1
Izabela Kawczyńska
Largo
Olkusz 2009
2
Biblioteka Galerii Literackiej przy MBWA w Olkuszu
Biblioteka Frazy
Książka ukazała się dzięki mecenatowi
Starosty olkuskiego i Burmistrza Olkusza
Redakcja
Łukasz Jarosz
Korekta
Agnieszka Zub
Redakcja techniczna serii:
Olgerd Dziechciarz, Łukasz Jarosz
Na okładce:
Stanisław Stach, Pejzaż jurajski, olej, 80cmx60cm, 2006r.
Skład
Marek Kluczewski
Wydawca:
Firma NEON, Olkusz, Żuradzka 15
www.neon.com.pl
ISBN 987-65092-35-9
Olkusz 2009
3
ATAWIZM
Tutaj cisza. Futra zwierząt w szafi e.
Obłoczki dymu. Coś stygnie. Słowa
dźwigają woń potu i krwi. Tynk. Spękane
wargi. Sufi t brzemienny od pleśni.
Firanka sączy światło. Ciało jest rzeką.
Nie mogę znaleźć brzegu. Rozłożyłam
nogi jak scyzoryk. I było tam gniazdo
os. Warczenie wersalki. Tutaj cisza.
Będziesz cenniejsza niż złoto, obiecywałeś.
I byłam gniazdem os, ale teraz zamień
mnie znowu. Kiedy leżę na plecach
i nie poruszam się wcale, a przecież idę.
4
OPŁAKIWANIE
Teraz już mogę. Opowiedzieć wszystko od nowa.
Kości nie znają ciepła, wyrosną spod ziemi
jak drzewa. Kiedyś byliśmy młodzi. Potem przyszła
miłość, niepodlegająca kontroli jak atak epilepsji.
Czułość spowalnia każdy ruch. Komnaty,
przez które światło przewierca się, rozszczepia
ściany. Poddałeś się, uległeś rozerwaniu. Byliśmy
młodzi. Dół był głęboki i chcieliśmy skoczyć.
5
SFERY INTYMNE
Przedmieścia, a jednak gęstość lasu. Sarny
w jedwabiach skóry, zabite, niosą swój
ciężar. Ruchliwość powietrza, gdy dziewczyny
w organzynowych sukienkach pokazują
pośladki. Wilgotniałem. Biel wgryzała się
we mnie. Gorączka, rtęć i świat za zakrętem.
Wśród wyschniętych traw dojrzewaliśmy,
pozwalając, by kołysano nas do snu, do płaczu.
6
KONIEC LATA. PODRÓŻ
Bezmiar. Trawy na łąkach płyną jak strumień.
Szeleszczą roje robactwa, lekkie jak porcelana.
Za tym zakrętem zasnąć. W tamtą stronę
pobiec, lecz nie uciekać, gdy bezmiar mówi:
jeszcze nie teraz. Jesteśmy bardziej niż dzieci
potulni i strapieni, jakby nas wiedli na rzeź,
której nie ma, a która będzie. Na oczach staje się
śnieg i cisza wypełnia powieki jak stare, dobre
złoto. Potrzebujemy krwi. Obręczy z puchu
i piór na ebonicie nieba. Niech będą jak pieśń,
jak zaklęcie. Kręgi lamp urokliwych, co oświetlą
drogę. Wyjaśnią drogę, kiedy nas zabraknie.
7
PRZEZIMOWANIE
To konsekwencja układu, jaki zawarliśmy.
Pozostaję żywa, w sposób, który nie pozwala
na sentymenty. Każdego dnia pielęgnuję ciało,
leniwe jak truteń. Dbam o siebie, tak jak
obiecałam. Wiosna rozbij e ciszę jak lustro.
Z upływem czasu inkrustacje przestają być cenne.
Kiedy kobiety schodzą nad wodę, wszystko jest
poruszeniem. Grążele odstają od tafl i jak narośl.
8
STREFY KONI
Tu się mówi largo. Spomiędzy żerdzi przesiąka
dźwięk. Las dzierży chrobot. Dźwiga się ciało.
Bieg koni tnie ścieżkę jak skalpel. Kiedy gorączka
smagała nas batem, chciałem cię zmusić do płaczu.
Słodki owoc sierpnia i głód na pokładzie. Owady
otrzepywały skrzydła. Komary cięły powietrze.
Potrzeba nam czegoś więcej. Obiecałaś zamknąć
oczy i kiedy je zamknęłaś, las wystąpił z brzegów.
9
LUNA
A księżyc po prostu tam był, dostojny i śliski
jak węgorz. Ryby prężyły ciała, grube niczym lingam.
Bąbelki powietrza, lekkie jak oddech, migotały
i gasły srebrnookie gwiazdy. Śliwki nietoperzy
kołysały drzewem. Lotnicy o ostrych, czepliwych
pazurkach, o brzuchach gładkich jak murzyński bęben.
Nad nimi księżyc, rybionosy i nij aki, doskonale
obojętny. Z Shakti wypadły pszczoły, brzęczące,
rojne złoto; płynęły ku mnie, ciężkie od żądeł,
więc puchłam, puchłam, ani Baubo, ani Kora. Śmierć
jest dziewicą, pojawia się nagle, odziana w biel,
śnięta i senna. Trzyma w ramionach czarną małpę.
10
WEWNĄTRZ
Myślałaś, że śpi. Tam była pustynia. Coś, co ssało
od wewnątrz, nie pozwalało odejść. Leżał przy tobie,
nieruchomy jak posąg. Brzuch pełen pereł. Słońce
jak plaster miodu, ku któremu lecą zbudzone pszczoły.
Dużo wcześniej sny zmieniły adres. Marzenia o lepszym
życiu, z dzieckiem, całym tym kramem. Byłaś zmęczona
czekaniem na boga, zbawianiem siebie nawzajem.
Modliłaś się o siłę. Chciałaś go przenieść przez pożar.
Myślałaś, że śpi. Bezpieczny, po tym jak podłożył ogień.
Był tam jeszcze. Coraz mniej i coraz rzadziej. Coś ssało
od wewnątrz, czekało na swój moment. Nieruchome,
przyczajone. Gotowe przeciągnąć na swoją stronę.
11
AZJA
Tętni powieka. Mosiężny kształt ziemi
przylega do źrenic. Sen rośnie i wzbiera.
Powierzymy nocy ciepłe, miękkie ciała.
Azja o tej porze zna uległość kobiet.
Stada przeszły jak wzburzenie lasu.
Na wargach ziemia, zimna jak skobel.
12
CZERWIEC
Noc jest naszą porą dnia. Pejzaż trzyma
na uwięzi drapieżne oko sowy. Warczymy
jak psy. Znieczulamy się seksem. Ciała
niebieskie pełzną jak kraby. Księżyc wtacza się
w antrakcie, pij any i wzdęty. Wielkookie
malwy otwierają paszcze; lato nie daje im spać.
Czy wiesz coś o tym, pluszowy trzmielu,
który w ich słodkie wnętrza wbij asz się
jak w pochwę? Jest czerwiec, jemy czereśnie
i poza tęsknotą za bogiem, nie mamy się na co
uskarżać. Miąższ brudzi wargi. Jeśli zmrużyć
oczy, gwiazdy rozlewają się jak rtęć. Kapią.
13
DRZEWO
Masz lat tyle co Jezus i nie chcesz umierać. Owoce
są cierpkie i ciężkie jak grzechy. W górze szkli się
słońce, zaprawione żółcią oko. Wilgoć nadciąga
od strony rzeki. Przynosi rustykalną słodycz, a ja
starzeję się przy tobie. Boisz się, że umrzesz w lipcu.
Jest lipiec. Drzewo, na którym wisisz, rodzi owoc.
14
BARDZIEJ
Czy będziemy pamiętać dni, kiedy zakładałeś
na oczy opowieści ślepców i wszystko
stawało się czarne? Lato puchło, namaszczało
twarze, wzbij ając w powietrze starą, tłustą woń.
Zmęczyło mnie własne męstwo. Istnieję,
zasłużyłam na karę. Jest dokładnie tak, jak
obiecywałeś. Gdzie jesteś? Zakładam na oczy
opowieść o śmierci i wszystko staje się czarne.
15
MIASTA
New York świeci brudem. Gdzie spojrzeć,
gołoledź. Szkielety domów z metalu i szkła.
Nosiliśmy przekleństwo jak płód albo chorobę.
Wieżowce przybrały kształt martwych stworzeń
i teraz nasza historia nie jest warta żalu ani modlitw.
Miasta, w których kobiety za dziesięć dolarów
zrobią wszystko. Osiedla portorykańskich dzieci.
Widzieliśmy chudych proroków i gospodynie na skraju
depresji. Pożądaliśmy innych miast. Innych kobiet.
Czy posunęliśmy się zbyt daleko? W łóżkach i ustach,
co kłuły jak ul. Ostatnie dni uczyniły z nas starych ludzi.
Jeśli poszedłeś na dno, nie było w tym naszej winy.
Owszem, byliśmy obok i teraz twoja twarz jest martwa.
Kwiatostan ciał. New York świeci brudem. Powinienem
to przewidzieć. W dniu, w którym zacząłeś słyszeć boga.
16
L.A.
A jednak, mimo pragnienia powrotu, obudziłem się znowu.
Neony L.A. trzepoczą jak roje motyli. Monety rzucane
żebrakom jak rdza zostawiają ślady na palcach i błyszczą.
Jestem żebrakiem. Odganiam bezdomnych. Starzeję się
i jestem sam, nie licząc gwiazd kokieteryjnie nudnych,
zajętych sobą w kwadracie nieba. Mimo to gapię się,
rozdziawiając usta.
Uprzedzam twoje pytanie i śpieszę donieść, że nie ma
tu kobiet. Wszystkie kobiety zostały feministkami,
wyemigrowały albo gorzej, więc nie ma kobiet w moim
łóżku, chociaż i tak nie uwierzysz. Kiedy mówiłem, że
kobiety powinno się trzymać w klatkach, lśniące i dzikie
jak czarne pantery, mówiłem o tobie, to jasne.
Opowiadałaś o tysiącach kilometrów przesuwających się
pod gałkami bosych pięt i palców, jak taśma przy kasie
w hipermarkecie. Spojrzenia mężczyzn tężały, ptaki gotowe
dziobać i dziobać. To były nasze głupiutkie rozmowy,
gulgotanie w blaszanych puszkach gardeł.
Byłaś nieznośnie drażniąca z tą swoją miłością. Bujając się
na oparciu fotela, drżałaś jak czarnoskóre dziecko. Mówiłaś
o Europie. To ten sam pokój, łóżko nawykłe do kurewstwa.
W świetle neonów twój jęk trzepotał o skroń, lekki jak ćma.
L.A. pulsuje; moja krtań jest tubą, przez którą chcę
wykrzyczeć:
gdzie jesteś, gdzie jesteś?
Podziwiam twój brak spójności. Przez trzeszczący telefon,
dziecięco ciepła, łykając łzy i tabletki, opowiadałaś,
jak zestarzejesz się beze mnie. Noce odpoczywają, gorące
i słone. Dla miasta jesteśmy tylko zwierzyną. Kolorowe
światła zatrzymują nas w miejscu jak fl adry. Ktoś daje sygnał
i biegniesz, nie pytając dokąd.
17
DEKADY
O tej porze roku ważki kończą lot. Pliszki szykują do drogi
smukłe ciała. Zabiorą na południe wszystko, co chciałbyś
zatrzymać. Jest zimno. Rzeka zmieniła nurt, porwała
ciężkie od niemowląt kosze. Przeznaczenie to tylko słowo,
nie znajdziesz rozwiązania na ostrzu brzytwy - tak mówią.
Kiedy przyszłam na świat, zajęłam twoje miejsce. Świat
był sprawcą. Śnieg nie chciał topnieć. Równowaga została
zachwiana. Bez ochrony pogańskich bóstw żywioły zmagają
się z czasem. Ocean krzyczy twoje imię. Powtarzają je fale,
zmęczone i głupie. W gruncie rzeczy nie mogą nic więcej.
18
MAŁE HURAGANY
Kobieta podniosła barokowe kształty. Wytrząsnęła
z włosów ziarna pszenicy i słońce, które raniło
jej skórę jak miłość. Zraniona wypłynęłam w morze.
Chmury bujały się na boki, kiwając na mnie palcem.
Nie miałam im do opowiedzenia żadnej nagrobnej
historii, ciężka jak Budda o rzęsach ze złota.
Wciągała mnie barwa twarda jak nefryt.
Mewy rzygały krzykiem w piasek. Na brzegu
brodaci głupcy wołali: ślimaku, ślimaku, wyjdź
ze skorupy! Omszały Łazarzu, zmartwychwstań!
Ich żebra więdły jak ciała meduz, których
milcząca agonia, z braku pereł, przykuwa uwagę.
19
ŚLADY
O tobie coraz głośniej w świecie, jak balia, wielkim
i przepastnym. Tutaj powietrza więcej niż gdzie indziej.
Pośpieszne przejeżdżają z wizgiem po żebrach przyrosłych
do pręgi szyny. Krew jest ślepa i lepka jak błoto. Śmierć
istnieje, to pewne, chociaż nie widział nikt drugiego brzegu.
Zima nadciąga jak powódź. Są już pierwsze ślady:
wróble opadłe z drzew jak późne jabłka, i jamki po stopach,
w których rtęć zamarza, tworząc zwierciadła. Chłód ścina
liście, pożera zachłannie niczym jedwabnik tkankę morwy;
zawij a serca w małe, śmieszne piąstki, które bij ą i bij ą.
Od miesiąca żywię się niebem, więc jestem pochmurna
i blada, taka jak nie lubisz. O tobie coraz głośniej; mówią,
że nie wrócisz. Tutaj maluje się framugi, nie usta. Rany
są świeże i głębiej. Przede mną kolejny rok życia. Na razie
gapię się w niebo; próbuję przypomnieć sobie, kim jestem.
20
OLGA
Rtęć pod paznokciami, nocne pulsowanie,
fala za falą. Krew muli tętnice. Rzeka rdzy,
która nie umie przestać płynąć. To przyjdzie,
ale dzisiaj jesteś biała i czysta jak dziecko.
Masz ciało. Za jego sprawą dotyk przemienia się
w polowanie. Potem będziesz jak moja matka,
układać usta w zbolałe O, biadolić nad rozlanym
mlekiem, ale teraz twój brzuch, który jest głodem.
21
LUNETARIUM
Wziąć mężczyznę, jak się bierze tabletkę od bólu
brzucha albo głowy. Leżę płasko, łaciata jak krowa,
która gapi się z rozdziawioną mordą w niebo.
Stamtąd gwiazda pomiędzy nogi, gdy zdyszane
poduszki, nawykłe do bieli, buchają jak koń, który
staje się biegiem, choć nie zdoła wygrać pościgu.
Reszta to szpik i kości, co grzęzną, a pościel się ściele,
pełznie po ścianie. I pomnożona staję się ja - córa
Babilonu. W raju psy siwieją. Tutaj podsuwa się pod oko
robaczywe ciała, soczyste jak jabłka, więc gryzę.
22
PIĘKNO
Została rutyna. Szpetota powszechna jak dziury
w zębach. Sen przypomina o śmierci, ale tej nocy twój
puls nie budzi we mnie niczego. Miejsca migotliwe,
gdzie nie dotrze ciało. Po tamtej stronie znowu jestem
dzieckiem. W łusce wij e się sztorm. Rzeka ma wilgoć
w ustach. Kiedy się budzę, ciągle jestem dzieckiem.
23
WODNICE
I kiedy zdejmujesz zasłonę giętkim ruchem cyrkówki,
wiem to na pewno. Edith, twoja twarz jest szkiełkiem,
w którym przeglądałem się niezliczoną ilość razy.
Brałem zbyt wiele na swoje barki. Nas dwoje i tybetański
kredens, co mówił: jestem, jestem. Nie potrafi łem
zasnąć. Oczy wypchanej sowy świeciły trupim blaskiem.
Z ogrodu nadciągał szum skrzydeł, miękki jak szept.
Owady spalały się w powietrzu, kiedy twoje ciało
nasiąkało barwą. Niepotrzebna czułość. Serce w kształcie
dzwonu. Przywykłem. A teraz trudno jest odejść. Nocami
ogarnia mnie ciemność. Owady w każdej chwili gotowe są
przerwać swój czujny sen, Edith, i teraz wiem to na pewno.
24
STARY PORZĄDEK
Wojna zrobiła swoje. Przyszła i stała się
prawem. Nie umieliśmy nic więcej, niż tężeć,
truchleć i biec. Niewinność stanęła po naszej
stronie, ale ciało nie potrafi ło wydorośleć.
Znało historię o przeznaczeniu. Strach chwytał
mocno jak skurcz. Coś płynęło, było bólem.
25
MILCZĄC
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów.
Gdybym mówił językami kobiet-kruków,
kobiet-wron. St
ałbym się jak pejcz, co
smakuje świst, chciwie niby w mięso kły.
Płaczemy, kiedy budzą nas, zanim słońce
wbij e się w las jak nóż. Pejcze wskazują
drogę. Gdybym mógł stąd odejść,
stałbym się zimny. Nie jak popiół. Popiół.
26
WIEDZIELI
Najpierw przybiegły zwierzęta. Obdarte ze skóry,
szukały w naszych ciałach schronienia. I byliśmy
bardziej zwierzętami. Za nami szły nasze dzieci.
Trącały nam plecy, żebyśmy pamiętali. Potrafi liśmy
zostawić wszystko, ale nie zawrócić. Przetrwanie
było koniecznością. Roztopy nastały później.
Śnieg sczezł; odchodził z drzew jak skóra. Kiedy
znaleźliśmy dom, bogowie mogli nas opuścić. Dzieci
przestały w nas wierzyć. Wolały odejść, niż żyć
z nami pod jednym dachem. Mówiliśmy przez sen,
opowiadając sobie lepsze wersje życia. Ciała stygły
w łóżku, które było grobem bardziej niż czymś innym.
Kamelia, rosnąca przed domem, nie straciła nic ze swej
zieleni. Skórzaste liście błyszczały jak twarze ludzi
ze Wschodu. Kwiaty broczyły farbą, przypominając wróble
o brzuszkach z czerwonej posoki. Ci, którzy nas gonili,
nigdy nie przestali. Co rano ruszali na polowanie. Nocami
wpychali w dziewice krew. Wiedzieli. Minie. Musi minąć.
27
SENNIE
Zabrakło śliny. Został pejzaż o barwie
kwarcu. Wyczuwasz go pod powiekami,
na krańcach. Jesteś grzbietem świata.
Laminowane niebo. Gdzie indziej
wykrwawia się morze. Ptaki kotłują się
i spadają. Coś je potem spala. Za rogiem
czeka mężczyzna. Dzierży blask w dłoni.
Jeśli to nóż, boisz się bardziej. Za chwilę
obudzi cię krzyk. A teraz biegnij . Biegnij !
28
PRZYPŁYW
Sok tryska z rany, płynie powoli.
W jednym ciele głębokość morza.
Mlaśnięcia na brzegach. I te dzwony.
Dzwony jak zwiastowanie świtu.
Uczę się mówić z grudą gliny w ustach.
Hymn. Dziękczynienie. Śpiew boli bardziej.
Stukot. Tymczasem krew spełza z łóżka.
29
KOLEJ TRANSSYBERYJSKA
Łóżko jest białe jak naskórek trupa. Karta choroby
jęczy i puchnie. Kokon z bandaża otula ciało niby pas
jedwabiu. Od sześciu dni dzielę się z nim potem
i brudem. Dotarłabym do raju, gdyby nie ten szpital.
Ucisk w piersiach ciąży jak bagaż. Oczekiwanie męczy
kobiety jak księżyc. Śmierć odwiedza nas regularnie.
Pielęgniarki rozchylają okiennice, jakby rozkładały
nogi, obnażając kocie niebo. W szybie odbij ają się usta,
wilgotne jak penis świni. Jeśli wpadasz, przynosisz mi
kwiaty, które wierzgają czerwienią jak zdrowe niemowlęta.
W pieluchach z papieru paskudzą ciszę, kwiląc i tętniąc.
Ospała i głodna wbij am zęby w ich śliczne, pulchne serduszka.
30
ORBITA
Krążymy. Wszystko ulega powtórzeniu.
Mamy czas, ale nie jesteśmy cierpliwi.
Ślady znużenia i miękki ołów. Zasługi,
winy, nasi ukochani, wszystko zostaje
zapomniane. Spłoszone pardwy krzyczą
z zarośli, biegną ku nam jak nieszczęścia.
31
MATEĆ
Przyszło z krain zapomnianych. Z odległych
miejsc, gdzie dzieci z powietrza rodzą śpiew.
Drga przedwieczorna gardziel. Niżej iglica
kościoła, skąd spokój rozciąga swój zachód.
Przyszło z lasów. Ziemię pokryła królicza
biel. Kobalt tłumił kroki. Nad bruzdami
zagonów magistrala huśtała się, cielna od
lodu, śląc zapewnienia, że masz się dobrze.
Na wiosnę roztopy budzą rzekę. Mężczyźni
powracają na trony pogrzebanych królestw.
Z przezimowanych gardeł dzieci plują śpiewem.
Kobiety rodzą. Rtęć w oczach. W oczach i ustach.
32
NOWA MITOLOGIA
Wszystko zawiodło. Odkrywasz to w poranek, który
nie jest smażeniem bekonu i jajek. Pies jest głodem.
Supeł w jego brzuchu zaciska się i ssie. W mojej głowie
mieszka potwór; stale bełkocze i mówi. Nowiny roznoszą się
jak choroba. Wieczorami wracasz. Przynosisz miasto
w otwartych oczach - twoje źrenice to czysta rtęć. Ogłaszasz
rozejm, ale, tak czy inaczej, przypominamy wojowników.
Nasz pies to Minotaur. Gładzisz łeb bestii, szukasz spokoju,
myśliwy ze złotym meszkiem na skroni. Przez płeć wchodzisz
we mnie jak w wodę. Nazywasz mnie matką. Dawniej miałam
matkę. Była królową pszczół albo wiedźmą. Z rozciętych warg
dawała mi miłość. Teraz jestem wymarłą planetą dojrzałą
w swej barwie. Znałam rzeźnika, który w nocy zrywał się
z krzykiem. Jego dłonie kuliły się na białym brzuchu żony.
33
ŻNIWA
Drżenie kotów kłębi się w futrach. Skóra marszczy się
jak woda, pod którą światło pulsuje niczym serce. Słońce
przecieka na drugą stronę. Łuna jest bogiem, co krwawi
nad lasem. Źdźbła trawy kiełkują jak małe modlitwy.
Odległe żniwa bolą już teraz. Odnaleźć w sobie spokój
zwierząt, które, ufając zmartwychwstaniu, szykują
płytkie norki grobów. Gdy umrą, pobłogosławię,
jak wymarłe miasta, ich noski, pazurki, języki i skóry.
34
KRĄG POLARNY
Nie jest powiedziane, kiedy odejdę. Nie tędy.
Zamknięta rzeka traci z oczu źródło. Było słone.
Rzadko pozwalało odejść. Żeliwne ptaki utknęły
w śniegu. Gwiazdozbiór psa zapalał się i gasł. Dzieci
przywarły do ziemi, białe jak ciało kobiety. Kiedy odejdą,
nie jest powiedziane. Powinnam płakać. I płakałam.
35
PIEŚNI PÓŁNOCNE
Styk. Mróz wrasta w ulicę. Idziemy i zgrzyt
brzmi jak szloch. Miasto zamienia się w szpital,
przytułek o barwie nieznanej i martwej.
Krajobraz wraca na swoje miejsce. Płacz
dziecka. Znam to na pamięć. Zwyczajność.
W rozsuwaniu przedmiotów. Opadaniu ziemi.
36
VALIUM
Świt wisi w powietrzu. Światło ściska krtań
i lęk zbliża się jak fala. Wzburzone morze
zakrywa lustro. Dzień będzie aktem kapitulacji.
Szarówka dłuży się w nieskończoność. Czekanie
na słońce. Nie wzejdzie. Gady zabiorą zimne
ciała. Zostawią na piasku delikatne ślady.
37
RÓWNINA
Skóry i bransoletki, ciężkie, drewniane obręcze,
przez które czas przepływał, nie czyniąc rozróżnienia.
Przystąpiliśmy do siebie, swawolni jak dzieci.
Towarzyszył nam lot nietoperzy. Welwet skrzydeł
powoływał niebo i niebo rosło, gotowe przystąpić.
Żabie pęcherze zaludniały przestrzeń. I jeszcze rechot,
co stał pod wodą jak śmierć. Kapsułki powietrza
marszczyły pejzaż. Z mułu wynurzał się księżyc, dojrzały
i nagi jak krzyk. Wygnano nas nazbyt szybko. Z równiny,
która jest lustrem, kiedy woda odsłania swe źródło.
38
CIĘŻAR
Koła na wodzie nie są moje. Kamyki.
Milczenie. Nic tu nie jest moje. Tamtego
lata jucha znaczyła darń. Sok kapał z ust
i z brzucha łownej łani. Kiedy ją nieśli,
lśniła jak srebro w uszach kobiet.
Wodne przestrzenie, bo wszystko
jest z wody. Nawet dłonie zaciśnięte
w pięść, gdy pieśń płynęła z rany. Kiedy ją
nieśli, powolnie i strasznie, jak niesie się
echo nad lasem. Ciężar, który przygniata.
39
BLIŻEJ
Nic mi po tobie. Odeszły stąd sarny.
Przypełzło zimno. Odleciały ptaki.
Co tłukło się w sitowiu, umilkło.
Wyplute ryby gnij ą od środka.
Śmierć pcha się w oczy i nozdrza.
Odkąd odeszły sarny, jest zimniej.
40
KAZUS
Drogi są ślepe. Krzyk znaczy pejzaż. Wołanie
łowcy. Pieśń umarłego. Poruszenie w łonach kobiet.
Nic nie jest równie oczywiste jak bezradność
płodu, rozczulające jak naskórek myszy, ślepej
i nagiej w dojrzewaniu słomy. To prawda:
źrenice dziecka są srebrem. Dzisiejszej nocy
wyśniłam siebie w basenie pełnym piasku i szkła.
I była tam krew. To oczywiste. Nic nie jest równie
bezradne. Przypadek? Sen o domu, który nigdy
nie stanie się moim. Ale mógłby. Mógłby.
41
42
spis treści
ATAWIZM ............................................................................. 3
OPŁAKIWANIE...................................................................... 4
SFERY INTYMNE................................................................... 5
KONIEC LATA. PODRÓŻ........................................................ 6
PRZEZIMOWANIE................................................................. 7
STREFY KONI ........................................................................ 8
LUNA .................................................................................... 9
WEWNĄTRZ ....................................................................... 10
AZJA....................................................................................11
CZERWIEC ...........................................................................12
DRZEWO ............................................................................ 13
BARDZIEJ............................................................................ 14
MIASTA .............................................................................. 15
L.A...................................................................................... 16
DEKADY ............................................................................. 17
MAŁE HURAGANY ............................................................. 18
ŚLADY ................................................................................ 19
OLGA.................................................................................. 20
LUNETARIUM ..................................................................... 21
PIĘKNO............................................................................... 22
WODNICE........................................................................... 23
STARY PORZĄDEK .............................................................. 24
MILCZĄC ............................................................................ 25
WIEDZIELI........................................................................... 26
SENNIE ............................................................................... 27
PRZYPLYW.......................................................................... 28
KOLEJ TRANSSYBERYJSKA ................................................. 29
ORBITA ............................................................................... 30
MATEĆ................................................................................ 31
NOWA MITOLOGIA ............................................................ 32
ŻNIWA................................................................................ 33
KRĄG POLARNY ................................................................. 34
PIEŚNI PÓŁNOCNE ............................................................. 35
VALIUM .............................................................................. 36
RÓWNINA .......................................................................... 37
CIĘŻAR ............................................................................... 38
BLIŻEJ ................................................................................. 39
KAZUS................................................................................ 40