Maria
Ossowska
Moralność
mieszczańska
W y d a n i e drugie
Wrocław • Warszawa
Kraków • Gdańsk • Łódź
Zakład Narodowy
imienia Ossolińskich
Wydawnictwo
Polskiej Akademii Nauk
1985
Publikacja dotowana
przez Ministerstwo Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki
Vydawnictwo,
Prlnted In Poland
JSBN 83-04-01877-2
Z a k ł a d N a r o d o w y Im. O s s o l i ń s k i c h — W y d a w n i c t w o . W r o c ł a w 1985.
N a k ł a d : 15 000 e g z . o b j ę t o ś ć : ark. w y d . 22,50, ark. d r u k . 24,5.
P a p i e r d r u k . s a t . kl. III, 80 g, 61X86. O d d a n o do s k ł a d a n i a 25 IV
1984. P o d p i s a n o d o d r u k u 2 1 X I 8 4 . D r u k u k o ń c z o n o w l i p c u 1985.
W r o c ł a w s k i e Z a k ł a d y G r a f i c z n e , Z a k ł a d G ł ó w n y . Z a m . 156/84, Z-24
C e n a z ł 270,—
Spis rzeczy
Przedmowa 9
Rozdział h
Rozważania wstępne
1. Jak będziemy rozumieć tytuł naszej pracy 11
2. Pojęcie mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa 14
3. Wyjaśnienie przyjętego toku rozważań 24
Rozdział II:
Moralność mieszczańska w defensywie
1 . Krytyka moralności mieszczańskiej przez lewicę społeczną . . . 2 8
f
Sprzeczności w psychice drobnomieszczanina. Jej niestałość . . 30
Zasadnicza reakcyjność drobnomieszczaństwa 31
c) Rzekoma ponadklasowość 31
d) Indywidualizm, skłonność do anarchizmu 32
e) Pokojowość, szukanie bezpieczeństwa 32
(fp. Oszczędność. Wyrzeczenie dla posiadania 34
( g p Kult pieniądza i myślenie w jego kategoriach 35
(nj) Egoizm 35
i) Mediocritas 36
( j p Szacunek dla hierarchii społecznej 36
k) Sentymentalizm 36
1) Filisterstwo i kołtuństwo 37
2. Szlachta o moralności mieszczańskiej 43
3. Atak Młodej Polski na moralność mieszczańską 52
a) Mieszczańska mierność aspiracji 55
b ) Nieumiejętność życia chwilą dusz „ w sznurówce" .
.
.
. 5 6
c) Rola pieniądza 57
fdj) Mieszczańska niewrażliwość na piękno 58
e ) Mieszczański stosunek d o erotyki i życia rodzinnego . . . 6 1
f) Mieszczańskie kołtuństwo i filisterstwo 62
4. Uwagi o tle społecznym ataku Młodej Polski na mieszczucha . CO
Rozdział III:
Klasyczny model moralności
mieszczańskiej: Beniamin Franklin <
1. Życie Franklina i jego pouczenia moralne ?4
2 . Franklinowski self-made man w dalszym rozwoju
.
.
.
. 9 3
3. Przykłady i'ranklinizmu w Polsce
1 0 1
a) Polskie tłumaczenia 101
Rozdział III
Klasyczny model
moralności mieszczańskiej:
Beniamin Franklin
1. Życie Franklina
i jego pouczenia moralne
Nazwisko człowieka, o którym mówiono, że odebrał berło
tyranom, a piorun Bogu, nazwisko Beniamina Franklina, wiel
kiego wychowawcy młodego kapitalizmu Stanów Zjednoczonych
i Europy, pierwszego bourgeois — jak go nazywa jeden z jego
biografów — nie figuruje w żadnej znanej mi historii etyki.
I nie dlatego, oczywiście, że historia etyki nie wglądała w takie
szczegóły, jak mi to ktoś sugerował, myśl Franklina bowiem
włącza się do największych linii rozwojowych myśli moralnej,
tylko dlatego, że przy selekcji autorów w historiach etyki liczono
się tylko z refleksjami etycznymi akademickich filozofów. Po
mijano dyrektywy moralne pisarzy społecznych, nawet najbar
dziej wpływowych, by uwzględnić mało oryginalne i znane tylko
małemu kręgowi rozważania etyczne filozofów zarejestrowanych
w tradycyjnych kompendiach filozoficznych. Kryła się w tym
Słyszałem dobre kazanie wielebnego
Gifiorda wedle słów: »Szukajcie Króle
stwa Bożego i jego sprawiedliwości, a
reszta będzie wam dodana«. Wyborne
i przekonywające, zacne i moralne kaza
nie. Wykazywał jak mędrzec, że spra
wiedliwość pewniejszą jest drogą do wzbo
gacenia niżeli grzech i łotrostwo.
(Dziennik Samuela Pepysa, 23 VIII 1668)
zaniedbaniu także i pewna koncepcja etyki i jej historii. Historia
etyki miała być historią nauki postępującej coraz bardziej ku
prawdzie i ujmującej myśl moralną w jakiś system, podczas gdy
luźne rozważania na tematy moralne nie były włączane do nauki.
Ale to kryterium nie było stosowane konsekwentnie, bo La Ro-
chefoucauld np. czy Nietzsche znajdowali z reguły miejsce w
historii etyki. I nie dziw, że nie było stosowane konsekwentnie,
bo nikła jest granica między moralistą a etykiem. Tzw. systemy
etyczne nie bywały zwykle systemami, a myśl moralistów ukła
dała się nieraz w całości znacznie bardziej spójne niż refleksje
„specjalistów" od etyki, za jakich uchodzili filozofowie. Tak czy
owak, historia myśli moralnej, uwzględniająca tych, którzy na
prawdę współdziałali z wielkimi przemianami moralnymi oto
czenia, czeka jeszcze na opracowanie. W tego rodzaju historii
Franklin znajdzie właściwe sobie miejsce — miejsce klasycznego
modela moralności mieszczańskiej w sensie, o którym była mowa
w rozdziałach poprzednich. Widzieliśmy dotąd moralność mie
szczańską w karykaturze, czas ją zobaczyć w tej formie, w jakiej
podawali ją jej apostołowie.
Rodzina Franklinów, zasiedziała z dawna we wsi Ecton, w
Anglii, w hrabstwie Northhamptonshire, była protestancka i za
czasów monarchów katolickich miewała nieraz okazje wypróbo
wać siłę swoich przekonań. Biblia, którą czytywano po kryjomu,
była przytroczona do spodniej powierzchni stołka. Na sygnał alar
mowy, dawany przez stróżujące u drzwi dzieci, odwracano po
śpiesznie stołek przywracając mu właściwą pozycję. Ojciec Fran
klina był nonkonformistą, a mianowicie prezbiterianinem, ojciec
jego matki pisywał w obronie baptystów i kwakrów. Rodzina
wiernie sympatyzowała z wigami. Około 1682 r. ojciec Franklina
wyemigrował do nowej Anglii w poszukiwaniu swobody religij
nej. W starej Anglii trudnił się farbiarstwem, ale ponieważ ten
fach w Bostonie, naówczas małej mieścinie, nie miał szerszego
zastosowania, przerzucił się na wytapianie świec i wyrób mydła.
Beniamin^Franklin] urodził się już na nowej ziemi, w Bostonie,
w r. 1706 jako jeden z najmłodszych w bardzo licznej rodzinie.
Ojciec bardzo wcześnie zaczął go wdrażać do pomocy w swojej
robocie, ale zajęcie ojca nie odpowiadało Beniaminowi. Okazywał
on zamiłowanie do czytania. Zaobserwowanie tego faktu skłoniło
ojca .do oddania go na naukę drukarstwa. Starszy brat Franklina
rozpoczął w 1720 r. wydawanie jednej z pierwszych gazet na
terenie późniejszych Stanów Zjednoczonych. Beniamin pracował
przy jej wydawaniu jako drukarz, pisując do niej jednocześnie
artykuły pod pseudonimem. Nieporozumienia z bratem skłoniły
Beniamina do rzucenia tej pracy. Mając lat 17 rozpoczął samo
dzielne życie klasycznego self-made mana. Próbował szczęścia
w New-Yorku, potem w Filadelfii. Przechodził przez biedę, nie
powodzenia i zawody..Żądza przygód pchnęła go do Anglii. W tę
nie lada naówczas podróż wybrał się z przyjacielem, który wie
rzył, że jego talent poetycki zostanie należycie w Anglii doce
niony. Pobyt w Anglii w ciągu półtora roku wpłynął bardzo na
rozwój Franklina, który w chwili przyjazdu do starej ojczyzny
miał zaledwie 18 lat. Życie kulturalne w Anglii było wtedy
bardzo bujne. Drukarnie miały co drukować, co pozwoliło Fran
klinowi znaleźć dobrze płatną pracę w swoim zawodzie. Teatry
miały atrakcyjne programy. W gospodach prowadzono ożywione
dyskusje. W gospodzie ,,Pod Jelenimi Rogami" Franklin poznał
r
Mąndeville'a, autora Bajki o pszczołach, którego uważał za bardzo
uciesznego i interesującego rozmówcę (most jacelious entertaining
companion)
1
.
W jednej z kawiarń miał poznać Newtona, okazja
ta jednak go zawiodła. Głośne pismo „The Spectator", wydawane
przez dwóch wigów Addisona i Steela, było pismem, które
Franklin jeszcze przed przyjazdem do Anglii przyswoił sobie nie
mal na pamięć, między innymi dla wyrobienia sobie stylu. W
Anglii chłonął nadal klimat ówczesnych wigowskich liberałów
i asystował przy tworzeniu się masonerii.
^JCo powrocie do Ameryki Franklin osiada w Pensylwanii, gdzie
,go ściągają zaprzyjaźnieni kwakrzy. W_J^Uafł.eJ.,|ii zakłada sklep
z_materiałami piśmiennymi i książkami. Jednocześnie rozszerza
coraz bardziej swój udział w sprawach publicznych. Pasja do
skonalenia siebie i otoczenia, która stanowi jeden z najbardziej
uderzających rysów Franklina, skłania go do założenia.Jdubu
na wzór angielskich lóż masońskich. Klub ten gromadzi raczej
małych kupców i rzemieślników, na skutek czego wielcy kupcy
1
The Life of Beniamin Franklin Written by Himself. Ed. by J. B i g e-
l o w . Ed. 3. T. 1—3. Philadelphia 1893. T. 1, s. 156.
obdarzają go przezwiskiem klubu skórzanych fartuchów. Udział
w prawdziwej łoży masońskiej, założonej w Filadelfii w r. 1727,
otworzy Franklinowi drogę do bogatszych sfer kupieckich. Widzi
my potem Franklina jako_ założyciela pierwszej wypożyczalni
__książęk:
Ł
jako redaktora samodzielnego pisma, jako założyciela
Akademii, która stała się zaczątkiem uniwersytetu w Pensylwanii,
jako organizatora pierwszego na tym terenie towarzystwa nauko
wego, jako wydawcę głośnego kalendarza, bitego przez lat 25 w
wyjątkowej na owe czasy ilości egzemplarzy i tłumaczonego na
różne języki. Od 1748 r. Franklin przez parę lat prowadzi swoje
głośne badania nad elektrycznością. Około r. 1754 zaczyna obja
wiać wzmagającą się aktywność polityczną. W latach 1764—1775
reprezentuje w Anglii Pensylwanię, Georgię i Massachusetts.
Początkowo prowadzi politykę pojednawczą, narażając się na to,
że go uważają za zbyt angielskiego w Ameryce i za nazbyt ame
rykańskiego w Anglii. Z czasem rozczarowany do polityki angiel
skiej stawia się ostrzej. Gdy Ameryka wyzwala się przy jego
czynnym udziale, Franklin zostaje wysłany do Francji jako pier
wszy reprezentant Stanów Zjednoczonych, We Francji przebywa
od 1776 r. do 1785 zyskując tam tak wielką popularność, że twarz
jego, jak żartował, była tam równie dobrze znana, jak twarz
księżyca. Wygrywając zręcznie antagonizm francusko-angielski
zawiera korzystny dla Stanów Zjednoczonych traktat z Francją.
Ostatnim jego aktem politycznym jest podpisanie petycji o znie-
sienie niewolnictwa. Umiera w 1790 roku.
Gdy się rekonstruuje życie Franklina, największą trudność
sprawia selekcja faktów, tak to życie jest bogate. Sam Franklin
zmienia nam się w oczach od młodego, żądnego wiedzy czeladnika
drukarskiego do wielkiego męża stanu i ogładzonego w salonach
paryskich mędrca.
Jak wspominaliśmy, ^Franklin jest_ ciągle zaabsorbowany do
skonaleniem siebie i swojego otoczenia. Dla każdej wiadomości
teoretycznej dostrzega wnet jej praktyczne zastosowanie. Gdy
dymią piece, natychmiast szuka na to sposobu. Widząc w Londy
nie zaśmiecone ulice zgłasza projekt ich racjonalnego zamiatania.
Jadąc morzem do Francji składa na piśmie memoriał w sprawie
udoskonalenia nawigacji. Trwonienie światła, które dostrzega w
Paryżu, naprowadza go na Projekt ekonomiczny, który posyła
redakcji jednego z dzienników. Projekt ten zawiera kalkulację,
ile zaoszczędziliby paryżanie na świecach, gdyby zechcieli wszyscy
wstawać o wschodzie słońca. Głośne badania Franklina nad ele-
ktrycznością przynoszą jako rezultat praktyczny m.in. pioruno-
dgijf
^^j^^e^^or.
Obeimuiac rzeczy wielkiej skali nie traci
nigdy z oczu najmniejszych drobiazgów. W swojej ostatniej woli
uważa się za uprawnionego do legowania wielkich sum na cele
publiczne, a nie na rodzinę, skoro sam po rodzinie niczego nie
odziedziczył. Zostawiając pieniądze na realizację dalekowzro
cznych planów, przykazuje jednocześnie, by płyta marmurowa
^na jego grobie miała sześć stóp długości i cztery szerokości, i sam
:
skreśla lakoniczną treść epitafium.
•Najpełniejsze wydania pism Franklina liczą dziesięć tomów.
Składają się na nie: szczególnie dla nas cenna autobiografia
Franklina, doprowadzona, niestety, tylko do r. 1757, memoriały
polityczne, projekty ekonomiczne, pouczenia moralne, pomysły
%
racjonalizatorskie, obejmujące niemal wszystkie gałęzie produkcji,
i setki listów. Ilość tych listów została jeszcze pomnożona przez
B. Faya, Francuza, który w 1929 r. wydał monografię poświęco
ną Franklinowi, opartą także i na świeżo znalezionej korespon
dencji. Notujemy narodowość autora, bo świadczy ona o nie
słabnącym we Francji zainteresowaniu Franklinem. Wspomniana
autobiografia także ukazała się po raz pierwszy w Paryżu, a do
piero później w Stanach Zjednoczonych, kraju, który Franklin
wymodelował biorąc czynny udział w redakcji jego konstytucji
i dając mu wzór jego self-made mana.
Franklin sam wywodził się z drobnomieszczaństwa i w swo-
icliTwskazówkach życiowych do niego się przede wszystkim zwra
cał. , Podczas gdy Franciszek Arouet mienił się de Voltaire'em,
Franklin żadnych ambicji do tego rodzaju awansu społecznego nie
zdradzał i do końca życia chlubił się tym, że ojciec jego wytapiał
świece. „Niewinny oracz — jak pisał w swoim kalendarzu — wię
cej wart niż występny książę". Gdy w Paryżu pytano go, jakby
pragnął być tytułowany, odpowiedział, że najmilej by mu było,
gdyby traktując go jako człowieka uczonego, nazywano go do
ktorem — wybór symptomatyczny dla jego hierarchii wartości.
Przeciw dziedziczeniu przywilejów i zaszczytów wypowiadał się
niejednokrotnie. Pozycja społeczna winna być — według niego
jak i według innych pisarzy mieszczańskich — mierzona osobistą
zasługą. Jeżeli jakiś splendor ma już na kogoś'z rocTzińy"spływać,
to już raczej z dzieci na rodziców za to, że wychowali kogoś,
kto się czymś wyróżnił. Sprzyjanie myśli postępowej przejawia
się w opiekuńczym stosunku Franklina do T. Paine'a. Oddaje
ten stosunek Howard Fast w swojej książce o Painie. Jakoż
istotnie pośród korespondencji Franklina znajdujemy ciepłe listy,
polecające bliskim w Ameryce autora książki Common sense jako
„zdolnego i zacnego młodego człowieka" (cm ingenious, worthy
young man)
z
.
W niektórych kołach uważano nawet przez pewien
czas Franklina za autora tej książki. Marks dostrzegał nowa
torstwo Franklina w niejednym punkcie. Z jego pomysłów ko
rzystał — zdaniem Marksa — Malthus. Pozą t y m Franklin —
według Marksa — jako „jeden z pierwszych po Williamie P e t t y m
przeniknął istotę, wartości", głosił, że „wartość wszystkich rzeczy
najsłuszniej jest oceniać pracą"\ do Franklina też należy słuszna
charakterystyka człowieka jako zwierzęcia wyrabiającego narzę
dzia (a toolmaking animaiy.
Przejdźmy już teraz bezpośrednio do skreślenia najważniej
szych rysów tego wzoru, który Franklin zalecał swoim ziomkom
naśladować,.^ i,
Postawę człowieka, który sam ma sobie wszystko zawdzięczać,
charakteryzuje doczesność aspiracji i trzeźwość. Wzrok jego nie
jest zwrócony w zaświaty. Nie dla nich się pracuje i nie od nich
oczekuje się pomocy. „Bóg pomaga tym, którzy pomagają sami
sobie; strzeżonego P a n Bóg strzeże"— głoszą aforyzmy Franklino-
wskiego kalendarza. Trzeba osiągnąć powodzenie tu, na ziemi,
a to, że człowiek swój los wykuwa sam, nie zawdzięczając go
żadnym odziedziczonym przywilejom, winno być dla niego źró
dłem szczególnej satysfakcji.
Cnotę człowiek winien mierzyć użytecznością. Żadnych wy
rzeczeń, z których nikomu nic nie przychodzi, żadnych praktyk
ascetycznych nikomu niepotrzebnych. Słyszy się tu jak gdyby głos
Dawida Hume'a, który — jak wiadomo — ostro krytykował
różne formy ascezy twierdząc, że służą głównie do tego, by za-
2
Ibid. T. 2, s. 248 i 354 oraz T. 3, s. 371.
3
K. M a r k s : Kapitał. T. 1. Warszawa 1951, s. 54.
4
Ibid., s. 191.
kwasząc człowiekowi charakter. W odczycie, wygłoszonym w
loży w 1735 r., pt. Wyrzeczenie nie jest istotą cnoty (Self-denial
not the Essence of Virtue)
Franklin dowodził, że człowiek nie
ma mniejszych zasług przez to, iż czyni coś bez wysiłku, i że
sprawiedliwość, miłosierdzie czy wstrzemięźliwość są cnotami nie
zależnie od tego, czy się je uprawia zgodnie ze skłonnościami,
czy wbrew skłonnościom; Ten, kto robi rzeczy szalone — mówił
"mając na myśli praktyki ascetyczne — tylko dlatego, że są
przeciwne jego skłonnościom, to wariat
5
. W tym samym kierunku
będzie szedł później Helwecjusz usiłując rozerwać związek cnoty
z wyrzeczeniem i oprzeć cnotę na ludzkich namiętnościach, w
przekonaniu zresztą, że cnoty oparte na wyrzeczeniu nie są
nigdy pewne, jeżeli bowiem ktoś musi ciągle sam siebie prze-
magać, grozi mu zawsze przegranie takiej bitwy
6
. Inny zgoła —
jak wiadomo — klimat panował w tej sprawie u przedstawiciela
niemieckiego Oświecenia, u Kanta, choć zarówno Kant, jak i Fran
klin wyrośli z sekt o tym samym rygorystycznym stylu, rodzina
Kanta bowiem była związana z pietystami, tak jak rodzina Fran
klina była prezbiteriańska. U Kanta od czynów moralnie chwa-
Tebnych wymagało się właśnie, by miały w człowieku jakiś opór
do przezwyciężenia, był on tedy zgoła bliski tego szaleństwa,
0 jakim mówił Franklin. W osobie Franklina człowiek Oświecenia
1 człowiek interesu przemogli tradycje purytańskie.
W_ailtQbiografii Franklin zeznaje, że nosił się z zamiarem
napisania rozprawy wyjaśniającej i propagującej myśl, że złe
czyny^zkqdzą_nie_dlatego, że są zabronione, lecz są zabronione
j ^jatego^jże szkodzą [vicious actions are not hurtful because they
are forbidden, but forbidden because they are hurtful),
i że
zatem jest w interesie każdego, kto chce być szczęśliwy także
i na tym świecie, być cnotliwym
7
. Cnota się opłaca (honesty is the
best policy)
— musiał to mocno podkreślać ktoś, kto był tak jak
Franklin zawsze i przede wszystkim pedagogiem pragnącym ludzi
do cnoty zachęcić.
Ten sam utylitaryzm, jaki Franklin objawiał w stosunku do
8
Cytują za B. F a y e m : Franklin, the Apostle of Modern Times.
Boston 1929, s. 164.
6
A. C. H e l v é t i u s : De l'Esprit. Disc. III.
7
The Life of B. Franklin... T. 1, s. 242.
moralności, objawiał i w stosunku do religii. Oddalał się od niej
już od piętnastego roku życia — jak zeznaje w autobiografii.
Pewne jednak przekonania, które pomagają człowiekowi żyć, ra
dził zachować. Choć nie zaprzeczał, że pogląd materialistyczny
okazać się może prawdziwy, uważał za pożyteczne..:— zgodnie
z poglądami ówczesnych deistów — wierzyć w nieśmiertelność
duszy, a także i w Boga, który opiekuje się światem oraz karze '
i nagradza ludzi za ich życia czy też po śmierci. Od wszelkich
praktyk religijnych sam Franklin trzymał się z dala, zaś w
stosunku do duchownych pozwalał sobie na śmiałe docinki. Pra
ktyki religijne zostawiał kobietom, a nawet, jak to wynika z li
stów, które pisywał z Anglii do córki, kobietom je zalecał. Będzie
o tym jeszcze dalej mowa
8
.
W zawartej w Kapitale znanej uwadze, że kredyt traktować
można jako ekonomiczno-polityczną ocenę moralności człowieka,
Marks chwytał coś bardzo istotnego dla charakterystyki tego
wzoru, który Franklin zalecał naśladować. Jakoż kredyt uważać
można u Franklina za m i e r n i k c n o t y i nie darmo niektórzy
teoretycy przypisywali mu wskazanie na człowieka .g o.iLiu^g.iL.
k r e d y t u jako na ideał.
W okresie prowadzenia sklepu z materiałami piśmiennymi
Franklin zachowywał się, wedle własnych słów, jak następuje:
By zapewnić sobie zaufanie i pozycje jako kupiec, dbałem o to, by nie
tylko być naprawdę pracowitym i oszczędnym, ale i n to, by nie dawać
jakichkolwiek pozorów, że może być przeciwnie. Ubierałem się zwyczajnie
(plainly); nie widziano mnie nigdy w jakichś lokalach rozrywkowych. Nie
łowiłem ryb ani nie polowałem; książka, przyznać należy, odwodziła mnie .
czasem od pracy, ale to miało miejsce rzadko, w ukryciu, i nie wywoły
wało skandalu. A na to, żeby okazać, że nie wstydzę się swojej pracy,
woziłem czasem na taczce poprzez ulice papier, który nabyłem w składach.
Toteż kupcy, którzy importowali materiały piśmienne, widząc, że jestem
szanowanym, pracowitym młodym człowiekiem, który płaci regularnie
za to, co kupił, i któremu się powodzi, dbali o mnie jako o klienta; inni
proponowali mi dostarczanie książek i tak szło mi jak po maśle (swim-
mingly)*.
8
Autor krótkiej wzmianki o Franklinie w Historii filozofii, wydanej
pod redacją G. F. A l e k s a n d r o w a (T. 2. Moskwa 1941, s. 453), uważa
osobiste niedowiarstwo połączone z przekonaniem, że religia dla mas jest
pożyteczna, za wspólny rys Franklina, Voltaire'a, Hume'a i Shaftesbury'ego.
9
The Life of B. Franklin... T. 1, s. 201.
6 — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . .
A w Radach dla młodego kupca (1748) czytamy:
Zapamiętaj sobie powiedzenie: D o b r y p ł a t n i k j e s t p a n e m
c u d z e j k i e s z e n i (the good paymaster is lord of another man's
purse). Kto znany jest z tego, że płaci punktualnie i akuratnie w terminie,
do którego się zobowiązał, może w każdej chwili i przy każdej sposobności
korzystać z całej gotówki, jaką jego przyjaciele rozporządzają. To bywa
nieraz bardzo użyteczne. Poza pracowitością i oszczędnością nic nie przy
czynia się tak bardzo do awansu społecznego młodego człowieka (to the
rasing of a young man in the world), jak punktualność i rzetelność
w
całym jego postępowaniu; dlatego to nie przetrzymuj pieniędzy nigdy ani
godziny poza termin, do którego się zobowiązałeś, aby uczyniony zawód
nie zamknął ci sakiewki twego przyjaciela na zawsze.
Człowiek winien się liczyć z najbłahszymi czynnościami, które naru
szają jego kredyt. Wierzyciel, który słyszy dźwięk twojego młotka o piątej
rano albo o dziewiątej wieczorem, uspokaja się na sześć jeszcze miesięcy;
ale jeżeli widzi cię przy stole bilardowym albo słyszy twój głos w szynku
w porze, w której winieneś pracować, zareklamuje następnego dnia swoje
pieniądze żądając całości, zanim będziesz mógł nią rozporządzać. ,
To ujawnia ponadto, że nie zapominasz o swoich należnościach, daje
ci pozory człowieka dbałego i uczciwego i jeszcze wzmaga twój kredyt
1 0
.
Ów ideał człowieka godnego kredytu — jak zauważali złośli
wie krytycy Franklina — mógłby zaspokoić się p o z o r a m i
c n o t y . Jednakże dla osiągnięcia powodzenia pozory niewątpli-
~"wie nie były wystarczające. W jednym tylko wypadku Franklin
w pracy nad sobą poprzestał na pozorach, a mianowicie gdy cho
dziło o cnotę skromności. Franklin zeznaje w autobiografii, że w
tym zakresie poza pozór nie wyszedł, choć zapewnia, że rezygno
wanie z małych próżności bardzo się opłaca, bo ludzie przywrócą
i ci piórka, w które się ktoś nieprawnie za ciebie przystroił.
Zgodnie z tym, co było mówione wyżej,. przede wszystkim
-•£H0ty^zapewniają człowiekowi kredyt: pracowitość, rzetelność w
wypełnianiu zobowiązań płatniczych oraz oszczędność.
Zarówno w autobiografii Franklina, jak i w wydawanym
przezeń moralizatorskim kalendarzu roi się od aforyzmów za
chęcających do pracowitości. Jeżeli będziesz pracowity, będziesz
między królami, pouczał Franklina ojciec, co się sprawdziło, po
nieważ misje dyplomatyczne Franklina kazały mu przebywać
!
10
The Autobiography of Beniamin Franklin and Selections from his
Writings. N e w York 1944 The Modern Library, s. 233.
także i w tych wysokich rejonach. Ileż to czasu obracamy nie
potrzebnie na spanie zapominając, że lis śpiący kur nie łapie.
Praca płaci długi, a rozpacz i lenistwo je powiększa. Lenistwo
jest jak rdza, która prędzej rzeczy niszczy, niż niszczy je uży
wanie. Klucz ciągle używany jest czysty i lśniący. Przy pracy
i cierpliwości myszka linę przegryzie, a małe cięcia powtarzane
obalają wielkie dęby itp., itp.
u
W średniowieczu świętowało się, gdy tylko nadarzała się naj
drobniejsza okazja. Przedkapitalistycznemu człowiekowi — jak
to już nieraz zauważano — nie przyszło do głowy dorabiać się
codzienną pracą. Służba dworska, służba wojskowa, spadek, li
chwa, alchemia — to były rzeczy, które przychodziły ludziom do
głowy, gdy chcieli się wzbogacić. Zachęty do pracowitości nie
znajdzie się w repertuarze pouczeń moralnych ideologii rycer
skich. Tam, przeciwnie, trzeba było próżnować, i to próżnować
demonstracyjnie. T. Vehlen w znanej monografii o klasie próż-
niaczej (The Leisure Class)
12
stworzył dla tego próżnowania spe
cjalny, już klasyczny w literaturze socjologicznej termin co?i-
spicuous leisure
— „ostentacyjne" próżniactwo. Próżnować trzeba
było tak, żeby to było widoczne, bo to właśnie stanowiło klasowe
wyróżnienie. Człowiek przynależny do tych klas uprzywilejowa
nych, jeżeli sam nawet nie próżnował, musiał mieć na swoim
utrzymaniu ludzi wiodących żywot pasożytniczy: próżnującą żonę,
pewną ilość służby ziewającej po westybulach i przystrojonej w
liberię akcentującą przynależność do jego świty. Jeżeli sam pra
cował, oni brali na siebie demonstrację próżnowania.
Pospolity u rycerstwa obyczaj ślubowań — które trzeba było
wykonywać bez względu na wielkość związanych z tym ofiar
i bez względu na ryzyko osobiste, tak jak ślub naszego Podbipięty,
który długo przetrwać musiał w dziewictwie, zanim udało mu
się ściąć jednym cięciem miecza trzy głowy niewiernych — nie
wiązał się z szacunkiem dla zobowiązań p ł a t n i c z y c h , jeżeli
to nie były tzw. długi honorowe. Zobowiązania płatnicze nie by
wały wszak zwykle zobowiązaniami w r a m a c h s w o j e j k l a -
11
Cytowane aforyzmy czerpię z polskiego przekładu The Way to Wealth
pt. Droga do majątku. Wyd. 2. Warszawa 1862 Orgelbrand.
12
T. V e b 1 e n: The Leisure Class. Ed. 1. New-York 1899.
sy. Gdy nasze ziemiaństwo ściągało do stolicy na karnawał, by
pokazać córki na balach i wydać je za mąż, zostawiało zwykle
po sobie różne nie zapłacone rachunki: u krawcowej, fryzjera,
nauczycielki, która cyzelowała francuszczyznę. To nie byli ludzie
z tej samej sfery. N i e z ł o.m n o ś ć s ł o w a r y c e r z a s k ł a
d a j ą c e g o j a k i e ś ś l u b y n i e m i a ł a n i c w s p ó l n e
g o z s o l i d n o ś c i ą z o b o w i ą z a ń m i e s z c z a ń s k i c h .
B y ł o t o u b i e g a n i e s i ę o r z e c z y t r u d n e u l u d z i
s z u k a j ą c y c h o s o b i s t e g o w y r ó ż n i e n i a .
\ Oszczędność była u uprzywilejowanych czymś, czego się czło-
^wiek^wstydzi i co usiłował maskować. Eranklin tymczasem w
swoich wspomnieniach podkreśla skromność, z jaką żył z żoną
'jeszcze wtedy, gdy powodziło im się~dobrze, i przypomina, jak
to długo nie pozwalał sobie na luksus jedzenia na porcelanie.
W liście do żony z Anglii, gdzie Franklin był przedstawicielem
swojej nowej ojczyzny, przykazuje nie wydawać nazbyt wiele
na ślub córki — wskazówka, jak się zdaje, niepotrzebna, bo pani
Deborah Franklin uchodziła za nader oszczędną. Kto o grosz nie
dba, grosza nie wart — pisał kalendarz Franklina. Oszczędnością
a pracą ludzie się bogacą. A także: im tłuściejsza jest kuchnia,
tym chudszy bywa testament. Albo: co masz zjeść dzisiaj, odłóż
J
na jutro, a co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Albo jeszcze: jeżeli
j kupujesz, co ci niepotrzebne, wkrótce sprzedasz, co ci potrzebne.
""Oto przykłady maksym, które, jeżeli nie wynalezione przez Fran
klina, to w każdym razie przez niego szerzone — wsiąknęły bez
imiennie w „folklor" mieszczański.
Oszczędność łączyła się z kultem zrównoważonego budżetu,
co znowu było dalekie od szlacheckiego: zastaw się, postaw się.
Gdy posiadłeś wiedzę, jak wydawać mniej, niż wpływa, pisał
Franklin, posiadłeś kamień filozoficzny
13
. O moralnym posmaku
-równowagi między „ m a " i „winien" będzie jeszcze później mowa
obszerniej.
Życie z ołówkiem w ręku wiąże się z planowością i metody-
cznością. „Każdej rzeczy przydziel właściwe jej miejsce — przy
kazywał Franklin — każdej sprawie wyznacz właściwą dla niej
chwilę". Sen, praca, odpoczynek i rozrywka miały u Franklina
13
Cytuję za F a y e m : op. cit., s. 164.
dokładnie wyznaczone godziny
14
. Metodycznie także przystępo
wał do pracy nad sobą: metodycznie kierował swoim samokształ
ceniem, metodycznie pracował nad swoim poziomem moralnym.
Zwracano już na to uwagę, że sekta metodystów, założona w
Anglii w w. XVIII i rekrutująca się spośród warstw średnich, nie
darmo nosiła tę nazwę. Niektórzy wiążą tę metodyczność z zasa
dami wyznawanej religii. Kościół katolicki, jak powiadają, za
pewniając wyznawcom oczyszczanie się z grzechów przez spo
wiedź, nie wymagał w tym stopniu nieustannego czuwania nad
sobą. Inaczej w wyznaniach, gdzie nie można się było tak łatwo
spłukać z grzechu. Tam nieustanna kontrola samego siebie była
potrzebna
1 6
. Jeżeli ten czynnik istotnie grał rolę, to w każdym
razie był — jak sądzę — drugorzędny. Kościół katolicki wszak
także wymaga od wiernych codziennego rachunku sumienia, a tę
samą metodyczność, jaką objawiał Franklin, odnajdziemy nie
bawem u polskiego rzemieślnika-katolika, któremu służy ona
także przede wszystkim w realizacji stawianych sobie celów,
a mianowicie do osiągnięcia sukcesu ekonomicznego.
Charakterystycznym przykładem metodyczności Franklina jest
sporządzona przezeń tabelka cnót i grzechów, służąca codzienne
mu doskonaleniu się. Mamy w niej inwentarz Kpds,tawowych
;
gn^Jt, o które Franklin obiecywał sobie zabiegać. Było ich trzy
naście, a mianowicie: 1) wstrzemięźliwość, 2) umiejętność milcze
nia*! unikania rozmów o głupstwach, z których żaden z interlo
kutorów nie może mieć żadnego pożytku, 3) porządek, 4) mocna
decyzja niechybiania nigdy postanowieniom, 5) oszczędność
6) pracowitość, 7) szczerość, nieposługiwanie się podstępem,
8) sprawiedliwość, 9) umiarkowanie, 10) schludność ciała, ubrania
i otoczenia, 11) spokój, tj. niedopuszczanie do tego, żeby wytrą
cały człowieka z równowagi drobiazgi, wydarzenia godzące w
równej mierze we wszystkich czy też wydarzenia nieuniknione,
12) czystość płciowa, 13) pokora
1 6
.
Co tydzień Franklin poświęcał przede wszystkim uwagę jednej
14
The Life B. Franklin... T. 1, s. 236.
15
Zob. M. W e b e r : Die protestantische Ethik und der Geist des
Kapitalismus, [W:] Gesammelte Aufsätze zur Religionssoziologie. T. 1.
Tübingen 1920.
1B
The Life of B. Franklin... T. 1, s. 229—235.
j^J^i_cnót
W swojej tabeli wymieniał wzdłuż linii poziomej
kolejne dni tygodnia, zaś wzdłuż linii pionowej wspomniane trzy
naście cnót. W utworzonych kratkach trzeba było codziennie
znaczyć punktem każde uchybienie przeciw którejkolwiek z wy
mienionych cnót, zwracając jednak uwagę przede wszystkim na
cnotę „zadaną" na dany tydzień i usiłując w jej zakresie dopro
wadzić do zupełnej czystości wszystkich kratek w ciągu całego
tygodnia. Tę samą pracę rozpoczynało się w następnym tygodniu
w stosunku do jakiejś innej cnoty, znacząc zawsze skrupulatnie
uchybienia w stosunku do pozostałych
1 7
.
Jest rzeczą jasną, że w każdej klasie społecznej zdarzają się
ludzie, którzy swoje ambicje perfekcjonistyczne realizują w spo
sób uporządkowany i planowy, i że w warstwach szlacheckich,
dziedziczących tradycje rycerskie, można równie dobrze znaleźć
przykłady osób prowadzących życie zdyscyplinowane według na
rzuconych samemu sobie dyrektyw. Różnica polega na tym, że
owa metodyczność w sferach dziedziczących tradycje rycerskie
nie wchodziła w skład głoszonych przez nie haseł i nie nadawała
stylu grupie.
Cnoty, które dopiero co przytoczyliśmy, były wymienione
z okazji ilustrowania metodyczności, którą Franklin pragnął i in
nym wpoić, i sam w sobie kultywować. Nie wszystkie wyszcze
gólnione w tym inwentarzu pozycje będą wchodziły do wzoru
osobowego, który Franklin w swoim kalendarzu ludziom stawiał
przed oczyma, a te przede wszystkim chcemy tutaj dopuścić do
głosu. Osobiste dyrektywy Franklina bowiem interesują nas tutaj
o tyle, o ile miały one obejmować nie tylko jego osobę, przy
czym pragniemy ograniczyć się do spraw, które wydają nam
się dla tego ethosu i szczególnie ważne, i charakterystyczne.
Do spraw szczególnie ważnych i charakterystycznych należy
T§feH
Q
^--~^S
c
J&5i^
(
^
z a
- W Radach dla młodego kupca Franklin
' pisał:
Bamtetgjpże-czas to pieniądz. Ten, kto może zarobić dziesięć szylingów
dziennie swoją pracą, a idzie sobie na pół dnia na spacer albo przez pół
dnia siedzi bezczynnie, ten, choćby w y d a ł tylko sześć pensów w czasie
swojej bezczynności czy rozrywki, nie powinien tego uważać za jedyny
« Ibid.
swój wydatek; naprawdę bowiem wydał, a raczej wyrzucił pięć jeszcze
szylingów.
Pamiętaj, że kredyt to pieniądz. Jeżeli ktoś zostawia pieniądze w
moich rękach po tym terminie, w jakim powinny były być zwrócone,
darowuje mi procenty albo to, czego mogę przy pomocy tych pieniądzy
w tym czasie dokonać. Można w ten sposób dojść do poważnej sumy,
jeżeli się ma dobry i szeroki kredyt i jeżeli się zeń robi dobry użytek.
Pamiętaj, że pieniądz z natury jest płodny i posiada moc rozrodczą
(mbney fś~bj the prolijic, generating naturę). Pieniądz może rodzić pieniądz,
jego dzieci mogą rodzić dalsze itd. Pięć szylingów, którymi się obraca,
zmieniają się w sześć, przy dalszym obrocie w siedem i trzy pensy itd.,
aż stają się setką funtów. Im więcej ich jest, tym więcej produkują przy
każdym obrocie, tak że zyski rosną coraz prędzej. Kto zabija prośną
świnię, zabija całe jej potomstwo do tysięcznego pokolenia. Kto morduje
(murders) koronę, ten niszczy wszystko, co mogłaby ona przynieść, całe
nawet dziesiątki funtów
1 8
.
A w Niezbędnych wskazówkach dla tych, którzy chcą się
bogacić,
czytamy:
Za sześć funtów rocznie możesz sobie zapewnić użytek stu funtów
w tym okresie, jeżeli tylko będziesz człowiekiem o znanej przezorności
i uczciwości.
Kto wydaje niepotrzebnie grosz [grosz = 4 pensy, przyp. M. O.] dzien
nie, wydaje niepotrzebnie ponad sześć funtów rocznie, tj. pozbawia się
możności użytkowania stu funtów w tym samym czasie.
Kto marnuje czas wartości grosza dziennie [...], traci, gdy doda się
dzień do dnia, możność korzystania z setki funtów rocznie. Kto marnuje
czas wartości pięciu szylingów, traci pięć szylingów. Mógłby on z równym
powodzeniem wrzucić pięć szylingów do morza.
Kto marnuje pięć szylingów, marnuje nie tylko tę sumę, ale i wszystkie
zyski, które mógłby z niej wyciągnąć obracając nią, co w okresie od
młodości do starości urośnie do wielkiej sumy
1 9
.
Trudno o mocniejsze stwierdzenie twórczego charakteru pie
niądza i o bardziej znamienne upomnienie dla czytelnika niż ma
ksyma: c z a s t o p i e n i ą.&z.. Franklin forsuje w cytowanych
ustępach nie rentierskie ciułactwo, lecz obracanie kapitałem —
18
The Autobiography o/ D. Franklin... s. 232—233.
1 3
Cytuję za angielskim przekładem wspomnianej już wyżej pracy
M. W e b e r a , gdzie ten ustęp z Necessary hints to those that would
be rich podany jest w brzmieniu oryginalnym. U Webera ten sam tekst
w przekładzie niemieckim znajduje się na s. 42.
dyrektywa tak ważna dla młodego kapitalizmu. Zapewne nic
'/jest on — jak o tym będzie jeszcze później mowa — pierwszym,
który zalecał bogacenie się, ale to przeliczanie c z a s u na p i e
n i ą d z , ta troska o nietracenie ani chwili i o to, by ta postawa
życiowa stała się p o w s z e c h n ą , wnoszą coś nowego kształ
tując ethos, w którym Europa i Ameryka oddalają się szczególnie
od kultur azjatyckich.
Niejedni komentatorowie Franklina robili z tych dyrektyw
karykaturę. A jednak warto się nad nimi zastanowić poważnie
i przyjrzeć się im z perspektywy dziejów jako pewnej odmianie
mądrości życiowej, charakterystycznej dla kapitalizmu. Jak w
mądrości życiowej starożytnych, tak i tutaj sprawą centralną
jest zdobycie niezależności. Mędrzec stoicki uzyskiwał nieza
leżność przez odebranie wartości wszystkiemu prócz własnego
poziomu moralnego. Mędrzec epikurejski — przez wyleczenie
się z lęków i umiejętność cieszenia się byle czym. Obie te nie
zależności były dostępne tylko dla ludzi wyjątkowych. Mędrzec
stoicki miał stanowić rzadkość taką jak feniks. Młody kapitalizm
ofiarowuje ludziom nieporównanie bardziej demokratyczną nie
zależność, niezależność zdobytą przez pieniądz. Własna kariera
Franklina była dla niego dowodem, że ta droga jest otwarta
przed każdym. W pouczeniach pt. Jakim sposobem można mieć
zawsze pieniądze w kieszeni.,
przetłumaczonych na język polski,
czytamy: „Niechaj poczciwość będzie jakoby duszą twojej duszy
i nie zapominaj nigdy zachować kilku groszy z zarobku po obli
czeniu i zaspokojeniu wszelkich wydatków, wtenczas dosięgniesz
szczytu szczęśliwości, a niepodległość będzie twoją tarczą i pu
klerzem, twoim hełmem i twoją koroną"
2 0
. Tyle rzeczy ważnych
kupionych za tak niewielką cenę!
2 1
.
20
Cytuję z polskiego przekładu pt. Nauki poczciwego Ryszarda. War
szawa (bez daty).
2 1
Pod tym względem Franklin mógłby znaleźć poparcie ze strony
najzupełniej nieoczekiwanej. Mam na myśli pochwałę wolności, jaką za
pewnia kapitał finansowy, głoszoną przez Słowackiego w liście do Teofila
Januszkiewicza: „[Paryż, w lutym, 1049 r.] Co zaś do kupna i przykupowa-
nia ziemi, najmocniej się temu oponuję w duchu. Ziemi każdy człowiek
potrzebuje mieć kawałek taki, by go w ostatecznym złym razie z pracy
rąk własnych mógł wyżywić, (literalnie mówię) tylko wyżywić. Szczęście
zaś człowieka, zbliżające się najbliżej do szczęścia duchowego i rajskiego,
Cytowane wyżej wyjątki z Franklina służyły M. Weberowi
do ilustrowania tezy, że w moralności wyrosłej z purytanizmu
robienie pieniędzy stawało się p o w o ł a n i e m , co miało być
osobliwością tego ethosu w porównaniu z hasłem enrichissez vous,
głoszonym np. w porewolucyjnej Francji. Będzie o tej tezie póź
niej jeszcze mowa. U człowieka pełnego dobroduszności i humoru,
jakim był Franklin, nie ma w głoszonych przezeń hasłach ani
żadnego rygoryzmu, ani patosu religijnego, ale jest faktem nie
zaprzeczonym, że od robienia pieniędzy uzależniona jest u niego
c n o t a . Pisząc o wydawanym przez siebie kalendarzu, Franklin
mówił: „Wypełniłem niewielkie wolne miejsce między odznacza
jącymi się czymś dniami kalendarza zdaniami o charakterze przy
słów, takimi przede wszystkim, które nakłaniały do pracowitości
i oszczędności jako środków zdobycia majątku i t y m s a m y m
d o z a p e w n i e n i a s o b i e c n o t y [podkreślenie M . O.],
ponieważ trudno jest biednemu człowiekowi postępować uczciwie,,
w myśl przysłowia »pusty worek nie może stać prosto«". (Dosło
wnie: it is hard for an empty sack to stand uprightf
2
.
Ta myśl
wraca u Franklina wielokrotnie w różnych postaciach. „Kto źle
ubrany, ten pozbawiony cnoty", głosi np. kalendarz z 1736.
pieniądzom_ zawdzięczamy^ nie -tylko cnotę,. ale i. pozycję spo
łeczną. „Od czasu, jak m a m trzodę i bydełko, każdy mnie pozdra
wia, każdy mówi mi dzień dobry", mówi do ludzi zgromadzonych
jest w wolności jego i w wolności połączonej z potęgą. A ta wolność jest.
w skrzydłach, a skrzydłami, które nas nad ziemią utrzymują, są kapitały.
Panowie nasi najwięksi ziemi są nędzarzami w porównaniu ze mną,
który m a m kilka tysięcy franków, lecz tak ruchomych, że je w każdym
dniu mogę na jaki bądź czyn użyć i przed wszelką mocą i przemocą
zasłonić się nimi.
Ziemie o b s z e r n e robią Cię egoistą, bo nie dbasz o ludzi ani o naród
Twój. Gdy przeciwnie, w kapitałach mając nadmiar Twoich sił cielesnych,
dbać musisz o cały kraj, który za nie odpowiada. Mimowolnie musisz
dobrze życzyć każdemu ze współżyjących.
Gdy Cię chce ktoś ujarzmić, one Cię unoszą przed nim i stawiają
niby na gwiazdach, z których znowu ujarzmiciela T w e g o piorunujesz.
Gdy chcesz kogoś uratować, w dniu jednym możesz oddać wszystko, co
masz, a Twej miłości zadość uczynić". (Zob. J. Słowacki: Listy do matki.
[W:] Dzieła. Tom XIII. Wrocław 1952, s. 568). Zwrócenie mi uwagi na
ten list zawdzięczam dr. Jerzemu Kreczmarowi.
22
Life of B. Franklin... T. 1, s. 250.
na rynku małego miasteczka stary Maciej, będący w przekładzie
polskim odpowiednikiem ojca Abrahama w tekście oryginalnym.
„Jesteście ciekawi, moi przyjaciele, przekonać się, ile znaczą
pieniądze? Idźcie i próbujcie ich pożyczyć, bo kto idzie po poży
czkę, równie jak ten, ktô idzie po dług, idzie po zmartwienie".
Chociaż tedy Franklin zna bezwzględność postawy handlowej,
skoro w kalendarzu z 1736 pisze: „Handlowanie nie zna ani
przyjaciół, ani krewnych" (Bargaining has neither jriends nor
relations), jednak sądzi najwyraźniej, że warto sobie dla sukcesu
ekonomicznego tę postawę przyswoić, skoro „tylko pieniądz słod
szy jest od miodu" (nothing but money is sweeter than honey).
Skoro mowa o związku cnoty z pieniądzem, warto tu przypo
mnieć rozważania Arystotelesa w Polityce. Ludzie, jego zdaniem,
nie zdobywają cnoty ani jej nie zachowują przy pomocy dóbr
zewnętrznych, lecz zdobywają dobra zewnętrzne przy pomocy
cnoty, przy czym, zgodnie z doktryną środka, średni stan mają
tkowy jest dla cnoty najkorzystniejszy. Rządy najlepszych nie
są rządami najbogatszych, ponieważ najlepsi mają zwykle umiar
kowane zasoby
23
. „Wielkoduszny" Arystoteles ma okazywać
u m i a r k o w a n i e w stosunku do bogactwa, ale — co rzuca
.się w oczy czytelnikowi — niepodobna mieć jego gestu bez
odpowiednich zasobów, tak jak niepodobna bez wolnego czasu
osiągnąć tego szczęścia, którego ważkim składnikiem jest u Ary
stotelesa kontemplacja.
\ W etykach arystokratycznych, tak jak ta, cnota uzależniona
'jest od stanu posiadania nie wprost, ale pośrednio. Szlachetność
idzie za pochodzeniem, a pochodzenie, co rozumie się samo przez
jsię, jest związane z pewnym poziomem majątkowym.
' Ethos szlachecki nie pozwalał na zaabsorbowanie pieniądzem,
ethos Franklina nie tylko zezwalał, ale zalecał nawet czas na
pieniądze przeliczać. Franklin w autobiografii i listach pamięta
wszystkie ceny. Wspominając o tym, jak jego gospodarstwo do
rabiało się powoli naczyń porcelanowych, podaje kwotę, w jakiej
wyraża się posiadany przez niego obecnie zasób porcelany. Przy
syłając żonie z Anglii jedwab na suknię jako prezent z okazji
sukcesu dyplomatycznego, odniesionego na rzecz kolonii, nie za-
Zob. rozdz. X niniejszej pracy.
pominą nadmienić, ile zapłacił za jard. W czasie pierwszego
pobytu w Anglii Franklin przyjaźnił się z młodym poetą i jego
ukochaną. Gdy ten na pewien czas wyjechał powierzając samotną
kobietę opiece przyjaciela, Franklin nazbyt serdecznie zajął się
opuszczoną, co spowodowało zerwanie między przyjaciółmi. „Nie
mogłem się już tedy spodziewać, że odzyskam kiedykolwiek pie
niądze, które mu pożyczyłem albo które za niego wykładałem" —
melancholijnie zauważa z tej okazji Franklin
2 4
. Jeżeli życie w
atmosferze kalkulacji poczytujemy za charakterystyczne dla po
stawy życiowej zalecanej przez Franklina, to nie dlatego, oczy
wiście, byśmy negowali rolę pieniądza w warstwach dziedziczą
cych tradycje rycerskie. I tu, i tam rzecz była nader istotna,
różnica jednak polegała na tym, że w ethosie szlacheckim trzeba
było pieniądza i spraw gospodarczych jak gdyby nie zauważać:
robienie pieniędzy, choć mogło odpowiadać potrzebom serca, nie
mogło się znajdować w głoszonych oficjalnie hasłach. U Fran
klina nikt się nie wstydzi mówić o pieniądzach, tu wolno przy
znawać się otwarcie, że się człowiek dorabia. Dorabia cierpliwie,
pamiętając, że ziarnko do ziarnka tworzy miarkę, i ostrożnie,
nie tracąc z oczu prawdy, że „wielkie statki mogą się daleko;
na wodę puszczać, a małe czółna powinny się trzymać blisko
brzegu"
2 8
.
Życie metodyczne wymaga ujarzmienia wielkich sił, które
mogą w każdej chwili zagrażać narzuconej samemu sobie dyscy
plinie. Toteż Franklin redagując listę trzynastu cnót, do których
winien się był zaprawiać, pisze: „Erotykę uprawiaj rzadko i tylko
tyle, ile wymaga zdrowie i sprowadzenie na świat potomstwa.
Nigdy aż do otępienia-czy osłabienia. Nigdy z krzywdą dla swego
własnego albo cudzego spokoju czy opinii". Z góry należy zazna
czyć, że w stosunku do tej dyrektywy sam Franklin nie był w
porządku. Serce czułe na kobiety zachował do późnej starości
i ono to doprowadziło go do czynów, o których w autobiografii
mówił: moje errata życiowe. Gdy otworzył w Filadelfii wspo
mniany już sklep z materiałami piśmiennymi, sąsiedzi zaczęli
go swatać ze swoją krewną. W tym wypadku Franklin trzymał
24
Life of B. Franklin... T. 1, s. 160.
25
Cytowany już wyżej polski przekład: Droga do majątku, s. 36.
się pierwszej części swojego późniejszego kalendarzowego przy
kazania: „Miej oczy szeroko otwarte przed ślubem, przymknięte
J30_ślubie". Gdy rodzina panienki nie chciała dać żądanego przez
Franklina posagu (100 funtów na pokrycie jego długów), wyco
fał się posądzając jej rodzinę, że liczy na to, iż konkurent ugnie
się pod wpływem uczucia. Żeniąc się ostatecznie z kobietą, której
za młodu obiecywał małżeństwo, Franklin naprawił to, że ją
niegdyś zaniedbał. Przyniósł on żonie w wianie nieślubnego syna
zrodzonego z jakiegoś tajemniczego związku. Pani Deborah Fran
klin była żoną wierną, gospodarną i oszczędną, ale dystans między
nią a mężem był bardzo znaczny, co wymagało prawdopodobnie
od niego — by utrzymać harmonię domową — owych oczu przy
mkniętych po ślubie. Ułatwiały sprawę długie nieobecności Fran
klina w domu. Po śmierci żony Franklin, nie bacząc na przekro
czoną siedemdziesiątkę, oświadczył się w Paryżu wdowie po He-
lwecjuszu i kochał miłością pół-erotyczną, pół-ojcowską, panią
Brillon de Jouy. Pełne zrozumienie dla spraw pici kazało Frankli
nowi w kalendarzu ostrzegać ludzi, że „gdzie jest małżeństwo
bez miłości, tam będzie miłość bez małżeństwa".
Ostatnia faza paryska byłaby niewątpliwie wpłynęła na zmianę
wcześniej skreślonych przez Franklina wzorów kobiecych. Wzory
te wyznaczały kobiecie mały zasięg działania. Przeznaczona jest
ona — według Franklina — do pracy..w domu i do wychowywa-
liia" dzieci. W liście do córki z 1764 r. Franklin nakazywał jej
"pilnie chodzić do kościoła, choć sam tego nie uprawiał. Polecał jej
także uczyć się artmetyki i buchalterii, być dobrą, rozważną
i kochać swoją matkę. Program ograniczony.
Ponieważ stosunek ethosu mieszczańskiego do sztuki był tak
ważkim czynnikiem w krytyce tego ethosu podjętej przez sfery
artystyczne, chcemy jeszcze powiedzieć na zakończenie parę słów
i na ten temat. Franklin za młodu uprawiał poezję, ale — jak
pisze w autobiografii — ojciec go zniechęcał perswadując, że
poeci to żebracy. Sam Beniamin pisał później: „Uznaję bawienie
się poezją od czasu do czasu o tyle, o ile przyczynia się to do
doskonalenia stylu, ale nie więcej"
2 5
. Wraz z rozszerzającą się
kulturą Franklina jego osobisty stosunek do sztuki nieco się
* Life of B. Franklin... T. 1, s. 146.
zmienił, czego śladów można się dopatrzyć w korespondencji.
Ale w swoim kalendarzu Franklin jako pedagog zajmował sta
nowisko podobne do stanowiska ojca. „Ubóstwo — jak głosi
kalendarz z 1736 — uprawianie poezji i przybieranie tytułów
ośmieszają człowieka" (Poverty, poetry and new titles of honour
make men ridiculous).
2. Franklinowski self-made man
w dalszym rozwoju
Nauki Franklina były skierowane do drobnomieszczaństwa
i służyły jego interesom. Franklin utrzymywał w Pensylwanii
dobre stosunki z zamożniejszym mieszczaństwem, jednakże —
jak sobie przypominamy — klub, który założył, był nazywany
przez nie klubem skórzanych fartuchów — nazwa, która miała
nieco pogardliwie podkreślać jego charakter rzemieślniczy. Jeżeli
godzimy się uznać, że hasła franklinowskie były właśnie tymi
hasłami, które stały się od połowy XIX w. przedmiotem znanych
już nam z II rozdziału ataków, godzimy się tym samym uznać,
ż e moralności mieszczańskiej j a k o p e w n e m u t y p o w i
m o r a l n o ś c i odpowiada j a k o t w ó r h i s t o r y c z n y mo
ralność zachodnio-europejskiego i amerykańskiego drobnomiesz-
' czaństwa, moralność w XVIII w. wyraźnie skrystalizowana i zy
skująca sobie w okresie liberalizmu coraz szersze kręgi wyzna
wców także i pośród drobnych kapitalistów z jednej strony, a w
krajach zamożniejszych pośród arystokracji robotniczej •— z dru
giej.
Prześledzenie dziejów franklinizmu w Stanach Zjednoczonych
i Europie to temat, który wymagałby paru tomów, ograniczymy
się też tutaj tylko do pewnych przekrojów czasowych, ukaza
nych na paru przykładach. W Stanach Zjednoczonych przesko
czymy w. XIX i rozpatrzymy epokę imperializmu, aby przekonać
się, czy model franklinowski przetrwał przeobrażenia gospodar
cze, które dzielą Amerykę Sinclaira Lewisa i Teodora Dreisera
od Ameryki Marka Twaina. W Europie rzucimy okiem na zapóź-
nioną ekonomicznie Polskę i na kształtowanie się w w. XIX mo-
ralności franklinowskiej — jako moralności odpowiadającej wy
maganiom „zdrowo pojmowanego postępu" (zob. s. 101 i n.) —
tj. w okresie poprzedzającym czasy, kiedy ta moralność w krytyce
Młodej Polski i polskiego naturalizmu ukaże się w postaci dul-
szczyzny.
W dwa wieki po kalendarzu Franklinowskim ukazały się w
Stanach Zjednoczonych klasyczne studia Lyndów nad typowym
miastem amerykańskim, miastem średniej wielkości, położonym
w głębi lądu (inland city). Miasto to otrzymało fikcyjną nazwę
, ^ i d d l e t o w n ) . Badania rozpoczęte nad nim w r. 1920. zostały
ogłoszone w r. 1929 w monografii noszącej tytuł Middletown.
Dalszy rozwój miasta dó r. 1935 został zobrazowany w książce
pt. Middletown w rozwoju (Middletown in Transition), ogłoszonej
w T.~ 1937
27
. Gdy autorzy rozpoczęli badania, miasto liczyło około
37 tysięcy mieszkańców. Gdy do nich wrócili, miało ich już około
48 tysięcy.
Middletown było miastem, któremu ton nadawało drobno-
mieszczaństwo. . Było to miasto~ód" początku uprzemysłowione,
"jednakże w pierwszej fazie nie było tam wielkich przedsiębiorstw
przemysłowych i mieszkańcy słusznie poczytywali swoje miasto
za miasto drobnego businessu. W tej fazie można było, zdaniem
autorów, wyróżnić w mieście tylko dwie klasy: klasę businessu
(business class)
i klasę. .roJ?,Q_czą (working class). Robotnicy byli
słabo wyrobieni społecznie. Nie dostrzegali żadnej walki klas,
starannie zacieranej przez prasę reprezentującą interesy busine
ssu.
Swoje niepowodzenia odczuwali jako niepowodzenia i n d y-
w i d u a l n e . Na około 13 tysięcy ludzi, których można było*
zaliczyć w 1929 r. do klasy robotniczej, osób zorganizowanych
było zaledwie 900. W r. 1934 liczba ta wzrosła do 2800, by opaść
w roku następnym do 1000 ludzi (s. 27)
28
. W okresie objętym
przez autora miasto przeszło przez blisko sześcioletni okres de
presji ekonomicznej. Dzięki niej dały się w ostatniej fazie za-
2 7
A. S. L y n d , H. M. L y n d : Middletown. A Study in Contemporary
American Culture. N e w York 1929 Harcourt, Brace and Co., ora:-. A. S.
L y n d , H. M. L y n d : Middletown in Transition. A study in Cultural'
Conflicts. N e w York 1937.
2 8
Stronice podawane w tekście dotyczą wymienionego wydania Middle
town in Transition.
;^-r,:ritó«5S^..-.--._. T f K K
u ^ a ż y ^ a j i i e j j i i k ł e zaczątki solidarności klasowej wśród robo-
"^łnikow,. jednakże w zasadzie nie uważali się oni nadal za coś
różnego od businessmanów i akceptowali w pełni ich wzory
osobowe (s. 447—448). W tym układzie stosunków miasto obja-
wiało_sJxl-4£dnolity (coś, co autorzy nazywają Middletown spirit)
i posiadało pewien wspólny k^tcchizrn^prawd oczywistych, któ
rym — P
r z
y braku prasy głoszącej inne prawdy — nikt się nie
przeciwstawiał, co zezwalało na wychowanie młodego pokolenia
w jednolitej atmosferze urobionej przez klasę businessu — jedno
litość nie do pomyślenia w miastach kapitalistycznej Europy.
Na podstawie ustnych wywiadów, ankiet, artykułów wstępnych
prasy lokalnej, okolicznościowych przemówień, klubowych sta
tutów itp. autorzy wyłuskują zespół tych przekonań, które dla
przeciętnego mieszkańca są zrozumiałe same przez się (są czymś
oj course).
Znaczna część tego katechizmu, reprodukowanego w
Middletown w rozwoju
(s. 403—418), składa się z cytat zaczer
pniętych ze wspomnianych źródeł. Pozwalamy sobie przytoczyć
niżej ten katechizmów streszczeniu, zachowując jak najwierniej
jego język
29
. Obejmuje on nie tylko sprawy moralne, lecz przed
stawia w ogóle' podstawowe elementy poglądu na świat przecię-
•^nego mieszkańca Middletown. Na ich tle zarysowuje się jego
postawa moralna, której nie można traktować w izolacji. Zrasta
się ona z tym tłem w szczególnie stylową całość.
Mieszkaniec Middletown jest przekonany, że bogacenie się
jest.lpbowiązkiem obywatela. Jest to coś, co rozumie się samo"
przez się, jest to obowiązek wobec siebie samego, wobec rodziny
i społeczeństwa. Dla tych, którzy tego robić nie umieją — bo
tylko tak wyjaśnić sobie można np. obieranie zawodu nauczyciela
czy duchownego — mą. się^ lekceważącą pobłażliwość. W tym
dorabianiu się każdy musi sobie dawać radę sam, Bóg bowiem
pomaga tylko temu, kto sam.sobie pomaga, przy czym należy
pamiętać, że dla ludzi pracowitych i oszczędnych droga jest
otwarta do samego szczytu. „To jest styl amerykański, dzisiaj
tak jak i dawniej". „Z biednego chłopca — prezydentem, oto
amerykański sposób radzenia sobie w życiu". Ameryka — głosi
2 9
Katechizm ten przetłumaczył w swoim czasie na użytek moich w y
kładów dr K. Szaniawski. Korzystam w tych cytatach z tego przekładu
katechizm Middletown — jest krajem, gdzie ostatecznie każdy
•otrzyma to, na co zasługuje.
JSasada ,,każdy dla siebie" jest właściwym i koniecznym pra
wem rządzącym światem interesów, które idą najlepiej, gdy rząd
się do nich nie miesza. Rozwój ekonomiczny posłuszny jest pe
wnemu porządkowi naturalnemu, którego prawa ludzkie zakłócać
nie powinny. „Więcej businessu w rządzie i mniej rządu w busine
ssie"
— oto pożądany stan rzeczy. W ramach tego porządku
naturalnego muszą zdarzać się od czasu do czasu depresje gospo
darcze. „Z tym jest tak, jak z naszym samopoczuciem, jednego
dnia człowiek czuje się dobrze, a drugiego — pod psem". Ale te I
depresje zostaną niewątpliwie pokonane i „wahadło znów zawróci
w naszą stronę". Katechizm Middletown zaprzecza istnieniu ja- '.
kiejś walki klas. Kapitał i pracownicy mają w zasadzie te same
interesy. „Pracodawcy chcą płacić, ile tylko mogą, i można na
nich liczyć, że podniosą płace, jak tylko będą mogli". „Można się
bezpiecznie założyć, że gdyby przeciętny robotnik i pracodawca
zasiedli spokojnie razem i przedyskutowali różnice w poglądach,
to dokonałoby się znacznie więcej dla rozwiązania trudności, niż
to może uczynić polityk czy ekstremiści po obu stronach". Poro
zumienie z pracodawcą zatem jest właściwą drogą, nie zaś orga
nizowanie związków zawodowych, które poddają robotnika kie-
rownictwu jakichś outsiderów. Zarówno organizowanie związków,
jak też strajki to robota różnych mącicieli, którzy prowadzą robo
tnika na manowce. „Potępiamy agitatorów, którzy maskują się
ideałami obwarowanymi przez naszą konstytucję. Żądamy wy
siedlenia obcych komunistów i anarchistów".
Mieszkaniec Middletown jest zadowolony i ze swego miasta,
j_ze_ swego kraju. Życie wielkomiejskie jest dla niego gorsze niż
życie w jego małym miasteczku. Demokracja amerykańska jest
najlepszą formą rządu. Amerykanie są najbardziej wolnym kra
jem na świecie. W Ameryce gazety podają „fakty". „Amerykański
business
będzie zawsze przewodził światu. [...] Tu, w Stanach
Zjednoczonych, jak nigdzie na świecie, drobne i wielkie przed
siębiorstwa żyją obok siebie i świadczą o tym, jak zdrowy jest
amerykański styl żj^cia". Przy czym „drobny businessman stanowi
trzon amerykańskiego przemysłu". Większość cudzoziemców to
ludzie pośledniejszego gatunku. Hasło „Ameryka przede wszy-
stkim" to po prostu sprawa zdrowego rozsądku. Zadowolenie
z istniejącego stanu rzeczy każe mieszkańcowi Middletown wy
stępować przeciw tym, którzy krytykują podstawowe instytucje
w jego kraju, tym, którzy myślą o zmianach, zwłaszcza gwałto
wnych, tym, którzy chcą uprawiać jakieś planowanie społeczne,
z którego i tak nic nie wyjdzie. Szkoła winna pamiętać, że „jest
rzeczą niebezpieczną zaznajamiać dzieci z takimi punktami wi
dzenia, które pozwalają kwestionować rzeczy podstawowe".
By dojść do czegoś w życiu, trzeba być praktycznym, przed
siębiorczym, pracowitym i oszczędnym. Ciężka praca stanowi
klucz do powodzenia. „Dopóki człowiek nie zabezpieczy finansowo
swojej rodziny, nie powinien sobie pozwalać na żadne głupstwa
i »izmy«". „Nazbyt wiele wykształcenia i kontaktu z książkami
czyni człowieka niezdolnym do życia praktycznego". Charakter
jest ważniejszy niż intelekt. Z człowiekiem, który nie pracuje
i nie oszczędza, społeczeństwo cackać się nie powinno, bo jeżeli
mu się nie powodzi, to z własnej jego winy.
Mieszkaniec Middletown nie chce się niczym w stosunku do
innych wyróżniać. Trzeba być przeciętnym człowiekiem. „Osta
tecznie okazują się najmądrzejsi ci, którzy trzymają się średniego
kursu. Zawsze lepiej trzymać się środka drogi, jechać z wolna
i unikać skrajności". Nieufność do ludzi „innych" wydaje mu
się w pełni uzasadniona. Mieszkaniec Middletown jest przeciwny
„wszelkiemu odmiennemu typowi osobowości, a w szczególności
przeciwny tym, którzy nie są optymistami, przeciwny samotni
kom, ludziom nieżyczliwym i pretensjonalnym". Także przeciwny
jest tym, którzy zanadto mędrkują. Wolno paru osobom — jak
piszą Lyndowie w Middletown w rozwoju (s. 425) — mieć rysy
indywidualne. Middletown może się nimi nawet szczycić. Miasto
nie może jednak mieć tego rodzaju ludzi za wiele. Wyjątkowy
sukces ekonomiczny upoważnia do pewnych odrębności, ponie
waż fakt, że się ktoś dorobił, świadczy dostatecznie o tym, że
posiadł wszystkie cnoty zasadnicze.
W stosunkach osobistych trzeba być uczciwym, trzeba być
dobrym sąsiadem, „dobrym chłopem" i mieć ducha zespołu
(community spirit).
Trzeba innym dodawać gazu. Trzeba być
dobrym partnerem i starać się o dobre stosunki z przeciwnikami.
„Podczas zabawy lepiej być skłonnym do pochwał niż do nagan.
7 — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . . .
Jeżeli ktoś jest przemądrzały albo zanadto krytyczny, to psuje
zabawę". W stosunku do innych mieszkańców Middletown obo-
^wiązuje solidarność. Zakupy należy czynić we własnym mieście,
zgodnie z zasadą „kupuj tam, gdzie zarabiasz".
Rodzina dla mieszkańców Middletown jest w społeczeństwie
instytucją świętą i podstawową. Miejscem kobiety zamężnej jest
przede,wszystkim dom i wszystkie inne czynności powinny ustą
pić na drugi plan wobec „stworzenia miłego domu dla męża
i dzieci". Kobieta nie może. być nazbyt inteligentna, nazbyt agre
sywna i "niezależna, nazbyt krytyczna i nazbyt odrębna. Nie
powinna myśleć o karierze osobistej ani współzawodniczyć z męż
czyznami, a stanowić dla nich raczej oparcie w ich zamierze
niach (s. 421). Większość kobiet nie rozumie spraw publicznych
tak dobrze jak mężczyźni, mężczyźni są także bardziej praktyczni
i wydajni w pracy niż kobiety. Do kobiet natomiast należą sub
telności życia towarzyskiego i finezje moralne. „Mężczyźni by
wają nietaktowni w stosunkach osobistych, kobiety lepiej wyznają
się na tych rzeczach". „Kultura i różne tego rodzaju rzeczy są
bardziej sprawą kobiet niż mężczyzn". Kobiety wreszcie są lepsze
(czystsze) od mężczyzn.
Rozważając w rozdziale VI znaczenie purytanizmu dla czło
wieka interesu, będziemy mieli okazję podkreślić, że puryta-
nizmowi nie uda się całkowicie zatrzeć konfliktu między eduka
cją chrześcijańską a bezwzględnością potrzebną do osiągnięcia
awansu społecznego. Na podstawie dalszych komentarzy Lyndów
do sformułowanego wyżej katechizmu widać, że amerykański
businessman
radzi sobie z t y m konfliktem przy pomocy życia
w dwóch różnych systemach moralnych. Nikt w stosunkach
handlowych nie żąda od człowieka względów (consideration) dla
innych, mimo iż pewne reguły j"air play i tu obowiązują. Żąda
się ich natomiast poza sferą businessu (s. 242). „Nie ma osobiste
go rysu, poza chyba uczciwością — jak czytamy u naszych auto
rów (s. 440) — z którego Middletown jest bardziej dumne niż
z życzliwości dla ludzi" (jriendliness). Człowiek interesu wraca
jąc do domu zrzuca z siebie jedną moralność, jak kombinezon
roboczy, i przechodzi w stosunkach sąsiedzkich i towarzyskich
do drugiej moralności, która nakazuje pomoc wzajemną i uczyn
ność nie tylko zalecaną, ale podobno i realizowaną. Jeżeli przy-
toczony przez nas katechizm uważał kobietę za bardziej czystą,
to prawdopodobnie dlatego, że jako osoba nie wprzągnięta w inte
resy mogła sobie pozwolić na życie w tej sąsiedzkiej moralności
dobrej woli.
^Jeżeli idzie o sprawy religii, mieszkaniec Middletown nie
okazuje specjalnej gorliwości. „Nie jest także ważne, w co wie
trzysz, ważniejsze jest, kim jesteś. Chodzenie do kościoła bywa
czasem dokuczliwe, ale nikt nie chciałby żyć w społeczeństwie,
w którym nie ma kościołów, przeto każdy winien popierać koś
ciół. Istnieje życie pozagrobowe, bo przecież jest nie do pomyśle
nia, aby ludzie mieli sobie tak po prostu umierać i żeby wszystko
miało się na tym kończyć". Religijność mieszkańca Middletown,
sądząc z jego katechizmu przytoczonego przez naszych autorów,
redukuje się do rzeczy wygodnych i przyjemnych. Świadczenia
na jej rzecz nie są wielkie, a zapewnia ona gotową pociechę w
wypadkach, które tego potrzebują. Przyjemna myśl o nieśmier
telności duszy utrzymuje się, jak piszą Lyndowie (s. 416), nato
miast myśl o ewentualnej karze za grobem zanika. Mieszkaniec
Middletown nie czyni wielkiej różnicy między różnymi odmia
nami protestantyzmu, ale jest dlań oczywiste, że protestantyzm
jest wyższy od katolicyzmu i że katolik nie powinien być obie
rany prezydentem Stanów Zjednoczonych.
System prawd mieszkańca Middletown uległ, oczywiście, p.i-
wnym zmianom w okresie wspomnianej depresji ekonomicznej
'Mniej zamożni zaczęli po r. 1933 podawać w wątpliwość maksymę
„więcej businessu w rządzie i mniej rządu w businessie". Robo
tnicy przestali bardzo wierzyć, że praca dla każdego chętnego
zawsze znaleźć się może. Życzliwość dla ludzi uległa obniżeniu
(s. 441). Tolerancja, dawniej dość szeroka, ograniczyła się do
zezwalania, gdy trzeba albo gdy sprawa nieważna (s. 427). Wzro
sły nacjonalizm i niechęć do obcych. Zmniejszenie poczucia bez
pieczeństwa przygasiło prawdopodobnie także optymizm, uderza
jący w katechizmie mieszkańca Middletown, optymizm nie mniej
szy niż u mieszczaństwa XVIII w. w okresie świeżej ekspansji.
Obowiązuje jednak nadal middletownczyka twarz uśmiechnięta
i wiara w postęp.
W chwili gdy nasi autorzy zamykali swoje badania, dawały
się, według nich, zaobserwować rosnące komplikacje w strukturze
Middletown. W związku z napływem wielkiego przemysłu do
miasta tworzy się wyższa klasa średnia. Rozrasta się równocze
śnie, przy obsługiwaniu tego przemysłu, ilość urzędników, czyli
pracowników „w białych kołnierzykach". Różne prace amerykań
skie, dotyczące klasy średniej, będą zgodnie sygnalizowały jej
rosnące zróżnicowanie, prowadzące aż do rozłamu. Lewis Corey
w wydanej w 1935 r. pracy pt. Kryzys klasy średniej (The
Crisis of the Middle Class)
widzi ten rozłam między grupą ma
łych przedsiębiorców i kupców z jednej strony a grupą urzędni
ków wielkich przedsiębiorstw z drugiej (cytuję-za Lyndem, s. 457).
Ogromny rozrost tej ostatniej grupy w całych Stanach Zjedno
czonych sygnalizuje dalej C. Wright Mills w pracy wydanej
w 1951 r. pt. Biały kołnierzyk. Amerykańskie klasy średnie
(White Collar.
The American Middle Classes)
30
. Klasa „białych
kołnierzyków", do której przerzucają się chętnie drobni posiada
cze, szukający w posadzie (job-holding) poczucia bezpieczeństwa,
obejmuje u autora wszystkich tych i tylko tych, którzy otrzy
mują stałe pobory, a nie są pracownikami fizycznymi. Wyłączony
więc zostaje z tej kategorii przedsiębiorca, kupiec czy lekarz,
jeżeli ten ostatni nie jest na stałej posadzie. Brak odpowiedzial
ności osobistej i anonimowość pracy gasi inicjatywę i odbiera
dynamikę „białym kołnierzykom". J e s t e ś m y w t e j g r u
p i e d a l e c y o d i d e a ł u s elf-ma d e mana.
Moralności franklinowskiej w Stanach Zjednoczonych XX w.
szukaliśmy świadomie nie w New Yorku czy Ann Arbor, lecz
w niewielkim miasteczku pozbawionym ostrych kontrastów eko
nomicznych, miasteczku, któremu ton nadawało drobnomiesz
czaństwo. Na podstawie tego, co było mówione wyżej, możemy
stwierdzić, że przy treści katechizmu, podobnej do haseł Frankli
na, zmieniło się ich ustawienie społeczne. Hasła Franklina były
awangardowe. W Middletown mamy obronną postawę w stosunku
do myśli postępowej, strach i niechęć w stosunku do „radykałów",
komunistów i innych mącicieli. To samo przekonanie o otwartej
dla każdego drodze prowadzącej od pucybuta do prezydenta,
3 0
C. W r i g h t M i l l s : White Collar. The American Middle Classes.
Oxford 1951 University Press. Praca ta znana mi jest tylko z dwóch
recenzji: jednej w „American Sociological Review", October 1951, oraz
drugiej w „Cahiers Internationaux de Sociologie". Vol. XIV, 1953.
przekonanie, które dawało rozpęd drobnomieszczaństwu za cza
sów Franklina, służy teraz raczej jako opium dla mas, podobnie
jak przekonywanie ludzi, że pracodawcy myślą czule o intere
sach robotnika, jak szerzenie wiary, że depresje są zawsze przej
ściowe, czy podniecanie megalomanii narodowej.
W związku z cytowanymi przemianami w strukturze Middle
town hasła franklinowskie tracić muszą swój monopol wycho
wawczy. Wyższa klasa średnia, która zagospodarowała się w
Middletown, przeciwstawi się nawoływaniu do oszczędności, bo
wiem w interesie wielkiego przemysłu jest — jak wiadomo —
pomnażać konsumpcję, ucząc ludzi wyrzucać kapelusz z niemo
dnej już serii, by zaopatrzyć się w nowy (zob. rozdział następny).
Jeżeli idzie o styl życia, wyższą klasę średnią naśladują „białe
kołnierzyki", dla których wzór selj-made mana się nie nadaje.
W chwili gdy ten rozdział był już ukończony, ukazało się w
1953 r. nowe studium Talcotta Parsonsa o społecznej stratyfikacji
Stanów Zjednoczonych
3 1
. W pracy tej autor stwierdza, że finanso
wy sukces nie jest już w klasie średniej tak atrakcyjnym celem
życia jak niegdyś, zaś na plan pierwszy wysuwa się potrzeba bez
pieczeństwa, troska o asekurację. Dbałość o dochód przestaje być
czymś centralnym, stając się raczej złem koniecznym, większy
zaś akcent pada na wyżywanie się w zajęciach, które się szczegól
nie lubi, na przyjemności, które daje życie rodzinne czy obcowanie
z przyjaciółmi. Tak oto kurczy się rynek skrzętnego Ryszarda
z kalendarza Franklina, a tam, gdzie jego pouczenia jeszcze do
cierają, zmienia się rola społeczna.
3. Przykłady franklinizmu
w Polsce
a ) P o l s k i e t ł u m a c z e n i a . Aforyzmy wypełniające
moralizatorskie kalendarze, które Franklin wydawał od r. 1732
do 1757, były czasem wymyślane przez niego, częściej jednak —
31
T. P a r s o n s : A Revised Analytical Approach to the Theory of
Social Stratification. [W:] Class Status and Power. A Reader in Social
Stratification. Glencoe, Illinois 1953 The Free Press.
jak się zdaje — czerpane z najrozmaitszych źródeł. O wielkiej
roli dydaktycznej tej osobliwej całości, która z nich powstała,
nie trzeba dzisiaj nikogo przekonywać. Zanim przejdziemy do
innych tematów, chcemy powiedzieć jeszcze parę słów o losach
myśli franklinowskiej w Polsce.
Nasze bibliografie notują ukazywanie się drobnych przekładów
i adaptacji Franklina od r. 1793
32
. W r. 1827 ukazało się większe,
bo dwutomowe wydanie jego autobiografii i innych pism. W roku
1845 ukazała się Droga do majątku, która wyszła ponownie w
roku 1862 i po raz trzeci w 1890. W przedmowie do wydania
z 1862 r. nieznany tłumacz pisze: „Niniejsze pisemko jest naśla
dowane i dowolnie tłumaczone ze znanego pisma Franklina pt.
Poczciwy Ryszard,
przed laty stu w Ameryce wydanego". „Ni
niejsze pisemko — czytamy dalej — na wszystkie europejskie
języki zostało przełożone", zaś „W Anglii [...] na szerokim kwa
dratowym papierze drukowane i za szkłem w ramki oprawione
znajduje się niemal w każdej chacie wieśniaka". Nie posiadamy,
niestety, oryginału tego pisemka, bo byłoby właśnie rzeczą cie
kawą sprawdzić, w czym tłumacz uważał za właściwe książeczkę
tę przekształcić, by ją przystosować do polskiego gruntu. Rzecz
dzieje się na rynku małego miasteczka, gdzie tłum zgromadzony
w oczekiwaniu licytacji wysłuchuje wskazówek doświadczonego,
starego Macieja. W zakończeniu tego wydania jeden ze słuchaczy
stwierdza: „Przybyłem do miasteczka, aby sobie sukna kupić na
nowy surdut, a jakem wysłuchał tej mowy starego Macieja, po
stanowiłem nosić jeszcze dłużej dawny, wytarty mój surdut. Ko
chani czytelnicy, jeżeli uczynicie to samo, co ja, to się wam
oszczędzi i czas, coście obrócili na czytanie, i wydatek na kupno
tej książeczki".
W przedmowie do wydania ze Złoczowa z 1890 r. czytamy:
„Franklin po wszystkie czasy będzie arcywzorem do naśladowa
nia dla każdego, kto prawdziwie i szczerze szuka oświecenia się
na praktycznej drodze życia". Ta sama przedmowa nas zapew-
M
Kolęda na rok 1793, czyli jak żyć na świecie. Warszawa 1793. —
Uwagi i rady oparte na zasadach moralności i wolności. Kalendarz amery
kański na rok 1794. Warszawa 1794. — Zdania polityczne i moralne na
każdy dzień roku. Warszawa 1795. — Te informacje bibliograficzne za
wdzięczam dr A. Kadlerównie.
nia, że „nie ma wyższego i zbawienniejszego wzoru jak życie
Franklina", wzoru, który nie znany ciągle tłumacz przeznacza
dla „pracowitych klas społeczeństwa".
W przetłumaczonych także na język polski Uwagach nad po
większeniem zapłat robotnikom i rzemieślnikom, którego będzie
przyczyną w Europie rewolucja amerykańska,
czytamy między
innymi: „Okropna maksyma: że należy, iżby lud był ubogim,
żeby zostawał w posłuszeństwie, jest dotąd jeszcze maksymą wielu
ludzi twardego serca i krzywego rozumu [...]". Widać z tej opinii,
że przebywając w towarzystwie Mandeville'a w Anglii i ulegając
jego towarzyskim urokom Franklin zachował w tej sprawie nie
zależność poglądów, Mandeville bowiem był jednym z tych, któ
rzy tę okropną maksymę wyznawali.
W r. 1871 ukazały się Pamiętniki Beniamina Franklina przez
niego spisywane;
zainteresowanie Franklinem zatem nie słabnie
"między r. 1827, datą pierwszych — a r . 1890, datą ostatnich ze
znanych nam wydań. Nie uważamy tutaj tej listy za wyczerpu
jącą; sprawa wymaga jeszcze dalszych bibliograficznych poszu
kiwań, którymi zaprzątać się już nie będziemy. Zaznaczamy tyl
k o jeszcze, ż e wpływy Franklina szły d o nas — jak się zdaje — t
nie zawsze bezpośrednio, lecz poprzez Francję. Tłumacz Pamięt
ników
przed chwilą cytowanych zeznaje, że tłumaczył z francu
skiego. W innych wypadkach tłumacze prawdopodobnie często
korzystali z tych samych źródeł, tylko byli mniej skrupulatni
w ich podawaniu. O popularności Franklina we Francji już była
mowa. Cytują go obficie różne umoralniające książeczki przezna
czone dla szkół powszechnych. Znany ideolog mieszczaństwa fran
cuskiego, C. B. Dunoyer, korzysta wyraźnie z nauk Franklina, cy
tuje go, powołuje się na przykład Stanów Zjednoczonych jako
kraju, gdzie każdy wzbogaca się własną pracą i gdzie przywileje
klasowe są bez znaczenia. Za Franklinem głosi, że „wzrost za
możności jest najskuteczniejszym sposobem zreformowania oby
czajów"
3 8
.
W Polsce jako kraju, gdzie docierały pod strzechy raczej od
pustowe druki katolickie, warto zanotować te zastrzyki frankli-
33
C. B. D u n o y e r : L'industrie et la morale considérées dans leurs
rapports avec la liberté. Paris 1825, s. 441.
nizmu. Do głosów Franklina przyłącza się w sto lat później
C. H. Spurgeon (1834—1894), baptysta, sławny kaznodzieja angiel
ski, którego kazania wysłuchiwane przez tłumy wiernych i ze
brane później w 50 (!) tomach mogą — zdaniem historyków —
uchodzić za klasyczny wzór moralności purytańskiej. Ich próbki,
mamy w Polsce w postaci dwóch interesujących książek pt. Ga
wędy Jana Oracza
i Obrazki Jana Oracza. Wyszły one w Łodzi,"
bez daty. Pierwsza z nich pochodzi z 1924 r., drugą należy loka
lizować w bliskim sąsiedztwie czasowym
3 4
. Miały one przede
wszystkim przemówić do rolników i rzemieślników i były ozdo
bione przystosowanymi do tekstu obrazkami na poziomie obraz
ków w najtańszych wydaniach bajek Jachowicza. Jan Oracz, \v|
którego usta włożone są zawarte w tych książeczkach opowiada
nia, jest skromnym rolnikiem zachęcającym innych do naślado
wania wzoru, który sam obrał i którego naśladownictwo zapew
niło mu w życiu powodzenie i szczęśliwość.
„Nie narzekaj na miejsce, w jakim cię los postawił — poucza
on słuchaczy — przyszłość zależy od ciebie. Tylko głowy zakute
pozostaną zawsze biednymi [...]" (G. 99)"» przy czym „nie oglą
daj się na niczyją pomoc, licz tylko na dwoje rąk własnych"
(G. 98). Aspiracje autor zaleca raczej skromne, bowiem „mały
sklepik z codziennym, pewnym zyskiem lepszy jest aniżeli fabry
ki ze stratami" (G. 86). „Ciężka praca i oszczędność — oto naj
lepszy środek ku zdobyciu majątku" (Obr. 32). Dodać do tego
należy proste i surowe życie. Szatan jest towarzyszem tych, któ
rzy się bawią zamiast pracować. Jeżeli idzie o pracowitość, wyż
sze klasy społeczeństwa zły dają człowiekowi przykład. „Jedyną
troską niejednego bogacza jest zrobić sobie prosty przedział we
włosach. Niejeden ksiądz kupuje lub pożycza kazanie, by sobie
oszczędzić trudu myślenia". Jedynym celem w życiu niektórych
magnatów jest zabijanie czasu. „Mówią, że im wyżej małpa się
wspina, tym lepiej widać jej ogon. Im wyżej człowiek postawio
ny jest na drabinie społecznej, tym bardziej bije w oczy jego
lenistwo" (G. 9, podobnie G. 104). „Przy pracy swej bądź obecny
3 4
Zwrócenie mi uwagi na te dwie książki zawdzięczam prof. T. Kotar
bińskiemu.
35
W nawiasach podane jest źródło cytaty (G. = Gawędy Jana Oracza;
Obr. = Obrazki Jana Oracza) oraz strona.
1 całą duszą; nie zatrzymuj pługa dla rozmowy, choćby to nawet
[ miała być rozmowa o rzeczach religijnych. Zatrzymując się w
i pracy kradniemy pracodawcy czas, a jeśli chodzi o orkę, to krad-
I niemy także czas jego koniom" (G. 10). „Nie sądź jednak, że bę-
h-
dąc pracowity od razu będziesz bogaty. Ku bogactwu trzeba
iść krok za krokiem, z największym mozołem" (G. 85).
K ~~ Zarobiwszy winniśmy oszczędzać. Paląc świecę z dwóch koń-
\ ców równocześnie wypalisz ją szybko. A kto straciwszy odsetki
zacznie czerpać z kapitału, zabija gęś, która mu znosiła złote jaja
[ (Obr. 9 i n.). Rozrzutnika, gdy zbiednieje, wszyscy opuszczają
I odrzucając jak bezużyteczną skórkę od cytryny, której sok
\ uprzednio wycisnęli (Obr. 11). „Wprawdzie pieniądze wymyślo-
' no na to, by w ciągłym były ruchu, a nie na to, by leżały na-
Ł: gromadzone w kufrze. Ale jak we wszystkim, tak i tu należy trzy-
I
mać się złotego środka" (G. 75), bowiem „ludzie wzbogacają się
nie tym, co zarabiają, ale tym, co zaoszczędzają" (G. 74) — dy
rektywa, której, jak o tym będzie w następnym rozdziale mowa,
nie przyjmuje ani wielki, ani drobny współczesny mieszczanin
amerykański.
Rzeczą niezmiernie ważną w taktyce ekonomicznej człowieka
<jest_imikać długów. Kto zaciągnął dług, winien się czuć, jak gdy
by miał groch w butach albo jeża w łóżku (G. 56—57). „Zwra
cam się też przede wszystkim do młodych ludzi wchodzących w
życie, by zawsze mniej wydawali, aniżeli mają dochodów" (G. 59).
„Nie wydaj nigdy wszystkiego, co masz; nie wierz wszystkiemu,
co słyszysz, nie powiadaj wszystkiego, co wiesz" (G. 50). Prze
zorność człowieka musi być zaprawiona dawką nieufności. „Jeśli
chcesz być pewnym i spokojnym, nigdy nie poręczaj za nikim,
nawet za własnym dzieckiem. [...] Wystrzegaj się podpisywania
nazwiska swego na odwrotnej stronie wekslu; chociażby naj
szczerszy przyjaciel zapewniał cię, nie wiem jak, że to tylko
kwestia formy, nie czyń tego" (Obr. 101—102).
Jak u Franklina, tak i tu cnota związana jest z pieniądzem.
„Na ogół ludzie słusznie sądzą, że ten, kto nic nie ma, nic nie jest
_wart" (Obr. 116). Cnota jest więc warunkiem wystarczającym
zamożności. Na odwrót, zamożność jest warunkiem niezbędnym
cnoty, co — analogicznie jak u Franklina — „pustego worka nie
ustawisz" (Obr. 16). Bywają ludzie, których uczciwość wytrzy-
. JH*C. •
. . . i . .
muje próbę nieszczęścia, tak jak bywa sukno, które nie kurczj
się w praniu, jednakże ludzie, których bieda przyciśnie, często
popełniają czyny brudne (Obr. 17).
Ten pracowity, oszczędny, nieufny, trzymający się zawsze
złotego środka człowiek lubi dom, w którym osadza gospodarną
i pracowitą żonę. „Na ogół dobry mąż miewa dobrą żonę lub złą
żonę przerabia na lepszą" (Obr. 79). Nie chodzi do szynku i unika
złego towarzystwa w myśl zasady: „Przespawszy się z psami,
obudzisz się z pchłami" (Obr. 89). Będzie w stosunku do dzieci
stanowczy, ale w miarę surowy. Wprawdzie „matki o miękkim
sercu wychowują dzieci o miękkim charakterze", ale z drugiej
strony za ciasne ubranie drze się szybko, a prawa zbyt surowe
bywają najczęściej przekraczane (Obr. 66). Do nadmiernej nauki
dzieci przymuszać nie należy, bowiem „krowa nie da ci więcej
mleka jedynie dlatego, że ją częściej doić będziesz" (Obr. 65).
Zarówno forma tych pouczeń, jak i ich treść oraz dobrodusz
ny* jowialny klimat przypominają wskazania Franklina. W paru
punktach tylko nasz autor od Franklina odbiega. Po pierwsze
nie mamy już do czynienia z człowiekiem Oświecenia, który by
wierzył w naukę tak, jak w nią wierzył Franklin. Ludziom,
według Spurgeona, winna wystarczać wiedza potrzebna do na
leżytego wykonywania swego zawodu, a poza tym „unikaj nie
potrzebnych pytań budzących męczące wątpliwości" (Obr. 101).
„Mężczyźni i kobiety nie umiejący wypełniać obowiązków, do
których są powołani, są zupełnymi ignorantami, chociażby na
wet wiedzieli, jak krokodyl nazywa się po grecku" (G. 103). Gdy
się zna swój zawód i umie stosować w nim właściwe narzędzia
(„zegarka nie nakręcisz korkociągiem"), trzeba pamiętać, że „no
wa nauka, zwana »myślą nowoczesną«, niewiele więcej jest war
ta od ręcznej piły użytej do golenia" (Obr. 33) i że „najsmacz
niejsza jest zupa gotowana w starym garnku; najlepsza jest po
ciecha zawarta w słowach starej Biblii" (Obr. 75).
Drugim rysem obcym Franklinowi, który we wszystkim, co
robił, miał nastawienie obywatelskie, jest zalecane przez Spur
geona sobkostwo. „Kiedyż nareszcie ludzie wszyscy zmądrzeją
i będą zajmować się wyłącznie swymi sprawami?" (Obr. 45).
Wszak trzeba pamiętać, że „gdy każdy przed swoją chatą zamie
cie, będzie porządek na całym świecie" (Obr. 43, podobnie Obr.
,.82). Jest to inna wersja znanego powiedzenia „czyń każdy w
: swoim kółku, co każe duch boży, a całość sama się złoży". „Jakże
-tu takiej Maryni Połanieckiej wytłumaczyć istnienie walki
klas?" — pisał we Współczesnej powieści w Polsce Brzozowski.
Spurgeon, jak widać z przytoczonych cytat, jest od zrozumienia
tej sprawy równie daleki. Ta ślepota społeczna dyktuje naszemu
autorowi niezmiernie charakterystyczną wskazówkę polecającą
robotnikowi wiejskiemu, by nie tracił cierpliwości i spokoju, je
żeli mimo trzeźwości i uczciwości nie zarabia tyle, ile mu po
trzeba, bo „jeśli pracodawcy chowają pieniądze po kątach a ręce
mają zaciśnięte, to Bóg ma zawsze dla nas dłonie otwarte; jeśli
pokarm dla ciała jest skąpy, chleba niebieskiego zawsze możemy
mieć w obfitości" (Obr. 49). U Franklina podobnie prostodusz
nego opium dla mas by się nie znalazło
3 6
.
b ) F r a n k l i n i z m p o l s k i e g o r z e m i e ś l n i k a .
Oprócz franklinizmu importowanego mieliśmy w Polsce i frank-
"Iinizm rodzimy, którego dokładne przestudiowanie stanowiłoby
wdzięczny temat dla badacza poloników. Jako specimen tego ga
tunku mogą nam tu służyć pouczenia zawarte w książce W. Ber
kana pt. Życiorys własny*
1
.
Wprawdzie ci, którzy znali Berkana
osobiście, protestują przeciw włączaniu go do tej rubryki, ale
nie możemy tu liczyć się z o s o b ą i musimy liczyć się tylko
z wymową d z i e ł a . Władysław Berkan urodził się w Poznań
skiem w r. 1859. Był synem krawca i sam obrał sobie ten zawód.
Ma on pełną świadomość przynależności do średniego stanu, po
czucia doniosłej jego misji, brak jakichkolwiek aspiracji, by się
poza ten stan wydostać. Jeżeli ujawnia jakieś poczucie niższości,
to tylko ze wzgęldu na swoją przynależność narodową, która w
Berlinie, gdzie spędził znaczną część swego życia, czyniła go oby
watelem drugiej klasy. Ze swego zawodu jest zadowolony. „Rze-
3 0
To opium dla m a s we wzmożonej dawce zawiera jedna jeszcze
książeczka S p u r g e o n a, spolszczona pod znamiennym tytułem: Klejnoty
obietnic boskich, czyli książka czekowa wiary na bank skarbów nieprze
mijających. Warszawa B. Götze. Książka ta ukazała się także bez daty.
Można tę datę ustalić na rok 1935. Jej treść, w znacznie większym stopniu
religijna niż treść poprzednich, składa się na p e w i e n układ handlowy
z Bogiem, oparty na zasadzie wzajemności. „Drogą wiary jest dawać, by
zyskać" — m ó w i autor na s. 17.
3 7
W. B e r k a n : Życiorys własny. Poznań 1924.
miosło — jak pisze w Życiorysie (s. 262) — prawie bez wszelj
kiego nakładu na naukę daje niezależność i znacznie większe ko,
rzyści materialne, niż je mają nawet wyżsi urzędnicy". Horyzonj
ty umysłowe Berkana są bardzo typowe. „Z gazet i książek czyta
łem tylko te — jak zeznaje (s. 147) — które do moich pojęć i za
sad dostosować mogłem". Partie polityczne — zdaniem Berka
na — tworzą tylko przeciwnicy, podczas gdy on sam uważa
swoje przekonania za ponadpartyjne, jedynie możliwe. Mam]
tu klasyczne utożsamianie poglądów własnych z tymi, które je
dynie stoją na straży ładu. Inne poglądy szerzą wichrzyciele
O socjalizmie nasz autor mówi — jak łatwo się domyślić — nie
życzliwie. Berkan zna poglądy Franklina. Zna także pamiętniki
Rockefellera. Ale jeżeli przyswaja sobie ich poglądy, to nie jest
to powierzchowny nalot, tylko adaptacja głęboko przeżyta. Te
poglądy wyrastają z jego osobistych warunków życiowych i pa
sują do jego mentalności katolika, jak pasowały do mentalności
Franklina czy Spurgeona, wychowanych w duchu purytanizmu.
v
Jak dla Franklina, tak i dla Berkana wzorem człowieka jest
człowiek godny kredytu. „Właściciel tych firm [tzn. tych, które
udzielały Berkanowi kredytu, przyp. M. 0 . | wiedzieli bardzo do
brze, że na mnie nie stracą. Ich przedstawiciele wiedzieli, jak
pracowałem i jak skromnie żyłem, więc mieli do mnie dlatego
nieograniczone zaufanie" (s. 53). „Praca podstawą kredytu. Jeśli
kto rzetelnie pracuje, to jest w jego domu czy przedsiębiorstwie
ład i porządek, bo nie leniąc się dopilnuje wszystkiego, a to lu
dzie widzą i podług tego oceniają" (s. 321). „Franklin powiedział:
»Jeśli ci kto powie, że możesz się wzbogacić innym sposobem
jak pracą, to uciekaj od niego, bo podaje ci truciznę«" (s. 322).
Wprawdzie Berkan pisze dalej, że w toku życia praca z obo
wiązku przekształciła się u niego w pracę z zamiłowania, ale
argumentowanie na rzecz pracy jest u niego przede wszystkim
powoływaniem się na jej rolę jako środka. „Praca jako taka n i e
j e s t karą — jak perswaduje (s. 319) — lecz przeszkodą do wy
stępków, a nadto daje utrzymanie i szacunek".
Oszczędność jest zarówno dla Berkana, jak i dla Franklina
_j)owodem do chluby. Wtedy, gdy stać było Berkana na jeżdżenie
koleją w wygodniejszych warunkach, jeździ trzecią albo czwartą
klasą i z dumą przeciwstawia swój system ambicjom tych, którzy
czuliby się przez tego rodzaju jazdę poniżeni, lowarzyssz
J C U U C J
z podróży Berkana, rzeźnik, który poczuł się dotknięty, kiedy
Berkan, kupując i dla niego bilet, kupił bilet czwartej klasy,
wkrótce potem zbankrutował. Berkan notuje ten fakt z saty
sfakcją, ku przestrodze bliźnich (s. 190).
„W pierwszych latach mego pobytu w Berlinie — pisze gdzie
indziej nasz autor (s. 140) — miałem tam kolegę z moich stron,
który ze swoich oszczędności posyłał rodzinie lub przywoził drob
ne podarki, czego ja znowu nie robiłem. Miałem bowiem inne
wyrachowanie. Takie drobnostki sprawiały może przyjemność
członkom rodziny, ale uszczuplały i tak niewielkie zaoszczędzone
zasoby, które miały być w przyszłości podstawą urządzenia wła
snego warsztatu i skromnego mieszkania. Było trzeba już za
wczasu pamiętać, że kiedyś wypadnie o własnych siłach stanąć
i każdy grosz będzie do tego potrzebny". Tak więc postulat oszczę
dzania każe Berkanowi trzymać uczucia rodzinne na wodzy.
Nasz autor ciągle liczy i pamięta każdą cenę. Wspominając swoje
podróże pamięta przede wszystkim, ile za co płacił. Kult oszczęd
ności jest w jednym tylko punkcie podważony, a wyłom ten jest
w znakomitej zgodzie z interesami Berkana. Nie zaleca on mia
nowicie żałować na ubranie! Ważność sztuki ubierania się jest
szerzej uzasadniona: „Dobre ubieranie się jest — jak pisze —
oznaką kultury i im kulturalniejszy naród, tym lepiej się ubie
ra" (s. 94).
Erotyka jest u Berkana siłą ujarzmioną. W okresie szukania
żony przygląda się uważnie żonom kolegów, żeby pouczony tymi
obserwacjami wybrać roztropnie. „Zamiar ustalenia się", jak to
nazywa, zjawi się u niego, zanim zjawi się uczucie. Są ludzie,
którzy się żenią, bo się zakochali, żenią się nawet wbrew uprzed
nio powziętym planom życiowym. Są inni, którzy dochodzą na
chłodno do wniosku, że już czas na stabilizację, i zaczynają wy
patrywać obiektu, który by tym zamiarom odpowiadał. Berkan
należy wyraźnie do tych ostatnich.
Do warszawianek nie miał przekonania, bo nie były gospo
darne. Jego kolega miał właśnie taką nie obeznaną z gospodar
stwem żonę. „Po co się zadurzył w takiej? — pisze nasz autor —
Przypominam sobie, że pierwszy obiad wystawiła na godzinę
4-tą, zamiast o 1-szej, jak zamierzała, a wieczerzę jedliśmy o 12-ej
Mim
110
w nocy. Dziwiła się też gotując ryż, że jedne ziarnka rozgotc
wały się, a drugie pozostały twarde, ale za to, gdy przy roboci
w warsztacie zaśpiewałem, zapomniała o kuchni i przysłuchiwał
się, a tymczasem szelma ryż przypalił się. W ogóle jej repertu,
kuchenny był bardzo szczuplutki. To mię odstraszyło" (s. 29
W tym cytacie znajduje sobie wyraz i stosunek autora do er
tyki, i jego stosunek do sztuki, i jego poglądy na to, jaką k
bieta być powinna. „Należę do tych, co prawa i pracę kobi
stawiają na równi z prawami i pracą mężczyzn" — pisze gdzii
indziej nasz autor formułując swoje zapatrywania na równoj
uprawnienie kobiet (s. 262). Objawiając szacunek dla pracy wyj
konywanej przez kobiety, Berkan nie sprzyja temu, by sięgałj
po zawody uprawiane przez mężczyzn. Właściwą rolą kobietyj
zgodnie z jej „naturą", jest rola żony, matki i gospodyni. „Spe
cjalny ustrój w społeczeństwie powinien być również taki, żeb;
kobiety zamężne nie zarobkowały" (s. 164). „Zadaniem i prze
-i
znaczeniem każdej kobiety jest w pierwszym rzędzie wyjście za'
mąż". Wybieranie kobiet do ciał ustawodawczycłi i gminnych}
to nie jest równouprawnienie — zdaniem naszego autora — lecz
1
fałszywy postęp. „Polityka roznamiętnia i tam kobieta nie na
leży". Są to zajęcia przeciwne kobiecej naturze. „Ja bym też taką
pannę za żonę polecił — czytamy dalej — co nie politykuje"
(s. 265). Mamy więc tu znowu hasło Kinder i Kuche. W ideolo
giach rycerskich, gdzie płatna służba brała na siebie obie te funk
cje, kobieta odgrywała pewną rolę dekoracyjną. Tu te sprawy
nie wchodzą w rachubę.
Potrąciliśmy o stosunek Berkana do sztuki. Informacyjne w
tej sprawie są jego rozważania pt. Artyści i literaci jako odbior
cy.
Dywagacjom literatów autor przeciwstawiał zawsze swoją
trzeźwość. Gdy na odczycie pewnego literata, który mówił o m e -
ta-człowieku i odróżniał w człowieku dwie natury i dwie wole,
audytorium nie zrozumiało dokładnie, o co chodzi, nasz autor
wyjaśnił sprawę po swojemu: „Jeżeli ktoś — jak powiedział —
ma płacić rachunek, to ta strona pozytywna mu radzi, żeby za
płacił, bo to należy się zrobić, przychodzi ale strona negatywna
i dowodzi, żeby nie płacił, i ona zwycięża" (s. 92). Jeżeli dla
sfer artystycznych Berkan objawiał znaczną pobłażliwość, to
dlatego, że to bądź co bądź byli jego klienci. „Nasz wzajemny
111
jUBOnek, pomimo niezupełnej sprawności w płaceniu, był nie
iajgorszy, a z niektórymi wiąże mnie do dzisiaj serdeczna przy-
iźń" (s.
93).
c ) P o l s k i f r a n k l i n i z m n a u ż y t e k z d e k l a s o -
a n e j s z l a c h t y . J . Kottowi należy przypisać zasługę zwró-
a uwagi na niezmiernie ciekawą powieść Z. Urbanowskiej pt.
'żniczka
39
.
Powieść ta była napisana w odpowiedzi na kon-
ogłoszony w 1882 r. w „Tygodniku Ilustrowanym" przez
przełożone prywatnych zakładów naukowych żeńskich w Warsza-
Wie.
Tym wychowawczyniom potrzebny był „obraz dziewczęcia
|rwzór dojrzałej kobiety na tle stosunków społecznych, potrzeb
iwili bieżącej i wymagań zdrowo pojmowanego postępu". Wa
r u n k i konkursu żądały, by
1
akcja toczyła się przede wszystkim po-
:śród „średniej klasy społeczeństwa polskiego, będącej najlepszym
>rzedstawicielem bytu narodowego, do której też należy głównie
^młodzież żeńska, dziełko żądane czytać mająca". W początku
f'r. 1885 sąd konkursowy wyróżnił powieść Urbanowskiej. Cieszy
ła się ona długo wielką poczytnością. Korzystamy tutaj z wyda
nia z r. 1928.
Nie będziemy już powtarzać wszystkich interesujących szcze
gółów tej książki, które dobywa z niej Kott. Chcemy tu tylko
rozwinąć ten wątek, który nas w tej chwili obchodzi, a miano
wicie jej związki z Franklinem, jego myśli bowiem są tu oddane
z uderzającą wiernością, z t y m tylko, że u Franklina podawane
one były czytelnikom z dobrodusznym humorem, tu przystraja je
patos.
Helenka Orecka, córka zbankrutowanego szlachcica, zmuszona
jest wyjechać do Warszawy zarabiać na chleb — wypadek naj
zupełniej typowy. Przygarnia ją mieszczańska rodzina Radliczów,
prowadząca skład nasion. Mieszkając w ich domu i pracując w
ich firmie, Helenka przechodzi przez reedukację, tzn. wyzbywa
się pańskich nawyków na rzecz haseł franklinowskich. Każdy
krok ku ich zrozumieniu autorka nazywa „rozbudzeniem się jej
3 8
J. K o t t : Konfitury. „Kuźnica" 1948 nr 142. Treść tego artykułu
powtórzona została później z niewielkimi zmianami w pracy zbiorowej
Pozytywizm (T. 1. Wrocław 1950) oraz w wydawnictwie Kultura z okresu
pozytywizmu. T. I: Mieszczaństwo, Warszawa 1949. Zob. rozdziały pt.
„Problem panien z dobrego domu" i „Pozytywizm w drobnomieszczańskim
wydaniu".
112
n o
duszy". Twarz „księżniczki", której brakowało dotąd głębszego
wyrazu, ten wyraz w miarę ich rozumienia zyskuje [ P^ez paryżan z powodu tego, że nie wstają o świcie. Przeciw-
Helenka uczy się, że człowiek jest kowalem swego losu
b
of stawiając się lekkomyślnemu potraktowaniu przez Helenkę ka-
„spełnienie twoich pragnień od ciebie samego zależy" (s 151)1 wałka mydła, który ze względu na swój przykry zapach został
Na to, żeby wypełnić swoje pragnienia, trzeba mieć charakter" R z u c o n y przez okno, pani Radliczowa sięga do słow najmoc-
a mieć charakter to: umieć liczyć, pracować, oszczędzać żyć me-
1
niejszych: „Poniewierać [...] nim, choćby to był tylko kawałek
todycznie, skromnie, wypełniać skrupulatnie zobowiązania i m y ' Prostego mydła, jest to poniewierać życiem ludzkim" (s. 87) -
śleć obywatelsko l tych mianowicie, którzy to mydło wytworzyli.
„Pewnie pani... nigdy nie pytała, ile co kosztuje. Nieprawi- Helenka uczy się także porządku. Porządek nierównie mniej
daż?" - pyta surowo pani Radliczowa skonfundowaną
Swojaku
k o s z t u
J
e o d
nieporządku" (s. 202). Gdy marnujemy czas
niewiedzą Helenkę (s. 83). „Nie zapisujesz pani swoich w y d a l r
s
'
z u k a
^
c c z e
S
0 Ś
' "
s e t k i
'
t y s i ą C 6 g
°
d z m
P
r z e
P
a d a
-
i a
-
w e n S p
° * °
b
ków... a więc i dochodów zapewne. Nie wiesz zatem gdzie sie po-'
n a
bezużytecznej daremnej krętaninie w życiu człowieka, a gdy-
dziewa to, co zapracujesz" (s. 204). Na nieśmiałą a dosyć prze-!'
h
Y
J
e
Pomnożyć przez pewną liczbę ludzi, zrobią się z tego lata,
konującą odpowiedź: „na c o się przyda zapisywać, skoro się p i e l *
n a w e t w i e k i
" <
s
'
2 0 2 )
'
P
°
r Z ą d e k
,
j e S t
" m ą oszczędności,
niądze już wydało", pani Radliczowa odpowiada w s p a n i a ł y m i
3
mianowicie oszczędności czasu, który - jak wiadomo — sta-
przemówieniem: „W rachunkach jak w zwierciadle widzę moie i
n o w i
P
i e n i a d z
-
pojmowanie życia, moje błędy, a czasem i dobrą moją stronę l
C a ł
y
d o m R a d l i c z ó w t c h n i e
metodycznością. Wszystko się
Rachunek t o nasz mentor, nasz historyk, t o nasze sumienie Ra-
d z i e j e 0 S W 0 J e j P
°
r z e
'
w s z
y
s t k o s i ę d z i e j e r a c
J
o n a l m e
>
m k t s 0
"
chunek to podstawa cnoty tak doniosłej, jak oszczędność w i o - |
b i e n i e
P°błaża. Prośba Helenki o miękki fotel wywołuje po-
dąca do dobrobytu, z którym znowu idzie w parze'moralność" 1 wszechne nieżyczliwe komentarze. Je się także me dla przy-
(s. 204). Franklin jeszcze powiedział, że „pustv worek nie może ' jemności. „Celem posiłku nie jest rozpieszczanie podniebienia,
stać prosto" — jak tłumaczył już uprzednio Helence syn pani I
a l e
dostarczanie sił potrzebnych organizmowi" (s. 124). Wypa-
Radliczowej (s. 156). Ta moralność wiążąca się z dobrobytem tak \ dałoby konsekwentnie i erotykę traktować w formie „piętnaście
jak u Franklina, liczy się nie z intencją, lecz z efektem G d y ' H e - i minut dla zdrowia", ale że to książka dla młodych panienek,
lenka przeprasza za spóźnienie się do biura tłumacząc się tym V więc się tego tematu nie porusza. Powierzchowność pani Radli-
że jej zegarek stanął, słyszy od szefa odpowiedź: „Przpbaczenie I c
z
°wej przypomina autorce to matkę Grakchow to kobiety z sek-
sprawy nie naprawia. Wszystko mi jedno, czyś Pani chciała, I ty kwakrów, „których głównymi prawidłami była prostota, su-
czy nie; ja na rezultaty patrzę" (s 113) ' rowość obyczajów i wstrzemięźliwość" (s. 88).
„Gdybym był pani przyjacielem, radziłbym pani żebyś się I Urbanowska chce uprzedzić zarzuty, które ten obraz nasunąć
nauczyła c o najprędzej rachować - mówi d o Helenki syn pani
! m o z e
-
1 b a r d z 0 m o c n o
P
o d k r c ś l a
«
ż e t a i d e a l n a
™dzina unne zdo-
Radliczowej. - Rachunek jest podstawą wszelkiego porządku I
b
y
w a ć s i e
-
n a u c z u c i a m i
^
k k i e
>
u m i e s i ę ś m i a ć 1 m a k u l
^
r ę
^f"
społecznego, a więc i szczęścia w rodzinie" (s 195) Helenka t tyczną. Andrzej Radlicz przemawia często wierszami, widzi pięk-
otrzymuje w podarunku małą książeczkę poliniowaną koloro-
n 0
Przyrody i gra z głębokim zrozumieniem Beethovena. Tym
wym atramentem i podzieloną na rubryki. Przyswojenie sobie f ludziom niczego nie brak.
franklinizmu posuwa się o poważny krok naprzód Byłoby rzeczą krzywdzącą uznać, że kultura obywatelska sze-
Obliczenia pani Radliczowej, ile resztek chleba się marnuje
r z o n a
P
r z e z R a d l i c z ó w
P<>lega wyłącznie na osobistym groszo-
i ile to tworzy na dwieście tysięcy mieszkańców Warszawy to 1 róbstwie połączonym z poczuciem, że się w ten sposób spełnia
odpowiednik franklinowskiej kalkulacji światła roztrwonionego !
m i s
J
ę w s t o s u n k u d o s w e
§ °
k r a
J
u
'
N a r z e c z o n
y najstarszej Rad-
! liczówny został skazany na śmierć w czasie „burzy wstrząsającej
a — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . . .
114
39
Zob. Kultura okresu pozytywizmu, s. 286.
krajem" — temat, który z dobrze zrozumiałych względów po-l
ruszać można tylko w sposób zawoalowany, co przyczynia się do
datkowo do uwypuklenia tych tematów, o których wolno mówić
swobodnie. Ale niewątpliwie wspomniana misja stanowi sprawą
centralną. U R. Baxtera, ideologa purytanizmu, na którego się
Kott w związku z poglądami Radliczów powołuje, klimat jest
inny. Tam na plan pierwszy wysuwa się misja r e l i g i j n a ,
a bogacenie się jest jedną z postaci służby bożej. Tu wierzy się
w potrzebę podniesienia dobrobytu k r a j u . Będzie dobrze na
świecie, gdy każdy swoje podwórko zamiecie i gdy drobne nie
dociągnięcia w tym stanie ogólnej szczęśliwości wyrówna pry
watna filantropia. U podłoża tego przekonania leży oczywiście
wiara, że wszystkie miotły współdziałają harmonijnie. Harmonię
społeczną w Księżniczce narusza istotnie tylko niedobry robot
nik, który patrzy złowrogo i podpala magazyny Radliczów. Utra
ta ich kapitałów, nieszczęśliwie ulokowanych, podważa ponadto
na chwilę wiarę czytelnika, czy aby na pewno cnota bywa zaw
sze nagradzana zamożnością. Jak jednak uspokaja nas autorka, bę
dzie to dla Radliczów tylko okazja dla okazania hartu ducha.
„Za kilka lat odzyskają niezawodnie wszystko, co stracili" (s. 341).
J. Kott robi, jak sądzę, nazbyt wielki zaszczyt Urbanowskiej
czyniąc ją wyrazicielką niewysokich aspiracji, które charaktery
zowały współczesną jej fazę polskiego kapitalizmu. „W ciągu
dwudziestu lat — pisze Kott w związku z zajęciami zarobkowy
mi córek Radliczów — apologia bankierów, kapitanów przemysłu
i inżynierów zmieniła się w ideologię smażenia konfitur i wyro
bu podkładek do bukietów. Konfitury ocalić miały niezależność
gospodarczą kraju. Konfitury. [...] Pozytywizm Księżniczki —
oto drugi etap kapitalistycznej — pożal się Boże! — ideologii w
Królestwie. Z walki z przeżytkami feudalizmu, z entuzjazmu
dla oświaty i nauki, z wiary w postęp społeczny i cywilizację
pozostały tylko konfitury. Sklepik dorobił się wreszcie własnej
ideologii: smażenia konfitur jako patriotycznego obowiązku"
3 8
.
Muszę przyznać, że tych ostatnich rysów nie potrafiłam
z książki Urbanowskiej wyczytać, przy czym należy stwierdzić,
że szacunek dla nauki i lektury jest w niej parokrotnie podkreś-
ony. Jeżeli zaś w tej książce mówi się tak wiele o układaniu
bukietów, smażeniu konfitur czy malowaniu na szkle, to w
każdym razie nie tylko dlatego, że ówczesny kapitalizm nie
widział już dla siebie większych zadań, a hasła pozytywizmu
znajdowały się w stanie degeneracji, lecz dlatego, że te zajęcia
wydawały się jedynie odpowiednie dla panienek, dla których
ta książka była przeznaczona. Choć kapitał znajdował się wtedy
w Polsce w rękach cudzoziemców, mężczyźni miewali u nas wię
ksze aspiracje, co znalazło w parę lat później wyraz w Lalce
Prusa i jeszcze później w pomysłach handlowo-przemysłowych
Połanieckich. Jeżeli jednak idzie o zajęcia dla kobiet, niewiele
się wtedy jeszcze zmieniło od czasu, gdy Marta Orzeszkowej
r
(1873) na próżno szukała dla siebie zarobku, i od czasu gdy w
Ir. 1868 w poczytnym Kalendarzu warszawskim popularno-nauko-
\ wym
Ungra niejaki W. Grochowski w artykule pt. O wyborze
r stanu i zajęcia dla panien, które po ukończeniu pensji pracować
muszą na swoje utrzymanie,
dostrzegał dla kobiet tylko naucza
nie robót, kaligrafii, rysunków i języków w niższych klasach
szkół, szycie bielizny i sukien, buchalterie sklepową, muzykę
czy szkoły położnicze, a w zasadzie uważał gospodarstwo domowe
za zajęcie dla kobiet najodpowiedniejsze. „Tylko wyjątkowo —
jak zalecał — wyższe między nimi zdolności, ekscentryczne cha
raktery, upośledzone fizycznie lub tymczasowo do zamężcia szu
kać będą samoistnego bytu".
Franklinizm adaptowany na naszym terenie w przytoczonych
przekładach był adresowany do sklepikarza, rzemieślnika czy
drobnego rolnika, tj. do tych odbiorców, do których zwracał się
Franklin w Pensylwanii. Franklinizm cytowanych polskich auto
rów miał natomiast — jak wskazywaliśmy — dwa fronty: akty
wizował drobnomieszczaństwo (Berkan) i przeciwstawiał wzorom
szlacheckim swoje wzory (Urbanowska). W tym ostatnim wy
padku był franklinizmem walczącym i musiał przemawiać pate
tycznie, by nadać wielkość temu, co chciał przeciwstawić urokom
szlachetczyzny. Urbanowska zwraca się do inteligencji. W tej
książce Radlicz informując Helenkę, kogo spotka w jego salonie,
mówi: „Nie znajdziesz tu pani wprawdzie ludzi utytułowanych
ani magnatów, a będziesz miała do czynienia z inteligencją. Jest
kilku literatów, kilku artystów, a reszta przemysłowcy" (s. 189).
Propaganda franklinizmu zwróconego do rzemiosła, sklepiki
czy drobnego rolnika mogła liczyć najbardziej na powodzenii
w Poznańskiem i na Pomorzu, gdzie ten żywioł był stosunkowi
najsilniejszy. Nie jest rzeczą przypadkową, że Berkan wywodzi!
się właśnie z Poznańskiego. Antyszlachecki franklinizm patety
czny miał szerokie pole działania i w Kongresówce. Jego istnie-
nie równoległe do kształtowania się ideologii Młodej Polski (wy
dania Księżniczki były, jak wspominaliśmy, wznawiane przynaj
mniej do r. 1928) świadczy o ścieraniu się w polskich sferach
inteligenckich dwóch nurtów: jedni popierali franklinizm prze
ciw szlachetczyźnie i pragnęli odbarwić przymiotnik „mieszczań
ski" z jego ujemnego posmaku, drudzy przyłączali się do walki
Młodej Polski z mieszczuchem, walki, z którą zapoznaliśmy się
w rozdziale II.
Rozdział IV
Cnota oszczędności
1. Oszczędzanie pieniądza
Wśród historycznych rozważań naszej książki ten rozdział
stanowi swego rodzaju dygresję. Zachęciło nas do niej zaobser
wowanie pewnych nieporozumień w dyskusjach dotyczących
oszczędności, tej kardynalnej cnoty mieszczańskiej, nieporozu
mień związanych z niedostrzeganiem jej wielopostaciowości. W
toku refleksji nad tymi różnymi postaciami zaczęły się n a m one
mnożyć i w ten sposób, nieznacznie, z uwag mających stanowić
co najwyżej paragraf urósł cały rozdział.
Zaczniemy od odróżnienia oszczędności w stosunku do pie
niędzy i oszczędności w stosunku do dóbr użytkowych. Wpraw
dzie kto oszczędza rzeczy, oszczędza jednocześnie pieniądze, jed
nakże to rozróżnienie wydaje się celowe dla uzyskania większej-
jasności wykładu, o czym postaramy się za chwilę czytelnika
przekonać.
a) C i u ł a n i e . Najprostszy przykład człowieka oszczędnego,
jeżeli idzie o oszczędność pieniędzy, od której zaczynamy, jest
ciułacz, który odkłada systematycznie, chowając pieniądze do
pończochy czy siennika lub zanosząc swoją dawkę regularnie
do jakiejś kasy oszczędnościowej. Wszyscy wiedzą, że ta odmiana
oszczędności najłatwiej staje się nałogiem o charakterze irracjo
nalnym. Znamy osoby, które ugodzone wielokrotnie w sposób
nader bolesny przez dewaluacje, rozpoczynały ciułanie nazajutrz
od nowa, tak jak oswojona wiewiórka nie przestaje gromadzić
zapasów na zimę, pomimo że są one jej niepotrzebne. Bywa
nawet, że czynność ciułania staje się celem sama dla siebie i że
osoby pokrzywdzone przez wstrząsy walutowe nie objawiają wca
le szczególnego zmartwienia stratą, byleby mogły nazajutrz roz
począć ciułanie na nowo. Tej irracjonalnej postaci zbierania na
leży przeciwstawić jej racjonalne odmiany, kiedy to człowiek
Rozdział VIII \
Moralność mieszczańska
wczesnego włoskiego
kapitalizmu:
Leon Battista Alberti
Rozważane przez nas w rozdziale VI teorie, szukające uwa
runkowań dla haseł moralnych franklinowskiego typu, były — jak
wiemy — w niejednym punkcie niezgodne. Weber widział w tych
hasłach zjawisko n o w e , wiążące się z purytanizmem, inni do
strzegali analogiczną postawę już wcześniej, np. w kapitalizmie
włoskim XV w., co zaprzeczałoby zarówno poglądowi Webera
o szczególnym związku ethosu franklinowskiego z purytanizmem,
jak i jego tezie historycznej o nowości tej postawy, której przed
stawicielem był Franklin. Obie strony odwoływały się do szcze
gólnie jakoby reprezentatywnej postaci dla mieszczaństwa flo
renckiego XV w., do L. B. Albertiego: jedna — by podkreślić
podobieństwa, druga — by uwydatnić różnice. Sombart widział
w nim prekursora Franklina, Weber energicznie zaprzeczał. Za
interesowani tym sporem, którego rozstrzygnięcie w tym czy
innym kierunku jest dla naszych zagadnień bardzo istotne, po
święcimy niniejszy rozdział rozważeniu poglądów Albertiego,
a przede wszystkim jego rozprawie o tym, jak rządzić rodziną,
rozprawie, przy której spór się koncentruje. Zaznajomienie się
z jej treścią nie będzie, jak sądzimy, czasem straconym nie tylko
dla tych, którzy interesują się poruszoną w niej problematyką,
ale i dla tych, których interesuje w ogóle historia myśli moralnej
i kształtowane przez nią wzory osobowe. Rozprawa ta stanowi
ciekawy obrazek obyczajowy z życia włoskiego mieszczaństwa
Quattrocenta i kto interesuje się Odrodzeniem, nie powinien tak
że tego dokumentu zlekceważyć.
1. Wiadomości biograficzne
o osobie Albertiego
Dalecy przodkowie L.B. Albertiego byli panami feudalnymi
i mieszkali na zamku w Valdarno
1
. Na początku XIII w. prze-
f nieśli się do Florencji i w okresie ustalającej się tam supremacji
Imieszczaństwa wsiąkli w jego szeregi. By lepiej tego dokonać,
zrezygnowali w w. XIV z nazwiska rodowego i przybrali nazwi
sko Albertich*. Rodzina Albertich zajmowała niepoślednie miejsce
| pośród włoskich rodów mieszczańskich. Z niej wywodzili się
; wybitni prawnicy i znani bankierzy epoki. Dziadek naszego auto
ra został dla bliżej nie wyjaśnionych powodów wygnany z Flo
rencji. L. B. Alberti rodzi się na wygnaniu w 1404 roku. Ponie
waż przechowała się wiadomość o małżeństwie jego ojca dopiero
w 1408 r., biografowie uważają L. B. Albertiego za dziecko nie
ślubne — szczegół niepewny, do którego niektórzy badacze przy
wiązują, moim zdaniem niesłusznie, pewną wagę.
Alberti po wczesnej śmierci ojca przechodzi ciężki okres od
dając się studiom, których rodzina nie aprobuje. Będzie on się
później uskarżał na tę niechęć otoczenia twierdząc, że w takiej
atmosferze tylko garbaci, ułomni czy wzgardzeni przez kobiety
mogą studiom się poświęcać. Przedmiotem jego studiów jest pra
wo kanoniczne i w tym zakresie uzyskuje jakoby doktorat. Jedno
cześnie daje wyraz niezwykle rozległym zainteresowaniom. Po
chłaniają go różne gałęzie wiedzy i to nie tylko w obrębie huma
nistyki. Interesuje się także fizyką i matematyką (G. Vasari w
swoich życiorysach najznamienitszych malarzy, rzeźbiarzy i archi
tektów nazywa go bonissimo aritmetico e geometrico) oraz pisze
głośny traktat o architekturze. Alberti uprawia niemal wszystkie
Szczegóły biograficzne, które podaje, zawdzięczam przede wszystkim
monografii o Albertim pióra P. H. M i c h e l a : La pensée de L. B.
Alberti (Paris 1930 Les Belles Lettres, s. 649) a także pracy R. L a n g :
L. B, Alberti und die Sancta Masseritia. Rapperswil 1938.
' W . J. R u t e n b u r g w książce pt. Oczerk iz istorii ranniewo
kapitalizma w Italii (Fłorentijskije kompanii X I V wieka. Moskwa—Lenin
grad 1951 Akademia Nauk ZSRR) pisze o utworzeniu się w r. 1342 kom
panii Albertich (s. 33).
rodzaje literatury pięknej. Jego komedia pisana po łacinie prze$
długi czas uchodziła za dzieło starożytnych. Był to jeden z doś|
naówczas pospolitych wypadków zabawy w apokryfy — rodzą
egzaminu w zakresie przyswojenia sobie kultury antycznej. Pisze
także liczne traktaty: traktat o blaskach i cieniach życia intelek
tualnego, traktat o miłości, o spokoju wewnętrznym, trakta
o rodzinie szczególnie nas tu interesujący itd. Jego wcześniejs
prace są na ogół pisane po łacinie. Późniejsze — w dialekci
toskańskim. Alberti jest nie tylko pisarzem, ale i architekte
-
"
któremu Vasari przypisuje dość pokaźną listę osiągnięć, ponadto
maluje, rzeźbi i układa kompozycje muzyczne. Szerokości swoich
zaiteresowań nasz autor zawdzięcza zestawienie jego nazwiska
z nazwiskiem Leonarda da Vinci, który urodził się, gdy Alberti
liczył już lat 48.
Alberti był poprzednikiem Leonarda w tendencji do łączenia
zagadnień teoretycznych i praktycznych. Jego dociekania nad za--;
gadnieniami mechaniki, acz w wielu punktach naiwne i dyle
tanckie, stanowiły — jak twierdzi M. A. Gukowski w monografii
poświęconej mechanice Leonarda — wielki krok naprzód w sto
sunku do mechaniki uprawianej w starożytności i w okresie feu-
dalizmu. Dociekania te bowiem nie miały filozoficznego, abstrak
cyjnego charakteru, znamiennego dla okresów poprzednich, lecz
zrodziły się z techniki i dla niej były przeznaczone
3
. Rolę nie
pism już Albertiego, ale jego pracowni w rozwoju praktycznych
zastosowań nauki podkreśla także W. N. Łazariew
4
.
Alberti — wedle wiadomości przekazanych przez biogra
fów — pracuje nie tylko nad kształceniem własnego umysłu, lecz
zabiega także o różne sprawności fizyczne. Przechowały się ane
gdoty o jego wspaniałych skokach, kiełzaniu dzikich rumaków,
ciskaniu monet pod sam szczyt kopuł kościelnych. Wiadome są
także jego ascetyczne ćwiczenia, służące wyrabianiu hartu ducha,
3
M. A. G u k o w s k i : Mechanika Leonarda da Vinci. Moskwa—Le
ningrad 1947. Akademia Nauk ZSRR, s. 805. Autor szczegółowo referuje
traktat o architekturze Albertiego (s. 247—257) i omawia obszernie zdoby
cze Albertiego dla mechaniki (s. 270 i n.).
4
W. N. Ł a z a r i e w: Przeciw fałszowaniu kultury Odrodzenia. Tłum.
W. Jaworska. „Materiały do Studiów i Dyskusji z Zakresu Teorii i Historii
Sztuki" 1951 z. 7/8.
óry nazywał virtù — terminem występującym tu w jego anty
cznym sensie, nie jedynym zresztą, w jakim go Alberti w ogóle
-ywał.
Tradycja przedstawia Albertiego jako człowieka udanego. Miał
ć piękny, pełen zalet towarzyskich, cieszący się sympatią i uzna-
em. Ufano jego zdaniu. Zasięgano jego opinii o przyszłości,
"azywano go Sokratesem. Uważano za ozdobę Florencji. G. Vasari
życiorysach pisał: „Leon Battista był człowiekiem jak naj-
.przejmiejszego i ujmującego obejścia, był przyjacielem ludzi
icnych, był dostępny dla każdego i z każdym rozmawiał kurtu-
a7yjnie, całe życie spędził godnie, jak przystało szlachcicowi,
jakim był (visse onoramente e da gentiluomo, com'era); wreszcie
dożywszy późnego wieku przeszedł zadowolony i spokojny do
lepszego życia, zostawiając po sobie imię pełne chwały"
5
. Leon
Battista powrócił do Florencji korzystając z tego, że upoważniono
Albertich do powrotu do rodzinnego miasta, pod warunkiem
wszakże, że nie będą się brali do spraw publicznych. Gdy Alberti
mówił patria, myślał o Florencji. Pozostał już w niej do końca
życia.
W niniejszych rozważaniach interesować nas będzie przede
wszystkim, jak już wspominaliśmy, traktat o rodzinie. Tego ro
dzaju traktaty pisano wtedy dość powszechnie. Jak sądzą nie
którzy, dyktowała je między innymi troska o słabnącą w okresie
Odrodzenia więź rodzinną. Ludzie nie chcieli mieć dzieci, rodziny
się rozpraszały. Najlepszym przykładem rodzina Albertich, która
rozsiała się po różnych krajach Europy. Traktat Albertiego obej
mował cztery księgi. Trzy pierwsze zostały napisane w 1434 r.,
tj. gdy Alberti miał lat trzydzieści. Czwarta, poświęcona przy
jaźni, została napisana w r. 1441. Szczególny rozgłos zyskała
swobodna, ale na ogół wierna adaptacja księgi trzeciej, kursująca
od XV w. pt. Trattato del Governo della Famiglia i mylnie przy
pisywana Pandolfiniernu. W 1886 r. ustalono ostatecznie, że auto
rem tego traktatu był sam Alberti. W swoim sprawozdaniu
korzystać będę z wydania z r. 1802. Zawarty w nim tekst jest
pisany osobliwą mieszaniną toskańsko-łacińską. Traktat o rodzi-
8
G. V a s a r i : Le vite dei più eccellenti pittori, scultori e archtetti.
Napoli 1876.
nie miał później jeszcze dwa zmodernizowane wydania (Manci-
niego w r. 1908 i Pellegriniego w 1911), te jednak nie byiy mi
dostępne. W cytatach pozostawiam bez zmian wszystkie osobli
wości i niekonsekwencje ortografii.
2. Styl domu
na podstawie traktatu o rodzinie
Traktat o rodzinie pisany jest w formie rozprawy między
ojcem a pięcioma synami. W wersji, z której korzystamy, ojciec
nazywa się Agnolo. W innych występuje zwykle jako Gianozzo.
Jest to człowiek starszy, który przemawia do dorosłych, na ogół
żonatych już synów, objawiając szacunek raczej dla doświadcze
nia życiowego niż dla uczoności. Niektórzy uważają, że do tego
portretu pozował Albertiemu jego dziadek, dla którego żywił
jakoby znaczny sentyment. Chociaż ten rys przekładania życio
wej wiedzy nad książkową nie odpowiada obrazowi, który mamy
o samym autorze traktatu, sądzimy jednak, że można na ogół bez
większego ryzyka przypisać autorowi poglądy, które włożone są
w usta Agnola.
Słowo famiglia, jak na to już zwracano uwagę, z wielkimi
tylko zastrzeżeniami tłumaczyć można przez „rodzina". To raczej
„ród", tak jak wtedy, gdy się mówi o Pizzich, Strozzich czy
Medicich. Gdy z kolei mowa o jamigli w pewnym przekroju cza
sowym, przypomina się tzw. wielka rodzina. Rodzina bowiem,
o której pisze Alberti i którą łączy wspólny dom, to nie tylko
rodzice, dzieci i ich potomstwo, ale także ewentualni siostrzeńcy,
bratankowie, służba domowa i niewolnicy. Za mieszkaniem pod
jednym dachem przemawiają nie tylko związki uczuciowe, ale
także względy prestiżowe (liczebność rodziny ma wpływ na jej
poważanie — la copia degli uomini ja la famiglia pregiata; s. 101),
wzgląd na bezpieczeństwo domu, a wreszcie i względy organiza-
cyjno-oszczędnościowe. Przy wspólnym ogniu ludzie ogrzewają
się lepiej, niż gdyby go mieli dzielić. Oddzielne posiłki wymagają
podwójnej liczby służby. Dwa stoły — to dwa obrusy. Toteż
„nigdy bym się nie godził, byście mieszkali pod innym da-
chem" — mówi ojciec do synów zastrzegając się właśnie w tym
punkcie, że przemawia raczej jako człowiek praktyki niż jako
uczony (come uomo piuttosto pratico che litterato; s. 102).
Rodzina mieszkać ma pod miastem, w willi. Domu nie należy
wynajmować. Raczej mieć własny, a najlepiej przez siebie same
go zbudowany (tu przemawia przez autora architekt). Dom musi
być wspaniały. Musi być ozdobą otoczenia. Wybrać nań należy
piękne miejsce z wesołym widokiem i dobrym (w sensie klaso
wym) sąsiedztwem. Duży nacisk położony na estetyczne walory
pejzażu i higieniczne warunki mieszkaniowe. Troska o zdrowo
tność pozostaje niewątpliwie pod sugestią strasznej zarazy, którą
Alberti przeżył i której nigdy nie zapomniał. Willa musi być
otoczona posiadłością ziemską takich rozmiarów, by dom uczynić
gospodarczo samowystarczalnym. Oprócz domu i posiadłości ziem
skiej (casa e possessione) związana jest jeszcze z rodziną bottega.
Trudno oddać ten termin przez jego dzisiejszy odpowiednik, tj.
„sklep". Jest to raczej przedsiębiorstwo — w tym wypadku
wytwórnia wełny albo jedwabiu. Agnolo zaleca szczególnie pro
dukcję tych dwóch artykułów (lavorare lane o seta). To robota
pewna, nie ciężka, zatrudniająca wiele rąk i stąd użyteczna.
W rodzinie opisywanej przez Albertiego m a m y do czynienia z
tkaniem wełny zgodnie z ówczesną tradycją Florencji, która
stała się ośrodkiem przemysłu jedwabniczego dopiero później
8
.
Powszechnie wiadomo, jak bardzo bogactwo Florencji było w
owym czasie mocno związane z tą produkcją. Wedle informacji
historyków ówczesnego życia gospodarczego surowiec wełniany
rozdawało się po domach do tkania i farbowania metodą chału
pniczą. Alberti sporo mówi o roli pośredników, tzw. fattori, w
organizacji tej produkcji. Prawdopodobnie trudnili się oni zaku
pem surowca, który — jak wiemy skądinąd — sprowadzano
często do Florencji aż z Brytanii, rozmieszczaniem go u chałupni
ków, a pewnie i sprzedażą gotowego już produktu.
Stosunki panujące w domu układają się patriarchalnie. Głos
mają przede wszystkim starsi. Synowie przemawiają zawsze do
6
Wiadomości o tle społecznym i politycznym epoki zawdzięczam przede
wszystkim pracy F. A n t a 1 a: Fiorentine Painting and its Social Back
ground (London 1947 Kegan Paul), która oświetla te sprawy w sposób
nowoczesny i interesujący.
ojca z wielkim respektem i gorliwym posłuszeństwem. Ojciec
jest autorytetem. Sam z kolei powołuje się często na autorytet
zmarłych, akceptując związek z przodkami (nostri veccia, nostri
antiqui, nostri maggiori).
Ręka, którą prowadzi żonę, dzieci, służbę
czy niewolników, nie jest twarda. Żoną trzeba kierować wywo
łując raczej miłość niż strach. Na dzieci trzeba działać autorytetem
osobistym, a nie przymusem (usare autorità piuttosto che impe-
rio).
Służby trzeba pilnować, bowiem pańskie oko konia tuczy
7
.
Trzeba ją także dobrze traktować i nie szczędzić pochwał, jeżeli
zasłużone, „rośnie bowiem dobro pod pochwałą".
Dom musi być pokojowy i zgodny. Wszyscy winni być w nim
ciągle czynni, nie tracąc ani chwili. Winien on przypominać pra
cowitością ul czy mrowisko, w którym wszyscy zgodnie kumulują
swoje zasoby i ich bronią. „Człowiek nie urodził się po to, by
przeżywać życie śpiąc, lecz by przeżyć je aktywnie" (s. 92). Nikt
nie może być bezczynny, każdy musi być ciągle czymś zajęty
(non oziosi ma continuamente operosi).
Dobra gospodarka (ma
sserizia) musi gospodarować własną duszą, ciałem i czasem. To
są rzeczy, którymi rozporządzamy i które musimy użytkować
należycie. Ciało musi być zdrowe, krzepkie i piękne (sano, robusto
e bello)
— wzór bynajmniej już nie średniowieczny. Namiętności
człowieka winny być opanowane. Nie wolno naruszać własnego
spokoju zawiścią. Trzeba trwać w pogodzie i wesołości. Ten
nastrój domowy podkreślany jest przez autora wielokrotnie. Sto
sunek do smutku przypomina cycerońską walkę z tą chorobą
duszy, znaną z Dysput tuskulańskich, walkę podjętą później także
i przez Montaigne'a. Budząc się rano trzeba sobie swój pracowity
dzień rozplanować. Organizując czas można go znacznie przedłu
żyć. Czas traci nie tylko ten, kto nic nie robi, ale i ten, kto źle
nim rządzi. „Kto potrafi rządzić dobrze czasem, będzie panem
każdej sprawy" (s. 128). Praca, której się wszyscy oddają, nie
musi być zresztą stale napiętym trudem i ciężkim znojem. Nie
może być jej za dużo. Nie ma u Albertiego przymusu i ascety
cznego wyrzeczenia. Życie powinno być przedzielane chwilami
7
Po włosku: l'occhio del signore ingrassa il cavallo. To powiedzenie
jest, wedle opinii T. Sinki, perskiego pochodzenia i pojawia się po raz
pierwszy w literaturze europejskiej u Ksenofonta w Oikonomikòs.
wesołej i zasłużonej bezczynności. W domu winien panować nie
luksus wprawdzie, ale komfort. Wszystko musi być proste, ale
automatyczne i w jak najlepszym gatunku, rzeczy dobre są trwal
sze i bardziej oko cieszą. Srebra na co dzień niepotrzebne ani
wybredne jadło. Wymyślne kąski są dla gości i dla chorych. Dla
domowników wystarczy kuchnia citladinesca in modo (analogia
do późniejszej francuskiej cuisine bourgeoise oznaczającej kuchnię
dobrą, choć nieluksusową). Rodzinie nie powinno niczego brako
wać. Posiadać dla samego posiadania to nie jest u Albertiego
dyrektywa godna posłuchu. W różnych słowach wraca u niego
myśl, że kto nie umie korzystać ze swojego mienia, to tak jakby
go nie miał, że trzeba umieć nie tylko gromadzić bogactwo, ale
i je użytkować. Trzeba wykorzystać życie. Nie trzeba zachowy
wać się jak ów kogut, który dowiedziawszy się, że go tuczą,
żeby go zabić i zjeść, zaczął odmawiać jedzenia. Marny miał
koniec
8
.
Pomnażanie swego bogactwa jest najwyraźniej dla Albertiego
naturalnym pragnieniem każdego człowieka. Biedny zawsze chce
się wzbogacić (ogni povero cerca d'arricchire). Pomnażać jednak
swoje zasoby trzeba nie tylko produkcją, ale i oszczędnością.
Wydatki nasz autor dzieli na konieczne i niekonieczne. Te ostatnie
zaś na dopuszczalne i szalone (pazzia). Wydatki konieczne to
wydatki na utrzymanie rodziny, posiadłości ziemskiej i „interesu",
wydatki na zapewnienie rodzinie wygody i odpowiedniej pozycji
społecznej. Z tymi nie należy nigdy zwlekać. Załatwiać je trzeba
od razu, dbając zawsze o najwyższą jakość tego, co się nabywa.
Tam gdzie honor rodziny i ojczyzny jest zagrożony, musimy mieć
szeroki gest (musimy być splendidi, magnifici, potentissimi). Do
wydatków niekoniecznych, ale dopuszczalnych, należy malowanie
sobie loggii, kupowanie srebra, pięknych dywanów, kosztownych
szat, pięknych koni, pięknych książek. Te wydatki w przeciwień
stwie do poprzednich należy odkładać. Może chętka człowiekowi
przejdzie, a jeżeli nawet nie przejdzie, ma się przynajmniej czas,
by lepiej rzecz przemyśleć. W ten sposób wyda się mniej, a mieć
się będzie więcej przyjemności. Najwyraźniej idzie tu autorowi
o przyjemności antycypacyjne, o upajanie się perspektywą.
1
Szczegół o kogucie podaję z innej pracy Albertiego, którą cytuje
L a n g : op. cit., s. 41—42.
Są wreszcie, jak wspominaliśmy, wydatki szalone. W ich
opisie Alberti, zawsze umiarkowany w słowach, wypada z formy.
Szalony jest ten, kto utrzymuje grono próżniaczych rezydentów,
przypochlebiających się pasożytów. Rezydenci ci to ludzie wy
stępni (scellerati e viziosi uomini), gorsi od zwierząt drapieżnych
czy jadowitych. Symulując przyjaźń ubliżają jej. Wyrabiają
próżność w tym, komu kadzą. Taki jeden nikczemnik może zni
szczyć życie rodziny. Trzeba ich unikać jak zarazy, a także unikać
tych, którzy ich trzymają. Te mocne słowa skierowane są przeciw
obyczajom wielkiej szlachty, przypomnimy je jeszcze z okazji
innych wypowiedzi skierowanych przeciw signoroni.
Zrównoważony budżet, wydatki nie przekraczające nigdy wpły
wów — to temat, do którego Alberti chętnie powraca. Zakończe
nie trzeciej księgi pośród ostatecznych przykazań moralnych,
nakazujących sprawiedliwość, pokojowość, opanowanie, skrom
ność, jeszcze raz wbija słuchaczom w pamięć: „Niechaj wasze
wydatki będą równe waszym wpływom albo od nich mniejsze".
Przejęty tą zdobyczą, jaką były wtedy reguły buchalterii,
Alberti każe notować wszystko i zawsze mieć pióro w ręce (sem
pre avere la penna in mano). Kupcowi przystoi mieć ręce zaw
sze uwalane atramentem.
Oszczędność zapewnia człowiekowi niezależność. Nasz autor
przypomina przysłowie głoszące, że kto nie znajdzie denara w
swoim trzosie, tym mniej znajdzie go w cudzym (s. 60). Oszczę
dność pozwala w razie potrzeby wspomóc krewnego, przyjaciela
czy ojczyznę. Ale nie można nigdy wyglądać na skąpca. Trzeba
zachować złoty środek między skąpstwem a wyrzucaniem pie
niędzy na rzeczy niepotrzebne. Tym złotym środkiem jest
liberalità.
Zwłaszcza nie można żałować na wydatki, które pod
noszą splendor rodziny, jej dobre imię i chwałę. Fama, gloria,
onore,
na które zarabia się bogactwem i osobistą zasługą — to
temat, który powtarza się uporczywie.
Wspominaliśmy już, że dom i nagromadzone w nim mienie,
grunt uprawny i przemysł bawełniany mają stanowić podstawę
ekonomiczną rodziny. Takie rozplanowanie posiadania Alberti
uzasadnia szeroko w rozmowie z synami, którzy tym razem
zupełnie wyjątkowo wysuwają odmienny od ojca pogląd, a mia
nowicie pogląd, że pieniądz jest rzeczą najważniejszą. Pieniądz —
jak perswadują — jest nerwem wszystkiego. Kto ma pieniądze,
może zaspokoić wszystkie swoje potrzeby i zadość uczynić wszy
stkim swoim chęciom. Kto nie ma pieniędzy, temu wszystkiego
brak. One to zmniejszają cierpienia człowieka na wypadek wy
gnania czy innych przeciwieństw losu. Za pieniądze można mieć
wszak w każdej chwili i ziemię, i pośredników, i narzędzia do
pracy, i woły. W małym trzosie ma się potencjalnie wszystko.
Ojciec krytykuje ten pogląd w imię większej asekuracyjności
i twierdzi, że nic nie jest równie niepewne (meno stabile), mniej
trwałe niż pieniądz. Przechowywanie pieniędzy łączy się z róż
nymi niebezpieczeństwami i z atmosferą podejrzeń. Trzymać je
w zamknięciu, to nie będą użyteczne nikomu, a nic nie jest
dobre, czego się dobrze nie używa (s. 172). Posiadanie pieniędzy
naraża człowieka na ciągłe pokusy, wystawia go na złe rady,
prowokuje cudzą złą wolę. Choć zgoda na to, że — jak przypo
minają synowie — budynki mogą być na wypadek wojny pu
szczone z dymem, ale nie można wyrzec się posiadłości. Ziemia
jest zawsze pewną lokatą. Raz nieurodzaj, to w drugim roku plon
obfity. Praktyka i doświadczenie wskazują na wyjście kompro
misowe. Ponieważ pieniądze lepsze na zawieruchę, a posiadłość
na okres pokoju, należy mieć jedno i drugie. „Nie wszystko w
pieniądzach i nie wszystko we własności ziemskiej, lecz część
w jednym, część w drugim". A dalej: „Dobry gospodarz nie po
winien ograniczać całych swoich zasobów ani tylko do pieniędzy,
ani tylko do posiadłości, lecz winien podzielić to, co posiada,
i rozmieścić w paru miejscach" (s. 173).
Operować pieniędzmi wolno tylko w sposób jasny i uczciwy
(chiaro e netto).
Do pożyczania Alberti nie jest skory. Trzeba
uciekać od pragnących się u ciebie zadłużyć, choć nie tak, by za
służyć sobie na miano skąpca. A zwłaszcza nie pożyczać możnym.
Raczej dać takiemu i stracić dwadzieścia denarów niż pożyczyć
sto. Od signorów nie można się spodziewać nawet wdzięczności,
nie mówiąc już o zwrocie długu. Tyle cię kochają, ile im jesteś
potrzebny. Pędzą oni żywot próżniaczy żywiąc się cudzym chle
bem i unikając trudu. Nie cenią w tobie cnoty. Gromadzą u sie
bie ludzi występnych i podstępnych, którym się nie podoba
wstrzemięźliwość, powaga, uczciwość. Od możnych trzeba zaw
sze uciekać. Jeżeli im dasz, czego chcą, zażądają więcej. Będą
17 — O s s o w s k a — M o r a l n o ś ć . .
nienasyceni. Jeżeli dasz jednemu, nic możesz odmówić innym.
Obietnice już stanowią zobowiązania, pożyczki są właściwie da
rami, a dary takie to wyrzucone pieniądze. Signori wyzyskują
każdą twoją omyłkę i niedopatrzenie, żeby nie oddać pieniędzy,
które pożyczyli. Będą cię obmawiać, będą ci szkodzić, żeby się
od spłaty długu uwolnić. Ludzie, których Alberti każe nam cenić,
osiągają dobre imię raczej przez cnotę niż przez wystawność ży
cia. Osiągają ją przez zasługi, a nie przez cudzą krywdę.
3. Wzór mężczyzny i kobiety
na podstawie traktatu o rodzinie
Z opisu życia rodzinnego w traktacie Albertiego wyzierają
pewne wzory osobowe. Niektóre ich rysy znalazły już wyraz w
naszym streszczeniu, obraz ten jednak jest jeszcze niepełny
i pragniemy teraz wejść w bliższe jego szczegóły.
Najzupełniej nieśredniowiecznym rysem u Albertiego jest jego
wiara w człowieka i niezwykłe ludzkie możliwości. W człowieku
jest coś ze śmiertelnego boga. Aktywność, dla której zrodził
się człowiek, ma przed sobą nieskończone możliwości. Ale na to,
by te możliwości zrealizować, trzeba umieć nad wszystkim pa
nować i wszystko obracać na swoją korzyść. Trzeba wszystkim
dobrze gospodarować. To szerokie właśnie znaczenie — a nie
wąskie, które nadaje jej Sombart — ma sławna masserizia Alber
tiego i w tym szerokim sensie nazywa ją Alberti sprawą świę
tą (sancta cosa). Rządzić własnym ciałem. Rządzić namiętnościa
mi. Rządzić swoim mieniem. Rządzić czasem. Obracać na swoją
korzyść przyjaźń. Umieć nawet ze stosunków ze złymi ludźmi
wyciągnąć coś dla siebie. Stosunek do erotyki jest szczególnym
wypadkiem stosunku do namiętności w ogóle. Nigdy nie dozwalać
miłości, by uzyskała nad nami taką władzę, byśmy nie mogli od
dawać się jej tylko wtedy, kiedy chcemy, i strząsać ją z siebie,
kiedy to uważamy za stosowne. W wypadku, jeżeli kierowanie
losem nie leży w naszej mocy, trzeba mu się podporządkować
i po stoicku chcieć tylko tego, co jest w zasięgu naszych możli-
wości. Zalecanie panowania nad sobą łączy się z wiarą w moż
liwość panowania także i nad swoim otoczeniem.
Alberti ma tę samą wiarę w naukę, którą przejawia potem
Leonardo da Vinci, oraz tendencję do stosowania nauki w naj
drobniejszych szczegółach życia codziennego, tendencję tak cha
rakterystyczną później i dla Leonarda, i dla Franklina. Chwa
lono inwencję techniczną Albertiego jako architekta. On sam
mówił o wielkiej satysfakcji, jaką daje wymyślanie nie znanych
dotąd mechanizmów czy rozwiązywanie zadań matematycznych.
Cenił także — w b r e w s t a r o ż y t n y m — ręczną praeę rze
mieślniczą i piękno jej wytworów dobrze wykonanych. Wspo
mina się o tym, że wiedza miała dla Albertiego walory moralne
i że verità i bontà — tak jak u Leonarda — łączy się u niego ze
sobą. Miał on kult dla geniuszów, a słowa, w jakich o nich mó
wił, przypominają romantyków
9
.
I wewnątrz człowieka, i w jego otoczeniu powinien panować
ład, ale nie tyle ów porządek franklinowski, ile umiar starożyt
nych. Trzeba trzymać się środka między „za m a ł o " i „za wiele"
(il mezzo tra il poco e il troppo).
Ład ma w sobie spokój i piękno.
Podkreślił to już — nawiasem mówiąc — Ksenofont w Oikono-
mikòs, gdzie roztkliwial
się nad pięknem równych rzędów obu
wia, uporządkowanymi seriami zastawy stołowej, równo ułożo
nymi stosami kołder
1 0
. I u Albertiego strona estetyczna ładu pod
kreślona była mocno. Łatwo i przyjemnie jest objąć wzrokiem
drzewa sadzone równym rzędem czy ogród dobrze rozplanowany.
Umiar, który poleca Alberti, przejawia się we wszystkich
jego własnych wypowiedziach i w samym doborze słów. Nigdzie
żadnych krańcowości i żadnych zapalczywości. Każdą rzecz trze
ba rozważać spokojnie ze wszystkich stron. W taki to właśnie
sposób nasz autor rozważa np., czy należy młodzieży dawać do
ręki pieniądze. Pieniądz to w ręku młodocianych narzędzie nie
mniej niebezpieczne niż brzytwa. Ale z drugiej strony brak pie
niędzy też niejednego młodego chłopca doprowadził do złego.
Analogicznie rozważa się zagadnienie, czy młodzież wychowy-
9
Zob. M i c h e l : op. cit., s. 207, 296—297, 580.
1 0
K s e n o f o n t : Oikonomikòs. London 1938 Heinemann, Harvard
U n i v e r s i t y Press, Cambr. (Mass.) T e k s t grecki w r a z z
przekładem angiel
skim.
wać na wsi, czy w mieście. I jedno, i drugie ma swoje dobre stro
ny. W mieście jest więcej okazji, by się wyróżnić. W mieście
chłopcy mogą przyjrzeć się złu, a trzeba je znać, żeby wiedzieć,
czego unikać. Jednocześnie i życie na wsi ma swoje zalety nie
do zlekceważenia. Trzy tylko sprawy w toku traktatu dobywają
z Albertiego wypowiedzi bezkompromisowe: wspomniany oby
czaj możnych utrzymywania w domu rezydentów, niewypłacal
ność signorów i ich pasożytnictwo oraz sprawa dzierżenia wyso
kich urzędów w mieście, do której właśnie przechodzimy.
Alberti jest autorem traktatu o spokoju. Zalecanie spokojne
go życia jest dość zrozumiałe w burzliwym okresie, w jakim
dane mu było żyć. Przeżył on wszak zarazy i wygnania, a jego
rodzina — łaski i niełaski polityczne. Toteż do dzierżenia wyso
kich urzędów odnosi się negatywnie, nie tylko dlatego, że były
mu niedostępne. Wprawdzie trudno w zaciszu domowym o sła
wę, o którą naszemu autorowi tak bardzo chodzi, ale Alberti
przekonuje swoich, że smutny los spotykał zawsze najlepszych,
którzy się wyróżniali. Nie można się przecież bogacić na urzędach
cudzym kosztem, a ci, którzy tego nie czynili, nie byli nigdy
należycie doceniani. Smutny los spotkał Arystydesa, którego
obywatele wyrzucili po prostu dlatego, że był najsprawiedliw
szy. We właściwie zbudowanym państwie rządy powinni dzier
żyć najlepsi (migliori cittadini), ale póki tak nie jest, należy
stronić od wysokich stanowisk, a w żadnym razie dla spraw pub
licznych nie zaniedbywać własnego domu. Rodzina droższa niż
jakakolwiek inna sprawa (più cara la famiglia che alcuna altra
cosa).
Skoro nie poprzez
życie publiczne ma się dojść do upragnionej
sławy, pozostaje — tak to przynajmniej głosi traktat o rodzi
nie — uzyskać ją przy pomocy cnót domowych i bogactwa.
Alberti poleca synom pracowitość, wstrzemięźliwość (sobrietà),
roztropność, pokojowość, przyjemne formy obcowania z ludźmi
(facilità),
uprzejmość (civilità), sprawiedliwość, skromność i ucz
ciwość (onesta), termin występujący w różnych kontekstach w
różnym znaczeniu
11
. W tym zespole cnót zjawia się także gdzie
u w wyrażeniu oneste ricchezze idzie o bogactwo zarobione uczciwie.
Gdy Alberti uważa onestà za największą ozdobę, kobiety zamężnej, ma
indziej umanità.
Jeżeli można ją interpretować — jak to tekst
sugeruje — jako wyrozumiałość dla ludzi, mielibyśmy tutaj do
czynienia z antycypacją owej humanité, o której wspomina Hel-
wecjusz i którą historycy francuskiego Oświecenia poczytują
niekiedy za nowość wprowadzoną w tym dopiero okresie do kata
logu cnót
12
. W zachowaniu obowiązuje człowieka u Albertiego
godność (dignità). Winien on powagę i dojrzałość przejawiać w
każdym geście. Mamy tu coś jakby ową mieszczańską respectabi
lity,
która wchodzi do portretu dżentelmena angielskiego XIX
wieku oraz z wchłonięciem tego wzoru przez mieszczaństwo,
oraz francuską dignité, którą w mieszczaństwie francuskim opi
suje Goblot
13
. Temu ubieganiu się o szanowność autor ten przy
pisuje dokonanie się przemiany w modzie męskiej XIX w., pod
kreślającej w ubraniu godność zarówno jego krojem, jak barwą.
Tą szanownością mieszczaństwo kompensowało braki urodzenia.
Dla Albertiego nie wystarczają dla tej szanowności pozory cnót,
lecz żąda on cnót autentycznych. „Starajcie się być takimi, na
jakich chcecie wyglądać" (Ingegnatevi esse quali voi volete pa
rare;
s. 97).
Unikać trzeba bezczynności, chciwości, rozwiązłości, kłótli
wości. Wiedząc co złe, trzeba sobie swoimi zaletami zyskać dobrą
sławę, życzliwość i miłość obywateli. Nasz autor nie chce być
tylko poważany. Chce także być kochany.
Alberti — jak wspominaliśmy — pisał śladem wielkich sta
rożytnych traktat o przyjaźni. Ten temat poruszany jest i w roz
ważanym przez nas tekście. Nie jest przyjacielem — tłumaczy
Agnolo żonie — ten, kto podważa moją dobrą sławę. Jest nim
ten, któremu w jego obecności objawiam szacunek i którego w
jego nieobecności chwalę. Bogaty łatwo znajduje przyjaciół. Przy
jaciele są nadzwyczaj potrzebni (utilissimi), powiedzenie, które
podkreśla stosunek Albertiego do przyjaciela jako do sojusznika.
na myśli jej wierność małżeńską. Niektórzy traktują czasem onestà także
jako wierność umowom ( M i c h e l : op. cit., s. 268).
18
P. H a z a r d : La pensée européenne au XVIII siècle. T. 1—3. Paris
1954 B o i v i n et Cie. T. 1, rozdz. IV. Inni
widzą w humanité legat staro
rzymski.
13
E. G o b l o t : La barrière et le niveau. Paris 1926. Pisałam o tym
obszerniej w „Myśli Współczesnej" 1947.
Ponieważ przyjaźń służy asekuracji, Agnolo doradza przyjaciół
starannie wypróbowanych, tak jak wypróbowuje się łuk czy
konia w czasie pokoju, żeby wiedzieć, co będzie wart w momen
cie niebezpieczeństwa (s. 187). Wypróbowywać ich także należy
w sprawach drobnych, żeby wiedzieć, jak się zachowają w wiel
kich. Ale w zasadzie odwoływać się do nich należy jak najrza
dziej. Człowiek winien być samowystarczalny i raczej innych w
stosunku do siebie zobowiązywać niż samemu zaciągać zobowią
zania. W stosunku do przyjaciela obowiązuje hojność, ale trzeba
pamiętać, że z pożyczek rodzą się często spory, w których przy
jaciela możemy stracić. W wypadku konfliktu interesów „dla-
czegożbym ja miał faworyzować jego interes bardziej niż on mój?"
(Perche debbo io avere più caro l'utile suo, che il mio; s. 177).
Egoizm rodzinny Agnola
podkreślano powszechnie. Rodzina, we
dle tego obrazu, trzymać się ma solidarnie, w postaci nieufnie
obronnej w stosunku do obcych (gli strani). Sławna — jeżeli
idzie o tę sprawę — jest rada, którą ojciec daje synom, a miano
wicie rada, żeby drzewa w swojej posiadłości sadzili na jej gra
nicach, by zacieniały nie własne pole, lecz pole sąsiada (s. 108).
W stosunku do wroga nie należy wprawdzie reagować nie
nawiścią na nienawiść, ale należy odpowiadać podstępem na pod
stęp i przemocą na przemoc. To jest głos Machiavellego, a nie •
chrześcijańskie pouczenie o nadstawianiu drugiego policzka. Tak
ma się zachowywać mężczyzna. Kobieta powinna uciekać.
Skoro poruszyliśmy już sprawę stosunku Albertiego do chrześ
cijaństwa, wypada tu zaznaczyć, że pogląd na świat, z jakim
mamy u niego do czynienia, jest najzupełniej świecki. Wpraw
dzie Alberti, pragnąc zakosztować każdej formy literackiej, ba
wił się także pisaniem psalmów, ale był to — jak się zdaje —
raczej eksperyment literacki niż wyraz głębokich religijnych
przeżyć. Bóg mało interweniuje w układzie życia Albertiego,
aktywność Albertiego pozbawiona jest motywacji religijnej i liczy
on na nagrodę za dobre życie tu na ziemi, nagrodę w postaci do
statku, miłości ludzkiej i poważania.
Jak wspominaliśmy na początku, w rozprawie o rodzinie,
którą rozważyliśmy nieco szczegółowiej, ojciec poucza synów,
jak żyć należy. Nieobecność córek nie wymaga wyjaśnień, ko
bieta bowiem w tej koncepcji rodziny jest wyraźnie czymś dru-
gorzędnym. Mężczyźni są dla naszego autora czymś lepszym,
mają z natury animi grandi ed ellelti, toteż w konwencjonalnej
modlitwie, odmówionej po objęciu wraz ze świeżo poślubioną
żoną nowego, wspólnego domu, Agnolo prosi Boga o synów.
Kobietę kształci mąż, a ma w tej sprawie szerokie możli
wości, zważywszy, że bierze ją zwykle bardzo młodą i niedo
świadczoną z rąk matki, której zadaniem było upilnować ją w
czystości do ślubu i nauczyć ją robót domowych: przędzenia i szy
cia (filare e cucire). Podczas gdy wzór męski Albertiego odbiega
od odziedziczonej tradycji, wzór kobiety przypomina dokładnie
żonę Ischomacha z dialogu Ksenofonta Oikonomikos. W skompli
kowanych stosunkach obu płci wzory, tak jak w walce klas, na
rzucają w swoich interesach silniejsi. W interesach tych ostat
nich najwidoczniej od czasu Ksenofonta nie zaszła żadna wyraź
na zmiana. Żonę należy wybrać na podstawie jej cnót, pozycji
rodzinnej i majętności, przy czym autor akcentuje wagę pierw
szej z wymienionych pozycji. Raz poślubiona kobieta winna pil
nować domu. We wspomnianej przed chwilą modlitwie małżon
kowie proszą o bogactwo, przyjaciół i sławę — dla męża; o czy
stość, trwanie w wierności małżeńskiej i kwalifikacje dobrej go
spodyni — dla żony. Wierność małżeńska żony stanowi ozdobę
rodziny. Ten klejnot wchodzi w skład posagu córek. Naprawdę
piękna może być tylko kobieta cnotliwa. Bóg szczególnie surowo
karze wiarołomne. Są one piętnowane przez opinię (infame)
i zawsze nieszczęśliwe. Żona wimia podobać się tylko mężowi.
Malowanie jest nie tylko naganne, ale i bezcelowe, mąż wszak
zna ją i bez szminki. Ojciec opowiada synom, jak to jego żona
a ich matka chcąc w czasie ślubu piękniej wyglądać powlekła
twarz barwiczką. Upomniał ją łagodnie — tak bowiem upominać
należy kobietę — by szminkę starła. Łagodnie, bo łatwiej pro
wadzić żonę miłością niż strachem. Walka ze szminką rozwija się
w dłuższą przemowę. Brzmi ona zupełnie tak jak u Ksenofonta,
gdzie Ischomach także wzbrania żonie malowania i gani podwyż
szanie się przy pomocy grubych podeszew. Obaj autorzy zgodnie
doradzają żonom, by zarabiały na autentyczne rumieńce przez
pracowite dreptanie. Nie próżnować, nie wyglądać — jak dora
dza dodatkowo Alberti — przez okno. Od pracowitej krzątaniny
twarz robi się rumiana i wzmaga się apetyt. Pracowitość dla ko-
biet to wspólne zalecenie i rycerskich, i mieszczańskich ideologii
starożytności. Przypominamy sobie, jak to król Feaków — który
Odyseuszowi opisuje tryb życia na swym dworze w słowach
następujących:
Kochamy się w biesiadach, pląsach, gęśli graniu;
W zmianie stroju, toż w łaźniach i odpoczywaniu
1 4
—
ma żonę znaną z pięknych robót kobiecych i córkę, która wraz
ze służebnymi pierze bieliznę. Ci, którzy studiowali historię sto
sunku ludzi do pracy i pracowitości, za mało jak dotąd brali pod
uwagę, że odpowiednie dyrektywy nie zawsze przedstawiały się
symetrycznie dla mężczyzn i dla kobiet. W zamożniejszych miesz
czańskich rodzinach europejskich końca XIX w. i początku
w. XX mężczyznę będzie stać na bezczynną żonę grającą rolę
dekoracji i będzie on tej sprawy bronił jako sprawy własnej po
zycji klasowej. U Albertiego mamy do czynienia z podziałem
pracy. Łączy się on z przekonaniem, że zajęcia kobiece byłyby
dla mężczyzny nie tylko niewłaściwe, ale i degradujące (s. 132).
W rozważanym traktacie o rodzinie mąż wprowadza żonę do
gotowego i już zagospodarowanego domu, wspólne życie wypada
więc zacząć od poinformowania jej, gdzie się co znajduje. Bez
świadków mąż pokazuje żonie, gdzie ukryte są klejnoty (najle
piej trzymać je w sypialni!). Nie potrzebuje ona tylko wglądać
w jego archiwa, jego pisanie (scritture). Te rzeczy są dla niego
świętością (quasi come cosa religiosa), a kobieca ciekawość i ga
datliwość mogą tu okazać się niebezpieczne. Zawsze bezpieczniej,
b y kobieta n i e m o g ł a szkodzić, niżby tylko n i e c h c i a ł a .
Mężowi kobieta winna posłuszeństwo i poważanie. Czystość
i skromność, okazywanie szacunku i pokora (onesta e modestia,
riverenzia e umilta)
— oto cnoty kobiece. Ma ona raczej słuchać
niż mówić (s. 148). Winna być dyskretna: nie rozpowiadać o swo
ich sprawach i nie pytać o cudze. W stosunku do służby musi
nauczyć się być panią. Nie wolno jej ze służbą plotkować i musi
strzec się jej donosów. Strofować winna służbę łagodnie i łaska
wie. Na zewnątrz obowiązuje ją zachowanie pełne godności
(s. 166). Godność ta musi być połączona z wesołością. „Kobieta
" H o m e r : Odyseja. Tłum. L. Siemieński.
wesoła jest zawsze piękniejsza" (s. 164). Gdyby była smutna,
można by pomyśleć, że coś zbroiła. W swojej hierarchii wartości
winna przekładać l'onore nad posiadanie, l'onestà nad to, co po-
żyteczne (s. 166).
4. Charakterystyka Albertiego
w świetle traktatu o rodzinie
Po zaznajomieniu się z poglądami Albertiego, zawartymi w
jego rozprawie o rodzinie, spróbujmy scharakteryzować na ich
podstawie pozycję autora w dziejach mieszczańskiej myśli mo
ralnej. Różni badacze — jak już wspominaliśmy na wstępie —
widzieli Albertiego rozmaicie.
J. Burckhardt w znanej pracy o kulturze włoskiego Odrodze
nia robi z Albertiego typowego człowieka Renesansu według tej
wizji, którą zarysował stwarzając znaną sugestię typologiczną
dla późniejszych badaczy tej epoki. Alberti jest typowym, wszech
stronnym człowiekiem swego stulecia. Uzdolnienia gospodarcze
łączy z filozofią, literaturą piękną, architekturą, rzeźbą i malar
stwem. Jego kultura estetyczna jest wyjątkowa. Burckhardt przy
pisuje mu odkrycie piękna natury, piękna drzew i pól upraw
nych, piękna starych, pomarszczonych twarzy
1 5
. Nie chcemy już
wchodzić bliżej w szczegóły tej charakterystyki. Faktem jest,
że nie jest to drobnomieszczański buchalter z palcami uwalany
mi atramentem, skrupulatnie szeregujący cyfry — jakim widzi
go Sombart.
Dla Sombarta renesansowa Florencja to „Betlejem ducha ka
pitalizmu", a Alberti jest reprezentantem tego ducha w tym
samym sensie, w jakim był nim później Franklin. Prosta droga
prowadzić ma od pierwszej do drugiej z tych postaci
1 6
poprzez
takich pisarzy, jak J. Savary czy D. Defoe. Alberti ma swoich
1 S
'J. B u r c k h a r d t : Kultura Odrodzenia we Włoszech. Warszawa
1939.
1 6
W. S o m b a r t : Der Bourgeois. Munchen und Leipzig 1913 Verlag
von Duncker und Humbolt, s. 149. Dalsze cytaty w tekście podają na
podstawie tego wydania.
poprzedników w tych, którzy w starożytności pisali o gospodar
stwie, przede wszystkim w rzymskich autorach de re rustica, wy
zyskuje on także, niejednokrotnie nie bez deformacji, różne wątki
późnego antyku, jednakże jest dla Sorabarta w różnych punk
tach nowatorem. Nowatorstwem ma być to, że ktoś możny w
jego traktacie nie wstydzi się mówić o sprawach gospodarczych
(Das war etwas unerhört Neues;
s. 138). Dalej samo ujęcie dobrej
gospodarki jako gospodarki, gdy dochody nie są w żadnym razie
mniejsze niż rozchód}' — to pomysł mieszczańsko-kapitalistycz-
ny całkowicie odwracający się od pańskich maksym życiowych
(eine grundsätzliche Verwertung aller Maximen seigneuralen
Lebensgestaltung).
Wreszcie wraz z Albertim zjawia się pojęcie
oszczędzania (Die Idee des Sparens trat in die Welt!). Nie idzie
o oszczędzanie przez biedaka, którego konieczność do tego zmu
sza, lecz o to, że oszczędny gospodarz staje się tutaj ideałem
nawet bogacza! (s. 139). Ta mieszczańska etyka, w której już
brzmi franklinowska zasada „czas to pieniądz", przepojona jest,
zdaniem Sombarta, ressentiment w stosunku do możnych — rys,
który uzupełnia poprzednio wymienione, klasyczne rysy miesz
czańskie.
Dla Webera Alberti to wielki, wszechstronny geniusz Renesan
su, który w swoim traktacie o rodzinie zajmuje się prowadzeniem
domu (Haushaltung), a nie robieniem pieniędzy (Erwerb). Jego
dbałość o sławę rodziny purytanin musiałby uważać za grzeszną,
podobnie jak całą jego antyczno-pogańską orientację życiową.
W purytanizmie — asceza, którą M. Weber nazywa ascezą w ra
mach świata w odróżnieniu cd ascezy świętych, tu — zupełny
jej brak. Tam — brak zrozumienia dla świata literatury i sztuki,
tu — te sprawy na pierwszym miejscu. Purytanin ze swoją re
ligijną motywacją i bogactwem w charakterze premii a Alberti —
to dwa różne światy".
O jednym jeszcze obrazie Albertiego wspomnieć tu wypada.
Prace tego autora, w których narzeka na nieżyczliwy stosunek
jego środowiska do zainteresowań sztuką i nauką i sławi ponad
wszystko artyzm i geniuszy, skłaniają prawdopodobnie M. Beard,
17
M. W e b e r: Die protestantische Ethik und der Geist des Kapita
lismus. [W:J Gesammelte Aufsätze zur Religionssoziologie. T. 1. Tübingen
1920, s. 38—41.
autorkę Historii człowieka interesu, do włączenia Albertiego wraz
,z Boccacciem do tych pisarzy Odrodzenia, którzy buntowali się
przeciw kapitalizmowi. Pamiętamy, że Alberti studiował wbrew
rodzinie, która najwidoczniej rada by była widzieć go w banko-
Iwości czy handlu. Podobnie Boccaccio, syn agenta firmy banko-
? wej Bardich, nie chciał iść śladami ojca; zostawił przy tym w
; Dekameronie
satyrę na bankierów i żałował jakoby każdej chwili,
którą zmarnował na interesy. Obaj ci pisarze to dla naszej autor
ki renesansowi renegaci kapitalizmu, których porównywać na
leży z Ruskinem i Morrisem
1 8
.
Pośród tych różnych wizji Albertiego postarajmy się zaryso
wać taki obraz tego autora, jaki się on nam przedstawia na pod
stawie znanych nam tekstów.
W pierwszej księdze Polityki Arystotelesa znajdujemy cie
kawe odróżnienie sztuki zaspokajania potrzeb własnych i rodzi
ny, sztuki, którą Arystoteles nazywa oikonomia, od sztuki boga
cenia się {he ktetike tschne albo he chremalistike techne). Oiko
nomia
zużytkowuje środki zgromadzone przy pomocy sztuki bo
gacenia się, ale jest czymś od niej różnym
1 9
.
Natura — pisze Arystoteles — wszystkim istotom zapewniła
pewne sposoby zdobycia sobie utrzymania, tak jak zapewniła
mleko niemowlętom. Ludzie żyją czasem z polowania, kiedy in
dziej z połowu czy z wojny. Większość żyje z uprawy roli.
Wszystkie te sposoby zdobywania sobie środków do życia są spo
sobami naturalnymi łącznie z wojną, która jest sprawiedliwa,
gdy skierowana przeciw ludziom zrodzonym do słuchania i od
mawiającym posłuchu. Te naturalne sposoby zaspokajania po
trzeb należą do oikonomii, która w swoim zdobywaniu ma gra
nice.
Ale istnieje inna sztuka zdobywania, która już jest sztuką bo
gacenia się i idzie w nieskończoność. Każdą rzeczą można posłu
giwać się dwojako, tak jak człowiek posługuje się butami. Moż
na włożyć je na nogi albo wymienić. Wymiana z natury nie na
leży do sztuki bogacenia się, ponieważ początkowo ludzie wy-
18
M. B e a r d : A History of the Business Man. N e w York 1938 The
Macm. Co., s. 185.
1 0
M a r k s w Kapitale powołuje się na to rozróżnienie na s. 161 pol
skiego przekładu. Warszawa 1951.
mieniali tylko po to, by zaspokoić swoje potrzeby. Z tej właśnie
jednak wymiany zrodziła się sztuka bogacenia się. Gdy ta wy
miana ogarnęła szerokie tereny, niezbędny stał się pieniądz, bo
rzeczy podlegające wymianie nie zawsze było łatwo transpor
tować. Wtedy rozwinęła się nowa sztuka mająca na oku pieniądz,
którego mnożenie nie ma granic.
Mimo różnych niejasności w rozróżnieniu Arystotelesa i mi
mo to, że ostre ono — wedle jego własnej opinii — nie jest,
chwyta jednak coś, z czego warto zrobić użytek w naszych dal
szych zestawieniach. Zainteresowania gospodarcze Albertiego
nie były, oczywiście, czymś nowym i mieszczaństwo nie pierw
sze się ich nie wstydziło. M. T. Varrò (116—27 p. n. e.) wymie-
nia
przeszło pięćdziesięciu pisarzy, którzy już pisali o gospodarce
wiejskiej, zaś współczesny Senece Cominella (I w. n. e.) w pierw
szej księdze De re rustica, najobszerniejszego z dzieł rzymskich
poświęconych rolnictwu, sporządza imponujący swoją liczeb
nością wykaz tych, którzy przed nim pisali na te tematy, roz
poczynając ten wykaz od Hezjoda i Demokryta. Do tej listy przy
bywa o czternaście wieków później Alberti, któremu tenże Co-
lumella był dobrze znany i który w swoim traktacie o rodzinie
miał — według różnych badaczy — przejąć niejeden szczegół
z gospodarczych refleksji Ksenofonta. W znanych nam trakta
tach należących do tej listy można — korzystając z rozróżnie
nia Arystotelesa — wyróżnić takie, które zajęte są przede
wszystkim organizacją i ładem w gospodarce domowej, i takie,
którym robienie pieniędzy leży przede wszystkim na sercu. Jest
pod tym względem wyraźna różnica akcentów między Oikono-
mikòs Ksenofonta,
rozprawą, którą by się bez wahań zaliczyło
do Arystotelesowej oikonomii, a rozważaniami Katona Starszego
w De re rustica, gdzie element bogacenia jest silniej podkreślany
i owa ktetikè tedine Arystotelesa dochodzi wyraźnie do głosu.
Znajdziemy ją potem w czystej postaci w Drodze do majątku
B. Franklina. Idzie się ku niej poprzez cały szereg form przejś
ciowych, które, mimo różnicy epoki, warunków lokalnych i po
chodzenia autora, będą objawiały analogie n a r z u c o n e p r z e z
s a m ą p r o b l e m a t y k ę .
Ksenofont, rycerz-ziemianin, przypominający polskich szla
gonów, wrócił z wypraw wojennych z łupami, które pozwoliły
2 0
T. S i n k o : Literatura grecka. T. 1, cz. 2. Kraków 1932, rozdz. XIX.
mu kupić majątek i zająć się rolą. W Ojkonomikos każe on So
kratesowi, któremu Platon w Fajdrosie przypisywał przekona
nie, że od natury niczego nauczyć się nie można, głosić hymn
pochwalny na cześć robót wiejskich i interesować się tym, jakie
bywają rodzaje gleby, kiedy należy orać, siać, pleć czy nawo
zić (!). Ksenofont uznaje dwa tylko zawody: wojaczkę (polemi-
ken tśchnen)
i rolę (georgian), gardzi natomiast sztuką rzemieśl
niczą, zawodami „przypieckowymi", jak tłumaczy słowo banau-
sik&i
T. Sinko
20
. Od nich ciało i dusza nikczemnieją z powodu ciąg
łego siedzenia w domu, braku czasu na obcowanie z przyjaciół
mi. Tacy, którzy się nimi zajmują, są złymi obrońcami ojczyzny.
Ischomach, stanowiący dla Ksenofonta wzór gospodarza i czło
wieka, dba niewątpliwie o bogactwo, byle godziwie (kalos) zaro
bione, dba rzekomo po to, aby należycie czcić bogów, podejmo
wać przyjaciół czy wspomagać ich w potrzebie i przyczyniać się
do upiększania miasta (te motywy powtórzy później dosłownie
Alberti, opuszczając tylko pierwszą pozycję), ale jesteśmy w jego
rozprawie raczej w sferze podtrzymywania swoich zasobów przez
dobrą organizację gospodarstwa niż w sferze jakiegoś dorabiania
się.
Tego ostatniego elementu, jak wspominaliśmy, jest znacznie
więcej u Katona Starszego. I on wypowiada się za rolą, ale. nie
ze względów klasowych (wiadome jest jego plebejskie pochodze
nie i wrogość do nobililas). To zawód pewny. Łatwiej można
zrobić pieniądze na handlu czy pożyczając pieniądze, ale pierw
szy z tych zawodów ryzykowny, a drugi — niezaszczytny. Go
spodarując na roli Katon jest wyraźnie raczej kupcem niż zie
mianinem. Plutarch pisze o nim, że żałował gruntu pod ogrody,
tak bardzo rentowność przedsiębiorstwa leżała mu przede wszyst
kim na sercu. Wiadomo równocześnie, że uchylił kategorycznie
możliwość wzbogacenia się wedle tradycyj rycerskich na wypra
wach wojennych. Plantacje Katona pod Rzymem — to przed
siębiorstwo dochodowe, które prowadzi z zawsze czujną kalku
lacją, pamiętając z zadziwiającą precyzją każdą cenę i żądając,
by zostawiało się po śmierci większy majątek, niż się odziedziczyło.
Myślenie w kategorii strat i zysków jest dla problematyki go-
spodarczej najzupełniej zrozumiałe i stanowi jedną ze wspomnia
nych cech wspólnych tego rodzaju traktatom, cech wyznaczo
nych przez stawiane sobie zadania. W tych kategoriach obraca
się także i myśl Columelli, gdy np. poucza czytelnika, by z dzier
żawców nie wyciskać zanadto gotówki, a wymagać raczej pracy,
bo to bardziej lukratywne a jednocześnie mniej dokuczliwe, albo
gdy zaleca pytać o zdanie niewolników, gdy rozpoczynają nową
pracę, bowiem pracują chętniej, gdy brali udział w dyskusji
i wysłuchano ich głosu. Wzgląd na zysk każe mu także zalecać,
by wydajność pracy niewolników podnosić certamine, tj. przez
wzniecanie współzawodnictwa, pamiętając, by narzędzi dla nie
wolników nigdy nie zabrakło, bo strata czasu niewolnika więcej
kosztuje niż narzędzia
2 1
. Albo owo myślenie w kategoriach strat
i zysków nie posuwa się nigdy u Columelli tak daleko jak u Ka
tona, u którego mamy z t y m wyłącznie do czynienia nawet w
wypadkach, w których można by się spodziewać i innej postawy.
Jego wyłącznie merkantylny stosunek do niewolników jest do
brze znany. Niewolnika starego i chorego trzeba sprzedawać —
dyrektywa, która gorszy Plutarcha. Dla sąsiadów trzeba być
miłym, łatwiej bowiem wtedy sprzedać swój towar (opera jaci-
lius locabis)
i uzyskać pomoc w narzędziach
2 2
.
Nawiązawszy w tych uwagach do tych, którzy przed Alber-
tim zajmowali się należytym gospodarowaniem swoją majętnoś
cią, wróćmy do jego rozważań.
Pamiętamy, że Alberti miał w rodzinie wielkopańskie trady
cje. „Urodził się we Florencji z nader znakomitego rodu Alber-
tich" (della nobilissima famiglia degli Alberti), pisze o nim Va
sari we wspomnianej już pracy. Zurbanizowanie się jego rodziny
w okresie dochodzenia mieszczaństwa do władzy nie było wtedy
bynajmniej zjawiskiem odosobnionym. Niejeden pan feudalny
wziął się wtedy do bankowości czy kupicctwa, zdradzając w tych
dziedzinach niemałe uzdolnienia. Agnolo u Albertiego mocno
trzyma się swego drzewa genealogicznego, jednocześnie jednak
odżegnuje się aż nadto wyraźnie od signorów, zarzucając im to,
co mieszczaństwo zwykło zarzucać szlachcie, a mianowicie próż-
21
L. J. C o 1 u m e 11 a: Res rustica. London 1931 Harvard Universitv
Press Cambr. (Mass.) Tekst łaciński i przekład angielski. Ks. 1.
22
M. P. C a t o: De re rustica.
ark-
: niactwo, nieodpowiedzialność za słowo, niewypłacalność, stano
wiącą szczególny wypadek ogólnej niesolidności. Posiadłość pod
miastem to nie tyle najlepsze przedsiębiorstwo dochodowe dla
Albertiego, ile idealne miejsce do spędzenia życia. Miasto jest
terenem politycznym dla wyróżnień osobistych, ale o panujących
w nim obyczajach lepiej nie mówić (są orribili a dirle; s. 111).
Od urzędów, które można zajmować w mieście, jak sobie przy
pominamy, każe trzymać się z daleka, a życie w pewnej odleg
łości od większych skupisk ludzkich dodatkowo zalecają mu, jak
się zdaje, wspomnienia przeżytej zarazy. Columella, którego —
jak wspominaliśmy — Alberti dobrze znał i nieraz cytował, uwa
żał rolnictwo za jedyny szlachetny sposób powiększania zasobów
rodzinnych (rei jamiliaris augendae), za zawód nie zawierający
w sobie nic występnego. Wojowanie, jego zdaniem, łączy się
zawsze z cudzą krzywdą. Handlowanie na morzu jest rzeczą
wbrew naturze, bo człowiek jest istotą lądową. Dorabianie się
na obrotach, na lichwie, na podlizywaniu się możnym jest nie
godne. Alberti ma już do tego prymatu rolnictwa inny stosunek.
Posiadłość ziemska jest jedną z dobrych lokat pieniędzy, zarabia
nych przede wszystkim n a przemyśle, i m i ł y m m i e j s c e m
z a m i e s z k a n i a . Zarówno Katon jak i Columella, chwaląc
zawód rolniczy, mieszkają zasadniczo w mieście, doglądając z dala
swojej wiejskiej posiadłości i wpadając do niej tylko od czasu
do czasu i — jak obaj zalecają — zawsze niespodzianie, żeby
trzymać swoich administratorów w stałym pogotowiu, w którym
to celu Columella doradza dodatkowo zapowiadać swoje wizyty
częściej, niż będą naprawdę miały miejsce. Alberti upaja się
pięknością otaczającego go na wsi pejzażu i nie chce wsi opusz
czać. Podpierając swoje zasoby przemysłem handlowanie uważa
dla siebie i swoich
2 8
za coś niegodnego (s. 104). Dla rzemiosła —
inaczej niż Ksenofont — ma, jak już wspominaliśmy, wysokie
uznanie.
Przejdźmy teraz do sporu o duszę Albertiego między Sombar-
tem a Weberem i do tego, na jakie rysy przypisywane mu przez
tych autorów jesteśmy skłonni się zgodzić i które uważamy dlań
za osobliwe, a które nie.
1 3
Żonie także nie przystoi prowadzić transakcji handlowych poza
domem (trafficasse eon gli uomini juori di casa in publico; s. 129 i in.).
Nie jest, wbrew Sombartowi, nowatorstwem Albertiego to,
że ktoś możny nie wstydzi się mówić o sprawach gospodarczych,
bo nie brak przed nim pisarzy szlacheckich, którzy na ten te
mat pisali. Trudno także uznać sam pomysł ujęcia dobrej gospo
darki jako gospodarki, w której dochody i rozchody są ze sobą
uzgodnione, za pomysł mieszczańsko-kapitalistyczny, bo żaden
traktat o prowadzeniu gospodarstwa nie będzie nam zalecał życia
nad stan. S z l a c h c i c m o ż e t e g o r o d z a j u t r a k t a
t ó w n i e p i s a ć , a l e j e ż e l i j e p i s z e , t o i j e g o t r o
s k ą b ę d z i e r ó w n o w a g a b u d ż e t o w a .
Pracowitość też należy do wspólnych zaleceń traktatów o pro
wadzeniu domu. Porównanie domu do ula jest u Ksenofonta. Ka
ton miał, według relacji Plutarcha, czynić sobie wyrzuty w trzech
przede wszystkim wypadkach: 1) jeżeli zdradził sekret kobiecie,
2) jeżeli jechał morzem tam, gdzie można było jechać lądem,
3) jeżeli dzień przepróżnował. Mimo to trudno wątpić, że praco
witość nie należała do haseł możnych ani do obyczajów średnio
wiecza. W okresie, gdy żył Alberti, dawał się w przemyśle lnia
nym dotkliwie odczuwać brak rąk do pracy. Trzeba było wabić
robotników zagranicznych ofiarowując im dobre warunki. Już
przed Albertim zachęcał do pracy Bernard ze Sieny twierdząc,
że jeżeli szlachectwo poznaje się po próżniactwie, to świnia naj
szlachetniejsza
2 4
. To zachęcanie do pracy nie było niewątpliwie
u Albertiego tylko hasłem dla podwładnych, hasłem leżącym w
interesie każdego pracodawcy. Dotyczyło ono i pana, i pani domu
oraz całej rodziny. Nie była to jednak franklinowska, ascetyczna
pracowitość, lecz praca w dawce niedokuczliwej i bez zmęczenia
(senza no ja e jalica),
dająca się pogodzić z życiowym komfortem.
Sombart mniema, że wraz z Albertim pojęcie oszczędności
wkracza na widownię. Ale Sombart tłumaczy przez Sparsamkeit
słowo masserizia, które oznacza raczej gospodarowanie przy zrów
noważonym budżecie. Jesteśmy tu dalecy od oszczędności frank-
linowskiej. Alberti zaleca wprawdzie wstrzymywać się od wy
datków niekoniecznych w nadziei, że ochota na nic może prze
minąć, ale zaleca równocześnie nie żałować grosza na komfort
i na splendor rodziny.
2 4
Cytuję za M i c h e l e m : op. cit., rozdz. „La citć parfaite".
I
„Jeżeli spóźnisz się z jedną rzeczą, spóźnisz się ze wszyst-
I kim" — mówił Katon. Nad bezpowrotnym upływem czasu bia
dał Columella. Trudno, by czynnik ten nie miał znaczenia u auto-
I
rów, którzy rozplanowywali sobie zajęcia gospodarcze. Jednak
że nie jeden tylko Sombart uważa, że czas zaczyna odgrywać we
Florencji Albertiego szczególną rolę. Wszak ważkość czasu ma
być charakterystyczna dla klas dynamicznych, do jakich należało
mieszczaństwo w okresie Albertiego. Od XIV w. we wszystkich
większych miastach włoskich zegary wybijają godziny, jak pisze
A. v. Martin w Socjologii kultury Renesansu
25
.
Tego liczenia się
z czasem w średniowieczu nie było.
Myślę, że zwrócenie uwagi na nieliczenie się z czasem u klas
statycznych jest najzupełniej trafne i trudno mieć wątpliwości
co do tego, że czas liczył się dla Albertiego. Jednakże mam wra
żenie, że byłoby rzeczą niesłuszną przypisywać mu franklinowską
orientację: „czas to pieniądz". Przeliczanie czasu na brzęczącą
monetę jest mu obce. Czas jest dla niego jedną z rzeczy, którymi
winniśmy zarządzać planowo. U człowieka, który w życiu chciał
pomieścić tyle różnorodnych aktywności, który gospodarował,
wznosił świątynie, rzeźbił, malował, pisał, bawił się nowościami
technicznymi i rozwiązywaniem zadań matematycznych, liczenie
się z czasem nie zadziwia nikogo. Ale to nie jest postawa zale
cana przez Franklina, postawa człowieka skoncentrowanego na
pieniądzu, człowieka, dla którego każda chwila odpoczynku czy
rozrywki była przeliczana na ten język i n o t o w a n a w r u
b r y c e s t r a t f i n a n s o w y c h .
Alberti chce się bogacić. Na to nie trzeba było być protestan
tem. Kościół katolicki, jak wiadomo, krótko obserwował dyrekty
wy, które winny były płynąć z przekonania, że nie można jedno
cześnie służyć Bogu i mamonie. Faktyczne ubóstwo zostało zastą
pione przez ubóstwo ducha, które miało polegać na niezależności
duchowej od posiadanych bogactw. Wymownie tę postawę opisał
w XVI w. św. Franciszek Salezy (1567—1622), który w dziele
poświęconym życiu pobożnemu, w rozdziale „O ubóstwie ducha
25
A. v. M a r t i n : Kultur Soziologie der Renaissance. [W:] Handwör
terbuch der Soziologie. Red. Vierkandt, s. 495—510.
zachowanym pośród bogactwa" twierdził, że ubogi duchem jest
ten, którego duch bogactwem nie jest zaprzątnięty
2
".
Bogaty winien, jego zdaniem, zachowywać się jak aptekarz,
który przechowuje trucizny, ale sam się nimi nie zatruwa. Czło
wiek może posiadać bogactwa, jeżeli ma je w domu czy w trzo-
sie, ale nie posiada ich w sercu. „Być faktycznie bogatym i rów
nocześnie biednym, o ile idzie o przywiązanie uczuciowe, to wiel
kie szczęście dla chrześcijanina, gdyż posiada on w ten sposób
przywileje bogactwa na tym świecie i zasługę ubóstwa dla tam
tego świata (U a par ce moyen les commodités des richesses pour
ce monde et le mérite de la pauvreté pour Vautre)
27
.
W słowach skierowanych do Filotci św. Franciszek Salezy
zaleca jej łączenie bogactwa i tak właśnie rozumianego ubóstwa,
zaleca wielką pieczę i jednocześnie wielką pogardę dla rzeczy
doczesnych, a rozdział XV jego rozważań nosi tytuł „Jak prakty
kować należy prawdziwe ubóstwo, będąc niemniej faktycznie
bogatym". Bóg chce, byśmy z miłości do niego wyzyskiwali każ
dą okazję do powiększania swych zasobów. Na to, by wypróbo
wać, czy to naprawdę czynimy dla Boga, trzeba od czasu do cza
su dawać jałmużnę służąc ubogim, przy czym należy zawsze bo
gactwo traktować jak szatę, którą zdjąć można w każdej chwili,
a nie jak skórę zwierzęcia, która jest z nim zrośnięta. Jeżeli ktoś
jest naprawdę biedny, niechaj robi sobie z konieczności cnotę
(de nécessité vertu) i przyjmuje wolę bożą z zadowoleniem,
pomnąc, że znajduje się w towarzystwie Chrystusa, Matki Bo
skiej i apostołów.
Nie mogliśmy się powstrzymać od przytoczenia tych jakże
charakterystycznych słów świadczących o tym, że żądza boga
cenia potrafi znaleźć sobie zawsze jakieś usprawiedliwienie i że
katolicyzm może być także doskonale wprzęgnięty w jej służbę.
Nie wątpiąc, że katolicyzm umiał doskonale służyć i Bogu, i ma
monie, godzimy się jednak z Weberem w tym, że purytanizm
służył skutecznie „udemokratycznieniu" się żądzy zysku i że jej
2 0
F r a n ç o i s dc S a l e s : Oeuvres complètes. Introduction à la
vie dévote. P a r i s 1930 A s s o c i a t i o n G. B u d é . T. 2, rozdz. X I V . W rozdz. XV
poleca sie. Filotci
wielką pieczę o własną majętność, car Dieu veut que
nous facions ainsy pour son amour.
« Ibid.
rozlanie się na maluczkich ma mu coś do zawdzięczenia. Ka
lendarze Franklina dla nich właśnie były przeznaczone. Traktat
Albertiego o rodzinie celował wyżej, przemawiał on wszak do
tych, których stać było na posiadłość ziemską i przedsiębiorstwo
przemysłowe. Tej roli, jaką pieniądz odgrywał we wskazówkach
Franklina, u niego nie znajdujemy. Nie ma tu sprzęgania • akty
wności gospodarczej z religią, traktowania bogacenia się jako
religijno-moralnego powołania ani uzależniania cnoty od zamo
żności.
Posuńmy jeszcze dalej to zestawienie Albertiego z Frankli
nem dla uwydatnienia dalszych różnic i wykazania, że trakto
wanie Albertiego przez Sombarta jako prekursora Franklina jest
zupełnym nieporozumieniem.
Alberti jest dla nas w swojej ogólnej postawie życiowej,
a więc i w moralności, przedstawicielem wielkiego mieszczań
stwa, u którego dokonała się fuzja elementów mieszczańskich
i rycersko-szlacheckich. Przypomina on bogate francuskie rody
mieszczańskie XIX w., przypomina rodzinę Buddenbrooków
z ambicjami splendorowymi Tomasza, połączonymi z jego nie
chęcią do szlachty, z tą w t y m ostatnim wypadku różnicą, że
klimat u Albertiego jest weselszy niż w miastach hanzeatyckich,
dziedziczących purytańską surowość. Alberti nie czytałby nie
wątpliwie Boccaccia na wieczorach rodzinnych zamiast Biblii,
czytywanej we czwartki przez rodzinę Buddenbrooków, ale czy
tałby raczej Pctrarkę niż Ewangelię.
Fuzja elementów mieszczańsko-rycerskich dokonała się u Al
bertiego, rzecz jasna, inaczej niż fuzja elementów mieszczańskich
i szlacheckich w Anglii czy Francji końca XIX wieku. Wiemy,
że miał on w swoim drzewie genealogicznym wielkich panów
feudalnych. Ci panowie przystosowali się do faktu własnej klęski
i weszli w szeregi zwycięskiego mieszczaństwa, łącząc jego spraw.-
ność ekonomiczną z własnymi tradycjami. Kombinacja rycer-
sko-mieszczańska jest dla Renesansu włoskiego nader charakte
rystyczna i ma swoje specyficzne znamiona. Miasta toczą ze
sobą zaciekłe walki i kupiec umie dosiadać konia. Alberti miał
celować w kunszcie konnej jazdy, a w swoim traktacie o rodzinie
polecał mężczyźnie bronić żony, domu i ojczyzny potem i krwią
(eon sudore e eon sangue; s. 132).
Nie „mieszczańska" jest także uderzająca w tekstach Alber
tiego żądza sławy i osobistego wyróżnienia, poczytywana za cha-
rakt- rystyczną dla wybujałego indywidualizmu Odrodzenia, przy
pisywanego — jak wiadomo — przez historyków potrzebie wyży
cia po uwolnieniu się od hamulców, które nakładało aktywności
człowieka średniowiecze. Giordano Bruno uważał żądzę sławy
(L'appetito de la gloria)
za jedynie efektowny bodziec (solo et
effecacissimo sprone)
pchający człowieka do bohaterstwa
2 8
. Wyra
żenia takie, jak: buona faina, buono nome, gloria, onore, riputa
zione;
powiedzenia takie, jak: „być przedmiotem uznania to rzecz
najpiękniejsza" (l'onore [...] cosa bellissima), „sława jest rzeczą
świętą" (divina cosa la gloria) są w tekście Albertiego uderzająco
pospolite. Przypominają się rycerskie ambicje wojowników Iliady,
która księga po księdze poświęcona jest czyjemuś wyróżnieniu.
Niewątpliwie inne walory składają się na to wyróżnienie u Ho
mera i Albertiego. W pierwszym wypadku urodzenie, zasługa
osobista i stan posiadania umożliwiająca gest. W drugim te dwa
ostatnie walory przede wszystkim, z tym wszakże, że zasługa
osobista jest raczej wyjątkowo zasługą bojową, a gest umożli
wiony jest nie przez łupy wojenne, tylko przez zasoby zebrane
c o d z i e n n ą p r a c ą i r a c j o n a l n ą g o s p o d a r k ą p i l
n u j ą c ą c z u j n y m o k i e m r ó w n o w a g i b u d ż e t u .
Postawie zwanej mieszczańską zarzucano zawsze brak zrozu
mienia dla piękna, co zabarwiało także i „mieszczańską" moral
ność. Tymczasem Alberti zajmuje ciągle estetyczny punkt widze
nia. Artysta winien, jego zdaniem, zajmować w społeczeństwie
miejsce naczelne. Irytacja, łakomstwo, rozpusta — są dla niego
przede wszystkim brzydkie. Ciało ludzkie jest piękne i wolno
je obnażać w sztuce, czemu — jak podkreślają niektórzy — prze
ciwstawiał się nie tylko duchowny, dla którego to było gorszące,
ale i feudal, dla którego nagość była n a z b y t d e m o k r a
t y c z n a
2 9
.
Inaczej niż w moralności, którą szerzyć będzie purytanizm,
cnota dla Albertiego jest wesoła i pełna wdzięku (la virtù è tutta
lieta e graziosa).
Wesołe ma być także życie codzienne. Sombart
28
Cytuję za F. B. K a y e m (zob. wstęp historyczny do Bajki o pszczo
łach Mandeville'a) Oxford 1924 Clarendon Press; s. XCII.
2 9
M a r t i n: op. cit.
robi z niego człowieka ressentiment, wyżywającego się na moż
nych panach. Alberti, jak to podkreślaliśmy, istotnie bardzo ich
nie lubi, ale nie wyczuwa się u niego żadnych kompensacji pod
grzewanych zawiścią czy goryczą. Na próżno Sombart chce w
nim widzieć kompleks nieślubnego dziecka. J a d u u Albertiego
nie znajdujemy. Jest to człowiek bez ostrych kantów, nakazujący,
jak wspominaliśmy, łagodnie postępować z młodszymi i podległy
mi sobie, zalecający nie pognębianie innych, lecz ich poprawę.
Naturalne to u człowieka tak udanego, tak bogato wyposażonego
w urodę i talenty, człowieka, któremu udało się żyć według
własnych zaleceń i uzyskać w t y m stopniu g 1 o r i ę, o której
marzył.
Franklin wychowywał się na Starym Testamencie. Mancini,
wydawca Albertiego, w dwóch tylko jego dziełach naliczył 31
autorów greckich i 50 łacińskich, na których się Alberti powo
łuje. Toteż co chwila natrafiamy u niego na jakieś ślady późnego
zwłaszcza antyku. Ze starożytności Alberti przejął różne wątki,
które nie zawsze kleją się z tym, co głosił, w harmonijną całość.
Swoją troskę o zasoby rodziny nasz autor umiał przeplatać me
lancholijną stoicką refleksją, że bogactwo czy władza od nas
nie zależy (s. 81), choć cały traktat o rodzinie jest pod tym
względem owiany optymizmem. U człowieka tkwiącego tak mocno
w swojej epoce, a jednocześnie czerpiącego tak hojnie ręką z róż
nych minionych źródeł, trudno o zupełną jednolitość poglądów
i nie zależy nam na tym, by do niej przy pomocy różnych
interpretacji doprowadzić, wedle praktyki pospolitej u history-
ryków kultury, którzy natrafiając u jakiegoś pisarza czy w
jakiejś kulturze na niezharmonizowany z resztą wątek bądź usi
łują go wyinterpretować tak, żeby pasował, bądź traktują jako
obcy nalot. U podstawy tego rodzaju praktyk kryje się przeko
nanie, że kultura należycie zobrazowana musi okazać się harmo
nijna, a człowiek — konsekwentny. To jawnie fałszywe przeko
nanie można tropić w różnych pracach historycznych.
Dyskusji w sprawie charakteru moralności Albertiego oraz
jego pozycji dziejowej nie przeprowadziliśmy w tym języku, w
jakim była ona toczona między Sombartem a Weberem. Nie
rozstrzygaliśmy tego, czy jest u niego duch kapitalizmu, czy nie,
ponieważ to pojęcie ze względu na swoją niejasność nie nadawało
się jako narzędzie do naszych refleksji porównawczych. Ponie
waż wspomniany spór toczył się przede wszystkim poprzez po
równywanie Albertiego z Franklinem jako autorem, u którego
„duch kapitalizmu" miał się objawiać w jego klasycznej postaci,
próbowaliśmy i my przy pomocy bardzo niedoskonałej, ale prze
cież nieco jaśniejszej terminologii porównać ethos obu tych pisa
rzy. Pamiętamy, w jak pełnych entuzjazmu słowach F. Engels
kreślił obraz włoskiego Odrodzenia we wstępie do Dialeklyki
przyrody. Jeżeliby jego charakterystyka ludzi Odrodzenia była
w pewnych punktach charakterystyką przerastającą miarę Alber
tiego, to w każdym razie wolno o nim powiedzieć za autorem:
„Mężom, którzy zakładali nowożytne władztwo burżuazji, można
było przypisać wszystko, ale nie ograniczoność burżuazyjną"
8 0
.
3 0
K. M a r k s , F. E n g e l s : Dzieła wybrane. T. 2. Warszawa 1949,
s.
53.