k o s z t u

J

e o d

nieporządku" (s. 202). Gdy marnujemy czas

niewiedzą Helenkę (s. 83). „Nie zapisujesz pani swoich w y d a l r

s

'

z u k a

^

c c z e

S

0 Ś

' "

s e t k i

'

t y s i ą C 6 g

°

d z m

P

r z e

P

a d a

-

i a

-

w e n S p

° * °

b

ków... a więc i dochodów zapewne. Nie wiesz zatem gdzie sie po-'

n a

bezużytecznej daremnej krętaninie w życiu człowieka, a gdy-

dziewa to, co zapracujesz" (s. 204). Na nieśmiałą a dosyć prze-!'

h

Y

J

e

Pomnożyć przez pewną liczbę ludzi, zrobią się z tego lata,

konującą odpowiedź: „na c o się przyda zapisywać, skoro się p i e l *

n a w e t w i e k i

" <

s

'

2 0 2 )

'

P

°

r Z ą d e k

,

j e S t

" m ą oszczędności,

niądze już wydało", pani Radliczowa odpowiada w s p a n i a ł y m i

3

mianowicie oszczędności czasu, który - jak wiadomo — sta-

przemówieniem: „W rachunkach jak w zwierciadle widzę moie i

n o w i

P

i e n i a d z

-

pojmowanie życia, moje błędy, a czasem i dobrą moją stronę l

C a ł

y

d o m R a d l i c z ó w t c h n i e

metodycznością. Wszystko się

Rachunek t o nasz mentor, nasz historyk, t o nasze sumienie Ra-

d z i e j e 0 S W 0 J e j P

°

r z e

'

w s z

y

s t k o s i ę d z i e j e r a c

J

o n a l m e

>

m k t s 0

"

chunek to podstawa cnoty tak doniosłej, jak oszczędność w i o - |

b i e n i e

P°błaża. Prośba Helenki o miękki fotel wywołuje po-

dąca do dobrobytu, z którym znowu idzie w parze'moralność" 1 wszechne nieżyczliwe komentarze. Je się także me dla przy-

(s. 204). Franklin jeszcze powiedział, że „pustv worek nie może ' jemności. „Celem posiłku nie jest rozpieszczanie podniebienia,

stać prosto" — jak tłumaczył już uprzednio Helence syn pani I

a l e

dostarczanie sił potrzebnych organizmowi" (s. 124). Wypa-

Radliczowej (s. 156). Ta moralność wiążąca się z dobrobytem tak \ dałoby konsekwentnie i erotykę traktować w formie „piętnaście

jak u Franklina, liczy się nie z intencją, lecz z efektem G d y ' H e - i minut dla zdrowia", ale że to książka dla młodych panienek,

lenka przeprasza za spóźnienie się do biura tłumacząc się tym V więc się tego tematu nie porusza. Powierzchowność pani Radli-
że jej zegarek stanął, słyszy od szefa odpowiedź: „Przpbaczenie I c

z

°wej przypomina autorce to matkę Grakchow to kobiety z sek-

sprawy nie naprawia. Wszystko mi jedno, czyś Pani chciała, I ty kwakrów, „których głównymi prawidłami była prostota, su-

czy nie; ja na rezultaty patrzę" (s 113) ' rowość obyczajów i wstrzemięźliwość" (s. 88).

„Gdybym był pani przyjacielem, radziłbym pani żebyś się I Urbanowska chce uprzedzić zarzuty, które ten obraz nasunąć

nauczyła c o najprędzej rachować - mówi d o Helenki syn pani

! m o z e

-

1 b a r d z 0 m o c n o

P

o d k r c ś l a

«

ż e t a i d e a l n a

™dzina unne zdo-

Radliczowej. - Rachunek jest podstawą wszelkiego porządku I

b

y

w a ć s i e

-

n a u c z u c i a m i

^

k k i e

>

u m i e s i ę ś m i a ć 1 m a k u l

^

r ę

^f"

społecznego, a więc i szczęścia w rodzinie" (s 195) Helenka t tyczną. Andrzej Radlicz przemawia często wierszami, widzi pięk-

otrzymuje w podarunku małą książeczkę poliniowaną koloro-

n 0

Przyrody i gra z głębokim zrozumieniem Beethovena. Tym

wym atramentem i podzieloną na rubryki. Przyswojenie sobie f ludziom niczego nie brak.

franklinizmu posuwa się o poważny krok naprzód Byłoby rzeczą krzywdzącą uznać, że kultura obywatelska sze-

Obliczenia pani Radliczowej, ile resztek chleba się marnuje

r z o n a

P

r z e z R a d l i c z ó w

P<>lega wyłącznie na osobistym groszo-

i ile to tworzy na dwieście tysięcy mieszkańców Warszawy to 1 róbstwie połączonym z poczuciem, że się w ten sposób spełnia

odpowiednik franklinowskiej kalkulacji światła roztrwonionego !

m i s

J

ę w s t o s u n k u d o s w e

§ °

k r a

J

u

'

N a r z e c z o n

y najstarszej Rad-

! liczówny został skazany na śmierć w czasie „burzy wstrząsającej

a — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . . .

background image

114

39

Zob. Kultura okresu pozytywizmu, s. 286.

krajem" — temat, który z dobrze zrozumiałych względów po-l

ruszać można tylko w sposób zawoalowany, co przyczynia się do­

datkowo do uwypuklenia tych tematów, o których wolno mówić
swobodnie. Ale niewątpliwie wspomniana misja stanowi sprawą

centralną. U R. Baxtera, ideologa purytanizmu, na którego się
Kott w związku z poglądami Radliczów powołuje, klimat jest
inny. Tam na plan pierwszy wysuwa się misja r e l i g i j n a ,
a bogacenie się jest jedną z postaci służby bożej. Tu wierzy się
w potrzebę podniesienia dobrobytu k r a j u . Będzie dobrze na

świecie, gdy każdy swoje podwórko zamiecie i gdy drobne nie­
dociągnięcia w tym stanie ogólnej szczęśliwości wyrówna pry­
watna filantropia. U podłoża tego przekonania leży oczywiście

wiara, że wszystkie miotły współdziałają harmonijnie. Harmonię

społeczną w Księżniczce narusza istotnie tylko niedobry robot­
nik, który patrzy złowrogo i podpala magazyny Radliczów. Utra­

ta ich kapitałów, nieszczęśliwie ulokowanych, podważa ponadto

na chwilę wiarę czytelnika, czy aby na pewno cnota bywa zaw­

sze nagradzana zamożnością. Jak jednak uspokaja nas autorka, bę­

dzie to dla Radliczów tylko okazja dla okazania hartu ducha.

„Za kilka lat odzyskają niezawodnie wszystko, co stracili" (s. 341).

J. Kott robi, jak sądzę, nazbyt wielki zaszczyt Urbanowskiej

czyniąc ją wyrazicielką niewysokich aspiracji, które charaktery­
zowały współczesną jej fazę polskiego kapitalizmu. „W ciągu
dwudziestu lat — pisze Kott w związku z zajęciami zarobkowy­

mi córek Radliczów — apologia bankierów, kapitanów przemysłu
i inżynierów zmieniła się w ideologię smażenia konfitur i wyro­
bu podkładek do bukietów. Konfitury ocalić miały niezależność

gospodarczą kraju. Konfitury. [...] Pozytywizm Księżniczki —
oto drugi etap kapitalistycznej — pożal się Boże! — ideologii w

Królestwie. Z walki z przeżytkami feudalizmu, z entuzjazmu
dla oświaty i nauki, z wiary w postęp społeczny i cywilizację

pozostały tylko konfitury. Sklepik dorobił się wreszcie własnej

ideologii: smażenia konfitur jako patriotycznego obowiązku"

3 8

.

Muszę przyznać, że tych ostatnich rysów nie potrafiłam

z książki Urbanowskiej wyczytać, przy czym należy stwierdzić,

że szacunek dla nauki i lektury jest w niej parokrotnie podkreś-

background image

ony. Jeżeli zaś w tej książce mówi się tak wiele o układaniu

bukietów, smażeniu konfitur czy malowaniu na szkle, to w

każdym razie nie tylko dlatego, że ówczesny kapitalizm nie
widział już dla siebie większych zadań, a hasła pozytywizmu

znajdowały się w stanie degeneracji, lecz dlatego, że te zajęcia
wydawały się jedynie odpowiednie dla panienek, dla których

ta książka była przeznaczona. Choć kapitał znajdował się wtedy
w Polsce w rękach cudzoziemców, mężczyźni miewali u nas wię­
ksze aspiracje, co znalazło w parę lat później wyraz w Lalce
Prusa i jeszcze później w pomysłach handlowo-przemysłowych

Połanieckich. Jeżeli jednak idzie o zajęcia dla kobiet, niewiele

się wtedy jeszcze zmieniło od czasu, gdy Marta Orzeszkowej

r

(1873) na próżno szukała dla siebie zarobku, i od czasu gdy w

Ir. 1868 w poczytnym Kalendarzu warszawskim popularno-nauko-
\ wym

Ungra niejaki W. Grochowski w artykule pt. O wyborze

r stanu i zajęcia dla panien, które po ukończeniu pensji pracować

muszą na swoje utrzymanie,

dostrzegał dla kobiet tylko naucza­

nie robót, kaligrafii, rysunków i języków w niższych klasach

szkół, szycie bielizny i sukien, buchalterie sklepową, muzykę
czy szkoły położnicze, a w zasadzie uważał gospodarstwo domowe

za zajęcie dla kobiet najodpowiedniejsze. „Tylko wyjątkowo —
jak zalecał — wyższe między nimi zdolności, ekscentryczne cha­

raktery, upośledzone fizycznie lub tymczasowo do zamężcia szu­
kać będą samoistnego bytu".

Franklinizm adaptowany na naszym terenie w przytoczonych

przekładach był adresowany do sklepikarza, rzemieślnika czy
drobnego rolnika, tj. do tych odbiorców, do których zwracał się
Franklin w Pensylwanii. Franklinizm cytowanych polskich auto­
rów miał natomiast — jak wskazywaliśmy — dwa fronty: akty­

wizował drobnomieszczaństwo (Berkan) i przeciwstawiał wzorom
szlacheckim swoje wzory (Urbanowska). W tym ostatnim wy­

padku był franklinizmem walczącym i musiał przemawiać pate­
tycznie, by nadać wielkość temu, co chciał przeciwstawić urokom

szlachetczyzny. Urbanowska zwraca się do inteligencji. W tej

książce Radlicz informując Helenkę, kogo spotka w jego salonie,
mówi: „Nie znajdziesz tu pani wprawdzie ludzi utytułowanych
ani magnatów, a będziesz miała do czynienia z inteligencją. Jest

kilku literatów, kilku artystów, a reszta przemysłowcy" (s. 189).

background image

Propaganda franklinizmu zwróconego do rzemiosła, sklepiki

czy drobnego rolnika mogła liczyć najbardziej na powodzenii

w Poznańskiem i na Pomorzu, gdzie ten żywioł był stosunkowi
najsilniejszy. Nie jest rzeczą przypadkową, że Berkan wywodzi!

się właśnie z Poznańskiego. Antyszlachecki franklinizm patety­

czny miał szerokie pole działania i w Kongresówce. Jego istnie-

nie równoległe do kształtowania się ideologii Młodej Polski (wy­

dania Księżniczki były, jak wspominaliśmy, wznawiane przynaj­

mniej do r. 1928) świadczy o ścieraniu się w polskich sferach

inteligenckich dwóch nurtów: jedni popierali franklinizm prze­
ciw szlachetczyźnie i pragnęli odbarwić przymiotnik „mieszczań­

ski" z jego ujemnego posmaku, drudzy przyłączali się do walki

Młodej Polski z mieszczuchem, walki, z którą zapoznaliśmy się

w rozdziale II.

Rozdział IV

Cnota oszczędności

1. Oszczędzanie pieniądza

Wśród historycznych rozważań naszej książki ten rozdział

stanowi swego rodzaju dygresję. Zachęciło nas do niej zaobser­

wowanie pewnych nieporozumień w dyskusjach dotyczących
oszczędności, tej kardynalnej cnoty mieszczańskiej, nieporozu­

mień związanych z niedostrzeganiem jej wielopostaciowości. W
toku refleksji nad tymi różnymi postaciami zaczęły się n a m one

mnożyć i w ten sposób, nieznacznie, z uwag mających stanowić
co najwyżej paragraf urósł cały rozdział.

Zaczniemy od odróżnienia oszczędności w stosunku do pie­

niędzy i oszczędności w stosunku do dóbr użytkowych. Wpraw­

dzie kto oszczędza rzeczy, oszczędza jednocześnie pieniądze, jed­
nakże to rozróżnienie wydaje się celowe dla uzyskania większej-

jasności wykładu, o czym postaramy się za chwilę czytelnika

przekonać.

a) C i u ł a n i e . Najprostszy przykład człowieka oszczędnego,

jeżeli idzie o oszczędność pieniędzy, od której zaczynamy, jest

ciułacz, który odkłada systematycznie, chowając pieniądze do

pończochy czy siennika lub zanosząc swoją dawkę regularnie

do jakiejś kasy oszczędnościowej. Wszyscy wiedzą, że ta odmiana
oszczędności najłatwiej staje się nałogiem o charakterze irracjo­

nalnym. Znamy osoby, które ugodzone wielokrotnie w sposób
nader bolesny przez dewaluacje, rozpoczynały ciułanie nazajutrz

od nowa, tak jak oswojona wiewiórka nie przestaje gromadzić
zapasów na zimę, pomimo że są one jej niepotrzebne. Bywa

nawet, że czynność ciułania staje się celem sama dla siebie i że
osoby pokrzywdzone przez wstrząsy walutowe nie objawiają wca­

le szczególnego zmartwienia stratą, byleby mogły nazajutrz roz­
począć ciułanie na nowo. Tej irracjonalnej postaci zbierania na­

leży przeciwstawić jej racjonalne odmiany, kiedy to człowiek

background image

Rozdział VIII \

Moralność mieszczańska

wczesnego włoskiego

kapitalizmu:

Leon Battista Alberti

Rozważane przez nas w rozdziale VI teorie, szukające uwa­

runkowań dla haseł moralnych franklinowskiego typu, były — jak
wiemy — w niejednym punkcie niezgodne. Weber widział w tych

hasłach zjawisko n o w e , wiążące się z purytanizmem, inni do­
strzegali analogiczną postawę już wcześniej, np. w kapitalizmie

włoskim XV w., co zaprzeczałoby zarówno poglądowi Webera
o szczególnym związku ethosu franklinowskiego z purytanizmem,

jak i jego tezie historycznej o nowości tej postawy, której przed­

stawicielem był Franklin. Obie strony odwoływały się do szcze­

gólnie jakoby reprezentatywnej postaci dla mieszczaństwa flo­
renckiego XV w., do L. B. Albertiego: jedna — by podkreślić

podobieństwa, druga — by uwydatnić różnice. Sombart widział

w nim prekursora Franklina, Weber energicznie zaprzeczał. Za­
interesowani tym sporem, którego rozstrzygnięcie w tym czy

innym kierunku jest dla naszych zagadnień bardzo istotne, po­

święcimy niniejszy rozdział rozważeniu poglądów Albertiego,

a przede wszystkim jego rozprawie o tym, jak rządzić rodziną,
rozprawie, przy której spór się koncentruje. Zaznajomienie się

z jej treścią nie będzie, jak sądzimy, czasem straconym nie tylko

dla tych, którzy interesują się poruszoną w niej problematyką,
ale i dla tych, których interesuje w ogóle historia myśli moralnej

i kształtowane przez nią wzory osobowe. Rozprawa ta stanowi

ciekawy obrazek obyczajowy z życia włoskiego mieszczaństwa
Quattrocenta i kto interesuje się Odrodzeniem, nie powinien tak­

że tego dokumentu zlekceważyć.

background image

1. Wiadomości biograficzne

o osobie Albertiego

Dalecy przodkowie L.B. Albertiego byli panami feudalnymi

i mieszkali na zamku w Valdarno

1

. Na początku XIII w. prze-

f nieśli się do Florencji i w okresie ustalającej się tam supremacji
Imieszczaństwa wsiąkli w jego szeregi. By lepiej tego dokonać,

zrezygnowali w w. XIV z nazwiska rodowego i przybrali nazwi­

sko Albertich*. Rodzina Albertich zajmowała niepoślednie miejsce
| pośród włoskich rodów mieszczańskich. Z niej wywodzili się

; wybitni prawnicy i znani bankierzy epoki. Dziadek naszego auto­

ra został dla bliżej nie wyjaśnionych powodów wygnany z Flo­

rencji. L. B. Alberti rodzi się na wygnaniu w 1404 roku. Ponie­

waż przechowała się wiadomość o małżeństwie jego ojca dopiero

w 1408 r., biografowie uważają L. B. Albertiego za dziecko nie­

ślubne — szczegół niepewny, do którego niektórzy badacze przy­
wiązują, moim zdaniem niesłusznie, pewną wagę.

Alberti po wczesnej śmierci ojca przechodzi ciężki okres od­

dając się studiom, których rodzina nie aprobuje. Będzie on się

później uskarżał na tę niechęć otoczenia twierdząc, że w takiej

atmosferze tylko garbaci, ułomni czy wzgardzeni przez kobiety

mogą studiom się poświęcać. Przedmiotem jego studiów jest pra­

wo kanoniczne i w tym zakresie uzyskuje jakoby doktorat. Jedno­
cześnie daje wyraz niezwykle rozległym zainteresowaniom. Po­
chłaniają go różne gałęzie wiedzy i to nie tylko w obrębie huma­

nistyki. Interesuje się także fizyką i matematyką (G. Vasari w
swoich życiorysach najznamienitszych malarzy, rzeźbiarzy i archi­

tektów nazywa go bonissimo aritmetico e geometrico) oraz pisze
głośny traktat o architekturze. Alberti uprawia niemal wszystkie

Szczegóły biograficzne, które podaje, zawdzięczam przede wszystkim

monografii o Albertim pióra P. H. M i c h e l a : La pensée de L. B.

Alberti (Paris 1930 Les Belles Lettres, s. 649) a także pracy R. L a n g :
L. B, Alberti und die Sancta Masseritia.
Rapperswil 1938.

' W . J. R u t e n b u r g w książce pt. Oczerk iz istorii ranniewo

kapitalizma w Italii (Fłorentijskije kompanii X I V wieka. Moskwa—Lenin­
grad 1951 Akademia Nauk ZSRR) pisze o utworzeniu się w r. 1342 kom­

panii Albertich (s. 33).

background image

rodzaje literatury pięknej. Jego komedia pisana po łacinie prze$

długi czas uchodziła za dzieło starożytnych. Był to jeden z doś|
naówczas pospolitych wypadków zabawy w apokryfy — rodzą
egzaminu w zakresie przyswojenia sobie kultury antycznej. Pisze

także liczne traktaty: traktat o blaskach i cieniach życia intelek­

tualnego, traktat o miłości, o spokoju wewnętrznym, trakta
o rodzinie szczególnie nas tu interesujący itd. Jego wcześniejs
prace są na ogół pisane po łacinie. Późniejsze — w dialekci
toskańskim. Alberti jest nie tylko pisarzem, ale i architekte

-

"

któremu Vasari przypisuje dość pokaźną listę osiągnięć, ponadto

maluje, rzeźbi i układa kompozycje muzyczne. Szerokości swoich

zaiteresowań nasz autor zawdzięcza zestawienie jego nazwiska

z nazwiskiem Leonarda da Vinci, który urodził się, gdy Alberti

liczył już lat 48.

Alberti był poprzednikiem Leonarda w tendencji do łączenia

zagadnień teoretycznych i praktycznych. Jego dociekania nad za--;

gadnieniami mechaniki, acz w wielu punktach naiwne i dyle­

tanckie, stanowiły — jak twierdzi M. A. Gukowski w monografii
poświęconej mechanice Leonarda — wielki krok naprzód w sto­

sunku do mechaniki uprawianej w starożytności i w okresie feu-
dalizmu. Dociekania te bowiem nie miały filozoficznego, abstrak­

cyjnego charakteru, znamiennego dla okresów poprzednich, lecz

zrodziły się z techniki i dla niej były przeznaczone

3

. Rolę nie

pism już Albertiego, ale jego pracowni w rozwoju praktycznych

zastosowań nauki podkreśla także W. N. Łazariew

4

.

Alberti — wedle wiadomości przekazanych przez biogra­

fów — pracuje nie tylko nad kształceniem własnego umysłu, lecz
zabiega także o różne sprawności fizyczne. Przechowały się ane­

gdoty o jego wspaniałych skokach, kiełzaniu dzikich rumaków,

ciskaniu monet pod sam szczyt kopuł kościelnych. Wiadome są

także jego ascetyczne ćwiczenia, służące wyrabianiu hartu ducha,

3

M. A. G u k o w s k i : Mechanika Leonarda da Vinci. Moskwa—Le­

ningrad 1947. Akademia Nauk ZSRR, s. 805. Autor szczegółowo referuje

traktat o architekturze Albertiego (s. 247—257) i omawia obszernie zdoby­

cze Albertiego dla mechaniki (s. 270 i n.).

4

W. N. Ł a z a r i e w: Przeciw fałszowaniu kultury Odrodzenia. Tłum.

W. Jaworska. „Materiały do Studiów i Dyskusji z Zakresu Teorii i Historii

Sztuki" 1951 z. 7/8.

background image

óry nazywał virtù — terminem występującym tu w jego anty­

cznym sensie, nie jedynym zresztą, w jakim go Alberti w ogóle

-ywał.

Tradycja przedstawia Albertiego jako człowieka udanego. Miał

ć piękny, pełen zalet towarzyskich, cieszący się sympatią i uzna-

em. Ufano jego zdaniu. Zasięgano jego opinii o przyszłości,

"azywano go Sokratesem. Uważano za ozdobę Florencji. G. Vasari

życiorysach pisał: „Leon Battista był człowiekiem jak naj-

.przejmiejszego i ujmującego obejścia, był przyjacielem ludzi

icnych, był dostępny dla każdego i z każdym rozmawiał kurtu-

a7yjnie, całe życie spędził godnie, jak przystało szlachcicowi,
jakim był (visse onoramente e da gentiluomo, com'era); wreszcie

dożywszy późnego wieku przeszedł zadowolony i spokojny do

lepszego życia, zostawiając po sobie imię pełne chwały"

5

. Leon

Battista powrócił do Florencji korzystając z tego, że upoważniono
Albertich do powrotu do rodzinnego miasta, pod warunkiem

wszakże, że nie będą się brali do spraw publicznych. Gdy Alberti

mówił patria, myślał o Florencji. Pozostał już w niej do końca

życia.

W niniejszych rozważaniach interesować nas będzie przede

wszystkim, jak już wspominaliśmy, traktat o rodzinie. Tego ro­

dzaju traktaty pisano wtedy dość powszechnie. Jak sądzą nie­

którzy, dyktowała je między innymi troska o słabnącą w okresie

Odrodzenia więź rodzinną. Ludzie nie chcieli mieć dzieci, rodziny

się rozpraszały. Najlepszym przykładem rodzina Albertich, która
rozsiała się po różnych krajach Europy. Traktat Albertiego obej­
mował cztery księgi. Trzy pierwsze zostały napisane w 1434 r.,

tj. gdy Alberti miał lat trzydzieści. Czwarta, poświęcona przy­
jaźni, została napisana w r. 1441. Szczególny rozgłos zyskała

swobodna, ale na ogół wierna adaptacja księgi trzeciej, kursująca

od XV w. pt. Trattato del Governo della Famiglia i mylnie przy­

pisywana Pandolfiniernu. W 1886 r. ustalono ostatecznie, że auto­

rem tego traktatu był sam Alberti. W swoim sprawozdaniu

korzystać będę z wydania z r. 1802. Zawarty w nim tekst jest

pisany osobliwą mieszaniną toskańsko-łacińską. Traktat o rodzi-

8

G. V a s a r i : Le vite dei più eccellenti pittori, scultori e archtetti.

Napoli 1876.

background image

nie miał później jeszcze dwa zmodernizowane wydania (Manci-

niego w r. 1908 i Pellegriniego w 1911), te jednak nie byiy mi

dostępne. W cytatach pozostawiam bez zmian wszystkie osobli­

wości i niekonsekwencje ortografii.

2. Styl domu

na podstawie traktatu o rodzinie

Traktat o rodzinie pisany jest w formie rozprawy między

ojcem a pięcioma synami. W wersji, z której korzystamy, ojciec

nazywa się Agnolo. W innych występuje zwykle jako Gianozzo.
Jest to człowiek starszy, który przemawia do dorosłych, na ogół
żonatych już synów, objawiając szacunek raczej dla doświadcze­

nia życiowego niż dla uczoności. Niektórzy uważają, że do tego

portretu pozował Albertiemu jego dziadek, dla którego żywił

jakoby znaczny sentyment. Chociaż ten rys przekładania życio­

wej wiedzy nad książkową nie odpowiada obrazowi, który mamy

o samym autorze traktatu, sądzimy jednak, że można na ogół bez

większego ryzyka przypisać autorowi poglądy, które włożone są

w usta Agnola.

Słowo famiglia, jak na to już zwracano uwagę, z wielkimi

tylko zastrzeżeniami tłumaczyć można przez „rodzina". To raczej

„ród", tak jak wtedy, gdy się mówi o Pizzich, Strozzich czy

Medicich. Gdy z kolei mowa o jamigli w pewnym przekroju cza­

sowym, przypomina się tzw. wielka rodzina. Rodzina bowiem,

o której pisze Alberti i którą łączy wspólny dom, to nie tylko

rodzice, dzieci i ich potomstwo, ale także ewentualni siostrzeńcy,

bratankowie, służba domowa i niewolnicy. Za mieszkaniem pod
jednym dachem przemawiają nie tylko związki uczuciowe, ale

także względy prestiżowe (liczebność rodziny ma wpływ na jej

poważanie — la copia degli uomini ja la famiglia pregiata; s. 101),

wzgląd na bezpieczeństwo domu, a wreszcie i względy organiza-

cyjno-oszczędnościowe. Przy wspólnym ogniu ludzie ogrzewają

się lepiej, niż gdyby go mieli dzielić. Oddzielne posiłki wymagają
podwójnej liczby służby. Dwa stoły — to dwa obrusy. Toteż
„nigdy bym się nie godził, byście mieszkali pod innym da-

background image

chem" — mówi ojciec do synów zastrzegając się właśnie w tym
punkcie, że przemawia raczej jako człowiek praktyki niż jako

uczony (come uomo piuttosto pratico che litterato; s. 102).

Rodzina mieszkać ma pod miastem, w willi. Domu nie należy

wynajmować. Raczej mieć własny, a najlepiej przez siebie same­

go zbudowany (tu przemawia przez autora architekt). Dom musi
być wspaniały. Musi być ozdobą otoczenia. Wybrać nań należy

piękne miejsce z wesołym widokiem i dobrym (w sensie klaso­
wym) sąsiedztwem. Duży nacisk położony na estetyczne walory

pejzażu i higieniczne warunki mieszkaniowe. Troska o zdrowo­

tność pozostaje niewątpliwie pod sugestią strasznej zarazy, którą

Alberti przeżył i której nigdy nie zapomniał. Willa musi być

otoczona posiadłością ziemską takich rozmiarów, by dom uczynić
gospodarczo samowystarczalnym. Oprócz domu i posiadłości ziem­

skiej (casa e possessione) związana jest jeszcze z rodziną bottega.
Trudno oddać ten termin przez jego dzisiejszy odpowiednik, tj.

„sklep". Jest to raczej przedsiębiorstwo — w tym wypadku

wytwórnia wełny albo jedwabiu. Agnolo zaleca szczególnie pro­

dukcję tych dwóch artykułów (lavorare lane o seta). To robota

pewna, nie ciężka, zatrudniająca wiele rąk i stąd użyteczna.

W rodzinie opisywanej przez Albertiego m a m y do czynienia z

tkaniem wełny zgodnie z ówczesną tradycją Florencji, która

stała się ośrodkiem przemysłu jedwabniczego dopiero później

8

.

Powszechnie wiadomo, jak bardzo bogactwo Florencji było w

owym czasie mocno związane z tą produkcją. Wedle informacji

historyków ówczesnego życia gospodarczego surowiec wełniany
rozdawało się po domach do tkania i farbowania metodą chału­

pniczą. Alberti sporo mówi o roli pośredników, tzw. fattori, w

organizacji tej produkcji. Prawdopodobnie trudnili się oni zaku­
pem surowca, który — jak wiemy skądinąd — sprowadzano

często do Florencji aż z Brytanii, rozmieszczaniem go u chałupni­

ków, a pewnie i sprzedażą gotowego już produktu.

Stosunki panujące w domu układają się patriarchalnie. Głos

mają przede wszystkim starsi. Synowie przemawiają zawsze do

6

Wiadomości o tle społecznym i politycznym epoki zawdzięczam przede

wszystkim pracy F. A n t a 1 a: Fiorentine Painting and its Social Back­

ground (London 1947 Kegan Paul), która oświetla te sprawy w sposób

nowoczesny i interesujący.

background image

ojca z wielkim respektem i gorliwym posłuszeństwem. Ojciec
jest autorytetem. Sam z kolei powołuje się często na autorytet

zmarłych, akceptując związek z przodkami (nostri veccia, nostri
antiqui, nostri maggiori).

Ręka, którą prowadzi żonę, dzieci, służbę

czy niewolników, nie jest twarda. Żoną trzeba kierować wywo­

łując raczej miłość niż strach. Na dzieci trzeba działać autorytetem

osobistym, a nie przymusem (usare autorità piuttosto che impe-

rio).

Służby trzeba pilnować, bowiem pańskie oko konia tuczy

7

.

Trzeba ją także dobrze traktować i nie szczędzić pochwał, jeżeli

zasłużone, „rośnie bowiem dobro pod pochwałą".

Dom musi być pokojowy i zgodny. Wszyscy winni być w nim

ciągle czynni, nie tracąc ani chwili. Winien on przypominać pra­

cowitością ul czy mrowisko, w którym wszyscy zgodnie kumulują

swoje zasoby i ich bronią. „Człowiek nie urodził się po to, by

przeżywać życie śpiąc, lecz by przeżyć je aktywnie" (s. 92). Nikt
nie może być bezczynny, każdy musi być ciągle czymś zajęty

(non oziosi ma continuamente operosi).

Dobra gospodarka (ma­

sserizia) musi gospodarować własną duszą, ciałem i czasem. To

są rzeczy, którymi rozporządzamy i które musimy użytkować
należycie. Ciało musi być zdrowe, krzepkie i piękne (sano, robusto

e bello)

— wzór bynajmniej już nie średniowieczny. Namiętności

człowieka winny być opanowane. Nie wolno naruszać własnego
spokoju zawiścią. Trzeba trwać w pogodzie i wesołości. Ten
nastrój domowy podkreślany jest przez autora wielokrotnie. Sto­

sunek do smutku przypomina cycerońską walkę z tą chorobą

duszy, znaną z Dysput tuskulańskich, walkę podjętą później także

i przez Montaigne'a. Budząc się rano trzeba sobie swój pracowity
dzień rozplanować. Organizując czas można go znacznie przedłu­
żyć. Czas traci nie tylko ten, kto nic nie robi, ale i ten, kto źle

nim rządzi. „Kto potrafi rządzić dobrze czasem, będzie panem
każdej sprawy" (s. 128). Praca, której się wszyscy oddają, nie

musi być zresztą stale napiętym trudem i ciężkim znojem. Nie
może być jej za dużo. Nie ma u Albertiego przymusu i ascety­
cznego wyrzeczenia. Życie powinno być przedzielane chwilami

7

Po włosku: l'occhio del signore ingrassa il cavallo. To powiedzenie

jest, wedle opinii T. Sinki, perskiego pochodzenia i pojawia się po raz

pierwszy w literaturze europejskiej u Ksenofonta w Oikonomikòs.

background image

wesołej i zasłużonej bezczynności. W domu winien panować nie

luksus wprawdzie, ale komfort. Wszystko musi być proste, ale

automatyczne i w jak najlepszym gatunku, rzeczy dobre są trwal­

sze i bardziej oko cieszą. Srebra na co dzień niepotrzebne ani
wybredne jadło. Wymyślne kąski są dla gości i dla chorych. Dla

domowników wystarczy kuchnia citladinesca in modo (analogia

do późniejszej francuskiej cuisine bourgeoise oznaczającej kuchnię

dobrą, choć nieluksusową). Rodzinie nie powinno niczego brako­

wać. Posiadać dla samego posiadania to nie jest u Albertiego
dyrektywa godna posłuchu. W różnych słowach wraca u niego

myśl, że kto nie umie korzystać ze swojego mienia, to tak jakby
go nie miał, że trzeba umieć nie tylko gromadzić bogactwo, ale
i je użytkować. Trzeba wykorzystać życie. Nie trzeba zachowy­
wać się jak ów kogut, który dowiedziawszy się, że go tuczą,
żeby go zabić i zjeść, zaczął odmawiać jedzenia. Marny miał

koniec

8

.

Pomnażanie swego bogactwa jest najwyraźniej dla Albertiego

naturalnym pragnieniem każdego człowieka. Biedny zawsze chce

się wzbogacić (ogni povero cerca d'arricchire). Pomnażać jednak

swoje zasoby trzeba nie tylko produkcją, ale i oszczędnością.
Wydatki nasz autor dzieli na konieczne i niekonieczne. Te ostatnie
zaś na dopuszczalne i szalone (pazzia). Wydatki konieczne to
wydatki na utrzymanie rodziny, posiadłości ziemskiej i „interesu",

wydatki na zapewnienie rodzinie wygody i odpowiedniej pozycji
społecznej. Z tymi nie należy nigdy zwlekać. Załatwiać je trzeba
od razu, dbając zawsze o najwyższą jakość tego, co się nabywa.
Tam gdzie honor rodziny i ojczyzny jest zagrożony, musimy mieć
szeroki gest (musimy być splendidi, magnifici, potentissimi). Do

wydatków niekoniecznych, ale dopuszczalnych, należy malowanie

sobie loggii, kupowanie srebra, pięknych dywanów, kosztownych
szat, pięknych koni, pięknych książek. Te wydatki w przeciwień­
stwie do poprzednich należy odkładać. Może chętka człowiekowi
przejdzie, a jeżeli nawet nie przejdzie, ma się przynajmniej czas,
by lepiej rzecz przemyśleć. W ten sposób wyda się mniej, a mieć

się będzie więcej przyjemności. Najwyraźniej idzie tu autorowi

o przyjemności antycypacyjne, o upajanie się perspektywą.

1

Szczegół o kogucie podaję z innej pracy Albertiego, którą cytuje

L a n g : op. cit., s. 41—42.

background image

Są wreszcie, jak wspominaliśmy, wydatki szalone. W ich

opisie Alberti, zawsze umiarkowany w słowach, wypada z formy.

Szalony jest ten, kto utrzymuje grono próżniaczych rezydentów,

przypochlebiających się pasożytów. Rezydenci ci to ludzie wy­
stępni (scellerati e viziosi uomini), gorsi od zwierząt drapieżnych
czy jadowitych. Symulując przyjaźń ubliżają jej. Wyrabiają
próżność w tym, komu kadzą. Taki jeden nikczemnik może zni­
szczyć życie rodziny. Trzeba ich unikać jak zarazy, a także unikać

tych, którzy ich trzymają. Te mocne słowa skierowane są przeciw

obyczajom wielkiej szlachty, przypomnimy je jeszcze z okazji

innych wypowiedzi skierowanych przeciw signoroni.

Zrównoważony budżet, wydatki nie przekraczające nigdy wpły­

wów — to temat, do którego Alberti chętnie powraca. Zakończe­

nie trzeciej księgi pośród ostatecznych przykazań moralnych,

nakazujących sprawiedliwość, pokojowość, opanowanie, skrom­

ność, jeszcze raz wbija słuchaczom w pamięć: „Niechaj wasze

wydatki będą równe waszym wpływom albo od nich mniejsze".

Przejęty tą zdobyczą, jaką były wtedy reguły buchalterii,

Alberti każe notować wszystko i zawsze mieć pióro w ręce (sem­

pre avere la penna in mano). Kupcowi przystoi mieć ręce zaw­

sze uwalane atramentem.

Oszczędność zapewnia człowiekowi niezależność. Nasz autor

przypomina przysłowie głoszące, że kto nie znajdzie denara w

swoim trzosie, tym mniej znajdzie go w cudzym (s. 60). Oszczę­
dność pozwala w razie potrzeby wspomóc krewnego, przyjaciela

czy ojczyznę. Ale nie można nigdy wyglądać na skąpca. Trzeba

zachować złoty środek między skąpstwem a wyrzucaniem pie­
niędzy na rzeczy niepotrzebne. Tym złotym środkiem jest
liberalità.

Zwłaszcza nie można żałować na wydatki, które pod­

noszą splendor rodziny, jej dobre imię i chwałę. Fama, gloria,

onore,

na które zarabia się bogactwem i osobistą zasługą — to

temat, który powtarza się uporczywie.

Wspominaliśmy już, że dom i nagromadzone w nim mienie,

grunt uprawny i przemysł bawełniany mają stanowić podstawę

ekonomiczną rodziny. Takie rozplanowanie posiadania Alberti
uzasadnia szeroko w rozmowie z synami, którzy tym razem

zupełnie wyjątkowo wysuwają odmienny od ojca pogląd, a mia­
nowicie pogląd, że pieniądz jest rzeczą najważniejszą. Pieniądz —

background image

jak perswadują — jest nerwem wszystkiego. Kto ma pieniądze,

może zaspokoić wszystkie swoje potrzeby i zadość uczynić wszy­

stkim swoim chęciom. Kto nie ma pieniędzy, temu wszystkiego

brak. One to zmniejszają cierpienia człowieka na wypadek wy­

gnania czy innych przeciwieństw losu. Za pieniądze można mieć
wszak w każdej chwili i ziemię, i pośredników, i narzędzia do

pracy, i woły. W małym trzosie ma się potencjalnie wszystko.

Ojciec krytykuje ten pogląd w imię większej asekuracyjności
i twierdzi, że nic nie jest równie niepewne (meno stabile), mniej
trwałe niż pieniądz. Przechowywanie pieniędzy łączy się z róż­

nymi niebezpieczeństwami i z atmosferą podejrzeń. Trzymać je

w zamknięciu, to nie będą użyteczne nikomu, a nic nie jest

dobre, czego się dobrze nie używa (s. 172). Posiadanie pieniędzy
naraża człowieka na ciągłe pokusy, wystawia go na złe rady,
prowokuje cudzą złą wolę. Choć zgoda na to, że — jak przypo­

minają synowie — budynki mogą być na wypadek wojny pu­

szczone z dymem, ale nie można wyrzec się posiadłości. Ziemia

jest zawsze pewną lokatą. Raz nieurodzaj, to w drugim roku plon

obfity. Praktyka i doświadczenie wskazują na wyjście kompro­

misowe. Ponieważ pieniądze lepsze na zawieruchę, a posiadłość
na okres pokoju, należy mieć jedno i drugie. „Nie wszystko w
pieniądzach i nie wszystko we własności ziemskiej, lecz część
w jednym, część w drugim". A dalej: „Dobry gospodarz nie po­
winien ograniczać całych swoich zasobów ani tylko do pieniędzy,

ani tylko do posiadłości, lecz winien podzielić to, co posiada,

i rozmieścić w paru miejscach" (s. 173).

Operować pieniędzmi wolno tylko w sposób jasny i uczciwy

(chiaro e netto).

Do pożyczania Alberti nie jest skory. Trzeba

uciekać od pragnących się u ciebie zadłużyć, choć nie tak, by za­

służyć sobie na miano skąpca. A zwłaszcza nie pożyczać możnym.

Raczej dać takiemu i stracić dwadzieścia denarów niż pożyczyć

sto. Od signorów nie można się spodziewać nawet wdzięczności,

nie mówiąc już o zwrocie długu. Tyle cię kochają, ile im jesteś
potrzebny. Pędzą oni żywot próżniaczy żywiąc się cudzym chle­

bem i unikając trudu. Nie cenią w tobie cnoty. Gromadzą u sie­

bie ludzi występnych i podstępnych, którym się nie podoba
wstrzemięźliwość, powaga, uczciwość. Od możnych trzeba zaw­
sze uciekać. Jeżeli im dasz, czego chcą, zażądają więcej. Będą

17 — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . .

background image

nienasyceni. Jeżeli dasz jednemu, nic możesz odmówić innym.
Obietnice już stanowią zobowiązania, pożyczki są właściwie da­

rami, a dary takie to wyrzucone pieniądze. Signori wyzyskują
każdą twoją omyłkę i niedopatrzenie, żeby nie oddać pieniędzy,

które pożyczyli. Będą cię obmawiać, będą ci szkodzić, żeby się
od spłaty długu uwolnić. Ludzie, których Alberti każe nam cenić,

osiągają dobre imię raczej przez cnotę niż przez wystawność ży­

cia. Osiągają ją przez zasługi, a nie przez cudzą krywdę.

3. Wzór mężczyzny i kobiety

na podstawie traktatu o rodzinie

Z opisu życia rodzinnego w traktacie Albertiego wyzierają

pewne wzory osobowe. Niektóre ich rysy znalazły już wyraz w
naszym streszczeniu, obraz ten jednak jest jeszcze niepełny
i pragniemy teraz wejść w bliższe jego szczegóły.

Najzupełniej nieśredniowiecznym rysem u Albertiego jest jego

wiara w człowieka i niezwykłe ludzkie możliwości. W człowieku
jest coś ze śmiertelnego boga. Aktywność, dla której zrodził
się człowiek, ma przed sobą nieskończone możliwości. Ale na to,
by te możliwości zrealizować, trzeba umieć nad wszystkim pa­

nować i wszystko obracać na swoją korzyść. Trzeba wszystkim

dobrze gospodarować. To szerokie właśnie znaczenie — a nie

wąskie, które nadaje jej Sombart — ma sławna masserizia Alber­
tiego i w tym szerokim sensie nazywa ją Alberti sprawą świę­

(sancta cosa). Rządzić własnym ciałem. Rządzić namiętnościa­

mi. Rządzić swoim mieniem. Rządzić czasem. Obracać na swoją

korzyść przyjaźń. Umieć nawet ze stosunków ze złymi ludźmi

wyciągnąć coś dla siebie. Stosunek do erotyki jest szczególnym

wypadkiem stosunku do namiętności w ogóle. Nigdy nie dozwalać

miłości, by uzyskała nad nami taką władzę, byśmy nie mogli od­

dawać się jej tylko wtedy, kiedy chcemy, i strząsać ją z siebie,

kiedy to uważamy za stosowne. W wypadku, jeżeli kierowanie

losem nie leży w naszej mocy, trzeba mu się podporządkować

i po stoicku chcieć tylko tego, co jest w zasięgu naszych możli-

background image

wości. Zalecanie panowania nad sobą łączy się z wiarą w moż­
liwość panowania także i nad swoim otoczeniem.

Alberti ma tę samą wiarę w naukę, którą przejawia potem

Leonardo da Vinci, oraz tendencję do stosowania nauki w naj­

drobniejszych szczegółach życia codziennego, tendencję tak cha­

rakterystyczną później i dla Leonarda, i dla Franklina. Chwa­

lono inwencję techniczną Albertiego jako architekta. On sam
mówił o wielkiej satysfakcji, jaką daje wymyślanie nie znanych

dotąd mechanizmów czy rozwiązywanie zadań matematycznych.
Cenił także — w b r e w s t a r o ż y t n y m — ręczną praeę rze­

mieślniczą i piękno jej wytworów dobrze wykonanych. Wspo­
mina się o tym, że wiedza miała dla Albertiego walory moralne

i że verità i bontà — tak jak u Leonarda — łączy się u niego ze

sobą. Miał on kult dla geniuszów, a słowa, w jakich o nich mó­
wił, przypominają romantyków

9

.

I wewnątrz człowieka, i w jego otoczeniu powinien panować

ład, ale nie tyle ów porządek franklinowski, ile umiar starożyt­
nych. Trzeba trzymać się środka między „za m a ł o " i „za wiele"

(il mezzo tra il poco e il troppo).

Ład ma w sobie spokój i piękno.

Podkreślił to już — nawiasem mówiąc — Ksenofont w Oikono-

mikòs, gdzie roztkliwial

się nad pięknem równych rzędów obu­

wia, uporządkowanymi seriami zastawy stołowej, równo ułożo­

nymi stosami kołder

1 0

. I u Albertiego strona estetyczna ładu pod­

kreślona była mocno. Łatwo i przyjemnie jest objąć wzrokiem

drzewa sadzone równym rzędem czy ogród dobrze rozplanowany.

Umiar, który poleca Alberti, przejawia się we wszystkich

jego własnych wypowiedziach i w samym doborze słów. Nigdzie

żadnych krańcowości i żadnych zapalczywości. Każdą rzecz trze­
ba rozważać spokojnie ze wszystkich stron. W taki to właśnie

sposób nasz autor rozważa np., czy należy młodzieży dawać do

ręki pieniądze. Pieniądz to w ręku młodocianych narzędzie nie
mniej niebezpieczne niż brzytwa. Ale z drugiej strony brak pie­

niędzy też niejednego młodego chłopca doprowadził do złego.

Analogicznie rozważa się zagadnienie, czy młodzież wychowy-

9

Zob. M i c h e l : op. cit., s. 207, 296—297, 580.

1 0

K s e n o f o n t : Oikonomikòs. London 1938 Heinemann, Harvard

U n i v e r s i t y Press, Cambr. (Mass.) T e k s t grecki w r a z z

przekładem angiel­

skim.

background image

wać na wsi, czy w mieście. I jedno, i drugie ma swoje dobre stro­

ny. W mieście jest więcej okazji, by się wyróżnić. W mieście

chłopcy mogą przyjrzeć się złu, a trzeba je znać, żeby wiedzieć,

czego unikać. Jednocześnie i życie na wsi ma swoje zalety nie
do zlekceważenia. Trzy tylko sprawy w toku traktatu dobywają

z Albertiego wypowiedzi bezkompromisowe: wspomniany oby­
czaj możnych utrzymywania w domu rezydentów, niewypłacal­
ność signorów i ich pasożytnictwo oraz sprawa dzierżenia wyso­

kich urzędów w mieście, do której właśnie przechodzimy.

Alberti jest autorem traktatu o spokoju. Zalecanie spokojne­

go życia jest dość zrozumiałe w burzliwym okresie, w jakim
dane mu było żyć. Przeżył on wszak zarazy i wygnania, a jego
rodzina — łaski i niełaski polityczne. Toteż do dzierżenia wyso­

kich urzędów odnosi się negatywnie, nie tylko dlatego, że były

mu niedostępne. Wprawdzie trudno w zaciszu domowym o sła­

wę, o którą naszemu autorowi tak bardzo chodzi, ale Alberti

przekonuje swoich, że smutny los spotykał zawsze najlepszych,

którzy się wyróżniali. Nie można się przecież bogacić na urzędach
cudzym kosztem, a ci, którzy tego nie czynili, nie byli nigdy

należycie doceniani. Smutny los spotkał Arystydesa, którego

obywatele wyrzucili po prostu dlatego, że był najsprawiedliw­

szy. We właściwie zbudowanym państwie rządy powinni dzier­

żyć najlepsi (migliori cittadini), ale póki tak nie jest, należy
stronić od wysokich stanowisk, a w żadnym razie dla spraw pub­

licznych nie zaniedbywać własnego domu. Rodzina droższa niż
jakakolwiek inna sprawa (più cara la famiglia che alcuna altra
cosa).

Skoro nie poprzez

życie publiczne ma się dojść do upragnionej

sławy, pozostaje — tak to przynajmniej głosi traktat o rodzi­

nie — uzyskać ją przy pomocy cnót domowych i bogactwa.

Alberti poleca synom pracowitość, wstrzemięźliwość (sobrietà),
roztropność, pokojowość, przyjemne formy obcowania z ludźmi

(facilità),

uprzejmość (civilità), sprawiedliwość, skromność i ucz­

ciwość (onesta), termin występujący w różnych kontekstach w

różnym znaczeniu

11

. W tym zespole cnót zjawia się także gdzie

u w wyrażeniu oneste ricchezze idzie o bogactwo zarobione uczciwie.

Gdy Alberti uważa onestà za największą ozdobę, kobiety zamężnej, ma

background image

indziej umanità.

Jeżeli można ją interpretować — jak to tekst

sugeruje — jako wyrozumiałość dla ludzi, mielibyśmy tutaj do
czynienia z antycypacją owej humanité, o której wspomina Hel-

wecjusz i którą historycy francuskiego Oświecenia poczytują
niekiedy za nowość wprowadzoną w tym dopiero okresie do kata­

logu cnót

12

. W zachowaniu obowiązuje człowieka u Albertiego

godność (dignità). Winien on powagę i dojrzałość przejawiać w

każdym geście. Mamy tu coś jakby ową mieszczańską respectabi­
lity,

która wchodzi do portretu dżentelmena angielskiego XIX

wieku oraz z wchłonięciem tego wzoru przez mieszczaństwo,

oraz francuską dignité, którą w mieszczaństwie francuskim opi­
suje Goblot

13

. Temu ubieganiu się o szanowność autor ten przy­

pisuje dokonanie się przemiany w modzie męskiej XIX w., pod­
kreślającej w ubraniu godność zarówno jego krojem, jak barwą.
Tą szanownością mieszczaństwo kompensowało braki urodzenia.

Dla Albertiego nie wystarczają dla tej szanowności pozory cnót,
lecz żąda on cnót autentycznych. „Starajcie się być takimi, na

jakich chcecie wyglądać" (Ingegnatevi esse quali voi volete pa­
rare;

s. 97).

Unikać trzeba bezczynności, chciwości, rozwiązłości, kłótli­

wości. Wiedząc co złe, trzeba sobie swoimi zaletami zyskać dobrą
sławę, życzliwość i miłość obywateli. Nasz autor nie chce być
tylko poważany. Chce także być kochany.

Alberti — jak wspominaliśmy — pisał śladem wielkich sta­

rożytnych traktat o przyjaźni. Ten temat poruszany jest i w roz­
ważanym przez nas tekście. Nie jest przyjacielem — tłumaczy

Agnolo żonie — ten, kto podważa moją dobrą sławę. Jest nim

ten, któremu w jego obecności objawiam szacunek i którego w

jego nieobecności chwalę. Bogaty łatwo znajduje przyjaciół. Przy­

jaciele są nadzwyczaj potrzebni (utilissimi), powiedzenie, które

podkreśla stosunek Albertiego do przyjaciela jako do sojusznika.

na myśli jej wierność małżeńską. Niektórzy traktują czasem onestà także
jako wierność umowom ( M i c h e l : op. cit.,
s. 268).

18

P. H a z a r d : La pensée européenne au XVIII siècle. T. 1—3. Paris

1954 B o i v i n et Cie. T. 1, rozdz. IV. Inni

widzą w humanité legat staro­

rzymski.

13

E. G o b l o t : La barrière et le niveau. Paris 1926. Pisałam o tym

obszerniej w „Myśli Współczesnej" 1947.

background image

Ponieważ przyjaźń służy asekuracji, Agnolo doradza przyjaciół
starannie wypróbowanych, tak jak wypróbowuje się łuk czy

konia w czasie pokoju, żeby wiedzieć, co będzie wart w momen­

cie niebezpieczeństwa (s. 187). Wypróbowywać ich także należy
w sprawach drobnych, żeby wiedzieć, jak się zachowają w wiel­
kich. Ale w zasadzie odwoływać się do nich należy jak najrza­

dziej. Człowiek winien być samowystarczalny i raczej innych w

stosunku do siebie zobowiązywać niż samemu zaciągać zobowią­
zania. W stosunku do przyjaciela obowiązuje hojność, ale trzeba
pamiętać, że z pożyczek rodzą się często spory, w których przy­

jaciela możemy stracić. W wypadku konfliktu interesów „dla-

czegożbym ja miał faworyzować jego interes bardziej niż on mój?"
(Perche debbo io avere più caro l'utile suo, che il mio; s. 177).

Egoizm rodzinny Agnola

podkreślano powszechnie. Rodzina, we­

dle tego obrazu, trzymać się ma solidarnie, w postaci nieufnie
obronnej w stosunku do obcych (gli strani). Sławna — jeżeli

idzie o tę sprawę — jest rada, którą ojciec daje synom, a miano­

wicie rada, żeby drzewa w swojej posiadłości sadzili na jej gra­

nicach, by zacieniały nie własne pole, lecz pole sąsiada (s. 108).

W stosunku do wroga nie należy wprawdzie reagować nie­

nawiścią na nienawiść, ale należy odpowiadać podstępem na pod­
stęp i przemocą na przemoc. To jest głos Machiavellego, a nie •
chrześcijańskie pouczenie o nadstawianiu drugiego policzka. Tak

ma się zachowywać mężczyzna. Kobieta powinna uciekać.

Skoro poruszyliśmy już sprawę stosunku Albertiego do chrześ­

cijaństwa, wypada tu zaznaczyć, że pogląd na świat, z jakim

mamy u niego do czynienia, jest najzupełniej świecki. Wpraw­
dzie Alberti, pragnąc zakosztować każdej formy literackiej, ba­
wił się także pisaniem psalmów, ale był to — jak się zdaje —

raczej eksperyment literacki niż wyraz głębokich religijnych
przeżyć. Bóg mało interweniuje w układzie życia Albertiego,
aktywność Albertiego pozbawiona jest motywacji religijnej i liczy

on na nagrodę za dobre życie tu na ziemi, nagrodę w postaci do­

statku, miłości ludzkiej i poważania.

Jak wspominaliśmy na początku, w rozprawie o rodzinie,

którą rozważyliśmy nieco szczegółowiej, ojciec poucza synów,

jak żyć należy. Nieobecność córek nie wymaga wyjaśnień, ko­

bieta bowiem w tej koncepcji rodziny jest wyraźnie czymś dru-

background image

gorzędnym. Mężczyźni są dla naszego autora czymś lepszym,

mają z natury animi grandi ed ellelti, toteż w konwencjonalnej

modlitwie, odmówionej po objęciu wraz ze świeżo poślubioną
żoną nowego, wspólnego domu, Agnolo prosi Boga o synów.

Kobietę kształci mąż, a ma w tej sprawie szerokie możli­

wości, zważywszy, że bierze ją zwykle bardzo młodą i niedo­

świadczoną z rąk matki, której zadaniem było upilnować ją w

czystości do ślubu i nauczyć ją robót domowych: przędzenia i szy­

cia (filare e cucire). Podczas gdy wzór męski Albertiego odbiega

od odziedziczonej tradycji, wzór kobiety przypomina dokładnie
żonę Ischomacha z dialogu Ksenofonta Oikonomikos. W skompli­

kowanych stosunkach obu płci wzory, tak jak w walce klas, na­
rzucają w swoich interesach silniejsi. W interesach tych ostat­

nich najwidoczniej od czasu Ksenofonta nie zaszła żadna wyraź­
na zmiana. Żonę należy wybrać na podstawie jej cnót, pozycji

rodzinnej i majętności, przy czym autor akcentuje wagę pierw­

szej z wymienionych pozycji. Raz poślubiona kobieta winna pil­

nować domu. We wspomnianej przed chwilą modlitwie małżon­
kowie proszą o bogactwo, przyjaciół i sławę — dla męża; o czy­

stość, trwanie w wierności małżeńskiej i kwalifikacje dobrej go­

spodyni — dla żony. Wierność małżeńska żony stanowi ozdobę
rodziny. Ten klejnot wchodzi w skład posagu córek. Naprawdę

piękna może być tylko kobieta cnotliwa. Bóg szczególnie surowo

karze wiarołomne. Są one piętnowane przez opinię (infame)

i zawsze nieszczęśliwe. Żona wimia podobać się tylko mężowi.
Malowanie jest nie tylko naganne, ale i bezcelowe, mąż wszak
zna ją i bez szminki. Ojciec opowiada synom, jak to jego żona

a ich matka chcąc w czasie ślubu piękniej wyglądać powlekła
twarz barwiczką. Upomniał ją łagodnie — tak bowiem upominać

należy kobietę — by szminkę starła. Łagodnie, bo łatwiej pro­

wadzić żonę miłością niż strachem. Walka ze szminką rozwija się

w dłuższą przemowę. Brzmi ona zupełnie tak jak u Ksenofonta,
gdzie Ischomach także wzbrania żonie malowania i gani podwyż­

szanie się przy pomocy grubych podeszew. Obaj autorzy zgodnie
doradzają żonom, by zarabiały na autentyczne rumieńce przez
pracowite dreptanie. Nie próżnować, nie wyglądać — jak dora­

dza dodatkowo Alberti — przez okno. Od pracowitej krzątaniny

twarz robi się rumiana i wzmaga się apetyt. Pracowitość dla ko-

background image

biet to wspólne zalecenie i rycerskich, i mieszczańskich ideologii

starożytności. Przypominamy sobie, jak to król Feaków — który

Odyseuszowi opisuje tryb życia na swym dworze w słowach

następujących:

Kochamy się w biesiadach, pląsach, gęśli graniu;
W zmianie stroju, toż w łaźniach i odpoczywaniu

1 4

ma żonę znaną z pięknych robót kobiecych i córkę, która wraz

ze służebnymi pierze bieliznę. Ci, którzy studiowali historię sto­
sunku ludzi do pracy i pracowitości, za mało jak dotąd brali pod
uwagę, że odpowiednie dyrektywy nie zawsze przedstawiały się

symetrycznie dla mężczyzn i dla kobiet. W zamożniejszych miesz­

czańskich rodzinach europejskich końca XIX w. i początku

w. XX mężczyznę będzie stać na bezczynną żonę grającą rolę
dekoracji i będzie on tej sprawy bronił jako sprawy własnej po­

zycji klasowej. U Albertiego mamy do czynienia z podziałem
pracy. Łączy się on z przekonaniem, że zajęcia kobiece byłyby
dla mężczyzny nie tylko niewłaściwe, ale i degradujące (s. 132).

W rozważanym traktacie o rodzinie mąż wprowadza żonę do

gotowego i już zagospodarowanego domu, wspólne życie wypada

więc zacząć od poinformowania jej, gdzie się co znajduje. Bez
świadków mąż pokazuje żonie, gdzie ukryte są klejnoty (najle­

piej trzymać je w sypialni!). Nie potrzebuje ona tylko wglądać
w jego archiwa, jego pisanie (scritture). Te rzeczy są dla niego

świętością (quasi come cosa religiosa), a kobieca ciekawość i ga­
datliwość mogą tu okazać się niebezpieczne. Zawsze bezpieczniej,

b y kobieta n i e m o g ł a szkodzić, niżby tylko n i e c h c i a ł a .

Mężowi kobieta winna posłuszeństwo i poważanie. Czystość

i skromność, okazywanie szacunku i pokora (onesta e modestia,
riverenzia e umilta)

— oto cnoty kobiece. Ma ona raczej słuchać

niż mówić (s. 148). Winna być dyskretna: nie rozpowiadać o swo­

ich sprawach i nie pytać o cudze. W stosunku do służby musi
nauczyć się być panią. Nie wolno jej ze służbą plotkować i musi

strzec się jej donosów. Strofować winna służbę łagodnie i łaska­
wie. Na zewnątrz obowiązuje ją zachowanie pełne godności

(s. 166). Godność ta musi być połączona z wesołością. „Kobieta

" H o m e r : Odyseja. Tłum. L. Siemieński.

background image

wesoła jest zawsze piękniejsza" (s. 164). Gdyby była smutna,

można by pomyśleć, że coś zbroiła. W swojej hierarchii wartości
winna przekładać l'onore nad posiadanie, l'onestà nad to, co po-
żyteczne (s. 166).

4. Charakterystyka Albertiego

w świetle traktatu o rodzinie

Po zaznajomieniu się z poglądami Albertiego, zawartymi w

jego rozprawie o rodzinie, spróbujmy scharakteryzować na ich

podstawie pozycję autora w dziejach mieszczańskiej myśli mo­

ralnej. Różni badacze — jak już wspominaliśmy na wstępie —
widzieli Albertiego rozmaicie.

J. Burckhardt w znanej pracy o kulturze włoskiego Odrodze­

nia robi z Albertiego typowego człowieka Renesansu według tej
wizji, którą zarysował stwarzając znaną sugestię typologiczną

dla późniejszych badaczy tej epoki. Alberti jest typowym, wszech­

stronnym człowiekiem swego stulecia. Uzdolnienia gospodarcze

łączy z filozofią, literaturą piękną, architekturą, rzeźbą i malar­
stwem. Jego kultura estetyczna jest wyjątkowa. Burckhardt przy­

pisuje mu odkrycie piękna natury, piękna drzew i pól upraw­

nych, piękna starych, pomarszczonych twarzy

1 5

. Nie chcemy już

wchodzić bliżej w szczegóły tej charakterystyki. Faktem jest,

że nie jest to drobnomieszczański buchalter z palcami uwalany­
mi atramentem, skrupulatnie szeregujący cyfry — jakim widzi

go Sombart.

Dla Sombarta renesansowa Florencja to „Betlejem ducha ka­

pitalizmu", a Alberti jest reprezentantem tego ducha w tym

samym sensie, w jakim był nim później Franklin. Prosta droga
prowadzić ma od pierwszej do drugiej z tych postaci

1 6

poprzez

takich pisarzy, jak J. Savary czy D. Defoe. Alberti ma swoich

1 S

'J. B u r c k h a r d t : Kultura Odrodzenia we Włoszech. Warszawa

1939.

1 6

W. S o m b a r t : Der Bourgeois. Munchen und Leipzig 1913 Verlag

von Duncker und Humbolt, s. 149. Dalsze cytaty w tekście podają na
podstawie tego wydania.

background image

poprzedników w tych, którzy w starożytności pisali o gospodar­
stwie, przede wszystkim w rzymskich autorach de re rustica, wy­
zyskuje on także, niejednokrotnie nie bez deformacji, różne wątki

późnego antyku, jednakże jest dla Sorabarta w różnych punk­
tach nowatorem. Nowatorstwem ma być to, że ktoś możny w
jego traktacie nie wstydzi się mówić o sprawach gospodarczych

(Das war etwas unerhört Neues;

s. 138). Dalej samo ujęcie dobrej

gospodarki jako gospodarki, gdy dochody nie są w żadnym razie

mniejsze niż rozchód}' — to pomysł mieszczańsko-kapitalistycz-
ny całkowicie odwracający się od pańskich maksym życiowych

(eine grundsätzliche Verwertung aller Maximen seigneuralen

Lebensgestaltung).

Wreszcie wraz z Albertim zjawia się pojęcie

oszczędzania (Die Idee des Sparens trat in die Welt!). Nie idzie

o oszczędzanie przez biedaka, którego konieczność do tego zmu­

sza, lecz o to, że oszczędny gospodarz staje się tutaj ideałem
nawet bogacza! (s. 139). Ta mieszczańska etyka, w której już

brzmi franklinowska zasada „czas to pieniądz", przepojona jest,
zdaniem Sombarta, ressentiment w stosunku do możnych — rys,

który uzupełnia poprzednio wymienione, klasyczne rysy miesz­

czańskie.

Dla Webera Alberti to wielki, wszechstronny geniusz Renesan­

su, który w swoim traktacie o rodzinie zajmuje się prowadzeniem

domu (Haushaltung), a nie robieniem pieniędzy (Erwerb). Jego

dbałość o sławę rodziny purytanin musiałby uważać za grzeszną,

podobnie jak całą jego antyczno-pogańską orientację życiową.

W purytanizmie — asceza, którą M. Weber nazywa ascezą w ra­

mach świata w odróżnieniu cd ascezy świętych, tu — zupełny

jej brak. Tam — brak zrozumienia dla świata literatury i sztuki,

tu — te sprawy na pierwszym miejscu. Purytanin ze swoją re­

ligijną motywacją i bogactwem w charakterze premii a Alberti —
to dwa różne światy".

O jednym jeszcze obrazie Albertiego wspomnieć tu wypada.

Prace tego autora, w których narzeka na nieżyczliwy stosunek

jego środowiska do zainteresowań sztuką i nauką i sławi ponad

wszystko artyzm i geniuszy, skłaniają prawdopodobnie M. Beard,

17

M. W e b e r: Die protestantische Ethik und der Geist des Kapita­

lismus. [W:J Gesammelte Aufsätze zur Religionssoziologie. T. 1. Tübingen

1920, s. 38—41.

background image

autorkę Historii człowieka interesu, do włączenia Albertiego wraz

,z Boccacciem do tych pisarzy Odrodzenia, którzy buntowali się

przeciw kapitalizmowi. Pamiętamy, że Alberti studiował wbrew
rodzinie, która najwidoczniej rada by była widzieć go w banko-

Iwości czy handlu. Podobnie Boccaccio, syn agenta firmy banko-
? wej Bardich, nie chciał iść śladami ojca; zostawił przy tym w

; Dekameronie

satyrę na bankierów i żałował jakoby każdej chwili,

którą zmarnował na interesy. Obaj ci pisarze to dla naszej autor­

ki renesansowi renegaci kapitalizmu, których porównywać na­

leży z Ruskinem i Morrisem

1 8

.

Pośród tych różnych wizji Albertiego postarajmy się zaryso­

wać taki obraz tego autora, jaki się on nam przedstawia na pod­

stawie znanych nam tekstów.

W pierwszej księdze Polityki Arystotelesa znajdujemy cie­

kawe odróżnienie sztuki zaspokajania potrzeb własnych i rodzi­

ny, sztuki, którą Arystoteles nazywa oikonomia, od sztuki boga­
cenia się {he ktetike tschne albo he chremalistike techne). Oiko­

nomia

zużytkowuje środki zgromadzone przy pomocy sztuki bo­

gacenia się, ale jest czymś od niej różnym

1 9

.

Natura — pisze Arystoteles — wszystkim istotom zapewniła

pewne sposoby zdobycia sobie utrzymania, tak jak zapewniła
mleko niemowlętom. Ludzie żyją czasem z polowania, kiedy in­
dziej z połowu czy z wojny. Większość żyje z uprawy roli.

Wszystkie te sposoby zdobywania sobie środków do życia są spo­

sobami naturalnymi łącznie z wojną, która jest sprawiedliwa,
gdy skierowana przeciw ludziom zrodzonym do słuchania i od­

mawiającym posłuchu. Te naturalne sposoby zaspokajania po­

trzeb należą do oikonomii, która w swoim zdobywaniu ma gra­

nice.

Ale istnieje inna sztuka zdobywania, która już jest sztuką bo­

gacenia się i idzie w nieskończoność. Każdą rzeczą można posłu­

giwać się dwojako, tak jak człowiek posługuje się butami. Moż­
na włożyć je na nogi albo wymienić. Wymiana z natury nie na­

leży do sztuki bogacenia się, ponieważ początkowo ludzie wy-

18

M. B e a r d : A History of the Business Man. N e w York 1938 The

Macm. Co., s. 185.

1 0

M a r k s w Kapitale powołuje się na to rozróżnienie na s. 161 pol­

skiego przekładu. Warszawa 1951.

background image

mieniali tylko po to, by zaspokoić swoje potrzeby. Z tej właśnie

jednak wymiany zrodziła się sztuka bogacenia się. Gdy ta wy­

miana ogarnęła szerokie tereny, niezbędny stał się pieniądz, bo
rzeczy podlegające wymianie nie zawsze było łatwo transpor­
tować. Wtedy rozwinęła się nowa sztuka mająca na oku pieniądz,

którego mnożenie nie ma granic.

Mimo różnych niejasności w rozróżnieniu Arystotelesa i mi­

mo to, że ostre ono — wedle jego własnej opinii — nie jest,
chwyta jednak coś, z czego warto zrobić użytek w naszych dal­

szych zestawieniach. Zainteresowania gospodarcze Albertiego
nie były, oczywiście, czymś nowym i mieszczaństwo nie pierw­

sze się ich nie wstydziło. M. T. Varrò (116—27 p. n. e.) wymie-
nia

przeszło pięćdziesięciu pisarzy, którzy już pisali o gospodarce

wiejskiej, zaś współczesny Senece Cominella (I w. n. e.) w pierw­

szej księdze De re rustica, najobszerniejszego z dzieł rzymskich

poświęconych rolnictwu, sporządza imponujący swoją liczeb­

nością wykaz tych, którzy przed nim pisali na te tematy, roz­

poczynając ten wykaz od Hezjoda i Demokryta. Do tej listy przy­
bywa o czternaście wieków później Alberti, któremu tenże Co-

lumella był dobrze znany i który w swoim traktacie o rodzinie
miał — według różnych badaczy — przejąć niejeden szczegół
z gospodarczych refleksji Ksenofonta. W znanych nam trakta­

tach należących do tej listy można — korzystając z rozróżnie­

nia Arystotelesa — wyróżnić takie, które zajęte są przede
wszystkim organizacją i ładem w gospodarce domowej, i takie,

którym robienie pieniędzy leży przede wszystkim na sercu. Jest
pod tym względem wyraźna różnica akcentów między Oikono-
mikòs
Ksenofonta,

rozprawą, którą by się bez wahań zaliczyło

do Arystotelesowej oikonomii, a rozważaniami Katona Starszego
w De re rustica, gdzie element bogacenia jest silniej podkreślany

i owa ktetikè tedine Arystotelesa dochodzi wyraźnie do głosu.

Znajdziemy ją potem w czystej postaci w Drodze do majątku

B. Franklina. Idzie się ku niej poprzez cały szereg form przejś­
ciowych, które, mimo różnicy epoki, warunków lokalnych i po­

chodzenia autora, będą objawiały analogie n a r z u c o n e p r z e z
s a m ą p r o b l e m a t y k ę .

Ksenofont, rycerz-ziemianin, przypominający polskich szla­

gonów, wrócił z wypraw wojennych z łupami, które pozwoliły

background image

2 0

T. S i n k o : Literatura grecka. T. 1, cz. 2. Kraków 1932, rozdz. XIX.

mu kupić majątek i zająć się rolą. W Ojkonomikos każe on So­
kratesowi, któremu Platon w Fajdrosie przypisywał przekona­

nie, że od natury niczego nauczyć się nie można, głosić hymn

pochwalny na cześć robót wiejskich i interesować się tym, jakie
bywają rodzaje gleby, kiedy należy orać, siać, pleć czy nawo­

zić (!). Ksenofont uznaje dwa tylko zawody: wojaczkę (polemi-

ken tśchnen)

i rolę (georgian), gardzi natomiast sztuką rzemieśl­

niczą, zawodami „przypieckowymi", jak tłumaczy słowo banau-
sik&i

T. Sinko

20

. Od nich ciało i dusza nikczemnieją z powodu ciąg­

łego siedzenia w domu, braku czasu na obcowanie z przyjaciół­

mi. Tacy, którzy się nimi zajmują, są złymi obrońcami ojczyzny.

Ischomach, stanowiący dla Ksenofonta wzór gospodarza i czło­
wieka, dba niewątpliwie o bogactwo, byle godziwie (kalos) zaro­

bione, dba rzekomo po to, aby należycie czcić bogów, podejmo­
wać przyjaciół czy wspomagać ich w potrzebie i przyczyniać się

do upiększania miasta (te motywy powtórzy później dosłownie

Alberti, opuszczając tylko pierwszą pozycję), ale jesteśmy w jego
rozprawie raczej w sferze podtrzymywania swoich zasobów przez

dobrą organizację gospodarstwa niż w sferze jakiegoś dorabiania

się.

Tego ostatniego elementu, jak wspominaliśmy, jest znacznie

więcej u Katona Starszego. I on wypowiada się za rolą, ale. nie

ze względów klasowych (wiadome jest jego plebejskie pochodze­

nie i wrogość do nobililas). To zawód pewny. Łatwiej można

zrobić pieniądze na handlu czy pożyczając pieniądze, ale pierw­

szy z tych zawodów ryzykowny, a drugi — niezaszczytny. Go­
spodarując na roli Katon jest wyraźnie raczej kupcem niż zie­

mianinem. Plutarch pisze o nim, że żałował gruntu pod ogrody,

tak bardzo rentowność przedsiębiorstwa leżała mu przede wszyst­

kim na sercu. Wiadomo równocześnie, że uchylił kategorycznie

możliwość wzbogacenia się wedle tradycyj rycerskich na wypra­

wach wojennych. Plantacje Katona pod Rzymem — to przed­

siębiorstwo dochodowe, które prowadzi z zawsze czujną kalku­

lacją, pamiętając z zadziwiającą precyzją każdą cenę i żądając,

by zostawiało się po śmierci większy majątek, niż się odziedziczyło.

Myślenie w kategorii strat i zysków jest dla problematyki go-

background image

spodarczej najzupełniej zrozumiałe i stanowi jedną ze wspomnia­

nych cech wspólnych tego rodzaju traktatom, cech wyznaczo­
nych przez stawiane sobie zadania. W tych kategoriach obraca

się także i myśl Columelli, gdy np. poucza czytelnika, by z dzier­

żawców nie wyciskać zanadto gotówki, a wymagać raczej pracy,

bo to bardziej lukratywne a jednocześnie mniej dokuczliwe, albo
gdy zaleca pytać o zdanie niewolników, gdy rozpoczynają nową

pracę, bowiem pracują chętniej, gdy brali udział w dyskusji

i wysłuchano ich głosu. Wzgląd na zysk każe mu także zalecać,
by wydajność pracy niewolników podnosić certamine, tj. przez
wzniecanie współzawodnictwa, pamiętając, by narzędzi dla nie­

wolników nigdy nie zabrakło, bo strata czasu niewolnika więcej

kosztuje niż narzędzia

2 1

. Albo owo myślenie w kategoriach strat

i zysków nie posuwa się nigdy u Columelli tak daleko jak u Ka­
tona, u którego mamy z t y m wyłącznie do czynienia nawet w

wypadkach, w których można by się spodziewać i innej postawy.

Jego wyłącznie merkantylny stosunek do niewolników jest do­

brze znany. Niewolnika starego i chorego trzeba sprzedawać —

dyrektywa, która gorszy Plutarcha. Dla sąsiadów trzeba być

miłym, łatwiej bowiem wtedy sprzedać swój towar (opera jaci-

lius locabis)

i uzyskać pomoc w narzędziach

2 2

.

Nawiązawszy w tych uwagach do tych, którzy przed Alber-

tim zajmowali się należytym gospodarowaniem swoją majętnoś­
cią, wróćmy do jego rozważań.

Pamiętamy, że Alberti miał w rodzinie wielkopańskie trady­

cje. „Urodził się we Florencji z nader znakomitego rodu Alber-

tich" (della nobilissima famiglia degli Alberti), pisze o nim Va­

sari we wspomnianej już pracy. Zurbanizowanie się jego rodziny

w okresie dochodzenia mieszczaństwa do władzy nie było wtedy

bynajmniej zjawiskiem odosobnionym. Niejeden pan feudalny

wziął się wtedy do bankowości czy kupicctwa, zdradzając w tych
dziedzinach niemałe uzdolnienia. Agnolo u Albertiego mocno

trzyma się swego drzewa genealogicznego, jednocześnie jednak
odżegnuje się aż nadto wyraźnie od signorów, zarzucając im to,
co mieszczaństwo zwykło zarzucać szlachcie, a mianowicie próż-

21

L. J. C o 1 u m e 11 a: Res rustica. London 1931 Harvard Universitv

Press Cambr. (Mass.) Tekst łaciński i przekład angielski. Ks. 1.

22

M. P. C a t o: De re rustica.

background image

ark-

: niactwo, nieodpowiedzialność za słowo, niewypłacalność, stano­

wiącą szczególny wypadek ogólnej niesolidności. Posiadłość pod
miastem to nie tyle najlepsze przedsiębiorstwo dochodowe dla

Albertiego, ile idealne miejsce do spędzenia życia. Miasto jest

terenem politycznym dla wyróżnień osobistych, ale o panujących

w nim obyczajach lepiej nie mówić (są orribili a dirle; s. 111).

Od urzędów, które można zajmować w mieście, jak sobie przy­

pominamy, każe trzymać się z daleka, a życie w pewnej odleg­

łości od większych skupisk ludzkich dodatkowo zalecają mu, jak

się zdaje, wspomnienia przeżytej zarazy. Columella, którego —

jak wspominaliśmy — Alberti dobrze znał i nieraz cytował, uwa­

żał rolnictwo za jedyny szlachetny sposób powiększania zasobów

rodzinnych (rei jamiliaris augendae), za zawód nie zawierający

w sobie nic występnego. Wojowanie, jego zdaniem, łączy się
zawsze z cudzą krzywdą. Handlowanie na morzu jest rzeczą

wbrew naturze, bo człowiek jest istotą lądową. Dorabianie się

na obrotach, na lichwie, na podlizywaniu się możnym jest nie­
godne. Alberti ma już do tego prymatu rolnictwa inny stosunek.
Posiadłość ziemska jest jedną z dobrych lokat pieniędzy, zarabia­

nych przede wszystkim n a przemyśle, i m i ł y m m i e j s c e m
z a m i e s z k a n i a . Zarówno Katon jak i Columella, chwaląc

zawód rolniczy, mieszkają zasadniczo w mieście, doglądając z dala

swojej wiejskiej posiadłości i wpadając do niej tylko od czasu

do czasu i — jak obaj zalecają — zawsze niespodzianie, żeby

trzymać swoich administratorów w stałym pogotowiu, w którym
to celu Columella doradza dodatkowo zapowiadać swoje wizyty
częściej, niż będą naprawdę miały miejsce. Alberti upaja się

pięknością otaczającego go na wsi pejzażu i nie chce wsi opusz­
czać. Podpierając swoje zasoby przemysłem handlowanie uważa

dla siebie i swoich

2 8

za coś niegodnego (s. 104). Dla rzemiosła —

inaczej niż Ksenofont — ma, jak już wspominaliśmy, wysokie

uznanie.

Przejdźmy teraz do sporu o duszę Albertiego między Sombar-

tem a Weberem i do tego, na jakie rysy przypisywane mu przez
tych autorów jesteśmy skłonni się zgodzić i które uważamy dlań

za osobliwe, a które nie.

1 3

Żonie także nie przystoi prowadzić transakcji handlowych poza

domem (trafficasse eon gli uomini juori di casa in publico; s. 129 i in.).

background image

Nie jest, wbrew Sombartowi, nowatorstwem Albertiego to,

że ktoś możny nie wstydzi się mówić o sprawach gospodarczych,

bo nie brak przed nim pisarzy szlacheckich, którzy na ten te­
mat pisali. Trudno także uznać sam pomysł ujęcia dobrej gospo­
darki jako gospodarki, w której dochody i rozchody są ze sobą

uzgodnione, za pomysł mieszczańsko-kapitalistyczny, bo żaden

traktat o prowadzeniu gospodarstwa nie będzie nam zalecał życia
nad stan. S z l a c h c i c m o ż e t e g o r o d z a j u t r a k t a ­

t ó w n i e p i s a ć , a l e j e ż e l i j e p i s z e , t o i j e g o t r o ­

s k ą b ę d z i e r ó w n o w a g a b u d ż e t o w a .

Pracowitość też należy do wspólnych zaleceń traktatów o pro­

wadzeniu domu. Porównanie domu do ula jest u Ksenofonta. Ka­

ton miał, według relacji Plutarcha, czynić sobie wyrzuty w trzech
przede wszystkim wypadkach: 1) jeżeli zdradził sekret kobiecie,

2) jeżeli jechał morzem tam, gdzie można było jechać lądem,
3) jeżeli dzień przepróżnował. Mimo to trudno wątpić, że praco­
witość nie należała do haseł możnych ani do obyczajów średnio­

wiecza. W okresie, gdy żył Alberti, dawał się w przemyśle lnia­
nym dotkliwie odczuwać brak rąk do pracy. Trzeba było wabić

robotników zagranicznych ofiarowując im dobre warunki. Już

przed Albertim zachęcał do pracy Bernard ze Sieny twierdząc,

że jeżeli szlachectwo poznaje się po próżniactwie, to świnia naj­

szlachetniejsza

2 4

. To zachęcanie do pracy nie było niewątpliwie

u Albertiego tylko hasłem dla podwładnych, hasłem leżącym w
interesie każdego pracodawcy. Dotyczyło ono i pana, i pani domu
oraz całej rodziny. Nie była to jednak franklinowska, ascetyczna

pracowitość, lecz praca w dawce niedokuczliwej i bez zmęczenia

(senza no ja e jalica),

dająca się pogodzić z życiowym komfortem.

Sombart mniema, że wraz z Albertim pojęcie oszczędności

wkracza na widownię. Ale Sombart tłumaczy przez Sparsamkeit

słowo masserizia, które oznacza raczej gospodarowanie przy zrów­
noważonym budżecie. Jesteśmy tu dalecy od oszczędności frank-

linowskiej. Alberti zaleca wprawdzie wstrzymywać się od wy­

datków niekoniecznych w nadziei, że ochota na nic może prze­

minąć, ale zaleca równocześnie nie żałować grosza na komfort

i na splendor rodziny.

2 4

Cytuję za M i c h e l e m : op. cit., rozdz. „La citć parfaite".

background image

I

„Jeżeli spóźnisz się z jedną rzeczą, spóźnisz się ze wszyst-

I kim" — mówił Katon. Nad bezpowrotnym upływem czasu bia­

dał Columella. Trudno, by czynnik ten nie miał znaczenia u auto-

I

rów, którzy rozplanowywali sobie zajęcia gospodarcze. Jednak­

że nie jeden tylko Sombart uważa, że czas zaczyna odgrywać we
Florencji Albertiego szczególną rolę. Wszak ważkość czasu ma

być charakterystyczna dla klas dynamicznych, do jakich należało

mieszczaństwo w okresie Albertiego. Od XIV w. we wszystkich
większych miastach włoskich zegary wybijają godziny, jak pisze

A. v. Martin w Socjologii kultury Renesansu

25

.

Tego liczenia się

z czasem w średniowieczu nie było.

Myślę, że zwrócenie uwagi na nieliczenie się z czasem u klas

statycznych jest najzupełniej trafne i trudno mieć wątpliwości

co do tego, że czas liczył się dla Albertiego. Jednakże mam wra­

żenie, że byłoby rzeczą niesłuszną przypisywać mu franklinowską
orientację: „czas to pieniądz". Przeliczanie czasu na brzęczącą
monetę jest mu obce. Czas jest dla niego jedną z rzeczy, którymi

winniśmy zarządzać planowo. U człowieka, który w życiu chciał
pomieścić tyle różnorodnych aktywności, który gospodarował,
wznosił świątynie, rzeźbił, malował, pisał, bawił się nowościami

technicznymi i rozwiązywaniem zadań matematycznych, liczenie

się z czasem nie zadziwia nikogo. Ale to nie jest postawa zale­

cana przez Franklina, postawa człowieka skoncentrowanego na

pieniądzu, człowieka, dla którego każda chwila odpoczynku czy

rozrywki była przeliczana na ten język i n o t o w a n a w r u ­

b r y c e s t r a t f i n a n s o w y c h .

Alberti chce się bogacić. Na to nie trzeba było być protestan­

tem. Kościół katolicki, jak wiadomo, krótko obserwował dyrekty­
wy, które winny były płynąć z przekonania, że nie można jedno­
cześnie służyć Bogu i mamonie. Faktyczne ubóstwo zostało zastą­

pione przez ubóstwo ducha, które miało polegać na niezależności
duchowej od posiadanych bogactw. Wymownie tę postawę opisał

w XVI w. św. Franciszek Salezy (1567—1622), który w dziele

poświęconym życiu pobożnemu, w rozdziale „O ubóstwie ducha

25

A. v. M a r t i n : Kultur Soziologie der Renaissance. [W:] Handwör­

terbuch der Soziologie. Red. Vierkandt, s. 495—510.

background image

zachowanym pośród bogactwa" twierdził, że ubogi duchem jest

ten, którego duch bogactwem nie jest zaprzątnięty

2

".

Bogaty winien, jego zdaniem, zachowywać się jak aptekarz,

który przechowuje trucizny, ale sam się nimi nie zatruwa. Czło­

wiek może posiadać bogactwa, jeżeli ma je w domu czy w trzo-

sie, ale nie posiada ich w sercu. „Być faktycznie bogatym i rów­
nocześnie biednym, o ile idzie o przywiązanie uczuciowe, to wiel­

kie szczęście dla chrześcijanina, gdyż posiada on w ten sposób

przywileje bogactwa na tym świecie i zasługę ubóstwa dla tam­

tego świata (U a par ce moyen les commodités des richesses pour

ce monde et le mérite de la pauvreté pour Vautre)

27

.

W słowach skierowanych do Filotci św. Franciszek Salezy

zaleca jej łączenie bogactwa i tak właśnie rozumianego ubóstwa,

zaleca wielką pieczę i jednocześnie wielką pogardę dla rzeczy
doczesnych, a rozdział XV jego rozważań nosi tytuł „Jak prakty­

kować należy prawdziwe ubóstwo, będąc niemniej faktycznie
bogatym". Bóg chce, byśmy z miłości do niego wyzyskiwali każ­
dą okazję do powiększania swych zasobów. Na to, by wypróbo­
wać, czy to naprawdę czynimy dla Boga, trzeba od czasu do cza­

su dawać jałmużnę służąc ubogim, przy czym należy zawsze bo­
gactwo traktować jak szatę, którą zdjąć można w każdej chwili,

a nie jak skórę zwierzęcia, która jest z nim zrośnięta. Jeżeli ktoś

jest naprawdę biedny, niechaj robi sobie z konieczności cnotę

(de nécessité vertu) i przyjmuje wolę bożą z zadowoleniem,

pomnąc, że znajduje się w towarzystwie Chrystusa, Matki Bo­

skiej i apostołów.

Nie mogliśmy się powstrzymać od przytoczenia tych jakże

charakterystycznych słów świadczących o tym, że żądza boga­

cenia potrafi znaleźć sobie zawsze jakieś usprawiedliwienie i że

katolicyzm może być także doskonale wprzęgnięty w jej służbę.
Nie wątpiąc, że katolicyzm umiał doskonale służyć i Bogu, i ma­
monie, godzimy się jednak z Weberem w tym, że purytanizm

służył skutecznie „udemokratycznieniu" się żądzy zysku i że jej

2 0

F r a n ç o i s dc S a l e s : Oeuvres complètes. Introduction à la

vie dévote. P a r i s 1930 A s s o c i a t i o n G. B u d é . T. 2, rozdz. X I V . W rozdz. XV

poleca sie. Filotci

wielką pieczę o własną majętność, car Dieu veut que

nous facions ainsy pour son amour.

« Ibid.

background image

rozlanie się na maluczkich ma mu coś do zawdzięczenia. Ka­

lendarze Franklina dla nich właśnie były przeznaczone. Traktat

Albertiego o rodzinie celował wyżej, przemawiał on wszak do

tych, których stać było na posiadłość ziemską i przedsiębiorstwo

przemysłowe. Tej roli, jaką pieniądz odgrywał we wskazówkach

Franklina, u niego nie znajdujemy. Nie ma tu sprzęgania • akty­
wności gospodarczej z religią, traktowania bogacenia się jako

religijno-moralnego powołania ani uzależniania cnoty od zamo­

żności.

Posuńmy jeszcze dalej to zestawienie Albertiego z Frankli­

nem dla uwydatnienia dalszych różnic i wykazania, że trakto­
wanie Albertiego przez Sombarta jako prekursora Franklina jest
zupełnym nieporozumieniem.

Alberti jest dla nas w swojej ogólnej postawie życiowej,

a więc i w moralności, przedstawicielem wielkiego mieszczań­

stwa, u którego dokonała się fuzja elementów mieszczańskich

i rycersko-szlacheckich. Przypomina on bogate francuskie rody

mieszczańskie XIX w., przypomina rodzinę Buddenbrooków
z ambicjami splendorowymi Tomasza, połączonymi z jego nie­
chęcią do szlachty, z tą w t y m ostatnim wypadku różnicą, że

klimat u Albertiego jest weselszy niż w miastach hanzeatyckich,

dziedziczących purytańską surowość. Alberti nie czytałby nie­
wątpliwie Boccaccia na wieczorach rodzinnych zamiast Biblii,

czytywanej we czwartki przez rodzinę Buddenbrooków, ale czy­

tałby raczej Pctrarkę niż Ewangelię.

Fuzja elementów mieszczańsko-rycerskich dokonała się u Al­

bertiego, rzecz jasna, inaczej niż fuzja elementów mieszczańskich

i szlacheckich w Anglii czy Francji końca XIX wieku. Wiemy,
że miał on w swoim drzewie genealogicznym wielkich panów

feudalnych. Ci panowie przystosowali się do faktu własnej klęski

i weszli w szeregi zwycięskiego mieszczaństwa, łącząc jego spraw.-
ność ekonomiczną z własnymi tradycjami. Kombinacja rycer-

sko-mieszczańska jest dla Renesansu włoskiego nader charakte­
rystyczna i ma swoje specyficzne znamiona. Miasta toczą ze

sobą zaciekłe walki i kupiec umie dosiadać konia. Alberti miał
celować w kunszcie konnej jazdy, a w swoim traktacie o rodzinie
polecał mężczyźnie bronić żony, domu i ojczyzny potem i krwią

(eon sudore e eon sangue; s. 132).

background image

Nie „mieszczańska" jest także uderzająca w tekstach Alber­

tiego żądza sławy i osobistego wyróżnienia, poczytywana za cha-
rakt- rystyczną dla wybujałego indywidualizmu Odrodzenia, przy­

pisywanego — jak wiadomo — przez historyków potrzebie wyży­

cia po uwolnieniu się od hamulców, które nakładało aktywności
człowieka średniowiecze. Giordano Bruno uważał żądzę sławy
(L'appetito de la gloria)

za jedynie efektowny bodziec (solo et

effecacissimo sprone)

pchający człowieka do bohaterstwa

2 8

. Wyra­

żenia takie, jak: buona faina, buono nome, gloria, onore, riputa­
zione;

powiedzenia takie, jak: „być przedmiotem uznania to rzecz

najpiękniejsza" (l'onore [...] cosa bellissima), „sława jest rzeczą

świętą" (divina cosa la gloria) są w tekście Albertiego uderzająco

pospolite. Przypominają się rycerskie ambicje wojowników Iliady,

która księga po księdze poświęcona jest czyjemuś wyróżnieniu.

Niewątpliwie inne walory składają się na to wyróżnienie u Ho­

mera i Albertiego. W pierwszym wypadku urodzenie, zasługa
osobista i stan posiadania umożliwiająca gest. W drugim te dwa

ostatnie walory przede wszystkim, z tym wszakże, że zasługa

osobista jest raczej wyjątkowo zasługą bojową, a gest umożli­

wiony jest nie przez łupy wojenne, tylko przez zasoby zebrane

c o d z i e n n ą p r a c ą i r a c j o n a l n ą g o s p o d a r k ą p i l ­

n u j ą c ą c z u j n y m o k i e m r ó w n o w a g i b u d ż e t u .

Postawie zwanej mieszczańską zarzucano zawsze brak zrozu­

mienia dla piękna, co zabarwiało także i „mieszczańską" moral­
ność. Tymczasem Alberti zajmuje ciągle estetyczny punkt widze­
nia. Artysta winien, jego zdaniem, zajmować w społeczeństwie

miejsce naczelne. Irytacja, łakomstwo, rozpusta — są dla niego
przede wszystkim brzydkie. Ciało ludzkie jest piękne i wolno

je obnażać w sztuce, czemu — jak podkreślają niektórzy — prze­

ciwstawiał się nie tylko duchowny, dla którego to było gorszące,
ale i feudal, dla którego nagość była n a z b y t d e m o k r a ­
t y c z n a

2 9

.

Inaczej niż w moralności, którą szerzyć będzie purytanizm,

cnota dla Albertiego jest wesoła i pełna wdzięku (la virtù è tutta

lieta e graziosa).

Wesołe ma być także życie codzienne. Sombart

28

Cytuję za F. B. K a y e m (zob. wstęp historyczny do Bajki o pszczo­

łach Mandeville'a) Oxford 1924 Clarendon Press; s. XCII.

2 9

M a r t i n: op. cit.

background image

robi z niego człowieka ressentiment, wyżywającego się na moż­

nych panach. Alberti, jak to podkreślaliśmy, istotnie bardzo ich

nie lubi, ale nie wyczuwa się u niego żadnych kompensacji pod­
grzewanych zawiścią czy goryczą. Na próżno Sombart chce w

nim widzieć kompleks nieślubnego dziecka. J a d u u Albertiego

nie znajdujemy. Jest to człowiek bez ostrych kantów, nakazujący,
jak wspominaliśmy, łagodnie postępować z młodszymi i podległy­

mi sobie, zalecający nie pognębianie innych, lecz ich poprawę.

Naturalne to u człowieka tak udanego, tak bogato wyposażonego

w urodę i talenty, człowieka, któremu udało się żyć według

własnych zaleceń i uzyskać w t y m stopniu g 1 o r i ę, o której

marzył.

Franklin wychowywał się na Starym Testamencie. Mancini,

wydawca Albertiego, w dwóch tylko jego dziełach naliczył 31

autorów greckich i 50 łacińskich, na których się Alberti powo­

łuje. Toteż co chwila natrafiamy u niego na jakieś ślady późnego

zwłaszcza antyku. Ze starożytności Alberti przejął różne wątki,

które nie zawsze kleją się z tym, co głosił, w harmonijną całość.
Swoją troskę o zasoby rodziny nasz autor umiał przeplatać me­

lancholijną stoicką refleksją, że bogactwo czy władza od nas
nie zależy (s. 81), choć cały traktat o rodzinie jest pod tym

względem owiany optymizmem. U człowieka tkwiącego tak mocno
w swojej epoce, a jednocześnie czerpiącego tak hojnie ręką z róż­

nych minionych źródeł, trudno o zupełną jednolitość poglądów
i nie zależy nam na tym, by do niej przy pomocy różnych

interpretacji doprowadzić, wedle praktyki pospolitej u history-
ryków kultury, którzy natrafiając u jakiegoś pisarza czy w
jakiejś kulturze na niezharmonizowany z resztą wątek bądź usi­

łują go wyinterpretować tak, żeby pasował, bądź traktują jako
obcy nalot. U podstawy tego rodzaju praktyk kryje się przeko­

nanie, że kultura należycie zobrazowana musi okazać się harmo­
nijna, a człowiek — konsekwentny. To jawnie fałszywe przeko­

nanie można tropić w różnych pracach historycznych.

Dyskusji w sprawie charakteru moralności Albertiego oraz

jego pozycji dziejowej nie przeprowadziliśmy w tym języku, w
jakim była ona toczona między Sombartem a Weberem. Nie

rozstrzygaliśmy tego, czy jest u niego duch kapitalizmu, czy nie,

ponieważ to pojęcie ze względu na swoją niejasność nie nadawało

background image

się jako narzędzie do naszych refleksji porównawczych. Ponie­
waż wspomniany spór toczył się przede wszystkim poprzez po­

równywanie Albertiego z Franklinem jako autorem, u którego
„duch kapitalizmu" miał się objawiać w jego klasycznej postaci,

próbowaliśmy i my przy pomocy bardzo niedoskonałej, ale prze­

cież nieco jaśniejszej terminologii porównać ethos obu tych pisa­
rzy. Pamiętamy, w jak pełnych entuzjazmu słowach F. Engels
kreślił obraz włoskiego Odrodzenia we wstępie do Dialeklyki

przyrody. Jeżeliby jego charakterystyka ludzi Odrodzenia była

w pewnych punktach charakterystyką przerastającą miarę Alber­

tiego, to w każdym razie wolno o nim powiedzieć za autorem:
„Mężom, którzy zakładali nowożytne władztwo burżuazji, można

było przypisać wszystko, ale nie ograniczoność burżuazyjną"

8 0

.

3 0

K. M a r k s , F. E n g e l s : Dzieła wybrane. T. 2. Warszawa 1949,

s.

53.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
23 ossowska - moralnosc mieszczanska, kulturoznawstwo
4 Ossowska Moralnosc mieszczanska
M Ossowska Moralność mieszczańska
M Ossowska Moralność mieszczańska wczesnego włoskiego kapitalizmu
Maria Ossowska Moralność mieszczańska Franklin STRESZCZENIE
moralnosc mieszczanska ossowskiej, kulturoznawstwo
moralnosc mieszczanska ossowskiej, kulturoznawstwo
krytyka moralności mieszczańskiej w utworze g. zapolskiej.
2014 10 03 Moralność mieszczańska t
Socjologia moralnosci-Ossowska streszczenie, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Praca
6 Kiciński Marii Ossowskiej socjologia moralności
Motywy postępowania z zagadnień psychologii moralności na podst. Ossowskiej
3 Ossowska Socjologia moralnosci
M Ossowska, Normy moralne Próba systematyzacji, rozdz 1 i 2, s 13 51
5 Ossowska Normy moralne
Socjologia moralnosci-Ossowska streszczenie, Pedagogika, Studia stacjonarne I stopnia, Rok 3, Praca
Trzy nurty w moralności Maria Ossowska

więcej podobnych podstron