KOMEDYE
ALEXANDRA HRABIEGO FREDRA.
TOM. III.
JULIAN KORYCKI
WE LWOWIE,
STANISŁAWOWIE I TARNOWIE U KUHNA I MILKOWSKIEGO,
W PRZEMYLŚLU U K. F. WENCLA.
183O.
OMYĹKI.
Str.1 w (klucz w ręku) czytaj: klucze w ręku).
- 7 1
jakiem
jakem.
- 22 2
takĹĽe idem takĹĽe
takie idem takie.
- 25 4 zabiorÄ…
zabiérą.
- 34 11
moĹĽebmy
moĹĽebym.
- 34 12
(tok mysl mĂłwi)
(tak myśl mówi).
- 44 8 Ani teĹĽ w tym obrazie
Ni sobÄ… w tym obraz
miesc
próżnych zostawiać, miesc próżnych zostawiać
- 49 20
z tego, czy
z tego źródła,czy.
- 51 3 czóż
cóż.
- 51 16
halabardy
halabarty.
- 64 18
wszystko
to wszystko.
- 74 12
e la
Ă la
- 83 17
tysiÄ…c
tysiÄ…ce.
- 89 17
RĂłwnie
RĂłwne.
- 101 9 przecucia
przeczucia.
- 110 9 najpiérwiéj
najpiérwéj.
- 113 10
w spodniach
w spodnicach.
- 114 3 co szaleństwo!
co za szaleństwo.
- 117 17
dzierzy
dzierĹĽy
- 122 14
Oj czaszy! czaszy!
Oj czasy! czasy!
- 125 2 - lub -
- LĂłb -
- 128 5 położenia
z położenia.
- 128 13
powidajcie
powiadajcie.
- 128 14
ta myślę
tak mysle.
- 131 4 JuĹĽ ta to
JuĹĽ ja to.
- 143 13
co idziesz?
co widzisz?
- 152 6 tychczasz
tychczas.
- 167 16
szlachcic, ni gospadarsz ślaachcic, ni gospodarz
- 171 20
WinszujÄ…
WinszujÄ™.
- 176 4 dała
daje.
- 185 1 lotla za Piotla
lotla, za Piotla.
- 206 2 mężczyn
mężczyzn.
- 211 16
schlachcicu!
ślachcicu
- 212 4
widziaĹĽĹ‚eĹ›
widziałżeś.
- 228
(razem)
(kobiéty razem)
Str. 220
(razem) czytaj: (kobiéty razem)
- 235 w. 6 Uspokicie
UspokĂłjcie.
- 242
8 kochanka kochana.
- 245
3 widzieć wiedzieć
- 254
6 zatém. - Pani? - zatém... Pani?...
- 255
23 Ale zrzędność Ale i zrzędność
- 261
3 Wszakże imćpan Wszak jegomość Pan.
- 262
1 Najważniéjze Najważniejszy
- 263
4 po co przychodzić po co i przychodzić
- 264
5 ....co szmieszy? co śmieszy?
Z
konceptu i t d. ĹAPKA.
Z konceptu i t d.
- 266 2 jak pchnÄ™! jak go pchnÄ™!
- 267 3 (wraz słabszym) (coraz słabszym)
- 268 5 Mówił bądź zdrów Mówił. - Bądź zdrów.
- 272
4 Dotąd mojéj Dotąd do méj.
- 272 7 jakieĹ› jakeĹ›
- 272 13 bodajeĹ› bodajĹ›
- 275
6 i ty z nami i ty takĹĽe z nami
- 276 5 zdarzenie zdarzenia.
- 281 3 - wzrok ta broda - - wzrok - ta broda - \
KONIEC OMYĹEK.
PRZYJACIELE
.
KOMEDYJA WE IV. AKTACH,
WIERSZEM.
Wpatrz jeno się dobrze, obnczysz inaczéj.
And. Max. Fredro.
OSOBY:
ZOFIJA.
CZESĹAW.
BARON ANTENACKI.
WTORKIEWICZ.
ZDZISĹAW.
PANNA BOBINÉ.
SMAKOSZ.
KRUPKOWSKII.
STEFAN, kamerdyner.
Drugi kamerdyner.
Rzecz dzieje siÄ™ w domu Zofii na wsi.
AKT I.
(Pokój duży; na stoliku zégar i książki; kilkoro drzwi i okno;
KRUPKOWSKI
drzymie, prosto siedząc, klucz w ręku)
SCENA PIÉRWSZA.
KRUPKOWSKI, STEFAN.
STEFAN.
(wchodzÄ…c)
Panie Krupkowski!
KRUPKOWSKI.
(zrywaiÄ…c siÄ™)
He! he!
STEFAN.
Gość jakiś przybywa.
KRUPKOWSKI.
Jeszcze ich mało! tfy! tfy! szarańcza prawdziwa.
STEFAN.
KtĂłry pokĂłj?. .
KRUPKOWSKI.
Hm! pokĂłj! proszÄ™, jaki skory,
O! tobie tylko w to graj, tyĹ› rad kaĹĽdej pory,
A
- 2 -
Kiedy się miłych gości, jak śledzi naspycha,
Naco pokoju? jak zjé, niech rusza do licha!
STEFAN.
Ależ panie marszałku, pokój nie zatrzyma,
A pani zawsze kaĹĽe.....
KRUPKOWSKI.
JuĹĽ pokoju nie ma.
STEFAN.
Pójdę pani powiedzieć ....
KRUPKOWSKI.
(oddaje klucz)
No, no, czekaj zrzędo!
To pewnie jakieś nowe zalotniki będą,
Zatém podle Barona w salonie postawić.
STEFAN.
Baron go wziął i wczoraj nie przestawał prawić,
Że mniej, jak dwa pokoje, Baron mieć nie może.
KRUPKOWSKI.
Ej! nie jeden mój panie, mieszkał i na dworze,
Lecz dobrze i tak; zatém na dole umieszczę.
STEEAN.
Tam się panna Bobiné dziś ma przenieść jeszcze.
KRUPKOWSKI.
Czy kaduk tę Francuzkę po pałacu wodzi?
To tu, to tam, wszędzie źle, wszędzie jej coś szkodzi,
Daléj panią Hrabinę wypędzić gotowa.
STEFAN.
Czemu nie!
KRUPKOWSKI.
Pani dobra, nie powié i słowa.
STEFAN.
JuĹĽci dobra, i nadto, gdy jÄ… dotÄ…d trzyma.
- 3 -
KRUPKOWSKI.
Była jéj guwernantką.
STEFAN.
Jak siÄ™ to nadyma!
Jak siÄ™ to puszy! sroĹĽy! . . .
KRUPKOWSKI.
Jakby jaka pani.
STEFAN.
Gorzéj! dziesięć pań tyle nie złaje, nic zgani.
Nigdy jej nie dogodzisz, choćbyś szedł na głowie.
Słyszysz! ty! idź tam ! zrób to! inaczej nie powié,
A nie zrobisz w tej chwili? nudzi ciÄ™, jak mucha,
Albo leci już z płaczem, że jéj nikt nie słucha.
KRUPKOWSKI.
To jeszcze wielkie szczęście, pociecha prawdziwa,
Po jednej guwernantce ze na dworach bywa,
Gdyby po dwie, trzy ....
STEFAN.
Gwałtu! a niech pan Bóg broni!
Żadenby chrześcijanin nie wybrnął z tej toni.
KRUPKOWSKI.
(uśmiawszy się)
Na, na Stefanku, weĹş klucz, otwĂłrz dwa pokoje,
Na drugiem piętrze; wiész?
STEAN.
Wiém.
KRUPKOWSKI.
Gość ma prawo swoje
Trzeba być zawsze grzecznym ; idź panie Stefanie.
(Stefan odchodzi)
KRUPKOWSKI.
(sam)
Ma łeb chłopak, za czasem mój urząd dostanie.
A 2
- 4 -
SCENA DRUGA.
PANNA BOBINÉ, KRUPKOWSKI.
(Bobiné w rannym ubiorze.)
BOBINÉ.
Cóżto panie Krupkowski? czy mnie nie ma w domu?
KRUPKOWSKI.
Któżby o tém zapomniał?
BOBINÉ.
Ani w myśli komu,
Ani siÄ™ nawet spyta, czym jeszcze dziĹ› chora.
KRUPKOWSKI.
(na stronie)
Aj wiém ja, wiém, jakiego trzeba ci doktora.
BOBINÉ.
W tej Polsce, jak o konia, dbają o człowieka.
KRUPKOWSKI.
Czemuż panna z tej Polski prędko nie ucieka?
BOBINÉ.
Rady nie potrzebuje.
KRUPKOWSKI.
To tylko pytanie.
BOBINÉ.
KtĂłre bez odpowiedzi ta razÄ… zostanie.
KRUPKOWSKI.
Dobrze.
BOBINÉ.
Wolałbyś waćpan myśléć o czém inném,
Pełnić dane rozkazy, być pilnym, być czynnym:
Jak go zowią marszałkiem, zawsze się uśmieję.
- 5 -
Piękny marszałek! nie wié, co sie w domu dzieje;
Co za nierząd! sług dużo, a usługi mało;
Prawdziwy polski nieład!
KRUPKOWSKI.
(z udanym przestrachem)
Cóż się to dziś stało.
BOBINÉ.
Kaszka na bulionie . . .
KRUPKOWSKI.
(jak wyĹĽĂ©j)
Cóż?
BOBINÉ.
Dawaj tu rozkazy!
Wszak jeszcze wczoraj wieczĂłr, raz poraz, trzy razy,
Rozkazałam, by kaszka była na dziś rano.
KRUPKOWSKI.
Na mojem oczy widział, jak z kuchni wydano.
BOBINÉ.
Wydano, przyniesiono i dano mopsowi;
Bo u nas we Francyi, każdy mu to powié,
Psom tylko, by ostudzić leją na talérze,
Dla ludzi sÄ… supierki.
KRUPKOWSKI.
(z przesadną gorliwością)
Bardzo temu wierzÄ™
J zaraz ....
BOBIN.
Zaraz, już jest, lube w Polsce słowa;
Ale, dawajcie kaszkÄ™ - kaszka nie gotowa.
Ĺšmiesznie, ĹĽe kaĹĽdy robi, co mu siÄ™ podoba,
Ĺšmieszniej, ĹĽe taka jak ja, znosi to osoba.
KRUPKOWSKI.
(na stronie)
Osoba! hm! myślałbyś, że ze krwi książęcéj.
A to nad guwernantkę, ani jota więcéj.
- 6 -
SCENA TRZECIA.
Panna BOBINÉ, KRUPKOWSKI, ZDZISĹAW.
BOBINÉ.
Ach Zdzisław! o mój Boże, jakże nagle wchodzi!
(poprawiając chustki i ściągając kilka papilotów)
Ach jakĹĽe ja wyglÄ…dam!
ZDZISĹAW.
Ale cóż to szkodzi.
BOBINÉ.
Właśnie chciałam . . . chciałabym .. . chce z panem Zdzisławem....
Proszę sio tu zatrzymać , powrócę niebawem.
(wybiega)
SCENA CZWARTA.
ZDZISĹAW, KRUPKOWSKI.
KRUPKOWSKI.
Ach dałbym konia z rzędem, jeszcze co dodatku,
Żebyś mi z tąd wyleciał Francuzki gagatku!
ZDZISĹAW.
Z kądże taki zły humor?
KRUPKOWSKI.
Z kąd dobrego dostać?
Sto głów, nie moja jedna, nie potrafi sprostać?
Chodź, iuż, krzycz, dbaj o wszystko, miej wszystko w pamięci,
Ale tu wciÄ…ĹĽ jak na targu, aĹĽ siÄ™ w mĂłzgu kreci.
JuĹĽ co prawda, to nie grzech, dobra nasza pani,
Nikt pewnie , sto mil w koło, nic w niej nie przygani,
Imię, godność, łaskawość, majątek, uroda,
- 7 -
Ale jakiem Krupkowski, jeszcze trochę młoda.
Nie tak bywało, nie tak, za świętej pamięci
Rodziców: grzecznie, pięknie, zawsze dobrej chęci,
Jak sam pan, tak i pani, byli dla swych gości.
Ależ była u licha miara w gościnności;
Był czasem i spoczynek, drzymnęło się czasem,
A jak się bawiono, to nie z tym hałasem;
Kobiéty dryzlownły, nikt o nich nie wiedział,
Jegomość z ich mościami w swéj komnacie siedział,
Tam gwarząc przy kieliszku, radzili nie mało;
Ale teraz.... o nie tak, nie tak tu bywało!
ZDZISĹAW.
J czemuż tu się dziwić? i cóź to dowodzi?
Inaczej żyją starzy, a inaczej młodzi.
J któż ma użyć świata, w całym jego kwiecie,
Jeżeli nie to szczęścia rozpieszczone dziécię,
Jeżeli nie Zofija ? coż jéj wzbraniać może?
Wdowa, pani swej woli, w życia pięknej porze,
W której wspomnień nie trzeba, nadzieja spoczywa
W której duszy wystarcza obecność szczęśliwa.
KRUPKOWSKI
(z pośpiechem)
CzemuĹĽ tÄ™ guwernantkÄ™ dotÄ…d jeszcze trzyma?
ZDZISĹAW.
Już teraz przyjaciółka, guwernantki nie ma.
KRUPKOWSKI.
Przyjaźni złego z dobrem nie znane przykłady.
J gdyby pani słuchać chciała mojéj rady,
Dzisiaj panna Bobiné: Adje, wojaż madam;
Ale pani się śmieje, kiedy ja co gadam;
Albo i w mieście , z płaczem błagałem ja prawie:
Na miłość boska, pani, zostańmy w Warszawie,
Bo na wsi, nie daleko stołecznego miasta,
Gość każdego momentu, jak z ziemi wyrasta,
J jakem przepowiedział, tak się téż i dzieje:
Czy pogoda piekÄ…ca, czy jak z cebra leje,
Ledwieś pomyślał, ledwieś bąknął o obiedzie.
- 8 -
Ledwie komin zadymił - trzask z bicza , już jedzie.
J cóż z nim robić? Proszę? i któż z nim poradzi?
Zamkniesz, zabijesz wrota, on przez płot przesadzi,
A jak się wkręci, bądź zdrów! skrzyp nie skrzyp wrotami,
On jakby nie do niego, już zamieszkał z nami;
Wprawdzie i nic dziwnego, czemu mieszkać nié ma,
Kiedy pani kaĹĽdego zaprosi, przytrzyma,
Byle tylko zgiełk, hałas . . .
ZDZISĹAW.
Kiedy jÄ… to bawi!
KKUPKOWSKI.
A bawić nie powinno; czemu nie odprawi
TĂ©j zgrai zalotnikĂłw, co jak rĂłj osiada!
Wybrać jednego i dość.
ZDZISĹAW.
{śmiejąc sią)
Taka twoja rada?
Ale moĹĽe Zofija inaczej rzecz bierze;
A ja sądzić nie będę, kto błądzi w tej mierze.
Lecz przykroby jéj było usłyszeć ze strony,
Że jéj stary Krupkowski, tak od niéj lubiony,
Dobréj , młodéj, swéj pani zbyt ostro przygania.
KRUPKOWSKI.
(nie kontem z siebie, poprawiajÄ…c perukÄ™)
Hm! bo nie ma co zawsze słuchać niego zdania,
Czasem się, jakoś niechcąc i głupstwo wypowie,
Pani ma więcej w palcu, niżeli ja w głowie....
Pewnie ... i dobrze robi, robiąc podług1 woli....
Ale jednak mi przykro i niemało boli,
Że każdy tu panuje, jak gdyby u siebie ....
Ha! tak bywało.... miło żyć o cudzym chlebie.
ZDZISĹAW.
Ach nie bardzo to miło!
KKUPKOWSKI.
Ej! cóż u kaduka!
- 9 -
Któż bo zawsze złéj strony w każdém słowie szuka?
Ach jak panie Zdzisławie... ażem się zczerwienił....
Iak możesz brać do siebie, com niechcąc namienił;
Fe, fe, ja jestem sługa, nie posiadam wiele,
A lichym moim kątkiem, chętnie się podzielę
Z każdym, co aby w kraju rodak żył spokojnie,
Niewygody, głód, zimno, cierpiał gdzieś na wojnie;
Co może, kiedym drzymał smacznie przy kominku,
Nie znalazł w dzień pokarmu, w nocy odpoczynku,
J kiedy w ciepłém łóżku mogłem w puchu spłynąć,
On może nié miał w polu czém rany zawinąć,
Fe, fe!
(ocierajÄ…c Ĺ‚zÄ™)
panie Zdzisławie, nie tak myśli stary.
ZDZISĹAW.
(wstrząsając mu rękę)
Starego serce znane, dusza godna wiary;
Lecz moja to myśl była, co trwa nawet we śnie:
Że mimo wszelkich przyczyn, smutno i boleśnie,
W cudzym domu wyglądać dalekiego końca.
KKUPKOWSKI.
Synem jest w każdym domu ojczyzny obrońca,
Nareszcie, tuś pan wyrósł, od kolebki prawie
Wychowany wraz z paniÄ….
ZDZISĹAW.
Bez celu dni trawiÄ™.
KRUPKOWSKI
Maszże je w nędzy trawić, że ręka zrąbana
Szabli dźwignąć nie może?
ZDZISĹAW.
Służyć. . .
KRUPKOWSKI.
ProszÄ™ pana!
Dajmy juĹĽ temu pokĂłj, bo krew mi siÄ™ burzy;
Niech pan jeszcze przed panią te myśli wynurzy;
Ona, co siÄ™ tak cieszy, co tak mocno rada,
Że swego przyjacielu w swym domu posiada.
- 10 -
Jle razy list przyszedł, zaraz do czytania,
Pot"m do mnie: "Krupkowski, Zdzisław ci się kłania,
Ale pamiętaj o nim, on sam nic nie powie,
Może mu czego trzeba" i niedość na słowie,
Póty nas nie odstąpi, póty nie usiędzie,
Póki paka zamknięta na bryce nie będzie;
Albo nieraz czas na bal, grzmi cała Warszawa,
A ona książki składa dla pana Zdzisława;
Możnaż więcej i bratu przyjaźni dowodzić!
ZDZISĹAW.
(na stronie)
O Zofijo! Zofijo! cz"mże ci nagrodzić?
KRUPKOWSKI.
J chciałżebyś pan teraz za to ją zasmucać?
Dom, w którym cię tak lubią, niewdzięcznie porzucać?
ZDZISĹAW.
Zasmucać? nie, w jej woli święte dla mnie prawo.
BOBINÉ.
(wchodzÄ…c do KĹ‚apkowskiego)
Pani go potrzebuje.
KRUPKOWSKI.
(biegnÄ…c)
BiegnÄ™.
BOBINÉ.
(śmiejąc się)
Tylko ĹĽwawo.
SCENA PIÄ„TA.
ZDZISĹAW; BOBINÉ (papiloty rozwiniÄ™te, mocno uruĹĽowana.)
BOBINÉ.
(na stronie.)
Serce bije, głos niknie, cała drzę i płonę,
Ach twojeto miłości pociski szalone!
(po krótki"m milczeniu głośno.)
W prawdzie nie wiem, jak zacząć.
- 11 -
ZDZISĹAW.(obojÄ™tnie)
Cóż tak wielkiej wagi?
BOBINÉ.
Czy wielkiéj, nie wiem, tylko ....
ZDZISĹAW.
(sens kończąc.)
Potrzeba odwagi.
BOBINÉ.
J to nie.
ZDZISĹAW.
Cóż? (na stronie.) zapewnie na kogoś się żali.
BOBINÉ.
Nie wiem, jak zacząć.
ZDZISĹAW.
Jakbądź, koniec dzieło chwali.
BOBINÉ.
Portret - portret znajomy - jest początkiem dzieła.
ZDZISĹAW.(zmieszany.)
Portret, panno Bobiné?
Teraz, gdym zaczęła,
Powiem, ĹĽe patrzÄ…cego na ten portret mile,
Widziałam cię Zdzisławie, i to razy tyle!
ZDZISĹAW.
Mnie? mnie panno Bobiné?
BOBINÉ.
Ciebie, ciebie panie,
Nawet ci większe teraz uczynię wyznanie;
Widziałam raz ukrytą, .... ja wiém, że nie ładnie,
Lecz cóż robić, tak było, widziałam dokładnie,
Jak do sercaś go cisnął, dotykał ustami.
- 12 -
ZDZISĹAW (zmieszany.)
Ja, panno Bobiné.
BOBINÉ.
Mówiąc między nami,
Nie ma nic złego.
ZDZISĹAW.
Jakto?
BOBINÉ.
J pragnęłam szczérze,
Twym życzeniom zadosyć uczynić w téj mierze.
ZDZISĹAW.
Życzeniom?
BOBINÉ.
Posiadać go czyż nie życzysz sobie?
Myślałam więc dlatego tylko o sposobie,
Bo nie wiém, czy postrzegłeś (ironicznie) ów zbytek czułości:
Że na przeciwnej stronie, na téj saméj kości,
Portret Zosi...
ZDZISĹAW.
Czym postrzegł? Jakto? (na stronie) cóżto znaczy?
BOBINÉ.
Czy jeszcze nie dość jasno wszystko się tłumaczy?
Za rozkazem jej matki był niegdyś zrobiony;
Ia jestem, jak wiész, z jednéj, Zosia z drugiéj strony;
Nie mogłam więc dać siebie, nie dając i Zosi;
Ale czas, jakto mĂłwiÄ… i radÄ™ przynosi;
Kazać nowy malować było nierozsądnie,
Często, gdzie mu nie trzeba, niejeden zaglądnie,
A potém z dodatkami, jak nieraz powtórzy
Z najmniejszego robaczka, w końcu słonia stworzy;
Twój honor zaś mi ręczy, że zachowasz ściśle,
Co skrytem być powinno, co ci zwierzyć myślę,
- 13 -
Wolałam więc inaczej, toż samo zostawić,
W pularesie kazałam portrety oprawić,
Jeden skryty na zawsze, a drugi zostaje,
J ten ci w upominku mej przyjaĹşni dajÄ™,
(kładzie mu pulares na ręku, i wybiega.)
SCENA SZĂ“STA.
ZDZISĹAW (po krĂłtkiĂ©im myĹ›leniu.)
Rozumiem cię, rozumiem, zgadłaś czucia moje
W osłonie niesiesz ulgę, której się sam boję.
Żaden głos, ni mój własny, nigdy nie wyjawi
Tę pożerczą namiętność, co mi duszę trawi;
Między mną a Zofiją, przedział jest bez miary,
Nadziejaby w tym razie wartą była kary,
J jeźlibym znieść nie mógł, być wzgardzonym od niéj,
Ona gardząc, postąpić nie mogłaby godniéj.
Przyjaźni, dobrodziejstwa, taż ma być nagroda:
KaĹĽdaĹĽ Ĺ‚aska do nowych nowe ĹĽÄ…dze poda?
J zato , że mnie swoim zwała przyjacielem,
Maże oszczerczych plotek zostać jeszcze celem?
Nigdy - krom méj miłości, wszystko przezwyciężę,
Uczynić ją szczęśliwą wszelkich sił natężę,
J w drugiego objęciu.... (z goryczą i przymusem)gdzie ja sam umieszczę,
Potrafię, chce ją widzieć, widzieć i żyć jeszcze.
(po krótkiéim myśleniu uspokoiwszy się)
Ale rysy jéj twarzy, jéj, jéj lubéj twarzy,
Gdy mnie tak niespodzianie los dziĹ› niemi darzy,
JuĹĽ nie odstÄ…piÄ… serca, ktĂłre dla nich bije,
One przyjmą łzy moje, im męki odkryję.
(otwiera pulares)
Tak, swój portret mi dała, lecz wskazała drogę,
Jedynie pożądany, jak otrzymać mogę.
(odrywa portret, obraca, do ust przyciska, a słysząc nadchodzącego
prędko kryje.)
- 14 -
SCENA SIĂ“DMA.
ZDZISĹAW, CZESĹAW.
CZESĹAW.
Dzień nam więc po dniu mija, wszystko w jednym stanie,
I obym był złym wieszczem, na zawsze zostanie.
ZDZISĹAW. (patrzÄ…c w okno)
Jakto ? czy dziś na słotę?
CZESĹAW.
Nie, wierz mi, nie chmury,
Jak mówisz, moim myślom dają zwrot ponury;
Ni też czucie lękliwe, którem miłość poi,
Juz w szczęściu, jeszcze szczęścia spodziewać się boi,
Nie, com myślał wczoraj, dziś i jutro powtórzę;
Chęć i zapał zwieść mogą, rozsądek nie może,
Biorę rzecz wswojem świetle, roztrząsam dokładnie,
A roztrzÄ…snÄ…wszy widzÄ™, ĹĽe Ĺşle mi wypadnie;
Od pierwszego dnia prawie, jak przez rady twoje,
W niosących cześć Zofii licznym rzędzie stoję,
PowiÉdz sam, czym w jÉj sercu aby krok uczynił.
ZDZISĹAW.
Ja zaś o brak pośpiechu nie będę was winił,
Owszem, czas wam zbyt drogi małoście trwonili,
Lecz kto głowy zawracał zaraz pierwszej chwili?
CZESĹAW.
Tylko daj pokĂłj ĹĽartom, co drwinkami trÄ…cÄ….
ZDZISĹAW.
Ależbo mój Czesławie, nie pędź tak gorąco,
Bądźźe troche cierpliwym, tu szczęście na szali.
CZESĹAW.
Tak, tak, chwal mi cierpliwość, jak wilk posty chwali.
- 15 -
ZDZISĹAW. (ironicznie.)
J jakĹĽeto juĹĽ dawno, jak na me wezwanie,
Dorzuciłeś leniwo samotne mieszkanie?
Dziewięćdziesiąt dni spełna, jeźli się nie mylę,
J juz wzdycha tak długo! już wycierpiał tyle!
Już nie chce mieć nadziei, szczęścia się wyrzeka.
CZESĹAW.
Prawdziwie , ktoby nie znał, słuchał nas z daleka,
Myślałby niezawodnie, przysiądz byłby w stanie,
Że z nas dwóch, rozsądniejszy ten, czyje kazanie,
Że nie zna co kraj marzeń, kontent z swego świata,
Po ziemi chodzi, nigdy po niebie nie lata.
ZDZISĹAW.
Jest j dawna piosnka, zawsze wyjéżdża w potrzebie.
Ale ja, jeĹşli latam, jak mĂłwisz po niebie,
To moĹĽe i dla tego, ĹĽe mi Ĺşle na ziemi....
Ale daj pokój, na bok z troskami mojémi,
Dowiedz mi raczej, czemu, mierzÄ…c twe nadzieje,
Na wszystkich dobrych punktach twĂłj cyrkiel kuleje?
Niczem dla cię szacunek, nawet przyjaźń tkliwa,
A przyjaźń, dnia pierwszego, wraz z deszczem nie spływa
J zdania wasze jedne, lub skłonne do zgody;
J ta uprzejmość, której odbierasz dowody ....
CZESĹAW.
Uprzejmość i uprzejmość, wszak ja ją rozumiem,
Znam, pozwolisz, jej cienie i rozróżnić umiem:
Jnną nam tylko grzeczność, inną serce daje,
Pierwsząm musiał otrzymać, drugiéj mi nie staje.
Stan zimnego szacunku, a nawet przyjaĹşni,
Kiedy duszę w swéj ciszy nic wcale nie drażni,
Mało gorętszym czuciom może dać korzyści.
Więcej, wierz mi, wyciągniesz z samej nienawiści,
ZDZISĹAW.
Gorących uczuć pragniesz, aż serce w nich spłonie,
A jakimĹĽe ty jesteĹ›, starajÄ…c siÄ™ o nie?
- 16 -
CZESĹAW.
Prawda, juz tym nie jestem, czym bywałem może:
Życie, jak i dzień, jedne tylko miewa zorzę,
Co się niosło nadziei w najmniejszej iskierce,
To później dać pewności ociąga się serce,
OciÄ…ga, nie wyrzeka i czuje w lej dobie,
Jle miłość z mej duszy może spłacić sobie;
Jle mógłbym poświecić, wdzięcznością wiedziony,
Szczęściu mnie kochającéj, szczęściu mojej zony.
ZDZISĹAW. (z uniesieniem.)
Ach tyś godzien Zofii, nikt więcej nad ciebie,
Wasze szczęście zostanie gwiazda na mém niebie,
W nié wpatrywać się będę całe moje życie,
Jéj promyk strącać będzie łzę wylaną skrycie.
Ach będziecie szczęśliwi, szczęśliwi ze sobą!
(przerywajÄ…c rozczulenie.)
Ale rycerzu smutku, nie kryj się żałobą,
Owszem , pełen nadzei, nie szczędź chlubnych znoi,
Póki kochanka wstęgą nie przepasze zbroi.
CZESĹAW.
J cóż znaczy ta liczna zalotników rzesza,
Z których dwóch tu nas nudzi, więcej niż rozśmiesza!
TĂ©n Wtorkiewicz, ktĂłrego zalety na wadze, .
Nie wiém, krocie czy głupstwo, na sam dół sprowadzę;
Ten Baron Antenacki, hardy z swego rodu,
Co na szesnastym herbie może umrzeć z głodu,
Baron, co z ojca, dziada, sługa obcych dworów,
Powiększył w Polsce liczbę głupiośmiésznyeh wzorów;
Na spruchniałym już pniaku, głowa jeszcze w kwiecie,
O miłosnéj nadziei, jak w malignie plecie;
Miedzy nimi Zofija nie zrobi wyboru,
Czemuż nie ma usunąć nawet i pozoru?
Chluby dla niej nie widzę, choć stu równych będzie,
A i innym nie miło stawać w takim rzędzie.
ZDZISĹAW.
Zapewnie jÄ… to bawi.
- 17 -
CZESĹAW.
Tak pochlébstwem bawi.
ZDZISĹAW.
W saméj rzeczy, jest pozór i w złém świetle stawi,
Lecz znam ją dobrze: ona zapomnieć się sili,
Że swój los ma rozstrzygnąć w tej stanowczéj chwili,
Chce gwałtem myśli tłumić, co ją niepokoją,
Dla tego nie jest taką, jaką będzie twoją,
CZESĹAW.
J jeźli zważać fraszki, coto nic nie znaczą,
A jednak kochającym tak wiele tłumaczą;
Każdy z nich dwakroć więcéj odbiéra nademnie:
Wyjść ze zwykłéj rozmowy trudzę się daremnie,
J zgadniéj? czém najwięcéj mogę ją zabawić?
Godzinę słucha, byle o wojnie jej prawić;
J nie dosyć że słucha, pyta się ciekawie,
Muszę sto razy mówić o każdéj wyprawie,
Gdzieś był ze mną, gdzieś nie był, gdzieśmy ranni byli,
Ledwie nie cośmy w każdym biwaku mówili;
Czy mniema tém nagradzać, nie mogąc kochaniem?
Ty wiesz jak o tém myślę, jak śmiészny mém zdaniem
Tén, co kiedy kobiéty w koło niego siedzą,
Kobiéty czułe, trwożne, co zaledwie wiedzą,
Że parapet nie czypek, czworobok nie szlarki,
Granat nie kolor wstÄ…ĹĽki, kartacz nie sucharki;
Rozprawia o swych dziełach, srogie walki toczy,
Morduje, ręce we krwi aż po łokcie broczy,
J w ciąż słysząc, ach! i oh! na koniec uwiérzy,
Że jest w saméj istocie z najtęższych rycérzy.
ZDZISĹAW. (Ĺ›miejÄ…c siÄ™.)
Złą stronę w każdéj rzeczy znajdzie, kto jej szuka,
Tak żony może zbawić wojownicza sztuka.
CZESĹAW.
Mój Zdzisławie, nie mógłbyś, miast morały prawić,
Własne zdanie Zofii nieznacznie wystawić?
J wybadać pomału, co się ze mna dzieje?
?
- 18 -
ZDZISĹAW.
Będę z nią dzisiaj mówił, miej dobrą nadzieję
(biorąc za rękę Czesława.)
Będzie z tobą szczęśliwa. Wszak będzie Czesławie?
CZESĹW.
Pytasz siÄ™?
ZDZISĹAW.
Nie, wiém pewnie, siebie w zakład stawię.(wychodzi prędko)
SCENA Ă“SMA.
CZESĹAW, BARON.
BARON.(który we drzwiach spotkał Zdzisława.)
Powiédz mi, tento Zdzisław, co w tym domu z młodu ...
CZESĹAW.
Ten, ten sam.
BARON.
Szlachcic?
CZESĹAW.
Szlachcic.
BARON.
Ale tak, od spodu?
CZESĹAW.
O nie, był oficerem jest człowiek honoru,
Jego szlachectwo nawet wiele ma waloru,
Bo gdyby go był nie miał, byłby go zasłużył.
BARON.
Protegujesz go widzÄ™..
- 19 -
CZESĹAW.
Wybacz, aleś użył
Dość śmiésznego wyrazu.
BARON.(
Śmiésznego? to czemu?
KaĹĽdy z nas protekcyjÄ… daje niejednemu.
CZESĹAW.
Proteguj więc kiedy chcesz, ja nie jestem wstanie,
J tylko mój przyjaciel w Zdzisławie zostanie.
BARON.
Za nadtoĹ› popularny.
CZESĹAW.
Czy tak ci siÄ™ zdaje?
BARON.
Przyjacielem zwać kogo, co w służbie zostaje!
CZESĹAW.
(zniecierpliwiony)
Któż ci mówi, że służy ?
BARON.
Cóż tu robi? pytam.
CZESĹAW.
Przyjaźń....
BARON.
Jest, znowu przyjaźń, po raz drugi witam;
Przyjaciel! siedzi, rządzi i pieniądze biérze;
Ale takiéj dziś klasie najlepiej w téj miérze.
Tylko dla nas nobłesy ciężki czas za kąty;
Dostojeństwo tóż samo, szczuplejsze intraty;
Na honor, ciężkie czasy, i gdyś wspomniał o tém,
Nie wiész gdzie jakiéj sumki?
CZESĹAW.
Nie, nie wiém, a potém
Sambym wziÄ…Ĺ‚.
B 2
- 20 -
BARON.
Dla noblesy złe czasy nad miarę,
Zresztą z dwieście dukatów wziąłbym na lat parę,
Jakem Baron, bez ĹĽartu, wziÄ…Ĺ‚bym bez wahania.
CZESĹAW.
Bardzo wierzÄ™.
BARON.
Prawdziwie, śmiésznie do wyznania,
PotrzebujÄ™.
CZESĹAW.
Ja takĹĽe.
BARON.
A nié mam.
CZESĹAW.
J nié mam.
BARON.
No, ale ci różnicy nie zrobi, jak mniemam,
Piędziesiąt czątycb ?
CZESĹAW.
Wziąć?
BARON.
Nie, żebyś mnie pożyczył.
CZESĹAW.
Hm! mniejsza z tém, pożyczę.
BARON.
Ténby sobie życzył,
Ten, ten, ten,___pan Wtorkiewicz, mieć podpis mej ręki,
Sypnąłby i tysiącem, niosąc jeszcze dzięki;_
Lecz ten dowód szacunku, wolałem dać tobie.
Jestem rywal wspaniały.... czy nie masz przy sobie?
- 21 -
CZESĹAW.
Nie mam, ale dam pewnie.
BARON.
W prawdzie nie do wiary,
Urodzenie jak wielkie nakłada ciężary,
Jaki koszt, ĹĽe siÄ™ z nami lada kto niebrata;
J my, którzy jesteśmy równowagą świata,
Często sami, że powiem, równowagę tracim,
J za dobro czynione, własném dobrem płacim.
SCENA DZIEWIÄ„TA.
CZESĹAW, BARON, WTORK1EWICZ.
(Wtorkiewicz zawsze bardzo głośno mówi i często mowę, przerywa
głośnym
śmichem, który dla aiuknlenia powtarzania nadal znakiem = oznaczać się
będzie.)
WTORKIEWICZ.
Dzień dobry wam = dzień dobry, jakże się wam spało!
BARON. (przedrzyzniajÄ…c.)
Nie źle ha, ha, ha, (na stronie) głupiec!
WTOBKIEWICZ.
Baron sypia mało,
Miłość go budzi = miłość!
(do Czesława cicho)
A bardziéj golizna.
BARON. (zawsze z przyciskiem nazywajÄ…c.)
Panu Wtorkiewiczowi nikt tego nie przyzna.
WTORKIIEWICZ. (ku Czesławowi)
A pewnie, że nie = pewnie! - miłość to mi licha,
W której smętny kochanek jak wzdycha tak wzdycha,
Westchnienie jeszcze ujdzie, kiedy z jakiej straty,
Albo kiedy = (dmucha w rękę.) rozumiesz?

- 22 -
BARON. (na stronie wzruszajÄ…c ramionami.)
Kontent ze bogaty!
WTORKIEWICZ. (dobywając pudełko safianowe.)
J mnie takĹĽe westchnienia, ja takĹĽe Ĺ‚zy roniÄ™.
Patrzcie, te perły, a co? patrzajże Baronie.
BARON.
Nie znam pereł?
WTORKIEWICZ. ( idÄ…c za nim )
Patrz ?
BARON.
rzuciwszy okiem.)
PatrzÄ™.
WTORKIEWICZ.
Cóż ?
BARON.
Perły, nic więcej.
WTORKIEWICZ.
Kupiłem dla Zofii, wszakże dar książęcy?
CZESĹAW.
Dla Zofii? zawcześnie.
WTORKIEWICZ.
Zawcześnie mój Hrabio?
Żadnej miłości w świecie dary nie osłabią.
CZESĹAW.
Nie każdą przecie, pozwól, i wzmocnić są w stanie.
WTORKIEWICĹ».
Chyba i mnie nie zechce.
CZESĹAW.
A i to pytanie.
- 23 -
BARON.
Dawno, dawno! przodkowie pana Wtorkiewicza,
Cenili może miłość, co zyski przelicza;
Lecz dziś czucie z rachubą nie może być w zgodzie,
J te dary już nie sa, choć bywały w modzie.
WTORKIEWICZ.
Pan Baron, widzę, zawsze jak najświeższej mody. ==
BARON.
Wstydziłbym się kochance nieść takie dowody.
WTORKIEWICZ.
Niema niebezpieczeństwa, nigdy się nie spłonisz, =
O nigdy! tego wstydu kaducznie sie chronisz! =
(Lokaj wchodzi z listami i następnie oddaje.)
CZESĹAW.
Poczta. (odbiera list i daje skrycie służącemu parę złotych.)
WTORKIEWICZ. (odebrawszy rzuca na ziemie dukata.)
Na, masz dukata.
BARON (na stronie.)
Ten zawsze dukata!
(do służącego)
Masz Ĺ‚askÄ™. . .
WTOHKIEWICZ. ĹaskÄ™! Ĺ‚askÄ™! to diabĹ‚a zapĹ‚ata.
CZESĹAW.
(przeczytawszy, na stronie.)
Tak, dobra rada, mój los dziś roztrzygnąć muszę.
Co ma być, już jest teraz.
BARON. (przeczytawszy, na stronie.)
Ach na moje duszę! Resztę mi wzięli, wszystko!
WTORKIEWICĹ». (przeczytawszy)
Wiwat! wieĹ› kupiona.
- 24 -
BARON.
Ciszéj, któżbotak krzyczy? (na stronie) źle koło Barona.
WTORKIEWIC2.
Kupiłem wieś w sąsiedztwie.
BARON.
To mi wielkie dziwy! Za złoto wsi dostanie:
(na stronie) kontent, że szczęśliwy!
WTORKIEWICZ.
Wsi za złoto = za złoto! a któż wątpi o tém ?
Wszystko i Baronostwo ciÄ…gnie siÄ™ za zlotem. =
SCENA DZIESIÄ„TA.
CZESĹAW, BARON, WTORKIEWICZ, ZOFIJA.
(Zofija przez całą scenę z równą dla wszystkich, znaczną
kokieteryjÄ….)
ZOFIJA.
List z poczty jak widzÄ™ , czy dobre nowiny ?
CZESĹAW.
Pani to wiész najlepiéj - jakież téj godziny ?
Z0FIJA.
Nigdy złe.
CZESĹAW.
Ale mierne.
WTORKIEWICZ.
Kupiłem Strumienie, Lecz niech mię diabli wezmą,
JeĹşli nie mniej ceniÄ™,
Niż jedno piękne oczko (całując ją w rękę)choić trochę uparte =
U mnie wdzięki dalibóg, więcéj niż wieś warte.
ZOFIJA.
Pochlébstwo zawsze straszne, tém straszniéjsze bywa;
Jm zręczniéjsze. Pan właśnie takiego używa;
O! musze być ostrożną. - Cóż panie Baronie?
- 25 -
BARON. (jak przebudzony.)
Co kaĹĽesz?
Z0FIJA.
Jego myśli w jakiej były stronie??
BARON.
Przy tobie pani! zawsze.
ZOFIJA.
Cóż ci tam donoszą?
BARON.
Abym dworek odstąpił, koniecznie mię proszą,
J przystanÄ™ podobno (na stronie) bo sami zabiorÄ….
ZOFIJA. (do Czesława.)
Ale gdzieĹĽ nasz przyjaciel?
CZESĹAW.
Wyszedł z tąd dopiero.
ZOFIJA (dzwoniÄ…c.)
Szczerze jestem zazdrosnÄ…, tracÄ™ moje prawa,
Całkiem mię zapomina dla pana Czesława.
(do Stefana.)
Gdzie pan Zdzisław? prosić go.
CZESĹAW.
Niechże choć w przyjaźni
Wzbudzę trochę zazdrości, i trochę bojaźni;
Ale choć się najlepiej powiedzie w tym względzie,
Zawsze tylko odwetem, bardzo słabym, będzie.
WTORKIEWICZ.
Dalibóg =! na mój honor, nie rozumiém słowa.
BARON.
O bardzo temu wierzę, ręczy za to głowa. (Zofija dzwoni.)
Trudno bywa zrozumiéć, kiedy nie jak młotem,
Bo wszystko krom rozumu ciągnie się za złotem.
- 26 -
ZOFIJA. (do Stefana który wszedł)
Gdzie pan Zdzisław?
STEFAN.
Nié ma go.
Z0FIJA.
Baron w złym humorze.
WTORKIEWICZ.
Cóż mu jest? żal mu jeszcze za pałacem może? =
BARON.
W tak dobre ręce oddać, wcale żalu niéma,
Stryj pana Wtorkiewicza pewnie go otrzyma,
A stryj jego tak godny, tak dobrą ma sławę
J słuszną, bo na honor, na całą Warszawę,
Nikt takich świéc nie robi i nawet nie drogo:
Po czemu téż w tych czasach najlepsze być mogą?
WTORKIEWICZ.
Ty Baronie pod krydÄ…, herbarzu podarty,
To nie mĂłj stryj.
CZESĹAW.
Panowie! wszakto wszystko ĹĽarty.
SCENA JEDENASTA.
ZOFIJA, CZESĹAW, BARON, WTORKIEWICZ, SMAKOSZ.(
Smakosz wygodnie ubrany, duży kapelusz słomiany.)
ZOFIJA.
A ! Smakosz.
SMAKOSZ. (pocałowawszy w rękę rzuca się na krzesło.)
Ach królowo! twój podnóżek skona,
Jeźli nie dasz rumianku; niestrawność szalona.
- 27 -
ZOFIJA. (dzwoniÄ…c)
Kiedy też już przestaniesz i truć się i leczyć?
SMAKOSZ (do Stefana.)
Rumianku! ach rumianku - nie mogę ja przeczyć
Że serdecznie jeść lubię, bo któż jeść nic lubi?
Lecz dziś nie przysmak żaden ze świata mię gubi.
CZESĹAW.
J cóż więc ? może naczczo wyjechałeś z domu.
SMAKOSZ (zrywajÄ…c siÄ…)
Jak można takie głupstwo przypisywać komu. (siada.)
WTORKIEWICZ.
Ha ! ha, ha !
BARON.
Nasz pan Smakosz nie umrze ze czczości.
WTORKIEWICZ.
J niech mię diabli wezmą, dobrze że nie pości.
Kto ma dosyć pieniędzy, ten głodu nie znosi.
J nie czeka, aĹĽ sÄ…siad na obiad zaprosi.
BARON (na stronie.)
A we wszystkiém pieniądze, aż słuchać nie miło.
ZOFIA.
Powiédz nam więc Smakoszu, cóż ci się trafiło?
SMAKOSZ (westchnąwszy ciężko.)
Wyjechałem zdrów jak sum, lekki jak opłatek,
Czułem już nawet głodu, ten drogi zadatek,
Któregom od tak dawna nie miał ani śladu,
Co to tak miłą czyni nadzieję obiadu;
Aż furman wytchnąć koniom, gdzieś przy karczmie staje,
Siedzę, czekam... w tém.. (wąchając.) jakiś zapach czuć się daje,
Wącham... niby jarzyna... niby coś z mięsiwa,
Wysiadam, idę spojrzeć z kąd ten wiatr przybywa,
Patrzę, śliczna na rożnie pieczeń się rumieni,
- 28 -
A mam słabość do pięknéj cielęcéj pieczeni.
Mówię więc: parę zrazów ukrój mi do rynki
Dołóż mi masła, bułki, pieprzu i cytrynki,
Postaw trochę na węglach i dawaj gorąco.
Przynosi mi soczystÄ…, wybornie pachnÄ…cÄ…,
KrajÄ™, jem, zraz po zrazie, ale zaraz czujÄ™,
Że jest coś niedobrego, ze czegoś brakuje,
Wołam więc, słyszysz! dajno jeszcze ze trzy zrazy!
Zjadłszy; jakby z przeczucia dostałem odrazy,
J więcej, anim ruszył. - Ale ledwie w drogę.
Słabo mi, słabo... słabo... A! już znieść nie mogę,
To poty na mnie bijÄ…, to dreszcz jak we febrze....
Stój!.. czekaj!.. w piérwszym dworku tchem ostatnim żebrzę,
By omlecik zrobiono, chcąc wybić klin klinem,
(z westchnieniem) Zjadłem... i sztukę sera... i skropiłem winem...
Na próżno, tu jak kamień;-rumianku dla Boga!
Czas pędzi, obiad czeka, każda chwila droga,
Do tego podwieczorek Radost dzisiaj daje,
(słabym głosem) 0 siódmej tam być muszę..... brr! Jak klin tu staje.
ZOFIJA.
Smakosz otruty, płaczcie kuchnie! płaczcie rzewnie!
SMAK0SZ.
Przeklęty empoisonneur, niedopiekł jéj pewnie.
ZOFIJA.
Z tém wszystkiém, mam nadzieję, że to jakoś będzie,
Że zdrowie wraz z Smakoszem do obiadu siędzie.
Teraz chodĹş do ogrodu.
SMAKOSZ. (żałobnie.)
Po cóż do ogrodu?
ZOFIJA.
Przejść się ze mną.
- 29 -
SMAKOSZ.
Tak , ale...
ZOFIJA.
Dla nabycia głodu.
SMAKOSZ.
Ach! gdyby to był sposób; mieszkałbym w ogrodzie:
Ale pozwól królowo, niech zostanę w chłodzie.
ZOFIJA.
Rób co chcesz, lecz myśl o tém i popracuj głową,
Jakbyś dziś, wyleczony mógł się struć na nowo.
(podając rękę Czesławowi, odchodzą, za nimi Wtorkiewicz i Baron -
przy drzwiach przesadne ceremenije Wtorkiewicza - ze wzgardÄ… od
Barona przyjęte -
SMAKOSZ (sam.)
Dałbym rocznie na szpital, dałbym złotych trzysta,
Żebym był zawsze głodny... ale to jak glista.
SCENA DWUNASTA.
SMAKOSZ, STEFAN, KAMERDYNER.
(Kamerdyner przynosi rumianek - Stefan z wazkÄ… na tacy przechodzi scenÄ™.)
SMAKOSZ (siedzÄ…c)
(biorÄ…c rumianek.)
Ach!... (do Stefana) Cotam niesiesz? SĹ‚uchaj! (kiwa na niego.)
STEFAN.
KaszkÄ™ na buljonie.
SMAKOSZ.
KaszkÄ™? (odkrywa wazkÄ™) kaszka, ha! pachnie! wonie!
śliczne wonie!
DlakogoĹĽ? (dobywa z kieszeni pularesa, z niego Ĺ‚yĹĽkÄ™.)
- 30 -
STEFAN.
Dla Francuzki.
SMAKOSZ. Czy tylko nie słona? (kosztuje)
SĹ‚aba?
STEFAN.
Kaszka?
SMAKOSZ.
Bobiné (znowu łyżkę)
STEFAN.
SĹ‚aba.
SMAKOSZ (coraz częściéj kosztując.)
Pachnie!
STEFAN.
Ona?
SMAKOSZ.
Kaszka - więc słaba?
STEFAN.
SĹ‚aba.
SMAKOSZ.
O biédne pannisko ! (odbiéra wazkę.)
Powiédzże mi, więc słaba? (odpychajac tacę z rumiankiem.)
Proszę nie tak blisko! (jedząc.) Hm!.. no jakże?... cóż?... ale, jak
sie kuchmistrz
zowie?
STEFAN.
Troto.
SMAKOSZ.
Troto... Troto. . . hm! - coś chodzi po głowie
- 31 -
Troto.... Aha! wiém już, wiém: Jean, brunet, bezżenny.
Miał swój dom, potém... wiém, wiém... ba! To Kant kuchenny,
A kuchnia, jaka u was? na blasze? parowa?
STEFAN.
Parowa.
SMAKOSZ.
A, to lubie: i czysta i zdrowa.
Wyborna była kaszka. A teraz kochanku,
PokaĹĽesz mi gdzie kuchnia.... nie trzeba rumianku.
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.
- 32 -
AKT II.
SCENA PIERWSZA.
ZOFIJA, CZESĹAW, BARON, WTORKIEWICZ, ZDZISĹAW,
(po prawéj stronie siedzi Zofija, przy niéj Baron z jednéj, z drugiéj
strony stoi Wtorkiewicz sparty na poręczy jéj krzesła, po lewéj stronie
sceny Czesław siedzi, przy nim Zdzisław wsparty na stoliku książkę
przeziéra.)
WTOEKIEWICZ.
NiechĹĽe miÄ™ diabli wezmÄ…, jeĹşli wam Ĺşle radzÄ™,
Jak balonem, do miasta wszystkich przeprowadzÄ™, =
Tak, balonem powiadam, bo cugi rozstawiÄ™:
O piątéj z tąd ruszamy, przed siódmą w Warszawie,
O siĂłdmej na teatrze = wszyscy na teatrze ....
Ja diable lubiÄ™ teatr, bo jak siÄ™ zapatrzÄ™,
To mi siÄ™ czasem zdaje, ĹĽe ja widzÄ™ ludzi.
Albo znowu jak zasnÄ™, to aĹĽ koniec zbudzi,
A po teatrze słowa nie mówiąc nikomu,
Hajże w kocze, karéty, trzask z bicza, do domu-
A cóż państwo mówicie? zła rada? = zła rada? ==
ZOFIJA.
Nie zła, ale tych panów spytać się wypada;
Panie Baronie .... ale jakĹĽeĹ› dziĹ› ponury,
Prawdziwie nie mam prawa, lecz ten mars wart bury.
BAR0N.
Ach trudno śmiać się zawsze, jak się drudzy śmieją,
Kiedy serce miotane trwoĹĽliwÄ… nadziejÄ…;
Ale mię teraz właśnie już nie dręczy tyle,
Kiedym twoje uwagę ściągnął choć na chwilę.
- 33 -
CZESĹAW (do ZdzisĹ‚awa na stronie.)
Dobrze mĂłwi.
ZOFIJA.
Nadzieja niech siÄ™ jeszcze schowa,
Co dziś robić będziemy, o tém była mowa.
BAR0N.
Będziemy dziś jak zawsze, spełniać twe rozkazy,
Ale jeźli mam wyznać (do Wtorkiewicza.) bez pańskiej urazy,
Dziwnie, cugi rozstawiać, chcieć miejsce odmienić,
Gdy jednej tu minuty nie można ocenić.
ZOFIJA (skłoniwszy głową Baronowi.)
Lecz pani domu winna myśleć o zabawie....
Jeżeli pojedziemy, ty z nami Zdzisławie?
Daléj miasta nie poznasz.
ZDZISĹAW.
JeĹşli pani kaĹĽe.
ZOFIJA.
JeĹşli kaĹĽÄ™!... Baronie, gdy lepiej rozwaĹĽÄ™,
Widzę, żeś dobrze mówił, nigdzie nie pojadę.
BARON (z ukontentowaniem.)
Ach! z łaskiś tylko pani przyjęła mą radę.
ZOFIJA.
Lecz całą dziś zabawę zdajemy na ciebie.
BARON.
Podwajać się twój Baron potrafi w potrzebie.
W gry różne grać możemy na wszelki przypadek.
WTORKIEWICZ.
Co? Baron w ciuciubabkÄ™? A, to ciuciudziadek
Nie ciuciubabka będzie; Baron, susy! Skoki! ==
Dalibóg! na mój honor, trzeba zerwać boki. =
BARON (zrywając się i cicho do Czesława.)
Nie zniosÄ™ tych przekÄ…sĂłw, wyzwÄ™ i zabijÄ™.
C
— 34 —
CZESLAW (pouolnici.) Ej, daj mu pokój, przebacz, niechaj «obie zyje.
BARON (fili wji.ij.') Dam pokĂłj , ale kiedys tak mu kurte skroje.
ZOP.UA. Ach tylko zadnych spiskĂłw, tajemnic sie boje.
? Z E S L A W. Tobiezto skrytych mysli lekac sie wypada? Odkryj
wszyskie— a kazda
no wg korzysc nada.
Z 0 P 1J A. We wzgiedzie prawdy, moze.
? Z E S L A W.
? prawda ci sprzyja. Z O FU A. A nuz sio mysl Czeslawa przede mna rozwija ?
CĂłz w nicj
widze!
? Z E S L ? W. Nic zlego ?
Z O F 1 J A.
Nic , troszke nagany.
CZESLAW. Pani ....
Z 0 FI JA.
Gdyby glos cichy tej mysli byl dany*, A mnie swieta cierpliwosc
wysluchac cd powie,
Mozebmy cos slyszala w podobnej osnowie : sZofija, (iak my u mĂłwi-:) dosc
mi sie
podoba, »Bo Zofija, jest dobra, przyjemna osoba; >'Bosc ladna, (dosc,
wszakze mysl
nicprzesadza wcale.) »Ale .. . ale (dla Boga! teraz dlugie ale.) »Ale
zbytnia wesolosc
plocliosci dotyka , «Pierwsza mija rozsadek, druga go unika; >Zbytnia
chciwosc
oklaskĂłw nie czyni wyboru,
— 35 —
»Nie zglebia ich wartosci, chwyta sie pozoru, »J dusza, której odmet
potrzebnym sie
staje, »Na dal prawego szczescia pewnosci nie daje. Tak glos mysli
przemawia, kto to wic,
czy bladzi?j
? Z ES Ĺi.A W (tmimanj.) CzĂłm moglem ? . . ..
ZOFIJA (padajac mu rrM )
Nic, nic zlego —• to przyjazn lak s§" dzi.... Jakze panie Wtorkiewicz,
cĂłz robic
bedziemy i' Ale widze jak drudzy i Wtorkiewicz niemy;
(spojrzawszy tut Zdzislawa.)
Predko zaraza splinĂłw siegnela do kola;
Ja wiec sama, za wszystkich jestem dzis wesola.
WTORKIEWICZ, A niecli mie diabli wezma ! moja sliczna pani, Jezli co nad
twe oczy,
moje serce rani. Na jutro mam juz w mysli projekta gotowe, Zwiedzimy piekny
palac, moje
kupno nowe. MĂłj palac zwiedzisz pani, bom go kupil: na to. c=s
' ZOFIJA. Dobrze, woda poplyniem, Zdzislawa fregata; Ale sobie
wymawiam, ze bedzie
przy sterze, . • .
(do Wlorldewicza.) Nas tylko dwoje mysli, jak sie bawic szczerze...
Baronie, prosze predko
czolo rozweselic ....
(do Czeslawa i Zdzislawa)
PanĂłw zas o to prosic trudno sie osmielic.
( odchodzi,)
CZESIA W. Dziwnie.
ZDZISLAW. Wszakze mĂłwilem.
CZESLAW.
Chcialbym wierzyc z duszy.
? 2— 36 -
WT 0 R ? IE W Z („a strome.)
Biedny Czeslaw! A Baron ? ten w koszu po uszy.
( odchodza.')
SCENA DRUGA.
BARON.
Kocha Barona! milosc we wszystkiem przebija, Ach sam zaledwie wierze
szczesciu co mi
sprzyja! Jak chciala wszystkich rady, aby przyjac moje, A jakie jej
mĂłj smutek sprawil
niepokoje! Ula wszystkich grzecznosc byla, dla mnie usmiech skryty,
Puszczalem tez
wejrzenia, jak ostre dziryty.
(po krotldcm. milczeniu)
Czeslaw, zimny cokolwiek — ten glupi ha ha ha, Nie miala wiec co
myslec, i jezli .sie
waha, To moje dawne figle sa przyczyna troche,
(z usmiechem) 1 prawde mĂłwiac, mialem serce diable ploche!
SCENA TRZECIA.
BARON, BANNA BOBIN 'E. ? ? ? l N Ĺ.
A , juz panie Baronie jasno ci przeloze ,
Ze tylko w jednej Polsce trafic to sie moze,
Ze to rzecz niepojeta, nigdzie nie widziana,
Aby w kraju plec piekna za nic byla miana,
Aby czlowiek comme il fant, znaczacy cos w swie
cie, MĂłgl taka avanija wyrzadzic kobiecie.
— 37
BARO N. Piekna panno Bobino, cĂłz ja przewinilem? Z wlasnej woli plci
pieknej nigdy nie
chybilem; Ani ja, ani zaden Baron mego rodu,
? ? ?1N ?. Jezli nie zwlasnej woli, to zapewne z glodu.
BAKO N. Ostra panno Bobine , zwaz bez uniesienia , Ze glĂłd nie jest
dla ludzi mego
urodzenia, J jezli z mej przyczyny, moze jaka fraszka....
BOBIN ?. Ha I lakomy Baronie, gdzie jest moja kaszka?
? ? ? O N. Kaszka ?
BOBIN K. Zjadles ja gwaltem, bez wzgledu i sromu.
BARON. Nie zjadlem, ale jezli kto co polknal w domu , Wszakze Smakosz
przyjechul.
? OB I NE.
Przyjechal ? BARO N.
Dzis rano. ? ? ?I N ?. A wiec przebacz Baronie, zle mi powiedziano.
? A R O N. Gdy mi prawo przebaczac udzielasz laskawie, Przy zupelnym
odpuscie
warunek postawie.
BOBINE. Zarlok ! gdzie odpust ?
BARON.
MĂłwie, ze odpuszcze wine, Jezli mi zechce pomĂłdz nadobna Bobine.
??????????.- 38 -
BOBINÉ.
Pomódz? w czém ?
BARON.
Przed Zofiją rzucić słówko czasem,
Do roztrzygnienia rzeczy zachęcać nawiasem;
Bo jakie będzie, już wiém, nie o to mi chodzi,
Ale względem pośpiechu, namowa nie szkodzi.
Co się tycze wdzięczności, proszę być spokojną,
Choć wiele zasłużoną, więcéj będzie hojną,
I co tylko zapragniesz, w jakimkolwiek względzie
Spuść się na mnie, stać będę w protektorów rzędzie;
Nawet w każdym przypadku możesz mówić śmiało,
Że Baron Antenacki sprzyja ci niemało.
SCENA CZWARTA.
BARON, BOBINÉ, WTORKIEWICZ.
WTORKIEWICZ.
Myślałem, że cię panno już nie ma na świecie,
Szukając cały ranek przydybałem przecie, =
Przydybałem nakoniec. = Przyszły mi klejnoty,
Między niémi ten krzyżyk, wybornéj roboty,
Wyborniejszéj wartości. Jaki ogień żywy!
Szmaragdy wcale czyste.
BARON (na stronie.)
Bogacz obrzydliwy!
WTORKIEWICZ.
I brylant wcale duĹĽy.
BARON (na stronie.)
Gotów jéj darować.
- 39 -
WTORKIEWICZ.
Do pięciudziesiąt czątych możnaby szacować,
DarujÄ™ ci go panno, weĹş go, weĹş go sobie.
BARON (wzruszajÄ…c ramionami.)
Nie mówiłem.
WTORKIEWICZ.
A zato o mojej osobie
Przebąkniéj tam czasami = nie znacznie, rozumiész?
Przebąkniéj. =
BOBINÉ.
Pan dość jasno tłumaczyć się umisz.
BAR0N (sentymentalnie, na stronie.)
Czém jest bogaty w złoto, gdy w cnoty ubogi!
Ten dar, że z jego ręki, dla tego jest drogi.
WTORKIEWICZ.
A, niech miÄ™ diabli wezmÄ…, i brylant nie tani.
BOBINÉ (na stronie.)
Prostak! ale do rzeczy.
WTORKIEWICZ.
Głupi, kto go zgani. Wszakże piękny Baronie?
BARON (wzrusza ramionami i odchodzi w głąb.)
BOBINÉ.
Wszelkich sił dołożę,
Aby mu być pomocną, choć daremnie może,
Bo tam gdzie pan Wtorkiewicz zwycięztwo zakreślił
Już zwyciężył zapewnie nim drugi pomyślił.
(nisko się kłania i odchodzi)
- 40 -
SCENA PIÄ„TA.
BARON, WTORKIEWICZ.
WTORKIEWICZ.
Baronie, Baroneczku, nie dmuchaj tak szumnie,
Zbliż się, daj rękę, słuchaj, pomówmy rozumnie,
(po krótkiÉm milczeniu.)
Niechaj miÄ™ diabli wezmÄ…, jezli ciÄ™ siÄ™ bojÄ™,
Ale chce twego dobra, gdym zapewnił swoje:
Od wdówki nie odsadzisz, choćbyś miał dwie głowy,
Pocóż czekasz powiÉdz mi, na wieniec grochowy?
Powierz się lepiÉj Bogu w tÉj przykrÉj potrzebie,
I wynieĹ› siÄ™ cichutko niepatrzÄ…c za siebie;
To radzÄ™, a ty radÄ… nie pogardzaj zdrowÄ….
BARON.
Z początku aż do końca, wszystko słowo w słowo,
Proszę powtórzyć jeszcze, do siebie, odemnie.
WTORKIEWICZ.
Kocham ZofijÄ….
BARON.
J ja.
WTORKIEWICZ.
Kochany wzajemnie.
BARON. Bardzo wÄ…tpiÄ™,
WTORKIEWICZ (ironicznie.)
Tak? może sprzyja Czesławowi?
BARON. Nie Czesławowi.
WTORKIEWICZ. Komuż więc?
- 41 -
BARON.
To siÄ™ nie mĂłwi.
WTORKIEWICZ.
Ha , ha, ha! daj go katu! A przecieĹĽ nie tobie?
BARON.
I gdzież pewność, że nie mnie?
WTORKIEWICZ.
Ach, w twojej osobie.
BARON.
Mości panie Wtorkiewicz, ta mowa zuchwała....
WTORKIEWICZ.
Bo dla czegóż Zofija kochaćby cię miała.
BARON.
A dla czego waćpana?
WTORKIEWICZ.
To dobre pytanie!
BARON.
Dla złota?
WTORKIEWICZ.
Dla twych herbĂłw?
BARON.
To mi porĂłwnanie!
WTORKIEWICZ.
Ja mogę jej powiedzieć: szczęściem ci odpłacę,
Masz czego tylko pragniesz, ogrody, pałace.
BARON.
Gdzie jeszcze resztki znajdziesz, pieprzu i rozynek,
Co z handlu swego tatki, schował skrzętny synek.
WTORKIEWICZ.
Lepszy i funt rozynek, niĹĽ pargamin stary,
KtĂłry ledwie siÄ™ przyda na utkanie szpary.
— 42 —
ii A R ? N. Co za honor byc matka najswiezszego rodu i
WTORKIEWICZ.
Co za honor wziac meza, co mĂłgl umrzec z glodu.
BARON, Neolit wyzlocony!
WTORKIEWICZ. Pan p cudzym cl Jebie!
BARON. Dosc juz! — zabije 1 zginiesz . . .
W T O R ?IE WI ? Z.
Po twoim pogrzebie.
SCENA SZĂ“STA.
BARON, WTORKIEWICZ, CZESLAW, ZDZISLAW.
CZESLAW, Panowie 1 cĂłzlo za zgielk?
? A RON (w „ajwbjisztj zlosci,)
Juz dopelnil miary.
W T O R ? IE W I ? Z (o.hhod-ac.) Niechze mi schodzi z drogi, ten
szaleniec stary,
? A R O N ( oicgnac za nim konczy za drzwiami.)
Sta.. • sta .. . sta • .. stary i'
SCENA SIĂ“DMA.
CZESLAW, ZDZISLAW.
CZESLAW (otwarty lut w reku,)
Chodzmy, pogodzic ich trzeba,
ZDZISLAW. Nie lekaj sie, nie zgina, laskawe sa nieba. Jal< na nas zg ode
zdadza, pewnosc
jej osiagna , Beda sie srozyc, puszyc i BPĂłtnie przeciagna,
CZES Ĺ ? W. Niech sie czubia nieczubia, my myslmy o sobie; Czytales, zatem
sluchaj, ja
pono tak zrobie: Jechac musze koniecznie, ale nim pojade, Chcialbym
wiedziec, Zolija jak
przyjmie twa rade; Bo lubo nas ujela swoich wad zeznaniem; Jezli sie nie
poprawi, na miescu
zostaniem,
Z I) ZIS L A W. Powiem jej, to badz pewny, moje mysli szczerze, 1 ze
dobrzeje przyjmie
chetnie sobie wierze, Zwlaszcza, ze i tej chwili, choc to niby w zarcie,
Jak dobrze zna swe
bledy, zeznala otwarcie; Ale sie nie spodziewaj, abym jak z ambony,
Gorliwym kaznodziei
zarem rozogniony, Ni z tego ni z owego, mial prawic moraly; PozwĂłl, by
jej uwagi wstep
mi do nich daly, Bo lubo przyjazn, prawo rzec prawde udziela; Nie bardzo
prawda mila i od
przyjaciela.
CZKSEA W. Latwo znajdziesz sposobnosc, latwo lez i ona , Czy sie zechce
odmienic, o tern
nas przekona; Niech jednego , drugiego, dla zartu nie ludzi, Niech sie za
roztargnieniem tak
mocno nie trudzi, Jak gdyby juz rozsadek, choc na jedne chwile, Mial w
sobie tyle nudĂłw i
przykrosci tyle!
- 44 -
W tedy, lubo sam czujÄ™, ĹĽe waĹĽÄ™ zbyt wiele,
Stanowczéj odpowiedzi żądać się ośmielę;
Ale jeżeli twoje uwagi w téj mierze ,
Przyjmie takim umysłem jak i każde bierze,
Wysłucha, zważy, ziewnie, potem się rozśmieje ,
To dziwnie dłużej chować, jakąbądź nadzieję,
I niechcąc z Baronami turniejów wyprawiać,
Ani też w tym obrazie miesc próżnych zostawiać,
Najrozsądniéj uczynię , gdy mój pobyt skrócę,
WyjadÄ™ na czas jakiĹ›... a nigdy nie wrĂłcÄ™.
ZDZISĹAW.
Gdybym cię dobrze nie znał, uważał na słowa,
Zbrodnią względem Zofii, byłaby namowa;
Bo w czemżebym miał pewność szczęśliwego losu,
Téj duszy pełnej czucia, pragnącéj odgłosu;
Któréj jedyną skazą, (jeźli skazą mienić)
Że nie chce w porze wiosny, jéj kwiatów nie cenić.
CZESĹAW.
AleĹĽ...
ZDZISĹAW.
Że nawet może za nadto je ceni,
Że przesuwa się tylko po świata przestrzeni,
Bojąc się dotknąć silniéj , bądź to jakiéj strony,
Aby nie trafić na cierń, którym świat zjeżony,
Ale ja cię znam dobrze, ta oziębłość twoja,
Jestto oręż z papiéru, z pajęczyny zbroja.
CZESĹAW.
Nie takto wszystko słabe, kiedy dotąd strzeże;
Ale wierz mi Zdzisławie, z tobą mówię szczerze,
Jak nigdym nie udawał i dziś nie udaję,
I jeĹĽeli sam z sobÄ… niezgodny siÄ™ stajÄ™
To dla tego, że równych dwóch godzin tu niéma,
A chwiać się musi każdy, kto się trzciny trzyma.
- 45 -
SCENA Ă“SMA.
CZESĹAW, ZDZISĹAW, KRUPKOWSKI.
KRUPKOWSKI (do Zdzisława.)
Dobrze, że tu pan jesteś, szukałem go wszędzie.
Pani za nim wysłała i zaraz tu będzie.
(spozierając na Czesława.)
Chce pomówić, sam na sam.
CZESĹAW (Ĺ›miejÄ…c siÄ™)
A za drzwi kto trzeci.
(Krupkowski kłaniając się nisko.)
(do Zdzisława)
Otóż i ta sposobność sama przed nas leci,
Że użyjesz najlepiéj, przyjaźń twoja ręczy,
Lecz pomniéj, że chcę prawdy, niepewność mię dręczy.
(Odchodzi.) '
SCENA DZIEWIÄ„TA.
ZDZISĹAW, KRUPKOWSKI.
KRUPKOWSKI.
Hm, hm, dziwy ja, dziwy, tu jeszcze zobacz,
Pani jawnie się cieszy, a po kątach płacze.
ZDZISĹAW.
PĹ‚acze?
KRUPKOWSKI.
Nie dziśto tylko (tajemnie.) co dzień, co dzień panie.
ZDZISĹAW (do siebie.)
Co dzień płacze.

46
KKUPKOWS'KI.
Jak czasem wnijde niespodzianie , I zastane ja sama, ledwie okiem rzuci,
Zaraz, niby tam po
cos, predko sio odwrĂłci, I albo w okno patrzy, albo czegos szuka, ? to,
bym lez nie widzial,
ale stara sztuka, Znam ja przecie od dziecka, jezli nie oczyma, '?? i po
glosie poznam, ze tam
smiechu nie ma; Albo nieraz ... (smieje sie) mĂłj Boze odpusc
grzechy
moje I Staje, gdzie ? przed zwierciadlem , a ja za nia stoje. Milczalem
dotad scisle, nie
pisnalem slowa, Lecz gdy placze.....
Z O F T J A (ktĂłra weszla przed ostatnim wierszem.')
Kio placze? o kimze tu mowa?
(po krĂłtkie',, milczeniu.)
Nie wiedzialam ze wszystko Hrupkowski uwaza, A mniej jeszcze, ze
wszystko co widzi
powtarza.
( Krupkowski odchodzi naciagajac peruka. )
W.
**Ĺ SCENA DZIESIATA.
?.
Z OF U A, ZDZISLAW, ZO KIJA.
Prawde mĂłwiac, mam dosyc do placzu przyczyny; Winna jestem, a odkryc nie
moge tej
winy, Przez ktĂłrg mych przyjaciĂłl oddalam od siebie.
ZDZISLAW. Czy do mnie to zmierza?
Z 0 FI JA.
Tak Zdzislawie, do ciebie. Alenie chce sie zalic, chce wysluchac
wprzĂłdy,
— 47 —
Moze w samej istocie masz jakie powody, Dla ktĂłrych moja przyjazn niegdys
mila tobie,
Tak bardzo uciazliwa stala sie w tej dobie.
Z D ZI S L A W. Czym zasluzyl Zofljo na takie mniemanie ?
ZOFII A. Jezelis nie zasluzyl, chcesz zasluzyc na nie: Od dnia mego
przybycia smutny i
milczacy, Jezli dzielisz zabawy, to jakby niechcacy; Jezli zejdziemy sie
z soba, nie chce
czuc a czuje, Jak twoja mysl skwapliwa minuty rachuje. Czemze stracilam
przyjazn ? . . ale i
to malo, Bo i spojrzenie na mnie, przykrcm ci sie stalo.
ZDZISLAW. Watpisz o mej przyjazni.—Ach to mocno boli! Na takimzeto
stopniu
stanalem niedoli, Ze go nawet i pojac, mysl niebyla zdolna?! Zofijo!
ktĂłra siostra nazywac
mi wolno....
Z O FIJ A.
0 minelo juz z czasem dawnych uczuc godlo.
Z D ZIS L A W. Pani!. .. .
Z 0 FI JA (porywczo.)
Zdzislawie, dosc juz (bolesnie klad,,,, ,rkr ,„, „.,, To krwawo
ubodlo! Widze, ze sie juz
nasze oderwaly dusze, Kiedy kazdy mĂłj wyraz tlumaczyc ci musze; Zwuies
mie niegdys
siostra , ja cie zwalam bratem , Przestales — czemu? ty wiesz, a ja sie
znam na tei
1 powinnabym moze lem samem odplacic, Moze nadto sie lekam twa
przychylnosc stracic,
Moze innie i uniza ten zbytek bojazni,
Lecz me serce nawyklo do twojej przyjazni, J ? dziecinstwa ostatnej
pamiatki zatrata, Tak
bardzo mie sierota uczyni w sród swiata 1 - 48 -
ZDZISĹAW (na stronie.)
Nie, to nad moje siły.
Z0FIJA.
Kiedym tu wracała,
Ledwie nie w tém pociecha moja była cała,
Że zobaczę, przebiegnę, zwiedzę z tobą razem,
Te miesca, kędy wszystko lat naszych obrazem;
Gdzieś ty, już trochę starszy, towarzysz mój stały,
Wpajał myśli... co kiedyś zasmucić mię miały.
ZDZISĹAW (na stronie.)
ZgubiÄ™ siÄ™, ale wyznam.
Z0FIJA. (zasłyszawszy.)
JakieĹĽto wyznanie?
Powiédz, któż jest nad twoje przyjaciółkę w stanie...
ZDZISĹAW (na stronie.)
Przyjaciółkę!...
ZOFIJA.
Troskliwiéj twój smutek uśmierzyć?
ZDZISĹAW.
Nie, nie... mylisz się, nic ci nie mam zwierzyć.
ZOFIJA.
Może ci jest nie miło w moim domu bawić?
ZDZISĹAW.
CzyliĹĽ.....
Z0FIJA.
J w tém odmianę łatwo będzie sprawić.
ZDZISĹAW.
Przestań, przestań Zofijo! winnym mnie być mniemasz
I w łaskach coraz nowych, już litości nie masz.
Przyjaźń nasza lat tylu, z życiem tylko zgaśnie,
- 49 -
Jest mi droga, jak była, i dla niéjto właśnie,
Błagam cię, miéj tę ufność, którąś miała we mnie,
Jeżeli jaki smutek dręczy mię tajemnie,
Nie chciéj przyczyn dochodzić troskliwością twoją,
Wierz mi, sÄ… nie znaczÄ…ce.... same siÄ™ ukojÄ…....
I to, wierz mi, niebawem... to sÄ… tylko spliny,
Ale wtem, przyznać muszę, wiele mojéj winy,
Że kiedy ścigam cienie, coś z niczego robię,
Lepiéj dziwacznych myśli nie ukrywam, w sobie,
A raz już dostrzeżonych trudno się zapiérać,
Nadtoś wprawna z dzieciństwa , w mą dusze poziérać.
ZOFIJA.
I dla tegoteż właśnie, żem poziérać wprawna,
Widzę, jaka dziś przyjaźń, jaka była dawna;
J wiém, jak mam rozumieć, coś mówił tej chwili...
Lecz ukrył się przede mną, kto się ukryć sili,
Nareszcie, na cóż w prawdy puszczać się bezdroże?
Kiedy pozór przyjemny, dość nam na pozorze;
Niech dzień po dniu przemija, niech mija jak strzała,
Byle radość początek i koniec mu dała;
A radość z lego, czy z owego płynie,
Będziemy kiedyś roztrząsać w późniejszéj godzinie,
Kiedy ciężką rozwagę czuciem się opłaci,
Śmiech przejdzie, a zwierciadło całkiem łaskę straci,
ZDZISĹAW.
Nietak myślisz jak mówisz, i ja tak nie myślę:
Z jakiego źródła radość, zważasz bardzo ściśle;
Lecz jakie o tém światu nadajesz mniemanie
Zofijo, pozwól wyznać, to wielkie pytanie.
ZOFIJA.
O! świat, stary świętoszek, co się zawsze złości,
Pobożnie złe podwaja, a dobra zazdrości.
Kto cierpi, że już cierpi, niedość że mu na tém?
Trzebaż koniecznie płakać i jęczyć przed światem?
Jeżeli jaki smutek los w duszy umieści,
Nie możnaż i na chwilę wyrwać ią boleści?
D
- 50 -
Trzebaż swój żal ukochać, strzedz go nawet święcie?
Nie wolnoż sobie spocząć w durzącym odmęcie?
Wszak i ze łzami w oczach uśmiechać się można?
Chęć zabaw wesoła, jestże to chęć zdrożna?
ZDZISĹAW.
Chęć zabaw w twoim wieku, nie jest zdrożną wcale,
Owszem nikt jej nie gani, ja jÄ… nawet chwalÄ™;
Ale gdy chcesz szczerości, szczerze ci przełożę,
Jak każdy co cię nie zna, dzisiaj sądzić może:
Dziwnie widzieć tę przy niéj zalotników zgraję,
Bo jeĹşli nie odprawia, nadziejÄ™ im daje;
Wybiéra - ale komuż wiadomém nie będzie,
Że Wtorkiewicz i Baron także stoją w rzędzie?
Astolf, Edmund, Rodosław, z nią jechać nie śmieli,
Lecz ona bale na wsi daje co niedzieli.
Tam więc pole otwarte, każdy jéj cześć składa,
Ona zaś nie osobom, ale cześci rada;
Lecz cóż ręczy, ze biorąc zwodnicze nadzieje,
Prawdziwe, w jakiem sercu, czucie nie zatleje?
Czemże potem nagrodzić cały poczet złego,
Nienawiść świata, ludzi i siebie samego?
Ach kochać niekochanym, męka nazbyt krwawa,
Powiédzże mi Zofijo, jestże to zabawa?
(Zofija przy przedostatnim wierszu zasłoniwszy oczy chustką, zostaje w
milczeniu -
Zdzisław po krótkiém milczeniu postrzegłszy to.)
Ach! przebacz! przebacz! jeźli zbytecznym zapałem...
Twego, ach twego tylko, twego dobra chciałem.
ZOFIJA.
Teraz znowum znalazła dawnego Zdzisława,
Teraz do méj przyjaźni noweś nabył prawa;
Chciałam, choć z własna szkodą, chciałam roztargnienia,
Lecz światło, któreś rzucił, całkiem rzecz odmienia.
JnnÄ…, lepszÄ… mnie ujrzysz i wszystko tak zrobiÄ™,
Bym na dal moje dobro, była winna tobie.
(Podaje mu rękę, którą Zdzisław z uczuciem całuje, długo za
odchodzącą spogląda, wznosi z westchnieniem oczy ku niebu i zamyślony w
boczne drzwi odchodzi.)
- 51 -
SCENA JEDENASTA.
SMAKOSZ, BARON, WTORKIEWICZ.
(Smakosz wyrywając się, wchodzi między dwoma w szlafmicy i serwetą
zapasany j ktĂłre w krotce zdejmuje. J
SMAKOSZ.
Ale dajcież mi pokój! czegóż mię dręczycie?
Nie nauczÄ™ siÄ™ sosu, a wam drogie ĹĽycie;
Na cóż ta kłótnia wasza, naco to wyzwanie?
I żeby to jeszcze wmieście byłoby śniadanie;
Ale tu , w cudzym domu, służąc jeszcze damie,
Wolicie jeść, pić dobrze, niż myśleć o szramie.
BARON.
Tu o szramÄ™ nie idzie; ja nie na zagrodzie,
Bym demeszkę szlufował po sąsiedzkiej brodzie;
Szpada u wszystkich dworĂłw zostaje w honorze,
A zatem szpadą tylko Baron walczyć może;
Lecz jako przynaglony do broni ujęcia,
Wymawiam sobie z mieśca, najpiérwsze dwa pchnięcia.
WTORKIEWICZ.
Iabo strzelać się będę.
BARON.
Wiec piérwsze dwa strzały.
WTORKIEWICZ.
Czemu nie sześć mój panie? nadtoś widzę śmiały?
SMAKOSZ.
Moi panowie! chciejcie słuchać mojéj rady:
Porzućcie halabardy, krucice i szpady,
A pozwólcie powiedziéć, szczerze choć zuchwale,
Że obom krwi puszczenie nie zaszkodzi wcale;
Jeden i drugi puszy, jeden, ĹĽe bogaty,
Drugi, ĹĽe liczy herby, jak tamten intraty,
J cóż z tego trzeciemu, że wasz zaszczyt prawy?
D 2
 - 52 -
Kat mi z cudzego złota i kat mi z cudzej sławy;
Diabli z tego dmuchania, co go nikt nie słucha,
Kto daje dobry obiad , niech ten w tedy dmucha.
Bardzo pięknie, zaszczytnie i chlubnie bez miary,
Że jeden dziad zbił Szwedy a drugi Tatary ,
Że bezzębnych prababek poczet niezliczony,
Które wszystkie dźwigały królewskie ogony,
Ale ja tym zaszczytom bijać korném czołem,
(cicho) Kiedy mam zdrów żołądek, niedbam skąd go wziąłem;
SĹ‚owem moi panowie, niech to was nie gniewa,
Bo złość apetyt psuje, lecz to rzecz prawdziwa,
Że tak nędznego człeka nie dały niebiosa,
Któryby w duszy nie drwił z zadartego nosa.
WTORKIEWICZ.
Dalibóg, prawdę mówisz, = śmieszny nos zadarły,
(do Smakosza spoglÄ…dajÄ…c na Barona)
A cóż dopiero w tedy, gdy łokieć wytarty?
SMAKOSZ.
Kłótnia wasza z miłości i miłość zagubi;
CzyliĹĽ Zofija kiedy zabĂłjcÄ™ polubi,
A tem mniej jeszcze tego, co wyzionie ducha;
Miałaby zmarłych słuchać, a żywych nie słucha.
BARON (biorÄ…c go na stronÄ™.)
W prawdzie on i tak biédny.
SMAKOSZ.
Ach biédny bez miary!
WTORKIEWICZ (biorÄ…c go na stronÄ™.)
Tan Baron i tak nędzny.
SMAKOSZ.
Nędzny nie do wiary. -
BAR0N (odprowadzajÄ…c go.)
Na cóż się pastwić nad nim? na koszu zostanie.
- 53 -
SMAKOSZ.
Otóż i ja tak mówię, takie moje zdanie.
WTORKIEWICZ (odprowadzajÄ…c go)
Zdmuchnąwszy mu konchankę przebaczyć wypada.
SMAKSZ.
Otóż i ja tak mówię, taka moja rada.
(sprowadzając ich i łącząc ręce)
Zgoda.
BARON (odwrĂłcony.)
Panie Wtorkiewicz....
WTORKIEWICZ.
Ha, ha, ha Baronie.
SMAKOSZ (zmuszając do uściśnienia.)
Niech w szczérém uściśnieniu gniéw cały ochłonie,
Od Zofii czekajcie rozstrzygnienia losu,
I żeńcie się nie żeńcie. - Ja wracam, do sosu.
KONIEC AKTU DRUGIEGO.
- 54 -
AKT III.
SCENA PIERWSZA.
ZOFIJA, KRUPKOWSKI.
ZOFIJA (siedzÄ…c oparta na stoliku.)
Krupkowski!
KRUPKOWSKI.
SĹ‚ucham.
ZOFIJA.
Balu w niedzielę nie będzie. (po krótkiém milczeniu.) Balu nie będzie.
KRUPKOWSKI.
SĹ‚yszÄ™.
ZOFIJA.
Porozsyłać wszędzie,
Przeprosić, że wyjeżdżam... albo nie, żem chora...
Nie, nie.. .. że do innego odkładam wieczora,
Bo.... dla czegóż odkładam?
KRUPKOWSKI.
AlboĹĽ ja wiem pani.
ZOFIJA.
Najlepiéj, żem jest słaba, niech spieszą wysłani, A
wy bÄ…dĹşcie gotowi, pojedziemy w drogÄ™.
(do siebie.)
Już tych mieść, lubych niegdyś, dłużej znieść nie mogę.
- 55 -
KRUPKOWSKI.
Do Warszawy?
ZOFIJA.
O nie, nic.
KRUPKOWSKI.
Daleko?
ZOFIJA (zamyślona.)
Bóg to wié!
KRUPKOWSKI.
Na długo?
ZOFIJA (do siebie.)
Czy na długo? któż na to odpowié?
(po krótkiém milczeniu, do siebie w zamyśleniu.)
Na długo! alboż kto wié, co go na dal czeka?
Jedno czucie czas skraca, drugie go przewleka.
Długo-niedługo - cóż jest? to rozmiar przyszłości,
Przesłość im i dwóch punktów osobnych zazdrości,
Krótka radość-żal długi - wszystko w jedno spływa.
Zrazu słońce, wnet gwiazda, potem w punkt ubywa,
Potem w nic, nic w cale - nic!
KRUPKOWSKI.
Pani!
ZOFIJA.
Kto?
KRUPKOWSKI.
Ja czekam
Dalszych twoich rozkazĂłw.
ZOFIJA (znowu zamyślona.)
Przed sobÄ… uciekam,
Ale gdzie, gdzie schronienie, przed swą własną zdradą?
KRUPKOWSKI.
Czy prędko?...
- 56 -
ZOFIJA.
Jak najprędzej.
KRUPKOWSKI.
Wszyscy więc pojadą.
ZOFIJA.
Wszyscy - wszyscy- a, pewnie-sam tylko zostanie.
KRUPKOWSKI.
Nikt tu zostać nie zechce, powszechne wygnanie.
ZOFIJA.
Jak to nikt? wszakże Zdzisław.
KRUPKOWSKI.
A wiec zgadłem przecie;
Że pani o tém nie wiész (zbliżając się) wszystko więc w sekrecie.
ZOFIJA. Co w sekrecie?
KRUPKOWSKI.(do siebie.)
No proszę, coto to za głowa!
ZOFIJA (uśmiechnąwszy się)
Pewnie o wychowańcu ulubionym mowa,
Pewnie do mnie na skargę; cóż Zdzisławek zbroił?
KRUPKOWSKI (trochÄ™ nieukontentowany.)
Pani zawsze żartuje, żem sobie uroił,
Niby... niby opiekę nad panem Zdzisławem,
No, opieki tu nie ma, bo jakiemĹĽe prawem,
Ale pod mojém okiem, wyrosł jak topola,
J jak własne mi życie, droga jego dola.
ZOFIJA (na stronie.)
Ach nie tobie jednemu!
- 57 -
KRUPK0WSKI.
Proszę więc niech pani
Te wszystkie widzimisię nie pomału zgani.
(tajemnie.)
Złajać go! - pani ujdzie, a mnie się nie godzi:
Kiego diabła ... z respektem, jakby nie swój chodzi.
Dawniéj, mój dobry Boże! jeszcze tyci, tyci,
To gwizdał, śpiewał, skakał, jak wróblik na nici,
Zawsze go z panią w parze inaczéj nie zoczył,
A za swoje siostrzyczkę byłby w ogień skoczył.
Ale też krom niéj, rzadko chciał kogo usłuchać,
O! mały bęben, nie dał sobie w kaszę dmuchać,
Było Zosie zaczepić, to zaraz się czubił.
Nieboszczyk nasz jegomość bardzo go był lubił,
Jejmość już nie tak, zwłaszcza ostatniego roku....
A jak wdział mundur! cacko! kord tęgi przy boku,
A pani w płacz! aj gwałtu, co to płaczu było!
Lecz jemu tylko w polu i przy koniu miło -
J pan Czesław powiada, że to żołnierz diabli,
Niech go tam licho weĹşmie, jaki zuch do szabli;
A teraz jak kapucyn chodzi zamyślony,
Lecz co gorzéj, chce jechać gdzieś w dalekie strony.
ZOFIJA.
Kto? Zdzisław? nic nie mówił.
KRUPKOWSKI.
Bo się mówić boi.
ZOFIJA.
Jakże wiész.
KRUPKOWSKI.
WszakĹĽe wszystko przed oczyma stoi:
Psy, strzelby rozdarował, wierzchowiec przedany,
ZOFIJA.
Ale czemuĹĽ skrycie ....
- 58 -
KRUPKOWSKI.
By nie był wstrzymany.
ZOFIJA (do siebie.)
Mogłażem się spodziewać!
KRUPKOWSKI.
Niech mu pani powié.
ZOFIJA (na stronie.)
To już nie obojętność, to się wstrętem zowie,
Ale za co? ach za co?
(do Krupkowskiego) Ja temu nie wierzÄ™,
Pan Zdzisław żadnych przeszkód nie miałby w tej mierze.
(na stronie) JedĹş kiedy chcesz.
(do Krupkowskiego z żywością)
PojadÄ™ czy zostanÄ™ w domu,
Nie chcę, aby wiedziano - nie mówić nikomu.
(odchodzi.)
SCENA DRUGA.
KRUPKOWSKI.
Żadnych przeszkód- nieprawda, muszą być przezkody.
Niech wyjawi przynajmniéj, jakie ma powody,
Rozgniewała się troszkę - dobrze że się gniewa.
Tfy! tfyl i ja się gniewam. A! jak mi zaśpiewa,
Jeszcze raz swoje piosnkÄ™, to Krupkowski powie:
Panie Zdzisławie... panie... panu świta w głowie.
SCENA TRZECIA.
KRUPKOWSKI, ZDZISĹAW. (zamyĹ›lmy wchodzi.)
ZDZISĹAW (nie widzÄ…c Krupkowskiego.) To zawiele! zawiele ! nadto na me
siły!
- 59 -
KRUPKOWSKI (z czułością.)
Otóż, otóż go macie (do Zdzisława) mój, mój panie miły,
Ĺaski stary Krupkowski oĹ›miela siÄ™ bĹ‚agać.
ZDZISĹAW (Ĺ›miejÄ…c siÄ™ z goryczÄ….)
Mojéj łaski? prawdziwie, to mało wymagać.
KRUPKOWSKI (chcąc go w rękę całować.)
Panie Zdzisławie, powiédz, uczyń mi zwierzenie:
CzemuĹ› teraz tak smutny?
ZDZISĹAW.
Smutny? przywidzenie!
J któż to uważał?
KRUPKOWSKI.
Ja.
ZDZISĹAW.
Nadto zważasz ściśle.
KRUPOWSKI.
Myślisz pan jechać.
ZDZISĹAW.
Czy tak? któż zgadł co ja myślę?
KRUPKOWSKI.
Ja.
ZDZISĹAW.
Proszę! ale pozwól, jabym o tém wiedział.
KRUPKOWSKI.
J pani już wié teraz.
ZDZISĹAW (z niecierpliwoĹ›ciÄ….)
J któż jej powiedział?
KRUPKOWSKI.
ZDZISĹAW.
Ja i ja , ale ja czasem plotkÄ™ zrobiÄ™.
- 60 -
I co Zofija, proszę co pomyśli sobie?
Niepowinnażby ona pierwsza wiedzieć o tém?
Wierz mi, czasem, i dobroć nabawi kłopotem.
KRUPKOWSKI.
Niech mię pan łaje, jak chce, ja milczéć nie umiém,
Zwłaszcza... że niby.. niby.. troszkę rzecz rozumiém
Ten smutek, hm? StÄ…d pono (wzkazujÄ…c na serce.)
ZDZISĹAW (niespokojnie.)
SĹ‚uchaj!
KRUPKOWSKI.
Nic nie szkodzi. (z minami) Nasza pani....
ZDZISĹAW
(surowo.) Krupkowski! - to miarÄ™ przechodzi
KRUPKOWSKI.
Ale nie ma nic złego.
ZDZISĹAW.
Więcéj ani słowa,
Ani pół. Ta myśl dzika dojśćby ją gotowa.
KRUPKOWSKI.
Ale nie ma nic złego.
ZDZISĹAW.
To mylne mniemanie,
Lubo mylne, mnie jednak szkodliwém zostanie.
KRUPKOWSKI.
Ale czemu, mój Bóże?
ZDZISĹAW.
Na co ta rozmowa?
Choćbym ci sto lat gadał, nie pojmiesz i słowa;
Ale proszę, zaklinam w najświętszym sposobie,
Nie powtarzaj coś wyrzekł i samemu sobie;
- 61 -
Jéj przyjaźń, jéj szacunek, to tylko posiadam,
To tylko jeszcze moje i to dziĹ› postradam.
KRUPKOWSKI.
Ale przezcóż, u licha, przyjaźń się utraci?
Najwięcéj, gdy wzajemnem czuciem nie odpłaci,
Wszakże ją ze stu kocha, ona się nie gniéwa,
Czyż to grzech, że się człowiek przy ogniu rozgrzewa,
To pan Zdzisław tam nie śmie, gdzie śmie taki siaki,
Cóżto? pan jesteś Turek, czy muzułman jaki?
I pani teĹĽ ma oczy i patrzy oczyma,
I pewnie sama powié, że nic złego nie ma,
Gdybym nią był, a do mnie pół srebrny, pół złoty,
Basza amerykański przyjechał w zaloty,
Tobym mu powiedziała: ruszaj sobie wasze,
Bo ja Zdzisława wolę, niż samego Baszę.
Ale kiedym ja głupi... no , tom głupi może....
I co ich tak rozdziela? O mój miły Boże!
Ale Krupkowski głupi, głupi, dobre i to.... B
ogata! jednak w złocie szczęścia nieukryto,
Jednak (uderzając się w piersi) dobrego serca za złoto nie kupi,
Ale ja Bogu dzięki, głupi, tfy, tfy, głupi!
(odchodzi w złości rozprawiając rekami.)
ZDZISĹAW (po krĂłtkiĂ©m milczeniu.)
Chciałbym się gniewać, chciałbym, na honor nie mogę.
Wyjawił więc głos obcy... lecz czy zwiększył trwogę?...
SCENA CZWARTA.
ZDZISĹAW, BOBINÉ.
ZDZISĹAW.
Jest! znowu przyjaciółka z śledczemi oczyma;
Ach czyż nieprzyjaciela na tym świecie nie ma!
- 62 -
BOBINÉ.
Zawsze sam.
ZDZISĹAW.
Ach nigdy.
BOBINÉ.
CzemuĹĽ to westchnienie?
ZDZISĹAW.
Przypadkiem.
BOBINÉ.
ZawszeĹ› smutny.
ZDZISĹAW.
JuĹĽ siÄ™ nie odmieniÄ™.
BOBINÉ.
Posiadając Zdzisławie tak szlachetna duszę.
ZDZISĹAW ( kĹ‚aniajÄ…c siÄ™.)
O, proszÄ™...
BOBINÉ.
Nie, raz wszystko wypowiedzieć muszę:
ZDZISĹAW.
AleĹĽ..
BOBINÉ.
Takie zalety....
ZDZISĹAW.
Ach!
BOBINÉ.
Rozum....
ZDZISĹAW.
Dla Boga....
- 63 -
BOBINÉ.
Jakaż od świata ciągnie, jaka władza sroga;
Mogąc być towarzystwa zaszczytem, ozdobą ....
ZDZISĹAW.
Ale czemuĹĽ ....
BOBINÉ.
Chcesz tylko żyć ze samym sobą. (z kokietéryją.)
Jak gdybyś był o siebie zazdrosnym, w istocie.
ZDZISĹAW.
Nie wiem ....
BOBINÉ.
(z czułością.)
Ach drugich zostaw w tym miłym kłopocie.
ZDZISĹAW.
Ależ dla Boga dosyć! za takie wyrazy,
Do nógby trzeba upaść, upaść ze sto razy,
Gdyby skryte wejrzenie żartu nie wydało.
BOBINÉ.
Nie, nie, prawdziwie, wierz mi cenisz się za mało,
Twoja skromność, lękliwość, aż przesadną bywa;
A kiedy na nieszczęście Zdzisław utyskiwa,
Niewdzięcznością dla losu dusze swoje plami;
I jeźli chcesz mej rady, mówiąc między nami....
ZDZISĹAW.
Ach wiem już, wiem, do czego ściąga ta przemowa;
Moja panno Bobiné, skończ, nie mów i słowa.
BOBINÉ.
Zawsze panno Bobiné i panno Bobiné;
Wszak siÄ™ przecie juĹĽ znamy nie pierwszÄ… godzinÄ™;
Ten styl etykietalny zostaw obcym sobie,
Mnie mĂłw po przyjacielsku, jak ja mĂłwiÄ™ tobie,
Niech w Rozynie z Margrabiów de Koniak Bobiné,
Zdzisław tylko swą czułą postrzega Rozynę.
- 64 -
ZDZISĹAW (znicierpliwiony.)
Umiem, na honor umiem twoje przyjaźń cenić,
Ale chciejże przez litość rozmowę odmienić;
I to , czegoś bywała, jak powiadasz, świadkiem,
Coś z duszy nie dość skry téj -wyrwała przypadkiem,
Zapomniéj raz na zawsze, zamkniéj jakby w grobie,
Jeżeli moję wdzięczność chcesz zapewnić, sobie.
Ale dla czego, powiédz?
ZDZISĹAW.
Chcesz mię z tąd wygonić?
(zatrzymujÄ…c go.)
Ale czemuż mi nie chcesz twéj myśli odsłonić!
ZDZISĹAW.
Ach zgadłaś ją niestety!
(z przymileniem i ze spuszczonymi oczyma.)
Zgadłam?
ZDZISĹAW.
To za wiele!
(zatrzymujÄ…c go.)
Ale jeĹşli poradzÄ™, twe troski podzielÄ™?
ZDZISĹAW.
Nie ma rady.
Niewdzięczny! jeszczeże ci mało,
Co serce mimowolnie z tajemnic wydało?
Twój umysł chciwy przeszkód, sam je sobie roi,
Nie wié, jak czego żąda, tak czego się boi.
Chce widzieć wszystko czarne, gdzie wszystko różowe,
I ściąga z błędnych marzeń troski co raz nowe.
Lękasz się? - miłość prawa nie tak bywa trwożna,
I próbuje wszystko co próbować można,
- 65 -
Ale nie, ty już zgadłeś, wiész wszystko dokładnie,
Lecz zmieniwszy życzenia, chcesz się wymknąć snadnie;
Nie udawaj więc daléj, nie tak wielka strata!
Jaka w czuciu zasługa, taka i odpłala.
(odchodzi.)
SCENA PIÄ„TA.
ZDZISĹAW (biegnÄ…c za niÄ….)
Z Zofiją chciałbym mówić....
(wróciwszy, po krótkiém milczeniu.)
Co siÄ™ ze mnÄ… dzieje?
Jakto? jej towarzyszka każe mieć nadzieję,
Marzeniem tylko zowie dzielÄ…ce przeszkody;
Miałażby.... ta jej przyjaźń.... te liczne dowody....
Czyż jéj ubliżę?... ja jéj? - nierówność nas dzieli,
Lecz jakiejże przepaści miłość nie zaścieli?
Ha! Czesław.
SCENA SZĂ“STA.
ZDZISĹAW, CZESĹAW.
CZESĹAW.
Mówiłeś z nią?
ZDZISĹAW.
Przyszedłem dopiero.
CZESĹAW.
Odkryj jéj moje dusze, proś niech będzie szczérą,
Tylko znowu nie nagléj...! Ale co mnie w głowie,
Kiedy ty za mną mówisz, wygrałem w połowie;
Ufam twojej przyjaĹşni, mĂłw, proĹ›, ja uciekam,
Spiesz siÄ™ jednak....
- 66 -
ZDZISĹAW.
Już wiém, wiém.
CZESĹAW.
W tym pokoju czekam.
(odchodzi.)
ZDZISĹAW (sam.)
Ufam twojej przyjaźni, tak, ufaj Czesławie,
Zofii twe zadanie gorliwie przedstawiÄ™,
Lecz jeĹĽeli nieprzyjmie? - czyĹĽ moje nadzieje?...
Ale jeĹĽeli przyjmie? - jeĹĽeli?... truchlejÄ™!
SCENA SIĂ“DMA.
ZDZISĹAW, ZOFIJA.
Z0FIJA (zimno, nie patrzÄ…c na niego.)
Czy prawda, ĹĽe odjeĹĽdĹĽasz?
ZDZISĹAW.
Chciałem... by daremną...
ZOFIJA.
Przyszedłeś więc zapewne pożegnać się ze mną;
Może ci czego będzie potrzeba na drogę,
Proszę tylko rozkazać, czém mu służyć mogę,
Więcej robić zapytań, nie śmiem i nie robię.
(spojrzawszy na niego)
Ach jakiĹ› ty blady!
ZDZISĹAW.
Ja?
ZOFIJA.
Dla Boga! co tobie?
- 67 -
ZDZISĹAW.
Mnie? nic.
ZOFIJA.
Tyś słaby.
ZDZISĹAW.
Ja? nie.
ZOFIJA.
WidzÄ™.
ZDZISĹAW.
Ręka boli.
ZOFIJA.
Zkąd dziś ból tak gwałtowny?
ZDZISĹAW (z westchnieniem.)
JuĹĽ mija powoli.
ZOFIJA.
JeszczeĹ› blady, siÄ…dĹş.
ZDZISĹAW.
Nie, nie.
ZOFIJA.
W takimĹĽeto stanie,
Chcesz porzucić spokojne, twe własne mieszkanie?
Jeszcze z nie zgojonémi zupełnie ranami;
Jeźli możesz, proszę cię, zostań jeszcze z nami.-
Nie? - Jedź więc, kiedy tak chcesz, nie mogę, niebronię,
Lecz jeźli znajdziesz szczęście, gdzie w dalekiéj stronie,
Któregoś tu nie znalazł mimo naszej chęci,
(rozczulając się co raz więcéj.)
Nie wymazuj Zofii zupełnie z pamięci;
E 2
- 68 -
JakbÄ…dĹş los ciÄ™ obdarzy, skÄ…po czy Ĺ‚askawie,
Niech choć słówko.... bo zawsze... zegnam cię Zdzisławie.
(odwrócona by łzy ukryć rękę mu podaje.)
ZDZISĹAW.
Zofijo moja... przyjaźń, jaką jest, zostanie,
WszakĹĽe to nie ostatnie nasze poĹĽegnanie.
ZOFIJA (odwrĂłcona.)
Na długo?
ZDZISĹAW.
Jeszcze nie wiém - I w innym zamiarze...
Chciałem... (na stronie) głosu nie staje (do Zofii) moja przyjaźń
kaĹĽe.... (nagle)
Czesław dał mi zlecenie....
ZOFIJA (ĹĽywo.)
Wiém już o co chodzi,
Ale niech siÄ™ nadziejÄ… daremnÄ… nie zwodzi.
ZDZISĹAW.
JeĹĽeli moja rada....
ZOFIJA.
Próżną ręczę będzie.
ZDZISĹAW.
Godzien jednak....
ZOFIJA (z żywością.)
Szacunku, w każdym, w każdym względzie,
I właśnie dowód tego szacunku dziś daję,
Gdy mu prędko i szczérze moje myśl wyznaje.
ZDZISĹAW.
Zastanów się Zofijo, że ręka Czesława,
Przynajmniej do rozwagi dość liczne ma prawa,
Że mało jemu równych możesz znaleść w świecie.
- 69 -
ZOFIJA (porywczo.)
Ale, ĹĽe juĹĽ nie znajdÄ…, nie straszysz miÄ™ przecie?
ZDZISĹAW.
Nie chciałem cię urazić.
ZOFIJA (jak wprzĂłdy.)
Dla czegoĹĽ tak chciwie,
Chcesz mię za mąż wyprawić? zdaje się prawdziwie,
Że gdyby Czesław nie chciał, chwyciłbyś Barona,
Byle była czém prędzéj para skojarzona.
ZDZISĹAW.
Radząc, miałem na względzie, tylko dobro twoje,
I czym dośćbył gorliwym, oto się już boję;
Obowiązek przyjaźni czasem jest nad siły.
ZOFIJA.
Nad siły?
ZDZISĹAW.
Nie w tym razie... owszem... dla mnie miły,
I jakkolwiek przyjęta będzie moja rada,
Mnie, raz jeszcze ostatni powtórzyć wypada:
ZOFIJA (na sronie.)
Gdyby!... (nie słucha daléj w zamyśleniu.)
ZDZISĹAW (z poĹ›piechem.)
Że Czesław godzien, godzien w każdej mierze,
Twego serca, twéj ręki, ja to mówię szczérze....
I pamiętaj Zofijo, że w téj całéj sprawie,
Jam ci radził usilnie, ja błagałem prawie.
ZOFIJA (na stronie.)
Tak, spróbujmy (do Zdzisława.) przebacz mi, przebacz przyjacielu,
Z dobrego serca radzisz, masz dobro na celu,
A ja, porywcza zawsze jeszcze siÄ™ uraĹĽam;
Ale chcę się poprawić i teraz uważam,
Że w małżonka wyborze, tym tak ważnym kroku,

'..,
w]
*®&
— 70 —
Lepiej sluchac rozsadku, niz serca wyrobu , A ze, wczesniej czy pĂłzniej ,
potrzeba wyboru,
Wiedziec kazda powinna, co nie chce blasztoru; Czeslaw malo ma rĂłwnych,
cos mĂłwil
powtĂłrze, -Wahac sie zawsze ....
ZDZISLAW.
Jakto ? spodziewac sie moze ? Z O F1.1 A. Jest....
ZDZISLAW. Czy moze ? czy mole ?
Z O V I J A.
Jest czlowieli uczciwy .... ZDZISLAW. Wiec chcesz ?
Z ? ? I JA. Jezli ....
ZDZISLAW '(-'idac ku drzwiom.J Czeslawie ! . .. Z O FIJ A.
StĂłj I gdzie .... ZDZISLAW (bukujac gwaltownie Ctetlawa.J
Badz szczesliwy.
(wychodzi predko )
SCENA Ă“SMA.
Z O FI JA, CZESLAW. ? Z Ii S L A W. Mamze wierzyc Zofijo.P
SSfe5aĹftba»S^",'n *"
fHimir.....iii!
Z O F I J A ( nictikoritcntowana. )
Nie zrozumial wcale.
CZESLAW. Nie? — A wiec Ja rozumiem teraz doskonale.
ZOFIJA. W prawdzie ... wierz mi... szacunek .,. przyznany ci
wszedzie.
CZESLAW. OslĂłdz jak chcesz odmowe, to odmowa bedzie: Zyskalem twĂłj
szacunek,
nigdy go nie znlienisz, Wiele, -wiecej nad innych me zyczenia cenisz, I w
kazdym innym
razie spelnilabys szczerze, OprĂłcz tylko w tej jednej, tej jedynej mierze.
To, pani chcesz
powiedziec.
Z O F1.1 A.
Lecz przyjazn prawdziwa, Z nadzieja blizszych zwiazkĂłw, razem sie nie
zrywa, To, chcesz
mi odpowiedziec'— Ale nie dosc jeszcze, Ja obok mojej winy, prozbe dzis
umieszcze.
? Z E S L A W. Prosbe? chcesz pani zatem swĂłj wyrok oslodzic, Ale
slucham, co kazesz ?
ZOFIJA.
Prosze mie nie zwodzic, Szczerze mi wyznac: Zdzislaw, dla czego tajemnie
• Chcial nas
odjechac?
? Z Ii S L ? W.
Zdzislaw ?
ZOFIJA.
Nietaj sie daremnie, Wiem, ze ci to wiadomo.
CZESLAW.
Nie, honorem recze.- 72 -
ZOFIJA.
Czem go mogłam urazić, próżno pamięć dręczę.
CZESĹAW.
I za to ręczyć mogę, że urazy nié ma.
ZOFIJA.
Skądże ta nagła podróż? czemuż skrytą trzyma?
Powiédz.
CZESĹAW.
Wszystko to dla mnie rzeczą całkiem nową;
Mawiał w prawdzie, że pragnie wejść w służbę krajową,
Lecz, żeby miał tak dziwnie, nagle, po kryjomu,
Z twego przyjacielskiego chcieć wyjechać domu,
To miÄ™ dziwi nad miarÄ™, temu ledwie wierzÄ™.
20FIJA.
Wyśledź więc z łaski swojej i powtórz mi szczérze;
Jakakolwiek przyczyna, wiedzieć mi się godzi.
Jego los tak mi drogi, tak wiele obchodzi!
CZESĹAW.
IdÄ™ do niego.
ZOFIJA.
Jeszcze jedno mam ĹĽÄ…danie:
Proś Czesława, niech znami czas jaki zostanie.
CZESĹAW.
Ten rozkaz byłby szczęściem, jeczcze dzisiaj rano.
Z0FIJA.
Dziś Baron i Wtorkiewicz nudzić mię przestaną.
CZESĹAW.
Bozumiém.
ZOFIJA.
Kiechciałabym....
CZESĹAW.
Abym w jednym rzędzie....
- 73 -
ZOFIJA.
Co zaszło między nami tajemnicą będzie.
CZESĹAW.
Mam się taić z uczuciem, które moją chlubą?
Traciż zamiar swą wartość z nadziei zagubą?
ZUFIJA (proszÄ…c.)
Ja proszÄ™.
CZESĹAW.
Dobrze zatem; niech się tém pocieszę,
Że twéj woli nie badam, lecz ją pełnić spieszę.
(odchodzi.)
SCENA DZIEWIÄ„TA.
Z0FIJA, BOBINÉ.
BOBINÉ.
Czesław smutny odchodzi, coś posępnie wzdycha.
ZOFIJA.
Doprawdy?
BOBINÉ.
Baron mdleje, Wtorkiewicz usycha,
A ciebie widzę bawią miłosne katusze.
ZOFIJA.
Co za myśl!
BOBINÉ.
Wiész Zofijo, przyznać ci się musze,
Każdemu z nich przyrzekłam moje dobre słowo,
KaĹĽdemu, ĹĽe u ciebie wesprÄ™ go namowÄ…,
I od każdego wzięłam, jak najczulsze dzięki;
- 74 -
Ale z nich Czesław tylko, godzien twojéj ręki;
Wiérz mi, szkoda nam czasu, skończ jeszcze w téj dobie,
A potém... potem może... pomówię o sobie.
SCENA DZIESIÄ„TA.
ZOFIJA, BOBINÉ, SMAKOSZ, BARON, WTORKIEWICZ.
SMAKOSZ.
Przebacz moja królowo, żém kuchnią zarządził,
Prosiłem pana Troto by rozbif sporządził;
Wyśmienite francuzkie, leciuchne potrawy,
Kiedy rozbif lub bifsztyk doda im podstawy.
WTORKIEWICZ (cicho do Smakosza.)
Ale mówże, masz mówić.
BARON (z drugiéj strony podobnież.)
PrzystÄ…pĹĽe do rzeczy.
SMAKOSZ (przeglÄ…dajÄ…c kartki.)
Capilotade de volaille, przednie , nikt nie przeczy;
Ris de veait aux traffes, cudne, w gębie się rozpływa;
Supreme de poulet, łakoć, łakotka prawdziwa;
Tourte de filet a La Bachamel, za trzech zjadam.
WTORKIEWICZ (wyrywajÄ…c mu kartkÄ™.)
Ale pękniesz mi = pękniesz! =
BARON (cicho do Smakosza.)
W twoje ręce składam...
SMAKOSZ.
Niech da wszystko, to dobre, to siÄ™ lekko trawi,
Ale niech w przĂłd nakarmi, a potem niech bawi.
WTORKIEWICZ (do Smakosza.)
O! otrzyjże raz gębę i mów o com prosił.
- 75 -
BARON (do Smakosza.)
Mospanie! jeźli drwinki, nie będę ich znosił.
SMAKOSZ.
A kara pana Boga, dwĂłch mi w ucho krzyczy;
Twojéj ręki królowo, dwóch ich sobie życzy,
Jak ich widzisz, tak ich pisz, stojÄ… przed oczyma,
Wybiéraj I jest w czém wybrać.
(cicho do Zofiji.) Dalibóg, że nié ma.
(głośno) Teraz róbcie co chcecie, dziewosłąb odpocznie.(siada.)
BARON (klękając.)
Pani serca mojego, daj wyrok nie zwłocznie.
ZOFIJA (zrywajÄ…c siÄ™.)
Ależ cóżto Baronie, czy komedją gramy?
BARON.
Zapukaj a otworzą, pukam do twéj bramy.
ZOFIJA.
Proszę wstać.
BARON.
Nie, nie wstanę, aż z twą ręką razem.
SMAKOSZ (na stronie.)
Umrze Baron na klęczkach.
BARON.
Nie czyń serca głazem, Baronów Antenackich ostatni potomek,
Tego pnia zaszczytnego!...
SMAKOSZ (na stronie.)
Spruchniały ułomek ....
BARON.
Ufa!...
ZOFIJA.
Abyś więc kolan nie zranił Baronie,
- 76 -
Prędko, w najkrótszych słowach, myśl moje, odsłonię,
A tą jest, że ci zadość uczynić w tym względzie,
Wybacz, nie mogÄ™.
BARON.
Jakto? z nami...
ZOFIJA.
Nic nie będzie.
BARON (wstajÄ…c.)
A cóż ja będę robił?
ZOFIIA.
A, co siÄ™ podoba.
BARON. Okrutna!
ZOFIJA.
Tylko proszÄ™.....
BARON.
O nieszczęsna doba!
Dwakroć, dwakroć nieszczęsna kiedym ujrzał ciebie,
Opuszczasz rĂłd BaronĂłw w okropnej potrzebie!
Przez zniszczona nadziejÄ™ w tej srogiej godzinie,
PlemiÄ™ na wieki wiekĂłw Antenackich ginie!
(odchodzi.)
SCENA JEDENASTA.
ZOFIJA, BOBINÉ, SMAKOSZ, WTORKIEWICZ.
WTORKIEWICZ.
A niech mię diabli wezmą! ten człowiek szaleje.
(biorąc za rękę Zofiją.)
No, moja pani, ze mnÄ…, co siÄ™ w sercu dzieje?
Puka trochÄ™, nieprawdaĹĽ? = na mĂłj honor puka =
- 77 -
ZOFIJA (wyrwawszy rękę.)
W saméj rzeczy mój panie.....
WTORKIEWICZ.
Niech mi słów nie szuka,
Rozumiém, i westchnienie = dalibóg rozumiém.
ZOFIJA (uraĹĽona.)
Ale ja tej pewności zrozumieć nie umiém.
WTORKIEWICZ.
Wiém więc, wiém o co idzie: czas do namyślenia.
ZOFIJA.
Wiek cały równych moim przedsięwzięć nie zmienia,
Wiec nie pójdę za niego, święcie mu przyrzekam;
Teraz dosyć wyraźnie?
WTORKIEWICZ.
Ja jednak zaczekam.
ZOFIJA.
Wolno.
WTORKIEWICZ.
To tylko prĂłba.
ZOFIJA.
Cierpliwości próba.
WTORKIEWICZ.
Kochasz miÄ™?
ZOFIJA.
Nie, nie kocham.
WTORKIEWICZ.
To skromność.
ZOFIJA.
To chluba.
- 78 -
WTORKIEWICZ.
Ach pĂłjdziesz za mnie.
ZOFIJA.
Nigdy.
WTORKIEWICZ (przysuwajÄ…c siÄ™.)
Lecz jedno wejrzenie.
ZOFIJA. I cztery.
WTORKIEWCZ (czule.)
PĂłjdziesz za mnie?
ZOFIJA (w złości.)
Nie, na honor, ĹĽe nie.
WTORKIEWICZ. Ale... (zatrzymujÄ…c jÄ….) pojadÄ™.
ZOFIJA.
Żegnam.
WTORKIEWICZ.
A jutro powrĂłcÄ™,
(całując rękę.)
I jutro pewny jestem, to wahanie skrĂłcÄ™. = (odchodzi.)
SCENA DWUNASTA.
ZOFIJA, BOBINÉ, SMAKOSZ.
SMAKOSZ.
Obiad dajÄ…, on jedzie, to trzeba warjata.
ZOFIJA.
Ucieknę dziś, ucieknę na sam koniec świata;
MĂłwiÄ™, ĹĽe go nie kocham, nie chcÄ™, nie nawidzÄ™.
- 79 -
On mĂłwi, ze go kocham, chcÄ™, bĂłstwo w nim widzÄ™;
Słyszał kto co takiego?.. ale o mój Boże!
Bobinko powiédz , byłam, niegrzeczna z nim może?
BOBINÉ.
Dobrze mu, niech nie nudzi.
ZOFIJA.
Ach tak jestem ĹĽywÄ…!
SMAKOSZ.
To jest, dręczyć się troską, płci pięknej właściwą:
Padł Baron, padł Wtorkiewicz, dwóch naraz ubiła,
Teraz myśli, czy gromiąc, dosyć grzeczną była.
SCENA TRZYNASTA.
ZOFIJA, BOBINÉ, SMAKOSZ, CZESĹAW.
CZESĹAW.
I tu nie ma Zdzisława? nie ma więc na świecie;
Jak kamień w wodę...
BOBINÉ.
Jakto?
ZOFIJA (dzwoniÄ…c.)
Nie odjechał przecie?
(do Stefana.)
Nie widział kto Zdzisława?
STEFAN.
Właśnie Jan powiada,
Że konno gdzieś wyjechał.
ZOFIJA (na stronie.)
Co moment zawada. (Stefan odchodzi.)
- 80 -
SMAKOSZ.
Ale, co wam się marzy, co po głowie chodzi?
Wiedzieć gdzie bóg szalonych, zakochanych wodzi.
ZOFIJA.
Zakochanych?
CZESĹAW.
Gzy Zdzisław?...
SMAKOSZ.
Hak kot.
CZESĹAW.
Bajesz, bajesz.
ZOFIJA.
Zkąd wiész?
SMAKOSZ.
To wy nie wiecie ?
ZOFIJA.
Z czegóż ty poznajesz?
SMAKOSZ.
Alboż to poznać trudno?
BOBINÉ (na stronie.)
Jak mi serce bije.
CZESĹAW.
Na przykład?
SMAKOSZ.
Primo....
ZOFIJA.
Primo?
SMAKOSZ.
Nic nie jé, nie pije.
- 81 -
CZESLAW.
Godna ciebie uwaga.
SMAKOSZ.
Godna, czy niegodna.
Lecz wiém, że tylko miłość lubi kiedy głodna;
Iniedość: przeszłą razą gdym tu pani służył,
Podlem niego nocował - i okam nie zmrużył.
Myślałem już na honor, że zmysłów postradał:
Całą noc chodził, biegał, wzdychał, jęczał, gadał,
A ĹĽe ja siÄ™ szalonych niewymownie bojÄ™,
Wstałem cicho i krzesłem drzwi podparłem moje.
CZESĹAW.
Cóżto wszystko dowodzi ?
SMAKOSZ.
Jakto niedowodzi? W polach noc przepędziłem.
ZOFIJA.
Tu nie o to chodzi.
SMAKOSZ.
Ależ tłukł się powiadam, jak Marek po piekle.
CZESĹAW.
Nie kocha....
SMAKOSZ.
Więc lunatyk....
CZESĹAW.
Że wzdychał...
SMAKOSZ.
Tak wściekle!..
CZESĹAW.
To nic nie znaczy.
BOBINÉ (na stronie.)
Serce wyskoczy mi z Ĺ‚ona.
- 82 -
SMAKOSZ.
No, więc dzisiejszy dowód najlepiej przekona:
Przed godziną, niechcący, tak go zszedłem z cicha,
Żem stanął o krok za nim - słucham, a on wzdycha,
PatrzÄ™ zwolna przez ramiÄ™, a on portret trzyma.
ZOFIJA i CZESĹAW.
Portret?
SMAKOSZ.
W pularesiku - spojrzeć grzechu nie ma;
Spozieram -jakaĹ› dama, widzÄ™ po ubiorze,
Ale nic więcej, czekaj! okulary włożę;
Wkładając okulary, w sam nos się szturknąłem,
A szturknÄ…wszy siÄ™ w sam nos, jak z procy kichnÄ…Ĺ‚em,
Kichnąwszy w same ucho, Zdzisław na mnie krzyknął,
Okulary się stłukły a pulares zniknął -
Żeby mi choć był zato powiedział, na zdrowie.
STEFAN (wchodzÄ…c.)
Już do stołu...
SMAK0SZ.
Ach mĂłj sos! co tam Troto powie! (wybiega.)
SCENA CZTERNASTA.
ZOFIJA, BOBINÉ, CZESĹAW.
ZOFIJA.
Rzecz dziwna!
CZESĹAW.
Wiem, co myślisz, lecz mylne mniemanie,
I co powiém, niech jego obroną zostanie;
Lecz, gdyby cię i kochał w tak tajnym sposobie,
- 83 -
Mniej gniewu niż litości winien wzbudzić w tobie;
Ale w jego czynnościach dowody gotowe;
Przez niego ciebiem poznał, przez jego namowę
Wszedłem na drogę szczęścia, z której dzisiaj zchodzę,
Jego przyjaźń wspierała w nieustannej trwodze;
Tłumiła złe przeczucia, nadzieje karmiła,
Słowem moja przewodnią i opieką była.
BOBIN.
Kiedy tak rzeczy stoją , miłość jego jawna,
Nie mam już kryć potrzeby, co ukrywam z dawna:
Mnie to, mnie Zdzisław kocha, za mną on szaleje.
Z0FIJA.
Bobinko, co ty gadasz?
BOBINÉ.
Pan Czesław się śmieje?
CZESĹAW.
Śmieję się w rzeczy saméj, bo nie bardzo wierzę.
Dla czegóż miałby Zdzisław taić sic w téj mierze ?
BOBINÉ.
Dla czego? to zagadko.
ZOFIJA.
Od ciebie zadana.
CZESĹAW (na stronie.)
Sfinx jest, ale gdzie Edyp!
BOBINÉ.
Że jestem kochana,
Zaraz wam tu przysięgnę.
ZOFIJA (porywczo.)
Nie, to być nie może.
BOBINÉ.
Ach tysiąc dowodów, jak zechcę to złożę.
F 2
- 84 -
CZESLAW.
Aby jeden.
BOBIN.
Powiém więc, chociaż się zapłonię.
CZESĹAW.
Ho! Ho!
To przez Smakosza odkrycie zrobiono,
Ten portret, jest... jest moim.
ZOFIJA (na stronie.)
Ha! to nadto boli!
ajac go dzisiaj, jego uleglam w tein woli,
I milosc czula , stala, tak dawno tajemna ,
Na cóŠmam sie zapierac, odplacam wzajemna.
Z O E I J A ( aa stronie, )
Kochal inna i znal, znal, jaka moja meka,
Dobrze (,io Czeslawa) Czeslawie, chciales, o to moja reka.
CZESIA W (zdziwiona.) Z wdziecznoscia ja przyjmuje , . . chociaz
niespodzianie , Nie mniej
jednak to szczescie drogicm mi zostanie. ;
ZOEI JA. Ile bedzie w mej mocy, tyle go przyrzekam.
SMAKOSZ (we drzwiach.) Alez panstwo kochane od godziny czekam ,
Miejcieze przecie
litosc! miejcie Boga w duszy 1 Obiad juz dawno gotĂłw, wszystko sie
wysuszy. (odchodza za
nim zamysleni.)
KONIEC l KTU TRZECIEGO.
- 8.1 -
? ? ? IV.
SCENA PIERWSZA;
S MAKOSZ, ? ? U P ? O W S 1! I.
(Smakosz, spi na srodku w krzesle, duza galez od much w reku.)
? J'. Ii P ? O W S ? I (wchodzac. )
Hm I hm! spoczal po pracy, to mi gosc laskawy, Od a do ziei', iet, zadnej
nie minal potrawy;
Jak sie naje, spi, jak sie wyspi, je, to zyje! Ale kat mi do tego , niech
je zdrĂłw i pije, Dobrze,
ze nam juz gosci ubywa potrosze , Alez pono polezne biora z soba kosze :
Baron jeczal nie
wzdychal, wlazac na skarbniczek, Wtorkiewiez gwizdac gwizdal, ale jak
kuliczefc; Czeslaw,
jeszcze sio trzyma, jeszcze sie nie rusza, Lecz i on pono w krotce beknie
Tadeusza.
SCENA DRUGA.
)! ? ? I N ? , ? I! U P ? O W S KI, S ? ? ? O S Z (.,,nacj.J Ii OIHN ?.
Ciesz sie Krupkowski.
? H V P ? O W S ? i.
Juz sie ciesze.
? ? ? IN ?.
Wiesz ?
- 86 -
KRUPKOWSKI.
Co?
BOBINÉ.
Szczęście,
KtĂłre nas czeka.
KRUPKOWSKI.
A te?
BOBINÉ.
Zofii zamęźcie.
KRUPKOWSKI.
Co? za mÄ…ĹĽ idzie?
BOBINÉ.
Czesław jej rękę otrzyma.
KBUPKOWSKI.
Kto? Czesław? (na stronie.) zjédzże diabla! tu radości nié ma.
BOBINÉ.
Dobrana będzie para.
KRUPKOWSKI.
Gdzie dwoje tam para.
BOBINÉ.
Ale naszego szczęścia, nie tu jeszcze miara;
Czesław, lubo osiągnie cel życzeń i chluby,
Jego towarzysz broni i przyjaciel luby,
Równie będzie szczęśliwy.
KRUPKOWSKI.
Oba razem? oba?
BOBINÉ.
Równie czuła i mila czeka go osoba.
- 87 -
KRUPKOWSKI (powtarza po mału przypatrując się jéj.)
Równie czuła i miła, czuła, hm! i miła.....
(na stronie z gniewem.) Boże mnie skarz! wszak ona siebie nastroiła.
BOBINÉ.
Proszę cię więc, idź, Zdzisław jeżeli z powrotem,
Przyślej go tu czém prędzej, lecz nic nie mów o tém.
Powiédz tylko, że zgoda, zgoda między nami.
KRUPKOWSKI (na stronie.)
Albo ja głupi, albo.... (kładąc palec na usta) cnota nad
cnotami!....
(odchodzi.)
SCENA TRZECIA.
BOBINÉ, SMAKOSZ.
BOBINÉ.
Ach! żeby ten pasibrzuch mógł juz jechać sobie!
(patrzy na zegar. )
Po czwartej - aż na siódmą... ha! wiém, wiém co zrobię,
Zegar posunę (posuwa) ale niedość.... tylko śmiało!
(wyciąga mu zegarek z kamizelki. posuwa, potém uderza mocno książką o
stolik.)
SMAKOSZ (zrywajÄ…c siÄ™.)
Ho, ho! trzymąjże gapiu! - óf! a mnie się zdało,
Że jakiś człowiek miły, przyjemnej postaci,
Ze strasburskim pasztetem rĂłwnowagÄ™ traci,
I leci, leci, leci.... a niech piorun trzaśnie!
Człowiek musi się martwić, nawet kiedy zaśnie!
BOBINÉ.
Ależ, tak spać! cóż w nocy z waćpanem, się dzieje!
- 88 -
SMAKOSZ.
Tak spać! pięć minut czasu... (patrząc na zegar) ten zegar szaleje!
Pół do szóstej?
Nie, to być.... (dobywając swój zégarek) przebóg!
(wołając przez okno) hej mospanie! Każ zaprządz! pół do szóstej!
(idÄ…c do
drzwi.)nieszczęsne spanie!
(wołając za drzwi)
Niech tam zaprzęga, prędko! (wracając) czy opium zażyłem?
Gdzież mój kapelusz? (przez okno) śpiesz się! wszakże ci mówiłem,
Że na siódma w Warszawie muszę być koniecznie - (do siebie)
Bankiet jak w błoto rzucił... (do śmiejącéj się Bobiné z gniewem)
a, śmiać
siÄ™ niegrzecznie.
(szuka pod stołem.) Gdzież łaska u kaduka! to mi sen nie tani!
(do wchodzącego z jednej strony Czesława.)
Zaprzągł? a to ty - bądź zdrów!
(do wchodzącej Zofii z drugiej strony) Zaprzągł? A, to pani!
Żegnam was, żegnam, żegnam.
(odchodząc) Tom się pięknie sprawił.
(za drzwiami.)
A cóż? zajechał czy nie? bodaj się udławił.
SCENA CZWARTA.
ZOFIJA, BOBINÉ, CZESĹAW.
BOBINÉ.
Śmiać mi się chce, prawdziwie.
CZESĹAW.
CzegoĹĽ tak siÄ™ spieszy?
- 89 -
BOBINÉ.
Wiem, że jego tu bytność niebardzo was cieszy,
Że w miłości szczęśliwej, świadek zawsze na nic.
ZOFIJA.
I że miłość szczęśliwa w mowie nie zna granic.
BOBINÉ.
Ależ twój humor Zosiu w cale nie miłosny....
ZOFIJA.
Cóż Smakosz? (na stronie.) jakże jej głos piskliwy, nieznośny!
BOBINÉ.
Posunęłam zegarki i stąd jego trwoga;
Lecz mówmy o Zdzisławie.
CZESĹAW (na stronie.)
Szaleje nieboga!
BOBINÉ.
Odkryłam wam już szczerze położenie moje,
Widzicie, że choć w szczęściu, jeszcze drżąca stoję;
Lękam się nawet jego miłości bez miary,
Która wzajemnem czuciem, nie umie dać wiary,
Która jeszcze na ten czas poświecenia marzy,
Kiedy wszystko po prostu, najlepiej siÄ™ darzy.
ZOFIJA (na stronie.)
Po prostu, co za wyraz.
CZESĹAW (na stronie.)
Nie, to być nie może.
BOBINÉ.
Jednak z waszą pomocą kres troskom położę;
Do twojéj luba Zosiu mam niemylne prawa,
Równie pan dajesz, jako przyjaciel Zdzisława;
Chciejcie zatem objaśnić, zapewnić, wybadać,
Niech się żeni, ja czekam, nacóż to odkładać?
- 90 -
SCENA PIÄ„TA.
ZOFIJA, CZESĹAW.
CZESĹAW.
Miłość ślepa, tak mówią, ale przyjaźń widzi.
ZOFIJA.
Ale miłość ta ślepa i z przyjaźni szydzi.
CZESĹAW.
Nie, moje oko wprawne w jego duszy czytać,
Wstyd mi go nawet będzie o te bajkę pytać.
ZOFIJA.
Pytać się też nie trzeba, tam gdzie dowód jasny.
CZESĹAW.
Nie, nie, znam tę Bobiné, znam i jak mój własny,
Jego sposób myślenia.
ZOFIJA (z westchnieniem.)
I jam znać myślała.
CZESĹAW.
Na cóż kosztem szczerości ta skrytość się zdała?
ZOFIJA.
Nie oto tu juĹĽ chodzi.
CZESĹAW.
Bardzo, bardzo chodzi;
Wszystko, com do tąd słyszał, nic mi nie dowodzi,
I póki mi sześć razy, raz poraz nie powie,
Że mu się w saméj rzeczy przewróciło w głowie,
Póty ja wszystkim w świecie Bobinkom nie wierzę.
ZOFIJA.
O, pewnie sam pan Zdzisław teraz wyzna szczerze,
Powie nam swoje troski, jęki, męki, żale....
Otóż i on! (na stronie) prawdziwie, nie kocham go wcale.
- 91 -
SCENA SZĂ“STA.
ZOFIJA, CZESĹAW, ZDZISĹAW.
CZESĹAW.
Gdzież byłeś ?
ZDZISĹAW.
Konnom jeździł.
CZESĹAW.
Po takim upale?
ZDZISĹAW.
Chciałem przerwać ból głowy.
CZESĹAW.
I tak długoś bawił.
ZDZISĹAW.
Koń mi nagle zakuła!, w karczmiem go zostawił,
A sam pieszo do domu.
CZESĹAW.
GĹ‚odny bez wÄ…tpienia?
ZOFIJA (na stronie.)
Niech nie je, kiedy kocha.
ZDZISĹAW.
Niewarto mĂłwienia. -
(biorąc go za rękę.) Winszuję ci raz jeszcze, {drzącym głosem) Zofijo
i tobie
(Zofija skłania głowę.)
Wszystkie moje ĹĽyczenia zamknÄ…Ĺ‚em w tej dobie...
Bądźcie zawsze szczęśliwi... razem życia drogę....
Ach to serce tak pełne... ja mówić me mogę.
- 92 -
CZESĹAW.
Dajmy pokój wymowie; to ściśnienie ręki,
ĹÄ…czy wszystkie ĹĽyczenia i wszystkie podziÄ™ki.
Prawie twojém dziełem szczęście otrzymane,
Zamiętać i być wdzięcznym nigdy nie przestanę;
A teraz czyniÄ…c odwet, w opiekÄ™ ciÄ™ biorÄ™,
I przyznaj nam siÄ™ szczerze, moĹĽe w dobrÄ… porÄ™.
ZDZISĹAW.
Nie rozumiem.
CZESĹAW.
To dobrze... to jest, z jednej strony.
ZDZISĹAW.
MĂłw jasno, nic nie zgadnÄ™ jestem roztargniony.
CZESĹAW.
Roztargniony? znowu Ĺşle.
ZDZISĹAW.
Same zagadnienia.
CZESĹAW.
AleĹĽbo, na mĂłj honor, mam dziwne zlecenia.
ZDZISĹAW.
Od kogo?
CZESĹAW.
Od Bobiné.
Z0FlJA (na stronie, spojrzawszy skrycie.)
Jak się zaczerwienił!
ZDZISĹAW.
I do mnie?
CZESĹAW.
Nie zgadujesz?
- 93 -
ZDZISĹAW.
Nie.
CZESĹAW.
Tę, com wymienił...
ZDZISĹAW.
Cóż?
CZESĹAW.
Ty kochasz.
ZOFIJA (jak wprzĂłdy.)
Zbladł jak mur!
ZDZISĹAW (po krĂłtkiĂ©m milczeniu wychodzÄ…c z zadziwieni.)
I cóż to ma znaczyć?
CZESĹAW.
Właśnie ty tylko jeden możesz wytłumaczyć.
ZDZISĹAW.
JeĹşli ĹĽarty ? - nie w miescu; jeĹşli twoje swaty? -
Bardzo ci jestem wdzięczny, wspaniałyś za baty!
CZESĹAW.
Nie moje, nie, dla Boga! stĂłj, nie strzelaj jeszcze.
Widzisz pani, że dobrze moję ufność mieszczę;
Lecz dla méj spokojności proszę cię Zdzisławie,
Objaśniej nas niezwłocznie w tej dziwacznéj sprawie.
ZDZISĹAW.
Cóż mam plotkę objaśniać, w której sensu nie ma.
I któż ja zrobił?
CZESĹAW.
Ona, ona sama mniema,
Że ty za nią szalejesz.
ZDZISĹAW.
Kto? ona powiada?
CZESĹAW.
Tysiąc nawet dowodów nieproszona składa.
- 94 -
ZDZISĹAW.
Cóź to znaczy ?
CZESĹAW.
Przeminę, jéj rejestr zbyt długi
Twoich słów, wejrzeń, westchnień, stokrotnej usługi;
Jak w koczuś wziął za rękę, ścisnął przy kominie,
Jak jéj dałeś raz gruszki, drugi raz brzoskwinie,
Jak ona prędko zjadła, tobie pestki dała,
Jakeś ją w nogę szturknął, aż krzyknąć musiała,
TysiÄ…c mĂłwiÄ™ dowodĂłw, kaĹĽdy oczywisty,
I wspomnÄ™ tylko teraz, jakieĹ› twoje listy.
ZDZISĹAW.
Listy? listy? cóż z tego? i któż się z tem kryje?
KaĹĽdy chciwy jest nowin kto samotnie ĹĽyje.
ZOFIJA (z ironijÄ….)
Zkadże taka ciekawość!
ZDZISĹAW.
JestĹĽe moja wina,
Że ją źle zrozumiała.
CZESĹAW.
I wstÄ…ĹĽkÄ™ wspomina.
ZDZISĹAW.
WstÄ…ĹĽkÄ™?
CZESĹAW.
Skrycie uniosłeś.
ZDZISĹAW.
Tak, moĹĽe, nie pomnÄ™,
Przez ĹĽart pewnie ; tak , ĹĽartem.
ZOFIJA (z ironijÄ….)
Wyznanie zbyt skromne.
- 95 -
I portret....
ZDZISĹAW.
Portret!...
ZOFIJA (z ironijÄ….)
Tylko portret.
CZESĹAW.
Portret dała....
ZOFIJA (na stroniÄ™.)
Jak siÄ™ miesza.
CZESĹAW.
I na tem, spoczęła jej chwała.
ZDZISĹAW.
Dała mi portret, kiedy chcesz wiedzieć koniecznie,
I wziąłem, miałżem nie wziąć? byłożby to grzecznie?
ZOFIJA.
Co za grzeczność! (wstając) Lecz na cóż śmiesznie się zapierać?
Wszak przez grzeczność na portret, nikt nie zwykł pozierać,
Z takiem czuciem, że nie wié, gdy kto za nim stanie.
ZDZISĹAW.
Ach ten Smakosz przeklęty !
ZOFIJA.
Skończmy to badanie!
Niechce naszej przyjaĹşni; ma swoje widoki,
ZDZISĹAW.
Z czasem powiém....
CZESĹAW.
Nie, nie, nie, powiédz nam bez zwłoki.
- 96 -
SCENA SIĂ“DMA.
ZOFIJA, CZESĹAW, ZDZISĹAW, SMAKOSZ.
SMAKOSZ
Ach zlituj siÄ™ krĂłlowo, uĹĽycz swojej Ĺ‚aski,
Każ mi zaprządz czempredzéj do jakiej kolaski;
Furman jak sztok pijany, nagle końmi skręcił,
I dyszel całkiem złamał - bodaj się nie świecił!
ZDZISĹAW.
Zaraz dam ci mój pojazd (prędko wychodzi.)
SMAKOSZ {biegnÄ…c za nim.)
Duszko! serce! Życie!
Tylko prędko-Bóg- ci to nagrodzi sowicie.
SCENA Ă“SMA.
Z0FIJA, CZESĹAW.
ZOFIJA (w pół płacząc.)
Nie, tego juĹĽ nie zniosÄ™, uchodzi, ucieka,
Nawet przyjaźni mojej całkiem się wyrzeka,
I dla kogo? dla kogo? Niewdzięczny! fałszywy!
On nié ma serca, niéma-łez tylko, łez chciwy.
{po krótkiém milczeniu.)
Czesławie, niechcąc wprawdzie, odkryłam ci dusze,
Lecz tego nie żałuję, wyznać wszystko muszę;
Tak jest, kocham go jeszcze, kochałam tajemnie,
Miłość ta z każda chwila wzmacniała się we mnie,
Musiałam przeciw sobie, sama siebie bronić,
Aby ja niewdzięcznemu całkiem nie odsłonić.
- 97 -
I nieraz, tłumiąc skromność, chciałam wyznać szczerze;
Lecz jeĹĽli wzgarda bywa bolesna w tej mierze,
Litość jest boleśniejszą, boleśniejsza jeszcze;
Nie zwiodły mię jak widzę, me uczucia wieszcze,
Czy byłby się miłości usunał, czy zbliżył,
Jak tylko nie podzielał, byłby ją uniżył.
Mógł mię zrozumieć, nie chciał, ja chciałam się zmienić,
Niemogłam - Wtedy, aby żal duszy zacienić,
W świecie, halach, rozrywkach pomocy szukałam;
Śmiałam się, by nie płakać, by nie czuć, szalałam.
Znasz teraz serce moje.
CZESĹAW.
I znałem już wprzódy.
ZOFIJA.
Jakto?
CZESĹAW.
Za jasne miałem twych uczuć dowody.
ZOFIJA.
W czém?.
CZESĹAW.
W oddaniu twéj ręki.
ZOFIJA.
Wtedy więc dopiéro?
CZESĹAW.
Wiérz mi, rada nie rada, ty musisz być szczérą,
Bo taić się, nie wiele - mniéj udawać umiész;
Ale powiédz Zofijo, czyli ty rozumiész,
Żem tak mało czuć zdolny szczęście, szczęścia tyle,
Abym mógł był ci wierzyć choć na jedne chwile?
ZOFIJA.
Puśćmy więc wszystko w czasu zwyczajne koleje.
G
- 98 -
CZESĹAW.
Tak, zostawmy czasowi, a miéjmy nadzieję.
ZOFIJA (obojętnie.)
Tak, nadziejÄ™.
CZESĹAW.
O twojéj już ja tylko mowie.
ZOFIJA (porywczo.)
O mojéj? miéć jéj nie chcę.
CZESĹAW.
Aż Zdzisław nam powié...
ZOFIJA.
Co ma Zdzisław powiedzieć? Co powiedzieć może?
Czy chciałbyś mu wyjawić?.. lecz tém się nie trwożę,
Bo wiém, ile mi sprzyjasz, a jednym wyrazem,
Zerwałbyś moje przyjaźń i szacunek razem.
(odchodzi.)
SCENA DZIEWIÄ„TA.
CZESĹAW.
Gdy teraz wszystko zważam, co się działo, dzieje,
Podobno Margrabianka nie trochÄ™ szaleje.
A Zdzisław?... lecz mnie żenił... na cóż mu się zdało?..
Hm! byłem dotąd ślepy, teraz widzę mało.
SCENA DZIESIÄ„TA.
CZESĹAW, BOBINÉ.
BOBINÉ.
No jakże? bo od Zosi, nic wiedzieć nie można,
- 99 -
Jakże, odkryta przecie jego miłość trwożna?
Zapewnione nadzieje? GdzieĹĽ siÄ™ dotÄ…d kryje?
Ach patrz panie Czesławie, jak mi serce bije.
CZESĹAW.
Z tÄ…d widzÄ™.
BOBINÉ.
Czemuż milczał?
CZESĹAW.
Milczał, bo nic nie wié.
BOBINÉ.
Nie wié, że kocha?
CZESĹAW.
Teraz dowiedział się w gniewie.
BOBINÉ.
O miłości?
CZESĹAW. O plotce.
BOBINÉ.
Jeszcze siÄ™ zapiera.
CZESĹAW.
PrawdÄ™ tylko powiada.
BOBINÉ.
Zdrajca!
CZESĹAW.
Et cetera.
BOBINÉ.
Zwodziciel!
CZESĹAW.
I tam dalej.
BOBINÉ.
Ale mam dowody.
G 2
- 100 -
CZESĹAW.
Nie wierzÄ™.
BOBINÉ.
WstÄ…ĹĽka.
CZESĹAW.
Fraszka!
BOBINE.
Portret.
CZESĹAW.
WidĹşmy wprzĂłdy.
BOBINÉ.
PokaĹĽÄ™.
CZESĹAW.
To zobaczÄ™.
BOBINÉ.
IdÄ™.
CZESĹAW.
Czekam.
BOBINÉ.
BiegnÄ™.
CZESĹAW.
Adieu.
BOBINÉ.
JeĹĽeli zwodzÄ™, niechaj w grobie legnÄ™.(odchodzi.)
CZESĹAW (sam.)
Ta go już nie -wypuści, tej się nie wywinie,
I wszystko wiedzieć będziem najdalej w godzinie.
- 101 -
SCENA JEDENASTA.
CZESĹAW, SMAKOSZ. SMAKOSZ.
Wdaj siÄ™ tu z zakochanymi kaduk go dogoni!
Wyszedł i zniknął - szukam, ni pana ni koni;
O przeklęte niech będą wszystkie wraz furmany!
I przeklęty ten, co pierwszy dal dyszel drewiurmy !
I co tu za lud głupi, głupi nie do wiary,
Bo czy można, je mało a pije bez miary.
CZESĹAW (do siebie.)
Niech pozwoli powiedzieć, wszystko dobrze będzie,
Tu tylko prawe szczęście, trzeba mieć na względzie.
(odchodzi za ZofijÄ….)
SCENA DWUNASTA.
SMAKOSZ, (póżniéj) BOBINÉ.
SMAKOSZ.
Proszę, co to przecucia - ten mój pasztet we śnie,
Co lecąc mi pod nogi przebudził boleśnie,
Nie byłże wieszczym znakiem, że czas już ucieka,
I ĹĽe moĹĽe (z westchnieniem) nie dla mnie baĹĽant siÄ™ dopieka.
O ludzkie przeznaczenia! któż was kiedy zgadnie?
Któż powie, jaka kostka na talerz nam padnie?
(przez okno.)
Panie, panie Krupkowski! bój się waćpan Boga!
Jest juĹĽ pojazd? co? zaraz - a tu taka droga!
BOBINÉ (wbiegając i w górę trzymając pulares.)
Jest! jest!
- 102 -
SMAKOSZ (biorÄ…c kapelusz.)
Jest przecie?
Patrz, patrz.
SMAKOSZ.
Bądź waćpanna zdrowa.
(zatrzymujÄ…c go.)
Czekaj!
SMAKOSZ.
A, jeszcze czegOo (wyrywa się i trąca się z wbiegającym Zdzisławem.)
SCENA TRZYNASTA
I OSTATNIA.
BOBINÉ, ZDZISĹAW (potĂ©m) CZESĹAW i ZOFIJA, (póżniĂ©j) SMAKOSZ.
BOBINÉ.
Ach gdzież moja głowa! Myślałam że to Czesław.
ZDZISĹAW.
BĹ‚agam.
BOBINÉ.
Nie pomoĹĽe.
ZDZISĹAW.
Oddaj....
BOBINÉ.
Nie, nie.
- 103 -
ZDZISĹAW.
Zgubisz miÄ™.
BOBINÉ.
Raz koniec położę.
ZDZISĹAW (klÄ™kajÄ…c.)
Na klęczkach cię zaklinam.
BOBINÉ.
Wszystko to daremnie.
CZESĹAW (wchodzÄ…c, za nim Zofija.)
A, tu czasu nie tracÄ….
BOBINÉ. (pokazując i w górę trzymając pulares.)
Ha! śmiałeś się ze mnie,
Dostałam go, wyrwałam, wydobyłam zdradą,
Patrzcie -takieto, takie dowody się kładą,
Patrzcie wszyscy - oto jest (otwierajÄ…c) co widzÄ™! o nieba!
Portret Zofii!
CZESĹAW (odbierajÄ…c.)
Więcej też nam nie potrzeba.
BOBINÉ.
Jakto! ty śmiesz ją kochać ?
ZDZISĹAW (tu Smakosz wchodzi i staje nagle.)
Nieszczęsna godzina!
ZOFIJA.
Zdzisławie, mogęż wierzyć ?
ZDZISĹAW,
Tak, to moja wina:
Lecz choć ciągle trawiony namiętnym pożarem,
Szczęście twoje jedynie było mym zamiarem,
I gdy sam je zapewnić nie mogłem mieć prawa,
Usiłowałem w ręce powierzyć Czesława;
Listy, dla czegom pisał, w nich dowód zostaje;
(zrywajÄ…c z szyi z mocnem rozczuleniem czarnÄ… wstÄ…ĹĽkÄ™.)
Wsztążkę miała od ciebie - wziąłem...i... oddaję,
- 104 -
Była ona przód twoją, nim moja żałobą,
Na nią padła łza twoja, gdym się żegnał z tobą,
Dziś biorąc te złączone dwa razem portrety,
Brać tylko dar litości mniemałem niestety!
Przebaczcie i żałujcie.
CZESĹAW (do Zofii.)
Czy jednym wyrazem,
Mam zerwać twoje przyjaźni i szacunek razem?
Ach Zdzisławie, ty! w którym przyjaźni wzór żywy,
Zofija kocha ciebie, ty będziesz szczęśliwy.
ZDZISĹAW.
Ja? ja?
ZOFIJA.
Trzebaź ci mówić, coś zgadnąć mógł nieraz?
BOBINÉ.
W tej Polsce nigdy Ĺ‚adu, ale najmniej teraz.
ZDZISĹAW.
MilczÄ™....
ZOFIJA.
A ja rozumiem.
ZDZISĹAW (do CzesĹ‚awa.)
Tobie, czém odpłacę?
CZESĹAW.
Szczęściem waszem, to czuje, nie pomnę co tracę.
SMAKOSZ.
Oto mi siÄ™ podoba! to mi przyjaciele!
NiechĹĽe z nimi dziĹ› jeszcze i wieczerzÄ™ dzielÄ™.
KONIEC
GWAĹTU,
CO SIÄ DZIEJE!
KOMEDYJA W TRZECH AKTACH,
Sroka bije na jastrzębia i skrzekocie,
Przecież jastrząb jastrzębiem, a sroka sroką
And. Max. Fredro.
OSOBY:
URSZULA, burmistrz; w Osieku.
TOBIASZ, jéj mąż.
BARBARA, pisarz.
KASPER, jéj mąż, brat Tobiasza.
KASIA, ich synowica.
AGATA, bakałarz i dowódca straży.
BĹAĹ»EJ, jĂ©j mÄ…ĹĽ.
FILIP GRZEGOTKA.
JAN KANTY DOREBA | Towarzysze pancerni.
DYZMA BEKIESZ |
MAKARY - SZEREGOWIEC.
MIESZCZANIE. MIESZCZKI. SZEREGOWCE.
Scena w Osieku, sto lat temu.
AKT I.
(Duża izba w domu burmistrza, drzwi do ogrodu po lewéj, w kącie i okno;
na przodzie
po prawéj stronie sceny drzwi do alkiérza w kącie mniéjsze-w głębi
drzwi
otwarte, widok na rynek - przy tych schodki z poręczą i w górze małe
drzwiczki, na
środku stół suknem przykryty, krzesł - etc.
SCENA PIERWSZA.
MAKARY (za nim) KASIA.
(Kasia po męsku ubrana - czamarka, żółte buciki, czapeczka
konfederatka.)
MAKARY (trzymajac się za głowę.)
Gwałtu, co się dzieje! gwałtu, co się dzieje!
KASIA.
Cicho!
MAKARY.
Co się dzieje? co się dzieje! gwałtu! Gwałtu!
KASIA.
UspokĂłj siÄ™ dla Boga!
- 108 -
MAKARY.
A to bisurmaństwo! a to tatarstwo! Boże zmiłuj sio nade mną!
KASIA.
Makary, ty nas chcesz zgubić!
MAKARY.
To koniec świata!
KASIA.
Zaklinam cię na wszystko - zmiłuj się, nie krzycz.
Jakby cię zobaczono, albo i usłyszano tylko, jużby po nas było.
MAKARY.
Ja słów nie połknę, ja gadać muszę.
KASIA.
MĂłj Makary, mĂłj kochany Makary, milcz, milcz, bo siebie, twego pana i
mnie razem
nieochybnie zgubisz!
MAKARY.
Ja mam milczeć!
KASIA.
Lękaj się....
MAKARY. Lękać się nie umiém.
KASIA.
Stryjaszek już pół głowy ogolił....
MAKARY.
Niech goli zdrĂłw!
KASIA.
Jak skończy....
MAKARY.
Będzie ogolony....
- 109 -
KASIA.
I spĂłdnicÄ™ wdzieje....
MAKARY.
I jak spódnice wdzieje? - gwałtu, co się dzieje!
KASIA. Zaraz na targ wyjdzie....
MAKARY.
I z kądzielą w ręku.
KASIA.
Może nas tu zastać.
MAKARY.
I cóż mi zrobi?
KASIA.
Nie wiele sam przez siÄ™, ale przez ĹĽonÄ™.
MAKARY.
Daj go katu! jaki mi Tatar straszny!
KASIA.
Jéno co jéj nie widać z polowania.
MAKARY.
Z polowania! - No, proszÄ™ ja kogo?
KASIA.
A stryjanka żartować nie lubi; każe cię zamknąć, albo wypędzić.
MAKARY.
Zamknąć - Makary się nieda - a wypędzać nie ma potrzeby, bo sam jak
drapnie,
to siÄ™ i nie obejrzy.
KASIA.
A naszeĹĽ interessa?
- 110 -
MAKARY.
Tu sęk! - Ale co, co tu począć w takim odmęcie? W tym Osieku zawsze
dziwne
sprawy - od pierwszego w nim kroku, w głowie mi się kręci, w oczach się
mieni, a
jeszczem, naczczo , Bóg mi świadkiem!
KASIA.
Słuchaj mię więc.
MAKAKY.
Co mam słuchać, wiem wszystko! Spódnica! polowanie!
KASIA.
Powiédz mojemu drogiemu Jasiowi najpiérwiej, że go zawsze kocham z duszy
serca,
tak jak go kochałam; potem powiédz, co się dzieje w Osieku.
MAKARY.
O powiem, powiem.
KASIA.
Nareszcie, że go zaklinam na miłość nasze, niech się nie waży tu
pokazywać;
bo jeżeliby nie pogorszył, toby i nie polepszył pewnie położenia
naszego - ale niech
mię czeka wieczorem w dębinie, kolo wielkiego kamienia.
MAKARY.
Kolo wielkiego kamienia?
KASIA.
Już on będzie wiedział, gdzie to jest, a teraz ty nie baw się tu
dłużej, i uchodź
skrycie a czemprędzej, bo niebezpieczeństwo z wszelkich stron nam grozi.
MAKAKY.
PĂłjdÄ™, ale nie ze strachu. - I biada temu, co mi zastÄ…pi! ech!
jeszczem Makary!
- 111 -
KASIA.
Tylko siÄ™
nie bij!
MAKARY.
0 ba!
KASIA.
Narobisz kłopotu.
MAKARY.
Wybiję i zapłacę.
KASIA.
Zlituj siÄ™...
MAKARY.
Bez litości.
KASIA.
A wiec dobrze, rĂłb co chcesz, ale ci powiadam, ĹĽe Jasia i mnie zgubisz. -
Ciebie
chwycą - ty w złości wszystko odkryjesz - Jasia uwiężą - mnie
zamknÄ…- i
koniec końców pomrzemy. (płacze.)
MAKARY.
Tu sęk! - Ale nie bójcie się panno Katarzyno, nie płaczcie. - Wasze
Ĺ‚zy, mĂłj
gniew przygasiły - wszystko będzie dobrze, zrobię, co chcecie-spuszczę
proporzec
i czaty ominę. - Radźcie spokojne, wszystko dobrze będzie.
KASIA.
Idź więc, idź bez zwłoki.
MAKARY.
SpieszÄ™.
KASIA.
Bóg z tobą poczciwy Makary; (ze drzwi) w dębinie, koło wielkiego
kamienia,
pamiętaj, wieczorem.
- 112 -
MAKARY.
Dobrze, dobrze. Bogu was oddaje (sam.) Ktoby się był spodziewał, dziwna
sprawa! co
się dzieje na tym świecie. Jeszczem naczczo.
SCENA DRUGA.
MAKARY, DORÄBA (spotykajÄ… sk we drzwiach.)
DORÄBA.
Dobrze, ĹĽe ciÄ™ spotykam.
MAKARY.
Wcale nie dobrze.
DORÄBA.
Czemu?
MAKARY.
Bo Ĺşle.
DORÄBA.
Cóżto? czy jaka niepomyślna wiadomość? Kasia moja, jak się ma? kocha
miÄ™
zawsze? zdrowa? ładna? stary Tobiasz, jej stryj żyje? widziałeś się z
nimi? cóż
mówili? gadajże - no czemuż milczysz opuściwszy wąsa?
MAKARY.
Ĺaska boska, ĹĽe go jeszcze mam dotÄ…d, ĹĽem go uniĂłsĹ‚ nie naruszonym i
ĹĽe
może najeżyć się jeszcze, kiedy kto sto pytań zadaje, a nie chce
słuchać tego, co
mu wiedzieć najbardziej potrzeba.
DORÄBA.
Gadaj, milczÄ™.
MAKARY.
Wracaj waszmość, wracaj zkąd przybyłeś.
- 113 -
DORÄBA.
Ja mam wracać? to mi się podoba! No mój Makary, z twojej mowy wnoszę,
ĹĽe
miód w Osieku, jak bywał, tak i jest dotąd niezły.
MAKARY.
Miód jak miód, ale piwa nam tęgiego nawarzyli. Słuchaj mię waszmość;
to
nieprzelewki, to bunt, powstanie , nierzÄ…d, interregnum!
DORÄBA.
Jakto?
MAKARY.
Czém byli mężczyźni, tém są teraz białogłowy - kobiety rządzą,
wąsacze słuchają, żony w kurtkach, mężowie w spodniach-gwałtu co
siÄ™
dzieje!
DORÄBA.
Makary, dość tych żartów. Gdzie Kasia?
MAKARY.
Piękne mi żarty! - Kasia dopiero tu była; wołoszka zielona, czapeczka
na ucho, wcale
jej do twarzy.
DORÄBA.
To być nie może.
MAKARY.
Ja mówię i powtarzam , że co do słowa, wszystko prawda.-Kobiety w
Osieku
górę wzięły. -Burmistrz dzieci, a żona urząd piastuje, tak i pisarz i
bakalarz i
wszyscy inni. Ĺšwiat do gĂłry nogami.
DORÄBA.
Ja temu wierzyć nie mogę.
MAKARY.
Ĺatwo mĂłgĹ‚byĹ› siÄ™ waszmość sam o tĂ©m przekonać, ale mu tego nie
ĹĽyczÄ™-dalibĂłg nie ĹĽyczÄ™. I panna
H
- 114 -
Katarzyna wyraźnie mi zleciła , abym przestrzegł o niebezpieczeństwie
pokazania
siÄ™ tu w swoim stroju.
DORÄBA.
Co szaleństwo!
MAKARY.
Ktoby chciał zatrzymać się, a témbardziéj osiąść W Osieku, musi
poddać
siÄ™ nowo nadanym prawom, to jest zawdziania spĂłdnicy; w przeciwnym zaĹ›
razie, jest
uważanym, jako burzyciel powszechnego pokoju, targający się na władzę
miejscową i jako taki uwięziony.
DORÄBA.
Uwięziony?
MAKARY.
Tu sęk! - Uwięziony, a może i co więcéj, podług woli i humoru ich
mość
pań rządzących.
DORÄBA.
Cóż Kasia na to ?
MAKARY.
Wielce ubolewa, ale ulegać musi.
DORÄBA.
Widziałeś ją więc? mówiłeś z nią?
MAKARY.
Widziałem i mówiłem.
DORÄBA.
Ĺadna?
MAKARY.
Otóż macie! czas o tém myśléć.
DORÄBA.
Cóż kazała powiedzieć?
- 115 -
MAKARY.
To com powiedział. Niech się mój Jaś tu nie pokazuje.
DORÄBA.
Mój, mój, Jaś,,? tak mówiła?
MAKARY.
A biedaż mi! mój czy nie mój, potém o tém.
DORÄBA.
Cóż więcej?
MAKARY.
Mówiła, abyś ją waszmość czekał wieczorem, w dębinie, przy
kamieniu.
DORÄBA.
Ja mam wieczora czekać? - bać się pokazać? kryć się, jak złoczyńca?
nie, tu
zostanÄ™.
MAKARY.
I ja tak mĂłwiÄ™.
DORÄBA.
Otwarcie działać będę.
MAKARY.
Najlepiej.
DORÄBA.
Nieczego siÄ™ nie bojÄ™.
MAKARY.
I ja takĹĽe.
DORÄBA.
Ale jak nas napadnÄ…?
MAKARY.
A znienacka.
H 2
- 116 -
DORÄBA.
W wielkiéj liczbie.
MAKARY.
A obskoczÄ….
DORÄBA.
Szabli nie dobędę za nic w świecie przeciw kobiétom.
MAKARY.
Wieczna plama.
DORÄBA.
Więc nas schwycą.
MAKARY.
Być może.
DORÄBA.
Uwiężą.
MAKARY.
Tu sęk.
DORÄBA.
I z Kasia nie będę mógł się widzieć.
MAKARY.
Ĺşle!
DORÄBA.
Cóż tu robić?
MAKARY.
Hm! co robić?
DORÄBA.
Ukryjmy siÄ™.
MAKARY.
Dobrze.
DORÄBA.
Ukryci przypatrzymy siÄ™ sami w jakim stanie
- 117 -
są rzeczy, a potem rozważymy i podług okoliczności działać będziemy.
MAKARY.
I ja tak mĂłwiÄ™.
DORÄBA.
Stary Tobiasz wprawdzie był zawsze niestałego charakteru, słabej woli,
zbytniej
podległości,
MAKARY.
Cielę, cielę mości towarzyszu, krótko mówiąc.
DORÄBA.
Ale przytém miał rozsądek.
MAKARY.
Poczęstował jednak waszmości szarą gęsią.
DORÄBA.
Prawda, że mi Kasię odmówił, ale mówiąc między nami, wtedy była
trochę za młoda, a ja trochę za rozpustny.
MAKARY.
Tu sęk.
DORÄBA.
Teraz inaczéj.
MAKARY.
Jeszcze gorzéj.
DORÄBA.
Jakto gorzéj?
MAKARY.
Tobiasz rozsądny czy nierozsądny, jest niczém, a żona wszystkiém.
Żona
dzierży urząd i jego czuprynę - rządzi miastem i mężem.
DORÄBA.
Ależ mężom to się podobać nie może.
- 118 -
MAKARY.
Tego nie wiém, ale zapewne, nié ma im się co podobać.
DORÄBA.
Może da się wszystko łatwo w dawne karby wrócić.
MAKARY.
W dawne karby? bardzo wątpię. - Co się raz zmieniło, trudno, aby znowu,
czém
było, zostało. Wykop dół, a potem zasyp go taż samą ziemią, to
zawsze
braknie, albo zbędzie.
DORÄBA.
Ciszej - ktoĹ› nadchodzi - skryjmy siÄ™ w sadzie, z tamtÄ…d rozpoznamy
obroty
nieprzyjaciela.
MAKARY.
Hej, hej! żeby Makary był młodszy, a miał z dziesięciu sobie
podobnych,
niekryłby się po sadach przed gołowąsą armiją. - Ale już łeb się
wylenił - wąs siwy, etcet. - deces!
DORÄBA.
(wracajÄ…c ode drzwi)
Tędy nie można, dużo ludzi.
MAKARY.
Którędyż ?
DORÄBA.
Przez ogrĂłd.
SCENA. TRZECIA.
JJORÄBA, KASIA, MAKARY.
KASIA.
Co widzę! jeszcześ nie poszedł? - Ach Jan! Janie, Jasiu, ty tu?
- 119 -
DORÄBA.
Kochana Kasiu!
KASIA.
Jasiu kochany!
DORÄBA.
PrzecieĹĽ ciÄ™ znowu oglÄ…dam.
KASIA.
Sama nie wierzę mojemu szczęściu.
DORÄBA.
Tak dawno cię niewidziałem.
KASIA.
Któżto wié lepiéj nade mnie.
MAKARY.
A sęk! - Daléj w drogę mości towarzyszu.
DORÄBA.
Kochasz miÄ™ zawsze?
KASIA.
Zawsze i na zawsze.
MAKARY.
Mości towarzyszu....
DORÄBA.
Wspominałaś mię czasem?
KASIA.
I chwili nie zapominałam. Ach nieraz już i śmierć twoje opłakiwałam,
biédny
Jasiu.
DORÄBA.
Mijała mię łaskawie.
KASIA.
Bogu dzięki.
- 120 -
MAKARY.
O Ĺşle!
DORÄBA.
Jakżeś mi wyładniała.
KASIA.
Jak tobie dobrze w tym stroju.
MAKARY.
Mości towarzyszu ....
DORÄBA. Nie mogÄ™ rozstać siÄ™ z tobÄ….
KASIA.
Trzeba koniecznie, cboć nie na długo.
DORÄBA.
Muszę więc odejść.
KASIA.
Żeby cię tylko kto nie postrzegł.
DORÄBA.
Wszędzie pełno ludzi.
KASIA.
Ach jak ciÄ™ zobaczÄ…, to juĹĽ po nas.
DORÄBA.
Skryj miÄ™.
KASIA.
Zapewne, lepiejby było, ale gdzie?
MAKARY.
Tu sęk.
KASIA.
Ha! czekaj , dobrze, w tej izdebce, gdzie akta miejskie złożone,
rzadko teraz kto bywa.
- 121 -
DORÄBA.
ChodĹşmy.
MAKARY.
Ej, to mi siÄ™ nie podoba. - W otwartem polu zawsze lepiej - tam nas mogÄ…
głodem
wziąć.
DORÄBA.
O tém Kasia myśleć będzie może.
MAKARY.
Ale to nie może, bo mnie się jeść chce; może, piękna potrawa!
KASIA.
BÄ…dĹş cierpliwy, nie zapomnÄ™.
MAKARY (wchodząc na schodki za Dorębą.)
Aby co, aby co, byle przetrącić - z parę kiełbas i sztukę pieczeni. -
Aby co, aby
co panno Katarzyno i popłukać czém.
KASIA.
Dobrze, dobrze.
DORÄBA.
Do zobaczenia luba, kochana Kasiu.
KASIA.
W krĂłtce, w krĂłtce kochany Janie.
MAKARY.
Tylko prowiantĂłw, - tylko prowiantĂłw do fortecy, a reszta siÄ™ znajdzie
(wchodzÄ…c)
jeszczem naczczo, Bóg mi świadkiem! (rozchodzą się)
- 122 -
SCENA CZWARTA.
TOBIASZ (później) KASPER (potĂ©m) BĹAĹ»EJ.
(Mężczyźni wszyscy w téj sztuce ubrani jak zwykle z miejska tylko w
spodnicach i fartuszkach - kobiéty również prócz szarawarów i czapek,
po swojemu.)
TOBIASZ (koszyk na ręku, wychodzi rachując pieniądze.)
Trzy grosze, sześć, dwanaście, ośmnaście, dziewiętnaście,
dwadzieścia. - Czy
jéjmość oszalała!za 20 groszy kazać mi tyle nakupić A "żeby mi
wszystko dobre
było, bo mi się nie pokazuj!" - Dwadzieścia groszy! trudno będzie co
urwać na
tabaczkÄ™. - Oj!czasy, czasy!
KASPER (z podobném koszykiem, mówi szepleniąc.)
Dzień dobly, blacisku Tobiaśu.
TOBIASZ.
Dobry dzień, bracie Kasprze.
KASPER.
Jak siÄ™ macie?
TOBIASZ.
Jak widzicie, do gĂłry nogami.
KASPER.
Cóż lobić, cóź lobić, tźeba nawykać do śpodnicki.
TOBIASZ.
Żebym się był nie żenił raz drugi!
KASPER.
A ja laz piélwszy!
TOBIASZ.
Oj czaszy, czaszy!
- 123 -
KASPER.
Oj ĹĽonki! ĹĽonki!
BĹAĹ»EJ.
Daj wam Boże dobry dzień, panowie sąsiedzi.
TOBIASZ.
Wzajemnie, wzajemnie panie BĹ‚aĹĽeju.
KASPER.
Jak siÄ™ macie ?
BĹAĹ»EJ.
Ĺąle mam siÄ™ - w uszach szumi.
KASPER.
Kalał mości Błażeju!
BĹAĹ»EJ.
Z ręki mojej żony.
TOBIASZ (z westchnieniem)
PanujÄ…ca choroba.
BĹAĹ»EJ.
Już dosyć ja wymyślałem, dosyć zrzędziłem, kiedym był panem w domu,
alem
się i nie umył do mojej Agaty. - Wczoraj już kogut zapiał, jeszcze jéj
nie było. -
Ja czekam, czekam, czekam, czekam, co dmuchnę na ogień to drzymnę, co
dmuchnÄ™ to chrapnÄ™, aĹĽ tu jak miÄ™ coĹ› dmuchnie po czuprynie! - "Dalej
leniuchu! wieczerza!" zerwałem się, jak gdybym, nigdy nie spał - żwawo,
prędko
dałem wieczerzę, Ale: to złe, to twarde, to słone, to przydymione, a na
mnie zawsze:
czego spisz! A ja niech miÄ™ BĂłg skarĹĽÄ™, anim. mrugnÄ…Ĺ‚,
KASPER.
Jéj mość zapewnie.... (pokazuje, że napita.)
TOBIASZ.
Była w dobrym humorze.
- 124 -
BĹAĹ»EJ.
Kat tam w dobrym,
TOBIASZ.
Ale ja mowie w dobrym, jako my dawniej bywali, wracajÄ…c do domu.
KASPER.
Pod doblÄ… data.
BĹAĹ»EJ.
A, tak, tak,
TOBIASZ.
Oj czasy, czasy! człowiek teraz i o dacie nie wie.
BĹAĹ»EJ.
Dawniéj! (z westchnieniem.)
TOBIASZ.
Hej! hej!
KASPER.
Mnie z pźędźeniem najwiękśe zmaltwienie. Juz ćo się naplaćuję, na
dlęćę, namolduję, zawśę pźedza nie-lówna - nigdy, nigdy żonce
dogodzić nie mogę.
BĹAĹ»EJ.
Jużto i dawniéj tak bywało.
KASPER.
W pźędzeniu, w pźędzeniu najbaldziej. - Nieźaltuję, jakiem Kaspel. -
Ledwie
zaklęcę wźeeionko, źalaź nitecke ulwe, iah ulwe, muśe wiązać, iafe
ĹşwiaĹşe, guzy.
BĹAĹ»EJ.
Na czole waszecinem.
TOBIASZ (częstując tabaczką)
Oj czasy, czasy!
- 125 -
KASPER.
I mĂłwiÄ™ ĹĽe nie mogÄ™ - dalibĂłg nie mogÄ™ - nic nie pomoĹĽe. -
Lób! - nie umiem - lub - niebędę - pac, pac - muśe lobić.
TOBIASZ.
Mnie zaś ta pończoszka ze świata spędzi, dróty łamię, oczka
spuszczam, a jak
przyjdzie na pietÄ™ - ani rusz.
KASPER.
A z plniem, to żółto, to niebiesko!
BĹAĹ»EJ.
A z kuchnią, piekło prawdziwe.
TOBIASZ.
A z dziećmi, co noc wstawaj, noś, śpiewaj, kołysz.
BĹAĹ»EJ.
Ja wam szczérze mówię, że to nie są żarty, trzeba pomyśléć o
sobie.
TOBIASZ.
Co tu myśléć pomoże.
BĹAĹ»EJ.
Piérwej myśléć, potém działać.
KASPER.
Co waśeć mówiś? aj stłach, żeby któla uslysala!
TOBIASZ.
Dajmy temu pokĂłj.
BĹAĹ»EJ.
Tak, bójcie się, bójcie, będziecie tego żałować.
TOBIASZ.
Pst! Grzegotka.
¦?~"? TiirflM ?? hit iii nam*.....iiiilSii-riirrrr-
— 126 —
? ? A Z EJ. Plotl<a miejska.
KASPER.
Plimus ministel mojej zonki.
SCENA PIATA.
TOBIASZ, KASPEK, BLAZEJ, GRZEGOTKA.
G R Z E G O T ? A (predko mĂłwi,) Klaniam panowie sasiedzi. Jak sie
macie? cĂłz
porabiacie ? — Cóz tu slychac ? gdziez sa ichmoscie wasze? zadnej
spotkac nie moge? no,
cĂłz tam nowego?
TOBIASZ. , ,
Wszystko stare.
GRZEGOTKA.
Ha, ha, ha, stare, stare, nic wiecej nie wiecie? nicescie nie uslyszeli?
— A ja wiem, wiem
wiele nowego—¦ rzadkie nowiny — jeno com sie dowiedzial,
? A S P E Ii. CĂłz takiego mosci Gzegotka? jaka anejdotka?
G R Z E G O T ? A (da Tpbiasia.) Ale gdziez jest wasza Urszula, nasz
burmistrz szanowny?
jej chcialbym najpredzej udzielic tych wiadomosci. Boje sie, aby mie
kto nie uprzedzil.
T ? ? IA S Z. Wyjechala z chartami na polowanie.
KASPER. Ale cĂłz tam nowego ? jestem tlosecke ciekawy. '
G li Z E G O T ? A,
Slychac, ze przyklad naszego miasteczka wiele skutkuje.
T ? ? I A 5 Z.
Tern gorzej I
GRZE GO TKA. Jakto, tern gorzej ?
TOBIAS Z. Tern lepiej, chcialem powiedziec-
GRZEGOTKA. Mówia nawet, ze i w Sandomierzu o tern myslec zaczynaja —
nic ma
wiec zadnego watpienia , ze w krotce i KrakĂłw, a z czasem nawet
sama Warszawa,
nasladowac nas bedzie.
? A SPER.
Plose, plose, Moby sie spodziewal; to jednak ho-nol dla nasego miastecka,
dalibĂłg wielbi
honol! —
GKZEGOTKA.
Przebakuja takze, ze i pan wojewoda Sandomierski zaczyna chodzic w
spĂłdnicy.
T ? ?IA S Z. Bogu dzieki ?—Kiedy wielcy panowie z nami, to nasza czynnosc
przestaje byc
glupia.
? Ĺ A Z E J (do GnegotldJ Ale czegĂłz sie waszec tak wielce ? tego
cieszysz?
GRZEGOTKA. Czemuz sie nie mam cieszyc ? albo mi tak zle ? — Nie mamze
rozumu na
poznanie niezmiernych korzysci, wynikajacych z nowego naszego polozenia? W
tym stroju,
moge gadac, co mi sie podoba, i wiele mi sie podoba, nikt mi i slowa nie
powie. Moge
dowiadywac sie-, co, gdzie, kiedy , jak robia — i co sie
dowiem- 128 -
zaraz potworzyć, nikt się nie zadziwi. Nie potrzebuję udawać odwagi,
któréj
nié mam; mogę bać się, drzéć, truchleć, nawet zemdleć..... nikt mi
za złe
nie weźmie. Proszęć więc waszeciów, nié mam przyczyny cieszenia się
położenia naszego
TOBIASZ (na stronie.)
Niecnota.
BĹAĹ»EJ.
Dla tego to waszeć u naszych żon w takiém poważaniu.
GRZEGOTKA. (do
BĹ‚aĹĽeja ironicznie.)
A jak siÄ™ ma ucho?
BĹAĹ»EJ.
Jużto wiécie?
GRZEGOTKA. (do Kaspra.)
Przędza drożeje.
KASPER.
Oby się była nigdy nie lodziła! oby jéj na świecie nie było!... Ale
nie powielajcie
mojéj Balbaźe źe ja tak myślę, plośę was, nie powiadajcie.
GEZEGOTKA (biorÄ…c na stronÄ™ Tobiasza.)
Jak siÄ™, tam Kasia miewa?
TOBIASZ.
Nie Ĺşle.
GRZEGOTKA.
O mnie nie wspomina?
TOBIASZ.
WÄ…tpiÄ™,
GRZEGOTKA.
CoĹ› mnie zimno przyjmujecie.
- 129 -
TOBIASZ.
NiegorÄ…co.
GRZEGOTKA.
Wszak wasze znasz moje zamysły.
TOBIASZ.
Chciałbym zapomniéć.
GRZEGOTKA.
Nie sprzyjacie mi jak uwaĹĽam.
TOBIASZ.
Złe, uważać nie umiécie.
GRZEGOTKA.
Jejmość - myśli inaczéj.
TOBIASZ.
Inaczéj?
GRZEGOTKA.
Nic nié ma przeciw mojéj osobie.
TOBIASZ.
AlboĹĽ ja mam?
GRZEG0TKA.
Grzecznie miÄ™ przyjmuje.
TOBIASZ.
AlboĹĽ ja niegrzeczny.
GRZEGOTKA.
Odłożyła na czas późniejszy.
TOBIASZ.
Potem o tém mości Grzegotka, jeszcze dość czasu mamy.
GRZEGOTKA.
Jeszcze jednÄ™ nowinkÄ™ waszeciom udzielÄ™.
I
- 130 -
KAPER.
Kochany GĹşegotka, ja lubiÄ™ nowinki.
GRZEGOTKA.
Słychać, że u nas wąsy będą skasowane.
TOBIASZ.
Tam do diaska!
BĹAĹ»EJ.
Aj! aj!
KAPER.
A fe!
GRZEGOTKA.
Bo w dawnych statutach ma być wyraźnie. Quce maribus solum tribuuntur
mascula sunt
co znaczy: Władza przy wąsach.- No bądźcie zdrowi, nié mam czasu,
pĂłjdÄ™
na przeciwko pań moich, niemało je pewnie ucieszę. Bądźcie zdrowi!
(przechodzi.)
SCENA SZĂ“STA.
TOBIASZ, KASPER, BĹAĹ»EJ.
TOBIASZ (podkręcając wąsa.)
Na to nigdy nie zezwolÄ™.
KASPEK (podobnieĹĽ.)
I ja będę plośić żonki.
TOBIASZ.
Przecie powaga.
KASPER.
Psecie clowiek co pod nosem zobacy.
BĹAĹ»EJ.
Aj sąsiedzi, daliście jabłko, a o korzonek wam idzie.
- 131 -
TOBIASZ.
Ktoby myślał, że waszeć nie z naszych.
BĹAĹ»EJ.
Przy powodzi strach i Ĺ‚odzi.
KASPEK.
JuĹşto sÄ…siad BĹ‚aĹĽej, zawse Ĺşaltobliwy, Ĺşawse ma jakieĹ› dyktelyjki na
pogotowiu.
(śmieje się.) Juź ta to mówię...(nagle przestaje mówić zahaczywszy
ĹĽonÄ™)
SCENA SIĂ“DMA.
CiĹĽ sami. URSZULA, BARBARA, AGATA.
(harapy w ręku.)
URSZULA.
Otóż i patrzcie tylko. - Jak gawrony.
BARBARA.
Cały dzieńby to trzepało, gęba im się nie zamknie.
AGATA (do BĹ‚aĹĽeja.)
I ty tu, mój kołowrotku ?
URSZULA.
Nie maszto innego zatrudnienia jak plotek słuchać?
TOBIASZ.
Ależ serdeńko, tylko cośmy stanęli.
KASPER (do Barbary.)
Plośę cię moja seldećna źonecko.
BARBARA.
Na targ mi zaraz.
I 2
- 132 -
KASPER.
Juźem pobiegł.
(odchodzi.)
URSZULA (do Tobiasza.)
No, coĹĽ?
TOBIASZ.
Uspokój się, wszystko będzie.
AGATA (do BĹ‚aĹĽeja.)
Po coś tu przyszedł?
BĹAĹ»EJ.
Chciałem rady zasięgnąć....
URSZULA.
Patrzcie, jacy do rady! rĂłbcie, co wam kaĹĽÄ…, to wasza rada.
AGATA (do BĹ‚aĹĽeja.)
WynoĹ› siÄ™!
URSZULA (do Tobiasza.)
Jeszcze stoisz?
(Tobiasz i BĹ‚aĹĽej wychodzÄ….)
SCENA Ă“SMA.
URSZULA, BARBARA, AGATA, GRZEGOTKA.
URSZULA.
Lubo w sercach naszych łaskawość i dobroć panuje; lubo łagodność, ze
tak
rzekÄ™, jest... ĹĽe tak powiem, nam wrodzonÄ…; lubo, mĂłwiÄ™, jednak
przedsięwzięcie roztropne głębokiéj roztropności, każe nam i
rozkazuje, jak
najkróciej trzymać naszych, tak nazwanych mężów.
- 133 -
BARBARA.
Tylko im trochę pofolgować, a już po wszystkiém; w jednej godzinie,
wszystko
wróciłoby do dawnego nieładu.
AGATA.
Nié ma żadnego wątpienia, cnota mężów od nas zawisła.
URSZULA.
Dobrze wiedzeni, dobrze pĂłjdÄ….
BARBARA.
Ich złe dotąd postępowanie wynikało, to trzeba wyznać, z naszego
niedbalstwa.
AGATA.
Ze zbytecznego pobłażania, powiédz sąsiadko.
URSZULA.
Bogu dzięki! wszystko pomyślnym i dobrym obróciło się obrotem -
Czwarty juĹĽ
tydzień, Osiek mądrością, rządzony, doznaje niezaprzeczonych, że tak
siÄ™
wyrażę, korzyści. - Prawda mości Grzegotka?
GRZEGOTKA.
Trzebaż mego potwierdzenia? - Za małe mam oczy, bym się mógł dość
napatrzyć - za małe uszy, by pojąć wszystko - za mały jeżyk, by
głosił
przyzwoicie sławę wasze, roztropność, powagę, zgodę i potęgę.
URSZULA, BARBARA, AGATA.
Kochany Grzegotka!
GRZEGOTKA.
Sługa wasz do śmierci.
URSZULA.
Nowinki twoje tysiÄ…ca warte.
- 134 -
BARBARA.
I projekta niezłe.
URSZULA.
Gdy mamy być innym miastom chwalebnym przykładem, trzeba, abyśmy się
starały
o najdoskonalszy stopień doskonałości; Agato twój mąż jest uczony.
AGATA.
Jest, ale ja mu tego nieprzyznaję, owszem przeciwnie myśleć mu o tém
kaĹĽÄ™.
GRZEGOTKA.
Roztropności nie zrównana!
URSZULA.
A że on, mówiąc miedzy nami, jest najmędrszym w naszej stolicy, waszeć
zostałaś nauczycielem tutejszej szkoły.
GRZEGOTKA.
Bardzo sprawiedliwie.
URSZULA.
Będąc dozorca nauk, które mają obejmować wsobie razem, sztukę
czytania i
sztukę pisania, jesteście przez to samo naczelnikiem... naczelnikiem...
GRZEGOTKA.
Oświécenia.
AGATA.
Jakto? światła?
GRZEGOTKA.
Światła rozumu.
URSZULA.
Oświécenia światła rozumu.
AGATA.
Rozumiém, do mnie wiec będzie naléżyć,
- 135 -
mieć oko na pojętniejsze głowy; i jeżeliby się która
wyszczególniała,
przedstawić, zalecić....
URSZULA.
Nic, nic z tego. Żadnego protegowania rozumu, żadnej pomocy
rozwijajÄ…cemu siÄ™
talentowi - to nie wasz urzÄ…d, to do was nie naleĹĽy. Niech czytajÄ…,
piszą, i dosyć
- a oświécenie zgromadzaj waszeć na siebie.
GRZEGOTKA.
Tak, o sobie pamiętać, to jest oświéceniem, i tém można się
najlepiej
oświécić, można się Jaśnie oświécić.
URSZULA.
A później, mając tyle żaków pod ręką, będziesz waszeć mogła,
wydawać jakie pisemko.
GRZEGOTKA.
Gdzieby były nowinki.
URSZULA.
Wybornie.
GRZEGOTKA.
Uwagi.
BARBARA.
Naddczém?
GRZEGOTKA.
Nad tém, czego nie rozumiémy. - Krytyki.
AGATA.
Co to krytyki?
GRZEGOTKA.
Gatunek klészczów czepiających się wszystkiego co nad niémi.
- 136 -
URSZULA.
O tytule późniéj pomyślimy. Na tytuł zawsze dosyć czasu.
GRZEGOTKA.
Oco łatwiéj, jak o tytuł.
BARBARA.
A sami nie znajdziemy, to zapłaciwszy dostaniemy.
GBZEGOTKA.
Za pieniÄ…dze wszystko - mÄ…dra uwaga!
URSZULA.
Bezpieczeństwo miasta waszeci na współ i siostrze Barbarze powierzam.
Areszt w
waszym domu, zatém klucze przy was będą.
AGATA.
Za wiele na mnie.
URSZULA.
Tém większa zasługa.
GRZEGOTKA.
Jeszcze mało na rozum waszecin.
URSZULA.
Dla honoru zaś będziesz z nami do sądu zasiadać.
BARBARA.
Ach jeszcześmy sprawy nie miały! - Ale prawda... tak jest... mam! mam!
jakżem mogła
zapomnić - jest sprawa ....
URSZULA.
Sprawa?
BARBARA.
I niemała.
URSZULA.
Prędzéj z nią, sądźmy.
- 137 -
AGATA.
JakÄ…ĹĽ karÄ™ wybieramy?
URSZULA.
Ależ wprzód trzeba zobaczyć, kto jest winowajcą.
BARBARA.
Macieja KopytkÄ™ oskarĹĽam.
GRZEGOTKA.
Już wiém o co idzie.
BARBARA.
Był wczoraj na targu bez spódnicy.
AGATA.
Co za śmiałość!
URSZULA.
Wojewoda może chodzić w spódnicy, a on się wzbrania.
GRZEGOTKA.
I miał czapkę, na moje oczy widziałem.
URSZULA.
Do gÄ…siora z nim !
AGATA.
Do gÄ…siora!
BARBARA.
Do gÄ…siora!
URSZULA.
AleĹĽ on ma moje robotÄ™.
AGATA.
I mojÄ™, nawet na jutro koniecznie potrzebnÄ….
URSZULA.
W całym Osieku jeden tylko kowal.
- 138 -
BARBARA.
A dwóch ślusarzy niepotrzebnie.
URSZULA.
Dwóch? prawda - wiec bardzo dobrze - i taki piérwszy dekret wydajemy,
"kowal
przewinił, ale, że jest tylko jeden, a ślusarzy dwóch, zatém na jego
miesce, jeden
ślusarz uwięzionym będzie."
GRZEGOTKA.
Wybornie!
AGATA.
Doskonale!
URSZULA.
Dalszy wyrok potém odbierze, jeżeli nam czas pozwoli. Tę sprawę zaś,
nasz
pisarz, siostra Barbara, wciągnie do ksiąg miéjskich, aby na zawsze
została na
czele spraw w Osieku sÄ…dzonych.
GRZEGOTKA.
Najtrudniéj zacząć, potém coraz łatwiéj.
URSZULA.
Widzicie sąsiadki, bałyście się sądów, otóż nietak rzecz trudna,
jak siÄ™
zdawała.
BARBARA.
W saméj rzeczy, nigdym się nie spodziewała, abym mogła tak prędko
nauczyć
siÄ™ sÄ…downictwa.
AGATA.
Co nam się sądem turbować - niech się winowajca turbuje.
GRZEGOTKA.
RozsÄ…dna uwaga!
URSZULA.
Teraz po znoju obarczającego urzędu, myślę odpocząć.
- 139 -
BARBARA.
I mnie się na sen zbiéra.
AGATA.
Ja ochłodzę się wprzódy śniadaniem.
URSZULA.
Do zobaczenia. (odchodzi.)
AGATA.
Do zobaczenia. ChodĹşmy Barbaro!
(odchodzi.)
SCENA DZIEWIÄ„TA.
GRZEGOTKA.
Nie ja piérwszy korzystam z nieładu, nie ja ostatni będę czémsik, że
uwaĹĽam
z kÄ…d wiatr wieje. MÄ…dry, zawsze dobrze wyjdzie, ledwie z piasku bicza
nie u-kreci,
byle się nie piął, tylko sunął. Plotka bawi, pochlebstwo głaszcze,
pilność
strzeże, rozum bierze. Filip Grzegotka wié to dobrze.
(odchodzi.)
SCENA DZIESIÄ„TA.
DORÄBA, MAKARY (na schodach, późniĂ©j) KASIA.
MAKARY.
A cóż mości towarzyszu, nie mówiłem?
DORÄBA.
Nie wiem, czy się śmiać, czy gniéwać.
MAKARY.
Jak jedno, tak drugie mało pomoże.
- 140 -
DORÄBA.
Pst!
KASIA (wchodząc ostrożnie, koszyk i butelka w ręku.)
Stryjaszka nié ma, stryjenka spi.
MAKARY.
Ach panno Katarzyno! aniele stróżu, z koszykiem i butelką.
DORÄBA.
Cicho!
(Kasia przeglÄ…da - palec na ustach.)
MAKARY.
Ach prędzej złota panno Katarzyno! nié ma nikogo, jeszczem w gębie nic
nié
miał.
(chce zchodzić, Kasia się zbliża, w tém Grzegotka wbiega.)
SCENA JEDENASTA.
CiĹĽ sami, GRZEGOTKA.
(Doręba i Makary mówią na stronie przez całą scenę.)
GRZEGOTKA.
Na wiekim zapomniał.... a! Kasia! kochana Kasia!
MAKARY.
Bodajżeś pękł!
GRZEGOTKA.
Szczęśliwe spotkanie.
KASIA (na stronie.)
Dla Boga! co ja pocznÄ™.
- 141 -
GRZEGOTKA.
GdzieĹĽto niesiesz te buteleczkÄ™? (odbiera.)
MAKARY.
Otóż macie!
KASIA.
Ja chciałam... ja chciałam....
GRZEGOTKA (zaglÄ…dajÄ…c w koszyk.)
I żywność!
KASIA.
Właśnie miałam... miałam...
GRZEGOTKA.
Dla kogoĹĽto?
KASIA.
To jest... dla kogo ?
GRZEGOTKA.
Dla kogóż trudzą się te rączki? (całuje rrM-J
DORÄBA.
Makary! co on myśli?
MAKARY.
Cierpliwości trochę mości towarzyszu.
KASIA.
Usłyszałam głos waszeci i myślałam, żeś może jeszcze nie śniadał.
MAKARY. Masz teraz.
DORÄBA.
Cierpliwości trochę mości Makary.
GRZEGOTKA (odbierajÄ…c koszyk.)
Dziękuję ci gwiasdeczko moja; poznałaś mój glos, jak gołębiczka
turkotanie
swojego wiernego gołąbka.
- 142 -
D0RÄBA.
Makary! niewytrzymam.
MAKARY.
Ciszej, mości towarzyszu,
GRZEGOTKA (stawiajÄ…c kosz.)
Bryndza.
MAKABY.
Bryndza mości towarzyszu.
DORÄBA.
Cicho.
GRZEGOTKA.
Wyborna.
MAKARY.
Wyborna, wyborna mości towarzyszu!
DORÄBA.
Bądźże cierpliwy.
GRZEGOTKA.
Ach gdyby do tego śniadania jeszcze całusek, ja tylko proszę.
KASIA.
Daremnie.
DORÄBA. (biorÄ…c za kord.)
Makary, ja go palnÄ™!
MAKABY.
Bądź waszmość cierpliwy.
GRZEGOTKA.
I szynka.
MAKARY (chwytajÄ…c za Kord.)
Szynka! ech niewytrzymam.
- 143 -
DORÄBA.
Ani siÄ™ rusz! (Kasia zbliĹĽa siÄ™ i patrzy z wielkÄ… uwagÄ… przez okno.)
GRZEGOTKA (jedzÄ…c przy stole.)
Niedobrém okiem na mnie patrzysz Kasiuniu. - Wiém ja co się święci.
Pan Jan
Doręba jeszcze myśli - pustak lepiéj się podobał - ale już teraz
pewnie, gdzieĹ›
kozy pasie tatarom.
DORÄBA.
Poczekaj!
MAKARY.
Ach szynka!
GRZEGOTKA.
Cóżtam widzisz (po krótkiém milczeniu) Cóż się tak przypatrujesz?
(po
krótkiém milczeniu) Cóż się dzieje?
KASIA.
Nic, nic, (patrzy z uwagÄ….)
GRZEGOTKA.
Ale przecie?
KASIA.
Ach! ach!
GRZEGOTKA (zrywajÄ…c siÄ™)
Co? co? co idziesz? (wyglÄ…dajÄ…c) gdzie? co? kto?
KASIA (odchodzÄ…c od okna.)
Nic, nic.
GRZEGOTKA (chodzÄ…c za niÄ….)
Ale cóż się stało? proszę cię, powiédz, co się stało ?
KASIA.
Nic, nic.
- 144 -
GRZEGOTKA (biegajÄ…c od okna do Kasi.)
Czy kto przyjechał? czy się bił? powiédz - padł w wodę? czy końmi
roztratowany? KASIA.
Nic, nic.
GRZEGOTKA.
Ale czegoż tak patrzałaś?
KASIA.
Tam na moście....
GRZEGOTKA.
Co, co na moście?
KASIA.
KtoĹ›....
GRZEGOTKA.
Cóż ktoś?..
KASIA.
Ja nie wiém....
GRZEGOTKA.
Ale cóż widziałaś?
KASIA.
Za daleko....
GRZEGOTKA.
Ale przecie?
KASIA.
Zdaje mi siÄ™.....
GRZEGOTKA.
Na moście? na moście?
KASIA.
Na moście.
- 145 -
GRZEGOTKA.
Prędzéj sam zobaczę, niż się dowiém od ciebie.
(wybiega.)
KASIA.
Biegaj, biegaj! wiele się dowiész. (śmieje się.) Takto zwodzą.... nie
powiém
kogo.
(Doręba i Makary wchodzą.)
SCENA DWUNASTA.
KASIA, DOREBA, MAKARY.
MAKARY.
Do ataku mości towarzyszu.
KASIA.
Co czynicie?
MAKARY.
Proszę zacząć, ja skończę.
DOREBA.
JĂ©dz, pij, daj mi pokĂłj. - Kasiu, co to znaczy ten Filip Grzegotka?
KASIA.
Co znaczy?
DORÄBA.
On ciebie kocha.
KASIA.
Na moje nieszczęście.
DORÄBA.
Ja mu kark skręcę.
K
- 146 -
MAKARY.
Fiat!
KASIA.
Niewielkaby szkoda była.
DOBÄBA.
Cóż stryj na to?
KASIA.
Stryj go nie lubi, ale....
DOBÄBA.
Ale?
KASIA.
Ale stryjenka.
MAKARY.
Tu sęk!
DOBÄBA.
Ta zawsze mi na zawadzie.
KASIA.
Z pewnością jeszcze nie wiém, ale zdaje mi się, że się z sobą
rozumiejÄ….
On jéj nieodstępny, zawsze nadskakuje, wszystkiemu potakuje, a pochlébia
co
słowo; ona zato żadnéj sposobności nie opuści sprowadzenia nas, sam na
sam.
DOBÄBA.
Krew mi się burzy! ten hultaj ośmiela się ciebie kochać.
MAKARY.
Wara mu! bo nos niepewny.
KASIA.
Nie lękaj się, wszystkie jego zabiegi daremne, bo nietylko kochać
umiém, ale i
utrzymać się przy swojém potrafię.
- 147 -
DORÄBA.
Ale stryj, stryjanka.
KASIA.
Dam sobie radę, spuść się na mnie. I com ci przyrzekła, powtarzam,
będę
twojÄ…, albo niczyjÄ….
DORÄBA.
Kochana Kasiu
KASIA.
Prawdziwam Polka: niechcę innego męża, jak przy szabli.
MAKARY. (jedzÄ…c.)
Dobrze panno Katarzyno.
DOBÄBA.
Trzeba jednak chwycić jakie przedsięwzięcie.
KASIA.
Mnie się zdaje, czekać jeszcze.
DOBÄBA.
Stan teraźniejszy, rzeczy długo trwać nie mole. Jednak, jeżeli wszystko
swojemu
biegowi zostawimy, ja będę musiał oddalić się stad, a ty tysiąc
doznasz
przykrości od stryja, stryjanki, Grzegotki i całéj rzeczypospolitéj.
KASIA.
Cóż robić?
MAKARY (pijÄ…c.)
Atakować.
DORÄBA.
Będę mówić z twoim stryjem.
KASIA.
On ci siÄ™ przestraszy.
K 2
- 148 -
DORÄBA.
Będę się starałprzez niego i innych pobudzić i dodać im odwagi do
zrzucenia
nowo przyjętego jarzma.
KASIA.
Trudno będzie.
DORÄBA.
Chciałbym tylko znaleźć sposobność z nim mówienia.
KASIA.
Jéno go nie widać.
DORÄBA.
Tu go wiec na przesmyku czekać będę.
KASIA.
Nie trzeba jednak, aby nas razem zastał.
DORÄBA.
PoglÄ…daj tam Makary.
MAKAKY.
Zaraz idÄ™ (ku drzwiom z koszykiem i butelkÄ….) ale nie sam.
DORÄBA.
Słyszałemrozmowę stryjów twoich z Błażejem; ich nieukontentowanie
jest jawne.
KASIA.
Jak i bojaźń.
DORÄBA.
Spodziéwam się jednak, że nie będzie mi trudno dawny przywrócić
porzÄ…dek.
KASIA.
Co najgorzéj, że i dawniej stryjaszek był ci przeciwnym.
DORÄBA.
Ona najbardziéj.Ale inne czasy, inni i my. Bądź
- 149 -
dobréj myśli i stałéj woli, a szczęście nasze niezawodnie
spełnioném
zostanie.
MAKARY.
Idzie, idzie!
DORÄBA.
Miéj oko na stryjenkę.
KASIA.
Spuść się na mnie (odchodzi.)
DORÄBA.
Ty Makary, usuń się na stronę, a jak wnijdzie, zostań na czatach.
MAKARY.
Rozumiém.
DORÄBA (do siebie.)
Niewielem się dorobił odwagą, zobaczę co mi wymowa przyniesie; co
lepiéj w
świecie popłaca, jeżyk czy szabla, teraz się przekonam.
SCENA TRZYNASTA.
TOBIASZ, DORÄBA, (Makaryw ciÄ…gu, scenypokazuje
siÄ™ czasem we drzwiach.)
TOBIASZ.
Wszelki duch chwali pana Boga!
DORÄBA.
Witam waszeci.
TOBIASZ.
Co ja widzÄ™!
DORÄBA.
Dobrego przyjaciela.
- 15O -
TOBIASZ.
Pan Doręba.
DORÄBA.
On sam.
TOBIASZ (oglÄ…dajÄ…c siÄ™.)
Aj źle, biéda będzie.
DORÄBA.
Jejmość spi.
TOBIASZ.
Spi pewnie ?
DOBÄBA.
Tu ją słychać.
TOBIASZ.
Cóż waszmość tu robisz?
DOBÄBA.
Wracam do domu.
TOBIASZ.
Ale tu nie doĂł.
DORÄBA.
Chciałbym, żeby tu był.
TOBIASZ.
Stara piosnka.
DORÄBA.
Waszećmi nie bardzo sprzyjasz, panie burmistrzu.
TOBIASZ.
Jako na synowca, w cale nie.
DORÄBA.
Kocham Kasie.
- 151 -
TOBIASZ.
Niepotrzebnie.
DORÄBA.
Ona mi Ĺşle nie ĹĽyczy.
TOBIASZ.
TĂ©m gorzej!
DORÄBA.
Jestem szlachcic.
TOBIASZ.
Herbu golec.
DORÄBA.
JednaK wystąpiłem z szeregowcem na usługi Rzeczypospolitéj.
TOBIASZ.
Szeregowiec na tatary, na dziéwczęta intrata.
DORÄBA.
Mój ojciec ma własna cząstkę w ślacheckiej woli pod Sendomirzem.
TOBIASZ.
A waszmość cząstkę téj cząstki; szkoda tylko, że mała cząstka
małéj cząstki równa się nuli.
DORÄBA. .
Zacóż mnie, panie Tobiaszu, tak ostro przyjmujecie?
TOBIASZ.
Bobym chciał, żebyście sobie już poszli; zwłaszcza, że moje myśli
dawno
znacie.
DORÄBA.
Kiedym otrzymał niepomyślną waszą odpowiédź, byłem jeszcze
młokos.
- 152 -
TOBIASZ.
Prawda.
DORÄBA.
Trzpiot.
TOBIASZ.
Jakich mało. Niestatek.
DORÄBA.
Niestatek.
TOBIASZ.
Gdzie bójka, hulanka, waszmość piérwszy, a zaraz do kordą, do
tychczasz jeszcze
organista bez ucha chodzi.
DORÄBA.
Ależ teraz juz nie jestem ów Jaś pedziwicher, służyłem mojemu
krajowi, byłem
towarzyszem pancernej chorągwi. Nikt Kii nie powie, żem próżniak nie
uĹĽyty.
Biłem się jak dobry Polak, i śmiało sobie teraz wąsa pokręcić mogę.
TOBIASZ.
Hm!(przypatrzywszy się.) Aleś mi urósł i zmężniał panie Janie. - Ba!
i krysa.
DORÄBA.
Drapnięcie.
TOBIASZ.
Ej, toż waszmość musiał gdzieś niepomału macnąć tego kotka, co tak
drapnÄ…Ĺ‚.
DORÄBA.
Nieźle, Bóg pobłogosławił szabli mojéj.
TOBIASZ.
Powiész mi jak się to stało.
DORÄBA.
Z duszy, serca. Waszeć mnie zrozumiész, byłeś przecie pode Lwowem.
- 155 -
TOBIASZ.
He pode Lwowem, ba, ba, ba! Jakeśmy przyszli z Jabłonowskim, wielkim
Hetmanem
koronnym, to było naco patrzeć. Jak to waszmość wiész.
DORÄBA.
Któżby o tém nie wiedział.
TOBIASZ.
Oj zalaliżeśmy zalali w tedy Tatarom nietrochę gorącego sadła za
skĂłrÄ™! mĂłj
mocny Boże! jak to drapało! a my tuż tuż za nimi - tuż tuż - Ej ! Ha!
DORÄBA (zatrzymujÄ…c go.)
Jéj mość!....
TOBIASZ.
Jéjmość? strach....
DORÄBA (zatrzymujÄ…c go.)
Ja tylko przestrzegam, aby nieusłyszała.
TOBIASZ.
Dobrze mĂłwicie. - Oj! Czasy! Czasy!
DORÄBA.
I jakże? wojskowy wojskowemu odmówi pomocy, nie chce go uszczęśliwić,
kiedy
to od niego zaleĹĽy?
TOBIASZ.
Ach serdeńko! niekoniecznie odemnie, trzeba się i żony poradzić.
DOKÄBA.
No, poradzić się można, ale na swojém utrzymać.
TOBIASZ.
Ach kiedyĹĽto trudno.
DORÄBA.
Co tu trudnego?
- 154 -
TOBIASZ.
Niezawszebo mnie słucha.
DORÄBA.
Niezawsze?
TOBIASZ.
Ba nawet i nigdy.
DORÄBA.
To się jéj nie pytać.
TOBIASZ.
Ale, jak ona siÄ™ spyta?
DORÄBA.
To nie odpowiedzieć.
TOBIASZ.
A jak kaĹĽe?
DORÄBA.
Nie słuchać.
TOBIASZ.
Ach serdeńko! tu inaczéj rzeczy idą.
DORÄBA.
A dobrze idÄ…?
TOBIASZ.
Pst, pst... bój się Boga człowieku, zgubisz nas obudwóch.
DORÄBA.
Między nami, po cichu, powiédz waszeć, dobrze tu się dzieje?
TOBIASZ.
Diaska tam dobrze, tylko cicho, dla Boga cicho...
DORÄBA.
Kiedy więc źle, trzeba starać się złemu zaradzić.
- 155 -
TOBIASZ.
Ale jak? jak?
DORÄBA.
Jabym wiedział.
TOBIASZ.
Doprawdy? powiédzże mi do ucha, święty Antoni ci to stokrotnie
nagrodzi.
DORÄBA.
Ale pod warunkiem.
TOBIASZ.
Naprzykład?
DORÄBA.
Że mi Kasię dacie.
TOBIASZ.
No, wiész co waszmość: jak nas od spodnie, kądziel, drutów, wszystkich
tych plag
boskich uwolnisz, a ja znowu Burmistrzem będę, Kasia twoja.
DORÄBA.
SĹ‚owo?
TOBIASZ.
Verbum.
DORÄBA.
Teraz możesz waszeć oznajmić znaczniejszym mieszczanom, że tu jestem w
celu ich
oswobodzenia.
TOBIASZ.
A jak mnie który wyda? będzież mi będzie!
DORÄBA.
KaĹĽdy pewnie tego pragnie.
- 156 -
TOBIASZ.
Jak ryba wody.
DORÄBA.
O godzinie więc, w któréj waszych żon w domu nié ma, niech się tu
wszyscy
zejdÄ…, przez ogrĂłd tajemnie.
TOBIASZ.
Niech i tak będzie.
DORÄBA.
Jak tu będą, ja przyjdę.
TOBIASZ.
SkÄ…d?
DORÄBA.
Z téj izdebki.
TOBIASZ.
Aj, dla Boga! nie, tam sama jmość bywa.
DORÄBA.
Skryj mnie więc gdzieindziéj.
TOBIASZ.
Zamknę waszmości w spiżarni, tam jéj noga nie-postanie, tam moje
panowanie.
DORÄBA.
Gdziekolwiek.
TOBIASZ
Jest tam i miodek.
DORÄBA.
Miodek?
- 157 -
TOBIASZ (potakując głową.)
Ale, sza! (wchodzi przed Dorębą do tocznych drzwi, za
ktĂłrym na znak tegoĹĽ, Makary.)
MAKARY.
Gwałtu, co się dzieje!..
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.
- 158 -
AKT II.
SCENA PIERWSZA.
TOBIASZ, KASPER.
(SiedzÄ… przy przeciwnych stronach sceny. - Tobiasz w okularach robi
pończochą z
wielką uwagą; Kasper przedzie kołysząc dziecko i śpiéwa.)
KASPER.
Lu lu, lu lu, luluniu.
Lulaj , lulaj , Maciuniu.
TOBIASZ.
Aj! Aj! ratuj.
KASPER.
Cóź tam ?
TOBIASZ.
Oczko, oczko, oko... oko... zjédzże diaska! jużem spuścił.
KASPER.
Daj blaciślsu, ja ci naplawię. - Patźźe - o tak.
TOBIASZ.
A daléj?
KASPER.
Tab, widziĹ›.... oho!...
TOBIASZ.
Waśćbo porzesz u licha!
KASPER.
TloskÄ™ tylko.
- 159 -
TOBIASZ.
Oddaj, oddaj; to mi do nauki! tfy!
KASPER.
Ta umiém.
TOBIASZ.
Nie umiész. Ale dajmy teraz temu pokój; o ważniejszych rzeczach mam z
tobÄ…
pomówić.
KASPER.
A wolnoź o nich mówić? nie będzie się jmość gniéwala?
TOBIASZ.
Co mi tam jéjmość!
KASPER.
Aj!
TOBIASZ (oglÄ…da siÄ™ przestraszony.)
Czegóż brzyczysz?
KASPER.
Nie tźeba blacisliu tak gadać.
TOBIASZ.
A ty tchĂłrz?
KASPER.
JuĹşto moja taka natula.
TOBIASZ.
Nie bĂłj siÄ™.
KASPER.
Żebym tylko mógł.
TOBIASZ.
Nic ci nie będzie.
KASPER.
AleĹşboto moja Ĺşonka baldzo niegĹşecna.
- 160 -
TOBIASZ.
PĂłty ich panowania.
KASPEK.
Blaciśku, dla Boga ćo ty mówiś?
TOBIASZ.
Słuchaj. - Przyjechał tu pan Doręba.
KASPER.
Kto? Dolęba? Dolęba? ten Dolębecka?
TOBIASZ.
Ten sam.
KASPER.
Ten, co mnie byl z colenkiem wywlĂłcil i
TOBIASZ.
Ten sam.
KASPER.
Ćo to mnie byl laz -w nocy nastlasyl, źe mnie potem łebla śeść
tygodni śamotala
TOBIASZ.
Ten sam.
KASPER. Ten śalawila niegodziwy?
TOBIASZ.
Był towarzyszem pancernym.
KASPER.
Pancelnym? plośę ja kogo! pancelnym?
TOBIASZ.
Żwawy się chłopak z niego zrobił.
KASPER.
Ćegoź on tu chce ?
- 161 -
TOBIASZ.
Chce nas oswobodzić.
KASPER.
Blaciśku, ja tluchleję.
TOBIASZ.
Nic niepomoże, trzeba działać.
KASPER.
Blaciśku, ja zemdleję.
TOBIASZ.
Nic niepomoĹşe. IdĹş powiedz o tern BĹ‚aĹĽejowi.
KASPER.
Błażejowi? ja mam iść powiedzieć? ja? blaciśku ty mnie pchaś miedzy
mlot a
kowadlo.
TOBIASZ.
Nic niepomoĹşe, gdzie drwa rÄ…biÄ… tam trzaski lecÄ….
KASPER.
Byłem nie byl tźaśką.
TOBIASZ.
Pode Lwowem nie tak było, a przeciem żywy.
KASPER.
Nadto jesteĹ› odwaĹĽny; tylko pomialkuj...
TOBIASZ.
Ani słowa! (oglądając się) tylko się nie bój; idź śmiało, powiédz
mu o
wszystkiém i z nim razem udajcie się do znaczniejszych mieszczan, i
zaproście ich,
aby zeszli siÄ™ tu do mnie.
KASPER.
Aj! aj! aj!
TOBIASZ.
Małą furtką przez ogród wejść mogą.
L
- 162 -
KASPER.
Aj! Aj!
TOBIASZ.
Nasze panie, pewnie swoim zwyczajem w krotce wyjdÄ… i nie wrĂłcÄ…, jak w
nocy,
mamy czas i sposobność.
KASPER.
Ty nie wiéś, jaka moja żonka zazdlosna o mnie.
TOBIASZ.
Nic nié ma do rzeczy.
KASPER.
Wszystkim powiada, źe ja głupi, aby odstlęcyć.
TOBIASZ.
Co to szkodzi.
KASPER.
Źawśe muśę być pzy niej na kaźdę zawołanie, kiedy jest w domu; aby
jej
służyć.
TOBIASZ.
Właśnie też ją teraz nié ma i potém nie będzie. No idź, idź.
KASPER.
Blacisku ty mnie ĹşgubiĹ›.
TOBIASZ.
Nie zgubię, od przędzenia uwolnię.
KASPER.
Ach toby dobĹşe bylol
TOBIASZ.
Idźże u diaska!
KASPER.
o juź pójdę. - Ale Maciuś będzie płakał
- 163 -
TOBIASZ.
Odnieś go i krzykniéj tam na którego z parobków niech go pokołysze.
KASPER (bierze kołyskę i odchodzi.)
Aj! Aj! Boże zmiłuj się nad duśą moją!
TOBIASZ (sam.)
Ho! ho! mościa Urszulo! teraz inaczéj gadać będziemy; kroku, jednego
kroku
nieustÄ…pie.
SCENA DRUGA.
TOBIASZ, URSZULA (mĂłwi z wielkÄ… flegmÄ….)
URSZULA.
Zawsze z założonémi rękoma.
TOBIASZ.
Dopiérom serdeńko robotę położył, dalibóg dopiéro.
URSZULA.
Słuchaj i uważaj co powiém.
TOBIASZ.
Obie uszy na twoje usługi.
URSZULA.
Kasia przyszła już do lat, gdzie o mężu myśléć należy.
TOBIASZ.
Tak, myśléć należy.
URSZULA.
Jéj rozsądek nie w jednym razie okazany, godzien wszelkich pochwał.
L 2
- 164 -
TOBIASZ.
Tak, pochwał.
URSZULA.
Widzę, ze jest jut w stanie domem rządzić i Je będzie umiała utrzymać
swego
małżonka w przyzwoitych karbach wierności, pilności i nie ograniczonego
posłuszeństwa.
TOBIASZ.
Słowo w słowo i ja tak myślę: będzie w stanie domem rządzić - nie ma
wątpienia. I utrzyma w karbach-dobrze waszeć mówisz.
URSZULA.
Trafia się jéj człowiek, znakomitych przymiotów, głębokich
zdolności,
młody, i lubo podubożałego ale znakomitego rodu.
TOBIASZ.
Byle nie....
URSZULA.
Ciszéj! - słowem Filip Grzegotka.
TOBIASZ.
Ale zmiłuj się, uważaj....
URSZULA.
Ciszéj mówię!
TOBIASZ.
Ja na to nie zezwolÄ™.
URSZULA.
Co, co, co? jak? jak? coś powiedział.
TOBIASZ.
Ja mówię serdeńko, że zapewne na tonie zezwolisz, i że taka i moja
rada.
URSZULA.
Czy siÄ™ pytam o radÄ™?
- 165 -
T0BIASZ.
Nie pytasz się? to ja nic nie powiém. - Myślałem, że się pytasz.
URSZULA.
I cóżbyś mógł powiédzieć.
TOBIASZ.
Nie, wcale nic, serdelko.
URSZULA.
Naprzykład?
TOBIASZ.
Będziesz mnie łajać.
URSZULA.
Nie nie szkodzi, chcę wiedziéć.
TOBIASZ.
Ośmielam się więc przedstawić twojéj rozwadze, że Filip Grzegotka nie
jest
takim, jakiegoby sobie można życzyć na męża dla Kasi.
URSZULA.
A ja mówię, że jest takim, jakiego sobie można życzyć.
TOBIASZ.
AleĹĽ proszÄ™ ciÄ™....
URSZULA. Ja mĂłwiÄ™, ĹĽe jest takim.
TOBIASZ.
Ha! więc może i jest takim.
URSZULA.
Nie moĹĽe, ale pewnie.
TOBIASZ.
Tylko uwaĹĽaj....

- 166 -
URSZULA.
Ja mĂłwiÄ™, ĹĽe nie moĹĽe ale pewnie.
TOBIASZ.
Ha więc, pewnie jest takim, jakiego sobie życzyć można.
URSZULA.
Jesteś więc mego zdania?
TOBIASZ.
A jestem.
URSZULA.
Bo jeżeliby to miał być człowiek złych obyczajów.
TOBIASZ.
Nie najlepszych, nie najlepszych.
URSZULA.
Jeżeli niczém nie zajęty, niczém nie trudniący się próżniak.
TOBIASZ.
Zawsze nic nie robi.
URSZULA.
Jeżeli oszczérca, jeżeli plotka . . .
TOBIASZ.
Jak stara ba.... ba.. ba.. ba, i jaki!
URSZULA.
To nie byłabym za nim.
TOBIASZ.
I ja nie - o wcale nie.
URSZULA.
I jakże wam tu wierzyć:' raz tak, raz siak, raz jesteś za nim, raz
przeciw niemu. Otóż
to wszyscyście tacy - za grosz zdania, za grosz zastano-
- 167 -
wienia, stałości, rozsądku - każdy gada byle gadać; sprzeciwia się
byle siÄ™
sprzeciwiać - powiéédz sam jak mówiłeś?
TOBIASZ.
Serdeńko, ja już nic me mówiłem. O mój dobry Boże! odbierzże mi
język, bo
już nie wiem, co z nim robić.
URSZULA.
DÄ…sasz siÄ™ ?
TOBIASZ.
Ja? ja dÄ…sam siÄ™? dalibĂłg ĹĽe nie.
URSZULA.
Skrzywiłeś się?
TOBIASZ.
Może niechcący - przepraszam cię serdeńko.
(chce ją uściskać.)
URSZULA.
No no, bez tych czułości. Kasię zatem wydamy za Filipa.
TOBIASZ.
Kiedy taka twoja wola.
URSZULA.
I twoja.
TOBIASZ.
Nie, nie moja, kiedy waszeć prawdy chcesz koniecznie. Do czego też ten
Grzegotka? ni
przypiąć ni przyłatać, ni mieszczanin, ni szlachcic, ni gospodarz, ni
woyskowy; jé,
pije, bąki strzéla i kwita. A plotka, a ciekawy jak stoletnia baba...
URSZULA.
Co, co, co? jak kto?
- 168 -
TOBIASZ.
Masz teraz! bodajżem oniemiał! alebo wasze serdeńko wybacz czasem, kiedy
nie z
myśli, ale z nałogu wymknie się jakie niepotrzebne słówko. Miéj
uwagÄ™, ĹĽe
kto żyje przeszło lat sześćdziesiąt, trudno, aby w kilku tygodniach
odmienił
całkiem sposób mówienia.
URSZULA.
Aha! to przez sześćdziesiąt lat umiałeś rozkazywać, gdyrać, łajać,
i musiano
cię słuchać, musiano cię znosić? a kilka tygodni dopiero, a juz nie
możesz być
uległym?
TOBIASZ (na stronie.)
O Dorębo! Dorębo! Janie Dorębo! szlachcicu! towarzyszu pancerny! zmiłuj
siÄ™
nad nami!
URSZULA.
Cóż tam mruczysz ?
T0BIASZ.
Zakrztusiłem się.
URSZULA.
Ej, jeszcze widzę waszeci burmistrzostwo niewywietrzało z głowy. Ale
przestrzegam,
przestrzegam! Idź Kasię zawołaj!
SCENA TRZECIA.
URSZULA.
Ileżto pracy i mozołu nie kosztuje wykorzenienie dawnych przesądów.
IleĹĽ nie
trzeba pilności, czujności i stałości kobiécéj, do utrzymania
porzÄ…dku,
wznoszącego się na męskim bezrządzie. Ale Osiek musi jakimbądź
sposobem uwiecznić swoje sławę koniecznie.
- 169 -
SCENA CZWARTA.
URSZULA, GRZEGOTKA.
GRZEGOTKA.
Gwiazdo, pełna splendoru i rozłożystych promieni, panująca nam na
niebie
naszém! Póki woda w Wiśle płynąć będzie, póty Filip czcić cię nie
przestanie. Przychodzi dowiedzieć się pokornie, czy spełnione już jego
nadzieje.
URSZULA.
Przyrzekłam.
GRZEGOTKA.
Dzięki ci, dzięki stokrotne - a Tobiasz?
URSZULA.
Jest moim mężem.
GRZEGOTKA.
Prawda, rozumiém; a Kasia?
URSZULA.
Posłałam po nie; oświadczę jéj w przytomności waszecinéj zamiary
waszeci i
moje wolÄ….
GRZEGOTKA.
Choćbym się plackiem położył u nóg waszmości, jeszcze byłbym za
wysoki do
niskiego ukłonu, przynależnego dobroci i mądrości waszéj.
URSZULA.
LubiÄ™ ciÄ™ Grzegotko!
- 170 -
SCENA PIÄ„TA.
URSZULA, GRZEGOTKA, KASIA, TOBIASZ.
{bierze pończoszkę.)
URSZULA.
Oznajmił ci stryj zapewnie poco cię przywołuję?
KASIA.
Oznajmił.
URSZULA.
To jest nasz sÄ…siad, Filip Grzegotka.
KASIA.
Więm.
URSZULA.
Chce siÄ™ z
tobą żenić.
KASIA.
Doprawdy?
URSZULA.
Dasz mu więc rękę.
KASIA.
Nie dam.
URSZULA.
Nie?
KASIA.
Nie.
URSZULA.
Panno Katarzyno, dla czego nie?
KASIA.
Bo mi siÄ™ nie podoba.
- 171 -
URSZULA.
I tak mi w oczy mĂłwisz?
KASIA.
Nie jestżem kobiétą, abym nie miała własnéj woli? dla tegoż mię
niebo
wyższością płci udarowało, abym słabszéj ulegała? co? ja? na
skinienie
mężczyzny mam być posłuszną? I to waszeć stryjanko nietylko
ciérpieć, ale
i radzić możesz? Wszystko się juz zmieniło twojémi mądrémi prawami,
a
jedno wybieranie, przebieranie, przerzucanie między nami mężczyznom
zostawione
będzie? Czemuż my ich miesca zająć nie mamy? Czemuż oczekiwać, aż
który okiem rzucić raczy? Przyjdzie jeszcze czas, kiedy stare panny
będą w modzie,
starzy zaś kawalerowie będą uczyli papugi gadać, kosy śpiéwać i
mopsy
służyć, a po śmierci powiodą małpy do piekieł, jak o pannach
niegdyĹ›
mówiono. - Nadchodzi czas, w którym o swojém postanowieniu myśléć
wypada?
dobrze więc, niech w przód przepatrzę między młodzieżą: Najpiérwéj
posag, potém urodę, potém rozum, a na koniec dopiéro trzech zwiodę,
czwartego wybiorÄ™.
(długie milczenie.)
TOBIASZ.
WinszujÄ™ waszeci.
GRZEGOTKA.
Kasiu... ale... pani stryjenko.... pani.... pani, ale... jakĹĽe?
TOBIASZ (na stronie.)
Kiedy już temu język strętwiał, to nie żarty.
URSZULA.
Nie chcemy nagle stanowić, i lubo wniosek Kasi zdaje się być ze wszech
miar
rozsądny, godnym nawet nagrody, jednakże do późniejszéj narady wyrok
mĂłj
odroczyć postanawiam niniejszém postanowieniem.
- 172 -
GRZEGOTKA.
Czy być może?
URSZULA.
Jak tylko tak mówię, to tak być może. Czekaj i spodziéwaj się.
TOBIASZ.
Amen!
URSZULA.
Teraz chodź waszeć ze mną, będziesz mi towarzyszył; mamy zejść sie
wszystkie za miastem i radzić, czyby Osiek nie mógł być fortecą -
chodĹş, (do
Tobiasza) Waszeć zostaniesz przy dzieciach. Ty kochana Kasiu miéj tu
wszystko na oku,
spuszczam siÄ™ na ciebie.
(odchodzÄ….)
SCENA SZĂ“STA.
TOBIASZ, KASIA.
TOBIASZ.
Fiu! fiu! panno Katarzyno, zakatyś podrosła.
KASIA.
Nie lękaj się stryjaszku, nie taka ja, jak się wydaję.
TOBIASZ.
To mi nowina.
KASIA. Koniec to wszystko pokaĹĽe. (odchodzi.)
TOBIASZ {sam.)
Zły przykład dla kobiét, jak motylica na owce; jedna, druga, trzecia,
juĹĽci i wszystkie.
Oj, czasy! czasy!
- 173 -
SCENA SIĂ“DMA.
TOBIASZ, KASPER poĹşniej BĹAĹ»EJ potĂ©m MIESZCZANIE.
KASPER.
juz wyszli? nie ma nikogo?
TOBIASZ.
Nikogo, tylko dzieci i ja pod dozorem Kasi, ale od niej drzwi zaraz
zamkniemy.
KASPER,
Ostloźnie blaćiśku, źmiluj się ostloznie.
TOBIASZ.
Cóżeś zrobił?
KASPER.
Byłem u Błażeja i u kilku innych, zalaź tu będą.
TOBIASZ.
Cóż mówili ?
KASPER.
Stlasną mają ochotę, aż dźą!
BĹAĹ»EJ (wchodzÄ…c.)
Nasi już w ogrodzie, można ich wpuścić?
TOBIASZ.
Można, a potém drzwi pozamykajcie; ja idę po naszego patrona.
(odchodzi.)
KASPER.
Zamykaj, Ĺşmiluj siÄ™ zamykaj,
BĹAĹ»EJ.
A wy tchĂłrzem podszyci, jak widzÄ™. (zamyka drzwi.)
- 174 -
KASPER.
Wieźcie mi sąsiedzie, ja pźećuwam, źe to się na mnie zmiele. -
Ulodzilem siÄ™
juź pod zlą gwiazdą, żebym w masło palec wloźyl, to go źlamię.
TOBIASZ.
(otwierajÄ…c drzwi boczne.)
Trosze, proszę ! cicho a śmiało!
(Mieszczanie wchodzą następnie po kilku, skradając się, w opończach po
sukniach, którémi się zasłaniają. - W milczeniu ręce sobie podają.)
SCENA Ă“SMA.
CiĹĽ sami. DOBÄRA I MAKARY.
DOBÄRA.
Pozdrawiam waszeciĂłw!
WSZYSCY.
Witamy! witamy.
DOBÄRA.
Daj nam Boże szczęście.
WSZYSCY.
Daj BoĹĽe!
(Doręba wstępuje nu krzeszło na przeciwko okna - Makary szykuje
mieszczan- w
półkole, potem oparty na poręczy krzesła potakuje jestami mowie
towarzysza.)
DOBÄRA (po krotkiĂ©m myĹ›leniu.)
Kiedy rzucę okiem po wystruganych głowach, kutasistych czuprynach, po
nosach
czerwonych, świadczących dostatek domowy; zdaje mi się, że tylko
proporcĂłw
nad niémi brakuje, abym widział przed sobą jeden z najdzielniejszych
hufcĂłw
rzeczypospolitéj. - Ale przebóg! gdy spojrzę dołem, o boleści! o
sromoto! w
fałdzislyoh spódnicach wzrok mój tonie....(powszechne westchnienie.)
Jakto, w
spódnicach chodzicie i śmié-
- 175 -
cie jeszcze wąsa podkręcać? - O mieszczanie Osieka! jakżeście doszli
do tego
poniżenia jakźeście mogli przywdziać oznakę wyrzeczenia się praw
waszych, i
uznania słabości niegodnéj pici waszéj - stało się! Ale teraz
zastanwĂłcie siÄ™,
czy sami nie jesteście tego przyczyną, czy nie wy to sami związali tę
miotłę
Bożą - powiédzcie - nie nadużywaliście władzy waszéj, jako
mężowie?
byliście zawsze naczelnikami rodziny , a nie srogimi panami w domu?
uważaliście
zawsze w żonie przyjaciółkę, towarzyszkę życia, matkę waszych
dzieci, a nie
słabszą istotę, stworzoną do usług i ciérpienia? milczycie? tak jest,
widzÄ™,
zgaduję z kąd to wszystko poszło - przebierało się miarki - nosił
dzban
wodÄ™...
TOBIASZ.
Aż się ucho urwało.
KILKU MIESZCZAN.
Oj! urwało się, urwało.
MAKARY.
Tu sęk!
BĹAĹ»EJ.
Dobrze mĂłwi.
TOBIASZ.
Co prawda, to nie grzech.
KASRER.
Ja śie boję, źe ledwie stoję.
DOBÄRA.
Rządziło się w domu samowładnie. Dla siebie rozrywka, dla żony
zatrudnienie.
Do tego nigdy dobrego słowa - Było za co, czy nie zrzędziło się,
gdyrało,
nudziło w nagrodę najlepszych chęci, a cóż dopiéro, gdy się z jakiej
biesiady
wróciło: nogi w zygzak, język w kłakach, z czupryny jak z komina.
- 176 -
TOBIASZ I KILKU.
Hej, hej!
DORÄBA.
Krzyk, odmęt w domu a żona ciérpi, ciérpi i milczy - aż też
nareszcie, co nadto
to nadto - niemożność znoszenia , dała możność nieznoszenia -
powstały
kobiéty, i teraz rząd, a wy kądziel macie.
KASPER.
Oj kądziel, kądziel, to źeć śtlasna.
DORÄBA.
Chce was jednak oswobodzić w nadziei, że wasze nieszczęście przestrogą
zostanie
i że słabszych szanować będziecie, równie przez uczciwość jak i
przez rozum. -
Będziecież mię wspiérać?
WSZYSCY.
Będziemy.
DORÄBA.
Nie odstÄ…picie?
WSZYSCY.
Nie odstÄ…pimy.
DORÄBA.
Przyrzekacie stałość w przedsięwzięciu, odwagę w działaniu?
WSZYSCY.
Przyrzekamy.
DORÄBA.
Stałość?
WSZYSCY.
Stałość.
DORÄBA.
OdwagÄ™?
- 177 -
WSZYSCY.
OdwagÄ™.
DORÄBA.
Przyrzekacie?
WSZYSCY.
Przyrzekamy.
{Słychać śpiéw kobiét przechodzących za sceną.)
GĂłrÄ… ĹĽony! gĂłrÄ… ĹĽony!
W kat czupryna, nadół was!
Niech w cymbałach zabrzmią strony,
Dalej ĹĽwawo, dalej w plÄ…s!
GĂłrÄ… ĹĽony, gĂłrÄ… ĹĽony!
(Na piérwszy odgłos rozbiegają się wszyscy i gwałtem nie mogąc
zamkniętemi, bocznémi drzwiami od ogrodu uchodzą- Błażej otworzył,
środkowe a Tobiasz małe, po prawéj stronie drzwi i niémi wyszli -
Kasper oknem
uciekł, wyrwawszy się Makaremu, który odepchnięty, znajduje się na
przeciwko
Doręby; ten, z wyciągniętą ręką, w zadziwieniu czas jakiś zostaje.)
SCENA DZIEWIÄ„TA,
DORÄBA, MAKARY.
MAKARY.
Tu sęk!
DORÄBA (zstÄ™pujÄ…c z krzesĹ‚a.)
Niech ich licho porwie!
MAKARY.
I ja tak mĂłwiÄ™.
DORÄBA.
Co za nieczułość!
M
- 178 -
MAKARY.
Co za tchĂłrzostwo!
DORÄBA.
Mówiłem tak pięknie, tak czule, samemu mi serce rosło - myślałem, że
w ogień
za mnÄ… pĂłjdÄ….
MAKARY.
Nie tak trzeba było, z przeproszeniem waszmości.
DORÄBA.
Jakże mości Makary?
MAKARY.
Ja byłbym do nieb tak przemówił: Hultaje! jak mi się który z tąd
ruszy, to mu
obetnÄ™ uszy.
SCENA DZIESIÄ„TA.
MAKARY, BĹAĹ»EJ.
BĹAĹ»EJ.
Nié ma niebezpieczeństwa, oddział: kobiét tylko przeciągnął tedy.
Ale
cóżto? już się rozeszli?
DORÄBA.
Uciekli powiédz, uciekli, jak długouszne zające, wstydźcie się.
BĹAĹ»EJ.
Ja pewnie mam chęć i odwagę, ale trudno płynąć przeciw wody; sam
cóż
zrobić mogę? źle swoje położenie pogorszyć, więcej nic-ale radź
waszmość, znaleź jaki sposób? rozkaż, co mam czynić, a do wszystkiego
znajdziesz
miÄ™ ochoczym.
MAKARY.
Póki żony nie zasłyszę.
- 179 -
DORÄBA.
Wszyscyście w ten moment to przyrzekli...
MAKARY.
I uciekli.
BĹAĹ»EJ.
Ja wróciłem i nie odstąpię, proszę mi wierzyć.
DORÄBA.
Więc dobrze, jeszcze wszystko niestracone, możemy jeszcze szczęścia
próbować. Mam w odwodzie jeden sposób, może nam się uda - ale ręka
rękę myje - ja wam, wy mnie pomożecie. Kocham Kasię i mieć ją muszę.
Rozumiécie ?
BĹAĹ»EJ.
We wszystkiem pomagać będę.
DORÄBA.
Ja w tym domu dłużéj zatrzymać się nie mogę - gdzie tchórze tam i
zdrajca -
wydany, schwytany, uwięziony i sobie i wam nie pomogę. Wyjść zaś z
miasta nie
wypada ani mnie, ani Makaremu; zostaniemy zatém ukryci, a wy za nas
działać
będziecie.
BĹAĹ»EJ.
Dobrze, od czegóż zaczniemy?
DORÄBA.
ZaprowadĹşcie KasiÄ™ do waszego domu i tam jÄ… ukryjecie.
BĹAĹ»EJ.
Czy tylko zechce.
DORÄBA.
Spodziéwam się ... ale otóż i ona.
M 2
- 180 -
SCENA JEDENASTA.
CiĹĽ i KASIA.
DOBÄBA (do Kasi.)
W dobrÄ… porÄ™ nadchodzisz.
KASIA.
Cóż się tu stało? - Co za hałas ?
DOBÄBA.
Zaraz się dowiész. Makary ty idź na prześpiegi, ale z wszelką
ostrożnością.
MAKARY.
Ej mości towarzyszu! wierz Makaremu, uderzmy we dwóch na miasto, a
dalibĂłg
kapitulować będzie.
DOBÄBA.
Idź, idź, nie trać czasu.
MAKARY (na stronie.)
Ach cóżto za młodzież teraz!
SCENA DWUNASTA,
DORÄBA, KASIA, BĹAĹ»EJ.
DOBÄBA.
Kasiu, czy miÄ™ kochasz, teraz daj dowĂłd. Wszelkie moje starania i namowy
były
daremne; głuche na głos rozsądku zniewieściałe dusze.
KASIA.
Tegom się spodziewała.
- 181 -
DOBÄBA.
A póki rzeczy w tym stanie zostaną, my tu % sobą połączeni być nie
moĹĽemy.
KASIA.
Cóż czynić wypada? czegóż ode mnie żądasz?
DOBÄBA.
UchodĹşmy skrycie.
KASIA.
Jakto? skrycie dóm porzucać?
DOBÄBA.
Nié ma innego sposobu.
KASIA.
Nie zaślubiona?
DOBÄBA.
W jednéj dobie nią będziesz.
KASIA.
Gdzie pewność?
DOBÄBA.
Szaleństwo tu panujące długo trwać nie może.
KASIA.
Zapewne, ale i na krótki czas nie chce być naganną.
DOBÄBA.
Udamy się do moich rodziców i to wtedy dopiéro, jak mi się dziś mój
zamiar nie
uda.
KASIA.
Czekajmy więc do jutra.
DORÄBA.
Jutro jużby za późno było -pójdziesz z sąsiadem Błażejem i u niego
skryta
zostaniesz. Uda mi siÄ™, to
- 182 -
dobrze; nie uda, drugie dobrze; ale w tedy już trzeba nam będzie ujść
nocÄ…,
ujść szaleństwa i wszelkich przeszkód, zostawiając czasowi
przywrĂłcenie
porzÄ…dku w tym zaczarowanym zakÄ…cie.
KASIA.
Sama, z tobÄ…?
DOBÄBA.
CzyĹĽ mi nie ufasz?
KASIA.
Przyrzekasz, ĹĽe prosto do twoich rodzicĂłw pojedziemy?
DOBÄBA.
Przyrzekam, przysięgam na ostrze szabli polskiéj.
KASIA.
A twĂłj zamiar?
DOBÄBA (do BĹ‚aĹĽeja.)
Do tego waszeć pomożesz.
BĹAĹ»EJ.
Już mówiłem; z ochotą.
DOBÄBA (siadajÄ…c do stolika.)
Napiszę małą kartkę, kilka słów tylko.
KASIA (do BĹ‚aĹĽeja.)
Ale jak mnie w waszym domu Agata odkryje?
BĹAĹ»EJ.
Nie lękaj się, mój dóm, jak wiesz, obszerny, a żona rzadko w nim bywa.
DOBÄBA (dajÄ…c kartkÄ™.)
W pierwszej wiosce na drodze do Sendomierza w gościnnym domu, był jeszcze
dziĹ› rano
mĂłj kolega Dyzma Bekiesz, jeĹĽeli go zastaniecie, oddajcie mu tÄ™ kartkÄ™;
on was
uwiadomi, co daléj czynić będzie potrzeba.
- 183 -
BĹAĹ»EJ.
Waszmość przecie nie zechcesz usłuchać rady swojego szeregowca i z
broniÄ… w
ręku....
DOBÄBA.
Nie nie, bądź waszeć zupełnie spokojnym w téj mierze.
KASIA.
Kiedyż ja mam pójść?
DOBÄBA.
TĂ©j chwili.
KASIA.
Ale jakĹĽe?
DOBÄBA.
JeĹşli miÄ™ kochasz, ĹĽadnego wahania, czas drogi.
BĹAĹ»EJ.
Śmiało Kasiu, śmiało.
DOBÄBA.
Staraj się tam być i wrócić jak najprędzéj.
BĹAĹ»EJ.
He możności.
KASIA.
Wiele ci ufam.
DOBÄBA.
Nie będziesz tego nigdy żałować.
KASIA.
Chodźmy więc.
DOBÄBA.
Do zobaczenia, kochana Kasiu.
- 184 -
KASIA.
IdĹşcie, idĹşcie BĹ‚aĹĽeju, ja zaraz przyjdÄ™, tylko wstÄ…piÄ™ do mojej
izdebki.
(Odchodzą - Doręba bocznémi do ogrodu drzwiami - Kasper wygląda oknem -
Tobiasz drzwiami od spiĹĽarni, wkradajÄ… siÄ™ powoli i zobaczywszy siÄ™,
przestraszajÄ… siÄ™ wzajemnie.)
SCENA TRZYNASTA.
TOBIASZ, KASPER.
TOBIASZ.
A zawsze siÄ™ boisz.
KASPER.
Niby nié ma ćego.
TOBIASZ.
Sam nie wiém, jak się na strychu znalazłem.
KASPER.
A ja w kulniku.
TOBIASZ.
Ale ja to przez zapomnienie zrobiłem.
KASPER.
A ja źe śtlachu.
TOBIASZ.
Fe, wstydĹş siÄ™.
KASPER.
Zobacyś blaciśku, źe ty się kiedyś dowojujeś z tą twoja śtlasną
odwagÄ…;
zobacyĹ›; ja ci to pĹşepowiadam.
TOBIASZ.
Gdzie się Doręba podział? czy tylko go nie schwytano.
- 185 -
KASPER.
Niechby i powieśiono tego lotla za Piotla, co nam napędził.
TOBIASZ.
Co ty mówisz człowieku? - jak go schwycą, to już po nas.
KASPER.
A fe!
TOBIASZ.
Będzie musiał nas wydać.
KASPER.
A fe! gotów moźe powiedzieć, źe ja chodziłem do Błażeja.
TOBIASZ.
Pewnie.
KASPER.
Macieź telaź! - A ja mówiłem, a ja plosilem: zmiłuj się blaciśku,
nie pchaj mnie w
biedÄ™. Ja pĹşewidzialem, Ĺşe siÄ™ na mnie zmiele. Jak go schwycÄ…... O
mĂłj BoĹşe,
stźeźźe tego poćciwego ślachcica od wśelkiego nieścęśćia.
TOBIASZ.
Czy go diasek tu nadał.
KASPER.
Ja mówiłem, ja plosilem.
TOBIASZ.
Jak mię zaczął rozczulać, jak zaczął namawiać ..
KASPER.
Takeś mu uwieźyl; ale bylo wieźyć, kiedyś chciał ale naco mnie
wplątywać.
- 186 -
TOBIASZ.
Ciszéj! nasze Jchmoście.
KASPER.
A, a gdzieĹĽ kÄ…dziel? (siadajÄ….)
SCENA CZTERNASTA.
TOBIASZ, KASPER, URSZULA, BARBARA, GRZEGOTKA.
URSZULA.
Jeszcze do siebie przyjść nie mogę, tak z zadziwienia, jak i ze
złości.
GRZEGOTKA.
I słuszną masz waszmość przyczynę.
URSZULA.
O bezczelności! o zuchwalstwo!
BARBARA.
Kara powinna być przykładna.
URSZULA.
To się rozumié.
BARBARA.
Będziem sądzić - wszak prawda?
URSZULA.
Nieinaczéj, skarzemy i osądzimy. - Ach któż zgadnąć, któż
przewidzieć
zdoła wszystkie niebezpieczeństwa, które mu skrycie zagrażają.
Powiédz
Grzegotko: widziałeś, bronił się niecnota?
- 187 -
GRZEGOTKA.
Bronił się zawzięcie, i z wielką trudnością obskoczywszy go do koła,
nareszcie schwytano.
(Kasper wypuszcza kÄ…dziel.)
URSZULA.
Jabym nie przysięgła, czy nasze meżulki o tém co nie wiedzą.
BARBARA.
I ja nie; nie ma im co dowierzać.
URSZULA.
Tobiaszu!
BARBARA.
Kasprze! patrz mi się w oczy - znasz ty jakiego żołniérza?
KASPER.
Ja ćy znam? zmiłuj się źonko, ty wieś, źe ja się źolnieźów
baldźo tęgo
bojÄ™.
URSZULA (do Tobiasza.)
A ty!
TOBIASZ.
Jakiego znowu mam znać żołnierza?
URSZULA.
Tego, ktĂłrego schwytano niedaleko mego domu?
TOBIAS Z.
Możem go kiedy w życiu i widział,
URSZULA.
PokaĹĽeto siÄ™, pokaĹĽe.
BARBARA.
Kasprze, ty mnie znasz.
KASPER.
Jak własną lękę.
- 188 -
BARBARA.
Pamiętaj! jeżeli co wiész a nie powiadasz... pamiętaj!
URSZULA.
Przystąpmy do sadów. - Mężczyźni na ustęp! (do Grzegotki) Winowajca
niech
staje!
(mężczyźni wychodzą.)
BARBARA.
Mnie się zdaje, że, aby czasu nie trwonić na próżnych badaniach,
odrazu
wziąć go na pytki.
URSZULA.
To dopiéro przy drugiém badaniu nastąpi. Nietroszcz się nie opuszczę
żadnego artykułu przywileju naszego. {Agata na czele straży wprowadza
Makarego,
ręce w tył związane - kładzie pałasz na stole i zasiada. Barbara
bierze piĂłro.)
SCENA PIÄTNASTA.
URSZULA, BARBARA, AGATA, MAKARY.
{Straż w głębi.)
MAKARY.
A cóżto! czy ja na łyséj górze?
BARBARA.
W Osieku jesteĹ›.
URSZULA.
Pst! ... pytać nam przystoi, nigdy odpowiadać.- Kto jesteś ?
MAKARY.
Człowiek.
- 186 -
URSZULA.
Jak siÄ™ zowiesz?
MAKARY.
Jak miÄ™ nazwano.
URSZULA.
ZkÄ…d przybywasz?
MAKARY.
ZtÄ…mtad.
URSZULA. Gdzie idziesz?
MAKARY.
Tam.
URSZULA.
Jakeś się tu dostał?
MAKARY.
IdÄ…c przed siebie.
URSZULA.
Co tu porabiasz?
MAKARY.
StĂłjÄ™.
URSZULA (DO Barbary i Agaty.)
To tylko zwyczajna forma; teraz do rzeczy:
{do Makarego)
Wyznaj.
MAKARY.
Co?
(krĂłtkie milczenie.)
URSZULA.
Wszystko.
MAKARY.
WyznajÄ™.
- 190 -
URSZULA. (do Barbary.)
"Wyznaję" napisz na dole, tu zostaw miesce; potém wpiszemy o co rzecz
idzie.
BARBARA.
Teraz do kary!
URSZULA.
Zaraz, jeszcze niedość, zobaczycie, nietylko tyle, więcéj się okaże,
(do
Makarego.) Czy wiész jaka od kilku tygodni odmiana błogosławiona zaszła
w
naszém mieście Osieku?
MAKARY (po krótkiém myśleniu)
Wiem.
URSZULA.
Wiesz, że kobiéty rządzą?
MAKARY.
Wiém.
URSZULA.
Że żaden z mężczyzn tu przebywać nie może, nie poddawszy się
ustanowionym prawom?
MAKARY.
Wiém.
URSZULA.
Wiész, jaki mężczyznom strój przeznaczony?
MAKARY.
Wiém.
URSZULA.
Wiész, że strój, w jakim stajesz przed prześwietnym sądem naszym,
białogłowom tylko pozwolony?
MAKARY.
Wiém.
URSZULA.
CzemuĹĽ go nosisz?
- 191 -
MAKARY (ściągając do swojéj siwizny.)
Alboż ja nie białogłowa.
(mocne zadziwienie - pióro z rąk wypada - długie milczenie)
URSZULA. (podnosi sic z krzesła i przypatrzywszy sic Makaronu, mówi do
siebie.)
To być nie może (siadłszy, do Barbary i Agaty) być
nie moĹĽe.
BARBARA (podobnież i siadłszy)
Nié ma wątpienia.
AGATA (podobnież i siadłszy)
Więcéj niż pewność.
URSZULA (do Barbary.)
Pisz!
BARBARA.
Co?
URSZULA.
Jego wyznanie.
AGATA.
Jego wyznanie fałszywe, głową ręczę.
URSZULA.
Nié ma nic do tego, pisz!
BARBARA.
JuĹĽ jest.
URSZULA.
A teraz tu, na boku, pisz "Notabene" - tak, - punkt do objaśnienia."
BARBARA (skończywszy.)
Do objaśnienia.
URSZULA.
Teraz wyznaj ... (do Agaty.) Cóż ma wyznać ?

- 192 -
URSZULA.
Niech wyzna... (do Barbary) prawdziwie nie wiém.
BARBARA.
Niech wyzna, co myśli.
URSZULA.
Wyznaj, co myślisz.
MAKARY.
Myślę, żeście do kądzieli, nie do pióra stworzone.
URSZULA.
Litujemy siÄ™ nad tobÄ…, twojej obelgi nie zapisujemy i przebaczamy.
MAKARY.
Że, gdzie wy rządzicie, tam gorzéj niż w piekle.
URSZULA (śmiejąc się.)
Przebaczamy.
MARARY.
Że to zgorszenie długo trwać nie będzie.
URSZULA.
Przebaczamy!
MAKARY.
Żeście szalone.
WSZYSTKIE (śmiejąc się.)
Przebaczamy.
MARARY.
Żeście trzy stare, brzydkie baby....
(zrywajÄ… siÄ™.)
URSZULA.
Karać go natychmiast!
BARBARA, AGATA.
Karać! karać!
- 193 -
SCENA SZESNASTA.
CiĹĽ i GRZEGOTKA.
GRZEGOTKA (wbiegajÄ…c)
Dla Boga! dla Boga! co się dzieje! słuchajcie! truchlejcie. Na potém
badanie. Na
potém z nim, mówię, tu są lepsi -Wiém wszystko. Gdzieindziéj,
sędziowie!
gdzieindziéj zwróćcie uwagę i czynność wasze.
URSZULA.
Cóż nowego? - Agato, każ winowajcę odprowadzić do więzienia.
AGATA (do straĹĽy.)
WeĹşcie go! - stare baby? - poczekaj!
MAKARY.
Stare, stare, jak samo piekło!
URSZULA.
Precz z nim!
MAKARY (da odprowadzajÄ…cych.)
CzegoĹ› ciÄ…gniesz? - czego szturkasz? - czego szczypiesz? kara Boska!
(wyprowadzajÄ… go.)
SCENA SIEDEMNASTA.
URSZULA, BARBARA, AGATA, GRZEGOTKA.
GRZEGOTKA.
Odkryłem, wielki spisek.
URSZULA.
Przebóg! - Agato straże podwoić.
N
- 194 -
GRZEGOTKA.
Bunt mężów.
URSZULA.
Jak? co? mów prędzéj.
BARBARA.
Drzę ze złości.
GRZEGOTKA.
Herszt ukrywa się w mieście.
URSZULA.
Herszt? Agato, na gwałt dzwonić! Herszt, rzecz straszna!
GRZEGOTKA.
A hersztem jest: Jan Doręba.
DBSZDLA.
Ten! ten, młody? żwawy?
BARBARA.
Ten przystojny, co tu był przed parą laty ?
AGATA.
Ten z czarnémi oczyma?
GRZEGOTKA.
Ten, ten, ten sam!
BARBARA.
Ale, nie czarne, tylko niebieskie.
AGATA.
AleĹĽ moja sÄ…siadko, czarne.
GRZEGOTKA.
Czarne, niebieskie czy żółte, tu nie o to idzie.
URSZULA.
GdzieĹĽ siÄ™ ukrywa?
- 195 -
GRZEGOTKA.
Gdybym wiedział! w mieście.
URSZULA.
W jakim celu?
GRZEGOTKA.
W jakimże innym, jak wzniecenia buntu i przywrócenia dawnego nieładu.
URSZULA.
Nie ujdzie kary.
GRZEGOTKA.
Wprzódy go jednak trzeba schwytać.
BARBARA.
Tak prawo każe - rozumiém.
URSZULA.
Agato, Barbaro, spieszcie!
GRZEGOTKA.
Kilkunastu juĹĽ mieszczan namĂłwiĹ‚. - ĹÄ…czÄ… siÄ™ i nim, przysiÄ™gajÄ…
na
trupiej głowie.
URSZULA.
Święty Antoni! a mój Tobiasz?
GRZEGOTKA.
Podobno.
BARBARA.
MĂłj Kasper?
GRZEGOTKA.
Być może.
AGATA.
MĂłj BĹ‚aĹĽĂ©j?
GRZEGOTKA.
Niezawodnie!
N 2
— m —
URSZULA. Wszystkich uwięzić.
BARBARA, AGATA. Wszystkich, wszystkichl
GRZEGOTHA.
Na to dość czasu___Borębę trzeba ścigać. ¦— Mieli
w nocy, to wiem z pewnością, miasto na cztery rogi podpalić.
URSZULA. Przebóg 1 — nielraćony czasu — Agato ! uderz w twój
bęben, niech
cala zbrojna silÄ… wystÄ…pi.
GRZEGOTKA. Mam nadziejÄ™, Ĺşe nam nie ujdzie.
URSZULA. Spieszcie I walczcie! bijcie 1 chwytajcie I dla dobra miasta
nieście i życie w
ofierze, jeźli tego potrzeba, ja was zachęcać będę.
GRZEGOTHA. Zobaczymy się panie Dorębo 1
BARBARA (A, sidu.) Przysięgnę, źe niebieskie nie czarne!
KONIEC AKTU DRUGIEGO.
.
.....??????—? «i iiiiiiiiiiHiii h«iiimmiiIIi—???1? mill
— 197 —
AKT III.
SCENA PIERWSZA.
KASPER, (piimćj) TOBIASZ.
{Kasper ttai na środku i płacze ???? szlocha,),
TOBIASZ.
Czegoź płaczesz ?
KASPER.
Ach! ach I
TOBIASZ.
Niebezpieczeństwo juź minęło.
KASPER. Ach! ach! (mtajÄ…o.J
TOBIASZ. Ciszćjźe u diaska I ślochasz, jak pogrzebowa płaczka!
KASPER. Blaciśku, żeby ciebie licho polwalo iazem z twojąt Dolębą.
TOBIASZ. Dziękuję waszeci. — Cóż się stało ?¦•
KASPER. Moja źońka ach 1 ach 1 (%noWu, w płaet-)
TOBIAS Z. CĂłl twoja Joneczka?
RASPER. Kiejźecność mi źlobila.- 198 -
TOBIASZ.
Ech! kto tam w tych czasach na niegrzeczność uważa.
KASPER.
Ale bo wielką niegźeeność.
TOBIASZ.
Zapomniéj i kwita.
KASPER.
Tak, zapomniéj, kiedy kalkiem nie mogę lusyć.
TOBIASZ.
Ho, ho! to nieĹĽarty.
KASPER.
Pewnie nieĹşalty!
TOBIASZ.
I o cóżto wam poszło?
KASPER.
Niby nie wiéś.
TOBIASZ.
Jakże mam wiedziéć.
KASPER.
Nie gadaliźeśmy przeciw naszym jmościom ?
TOBIASZ
(oglÄ…dajÄ…c siÄ™.)
A prawda.
KASPER.
Nie wyślalźeś mię sam do Błażeja?
TOBIASZ.
Wysłałem.
KASPER.
Nie ześliśmy się tu na ladę, jakby można dawny poźądek pźywlócić?
- 199 -
TOBIASZ.
Prawda, prawda, ale jakżeto twoja żona mogła wiedziéć ?
KASPER.
A to co? jakiéeś ty dziwny blacisku. Jak mogła wiedzieć? śmieśne
pytanie! - JuĹşci
mogła wiedzieć, kiedym jej powiedział.
TOBIASZ.
Powiedziałeś? co słyszę! wszystko zgubiłeś człowieku bez litości,
cożeśty
zrobił?! i naco? poco?
KASPER.
Bo mi kazała powiedzieć wsyśtko, co tylko wiém.
TOBIASZ.
A możeś ty i o mnie wspomniał.
KASPER.
Juźci, kiedy wsyśtko, wsyśtko, co wiém kazała powiedzieć.
TOBIASZ.
A do diaska! będzież nam teraz.
KASPER.
Mnie juź było.
TOBIASZ.
To jeszcze mało , to jeszcze nic.
KASPER.
Zmiłuj się blacisku, błoń mię, ja twój blat.
TOBIASZ.
A mnie kto bronić będzie? biada nam, biada.
- 200 -
SCENA DRUGA.
TOBIASZ, KASPER, DORÄBA(wybiegajÄ…c ogrodowĂ©mi drzwiami.)
KASPER.
Święty Antoni! otóż jest!
DORÄBA.
Cicho! jestem ścigany.
TOBIASZ.
Precz ode mnie!
DORÄBA.
Słuchajcie , tylko dwa słowa.
KASPER (zatykajÄ…c uszy.)
Nic nie ślyśę.
DORÄBA. (wstrzymujÄ…c go.)
O was idzie.
KASPER (krzyczÄ…c.)
Nie dotykaj mi siÄ™!
DORÄBA.
Czekaj!
KASPER.
Puściaj, bo będę kźycéć! (wyrywa się i wybiega z zatkanémi uszami.)
SCENA TRZECIA.
DORÄBA, TOBIASZ.
TOBIASZ.
Wynoś się z tąd waszmość bez popasu, bardzo pro-
- 201 -
szę. Nieproszony, niedziękowany nabawiłeś nas kłopotu, i dość złe
położenie sto razy pogorszyłeś. Ruszajże sobie z Bogiem!
DORÄBA.
Dla was tylko tu jeszcze jestem. Ale nie trać nadziei i słuchaj. Jestem
ścigany -
Grzegotka śledzi mię zawzięcie, czaty wszędzie porozstawiane, trudno
abym
uszedł. Wam zaś powiadam, nie traćcie serca i jeżeli przyjdzie do tego,
ĹĽe wam
żony władzę wasza wrócić zechcą, nie przyjmujcie jej - rozumiész
waszeć?
TOBIASZ.
Tak, tak! gadaj sobie waszmość, ja wiém co myślę.
DORÄBA.
A teraz ukryj miÄ™ gdzie.
TOBIASZ.
Jeszcze czego?
DORÄBA. (na stronie.)
Ach Dyzmo, Dyzmo, ĹĽe nie przybywasz! (do Tobiasza.) Nic nie pomoĹĽe,
musisz miÄ™
ukryć, bo już wyjść nie mogę.
TOBIASZ.
A mnie diasek do tego? moĹĽesz czy nie moĹĽesz..
DORÄBA.
Kiedy tak, więc tu zostanę,
TOBIASZ.
Szczęść Boże! (chce odejść.)
DORÄBA (zatrzymujÄ…c go.)
O nie! razem zostaniemy.
TOBIASZ.
Ale bo ja nie chcÄ™.
- 202 -
DORÄBA.
Ale bo ja chcÄ™.
TOBIASZ.
Otóż masz!
(słysząc krzyk za sceną.)
DORÄBA.
IdÄ….
TOBIASZ.
Aj gwałtu! puść mię - Jasiu! Serdeńko! Dobrodzieju!
DORÄBA(obejmujÄ…c go.)
Niech nas zastaną, niech chwycą w serdeczném uściśnieniu. (jak
nawiasem.)
Ukryj miÄ™.
TOBIASZ.
Czy oszalał!
DORÄBA.
Mamy ginąć, gińmy razem przyjacielu; jedna dzida niech nas przebije. -
(nawiasem.)
Ukryj miÄ™.
TOBIASZ.
Ukryje! ukryjÄ™!
DORÄBA.
Prędzej - gdzie ?
TOBIASZ. (szukając koło siebie.)
Koło spiżarni... już wiész... jest... są, te, jak się zowią...
ten... dziedziniec na
drzwiczki... na dziedzińcu, chcę mówić... z tamtąd fórtka do rzéki
nad sadem....
ten... do sadu... gdzieżem furtkę podział... a to co... święty Antoni!
ratujĹĽe
miÄ™ - jest przecie... na masz klucz.... ruszaj! -
DORÄBA. (wybiegajÄ…c.)
BÄ…dĹş zdrĂłw.
TOBIASZ (wybiegajÄ…c.)
Kara Boska!
- 203 -
SCENA CZWARTA.
AGATA, GRZEGOTKA, MIESZCZKI.
(krzyk za scenÄ….)
GRZEGOTKA (za scenÄ….)
Wszedł, wszedł do domu.
AGATA (do Grzegotki we drzwiach.)
Wy tamtędy, a ja tędy - jeszcze tu być musi.
GRZEGOTKA.
Dalej ĹĽwawo! za mnÄ… siostry!
(we drzwi, którémi Doręba wyszedł. - Agata za sceną w tąż samą
stronÄ™)
SCENA PIATA.
URSZULA, BARBARA.
URSZULA.
I chwili odpoczynku! W głowie mi szumi. - Ciężar rządów mnie gniecie.
Obszérność i głębokość roztropności mojéj ledwie wydołać może
co
raz nowym, że tak rzekę dolegliwościom.
BARBARA.
PoczÄ…tki najtrudniejsze.
URSZULA.
Zdrada otacza ustawy nasze.
BARBARA.
Właśni mężowie spiski knują.
URSZULA.
Niewdzięczni!

- 204 -
BARBARA.
Byle tylko Doręba nam nie uszedł.
URSZULA.
Ujść nie może, moje rozkazy dane, rozrządzenie niezawodne - ujść nie
moĹĽe, ja
powiadam. BARBARA. Po osądzeniu i skaraniu Doręby, do domowych
winowajcĂłw
przystÄ…pimy.
URSZULA.
Tak, co dzień jednego sądzić będziemy.
BARBARA.
Do każdego przestępstwa nowe prawo napiszemy.
URSZULA.
Nasza czynność przyszłym wiekom wzorem będzie.
BARBARA.
Sława Osieka już zaginąć nie może, żeby tylko nie ten strój, bo
przyznać
trzeba, ĹĽe wcale nam w nim nie do twarzy.
URSZULA.
To mniejsza. Ale słuchaj siostro, mnie inna ważniejsza myśl niepokoi, i
-wstrzymuje,
że się tak wysłowię, zapęd mojego rozumu: jak winowajców skarzemy
przykładnie, to zostaniemy bez mężów.
BARBARA.
Prawda, nad tém jeszcze się niezastanawiełam.
URSZULA.
JednakowoĹĽ sÄ… potrzebni.
BARBARA.
Są potrzebni, nié ma gadania.
URSZULA.
Mąż, jest to złe konieczne.
- 205 -
BARBARA.
Ach konieczne!
URSZULA.
Jakie tu postąpić?
BARBARA.
Nie ma co myśleć, skarać musimy, ale taką karę wymyślić potrzeba,
ktĂłra
nam nie uwłoczy a nawet i korzyścią będzie.
URSZULA.
Dobrze mówisz, roztrząśniemy to w przyzwoitym czasie. O dowcipie
mądrości 1
któryś nam dotąd w łatwiéjszych dziełach przewodniczył; nie
odstępuj teraz
głowy nasze i umocniéj w chwiejącym kroku. (krzyk za sceną.)
SCENA SZĂ“STA.
URSZULA, BARBABA, GRZEGOTKA.
GRZEGOTKA (z papiérkiem na nosie.)
Palnął mię, palnął, ale jest Doręba, jest w naszym ręku, Bogu
dzięki!
już go wiedzie dzielna Agata. - Trzeba widzieć było natarcie i obronę -
siłą
zbrojna okryła się nieśmiertelną sławą.
URSZULA.
Mów, chcemy słyszéć szczegóły odniesionego zwycięztwa.
GRZEGOTKA.
Kiedy ja z dobranym pocztem przeszedłszy ten dom w tropy go ścigałem,
odwaĹĽna
Agata ze swoim hufcem przeciętemu drogę sendomiérską. -Ujrzeliśmy
- 206 -
go nareszcie, i on widzÄ…c siÄ™ odkrytym, stanÄ…Ĺ‚, groĹĽÄ…c dzielnym
odporem.-
Ten z mężczyn, który przystąpił, doznał niebawem zamaszystości jego
ręki,
ale przed płcią piękną, gdy się cofać musiał, gałęź na drodze
plącze mu nogi, pada jak dąb, a cały hufiec Agaty przykrywa go sobą.
Pod
ogromną niewieścią kupą, ani znaku szlachcica. Wstrząsł się jednak,
dziesięć czapek spadło, wstrząsł się i był wolny. W témto
niespodziewanym uwolnieniu, przystąpiwszy za blisko, zaczepiłem o
pięść jego
moim nosem. Ale powstały hufiec znów go otacza, przypiéra, chwyta, kuje
w
łańcuszki i z okrzykiem radosnym przed twój sąd wiedzie przemądra
rzÄ…dczyni!
gromnico rozsÄ…dku! studnio rozumu!
URSZULA.
Miło nam jest przyjmować dowody poświecenia się waszego. Nagrodę
zasług
odkładamy na czas późniejszy. Teraz udaj się waszeć do parocha, niech
od-
spiéwaném będzie: "Te deus laudabus."
(za scenÄ… krzyk ludu.)
Wiwat! wiwat!
GRZEGOTKA (odchodząc do wchodzącego Doręby.)
Bliżéj panie szlachcic - proszę bliżéj - panna młoda już go czeka -
będę
mu za dróżbę.
(odchodzi - śmiéch.)
SCENA SIĂ“DMA.
URSZULA, BARBARA. (siedzÄ… przy stole) AGATA, DORÄBA (w Ĺ‚aĹ„cuszkach)
STRAŻ w głębi i MIESZCZKI etc. etc.
AGATA.
Ciszej! - Oskarżyłam, uwięziłam, teraz sądzić będę.
(siada.)
- 207 -
URSZULA.
Nie Agato, dokończ dzieła chwalebnie zaczętego, teraz jeszcze nie
będziemy
sądzić tylko badać winowajcę. Waszeć tymczasem gdzie indziéj jesteś
potrzebną. Przéjdź miasto w zdłuż, w szerz, w koło i wróć wszystko
do
naleĹĽytego porzÄ…dku.
AGATA.
Czyż nie lepiéj, abym badaniu przytomną była? abym przed sądzeniem
wiedziała o co rzecz idzie?
URSZULA.
Nacoto wiedziéć? już ja powiém, winny czy niewinny.
AGATA.
Ale zastanów się waszeć ....
URSZULA.
Oświadczyłam moje wolą.
AGATA.
Ale jednak....
URSZULA.
RozkazujÄ™.
AGATA.
Idę więc, idę. (na stronie.) Patrzcie! jak urosła, "rozkazuje!"
DORÄBA (do Agaty na stronie.)
Nie zapomniéj, królowo serca mojego!
AGATA (odchodząc, do Doręby na stronie.)
BÄ…dĹş spokojny.
URSZULA.
StraĹĽ odstÄ…pi.
- 208 -
SCENA Ă“SMA.
URSZULA, BARBARA, DORÄBA.
URSZULA (krzyczÄ…c.)
BliĹĽĂ©j!
DORÄBA (przystÄ™pujÄ…c.)
Pani! ciebie dość blizko nigdy być nie można.
URSZULA.
Napisz to siostro. (do Doręby) Jak się zowiesz ?
DORÄBA
Jan Kanty Doręba, herbu strzała, towarzysz pancernej chorągwi.
URSZULA.
Co tu robisz ?
DORÄBA
Szukam szczęścia.
URSZULA.
Nikomu tu niewolno ani być szczęśliwym, ani się smucić, bez naszego
rozkazu.
DORÄBA.
Gdzie twoja przytomność pani, tam wzbronić szczęścia, jest
niepodobieństwem.
URSZULA.
Napisz to siostro, (do Doręby) Jakież zatrudnienie waszeci?
DORÄBA.
Bić, pić i kochać.
URSZULA (do Doręby.)
Kochać?
- 209 -
Kochać?
BARBARA (do Urszuli.)
URSZULA.
Bić, mniéjsza z tém - pić, pij waszmość zdrów. Ale kochać - kogo
kochać?
BARBARA.
Tak, to jest wielkie pytanie, kogo kochać i juk kochać?
DORÄBA.
Pani! ufny w twojej głębokiéj mądrości, która objęła szerokie pole
umiejętności - przezorności, któréj blask całe miasto oświéca, jak
słońce,
kiedy żadnéj chmury nié ma - dobroci, która.....
URSZULA.
Pisz, pisz siostro. Trochę wolniéj mości towarzyszu.
DORÄBA.
Dobroci, która słodsza nad miód, głaszcze i rozgrzéwa dusze,
otaczajÄ…ce ciebie -
ufny mĂłwiÄ™ w te wszystkie wielkie przymioty, otworzÄ™ ci serce moje;
powiém
przypadki i nieszczęścia życia mego, wyznam zamiary i nadzieje moje, ale
jednéj
łaski śmiém się wprzód domagać. Racz mi jéj nie odmówić.
URSZULA.
Niech ją słyszę, nieszczęsny młodzieńcze.
DORÄBA.
Abym przed tobą tylko samą złożył wyznania moje.
URSZULA.
Przede mnÄ… samÄ…?
BARBARA.
To być nie może.
URSZULA.
Byćby mogło, ale nie widzę, że się tak wyrażę, nieodzownéj
potrzeby.
O
- 210 -
DORÄBA.
O téj się przekonasz, jeźli zadość uczynisz żądaniu mojemu. Wszak
zawsze
zostaje wola twojéj niezmierzonéj roztropności kazać mi powtórzyć w
obliczu
całego miasta, to, co pałam wyjawić ci w téj chwili.
BARBARA.
Cóż to być może?
URSZULA.
Trafiają się podobne wypadki, wyczytałam to w aktach; nie odmawia się
winowajcy tajemnego posłuchania.
BARBARA.
Czyń siostro jak ci się zdaje, (na stronie) Skrytość w guście
jéjmości.
URSZULA.
Przystępuję do żądania waszmości - otrzymasz łaskę, któréj
śmiész
się domagać.
DORÄBA.
Dzięki, dzięki ci pani.
URSZULA.
Siostro pisarzu, zostaw nas samych.
SCENA DZIEWIÄ„TA.
URSZULA, DORÄBA.
DORÄBA (klÄ™kajÄ…c.)
U nĂłg twoich pani, miesce moje.
URSZULA.
Wstań waszmość.
- 211 -
DORÄBA.
Nie, skarż mię pani za przewinę, któréj ty sama winną jesteś.
URSZULA.
Ja winnÄ…?
DORÄBA.
Tak jest - nieczas już taić, co serce lat kilka starannie ukrywało. Tak
jest, wdzięki
twoje przyczyną nieroztropności mojéj; one mnie pokoju pozbawiły,
natchnęły,
namiętnością, a razem tęsknotą niezwyciężoną za miescem
ożywioném, twojém anielskiém wéjrzeniem.
URSZULA.
Co słyszę? śmiész to mówić (podnosząc go.)
(czule.) Wstań waszmość.
DORÄBA. (ucaĹ‚owawszy podnoszÄ…cÄ… rÄ™kÄ™.)
Wiém na co się odważam. Ale niech ginę z pociechą, że moje
nieszczęścia wiadome ich sprawczyni, że może łzy litości nie odmówi
temu,
który w grobie, jeszcze do niéj wzdychać będzie.
URSZULA.
Nieszczęsny schlachcicu!
DORÄBA.
Jednego tylko litośnego błagam wejrzenia; powiédz, że mi przebaczasz, a
potém
oddaj pod sad, niech umrę. Ty mnie nie nawidzisz, na cóż mi życiu?
URSZULA.
Nienawidziéć hliźnich nie godzi się. Ale pocóż tu przybyłeś?
DORÄBA.
Widziéć cię pani.
URSZULA.
Nie wiedziałeś, jakie w tém niebezpieczeństwo?
O 2
- 212 -
DORÄBA.
Miłość nie zna niebezpieczeństwa.
URSZULA.
Nieznana ci była zaszła tu odmiana ?
DORÄBA.
Niech się zmienia świat cały, moje serce nigdy.
URSZULA.
Nie widziażłeś przepaści, w która spieszyłeś?
DORÄBA.
Namiętność ślepa, ona mię wiodła;
URSZULA.
GdzieĹĽ rozsadek?
DORÄBA.
Tam, gdzie miłości nié ma.
URSZULA.
JakÄ…ĹĽ masz nadziejÄ™?
DORÄBA.
Ty powiédz pani.
URSZULA.
Jaki zamiar?
DORÄBA.
Żyć przy tobie.
URSZULA.
Czemuż nie szedłeś prostą drogą? mogłeś przyjąć miejskie i zostać
z
nami gdy ci... gdy ci... Osiek tak miły.
DORÄBA.
Wojskowym będąc, nie mogłem tu osiąść a mniéj jeszcze poddać się
prawom nowo ustanowionym, które jednak umiém cenić i szanować podług
rzeczywistéj wartości.
- 213 -
URSZULA.
Czemuż buntowałeś mężów naszych?
DORÄBA.
Aby zostać uwięzionym. Jak zostanę myślałem, w miescu, gdzie ty
błyszczysz,
widziéć cię czasem choć z daleka będę, a nie złamię przez to
powinności moich.
URSZULA.
Dla mnie wyrzekłeś się wolności?
DORÄBA.
Reszty wolności, powiédz; jéj większą część dawnoś już wzięła.
URSZULA.
Wzięłam?
DORÄBA.
Ach wspomniéj pani, przed kilkoma laty, ów wieczór, w tydzień jak
zostałaś żona
starego Tobiasza.
URSZULA.
Ach nie kończ!
DORÄBA.
Wtedyto roztopiłaś serce moje. Chciałem cię zapomnieć, ale daremnie -
zawszeĹ›
stała przed myślą natężoną. Widziałem cię na niebie, gdy
spojrzałem w
górę; w powietrzu, gdy przed siebie; gdy na dół, w piasku. - Widziałem
ciÄ™ w
misce, gdy jadłem; gdy piłem, na dnie szklanki - wszędzie, wszędzie
ciÄ™
widziałem.
URSZULA.
waszmość, skończ dla Boga.
DORÄBA.
Chciałem umrzéć.
URSZULA.
Ach!
- 214 -
DORÄBA.
Tak, chciałem umrzéć. Rzucałem się na oślep w szeregi
nieprzyjaciół, ale i
tam w każdym Tatarze, twój obraz widziałem.
URSZULA.
Dobry Janie!
DORÄBA.
Jeźlim kiedy miał sen miły, to wtedy tylko, gdyś ty mi się śniła.
URSZULA.
Ach i mnie raz to spotkało.
DORÄBA.
Co słyszę? o rozkoszy! kochałaś mię we śnie?
URSZULA.
Rozczuliłam się, wyznać trzeba.
DORÄBA.
Chceszże tylko na jawie być okrutną?
URSZULA.
MuszÄ™.
DORÄBA.
Możesz mię uszczęśliwić królowo osoby mojéj.
URSZULA.
Chciałabym drogi Janie.
DORÄBA.
Od twojéj woli zależy.
URSZULA.
Jakim sposobem?
DORÄBA.
Wstrzymaj sÄ…d do jutra.
- 215 -
URSZULA.
Czemuż go na zawsze oddalić nie mogę! ach czemuż tak nagle, bez mojéj
wiedzy
tu przybyłeś? - Czemuż się wdałeś z mężami, i do tego jeszcze z
moim? o
nieszczęśliwy!
DORÄBA.
Zbłądziłem, ale zbłądziłem z miłości. Przybywam, wkradam się do
twego
domu, spotykam niespodzianie Tobiasza, niewiém co powiedziéć, przyrzekam
ich
uwolnić; wtém zawczesne pojmanie mojego szeregowca inny obrót rzeczom
daje.
URSZULA.
Ale jak sąd do jutra odroczyć? pod jakim pozorem?
DORÄBA.
RzÄ…dzisz w Osieku i pozoru ci trzeba?
URSZULA.
Agata, Barbara, Grzegotka i całe miasto, wszyscy chciwi sądu i kary
twojéj.
DORÄBA.
Do jutra, do jutra tylko.
URSZULA.
A jutro co?
DORÄBA.
Co?.. co?.. O jutro, jutro, daleko - będziemy mieli czas naradzić się
dokładnie.
URSZULA.
Ale sposĂłb, sposĂłb?
DORÄBA.
Zleć badanie Barbarze, ja jéj tak odpowiadać będę, że z protokułu
nic
dójść nie potraficie.
URSZULA.
Prawda, ona beze mnie nic nie poradzi.
- 216 -
DORÄBA.
Będziecie więc musiały badanie powtórzyć; wieczór nadéjdzie i nasza
wygrana.
URSZULA.
TruchlejÄ™ o ciebie.
DORÄBA.
Z twoja łaską niczego się nie lękam.
URSZULA.
Janie, ach Janie!
DORÄBA.
Urszulo, ach Urszulo! (jak nawiasem) każ mi zdjąć okowy.
URSZULA.
Hola! straż! Barbaro! - Zdjąć kajdany. - Muszę przeglądnąć
powierzone mi
papiéry i aktów się zaradzić. Ty siostro potrafisz wybadać winowajcę.
Spodziéwam się, że twoja przenikliwość złączona, że się tak
wysłowię, ze sprawiedliwością, ułatwi roztrzygnienie sądowi. Taka
wola moja!
(odchodzi ze straĹĽÄ….)
SCENA DZIESIÄ„TA.
BARBARA, DORÄBA.
BARBARA (siadajÄ…c, do siebie.)
Jak widzę rozmowa sam na sam pomyślny skutek wzięła. Wielkie zapewne,
wielkie,
ogromne tajemnice odkryte zostały; ja tego wiedziéć nie mogę, nie moja
w tém
głowa. Ale do rzeczy: panie sam na sam. (pisząc) pytam się....
DORÄBA (ktĂłry ad poczÄ…tku sceny w gĹ‚Ä™bokiĂ©m zostaje zamyĹ›leniu i
jakby
do siebie.)
Co za raczka! Cudna!
- 217 -
BARBARA.
Pytam siÄ™....
DORÄBA (zawsze z zaĹ‚oĹĽonĂ©mi rÄ™koma, jak do siebie.)
Co za białość! co za skład! nie, nic podobnego w życiu nie widziałem.
BARBARA.
Pytam siÄ™....
DORÄBA.
Tysiąc całusów zdawałyby się tylko jednym. Usta same ciągną się do
niéj.
BARBARA.
Proszę odpowiadać, pytam się ....
DORÄBA.
Za jedno ściśnięcie téj rączki, niewola sama, byłaby rozkoszą; ten
tok,
pulchność, giętkość!
BARBARA.
Siadaj waszmość i odpowiadaj.
DORÄBA (jak przebudzony.)
Ach tak , ja mam odpowiadać (siada i wznosi oczy.) Ach! - O błagam cię
pani,
odwróć oczy twoje, tego wejrzenia nie zniosę.
BARBARA.
Ależ młodzieńcze...
DORÄBA.
Czy myślisz, że serce moje kamienne? albo chcesz-że się pastwić nade
mnÄ…?!
Ach odwróć dla Boga, te siwe dwie gwiazdy palą wnętrzności moje.
BARBARA.
Pomiarkuj siÄ™....
DORÄBA.
I cóż ci z tego przyjdzie, że powiększysz nie-
- 218 -
szczęście moje? cóż ci przyjdzie, że osłabione serce wdziękami
twojemi do
reszty ujarzmisz i oddasz strapieniom bezowocnéj miłości? ach lituj
siÄ™! Lituj!
odwróć oczy mordercze.
BARBARA.
Ja lituje się, ale trudno mam oczy zamknąć.
DORÄBA.
Ach zamkniéj je zamkniéj, proszę cię zamknij; wtedy śmiało wpatrywać
się będę w doskonałość nie do naśladowania rysów twoich: opatrzę
nosek, oglądnę buzię, przejrzę bródkę i daléj... (spojrzawszy na
niÄ… i
zasłoniwszy sobie oczy) Ach okrótna, ty się na mnie patrzysz.
BARBARA.
Nie jestem okrutną, Bóg widzi, nawet chcę ci pomagać, ile w méj mocy.
DORÄBA.
Chcesz mię ratować? dla ciebiem tu przybył.
BARBABA.
Szczérze pragnę, ale jakim sposobem?
DORÄBA.
Mogłabyś sad odwlekać. - Dla ciebiem tu przybył.
BARBARA.
To być żadnym sposobem nie może, ale w czém innym.
DORÄBA (pĹ‚aczliwym gĹ‚osem.)
Ach ty nie pomożesz, bo Urszula nie chce. I to, co o tobie powiedziała,
ach!
BARBARA.
Cóż powiedziała ?
DORÄBA.
Że twój rozum płaski - ach ty nie pomożesz!
- 219 -
BARBARA.
Mój rozum płaski, Urszula powiedziała?
DORÄBA (pĹ‚aczliwym gĹ‚osem.) PowiedziaĹ‚a: ĹĽe Barbara czterdziestki
sięga a w
głowie, jak u dziécięcia - ach ty nie pomożesz!
BARBARA.
Czterdziestki sięga - i nie pomogę?
DORÄBA.
Że jeżeli ma pudłowatą głupią twarz, to jeszcze głupszą dusze -
nie, nie, ty
nie pomoĹĽesz.
BARBARA.
Pudłowatą duszę? głupią twarz? Urszula powiedziała? i nie pomogę?
otóż pomogę, pomogę!
DORÄBA.
O zgrozo! kalmuckÄ… facyatÄ… ciÄ™ nazwala.
BARBABA (zrywa siÄ™.)
Kałmucką... pomogę ci, pomogę , sąd odroczę... niech się wścieka ze
złości. .. zaraz pójdę....
DORÄBA (zatrzymujÄ…c)
Wstrzymaj siÄ™.
BARBABA.
Wszystko jej wymĂłwiÄ™....
DORÄBA.
SĹ‚uchaj miÄ™....
BARBARA.
Powiém, że tego dmuchania już nadto ....
DORÄBA.
Tylko słowo....
BARBARA.
Że dłużéj znosić nie będę, że nietylko burmistrzem ale i parobkiem
nigdy
być nie może.
- 220 -
DORÄBA.
Ale....
BARBARA.
Powiém jéj zaraz....
DORÄBA.
Ale...
BARBARA.
Powiém jéj zaraz....
DORÄBA.
Ale...
BARBARA.
IdÄ™ w ten moment....
DORÄBA {wstrzÄ…sajÄ…c jĂ©j rÄ™kÄ™ mocno.)
Chcesz więc mię zgubić?
BARBARA (przychodzÄ…c do siebie.)
Hm?
DORÄBA.
Chcesz więc mię zgubić?
BARBARA.
Chce cię ratować, jéj na złość.
DORÄBA.
Jak tylko jawnie ujmiesz się za mną, to już nié ma ratunku - ale
skrycie
postępując, zemścisz się snadnie i mnie usłużysz.
BARBARA.
Mów, co mam robić, byłem się zemściła, byle tylko prędko, mów, co
czynić?
DORÄBA.
Na teraz - sąd do jutra odłożyć.
- 221 -
BARBARA.
Dobrze, dobrze, muszę odłożyć.
DORÄBA.
Tylko uspokój się - nieroztropném uniesieniem wszystko popsujesz.
BARBARA.
Jestem spokojnÄ….
DORÄBA.
Nadchodzą (na stronie) truchleję, przebrałem miarki.
BARBARA (na stronie.)
Cztérdziestki sięga - pudłowata twarz, kałmucka facyata.
URSZULA (wchodzÄ…c z AgatÄ… i straĹĽÄ….)
Na ustęp mości towarzyszu - do alkierza.
DORÄBA.
Podchodząc! kłaniając się każdej.)
(do Urszuli) Pamiętaj: (do Barbary) ostrożnie: (do Agaty) Niezapomniéj.
SCENA JEDENASTA.
URSZULA, BARBARA, AGATA.
URSZULA.
Jakież było jego tłumaczenie?
BARBARA.
Tłumaczenie?... co?.. co mówił?
AGATA.
Protokuł to okaże.
URSZULA.
W saméj rzeczy. (biorąc.)
- 222 -
BARBARA.
Na cóż kiedy ... zaraz. -
URSZULA.
Zaraz, zobaczmy - (czyta) "Jan Doręba... etc. etc. to juz było - ztąd
więc: (czyta)
pytam siÄ™... pytam siÄ™... raczka... usta... pytam siÄ™... siadaj.. wcale
grzeczny"
(milczenie.) I nic więcej cóż to jest? co znaczą te wyrazy bez
zwiÄ…zku.
AGATA.
Dziwny protokuł!
BARBABA.
Cóż miał odpowiadać, nawet nic mówienie chciał wszystko wprzód
odkrywszy
jéjmości burmistrzowi, która łaskawie zechce nam udzielić te ważne
odkrycia.
URSZULA.
UdzielÄ™ w przyzwoitym czasie.
AGATA.
Na cóż ta tajemnica?
URSZULA.
Taka wola moja.
BARBARA.
KtĂłra nie jest bez granic.
URSZULA.
Z większem uszanowaniem.
BARBARA.
Jak kto zasługuje.
URSZULA.
Podległości żądam z urzędu mego.
BARBARA.
UrzÄ…d niewieczny.
- 223 -
AGATA.
Dla Boga, uspokójcie się prześwietni sędziowie.
URSZULA.
Jak sądzić podług takiego badania.
AGATA.
Możemy sąd do jutra odłożyć.
URSZULA (na stronie.)
Wygrałam.
BARBARA (na stronie.)
Tego mi trzeba (głośno.) zapewne możemy odłożyć.
URSZULA.
Hm! do jutra? mniejsza z tém - odłóżmy.
AGATA.
Biorę go więc ze sobą.
URSZULA.
Do kÄ…d?
AGATA.
Do więzienia w domu moim.
URSZULA.
Nie Agato; lubo jest winowajcą, trzeba mieć dla niego niejakie względy,
aby nie
powiedziano, że tylko prześladować i karać umiémy; zatém, niech aż
do
roztrzygnienia sprawy w moim domu zostanie, ja ręczę za niego.
AGATA.
A jaż klucze od więzienia daremnie dźwigać będę?
URSZULA.
Jego szeregowiec jest ci powierzony.
AGATA.
Ja chce towarzysza nie szeregowca.
- 224 -
URSZULA.
To być nie może dla sławy całego miasta.
AGATA.
Co mi sława miasta! ja go biorę i zamykam.
BARBARA.
by ustała sprzeczka was niegodna, a jedna drugiej nie ustąpiła, ja
przyjmujÄ™ ten
ciężar na siebie. Niech zostanie pod moim dozorem.
AGATA.
Pod niczyim, tylko pod moim.
URSZULA.
Pod moim, nie pod niczyim.
BARBARA.
Ja go strzédz będę.
AGATA.
I ja potrafiÄ™.
URSZULA.
Ja chcę, ja każę, tak być musi.
AGATA.
Rozkazuj swemu mężowi a nie mnie.
URSZULA.
Milczéć!
AGATA. Tego nie ma w naszych prawach.
URSZULA.
Straże! obie słuchać musicie.
BARBARA.
StraĹĽe - proszÄ™ - na kogo?
URSZULA.
Na was.
- 225 -
AGATA.
Daj go katu! - to mi rządzca! to mi rząd! nigdy dawniéj nic podobnego
nie
słyszano!-Wolę sześciu mężczyzn, niż jednę kobiétę.
URSZULA.
Koniec końców Doręba tu zostanie.
BARBARA.
Nie zostanie.
AGATA.
Nie zostanie, ja go biorÄ™.
BARBARA.
Ja go biorÄ™.
URSZULA.
Musi, musi zostać.
SCENA DWUNASTA.
URSZULA, BARBARA, AGATA, GRZEGOTKA.
GRZEGOTKA (wbiegajÄ…c.)
Wiécie, wiécie, co się dzieje? ja wiém wszystko, wszystko powiém. Dla
Boga,
ledwie mi tchu staje, niemało mię pracy kosztowało, nie mało znoju, ale
dowiedziałem się, wyśledziłem, wiém wszystko, włosy mi stają na
głowię. Ale trzeba, abyście wprzód wiedziały, co ja już wiém dawno,
poco tu
Doręba przybył.
URSZULA (pociÄ…gajÄ…c go ku sobie, na stronie.)
Cicho!
AGATA (podobnieĹĽ.)
Milcz!
P
- 226 -
BARBARA. (podobnieĹĽ.)
Ani słowa!
GRZEGOTKA (zadziwiony.)
Co?
URSZULA (jak wprzĂłdy.)
Będziesz miał Kasie - cicho!
GRZEGOTKA.
Ale....
AGATA (podobnieĹĽ.)
Dziesięć tynfów, milcz!
GRZEGOTKA.
Ale....
BARBARA (podobnieĹĽ.)
Ani słowa, bo ci oczy wydrapie.
GRZEGOTKA.
Ale tylko słuchajcie.
URSZULA (jak wprzĂłdy.)
Kasia.
AGATA (podobnieĹĽ)
Tynfy.
BARBARA (podobnieĹĽ.)
Oczy.
GRZEGOTKA.
A to co? musze powiedzieć.
WSZYSTKIE. Milcz!
GRZEGOTKA (krzyczÄ…c.)
Dla miłostek!....
WSZYSTKIE.
Milcz!
GRZEGOTKA.
Z KasiÄ….
- 227 -
WSZYSTKIE.
Z KasiÄ…?
GRZEGOTKA.
A! - Ale to nic, ja to wiedziałem, ale skutki, skutki!- Zaburzenie, a w
zaburzeniu
wykradzenie.
URSZULA.
Co waszeć pleciesz?
GRZEGOTKA.
Pletę, pletę, - już ja wykradł.
BARBARA.
Wszak on tu jest.
GRZEGOTKA.
Ale Kasi nié ma i Błażeja nié ma.
AGATA.
BĹ‚aĹĽeja?
GRZEGOTRA.
Z Błażejem uciekła. - Ale wiém, wiém gdzie są.
AGATA.
BĹ‚aĹĽĂ©j z niÄ…? - gdzieĹĽ sÄ…?
GRZEGOTKA.
W jego domu; téj nocy pewnie mieli się złączyć z Doręba i daléj w
drogÄ™.
URSZULA.
O hultaj!
BARBARA.
Poczekaj Ĺ‚otrze!
AGATA.
To lis!
URSZULA.
Zemsta! Zemsta! sÄ…dĹşmy go.
P 2
- 228 -
DORÄBA.
Cotam sÄ…dĹşmy - karzmy go.
AGATA.
Bez zwłoki!
GRZEGOTKA.
Dla lepszego przekonania , biegnÄ™ do domu BĹ‚aĹĽeja i KasiÄ™ za chwilÄ™
przyprowadzę, (wołając.) Mości towarzyszu! mości towarzyszu pancerny!
panie
szlachcic! proszÄ™ bliĹĽĂ©j.
DORÄBA(wchodzÄ…c na stronie.)
Dyzmo! zgubiłeś mię.
GRZEGOTKA.
Panna Katarzyna zaraz będzie. - Mozę potańcujesz drabanta?
(odchodzi.)
SCENA TRZYNASTA.
URSZULA, BARBARA, AGATA, DORÄBA.
(Razem.)
URSZULA.
Takiśto paniczu? dla mnieś się poświęcał?
AGATA.
Takiśto paniczu? dla mnie tu przybyłeś?
BARBARA.
Takiśto łotrze? ja cię miałam ratować?
DORÄBA. (w Ĺ›rodku.)
AleĹĽ, moje panie....
- 229 -
(Razem.)
URSZULA.
Moje wdzięki pozbawiły cię pokoju? tęskniłeś za miescem ożywioném
wéjrzeniem mojém?
AGATA.
Dla mnie wyrzekłeś się sławy i majątku? pragnąłeś tylko jednego
mego
uśmiechu?
BARBARA.
A rączka biała, cudna i pulchna ? nie mogłeś wytrzymać mojego
wejrzenia
palÄ…cego.
DORÄBA.
AleĹĽ moje panie.
URSZULA.
A KasiÄ™ kochasz.
BARBARA.
Kasięś wykradł.
AGATA.
Z Kasią chciałeś uciekać.
DORÄBA.
Jedno tylko słowo.
BARBARA.
Poczekaj!
URSZULA.
Poznasz miÄ™.
AGATA.
SÄ…dĹşmy go.
BARBARA I URSZULA.
SÄ…dĹşmy!
(słychać krzyk za sceną i kilka męzkich głosów.)
Na koń ! na koń!
- 230 -
URSZULA.
Cóż to jest?
DORÄBA. (na stronie.)
Oddycham!
AGATA (ode okna.)
Wojska! proporce!
(GĹ‚os za scenÄ…)
Na koń! na
boń! kto w Boga wierzy
na koń!
URSZULA.
Cóź to znaczy?
AGATA.
GdzieĹĽ nasi
mężowie ? strach mię bierze.
SCENA CZTERNASTA.
URSZULA, BARBARA, AGATA, DORÄBA, BEKIESZ, BĹAĹ»EJ, TOBIASZ,
KASPER. DWĂ“CH SZEREGOWCĂ“W, POSPĂ“LSTWO.
BEKIESZ.
W imię króla i rzeczypospolitéj, kto czapkę nosi niech na koń wsiada.
URSZULA.
Po co? na co?
BEKIESZ.
Liczny zagon Tatarów aż pod Jarosław sięga, nasze wojsko porażone -
ogniem i
mieczem wszystko niszczą i wkrótce tu będą, jeżeli im prędkiego nie
da siÄ™
odporu.
- 231 -
KOBIETY.
Tatary u nas? biadaż nam! cóż my poczniemy! cóź my będziemy robić!
Biada!
Biada! ratujcie! ratujcie!
BEKIESZ.
Ciszéj! - Tu płacz nic nie pomoże. Na koń prędko , kto czapkę nosi.
KOBIETY (zdejmujÄ…c czapki.)
Ratujcie! ratujcie!
URSZULA.
Mężulku mój.
BARBARA.
Kasperku.
AGATA.
Błażeju, bierz broń.
BĹAĹ»EJ.
Nie, kto przy rzÄ…dzie, ten przy kordzie.
URSZULA (do Tobiasza.}
Nie chceszże mię bronić?
TOBIASZ.
Kto umié rządzić, niech umié i bronić.
KASPER.
Z dwojga źlego, wole pźąść niź wojować, lźejsia kądziel niźeli
dzida. Basiu
siadaj na koń, siadaj!
URSZULA.
Zlitujcie się - rządźcie a brońcie; oddajcie szablę panu Dorębię.
BĹAĹ»EJ.
Uciekajmy.
TOBIASZ.
Nu koń i w nogi.
- 232 -
URSZULA.
Mężu drogi - burmistrzu.
(słychać krzyk za sceną.)
JEDNA Z KOBIET.
Tatary!
KOBIETY
Tatary! Gwałtu! gwałtu!
BEKIESZ.
Nie, nie, nie! Czekajcie! - nie słyszą.
SCENA PIÄTNASTA.
BEKIESZ, DORÄBA, TOBIASZ, BĹAĹ»EJ, KASPER, SZEREGOWCY, MAKARY.
MAKARY (cofajÄ…c sic przed nacierajÄ…cÄ… straĹĽÄ… z Ĺ‚opata w jednym i
miotłą w drugim ręku.)
Precz! precz mówię! precz ode mnie! gwałtu co się dzieje! A jesteście
przecie
waszmoście. A to Sodoma! pókiż tego będzie? zamknęły mię do piwnicy
- do
próżnéj piwnicy mości towarzyszu - drwinki i przekąski i śmiechy... A
do stu
paraliĹĽy! jak siÄ™ nieruszÄ™! straĹĽ w nogi, ja za niÄ… - ja w nogi,
straĹĽ za mnÄ…,
to tak, to siak, aż się tu dostałem.
DORÄBA.
Spoczniéj sobie teraz.
MAKARY.
A jakie mam pragnienie! tfy!
DORÄBA.
Wy zaś idźcie zaspokoić wasze żony, że jeszcze Tatarów nié ma,
jednak w
krótce być mogą i zmieńcie przytém z niémi piękne wasze ubiory.
- 230 -
TOBIASZ.
BĂłg ci to nagrodzi,
SCENA SZESNASTA.
BEKIESZ, DORÄBA, MAKARY.
DORÄBA.
Bóg zapłać kolego, w sam czas przybyłeś, krótko już było koło nas.
BEKIESZ.
W całkiem nowéj wojnie.
DORÄBA.
Ale nie najłatwiejszéj, muszę wyznać.
MAKARY.
Już chwiała się czupryna, mości towarzyszu.
SCENA SIEDEMNASTA.
CiĹĽ sami. GRZEGOTKA prowadzÄ…c KASIÄ w swoim stroju.
GRZEGOTKA.
Otóż jezt - nie mówiłem - otóż jest - cóżto jest? cóż to jest?
DORÄBA.
Będzie drabant.
KASIA.
Ach Janie, co siÄ™ tu dzieje?
DORÄBA.
Wszystko dobrze.
KASIA.
W jakim ja strachu byłam.

- 234 -
DORÄBA.
I ja nie w mniejszym.
GRZEGOTKA.
Cóż to ja słyszę? co widzę? co to znaczy?
DORÄBA.
To znaczy, ze Kasia będzie moja, a pan Filip Grzegotka na uzupełnienie
weselnych
zabaw dnia tego, tak ubrany, jak jest, czerwony język na piersiach, na
plecach skurka
zajęcza, w jednym reku kądziel a w drugim miotła, przejedzie się na
ośle trzy
razy w koło miasta.
BEKIESZ.
A potém do gąsiora na dni parę, taka moja rada.
MAKARY.
A będziesz jadł cudzą szynkę?
SCENA OSIEMNASTA I OSTATNIA.
CiĹĽ sami. KASPER, BARBARA, potĂ©m AGATA I BĹAĹ»EJ, potĂ©m TOBIASZ I
URSZULA
w swoich ubiorach
KASPER.
LĂłbcie co chcecie, w spĂłdnicy nie w spĂłdnicy, ja na TatalĂłw nie
pĂłjdÄ™.
BARBARA (wciąga za rękę Kaspra.)
PĂłjdziesz serce moje, pĂłjdziesz!
AGATA (do BĹ‚aĹĽeja.)
Już się nie gniewaj, przebacz mi tą razą. Będę spokojną, dobrą jak
baranek, ale siadaj na koń, siadaj na taranta.
- 235 -
BĹAĹ»EJ.
Zobaczymy, zobaczymy!
TOBIASZ.
Jestem więc znowu burmistrzem?
URSZULA.
Jesteś, jesteś mężulku kochany, ale Tatary, Tatary!
GRZEGOTKA.
Co Tatary? (chce uciekać, szeregowiec go zatrzymuje.)
DORÄBA.
UspokĂłjcie siÄ™. My bierzemy na siebie obronÄ™ Osieka.
URSZULA.
Dobry panie Dorębo!
DORÄBA.
Teraz słowo waszeci.
TOBIASZ (Ĺ‚Ä…czÄ…c go z KasiÄ….)
Dotrymuję - szczęść Boże!
KASIA.
Jestem twojÄ… na zawsze.
DORÄBA.
Bądźcie zgodni, uprzejmi, stali w małżeństwie- wyrzekniéjcie się
wzajemnie
władzy, znajdziecie przyjaźń, wyrzekniejcie się rządów, a znajdziecie
szczęście.
MAKARY.
Teraz dajcie miodu. Vivat państwo młodzi. -
KONIEC.
NIKT MNIE NIE ZNA.
KOMEDYJA W JEDNYM AKCIE.
WIERSZEM.
Uczy złe czynić, kto się niepotrzebnie obawia.
And. Max. Fredro.

OSOBY:
MAREK ZIÄBA.
KLARA, jego ĹĽona.
CZESĹAW, jĂ©j brat.
SĹAWNICKI, major.
ĹAPKA, lichwiarz.
KASPER, służący Marta.
MARTA, ĹĽona Kaspra,
Urzędnik policyi, straż, słudzy Marka.
Rzecz dzieje się w mieście w domu Marka.
SCENA PIERWSZA.
KLARA, CZESĹAW, MARTA.
(Marta stoi w głębi i trzyma surdut, laskę i kapelusz.)
CZESĹAW.
Kochasz męża, to dobrze, bardzo sprawiedliwie,
Bronić nie chcę, nie myślę; lecz nad tém się dziwię,
Że znosisz samochcący dziwactwa szalone,
Którémi zawsze krzywdzi i siebie i żonę.
KLARA.
Ależ dobry mój bracie, krzywdzić mię nie mogą,
Gdy mi dowodzÄ… razem, jak mu jestem drogÄ….
CZESĹAW.
Piękny dowód miłości, nieufność bez miary!
Marek, choć sam uczciwy, w nikim nié ma wiary:
Myśli że on jedynie, wszystko w karbach trzyma,
Że wszystko w niwecz idzie gdy go w domu nie ma,
Że już od sług, przyjaciół, od ciebie zdradzony,
Że handel jego upadł, majątek strwoniony,
Dla tego, z swoich podróż nigdy nie powróci,
Aż cię wprzódy swém śledztwem znudzi i zasmuci;
I wytarte śpiegostwa przywdziewając stroje,
Co raz innym oznacza niebytności swoje
- 240 -
KLARA.
Prawda, lecz czyż nielepiéj, gdy się zdrady boi,
Że zamiast utajenia bojaźń zaspokoi?
CZESĹAW.
Nie, nie, to ustać musi; moje z nim poznanie,
Dla ciebie i dla niego korzystném zostanie:
Bo cóż może wyrównać przyjemnej godzinie,
Gdy się z długiéj podróży zbliżamy rodzinie:
Z każdym obrotem koła niecierpliwość rośnie,
Dreszcz nas przebiega, serce uderza radośnie,
Ledwie zoczone przedmioty wzrok Ĺ‚atwo poznaje,
A cóż? gdy się juz w kole ukochanych staje?
Ten piérwszy luby zamęt, wzajemne witanie,
Ĺzy, Ĺ›miĂ©ch, bez odpowiedzi tysiÄ…czne pytanie,
Gwar, krzyk, hałas, psów nawet z wrzaskiem skoków krocie,
Wszystko, wszystko rozkoszą przy szczęsnym powrocie.
KLARA.
Ach któż więcéj nade mnie zdolny ją ocenić!
Lecz jak Marka przekonać? jak przez żart odmienić?
CZESĹAW.
Śmieszność śmieszności biczem; jéj szczypiąca chłosta
Często tam poradzi gdzie rozum nie sprosta.
KLARA.
Lecz Marka podejrzliwość...
CZESĹAW.
W śmiészność już przechodzi;
Téj saméj zatém broni użyć nam się godzi.
KLARA.
Byle gorzéj nie zranić.
CZESĹAW.
Jest! znowu wahanie
A tu stałości właśnie potrzeba w mym planie.
- 241 -
KLARA.
Już, już będę posłuszną.
CZESĹAW.
Jak długo?
KLARA.
Dzień cały.
CZESĹAW.
Przyrzekasz mi?
KLARA.
Przyrzekam.
CZESĹAW (Ĺ›miejÄ…c siÄ™.)
Drzyj Marku zuchwały!
Ale wkrótce przyjedzie, tylko co niewidać;
Idź, wypraw dzieci z domu, mogłyby nas wydać,
Sama zaś, bądź ostrożną i miej ufność we mnie.
KLARA.
Oby tylko to wszystko nie było daremnie!
(odchodzi.)
SCENA DRUGA.
CZESĹAW, MARTA.
CZESĹAW.
No, teraz w pana Marka przemienić się muszę.
(wdziewa obszerny surdut i krymkÄ… czerwonÄ… - bierze kapelusz i laskÄ™.)
To, zwykły ubiór ?
MARTA (śmiejąc się.)
Tak jest. - Ach na moje duszę! Jak gdybym go widziała!
On pozna sam siebie... A gdy pan zechcesz, całkiem udać go w potrzebie,
Q
- 242 -
Niech pan krzyczy gadajac, zrzędzi, gdéra, łaje,
Rękoma wciąż rozprawia, a nigdy nie staje.
CZESĹAW.
Dobrze, dobrze; - A ty idĹş, i nakaĹĽ surowo,
Aby nikt mi nie chybił i na jedno słowo:
Jestem dziś Marek Zięba i pan tego domu,
On zaś ma być najściślej nie znany nikomu.
MARTA.
Mówiłam, i powtórzę. Ale proszę pana,
MĂłj Kasper takĹĽe wraca?
CZESĹAW.
Ach moja kochanka,
Nie wiém. Ledwiem zasłyszał jaki spisek nowy,
Spotkawszy się, dwie mądre ułożyły głowy;
Raczéj, jak Marka naglił do nazwiska zmiany,
JakiĹ› pan Rembosz, panicz w cale podejrzany,
Zaraz nocom wyjechał by tu stanąć wprzódy.
Ale prawda - był jakiś służący - tak... młody,
Nie zgrabny.
MARTA.
To on!
CZESĹAW.
Zawsze coĹ› zrzuci, wyleje.
MARTA.
To on!
CZESĹAW.
Wszystkich roztrÄ…ca.
MARTA.
To on
CZESĹAW.
Wciąż się śmieje.
- 243 -
MARTA.
Ach to on!
CZESĹAW.
Twarz rumiana, nieco głupkowata.
MARTA.
O mĂłj mÄ…ĹĽ! niezawodnie.
CZESĹAW.
Znalazła się strata.
MARTA.
Już co głupi to głupi, lecz bardzo poczciwy.
CZESĹAW.
To nie głupi - zły człowiek, to głupiec prawdziwy.
MARTA (biegnąc dokoła.)
Cóż to za hałas? - Nasz pan! - Od razum poznała.
CZESĹAW (odciÄ…gajÄ…c jÄ… od okna.)
ChodĹş.
MARTA.
W mundurze!
CZESĹAW.
ChodĹş....
MARTA.
Kasper!...
CZESĹAW (wyprowadzajÄ…c jÄ… za rÄ™kÄ™.)
Ach będziesz go miała (odchodzą.)
Q 2
— 244 —
SCENA TRZECIA,
????, KASPER.
(Marek w mundurze zbyt przcslronym, czarna peruka i duze wasy >
Kasper takie w
peruce z wasami, zawsze tui kolo parta stoi, nastawia ucha gdy ten
mĂłwi i czesto sie
smieje hi hi hi.)
MAKEK.
Kasprze 1 — Ja dobrze robie ?
KASPF, B.
Papie I doskonale.
MAREK. Jestesmy w domu wlasnym.
R A S P E R.
Wlasnym.
MAREK (palce na ustach.)
Ale!
KASPER (podobniez.)
Ale! MARE K. Sza!
KASPER. Sza 1
MAREK. Nikt tego wiedziec nie bedzie.
KASPER.
Bron Boze I
MAREK. Nikt z domowych nie poznal.
245
KASPER.
I poznac nie moze, MAREK. I zona mnie nie pozna.
KASPER. Gdzietam jej pan w glowie!
{smieje tif.J
MAREK.
Glupis ! (Kasper sie klaniaj
W jej glowie jestem — lecz jak sie nie dowie To i widziec nie bedzie....
KASPER.
Ze to pan w mundurze .... Jak i Bartosz — nie poznac pana temu rurze I
Oczy wytrzyszczal
(smieje sie) smial sie i wejscia nam
bronil (smieje sie.)
A pan , jak go pelmie! gdzies w brzuch, {smieje sie.)
aĹ sig nam poklonil.
MAR E K. Godny oficer.
? A S I' E K. Bartosz?
MAREK. Glupis I
KASPER.
Wiem, wiem panie : Ten co z nami nocowal.
MARER. Juzci — jego zdanie Wiele mie oswiecilo ; jego madra rada Ulozyla
pian caly.
KASPER. Hm ! rozum nielada!~~?????<? ?.....? ? ?? ? rui—i—?
— 246" —
?????.
Widzial, zeni nie spokojny jak kazdy maz bywa, KtĂłremu juz za domem drugi
rok uplywa,
A w domu mloda zona na boskiej opiece;
KASPER.
Jak moja Marta, prawda?
MAREK.
1 choc jak ptak lece , By zawsze wpasc z nienacka, wszystko nic nie
znaczy Ko zawsze zly
duch jakis , uslyszy, zobaczy; A jezeli zajade skrycie do sasiada, Ktos,
gdzies, jakos, przed
zona zawsze sie wygada. Baz bylem i smierc wlasna oglosil listami, Alem w
leb dostal guza
sluchajac pod drzwiami, Drzwi pekly, pies zaszczekal, zona nie czytala, I
tak spelzla do razu
tajemnica cala. Teraz, za tym powrotem konceptu nie stalo, Jakby zrecznie
wysledzic co sie
w domu dzialo , Az mnie Ăłw godny czlowiek swoja rada wspiera, Daje swĂłj
wlasny
paszport, w swĂłj mundur ubiera, I ze mnie Marka Zieby, kupca ....
KASPER.
Takie licho I (smieje sie.J MAREK.
Kasprze, kiedy pan gada, nalezy byc cicho. — Jade, wjezdzam do miasta, u
rogatki staje,
Jako Jan Kembosz, byly rotmistrz, podpis daje, Jan Rembosz , pisze straznik
co mie zna od
dawna,
KASPER. Ten ten z nosem na bakier ? ... (smiejac »«.)
MAREK.
f co rzecz zabawna: Zolnierz przede mna: traf! tral!
•mm
— 247 —
KASPER (imkje sie.J
Jak przed jeneralem.
Co tu smiechu, gwalt I (smieje sit..)
MAREK.
Slowem, tyle dokazalem, Ze nikt mnie nie zna w miescie , nikt mnie
nie zna
w ' domu. . . Ale sluchajno Kasprze: Jak ty powiesz komu I
KASPER. OI czy ja lada glupiec ?
MAREK.
Moze tylko zonie ?
KASPER. A fe!
MAREK.
KtĂłz jestem?
KASPER.
Marek Zieba.
KAS P E li.
Kto, gawronie ? ? A S P E R. Nie ... Rembosz , Marek Rembosz.
MAKE ? (biorac Ĺ0 za ucho.)
Marek ?
KASPER.
Jan, Jan panie.
MARE R. Prosze cie wiec pamietaj.
KASPER.
(macajac sic za ucho)
Juz, juz tak sie stanie Jak panska prozba kaze.
¦??????
- 248 -
MAREK.
Żeby cię kto dręczył
Proźbą, groźbą, kułakiem, żeby i umęczył,
Żebym ja sam rozkazał, chciał nawet przymusić:
Nie powiész kto ja jestem?
KASPER.
Wolę się zakrztusić,
WolÄ™ siÄ™....
MAREK.
Koniec końców, nie gadając wiele,
Jak powiész żem ja jest ja, to ja ci w łeb strzelę.
KASPER.
A ja ja?
MAREK.
Jakto jaja ?
KASPER.
Co teĹĽto pan plecie!
MAREK (w złości.)
PletÄ™, pletÄ™?
KASPER.
A juĹĽci.
MAREK.
Chcesz ty wziąć po grzbiecie?
KASPER.
Nie chcÄ™.
MAREK.
Cóż chcesz?
KASPER.
Ja, czy ja, czy nie ja?
MAREK.
Źle w głowie! Będziesz sługą rotmistrza. Jak się tamten zowie?
- 249 -
KASPER.
Kasper takĹĽe, jak i ja. MoĹĽe jaki krewny.
MAREK.
Nazwiéj się zatém Kasprem, będę nawet pewny
Że myłki....
KASPER.
Cóżbo pan drwi! czy rozum straciłem!
Jak tylko zapamiętam, to juz Kasprem byłem,
Na cóż mam się nazywać?
MAREK.
Gadajtu rozumnie.
A głupi głupim. (Kasper kłania się.)
Kasprem jesteĹ›, Kasprem u mnie,
Ale nie tamtym Kasprem co siÄ™ Kasprem zowie.
KASPER.
Już już wiém, wiém - mądréj głowie dość na słowie.
MAREK.
SĹ‚uchaj: Czy wszystko dobrze? (obracajÄ…c siÄ™ przed nim.)
Mina? - Co? - Wojskowa?-
KASPER.
Jak Holofernes jaki!
MAREK.
Wzrok?
KASPER.
Jak dzika!
MAREK.
Mowa?
KASPER.
Jak grzmoty! aĹĽ strach.
MAREK.
WÄ…sy?
KASPER.
Jak pańskie rodzone!
- 250 -
MAREK.
Peruka?
KASPER.
Jak przykuta!
MAREK.
Teraz moje ĹĽonÄ™
Wypróbuję dokładnie; ale biada! Biada!
SCENA CZWARTA.
MAREK, KASPER, MARTA.
KASPER (ciągnąc za połę Marka.)
Pst! - Panie! - Marta.
MAREK (do Marty.)
Panno....
KASPER (na stronie do Marka.)
Panno! co pan gada? To moja ĹĽona.
MAREK.
Cicho!
KASPER (jak wprzĂłdy.)
Muszę przecie wiedzieć?..
MAREK (do ucha Kasprowi.)
Cicho, bo jak cię trzasnę!(do Marty.) pani chciéj powiedziéć,
Że rotmistrz Rembosz tu jest, i prosi na chwilę.
MARTA (wstrzymując się od śmiechu.)
Rembosz? - Rotmistrz?
- 251 -
MAREK.
Tak.
MARTA.
A ten?
MAREK.
Luzak.
MARTA.
Tylko tyle!
(śmiejąc sic odchodzi.)
SCENA PIATA.
MAREK, KASPER.
KASPER (zadziwiony.)
Ĺšmieje siÄ™.
MAREK.
Ĺšmieje.
RASPER.
Ale z czego?
MAREK.
Z ciebie moĹĽe.
KASPER.
Kiedy nié wie żem ja mąż?
A ja się założę,
Żem jéj wpadł w oko; otóż z podróż zysk w téj dobie
Człowiek własną małżonkę zbałamuci sobie!
MAREK.
Co to za rozkosz Kasprze, jak diabeł kulawy....
- 252 -
KASPER.
Kulawy? (śmieje się.)
MAREK.
W domu własnym widziéć wszelkie sprawy.
SCENA SZĂ“STA.
KLARA, MAREK, KASPER.
KASPER (ciągnąc za połę.)
Pst! panie! pani.
MAREK.
Cicho!
KLARA.
Pan rotmistrz, jak wnoszÄ™.
(Kasper śmieje się pomimo znaków swego pana.)
Chce mówić Z moim mężem. (Kasper śmieje się.)
MAREK (cicho do Kaspra wykręcając mu rękę.)
Kasprze, pĂłki proszÄ™.
(do Klary.)
Tak, z mężem.
KLARA.
Niech pan siada.
(siadają; Kasper staje za krzesłem Marka.)
Męża w domu nié ma.
MAREK.
Wiém.
KLARA.
Ale w krótce będzie.
KASPER (nie mogąc dłużej wytrzymać, parska śmiechem.)
Kaduk tu wytrzyma.
- 253 -
MAREK (do Klary.)
Za pozwoleniem.
(Wstaje, bierze Kaspra za kołnierz i za drzwi wyprowadza. - Kasper
wkrĂłtce wraca cicho i
staje za krzesłem zatykając sobie gębę aby się nic śmiał.)
(siadajÄ…c)
SĹ‚ucham.
Czekaj!
KLARA.
MĂłj
mÄ…ĹĽ...
MAREK (do
siebie.)
Hultaj!
KLARA.
Pewnie...
MAREK (do
siebie.)
Czekaj!
KLARA.
Panu...
MAREK (do siebie.)
Za twój śmiéch zapłaczesz mi rzewnie
KLARA.
Jest
znany?
MAREK.
Pan
Zięba?
KLARA.
Tak.
MAREK.
Od kolebki prawie;
Dlatego w jego domu czas jakiĹ› zabawiÄ™....
JeĹşli pani pozwolisz?
KLARA.
BÄ…dĹş pan jak u siebie.
(Kasper oboma rękami gębą sobie zatyka.)
- 254 -
MAREK.
Zaczekam tu dni parÄ™.
KLARA.
I tydzień w potrzebie.
MAREK.
Mam w sÄ…dzie waĹĽnÄ… sprawÄ™ a nie znam nikogo,
Rady więc pana Zięby wiele mi pomogą.
(po krótkiém milczeniu.) Dobry to człowiek!
KLARA.
MĂłj mÄ…ĹĽ?
MAREK.
Co, niedobry moĹĽe?
KLARA.
0 i owszem, i owszem, sto razy powtĂłrzÄ™.
MAREK.
Kochasz go zatém. - Pani? - Żyjesz z nim szczęśliwie?
KLARA.
I nad tém zapytaniem niemało się dziwię:
Grzeczności i rozsądku niewiele dowodzi,
Kto wstępnym prawie bojem w cudze sprawy wchodzi;
Jednak, nié mam potrzeby postępować skrycie;
Tak jest, mój maź stara się upiękrzyć mi życie:
Zbyt pewny że w małżeństwie miłość bez ufności,
Jest tylko źródłem trwogi, niesnasek, zazdrości,
Na zobopólnéj wierze, téj stałéj zasadzie,
Pokój domu i szczęście nas obojga kładzie;
I słusznie, bo któż może taką miłość cenić,
Której strzeżeniem tylko wzbrania się odmienić?
Któż zwać jaką osobę przyjacielem może,
Gdy się lęka jéj zdrady w każdej życia porze?
MĂłj mÄ…ĹĽ nie szuka chluby w tym przykrym sposobie,
Co kaĹĽdy dobry skutek przypisuje sobie;
- 255 -
Bo cóż boleśniéjszego może być dla żony,
Jak słyszéć, że jéj cnota, honor nieskażony,
Dobroć, cierpliwość nawet, co tyle zwycięża,
Są tylko dziełem często najgłupszego męża?
Do własnéj więc wartości żona nié ma prawa,
(ironicznie.) Gdyby nie mąż, jéj działem byłaby niesława.
MAREK.
Ĺatwo obojÄ™tnemu rozprawiać w tĂ©j mierze,
Ale to strzeĹĽonego, mĂłwiÄ…, pan BĂłg strzeĹĽe.
KLARA.
Ach potrafi oszukać kto oszukać żąda;
A zwykle mało widzi kto we wszystko wgląda.
MAREK.
Ale mniéj jeszcze widzi kto oczy zamyka.
KLARA.
Tych dwóch ostateczności pan Zięba unika.
(Kasper wstrzymuje się od śmiéchu.)
MAREK.
Pan Zięba ma więc rozum?
KLARA.
I rzadkie przymioty:
Dzieli ze mną jak radość, tak równie zgryzoty,
Ale nie są mi znane te kwaśne humory,
Te dąsy mężów, gorsze niż najżwawsze spory,
Które chcąc przerwać, trzeba w przód myśléć godzinę,
Nim siÄ™ trafem nareszcie odgadnie przyczynÄ™.
I często się wydarza, że za głupstwo sługi.
Za to, że jeden sbłądził, albo spił się drugi,
Za to nawet że słota i snopki zmoczone,
MÄ…ĹĽ nie majÄ…c na kogo, dÄ…sa siÄ™ na ĹĽonÄ™.
Ale zrzędność także równie przykra wada,
Mój mąż nigdy nie zrzędzi.
(Kasper parska śmiéchem w ucho swemu panu.)
- 256 -
KASPER (śmiejąc się.)
Co téż pani gada!...
MAREK(zrywajÄ…c siÄ™.)
Precz Ĺ‚otrze!
KASPER.
Ani pisnÄ™.
MAREK(chwytając co za kołnierz.)
Precz!
KASPER (chcąc się wyrwać.)
Już się nie śmieję.
SCENA SIĂ“DMA.
KLARA, MAREK, KASPER, CZESĹAW.
(Marek trzymając Kaspra za kołniérz, zostaje w tej pozycyi - trochę
przy stronie. - Obadwa nie spuszczają oka z Czesława, który nie widząc
ich niby i do
Klary wciÄ…ĹĽ mĂłwiÄ…c po przed nich chodzi.)
CZESĹAW.
A niech téż kaci porwą! co się tutaj dzieje!
Człowiek z domu, szkoda w dom. (rzucając kapelusz o stół.)
Wszystko przewrĂłcone!
Nigdzie rzÄ…du i Ĺ‚adu, kaĹĽdy w swoje stronÄ™,
A żeby jedna dobra dusza się ocknęła.
Tu, owdzie jakoś przecie czasami wglądnęła!
Gdzie tylko sam nie zajrzysz, tam się diabeł gnieździ!
MAREK (puszczając kołniérz.)
Już i po całym domu, jak uważam, jeździ.
CZESĹAW.
Dozorca chrapie w cieniu, słoneczko go razi;
Cieśla ciupie jak przez sen, stolarz jak ćma łazi;
- 257 -
Pan mularz gdzieś na szynku półgarcowkę doi,
A stajnia dotąd jeszcze nie skończona stoi;
I tę ścianę miał wybić, po wygładzać wszędzie,
Karnawał dalej przyjdzie a sali nie będzie.
MAREK (nie spuszczając oka z Czesława.) (na stronie mówi z Kasprem aż
do
końca sceny.)
Kasprze, co to jest?
KASPER.
Surdut pański.
MAREKE (co raz trwoĹĽliwiej.)
Kasprze?
KASPER.
Panie?
MAREK.
Co to jest?
KASPER.
Krymka pańska.
CZESĹAW.
Czy boskie skaranie!
Nikt nigdy nie zrozumie, choć powiém wyraźnie:
Kazałem sad tam wyciąć, gdzie mają być łaźnie,
A oni w prawo, w lewo cięli dla uciechy,
Tak że zostały tylko płonki i orzechy.
KASPER (ciągnąc za połę.)
Panie, to pańska laska, znam ja ją niemało.
MAREK.
Kasprze.
KASPER.
HÄ™?
MAREK.
Kasprze.

- 258 -
KASPER.
Panie?
MAREK.
Co się tutaj stało?
Mnie coś mdło koło serca.
KASPER.
Głowę panu ścisnę.
MAREK.
Głupiś. (Kasper śmieje się.)
Nie śmiéj się.
KASPER.
Dobrze.
MAREK.
Cicho!
KASPER.
Ani pisnÄ™.
CZESĹAW.
Wczoraj przecie przedałem folwark za mogiłą.
MAREK
Ach! (wsparty na Kasprze zostaje w osłupieniu aż do końcu sceny.)
CZESĹAW.
W prawdzie za pół darmo, lecz cóż robić było?
Raz się przecie przeklęte długi zaspokoi;
Chodźmy wszystko obliczyć, a czy, się co skroi!
KLARA.
Lepiéj byłoby może....
CZESĹAW.
MoĹĽe czy nie moĹĽe,
Stało się co się stało. - Diabéł nie pomoże!
(odchodzą do pokoju po prawéj stronie.)
- 259 -
SCENA Ă“SMA.
MAREK, KASPER.
MAREK (po długiém milczeniu.)
Ha! słyszałeś?
KASPER.
Słyszałem.
MAREK.
Widziałeś?
KASPER.
Widziałem.
MAREK.
Zatém folwark?....
KASPER.
Sprzedany.
MAREK.
I ja, ja milczałem!
Mogłem słuchać wszystkiego i dotąd tu stoję!
Stajnia, sala, sad, folwark.... jeszcze ĹĽonÄ™ moje....
(chce drzwi otworzyć.) Zamknięto (puka) Héj! mospanie! do diabła
mospanie!
Nie słyszy. (ironicznie) Ogłuchł biédny. (puka) Daremne pukanie,
Na co ma słyszéć? albo mu źle!... (puka z największą złością.)
Hej! do kata! Ale cicho, czas zawsze ułowić prałata;
A jeszcze czego więcéj dowiémy się może.
(Kasper. który stał zamyślony, zaczyna śmiać się nagle.)
A to co?
KASPER (śmiejąc się.)
Ale... proszÄ™... bo to... o mĂłj BoĹĽe!...
R 2

- 260 -
Kubek w kubek pan a pan ten jegomość nowy:
Tak chodzi, zrzędzi, łaje i grzmocić gotowy.
MAREK (chwytajÄ…c za piersi.)
Ĺšmiejesz siÄ™?
KASPER.
Ani pisnę. - Jednak powiém szczerze,
Że który z panów mój pan, sam sobie nie wierzę,
I nie przysiągłbym teraz za nic na tym świecie.
MAEEK.
Wiém ja, wiém jakiś mądry, poznasz ty mnie przecie.
KASPER.
Lecz pan nie wié, iż tego, co się wyrzekł siebie,
Każdy, kto chce, figurę może wziąć w potrzebie.
MAREK.
O.. o.. o.. co za ĹĽarty.
KASPER.
Czas na żarty właśnie!
MAREK.
Skądże ty to wiész? Gadaj. (z przymuszonym śmiéchem.) Ale to są
baśnie.
KASPER.
Mnie jeden kuchta w Gdańsku, człowiek godzien wiary.
Klął się, że mu powiadał jeden mularz stary....
SCENA DZIEWIÄ„TA.
MAREK, KASPER, ĹAPKA.
ĹAPKA (powoli siÄ™ wsuwajÄ…c.)
Nóżki pańskie całuje, sługa uniżony;
Przecie tez pan zawitał, zawitał w te strony;
- 261 -
Nié mam szczęścia być znany, ja to wiém, ja to wiém.
MĂłj braciszek, to ale.
MAREK.
Kto? - Jak?
ĹAPKA.
Zaraz powiém.
Wszakże jmćpan Rembosz ze mną mówić raczy?
MAREK.
Hm? - A, tak.
ĹAPKA.
Jan?
MAREK.
Hm?- A, Jan.
ĹAPKA.
Rotmistrz?
MAREK.
Nie inaczéj.
ĹAPKA.
Mam to jego rewersik, rewersik malęki.
MAREK.
Mój? Czyś waćpan szalony?
ĹAPKA (odsuwajÄ…c siÄ™ pokazuje.)
Podpis jego ręki,
W Poznaniu mĂłj braciszek, pan Ĺapka Gerwazy,
Dał panu po sto czątych....
MAREK.
Sto czÄ…tych!
ĹAPKA.
Trzy razy.
- 262 -
MAREK.
Trzy razy! mnie?
ĹAPKA.
A zatém, rzecz jasna i czysta,
Że zapłacisz łaskawie dukacików trzysta.
MAREK.
Ja, ja?
ĹAPKA.
Pan, pan.
MAREK.
A! juz wiém - nie moje to długi (odprowadzając go na stronę.)
SĹ‚uchaj mnie panie.... panie ....
ĹAPKA.
Ĺapka na usĹ‚ugi.
MAKEK.
Panie Ĺapka: mieć trzysta dukatĂłw to Ĺ‚adnie,
Żeś wiec człowiek uczciwy, poznaję dokładnie;
Dam ci....
ĹAPKA.
Czy tylko waĹĽne?
MAREK.
Najważniéjsze w świecie
Dam ci dowód ufności - wyznam ci w sekrecie:
(odprowadzając go jeszcze dalej - Kasper za nimi postępuje.)
Ja nie jestem Remboszem.
ĹAPKA (ironicznie.)
Tak?
MAREK (oglÄ…dajÄ…c siÄ™.)
W pewnym zamiarze,
Przybrałem to nazwisko.
- 263 -
ĹAPKA.
A roztropność każe
Odmienić je na prędce.
MAREK.
Pst!
KASPER.
Pst!
MAREK.
Ciszéj gadaj.
Zrobiłem ci zwierzenie, przyczyny nie badaj,
I ruszaj sobie teraz bo możesz przeszkodzić.
ĹAPKA.
Doprawdy?
MAREK.
Już tu nie masz po co przychodzić.
ĹAPKA.
Nie Rembosz?....
MAREK.
Ciszéj!
KASPER.
Ciszéj!
ĹAPKA.
JesteĹ›...
MAREK.
Ani słowa!
KASPER.
Ani mrumru.
- 264 -
MAREK (odprowadzając w drugą stronę, Kasper za nimi postępuje.)
SĹ‚yszÄ… nas. - Chcesz, napisz do Lwowa,
Rotmistrz jak list odbierze, zapłaci do grosza;
A teraz idź i rozgłoś źeś widział Rembosza.
(Ĺapka Ĺ›miać sie zaczyna. Kasper, z razu zadziwiony, Ĺ›mieje siÄ™,
potém z nim
razem)
Czegoż się waćpan śmiejesz ?
(w złości do Kaspra) A ciebie co śmieszy?
Z konceptu swego pana wraz ze mnÄ… siÄ™ cieszy.
ĹAPKA.
Za kogożto mnie pan masz? Czyja nié mam głowy,
Abym się szczérze nie śmiał z téj wykrętnéj mowy?
Ja krok w krok za nim pędzę z samego Poznania.
MAREK.
Ja w Poznaniu nie byłem.
ĹAPKA.
Dość tego gadania.
MAREK.
Kiedy mĂłwiÄ™, ĹĽe zamiar ....
ĹAPKA.
Kto siÄ™ o to pyta?
To jest rewers waćpana, zapłacisz i kwita.
MAREK.
Nie zapłacę.
ĹAPKA.
Zapłacisz.
MAREK.
Idź do diabła!
ĹAPKA.
Fraszka!
MAREK.
Precz!
ĹAPKA.
Zapłać.
- 265 -
MAKEK.
Precz!
KASPER.
Precz!
ĹAPKA.
PĂłjdÄ™, juk oskubiÄ™ ptaszka.
MAREK.
Idźże, idź, pókiś cały, jeszcze raz ci mówię;
Szukaj, sobie Rembosza, ja się Zięba zowie.
ĹAPKA.
Zięba czy szczygieł, jesteś ptaszku w mojéj klatce;
Widziałem paszport, świéżo, zaraz na rogatce;
Próżny więc wykręt, zapłać - niech czasu nie tracę.
MAREK.
A, tego nadto! - zaraz ja ci tu zapłacę.
Kasprze! struć go ze schodów!
ĹAPKA.
Mam dekret w kieszeni.
MAREK.
Kasprze! precz z nim! (odchodzi do pokoju po lewéj stronie.)
ĹAPKA.
Poczekaj! koza ciÄ™ odmieni!
(szamotając się z Kasprem wychodzą - słychać upadniecie za drzwiami.)
SCENA DZIESIÄ„TA.
KASPER.
(wchodzi, kołniérz podniesiony, peruka przekrzywiona i najéżona.)
(poprawiając i ociérając suknie.)
DiabeĹ‚ nie Ĺapka! - O Fe! - A bodajĹĽe zginaĹ‚! -
(śmiejąc się)
Ja chciałem nim zawinąć, a on mną zawinął.
- 266 -
Ledwiem drzwi łbem nie wybił, a tegom się zaparł,
(pokazując) Ja tak - on siak-jak pchnę! - ażem nogi zadarł
Ktoby się był spodziéwał ze wędzonka taka....
Tfy! i jeszcze mi za kark dołożył kułaka.
Ale też co tchórz to tchórz! jak dotąd niebyło, (śmieje się)
Drapał przez cztéry schedy, aż się zakurzyło! (śmieje się)
SCENA JEDENASTA.
KASPER, MARTA.
KASPER. (na stronie.)
Marta; muszę także zręcznie ją wybadać: Marto ! kochasz ty męża ?
MARTA.
Ach! na cóż mam gadać
O tém, co kiedyś było.
KASPER.
Było? nie jest zatém?
MARTA.
Jak ma być, kiedy mój mąż rozstał się z tym światem.
KASPER.
Co, co? Kasper Dzbankiewicz?
MARTA.
Nie ĹĽyje! nie ĹĽyje!
KASPER.
Ej fe, fe!... co to gadać, (na stronie) Jak mi serce bije!
(po krótkiém namyśleniu zaczyna się śmiać i co raz mocniéj za
kaĹĽdÄ…
odpowiedziÄ… Marty)
To, ktoś skłamał! Ależto skłamał jak należy.
MARTA.
Ach nie!
- 267 -
KASPER.
Nie skłamał?
MARTA.
Ach nie!
KASPER.
Ona temu wierzy!
MARTA.
I tyle cierpiał!
KASPER.
Ciérpiał?
MARTA.
Nie za swoje winÄ™.
KASPER.
Umarł więc?
MARTA.
Umarł.
KASPER.
Kasper?
MARTA.
Kasper.
KASPER (trzymając się za boki i zachodząc się od śmiechu.)
(siadając i wraz słabszym głosem) Zginę!....
Oj! kolki!... och... och... gwałtu!
MARTA.
Wszak byłam w téj chwili,
Widziałam (płacze.)
- 268 -
KASPER
Cóż widziałaś ?
MARTA.
Jak go powiesili.
KASPER (zrywajc siÄ™)
O! O! fe fe! złe żarty, fe fe, brzydkie żarty;
Z tém nie trzeba żartować.
MARTA.
W oczach swojej Marty,
Biedny, życie zakończył;
(Marta płacząc mówi daléj, Kasper rozczula sic powoli.)
Bywaj zdrowa ĹĽono,
Mówił bądź zdrów, ja rzekłam.potem go złożono..
W ziemię ... (szlachając) głęboko...
KASPER (w głos płacząc.)
Biedny! (po krótkim czasie śmiejąc się.)
A czego ja płacze? I mądry czasem głupi (na stronie) lecz teraz zobaczę
Czy mnie
żona kochała, (do Marty) cyt nie płacz kochanie,
Pociesz siÄ™, wszakĹĽe twĂłj mÄ…ĹĽ kiedyĹ› zmartwychwstanie.
MARTA.
Co to za dusza była!
KASPER.
Ja wiem, takich mało.
MARTA.
Nigdy mędrcem być nie chciał...
KASPER.
Dobrze ci się działo.
MARTA.
Żal mi go niewymownie.
KASPER.
BĂłg ci to nagrodzi.
- 269 -
Żal twój straszny, okropny, okrutnie dowodzi,
Że i byłaś i jesteś dobra białogłową;
SĹ‚uchaj miÄ™ zatem Kaspra Dzbankiewicza wdowÄ…:
Ja siÄ™ z tobÄ… oĹĽeniÄ™.
MARTA.
Nie moĹĽna.
KASPER (z ukontentowaniem.)
A czemu?
MARTA.
Bom juz serce i rękę przyrzekła innemu.
KASPER.
Komu? Niegodna!
MARTA.
Bratu BĹ‚aĹĽeja mielnika.
KASPER.
Kiedy?
MARTA.
Jeszcze za życia męża nieboszczyka.
KASPER.
A Fe! - I kochasz?
MARTA.
Kocham.
KASPER.
Kochałaś?
MARTA.
Kochałam.
KASPER.
Zatém Kaspra zwodziłaś?
MARTA.
Ach cóż robić miałam!
- 270 -
KASPER
Marto!
MARTA.
Lecz wybacz waćpan oddalić się muszę.
KASPER.
Czekaj!
MARTA (wybiegajÄ…c.)
Adje.
KASPER.
Niewierna! rozszarpiÄ™! uduszÄ™:
(biegnie za niÄ…. - Major go zatrzymuje we drzwiach.)
SCENA DWUNASTA.
MAJOR, KASPER.
MAJOR.
Jest pan?
KASPER (chcąc odejść.)
Jest.
Gdzie?
MAJOR.
KASPER.
Tu.
MAJOR.
Gdzie?
KASPER (chcąc odéjść.)
Tam.
MAJOR.
ProĹ› go do mnie.
- 271 -
KASPER (obracajÄ…c siÄ™.)
Panie!
MAJOR (potrÄ…cajÄ…c go.)
IdĹş, nie krzycz.
KASPER (chcąc odejść.)
Nié mam czasu.
MAJOR (pchnÄ…wszy ku drzwiom.)
Ruszajże bałwanie!
KASPER.
Idę, idę. - A to co! - Czego się pan złości? (odchodząc) To znowu
jakaĹ›
łapka; dopókiż tych gości!
SCENA TRZYNASTA.
MAJOR (dobywa list i czyta.)
Jan Rembosz, lat trzydzieści, mężny i wysoki,
WĹ‚os jasny, nos zadarty, czasem jednooki,
Jak mu tego potrzeba; często mundur nosi
Naszego pułku, zatém pułkownik cię prosi....
SCENA CZTERNASTA.
MAJOR, MAREK, KASPER.
MAJOR (na stronie.)
To nie on - cóż to znaczy? Inna postać cała.
Przebacz panie kolego, omyłka się stała;
Jestem major SĹ‚awnicki, mieszkam w tym powiecie,
I choć ze służbym wyszedł, zawszem żołnierz przecie;
- 272 -
Wczoraj dostałem opis pewnego szulera,
Który się w mundur pułku bezwstydnie ubiéra,
Pułku gdziem niegdyś służył, a którego sława,
Dotąd mojej opieki nie straciła prawa.
Wszakże i za powinność oba pewnie mamy,
Znaków naszéj zasługi, strzédz od wszelkiéj plamy.
(Marek co raz mocniej zmieszany.)
Dziś więc zdała zoczywszy jakieś tu z nim wchodził,
Rzekłem: może przypadek prędko mi wygodził,
I kto wié, może ten łotr w moje ręce wpada;
IdÄ™, pytam, i proszÄ™ - kaĹĽdy mi powiada,
Że w samej rzeczy Rembosz, ów hultaj przybywa.
KASPER.
Co? Rembosz, Jan? to mĂłj pan! Pan tak siÄ™ nazywa.
Rotmistrz, jedzie z Poznania.
MAREK (na stronie do Kaspra.)
A bodajeś skamieniał! Bodajżeś pękł dwa razy!
KASPER.
Za to żem wymieniał....
MAREK.
Cicho Kasprze przeklęty!
KASPER.
Ale cóż ja robię ?...
MAREK.
IdĹş Kasprze, mĂłj Kasperku, proszÄ™ ciÄ™, idĹş sobie,
Bo ci zęby wybiję.
KASPER (wzruszajÄ…c ramionami.)
IdÄ™, pĂłjdÄ™, idÄ™.
(odchodzi.)
- 273 -
SCENA PIÄTNASTA.
MAJOR, MAREK.
MAJOR.
Cóż to?
MAREK.
Nic nic, to nie tak (na stronie) mamże nową biédę!
MAJOR.
Jednak?
MAREK.
Kasprze przeklęty!
MAJOR.
Mośpanie, do rzeczy:
Kto jesteĹ›?
MAREK.
Kto? - Nie Rembosz.
MAJOR.
Hm! - Kto jedno przeczy,
Drugie miéwa nazwisko; zatem jak się zowiesz?
MAREK.
Nic nikomu do tego.
MAJOR.
Ale przecie powiész,
Oficerem czy jesteĹ›?
MAREK.
Nie jestem, broń Boże!
S
- 274 -

MAJOR.
A mundur bratku nosisz?
MAREK.
Pojutrze go złoże.
MAJOR.
Wiész, że to kulkę ściąga?
MAJOR.
Od kogo?
MAJOR.
Ode mnie.
MAREK.
Bywaj zdrĂłw.
MAJOR.
Wyzywam de.
MAREK.
Wyzywasz daremnie.
MAJOR.
Nie wyjdziesz?
MAREK.
0, nie wyjdÄ™.
MAJOR.
PrzymuszÄ™ w potrzebie.
MAREK.
Bajki!
MAJOR.
Nu honor, prawda.
MAREK.
ZamknÄ™ siÄ™ u siebie,
Nie najdziesz w domu własnym, drzwi mi niewybijesz.
- 275 -
MAJOR.
Ale u drzwi zaczekam, nigdzie siÄ™ nie skryjesz,
Wszędzie ścigać cię będę.
MAREK.
Ścigaj sobie wszędzie,
Marek Zięba nie głupi, strzélać się nie będzie.
(odchodzi.)
SCENA SZESNASTA.
MAJOR, CZESĹAW.
MAJOR.
Co? Zięba? jakiś kupiec....
CZESĹAW. (wchodzÄ…c.)
Jak siÄ™ masz majorze!
MAJOR.
A, Czesław! cóż tu robisz i w takim ubiorze?
CZESĹAW.
Gram komedyjÄ….
MAJOR.
Brawo!
CZESĹAW.
I ty z nami.
MAJOR.
Jakto?
CZESĹAW.
Wszystko objaśnię kilkoma słowami,
Ale nie teraz; musisz by skończyć dokładnie,
Zaraz ztąd odejść.
S 2
- 276 -
MAJOR.
Dobrze, lecz jak siÄ™ wykradnie
Ă“w panicz?
CZESĹAW.
Dzisiaj jeszcze, sam ci go przystawiÄ™.
MAJOR.
Bo jednak ....
CZESĹAW.
Bądź spokojny, ufaj mi w téj sprawie,
Będziesz śmiał się wraz ze mną.
MAJOE (odchodzÄ…c.)
No, do zobaczenia.
CZESĹAW.
Do zobaczenia w krĂłtce.
SCENA SIEDEMNASTA.
CZESĹAW, KLARA.
(Klara weszła przy końcu sceny i stała przy drzwiach.)
CZESĹAW.
Wyborne zdarzenie!
Major i Ĺapka przyszli jak z namowy wĹ‚aĹ›nie.
KLARA.
Ale za ĹapkÄ… poĹ›lej.
CZESĹAW.
Oho! ten nie zaśnie,
Będzie on tu niebawem.
KLARA.
Kończmy więc te żarty.
- 277 -
CZESĹAW.
0, chce nie chce, grać musi, kto juz rozdał karty;
Zatém gdyśmy zaczęli kończmyże rozstropnie,
Inaczéj wszystko na nic, a on swego dopnie,
Powié, że w saméj rzeczy chciano mu się rządzić,
I jak błądził dotychczas, będzie znowu błądzić;
Nie, nie, nie , tak jak układ działajmy powoli,
Czekajmy niech on wprzódy zrzeknie się swéj roli.
KLARA.
ChodĹşmy, chodĹşmy do niego.
CZESĹAW.
Ztąd chodźmy, to lepiéj;
Niech nas pan rotmistrz szuka, niech nas sam zaczepi.
(odchodzi.)
SCENA OSIEMNASTA.
MAREK.
Już go nié ma - źlem zrobił -wszystko złe z nazwiska -
Trzeba było się zgodzić - sprawa diable śliska -
Wyzwał mię - może zabić, nikt mu nic nie powié,
Wyzwał mię - wolno strzélać - diabeł nie spi, kto wié,
Jeszcze gotów z zapłota gdzie do mnie wywalić -
(po krótkiém milczeniu) A do kroć sto tysięcy! ... chciałbym dom
zapalić,
Dom spalić, sam się spalić , wszystko spalić w koło!...
I żona... gdzie?... I ten łotr ... o miedziane czoło!
W moim domu... lecz gdzie są?... Co, co on tu robił!
Co robi? - łatwo zgadnąć: dom mi niby zdobi.
Dość tego, daléj (idzie i wraca) Ale już wytrwałem tyle,
Będę jeszcze cierpliwym i zaczekam chwilę.
(siada w środku.)
- 278 -
SCENA DZIEWIÄTNASTA.
MAREK, KASPER.
KASPER.
A fe fe! - O, to brzydko! -To obelgÄ… pachnie.
MAREK.
Cóż ci to?
KASPER.
Bartosz wziÄ…Ĺ‚ kij, i fiu fiu, jak machnie!
Uderzył mię tu, w plecy, raz po raz, trzy razy.
Ja, drugi raz nie zniosę podobnéj urazy,
Ja, wcześnie zapowiadam jasno i dobitnie,
Ja, mu co powiém! jak mi jeszcze raz tak przytnie.
MAREK.
Zacóż cię tak pomacał?
KASPER.
Piękna mi macanka!
Za to, ĹĽe moja ĹĽona ma sobie kochanka,
I miała nawet jeszcze za mojego życia;
Nie mogłem więc z zimną krwią znieść tego odkrycia,
Chciałem trochę nastraszyć moję panią Martę,
Aż ten Bartosisko, ten!... bo to, diabła warte!
To! do niczego! nie wiem, na co to pan trzyma,
Nuż do mnie - "Nikt tu, wrzaśnie, do niéj prawa nié ma.
Ja z Kasprem nieboszczykiem żyłem jak brat z bratem,
Kto więc wdowie dokucza może dostać batem."
MoĹĽe! - i Ĺ‚up cup, o tu. - Z tego wiec wynika,
Że wybił, mnie żywego, za mnie nieboszczyka.
MAREK.
Kasprze! czyś ty oszalał ?
KASPER.
Zapewne! szalony!
Nie wiém jak pan zaśpiéwa, jak mu koło żony...
- 279 -
MAREK (zrywajÄ…c siÄ™.)
Co! - prędko, pukaj we drzwi, wal, bij , tłucz co siły
Koło żony .... A walże! - choćby drzwi puściły.
CZESĹAW (za drzwiami.)
Kto tam?
KASPER (powtarzajÄ…c po nim.)
Kto tam.
MAREK (chodzi duĹĽym krokiem i d, kluje Kasprowi.)
Otworzyć.
KASPER (do drzwi.)
Otworzyć. (milczenie)
MAREK.
Cóż?
KASPER (posłuchawszy.)
Cicho.
(nadsłuchują?)
SzepczÄ….
MAREK.
Szepczą? A walże! (Kaspar puka co siły.)
CZESĹAW (za drzwiami.)
A cóż tam za licho?
KASPER (powtarzajÄ…c.)
A cóż tam za licho.
MAREK.
Ja.
KASPER (do drzwi.)
Ja.
CZESĹAW (za drzwiami.)
Ciszéj tam, capie!
- 280 -
KASPER (powtarzajÄ…c.)
Ciszéj capie.
MAREK.
O łotrze! niechno ja cię złapię! (do Kaspra) Pan rotmistrz Rembosz
prosi.
KASPER (powtarzajÄ…c do drzwi.)
Rotmistrz Rembosz prosi.
CZESĹAW (za drzwiami.)
Zaraz idÄ™.
KASPER (odskakujÄ…c.)
JuĹĽ idzie! niech siÄ™ pan wynosi.
SCENA DWUDZIESTA.
MAREK, CZESĹAW, KLARA, KASPER.
CZESĹAW.
Ach wybacz mi rotmistrzu moje roztargnienie;
Witam cię z duszy serca, (bierze go za rękę którą ten wyrywa.)
Lecz miałem zmartwienie,
Nie postrzegałem cię pierwéj myśląc o méj stracie.
MAREK.
Kto jesteĹ›, kto? kto?
KLAKA.
Cóż to? czy wy się nie znacie?
Wszak pan mówiłeś, że znasz od kolebki prawie.
MAREK.
Jego? ja?
CZESĹAW.
A tak, w szkołach byliśmy, w Warszawie.
- 281 -
MAREK.
Ja? z tobÄ…?
CZESĹAW (chcÄ…c go uĹ›ciskać, czego ten unika.)
JaĹ› ci to mĂłj, JaĹ› drogi, kochany.
AleĹ› mi coĹ› za kÄ…ty, Jasiu, podszarzany;
Byłbym cię jednak poznał - ten nos -wzrok ta broda-
Nieboszczyk sędzia kula w kulę.
MAREK.
Czasu szkoda: SĹ‚uchaj....
CZESĹAW.
Pamiętasz Jasiu różne nasze psoty?
Byłto z ciebie trzpiot wielki! héj héj, wiek to złoty!
MAREK.
Milcz, do stu kadukĂłw!
już cierpię czas długi; (do Klary) kto to jest?
KLAKA.
MĂłj mÄ…ĹĽ.
MAREK (odskakujÄ…c.
TwĂłj?
KLARA.
MĂłj.
MAREK.
On?
KLARA.
On?
MAREK.
MÄ…ĹĽ?
KLARA.
MÄ…ĹĽ.
MAREK.
Drugi?

- 282 -
KLARA.
Jednego miałam i mam.
KASPER (aderzajc w rmO
Masz teraz do kala!
MAREK.
Jednego! Nigdyż Zięba nie oglądał świata ?
CZESĹAW.
Ja éeż nim jestem właśnie.
MAREK {po krótkiém zdziwieniu.)
Kto?
CZESĹAW.
Ja.
MAREK.
Ty? ty?
CZESĹAW.
Ja. Ja.
MAREK.
Zięba?
CZESĹAW.
Zięba.
KASPER.
Aj gwałtu!
MAREK.
Kasprze weĹş hultaja,
UduĹ› go, zabij!
KASPER (cofajÄ…c sie.)
Zaraz.
MAREK (do Czesława.)
Marek?
- 283 -
CZESĹAW.
Marek, Jdzi, Eranciszek Zięba.
MAREK (do Kaspra.)
To ja.
KASPER (do Czesława.)
Do słowa, Bóg widzi.
MAREK (do Czesława.)
A któż ja jestem?
CESĹAW i KLARA.
Rembosz.
KASPER (śmieje się)
Toż nam się udało!
MAREK (do siebie.)
Będzie tu zaraz strachu i wstydu nie mało.
Kasprze, odepniéj wąsy.
CZESĹAW (do Klary na stronie.)
Dobrze mu siÄ™ dzieje.
KLARA (podobnieĹĽ.)
Zbyt się dręczy.
CZESĹAW (podobnieĹĽ.)
TĂ©m lepiej.
MAREK
(na stronie.)
Niewierna, struchleje! (przystępując do Klary wąsy w ręku)
Cóż.
KLARA.
WÄ…sy przyprawiane.
MAREK.
Nic więcéj nie widzisz?
- 284 -
KLARA.
MAREK.
Nie widzisz mnie, męża?
KLARA.
Czy waćpan z nas szydzisz? Oto mój mąż.
KASPER.
Ĺąle!
MAREK.
Jakto? Ty mnie nie znasz Klaro?
KLARA.
Widzę piérwszy raz w życiu.
MAREK.
O straszna niewiaro!
SCENA DWUDZIESTA PIERWSZA.
MAREK, KLARA, CZESĹAW KASPER, ĹAPKA.
URZÄDNIK POLICYI I STRAĹ».
ĹAPKA.
Otóż jestem- tu dekret - tu straż - proszę z sobą.
MAREK.
Jestem Ziębą nie Rembosz.
ĹAPKA.
ZawszeĹ› jest osobÄ…,
Która wzięła pieniądze i zapłacić musi.
Idziesz?
- 285 -
MAREK.
Wprzód cię ta ręka jak węża udusi.
ĹAPKA (pokazujÄ…c.)
Dekret.
MAREK.
Kasprze!
(Ĺapka kryje siÄ™ za urzÄ™dnika, Kasper cofa siÄ™ w przeciwnÄ… stronÄ™.)
KASPER.
Niegłupim!
MAREK (do siebie.)
Któż mi wytłumaczy,
Co tu się w domu stało? Co to wszystko znaczy ?
(w ciÄ…gu rozmowy Marka z KlarÄ…, CzesĹ‚aw w gĹ‚Ä™bi rozmawia z ĹapkÄ… i
urzędnikiem, którym zdaje się rzecz objaśniać,)
Klaro! przestań udawać; naco to się przyda?
Powiedz im kto ja jestem, odpraw tego ĹĽyda.
KLARA.
Mój panie, dość już tego.
MAREK.
PrzebaczÄ™.
KLARA.
Przebaczam.
MAREK.
Żono!
KLARA.
Skończmy rozmowę, gdzie równie uwłaczam sobie jak i mężowi.
MAREK (na stronie.)
Co siÄ™ ze mnÄ… dzieje!
Czy ja spie, czyja czuwam? kto tu z nas szaleje?
(do Klary.)
Klaro, żono! zbierz zmysły, patrz kto w téj osobie.
— 286 —
Ja jestem Marek , twój maz — przypomniejze sobie ,
Nie pamietasz ? w Lublinie, w dzien swietej Justyny,
Poznalas mnie na balu — mialem fraczek siny —
Upadlem z toba w tancu, stluklem ci kolano,
Potem ci powiedzialem ze jestes kochana?
Kie pamietasz? — A potem wLeczny na jarmarku,
Bzeklas, raz pierwszy: kocham ciebie mily Marku.—
A potem , gdy zapowiedz wyszla juz trzy razy ,
V ojcĂłw kapucynĂłw, ojciec Anastazy
Skojarzyl nas, w Lublinie, dnia piateg"o Kwietnia;
A potem , nie pamietasz ? byla to noc letnia ....
KLAKA. Nie pamietam i nie znam.
WAREK.
Tak ? dobrze — (dzwoni) hej 1 sludzy l
(dzwoni.)
Nie znasz, ale mnie poznasz jak poznaja drudzy.
SCENA DWUDZIESTA DRUGA.
CiĹ sami, MARTA, FILIP, BARTOSZ.
(staja -w rzadzie po prawej stronie, po lewej Lapka i Czeslaw ,
naprzodzie Klara z
jednej _, Kasper z drugiej strony J
MARE K. Moje dzieci! — powiedzcie, razem, glosno, jasnie: Kto jestem?
(„ulezenie) Nie
znacie mnie? (mUczenU)
Niech was piorun trzasnie!
(czule)
Ty Marlo, zono Kaspra, ktĂłram zawsze lubil, KtĂłrej nic dac nie chcialem,
gdy cie maz
zaslubil, KtĂłram juz raz wypedzi) uwiedziony plotka ; Nie znasz mnie ?
powiedz — nie
znasz ?
(Marla wzrusza ramionami)
Powekaj czeczotko I
— 287 —
(czule.) Ty Filipie, ktĂłrego rzadko minie kara, KlĂłremum za karafke
potracil talara,
KtĂłrego nie chce trzymac, ktĂłry nie dbasz o to; Nie znasz mnie? powiedz
— nie znasz?
(Filip wzrusza ramionami)
Poczekaj niecnoto I
(czule.)
Ty Bartoszu, ktĂłrego kij czesto przemierza, KtĂłrego co niedziela wsadzam
do szpichlerza,
KtĂłry przy bramie stoisz od rana do rana, Powiedz, powiedz Bartosiu, nie
znasz twego
pana?
(milczeniei Bartosz wzrusza ramionami) Niewdziecznil nie znaciemnie! nikt
mnie nie zna w
domul O chwilo zaslepienia, nieszczescia i sromu!
(rzuca mundur, peruke i obraca sic przed nimi w prawo i lewo.)
Teraz? teraz, znacie mnie?
(milczenie, Marek wybicia na sam przĂłd sceny.)
Co to jest? o Boze!
(po krĂłtkicm zastanowieniu.)
Kasprze 1 na tobie Zieba zawiesc sie nie moze; Kasprze ! ty wierny slugo,
zawsze przy mym
boku, Co mi strzezesz szkatulki, sypiasz na tlumoku, Sluchaj, sluchaj
mnie, pana:
uwalniam od slowa, Zapomniej jaka byla ] rzekleta umowa, Powiedz, tu, jakes
Kasper, jak ci
mile zdrowie, Ach powiedz, ko ja jestem? jak sie twĂłj pan zowie.
(do wszystkich) Cicho!
? A S P E ? 'okazawszy ze wie o co idzie.) Jan Kembosz, rotmistrz,
jedziemy z Poznania. M
? ? E K. Ó morderco! zabójco! — lecz stój, bez gadania, Gdzie papiery
? gdzie skrzynka
?
? A S P ? (pokazujac ucho zelazne )
To sin z niej zostalo.
MA R-EB-
Jak ? co ?? '?????????
— 238 —
? A S ? ? ?. Siedzac na bryczce troche sie drzymato, W tem slysze, ktos
przy skrzynce —nic
to, dalej hrapie; Niech kradnie, mysle sobie., na uczynku zlapie — Ba!
juz ciagnie, a ja lap
— on sobie, ja sobie, Wtem trzask prask, ucho peka w tak naglym sposobie,
Ze fik I on lezal
w jednym a ja w drugim rowie. Dwóch nas lezalo — on na plecach, ja na
glowie. On sie
zerwal piorunem, jam sie zerwal duchem On w nogi, jam zostal-------on ze
skrzynka, ja z
uchem.
MAREK. Milcz, milcz! (rz ucajac sie na. krzeslo na srodku stojace,') Dosyc
juz tego
niegodziwa gebo 1
(Czesfaw wszystkich odprawia _, potem on, s jednej, Klara z
drugiej strony Marka staja
— Kasper i Marta troche w glabi przy- przeciwnych stronach.")
SCENA DWUDZIESTA TRZECIA I OSTATNIA
MAREK , KLARA, CZESLAW, KASPER, MARTA.
KLARA.
MĂłj mezu.
MAREK (w zapomnieniu.;
Jestem mezem ?
CZESLAW.' ziebo!
MAREK I jak pic, wij.)
Jestem Zieba ?
???
Jesles
MAREK. Czem ze ty bedziesz?
CZESLAW.
Szwagrem mego pana, MAREK-Szwagrem ?
KLAKA. Wszystko juz dobrze.
CZESLAW.
Wszystko rzecz udana
MAREK.
? folwark l'
CZESIA W. Niesprzedany.
MAREK. A sad ? ? Z E S L A W.
Nie wy ciety. MAR E K.
A major.
CZESLAW,
Nic nie zrobi.
MAREK.
A Lapka przeklety ?
KLARA. Juz poszedl.
M A R F, ? (wstajac.) Ach lo dobrze.
T
Ĺ3
- 290 -
CZESĹAW.
Jam namówił Klarę,
By ci za podéjrzliwość tę zadała karę.
KASPER (zdejmujÄ…c perukÄ™ i wÄ…sy.)
Panie, teraz czas na mnie - Marto! ja to będzie?
MARTA.
Kasprze, mógłżeś ty wierzyć? jestżeś dotąd w błędzie?
Miałżebyś się odmienić? chciéć mieć mędrszą głowę?
KASPER.
Broń Boże!
MARTA.
Więc wiész...
KASPER.
Wiém wiém, spełniałaś...
MARTA.
UmowÄ™.
(śmiejąc się ściskają.)
KLARA.
Przebaczasz mi więc szczérze, żem cię mogła dręczyć
MAREK.
Przebaczam z duszy serca, i mogę zaręczyć,
Że nie spełznie daremnie ta nauczka mała;
Podéjrzliwość na zawsze władać mną przestała.
CZESĹAW.
I bardzo sprawiedliwie, wierz mi przyjacielu
Ta furyja bezsenna nigdy nié ma celu;
Nie polepszy dobrego, złe pogorszy życie,
Kto byłby trzpiotem jawnie, będzie łotrem skrycie,
I tysiączne w pożyciu uczą nas przykłady,
Że podéjrzliwość bywa matką wszelkiéj zdrady.
KONIEC TOMU TRZECIEGO.