Rozdział 9
Pod prąd? Małe grupy, ruchy społeczne i Internet
Nie wszystkie amerykańskie organizacje w ostatnim ćwierćwieczu traciły swoich członków i
nie wszystkie więzi personalne ulegały atrofii. W tym rozdziale przeanalizujemy trzy ważne
trendy idące w przeciwnym kierunku, których oszacowanie jest koniecznym warunkiem
przygotowania wyczerpującego bilansu kapitału społecznego. Na jednym krańcu spektrum
wyznaczanego przez ich wielkość, zakres prywatności i stopień sformalizowania mamy
bogactwo grup spotkaniowych, klubów czytelniczych, grup wsparcia, grup samopomocowych
i tym podobnych, stanowiących ważne ostoje emocjonalnego i społecznego życia
Amerykanów. Z drugiej strony mamy długi szereg wielkich ruchów społecznych, które w
czasie ostatnich trzydziestu kilku lat rozlały się po całym kraju, zaczynając od ruchu praw
obywatelskich czarnych, przez ruch studencki, ruch pokojowy, ruch kobiecy, ruch gejów i
lesbijek, ruchy pro-choice i pro-life, konserwatywny ruch religijny, ruch ekologiczny, ruch
praw zwierząt, aż po niezliczoną rzeszę innych. Na końcu zajmiemy się wpływem, jaki na
dzieje kapitału społecznego wywarła eksplozja telekomunikacyjna ostatnich lat, w
szczególności zaś Internet lub, jak mawiają znawcy, „komunikacja poprzez komputer”
(computer-mediated communication)? Czy nowe wspólnoty wirtualne mogą całkowicie
zastąpić staromodne wspólnoty przestrzeni fizycznej, w których żyli nasi rodzice? Krótko
mówiąc, jak zakwalifikujemy małe grupy, ruchy społeczne i telekomunikację w naszej ocenie
słabnących więzi społecznych i obywatelskiego zaangażowania?
Robert Wuthnow, wiodący socjolog zajmujący się małymi grupami społecznymi, informuje o
40% Amerykanów deklarujących „aktualną przynależność do małych grup, które spotykają
się regularnie, oferując swoim członkom wsparcie i opiekę”. Blisko połowę tych grup
stanowią szkółki niedzielne, kółka różańcowe i grupy studiujące biblię, a także inne
organizacje przykościelne, których upadek był przedmiotem naszego zainteresowania w
rozdziale 4. Z drugiej strony blisko 5% ankietowanych przez Wuthnowa ludzi, deklaruje
regularny udział w spotkaniach grup samopomocowych, taki jak Anonimowi Alkoholicy, czy
lokalne oddziały Stowarzyszenie Obywateli Opóźnionych Umysłowo (Association for
Retarded Citizens), a niemal tyle samo w spotkaniach klubów czytelniczych i hobbistycznych.
Chociaż dane zebrane przez Wuthnowa stanowią tylko pojedynczy kadr, nie przeszkodziło
mu to elokwentnie opisać ruchu małych grup społecznych, jako „cichej rewolucji” w
amerykańskim społeczeństwie prowadzącej do zdefiniowania wspólnoty w oparciu o bardziej
elastyczne kategorie oraz antidotum na rozpad więzi społecznych. Niemal dwóch na pięciu
członków takich grup przyznało, że otrzymało od innych członków wsparcie w chorobie,
trzech na pięciu twierdzi, że ich grupa przyszła z pomocą komuś spoza swoich członków, a
czterech na pięciu mówi, że dzięki grupie „czują, że nie są sami”1. Małe grupy z pewnością
stanowią ważny zasób kapitału społecznego. Wcześniej zastanawialiśmy się nad szansami i
zagrożeniami związanymi z religijnymi formami więzi społecznej we współczesnej Ameryce.
Jak to wygląda wśród świeckich klubów dyskusyjnych i grup wsparcia?
Kółka czytelnicze, jako ważny elementem charakteryzujący życie amerykańskiej klasy
średniej, powstały w II połowie XIX wieku w wyniku nałożenia się na siebie wzrostu
poziomu wykształcenia i ilości czasu wolnego. Wtedy, tak jak i dzisiaj, kluby czytelnicze
przyciągały głównie kobiety. W pierwszych dziesięcioleciach po wojnie secesyjnej
uczestniczki koncentrowały się na intelektualnym „samodoskonaleniu się”, jednak udział w
spotkaniach sprzyjał także autoekspresji, nawiązywaniu zażyłych przyjaźni i temu co
późniejsze pokolenie nazwałoby „podnoszeniem świadomości”. Zakres zainteresowania
stopniowo rozszerzał się z celów czysto literackich na działalność na rzecz społeczności
lokalnej i dobra wspólnego, stając się częścią nabierającego rozmachu ruchu na rzecz reform
społecznych i politycznych. Na przełomie stuleci jedna z nowowybranych prezesek
oświadczyła swojemu kołu: „Mam dla was ważną wiadomość. Dante nie żyje. Nie żyje od
kilku stuleci i myślę, że czas już przestać interesować się jego Piekłem i skupić uwagę na
naszym własnym”. Inna powtarzała za nią „Wolimy Działanie od Dantego, Gotowość od
Gotowania (We prefer Doing to Dante, Being to Browning...). Wystarczająco długo
dusiłyśmy się w literackim sosie”. Z tego typu grup w tamtym czasie rodziły się ruchy
sufrażystek i niezliczone inicjatywy obywatelskie epoki progresywnej∗2.
1 Robert Wuthnow, Sharing the Journey: Support Groups and America's New Quest for
Community (New York: Free Press, 1994), szczególnie 45-46, 59-76,170, 320.
∗ Epoka progresywna – okres w historii Stanów Zjednoczonych obejmujący w przybliżeniu
lata 1890-1920. W tym czasie pod wpływem rozmaitych ruchów społecznych realizowano
projekty głębokich reform społecznych, politycznych i gospodarczych. Dążąc do zwiększenia
udziału obywateli w rządzeniu, niektóre stany wprowadziły instytucje obywatelskiej
inicjatywy ustawodawczej, referendum i procedury odwoływania reprezentantów. W polityce
federalnej reformatorskie tendencje wiązały się z szeregiem poprawek do konstytucji, które
wprowadzały prawo wyborcze dla kobiet, prohibicję, podatek dochodowy i bezpośredni
wybór senatorów (przyp. tłum.).
2 Theodora Penny Martin, The Sound of Our Own Voices: Women's Study Clubs 1860-1910
(Boston: Beacon Press, 1987), cyt.: 172; oraz Theda Skocpol, Protecting Soldiers and
Nieformalne koła czytelnicze mogą być wyjątkowo trwałe. Na przykład pewna grupa
samoodnowy (self-rejuvenating) w Fayetteville w Arkansas spotyka się dwa razy w miesiącu
od 1926 roku3. W ogniu żywiołowych dyskusji wykuwają się najtrwalsze więzi osobiste,
intelektualne, a czasami nawet polityczne. Stałe uczestniczki włączały się w również w
sprawy szerszej społeczności, przechodząc od Dantego do Działania4. Krótko mówiąc
nadając indywidualnej aktywności intelektualnej (czytaniu) wymiaru społecznego, a nawet
obywatelskiego grupy dyskusyjne stały się żyznym podglebiem, z którego wyrostali
szmucerzy i macherzy.
Wielu obserwatorów jest zdania, że obecnie Ameryka doświadcza podobnego boomu klubów
czytelniczych, jak pod koniec poprzedniego stulecia, a kilka organizacji obywatelskich
dokłada wszelkich starań aby tak się stało5. Niestety, trudno znaleźć dowody wspierające te
optymistyczne twierdzenia. Chociaż liczby są trochę niepewne, wydaje się w latach 90. w
klubach literackich, artystycznych i dyskusyjnych działa tylu Amerykanów ilu w latach 60.
czy 70. Co więcej, ponieważ uczestnictwo w tego typu grupach było zawsze największe
wśród samotnych kobiet i absolwentek college’ów, a te dwie kategorie obejmują obecnie
większą grupę Amerykanek niż 30 czy 40 lat temu, jest rzeczą zaskakującą, że popularność
klubów nie przeżywa większego rozkwitu. W 1974 roku jedna na trzy samotne absolwentki
należała do klubu literackiego, artystycznego, naukowego lub dyskusyjnego, podczas gdy w
1994 już tylko jedna na cztery. Nasz werdykt w sprawie takich małych grup musi więc być
złożony: grupy te rzeczywiście mają duży wkład w obywatelskie zaangażowanie i kapitał
Mothers: The Political Origins of Social Policy in the United States (Cambridge, Mass.:
Harvard University Press, Belknap Press, 1992).
3 Ellen Slezak, The Book Group Book (Chicago: Chicago Review Press, 1993), 14.
4 James A. Davis, Great Books and Small Groups (Glencoe, 111.: Free Press, 1961), oraz
własna analiza korelacji między przynależnością do klubów czytelniczych, grup
dyskusyjnych i samokształceniowych i zaangażowaniem w inny formy działalności
wspólnotowej, przy zastosowaniu zmiennych kontrolnych w postaci czynników
demograficznych, w oparciu o dane National Election Study z 1996 roku
5 Robert Oliphant, "My Say”, Publishers Weekly, Styczeń 4, 1985, 72; Mary Mackay,
"Booking a Group Adventure”, Belles Lettres: A Review of Books by Women 8 (summer
1993): 26. Study Circle Resource Center i Kettering Foundation finansują kluby czytelnicze
i grupy samokształceniowe w całym kraju.
społeczny, nie ma jednak dowodów na to, że ich liczebność rośnie na tyle aby znacząco
zrekompensować skutki obywatelskiego rozkładu trwającego od kilku dziesięcioleci6.
Niekwestionowanego wzrostu liczby uczestników doświadczyły natomiast w ostatnich latach
grupy samopomocowe i grupy wsparcia. Najpopularniejszymi wśród nich są grupy „dwunastu
kroków”, takie jak (istniejący od 1935 r.) Anonimowi Alkoholicy i ponad 130 bliźniaczych
organizacji na terenie całego kraju, obejmujących innych uzależnionych, w tym Anonimowi
Hazardziści i Anonimowi Współuzależnieni. Sami Anonimowi Alkoholicy (AA) deklarują
posiadanie około miliona członków w całym kraju, a pokrewni Al-Anon zrzeszający rodziny i
przyjaciół osób uzależnionych od alkoholu dalszych 400 tys.7. Podobnie w przypadku innych
grup wsparcia dla osób doświadczających określonej choroby lub zmagających się z jakimś
konkretnym problemem, jak postępujący zanik mięśni, AIDS czy samotne rodzicielstwo. Nie
brakuje również komercyjnych organizacji samopomocowych, jak Jenny Craig, Weight
Watchers i różne grupy terapeutyczne. Trudno znaleźć twarde dane liczbowe na temat ilości
osób należących do tego typu grup, jednak jeden z niedawnych sondaży wskazywał, że 2%
dorosłych Amerykanów aktywnie uczestniczy w spotkaniach grupy wsparcia lub grupy
samopomocowej, zaś inne rozległe badania wskazały, że tego typu spotkania konsumują
Amerykanom około 3% czasu8. (Choć z pewnej perspektywy może to być bez znaczenia,
łączna liczba wszystkich – nowych i starych - członków grup samopomocowych, jest i tak o
połowę mniejsza niż liczba osób, które w ostatnich dwóch dekad wycofały się z udziału w
6 Sondaże przeprowadzono w 1967 r. (Sidney Verba i Norman H. Nie, Participation in
America: Political Democracy and Social Equality [New York: Harper & Row, 1972]) i
1996 (National Election Study) ustalili identyczny odsetek uczestnictwa (4 procent) w
klubach literackich, artystycznych, dyskusyjnych i samokształceniowych. Analiza danych
GSS nie wykazała znaczących zmian członkostwa netto w tego typu organizacjach w latach
1974-1994, znaczący spadek odnotujemy jednak jeśli zastosujemy zmienne kontrolne w
postaci zmiany poziomu wykształcenia i stanu cywilnego. Według pracowników Great
Books program, który od 1947 wspiera kluby czytelnicze, obecnie mają one o połowę
mniej członków niż w latach 60.
7 Alfred H. Katz, Self-Help in America: A Social Movement Perspective (New York: Twayne
Publishers, 1993); Irving Peter Gellman, The Sober Alcoholic: An Organizational Analysis of
Alcoholics Anonymous (New Haven, Conn.: College and University Press, 1964); Nan
Robertson, Getting Better: Inside Alcoholics Anonymous (New York: William Morrow,
1988), 88, 155-56.
8 Analiza własna danych National Election Study z 1996 r.; Morton A. Lieberman i Lonnie
R. Snowden, "Problems in Assessing Prevalence and Membership Characteristics of Self-
Help Group Participants”, Journal of Applied Behavioral Science 29 (czerwiec 1993): 166-
180.
rozgrywkach ligowych w kręgle, nie mówiąc o innych, bardziej „obywatelskich”, formach
zaangażowania).
Grupy samopomocowe z pewnością dostarczają uczestnikom nieocenionego wsparcia i relacji
interpersonalnych. Wuthnow przekonuje, że „rozwój małych grup wprowadza tym samym
nowy element do sposobu organizacji współczesnego życia. Rozszerza zasady organizacji
formalnej na obszar więzi międzyludzkich, które do niedawna funkcjonowały w sposób
niezorganizowany i spontaniczny”9. Chociaż specjaliści wciąż spierają się o wady i zalety
takiego wsparcia w porównaniu z profesjonalną terapią, w praktyce te dwa podejścia splatają
się ze sobą; rozległe badania wśród grup samopomocowych w Kalifornii wykazały, że na
czele ponad 60% z nich stoją profesjonaliści, co zamazuje granicę między samopomocą i
terapią grupową. Coraz więcej dowodów przemawia za tym, że grupy wsparcia – w
szczególności oferowane przez nie więzi międzyosobowe – dostarczają wielu uczestnikom
wymiernych korzyści emocjonalnych i zdrowotnych10.
Grupy wsparcia stają się niejako substytutem innych - słabnących w naszym
sfragmentaryzowanym społeczeństwie - więzi intymnych, służącym ludziom wyłączonym z
bardziej konwencjonalnych sieci społecznych. Dla przykładu odsetek osób należących do
tego typu grup jest od dwóch do czterech razy wyższy wśród rozwodników i singli, niż wśród
osób żyjących w małżeństwach. Dokonując życzliwego przeglądu tego typu grup Alfred H.
Katz i Eugene I. Bender starają się abyśmy uznali, że „bycie niepełnosprawnym, biednym,
osobą po terapii psychiatrycznej, przedmiotem eksploatacji lub potępienia społecznego jest
tożsamością narzucaną przez społeczeństwo wielu nieintencjonalnym ‘dewiantom’... W
grupach wsparcia należy więc widzieć narzędzia ,przy pomocy których rozbitkowie ci mogą
wyszukiwać i nabywać nowe tożsamości, redefiniując siebie i społeczeństwo; mogą wyrywać
się z samotności identyfikując się z grupą odniesienia; czasami zaś mogą pracować na rzecz
dobra społecznego lub zmiany, którą uważają za ważną”11.
9 Wuthnow, Sharing the journey, 158.
10 Lieberman i Snowden, "Problems in Assessing Prevalence and Membership
Characteristics of Self-Help Group Participants”, 176—178. Odmienne opinie na temat grup
samopomocowych patrz Frank Riessman i David Carroll, Redefining Self-Help: Policy and
Practice (San Francisco: Jossey-Bass, 1995); Katz, Self-Help in America (1993); oraz Wendy
Kaminer, I'm Dysfunctional, You're Dysfunctional: The Recovery Movement and Other
Self-Help Fashions (Reading, Mass.: Addison-Wesley, 1992).
11 Alfred H. Katz i Eugene I. Bender, red., The Strength In Us. Self-Help Groups in the
Modem World (New York: Franklin Watts, 1976), 6.
Rozwój grup wsparcia to zastosowanie remedium kapitału społecznego wobec zaniedbanych
uprzednio problemów. Grupy wsparcia dla gejów, Stowarzyszenie Obywateli Opóźnionych
Umysłowo, grupy dla osób z nadwagą wnoszą na forum publiczne problemy, z którymi do tej
pory zmagano się w społecznej izolacji. Tak jak kluby AA pozwalają przeformułować
alkoholizm tak aby stał się problemem społecznym wymagającym oddziaływań społecznych i
duchowych, nowe grupy wsparcia wnoszą do przestrzeni publicznej to co do tej pory
uważano za problemy prywatne. W ten sposób grupy wsparcia odpowiadają na wiele potrzeb
ludzi, którzy w inny sposób nie uzyskali by dostępu do kapitału społecznego.
W niektórych przypadkach grupy te służą również osiąganiu szerszych celów obywatelskich.
Matki Przeciwko Pijanym Kierowcom (Mothers Against Drunk Driving) oraz Stowarzyszenie
Obywateli Opóźnionych Umysłowo stanowią ilustrację tego, jak różne cele i aktywności
publiczne wyłoniły się z tego sektora amerykańskiego życia12. Z drugiej jednak strony takie
typowe grupy nie odgrywają tej samej, co tradycyjne stowarzyszenia obywatelskie.
Członkostwo w grupach samopomocowych nie wykazuje związku z przynależnością do
jakiejkolwiek innego podmiotu z bogatej palety 22 typów organizacji w Ameryce.
Przynależność do grup wsparcia nie łączy się tak blisko z regularnym angażowaniem się w
sprawy wspólnoty poprzez: udział w wyborach, podejmowanie wolontariatu, przekazywanie
środków na cele charytatywne, pracę przy wspólnych projektach społeczności lokalnych,
rozmawianie z sąsiadami; nie łączy się także z przynależnością do bardziej tradycyjnych
stowarzyszeń
obywatelskich:
religijnych,
sąsiedzkich,
młodzieżowych,
szkolnych,
rodzicielskich, dobroczynnych13. Jak podkreślał Robert Wuthnow:
Społeczności tworzone przez małe grupy różnią się zasadniczo od tych, w których ludzie żyli w
przeszłości. Są to wspólnoty bardziej elastyczne i zaprzątnięte stanem emocjonalnym jednostek...
Wspólnoty powstające w ten sposób rzadko są słabe. Ludzie czują się zaopiekowani. Pomagają sobie
nawzajem. Zwierzają się z najbardziej intymnych problemów... Jednak z drugiej strony małe grupy nie
mogą zastąpić społeczeństwa tak skutecznie, jakby życzyło sobie wielu ich orędowników. Niektóre
ograniczają się do zapewnienia jednostkom okazji do skoncentrowania się na sobie w obecności
innych. Kontrakt zawarty przez członków obejmuje tylko najsłabsze zobowiązania. Przyjdź jeśli masz
12 Riessman i Carroll, Redefining Self-Help; Katz, Self-Help in America.
13 Analiza własna danych National Election Study z 1996 r. Lieberman i Snowden,
"Problems in Assessing Prevalence and Membership Characteristics of Self-Help Group
Participants”, 170.
czas. Mów jeśli masz ochotę. Uszanuj opinię innych. Nie krytykuj. Jeśli nie podoba ci się wyjdź nie
robiąc hałasu... Może nam się wydawać, że [małe grupy] zastępują nam rodzinę, sąsiadów i związki ze
społeczeństwem, wymagając przy tym dozgonnego oddania, jednak w rzeczywistości wcale tak nie
jest
14.
Jeśli związek łączący małe grupy z życiem publicznym jest słaby i trudny do ustalenia, to w
przypadku ruchów społecznych jest on wszechobecny. Aczkolwiek wszystkie ruchy
społeczne mają swoje korzenie historyczne, a niemal każdej epoce towarzyszyły powstające
oddolnie organizacje domagające się zmian społecznych, lata 60. są bez wątpienia najbardziej
znaczącą dekadą XX wieku z perspektywy oddolnych zmian społecznych. Zaczynając od
sukcesów czarnego ruchu walki o prawa obywatelskie, w kolejnych latach fale mobilizacji
społecznej wznosiły się i opadały jedna za drugą – od Ruchu na Rzecz Wolności Słowa [Free
Speech Movement] w Berkeley w 1964 r. do protestów przeciwko wojnie w Wietnamie w
Chicago w 1968 r., a później w Waszyngtonie i setkach miast i miasteczek w latach 70., od
kampanii o prawa gejów zainaugurowanej w Stonewall Inn w 1969 r. po masowe
demonstracje w obronie środowiska naturalnego w czasie Dnia Ziemi w 1970, od bolesnych
dyskusji o prawach kobiet w salach posiedzeń i sypialniach w całym kraju w latach 70., po
masowe i rozprzestrzeniające się demonstracje popierające i przeciwstawiające się prawu do
aborcji w latach 8015.
Społeczny aktywizm lat 60. wyraźnie rozszerzył repertuar łatwo dostępnych i uprawionych
form obywatelskiego zaangażowania. Bojkot komunikacji miejskiej przez czarną społeczność
Alabamy, został następnie zastosowany przez robotników rolnych pracujących przy
winobraniach w Kalifornii, przez obrońców prawa do aborcji bojkotujących pizzę w
Michigan, i zwolenników tradycyjnych wartości rodzinnych bojkotujących parki rozrywek na
Florydzie. Marsze protestacyjne, które początkowo wywoływały reakcje władz korzystne dla
14 Wuthnow, Sharing the Journey, 3-6. Wuthnow donosi (322), że liczniejsze „małe”
grupy (liczące ponad 20. członków) sprzyjają koncentrowaniu się uczestników na bardziej
ogólnych problemach, nie robią tego mniej liczne „małe” grupy (do 10 członków). Zob.
także Wuthnow's Loose Connections: Joining Together in America's Fragmented
Communities (Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1998).
15 Jack L. Walker, Mobilizing Interest Groups in America, szczególnie 35—40; W.
Douglas Costain i Anne N. Costain, "The Political Strategies of Social Movements: A
Comparison of the Women's and Environmental Movements”, Congress and the Presidency
19 (wiosna 1992): 1-27.
protestujących stały się wkrótce taką rutyną, że policja i demonstranci zsynchronizowali
choreografie. Całe segmenty amerykańskiego społeczeństwa, z lewej i prawej strony, które w
ciszy i spokoju znosiły ucisk, nagle poczuły się mocniejsze i włączyły się w życie publiczne.
Patrząc z perspektywy schyłku wieku praktycznie nie da się przecenić wpływu
wspomnianych ruchów społecznych na życie większości amerykańskich wspólnot i
obywateli. Nasze zachowania i wartości w najbardziej intymnych i najbardziej publicznych
sytuacjach noszą znamię powstałe w wyniku działania tych ruchów16.
Związek między ruchami społecznymi i kapitałem społecznym jest tak silny, że czasami
trudno powiedzieć, co jest kurą, a co jajkiem. Sieci społeczne są typowym zasobem
wykorzystywanym przez organizatorów ruchów. Kluby czytelnicze stanowiły kręgosłup
ruchu sufrażystek. Sieci przyjacielskie, nie sympatie proekologiczne, zdecydowały o tym, że
mieszkańcy Pensylwanii zaangażowali się w protest obywatelski po wypadku w Three Mile
Island∗. To, że ktoś zaangażował się w Lato Wolności (Freedom Summer), kulminacyjny
moment rozwoju ruchu walki o prawa obywatelskie, w większym stopniu wynikało z jego
więzi społecznych niż ideałów i interesów. Solidarność będąca podstawą Christian Coalition
korzysta z powiązań lokalnych wspólnot kościelnych. Dokładnie dlatego, że kapitał społeczny
jest niezbędnym warunkiem istnienia ruchów społecznych, jego erozja może położyć się
cieniem na ich perspektywach w przyszłości17.
16 Rochon, Culture Moves.
∗ Chodzi o największą katastrofę w cywilnej elektrowni jądrowej do jakiej doszło w Stanach
Zjednoczonych. 28 marca 1979 roku w położonej 16 km od stolicy Pensylwanii, Harrisburga,
elektrowni atomowej Three Mile Island, zaledwie 90 dni po uruchomieniu drugiego reaktora,
doszło do jego częściowego stopienia. Wprawdzie władze utrzymywały, że awaria nie
stanowi bezpośredniego zagrożenia dla życia mieszkańców (dziś wiadomo, że ryzyko
wybuchu było duże), jednak wpadek wywołał panikę. Z zagrożonego skażeniem
radioaktywnym terenu uciekły tysiące ludzi. Kryzys trwał 12 dni, burza polityczna i protesty
społeczne znacznie dłużej, zaś usunięcie skutków katastrofy zajęło 12 lat i kosztowało 973
mln dolarów – przyp. tłum.
17 McAdam, Freedom Summer, 63-64, i 217 ff.; Doug McAdam i Ronnelle Paulsen,
"Specifying the Relationship between Social Ties and Activism”, American Journal of
Sociology 99 (listopad 1993): 640-667; Morris, Origins of the Civil Rights Movement;
Edward J. Walsh i Rex H. Warland, "Social Movement Involvement in the Wake of a
Nuclear Accident: Activists and Free Riders in the TMI [Three Mile Island] Area”,
American Sociological Review 48 (Grudzień 1983): 764-780; Sara Diamond, Roads to
Dominion: Right-Wing Movements and Political Power in the United States (New York:
Guilford Press, 1995); John D. McCarthy, "Pro-Life and Pro-Choice Mobilization:
Infrastructure Deficits and New Technologies”, w Social Movements in an Organizational
Society: Collected Essays, red. Mayer N. Zald i John D. McCarthy (New Brunswick, N.J.:
Transaction Books, 1987), 49-66, szczególnie 55-56; Rochon, Culture Moves, rozdz. 4.
Ruchy społeczne także tworzą kapitał społeczny, promując nowe tożsamości i rozszerzając
sieci społeczne18. Istniejące uprzednio relacje międzyludzkie ściągnęły ochotników do
Missisipi i skłoniły do udziału we Freedom Summer, ale w żarze tego burzliwego lata
wytapiały się tożsamości i solidarności trwające całe życie. „Missisipi zaoferowało takie
sposoby życia i takie wizje wspólnoty, które wyjątkowo przemawiały do większości
ochotników” pisze Doug McAdam, autor kolektywnej biografii uczestników ruchu. Te wizje
wraz z uczestnikami przenikały następnie do ruchu studenckiego, pokojowego, kobiecego,
ekologicznego i wielu innych. Co więcej „ochotnicy wyjeżdżali z Missisipi nie tylko bardziej
zachęceni do zajęcia się aktywizowaniem społeczeństwa, ale dzięki powstałym między nimi
powiązaniom, także lepiej przygotowani strukturalnie do działania zgodnego z nabytymi
skłonnościami”. Jak pokazał socjolog Kenneth Andrews, infrastruktura społeczna
wygenerowana w pierwszej połowie lat 60. przez ruch na rzecz praw obywatelskich w
Missisipi przez wiele dziesięcioleci wpływała na siłę polityczną tamtejszych
Afroamerykanów19.
Niezależnie od tego czy chodzi o marsze gejów w San Francisco, wspólne modlitwy
ewangelikanów w centrum handlowym, czy wcześniejszy epizody takie, jak porzucenie
warsztatów przez robotników samochodowych we Flint, sam akt zbiorowego protestu
wytwarza niezwykle trwałe więzi solidarności. Jak na ironię wiele najpopularniejszych
szlagierów śpiewanych przez Amerykanów w gronie przyjaciół ma swoje korzenie w
społecznych ruchach protestu: „Oh! Susanna!”, „Battle Hymn of the Republic”, „We shall
overcome”, „Blowin’ in the Wind”. Zbiorowy protest wzmacniał wspólną tożsamość
uczestników, a czasem pokolenia następców „zakotwiczając jednostki w kulturach
18 Mario Diani, "Social Movements and Social Capital: A Network Perspective on
Movement Outcomes”, Mobilization: An International Journal 2 (wrzesień 1997): 129-
147; Carmen Sirianni and Lewis Friedland, "Social Capital and Civic Innovation: Learning
and Capacity Building from the 1960s to the 1990s" (referat przedstawiony na dorocznym
spotkaniu Amerykańkiego Towarzystwa Socjologicznego, Washington, D.C., 1995); oraz
www.cpn.org/sections/new_citizenshi p/theory/socialcapital_civicinnov.html.
19 McAdam, Freedom Summer, 132, 190; Kenneth T. Andrews, "The Impacts of Social
Movements on the Political Process: The Civil Rights Movement and Black Electoral Politics
in Mississippi”, American Sociological Review 62(1997): 800-819.
uczestnictwa”20. Podsumowując, ruchy społeczne oparte na oddolnym uczestnictwie
powstają dzięki kapitałowi społecznemu i jednocześnie wytwarzają go.
Odrębną sprawą jest to, czy równie dobrze radzą sobie z tym ogólnonarodowe „organizacje
ruchów społecznych” (social movement organizations) – od Greenpeace po Moral Majority.
Nawet życzliwi komentatorzy dojrzewania ruchów społecznych lat 60., jak socjolożka Margit
Mayer, zauważyli, że ich organizacyjni spadkobiercy to często profesjonalne instytucje,
zatrudniające w swoich waszyngtońskich biurach kadrę pełnoetatowych pracowników,
„przedsiębiorcy społeczni” dbający o czyste sumienie swoich członków i „koncentrujący się
na manipulowaniu mediami w celu wpływania na opinię publiczną i wymuszania reakcji elit i
zmiany polityki”21. W istocie, socjolog John McCarthy twierdzi, że profesjonalne
organizacje ruchów społecznych pojawiły się właśnie w odpowiedzi na „deficyt infrastruktury
społecznej” – a więc sytuacje gdy „istnieją rozpowszechnione nastroje społeczne wspierające
lub przeciwstawiające się jakieś zmianie, ale brak dostępnej infrastruktury uniemożliwia
przeprowadzenie ich mobilizacji”22.
McCarthy wskazuje, że choć oba stanowiska „pro-choice” i „pro-life” dysponują znaczącym
poparciem w sondażach opinii publicznej, stojące za nimi ruchy są zupełnie inaczej
ustrukturowane. Ruch pro-life opiera się na tysiącach przykościelnych organizacji oddolnych
i korzystając z bazy sieci społecznych może skutecznie mobilizować swoich zwolenników do
podejmowania różnych akcji bezpośrednich. Aby podać tylko jeden przykład w 1993 r.
National Right to Life Committee deklarował, że ma 13 milionów członków zrzeszonych w 7
tys. lokalnych oddziałów. W przeciwieństwie do tego, ruch pro-choice (zwłaszcza od czasu
gdy w latach 80. upadł zorganizowany ruch walki o prawa kobiet) nie dysponuje zastaną
infrastrukturą społeczną i musi opierać się na ogólnokrajowych organizacjach
reprezentujących jego interesy (advocacy organizations), sięgając po kampanie e-mailowe,
telemarketingowe, medialne itp.23. Dla przykładu liczba członków National Abortion and
20 Debra C. Minkoff, "Producing Social Capital”, American Behavioral Scientist 40
(marzec/kwiecień 1997) 606-619.
21 Margit Mayer, "Social Movement Research and Social Movement Practice: The U.S.
Pattern”, w Research on Social Movements: The State of the Art in Western Europe and the
USA, red. Dieter Rucht (Boulder, Colo.: Westview Press, 1991): 47-120, cyt. 64.
22 John D. McCarthy, "Pro-Life and Pro-Choice Mobilization”, 58.
23 McCarthy, "Pro-Life and Pro-Choice Mobilization"; Suzanne Staggenborg, The Pro-
Choice Movement: Organization and Activism in the Abortion Conflict (New York: Oxford
University Press, 1991), 5-6, 146.
Reproductive Rights Action League (NARAL – największa amerykańska organizacja pro-
choice – przyp. tłum.), wzrosła niemal trzykrotnie z 132 tys. w 1989 r. do 500 tys. w 1996,
jednak później w 2 lata stopniała do 190 tys. z czego według szacunków kierownictwa tylko
3-5% zrobiło cokolwiek ponad wypisanie czeku24. Taka płynność poparcia jest typowa dla
przynależności opartej na identyfikacji symbolicznej, a nie sieciach osobistych. Jak trafnie
zauważyła socjolożka Debra Minkoff „Wobec braku sprzyjających okoliczności i zasobów
pozwalających na nawiązanie relacji bezpośrednich, przynależność symboliczna może być
jedyną dostępną strukturą mobilizacji zdolną do łączenia odizolowanych jednostek”25. Nie
powinniśmy jednak mylić więzi symbolicznych z osobistymi.
Żadne z tych dwóch podejść – „strategia walki lądowej” i „strategia walki powietrznej”, jak je
określają konsultanci polityczni – nie przewyższa drugiego politycznie czy moralnie. Oba są
dostosowane do dostępnych zasobów. Lądowa walka ruchu pro-life (jak wcześniej walka
lądowa ruchu walki o prawa obywatelskie) jest przykrojona do środowiska „bogatego w
kapitał społeczny” z gęstymi sieciami społecznej wzajemności, podczas gdy powietrzna
walka ruchu pro-choice jest dopasowana do środowiska „mało zasobnego w kapitał
społeczny”. Tak więc istnienie rozbudowanych ogólnonarodowych struktur organizacyjnych
ruchu wykorzystujących technikę „walki powietrznej” świadczy nie o dużym oddolnym
zaangażowaniu lecz o jego braku.
Wszyscy są zgodni co do tego, że lata 60 (i wczesne 70.) były okresem nadzwyczajnej
mobilizacji społecznej i politycznej. Na czym polega jego znaczenie historyczne i jak
wyglądała jego kontynuacja? Czy tamte ruchy stanowiły grzbiet długiej fali obywatelskiego
zaangażowania – tej samej, której kształt staraliśmy się odtworzyć w poprzednich
rozdziałach? I czy następnie miała miejsce faza schyłkowa cyklu, która zostawiła po sobie
tylko profesjonalne i zbiurokratyzowane grupy interesu, które wprawdzie wciąż jeszcze stroją
się w szaty ruchów społecznych ale przypominają defensywne lotnictwo myśliwskie, a nie
zmasowany atak piechoty? Wszystko co zostało po tamtych latach głębokiego
obywatelskiego zaangażowania obecnie wyraża slogan ozdabiający zderzaki samochodowe –
„Nuke the gay whales for Jesus” [Na chwałę Jezusa wal atomem w pedalskie wieloryby]. A
może lata 60. wytworzyły trwały repertuar zaawansowanych form obywatelskiego
24 Wywiady z przedstawicielami władz stanowych NARAL.
25 Minkoff, "Producing Social Capital”, 613.
zaangażowania, pozostawiając po sobie wiele bogatych form więzi społecznych,
„społeczeństwo ruchów” w którym „sprzeciw wobec elit” stał się stałym, konwencjonalnym i
rutynowym narzędziem wykorzystywanym przez organizacje reprezentujące najróżniejsze
interesy26. Krótko mówiąc czy lata 60. były narodzinami czy kulminacją pewnej epoki?
Bardzo trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Być może dlatego, że w ciągu
ostatnich 20 lat większość najlepszych badań akademickich prowadziło pokolenie lat 60.
Większość opiera się więc na założeniu, że w 1968 roku miał miejsce świt epoki
zwiększonego uczestnictwa. Oczywiście studia przypadków poszczególnych ruchów
zawierają opisy backlashu, słabnięcia, odwrotu, a nawet popadnięcia w całkowity kwietyzm.
Większość historyków społecznych jest na przykład zgodna co do tego, że w latach 70. trwał
odpływ od ruchu walki o prawa obywatelskie, jako zorganizowanego oddolnego wysiłku, a
ruch kobiecy zaczął słabnąć w 1982 r. wraz z porażką w sprawie Equal Right
Amendment∗27. Jednak już większość studiów poświęconych ruchom ekologicznym głosi
ich stałą zdolność mobilizowania milionów Amerykanów do aktywności obywatelskiej.
26 Sidney Tarrow przedstawił argumenty na rzecz obu stron sporu. Jego teoria „cyklów
protestu” prowadzących do rozładowania i uspokojenia zob. Sidney Tarrow, Power in
Movement: Social Movements and Contentious Politics, wyd. 2 (New York: Cambridge
University Press, 1998), szczególnie 141-160. Z drugiej strony jego spekulacje na temat
nowego stale aktywnego „społeczeństwa ruchów” zob. David S. Meyer i Sidney Tarrow, "A
Movement Society: Contentious Politics for a New Century”, w The Social Movement
Society: Contentious Politics for a New Century, red. David S. Meyer i Sidney Tarrow
(Lanham, Md.: Rowman and Littlefield, 1998), 1-28, szczególnie 4. Ronald Inglehart,
Modernization and Postmodernization: Cultural, Economic, and Political Change in 43
Societies (Princeton, N.J.: Princeton University Press, 1997), szczególnie 313, pisze, że
stosowanie sprzeciwu wobec elit ("elite-challenging") staje się coraz powszechniejsze.
Argumenty na rzecz tezy, że ruchy społeczne przekształcają się w konwencjonalne grupy
interesu lub „sprofesjonalizowane organizacje protestu” (professional movement
organizations) patrz Frances Fox Piven i Richard A. Cloward, Poor People's Movements:
Why They Succeed, How They Fait (New York: Vintage Books, 1977), oraz John D.
McCarthy i Mayer Zald, The Trend of Social Movements in America: Professionalization
and Resource Mobilization (Morristown, N.J.: General Learning Press, 1973).
∗ Chodzi o postulowaną poprawkę do konstytucji amerykańskiej zapewniającą równe
traktowanie kobiet i mężczyzn, o której wprowadzenie bezskutecznie walczyły ruchy kobiece
– przyp. tłum.
27 Morris, Origins of the Civil Rights Movement, 182-185, 191; McAdam, Freedom
Summer; Anne N. Costain, Inviting Women's Rebellion: A Political Process Interpretation of
the Women's Movement (Baltimore, Md,: Johns Hopkins University Press, 1992), szczególnie
79-121; Debra Minkoff, "The Sequencing of Social Movements”, American Sociological
Review 62 (październik 1997): 779-799, szczególnie 789; oraz Anne Costain, Richard
Braunstein i Heidi Berggren, "Framing the Women's Movement”, in Women, Media, and
Politics, red. Pippa Norris (New York: Oxford University Press, 1997), 205-220.
Rozwój amerykańskich ruchów ekologicznych w ostatnich 40 latach XX wieku dostarcza
pouczającego wglądu w los ruchów społecznych lat 60. Chociaż wiele ważnych organizacji
zajmujących się ochroną przyrody, takich jak Sierra Club i National Audubon Society (NAS)
[towarzystwo zajmujące się przede wszystkich ochroną ptaków – przyp. tłum.], powstało pod
koniec XX wieku, współczesna epoka walki o zachowanie środowiska naturalnego zaczęła się
w latach 60., czego wyrazem było ogłoszenie w 1970 roku Dnia Ziemi, w którego obchodach
wzięło udział 20 mln Amerykanów. Wraz ze wzrostem zrozumienia Waszyngtonu dla kwestii
ekologicznych w obliczu kryzysu energetycznego liczba członków ruchu w latach 70. zaczęła
spadać w latach. Do odbicia doszło w latach 80. gdy zdobyczom ruchu zagroziło pojawienie
się administracji Reagana. Według jednego z szacunków w latach 90. ruch ekologiczny w
Stanach Zjednoczonych obejmował ponad 10 tys. organizacji28.
Jak widać na wykresie 43, te cztery dekady były okresem eksplozji liczby członków
ogólnokrajowych organizacji ekologicznych29. Główne organizacje zwiększyły swój stan
posiadania z 125 tys. członków w 1960 r. do 1 mln. w 1970 r., następnie podwoiły go w 1980
r., a do roku 1990 zwiększyły do około 6,5 mln. Wprawdzie w latach 90. tempo wzrostu
systematycznie spadało, jednak na poziomie liczb jest to ogromny sukces organizacyjny,
przypominający rozwój PTA w latach 1930-1960. Ten niepodważalny boom skłonił
niektórych entuzjastycznych obserwatorów do mówienia o „ekologizmie uczestniczącym”
(„participatory environmentalism”).
28 Riley E. Dunlap i Angela G. Mertig, red., American Environmentalism: The U.S.
Environmental Movement, 1970-1990 (New York: Taylor and Francis, 1992); Costain and
Costain, 'The Political Strategies of Social Movements"; oraz Donald Snow, Inside the
Environmental Movement: Meeting the Leadership Challenge (Washington, D.C.: Island
Press, 1992), 9.
29 Wszystkie dane na temat liczby członków w ruchach ekologicznych po 1970 r.
przedstawione w tym rozdziale pochodzą z Cristopher J. Bosso, "The Color of Money:
Environmental Groups and the Pathologies of Fund Raising”, w Cigler i Loomis, Interest
Group Politics, wyd4., 101-130; oraz Christopher J. Bosso, "Facing the Future:
Environmentalists and the New Political Landscape”, w Interest Group Politics, wyd. 6,
Allan J. Cigler i Burdett A. Loomis, red. (Washington, D.C.: Congressional Quarterly Press,
1999). Dziękuję Professorowi Bosso za pomoc w zrozumieniu problematyki ruchów
ekologicznych. W przypadku okresu sprzed 1970 r. oparłem się na Robert Cameron
Mitchell,
Angela
G.
Mertig
i
Riley
E.
Dunlap, "Twenty Years of Environmental Mobilization: Trends Among National
Environmental Organizations”, w Dunlap i Mertig, American Environmentalism, 11-26. W
kilku przypadkach braku danych dokonałem ich intrapolacji.
Greenpeace stanowi przykład tego rozwoju w pigułce. Powstały w 1972 r. w latach 80 potrafił
w niespełna pięć lat potroić liczbę członków z 800000 w 1985 r. do 2350000 w 1990 r.,
zostawiając w tyle konkurencyjne organizacje, które jeszcze 10 lat wcześniej przerastały go
wielkokrotnie i stać się największą organizacją ekologiczną w USA, ponad dwukrotnie
liczniejszą niż najbliższy konkurent National Wildlife Federation. Ten fenomenalny wynik
udało się osiągnąć organizacjom ekologicznym w tym samym czasie gdy inne organizacje
obywatelskie więdły, a ruch kobiecy zupełnie opadł z sił. Na pierwszy rzut oka rysunek 43
zdaje się dowodzić, że ostatnie dziesięciolecia przyniosły nie tyle ogólny spadek
zaangażowania obywatelskiego, i jego reorientację z podmiotów „staromodnych” jak Klub
Rotarian lub Liga Głosujących Kobiet, na „nowoczesne” jak Greenpeace i Sierra Club.
Niestety ten żywiołowy wzrost przyczynił się przede wszystkim to wydłużenia spisu
organizacji określonych przez nas uprzednio, jako „trzeciąrzedowe” – to jest takich, w
których „członkostwo” jest tylko zaszczytnym określeniem wykorzystywanym przy zbieraniu
funduszy. Przynależność do Greenpeace (i podobnych organizacji niezależnie ich od opcji
ideologicznej) nie ma nic wspólnego z międzyludzką solidarnością i poczuciem
obywatelskiego obowiązku, które skłoniły miliony studentów, Afroamerykanów, gejów i
lesbijek, pacyfistów, oraz aktywistów ruchów pro-life do udziału w tysiącach marszów,
wieców i strajków (sit-ins) lat 60. i 70. Kluczową innowacją, która wyjaśnia trend na
wykresie 43 nie jest podniesienie świadomości obywatelskiej ale marketing bezpośredni.
Liczba członków na 1 tys. dorosłych
Rysunek 43: Eksplozja popularności ogólnokrajowych organizacji ekologicznych, 1960-1998.
W 1965 r. National Audubon Society wysłało pocztą milion zaproszeń do potencjalnych
członków, nadzwyczajna liczba jak na organizację liczącą dotąd niecałe 50 tys. aktywistów.
W ciągu 6 lat rachunki pocztowe NAS musiały wzrosnąć dwukrotnie ponieważ w 1971 r.
organizacja wysłała 2 mln listów. W tym czasie ilość członków NAS wystrzeliła do 200 tys.
Technika zaczęła się rozpowszechniać wśród innych organizacji ekologicznych i w 1990 r.
Greenpeace wysyłał już 48 milionów przesyłek rocznie30.
30 Robert C.Mitchell i inni, "Twenty Years...”, 17; Bosso, "Color of Money”, 117.
Praktycznie wszystkie amerykańskie organizacje ekologiczne - jak również kilkadziesiąt
mniejszych grup zajmujących się ratowaniem zwierząt mających „image”, jak Fundacja Lwa
Górskiego (Mountain Lion Foundation), Ratujmy Manaty (Save the Manatee), Bażanty
Wiecznie Żywe (Pheasants Forever) - uzależniły się od marketingu bezpośredniego jako
narzędzia pozyskiwania i utrzymywania zwolenników31. Kilka ogólnokrajowych organizacji
ekologicznych, które jak Izaak Walton League zrezygnowało z wdrażania marketingu
bezpośredniego, nie odnotowały w ostatnich 30 latach żadnego wzrostu liczby członków. W
1960 r. Izaak Walton League zrzeszało 51 tys. działaczy, podczas gdy Sierra Club 15 tys. W
1990 po trzech dekadach stosowania hormonu wzrostu w postaci marketingu bezpośredniego
liczba członków Sierra Club skoczyła do 560 tys., a Izaak Walton League dalej wynosiła 50
tys.32.
Marketing pocztowy spełnia wiele funkcji. Największy akademicki ekspert zajmujący się
fund-raisingiem ekologicznym, Christopher Bosso twierdzi, że „marketing pocztowy okazał
się rentownym i względnie tanim sposobem upowszechniania wiedzy o organizacji i całej
problematyce; zmniejszył również obowiązki związane z członkostwem w organizacji do
konieczności wypisania czeku”. To czy technika ta rzeczywiście obniża koszty
funkcjonowania organizacji zależy od tego jak je liczyć. Zwykle tego typu organizacje
przeznaczają na zbieranie środków i towarzyszącą temu reklamę około 20-30% swojego
budżetu33. Zwykle też zwrot wynosi około 1-3% w zależności od tego, czy dobrze wybrano
bazę adresową. Dorzucenie gadżetu może podwoić zwrot. Podpisując deklarację nowy
„członek” zyskuje regularnego korespondencyjnego przyjaciela, jako że statystyczna
organizacja wysyła swoich „członkom” 9 próśb o datki w ciągu roku (ci odpłacają im
pięknym za nadobne: 8 na 9 przesyłek od organizacji non-profit trafia do kosza przed
otworzeniem koperty)34. Jednak w pierwszym roku zwrot wynosi najczęściej około 30%,
31 Cytaty i dane w następnych trzech paragrafach, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z Paul
E. Johnson, "Interest Group Recruiting: Finding Members and Keeping Them”, w Cigler i
Loomis, Interest Group Politics, wyd. 5., 35-62; oraz Bosso, "Color of Money”, szczególnie
113-115. Zob. także Grant Jordan i William Maloney, The Protest Business? Mobilizing
Campaign Groups (Manchester, England: Manchester University Press, 1997).
32 Mitchell, Mertig i Dunlap, "Twenty Years of Environmental Mobilization”, 13.
33 Bosso, "Color of Money”, 113-114.
34 Gregg Easterbrook, "Junk-Mail Politics”, New Republic, kwiecień 25, 1988, 21, cyt. za
Jeffrey M. Berry, The Interest Group Society, wyd. 3. (New York: Longman, 1997), 77.
choć zdarzało się (np.: Common Cause w latach 80.), że przekraczał 50%35. Z drugiej jednak
strony członkowie, którzy zostaną ponad rok są bardziej niezawodni. Jak to wyraził jeden z
marketingowców: „Wiemy ile nas kosztuje pozyskanie członka; wiemy, że tracimy pieniądze
starając się przyciągnąć ludzi [ale] to część strategii inwestycyjnej”.
Sposoby rekrutacji „członków” (choć lepiej byłoby mówić „donatorów”, „sympatyków”)
stały się przedmiotem wyspecjalizowanej wiedzy. „Wiemy ilu nowych członków musimy
pozyskać w ciągu roku” wyjaśnia pewien dyrektor ds. rekrutacji. „W znakomitej większości
pozyskujemy ich przy pomocy marketingu bezpośredniego. Staramy się odejść od wysyłania
tak wielu przesyłek ale to na razie najskuteczniejsza droga pozyskiwania nowych członków”.
Inny dodał „mamy określony poziom zużycia... i określony poziom planowanego wzrostu i
spodziewając się określonego zwrotu musimy wysłać tyle przesyłek aby utrzymać
odpowiednią ilość członków i odpowiednie tempo wzrostu”. Trzecia organizacja odpisała mi
z rozbrajającą szczerością: „Chociaż ilość naszych członków nie spada, jest coraz trudniej
pozyskiwać członków utrzymując wydatki na przystępnym poziomie... Wygra ten, kto
znajdzie nową niszę marketingową!!!”36
Jak można się spodziewać, znając proces rekrutacji „członków” przywiązanie do organizacji
jest niewielkie. W porównaniu z członkami rekrutowanymi przez sieci kontaktów
bezpośrednich, osoby zrekrutowane korespondencyjnie częściej się wycofują, włączają się w
mniejszą ilość działań i czują się mniej związane z grupą. Członkowie pozyskani dzięki
marketingowi bezpośredniemu mają bardziej skrajne poglądy polityczne i są mniej
tolerancyjni37. W ten sposób przestaje już dziwić to, że Greenpeace, który w latach 1985-
1990 trzykrotnie zwiększył liczbę zrzeszonych do 2350000 w ciągu następnych 8 lat stracił
85% swoich członków.
Dla porównania żadna ze „staromodnych” organizacji opierających się na oddziałach
lokalnych i notujących rekordową liczbę zrzeszonych zaraz po II wojnie światowej – ich losy
35 Andrew S. McFarland, Common Cause: Lobbying in the Public Interest (Chatham, N.J.:
Chatham House Publishers, 1984), 46.
36 E-mail od asystenta dyrektora ds. „rekrutacji i marketingu” dużej organizacji
ekologicznej.
37 R. Kenneth Godwin, One Billion Dollars of Influence (Chatham, N.J.: Chatham House,
1988), 55-65, oraz prace tam przywołane; John D. McCarthy, "Pro-Life and Pro-Choice
Mobilization”, 49-66, szczególnie 62-63.
podsumowuje wykres 8 – nie straciła 85% swoich członków nawet w ciągu 30-40 lat jakie
minęły między apogeum ich powojennych wzlotów, a końcem stulecia38. Powód jest
oczywisty i zarazem kluczowy dla zrozumienia różnicy między organizacjami starego i
nowego typu: członków Łosi lub Hadassah łączy z organizacją coś więcej niż tylko więź
symboliczna, to prawdziwe relacje z prawdziwymi ludźmi – czyli kapitał społeczny.
Członków lokalnego oddziału American Legion trzyma w organizacji nie tylko patriotyzm
lub chęć lobbowania na rzecz zwiększenia funduszu Veterans Administration, ale również
długotrwała więź, jaka powstała między stowarzyszonymi. Siła przyciągania nowszych
organizacji jest znacznie słabsza. Jak podsumowuje Christopher Bosso, korespondencyjni
zwolennicy organizacji są bardziej „konsumentami” słusznych racji niż „członkami”.
„Gwałtowny spadek liczby członków Greenpeace w latach 90. odzwierciedla aksjomat
rynkowy głoszący, że produkt, który dzisiaj jest gorący, jutro ląduje w koszu na śmieci”39.
Większość ludzi zrzeszonych w organizacjach trzeciorzędowych nawet nie uważa się za
„członków”. Ponad połowa „członków” Funduszu Ochrony Środowiska [Environmental
Defense Fund] odpowiedziała: „nie myślę o sobie jak o członku; wysłane pieniądze traktuję
jako datek”. Inny sondaż przeprowadzony wśród „członków” pięciu największych organizacji
ekologicznych wykazał, że średnio rzecz biorąc należeli do organizacji krócej niż 3 lata, że
ponad połowa z nich w tym samym czasie była stowarzyszona w 4 lub większej liczbie tego
typu grup, a tylko 8% mówiło o sobie jako o „aktywnych” uczestnikach. Wszystko to pasuje
jak ulał do czystego typu „przynależności opartej na książeczce czekowej”40. (Znacząca ilość
osób należących do kilku organizacji jest oczywiście wynikiem posługiwania się przez nie
tymi samymi bazami adresowymi przy kampaniach marketingowych). Jako zwolennicy są
bardzo wartości i autentycznie przekonani do sprawy, ale nie są jednocześnie aktywni w
38 Z 32 organizacji przedstawionych na wykresie 8 tylko ci dwaj XIX-wieczni giganci,
którzy odnotowali wzrost ilości członków w latach 20. (Women's Christian Temperance
Union i International Order of Odd Fellows) stracili 85 procent członków w okresie od końca
II wojny światowej do końca wieku.
39 Christopher J. Bosso, recenzja The Protest Business? Mobilizing Campaign Groups,
Granta Jordana i Williama Maloney’a, American Political Science Review 93 (czerwiec
1999): 467.
40 Linda L. Fowler i Ronald G. Shaiko, "The Grass Roots Connection: Environmental
Activists and Senate Roll Calls”, American Journal of Political Science 31 (sierpień 1987):
484-510, cyt. 490.
walce o nią41. Nie uważają się za żołnierzy ruchu w takim sensie w jakim byli nimi młodzi
Afroamerykanie okupowali lunchbary w Greensboro w 1960 r.
Minimalne poczucie zaangażowania wśród członków korespondencyjnych nie dotyczy tylko
organizacji ekologicznych. Dla przykładu tylko jednej na pięciu członków Common Cause
deklaruje, że gdyby zaszła taka potrzeba mógłby działać bardziej aktywnie. Liczba członków
w National Rifle Association (NRA) w latach 1977-1996 wzrosła trzykrotnie - i to pomimo (a
może właśnie dlatego), że rośnie poparcie społeczne dla ograniczenia swobody posiadania
borni palnej – jednak co roku tylko 25% osób odnawia swoje członkostwo42. Zaledwie
połowa „członków” NARAL rzeczywiście tak właśnie o sobie mówi. Trzy czwarte członków
NARAL nie ma pojęcia ilu ich przyjaciół również należy do organizacji, a dwie trzecie nigdy
nie namawiało nikogo do zapisania się do organizacji. Jak podsumowywał wyniki autor tych
badań, socjolog John McCarthy, rezultaty „wskazują, że [członkowie NARAL] nie
rozmawiają z przyjaciółmi o swojej przynależności i samej organizacji”43. Właściwie
dlaczego mieliby to robić jeśli uważają się za fanów, a nie graczy?
Czasami sugeruje się, że członkowie takich ruchów, jak Greenpeace korzystają z możliwości
politycznego uczestnictwa „za pośrednictwem” organizacji44. W rzeczywistości ani liderzy
organizacji ani członkowie nie postrzegają jej jako instrumentu demokracji bezpośredniej.
Tylko jeden na pięciu członków Friends of the Earth i Amnesty International twierdzi, że
„chęć bycia aktywnym politycznie” była ważnym powodem decyzji o przystąpieniu45. Jak
podsumowuje dwóch badaczy organizacji trzeciorzędowych,
Organizacje korespondencyjne umożliwiają polityczne zaangażowanie, które można nazwać
partycypacją niskobudżetową. Potencjalni członkowie za cenę niezauważalną dla umiarkowanie
zamożnej osoby mogą otrzymać możliwość politycznego określenia swoich preferencji, nie ponosząc
41 Wysokość wpłat na rzecz grup trzeciego rzędu jest w pełni oszacowana w rozdziale 7 na
temat przemian filantropii, tak jak przedstawia to wykres 31.
42 Kelly Patterson, "The Political Firepower of the National Rifle Association”, w Cigler i
Loomis, Interest Group Politics, wyd. 5, 130.
43 John D. McCarthy, "Pro-Life and Pro-Choice Mobilization”, 62.
44 Tarrow, Power in Movement, 133.
45 Jordan i Maloney, The Protest Business, 191. Wspomniany sondaż przeprowadzono wśród
Brytyjczyków należących do obu organizacji, jednak nie ma powodów aby zakładać, że wyniki
nie odnoszą się również do ich amerykańskich członków. Godwin, One Billion Dollars of
Influence, 48, twierdzi, że „dla wielu organizacji najważniejszy jest cichy donator, a nie
aktywny członek”.
przy tym kosztów (czasu i pieniędzy) jakich wymaga „prawdziwe” uczestniczenie w polityce... To
właśnie luźna formuła zaangażowania, a nie późniejsze rozczarowanie wpływa na spadek
frekwencji
46.
Już obserwatorzy wczesnych ruchów lat 60. podnosili pytanie na ile rzeczywiście opierały się
one na uczestnictwie. W klasycznej analizie z wczesnych lat 70. socjologowie John McCarthy
i Mayer Zald podkreślali, że „funkcje, które historycznie wypełniali członkowie ruchów
społecznych ... w coraz większym stopniu są przejmowane przez opłacanych działaczy, przez
‘biurkoratyzację
niezadowolenia
społecznego’,
masowe
kampanie
promocyjne,
pełnoetatowych pracowników realizujących całą swoją karierę zawodową w ramach ruchu
społecznego, przez fundacje filantropijne i sam rząd”. W latach 90. politolog Ronald Shaiko
pisał „Epoka flanelowych koszul i wymierzonej w establishment ‘flower power’ praktycznie
dobiegła końca. Dzisiaj... organizacje interesu publicznego zatrudniają ekonomistów,
prawników z Ivy League∗, doradców ds. zarządzania, specjalistów ds. marketingu
bezpośredniego, dyrektorów ds. komunikacji”47.
Niektórzy krytycy zarzucają nowym organizacjom trzeciego rzędu oligarchiczność i brak
responsywności oraz polityczną zdradę lub „sprzedanie się”. Nie jest to jednak mój pogląd.
Wręcz odwrotnie, jak wyjaśnia politolog Christopher Bosso „Główne organizacje ekologiczne
pełnią rolę, jakiej można oczekiwać od dojrzałych instytucjach postawionych przed
dylematem: wzrost i profesjonalizacja lub śmierć48”. Rywalizacja o wpłaty uwrażliwia
organizacje trzeciorzędowe na elektorat, a te które nie zdołają zdobyć poparcia giną. Co
więcej tradycyjne organizacje obywatelskie mają wiele cech oligarchicznych. W końcu
Robert Michels ukuł swoje słynne „żelazne prawo oligarchii” do opisu organizacji opartych
na aktywnych członkostwie masowym49. Nie twierdzę, że organizacje korzystające z
marketingu bezpośredniego są zepsute moralnie lub nieskuteczne politycznie. Jednakże
46 Jordan i Maloney, The Protest Business, 169.
∗ Chodzi o stowarzyszenie zrzeszające osiem najbardziej prestiżowych uczelni
amerykańskich, takich jak Yale, czy Harvard – przyp. tłum.
47 McCarthy i Zald, The Trend of Social Movements, 3. Ronald G. Shaiko, "More Bang for
the Buck”, w Cigler i Loomis, Interest Group Politics, wyd. 3., 124.
48 Bosso, "Facing the Future". Patrz także Mitchell, Mertig i Dunlap, 'Twenty Years of
Environmental Mobilization”, 21-23.
49 W swojej klasycznej pracy Political Parties (Glencoe, 111.: Free Press, 1962 [1911 ]),
Robert Michels twierdzi, że większość demokratycznych organizacji wcześniej czy później
musi dostać się pod kontrolę wąskiej elity.
organizacje te nie tworzą więzi między swoimi członkami ani bezpośredniego zaangażowania
w obywatelskie dawanie i branie, a z pewnością nie są przejawem „demokracji
bezpośredniej”. Obywatelstwo per procura to oksymoron.
Ledwie dwie czy trzy z kilkudziesięciu masowych organizacji ekologicznych, których rozwój
został zobrazowany na rysunku 43 mają jakiekolwiek oddziały lokalne. Jak znużonym głosem
wyjaśniał dyrektor ds. członkostwa jednej z nich, kiedy zapytałem go o aktywność
zrzeszonych „członkostwo znaczy tyle, że w ciągu ostatnich 2 lat przynajmniej raz
przekazałeś nam pieniądze”. Nawet tam gdzie istnieją struktury krajowe i lokalne, ulegają one
zanikowi. Sondaż przeprowadzony w 1989 r. przez Sierra Club wśród swoich członków
wykazał, że chociaż byli oni bardziej aktywni politycznie niż statystyczny Amerykanin,
zaledwie 13% z nich uczestniczyło w chociaż jednym spotkaniu organizowanym przez Klub.
National Audubon Society deklaruje posiadanie setek filii w całym kraju, jednak władze
stanowe NAS szacują, że tylko 3-4% z 28 tys. członków w Teksasie jest aktywnych. Innymi
słowy mniej niż jeden na 50. tys. Teksańczyków działa aktywnie w organizacji ekologicznej
posiadających najmocniejsze struktury lokalne. Dla porównania każdego tygodnia
dwadzieścia razy więcej Teksańczyków spotyka się przy lunchu w „staroświeckim” Klubie
Rotariańskim50.
Obserwatorzy zbliżenie do ruchu ekologicznego twierdzą, że „fundamentalną zmianą, do
jakiej doszło w ekologizmie od lat 70. był nagły wzrost liczby i widoczności organizacji
oddolnych”51. Przynajmniej powierzchowne poparcie społeczne dla ruchu ekologicznego
wydaje się duże, chociaż osłabło ono znacząco pod koniec XX wieku. W 1990 r. trzy czwarte
Amerykanów
powiedziało
ankieterom
Gallupa,
że
uważa
się
za
„ekologów”
(environmentalists). W latach 90. wielkość ta szybko i stale spadała, do końca wieku kurcząc
50 "Yogurt-eaters for Wilderness”, Sierra (styczeń/luty 1989), 22, cyt. za Philip A. Mundo,
Interest Croups: Cases and Characteristics (Chicago: Nelson-Hall, 1992), 178. Poprosiliśmy
po 2-3 przedstawicielstwa stanowe wszystkich ogólnokrajowych organizacji ekologicznych
posiadających oddziały stanowe lub lokalne o oszacowanie jaki odsetek ich członków
wykazuje działalność wykraczającą poza płacenie składek. Szacunki te wahały się między 1.5
do 15 procent wydaje się mało prawdopodobne aby dane te były zaniżone. Wg Rotary
International Membership Services w 1998 r. Teksas miał 27082 Rotarian (Evanston, 111.).
Rotarianie muszą być obeni na 60% cotygodniowych spotkań, ale większość stara się być na
wszystkich.
51 Riley E. Dunlap i Angela G. Mertig, "The Evolution of the U.S. Environmental
Movement from 1970 to 1990: An Overview”, w Dunlap i Mertig, American
Environmentalism, 6 (podkreślenie moje).
się o 1/3 ograniczając odsetek „ekologów” do 50%52. Ponad 60% z nas przyznaje się do
segregowania śmieci, połowa do dokonania wpłaty na konto organizacji ekologicznej, 30% do
podpisania petycji dotyczącej ochrony środowiska, 10% do przynależności do jakiejś
organizacji ekologicznej, a 3% do udziału w proteście lub demonstracji w sprawie ochrony
środowiska53.
Istnieją jednak powody aby przypuszczać, że dane te są zawyżone. Chociaż wydaje się, że w
ostatnich latach wzrosła liczba lokalnych organizacji podejmujących takie tematy jak odpady
toksyczne i ochrona gruntów, nie udało mi się znaleźć żadnych twardych danych
potwierdzających wzrost ogólnego zaangażowania w oddolne ruchy ekologiczne. W
rzeczywistości, jedyne systematyczne dane na temat tendencji w działalności ekologicznej i
aktywności organizacji zajmujących się ochroną środowiska na poziomie stanowym i
lokalnym, wskazują na spadek w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Dla przykładu według
realizowanych co roku badań ankietowych Yankelovich Partner, odsetek Amerykanów
zgadzających się z twierdzeniem „Zastanawiam się nad tym co sam mogę zrobić aby chronić
środowisko i zasoby naturalne” nieregularnie rósł z 50% w 1981 r. do 55% w latach 1990-
1992, po czym spadał stale aż do 40% w roku 1999, czyli najniższego poziomu od 20 lat54.
52 Dane Gallupa cytowane za Riley E. Dunlap, "Trends in Public Opinion Toward
Environmental Issues: 1965-1990”, w: Dunlap i Mertig, American Environmentalism,
113, oraz Gallup/CNN/L/SA Today poll, kwiecień 13-14,1999.
53 Dane sondażowe wykorzystane w tym paragrafie pochodzą z GSS 1993-94. Jednak
szacunki GSS wydają się bardzo zawyżone. W latach 90. liczba członków wszystkich
ważniejszych organizacji ekologicznych wynosiła łącznie około 6-7 mln rocznie. Taka
liczba wydaje się przesadzona, ponieważ statystyczny członek organizacji dokonywał wpłat
na kilka organizacji z listy i pozostawał donatorem przez 3 lata. Jednak nawet jeśli
założymy, że wszyscy członkowie dokonują wpłat tylko na rzecz jednej organizacji i tylko
przez 2 lata to i tak okaże się, że w ciągu ostatnich 5 lat organizacje wsparło co najwyżej 16
mln Amerykanów lub 8% dorosłej populacji, wobec 49% szacowanych przez GSS. Nawet
doliczenie szacunkowej liczby osób dokonujących wpłat na rzecz organizacji działających
regionalnie lub lokalnie nie wystarczy aby zniwelować tę lukę.
54 Niepublikowane wyniki z archiwum Yankelovich Partners. Roper Reports 97-3 (New York:
Roper Starch Worldwide, 1997), 117-121, wskazują na gwałtowny wzrost codziennego
recyklingu w latach1989-1997 (np.: „codzienne segregowanie odpadków i produktów
poddających się recyklingowi skoczyło z 14 procent do 39 procent), prawdopodobnie w
wyniku upowszechniania się lokalnych programów recyklingu. Jednak w tym samym czasie
liczba osób „regularnie [lub] sporadycznie wysyłających politykom listy wyrażające ich opinie
na temat ochrony środowiska” spadła z 20 do 17%. W czasie pisanie tej książki
kontaktowałem się z wieloma ekspertami, zarówno naukowcami jak i działaczami,
zajmującymi się ruchami oddolnymi. Bez wyjątku uważali oni, że oddolna działalność
ekologiczna rozwija się. Z jednym wyjątkiem żaden z nich nie był jednak w stanie podać
jakichkolwiek twardych danych potwierdzających ich przypuszczenia. Tym wyjątkiem była
Najłagodniejszy werdykt w sprawie tezy głoszącej wzrost popularności działalności
ekologicznej brzmi: „brak dowodów”.
O ile dane na temat oddolnego zaangażowania w „postępowe” ruchy społeczne są wątpliwe, o
tyle porównywalne dane dotyczące oddolnej żywotności religijnych konserwatystów są dużo
solidniejsze. W latach 50. i 60. McCarthyzm, John Birch Society∗, White Citizens’ councils i
kampania prezydencka Walllace’a stanowiły przejawy masowego konserwatyzmu,
antykomunizmu i poparcia dla segregacji rasowej, jednak tylko nieliczne grupy zdołały
zmobilizować kilkaset tysięcy działaczy, większość miała dużo mniej członków. W latach 70.
na fali popularności religijnego fundamentalizmu, jako licząca się siła polityczna pojawiła się
Christian Right. Jednak generalnie pokłosiem organizacyjnym ruchu było kilka
ogólnokrajowych akcji marketingu bezpośredniego, w szczególności kierowana przez
Jerry’ego Falwella Moral Majority. Jednak lata 80. były świadkiem pojawienia się kilku
autentycznie oddolnych konserwatywnych organizacji ewangelikalnych, od radykalnej
Operacji Ratunek [Operation Rescue – ogólnokrajowa grupa pro-life słynna z agresywnej
walki przeciwko klinikom aborcyjnym – przyp. tłum.] po bardziej mainstreamową Koalicję
seria corocznych katalogów stanowych i lokalnych grup ekologicznych przygotowywana od
1968 r. przez National Wildlife Federation (NWF). Liczba organizacji podawanych w
katalogu rośnie z każdym kolejnym wydaniem. Jednak w ciągu tych 30 lat NWF nabrał
wprawy w wyszukiwaniu tych organizacji i jeśli weźmiemy to pod uwagę katalogi
opowiadają raczej historię upadku. Dla przykładu w katalogu z roku 1968 znajdziemy tylko
jedną trzecią organizacji założonych przed 1968 rokiem zamieszczonych w katalogu z 1999 r.
Nawet bardzo łagodne uwzględnienie tych wczesnych braków zmienia pozorny wzrost w
faktyczny spadek. Za pomoc w przeprowadzeniu tego badania dziękuję Arkadii Gerney. Inne
dane mające dowodzić wzrostu liczby oddolnych organizacji ekologicznych, takie jak
podane w Nicholas Freudenberg i Carol Steinsapir, "Not in Our Backyards: The Grassroots
Environmental Movement”, w American Environmentalism: The U.S. Environmental
Movement, 1970-1990, red. Riley E. Dunlap i Angela G. Mertig (New York: Taylor &
Francis, 1992), 29, są bardzo słabe, ponieważ listy nigdy nie były oczyszczane z organizacji
nieaktywnych. Inne dane podważające domniemany wzrost aktywizmu ekologicznego
pochodzą z corocznego sondażu UCLA realizowanego wśród setek tysięcy świeżo
upieczonych studentów collegów. Odsetek osób deklarujących, że ważne w ich życiu jest
„angażowanie się w programy zajmujące się ochroną środowiska” spadł z45 procent w 1972
r. do 19 procent w 1998 r.; patrz Linda J. Sax i inni, The American Freshman (Los Angeles:
UCLA Higher Education Research Institute, 1998) i wcześniejsze tomy z tej serii. W latach
90. szczególnie w stanach zachodnich pojawiły się ruchy antyekologiczne posługujące się
hasłami „Wise Use” („Mądrze korzystaj” – dokładnie tak nazywa się prawicowy ruch
antyekologiczny, który współpracuje z wielkim biznesem w zwalczaniu organizacji
działających na rzecz ochrony środowiska – przyp. tłum.) i „praw własności” nie znalazłem
jednak żadnych twardych danych na ich temat.
∗ Stowarzyszenie powołane w 1958 roku do walki z zagrożeniem antyamerykańskim, czyli po
prostu z komunizmem (przyp. tłum.).
Chrystusową [Christian Coalition] kierowaną przez Pata Robertsona i Ralpha Reeda i
oficjalnie apolitycznych Promise-Keepers∗. Koalicja Chrystusowa i Promise-Keepers
deklarowały po kilka milionów aktywnych członków, więcej niż miał jakikolwiek
konserwatywny ruch społeczny w XX wieku. Przyszłość tych organizacji, które pojawiły się
mniej niż 10 lat temu to niewiadoma. Istotniejsze jest jednak co oznacza ich powstanie (oraz
mniejszych organizacji religijne prawicy i lewicy) – pojawienie się znaczących kadr bardzo
zmotywowanych działaczy-obywateli55.
Wraz z boomem religijnym w Ameryce po II wojnie światowej, centrum protestanckiego
ewangelikalizmu stopniowo przesuwało się ze skrajnie fundamentalistycznej prowincji do
zamieszkujących przedmieścia społeczności klasy średniej. Liczba wiernych wyznań
zrzeszonych w National Association of Evangelicals (ewangelikalnego odpowiednika
mainstreamowej National Coucil of Churches) wzrosła ponad trzykrotnie w latach 1940-1970,
a następnie – jak mogliśmy zobaczyć wcześniej – mniej dotkliwie odczuła późniejszy spadek
religijności56. Co ważniejsze stopniowo dochodziło do odwrócenia tradycyjnej odrazy
fundamentalizmu do angażowania się w politykę.
Jak podkreśla socjolog Robert Wuthnow, większość opracowań powstałych przed 1974 r.
stwierdzała, że ewangelikanie są mniej skłonni do angażowania się w politykę niż inni
Amerykanie – rzadziej głosują, wstępują do organizacji politycznych, piszą listy do osób
publicznych i są mniej przychylni posługiwaniu się religią w polityce. Dla odmiany po 1974
większość prac wskazuje, że są oni bardziej zaangażowani w politykę niż reszta
Amerykanów57. Ta historyczna zmiana jest efektem ekspansji ewangelikalizmu wśród
warstwy społecznych bardziej nawykłych do uczestniczenia w polityce oraz tego, że sam
∗ dosłowanie Dotrzymujący Obietnicy – męska organizacja chrześcijańska walcząca m.in.
przeciwko równouprawnieniu kobiet – przyp. tłum.
55 Na temat prawicy religijnej patrz Robert C. Liebman i Robert Wuthnow, red., The New
Christian Right: Mobi-taation and Legitimation (Hawthorne, N.Y.: Aldine Publishing
Company, 1983); Diamond, Roads to Dominion; Justin Watson, The Christian Coalition:
Dreams of Restoration, Demands for Recognition (New York: St. Martin's Press. 1997); i
Smith, American Evangelicalism. W 1998 r. Christian Coalition oświadczyła, że ma 1.7
milliona członków w 1425 oddziałach. Jednak dalsze doniesienia wskazują, że deklaracje te
były bardzo zawyżone, oraz że Christian Coalition okazała się przede wszystkim
przesięwzięciem z dziedziny marketingu pocztowego. Zob. Laurie Goodstein, "Coalition's
Woes May Hinder Goals of Christian Right”, New York Times, 2 sierpnia, 1999.
56 Wuthnow, The Restructuring of American Religion, 173-214.
57 Robert Wuthnow, "The Political Rebirth of American Evangelicals”, w Liebman i
Wuthnow, The New Cftrittian Right, 167-185.
ewangelikalizm stał się bardziej przychylny obywatelskiemu zaangażowaniu. Jak zauważa
Christian Smith, autor jednego z najnowszych opracowań na temat zaangażowania
ewangelikanów w życie publiczne: „Która tradycja chrześcijańska podejmuje obecnie trud
oddziaływania na społeczeństwo amerykańskie? To ewangelikanie w największym stopniu
przechodzą od słów do czynów”58.
Ta istotna zmiana społecznego zaplecza amerykańskiej polityki trafnie ilustruje, w jaki
sposób kapitał społeczny, obywatelskie zaangażowanie i ruchy społeczne wzmacniają się
nawzajem. Mobilizacja polityczna ewangelikanów jest również po części efektem pojawienia
się nowych tematów (aborcja, moralność seksualna, „wartości rodzinne), nowych technologii
(telewizja i inne instrumenty współczesnych kampanii politycznych) i nowego pokolenia
przedsiębiorców politycznych. Jednak w przeciwieństwie do innych zmobilizowanych
ostatnio grup, takich jak ekolodzy, upolitycznione wspólnoty ewangelikalne opierają się na
realnie istniejących solidnych i trwałych podstawach organizacyjnych. Jak zauważyło kilkoro
uważnych obserwatorów ewangelikalnego aktywizmu „Ludzie religijni są uwikłani w
pajęczynę lokalnych kościołów, religijnych kanałów informacyjnych, sieci stowarzyszeń
religijnych co powoduje, że łatwo ich mobilizować”. Tak więc ten ruch społeczny korzysta i
jednocześnie dostarcza kapitału społecznego przynajmniej jednej części amerykańskiego
społeczeństwa59.
Pod pewnymi względami aktywiści ewangelikalni przypominają innych działaczy w Ameryce
– są starsi, przeważnie biali, lepiej wykształceni i bogatsi – jednak niezwykle ważną rolę w
ich życiu odgrywa religia. Jedno z reprezentatywnych badań działaczy religijnych wykazało,
że częściej niż raz w tygodniu w kościele pojawia się około 60-70% z nich, wobec 5% wśród
pozostałych Amerykanów. Jednocześnie co, wprawiłoby w zdziwienie, a może nawet
przerażenie ich fundamentalistycznych poprzedników, w praktycznie wszystkie formy życia
obywatelskiego i politycznego angażują się oni trzy do pięciu razy bardziej niż statystyczny
Amerykanin60.
58 Smith, American Evangelicalism, 39.
59 James L. Guth, John C. Green, Lyman A. Kellstedt, i Corwin E. Smidt, "Onward
Christian Soldiers: Religious Activist Groups in American Politics”, w Cigler i Loomis,
Interest Group Politics, wyd. 4, 55-76.
60 Guth, Green, Kellstedt, i Smidt, "Onward Christian Soldiers”, 63, 73.
Przy okazji wyborów 1996 roku wśród ewangelikanów odnotowano ponad dwa razy więcej
rozmów w kościele na temat kampanii i kontaktów nawiązanych przez religijne grupy
interesu. W rzeczywistości w sprawie wyborów częściej kontaktowały się z nimi organizacje
religijne niż partie lub kandydaci. Najlepsza zmienna wyjaśniająca ilość kontaktów nie miała
charakteru demograficznego ani teologicznego lecz była związana z zaangażowaniem
społecznym we wspólnotę religijną. Te kontakty religijne – zwłaszcza przyjacielskie
rozmowy w kościele – miały wyraźny wpływ na to kto i na kogo głosował. Związek między
włączaniem się w społeczność kościelną i mobilizacją polityczną był bardzo silny i
bezpośredni61. Religijni konserwatyści stworzyli największy i najlepiej zorganizowany
oddolny ruch społeczny ostatniego ćwierćwiecza. Innymi słowy to wśród ewangelikalnych
chrześcijan, a nie ideologicznych spadkobierców lat 60. znajdziemy najmocniejsze dowody
świadczące o wzroście obywatelskiego zaangażowania przeciwstawiającego się odpływowi
opisanemu w poprzednich rozdziałach.
Co z ogólną hipotezą, że partycypacja wymierzona w elity wprowadzona w latach 60. przez
ruchy społeczne stało się obecnie popularne w całym politycznym spektrum? Jeden wskaźnik
zdaje się potwierdzać tę hipotezę, jako że w polityce lat 80. i 90. wzrosła rola oddolnych
inicjatyw ustawodawczych i referendów. W rzeczywistości, jak widać na wykresie 44
częstotliwość podejmowania stanowych inicjatyw referendalnych (statewide ballot initiatives)
na przestrzeni XX wieku stanowi lustrzane odbicie praktycznie wszystkich zbadanych przez
nas trendów opisujących zmiany obywatelskiego zaangażowania – spadek od pierwszego
dziesięciolecia aż po lata 60. (z wyjątkiem wzrostu w okresie wielkiego kryzysu) i eksplozja
w ostatnich 30 latach XX wieku62. Według pewnej retoryki politycznej wzrost popularności
inicjatyw ustawodawczych stanowi instytucjonalizację zasady „cała władza w ręce ludu”63.
1. Liczba w poszczególnych 2-leciach
61 W tym paragrafie opieram się na James L. Guth, Lyman A. Kellstedt, Corwin E. Smidt, i
John C. Green, "Thunder on the Right: Religious Interest Group Mobilization in the 1996
Election”, w Cigler and Loomis, Interest Group Politics, 5th red., 169-192.
62 Dane te wspaniałomyślnie udostępnił mi M. Dane Waters z Initiative and Referendum
Institute. Zob. także M. Dane Waters, "A Century Later—The Experiment with Citizen-
Initiated Legislation Continues”, The Public Perspective (special issue: America at the Polls:
1998) 10 (grudzień/styczeń 1999): 123-144, szczególnie 128.
63 David D. Schmidt, Citizen Lawmakers: The Ballot Initiative Revolution (Philadelphia-
Temple University Press, 1989).
2. Średnia w ujęciu 10-letnim
Rysunek 44: Stanowe inicjatywy referendalne w Stanach Zjednoczonych, 1900-1998
Jednak wbrew ich populistycznemu rodowodowi narzędzia te nie stanowią obecnie
wiarygodnej oznaki rozprzestrzeniającego się obywatelskiego zaangażowania. Po pierwsze
ponad połowa wszystkich inicjatyw referendalnych w XX wieku miała miejsce w pięciu
stanach – Kalifornii, Oregonie, Dakocie Płn., Kolorado i Arizonie – a wzrost w ostatnich
latach w znakomitej większości można przypisać samej tylko Kaliforni. Tak więc
popularność referendów nie musi być najlepszym świadectwem obywatelskiego
zaangażowania w całym kraju64. Po drugie, chociaż działacze obywatelscy czasami
podejmowali inicjatywy dotyczące administrowania nabrzeżami (coastal management –
chodzi o zapobieganie erozji i wymywania wybrzeża – przyp. tłum) ograniczenia liczby
kadencji w ciałach przedstawicielskich (term limits) to większośc autorów jest zgodna, że:
[w] ostatnich dwóch dekadach, praktycznie wszystkie udane inicjatywy były, przynajmniej w dużym
stopniu, oparte na wykorzystaniu firm kolporterskich. Jedno z opracowań [California Commission on
Campaign Financing] konkluduje, „...każda osoba, korporacja lub organizacja dysponująca kwotą
około 1 mln dolarów może podjąć inicjatywę w dowolnej sprawie... Doprowadzenie do referendum w
wyniku podjęcia stanowej inicjatywy ustawodawczej nie jest więc już miernikiem ogólnego
zaangażowania obywateli lecz skuteczności zbierania funduszy”65.
Chociaż komuś mogłoby się wydawać, że walka o przeforsowanie inicjatywy może wywołać
szeroką dyskusję polityczną wśród zwykłych obywateli, badania pokazują, że większość
podpisujących nie czyta tego co podpisuje. W czasie samej kampanii większe znaczenie od
aktywności obywatelskiej ma wysyłka ulotek i emisja często mylących spotów reklamowych
w radio i telewizji. Nie dziwi zatem, że największy wpływ na wynik ma wysokość wydatków
64 David B. Magleby, "Direct Legislation in the American States”, w Referendums around
the World, red. David Butler i Austin Ranney (Washington, D.C.: AEI Press, 1994): 230-
233.
65 Caroline J. Tolbert, Daniel H. Lowenstein, i Todd Donovan, "Election Law and Rules for
Using Initiatives” w Citizens as Legislators: Direct Democracy in the United States, red.
Shaun Bowler, Todd Donovan i Caroline J. Tolbert (Columbus: Ohio State University Press,
1998): 35 (podkreślenia moje). Zob. także inne rozdziały w Bowler, Donovan i Tolbert;
David B. Magleby, Direct Legislation: Voting on Ballot Propositions in the United States
(Baltimore, Md.: Johns Hopkins University Press, 1984); Thomas E. Cronin, Direct
Democracy: ThePol itics of Initiative, Referendum, and Recall (Cambridge, Mass.: Harvard
University Press, 1989); oraz M. Dane Walters, "A Century Later - The Experiment with
Citizen-Initiated Legislation Continues."
na kampanię, a sondaże wskazują na „bardzo niski poziom wiedzy wyborców na temat
przedmiotu referendum66. Opierając się na szczegółowym przestudiowaniu wyników
inicjatyw ustawodawczych z lat 1976-1982 w Massachusetts, Michigan, Oregonie i
Kalifornii, politolożka Betty Zisk stwierdziła: „Dalekie od zastąpienia nacisków organizacji
lobbingowych na legislaturę, inicjatywy ustawodawcze i referenda wydają się oferować tym
oskarżanym przez reformatorów grupom alternatywny kanał oddziaływania... Okazja do
bezpośredniego udziału w polityce nie wydaje się przyciągać dużej liczby wyborców”67. W
skrócie, wzrost liczby inicjatyw ustawodawczych jest lepszych wskaźnikiem siły finansowej
grup interesu niż obywatelskiego zaangażowania.
W porównaniu z końcem lat 60 demonstracje i protesty w Waszyngtonie są dzisiaj liczniejsze
i częstsze, jako że rozumiejący media organizatorzy protestów lepiej orientują się przyciągnąć
uwagę krajowych stacji telewizyjnych68. Z drugiej jednak strony wielkim marszom lat 60.
walczącym o prawa wyborcze i przeciwko wojnie w Wietnamie towarzyszyła i kontynuowała
ciągła aktywność społeczności w całym kraju, podczas gdy „Marsz na Waszyngton” w latach
90. nie zapewnił sobie wsparcia na poziomie społeczności lokalnych. Na przykład w niecałe 6
miesięcy po zorganizowaniu 4 października 1997 r. w centrum handlowym półmilionowego
wiecu „Stand in the Gap”, uważanego za największe zgromadzenia religijnego w
amerykańskiej historii, Promise-Keepers praktycznie znikli, zwalniając wszystkich
pracowników69.
Dostępne dane sondażowe wskazują w ciągu ostatnich 25 lat niewielki wzrost liczby
uczestników demonstracji i protestów. Według sondaży Ropera odsetek dorosłych
66 Dane wspierające wyjaśnienia zaproponowane w tym paragrafie, patrz Betty H. Zisk,
Money, Media, and the Grass Roots: State Ballot Issues and the Electoral Process
(Newbury Park, Calif.: Sage, 1987), cyt. 246; Cronin, Direct Democracy, szczególnie 110-
116; Tolbert, Lowenstein i Donovan, "Election Law"; Magleby, "Direct Legislation in the
American States”. Za wszechstronną pomoc w opracowaniu tego zagadnienia dziękuję
Benjaminowi Deufelowi.
67 Zisk, Money, Media, and the Grass Roots, 250.
68 Kevin Djo Everett, "Professionalization and Protest: Changes in the Social Movement
Sector, 1961-1983”, Social Forces 70 (czerwiec 1992): 957-975.
69 Debra E. Blum, „Men's Group Lays Off Entire Staff”, The Chronicle of Philanthropy,
12 marca, 1998. Później Promise-Keepers wznowili działalność, jednak rok po
zorganizowaniu Stand in the Gap ich organizacja była o połowę mniejsza niż przed tym
wydarzeniem. Zob. „Promise Keepers at a Prayerful Crossroads; One Year After Mall Rally,
Men's Religious Group Grapples with Message, Money”, Washington Post, 7
październik,1998.
Amerykanów, którzy deklarują, że kiedykolwiek uczestniczyli w marszu protestacyjnym
wzrósł z 7% w 1978 r. do 10% w 1994 r. Również inne badania prowadzone w latach 70., 80.
i 90. szacują, że w demonstracjach i protestach brał udział jeden na 10-15 dorosłych
Amerykanów przy czym liczba ta wraz z czasem powoli rośnie. Jedna trzecia wszystkich tego
typu działań dotyczyła tematu aborcji. Z drugiej strony wyjaśnienia rosnącego odsetka
populacji, który kiedykolwiek brał udział w protestach należy upatrywać w kurczeniu się
wierzchołka hierarchii wiekowej tzn. generacji dorastającej przed latami 60. i nie-
uczestniczącej w demonstracjach, a rozbudowy podstaw tej hierarchii o nowych
demonstrantów. Jak pokazuje wykres 45 udział w protestach wśród dzisiejszych
dwudziestokilkulatków jest mniej popularny niż wśród ich rówieśników z lat 60. i 70., za to
obecnie stał się bardziej popularny wśród ludzi starszych i klasy średniej. Głowy uczestników
marszów protestacyjnych w ostatnich dekadach coraz bardziej siwieją70.
Uderzające jest również to, że protesty i demonstracje nie stanowią alternatywy dla
konwencjonalnej polityki, lecz są wobec niej komplementarne, w tym znaczeniu, że osoby
biorące udział w protestach zwykle angażują się także w politykę w bardziej codzienny
sposób. Nawet jeśli uczestnictwo w demonstracjach i innych formach obywatelskiego
nieposłuszeństwa nie jest dzisiaj dużo bardziej powszechne niż w latach 60. z całą pewnością
jest postrzegane za bardziej uprawione. Obecnie, zupełnie inaczej niż trzy czy cztery dekady
temu, akcje polityczne typowe dla ruchów stanowią to „standardowa procedura”
obowiązująca w całym spektrum politycznym. Z drugiej strony zasoby rzeczywistych
uczestników takich akcji ograniczają się do małej i starzejącej się części populacji. Co więcej,
70 Stwierdzenia zawarte w tym paragrafie opierają się na Verba, Schlozman i Brady, Voice
and Equality, 50, 60, 88-89; Dalton, Citizen Politics, 67-85; Matthew Crozat, "Are the
Times A-Changin? Assessing the Acceptance of Protest in Western Democracies”, w
Meyer i Tarrow, The Social Movement Society, 59-81; oraz własnej analizie danych GSS
(1973; 1996), Political Action Studies (1974; 1981), Roper Social and Political Trends (1978;
1980; 1985; 1994), oraz World Values Surveys (1980; 1990; 1995). Potwierdzając proces
„starzenia się” uczestników publicznych protestów zobrazowany na wykresie 45, sondaże
Ropera wykazały, że wśród osób deklarujących udział w protestach podwoił się odsetek
ludzi powyżej 45 roku życia z 17% w 1978 r. do 32% w 1994 r. Dalton podaje, że dane z
pięciu sondaży Political Action and the World Values Surveys przeprowadzonych w latach
1974-1995 wskazują, że procent dorosłych Amerykanów, którzy kiedykolwiek wzięli udział w
bojkocie wzrósł z 16% w 1974 r. do 19% w 1995 r.; w legalnej demonstracji wzrósł z 12 do
16%; w dzikim strajku z 2 do 4%, a w sit-in utrzyjał się na poziomie 2%. Te same badania
wskazują jednak, że średnia wieku dorosłych demonstrantów stale rosła z 35 lat w 1974 r. do
45 w 1995 r.; dużą część demonstrantów w tym okresie stanowili starzejący się weterani
protestów z lat 60.
jak zauważyliśmy w rozdziale 2, w ciągu ostatnich 10-20 lat zmniejszył się odsetek osób
podpisujących petycje i biorących udział w spotkaniach publicznych. Jak w przyznają
ostatecznie David Meyer i Sidney Tarrow, autorzy hipotezy „społeczeństwa ruchów”
(movement society) „Zakres bardzo konfliktowych (contentious) form protestu
akceptowanych i rzeczywiście stosowanych przez obywateli wydaje się dzisiaj bardziej
ograniczony niż 20 lat temu”71.
1. Udział w demonstracjach
2. 30-59 lat
3. poniżej 30 lat
4. powyżej 59 lat
Rysunek 45: Starzejący się demonstranci
Nie należy przesadzać z głoszeniem schyłku protestów społecznych. Lata 90. to okres
wzrostu aktywności ruchów gejów i lesbijek oraz pro-life i utrzymania niskiego jej poziomu
na campusach i w lokalnych społecznościach. Protesty oddolne mogą być obecnie tak samo
powszechne jak w latach 60. czy 70., a przyzwolenie na nie jest wyraźnie większe. Jednak nie
znam danych wskazujących, że rzeczywiste zaangażowanie w działania ruchów oddolnych w
ciągu ostatnich dekad wzrosło na tyle aby zrównoważyć masowy spadek uczestnictwa w
bardziej konwencjonalnych formach życia politycznego i społecznego.
Trzecim i najważniejszym obszarem rozkwitu więzi społecznych omawianym w tym
rozdziale jest telekomunikacja. Pouczającym przykładem może być zwyczajny telefon. W
ciągu XX wieku użycie telefonu rosło wykładniczo. Jak widać na pierwszej części wykresu
46 telefon trafiał do amerykańskich domów w zgodzie ze znaną nam trajektorią – szybki i
regularny wzrost od początku wieku do połowy lat 60., z wyjątkiem spadku w czasach
wielkiego kryzysu. W latach 1945-1998 ilość rozmów lokalnych per capita skoczyła z 304 do
2023 rocznie, podczas gdy rozmowy zamiejscowe per capita wystrzeliły z 13 do 353 rocznie.
Dużą część tych rozmów stanowią kontakty zawodowe i komercyjne, jednak ilość rozmów
czysto towarzyskich również wzrosła. W 1982 r. blisko połowa dorosłych Amerykanów
rozmawiała telefonicznie z przyjaciółmi lub rodziną codziennie. W ciągu ostatniego
71 Meyer and Tarrow, "A Movement Society”, 8.
ćwierćwiecza doszło do transformacji środków komunikacyjnych łączących mieszkających z
dala od siebie przyjaciół i krewnych ze słowa pisanego na mówione. Jak pokazuje druga część
wykresu 46 wzrost ilości rozmów zamiejscowych do którego doszło po deregulacji tego
sektora usług telekomunikacyjnych w 1984 r. zatrzymał się dopiero w latach 90., kiedy ilość
rozmów wyraźnie spadła. Wynalazki technologiczne – szczególnie upowszechnienie się
telefonu komórkowego – sprawiło, że telefon stał się niemal wszechobecny. W 1998 r. Pew
Research Center for the People & Press informowało, że dwie trzecie wszystkich dorosłych
deklarowało wykonanie poprzedniego dnia telefonu do przyjaciół lub rodziny “tylko żeby
porozmawiać”72.
Przez ponad pół wieku, jakie upłynęło od wynalezienia telefonu w 1876 r., jego społeczne
znaczenie było przedmiotem błędnych spekulacji analityków, a nawet firm telefonicznych.
Zadziwiająca lista błędnych prognoz dotyczących konsekwencji wynikających z pojawienia
się telefonu powinna stanowić ważną lekcję dla tych z nas, którzy chcieliby przewidywać
wpływ internetu na relacje społeczne. Sam Aleksander Graham Bell początkowo sądził, że
telefon będzie służył temu, co później stało się dziedziną radia – transmisji „muzyki przez
słuchawkę”. Jeszcze w XX wieku szefowie firm telekomunikacyjnych za swojego
podstawowego klienta uważali biznesmena i byli tego tak pewni, że zniechęcali do używania
telefonu w celach „towarzyskich”. Claude Fisher, socjolog zajmujący się telefonem, pisał:
„[R]ozdźwięk między tym jak ludzie używali telefonu, a tym jak wyobrażano to sobie w
przemyśle telekomunikacyjnym utrzymywał się przez okres życia jednego albo dwóch
pokoleń”73.
72 Dane na temat wszystkich rozmów telefonicznych: Federal Communications
Commission, Statistics of Communications Common Carriers (dawniej Statistics of the
Communication Industry in the U.S.) (Washington, D.C.: Government Printing Office,
1945-1999). Na temat wszystkich rozmów osobistych w 1982 r.: Fischer, America Calling,
226; na temat trendów dotyczących zamiejscowych osobistych rozmów telefonicznych i
listów: własna analiza archiwum sondaży Roper Social and Political Trends oraz Roper
Reports z sierpnia 1995. Na temat korzystania w roku 1998: Pew Research Center for the
People
&
the
Press,
Biennial
News
Consumption
Survey,
www.people-
press.org/med98que.htm.
73 Na temat prognoz dotyczących wpływu telefonu na społeczeństwo patrz Ithiel de Sola
Pool, Forecasting the Telephone: A Retrospective Technology Assessment of the Telephone
(Norwood, N.J.: Ablex Publishing, 1983); Sidney Aronson, "Bell's Electrical Toy: What's the
Use? The Sociology of Early Telephone Usage”, oraz Asa Briggs, "The Pleasure Telephone:
A Chapter in the Prehistory of the Media”, oba artykuły w The Social Impact of the
Telephone, red. Ithiel de Sola Pool (Cambridge, Mass.: MIT Press, 1977); Fischer, America
1. Odsetek gospodarstw domowych posiadających telefon
Rysunek 46a: Telefon wkracza do amerykańskich domów
2. Średnia ilość rozmów telefonicznych z przyjaciółmi lub rodziną mieszkającą w
odległości ponad 100 mil w ostatnim miesiącu
3. Średnia ilość listów napisanych w ostatnim miesiącu do kogoś z przyjaciół lub rodziny
Rysunek 46b: Zmiana trendów w rozmowach zamiejscowych i pisaniu listów
Nawet z perspektywy czasu zadziwiająco trudno jest ocenić wpływ telefonu na relacje
społeczne. Ithiel de sola Pool, pionier w tym obszarze, zauważył:
Gdzie by nie spojrzeć telefon zdaje się powodować diametralnie sprzeczne rezultaty. Ograniczył
liczbę domowych wizyt lekarskich, choć lekarze początkowo sądzili, że zwiększy ich ilość, bo
pacjenci będą mogli wzywać lekarza zamiast samemu się do niego pofatygować... Umożliwił
rozproszenie scentralizowanej władzy, ale jednocześnie umożliwił ścisły i ciągły nadzór centrum nad
podległymi biurami... Niezależnie od tego od jakiej hipotezy zaczniemy, wcześniej czy później pojawi
się tendencja odwrotna74.
Mówiąc kolokwialnie, telefon daje i zabiera. Kiedy pożar centrali telefonicznej w 1975 r. na
trzy tygodnie odciął od telefonu całą Lower East Side na Manhattanie, dwie trzecie ludzi nie
mogących korzystać z usługi stwierdziło, że brak telefonu wywołał u nich poczucie izolacji.
Jednak jedna trzecia twierdziła, że w tym czasie znacznie częściej osobiście odwiedzała
innych. Innymi słowy telefon zdaje się jednocześnie zmniejszać poczucie samotności i ilość
towarzyskich kontaktów osobistych75.
Wielu obserwatorów teoretyzowało na temat „psychologicznego sąsiedztwa” tworzonego
dzięki telefonowi, które wyzwala sieci naszych najbliższych kontaktów społecznych od
ograniczeń narzucanych przez przestrzeń fizyczną. Już w 1891 jeden z urzędników
Calling, cyt. 82. Dziękuję Davidowi Campbellowi za przygotowanie przeglądu społecznych
skutków używania telefonu.
74 Pool, "Introduction”, w Social Impact of the Telephone, red. Pool, 4.
75 Alan H. Wurtzel i Colin Turner, "The Latent Functions of the Telephone: What Missing
the Extension Means”, w Social Impact of the Telephone, red. Pool, 246-61.
telekomunikacyjnych twierdził, że ta technologia doprowadzi o narodzin „epoki sąsiedztwa
bez bliskości”. Jednak w rzeczywistości pierwsze pogłębione badanie wpływu telefonu na
społeczeństwo (w 1933 r.) wykazało, że to medium (w przeciwieństwie do mediów
masowych) wzmacnia istniejące więzi lokalne bardziej niż te utrzymywane na odległość. W
połowie lat 70. dane firm telekomunikacyjnych miały wskazywać, że od 40 do 50%
wszystkich rozmów wykonanych z danego gospodarstwa domowego koncentrowało się w
promieniu 2 mil, a 70% w promieniu 5 mil. Blisko 20% wszystkich rozmów lokalnych
stanowiły połączenia z jednym numerem, a blisko połowę stanowiły połączenia z jednym z
pięciu najczęściej wybieranych numerów. Martin Mayer podsumowując te dane stwierdza:
„Ludzie najczęściej rozmawiają przez telefon z osobami mieszkającymi w ich sąsiedztwie”.
Gospodarstwa domowe najczęściej korzystające z telefonu to, jak pisze Mayer, rodziny z
nastoletnimi dziećmi, które właśnie zmieniły miejsce zamieszkania w ramach tego samego
obszaru metropolitarnego. Inaczej mówiąc telefon jest wykorzystywany do podtrzymywania
więzi zagrożonych dystansem przestrzennym. „Nikt nie poznaje telefonicznie nowych
przyjaciół”76.
W ten sposób, nieco paradoksalnie, telefon zdaje się wzmacniać, nie zmieniać lub
zastępować, istniejące sieci kontaktów osobistych. Porównajmy górną część wykresu 46
dotyczącą upowszechniania się telefonu do połowy lat 60. z jakimkolwiek wykresem
dotyczącym życia społecznego w tym samym okresie, a wniosek będzie oczywisty:
przynajmniej w tym okresie telefoniczne i konwencjonalne formy więzi społecznych
uzupełniały się, a nie zastępowały. Podobnie uważa Claude Fischer stwierdzając w swojej
historycznej analizie społecznego wpływu telefonu, że chociaż telefon znacznie zwiększył
możliwość komunikacji to „nie doprowadził do radykalnej zmiany amerykańskiego stylu
życia.
Raczej
został
przez
nich
wykorzystany
do
zwiększenia
aktywności
charakterystycznych dla tego stylu”.
Pojawienie się telefonu prawdopodobnie skłoniło ludzi do częstszych rozmów z przyjaciółmi i rodziną
niż wcześniej mieli w zwyczaju, nawet jeśli jednocześnie spowodowało, że zmniejszyli liczbę
odwiedzin... W sumie, telefon przyczynił się do większej ilości rozmów z większą ilością ludzi. Być
76 Sidney H. Aronson, "The Sociology of the Telephone”, International journal of
Comparative Sociology 12 (wrzesień 1971): 162; Fischer, America Calling, 195; Malcolm M.
Willey i Stuart A. Rice, Communication Agencies and Social Life (New York: McGraw-Hill,
1933); Martin Mayer, "The Telephone and the Uses of Time”, w Social Impact of the
Telephone, red. Pool, 225-45, cyt. 226 i 230.
może rozmowy te zastępują dłuższe wizyty lub pogawędki z członkami rodziny, ale możliwe jest i to,
że zapełniają czas spędzany dotąd w samotności.
Telefon okazuje się mieć większe konsekwencje dla innego procesu, to jest rosnącego znaczenia
prywatności... nadawania większej wartości prywatnym światom społecznym przeciwstawianym
szerszemu życiu publicznemu... Brakuje dowodów na to, że samo pojawienie się telefonu skłoniło
ludzi do włączenia się w nowe przestrzenie działalności organizacyjnej... Domowy telefon pozwolił
jednak posiadaczowi utrzymywać częstsze kontakty z krewnymi i przyjaciółmi wprowadzając krótkie
pogawędki kilka razy w tygodniu zamiast dłuższych raz w tygodniu. Brak oznak, by rozmowy
telefoniczne przyczyniały się do powstawania nowych kontaktów społecznych77.
Podsumowując, telefon bez wątpienia ułatwił szmucerowanie ze starymi przyjaciółmi i w tym
znaczeniu częściowo zrekompensował straty opisane w rozdziale 6. Z drugiej strony nie
przyczynił się do nawiązywania nowych przyjaźni ani nie miał wpływu na aktywności
charakterystyczne dla macherów. Historyk Daniel Boorstin tak skwitował zaskakująco
prozaiczny wpływ telefonu na amerykański kapitał społeczny: „Telefon okazał się tylko
udogodnieniem, pozwalającym Amerykanom wygodniej i bez wysiłku oddawać się temu, co i
tak robili wcześniej”78.
Na początku XXI wieku dopiero od kilku lat żyjemy w epoce powszechnego dostępu do
Internetu, jednak trudno uniknąć spekulacji, czy pojawienie się tej nowej technologii
komunikacyjnej zmniejszy znaczenie telefonu w amerykańskim społeczeństwie. Tempo
rozpowszechniania się tego wynalazku było znacząco większe niż jakiejkolwiek innej
technologii użytkowej w całej historii – porównywalne tylko z rozwojem telewizji. Na
zwiększenie swojego udziału w rynku z 1% do 75% telefon potrzebował 70 lat; internet aby
przebyć tę samą drogę będzie potrzebował zaledwie 7 lat. Jedna z agencji badawczych podała,
że wiosną 1999 z Internetu korzystała około jedna trzecia dorosłych Amerykanów (około 64
mln), czyli o 10 milionów więcej niż ledwie 6 miesięcy wcześniej79.
77 Fischer, America Calling, 3, 242, 253, 265-66.
78 Daniel J. Boorstin, The Americans: The Democratic Experience (New York: Vintage
Books, 1974), 591.
79 Rozpowszechnianie się technologii: zamieszczona ponżej tabela 2 i towarzysząca jej
dyskusja; wykorzystanie czasu: John Robinson, Shawn Levin i Brian Hak, "Computer
Time”, American Demographics, sierpień 1998; zastosowanie Internetu: zamieszczony
poniżej wykres 56 oraz „64.2 Million American Adults Regularly Use the Internet”,
komunikat prasowy Mediamark (12 maj, 1999), dostępny na www. media mark.com/mr
i/docs/p res_s99.htm.
Jak praktycznie wszystkie wynalazki techniczne, ten również najszybciej upowszechnia się
wśród młodszych pokoleń. Badanie z 1999 r. pokazało, że chociaż młodzi ludzie znacznie
rzadziej poszukiwali informacji na temat polityki niż starsze grupy wiekowe, byli znacznie
bardziej skłonni sięgnąć po internet jako źródło tych informacji. Z drugiej strony witryna
internetowa Amerykańskiego Stowarzyszenia Osób Opóźnionych Umysłowo każdego
miesiąca odnotowywała pół miliona odsłon80. Magnetyzm nowego medium oddziaływał na
ludzi wszystkich pokoleń.
W ciągu kilku lat od pojawienia się Internetu, w sieci można znaleźć symulakra większości
klasycznych form więzi społecznych i obywatelskiego zaangażowania. Żałobnicy za
pośrednictwem komputera mogą uczestniczyć w wirtualnym pogrzebach; reporter Today in
Funeral Service powiedział Associated Press, że pogrzeb on-line „trochę depersonalizuje
uroczystość, ale to lepsze niż całkiem z niej zrezygnować”. Pojawiły się wirtualne śluby;
America Online w lipcu 1997 przeprowadziła największy internetowy ślub, z jednoczesnym
udziałem kilku tysięcy par, podczas gdy internauci po zajęciu swoich miejsc w wirtualnych
ławach mogli „obserwować” uroczystość i „składać życzenia”. Wyszukiwarka Yahoo!
wyrzuca ponad 500 miejsc gdzie można się wirtualnie pomodlić, w tym jedno – Yaale
Ve’Yavo witrynę ortodoksyjnych żydów – która przekazuje e-maile od modlących się do
Jerozolimy, gdzie są składane pod ścianą płaczu. Nabożeństwa wielkanocne i wieczory
sederowe w czasie Paschy; interwencje psychologiczne i grupy wsparcia dla chorych na raka;
wirtualny wolontariat, romans i setki tysięcy czatów; głosowanie, lobbing a nawet „wirtualny
marsz na Waszyngton” zorganizowany przez AIDS Action Council, na który zalogowało się
23 tysiące „uczestników z transparentami” – wszystkie wymienione formy wirtualnego
kapitału społecznego oraz wiele innych można znaleźć w cyberprzestrzeni81.
80 Młodzież i Internet: Project Vote Smart/Pew Charitable Trusts 1999 Survey (Philipsburg,
Mont.: Project Vote Smart, 1999), (www.votesmart.org/youthsurvey.phtml?checking=/,
dostępny 5 października 1999); Strona internetowa AARP: "Silver Stringers Get New Life on
Line”, Boston Globe, Grudzień 25, 1998.
81 Nabożeństwa: „God Goes Online”, Wall Street journal, 26 marca, 1999, Wl; prayer:
Joshua Cooper Ramo, "Finding God on the Web”, Time, 16 grudnia, 1996, 60-65; "Praying
on the Internet”, Christian Century, 16 kwietnia, 1997; śluby: "The Knot: Weddings for the
Real World Launches Wedding Day”, Business Wire, 24 czerwca 24, 1997; pogrzeby i
nabożeństwa żałobne: "Post-mortems Meet Modems: Online Funerals Is Mourners' Way to
Go”, Associated Press, w Sacramento Bee, 25 sierpnia, 1996, A7; Sarah Wyatt, "Comfort
and Counsel in Times of Grief”, New York Times, 18 sierpnia, 1997; wirtualne
demonstracje i lobbing "We Shall All Log-On: Digital Demonstrators Unite on the Web”,
Wall Street Journal, 3 grudnia, 1998, Bl; Rebecca Fairley Raney, "Flash Campaigns:
Oczywiście podstawowym pytaniem jest to czy termin „wirtualny kapitał społeczny” nie jest
wewnętrznie sprzeczny. Nie ma prostej odpowiedzi. Wczesne, całkowicie nietrafione
przewidywania dotyczące społecznych konsekwencji pojawienia się telefonu stanowią
ostrzeżenie, że nasze równie wczesne przewidywania dotyczące Internetu mogą okazać się
równie błędne. Bardzo mało można powiedzieć z jakąkolwiek pewnością o związkach między
kapitałem społecznym, a technologią internetu. Jeden truizm to, że moment pojawienia się
Internetu wyklucza możliwość upatrywania w nim przyczyn rozpadu więzi społecznych
opisanego w poprzednich rozdziałach. Udział w wyborach, wpłaty na cele charytatywne,
zaufanie, udział w spotkaniach, odwiedzanie się, wszystko zaczęło spadać, kiedy Bill Gates
chodził jeszcze do szkoły podstawowej. W 1996 roku kiedy dostęp do Internetu miało 10%
dorosłych Amerykanów, ogólnonarodowy kryzys więzi społecznych i obywatelskiego
zaangażowania trwał już co najmniej ćwierć wieku. Niezależnie znaczenia Internetu dla
przyszłości, relacje społeczne w ostatnich dekadach XX wieku nie zostały po prostu
przeniesione z przestrzeni fizycznej do wirtualnej. Internet może częściowo rozwiązać lub
pogłębić nasze problemy, jednak nie jest ich przyczyną.
Wiemy również, że pierwsi użytkownicy Internetu nie byli mniej (ani bardziej) zaangażowani
obywatelsko niż ktokolwiek inny. Trzy niezależne badania przeprowadzone do 1999 (w tym
moje własne) potwierdziły, że jeśli zastosujemy posiadanie wyższego wykształcenia przez
użytkowników Internetu, jako zmienną kontrolną, osoby korzystające i niekorzystające z sieci
przestają się różnić poziomem zaangażowania obywatelskiego82. Z drugiej strony z racji na
duże prawdopodobieństwo tego, że użytkownicy sieci stanowią grupę wyselekcjonowaną
zdobyte wyniki niewiele mówią o efekcie Internetu. Brak korelacji między korzystaniem z
Internetu i angażowaniem się w sprawy obywatelskie może równie dobrze oznaczać, że sieć
przyciąga samotnych maniaków komputerowych i aktywizuje ich, jaki i to, że w większym
Online Activism at Warp Speed”, New York Times, 3 czerwca, 1999; Internet i wspólnota:
William A. Galston, „(How) Does the Internet Affect Community? Some Speculations in
Search of Evidence”, w democracy.com? Governance in a Networked World, red. Elaine
Ciulla Kamarck i Joseph S. Nye, Jr. (Hollis, N.H.: Hollis Publishing, 1999), 45-61.
82 Philip Aspden i James E. Katz, "A Nation of Strangers?" Communications of the ACM
40 (Grudzień 1997): 81-86; "The Internet News Audience Goes Ordinary”, Pew Research
Center for the People & the Press (www.people-press.org/tech98mor.htm, pobrany 15
sierpnia, 1999), szczególnie 15; własna analiza danych DDB Needham Life Style. Zob.
także Bruce Bimber, "Information and Civic Engagement in America: Political Effects of
Information Technology" (rękopis niepublikowany, University of California at Santa
Barbara, 1999) zawierający podobne ustalenia.
stopniu zagarnia kipiących energią społeczników i ich wycisza. W każdym razie jest jeszcze
za wcześnie na to by empirycznie oszacować długookresowy wpływ Internetu na
społeczeństwo. Dlatego podejmę tutaj niektóre potencjalne szanse i zagrożenia, jakie
amerykańskiemu życiu obywatelskiemu niesie komunikacja komputerowa, zakładając od
początku, że raczej nie mają racji ani autorzy najbardziej ponurych i apokaliptycznych wizji,
ani wyznawcy „nowej wspaniałej wspólnoty wirtualnej”. Czym więc mogą się różnić
wspólnoty „wirtualne” od „realnych”?
Wspólnota, łączność duchowa i komunikacja (community, communion i communication) są
ze sobą związane zarówno praktycznie, jak i etymologicznie. Komunikacja jest koniecznym
warunkiem związków społecznych i emocjonalnych. Telekomunikacja w ogólności i Internet
w szczególności zwiększają naszą zdolność do komunikowania się; wydaje się więc
rozsądnym założyć, że czystym efektem ich oddziaływania będzie wzmocnienie wspólnoty.
Kapitał społeczny to sieci, a Internet to sieć wszystkich sieci. Zdaniem badaczy komunikacji
zapośredniczonej przez komputer, takich jak Barry Wellman, znosząc ograniczenia czasu i
przestrzeni „komputerowe sieci społeczne podtrzymują silne, średnie i słabe więzi,
dostarczające informacji i pomocy innych zarówno w oparciu o bardzo wąskie, jak i bardzo
rozległe relacje... Komunikacja za pośrednictwem komputera zwiększa tempo działania ludzi
należących do społeczności opartych na więziach osobistych, umożliwiając częste i szybkie
przełączanie się między poszczególnymi grupami”83.
Podobnie jak XIX-wieczni wizjonerzy zachwycający się nowymi perspektywami, które
otworzyło pojawienie się telefonu, entuzjaści „wirtualnej wspólnoty” upatrują w sieciach
komputerowych podstaw swoistego utopijnego komunitaryzmu. Starr Roxanne Hiltz i Murray
Turoff, jedni z pierwszych proroków komunikacji za pośrednictwem komputera,
przewidywali, że „staniemy się Społeczeństwem Sieci, wymieniającym ogromne porcje
informacji i komunikacji emocjonalnej z kolegami, przyjaciółmi i „nieznajomymi”, mającymi
podobne zainteresowania... będziemy ‘globalną wioską’. Teoretyk Internetu Michael
Strangelove pisał:
83 Barry Wellman, Janet Salaff, Dimitrina Dimitrova, Laura Garton, Milena Gulia, i
Caroline Haythornthwaite, "Computer Networks as Social Networks: Collaborative Work,
Telework, and Virtual Community”, Annual Review of Sociology 22 (1996): 213-238, cyt.
213, oraz Barry Wellman i Milena Gulia, "Virtual Communities as Communities: Net
Surfers Don't Ride Alone”, in Communities in Cyberspace, Marc A. Smith and Peter
Kollock,red. (New York: Routledge, 1999), 167-194, cyt. 188.
W Internecie nie chodzi o technologię, nie chodzi o informację, chodzi o komunikację – ludzie
rozmawiają ze sobą, wymieniają e-maile... Internet to powszechne uczestnictwo w całkowicie
dwustronnej, przez nikogo niecenzurowanej komunikacji masowej. Komunikacja stanowi absolutną
bazę, podstawę, grunt i korzenie z których wyrastają, rozwijają się i rozkwitają wszystkie
społeczności. Internet to społeczność ludzi nieustannie komunikujących się84
.
Howard Rheingold, sam określającym się „osadnikiem w przestrzeni elektronicznej”,
wspomina „Wizja wspólnoty dostępnej tylko za pośrednictwem ekranu mojego komputera z
początku wydała mi się zimna, jednak szybko zauważyłem, że ludzie potrafią być bardzo
emocjonalni mailując i uczestnicząc w telekonferencjach. Stałem się jednym z nich. Zależało
mi na ludziach, których poznałem przy pomocy komputera”. John Perry Barlow,
współzałożyciel Electronic Frontier Foundation, nie znajduje w historii odpowiednika
pojawienia się komunikacji za pośrednictwem komputera: „Jesteśmy w trakcie największej
zmiany technologicznej od czasów zdobycia ognia”85.
Internet to potężne narzędzie przekazywania informacji na odległość. Pozostaje jednak
pytanie, czy sam przepływ informacji prowadzi do powstawania kapitału społecznego i
autentycznych wspólnot. Informacja jest oczywiście ważna ale, jak zauważają John Seeley
Brown i Paul Duguid z założonego przez Xerox Palo Alto Research Center, sama informacja
aby mieć znaczenie potrzebuje społecznego kontekstu: „koncentrowanie się informacji, z
założeniem, że jak zajmiemy się informacją to reszta się sama ułoży, to rodzaj społecznej i
moralnej krótkowzroczności”. Komunikowanie się przez komputer w najlepszym razie
umożliwia tworzenie szerszych i skuteczniejszych sieci, które wzmacniają nasze relacje ze
światem społecznych i zwiększa „kapitał intelektualny”. Dzieje się tak dzięki temu, że
przekazywanie informacji praktycznie nic nie kosztuje. Ludzie z różnych z różnych stron
świata mogą łatwiej ze sobą współpracować. Komunikacja komputerowa daje oparcie dużym,
84 Starr Roxanne Hiltzand Murray Turoff, The Network Nation: Human Communication
Via Computer (Reading, Mass.: Addison-Wesley, 1978), cytowana za Nitin Nohria i Robert
G. Eccles, "Face-to-Face: Making Network Organizations Work”, w Networks and
Organizations: Structure, Form, and Action, Nitin Nohria i Robert G. Eccles, red. (Boston:
Harvard Business School Press, 1992), 289; Michael Stxangelove, "The Internet, Electric
Gaia and the Rise of the Uncensored Self”, Computer-Mediated Communication Magazine
1 (wrzesień 1994), 11.
85 Howard Rheingold, The Virtual Community: Homesteading on the Electronic Frontier
(Reading, Mass.: Addison-WesIey, 1993), 1; John Perry Barlow, Sven Birkets, Kevin Kelly i
Mark Slouka, "What Are We Doing On-Line”, Harper's (sierpień 1995): 3 5-46, cyt 40.
gęstym, a zarazem płynnym grupom przekraczającym istniejące granice organizacyjne i
przestrzenne, umożliwia włączenie uczestników, którzy w innym przypadku pozostaliby
zmarginalizowani, co dobrze ilustruje niedawny eksperyment z udziałem emerytów dotyczący
komunikacji elektronicznej86.
Sieci społeczne opierające się na komunikacji zapośredniczonej przez komputer organizują
się raczej ze względu na bliskość zainteresowań, a nie lokalizacji. Przed końcem wieku
powstały tysiące rozrzuconych po świecie sieci łączących tak różne grupy podobnie
myślących ludzi od miłośników BMW przez ornitologów amatorów po zwolenników
panowania białej rasy. Dokładnie (choć pewnie nieświadomie) powtarzając wczesne
spekulacje na temat społecznego znaczenia telefonu, informatyk z MIT Michael L. Dertouzos
spekulował na temat milionów „wirtualnych wspólnot sąsiedzkich”, które powstaną raczej w
oparciu o wspólne zainteresowania niż wspólne zamieszkiwanie87. Z pewnością
cyberprzestrzeń już teraz zamieszkują tysiące grup, które łączy wspólne hobby i jeśli
przynależność do nich będzie się upowszechniać i utrwalać, tym razem prognoza może
okazać się trafna.
Wspólnoty wirtualne mogą się również okazać bardziej egalitarne niż realne społeczności, w
których żyjemy. Przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości komunikacja w
internecie będzie ograniczać dostępność informacji o naszych partnerach komunikacyjnych.
Rheingold uważa, że brak kontaktu wzrokowego w komunikacji tekstowej powstrzymuje
ludzi przez posługiwaniem się uprzedzeniami. Jak ujął to zapalony internauta w słynnym
komiksie z New Yorkera, „W Internecie nikt się nie dowie, że jesteś psem”. Tak więc wraz z
rosnącym dostępem do sieci „społeczności wirtualne” mogą stać się bardziej heterogeniczne,
niewrażliwe na takie czynniki fizyczne, jak rasa, płeć, wiek, choć – jak zobaczymy dalej –
mogą być zarazem bardzo homogeniczne jeśli chodzi o wartości i zainteresowania88.
86 John Seely Brown i Paul Duguid, The Social Life of Information (Boston: Harvard
Business School Press, 2000), cyt. 31; Laura Garton i Barry Wellman, "Social Impacts of
Electronic Mail in Organizations: A Review of the Research Literature”, Communication
Yearbook 18 (Thousand Oaks, Calif.: Sage, 1995), 434-453, szczególnie 445-447.
87 Michael L. Dertouzos, What Will Be: How the New World of Information Will Change
Our Lives (San Francisco: HarperEdge, 1997), 157-160.
88 Rheingold, Virtual Community, 422; Starr Roxanne Hiltz and Murray Turoff, The
Network Nation, wyd. uzup. (Cambridge, Mass.: MIT Press, 1993); Peter Steiner, "On the
Internet, No One Knows You're a Dog”, New Yorker, 5 lipica,1993,61.
Anoniomowość zmniejsza kontrolę społeczną – w końcu temu służą tajne głosowania – i
dlatego cyberprzestrzeń wydaje się pod pewnymi względami bardziej demokratyczna. (Ironią
jest to, że przewaga komunikacji za pośrednictwem komputera na obecnym etapie rozwoju
technologii polega na przekazywaniu uczestnikom mniejszej ilości informacji o partnerach niż
komunikacja bezpośrednia). Badania wykazały, że dyskusje on-line są bardziej szczere i
egalitarne niż te toczone na tradycyjnych spotkaniach. Internet może więc prowadzić do
spłaszczania hierarchii. Jak pokazały eksperymenty, komunikacja w firmowym intranecie
okazuje się mniej hierarchiczna, oparta na większym uczestnictwie, mniej upozowana i mniej
wrażliwa na różnice statusowe. W dyskusjach toczonych w przestrzeni cybernetycznej jest
mniej prawdopodobne, że ktoś przerwie wypowiedź kobiety89.
Niekiedy przekonania o demokratyczności Internetu opierają się w większym stopniu na
nadziejach i przypuszczeniach niż rzetelnych badaniach. Kultura polityczna w Internecie,
przynajmniej w początkowej fazie rozwoju, jest zajadle libertariańska, a przestrzeń
cybernetyczna pod pewnym względami bardziej przypomina Hobbesowski niż Lockowski
stan natury. Peter Kolock i Marc Smith, dwaj wnikliwi obserwatorzy społeczności
internetowej, zauważają: „Powszechna jest wiara i nadzieja w to, że swoboda komunikacji i
interakcji on-line doprowadzi do rozkwitu instytucji demokratycznych i stanowi zapowiedź
nowej żywej przestrzeni dyskusji publicznej. Jednak obecnie większość grup internetowych
ma albo strukturę anarchiczną [jeśli nie są one moderowane] lub dyktatorską [jeśli są
moderowane]”90.
Duże tempo, niski koszt i szeroki zasięg mobilizacji jaką umożliwia Internet mogą być
stanowić wielką szansę dla organizatorów politycznych, redukując koszty transakcyjne
związane z dotarciem do rozproszonych grup podobnie myślących obywateli. Na przykład
Jody Williams przede wszystkim za pośrednictwem Internetu ze swojego rodzinne Vermont
zorganizowała, uhonorowaną w 1997 roku pokojową nagrodą Nobla, Międzynarodową
Kampanię na Rzecz Walki z Minami Przeciwpiechotnym (International Campaign to Ban
Landmines). Jak informował Mark Bonchek już w 1995 r. „27 tys. ludzi było regularnymi
czytelnikami grupy dyskusyjnej alt.politics.homosexuality, a każdego dnia pojawiało się 75
89 Lee Sproull i Sara B. Kiesler, Connections: New Ways of Working in the Networked
Organization (Cambridge, Mass,: MIT Press, 1991).
90 Peter Kollock i Marc A. Smith, "Communities in Cyberspace”, w Communities in
Cyberspace, Smith i Kollock red. (New York: Routledge, 1999), 3-25, cyt. 13.
wpisów. Jak wskazuje nazwa alt.politics.homosexuality to forum służące dyskusjom i
przekazywaniu informacji dotyczących polityki i homoseksualizmu”. Bonchek ustalił, że
posty na forum reprezentują zaskakująco zróżnicowane stanowiska wobec tej problematyki,
zarówno życzliwe, jak i wrogie91.
Z drugiej strony, komunikacja za pośrednictwem komputera tak bardzo ułatwiła wyrażanie
opinii, że jak w przypadku programów radiowych z udziałem słuchaczy, efektem może być
nie deliberacja lecz zgiełk. Spójrzmy na reklamę, która w kwietniu 1999 r. pojawiła się na
trzeciej stronie okładki Mother Jones:
Jeśli chcesz
Możesz coś zrobić... łatwo!
www.ifnotnow.com
Bądź etatowym społecznikiem...
...przez 5 minut tygodniowo!
Kilkanaście najlepszych organizacji społecznych
dostarcza informacji
czytasz zgłoszenia, wysyłasz listy, dostajesz odpowiedzi,
monitorujesz skutki – wszystko robisz klikając myszkę.
To jak zakupy w centrum handlowym dla zaangażowanych.
Chcemy sprawić abyś łatwiej mógł zmieniać świat!
Spraw aby usłyszano twój głos!
www.ifnotnow.com
Już teraz wyślij zgłoszenie po darmową wersję próbną!
Gdyby się upowszechniło, takie uproszczenie obywatelskiej ekspresji, mogłoby doprowadzić
do pogorszenia dysproporcji między wypowiadaniem się i wysłuchiwaniem, która – jak
wskazaliśmy w rozdziale 2 i tabeli 1 - jest stanowi istotną cech współczesnej demobilizacji
obywatelskiej. John Brown i Paul Duguid wskazują, że „możliwość wysłania e-maila na adres
president@whitehouse.gov ... może prowadzić do iluzji posiadania znacznie większego
dostępu, uczestnictwa, bliskości społecznej niż się rzeczywiście posiada”92. Kolejne miliony
z nas mogą wyrazić swoje poglądy jednym kliknięciem myszy, ale czy ktoś jeszcze słucha?
91 Mark S. Bonchek, From Broadcast to Netcast: The Internet and the Flow of Political
Information, rozprawa doktorska (Harvard University, 1997), szczególnie 99-109.
92 Brown i Duguid, Social Life of Information, 226.
Niezależnie od tego, potencjalne korzyści, jakie niesie ze sobą komunikacji komputerowa dla
obywatelskiego zaangażowania i więzi społecznych robią wrażenie. Internet jest tanim i pod
wieloma względami egalitarnym sposobem komunikowania się z milionami innych
obywateli, szczególnie tymi, z którymi dzielimy zainteresowania, a od których oddziela nas
czas i przestrzeń. Wyzwolenie więzi społecznych z ograniczeń czasu – co eksperci nazywają
„komunikacją asynchroniczną” – może okazać się nawet ważniejszym osiągnięciem Internetu
niż wyzwolenie ich z ograniczeń przestrzennych.
Teraz należy rozważyć cztery istotne ograniczenia mogące zagrozić nadziejom, że
komunikacja za pośrednictwem komputera doprowadzi do powstania nowej wspaniałej
społeczności. Rozważę je w kolejności rosnącej złożoności.
„Podział informacyjny” (digital divide) odnosi się do nierówności w dostępie do
cyberprzestrzeni. W pierwszych latach Internetu jego najczęstszymi użytkownikami byli
młodzi, dobrze wykształceni i dobrze zarabiający biali mężczyźni. Wyczerpujące studium
przygotowane w 1997 r. przez Census Bureau wykazało, że najsłabiej podłączonymi grupami
w Ameryce jest wiejska biedota, mniejszości etniczne zamieszkujące prowincję i podupadłe
śródmieścia oraz młode samotne gospodynie domowe. Co więcej te rozpiętości związane z
wykształceniem, dochodem, rasą, oraz strukturą rodzinną powiększały się, a nie
pomniejszały. Specjalistka zajmująca się mediami Pippa Norris ustaliła, że tak w USA, jak i
w Europie Internet nie zmobilizował poprzednio nieaktywnych grup (częściowo z wyjątkiem
młodych ludzi) lecz wzmocnił istniejącą dyskryminację w dostępie do polityki. Socjolog
Manuel Castells argumentuje stanowczo, że:
Ponieważ dostęp do CMC jest ograniczony kulturowo, edukacyjnie i ekonomicznie - i będzie
taki przez długi czas - najbardziej znaczącym kulturowym oddziaływaniem CMC może być
potencjalnie zarówno wzmocnienie kulturowo dominujących sieci społecznych, jak i wzrost
ich kosmopolityzmu i globalizmu93.
93 Własna analiza sondaży DDB Needham Life Style na temat korzystania z Internetu;
Falling Through the Net II: New Data on the Digital Divide (Washington, DC.: National
Telecommunications
and
Information
Administration,
1999),
dostępne
na
www.ntia.doc.gov/ntiahome/net2/falling.hhnl accessed 1 lipca,1999; Manuel Castells, The
To widmo cybernetycznego aparthheidu, w którym łączący (bridging) kapitał społeczny
maleje wraz z ograniczaniem dostępu do elitarnych sieci grupom nieposiadającym, jest
rzeczywiście przerażające. Z tych jednak powodów jest również powszechnie uznawane za
jedno z najważniejszych wyzwań, z którymi trzeba się zmierzyć. Jeśli będzie wola polityczna
problem jest łatwy do rozwiązania. Jeśli Internet będzie traktowany w XXI wieku, jako dobro
powszechnej użyteczności, wówczas tani, subsydiowany dostęp (zarówno do infrastruktury,
jak i przyjaznego dla użytkownika oprogramowania) powinien być umożliwiony w
bibliotekach, domach kultury, w pralniach samoobsługowych, a nawet prywatnych
mieszkaniach, na tej samej zasadzie na jakiej w XX wieku subsydiowane były tanie usługi
telefoniczne. Ta pierwsza bariera, jaką Internet stawia przez więzią wspólnotową jest
poważna, ale nie niemożliwa do pokonania.
Drugie wyzwanie jest trudniejsze do pokonania od strony technicznej. Komunikowanie się za
pośrednictwem komputera umożliwia przekazywanie znacznie mniejszej ilości informacji
niewerbalnych niż interakcja bezpośrednia. Dertouzos z MIT ma rację pytając: „Które
elementy ludzkich relacji będą w przyszłości przekazywane przy pomocy infrastruktury
informacyjnej, a które nie?”94.
Ludzie są niesłychanie skuteczni w wychwytywaniu komunikatów niewerbalnych,
szczególnie tych dotyczących emocji, współpracy i wiarygodności (bardzo prawdopodobne,
że umiejętność rozpoznawania kłamstwa na podstawie niezwerbalizowanych przesłanek
stanowiła znaczącą przewagę w procesie ewolucji). Psycholog Albert Mehrabian w swojej
pracy Silent Messages: Implicit Communication of Emotions and Attitudes [Ciche
komunikaty: ukryty przekaz emocji i postaw] pisze, że w „królestwie uczuć” kluczowe
znacznie mają „mimika, intonacja, postawa ciała, ruch i gestykulacja”, a kiedy nasze słowa
Rise of the Network Society (Cambridge, Mass.: Blackwell, 1996), 363-64 wyd. Polskie
Manuel
Castells,
Społeczeństwo
sieci,
przeł.
M.
Marody,
K.
Pawluś,
J.
Skawiński, S. Szymański, Warszawa 2007, PWN, s. 368; Pippa Norris, „Who Surfs? New
Technology, Old Voters, & Virtual Democracy”, w Kamarck i Nye, democracy.com, 71-94;
Pippa Norris, "Who Surfs Cafe" Europa? Virtual Democracy in the U.S. and Western
Europe”, referat wygłoszony na Annual Meeting of the American Political Science
Association (Atlanta, wrzesień 1999).
94 Dertouzos, What Will Be, 299.
„przeczą przekazywanym przy ich pomocy komunikatom, inni nie wierzą w to co mówimy –
opierając się niemal całkowicie na tym jak się zachowujemy”95.
Komunikacja odbywająca się przy pomocy komputera, obecnie i w dającej się przewidzieć
przyszłości, ukrywa olbrzymią ilość komunikatów niewerbalnych, jakie towarzyszą nawet
najbardziej przelotnej interakcji. (ikony w treści e-maili takie, jak :) pośrednio potwierdzają
ten fakt, przekazując zaledwie najbardziej pozytywną informację, jaką można wyrazić
mimiką). Kontakt wzrokowy, gestykulacja (świadoma i nieświadoma), ukłony, marszczenie
brwi, język ciała, zajmowanie miejsca, a nawet wahanie mierzone w milisekundach – żadna z
tych informacji, które w trakcie bezpośredniego spotkania przetwarzamy nawet się nad tym
nie zastanawiając nie daje się ująć w komunikatach tekstowych.
Dodatkowo, na co zwracają uwagę teoretycy organizacji Nitin Nohria i Robert G. Eccles,
spotkania twarzą w twarz dają natychmiastowy i pogłębiony zwrot, co jest niemożliwe w
przypadku komunikowania się za pośrednictwem komputera.
W porównaniu z wymianą zapośredniczoną elektronicznie, struktura interakcji bezpośredniej daje
nieograniczone możliwości przerywania, poprawiania się, odczytywania reakcji zwrotnych i uczenia
się. W odróżnieniu od interakcji, które są w większości sekwencyjne, kontakty typu face-to-face
pozwalają obu osobom jednocześnie wysyłać i odbierać wiadomości. Cykl przerwanie, odczytanie
reakcji zwrotnej, poprawianie komunikatu w przypadku interakcji bezpośredniej jest tak szybki, że
zachodzi w jednej chwili. Jak zauważył [socjolog Ervin] Goffman „mówca może dostrzec reakcje
innych, zanim skończy mówić i w połowie zdania zmienić przekaz tak aby uzyskać inny odzew”.
Kiedy zaś w interakcji uczestniczy grupa osób, liczba „rozmów” mogących toczyć się symultanicznie
w przypadku gdy komunikacja ma charakter bezpośredni jest jeszcze trudniejsza do uzyskania przy
pomocy innych mediów
.
Deficyt sygnałów społecznych w komunikacji zapośredniczonej komputerowo zmniejsza
współpracę i zaufanie, szczególnie gdy interakcja ma charakter anonimowy i nie jest
95 Albert Mehrabian, Silent Messages: Implicit Communications of Emotions and Attitudes,
wyd. 2 (Belmont, Calif.: Wadsworth, 1981), iii, cyt. za Brittney G. Chenault, "Developing
Personal and Emotional Relationships Via Computer-Mediated Communication”,
Computer-Mediated
Communication
Magazine
5
(maj
1998):
1,
na
www.december.com/cmc/mag/1998/may/chenault.html, pobrane 16 października, 1999. Na
temat ewolucji i uczciwości zob. Robert H. Frank, Passions Within Reason: The Strategic
Roles of the Emotions (New York: Norton, 1988).
osadzona w szerszym kontekście społecznym. Eksperymenty porównujące komunikowanie
się bez i za pośrednictwem komputera potwierdziły, że im bogatsze jest medium komunikacji,
tym bardziej spotkanie staje się towarzyskie, osobiste, oparte na zaufaniu i przyjacielskie96.
Aby nie było wątpliwości: komunikacja przy pomocy komputera jest bardziej egalitarna,
szczera i zadaniowa niż bezpośrednia. Uczestnicy internetowych grup dyskusyjnych mają
najczęściej większą ilość alternatyw. Jednak niedostatek sygnałów i komunikacji społecznej
powoduje, że trudniej im osiągnąć konsensus i odczuwać solidarność z pozostałymi. Mają
poczucie „depersonalizacji” i są mniej zadowoleni ze wspólnych osiągnięć. Grupy
komunikujące się za pośrednictwem komputera lepiej radzą sobie z intelektualnym
opanowaniem zdań – prawdopodobnie dlatego, że są mniej „rozpraszane” przez komunikację
społeczną – jednak wypadają dużo słabiej w generowaniu zaufania i wzajemności, które są
niezbędne aby wykorzystać zdobytą wiedzę.
96 Istnieje ogromna ilość badań porównujących komunikację bezpośrednią i
zapośreniczoną przez komputer patrz Nohria i Eccles, "Face-to-Face”, szczególnie 292-
299, skąd pochodzi cytat; Sara Kiesler, Jane Siegel i Timothy W. McGuire, "Social
Psychological Aspects of Computer-Mediated Communication”, American Psychologist 39
(1984): 1123-1134; L. K. Trevino, R. H. Lengel i R. L. Daft, "Media Symbolism, Media
Richness, and Media Choice in Organizations: A Symbolic Interactionist Perspective”,
Communication Research 14 (1987): 553-574; Lee Sproull i Sara Kiesler, "Computers,
Networks, and Work”, Scientific American 265 [3] (1991): 116-127; Poppy Lauretta
McLeod, "An Assessment of the Experimental Literature on Electronic Support of Group
Work: Results of a Meta-Analysis”, Human-Computer Interaction 7 (1992): 257-280;
Joseph B. Walther, "Interpersonal Effects in Computer-Mediated Interaction: A Relational
Perspective”, Communication Research 19 (1992): 52-90; Joseph B. Walther, "Anticipated
Ongoing Interaction Versus Channel Effects on Relational Communication in Computer-
Mediated Interaction”, Human-Computer Interaction 20 (1994): 473-501; M. Lea and R.
Spears, "Love at First Byte? Building Personal Relationships over Computer Networks”, w
Understudied Relationships: Off the Beaten Track, red. J. T. Wood i S. Duck (Newbury
Park, Calif.: 1995), 197-233; Garton and Barry Wellman, "Social Impacts"; Susan G.
Straus, Technology, Group Process, i Group Outcomes: Testing the Connections in
Computer-Mediated and Face-to-Face Groups”, Human-Computer Interaction 12 (1997):
227-265, szczególnie 233-236; Elena Rocco, "Trust Breaks Down in Electronic Contexts
but Can Be Repaired by Some Initial Face-to-Face Contact”, Computer-Human
Interaction [CHI] Proceedings (Los Angeles, Calif.: Kwiecień 1998), 492—502. Naukowcy
wciąż nie są zgodni co do tego, jak różnice w komunikacji bezpośredniej i zapośredniczonej
przez komputer – prezentacja bardziej rozbudowanych „tożsamości społecznych” w relacji
typu face-to-face, niższe tempo komunikacji przebiegającej na piśmie, większa natarczywość
bieżącego procesu komunikacji bezpośredniej i inne - przekładają się na różnice w ich
rezultatach. Brown i Duguid, Social Life of Information, 41-52, dają użyteczny przegląd
różnic między negocjowaniem w życiu realnym i w cyberprzestrzeni.
Oszukiwanie i zdrada znacznie częściej występują w komunikacji komputerowej, ponieważ
łatwiej tu wprowadzić innych w błąd lub nie zrozumieć się. Uczestnicy takiej komunikacji
słabiej trzymają się konwenansów i szybciej sięgają po ostry język i inwektywy – „flaming”
[wysyłanie obraźliwych wiadomości przez Internet – przyp. tłum.] jest terminem popularnie
używanych przez internautów, który opiera się na skojarzeniu komunikacji z walką przy
użyciu miotaczy płomieni [flamethrowers]. Komunikacja za pośrednictwem komputera
spisuje się znakomici gdy chodzi o przekazywanie informacji, zbieranie opinii, dyskutowanie
alternatyw, jednak dużo gorzej gdy trzeba budować zaufanie lub wykazać się dobrą wolą.
John Seeley Brown i Paul Duguid wskazują, że „transakcje w sieci, finansowe lub społeczne,
będą bezpieczniejsze nie dzięki łatwej technice kodowania cyfrowego, ale dzięki
infrastrukturze – społecznej i technicznej – towarzyszącej interakcjom97.”
Dlatego też, stwierdzają Nohria i Eccles, upowszechnienie komunikacji za pośrednictwem
komputera spowoduje konieczność coraz częstszych spotkań bezpośrednich: „istnienie
rozległej, pogłębionej i solidnej infrastruktury relacji społecznych jest niezbędnym
warunkiem tego, aby osoby posługujące się mediami elektronicznym mogły w pełni
zrozumieć to, co komunikują im inni”. Doświadczenia wspólnoty powstałej wokół sieci
elektronicznej w Blacksburg w Wirginii, dowodzą, że „jeśli wspólnota elektroniczna
powstanie bezpośrednio na bazie społeczności istniejącej fizycznie, pojawia się bardzo silna
presja społeczna wymuszająca uprzejmość. Ktoś na kogo wydrzesz się w sieci, albo kogo
obrzucisz obelgami, łatwo może się okazać twoim sąsiadem, którego spotykasz w kolejce w
warzywniaku”98. Tak więc kapitał społeczny może się okazać raczej warunkiem wstępnym
niż konsekwencją skutecznej komunikacji komputerowej.
Omawiane problemy są mniej poważne gdy mamy do czynienia z prostą, praktyczną sytuacją,
rzecz ma się zgoła inaczej w sytuacji niepewności i wieloznaczności. Komplikacje można
97 Brown i Duguid, Social Life of Information, 61. Na temat flamingu patrz Martin Lea,
Tim O'Shea, Pat Fung i Russell Spears, "'Flaming' in Computer-Mediated Communication:
Observations,
Explanations,
Implications”,
w
Contexts
of
Computer-Mediated
Communication, Martin Lea, red. (New York: Harvester Wheatsheaf, 1992), 89-112; Garton i
Wellman, "Social Impacts”, 441-442; oraz Straus, "Technology”, 234-235. Rocco ("Trust
Breaks Down") wykazał, że nawet przelotny kontakt bezpośredni poprzedzający
komunikację za pośrednictwem komputera usprawnia jej przebieg.
98 Nohria i Eccles, "Face-to-Face”, 300-301; Andrew Cohill i Andrea Kavanaugh,
Community Networks: Lessons from Blacksburg, Virginia (Norwood, Mass.: Artech House,
2000).
łatwo ograniczyć, gdy komunikacja elektroniczna zostanie osadzona w powtarzalnej
interakcji bezpośredniej. Nic prostszego niż skorzystać z komputera po to aby umówić się na
kolację w restauracji z żoną lub mężem, jednak rozmówienie się w ten sposób z sąsiadką
organizującą zbyt hałaśliwe imprezy nie będzie już takie łatwe. Nawiązaniu nowych
znajomości za pośrednictwem Internetu brakuje społecznego zanurzenia, które jest niezbędne
aby pokonać trudności związane właściwym temu medium brakiem społecznych sygnałów.
Sieci oparte na kontaktach bezpośrednich są gęste i ograniczone, podczas gdy te wytwarzane
przez komunikację komputerową są porozrzucane i nie mają wyraźnych granic.
Anonimowość i płynność wirtualnego świata zachęca do nawiązywania kontaktów
przelotnych i nietrwałych. Ta przygodność komunikacji elektronicznej trafia w gust części
mieszkańców cyberprzestrzeni, jednak uniemożliwia tworzenie kapitału społecznego. Jeśli
poznawanie i rozstawanie się przychodzi tak łatwo, brakuje czasu aby rozwinęły się
przywiązanie, wiarygodność i wzajemność99.
Rozbudowa komunikacji elektronicznej przy pomocy technik audio i video może z czasem
ograniczyć te trudności, jednak jest mało prawdopodobne aby stało się to szybko. Transmisja
przekazu video nawet o bardzo niskiej jakości wymaga tak dużej „przepustowości łączy”
(pojemności komunikacyjnej), że są małe szanse aby technika ta stała się tania i
ogólnodostępna wcześniej niż w ciągu dziesięciu, a może kilkunastu lat. Co więcej niektóre
eksperymenty wskazują, że nawet wysoka jakość przekazu video pozwala ograniczyć ale nie
wyeliminować
negatywne
efekty
towarzyszące
komunikacji
elektronicznej
–
depersonalizację, dystans psychologiczny, mało sygnałów społecznych (social cues), itp100.
Skala i tempo zmian technologicznych czynią ryzykownym przewidywanie wpływu
komunikacji zapośredniczonej przez komputer na wymianę społeczną, jednak ta druga
przeszkoda w budowie wspólnot w cyberprzestrzeni wydaje się bardziej nieprzystępna niż
podział informacyjny.
99 Galston, "(How) Does the Internet Affect Community?"
100 Brid O'Connaill, Steve Whittaker i Sylvia Wilbur, "Conversations over Video
Conferences: An Evaluation of the Spoken Aspects of Video-Mediated Communication”,
Human-Computer Interaction 8 (1993): 389-428; Abigail J. Sellen, "Remote Conversations:
The Effects of Mediating Talk with Technology”, Human-Computer Interaction 10 (1995):
401-444.
Trzecia bariera pojawia się pod sugestywnym określeniem „cyberbałkanizacji”101. Internet
pozwala nam ograniczyć zasięg komunikacji wyłącznie do osób podzielających nasze
zainteresowania – nie do innych posiadaczy samochodów BMW, ale właścicieli BMW 2002,
a nawet BMW 2002 z turbodoładowaniem z rocznika 1973, niezależnie od tego gdzie
mieszkają i czym się zajmują. Daleko posunięta specjalizacja jest jedną z zalet tego medium
ale zarazem jednym z bardziej subtelnych zagrożeń dla łączącego (bridging) kapitału
społecznego. Zrobienie wpisu na temat pogody na czacie dotyczącym BMW wiąże się z
ryzykiem, że zostaniemy zwymyślani za wprowadzanie wątków niezwiązanych z tematem.
Wyobraźmy sobie dla odmiany rechot, jaki wzbudziłby uczestnik szkółki niedzielnej lub
członek drużyny kręglarskiej, który na zwyczajową próbę zagajenia rozmowy rzuciłby, że to
nie na temat.
Codzienne interakcje w realnym świecie zmuszają nas do konfrontowania się z
różnorodnością, podczas gdy świat wirtualny może być bardziej homogeniczny, nie ze
względu na podobieństwa demograficzne lecz podobieństwo zainteresowań i poglądów.
Wspólnoty zainteresowań mogą zająć miejsce wspólnot sąsiedzkich. Jak zauważył Stephen
Doheny-Farina, specjalista zajmujący się komunikacją i życzliwy komentator wizji tworzenia
cyberspołeczności:
W przestrzeni fizycznej jesteśmy zmuszeni żyć z ludźmi, którzy mogą się od nas różnić na wiele
sposób. Jednak społeczności wirtualne dają nam możliwość konstruowania utopijnych kolektywów –
wspólnot o identycznych zainteresowaniach, wykształceniu, guście, przekonaniach i umiejętnościach.
W cyberprzestrzeni możemy z niezamieszkanego pustkowia stworzyć nowy świat102.
Interakcje w cyberprzestrzni są zwykle jednowymiarowe. Członkowie mojej grupy
dyskusyjnej poświęconej historii XIX-wiecznej Ameryki kontaktują się ze mną tylko w
sprawach dotyczących tego tematu. Co innego sąsiedzi, na których mogę trafić również w
supermarkecie, kościele lub na boisku. Nie możemy mieć pewności, jak będą ewoluowały
101 Marshall van Alstyne i Erik Brynjolfsson, "Electronic Communities: Global Village or
Cyberbalkanization?" (1996), web.mit.edu/marshall/www/Abstracts.html, pobrane 1
października, 1999. Patrz Bruce Bimber, "The Internet and Political Transformation:
Populism, Community, and Accelerated Pluralism”, Polity 31 (1998): 133-60, za podobnym
stanowiskiem głoszącym, że Internet będzie sprzyjał „rozbiciu istniejącego obecnie systemu
politycznych grup interesu”.
102 Stephen Doheny-Farina, The Wired Neighborhood (New Haven, Conn.: Yale University
Press, 1996), 16.
społeczności internetowe, jednak jeśli wspólnoty wirtualne okażą się bardziej
jednowymiarowe niż społeczności w świecie realnym, to cyberbałkanizacja będzie się nasilać.
Kiedy wspólnoty zaczną się tworzyć niezależnie od ograniczeń przestrzennych, lokalna
różnorodność może ustąpić miejsca wirtualnej homogeniczności. Technologia internetowa
zachęca miłośników astronomii, enologii, trekkingu i tez o dominacji białej rasy do
ograniczania kręgu przyjaciół do osób o tych samych zamiłowaniach. Nowe technologie
pozwalające automatycznie „filtrować” treść i odsiewać elementy niezwiązane z tematem
tylko pogarszają sprawę. Nieoczekiwane kontakty stają się tym mniej prawdopodobne im
bardziej rozwój komunikacji ogranicza nasze gusta i zainteresowania – wiemy coraz więcej
na coraz mniej tematów. Ta tendencja prowadzi do wzrostu wąsko pojmowanej
produktywności, a ogranicza spójność społeczną.
Z drugiej strony nie powinniśmy idealizować różnorodności społeczności, w których przyszło
nam żyć w realnym świecie. „Jeśli wszedłeś między wrony musisz krakać jak i one” to
przysłowie, które przypomina nam o występowaniu tendencji do ujednolicania wspólnot na
długo przed pojawieniem się Internetu. To czy potencjalność jeszcze bardziej ograniczonych
wspólnot stanie się faktem będzie zależeć od tego, jak „wirtualna” strona naszego życia
będzie się miała do szerszej rzeczywistości społecznej, oraz naszych podstawowych wartości.
Co więcej, jak wskazuje naukowiec zajmujący się technologią komputerową Paul Resnick,
najbardziej prawdopodobnym efektem ewolucji nie będą ani wszechogarniające
„cyberwspólnoty”, ani szczelne „cybergetta” lecz liczne „cyberkluby” posiadające wielu
wspólnych członków. W takim świecie, słabe więzi łączące różne grupy mogą wytworzyć
splecioną wspólnotę wspólnot103.
Ostatnia potencjalna przeszkoda opiera się tylko na domniemaniach co jednak nie czyni jej
mniej złowieszczą: czy Internet okaże się w większym stopniu zmyślnym telefonem, czy
zmyślną telewizją? Innymi słowy, czy stanie się przede wszystkim środkiem aktywnej
komunikacji społecznej, czy biernej prywatnej rozrywki? Czy komunikacja elektroniczna
„wyprze” (crowd out) więzi bezpośrednie? Jest za wcześnie aby o tym mówić. Bardzo
wstępne ustalenia dają nadzieję, że czas spędzony w sieci zastąpi czas spędzony przed
telewizorem: sondaż z 1999 r. wykazał, że 42% użytkowników Internetu stwierdziło, że
103 Dziękuję Paulowi Resnickowi za to, że niestrudzenie instruował mnie i udzielał celnych
wskazówek na temat Internetu i kapitału społecznego.
powoduje on, iż poświęcają mniej czasu na oglądanie telewizji, wobec 19%, którzy mówili,
że czytają mniej tygodników i 16%, którzy ograniczyli czas poświęcany na lekturę gazet. Z
drugiej strony pierwsze badania eksperymentalne wykazały, że intensywne korzystanie z
Internetu może prowadzić do poczucia większej izolacji społecznej, a nawet wywoływać
depresję104. I na koniec: komercyjne motywy, które obecnie wpływają na kierunek rozwoju
Internetu zdają się kłaść nacisk na indywidualną rozrywkę i biznes niż funkcje społeczne.
Jeśli zależy nam na rozwoju technologii bardziej przyjaznych wspólnotom, może się okazać,
że potrzebne będą bodźce pochodzące spoza rynku.
Co można powiedzieć o możliwym wpływie telekomunikacji na wieź społeczną i
obywatelskie zaangażowanie w oparciu o przeprowadzoną analizę optymistycznych i
pesymistycznych scenariuszy? Historia telefonu uczy nas, jak nietrafne okazuje się zarówno
utopie, jak i jeremiady. Co więcej byłoby podstawowym błędem zakładać, że stoimy przed
alternatywą komunikacja za pośrednictwem komputera lub interakcja bezpośrednia. Tak
historia telefonu, jak i wczesne dane na temat korzystania z Internetu wskazują wyraźnie, że
komunikacja elektroniczna będzie uzupełniać, a nie zastępować społeczności oparte na
relacjach bezpośrednich.
Szczególnie uderzająca jest zbieżność między ustaleniami dotyczącymi korzystania z telefonu
i wnioskami opracowania dotyczącego stosowania komunikacji komputerowej przez badaczy
naukowych, przygotowanego przez socjologa Barry’ego Wellmana i jego współpracowników.
Uczeni stwierdzili, że
Chociaż Internet pomaga naukowcom utrzymywać kontakty na duże odległości, fizyczna bliskość
wciąż ma znaczenie. Uczeni, którzy częściej się spotykają lub częściej pracują obok siebie, częściej
piszą do siebie e-maile. Częste kontakty za pośrednictwem Internetu towarzyszą częstym kontaktom
bezpośrednim, a nie zastępują ich105.
104 Time, 27 września, 1999; Robert Kraut, Michael Patterson, Vicki Lundmark, i Sara
Kiesler, "Internet Paradox: A Social Technology That Reduces Social Involvement and
Psychological Weil-Being?" American Psychologist 53 (wrzesień 1998): 1017-1031.
105 Emmanuel Koku, Nancy Nazer i Barry Wellman, "Netting Scholars: Online and
Offline”, American Behavioral Scientist 43 (2000). Keith N. Hampton and Barry Wellman,
"Netville On-line and Off-line: Observing and Surveying a Wired Suburb”, American
Behavioral Scientist 43 (listopad/grudzień 1999): 475-492, podaje, że mieszkańcy
okablowanych przedmieść Toronto posługują się komunikacją komputerową raczej po to aby
wzmocnić więzi sąsiedzkie niż rozszerzać swoje sieci społeczne poza ograniczenia
Ustalenia te są w pełni zgodne z opartymi na posiadanej wiedzy prognozami Dertouzosa z
MIT, entuzjastycznego orędownika komunikacji elektronicznej: „[C]hociaż niektóre
małoznaczące kontakty biznesowe oraz przelotne relacje społeczne będą zawierane i
podtrzymywane tylko wirtualnie, bliskość fizyczna będzie niezbędna aby scementować i
wzmocnić ważniejsze znajomości zawodowe i prywatne”. „Dan Huttenlocher, profesor nauk
komputerowych w Cornell [University – tłum.] twierdzi, że technologie cyfrowe są
nieocenione w podtrzymywaniu już istniejących społeczności. Są jednak dużo gorsze w ich
tworzeniu”106. Jednak jeśli pierwszoplanowym rezultatem komunikowania się za pomocą
komputerów jest wzmacnianie, a nie zastępowanie relacji typu face-to-face, to sama sieć ma
małe szanse na odwrócenie tendencji prowadzącej do obniżania się naszego kapitału
społecznego.
Na koniec, nie musimy zakładać, ze przyszłość Internetu będzie determinowana przez jakiś
nieintencjonalny „imperatyw technologiczny”. Najważniejszym pytaniem jest nie to, co
Internet może zrobić dla nas, ale co my możemy zrobić z Internetem. Jak wykorzystać
ogromny potencjał komunikacji poprzez komputer dla zwiększenia produktywności naszych
inwestycji w kapitał społeczny? Jak zaprząc tę obiecującą technologię do zacieśniania więzów
społecznych? Jak rozwinąć technologię aby uwzględniała obecność społeczeństwa, jego
reakcje zwrotne i sygnały? Jak wykorzystać szansę, jaką daje szybka i tania komunikacja do
wzmocnienia przecierającej się materii naszych społeczności realnych, zamiast dawać się
uwodzić mirażom „społeczności wirtualnych” nie z tego świata? Krótko, jak uczynić Internet
częścią rozwiązania? Na początku nowego stulecia najbardziej pasjonujące wyzwanie w
dziedzinie komunikacji komputerowej dotyczy tego właśnie problemu. W ostatnim rozdziale
książki poświęcę trochę miejsca tym perspektywom. W tej chwili podsumuję, że trudno sobie
wyobrazić rozwiązanie naszych aktualnych dylematów obywatelskich bez wykorzysania
przestrzeni fizycznej. Wellman podaje tekże w "The Global Village Isn't So Global”,
Connections 22 (1999): 14-16, że badania pilotażowe korzystania z poczty elektronicznej
wsród studentów University of California wskazały, że ponad 2/3 otrzymanych przez nich
wiadomości pochodziły z regionu zatoki, a równo połowa z samego Berkeley. Jestem
wdzięczny Barry’emu Wellmanowi za pomocne wskazówki do tego rozdziału oraz
udostępnienie jego ekspertyzy dla BMW. Więcej argumentów wskazujących, że
telekomunikacja i komunikacja bezośrednia są komplementarne a nie konkurencyjne patrz
Jess Gaspar i Edward L. Glaeser, "Information Technology and the Future of Cities”, Journal
of Urban Economics 43(1998): 136-156.
106 Dertouzos, What Will Be, 300; Brown i Duguid, Social Life oflnformation, 226, cytujący
Dana Huttenlochera.
technologii komunikacji poprzez komputer. Jednak chociaż Internet ma potencjał aby
zrekompensować straty w konwencjonalnych formach kapitału społecznego, nie zrobi tego
automatycznie.
Materiał dotyczący małych grup, ruchów społecznych i telekomunikacji nie jest tak
jednoznaczny, jak dane omawiane w poprzednich rozdziałach. Podsumowując, najbardziej
czytelnymi odstępstwami od tendencji prowadzącej w kierunku obywatelskiego wycofania są:
1) omówiony w rozdziale 7 wzrost popularności wolontariatu wśród młodzieży; 2) rozwój
telekomunikacji, a przede wszystkim Internetu; 3) żywiołowy rozkwit działań oddolnych
podejmowanych przez konserwatywnych ewanegelikanów 4) rosnąca liczba grup wsparcia.
Te zróżnicowanie nurty płynące pod prąd głównej tendencji przypominają, że społeczeństwo
ewoluuje jednocześnie w wielu kierunkach. Wyjątki na tle ogólnie przygnębiającej historii,
którą opowiedziałem mają krzepić serca nadzieją na obywatelską odnowę. Jednak nie są w
stanie odwrócić skutków procesu w wyniku którego, większość Amerykanów jest dzisiaj na
wiele sposobów mniej związana ze swoją społecznością niż miało to miejsce dwa, czy trzy
dziesięciolecia temu. Zanim zaczniemy poszukiwać możliwych reform, powinniśmy
zrozumieć przyczyny tego odpływu. Jak można wyjaśnić mający miejsce w ostatnich
dziesięcioleciach odwrót od obywatelskiej tendencji towarzyszącej nam przez około dwie
trzecie XX wieku? Zagwostką tą zajmiemy się w drugiej części książki.