Rozdział 13
Muzyka przyprawiająca o gęsią skórkę
Wierciłam się w krześle, podczas gdy Dyrektor Blackwell usiadł naprzeciwko mnie, podparł rękoma brodę i obserwował z końca swojego biurka.
Zostałam odesłana do biura dyrektora szkoły, prawdopodobnie dlatego, że opuściłam zajęcia z historii i antropologii - zajęcia, na które również uczęszczał Aidan. Jaką karę nie wymyśliłby Dyrektor Blackwell, to było tego warte. Nie mogłam spotkać się z Aidanem, przynajmniej nie teraz. On był.. popaprany. Może nawet, niebezpieczny. Ale... wampir? No, jak takie możliwe. Takie rzeczy nie działy się naprawdę; to wszystko mity, legendy...
- Porozmawiaj ze mną, Violet. Proszę. Usłyszałam w swojej głowie głos Aidana. Był gdzieś, próbując dostać się do mnie telepatycznie. Psiakrew.
- Odejdź! Krzyknęłam cicho. Zostaw mnie w spokoju.
Próbował porozumieć się ze mną już od niedzielnego poranku - a ja ignorowałam go, znowu i znowu, próbując nie wpuścić do środka dziwne elektryczne brzęczenie w mojej głowie, które towarzyszyło telepatii.
- Panienka McKenna? - zapytał Dr. Blackwell, pochylając się do przodu. Prawie zapomniałam o jego obecności. - Czy coś panience dolega?
- Nie, to tylko... ból głowy - wymruczałam, czując się jak kompletna idiotka. - Migrena. Przestaje i znowu dokucza i tak przez cały dzień. Musiałam opuścić parę zajęć z tego powodu.
Potaknął, na szczęście akceptując moje usprawiedliwienie - coś w tym rodzaju.
- Panienka zostanie tutaj w Winterhaven już na dobre, prawda?
- Tak, sir - powiedziałam, a mój głos zabrzmiał jakoś dziwnie niepewnie.
- Dobrze, dobrze. Zawsze jestem rad widząc jak nowy uczeń rozkwita w tym wychowującym go środowisku. Wszyscy twoi nauczyciele poinformowali mnie, że ty nie tylko nadrobiłaś zaległy materiał, ale nawet przewyższasz swój poziom. Uśmiechnął się do mnie, a jego srebrzyste oczy zmarszczyły się nieznacznie w kącikach.
- Czy rozmyślałaś nad tym, co chciałabyś studiować?
Potrząsnęłam głową, ciesząc się na zmianę tematu.
- Jeszcze nie. Jestem tylko juniorem.
- Nigdy nie jest za wcześnie na zaplanowanie przyszłości. Czy zastanawiałaś się nad karierami, jakie mogą być wybrane dzięki twoim specjalnym talentom?
- Nie mogę nic wymyślić. - Potrząsnęłam głową. - Moje wizje zawsze dotyczą ludzi, których znam, o których - przełknęłam ślinę - się troszczę.
- Może twoje wizje dało by się jakoś wyszkolić? - zasugerował Blackwell. - Wiesz, spróbować objąć nimi większą część populacji. Czy pracujesz z trenerem?
- Tak, ale ona jest ogólnym trenerem. Oni próbują znaleźć kogoś, czyje wizje działają w taki sam sposób jak i moje. Ale ja nie wiem.. Oddaliłam się. - Moje wizje są nieco nietypowe.
- Być może. - Dyrektor Blackwell potaknął, sięgając po kartkę i długopis. - Porozmawiam z Panią Girard o tym, zobaczymy, co da się zrobić. Napisał coś na kartce, odłożył długopis i zdjął okulary. - Twój esej z antropologii był znakomity, tak przy okazji mówiąc. Dostaniesz go z powrotem na swoich zajęciach, ale powinnaś wiedzieć, że dostałaś jedną z najlepszych ocen. Bardzo imponujące. Czy interesujesz się częściowo folklorem?
Nie byłam do końca pewna, jak odpowiedzieć na to pytanie. Szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiałam się nad tym.
- Może. Wasze zajęcia są ciekawe.
Pochylił się do tyłu, uśmiechając się.
- Powiedziałaś dokładnie to, co każdy profesor pragnie usłyszeć. Ja mam bardzo rozległą bibliotekę obejmującą takie tematy, tutaj w biurze. Bierz wszystko, co cię zainteresuje. Wskazał ręką na półki po prawej stronie, rzędy książek sięgające niemalże do sufitu.
- Dziękuję - wymruczałam, zastanawiając się, czy dyrektor posiada jakieś książki dotyczące wampirów. Albo książki o szaleńcach, którzy myślą, że są wampirami.
- Bardzo dobrze, zatem to wszystko. Mam nadzieję, że będziesz czuła się dzisiaj wystarczająco dobrze, aby przyjść na zajęcia, Panienko McKenna. Na wszystkie swoje zajęcia. - dodał surowo.
- Też mam taką nadzieję - odpowiedziałam. Potrzebowałam odejść gdzieś daleko, aby mieć czas tylko dla siebie, z dala od Cece i reszty. Czasu na przemyślenie, pozbieranie się z tym wszystkim.
Nagle wpadłam na pewien pomysł.
- Czy mogę Pana o coś zapytać?
- Oczywiście, Panno Mckenna. Cokolwiek chcesz.
- Czułam się ostatnio niezbyt dobrze i tak zastanawiałam się, czy byłoby możliwe... wiem, że to pewnie już zbytnio późno i takie tam, ale czy mogłabym dostać przepustkę do domu na ten weekend? Po praktyce szermierki w piątek?
- To wspaniały pomysł. Dam znać Pani Girard, że masz moje zezwolenie, a ty możesz iść i czynić przygotowania. Możesz pojechać pociągiem 746.
Uczucie ulgi wypełniło mnie.
- Dziękuję. Ja... ja naprawdę to doceniam.
- A teraz idź, bo przegapisz obiad.
Potakując, wstałam i wyszłam z biura, poruszając się powoli dzięki ranie na mojej stopie, która nie zdążyła się jeszcze zagoić.
Tak jak i moje głupie serce.
*****************************************************
Ułożyło się tak, że nie musiałam unikać Aidana przez resztę tygodnia. Nie było go na zajęciach z historii jak i na zajęciach z antropologii albo gdziekolwiek w kampusie, tyle mogłam powiedzieć. Nawet nie czułam jego głosu w swojej głowie. Idealnie.
W piątek popołudniu, Cece wraz z Sophie siedziały na łóżku i obserwowały jak się pakuję.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że Dyrektor B. dał ci zezwolenie na wyjście - powiedziała Cece. - Zazwyczaj jest bardzo surowy, jeśli chodzi o weekendowe przepustki. Dwutygodniowe uprzedzenia, itp.
Sophie zmarszczyła brwi.
- Wyglądasz blado. Naprawdę dobrze się czujesz?
Wrzuciłam parę dżinsów do torby.
- Tak, nic mi nie dolega, oprócz bólu głowy.
- Czy masz coś przeciwko, żebym... no wiesz - Sophie wzruszyła ramionami. - Tylko, żebym sprawdziła, okay? Obawiam się, że twoja zraniona stopa może być zainfekowana.
Ona wstała, podeszła ku mnie tak, aby móc sięgnąć po moją rękę.
Pozwoliłam jej wziąć ją, dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. Moja stopa była w porządku. Jeśli wyglądałam na bladą i wymizerowaną, to dzięki temu, że niezbyt dobrze spałam przez ostatnich kilka dni.
Sophie ściągnęła brwi, zamknęła usta, gdy trzymała moją zimną rękę w swojej ciepłej.
- Twoja stopa nie jest zainfekowana - powiedziała w końcu. - Wszystko wygląda zdrowo.
- Przecież ci mówiłam. Zmusiłam się do uśmiechu. Po prostu jestem zmęczona, to wszystko.
- Czy Aidan wie, że wybierasz się na weekend do miasta? - spytała Cece.
- Nie. Aidan i ja - przerwałam, przełykając ślinę. Jakim cudem miałabym im to wytłumaczyć? - My nie jesteśmy, no wiesz... to nie twoja sprawa. Poza tym, on pewnie nie zauważy nawet, że mnie tutaj nie ma.
Cece zmarszczyła swoje ciemne brwi.
- Nie zamierzasz nam powiedzieć, co się naprawdę wydarzyło, czyż nie tak?
- Ja... ja powiedziałam tobie - wyjąkałam. Opowiedziałam im, że znalazłam go w laboratorium chemicznym, że wszystko było potrzaskane na kawałki. O tym, jak skaleczyłam się w stopę. Wystarczająco im opowiedziałam, przynajmniej jak na mnie. - Ja tylko... nie wydaje mi się, że coś z nas będzie. No wiesz, zbyt wiele różnic i takie tam.
Mogłam powiedzieć po ich wyrazach twarzy, że nie kupowały mojej opowiastki, a kto mógłby ich za to obwiniać? Nic nie było takie łatwe między mną a Aidanem. Zawsze byliśmy zbyt różni; nic nowego. Ale do teraz uważałam, że przynajmniej byliśmy śmiertelnikami i to nas ze sobą łączyło. Sięgnęłam po srebrny krucyfiks, który dostałam od Lupe.
Wampir. Ciężko było myśleć o tym słowie, a co dopiero rozmyślać o możliwościach, czy to prawda czy nie, gdy to wszystko zwaliło się nieoczekiwanie na moją głowę. Nie, nie mogłam tego pojąć. To było zbytnio zmyślone, zbytnio szalone, aby w to uwierzyć. Wampiry były fantazją; taką jak zombie albo demony, które można ujrzeć w horrorach. Aidan albo specjalnie próbował mnie zwieść tym albo poważnie namieszać w głowie. Gdzieś musiało być bardziej racjonalne wyjaśnienie.
- Hej, ziemia do Violet.
Zobaczyłam, że Cece i Sophie gapią się na mnie, więc znów wzięłam się za pakowanie.
- Boże, wystarczy wymienić jego imię i ona jest już gdzieś w niebylandii - powiedziała Sophie, potrząsając głową. - Wszystko jedno, co powiesz i tak widzę, że zabujałaś się.
Cece potaknęła.
- Yeah. A może, to ten efekt Aidana. No wiesz, nie musisz go widzieć, wystarczy, że o nim pomyślisz.
- Ha - ha, bardzo śmieszne. Próbowałam uśmiechnąć się, ale nie wydawało mi się, że to się uda. Nic niebyło w tym śmiesznego, ani troszeczkę. Zamknęłam swoją torbę podróżną i zarzuciłam na ramię.
- Lepiej już pójdę, żebym nie przegapiła pociągu. Powiecie Kate i Marissie „pa” ode mnie, ok?
- Pewnie - odpowiedziała Sophie.
Przez moment zawahałam się stojąc u drzwi. Wróciłam się i objęłam Cece i Sophie za jednym zamachem.
- Hej, my też będziemy za tobą tęsknić - powiedziała Cece grubym głosem.
Wiedziałam, że byłam głupia - to przecież tylko jeden weekend. Wciaż, miałam takie uczucie... Nie wiem. Nie byłam do końca pewna, no coś w tej improwizowanej wycieczce mówiło mi, że nadejdą jakieś zmiany. Nie to, żebym miała jakąś wizję, albo coś tego rodzaju. Właściwie, gdy teraz tak o tym pomyślałam, nie miałam wizji już przez pewien czas. To nawet dobrze, pomyślałam. Przedtem jak przyjechałam do Winterhaven, moje wizje były nieliczne, a to, że nie miałam ich teraz prawie wcale podobało mi się jeszcze bardziej.
Lecz teraz... teraz czułam się w pewien sposób zaślepiona. Spojrzałam na zegarek i zmarszczyłam brwi. Miałam spotkać się z Panią Girard w budynku administracji za pięć minut - zamówiła taksówkę, która miała dowieźć mnie na dworzec kolejowy.
Pół godziny później siedziałam na parszywym niebieskim winylowym siedzeniu w pociągu Metro-North, zmierzając na południe. Tylko teraz pomyślałam o tym, że nie zawiadomiłam Patsy o swoim przybyciu. Nie miałam pojęcia, czy ona była zajęta, czy może nawet, była poza miastem.
Wyciągnęłam komórkę z torebki, wybrałam numer, ale coś zatrzymało mnie - przeczucie. Decydując się mu zaufać, zamknęłam komórkę i schowałam ją z powrotem do torebki. Zadzwonię do niej, gdy będę na miejscu. Na wypadek, gdyby jej nie było miałam klucz, a odźwierny dobrze mnie znał.
Wzdychając, położyłam się w fotelu, zamykając oczy. Byłam zmęczona. Naprawdę wycieńczona. Potrzebowałam chwili wypoczynku i samotności do wykombinowania co dalej.
Musiałam się zdrzemnąć, gdyż następną rzeczą, jaką pamiętam było przybycie pociągu na stację Grand Central. Przetarłam oczy, moje usta były suche tak jak i moje gardło. Jak mogłam nie pomyśleć o tym, żeby zabrać ze sobą butelki z wodą?
Przy mnie, para wystrojona jak na koncert wstała i przyłączyła się do głośnego, rechotliwego tłumu nastolatków stojących w przejściu, czekających, aż pociąg zatrzyma się. Za oknami pociągu widniała stacja przyćmiona złocisto-żółtym blaskiem.
Coś wewnątrz mnie było nie tak, inaczej. Proszę, och, proszę, niech to nie będzie wizja. Nie teraz. Nie przed tymi wszystkimi ludźmi. Moje nogi zachwiały się, gdy zapinałam płaszcz i stanęłam na platformie, podążając za hordą ludzi w kierunku wyjścia.
Przez piętnaście minut próbowałam złapać taksówkę, ale miałam pecha. Więc zamiast tego zaczęłam iść pieszo. Znów miałam przeczucie, popychające mnie gdzieś, w kierunku... czegoś. Moje serce przyśpieszyło w oczekiwaniu, podczas gdy nerwowe brzęczenie w uszach zredukowało miejskie hałasy do cichego pomruku. Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia. Zauważyłam, że szłam na południe zamiast na północ, a tym bardziej jeszcze na daleki wschód. I wciąż szłam, do przodu i do przodu, jakby w jakimś transie. Lekka mgła pojawiła się skądś, nadając nocy surrealistycznego wyglądu, a ja wciąż szłam dalej w złym kierunku.
W jakimś celu.
Piętnaście minut później, albo i później, mrugałam próbując obudzić się, jakby ze snu i rozglądałam się dookoła. To była nieznana dla mnie część miasta - rejon, w którym nigdy przedtem nie bywałam. Lower East Side? A może gdzieś w pobliżu Battery Park? Nie byłam pewna. Gdziekolwiek byłam, nie było tutaj wiele atrakcji, oprócz jakichś witryn sklepowych o podupadłym wyglądzie, sklepy typu „Wszystko za jeden dolar” i inne rzeczy, przeważnie zamknięte w nocy.
A wtedy moja wizja dotarła do tunelu, tak jak gdybym miała zobaczyć jeden z epizodów. Przełykałam ślinę, w pełni oczekiwania na atak dziwnych uczuć, które towarzyszyły moim wizjom. Ale one nigdy nie nadeszły. Zamiast tego, zaczęłam iść, skupiając się na miejscu w oddali, może cztery albo pięć bloków dalej.
Moje serce waliło jak oszalałe, dotrzymując rytmu moim butom stukającym po chodniku. Szybciej, szybciej...
Zdawałam sobie sprawę z faktu, że jestem przyciągana gdzieś wbrew własnej woli, a jednak nie mogłam zrobić nic, aby się zatrzymać, pozbyć się tego. Musiałam iść tam, gdzie byłam skierowana - byłam tego pewna. Zaczęłam biec, moja torba podróżna uderzała o moje biodro. Słyszałam kroki, widziałam iluzję jakiejś osoby stojącej z przodu. Podążałam za nimi, za krokami. Dotrzymując tempa.
Rozejrzawszy się dookoła, zauważyłam lotnika przyklejonego do poczty za mną : JAK NAPISAĆ NOWELĘ W TYDZIEŃ, obiecujące. Takie znajome. Wszystko wyglądało znajomo, gdybym była tutaj i robiła to już przedtem. I teraz byłam pewna, że nigdy nie byłam tutaj, na tej szczególnej ulicze, właśnie w tym szczególnej części miasta.
Z wyjątkiem wizji. Tej pierwszej, kiedy tylko przyjechałam do Winterhaven. Oczywiście - śledziłam Aidana. Zatrzymałam się w połowie drogi do opuszczonego bloku. Po mojej prawej znajdowała się, można tak ująć, alejka. Skręcił w nią, a ja musiałam pójśc za nim.
Zakrywając rękoma usta, zawołałam jego imię.
- Samotna, piękna dziewczyno?
Zaskoczona, odwróciłam się w kierunku dochodzącego głosu. Za krawężnikiem stał mężczyzna, łypiąc na mnie okiem przy świetle księżyca. Jego ubrania były obdarte i rozdarte, śmierdziały dymem, piwem i czymś ostrym, czymś, czego nie mogłam zidentyfikować.
Nie, to jest nie w porządku. W wizji śledziłam Aidana, a nie jakiegoś ćpuna.
- Mam coś dobrego, jeśli chciałabyś spróbować - powiedział, podnosząc małą torebkę. Ujrzałam błysk stali w jego ręce - prawdopodobnie nóż.
Dyszałam zbytnio szybko, aby odpowiedzieć-krótkie wydechy przez zaciśnięte usta wypuszczające kłeby dymu w mroźne nocne powietrze.
- Niee? To może chcesz się trochę zabawić?
Połykałam ślinę, konwulsywnie, przerażona. Wiedziałam, że powinnam była biec - krzyczeć i biec, najgłośniej i najszybciej jak tylko potrafiłam. Ale stałam jak słup soli, nie mogąc poruszyć pojedyńczym mięśniem.
Zbliżył się do mnie, brudne palce uczepiły się mojego kołnierzyka. I wtedy świat przewrócił się do góry nogami.
Coś, albo ktoś, uderzył ćpuna, wciągając go głębiej w zaułek i przyciskając go do pomalowanych graffiti ścian.
Krzyczałam, ale nic nie wychodziło z mych ust. Moje płuca paliły się, moje gardło ścisnęło się tak, że ledwie dyszałam, gdy próbowałam biec, a moje nogi ugięły się pode mną i runęłam na chodnik. Poczułam grunt i spojrzałam w górę, aby ujrzeć, że napadłszy na ćpuna człowiek zbliża swoją głowę do szyi tego brudasa.
Wciąż przyciśnięty do ściany alejki ćpun walczył, jego stopy wymachiwały nad chodnikiem, podczas gdy atakujący - mój wybawiciel, trzymał go za gardło. Dopomóż mi Boże, mężczyzna zanurzył twarz w szyi ćpuna, jak gdyby on go gryzł. Mogłam jedynie obserwować w przerażeniu, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
Sekundy później, ćpun zwiotczał, a atakujący puścił go, odchodząc do tyłu. Człowiek natomiast osunął się na ziemię jak szmaciana lalka. Moje spojrzenie samoistnie wpijało się w leżącą formę na ziemi oraz ciemno-czerwoną krew sączącą się z pary śladów na szyi tego faceta.
Atakujący zrobił jeszcze jeden krok do tyłu, jego ręce złożyły się w pięści. Jego ramiona podnosiły się i opadały - raz, potem drugi. Zatrzymywałam oddech, oczekując...
Wtedy on odwrócił się, jego blond włosy błyskały w niewyraźnym świetle księżyca, znajome oczy sięgały ku mnie przez mglistą mgłę. Rozpoznanie rozlało się po moim ciele, jak gdyby ktoś oblał mnie lodowatą wodą, i ja z trudem złapałam powietrze.
Świete Piekło i Bóg w niebie.
To był Aidan. Oczywiście, że to był on. Czyż ja nie wiedziałam o tym, od samego początku?
Jak tak siedziałam tam rozdziawiając usta z szoku, on wytarł plamę rubinowo-czerwonej krwi z ust swoim rękawem. Gdy tak zrobił, dostrzegłam blask dziwnie długich zębów. Długich i ostrych. Podejrzanie przypominających....kły.
To była ostatnia rzecz, jaką zobaczyłam, przedtem jak zemdlałam, na tym samym chodniku.
str. 1