Smt 14a Manipulacja nauką


Smt Manipulacja nauką

Manipulacja nauką w mediach

Literatura:

B. Jałowiecki, Klonowanie rzeczywistości. Jak środki masowego przekazu manipulują nauką, Zagadnienia Naukoznawstwa 2(164): 2005, s. 235-241

Środki masowego przekazu stosunkowo rzadko stają się przedmiotem naukowej refleksji, a istniejące opracowania „medioznawcze" ograniczają się na ogół do badania zasięgu oddziaływania i analiz treści. Pewnym godnym uwagi wyjątkiem była konferencja zorganizowana w 2003 r. przez Fundację na Rzecz Nauki Polskiej. Brak jest jednak szerszych opracowań, zawierających głębszą refleksję nad rolą mediów we współczesnym świecie, która zmienia się bardzo dynamicznie. Krytycz­na ocena mediów jest jednak bardzo trudna, ponieważ wyrobiły sobie one, szczególnie w Polsce, gdzie przez lata podlegały ścisłej kontroli władzy, specyficzny immunitet nietykalności. Każda krytyka pod adresem mediów jest natychmiast traktowana jako zamach na ich niezależność, a tym samym na fundament demokracji.

Media chętnie korzystają z dorobku nauki, ale odkrycia, teksty naukowe i samych uczonych wykorzystują w sposób zgodny z własną logiką funkcjonowania. Przeka­zywane treści muszą być odpowiednio uproszczone i opakowane w atrakcyjną, możliwie sensacyjną formę. Problem polega na tym, że popularyzacja nauki jest sztuką trudną, wymagającą specjalistycznej wiedzy. Niestety większość dzien­nikarzy takiej wiedzy nie posiada, toteż przekaz, który otrzymują czytelnicy jest nie tylko uproszczony, ale także zniekształcony. Z drugiej jednak strony uczeni nie mają innego środka przekazu, który pozwoliłby im dotrzeć do szerszej publiczności. Relacje między nauką a mediami są ponadto zależne od ogólnych warunków, w których środki masowego przekazu funkcjonują.

Społeczne uwarunkowanie funkcjonowania mediów

Wejście na rynek kolorowej prasy, „szybkiego radia", komercyjnej telewizji i wreszcie tabloidów zmusiło tzw. poważną prasę, publiczne radio i telewizję do zmiany swojego charakteru tak, aby na konkurencyjnym rynku przyciągnąć czytelnika, słuchacza i widza. Zgodnie z prawem Grishama, że gorszy pieniądz wypiera lepszy, tzw. newsy, treści popularne i sensacyjne zastępują istotne wiadomości i analizy dotyczące spraw poważnych i trudnych.

Środki masowego przekazu, funkcjonując w określonej rzeczywistości społecz­nej, nie są wolne od procesów i zjawisk dla niej charakterystycznych. Jeżeli w społeczeństwie opisywanym przez media występują zjawiska patologiczne, to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można przyjąć, że takie same objawy, jak np. korupcja, niekompetencja, manipulacja, cyniczna gra interesów itp. pojawią się w środowisku dziennikarskim. Problem polega tylko na tym, że tych zjawisk nie ma kto ujawnić, bo środowiska dziennikarskie, mimo istniejącej silnej konkurencji między gazetami oraz stacjami radiowymi i telewizyjnymi, są bardzo solidarne. Godnym uznania wyjątkiem był artykuł Agnieszki Rybak w „Polityce” analizujący powiązania rynku „PR" z dziennikarzami. Z uznaniem należy także odnotować felieton Jacka Żakowskiego, który trafnie zauważa, że „kultura pysków­ki" zastępuje w mediach rozmowę, debatę, namysł, ważenie argumentów. Również środowiska naukowe bardzo niechętnie podejmują problematykę społecznego funkcjonowania mediów i występujących tam zjawisk patologicznych.

W tych warunkach media skutecznie propagują i umacniają mit o własnej niezależności, a ich przedstawiciele mówią o sobie często jako o czwartej władzy, która w stosunku do trzech pozostałych pełni funkcję kontrolną. Sprawowanie tej funkcji jest możliwe tylko wtedy, powiada się, kiedy media są wolne, to znaczy dziennikarze mogą swobodnie głosić poglądy w granicach prawa, kiedy są niezależne i kiedy są pluralistyczne. Na tych trzech założeniach opiera się wiarygodność telewizji, radia i prasy. Istnieją jednak różne rodzaje zależności. W Polsce media [są stale zależne - wbrew Jałowieckiemu] od bezpośrednich dyspozycji politycznych, nie są niezależne od właścicieli, wydawców, sponsorów i reklamodawców. „Cenzurę prewencyjną zlikwidowano piszą redaktorzy internetowego magazynu «Kontrateksty» — w 1990 r. Od 14 lat media są wolne. Dziś jednak wiele tytułów, redakcji, zespołów dziennikarskich jest poddanych presji wydawcy, jego działów marketingu, albo po prostu — właścicieli, którzy nie dopuszczają do publikacji artykułów, mogących — ich zdaniem — zaszkodzić interesom. Obok zapisów finansowych czy handlowych są też ograniczenia salonowe. Cenzura zatem wciąż istnieje, choć może nie jest tak widoczna, jak za ancien regime'u. W efekcie spora grupa autorów nie ma gdzie publikować".

Założenie niezależności mediów w rzeczywistym świecie jest więc w znacznym stopniu nierealistyczne, ponieważ w istocie media podlegają wielorakim ogranicze­niom. Właściciele stacji telewizyjnych, radiowych i wydawcy prasy są ograniczeni prawami rynku i uzależnieni od reklamodawców oraz od widzów i czytelników. Jeżeli ludzie nie oglądają bądź nie słuchają jakiejś stacji lub nie kupują gazety, to przedsiębiorstwo medialne upada. Kierownictwa tych firm muszą więc przyciągnąć odbiorców, proponując im treści przez nich oczekiwane. Wynika z tego kilka konsekwencji. Treści przekazywane przez media muszą być rozumiane i akcep­towane przez możliwie najszerszy krąg odbiorców, a więc odpowiednio homogenizowane. Media komercyjne nie mogą przekazywać treści, których publiczność nie akceptuje, ani też prezentować ich w takiej formie, która zmniejszyłaby krąg odbiorców, toteż funkcje edukacyjne i kulturotwórcze owych mediów są bardzo ograniczone. Te dwie ostatnie funkcje mogłaby pełnić telewizja publiczna oraz radio, i rzeczy wiście w niektórych krajach taką rolę pełni, natomiast w Polsce sytuacja jest inna, ponieważ media publiczne także zostały poddane konkurencji rynkowej.

Zasięg oglądalności, słuchalności czy też wysokości nakładów zapewnia dopływ reklam, zaś reklamodawcy domagają się, aby propagowaniu ich towarów towarzy­szyły odpowiednie treści. I tak np. reklamom produktów dla kobiet powinny towarzyszyć romantyczne seriale, zaś dla mężczyzn — brutalne filmy akcji, i to wszystko, szczególnie w telewizji, w tzw. prime time.

Właściciele mediów wymagają od dziennikarzy, aby wspomagali realizację polityki komercyjnej stacji, czy też wydawnictwa, której celem jest maksymalizacja zysku. W związku z tym w środkach masowego przekazu obowiązuje nie tylko polityczna poprawność, ale także konieczność liczenia się z poglądami właścicieli. Przekonał się o tym np. znany dziennikarz informacyjny jednej z polskich prywatnych stacji telewizyjnych, który został zwolniony z pracy, bo wydawało mu się, że jest niezależny od swoich pracodawców.

Dziennikarze prasy lokalnej są uzależnieni w jeszcze większym stopniu od miejscowych układów biznesowo-politycznych, ponieważ ich gazety utrzymują się dzięki ogłoszeniom zdobywanym na lokalnym rynku i/lub wskutek dotacji uzys­kiwanych od władz samorządowych. Szczególnie spektakularnym przypadkiem tego uzależnienia było skazanie dziennikarza jednej z lokalnych gazet na karę aresztu za rzeczywiste czy też fikcyjne pomówienie. Możliwość nałożenia takiej kary w przypad­ku zniesławienia jest niestety pozostałością „sowieckiej" wizji sprawiedliwości. Znacznie częstsze są jednak przykłady mniej drastyczne. Skrytykowany przez niezależną od gminy gazetę, burmistrz przestaje tam zamieszczać ogłoszenia, a dostaje je gazeta wydawana przez burmistrza. Zdarza się też, że burmistrz lub wójt zatwierdzają artykuły do druku.

Tak więc niezależność środków masowego przekazu jest mitem, ponieważ są one ściśle uzależnione od rynku, a pracujący w mediach dziennikarze są z kolei w znacznym stopniu zależni od swoich pracodawców. Mit ten jest jednak stale upowszechniany przez samych dziennikarzy, bo nie tylko poprawia im ich samopoczucie, ale także uwiarygodnia media.

Środki masowego przekazu we wspomnianym czwórpodziale władzy zajmują miejsce szczególne. Parlament i prezydent są wybierani przez obywateli w głosowa­niu powszechnym, rząd jest wybierany przez sejm, sędziowie są powoływani przez prezydenta na podstawie rekomendacji demokratycznego ciała, jakim jest rada sądownicza. Wszystkie te organy nawzajem się kontrolują. Media nie podlegają żadnym demokratycznym procedurom i są kontrolowane przez rynek i obowiązujące powszechnie prawo, podobnie jak wszystkie funkcjonujące w gospodarce przedsię­biorstwa. Kontrola rynku, a więc w istocie widzów, słuchaczy, czytelników nad środkami masowego przekazu ma we współczesnym społeczeństwie także iluzoryczny charakter ponieważ, jak to już pokazali Gustaw Le Bon, Jose Ortega y Gasset i Daniel Bell, poglądy mas są formułowane na podstawie zmiennych nastrojów niekompetentnych jednostek, a nie na kompetentnej wiedzy elit.

Nauka jako oparcie

Współczesna praktyka mediów polega na tym, że nie tylko informują one o faktach, ale także na tym, że wielokrotnie je powtarzając, klonują rzeczywistość. Klonowanie to niezbędne jest z powodu braku odpowiednio nośnych newsów. Do klonowania rzeczywistości używany jest m.in. autorytet nauki, na który środki masowego przekazu powołują się nader chętnie. Szczególnie dobrym polem do działania są zjawiska związane z zagrożeniem zdrowia. W tym celu niezbędne jest odwołanie się do autorytetu nauki, który jest jednak wykorzystywany w specyficzny sposób. Sensacją 2003 roku było zagrożenie nietypowym zapaleniem płuc, które rozprzestrzeniało się głównie przez telewizję. Epidemia była oczywiście faktem, ale sposób jego prezentacji stworzył rzeczywistość wirtualną i wywołał panikę mającą wymierne skutki społeczne i gospodarcze. W ciągu paru miesięcy, w trakcie których opowiadało się o SARS, na chorobę to zapadło kilka tysięcy ludzi, a kilkaset zmarło. Była to śmiertelność wielokrotnie niniejsza niż codzienna liczba zabitych w wypadkach drogowych, mniejsza niż coroczna liczba zgonów w wyniku grypy w kraju średniej wielkości. Dla przykładu w Japonii zmarło z tego powodu w 1999 r. ponad 4000 osób. Tymczasem w jednej z polskich rozgłośni, w dzienniku radiowym, można było usłyszeć, że SARS dziesiątkuje ludność Chin. Dziennikarka podająca tę wiadomość nie wiedziała zapewne, co znaczy słowo „dziesiątkuje", bo gdyby chwilę pomyślała, to zrozumiałaby, że informuje, iż w Chinach zachorowało (zmarło) na SARS ok. 130 milionów ludzi! Histeria rozpętana przez środki masowego przekazu zmusiła rządy poszczególnych państw do wprowadzenia nadzwyczajnych środków ostrożności, których jakoś się nie podejmuje w przypadku mniej medialnych zagrożeń, a które w globalnym świecie byłyby może potrzebne. Histeria ta ponadto zmniejszyła prawie do zera ruch turystyczny w wielu krajach i ograniczyła kontakty gospodarcze. Spowodowało to spore straty ekonomicznej, i to w biedniejszych krajach świata.

Środki masowego przekazu chętnie wykorzystują opinie uczonych, ale z reguły skracają ich wypowiedzi do jednego lub kilku banalnych zdań. Uczeni ci, wypowiadając się np. w telewizji o szansach kandydatów w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych nie wiadomo dlaczego, aby powiedzieć dwa zdania wychodzą do kamery z własnego domu lub z budynku uniwersyteckiego. Sens tej inscenizacji nie jest jasny, a często ma humorystyczny efekt. Zwyczaj jednozdaniowych cytatów przeniósł się także do prasy, w czym celują takie tytuły, jak „Wprost" „Neewsweek", a ostatnio także „Polityka". Dziennikarz telefonuje do uczonego i pyta go o opinie w jakiejś sprawie, a następnie „wcina" jakieś oderwane zdanie z tej opinii w swój tekst.

Powszechnym zwyczajem są propozycje telefonicznego wywiadu, który następ- ly-. W ten sposób dziennikarz podpiera się nazwiskiem uczonego i nazwą zatrudniającej go instytucji dla uzasadnienia swojej tezy. Protesty są niemożliwe, bo cytowana fraza opatrzona nazwiskiem i nazwą uczelni jest prawdziwa, a wyjęcie pojedynczego zdania z kontekstu dłuższej wypowiedzi nie podlega sprostowaniu. W ten sposób uczeni są często ośmieszani, ponieważ w relacji dziennikarza mówią banały lub głupstwa. Cierpi na tym oczywiście także autorytet nauki. Oto dwa przykłady z jednego artykułu. „Linię podziału na część A i B wyznaczają też drogi — wyjaśnia dr W. D. z Uniwersytetu Warszawskiego — wygrywają ci, którzy mieszkają w pobliżu głównych szlaków komunikacyjnych, tak w miastach jak i na wsi". Kilka akapitów dalej inny uczony mówi:, Jeżeli drogi mają tak wielki wpływ na rozwój gospodarczy, to dlaczego tak mamie rozwija się Szczecin — przecież to miasto jest najlepiej powiązane z systemem europejskich autostrad”.

Tego rodzaju „szybka publicystyka" wynika z presji czasu narzucanej przez redakcje, z niedouczenia dziennikarzy, którzy prosząc o wywiad, prawie nic nie wiedzą o problemie, jaki mają opisać, wreszcie z przekonania o misji swojego zawodu, której każdy powinien się podporządkować.

Nie bez winy są także uczeni, którzy chętnie godzą się na współpracę ze środkami masowego przekazu na każdych warunkach, aby tylko zaistnieć w telewizji, radiu, czy prasie, co zapewnia im popularność. W ten sposób mamy dyżurnych socjologów, psychologów, amerykanistów itp., którzy w dodatku za darmo dają dziennikarzom oparcie, bo niestety nie światło i wiedzę.

Pseudonaukowe analizy

Metody naukowe są wykorzystywane przez dziennikarzy do preparowania różnego rodzaju rankingów, co często prowadzi do deprecjonowania tych metod. Osoby nieco bardziej zorientowane w metodologii nauk społecznych wiedzą jak trudne jest porównywanie różnych zjawisk za pomocą wielu wskaźników i jak bardzo delikatną sprawą jest ich syntetyzowanie. Dla mediów nie jest to żaden problem, robi się takie rankingi bez troski o poprawność metodologiczną, bo dobrze się sprzedają, I tak np. ranking szkół wyższych przeprowadzony w 2002 r. i opublikowany w tygodniku „Newsweek", oparty został tylko na jednym kryterium — zatrudnienia absolwentów. Ustalając go, posłużono się 308 odpowiedziami otrzymanymi od przedsiębiorstw różnych branż. Autorzy nie podają, ile ankiet wysłali, a przecież liczba zwrotów świadczy o wiarygodności wyników. Na podstawie ok. 300 odpowiedzi oceniono 86 uczelni! Mała liczba odpowiedzi i niereprezentatywny charakter próby czyni ten ranking całkowicie niewiarygodnym. I tak np. w rankingu uniwersytetów wprawdzie pierwsze miejsce zajął Uniwersytet Warszawski, ale drugie Uniwersytet Gdański, natomiast aż dziewiąte Jagielloński. To badanie przeprowadzone przez Sopocką Pracownię Badań Społecznych razi brakiem profesjonalizmu i dotyczy bardziej cech rynku pracy niż uczelni. Oczywiście, w tak przeprowadzonej klasyfikacji musiały „wysoko wygrać" uczelnie warszawskie, ponieważ w stolicy jest najwięcej przedsiębiorstw zatrudniających absolwentów tych uczelni. W tym przypadku, pod pozorem badań naukowych mamy do czynienia z fałszowaniem rzeczywistej rangi polskich uczelni.

Tygodnik „Polityka", chcąc pokazać gdzie się w Polsce najlepiej żyje, wykorzys­tał oficjalną statystykę i uszeregował miasta według kilkunastu cech, nadając im subiektywnie wagi. Okazało się, że na pierwszym miejscu znalazł się Sopot, a drugie miejsce zajęła Warszawa. Gdyby wziąć pod uwagę nieco inne cechy i nadać im inne wagi — rezultat byłby zupełnie odmienny, nie mówiąc już o tym, że porównanie Warszawy i Sopotu po prostu nie ma sensu.

Można by przyjąć, że rankingi są taką sobie zabawą, ale tak nie jest, ponieważ spora część czytelników uznaje je za wiarygodne, co niekiedy może mieć także materialny wymiar. Prezydent Sopotu otrzymał np. stosowną nagrodę i może fakt ten wykorzystywać w promocji miasta.

Kolejnym przykładem jest wykorzystywanie wyników badań opinii społecznej. O ile same badania prowadzone są na ogół z zachowaniem reguł uznanych za poprawne, o tyle interpretacje wyników tych sondaży w środkach masowego przekazu są całkowicie dowolne. Dla większości dziennikarzy preparujących wyniki politycznych sondaży na użytek masowego odbiorcy nie ma różnicy między pytaniem np. o sympatie do jakiegoś polityka, o jego popularność czy o intencje oddania na niego głosu. Tak więc środki masowego przekazu dowolnie manipulują wynikami sondaży, a ponieważ mało kto sięga do źródłowych raportów, dziennikarz kie omówienia uchodzą za prawdy naukowe. Periodyczne zmasowane publikowani sondaży politycznych jest takie klonowaniem rzeczywistości.

Upowszechnianie oszustw naukowych

Nie bez winy są także sami uczeni, którzy wykorzystują chęć mediów do zdobycia newsa i swoim — mającym sensacyjny charakter — odkryciom starają się nadać odpowiedni rozgłos. Oto dwa wielokrotnie już opisane przykłady z dziedzin nauk ścisłych. W czerwcu 1988 r. znany francuski biolog molekularny Jacques Beneviste opublikował w poważnym dzienniku „Le Monde" informacje o swoim rewelacyjnym odkryciu polegającym w skrócie na tym, że woda zachowuje „pamięć" struktury molekularnej cieczy w niej rozpuszczonej. Odkrycie to, przez nikogo nie potwierdzone, okazało się świadomym lub nieświadomym oszustwem. Jeszcze bardziej spektakularnym wydarzeniem, o którym szeroko donosiła prasa całego świata, było przeprowadzenie w 1989 r. kontrolowanej reakcji jądrowej w tem­peraturze pokojowej. Odkrycie to oznaczałoby zdobycie nieograniczonych źródeł taniej energii. Stwierdzono jednak, po zbadaniu sprawy przez innych uczonych, że wynalazek Martina Fleischmanna i Stanleya Ponsa okazał się również pomyłką lub oszustwem. Mimo tego idea ta przetrwała wiele lat i jest eksploatowana w sposób coraz bardziej fantastyczny. Falsyfikacja odkrycia nie przeszkodziła jednak japońs­kiemu MITI (Ministerstwo handlu zagranicznego i przemysłu) w przeznaczeniu 30 milionów dolarów na badania zimnej reakcji jądrowej.

Ludzie nauki, ludzie mediów

W polskich mediach o dużym zasięgu, bo o nich tylko mowa, spotyka się, choć rzadko, rzetelnych popularyzatorów nauki. Wzorem może być Program I publicz­nego radia, „Tygodnik Powszechny" i — w większości przypadków — „Polityka". Wymienione tu media zamieszczają także teksty samych uczonych.

W ogromnej jednak większości środki masowego przekazu pasożytują na nauce, a jednocześnie są jej niezbędne, ponieważ nie ma innego kanału przekazu do społeczeństwa, które pośrednio, w znacznym stopniu, naukę finansuje, a więc ma prawo wiedzieć, na co idą te pieniądze. Postulat, aby ten przekaz był zawsze rzetelny jest mało realistyczny, ponieważ ludzie mediów i nauki funkcjonują na odmiennych, a nawet sprzecznych zasadach. Od tej reguły są wszakże wyjątki. Ludzie nauki starają się poznawać rzeczywistość, zdając sobie sprawę z jej złożoności i wielo­znaczności — unikają więc jednoznacznych wypowiedzi. Ludzie mediów zaś takich właśnie prostych odpowiedzi się domagają. Ludzie nauki pracują powoli, ludzie mediów znajdują się pod stałą presją newsa. Ludzie nauki oceniani są, na ogół, za doniosłość dzieła, ludzie mediów — za wielkość nakładu, liczbę słuchaczy lub widzów. Ludzie nauki są w swojej działalności względnie niezależni, natomiast ludzie mediów są uzależnieni od swojego pracodawcy i rynku.

Sprzeczności te wydają się nierozwiązywalne, chociaż można je zapewne łagodzić i ograniczać, wymaga to jednak pewnej pokory ze strony mediów i większego samoograniczenia w poszukiwaniu newsa, a ze strony uczonych — większej powściągliwości w reagowaniu na propozycje medialnych wystąpień. Ale czy postulat ten ma jakiekolwiek szanse realizacji?

5



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
J Kossecki, Jak manipulowano nauką polską, 1999
Techniki manipulacji w tekstach reklamowych, NAUKA, DZIENNIKARSTWO, Dziennikarstwo
Smt 3 Nauka Zachodu
Epidemiologia jako nauka podstawowe założenia
Nauka chodu
socjologia jako nauka
NAUKA O ORGANIZACJI(1)
Prezentacja Nauka o polityce zaj 3
Rodzaje manipulacji
NAUKA WPŁYWANIA
Prezentacja Nauka o polityce zaj 4
prezentacja Nauka i kultura

więcej podobnych podstron