Gdy runa mury milczenia wersja podstawowa


Przedmowa

RZECZYWISTOŚĆ dzieciństwa, jaka była udziałem wielu z nas, jest niepojęta, oburzająca i bolesna. Jest też nierzadko okrutna, i zawsze wypierana. Natychmiastowe przyjęcie tej prawdy i jej inte-gracja jest po prostu niemożliwa. Nawet gdybyśmy bardzo sobie tego życzyli. Zdolność ludzkiego organizmu do znoszenia cierpienia jest ograniczona — służy to jego ochronie. Wszelkie działania, które nie uwzględniają tych granic i gwałtownie próbują usunąć wyparcie, mają negatywne skutki i często stanowią niebezpieczeństwo, jak każda inna forma gwałtu.

Oddziaływanie traumatycznych przeżyć, jak np. maltretowania, tylko wtedy może być usunięte, gdy wszystkie traumatyczne okolicz­ności tego wydarzenia zostaną świadomie przeżyte w ostrożnie odkry-wającej przeszłość pracy terapeutycznej, wyartykułowane i ocenione.

W ciągu ostatnich dziesięcioleci było wiele różnych niebezpiecz­nych, charakteryzujących się gwałtownością prób zlikwidowania skut­ków urazów z okresu dzieciństwa. Wszystkie zawiodły. Nie mogło być inaczej. Leczenie za pomocą LSD, hipnozy czy wyizolowanych przeżyć związanych z porodem nie tylko nie prowadzi do integracji indywidualnej prawdy, lecz często wiedzie do jeszcze bardziej zdecy­dowanej ucieczki przed nią w nowe mechanizmy obronne, takie jak ideologie, nałogi i inne formy zaprzeczenia.

Wielu młodych ludzi, którzy z ciekawości i w poszukiwaniu pomo­cy eksperymentowali ze środkami psychodelicznymi, doświadczyło


14 Gdy runą mury milczenia

wyjątkowego lęku i jednocześnie poczucia zagubienia, co później uniemożliwiło im skuteczną, ujawniającą terapię. Nieoczekiwanie ujrzeli się w pewnych sytuacjach, nieprzygotowani, przerażeni okrucieństwem własnego dzieciństwa. Zobaczyli symboliczne obra­zy bez związku z rzeczywistością. W żadnym wypadku nie chcieli do­świadczyć tego samego ponownie. I właściwie mieli rację. Ale nie wiedzieli, że to, co przeżyli i co sprzedano im jako terapię, było właściwie jej przeciwieństwem — traumatycznym przeżyciem, któ­re tylko utrwaliło nieprawdziwy obraz dzieciństwa za pomocą sym­bolicznych treści i pozostawiło sztywną, trudną do usunięcia wersję dawnych zdarzeń.

Można jedynie ubolewać nad skutkami takiego doświadczenia, po­nieważ te osoby bardziej ufają iluzji nałogu, środkom farmaceutycz­nym lub fałszywym teoriom niż prawdzie. Nie wiedzą, że w trakcie długiego procesu z pewnością mogłyby ją znieść i że tylko ta prawda może przynieść trwałą ulgę.

Budujemy wysokie mury, aby się chronić przed bolesnymi fakta­mi, ponieważ nigdy nie nauczyliśmy się, w jaki sposób możemy żyć z tą wiedzą, i że w ogóle możemy z nią żyć.

Można by zapytać: „Dlaczego mielibyśmy to robić? To, co było, minęło. Dlaczego mielibyśmy się tym zajmować?" Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona. Chciałabym w tej książce, na podstawie różnych przykładów, pokazać, dlaczego nie powinniśmy — każdy z osobna i całe społeczeństwo — zrezygnować z prawdy o własnym dzieciństwie.

Za murami, które mają nas przed nim chronić, stoi lekceważone dziecko, którym kiedyś byliśmy, opuszczone i zdradzone. Czeka, aż odważymy się je wysłuchać. Chce być przez nas chronione, rozumiane i chce wydostać się ze swojej izolacji, skończyć z samotnością i z mil­czeniem. Ale to dziecko, które tak długo czeka na nasze zrozumienie, szacunek i wsparcie, ma nie tylko oczekiwania, od których spełnienia jest uzależnione. Ma ono dla nas dar, niezbędny, abyśmy mogli żyć naprawdę. Prezent, którego nigdzie nie kupimy i który może nam ofiarować jedynie to dziecko w nas. Daruje nam prawdę, która ozna­cza uwolnienie z więzienia destruktywnych poglądów i utrwalonych kłamstw, a w rezultacie wolność, którą przynosi nam odzyskana


Przedmowa 15

integralność. Dziecko oczekuje tylko, żebyśmy się do niego zbliżyli i przy jego pomocy zburzyli mury.

Wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy. Cierpią z powodu męczących symptomów i pytają o radę lekarzy, którzy podobnie jak ich pacjenci bronią się przed prawdą. Polegając na opinii specjalistów, decydują się na zupełnie niepotrzebne operacje lub pozwalają innym cierpieć. Albo biorą tabletki nasenne, aby uciec przed niepokojącymi snami, które przypominają o historii czekającego za murami dziecka. Ale dopóki jest ono skazane na milczenie, dopóty może się wypowia-dać tylko za pomocą języka fizycznych symptomów, bezsenności i de­presji. Tabletki i narkotyki nie stanowią żadnej pomocy, jedynie przy­czyniają się do większej dezorientacji.

Wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy, ale dużo wie o tym od dawna, a mimo to nie może sobie pomóc. Niektórzy czują, że wyparcie doświadczonych w dzieciństwie urazów zatruwa ich życie; wiedzą, że było to konieczne, aby mogli przetrwać. W przeciwnym razie młody organizm musiałby umrzeć z bólu. Inni czują, że podtrzymywanie wyparcia przez dorosłą osobę skutkuje niszczącymi następstwami, ale uważają, że trzeba się z tym pogodzić, gdyż nie wiedzą, że istnieje inna możliwość. Nie wiedzą, że w trakcie długiego procesu można zli­kwidować wyparcie w sposób bezpieczny i nauczyć się akceptować prawdę. Nie może się to odbyć nagle, za pomocą gwałtownej ingeren­cji, lecz powoli, z uwzględnieniem istniejącego oporu, krok po kroku.

To odnosi się nie tylko do terapii indywidualnej, ale również do rozwoju społecznej świadomości. Także tutaj nie można odkryć nagle tragicznej prawdy o przyczynach i skutkach maltretowania dziecka i źródłach tej praktyki. Należy to czynić krok po kroku (por. Alice Mil­ler, Am Anfang war Erziehung [Zniewolone dzieciń-stwo], 1980 oraz Das uerbannte Wissen [Wiedza skazana na wygnanie] i Der gemiede-ne Schl^ssel [Unikany klucz], 1988 a+b). Chciałabym poprzeć to stwierdzenie przykładami z własnej pracy informacyjnej. Po ukaza-niu się moich trzech książek na początku lat osiemdziesiątych kilka czasopism i gazet poprosiło mnie o uzupełniający artykuł. Ale skoro tylko zapowiedziałam, że będę pisała o przemocy w rodzinie, zainte-resowanie współpracą całkowicie wygasło. Jedynym wyjątkiem była redaktorka czasopisma „Brigitte", która w roku 1982 opublikowała


16 Gdy runą mury milczenia

mój artykuł o seksualnym wykorzystywaniu dzieci, mimo oporu niektórych kolegów redakcyjnych. Artykuł nosił tytuł Die Tóchter schweigen nicht mehr (Córki przerywają milczenie) i został później umieszczony w nowym wydaniu Du sollst nicht merken (Mury milcze-nia). Informuje on o odwadze kilku amerykańskich kobiet, które udo­stępniły szerokiej publiczności historię własnego, głębokiego zranie­nia w dzieciństwie, nie chcąc już dłużej zmagać się w samotności z tą przerażającą i niszczącą tajemnicą. Chciały też pomóc w burzeniu murów milczenia innym kobietom, które ukrywają przed społeczeń­stwem prawdę o swoim dzieciństwie. Te kobiety zdały sobie sprawę, że ochrona tego muru ma destruktywny wpływ na osoby, które w dzieciństwie przeżyły maltretowanie. A stanowią one ponad połowę całego społeczeństwa.

W tym czasie mowa o seksualnym wykorzystywaniu dzieci była w Niemczech absolutnym tabu i reakcja na ten artykuł przypominała zerwanie tamy. Setki kobiet z różnych warstw społecznych pisało do redakcji i do mnie. Opowiadały o brutalnym traktowaniu w dzieciń­stwie i o milczeniu, które odgradzało je od tych przeżyć, a tym samym — od znaczącej części ich osobowości. Przez wszystkie te listy jak re­fren przewijało się to samo zdanie: „Mówię o tym po raz pierwszy". W uzupełnieniu pisały najczęściej: „Może Pani opublikować moją hi­storię, aby inne kobiety mające podobne przeżycia dowiedziały się, że nie są osamotnione w swoich doświadczeniach. Zanim przeczytałam Pani artykuł, myślałam, że to przydarzyło się tylko mnie. Ale proszę pod żadnym pozorem nie podawać mojego nazwiska". Większość tych kobiet była mężatkami, miały kilkoro dzieci, wiele z nich brało udział w „terapiach", ale nigdy nie miały odwagi mówić o swoich przeży­ciach ani ze swoimi mężami, ani z terapeutami. To, co było przemil­czane, miało wpływ na całe ich życie. Nadal było obecne, zagrażało im w fantazjach, zatruwało je. Musiało być tak długo i głęboko ukrywa-ne, ponieważ w całym swoim otoczeniu nie mogły znaleźć żadnego wiedzącego świadka*, który umożliwiłby im przynajmniej częściowe

* Podobną rolę, jaką może pełnić w dzieciństwie „wspierający świadek", w życiu dorosłego człowieka pełni „wiedzący świadek". Mam tu na myśli oso­bę, która jest świadoma skutków zaniedbania i maltretowania dziecka, która


Przedmowa 17

uwolnienie od tej tajemnicy — chociażby poprzez zwykłą rozmowę o doświadczonych cierpieniach. Każda z tych kobiet wydawała mi się wtedy małą dziewczynką stojącą przed potężnym, pozbawionym na­wet najmniejszej szczeliny murem — szczeliny, która byłaby zapo­wiedzią zmiany w samotności dziecka.

Od tego czasu dużo się zmieniło. Na początek powstała w Berlinie grupa samopomocy „Wildwasser", która zainicjowała tworzenie po­dobnych grup w całym kraju. Z pewnością ciągle jeszcze spotykają się z oporem, obojętnością i ignorancją, kiedy niosąc pomoc wielu po­szkodowanym, starają się o dotacje lokalnych władz. Ale mur milcze­nia nie stoi niewzruszony jak przed siedmioma laty — przynajmniej jeżeli chodzi o seksualne wykorzystywanie dziewczynek.

Bez udziału ruchu wyzwolenia kobiet te szybkie zmiany byłyby nie do pomyślenia. Jemu zawdzięcza się przede wszystkim to, że skan­daliczne praktyki sądów coraz częściej są ujawniane, a samotność ofiary zwraca uwagę szerokich kręgów społeczeństwa. Dzięki temu zostają zdemaskowane okrucieństwa, które dotąd były w pełni akcep­towane. Ale nawet ruch wyzwolenia kobiet nie mógł ujawnić wszyst­kiego. Nie było to zresztą możliwe.

Aby poznać i zintegrować potworną prawdę dotyczącą naszej wspól­nej przeszłości, potrzebujemy wiele czasu, podobnie jak w terapii. W przeciwnym bowiem razie istnieje niebezpieczeństwo, że wyparcie tylko bardziej się wzmocni. Jeszcze długo będziemy potrzebować ilu­zji, podpórek i kul, żeby móc stawić czoło kolejnym, nowym aspektom prawdy, zanim zdołamy ogarnąć sytuację dziecka w całej pełni.

Dlatego też ruch wyzwolenia kobiet również nie mógł zrezygno­wać z pewnych iluzji. Przedstawiając skandaliczne fakty seksualnego wykorzystywania dziewczynek, podtrzymywał przekonanie, że matki nie mają udziału w tym przestępstwie. Zauważyłam, że moje książki są dla feministycznych czasopism problemem, ponieważ nie byłam skłonna obarczać odpowiedzialnością za maltretowanie dziecka je­dynie mężczyzn. Podkreślałam, że oboje rodzice powinni zapewnić

z empatią potrafi wspierać osoby o takich doświadczeniach i pomóc im zrozu­mieć ich uczucie lęku i bezsilności, aby dzisiaj, gdy są już dorosłe, mogły doko­nać świadomych wyborów.


18 Gdy runą mury milczenia

dziecku miłość i opiekę oraz że świadoma matka nie dopuściłaby do maltretowania dziecka, byłaby w stanie je ochronić (por. Alice Miller,

1988 a+b).

Ale i ruch wyzwolenia kobiet osiągnął poziom, na którym może już pozbyć się iluzji, że tylko mężczyźni są zdolni do przemocy w kontak­tach z dzieckiem.

Pewna feministka, socjolog, przysłała mi wyniki swoich badań do­tyczących młodych mężczyzn, którzy odsiadywali w więzieniach kary za gwałt na napadniętych na ulicach kobietach. Gwałcenie i upoka­rzanie anonimowych kobiet nie miało nic wspólnego z seksualnością, chociaż te przestępstwa nazywano przestępstwami na tle seksual­nym. Mężczyźni działali z zemsty za doznane kiedyś, a całkowicie wy­parte uczucie bezradności i bezsilności. Przy pomocy niewinnych ofiar nadal mogło ono pozostawać ukryte w podświadomości.

Okazało się, że wszyscy ci mężczyźni byli we wczesnym dzieciń­stwie gwałceni przez swoje matki, które stosowały jawnie seksualne praktyki lub lewatywę, albo jedno i drugie. Różnorodne perwersyjne zabiegi trzymały dziecko w szachu tak, że nie miało najmniejszej szansy, aby się przed nimi bronić.

Jeszcze przed trzydziestu laty lewatywa uchodziła za środek me­dyczny, chociaż w gruncie rzeczy była gwałtem, środkiem służącym do kontrolowania przez dorosłego naturalnej funkcji jelit. Tylko otwarty, świadomy umysł kobiety socjologa mógł wyraźnie dostrzec i zdemasko­wać tę formę destruktywnego zachowania. Na szczęście ta kobieta nie musiała bronić matek, nie potrzebowała więc ukrywać prawdy.

Zwracając uwagę na przeszłość przestępcy, daleka jestem od chęci usprawiedliwienia jego czynu. Przecież odreagowanie na drodze prze­stępstwa nie jest koniecznością. Nie doszłoby do tego, gdyby ci męż­czyźni byli skłonni zrezygnować z wyparcia. Ale nie chcą tego zrobić i kiedy tylko stają się ojcami, mogą mścić się bez przeszkód na swoich matkach w swoim domu, na żonie i dzieciach, nie obawiając się inge­rencji policji.

Ich czyny muszą zostać nazwane, tak jak czyny ich rodziców, dziadków i milionów osób z przeszłości wykorzystujących dzieci. Owocem ich praktyk są właśnie ci gwałciciele. Także ich perwersyjne matki były już produktem tego pełnego zależności łańcucha wydarzeń.


Przedmowa 19

Aby przerwać trwające tysiąc lat maltretowanie dziecka, skry-wane pod takimi niewinnymi szyldami, jak: tradycja, normalność, wychowanie „dla twojego dobra", trzeba zapewnić dostęp do całej prawdy. Ten dostęp ułatwią czytelnikowi następne rozdziały w każdym przedstawiam inny punkt widzenia, krążę wokół określo­nego tematu. Dzięki temu pojawiają się w murze szczeliny, które umożliwią swobodny dostęp do widoku, jaki się za nim kryje. W tym miejscu nasuwa się pytanie, czy to już wystarczy? Oczywiście, sam „widok" nie zastąpi wglądu uzyskanego przez własną terapię. Ale może pomóc uświadomić sobie, jak to jest z tej strony muru, i przede wszystkim wzbudzić zdrową ciekawość życia.

Osoby, które znają tylko mur milczenia, nie są w stanie się od nie­go uwolnić. Zachowują się tak, jakby chronił je przed wszelkimi lęka­mi. Ale ci, którzy choć raz popatrzyli przez szczelinę, nie mogą już dłużej znosić istnienia tego bezsensownego muru. Nie potrafią sobie wyobrazić, że mogliby żyć tak jak przedtem, bez świadomości, która teraz stała się ich udziałem. Zrozumieli bowiem, że to, co wcześniej nazywali życiem, wcale nim nie było. Ich tragedią i ich losem było długotrwałe niedostrzeganie tego faktu. Chcieliby innym tego oszczę­dzić, o ile to możliwe. Chcieliby innych poinformować, jak doszło do ich cierpienia i że cierpienie to można usunąć. Chcą, aby inni wiedzie­li, że życie, każde życie, jest cennym skarbem i nie powinno być za­niedbywane, niszczone lub odrzucane. Warto przeżyć dawny ból, aby się od niego uwolnić dla życia.




Rozdział 1

Inicjatywa Ewy

CHCIAŁABYM NA POCZĄTEK opowiedzieć historię pewnej ponadtrzydziestoletniej kobiety, która do mnie napisała. Ma ona, właściwie nie wiedząc o tym, swój udział w powstaniu tej książki. Wprawdzie otrzymałam pozwolenie na wykorzystanie treści jej listu, ale nie podaję jej nazwiska. Będę nazywać ją Ewą.

Historia Ewy, przynajmniej na początku, przypomina wiele histo­rii, które słyszę prawie codziennie. Maltretowanie i dezorientacja w dzieciństwie, jednocześnie twardość, ignorancja i obojętność rodzi­ców, którzy taką postawę nazywali wychowaniem po bożemu. Później nałogi, próby samobójstwa, dwa nieudane małżeństwa, trzy nieudane terapie, okazyjne, krótkie pobyty w klinikach, ponowna dezorientacja na skutek użycia środków farmakologicznych, odzwyczajanie się od nich, po prostu łańcuch nieszczęść. A na dodatek własne dziecko. Po­nieważ ta kobieta nie może być matką, dopóki sama nie stanie się nią dla zaniedbanego, maltretowanego i ignorowanego dziecka, którym sama ciągle jeszcze jest, jej własne dziecko jest kolejną ofiarą. W koń­cu dzięki odkrywającej terapii udaje jej się uratować własne życie, jak również macierzyństwo, czyli przyszłość jej dziecka. I to różni tę historię od wielu innych, które poznałam. Ewa odniosła zwycięstwo, ponieważ wyrządzona jej krzywda została ujawniona w długim proce­sie, krok po kroku. Pracowała nad tym wiele lat i — jak pisze — już przez całe życie będzie otwarta na inne zdarzenia z przeszłości, do­stępne teraz jej świadomości i możliwe do zintegrowania. Ale już


24 Gdy runą mury milczenia

pierwsze lata terapii umożliwiły jej uwolnienie się od nałogu, porzu­cenie własnego zaślepienia oraz ochronę własnej osoby i dziecka. Chce ratować życie swoje i dziecka i to może się jej udać. Nałóg był ceną iluzji, bez których nie mogła wcześniej — jak sądziła — żyć. Teraz już może.

Praca nad odkryciem prawdy o własnej przeszłości była w pierw­szych latach tak bardzo trudna, ponieważ Ewa cały czas nie chciała uwierzyć, że rodzice są zdolni do bezkarnego i nieustannego dręcze­nia własnych dzieci tylko dlatego, że nie wiedzą, co przydarzyło się im samym w dzieciństwie. Ale jej ciało, uczucia, sny nie ustawały w przypominaniu jej o faktach — skoro tylko była gotowa traktować te świadectwa prawdy poważnie i nie uciekać przed nimi w alkoholizm.

Ewa była tak zdziwiona nieoczekiwaną zmianą w swoim życiu, że zapragnęła podzielić się swoją wiedzą. Stało się dla niej jasne, że po­dobny los jest także udziałem innych. Jako że dawniej była dzienni­karką, pomyślała o zrobieniu filmów dla telewizji, które mówiłyby o sytuacji maltretowanego dziecka. Wierzyła, że odpowiedni ludzie w redakcji będą tym zainteresowani, ponieważ była przekonana, że zdobyta przez nią niedawno wiedza będzie dla wszystkich przekony­wająca. Ale właśnie na tym, zgodnie z moim doświadczeniem, polega trudność. Ewa nie doceniła siły powszechnego oporu wyparcia. Także i ja stykam się z konsekwencjami tego zjawiska w moich kontaktach z przedstawicielami środków przekazu. Nawet wtedy, gdy są bardzo zainteresowani moimi wypowiedziami (por. Das verbannte Wissen [Wiedza skazana na wygnanie], I, 5), raczej zrezygnują z opublikowania informacji, które mogłyby być dla nas i przyszłych pokoleń decydu­jące, jeśli chodzi o jakość życia. Trwają przy utrwalonych, niszczących życie poglądach, aby tylko nie kwestionować postępowania swoich rodziców.

Ewa nie spodziewała się podobnej reakcji, chociaż sama odczuła, jaki zdecydowany opór stawiała w terapii, aby uniknąć wglądu w niszczące zachowanie swoich rodziców. Wolała raczej zdecydować się na naj­większy wysiłek, niż poznać i znosić niepojętą prawdę o swoim dzie­ciństwie. Ale odkrycie, że jej ciało staje się coraz zdrowsze i uwalnia się od nałogów w miarę odkrywania prawdy, że ma teraz dostęp do swoich uczuć i świadomości, sprawiło, że prawie zapomniała o swoim


I. 1 Inicjatywa Ewy 25

początkowym oporze. To spowodowało, że nie dostrzegła jego istnienia u innych. Znając własną przeszłość, chciała powiedzieć uzależnionym od nałogów, że istnieje wyjście, że nie muszą się już niszczyć, aby pod­trzymać swoje zaślepienie. Przecież prawda nie zabija, lecz uwalnia.

Informując osoby reprezentujące środki masowego przekazu o swo­ich planach, szybko zrozumiała, że jej nadzieja była iluzją, aczkolwiek nie tak niebezpieczną, jak jej własne iluzje dotyczące dzieciństwa, które popchnęły ją w stronę nałogu. Ponieważ teraz, na trzeźwo, mogła ją skorygować, nie była zależna od ludzi, którzy bronili się przed prawdą. Później spotkała także inne osoby, które potwierdziły jej doświadczenia. Me w redakcji powiedziano jej, że artykuły poru­szające temat maltretowania dziecka były już publikowane rok wcześ­niej, dlatego należałoby odczekać jeszcze rok. Takie zagadnienie nie może być poruszane „zbyt często".

Ewa pomyślała: „Przecież nie chodzi o jeden z wielu »tematów«, jak na przykład cieszący się popularnością finał meczu tenisowego czy też badanie piramid, które obecnie prowadzone jest przy zastoso­waniu ogromnych środków technicznych. Dlaczego nie mówi się o tym, że w czasach antyku i we wczesnym średniowieczu połowę uro­dzonych niemowląt oddawało się mamkom, z czego połowa tych dzie­ci umierała, a mamki z tej przyczyny nazywane były fabrykantami aniołków? Dlaczego badanie życia faraonów jest ważniejsze niż infor­macje, że mordowanie dzieci stanowi część naszej kultury od zarania dziejów i że długo nie uwolnimy się od tego dziedzictwa? Dlaczego te informacje można znaleźć jedynie w kilku specjalistycznych tekstach, a nie w środkach masowego przekazu? Dlaczego odpowiedzialni poli­tycy nazywają projekt powstania profesjonalnego ośrodka pomocy dla seksualnie wykorzystywanych kobiet »wielkim szaleństwem«? Przecież chodzi o naszą przyszłość, o wyjaśnienie źródeł ludzkiego nieszczęścia i przezwyciężenie średniowiecznego sposobu myślenia, o zwalczanie ignorancji, która zniszczyła trzydzieści lat mojego życia i nadal niszczy życie innych. Przecież temu właśnie chcę zapobiec. Czy to możliwe, że tak mało osób jest tym zainteresowanych? Czuję się odpowiedzialna, współodpowiedzialna, gdy nie przeciwstawiam się temu zniszczeniu, chociaż znam prawdę. Czy tę sprawę można określić jako jeszcze jeden »temat«? Czyż nie chodzi o podstawę


26 Gdy runą mury milczenia

naszej egzystencji? Czy nasza ignorancja nie przyczyni się do znisz­czenia nas samych?"

Podobne doświadczenia mają inni ludzie, których nazywam wie­dzącymi świadkami. Są to osoby, które angażują się w odkrywanie prawdy o dzieciństwie (por. Das verbannte Wissen, s. 214). Ewa nie chciała się szybko poddać. Była nawet gotowa odsłonić fragmenty swojej przeszłości, aby uchronić młodych ludzi od nałogu, umożli­wiając im wgląd w konkretne wydarzenia jej życia. Jednak jej roz­mówcy reprezentujący media obawiali się, że może to być odebrane jako „żalenie się". W końcu każdy miał jakieś przejścia. Roztkliwianie się nad sobą i postawa ofiary nie są dobrze widziane. Taka była ich argumentacja. Przypominała ona Ewie sposób wyrażania się jej ro­dziców. W tej sytuacji Ewa nawiązała kontakt z organizacją Eppoch (End Physical Punishment of Children), która stawia sobie podobne cele jak i ona. Organizacja ta walczy o nowe ustawodawstwo w Anglii i zabiega o powszechne uznanie, że znęcanie się nad dzieckiem jest ciężkim przestępstwem. Napisała także do mnie i zaproponowała mi utworzenie ruchu obywatelskiego w Szwajcarii i w Niemczech. Moją odpowiedzią na jej list jest ta książka. Jestem przekonana, że ruch obywatelski oraz dalsze starania Ewy i innych osób będą kon­tynuowane i mimo panującej ignorancji nikomu nie uda się przeszko­dzić w ich pracy na rzecz prawdy. Ta książka jest dowodem, że dzięki takim inicjatywom skłania się innych ludzi do wypowiedzi na temat swoich przeżyć.

Poszczególne jej rozdziały, chociaż powstały pod wpływem róż­nych impulsów, są ze sobą ściśle powiązane. Krążą wokół tematyki, która została zasygnalizowana w przytoczonym na początku przy­kładzie — odwaga do zmiany powstaje w wyniku świadomego i prze­pracowanego oburzenia na to, co niszczyło i niszczy życie.


Rozdział 2

Uwolnienie z matni

PO RAZ PIERWSZY zetknęłam się z murami milczenia w dzie­ciństwie. Moja matka miała zwyczaj nieodzywania się do mnie całymi dniami, aby w ten sposób zademonstrować swoją absolutną władzę i wymusić na mnie posłuszeństwo. Potrzebowała tej władzy, aby ukryć przed sobą samą i innymi swoją niepewność, a także aby uniknąć kontaktu z dzieckiem, którego nie chciała. Potrzeby i pyta­nia małej dziewczynki stale odbijały się od tego wielkiego muru. Moja matka nie czuła się winna tego sadyzmu, ponieważ uważała swoje zachowanie za sprawiedliwą — bo zasłużoną — karę za moje wykroczenia. Udzielenie mi takiej „lekcji" traktowała jako swój obowiązek.

Znoszenie tego długotrwałego, konsekwentnego milczenia było dla dziecka okropnym ciężarem, tym bardziej że przez długi czas nie miało rodzeństwa, a rzadko przebywający w domu ojciec nigdy jej nie bronił. Ale jeszcze bardziej męczący niż znoszenie milczenia był nieustający, beznadziejny wysiłek dziecka towarzyszący szukaniu przyczyny tego cierpienia. Podobnie jak w Kolonii karnej Kafki, małej oskarżonej nie wyjaśniono, czym zawiniła. To zaniechanie za­wierało przesłankę: To, że nawet nie wiesz, dlaczego zasłużyłaś na karę, oznacza, że nie masz sumienia. Szukaj, badaj, staraj się, aż su­mienie ci powie, na jaką karę zasłużyłaś! Dopiero wtedy możesz spróbować prosić o przebaczenie, które w zależności od nastroju władczyni zostanie ci — jeżeli masz szczęście — może udzielone.


28 Gdy runą mury milczenia

Czy uświadamiałam sobie, że moje życie zaczęło się w totalitar­nym reżimie? Jak mogłabym to wiedzieć? Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że byłam traktowana okrutnie i sadystycznie. Nigdy nie od­ważyłabym się tak myśleć. Wolałam wątpić w słuszność swojego od­czucia, że jestem niesprawiedliwie traktowana i upokarzana, niż kwestionować postępowanie matki. Poza tym nie znałam innych ma­tek, nie mogłam więc porównać ich z moją. Ponieważ uważała się za osobę pełną poświęcenia i świadomą swoich obowiązków i taką też była sądziłam, że nie brak mi niczego. To, że jej serce pozosta­wało obojętne, zrozumiałam dopiero wiele lat później.

Wspomnienie izolacji z tamtych dni, samotności dziecka, które z rozpaczą szukało przyczyn wymierzonej mu kary, pozostawało we mnie wyparte przez prawie sześćdziesiąt lat. I tak zdradziłam małą dziewczynkę, która za wszelką cenę próbowała zrozumieć absurdalne zachowanie swojej matki, aby w końcu zmienić swój los, aby zmusić do mówienia osobę, której życzliwość była jej tak bardzo potrzebna. Ta zdrada była konieczna, ponieważ nikt mi nie pomógł odkryć, a po­tem znieść prawdy. Samotne poszukiwania winy kontynuowałam w labiryntach abstrakcyjnych pojęć, które łagodziły zdezorientowa­nie i nie były tak bolesne jak nagie fakty.

Ze zjawiskiem murów milczenia zetknęłam się wprawdzie także później, już jako osoba dorosła, ale nigdy nie byłam w stosunku do niego tak zupełnie bezradna. Mogłam to zjawisko wyodrębnić i potę­pić. Nie czułam się na skutek jego oddziaływania zdezorientowana, mogłam się bronić przed niesprawiedliwymi oskarżeniami, szukać pomocy, nie byłam skazana na ślepotę. Czasami spotykałam ludzi w większym lub mniejszym stopniu zamkniętych w sobie, ludzi, któ­rzy nie byli zdolni do otwartej wymiany uczuć i myśli. Swoją wyni­kającą z opancerzenia, emocjonalną niepewność próbowali oni zre­kompensować siłą. Ucieczka przed faktami, milczenie wydawało się ich jedynym schronieniem.

Kiedy powracam myślą do tych wszystkich doświadczeń z murami milczenia, widzę, że jednak żaden z nich nie był tak niszczący jak mil­czenie matki w okresie mojej całkowitej zależności od niej. Będąc osobą dorosłą, mogłam, o ile miało to dla mnie znaczenie, skonfronto­wać milczenie rozmówcy z faktami i pytaniami. Mogłam obserwować


I. 2 Uwolnienie z matni 29

jego zachowanie, sprawdzić swoją ocenę albo w ogóle zrezygnować ze znajomości i poszukać kontaktu z innymi skłonnymi do rozmowy oso­bami. Będąc dzieckiem, nie miałam takiego wyboru.

Nie mogłam powiedzieć, że znajdę sobie inną mamę, otwartą osobę, która będzie mnie szanowała, rozmawiała ze mną, która mi wyjaśni, co się z nią dzieje, która to wie, ponieważ żyje świadomie, która nie będzie traktowała mnie jak powietrze. Jako dziecko nie miałam innej możliwości niż znoszenie milczenia matki, szukanie winy w sobie, niezauważanie zakłamania i żądzy władzy. Nie miałam innej możliwości — już później — niż próby złagodzenia bólu utra­conej prawdy filozoficznymi spekulacjami o „niemożności jej po­znania". Ponieważ prawda i fakty były tak brutalne, musiałam im zaprzeczyć.

Dzisiaj wiem, że podobne doświadczenia były udziałem wielu lu­dzi, nawet jeżeli nie mogą (jeszcze) przypomnieć sobie faktów. Dla niektórych są one na pewno już dostępne i informacji o maltretowa­niu dzieci na całym świecie ciągle przybywa. Informujący znajdują czasami potwierdzenie ze strony tych, którzy nie mieli dotąd odwagi spojrzeć w przeszłość, ponieważ im to wyperswadowano. Te osoby po raz pierwszy dzięki przedstawionym faktom odważyły się na kon­frontację z historią swojego dzieciństwa. Jednakże często spotykają się z ogromną ignorancją. Jest ona szczególnie trudna do przełama­nia w kręgach intelektualistów, którzy przed powrotem wypartej prawdy bronią się zazwyczaj za pomocą różnych teorii.

Wiem, że studenci, którzy za temat swoich prac dyplomowych chcieli obrać maltretowanie dzieci, w trakcie omawiania pracy często spotykali się z wyraźną dezaprobatą profesorów. Profesorzy konsul­tanci szybko zmieniali temat, byli zakłopotani albo drwiący i na ogół odradzali wybór takiego tematu. Gdy studenci mimo to nie chcieli z tematu zrezygnować, musieli się liczyć z szykanami. W jaki sposób radzili sobie z tą sytuacją, zależało od ich osobistej dojrzałości.

W rękopisie jeszcze nie opublikowanym Lloyd de Mause opisuje historię pewnego wybitnie zdolnego młodego naukowca, którego pio­nierska praca o losach dzieci w ciągu ostatnich dwóch stuleci (por. Glenn Davis, Childhood and History in America [Dzieciństwo i historia w Ameryce], Nowy Jork 1976) została tak wydrwiona przez fakultet


30 Gdy runą mury milczenia

i prasę, że w końcu popełnił samobójstwo. Był tak bardzo zrozpaczo-ny tym, że jego dowody naukowe zostały kompletnie zignorowane, przez autorytety uniwersyteckie, że odebrał sobie życie. Gdyby mógł zakwestionować zachowanie własnego ojca, prawdopodobnie zdołałby dostrzec lęk innych. Nie zależałoby mu na ich akceptacji i nie po­pełniłby samobójstwa, gdyby mu tej akceptacji odmówiono.

Nadal nigdzie na świecie nie ma o ile mi wiadomo ani jed­nego wydziału, na którym skutki psychicznego zranienia w dzieciń­stwie byłyby badane i stanowiły temat wykładów. Czy nie jest to za­dziwiająca sytuacja, jeżeli tylko uświadomimy sobie, że prawie każdy z nas był ofiarą ukrytego lub jawnego maltretowania, nazywanego niewinnie „wychowaniem"? I że każdy z nas mógłby dużo o tym opo­wiedzieć, gdyby nie godził się na istnienie w swoim wnętrzu murów milczenia, gdyby miał odwagę odczuć własny ból i rozpoznać historię własnego dzieciństwa?

W chwili, gdy przestajemy oszukiwać nasze zmysły i uczucia, gdy nie dajemy się ogłupiać przez ideologie, które nas oddalają od właści- | wej interpretacji konkretnych faktów, już współdziałamy przy burze­niu murów milczenia. Mury te, niszczące życie i służące pogardzie, nauczyliśmy się tolerować jako zjawiska nieuniknione. Nie dostrze­gamy, że musieliśmy zaakceptować je w dzieciństwie i że zawsze były one źródłem faszystowskich postaw.

Faszyzm umożliwia każdą zbrodnię, ponieważ daje sobie prawo niszczenia życia, nie poczuwając się do żadnej odpowiedzialności. Fa­szyzm decyduje o tym, co nie jest życia godne, i niszczy tych, którzy mu się nie podporządkowują. Osoby, które jako dzieci znały tylko ję­zyk przemocy, uważają go za jedynie prawidłowy, niezależnie od tego, czy później stają się ofiarami, czy też narzędziem tego systemu. Ale ludzie świadomi własnej historii staną po stronie życia, a nie znisz­czenia, opowiedzą się za prawdą faktów, a nie za ideologią. Będą ostrzegali przed tresurą, ujarzmieniem, brutalnym podporządkowa-: niem, zanim będzie za późno. Z większą wrażliwością usłyszą zapo­wiadające zniszczenie tony niż niejeden pozornie doświadczony polityk, który ciągle jeszcze odnosi się z szacunkiem do swojego brutalnego, zakłamanego wychowania. Wychowania, które uważa za prawidłowe i konieczne.


I. 2 Uwolnienie z matni 31

Burzenie murów milczenia wokół tematu maltretowania dziecka jest dopiero początkiem długo oczekiwanego procesu, który stworzy warunki do uwolnienia prawdy z więzienia wrogich życiu poglądów i utrwalonych kłamstw. Ale aby prawda ujawniła się w całej pełni, aby służyła życiu, potrzeba czegoś więcej niż tylko statystycznej wiedzy o faktach. Są na przykład osoby, które bez wahania powiedzą: „W dzieciństwie ciągle dostawałem w skórę". Mimo to oddzieleni są od tej rzeczywistości na mile, ponieważ nie są w stanie jej odczuć. Bra­kuje im świadomości, emocjonalnej wiedzy o tym, w jaki sposób to na nich wpłynęło, gdy jako małe, bezbronne dzieci dostali się w ręce pełnego wściekłości dorosłego i byli bici. Mówią: „Dostawałem w skórę" i w ten sposób identyfikują się z nieświadomym, napastli­wym dorosłym, który upokarza dziecko, gwałci, niszczy, nie chcąc na­wet o tym wiedzieć, który nawet w najmniejszym stopniu nie troszczy się o skutki tego zranienia. Adolf Hitler także nie zaprzeczał, że był bity. Zaprzeczał jedynie doznanym zranieniom, zaprzeczał swoim uczuciom i dlatego stał się mordercą milionów istnień ludzkich. Nie doszłoby do tego, gdyby emocjonalnie zbliżył się do swoich przeżyć, do prawdy faktów, i mógł je opłakiwać. Gdyby nie musiał wypierać słusznej nienawiści do tych, którzy byli przyczyną jego cierpień, lecz miał możliwość doświadczenia jej i zrozumienia, nie zostałaby ona przekształcona w perwersyjny sposób w ideologię. Podobnie było ze Stalinem i Ceaucescu oraz innymi bitymi i upokarzanymi dziećmi, które później wyrosły na tyranów i zbrodniarzy.

Prawda o przeżyciach z dzieciństwa odsłania się wtedy, gdy słowa „dostać w skórę" same demaskują się jako bezmyślni świadkowie upokarzania dziecka i pogardzania nim. Dopiero gdy dana osoba jest gotowa odczuć ból bitego dziecka, którym kiedyś była, oraz odpowied­nio ocenić i odczuć cynizm i szyderstwo dorosłego, może zbliżyć się do prawdy o swoim dzieciństwie. I wtedy nie będzie stanowić już niebezpieczeństwa dla innych ludzi.


Rozdział 3

Walka z pamięcią w psychiatrii

W KSIĄŻCE Der gemiedene Schliissel (1988 a) zajęłam się szczegółowo tragicznym losem Friedricha Nietzschego i na tym przy­kładzie chciałabym pokazać, co jeszcze dzisiaj może przydarzyć się da­nej osobie, jeżeli jej cała, służąca obronie, intelektualna konstrukcja załamie się nagle, tak jak to się stało w przypadku Nietzschego. Zdarza się to nierzadko, bo przechowywanej w ciele i podświadomości wiedzy o doświadczonych w dzieciństwie urazach nie można dławić przez całe życie. Ponieważ liczni fachowcy i osoby przygotowane do profe­sjonalnej pomocy nauczyli się ignorować te fakty i prawdę o maltreto­waniu dziecka (wtedy, gdy sami byli dziećmi, jak i w trakcie studiów), najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że w swojej pracy stykają się dzień w dzień ze skutkami traumatycznych doświadczeń dzieciństwa. Tragedia Nietzschego nie była z pewnością wyjątkiem — kogo nie spotkał podobny los? Los dręczonego dziecka, któremu nie wolno się bronić, któremu zabroniono płakać, krzyczeć, okazywać złość, po prostu żyć, a od którego oczekuje się jedynie posłuszeństwa i dobrego zachowania. Nie pozostaje mu nic innego, jeżeli ma talent, jak roz­winąć wspaniały intelekt. Życie mu ucieka, ale umysł pozwala prze­żyć. Ciało próbuje wyrazić przerażającą niedolę inaczej niż poprzez płacz i krzyk, stale prezentując nowe symptomy w nadziei, że w koń­cu ktoś je zauważy i zapyta: „Jaka jest przyczyna twojej rozpaczy?, Dlaczego byłeś sto dziesięć razy chory w ciągu roku szkolnego?" Ale nikt nie stawia takich pytań. Lekarze jak zwykle przepisują lekarstwa.


I. 3 Walka z pamięcią w psychiatrii 33

Żaden z nich nie pomyślał, że chroniczna choroba gardła, na jaką cier­piał Friedrich, jest substytutem zabronionego krzyku, że ataki czę­stych bólów reumatycznych są następstwem niemożliwego do zniesie­nia napięcia mięśni. Jak jednak mogłoby dojść do odprężenia, skoro słabła nadzieja na wyrażenie nagromadzonej wściekłości i strachu?

Nietzsche już jako dorosły mężczyzna nie mógł znaleźć partnerki. Nie potrafił zaufać żadnej kobiecie. Jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę jego dawne przerażające doświadczenia z kobietami. Chociaż wyparte, pozostały w jego ciele i duszy. Wprawdzie pisanie pomogło mu przetrwać, ale nie mogło zastąpić samego życia. Nie mogło także pomóc w odkryciu prawdy. Ponieważ silne uczucia są zablokowane od dzieciństwa w gardle, głowie i mięśniach, nie mógł ich odczuć, wyra­zić i zrozumieć. Psychiczny i fizyczny ból maltretowanego w dzieciń­stwie Nietzschego wyraża się jedynie za pomocą zakodowanego języka w jego dziełach filozoficznych. Ale delikatny, cichy głos krzywdzone­go dziecka ukryty jest w jego książkach za zaszyfrowanym językiem, zupełnie oddzielonym od wspaniałego intelektu. Nie słyszał go ani sam Nietzsche, ani żadna inna osoba. W końcu, kiedy miał czterdzieś­ci pięć lat, dawny ból doszedł do głosu. Intelekt Nietzschego pogrążył się w tym bólu jak w wodzie, której nie powstrzymała tama.

Pewnego styczniowego dnia 1889 roku na spokojnej ulicy Turynu Nietzsche zobaczył woźnicę brutalnie obchodzącego się z koniem. Rzucił się, by bronić konia, obejmował zwierzę i płakał gorzko, pełen dawnej wściekłości i smutku. Ale ten mężczyzna, który od dawna tłumił i wypierał uczucia bitego dziecka, nie potrafił poradzić sobie z nacierającymi nagle emocjami, które nie dawały się już wyprzeć. Potrzebna była mu pomoc. Jego intelekt został stłumiony, a nic nie pojawiło się zamiast niego. I nie było nikogo, kto mógłby pomóc Nietzschemu zrozumieć jego uczucia i żal, jaki odczuwał, myśląc o maltretowanym dziecku, którym kiedyś był, a które ucieleśnione w koniu chciał teraz ratować. Nie było żadnego mostu, na którym in­telekt i uczucia mogłyby się spotkać. Z tej przyczyny Nietzsche po­stradał rozum i żył jeszcze jedenaście lat w zupełnej zależności naj­pierw od matki, a potem od siostry.

Co stało się później? Nic. Co stałoby się, gdyby Nietzsche żył dzisiaj? Z pewnością również nic. Nie zastosowano by żadnych skutecznych,


34 Gdy runą mury milczenia

najnowszych terapii, aby mu pomóc. Psychiatrzy zapisaliby porcję najnowszych lekarstw, aby się upewnić, że pacjent „połknął" swój trwający czterdzieści pięć lat ból, manifestujący się poprzez chorobę. Tego rodzaju lekarze eksperymentowali już z takimi geniuszami jak Hólderlin, Munch, van Gogh. W każdym z nich udało się zabić ból i prawdę.

Jeżeli poprosi się terapeutów o leczenie, stara gra pustymi słowa­mi zacznie się od początku. Zaprezentują oni cały wachlarz teorii, aby wyjaśnić przyczyny choroby: archetypy, kolektywna nieświadomość, mandala, okrutne niemowlę, kompleks Edypa, strach przed kastracją itd. Będą oczywiście absolutnie nieugięci, posługując się tymi wszyst- kimi teoriami, aby się upewnić, że uwięzione w pacjencie dziecko nie odważy się opowiedzieć swojej historii. Jeżeli pacjent zacznie krzyczeć z rozpaczy, protestując przeciw takiemu bezsensownemu traktowa­niu, zostanie nazwany psychotykiem. Mówiąc inaczej, osobą nie­zdolną poddać się temu, co określają psychoterapią. W takim wypad­ku pod uwagę brane są już tylko środki farmakologiczne.

Na tym polega powszechna obecnie praktyka, która jest przez psychiatrów uważana za postępową. „Dawniej mówią trzeba było umieszczać chorych psychicznie w kaftanach bezpieczeństwa, trzeba było ich bić, aby się uspokoili. Dzisiaj mamy spokój dzięki małym tabletkom i bez bicia. Czy to nie cudowne?" Lekarze są w sta­nie tak utrwalić dezorientację pacjentów za pomocą lekarstw i teorii, że ci już nie sprawiają im kłopotu. Mówią pacjentom, że krzyk im szkodzi, że potrzebny jest im spokój. Ale w rzeczywistości muszą wy-eliminować krzyk, ponieważ przypominałby im o ich własnym bólu, przed którym dotychczas mogli się z powodzeniem bronić za pomocą teorii. Dlatego pojawiają się w białych kitlach, żeby zapanować nad wściekłością „bestii". Poniżają swoje ofiary i czynią je bezradnymi. I takimi ich pacjenci pozostaną aż do końca życia, ponieważ zostali obrabowani z własnych uczuć, a ich dążenie do prawdy zostało zablo- kowane na zawsze.

Czy to możliwe, że Nietzsche, który w wieku dwudziestu pięciu lat był już profesorem filozofii i który tak radykalnie jak nikt dotąd od-ważył się zdemaskować zakłamanie naszej kultury, nie przejrzał gry o władzę „pomagających" mu ludzi? Jest to zupełnie możliwe. Gdyby


1. 3 Walka z pamięcią w psychiatrii 35

żył dzisiaj, być może połykałby gorliwie swoje tabletki, pięknie dzię­kował i oczekiwał pomocy właśnie od tych osób, które nie tylko nie umożliwiłyby mu spotkania z własną prawdą, ale nawet byłyby oso­biście zainteresowane niedopuszczeniem do takiej konfrontacji. Z tej też przyczyny zastosowałyby niebezpieczne środki farmakologiczne, żeby już na zawsze zniszczyć jego pamięć, która mogłaby mu pomóc w powrocie do zdrowia.

Prawdopodobnie długo nie zauważałby, co się dzieje. Jak mogłoby być inaczej? Rozpaczliwie potrzebuje pomocy, a oni mówią, że mu po­mogą. Myślałby: „Robią wrażenie, jak gdyby wiedzieli, co się ze mną dzieje, i chyba są lepiej zorientowani niż inni ludzie, skoro mają trzy­dzieści lat klinicznego doświadczenia. To chyba mój opór nie pozwala mi wyłowić realnego sensu w ich słowach. Muszę więc go stłumić, aby mogli mi pomóc".

Tak myśli dziś wielu pacjentów. Skąd mają wiedzieć, że trwająca trzydzieści, czterdzieści lat praca w klinice jest dla lekarzy i psychia­trów taką samą calkowitą ucieczką przed prawdą, jak uprawianie fi­lozofii dla Nietzschego? Ci mężczyźni i kobiety walczyli codziennie z każdym odsłaniającym się fragmentem dzieciństwa. Ich walka nie była pozbawiona elementów przemocy. Nie wahali się stosować insu­liny i elektrowstrząsów, rujnując przy tym organizm pacjentów, tylko po to, aby za wszelką cenę zniszczyć ślady przeszłości. Jak mogliby w tych warunkach poznać źródło ludzkiego nieszczęścia? Oczywiście, narzędzie poznania było do ich dyspozycji w klinikach, gdyby tylko mieli odwagę sięgnąć po nie. Ale obawiali się go bardziej niż diabła. Z diabłem można paktować. Z pewnością nie miałby nic przeciwko temu, żeby ich wesprzeć przy stosowaniu elektrowstrząsów, ale ze swoją prawdą jest się samemu; rzadko znajduje się wsparcie, gdy dąży się do konfrontacji z nią. Dlatego psychiatrzy przez trzydzieści, czter­dzieści lat praktyki nie korzystają z klucza otwierającego drzwi do prawdy i postanawiają nie wiedzieć, jak powstają psychozy.

Mimo to ci lekarze zachowują się tak, jak gdyby posiedli całą wie­dzę, ponieważ znają się na „odpowiednim" dawkowaniu tabletek, które „muszą" przepisać. Takie zachowanie robi wrażenie. Prawdo­podobnie robiłoby także na Nietzschem. Ich sposób mówienia wyda­wałby mu się bardzo znajomy: „Nie powinien pan się ciągle skarżyć,


36 Gdy runą mury milczenia

niech pan spróbuje zapomnieć. Nie powinien się pan denerwować i złościć. Złość jest niebezpieczna, powoduje bóle głowy, musi się i pan opanować i kontrolować. Zaakceptowanie niesprawiedliwości jest zwykłą sprawą. Każdy musi choć raz się z tym zetknąć. Pańscy rodzice chcieli jak najlepiej, to ludzkie, że zawiedli. Musi im pan wy­baczyć, tylko wybaczając, może być pan zdrowy".

Jak Nietzsche (czy ktokolwiek inny) mógł uznać, że takie poglądy, uważane na całym świecie za prawdziwe, nie tylko są fałszywe, ale nawet niebezpieczne? I że można to już udowodnić? Aby człowiek mógł to zauważyć, musiałby doświadczyć budzących się, wypartych w dzieciństwie uczuć. Dopiero one zapewniłyby dostęp do dzieciń-stwa — ze wszystkimi konsekwencjami: bólem, wglądem, uwolnie­niem, świadomością i w końcu spokojem, który nastąpiłby w wyniku zaspokojenia potrzeb. Tego rodzaju doświadczenie skłoniłoby dzisiejszego Nietzschego do wyrzucenia przepisanych tabletek do kosza i stwierdzenia: „Dzisiaj wiem, że nie będziemy wolni, jeżeli zapomni­my o doświadczonym w dzieciństwie okrucieństwie i brutalności, zba-gatelizujemy je i wybaczymy. Wręcz przeciwnie, wybaczanie było od czasu mojego dzieciństwa przeszkodą w odczuciu i dostrzeżeniu, co mi uczyniono. Chcę walczyć z zapomnieniem, z zabijaniem pamięci w naszych klinikach. Chcę uwolnić moje zablokowane wspomnienia. Czekają na mnie. Chcę przypomnieć sobie to, co wyparłem. Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłem, ponieważ chcę znać początek mojej hi-storii. Nikomu więcej już nie pozwolę odwieść się od tego, nie pozwolę na dezorientację i otępianie za pomocą lekarstw; na ogłupianie mnie za pomocą teorii. Moja choroba pomogła mi usłyszeć głos dziecka, które tak długo skazywałem na milczenie. Teraz chcę tylko podążać za tym głosem, ponieważ nauczył mnie więcej niż wszystkie książki, które kiedykolwiek przeczytałem. Chcę znaleźć moje życie, które kie-dyś zgubiłem. Znajdę je, kiedy dokładnie i szczegółowo będę mógł po­wiedzieć, co oni ze mną zrobili i j a k to zrobili. Chcę otworzyć drzwi do przeszłości, a nie trzymać je zamknięte, tak jak wy to robicie i jak tego wymagacie od swoich pacjentów. Wasi pacjenci sądzą, że to tylko brak czasu przeszkadza wam w wysłuchaniu ich. Tylko niektórzy zdają sobie z tego sprawę, że wy nie chcecie słuchać, że boicie się słuchać. To ten nieświadomy strach przed waszą głęboko wypartą


I. 3 Walka z pamięcią w psychiatrii 37

przeszłością doprowadza was do szaleńczej decyzji, żeby stale zabijać pamięć waszych pacjentów za pomocą elektrowstrząsów, aby ukryte w pacjencie i w was dziecko nie odważyło się przemówić.

Ale pacjenci mają prawo sami decydować, jak chcą odnosić się do swojej przeszłości. Nie możecie ich okradać z pamięci, bo to oznacza przemoc. Nie mogą być składani w ofierze, abyście wy mogli umac­niać się w obronie przed prawdą. I nie uda wam się to, jeśli tylko będą gotowi przyjrzeć się dokładnie swoim »pomocnikom« i skonfrontować z rzeczywistością.

Mówicie, że nigdy nie słyszeliście o tym na uniwersytetach? Nie­stety, nie słyszeliście. Dlatego nadszedł czas, żeby uczyć się gdzie indziej. Z historii waszego życia. Z prawdziwej historii".

Dzisiejszy fikcyjny Nietzsche, również wybitnie zdolny, odnoszący sukcesy mężczyzna, który od dzieciństwa cierpi na depresję, może dodałby jeszcze: „W tamtym okresie jako dziecko nie miałem innej możliwości, jak pozwalać kobietom wygłaszać kazania pod moim adresem. Ale dzisiaj nie jestem już bezbronny. Moja usprawiedliwio­na wściekłość wzmocniła mnie i sprawiła, że stałem się czujny. Teraz mogę przejrzeć kłamstwa, ponieważ przestałem przebaczać, modlić się, spekulować i czuć się winny tego, co uczynili ze mną moi prze­śladowcy. Zacząłem wyobrażać sobie konkretne sytuacje i stawiać związane z nimi pytania. W wyobraźni znalazłem się w mieszkaniu, w którym spędziłem dzieciństwo, i w mojej szkole. Zobaczyłem, że moja rodzina w rzeczywistości obchodziła się ze mną inaczej, niż to później przedstawiała. To okropne, ale taka była prawda. W szkole spotkałem nadętych nauczycieli ignorantów, którzy bili nas z przyjemnością, ale stale mówili o swoim obowiązku wychowywania złych dzieci. Teraz, gdy wiem, jacy byli ci ludzie, nie muszę już się oszukiwać. Jestem w trakcie żegnania się z moimi iluzjami. Krok po kroku. Mam odwagę spojrzeć moim lekarzom w oczy i przejrzeć ich postępowanie. To sprawia, że dostrzegam miłość i szczerość, gdy je spotykam. Wcześniej nie byłem do tego zdolny. Dzisiaj nie myślę, że wszystkie kobiety to wiedźmy. Wiem, że moją osobistą tragedią było uzależnienie od kobiet, które dręczyły mnie, gdy byłem dzieckiem. Dopiero teraz, gdy mogę odczuć własne przerażenie, nie bagatelizując go, jak robiłem to dawniej, zrozumiałem, że nie cały świat jest taki,


38 Gdy runą mury milczenia

jaka była moja rodzina. Zobaczyłem, że — chociaż w mniejszości — są kochający rodzice i kochane dzieci. Dzięki temu mogę patrzeć z na­dzieją w przyszłość ludzkości.

Dzisiaj jestem przekonany, że to największe przestępstwo tak maltretować dziecko, jak to było moim udziałem; karać je, zabraniać mu płakać, mówić, bronić się, protestować przeciw okrucieństwu, a nawet w ogóle go nie zauważać. To przestępstwo tresować je tak długo, aż staje się ślepe, nieme i bez życia, a później zaprzeczać jesz­cze wszystkiemu. Nic dziwnego, że takie dzieci już jako osoby dorosłe raczej potraktują innych wstrząsami elektrycznymi, niż zmierzą się ze swoim wypartym nieszczęściem.

Maltretowanie dzieci jest występkiem ludzkości przeciw ludzko­ści, ponieważ wypacza charakter następnych generacji. Występkiem, który pozostaje ignorowany, zatajany i któremu się zaprzecza, jeśli tylko ktoś o tym zjawisku wspomni.

»Pan chyba nie chce oskarżać rodziców?« — pada pytanie w tonie zawierającym groźbę.

»Oczywiście, robię to, skoro dopuścili się przestępstwa« — brzmi moja odpowiedź. Dlaczego to rodzice mieliby cieszyć się największą wolnością, dopuszczając się zbrodni? Nikt im nie zabrania złościć się i przeżywać negatywnych uczuć, ale nie wolno odreagowywać ich na dzieciach. W przeciwieństwie do uczuć, niszczące działania muszą być zdecydowanie i powszechnie zabronione.

Psycholodzy i psychiatrzy, gdybyście nie unikali konfrontacji z faktem maltretowania dziecka i jego skutkami objawiającymi się w chorobach psychicznych, gdybyście odważyli się sięgnąć po klucz, który w waszych klinikach codziennie pokazują pacjenci i otwarli wasze drzwi, obudzilibyście się do życia. Wtedy dopiero moglibyście pomóc innym powrócić do życia.

Wasze teorie zaprzeczają rzeczywistości, którą odkryłem z po­mocą moich uczuć. Ponieważ nauczyliście się nie odczuwać i nie chce­cie tego zmienić, jesteście niezdolni do rozpoznania zawartych w nich sprzeczności. Ja nie kupię waszych teorii, nie jestem już dzieckiem, które z łatwością można traktować jak głupka. Potrafię intensywnie odczuwać jak dziecko i myśleć jak dorosły. Ta kombinacja odczuwa­nia i rozumienia pozwala mi znieść moją prawdę, żyć, mówić, oburzać


I. 3 Walka z pamięcią w psychiatrii 39

się i uniknąć losu ofiary destruktywnych (tak zwanych) ekspertów. Zamiast mnie pouczać, otwórzcie wasze drzwi. Wasz lęk nie jest żad­nym usprawiedliwieniem dla waszej destrukcji i nie zwalnia was od odpowiedzialności, która obowiązuje w waszym zawodzie. Aby pozbyć się lęku, trzeba go odczuć i zrozumieć jego przyczyny. A wy chcecie się go pozbyć na koszt pacjentów, stosując szkodliwe metody".

Gdyby dzisiaj ktoś taki jak Nietzsche, i podobne mu ofiary, mógł tak czuć, myśleć i mówić, nie potrzebowałby żadnych lekarstw, nie popełniłby samobójstwa, nie byłby karany i nie byłyby mu potrzebne kuracje zwalczające nałóg. A to dlatego, że konfrontacja z prawdą dzieciństwa uwalnia nas od destruktywnych wzorów. Ale byśmy mogli znieść tę bolesną prawdę, potrzebujemy wsparcia ludzi, którzy wiedzą, że to, co wcześniej było uważane za grzech — krytyka rodziców — tak naprawdę jest jedyną szansą na wyzdrowienie. Nasze ciało nie daje się oszukać. Respektując jedynie prawdę naszych uczuć i myśli, tylko z nimi jest gotowe współdziałać na dłuższą metę. Niestety, młodym ludziom stale odbiera się odwagę bycia szczerymi i stawia im się zarzut, że są niemoralni. Początkowo z pomocą rodziny, potem religii, a w końcu z pomocą psychiatrii.

Prawdziwy Nietzsche napisał: „Wszyscy boimy się prawdy". Napi­sał także: „Błąd nie jest ślepotą. Błąd jest tchórzostwem, każde osiągnięcie, każdy krok naprzód w poznaniu jest wynikiem odwagi". Sądzę, że ślepota jest następstwem lęku przed faktami, które mogą wywołać wściekłość; ale właśnie przeżycie i wyrażenie słusznej wściekłości czynią ludzi odważnymi. Na nieszczęście przez całe życie Nietzsche nie spotkał ani jednego człowieka, który dodałby mu odwa­gi, aby mógł „znieść prawdę", czego sobie najbardziej życzył. Ale lęk towarzyszący jego samotności stłumił to życzenie. Być może dzisiaj, sto lat później, znalazłby wiedzącego świadka, który pomógłby mu uczynić decydujący krok w stronę prawdy. A może nie. Być może Przyszli twórcy podobni Nietzschemu będą mogli to zrobić, ale także oni będą potrzebowali naszego wsparcia. Nie powinniśmy pozwolić im na trwającą lata, dziesiątki lat wegetację w samotności, rozpaczy i dezorientacji czy „duchowej nocy" tylko dlatego, że z powodu naszej ignorancji, naszego lęku i oporu nie chcieliśmy wyciągnąć wniosków z faktów.


40 Gdy runą mury milczenia

Po napisaniu tego rozdziału otrzymałam list od pewnej Amery­kanki, która przysłała mi „alarmujący" artykuł z lokalnej gazety w Waszyngtonie z czerwca 1989 roku. Zacytuję niektóre jego frag­menty, ponieważ odzwierciedla on pewną tendencję, którą obserwuję teraz w wielu krajach. Ten tekst jest też doskonałym potwierdzeniem tego, co napisałam na poprzednich stronach.

Traumatyczne urazy powinny zostać zapomniane,

a nie ciągle przeżywane na nowo.

Do takiego wniosku prowadzi studium dotyczące osób,

które przeżyły holocaust.

Żydzi, którzy przeżyli holocaust i doskonale dostosowali się do życia po wojnie, byli w stanie wyprzeć swoje urazy do podświadomości. Nawet dzisiaj potrafią odgrodzić się od powracających snów. Do takiego wniosku doszedł w swoich badaniach naukowiec z Izraela.

Jego wyniki wskazują, że nowoczesne metody leczenia posttrauma-tycznych syndromów stresu — na które cierpią też weterani wojny w Wietnamie — w gruncie rzeczy przyczyniają się do wzmocnienia zabu­rzeń, zamiast je leczyć. Tak uważa Peretz Lavie, profesor psychologii w Technion-Israel Institute of Technology in Haifa, gdzie zostały prze­prowadzone badania. [... ]

Według Laviego, badania przeprowadzone na grupie uratowanych z holo­caustu wykazały, że ci, którzy byli psychicznie najzdrowsi, nauczyli się tłu­mić prawie wszystkie sny. To jest — jak uważa naukowiec — mechanizm obronny chroniący przed strasznymi wspomnieniami z okresu, gdy Żydzi byli prześladowani przez nazistów w czasie drugiej wojny światowej. [... ]

„Nasze badania wykazały, że lepiej jest stłumić pewne traumatyczne przeżycia, zapomnieć o nich, niż być przez lata w trakcie terapii poddawa­nym konfrontacji z nimi".

Lavie i Hanna Kaminer badali długo trwające traumatyczne przeżycia dwudziestu trzech osób, które przeżyły holocaust, rysując marzenia sen­ne, które osoby poddane badaniom przypominały sobie po wybudzeniu ich z głębokiego snu.

W grupie znajdowało się jedenaście osób, które — jak wykazał test — przystosowały się bardzo dobrze do życia po wojnie. U pozostałych dwunastu stwierdzono istnienie emocjonalnych i duchowych problemów, jak również ogólne niezadowolenie z życia.


I. 3 Walka z pamięcią w psychiatrii 41

Każda z badanych osób spędziła cztery kolejne noce w laboratorium, podczas gdy funkcje ich organów — bicie serca, oddech i aktywność mózgu — były poddawane obserwacji.

Gdy te osoby osiągnęły fazę REM (faza snu, w której szybkie ruchy źrenic wskazują na intensywne marzenia senne), były budzone i proszone o opisanie snów.

Wcześniejsze badania wykazały, że większość ludzi obudzona w fazie REM w około osiemdziesięciu procentach przypomina sobie swoje sny.

„Te osoby, które dobrze się przystosowały, są w stanie przypomnieć so­bie swoje sny jedynie w trzydziestu procentach" — stwierdził Lavie. „Gdy ich budzimy, zaprzeczają, że śnili. Są rozczarowani, że nie mogą przypo­mnieć sobie żadnego snu, bo bardzo chcieli pomóc w naszych badaniach".

Powiedział, że ta grupa „nie cierpiała na typowe zaburzenia snu, lecz zarówno przed obudzeniem, jak i po nim cieszyła się spokojnym snem".

Natomiast źle przystosowana grupa mogła przypomnieć sobie w sześć­dziesięciu procentach wypadków o swoich snach i wykazywała „wszystkie cechy zaburzeń wywołanych stresem spowodowanym traumą" — stwier­dził Lavie.

„Badani wielokrotnie się budzili, nie mogli zasnąć i wykonywali pod­czas snu niespokojne ruchy. Ale swoje sny pamiętali dwa razy częściej niż ci dobrze dopasowani. [... ] Sny źle przystosowanych pełne były lęku i od­znaczały się regresją — były skierowane do wewnątrz".

Dalsze testy wykazały, według Laviego, że dobrze przystosowani dla­tego uporali się ze swoimi doświadczeniami z okresu holocaustu, że uni­kali wspomnień o nich.

„Zapieczętowali je, i to pomogło im żyć dalej. Ten mechanizm sprawił, że mogli się dopasować i włączyć w nurt życia".

Ten mechanizm obronny zawierał nawet proces, który w badaniu został określony jako „całościowe stłumienie traumy". To stłumienie chroniło ich przed powrotem przerażających wspomnień. Opierając się na rezultatach tych badań, należałoby weteranów wojny wietnamskiej i innych wojen, któ­rzy cierpią z powodu psychicznych urazów, uczyć, jak je „zapieczętowywać".

Skłanianie pacjenta do przypominania sobie doznanych urazów i po­nownego przeżywania związanych z nimi emocji jest powszechną prak­tyką w leczeniu uwarunkowanych stresem zaburzeń. Ten zabieg przypo­mina otwarcie i osuszenie rany.

Ale Lavie uważa, że być może lepiej jest opieczętować ranę psychicz­nymi bliznami i pomóc cierpiącej na syndrom pourazowego stresu osobie zapomnieć.


42 Gdy runą mury milczenia

„Sądzimy, że w niektórych wypadkach kluczem do leczenia jest wy­parcie urazu" — stwierdził Lavie. „Nieustanna, powracająca do począt­ku praca na traumą jest nonsensem, z którym trzeba skończyć. Pacjen­tów należy leczyć, uwzględniając ich sytuację tu i teraz, starając się odwrócić ich uwagę od minionych doświadczeń".

Nie jest prawdą, że choroby powstałe w wyniku urazu mogą zostać wyleczone poprzez zapomnienie. Ale jest prawdą, że wielu ludzi pró­buje się leczyć, zapominając. Robią to albo kosztem własnego ciała, albo kosztem innych osób — swoich dzieci, pacjentów, studentów, albo też żołnierzy, którzy w końcu muszą umierać, ponieważ ich dowód­cy bronią się przed wspomnieniami. To destruktywne postępowanie utrzyma się dopóty, dopóki godzić się na nie będą wspomniane dzieci, pacjenci, studenci i żołnierze. To znaczy, aż do momentu, w którym odważą się przyjrzeć swoim ojcom i matkom i zakwestionować ich przekazywane z pokolenia na pokolenie niebezpieczne poglądy.

Jest rzeczą znaną, że mężczyźni i kobiety, którzy pomogli Hitlero­wi wymordować miliony ludzi, nie potrzebowali pomocy psychia­trycznej. Ci ludzie dopasowali się do panujących w państwie Hitlera \ stosunków i także później, w nowej sytuacji znaleźli miejsce dla sie- i bie. Zarabiali pieniądze, zakładali rodziny, nierzadko maltretowali i swoje dzieci. Bez żadnego poczucia winy. Nie mieli snów i nigdy nie i pojęli, że zrobili coś złego, wypełniając rozkazy. Hitler i jemu podobni byli dumni, że mogli zapomnieć o swoich traumatycznych doświad­czeniach. Ale my nie chcemy płacić ceny za to zapominanie. Jest w tym coś szczególnie tragicznego, że ten destruktywny pomysł leczenia za \ pomocą zapominania polecany jest właśnie ofiarom holocaustu.


Rozdział 4

Zabawa w ciuciubabkę i ucieczka przed faktami w psychoanalizę

W MOICH PIERWSZYCH KSIĄŻKACH próbowałam pokazać, że praktyka psychoanalityczna chroni psychoanalityków przed własnymi bolesnymi doświadczeniami dzieciństwa kosztem pacjenta. Tę uciecz­kę umożliwiają im teorie, które gwarantują, że prawda o przeszłości zarówno pacjenta, jak i jego terapeuty, mówiąca o maltretowaniu i za­niedbaniu w dzieciństwie, nie dojdzie do głosu. Czyny rodziców nie mogą być zdemaskowane, toteż pacjent nie może dowiedzieć się, dla­czego stale zachowuje się w taki autodestrukcyjny sposób. Dlaczego jest na przykład uzależniony od używek, powoduje wypadki lub pod­daje się niepotrzebnym medycznym operacjom. Jednakże unikając konfrontacji z dzieciństwem, nigdy nie uwolni się od takiego modelu zachowania.

Jeszcze do roku 1988 otrzymywałam opisy przypadków, które kandydaci na psychoanalityków przedstawiali komisji dopuszczającej do zawodu. We wszystkich tych przypadkach można było dostrzec, w jaki sposób utrudniano pacjentom dostrzeżenie tego, co uczyniono im w dzieciństwie, chociaż wynikało to jasno z materiału. Poinformo­wano mnie o jednym przypadku, który jest dobitnym przykładem tego, jak to się odbywa. Pewna czterdziestoletnia kobieta widzi na własne oczy, że jej mąż wykorzystuje seksualnie jej dwunastoletnią córkę. Obawiając się psychicznych skutków tego zdarzenia, wysyła dziecko do swojej psychoanalityczki, której sama jest już pacjentką od ośmiu lat. Po pierwszej wizycie córka wraca zalana łzami do domu


44 Gdy runą mury milczenia

i mówi: „Nie pójdę więcej do tej kobiety. Powiedziała, że to niedobrze, że zmyślam »takie rzeczy«; dzieci tworzą co prawda różne historie, jest to normalne, ale muszę przy jej pomocy dowiedzieć się, dlaczego chcę tatusiowi sprawić kłopot zmyślonymi historiami. Boję się tej \ pani, bo ona wszystko przekręca".

Często słyszę podobne wypowiedzi psychoanalityków. Ale poda­łam właśnie ten przykład, ponieważ tutaj reakcja dziecka była inna niż w znanych mi przypadkach — była adekwatna i jednoznaczna. Ta dwunastolatka mogła jeszcze odpowiednio zareagować, gdy próbo­wano jej wyperswadować to, co odczuła i przeżyła. Jej matce natomiast najwyraźniej nie udało się przed laty zachować prawdy. Osiem lat później jest już, podobnie jak jej psychoanalityczka, produktem mniej lub bardziej wyrafinowanej i na ogół zupełnie nieświadomie wywieranej manipulacji. Obie być może nigdy, lub jedynie z największym wy­siłkiem, zauważą, że zasada psychoanalizy pozostaje teraz, jak i daw­niej, niezmienna: „Niezależnie od tego, co uczynili ci rodzice, ty byłeś temu winny; naszym obowiązkiem jest tę twoją winę udowodnić".

Większość pacjentów jest bezbronna wobec tego narzuconego już w dzieciństwie przesłania. Odkąd krytykuję psychoanalizę i pod­kreślam znaczenie terapii przeżytych uczuć, posądza się mnie o sym­patię dla technik terapeutycznych, które w moich oczach są szkodli­we, bo z gruntu wychowawcze, ewentualnie manipulatorskie. Nie jestem w stanie bronić się przed każdym fałszywym zaszufladkowa­niem, o wielu dowiaduję się przypadkowo. Ale ponieważ strach przed prawdą o maltretowaniu dziecka przenika prawie każdą zna­ną mi formę terapii, ciągle zwracam na to uwagę w moich książ­kach. Odżegnuję się również od technik bazujących na przebaczaniu i pojednaniu.

Aby uzyskać bezpośredni wgląd w istniejące metody terapeutycz­ne, o które stale mnie pytano, odwiedziłam kilka ośrodków w USA. Był wśród nich także taki, który rzekomo leczył autyzm, stosując te­rapię „mocnego uścisku". W trakcie tej terapii matka, zachęcona przez terapeutkę, obejmuje mocno dziecko ramionami, aby poko­nując początkowo obronne reakcje dziecka, nawiązać z nim pierwszy emocjonalny kontakt. Ma to doprowadzić w dalszym przebiegu tera­pii do zdolności odczuwania miłości i nawiązywania społecznych


I. 4 Zabawa w ciuciubabkę i ucieczka przed faktami... 45

kontaktów (por. Das verbannte Wissen, s. 74). W ten sposób sugeruje się dziecku, że terapia „mocnego uścisku", stosowanie przemocy w te­raźniejszości, nie jest, podobnie jak w przeszłości, złe w swojej inten­cji. To wszystko czyni się dla jego dobra, a za swoją tolerancję dziecko jest chwalone i kochane. Przekonuje sieje, że przemoc służy jego roz­wojowi i w końcu przyniesie ulgę. W efekcie takiej manipulacji moż­liwe jest pojawienie się całkowitej dezorientacji i wprowadzającej w błąd zmiany percepcji u dziecka.

Przez cały dzień obserwowałam zdarzenia w grupie i nagrane z bliska na wideo dzieci trzymane w uścisku. Coraz wyraźniej wi­działam, że dzieci te mają za sobą ciężkie przeżycia, które nie zostały wyartykułowane w trakcie całej rzekomo udanej terapii. Kiedy pod­czas rozmowy z lekarką i matkami pytałam o przeszłość poszczegól­nych dzieci, dowiadywałam się o faktach, które w całości potwierdziły moje przypuszczenia. Ale nikt nie był skłonny potraktować tych zda­rzeń poważnie i uwzględnić ich. We wszystkich rozmowach napoty­kałam lęk i wyraźny, silny opór, gdy próbowałam zwrócić uwagę na fakt, że samo uzewnętrznienie złości czy nawet wściekłości nie wy­starczy, żeby nastąpiła trwała eliminacja skutków dawnych urazów w sytuacji, gdy one same są ignorowane. Dzieci były wprawdzie skłaniane do odreagowania uczuć, ale utrudniono im świadome przeżycie specyficznych, związanych z wcześniejszymi urazami emocji, ponieważ zarówno matki, jak i lekarka bały się konfrontacji z przeszłością dziecka.

Dzieci nie mogły więc odkryć pierwotnych przyczyn swojej rozpa­czy. Aby utrzymać pojednanie z matką, musiały wyprzeć swoją wie­dzę jeszcze głębiej, gdyż w żadnym razie nie chciały utracić wyrażone­go w końcu przez nią zainteresowania. Manipulacyjny charakter tej terapii polega na wymuszaniu na dziecku uczucia, wykorzystywaniu tęsknoty dziecka za miłością, jego ogromnej umiejętności dopasowa­nia się i przede wszystkim jego zdolności do stałego wysiłku, jeżeli tylko istnieje nikła nadzieja na miłość, co opisałam w Dramacie uda­nego dziecka. Dziecko autystyczne taką nadzieję straciło. U trzyma­nych w uścisku dzieci ta nadzieja jest codziennie wzbudzana na nowo 1 dziecko bardzo szybko pokazuje, do jakiego wysiłku jest zdolne w mnę tej nadziei. Ale pełny rozwój jego osobowości nie idzie w parze


46 Gdy runą mury milczenia

z dobrymi wynikami w szkole. Potrzebuje ono czegoś więcej niż na­dziei. Potrzebuje pewności, że rodzice zniosą jego prawdę, nie będą jej unikać z powodu własnych lęków i nigdy nie będą dzieckiem manipu lować dla własnych celów. Tej pewności pacjent nie osiągnie w terapii „mocnego uścisku".

Moje ostrzeżenie przed manipulacyjnymi elementami terapii „moc­nego uścisku" opublikowałam w książce Das verbannte Wissen. Było to, zanim zapoznałam się z książką Der kleine Tyrann (Mały tyran), która wyraźnie demaskuje wychowawczy charakter tej formy terapii.

Moje własne uwolnienie stało się dopiero wtedy możliwe, gdy zro­zumiałam, że lęk przed prawdą i ignorancja pomocnika nie jest losemf nieodwracalnym, lecz wyborem dorosłego, który w przeciwieństwie do dziecka ma możliwość zrezygnowania z wyparcia. Można się zde­cydować na usunięcie ślepoty i intelektualnej obrony, której źródłem jest proces wychowania dziecka.

Sandor Ferenczi, Robert Fliess i Heinz Kohut zbliżyli się wpraw­dzie do prawdy o maltretowaniu dziecka, ale nie dotarli do niej, ponie­waż pozostali analitykami aż do śmierci. A bez dostępu do prawdy o swoim dzieciństwie nie mogli znaleźć wyjścia z ciemności, z labiryn­tu analitycznych teorii. Na próżno czekali, że ich koledzy potwierdzą to, co oczywiste, mianowicie skutki wyparcia urazów z dzieciństwa, które odkryli u swoich pacjentów. Odrzucenie ze strony kolegów po­zbawiło ich pewności i spowodowało uczucie izolacji, ponieważ brako­wało im kontaktu z własnymi przeżyciami z dzieciństwa. Gdyby do­tarli do nich i tym samym do prawdy, nie lękaliby się tak bardzo izolacji, ponieważ życie ze świadomością prawdy oznacza bycie sobą, a to przeciwdziała izolacji. Uczucie izolacji pojawia się raczej, gdy jesteśmy oddzieleni od samych siebie i żyjemy w stałej ucieczce od prawdy. Setki przyjaciół i potakujących zwolenników nie zastąpi tej straty.

Zycie Friedricha Nietzschego to historia bezsilności nieprzecięt­nego intelektu, który broni się wszelkimi dostępnymi mu środkami przed uświadomieniem sobie zamkniętej w ciele wiedzy o pierwszych, bolesnych doświadczeniach jego życia. Nietzsche stworzył gigantyczne dzieła, w których walczył z prostą prawdą maltretowanego, wykorzy­stywanego i stale oszukiwanego dziecka. Już w dzieciństwie cierpiał


/. 4 Zabawa w ciuciubabkę i ucieczka przed faktami... 47

na silne bóle reumatyczne, stałe bóle głowy i gardła. Ale nikt nie rozu­miał jego wołania o pomoc. I aby za żadną cenę nie dowiedzieć się, co musiał znosić jako dziecko (nie było nikogo, kto mógłby go wspierać w drodze do prawdy), w wieku czterdziestu pięciu lat stracił rozum.

Medycyna posiada dla takich autodestruktywnych rozwiązań swoje wypróbowane etykiety. Ale psychiczne załamanie Nietzschego w Tu­rynie nie było nieuniknioną koniecznością. Nie musiałoby do tego dojść i nie doszłoby, gdyby tylko jedna jedyna osoba, jeden „wie­dzący świadek" pomógł mu stawić czoło historii dzieciństwa i w końcu potraktować z powagą cierpienia oszukiwanego dziecka. W całym swoim życiu nigdy nie spotkał takiej osoby i dlatego jego życie mu­siało się tak tragicznie zakończyć — było to odejście człowieka, któ­ry szukał swojej prawdy i jednocześnie się jej bał. A ponieważ był bez­granicznie samotny i nie było nikogo, w kim znalazłby oparcie, został pokonany. Me nie przez prawdę, lecz przez lęk przed prawdą.

Już jednoznaczne rozpoznanie kłamstwa jako takiego jest wystar­czająco trudne, jeżeli jedna osoba, od której oczekujemy pomocy, upiera się przy tym kłamstwie. Wyuczone „dobre zachowanie" i na­sze nieszczęście przeszkadza nam w jej zdemaskowaniu. Me o ile trudniejsze jest odkrycie kłamstw, które wszyscy w naszym otoczeniu uważają za prawdę, tylko dlatego, że sami byli ofiarami tych kłamstw? W ten sposób dawne ofiary dezorientacji stają się później autorami szkodliwych poglądów i filarami władzy w społeczeństwie.

Czasopismo „Paris Match" informowało w 1989 roku o krótkiej ankiecie wśród licealistów, w której 78 procent ankietowanych uwa­żało, że bicie było konieczne i słuszne w ich wychowaniu. To potwier­dza moje przekonanie, że popieranie kar cielesnych przez ogół nie na­leży do przeszłości, jak chcieliby to widzieć moi krytycy. Poza tym to badanie wykazuje z przerażającą wyrazistością, jak wcześnie do­świadczone i wyuczone kłamstwa znajdują stałe miejsce w poglądach 1 Przekonaniach młodzieży. Ponieważ reprezentuje je większość, są w swojej destrukcyjności i fałszu trudne do zdemaskowania dla wielu osob, szczególnie gdy brak jest odpowiednich informacji. Bici gimna­zjaliści, opierając się na własnych doświadczeniach i na tym, co im Przekazano, uważają, że dzieci należy bić, i że jest to moralne i słuszne. Nie podważają tych poglądów, ponieważ bite dzieci boją się


48 Gdy runą mury milczenia

kwestionować postępowanie rodziców. Przyjmują więc ignoranckie zapatrywania i nie wiedzą, że są i tacy rodzice, którzy kochają swoje dzieci i nigdy ich nie biją. Te dzieci nie stają się tyranami i przestępcami, lecz wyrastają na otwartych i świadomych ludzi, któ­rzy chcą innym pomagać, a nie szkodzić. To odnosi się też do osób, które chociaż w dzieciństwie okaleczone, mogły usunąć powodujące zaślepienie działanie urazu. Dzięki temu mogą jednoznacznie ocenić destrukcyjny sposób traktowania dzieci.

Ta wiedza jest tak istotna dla przetrwania naszej planety, że właściwie wszystkie gazety powinny ją propagować, aby ostrzec ludzi przed niebezpiecznymi, fałszywymi prorokami. Moglibyśmy oczeki­wać, że będą bić wszystkie kościelne dzwony, aby ostrzec wier nych przed utratą ich demokratycznych praw i uległością wobec przyszłych tyranów, którzy sami demaskują się w sposób oczywisty, popierając przemoc w wychowaniu. Bo przecież dzisiaj wiemy o tym i możemy sprawdzić tę wiedzę w każdym pojedynczym przypadku. Kto twierdzi, że doświadczone w dzieciństwie tortury były dóbr metodą wychowawczą, w żadnym razie nie powinien mieć władzy na innymi ludźmi lub całymi narodami, ponieważ szybko może sta' się tyranem.

Przekazanie przyszłym dyktatorom naszych demokratycznych praw, dlatego że początkowo podawali się za „silnych ojców", podob, nych do naszych rodziców, jest równoznaczne z kolektywnym samo bójstwem. Przecież teraz dysponujemy odpowiednimi kryteriami aby w porę rozpoznać to niebezpieczeństwo. Ale jeżeli nawet o początku naszego dzieciństwa (por. rozdział II, 4) czekamy na wiel kiego wybawiciela, który uwolni nas od nieszczęścia, jako dorośli wie my, jaki ten wybawiciel na pewno nie może być. Bo jest rzeczą prawi pewną, że osoba, która całkowicie wyparła niszczące doświadczeni z dzieciństwa i zaprzeczyła im, jest niebezpieczna dla innych. Ty bardziej, im więcej władzy skupia w swoich rękach. Można to wielo krotnie sprawdzić w najdrobniejszych szczegółach na przykładać' z życia Stalina, Hitlera i ich niezliczonych zwolenników. Nie ma tut wyjątków. Każdy z tych oprawców propagował w wieku dorósł; „zalety" tortur, których ofiarą był w dzieciństwie. I inni uważali to z słuszne na podstawie tych samych doświadczeń i tej samej negacji


II.

Fakty



Rozdział 1

Ofiara dziecka jako „tradycja'

WEDŁUG STATYSTYK na świecie żyje już około stu milio­nów kobiet, którym usunięto clitoris przed zawarciem małżeństwa. Jest to stary zwyczaj, któremu sprzeciwiają się nawet afrykańskie kobiety. Ich protesty spotykają się z oburzeniem i groźbami nie tylko ze strony mężczyzn, ale także ze strony kobiet popierających ten proceder. Dlaczego tak się dzieje? Czyż te kobiety nie są same ofiarami tego zwyczaju, który opiera się na nieludzkim prawie, zabraniającym kobiecie odczuwania przyjemności w czasie sto­sunku? Czy współczesne afrykańskie kobiety nie powinny chronić własnych córek przed tą stratą, brutalnym bólem i niebezpieczeń­stwem infekcji, nierzadko prowadzącym do śmierci? Prawdopo­dobnie tak by było, gdyby nie działała tu zasada wyparcia złości. Ta wyparta złość jest nieświadomie odreagowywana na następnych pokoleniach.

Wycięcia clitoris u dwunastoletniej dziewczynki, ze znieczuleniem albo i bez, dokonują dorosłe kobiety, które dawniej same były ofiara­mi tego zwyczaju. Wtedy jednak ich świadomość nie zarejestrowała -eh położenia. Pomogły sobie w ten sposób, że wyparły zarówno ból, jak i wściekłość oraz chęć zemsty, a nawet wyidealizowały okrutny zwyczaj. To zrozumiałe, że jako młode dziewczęta nie mogły się bro-n-c i musiały wyprzeć swoje uczucia. Ale dzisiaj na skutek tego wypar­cia twierdzą, że ten zabieg jest słuszny, konieczny i nieszkodliwy. Nie mogą sobie przypomnieć wypartego bólu, nigdy nie wyraziły żalu


52 Gdy runą mury milczenia

po stracie, bo uważały, że jest to zgodne z naturą. W konsekwencji oczekują tego samego od swoich córek, nie chcąc nawet uświadomić sobie, jaką wyrządzają im krzywdę.

Pewna matka, która stanęła przed europejskim sądem badającym przyczyny śmierci spowodowanej przez tego rodzaju kastrację, bro­niła się, twierdząc, że po powrocie do ojczyzny jej córka nie znalazłaby męża, gdyby nie poddała się takiej operacji. Dlatego była ona koniecz­na. Odpowiadająca przed sądem kobieta nawet nie przeczuwała, że za jej zachowaniem kryją się inne motywy.

Praktykowanie okaleczania dziewczynek przez stulecia i utrzy­mywanie się tego zwyczaju jeszcze i dzisiaj jest w większym lub mniej­szym stopniu absurdalne dla Europejczyka, ale tylko dlatego, że wśród wielu wcześnie wpojonych, fałszywych przekonań u nas takie się akurat nie znalazło. My natomiast wierzymy, że dzięki surowemu wychowaniu i posłuszeństwu można ukształtować odpowiedzialnego i wrażliwego człowieka.

Bezstronny czytelnik mógłby jednak zapytać: Jaką korzyść ma dobry Pan Bóg z tego, że milionom małych dziewczynek zostanie usu­nięta łechtaczka? Byłoby zrozumiałe, gdyby to o j c i e c dziewczynki; tego zażądał — bo być może sam posługiwał się tym dzieckiem, a te [ raz zazdrości jej przyszłemu mężowi. Może też chce się w ten sposób zemścić na swojej matce, godząc się na cierpienie innej kobiety swojej córki. Ale co ma z tym wspólnego Bóg? Po co powoływać się n wolę Boga, żeby usprawiedliwić tego rodzaju porachunki? Czy Bóg t tylko symbol ludzkich interesów? Nie można tego inaczej zrozumieć. Dlaczego motywy boskich przykazań miałyby być tak okrutne? Nam którzy nie byliśmy obrzezani (przynajmniej fizycznie), wydaje się t wszystko zupełnie niezrozumiałe.

Przyczyny takiej ukrywającej się za religijnymi motywami prze mocy na bezbronnych dzieciach są różne. Jej źródłem jest nie tylko zemsta dorosłych za doświadczony i wyparty do podświadomości ból* Bezkrytyczne posłuszeństwo wobec rodziców i przejęte od nich prze konanie, że obrzezanie jest dobre, pozwalają kontynuować ten proce der jako godną zachowania tradycję.

Mimo to można już znaleźć w USA młodych Żydów — pisań o tym w roku 1987 w czasopiśmie „Mothering" — którzy, chociaż


77. 1 Ofiara dziecka jako „tradycja" 53

religijni' zdecydowanie odrzucają obrzezanie, ponieważ odkryli okru­cieństwo tego zabiegu.

W książce Das verbannte Wissen cytowałam obszernie Desmonda Morrisa, który udowodnił, że żaden z tak zwanych medycznych argu­mentów przemawiających za koniecznością obrzezania u mężczyzn nie jest przekonujący. Potwierdziły to badania w Ameryce i Anglii. Jest to po prostu moda, na której zarobili przede wszystkim lekarze, wykorzystując ignorancję i naiwność społeczeństwa. Gdyby obrzeza­nie przestało być bezpłatne, ten „zwyczaj" szybko straciłby swoją atrakcyjność. Bardzo rzadko mówiono by też o jego konieczności ze względów zdrowotnych.

Stłumiona kiedyś, wprawdzie zrozumiała, ale niemniej mordercza chęć zemsty zgwałconego dziecka kieruje się dziesiątki lat później również w stronę dziecka lub innej bezbronnej istoty. Pokusa odre­agowania bolesnych przeżyć jest tak wielka, że nie można jej zwalczać za pomocą moralnych frazesów. Jest to szczególnie trudne, gdy taką formę składania człowieka w ofierze popierają, a nawet uświęcają re­ligie. Tylko uświadomienie sobie tej wściekłości i chęci zemsty może zapobiec nowym zbrodniom i zatrzymać diabelskie koło ignorancji. Skoro tylko obrzezana kobieta potrafi przyjąć do wiadomości smutny i oburzający fakt, że rodzice poświęcili ją bezsensownemu, okrutne­mu rytuałowi, nie będzie chciała uczynić tego swojej córce. Będzie wiedziała, kto zasłużył na jej wściekłość, i nie pozwoli, żeby niewinne dziecko pokutowało za niezawinione zbrodnie, których ofiarą padła kiedyś sama.

Chociaż przerażający rytuał wycięcia clitoris nie występuje w na­szym kręgu kulturowym, to przecież wiele osób jako dzieci poprzez wychowanie doświadczało innego rodzaju amputacji na skutek mani­pulowania ich uczuciami.

Trwająca tysiąclecia tradycja maltretowania i zabijania dzieci nie może być przezwyciężona z dnia na dzień. Słowo „tradycja" ciągle jeszcze ma pozytywne zabarwienie. W neutralnej Szwajcarii, która nigdy nie prowadziła wojen zdobywczych, której armia istnieje jedy­nie w celach obronnych, poddano głosowaniu możliwość całkowitego zlikwidowania armii, ze względu na tendencje rozbrojeniowe w 1989 roku w Europie. Pewien starszy mężczyzna, zapytany na ulicy o zdanie,


54 Gdy runą mury milczenia

wyraził opinię, że armię należy koniecznie zachować, po prostu ze względu na tradycję. A mógłby przecież powiedzieć: Nigdy nie można być pewnym, czy któryś z sąsiadujących krajów nie zmieni swoich in­tencji. Nie chcemy być zależni od decyzji naszych wielkich sąsiadów, 5 nasza niezależność jest dla nas zbyt cenna, aby ryzykować. Ale nie po­wiedział tego. Powiedział tylko, że należy utrzymywać ogromnie kosztowną armię ze względu na t r a d y c j ę. A osoba, która go pytała, najwyraźniej nie była odpowiedzią zdziwiona, bo słowo „tradycja" ciągle ma jeszcze pozytywne zabarwienie.

Wiele osób myśli podobnie, jeżeli chodzi o wychowanie dzieci. Na­leży je bić, poddawać okrutnym rytuałom, bo tak każe tradycja. To ona sprawiła, że chińskim dziewczynkom zniekształcało się stopy i że od tysięcy lat maszerujemy na wojnę, bo zabijanie ludzi to też tradycja.,

Dzisiaj znajdujemy się w punkcie zwrotnym. Nie możemy już dłużej podtrzymywać tradycji dla niej samej, nie możemy już dłużej kontynuować przekazanych nam w spuściźnie wojennych gier, widząc wreszcie w całej pełni konsekwencje takiego zniszczenia. Musimy zdać sobie sprawę, że do naszej tradycji należy także zabijanie dzieci nasza ślepota na tę tradycję jest właśnie skutkiem tej praktyki i nie pozostaje nam nic innego, jak uświadomienie sobie okrutnego oblicza naszej spuścizny, aby nie przekazywać jej później w takiej po­staci następnym pokoleniom.


Rozdział 2

Destrukcyjni

„wybawiciele"

i twórcy totalitarnych

reżimów

Adolf Hitler. Od zagłady duszy dziecka do eliminowania całych narodów*

„Jakie szczęście dla rządzących, że ludzie nie myślą".

Adolf Hitler, cytowany przez Joachima Festa, Hitler, 1973

CZY MOŻNA jeszcze w dzisiejszych Niemczech nie zgadzać się z poglądem, że gdyby dzieci nie były maltretowane, przyuczane przemocą do ślepego posłuszeństwa, to nie byłoby Hitlera i jego popleczników? A także milionów zamordowanych ludzi? Prawdopo­dobnie każdy myślący człowiek w okresie powojennym stawiał sobie pytanie: Jak mogło do tego dojść, że jeden człowiek wymyślił gigan­tyczną maszynę śmierci i znalazł miliony pomocników, aby wprawić ją w ruch?

Potwór Adolf Hitler, morderca milionów, mistrz niszczenia i zor­ganizowanego szaleństwa nie był potworem, gdy przyszedł na świat. Nie został posłany na ziemię przez diabła, jak myśli większość, ani Przysłany z nieba, aby „zaprowadzić porządek" w Niemczech, dać krajowi autostrady i uratować go od kryzysu gospodarczego, jak jesz­cze dzisiaj myślą niektórzy. Nie urodził się także z „destrukcyjnym

Część tego rozdziału została opublikowana w specjalnym wydaniu SPiegla" w kwietniu 1989 roku.


56 Gdy runą mury milczenia

popędem", bo taki w ogóle nie istnieje. Naszym biologicznym prze­znaczeniem jest podtrzymywanie życia, a nie niszczenie go. Destruk­cyjne skłonności nie są wrodzone, a odziedziczone predyspozycje nie są ani złe, ani dobre. To, jak zostaną wykorzystane, zależy od charak­teru, który tworzy się w trakcie dorastania, i indywidualnych do^ świadczeń, przede wszystkim dzieciństwa i młodości, oraz decyzji, które podejmujemy jako dorośli.

Hitler przyszedł na świat niewinny, tak jak każde dziecko. Wychowy; wany za pomocą destrukcyjnych metod przez swoich rodziców, póz niej sam się wystylizował na potwora. Jako dziecko doświadczył ma, szynerii zagłady, którą nazywano w Niemczech na przełomie wiek" „wychowaniem". Był to właściwie ukryty obóz koncentracyjny, któ rego istnienia nie wolno było odkryć. W jaki sposób jego groza ujaw niła się w państwie Hitlera, opisałam szczegółowo w mojej książc Zniewolone dzieciństwo i w innych książkach, na przykład w Das ve bannte Wissen i Der gemiedene Schlussel. Tam można znaleźć dowód na wszystko, o czym krótko tylko wspominam na następnych stronach

Ponieważ dziecięcy organizm nie jest w stanie znieść tak wielkieg cierpienia, każde maltretowane dziecko musi całkowicie wyprzeć do świadczenie bólu, opuszczenia i dezorientacji, aby nie umrzeć. Dopie ro osoba dorosła ma możliwość obchodzenia się ze swoimi uczucia w inny sposób. Jeżeli nie wykorzystuje tych możliwości, zbawienn dawniej mechanizm wyparcia może przekształcić się w niebezpieczn destrukcyjną lub autodestrukcyjną siłę. Tłumione kiedyś fantazj o zemście mogą prowadzić do destrukcyjnych akcji na niewyobra żalną skalę. Przykładem są kariery takich despotów, jak Hitler i Sta, lin. To zjawisko nie występuje w świecie zwierząt, ponieważ żadn młode zwierzę nie jest ćwiczone w fałszowaniu własnej istoty, by stL się „przyzwoitym zwierzęciem". Tak destrukcyjnie zachowują się ty ko ludzie. Opisy dzieciństwa nazistowskich zbrodniarzy i ochotnikó wojny wietnamskiej potwierdziły, że szkoła destrukcji zaczynała si zawsze w dzieciństwie. Brutalne wychowanie do bezwarunkow go, ślepego posłuszeństwa i całkowita pogarda dla dziecka są stał; elementami tych opisów.

Komendant Oświęcimia Rudolf Hofl sam scharakteryzował tr nie swoje dzieciństwo, nie dostrzegając jednak, że właśnie ten okr


// 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 57

zadecydował o jego okrucieństwie (por. R. HóB, Kommandant in Auschwitz [Komendant w Auschwitz], Monachium 1963):

„Szczególnie zwracano mi uwagę na to, żeby bezzwłocznie wykony­wać rozkazy i całkowicie podporządkować się woli i zaleceniom rodziców, nauczycieli, księży, w ogóle wszystkich dorosłych, w tym także służby. I nic mnie od tego nie miało odwieść. Co mi powiedziano, zawsze musiało być słuszne. Te zasady wychowania weszły mi w krew".

Tłumienie odruchów i uczuć dziecka jest niszczeniem dziecięcej duszy. HóB już jako chłopiec sam doświadczył, czym jest zabijanie, i gruntownie opanował tę umiejętność. Czekał tylko trzydzieści lat, żeby dzięki stworzonym przez reżim możliwościom zastosować na­bytą wiedzę.

Tak samo funkcjonowało tysiące współczesnych mu ludzi. Zamiast zdemaskować i napiętnować przestępcze postępowanie, chwalono je powszechnie. Gdyby już wtedy uświadamiano sobie absurdalność i niebezpieczeństwo brutalnego zachowania, pojawienie się takich po­tworów jak HóB nie byłoby możliwe. Gotowość do ślepego posłuszeń­stwa i zapotrzebowanie na taką osobę jak Hitler nie miałoby wtedy w Niemczech miejsca.

Młodzi ludzie w Europie Środkowej i Wschodniej, którzy pod ko­niec lat osiemdziesiątych wyszli na ulice, żeby zaprotestować przeciw kłamstwom rządu i zdobyć więcej wolności, z pewnością nie zaznali w swoim dzieciństwie jedynie ślepego posłuszeństwa i hipokryzji. Do­wodem na to jest zdolność do walki o własne prawa bez stosowania przemocy. Terroryści lat sześćdziesiątych tego nie umieli. Ich wychowa­nie było przeniknięte duchem „Czarnej pedagogiki"*, dlatego działali na ślepo, w sposób niekontrolowany i destrukcyjny.

* Przez pojęcie „Czarnej pedagogiki" rozumiem wychowanie, które skie­rowane jest na złamanie woli dziecka za pomocą otwartego lub ukrytego wy­wierania nacisku, manipulacji i przemocy, aby uczynić z niego posłusznego niewolnika. To pojęcie wyjaśniłam na wielu przykładach w moich książkach zniewolone dzieciństwo i Mury milczenia, W innych publikacjach wielokrotnie wykazałam, jakie ślady w naszym życiu jako dorosłych, w naszym sposobie myślenia i relacjach zostawiła zakłamana mentalność „Czarnej pedagogiki".


58 Gdy runą mury milczenia

Aby urzeczywistnić swoje pozornie humanitarne cele, wybrali —-podobnie jak dawniej ich rodzice — brutalną przemoc. Demonstru­jąca w latach osiemdziesiątych młodzież była w stanie zdemaskować terror stalinizmu, jego pogardę dla życia, zakłamanie i pustkę, kry­jące się za wzniosłymi hasłami, z którymi radzili sobie tak dobrze je| rodzice i dziadkowie — ponieważ w dzieciństwie mogła zaznać) więcej wolności i szczerości niż starsza generacja. Abyśmy mogli; świadomie odczuć ból z powodu braku wolności, konieczne jest wy obrażenie o tym, czym właściwie jest wolność i szacunek dla życia.' Osoba, która nigdy tego nie doświadczyła, która jako dziecko zaznali jedynie przemocy, brutalności i fałszu, od których była zależna, ni mając przy sobie ani jednego „wspierającego świadka"*, nie będzi demonstrowała za wolnością. Taka osoba wprowadza porządek prze-* mocą, dokładnie tak, jak nauczyła się tego w dzieciństwie. Porządek! i czystość muszą być utrzymane za wszelką cenę, przede wszystkim' za cenę życia. Ofiary takiego wychowania aż się palą do tego, żeby zrobić z innymi to, co zrobiono z nimi; jeżeli nie mają dzieci albo te' uciekają przed ich zemstą, zwracają się ku nowym formom faszyzmu. Faszyzm ma w gruncie rzeczy zawsze ten sam cel — zniszczenie prawdy i wolności. Osoby maltretowane w dzieciństwie, które wszę­dzie i zawsze zaprzeczają, że doznały cierpienia, stale posługują się tymi samymi etykietkami i hasłami. W ten sposób przyczyniają się do

* „Wspierający świadek" to według mnie osoba, która wspiera maltretowa-! ne dziecko (nawet jeżeli odbywa się to sporadycznie), która daje mu oparci i stanowi przeciwwagę okrucieństwa, jakiego doświadcza ono w codzienności. To może być ktoś z jego otoczenia: nauczyciel, sąsiadka, służąca lub babcia; Ten świadek jest osobą, która bitemu i zaniedbanemu dziecku okazuje troch sympatii albo nawet miłości; która nie manipuluje nim, okazuje mu zaufanie1 i daje odczuć, że nie jest złe i zasługuje na przyjazne traktowanie. Dzięki temu świadkowi, który nie musi być świadom swojej decydującej roli w ratowaniu dziecka, uświadamia ono sobie, że na tym świecie istnieje coś takiego jak miłość.

Dzięki temu — w najlepszym wypadku — będzie mogło okazywać lu­
dziom miłość, czynić dobro i kultywować istotne dla życia wartości. W sytu-;
acji, gdy tego świadka zabraknie, dziecko gloryfikuje przemoc i później stosu­
je ją bardziej lub mniej brutalnie pod byle jakim pretekstem. Znamienne, że
w dzieciństwie takich masowych morderców, jak Hitler, Stalin czy Mao, nie
pojawił się żaden „wspierający świadek". :


U 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 59

ukrycia podobnych prawd innych osób, i znajdują u nich poparcie. Perwersyjna chęć niszczenia życia, którą obserwowali u rodziców jako dzieci, jest u nich bardzo żywa.

Od dawna tęsknią za tym, aby stanąć po drugiej stronie, aby nareszcie mieć władzę. Podobnie jak Stalin, Hitler i Ceau§escu, niektórzy przedstawiają się jako wybawcy narodu. Ta dawna tęsk­nota, mająca źródło w dzieciństwie, określa ich polityczne „po­glądy" i przemowy, które dlatego nie są dostępne politycznym kontrargumentom. Rozsądek jest bezsilny wobec tej manii prześla­dowczej tak długo, jak długo jej przyczyny leżące w dawnym, realnym zagrożeniu w dzieciństwie pozostają nierozpoznane lub ignorowa­ne. Nieświadomy przymus pomszczenia wypartych urazów jest silniejszy niż rozsądek. To udowodnili wszyscy tyrani najnowszej generacji, Stalin, Hitler i Ceau§escu. Nie można oczekiwać zrozumienia argumentów ze strony osoby zdezo­rientowanej, która ogarnięta jest paniką. Ale trzeba się przed nią chronić.

Dostęp do prawdy mógłby i nam pomóc zapobiec realizacji destruk­cyjnych planów przez ludzi, którzy chcieliby utrzymać „porządek" za pomocą siły. Faszyzm straci na atrakcyjności, jeżeli społeczeństwo przestanie zaprzeczać istniejącym i udowodnionym faktom dotyczą­cym brutalności, przemocy i pogardy, mającym źródło w dzieciństwie, i dostrzeże płynące stąd niebezpieczeństwo.

Nie wystarczy wykazać, że stalinizm i narodowy socjalizm są kłamstwem. Dopóki okoliczności warunkujące ich sukces pozostają nierozpoznane, dopóty te i podobne kłamstwa mogą trwać lub odży­wać na nowo, przybierając formy zgodne z duchem czasu. Dzieje się tak, ponieważ faszyzm jest postawą, która sprawia, że ukryta historia zniszczenia wydostaje się na powierzchnię, i jednocześnie za pomocą terroru uniemożliwia rozpoznanie jej źródeł.

Przyczyny faszyzmu nie tkwią ani w sytuacji ekonomicznej, ani w politycznej. Sukces Hitlera długo był „wyjaśniany" katastrofalną sytuacją republiki weimarskiej. Gdyby tak rzeczywiście było, byłoby zupełnie niezrozumiałe, dlaczego tak wielu Rosjan powitało z rados­ną politykę Gorbaczowa mimo trudnej sytuacji gospodarczej. Dlacze­go mówili: „W końcu, w końcu możemy mówić prawdę. Tego nie


60 Gdy runą mury milczenia

można kupić, to jest bezcenną wartością, bez prawdy nie można żyć. Jest jak powietrze, którego potrzebujemy do życia".

Nie wystarczy widzieć i opisywać zjawisk zewnętrznych. P r o d u k ej a paranoidalnej dezorientacji musi zostać rozwiązana i zlikwido wana. Wprowadzenie wyraźnego ustawodawstwa, które jednocześni uznałoby za przestępstwo maltretowanie dzieci, byłoby decydująca krokiem profilaktycznym (por. rozdział 3, 2).

Dostęp do prawdy o naszej własnej przeszłości pozwala nam takż wyraźnie rozpoznać, że to, co niektórzy destrukcyjni i zdezorientowa ni ludzie chcą urzeczywistnić — nawet jeśli jest to nadal atrakcyjn dla osób o podobnych przeżyciach — jest niczym innym jak piekłem z którego sami kiedyś uciekli. Z piekła cynizmu, arogancji, brutalno ści, pasji niszczenia i głupoty. Wydostali się z tego piekła dziel zakłamaniu prawdy, pełni palącej potrzeby zemsty.

Czy można z tymi ludźmi rozmawiać? Sądzę, że przynajmniej należy próbować. Być może (a nawet jest to prawdopodobne), ż dzięki temu mają po raz pierwszy możliwość spotkania wiedząceg świadka. Nie mamy wpływu na to, co zyskają po takim spotkaniu, al przynajmniej powinniśmy wykorzystać tę szansę. Zycie powinno ii ją dać i to odnosi się do wszystkich więźniów. Należy spróbować ii pokazać, że mieli prawo do szacunku, miłości i rozwoju w dzieciń­stwie oraz że odmówiono im tego prawa. Ale to nie usprawiedliwia icł uczynków — niszczenia cudzego życia. Destrukcyjne postępowani jest ślepą uliczką. Także nienawiść Hitlera, jego głód zemsty ni został nasycony przez miliony trupów. Ludzie muszą zrozumieć, ż sprzedawany im w dzieciństwie towar — nazywany wychowanie! — był nikczemną, zakłamaną i tępą ideologią, w którą musieli wie­rzyć, aby przeżyć, a którą teraz sami chcą sprzedawać na płaszczyźni politycznej. I trzeba im pokazać, że ci, którzy ich oszukali, którzy są przyczyną ich nieszczęścia, to nie Turcy, Żydzi, Arabowie, Cyganie lecz ich rodzice i wychowawcy. Czyści, porządni obywatele, pobożnie poważani i przyzwoici członkowie Kościoła.

Nie wiemy, jak wielu tych synów i córek, jak wielu młodych neofa­szystów i przestępców kryminalnych jest zdolnych do szczerej rozmo­wy. Ale jeżeli uświadomimy sobie, że w naszym społeczeństwie raczej nie mają szansy spotkać osoby, która pomogłaby im zbliżyć się do tej


tj 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 61

przerażającej prawdy, to jest możliwe, że niektórzy z nich będą jed­nak chcieli ją odkryć. Może się zdarzyć, że oczywistość faktów, które znają z własnego dzieciństwa (ale których współzależność nie była dostępna ich percepcji), ułatwi im bezpośredni wgląd — może właś­nie dzięki temu, że nie ćwiczyli się latami na uniwersytecie w ukrywa­niu prawdy.

Nie zagrażają nam pojedyncze osoby, nawet jeżeli są przestępca­mi, niebezpieczeństwo stanowi ignorancja całego społeczeństwa, bo utwierdza te osoby wkłamstwach, w które musiały wierzyć w dzieciństwie. Uznani przedstawiciele społeczeństwa — nauczycie­le, lekarze, prawnicy, pracownicy socjalni, księża — bronią rodziców przed każdym zarzutem dręczonego dziecka i ukrywają prawdę o jego maltretowaniu. Odnosi się wrażenie, że to przestępstwo w żadnym wypadku nie może być karane (por. Das uerbannte Wissen, s. 163 i n.). Ale właśnie tylko dzięki pełnej prawdzie o maltretowaniu dziecka, który to czyn daje początek nowym aktom przemocy, można uniknąć grożącego niebezpieczeństwa. Tylko wiedy społeczeństwo może się chronić w przyszłości, może się upewnić, że maltretowane dzieci, któ­re z tego powodu stały się masowymi przestępcami, nigdy nie staną się przywódcami całych narodów i nigdy nie będą miały władzy nad milionami. W czasach Nerona zależność jednostki od tyranii była ko­niecznością losu. Ale w czasach demokracji — jakkolwiek byłaby ona niedoskonała — ten los spoczywa w rękach wyborców. Mogą wybrać prawdę faktów albo ślepotę. Kto jest za prawdą, nie uzależni się od ludzi, którzy obiecują mu wyzwolenie kosztem niszczenia in­nych, ponieważ będzie wiedział, że przemoc nikomu nie przyniesie wyzwolenia i że ten głód niszczenia nie jest pierwotną, ludzką po­trzebą, która może zostać zaspokojona, lecz stałym i perwersyjnym dążeniem do zemsty. Ta zemsta dosięgnie w końcu i wyborców takie­go tyrana, jeżeli nie odważą się na konfrontację z prawdą.

Nie znam przykładu, który byłby równie dobrze udokumentowa­ny i wyraźniej pokazał konsekwencje mordu na dziecięcej duszy \jedną z nich jest zbiorowa ślepota) niż los Adolfa Hitlera. Hitler przy Jakiejś okazji opowiadał swojej sekretarce, jak udawało mu się po­wstrzymywać płacz, gdy ojciec — jak to miał w zwyczaju — okładał §° biczem. Mówił z dumą, że mógł liczyć nawet trzydzieści dwa


62 Gdy runą mury milczenia

uderzenia, i nic przy tym nie odczuwał (por. John Toland, Adolf Hitler Bergisch-Gladbach 1977, s. 30). W ten sposób, poprzez calkowitą nega: cję bólu, uczuć bezsilności i rozpaczy — co oznacza w gruncie rzecz; zaprzeczenie prawdy — wykreował się Hitler na mistrza przemoc; i pogardy dla człowieka. Rezultatem był prymitywny osobnik, abso lutnie niezdolny do empatycznego odczuwania w kontakcie z drug osobą. Cały czas był bezlitośnie popychany w stronę destrukcji. Uczu, cie nienawiści i pragnienie zemsty, których prawdziwe przyczyny po zostały ukryte w podświadomości, skłaniały go do coraz to nowyc działań. Potem, gdy wskutek tych działań straciły życie miliony ludzi prześladowały go paniczne lęki i halucynacje w snach oraz podcz bezsennych nocy. Hermann Rauschning opowiada o nocnych spaz! mach wodza, połączonych z „niezrozumiałym liczeniem". Wedłu mnie przyczyną tego były nieświadome wspomnienia rytuału chłosty któremu Hitler był poddawany w dzieciństwie (por. Zniewolone dzie ciństwo, s. 204 i n.).

To nie Hitler wynalazł faszyzm. Zastał go już, podobnie jak wiel współczesnych mu ludzi, w totalitarnym reżimie swojej rodziny. Naro dowosocjalistyczne zabarwienie faszyzmu nosi bezsprzecznie wyraź ne ślady dzieciństwa Hitlera. Ale jego dzieciństwo z całą pewności nie było wyjątkiem. Dlatego ani Gerhart Hauptmann, ani Marti Heidegger, ani tak wielu innych, znanych intelektualistów nie mógł przejrzeć szaleństwa Hitlera. Aby było to możliwe, musieliby zdema skować obłęd wychowania, które stało się także ich udziałem.

Adolfowi Hitlerowi udało się zmienić Europę i świat w pole bitwy własnego dzieciństwa, ponieważ we współczesnych Niemczech żyły miliony osób, których dzieciństwo było podobne do dzieciństwa WO' dza. Następujące zasady były dla nich oczywiste, chociaż niekoniecz­nie musieli zdawać sobie z tego sprawę:

  1. Porządek i posłuszeństwo, a nie życie, są największymi warto­ściami.

  2. Porządek można zaprowadzić i utrzymać jedynie przemocą.

  3. Twórczość (ucieleśniona w dziecku) jest niebezpieczeństwem dla dorosłego i musi zostać zniszczona.

  4. Absolutne posłuszeństwo wobec ojca jest najwyższym prawem.


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 63

  1. Brak podporządkowania się i krytyka są nie do pomyślenia — w przeciwnym razie są karane chłostą i zagrożeniem życia.

  2. Pełne życia, witalne dziecko musi jak najszybciej stać się po­słusznym robotem, niewolnikiem.

  3. Niepożądane uczucia i prawdziwe potrzeby muszą zatem zdecy­dowanie zostać stłumione.

  4. Matka nigdy nie chroni dziecka przed karą wymierzoną przez ojca, lecz po każdorazowej torturze prawi o szacunku i miłości do rodziców.

Na szczęście w otoczeniu dziecka mogą pojawić się osoby, które stają się dla niego schronieniem przed totalitarnym reżimem, gdzie może doświadczyć nawet miłości i szacunku. Dzięki temu pozytyw­nemu doświadczeniu — a wystarczy nawet samo porównanie — może przynajmniej wewnętrznie potępić doświadczone okrucień­stwo i nie rozwinąć w sobie potrzeby dręczenia innych. Ale je­żeli tacy ratujący świadkowie nie pojawili się nigdy, nie pozostało dziecku nic innego jak zduszenie w tym osobliwym scenariuszu każ­dego naturalnego odruchu (jak złość lub nawet śmiech) i ćwiczenie się w absolutnym posłuszeństwie. Tylko w ten sposób mogło pano­wać nad zagrożeniem ze strony ojca. Tę wczesną szkołę charakteru wykorzystał Hitler później. Wypracowana przez niego nazistowska ideologia przypominała w dużym stopniu system wychowawczy, który poznał na własnej skórze. Miał on w praktyce następujące konsekwencje:

  1. Wola wodza jest najwyższym prawem.

  2. Wódz zaprowadzi porządek przemocą i uczyni Niemcy rajem rasy aryjskiej, rasy panów.

  3. Kto podporządkuje się jego rozkazom jak automat, będzie na­grodzony.

  4. Kto odważy się na krytykę, będzie wysłany do obozu koncentra­cyjnego.

  5. Żydzi i Cyganie muszą zostać zniszczeni, podobnie mężczyźni, kobiety i dzieci.

  6. Polaków i Rosjan wykorzysta się jako niewolników.

  7. Upośledzeni i chorzy umysłowo również mają być zlikwidowani.


64 Gdy runą mury milczenia

8. Niezależna sztuka jest niebezpieczna, „zdegenerowana", i jj każda forma swobodnej twórczości musi być niszczona.

Nikt by nie uwierzył, że jakiś szaleniec ze swoją pogardzając człowiekiem ideologią mógłby wywołać tak wiele entuzjazmu. Al świadczą o tym liczne filmy dokumentalne. Jak to możliwe, że Hitle miał tylu zwolenników? Czy dlatego, że obiecywał rozwiązanie wszyst kich problemów i podstawił kozła ofiarnego? Z pewnością. Ale to ni, wystarczyłoby, aby niezliczone rzesze osób pozwoliły manipulowa sobą jak marionetkami. Sposób, w jaki te obietnice zostały przed stawione, musiał przypominać zachowanie żądnego władzy, gwałtów nego ojca, jakiego większość znała, obawiała się i podziwiała.

U takich ojców dyktatorzy odebrali naukę: Biję cię tak, że ledwie ży jesz — dla twojego dobra. Wielu popycha swój naród w stronę wynisz4 czającej wojny i uważa się za jego zbawcę. Niektórzy robią to też dzisiaj.

Historia ofiarowywania ludzi i kanibalizmu — poczynając od Az4 teków — pokazuje, w jaki sposób religie uświęcały różne okrutn rytuały, aby upiększyć zbrodnie rodziców na własnych dzieciach. Kto śledzi z uwagą te fragmenty historii, ciągle spotyka się z tym samym, wzorem: „Jeżeli innych skrzywdzę tak, jak skrzywdzono mnie, nią będę odczuwał, jak bardzo boli mnie wspomnienie o tym. Jeżeli tylk postaram się o dobre ideologiczne i religijne »opakowanie« i posłużę! się tymi wszystkimi kłamstwami, w które nauczyło się wierzyć moj otoczenie, wielu podąży za mną. A gdy jeszcze — jak Hitler — po­służę się zdolnościami aktorskimi, łącznie z gestami grożącego ojca któremu prawie każdy ślepo wierzył i którego się bał, to będę mój znaleźć niezliczonych pomocników w każdej zbrodni. Im bardziej bę­dzie absurdalna, tym łatwiej ich znajdę". Test Milgrama jest wystar czającym tego potwierdzeniem. Jest to test, który wykazał nieoczeki waną gotowość do męczenia innych, gdy polecenie wydaje rzekom" autorytet albo osoba mająca władzę. Wielu dorosłych — kiedyś po­słusznych dzieci — tylko czeka na zalegalizowany upust zduszonej w nich przed dziesiątkami lat złości. Społeczeństwo daje im taką moż­liwość, tolerując maltretowanie własnych dzieci (określane jako wy­chowanie) i prowadzenie wojen. A specyficzna dla danej społeczności kultura usprawiedliwia je.


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 65

Niebezpieczeństwa naszej tradycyjnej moralno-ś c i uświadomiłam sobie właściwie dzięki historii najnowszej. Byliśmy wdrażani do okazywania czci naszym rodzicom i niekwestionowania nigdy ich postępowania, jakiekolwiek by ono było. Miliony ludzi musiały umrzeć, aby Adolf Hitler mógł utrzymać swoje wyparcie, miliony cierpiały w obozach upokorzenie, aby mógł uciec przed od­czuciem, jak bardzo sam był kiedyś upokarzany. Uświadamiając to sobie, musimy czynić wszystko, co w naszej mocy, żeby ujawnić, jak dochodzi do tej produkcji zła. W jaki sposób młodzi ludzie mogliby rozpoznać i potępić nieludzkie działania i zbrodnie, jeżeli te nadal są zacierane, ukrywane i otoczone tajemnicą, jak na przykład medyczne eksperymenty na ludziach? A przecież powinny one zostać tak wyraź­nie, jak to tylko jest możliwe, napiętnowane.

Gdyby czyny wielkich i małych Mengele nie były skrywane za gru­bymi murami milczenia, tego rodzaju zjawiska byłyby dzisiaj o wiele szybciej rozpoznawalne. Niestety, niewiele osób korzysta z tej wie­dzy. Dlatego jeszcze dzisiaj bezbronni ludzie w klinikach psychia­trycznych poddawani są okrutnym doświadczeniom w ramach wolno­ści przeprowadzania badań i za przyzwoleniem opinii publicznej. A wszystko to niby dla „dobra ludzkości".

Tylko wiedy, gdy młodzież będzie mogła dowiedzieć się, co się stało i jak mogło do tego dojść, i jeżeli nic nie powstrzyma jej przed dotarciem do prawdy, uwolni się od ciężaru, który zawdzięcza ślepocie przodków.

Tysiące historyków wałkuje pytanie (i długo pewnie jeszcze tak będzie robić), jak doszło do tego, że Hitler został kanclerzem w repu­blice weimarskiej? Ale tylko jeden człowiek, szwedzki pisarz Niklas Radstróm, w swojej sztuce Hitler's Childhood (Dzieciństwo Hitlera) zrobił to, czego nie odważył się zrobić żaden inny pisarz — zdecydo­wał się świadomie i konsekwentnie przyjąć stronę maltretowanego dziecka i skierować z tego punktu literacki wizjer na współczesnych dorosłych. I obserwować, co się ujawni. A ujawniło się wiele. I chociaż °parł się na moich badaniach, bez wczucia się w sytuację dziecka nie zdołałby napisać tak mocnego tekstu. Niestety jest tak, że zajmowa-nie się dzieciństwem budzi nasz lęk. Nie jest to droga dla każdego. uJatego powinniśmy być wdzięczni, że inni wykonują za nas tę emo-cJonalną i duchową pracę. Wiedza dotycząca dzieciństwa danego


66 Gdy runą mury milczenia

człowieka jest bowiem niezbędna, jeżeli chce się zrozumieć dorosłeg i jego życie. To, że Radstróm uczynił ten decydujący krok w stron rzeczywistości i świadomie zrezygnował z nieprzydatnych teorii, jec — moim zdaniem — istotnym wydarzeniem, nie tylko w historii t atru. Punkt widzenia postawionego na scenie dziecka może przycz nić się do pogłębienia naszej wiedzy i refleksji, także w sferze polityh Gdyby Adolf Hitler zaznał choć incydentalnie przyjaznego, ciepłe^ traktowania ze strony swoich rodziców, nie stałby się największy przestępcą w historii, gdyż miałby okazję oprócz brutalności doświa czyć innych uczuć, na przykład współczucia dla drugiego człowiek Ale tak się nie stało. Mogę to odczytać z jego nieprzejednanej postaw Postawy, która w swojej pasji niszczenia nie znała litości i wyjąt^ i która ujawniła się w potworności „ostatecznego rozwiązania" i „ust wie o eutanazji". Hitler „nakarmił" się jedynie przemocą, bezwzglę nością i nienawiścią. To totalne, nieprzerwane i bardzo wczesne d świadczenie bycia poniewieranym psem, które zgotowali mu je^ rodzice, zmieniło go w czyste ucieleśnienie zła.

To, co Radstróm próbował przedstawić, wczuwając się w cudzy lc Manfred Bieler {Still wie dieNacht, Memoiren eines Kindes [Cichej noc wspomnienie dziecka], Hamburg 1989) prezentuje jako praw własnego doświadczenia. Dziecku, którym kiedyś był, podal rękę i prz prowadził przez zapomniane piekło. Odrzucił konwencje dorosłeg który odmawia dziecku prawa do jego własnych odczuć i uczuć, w śmiewając je. Stał się „wiedzącym świadkiem". Było to możliwe, poni waż miał babcię, która broniła go przed rodzicami, a więc była „wspi rającym świadkiem". Kiedy mały Manfred zostal zbity przez oj babcia zbiła z kolei swojego syna. W ten sposób pokazala dziecku, spotkała go niesprawiedliwość i że zostało to potępione przez inną d rosłą osobę. Pozwoliła mu odczuć, że nie jest zupełnie bezbronny i mo oczekiwać pomocy. Wiele maltretowanych dzieci nigdy tego nie d świadczyło i dlatego nie wie, że zasłużyły na pomoc i powinny były kową otrzymać, gdyby w ich otoczeniu znalazł się ktoś świado i współczujący. Babcia Bielera poprzez swoje wsparcie dala mu też o czuć, że jest godny miłości. Te okoliczności pozwoliły mu na konfron cję z bólem swojego dzieciństwa i napisanie o tym w sposób całkowic otwarty. Ludzie, którzy jako dzieci nie spotkali „wspierającego świadka


II. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 67

nie mogliby tego zrobić. W terapii będą potrzebowali „wiedzącego świadka", który ułatwi im dostęp do historii ich dzieciństwa. Niestety, niektóre terapie sprawiają, że zostaje ona na zawsze pogrzebana.

Niektóre reakcje na książkę Bielera odzwierciedlają cynizm, z ja­kim dokonuje się morderstwa na duszy dziecka. Krytycy, którzy uwa­żają się za „kompetentnych", traktują tę książkę z podobną kpiną, z jaką niektórzy rodzice traktują słowa swoich dzieci. Gdyby ci kryty­cy zachowali żywe wspomnienie własnych, podobnych doświadczeń w dzieciństwie, mieliby również konieczną wrażliwość na niedolę in­nych dzieci. Sposób, w jaki ją bagatelizują, wyśmiewają i jej zaprze­czają, jest konsekwencją wyparcia prawdy o własnym dzieciństwie.

Z pewnością będziemy potrzebowali dużo czasu, żeby rozwinąć wrażliwość na wrogie życiu, niszczące je tendencje. Ale bez tej wrażli­wości jesteśmy wydani na pastwę ślepych, destrukcyjnych akcji, któ­rych niebezpiecznego oddziaływania nie doceniamy, ponieważ impo­nują nam, przedstawiając się jako intelektualne, nieszkodliwe gry. Tłamszenie prawdy na różne sposoby musi zostać ujawnione, aby maltretowani w dzieciństwie ludzie, którzy uważali to za normalne zachowanie, mogli je właściwie ocenić.

Właśnie historia Hitlera jest ostrzeżeniem przed ślepotą. I jedno­cześnie wezwaniem do porzucenia jej i walki z kolektywnym wypar­ciem. Czynię to konsekwentnie we wszystkich moich książkach, aby czytelnicy zrozumieli, jakie niewyobrażalne niebezpieczeństwo sta­nowi dla społeczeństwa psychodynamika maltretowania dziecka. To zrozumienie w żadnym wypadku nie oznacza współczucia dla czło­wieka tak bezlitosnego jak Hitler.

Jestem przekonana, że skoro tylko nazwisko Hitlera przestanie być tabu, znajomość jego dzieciństwa i historii życia może w istotny sposób przyczynić się do zrozumienia podobnych „katastrof obecnie i w przyszłości oraz do zapobieżenia im.

Największą przeszkodą na tej długiej drodze jest zaprzeczanie własnym, doświadczonym w dzieciństwie krzywdom i obrona przed bolesnymi wspomnieniami na koszt innych: dzieci, podwładnych, Partnerów i wyborców.

Jeszcze w roku 1987 więcej niż połowa rodziców w Republice Fede­ralnej Niemiec opowiedziala się za biciem jako odpowiednim środkiem


68 Gdy runą mury milczenia

wychowawczym, i to mimo długoletniej, uświadamiającej pracy Towa­rzystwa Ochrony Dzieci. Jakie są źródła tak trwałej ignorancji? Dla czego rodzice nie rozumieją, że fizyczna przemoc i psychiczne „razy" s upokarzaniem i maltretowaniem dzieci, które wcześniej lub późnie, w sposób otwarty lub ukryty wejdą na drogę niszczenia? Dlaczego ni rozumieją, że posługując się wyraźnie fałszywym przekonaniem, ż bicie dzieci jest absolutnie konieczne i zupełnie nieszkodliwe, potwier dzają, podtrzymują i kontynuują destruktywną tradycję? Nie rozu mieją tego, ponieważ znają tylko ten rodzaj wychowania i nauczyli si bardzo wcześnie uważać je za normalne i nieszkodliwe. Przemoc je według takich rodziców jedyną skuteczną metodą korygującą zachc wanie dziecka. Dlatego to pokolenie rodziców konstruuje skomplik wane teorie, aby usprawiedliwić masowe mordy w Trzeciej Rzesz i własną pasywność lub współudzial w zbrodni. To wydaje im si łatwiejsze niż odczuwanie bólu doznanego w dzieciństwie i upokorz nia, gdy byli bici. Ten ból mógłby otworzyć im oczy, a to ustrzegłoby ic1 dzieci przed maltretowaniem, natomiast ich samych — rodzicó i wyborców — przed ślepotą. Jeżeli są politykami, to ten wgląd o liłby całe narody przed bezsensownymi ofiarami i wojnami.

Mnóstwo ludzi straciło życie w konwencjonalnych wojnach, a którzy byli za nie odpowiedzialni, nie chcieli przyznać, że drzem* w nich destrukcyjne siły. Nieustannie jednak próbowali się od ni: uwolnić kosztem innych, po to, aby zemścić się za stare, bardzo os biste rany. Wystarczy tylko pomyśleć o możliwości wojny nuklearn aby wiedzieć, że właściwie nie możemy już sobie pozwolić na ignor wanie tej wiedzy. Ale właśnie to ciągle czynimy. Wielu fachowcó i urzędników codziennie zajmuje się skutkami maltretowania dziec nie pozwalając sobie rozpoznać, zrozumieć i wniknąć w przyczyi tego zjawiska.

Nawet najbardziej tragiczne dzieciństwo nie uwalnia przestęp od winy, która polega po prostu na niszczeniu życia. Będąc dorosłyi ma on możliwość konfrontacji z własnym dzieciństwem i odczuwań" doświadczonej grozy; ma także możliwość świadomego przeżyć1 wypartej kiedyś nienawiści i zrozumienia, że ma do niej prawo. Świ domie przeżyta nienawiść jest tylko uczuciem, a uczucia nie zab jaja, natomiast niszczące, skierowane na osoby zastępcze działania;


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 69

czynami, których ceną może być ludzkie życie. Ich sprawca ponosi za nie odpowiedzialność.

Być może nasze wnuki będą mogły powiedzieć: Co za szczęście, że nigdy nie byliśmy bici, jak dawniej nasi dziadkowie, i dzisiaj możemy widzieć wszystko wyraźniej niż oni. Gdyby bicie dziecka było rzeczywiście nieszkodliwe, to nie spowodowałoby takiej silnej ślepo­ty; ludzie zauważyliby, jak bardzo Hitler nimi pogardzał. Od razu przejrzeliby go i odrzucili, tak jak nasze dzieci robią to w obliczu okrucieństwa. Dzieci, które mogą się bronić, nie będą destrukcyjne. Destrukcja — to powszechne na świecie zjawisko — nie jest nie­uchronnym losem. Można jej uniknąć, jeżeli dzieci otoczy się miłością. „Popęd do niszczenia" drzemie w osobach — ofiarach, które w dzie­ciństwie były maltretowane i które jako dorośli nie chcą wiedzieć, co im się dawniej przydarzyło. Nie mamy przecież potrzeby bić bezbron­nego dziecka. Nie możemy sobie tego wyobrazić nawet wtedy, kiedy jesteśmy zdenerwowani i podrażnieni i reagujemy z niecierpliwością na jego pytania. Jest tyle innych możliwości twórczego traktowania dziecka, darzenia go respektem, a nie traktowania w sposób destruk­cyjny. Trudno nam sobie wyobrazić, że chcielibyśmy zemścić się na naszych dzieciach. Ale jeszcze trudniej, że taki potwór jak Hitler mógłby nas zafascynować. Kto w dzieciństwie był traktowany z res­pektem, kto nie był poddany drylowi, aby stać się w końcu robotem, nigdy nie chciałby umrzeć „z wierności dla wodza" albo wysyłać do Stalingradu, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, tysięcy żołnierzy tylko dlatego, że obłąkany wódz tak sobie wymyślił.

Ale generałowie Hitlera stali wyprężeni przed nim w jego kwa­terze głównej i każde nasuwające się zarzuty rozwiewały się na­tychmiast z powodu lęku i psychicznego paraliżu, albo nawet zachwy­tu, że mogli słyszeć JEGO (ojca) przemowy. Ta polityczna ślepota, która kosztowała życie miliony, dowodzi wyraźnie tego, czemu za­przeczają nasi dziadkowie — że fizyczne, jak również psychiczne razy nie tylko szkodzą dziecku, lecz później zagrażają mu w najwyż-S2ym stopniu, to znaczy czynią je podatne na destrukcję. Odnosi się to me tylko do jednostek, ale przy odpowiednich warunkach — do catych narodów. Historia Rumunii jest tego następnym tragicznym P^ykładem.


70 Gdy runą mury milczenia

Nicolae Ceausescu. Potworne skutki zakłamania niedoli dzieciństwa

„Ukrycie i przekształcanie własnej tożsamości było głównym dążenieml jego życia. Żadna z historycznych postaci nie wykazała tyle siły i pedan­tycznej determinacji w tworzeniu własnego obrazu i ukrywaniu swoje prawdziwej natury. Wyobrażenie o własnej osobie bardziej przypominało pomnik niż żywego człowieka. Przez całe życie próbował się za nim ukryć"||

Joachim Fest, Hitler, 1973

TE FRAGMENTY z książki Joachima Festa o Hitlerze zacyto-l wałam przed ponad dwudziestu laty w książce Zniewolone dzieciństwc i opatrzyłam je tą uwagą: „Człowiek, który doświadczył miłości mat* ki, nigdy nie czuje przymusu takiego maskowania się".

Na przełomie lat 1989/1990 staliśmy znowu przed podobnym zjal wiskiem. Biorąc pod uwagę charakter Nicolae Ceausescu, nie mo« żerny już nadal twierdzić, „że żadna z historycznych postaci nie wy-jj stylizowała w taki sposób własnego obrazu i ukryła swoją prawdziwa naturę" jak Hitler. Jak wiele trzeba jeszcze ofiar, zanim zrozumiemy! c o jest przyczyną pojawiania się „stylizowanych monumentów"?

Kiedy w wieku osiemdziesięciu lat zmarł w 1973 roku ojciec Ceau§escu, Andruza Ceau§escu, komunistyczny dyktator zlecił bis kupowi i dwunastu innym duchownym odprawienie ceremonii pc grzebowych, aby zadośćuczynić religijności swoich rodziców. Jeg< wielki szacunek i wierność rodzicom potwierdzają wszyscy, którzy g(j znali. To jednak nie oznacza, że rodzice również obdarzali go miłościl i szacunkiem. Właśnie maltretowane dzieci wyróżniają się przez wyraźf ne uzależnienie, posłuszeństwo i brak krytyki w stosunku do swoicł rodziców. W przypadku Ceau§escu oznacza to jedynie, że dyktatom zupełnie wyparł doświadczone w dzieciństwie cierpienia — kosztei całego rumuńskiego narodu.

Byłoby daleko posuniętym uproszczeniem twierdzić, że skazał kc biety, mężczyzn i dzieci na zimno i głód tylko dlatego, że sam dc świadczył krańcowej biedy.

Bardzo wiele osób wyrosło w biedzie, a mimo to nie miały potrzeb-dręczenia innych — dlatego, że będąc dziećmi, spotkały kochającej


U. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 71

i szczerego człowieka. Także samotna matka Charliego Chaplina była biedna, a on sam mieszkał przez jakiś czas w przytułku dla ubogich, w którym dochodziło do okrutnych praktyk. Ale miał matkę, która go kochała i nie opuściła. To wczesne doświadczenie miłości, połączone ze smutkiem i żalem, odczuwa się w większości jego filmów.

Natomiast ojciec Nicolae Ceau§escu był nie tylko biedny. Miał dziesięcioro dzieci, z których jedno zmarło wcześnie. Zamiast nakar­mić swoje dzieci, przepijał marne pieniądze w gospodzie i codziennie bił swoje potomstwo dla Jego dobra", podobnie jak robili to stale pija­ni ojcowie Stalina i Hitlera. Matka — analfabetka — była ambitna i pilnowała postępów dzieci w szkole, ale także biła je często. Ponie­waż rodzice, przede wszystkim matka, byli bardzo religijni, zawsze znaleźli dla takiego postępowania dobre „moralne" uzasadnienie. W konsekwencji chłopiec nigdy nie wątpił w słuszność takich metod wychowawczych. Powietrze, którym oddychał, przesycone było falszem i taka atmosfera wydawała mu się czymś oczywistym. Niezrozumiałą dla niego samego wściekłość mógł odreagować w zabijaniu młodych zwierząt. Był znany z tego na wsi już jako dziecko, a później jako doras­tający chłopak w więzieniu. Jego dużo starsi towarzysze z celi opowia­dali, że powierzyli mu uduszenie nowo narodzonych kociąt, które urodziła wałęsająca się kotka. A on spełnił to zadanie bardzo chętnie.

Ale te małe akty zemsty nie wystarczyły, żeby odreagować cały na­gromadzony fałsz i okrucieństwo. Młody Ceau§escu znalazł w partii komunistycznej odpowiednią ideologię, która później pozwoliła mu zademonstrować na scenie politycznej umiejętności nabyte w dzieciń­stwie. Podobnie jak dawniej rodzice, którzy podkreślali, że biją go dla jego dobra, on twierdził teraz, że „zbawi" wszystkich Rumunów, ograniczając wolność, tłumiąc prawdę, stosując pranie mózgów, upo­karzanie i ogłupianie.

W biografii dyktatora (por. Heinz Siegert, Ceauęescu, Monachium 1973, s. 78 i n.) czytamy:

„Nicolae Ceau§escu urodził się 26 stycznia 1918 roku. Istnieje niewie­le autentycznych materiałów na temat jego dzieciństwa. Przewodniczący rady państwa milczy na ten temat. Także członkowie jego rodziny nie spieszą się z informacjami; ten okres ma pozostać w ukryciu. [...]


72 Gdy runą mury milczenia

Kiedy Nicolae Ceau§escu był dzieckiem, cała rodzina gnieździła się zimą w jednym ogrzewanym pokoju. Nie było łóżek ani mebli. Nie zmieś- \ ciłyby się. Wzdłuż ścian stały prycze przykryte rogoża, na których spali' rodzice z dziećmi. [...]

W rodzinie Ceaucescu było dwoje dzieci, które nosiły to samo imię: Ni- j colae, który dzisiaj jest prezydentem Rumunii, i inny Nicolae, najmłodszy! z dziesięciorga dzieci. Rodzice nie zadali sobie trudu, żeby znaleźć dla nie-1 go nowe imię. [...]

Smutny był świat, w którym znalazł się Nicolae Ceau§escu jako trze-] cie dziecko biednych chłopów. Takiej nędzy na wsi po pierwszej wojnie] światowej jak w Rumunii nie było w żadnym innym państwie europej­skim. Ewentualnie kraje Ameryki Południowej mogłyby ubiegać się! o pierwszeństwo w tym względzie z ludnością chłopską Rumunii. U chłopów! pozbawionych ziemi lub posiadających jej niewiele chleb pojawiał się tyl-J ko w dni świąteczne. Dla milionów ludzi mamałyga (papka z kukurydzy)! była głównym pożywieniem. Tak było też u rodziny Andruzy Ceau§escu| w małej, oltenickiej wsi Scornicesti. W latach suszy, które przychodził z przytłaczającą regularnością, mizerne zapasy nie wystarczały nawet m tę nędzną strawę. [...]

Umieralność niemowląt była bardzo duża. Jeszcze w roku 1930 zmarła| w niemowlęctwie jedna piąta narodzonych dzieci".

Zapytalam biografa, jakie wrażenie zrobił na nim przed trzydziestu! laty dyktator, którego ja sama postrzegalam jako osobę o twarzy przypo-l minającej maskę i pozbawioną uczuć. Publicysta, który przeprowadzał! z nim wywiad i mógł odwiedzić miejsce jego urodzenia, powiedzial mi, że Ceau§escu nie chciał podać mu żadnych faktów. Skoro tylko wyraź* chęć ich poznania, na przykład pytał o jego dzieciństwo i nie dawał si^ zbyć frazesami o „kwitnącej Rumunii", czuł, jak między nim a roz-i mówcą wznosi się mur nie do pokonania. Ceau§escu był w rozmowief sztywny, podejrzliwy i nigdy się nie uśmiechał. Tylko wiedy, gdy pozo­wał do fotografii, na jego twarzy pojawiał się wystudiowany uśmiech.]

Dyktator nie był alkoholikiem. To jego syn odziedziczył ten spa-j dek. Im głębiej szaleństwo pijanego ojca było zepchnięte do podświa­domości dyktatora, tym bardziej brutalny i jawny był alkoholizm! syna. Ten na różnych biesiadach upodobał sobie rzucanie zamkniętaj butelką whisky w ścianę, tuż obok głowy stojącej tam osoby (por. Ionf Pacepa, Horizons rouges [Czerwone horyzonty], Paryż 1987).


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 73

Kto śledził w telewizji w ostatnich latach wiadomości dotyczące Rumunii, zna typowy ruch ręką dyktatora, który przypomina wycie­ranie szyby samochodu. Patrząc na ten gest, miałam czasem wraże­nie, że ktoś próbuje zlikwidować wspomnienia, zatrzeć fakty, aby umożliwić sobie dalszą jazdę, chociaż lęki jak insekty coraz gęściej obsiadają „przednią szybę". A ciągle podniesiona do pozdrowienia ręka przypominała mi prawą rękę dorosłego, tuż przed uderzeniem dziecka. Także „heil" Hitlera ma bezsprzecznie takie źródło. W grun­cie rzeczy każdy dyktator zdradza swoje lęki poprzez gesty.

Ale te ruchy rąk nie były, niestety, jedynym wyrazem wypartej pamięci o torturach dzieciństwa. Jego rządy uwidoczniły to, co dzie­więcioro dzieci Ceau§escu, którym udało się przetrwać, zepchnęło w mrok niepamięci i o czym za wszelką cenę wolały zapomnieć — między innymi totalną kontrolę, od której nie można było uciec, tłocząc się w małym pokoju, obłudę religijnego wychowania, nie­ustanne, bezmyślne płodzenie dzieci, którym można było ofiarować jedynie zniecierpliwienie, nadmierne wymagania, nędzę i brak miłości. Być może nie poddane zniewoleniu dziecko zapytałoby: Dlaczego nasi rodzice rodzą tyle dzieci, jeżeli później pozwalają im głodować i marznąć, nie darzą ich szacunkiem, a nawet nie pamiętają ich imion? Ale maltretowane dziecko nie stawia takich pytań. Wierzy w to, co się mu mówi — to Bóg chciał, żeby zjawiły się wszystkie na­sze dzieci. A więc tak wiele opuszczonych, maltretowanych i niechcia­nych dzieci należało przypisać Bogu, który najwyraźniej cieszył się z ogromnej liczby głodujących i marznących istot. Boskich życzeń, jak wiadomo, nie można kwestionować, należy je spełniać, nawet gdy wy­dają się absurdalne. Musi kryć się za tym jakiś sens, którego nie do­strzegamy, tak myśli wiele pobożnych ludzi (por. rozdział II, 5).

Ceau§escu nigdy nie kwestionował swojego dzieciństwa, postępo­wania rodziców i nie zastanawiał się, czym był dla niego „Bóg"; praw­dopodobnie sam uważał się za wysłannika „Boga". W przeciwnym ra­zie „Geniusz Karpat" nie zmuszałby obywateli swojego państwa do absurdalnej nadprodukcji dzieci, skazanych od chwili narodzin na życie w nędzy.

Kiedy Ceau§escu doszedł do władzy dzięki komunistycznej ide-°l°gii, sam wystylizował się na „Boga o absurdalnych życzeniach".


74 Gdy runą mury milczenia

Zgotował Rumunii los, który był kiedyś jego losem — nadmiar dzieci, do których posiadania społeczeństwo było zmuszane przez opanowanego szaleństwem, boskiego dyktatora, a których nie moż­na było wyżywić i ogrzać. Tak jak księża i instytucja spowiedzi służyły zachowaniu boskiego porządku w Scornicesti, tak Securitate miała za zadanie sprawować pieczę nad macicą kobiety, stałą kon­trolę nad nią i troszczyć się o to, aby „boskie" życzenie dyktatora, żeby w kraju było jak najwięcej wielodzietnych i zmarzniętych ro­dzin, zostało spełnione. Kobiety w żadnym wypadku nie powinny | mieć czasu dla swoich dzieci. Wymuszone porody uniemożliwiły im to skutecznie. Ich udziałem miał być taki sam los, jak los matki Ceau§escu, która zmuszana przez męża alkoholika do kolejnych po­rodów musiała się godzić na to, że jej dzieci będą wzrastać w nędzy. Tyran posłużył się tysiącami matek, ojców, sióstr i braci, aby zemścić się za swój los. Broniąc się przed konfrontacją z własnym losem, wy­pierając własną przeszłość i uczucia z tego okresu, doprowadził cały naród na krawędź upadku.

Ceausescu nie tylko rumuńskim dzieciom zgotowal podobny do; własnego los, a więc brak miłości, głód, zimno, nieustanną kontrolę i wszechobecne zakłamanie. Rumuńskie kobiety posłużyły mu z kolei do nieświadomej zemsty na własnej matce, którą — świadomie bez reszty wielbił. Chciał zmusić miliony kobiet domacierzyń-s t w a, aby nigdy nie odczuwać tego, co wyparł jako dziecko — że był jedynie ciężarem dla matki, która, co można udowodnić, zapominała o jego istnieniu.

Później gazety w końcu podały tak długo ukrywane przed zagra-: nicą fakty — prowadzona przez tajną policję od początku lat sie­demdziesiątych kampania o wyższą liczbę urodzeń kontrolowała życie wielu tysięcy kobiet i dzieci. Matki umierały najczęściej z po­wodu infekcji. Lekarzom nie wolno było przeprowadzać aborcji pod karą siedmiu lat więzienia i zakazu wykonywania zawodu. Mogli;; pomóc kobietom tylko wtedy, jeśli zgłosiły się z zagrażającymi ży­ciu okaleczeniami po nielegalnych aborcjach i podały nazwisko le­karza, który wykonał zabieg. Zatajając je, pacjentki ryzykowały odmowę ze strony lekarzy oficjalnych, co oznaczało śmierć dla krwawiącej kobiety.


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 75

Takie informacje wyraźnie pokazują, że dyktator specjalizował się (i stało się to jego codziennym zajęciem) w szpiegowaniu i prześlado­waniu wszystkich obywateli za pomocą najnowszej technologii.

W połowie stycznia 1990 roku pracownicy niemieckiej telewizji podali po raz pierwszy informacje o oddziale dziecięcym w szpitalu w Temesvarze, który przez pracowników został nazwany „oddziałem Oświęcim".

Nawet w mieście mówiono o nim tylko szeptem. Na tym oddziale wegetowały chore i niedożywione dzieci. Z polecenia samego Ceause­scu. Dzieci przypominały małych mieszkańców z obszarów głodu Trzeciego Świata. Ich potrzeby zgodnie z odgórnym poleceniem nie były wystarczająco zaspokajane. Najczęściej umieszczano je po dwoje w inkubatorze, który był ogrzewany tylko wtedy, gdy był prąd. Poza tym leżały prawie niezabezpieczone przed chłodem, gdy temperatura na zewnątrz dochodziła do dwudziestu pięciu stopni poniżej zera, skazane na śmierć w obecności pielęgniarek i lekarzy. Zmuszanie per­sonelu medycznego do pasywnego uczestnictwa w tragicznej śmierci dzieci jest częścią scenariusza wypartej przeszłości. Czyż rodzice Ceau§escu nie byli również świadkami bólu i niedoli swoich dzieci, nie zdając sobie sprawy, że są za nią odpowiedzialni?

W książce Zniewolone dzieciństwo mogłam szczegółowo przedsta­wić, jaka „logika" kryła się za nieludzkimi prawami Trzeciej Rzeszy. Mogłam dowieść, że obecność schizofrenicznej ciotki, która mieszkała z rodziną Hitlera przez całe jego dzieciństwo, miała wpływ na powo­łanie do życia okrutnego prawa „eutanazji". Przypuszczenie, że ojciec (pozamałżeńskie dziecko) jest pochodzenia żydowskiego, podsycało jego nienawiść do Żydów. Nigdy natomiast nie żywił świadomej nienawiści ani do ojca, ani do chorej ciotki.

Jednakże dopóki żyją zwolennicy Hitlera i jego ideologii, dopóty wiele osób broni się przed zaakceptowaniem tej wiedzy. Nadal są przywiązani do koncepcji racjonalnych powodów hitlerowskiej „poli­tyki". Inaczej jest w przypadku Ceau§escu, który nie miał ani zwo­lenników, ani admiratorów. Był absurdalnym, samozwańczym „Bo­giem", a ludzie z Securitate pełnili rolę jego kapłanów. Gdy został obalony, skończył się też ten „kościół". To, co pozostało, to cierpienia terroryzowanego przez dziesiątki lat narodu, które teraz są na nowo


0x08 graphic
74 Gdy runą mury milczenia

Zgotował Rumunii los, który był kiedyś jego losem nadmiar dzieci, do których posiadania społeczeństwo było zmuszane przez opanowanego szaleństwem, boskiego dyktatora, a których nie moż­na było wyżywić i ogrzać. Tak jak księża i instytucja spowiedzi służyły zachowaniu boskiego porządku w Scornicesti, tak Securitate miała za zadanie sprawować pieczę nad macicą kobiety, stałą kon­trolę nad nią i troszczyć się o to, aby „boskie" życzenie dyktatora, żeby w kraju było jak najwięcej wielodzietnych i zmarzniętych ro­dzin, zostało spełnione. Kobiety w żadnym wypadku nie powinny mieć czasu dla swoich dzieci. Wymuszone porody uniemożliwiły im to skutecznie. Ich udziałem miał być taki sam los, jak los matki Ceausescu, która zmuszana przez męża alkoholika do kolejnych po­rodów musiała się godzić na to, że jej dzieci będą wzrastać w nędzy. Tyran posłużył się tysiącami matek, ojców, sióstr i braci, aby zemścić się za swój los. Broniąc się przed konfrontacją z własnym losem, wy­pierając własną przeszłość i uczucia z tego okresu, doprowadził cały naród na krawędź upadku.

Ceau§escu nie tylko rumuńskim dzieciom zgotowal podobny do własnego los, a więc brak miłości, głód, zimno, nieustanną kontrolę : i wszechobecne zakłamanie. Rumuńskie kobiety posłużyły mu z kolei do nieświadomej zemsty na własnej matce, którą świadomie bez reszty wielbił. Chciał zmusić miliony kobiet do macierzyń­stwa, aby nigdy nie odczuwać tego, co wyparł jako dziecko że był jedynie ciężarem dla matki, która, co można udowodnić, zapominała o jego istnieniu.

Później gazety w końcu podały tak długo ukrywane przed zagra-; nicą fakty prowadzona przez tajną policję od początku lat sie­demdziesiątych kampania o wyższą liczbę urodzeń kontrolowała życie wielu tysięcy kobiet i dzieci. Matki umierały najczęściej z po­wodu infekcji. Lekarzom nie wolno było przeprowadzać aborcji pod karą siedmiu lat więzienia i zakazu wykonywania zawodu. Mogli; pomóc kobietom tylko wtedy, jeśli zgłosiły się z zagrażającymi ży-, ciu okaleczeniami po nielegalnych aborcjach i podały nazwisko le­karza, który wykonał zabieg. Zatajając je, pacjentki ryzykowały odmowę ze strony lekarzy oficjalnych, co oznaczało śmierć dla krwawiącej kobiety.


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 75

Takie informacje wyraźnie pokazują, że dyktator specjalizował się (i stało się to jego codziennym zajęciem) w szpiegowaniu i prześlado­waniu wszystkich obywateli za pomocą najnowszej technologii.

W połowie stycznia 1990 roku pracownicy niemieckiej telewizji podali po raz pierwszy informacje o oddziale dziecięcym w szpitalu w Temesvarze, który przez pracowników został nazwany „oddziałem Oświęcim".

Nawet w mieście mówiono o nim tylko szeptem. Na tym oddziale wegetowały chore i niedożywione dzieci. Z polecenia samego Ceause­scu. Dzieci przypominały małych mieszkańców z obszarów głodu Trzeciego Świata. Ich potrzeby zgodnie z odgórnym poleceniem nie były wystarczająco zaspokajane. Najczęściej umieszczano je po dwoje w inkubatorze, który był ogrzewany tylko wtedy, gdy był prąd. Poza tym leżały prawie niezabezpieczone przed chłodem, gdy temperatura na zewnątrz dochodziła do dwudziestu pięciu stopni poniżej zera, skazane na śmierć w obecności pielęgniarek i lekarzy. Zmuszanie per­sonelu medycznego do pasywnego uczestnictwa w tragicznej śmierci dzieci jest częścią scenariusza wypartej przeszłości. Czyż rodzice Ceau§escu nie byli również świadkami bólu i niedoli swoich dzieci, nie zdając sobie sprawy, że są za nią odpowiedzialni?

W książce Zniewolone dzieciństwo mogłam szczegółowo przedsta­wić, jaka „logika" kryła się za nieludzkimi prawami Trzeciej Rzeszy. Mogłam dowieść, że obecność schizofrenicznej ciotki, która mieszkała z rodziną Hitlera przez całe jego dzieciństwo, miała wpływ na powo­łanie do życia okrutnego prawa „eutanazji". Przypuszczenie, że ojciec (pozamałżeńskie dziecko) jest pochodzenia żydowskiego, podsycało jego nienawiść do Żydów. Nigdy natomiast nie żywił świadomej nienawiści ani do ojca, ani do chorej ciotki.

Jednakże dopóki żyją zwolennicy Hitlera i jego ideologii, dopóty wiele osób broni się przed zaakceptowaniem tej wiedzy. Nadal są przywiązani do koncepcji racjonalnych powodów hitlerowskiej „poli­tyki". Inaczej jest w przypadku Ceau§escu, który nie miał ani zwo­lenników, ani admiratorów. Był absurdalnym, samozwańczym „Bo­giem", a ludzie z Securitate pełnili rolę jego kapłanów. Gdy został obalony, skończył się też ten „kościół". To, co pozostało, to cierpienia terroryzowanego przez dziesiątki lat narodu, które teraz są na nowo


76 Gdy runą mury milczenia

przeżywane i miejmy nadzieję, nie będą musiały być wyparte. Pozo­stanie potężny dreszcz.

Ale nie unikniemy podobnych sytuacji w przyszłości, jeżeli nie zro­bimy następnego kroku. Musimy bardzo gruntownie zrozumieć, jak do tego doszło, i może znowu dojść w sprzyjających okolicznościach, jeżeli nie pozbędziemy się ślepoty.

Postępowanie Ceau§escu wskazuje na to, że jego polityczna droga przeniknięta była ideą wyzwolenia poprzez zniszczenie. Tę postawę dzielił z innymi dyktatorami. Podobnie jak Hitler, Stalin i inni, będąc dzieckiem, słyszał, że to w jego własnym interesie jest bity, torturowany, ograbiany, nadzorowany i niszczony psychicznie. I nigdy nie przejrzał tych kłamstw. Takie niezdemaskowane kłam­stwo staje się główną zasadą tyranii.

Jeżeli maltretowane dziecko nie spotka wspierającego świadka, nigdy nie dostrzeże, że okaleczenie jego integralności jest deformacją psychiki. Wierzy, że ojciec rzeczywiście chce tylko dobra dla swojego dziecka, gdy je bije. Także lider francuskich prawicowych radykałów ; namawiał w telewizji do karania dzieci biciem i opowiadał, że on sam wiele zawdzięcza kopniakom ojca i dziadka. Takie wypowiedzi nie dziwią i właściwie można było się ich spodziewać, ponieważ maltreto­wane dziecko znalazłoby się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, gdy- ; by wątpiło w korzyści płynące z doświadczonego cierpienia. Musi wyprzeć wszelkie wątpliwości, aby przeżyć.

Ale dokąd doprowadzi dorosłego akt wyparcia, jeżeli także później wzbrania się, aby z niego zrezygnować? Jak widzimy na przykładzie wszystkich dyktatorów, coraz mocniej utrwala się w nich przeko­nanie, że zbawią naród, jeżeli go upokorzą, opanują, zmuszą do pod­daństwa, ograbią, wyszydzą i skłonią do milczenia. Czyli zrobią to, co kiedyś robili z nimi rodzice. To, co potem następuje, zależy od tego, jak świadomy jest ten naród. Czy zachowa się tak naiwnie, jak siedem koźlątek w bajce braci Grimm, którym wystarczy sztuczna biała łapa, aby pomylić złego wilka z dobrą mamą? Czy też nauki, jakie płyną z jego przeszłości lub przeszłości innych narodów, wystarczą mu dla zrozumienia, że wybawienie nigdy nie jest i nie może być poprzedzone zaplanowanym zniszczeniem ży­cia, wolności, prawdy lub ludzi.


//. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 11

Absurd powiązania pomocy z przemocą jest przez większość nie­dostrzegany, ponieważ dzięki długiej tradycji uważa się to zjawisko za oczywiste. Już w Księdze Przysłów Salomona znajdziemy takie zda­nie: „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go — w porę go kar­ci" (Prz 13,24). W Starym Testamencie połączenie pozornej miłości i „wybawienia" poprzez okrucieństwo i zniszczenie przedstawione jest jako wola Boga. W trakcie niestety zbyt krótkiego procesu Ceau§escu, chłopski syn, powiedział, że chciał zburzyć osiem tysięcy starych, pięknych wsi, żeby zbudować narodowi szpitale i szkoły — temu sa­memu narodowi, który został przez niego obrabowany, wyzyskiwany oraz skazany na głód i zimno. Dzięki temu „wielki, dobrotliwy ojciec" mógł budować dla siebie pałace. Także mały Nicolae Ceau§escu i jego rodzeństwo musiało marznąć i głodować, aby ich nieodpowiedzialny ojciec mógł zapłacić w gospodzie za swoją wódkę.

Jakkolwiek sama mogłam sobie jasno wyobrazić źródło zakła­mania dyktatora, chciałam w tej książce przedstawić konkretne fakty z jego dzieciństwa, które byłyby ilustracją mojej tezy dla czytelnika.

Szukałam więc dalszych informacji o dzieciństwie człowieka, któ­ry za naszych czasów dostarczył dowodów perfidnego, niepojętego obłędu niszczenia. Większość dziennikarzy, politologów, historyków, których pytałam o dzieciństwo dyktatora, nic o tym, ze zrozumiałych względów, nie wiedziała. Ten temat wydał im się zresztą całkowicie bez znaczenia. Kilku dziennikarzy, którzy wiele lat mieszkali w Bu­kareszcie, przekazało mi różne informacje, nie podając jednak pew­nych źródeł. Dowiedziałam się o tym, co w Rumunii było od dawna powszechnie znane, ale na co nie zwrócono uwagi — piętnastolatek przygotowujący się do zawodu szewca często kręcił się po dworcu w Budapeszcie i kradł różne rzeczy. Raz ukradł walizkę, w której znajdowały się dzieła Marksa. To był, jak mówiono, jego pierwszy kontakt z partią komunistyczną. Dzisiaj trudno jest dociec, czy pierw­sze uwięzienie, które potem nastąpiło, było spowodowane kradzieżą, czy też przynależnością do partii komunistycznej, jak to jest przedsta­wiane w oficjalnych biografiach. Ale wiadomo, że w sumie był więzio­ny wiele lat, a ciężki, więzienny los, kiedy doświadczył nieraz tortur i głodu, znosił bez uzewnętrzniania jakichkolwiek uczuć.


78 Gdy runą mury milczenia

Nawet jeżeli miałaby to być własna wersja dyktatora, to przecież odzwierciedla dumę maltretowanego w przeszłości dziecka ze swojej umiejętności wypierania uczuć i zaprzeczania im. Dumę, która cha­rakteryzowała już Adolfa Hitlera, i która doprowadziła u obu szaleń­ców do zduszenia i wyłączenia każdego odruchu współczucia. „Obojęt­ność" Ceau§escu, znana i potwierdzana przez więziennych towarzyszy, była skutkiem konieczności wyparcia uczuć w dzieciństwie.

Na moje pytanie, jak było to możliwe, że jeden z braci też miał na imię Nicolae, otrzymywałam odpowiedź, że ojciec przy nadawaniu ' drugiemu synowi imienia Nicolae był Jak zwykle" pijany. Jakoby za­pomniał, że już jeden z synów nosi to imię. Dlaczego również i matka o tym zapomniała, nikt mi nie wyjaśnił.

Ta informacja krążyła po Bukareszcie, nie wzbudzając szczególne­go zalnteresowania. Ale to wydarzenie bezsprzecznie rzuca światło na obłędną potrzebę znaczenia, która nie była niczym innym jak bezgranicznym, absurdalnym wysiłkiem dyktatora, aby zapewnić sobie w końcu uwagę, której jako dziecko był zupełnie pozbawiony. Gdyby było inaczej, nie zapomniano by, jakie nosił imię, gdy chrzczo­no jego brata. Jako dorosły próbował zrekompensować ten uraz wszystkimi dostępnymi mu środkami. W licznych budynkach admini­stracji państwowej, także w muzeach i bibliotekach, miał Ceau§escu biura. W ten sposób demonstrował swoją wszechobecność. Każdy z obywateli zobowiązany był do posiadania portretu dyktatora — cel był ten sam; nawet na chwilę nie można było zapomnieć o jego istnie­niu. Ale to wszystko nie zdołało go nasycić. Nie wystarczyło, żeby za­spokoić wypartą kiedyś, w pełni normalną, naturalną potrzebę dziec­ka. Potrzebę bycia poznawanym, akceptowanym i dostrzeganym. Nie wystarczało, aby upewnić się, że nigdy już jego imię i istnienie nie zo­stanie zapomniane w taki wyjątkowo bolesny i obraźliwy sposób, w jaki zrobili to jego rodzice.

Maltretowane dziecko nie ma żadnych szans, żeby zatrzymać w świadomości taką potrzebę. Musi ją wyprzeć, jeżeli pozostaje nieza­spokojona. Dorosły może później to wyparcie usunąć, o ile nie zaprze­cza doznanemu cierpieniu i ma możliwość zaspokojenia tych waż­nych, podstawowych potrzeb w sposób dozwolony, niedestrukcyjny. Ale może też wzbraniać się przed uznaniem, że cierpiał z powodu


JI. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 79

zadawanych mu ran, i jak Ceau§escu oraz jemu podobni zmuszać inne osoby do zaspokojenia swoich nieświadomych, pierwotnych potrzeb, nawet za cenę ludzkiego życia.

Ale ten rachunek nie zgadza się. Tego, czego w sposób bolesny po­zbawiono dziecka w dzieciństwie, nie można nadrobić wsparciem i za­spokojeniem potrzeb zastępczych. Nawet gdy karmiona nieograni­czoną władzą iluzja nie ma granic, liczba ofiar ciągle pozostaje zbyt mała dla nieświadomej, morderczej furii zranionego dziecka, które­mu nigdy nie pozwolono żyć naprawdę. Zostało to potwierdzone przez „zwycięstwa" Hitlera, Stalina i Ceau§escu. Będąc u szczytu władzy, ci mężczyźni w gruncie rzeczy ciągle jeszcze obawiali się zadawanych przez swoich ojców razów. Ból, który znosili w przeszłości, zabarwiał ich manię prześladowczą prywatną logiką. Hitler polecił zniszczyć w Austrii miejsce swojego pochodzenia, a Ceau§escu chciał zburzyć wszystkie chłopskie gospodarstwa, aby w ten sposób „zlikwidować" przeszłość. Na szczęście Rumunia mogła uwolnić się od tego potwora, zanim było za późno. To niszczenie nie miałoby z racji swej istoty końca.

Zarówno dyktator, jak i jego żona żyli w przekonaniu, że są naj­lepszymi rodzicami dla narodu, torturując go. To przekonanie przy­swoili sobie bardzo wcześnie od własnych rodziców i uważali je za słuszne. Świadczą o tym ostatnie słowa Eleny Ceau§escu przed jej egzekucją. Kiedy żołnierze chcieli ją skrępować, zawołała do nich: „Dzieci, pomyślcie o tym, że przez dwadzieścia lat byłam dla was jak matka; nie zapominajcie, co dla was wszystkich zrobiłam".

Także w trakcie procesu Elena przekonywała, że od czternastego roku życia „poświęcała się" dla narodu. Nie była oczywiście świado­ma cynizmu swojej wypowiedzi, ponieważ już jako dziecko nauczyła się wierzyć w podobne zapewnienia swoich rodziców i oczekiwała takiej wiary także od swojego „ukochanego narodu".

Na czym polegała wielka troska małżeństwa Ceau§escu o uko­chaną ofiarę — naród? Według ich własnego przekonania, prawdo­podobnie na zakazie dokonywania aborcji i stosowania środków anty­koncepcyjnych. Dopiero gdy kobieta skończyła czterdzieści lat i miała już pięcioro dzieci, mogła legalnie usunąć ciążę. W praktyce wyglą­dało to tak, że matka siedmiorga dzieci przed czterdziestką pojawiała się w szpitalu, krwawiąc po nielegalnej aborcji, i była pozbawiona


80 Gdy runą mury milczenia

opieki, ponieważ personel obawiał się sankcji karnych. Dopuszczano, żeby się wykrwawiła, a siedmioro dzieci umieszczano w przepełnio­nym domu dziecka. To właśnie tam, jak wiadomo, dyktator wyszuki-} wał sobie chłopców i przygotowywał ich do służby w Securitate. To nie wszystko. Pozostałe dzieci były przeznaczone do adopcji do kra- J jów kapitalistycznych, a zarobione dewizy przeznaczano na luksuso­we życie panującej rodziny.

Nasuwa się pytanie, czy to nie oburzające zbijać na dzieciach majątek? Are to nie koniec szaleństwa. Zakaz aborcji uzasadniono \ tym, że ludność Rumunii musi wzrosnąć do co najmniej trzydziestu milionów, aby stać się wielkim narodem. Bo naród wielkiego i władcy musi być wielki. Gdy ludzie słyszą takie hasła, czują się — co zrozumiałe — skonsternowani. Natomiast nie reagują zdziwieniem, gdy dorosły bije dziecko, kopie je i woła: „Już ja cię nauczę przyzwo-1 itości, jeszcze będziesz mi za to dziękował". Nie ma wątpliwości, że pijany ojciec Ceau§escu, władca wielkiego państwa dzieci, prze mawiał w ten sposób. Jak wiadomo, takie dzieci, jak Elena i Nicolae Ceau§escu, dziękowały gorąco swoim rodzicom i darzyły ich wielkim szacunkiem. Za to płacił ukochany naród i również od niego oczeki- % wano wdzięczności za tortury, którym był poddawany.

Gdyby psychodynamika maltretowania dziecka była powszechnie znana, w żadnym wypadku taki człowiek jak Nicolae Ceau§escu nie mógłby grabić całego narodu przez dwadzieścia lat, upokarzać go, ro­bić z niego tłumu klaszczących w uznaniu niewolników i jednocześnie przedstawiać się jako jego wybawca. Reżim, jaki narzucił społeczeń­stwu, charakteryzował się wszelkimi elementami tyranii, której pod- i legają dzieci na całym świecie i którą bezkarni dorośli nazywają wy­chowaniem i wybawieniem „dla twojego dobra". Ale za tym kryje się:' wywłaszczenie, wyzysk, totalna kontrola, tortury, brak szacunku,, pogarda, upokarzanie, wykorzystywanie, oszukiwanie, prześladowa nie, terror, kłamstwo, fałszowanie prawdy, manipulacja i bezlitosne psychiczne okrucieństwo, które dorosły stosuje z uśmiechem i obiet­nicą zbawienia.

Na przykład małe dziewczynki, które miały z okazji parad wiwa tować na cześć dyktatora, musialy wiele godzin oczekiwać go (przy.;, temperaturze dwudziestu stopni poniżej zera), marznąc w swoich


II. 2 Destrukcyjni „wybawiciele" i twórcy totalitarnych reżimów 81

białych bluzeczkach, ponieważ dostojny „ojciec" państwa uważał, że ,,zniewieścialość szkodzi charakterowi". W słownictwie wychowawczym naszych ojców takie stwierdzenie było oczywistością, dopiero dzisiaj wiadomo, że jest gloryfikacją okrutnego, sadystycznego postępowania.

Pod koniec rządów Ceau§escu wiedziano już, że był paranoikiem, ale nikt z polityków nie zadał sobie pytania: W jaki sposób nim się stał? Tylko wiedy, gdy odważymy się je postawić, otrzymamy odpo­wiedź na ważne dla nas wszystkich pytanie: Jak można ustrzec się przed władzą szaleńców? Kto miał możliwość wnikliwego poznania dzieciństwa Ceau§escu, z łatwością mógłby sobie wyobrazić, jak doszło do powstania jego pasji niszczenia, którą maskował, obiecując szczę­ście. Informacje o Rumunii przekazane przez telewizję dają nam wy­obrażenie o liczbie ofiar, które musiały zapłacić za naszą ślepotę.

Mnóstwo ludzi podobnych psychicznie do Hitlera i Ceaugescu za­mieszkuje naszą planetę i niszczy życie, gdzie tylko jest to możliwe. W przyszłości możemy i musimy zapobiec uzależnieniu się od takich osób, ponieważ obecnie moglibyśmy dysponować wystarczającą wiedzą, żeby właśnie to zrobić.

Jak można takie osoby rozpoznać? Przede wszystkim po tym, że niewoląc innych, mówią o spotykającym te osoby dobrodziejstwie, a własną przestępczą działalność przedstawiają jako działania dla dobra narodu czy ludzkości. Gdy zdecydowanie potrafimy rozpoznać oszukańczy i manipulatorski język wychowawców i wiemy, jakich spustoszeń może dokonać, będziemy skutecznie mogli bronić się przed następnymi tyranami, którzy zawsze, bez wyjątku, używają języ­ka tradycyjnej pedagogiki. I tak długo będą odnosić sukces, posłu­gując się nim, jak długo ludzie nie nauczą się dostrzegać zakłamania tego języka. Me gdy tylko rozpoznają je, zdemaskują mowę „obie­cujących zbawienie" polityków i ją odrzucą. Przekonanie, że można dręczyć dziecko i jednocześnie twierdzić, że to dla jego dobra, było w ostatnich generacjach tak rozpowszechnione, że najbardziej absur­dalne koncepcje stalinizmu wszystkich możliwych odcieni znalazły Poczesne miejsce w umysłach wielu osób. Na szczęście młodsza gene­racja, która w mniejszym stopniu była narażona na przemoc i absurdy wychowania, mogła te kłamstwa zdemaskować, odrzucić i „zdetroni­zować", a tym samym przygotować drogę demokracji.


82 Gdy runą mury milczenia

Wielu znanych polityków i władców, którzy byli odpowiedzialni zaf los całych narodów, zetknęło się z Ceau§escu. Przyjmowali go z wszel­kimi honorami, okazywali mu sympatię, a nawet przyjaźń. Jak si wydaje, żaden z nich nie zauważył, że ma do czynienia z najgorsza rodzajem podłości, fałszu, destrukcji, snobizmu i próżności. Czy był tak dlatego, że te osoby korzystały z wyrafinowanych kłamstw i in. tryg Ceau§escu oraz kolaborowały z nim? Możliwe, że dotyczyło t wielu polityków, ale z pewnością nie wszystkich. Przecież większo' z nich była dziećmi „Czarnej pedagogiki".

Myśli mężczyzny, który spędza wieczory na oglądaniu filmó\ o Napoleonie lub seriali kryminalnych, krążyły przede wszystkii wokół pragnienia, żeby wykreować się na „geniusza stulecia" prz~ pomocy ludzkich ofiar. Snucie planów na ten temat było codziennj zajęciem dyktatora. Jak twierdzi łon Mihai Pacepa, szef Securitate d 1978 roku, Ceau§escu omawiał z nim sposób realizacji tego pragni nia „w ogrodzie, przy różach", bo obawiał się aparatów podsłucho wych, które sam polecił zalnstalować (por. łon Pacepa, op. cit.).

Informacje podane przez byłego człowieka Securitate należy czyta z zastrzeżeniem, jednak to, co można znaleźć w Horizons rouges dzi­siaj, po rewolucji, w dużej mierze się potwierdza. Czytelnikowi t książki trudno pojąć, jak to się stalo, że wszyscy znani politycy stykaj się z tak wyraźnym przypadkiem jak Ceau§escu, wykazali się psycholc gicznym analfabetyzmem. Sposób, w jaki traktowali dyktatora, jes tego dowodem. Bronimy się przed przyjęciem tych faktów do wiadomo-i ści, bronimy się przed wiarą, że istnieją, ponieważ życie tak wielu ludzi jest w rękach tych polityków. Nie chcemy, żeby te informacje bj prawdziwe. Ale niestety są. Głodne dzieci w szpitalach są tego potwier dzeniem. Ich umęczone twarze dowodzą, że namiętna walka o „ochron,, nienarodzonego życia" nie musi wcale wynikać z miłości i przyjaznego stosunku do człowieka. Niestety, zbyt często jest owocem nienawiść niechcianych i niekochanych, którzy — podobnie jak Ceau§escu nigdy nie mogli żyć naprawdę, a teraz jako dorośli chcieliby, aby inn" dzieci też odczuły, co to znaczy brak miłości i akceptacji. Właśnie te* nienawiści zawdzięczają istnienie dzieci z „oddziałów głodu". Czy ki* dykolwiek otrzymają potrzebne wsparcie, aby mogły zaniechać zemst na niewinnych osobach, biorąc odwet za swój okrutny los?


Rozdział 3

Maltretowane dziecko w Lamentacjach Jeremiasza

WYOBRAŻENIE SOBIE sytuacji małego dziecka, które jest całkowicie uzależnione od samowoli, a nierzadko i od szaleństwa do­rosłego, wymaga od nas wielkiego wysiłku. To szaleństwo może z po­wodzeniem towarzyszyć doskonałemu społecznemu przystosowaniu rodziców i dzięki temu pozostawać niezauważone. Ojcowie mogą być osobami piastującymi wysokie urzędy, cieszyć się powszechnym sza­cunkiem, a wyparte doświadczenie tortur odreagowują na własnych dzieciach. To samo odnosi się do kobiet. Są kobiety, które cieszą się sławą dobrej matki, ale pozostają całkowicie ślepe na potrzeby swoje­go dziecka, ponieważ nauczyły się, będąc małymi dziewczynkami, że ich potrzeby zupełnie się nie liczą. Nigdy nie doświadczyły opieki, pełnej miłości troski i czułości, dlatego musiały stłumić odpowiednie potrzeby. Z tej przyczyny nie dostrzegają tych potrzeb również u własnych dzieci, o ile ta ślepota nie została uleczona dzięki nowym, pozytywnym doświadczeniom z partnerem.

Na przykładzie sztuki teatralnej 0'NeillaLongDay's Journey into Night [Długa podróż w noc] opisałam kobietę, która tak mocno była przywiązana do wyidealizowanego obrazu swojego uzależnionego od nałogu ojca, że za to samooszukiwanie się musiała zapłacić nie tylko swoim uzależnieniem, ale zniszczeniem swoich trzech synów (por. Das uerbannte Wissen, I, 6).

Jeżeli nasze dzieciństwo było podobnym piekłem, nie chcemy, aby Przypominano nam o tym później. Nie chcemy wczuwać się w sytuację


84 Gdy runą mury milczenia

nieszczęśliwego dziecka, nawet jeżeli sami byliśmy takim dzieckiem. Ale nawet jeśli tego chcemy, czujemy wewnętrzny opór, poniew* jako osoby dorosłe nigdy nie musieliśmy doświadczyć potwornej bezj bronności, na którą dziecko często jest narażone i od której nie nr ucieczki.

W literaturze i sztuce także można znaleźć świadectwa istnieni-tej dziecięcej bezradności opisanej przez dorosłych, chociaż autorz nie byli świadomi, o czym tak naprawdę piszą. W książce Mury mil czenia próbowałam pokazać, w jaki sposób rzeczywistość maltretowa nego dziecka ujawnia się w bajkach i twórczości literackiej. Twórc posługuje się jednak symbolami, aby jego własne wyparcie pozo stało nienaruszone. Dlatego nie wie, że jego wyparta rzeczywistoś dzieciństwa jeszcze przerasta najstraszniejsze fantazje, któryc jest autorem.

Na przykładzie powieści i opowiadań Kafki próbowałam pokaza* że jego podświadomość odsłania prawdę o jego wczesnym dzieci" stwie, prawdę, która była całkowicie niedostępna jego świadomo' mimo krytycznej postawy w stosunku do ojca. Zamek przedstawia syl tuację niechcianego i stale oszukiwanego dziecka, Proces mówi o nr, kach wynikających z nienazwanej, ale stale obecnej winy, Koloni karna — o szaleństwie systemu kar wymierzonym przeciw nieświa domemu dziecku, Głodomór — o nigdy niezaspokojonym głodzi bliskości, Przemiana — o samopoczuciu niekochanego, nierozumis nego i zaniedbanego dziecka. Na przykładzie Gustawa Flauberta, Sal muela Becketta i innych można wykazać, że pisarze mają możliwo-uzewnętrznienia swojej prawdy, przynajmniej częściowo, w formi symboli, bez zastanawiania się nad ukrytą za nimi rzeczywistości* co też oznacza unikanie pełnej odpowiedzialności za prezentowan treści. Dlatego takie świadectwo nie pomaga obudzić ludzi z ich ni. bezpiecznego snu.

Dowody na okrutne traktowanie dzieci znajdujemy nie tylko w lit raturze współczesnej. Stosowanie przemocy przez dorosłego w stosur do bezbronnego dziecka — co często prowadziło do zalegalizowane^ mordu i pogardy dla jego osoby — jest znaczącym doświadczenie w wielu, ale, miejmy nadzieję, nie we wszystkich kulturach. Potwierl dzeniem tego jest piśmiennictwo tych kultur. W Starym Testamenci


II. 3 Maltretowane dziecko w Lamentacjach Jeremiasza 85

znajdujemy na przykład te same wzory, które tak dobrze znamy z na­szego wychowania: kary za nieposłuszeństwo, za niewierność, za ado­rację innych bogów (por. Mury milczenia, s. 280 i n.); obietnice nagro­dy i wybawienia dla posłusznych, wybuchy gniewu i pasji niszczenia. A z drugiej strony, bezbronne dziecko ze swoją zależnością od do­rosłego, którego napady złości musi przyjmować z pokorą, ponieważ rzeczywistość jego okrucieństwa tak bardzo jest niepojęta, że nie­ustannie trzeba jej zaprzeczać, żeby przeżyć.

Dorośli, którzy zapomnieli o okolicznościach początków swojej egzystencji i trwają przy swoim wyparciu, nie wiedzą, jaki jest los małego dziecka zależnego od swoich wszechmocnych, surowych i ka­pryśnych rodziców. Ale wielu z tych ludzi czyta rano i wieczorem Bi­blię; czytają ją także swoim dzieciom i znajdują w niej potwierdzenie, że wychowanie w posłuszeństwie było i jest całkowicie prawidłowe. Ciągle jeszcze czekają na wybawienie, które kiedyś obiecali im rodzice. Jeżeli nie przychodzi, to sami są temu winni. Szukają pociechy w Biblii, ponieważ podsyca dawną nadzieję, że Bóg i rodzice będą się o nich troszczyć, jakkolwiek rzeczywistość przeczy temu. Sądzą, że doświad­czone okrucieństwo jest jedynie usprawiedliwioną karą za ich winy. Własną winę można odkupić. Można coś zrobić, żeby zostać przez Boga zaakceptowanym i kochanym; chodzić do kościoła, rozdawać datki, modlić się, żyć wstrzemięźliwie. Ale myśl, że jest się zależnym od kapryśnego, niesprawiedliwego i nieobliczalnego Boga, jest nie do zniesienia, ponieważ nie można tego zmienić, nie można tego pojąć. Szuka się więc rozwiązania w iluzji, w wierze, że tak naprawdę wszyst­ko wygląda inaczej, niż wskazuje i dowodzi doświadczenie. Jest to sy­tuacja wielu dzieci. Próbują sobie pomóc, biorąc na siebie winę. Trzy­mają się kurczowo złudzenia, że same mogą coś, cokolwiek zmienić w swojej sytuacji — sytuacji istoty upokarzanej, zaniedbanej, mal­tretowanej i oszukiwanej. Jeżeli tylko wystarczająco będą się sta­rać. I starają się, próbując wybaczyć wszystko, co wycierpiały, aby w końcu uzyskać uznanie i miłość. Zacytuję na następnych stronach fragmenty Lamentacji Jeremiasza z VI wieku przed Chrystusem*.

* Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wydanie trzecie poprawio-ne» Wydawnictwo Pallottinum, Poznań-Warszawa 1980.


86 Gdy runą mury milczenia

Jeremiasz broni się przed okrucieństwem jak silne, jeszcze czujące* i widzące dziecko i ciągle szuka pociechy w myśli, że tortury są jedynią sprawiedliwą i konieczną karą za popełnione występki.


12.

13.

14.

15.

18.

19. 20.

21.

22.

Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść po*

dobna do tej, co mnie przytłacza, którą doświadczył mnie Pan, gdy gnie»

wem wybuchnął.

Zesłał ogień z wysoka, kazał mu wejść w moje kości; zastawił sieć na me nog

sprawił, że się cofnęłam; uczynił mnie spustoszoną, cierpiącą dzień cały.

Ciężkie brzemię mych grzechów ręką Jego związanych przygniata

szyję, mocą moją chwieje: Pan wydał mnie w ręce, którym nie zdołam sr

wymknąć.

Odtrącił Pan ode mnie wszystkich walecznych, zgromadzenie przeciwk

mnie zwołał, by zniszczyć moją młodzież; Pan jak w tłoczni podept

Dziewicę, Córę Judy.

Sprawiedliwym okazał się Pan, gdyż wzgardziłam Jego słowami

słuchajcie, wszystkie narody, na ból mój popatrzcie — dziewice i mo

młodzieńcy poszli w niewolę.

Wzywałam swoich przyjaciół, a oni mnie zdradzili [...]

Spójrz, Panie, bo jestem w ucisku, drgają me trzewia, ściska się we mni

serce, bo byłam oporna [...]

Słyszano, że wzdycham, lecz nikt nie pociesza; wszyscy wrogowie n

wieść o nieszczęściu cieszą się, żeś Ty to uczynił. Sprowadź dzień zaj

wiedziany, by los mój ich spotkał.

Cała ich złość niech stanie przed Tobą, racz z nimi postąpić podobnie

jak ze mną postąpiłeś za wszystkie me grzechy; bo liczne są moje udręki

i serce me choruje.


11. Wzrok utraciłem od płaczu, drgają me trzewia [...]

  1. Uczynił Pan, co postanowił, wypełnił swą groźbę, zapowiedzianą w dniac dawnych: bez litości obalił [...]

  2. [...] niech łzy twe płyną jak rzeka we dnie i w nocy; nie dawaj sobie wy-? tchnienia, niech źrenica twego oka nie zna spoczynku! 1

  3. Powstań, wołaj po nocy przy zmianach straży, wylewaj swe serce jak wodę przed Pańskim obliczem, podnoś do Niego swe ręce o życie twoich niemowląt, <które padały z głodu na rogach wszystkich ulic>.


II. 3 Maltretowane dziecko w Lamentacjach Jeremiasza 87

3

  1. Jam człowiek, co zaznał boleści pod rózgą Jego gniewu;

  2. On mnie prowadził, iść kazał w ciemnościach, a nie w świetle,

  3. przeciwko mnie jednemu cały dzień zwracał swą rękę.

  1. ciemność mi dał na mieszkanie, tak jak umarłym na wieki.

  2. Opasał mnie murem, nie wyjdę, obciążył moje kajdany.

  3. Nawet gdy krzyczę i wołam, On tłumi moje błaganie;

  1. On dla mnie niedźwiedziem na czatach i lwem w kryjówce;

  2. sprowadził mnie z drogi i zmiażdżył, porzucił mnie w nędzy;

  3. łuk swój napiął i uczynił ze mnie cel dla swej strzały.

  1. drwią ze mnie wszystkie narody: jam stale treścią ich pieśni,

  2. On mnie nasycił goryczą, piołunem napoił.

19. Wspomnienie udręki i nędzy — to piołun i trucizna;

To jest więcej, niż dziecko jest w stanie pojąć, szuka rozpaczliwie pociechy i znajduje ją we własnej pozornej przewinie, we własnej rzekomej złośliwości. Stąd czerpie pociechę.

  1. stale je wspomina, rozważa we mnie dusza.

  2. Biorę to sobie do serca, dlatego też ufam:

  3. Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła.

  4. Odnawia się ona co rano: ogromna Twa wierność.

  5. «Działem mym Pan» — mówi moja dusza, dlatego czekam na Niego.

  6. Dobry jest Pan dla ufnych, dla duszy, która Go szuka.

  7. Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana.

  8. Dobrze dla męża, gdy dźwiga jarzmo w swojej młodości.

  9. Niech siedzi samotny w milczeniu, gdy On na niego je włożył.

  10. Niech usta pogrąży w prochu! A może jest jeszcze nadzieja?

  11. Bijącemu niech nadstawi policzek, niechaj nasyci się hańbą!

  12. Bo nie jest zamiarem Pana odtrącić na wieki.

  13. Gdyż jeśli uniży, ma litość w dobroci swej niezmiernej;

  14. niechętnie przecież poniża i uciska synów ludzkich.

  15. Gdy pod nogami się depcze wszystkich jeńców kraju —

  16. gdy prawa ludzkie się łamie w obliczu Najwyższego,

  17. gdy gnębi się w sądzie człowieka — czyż Pan tego nie dostrzega?

  18. Któż rzekł i stało się, gdy Pan tego nie nakazał?

  19. Czyż nie pochodzi z ust Najwyższego i niedola, i szczęście?

  20. Czemu się skarży człowiek żyjący? Mąż — na [karę za] grzechy?


88 Gdy runą mury milczenia

40. Rozważmy, oceńmy swe drogi, powróćmy do Pana;

  1. myśmy grzesznicy — odstępcy: A Ty nie przebaczyłeś.

  2. Odziałeś się w gniew, by nas ścigać, zabijałeś, nie miałeś litości.

Z znowu bierze górę oburzenie.

45. Uczyniłeś z nas śmieci, plugastwo pomiędzy ludami.

  1. naszym działem trwoga i pułapka, ruina i zniszczenie.

  2. Strumienie łez płyną mi z oczu nad zniszczeniem Córy mego ludu.

  3. Nie ustaje w płaczu me oko, bo nie ma ulgi,

  4. póki nie spojrzy i nie zobaczy Pan z niebios.

  5. Oko me sprawia ból mojej duszy z powodu córek mojego miasta.

  6. Łowili mnie stale jak ptaka — niesłusznie prześladujący;

  7. w jamie chcieli mnie zniszczyć: rzucali na mnie kamienie;

  8. wody wezbrały ponad moją głowę: rzekłem: «Jestem zgubiony».

  9. Wzywałem imienia Twego, o Panie, z przepastnej jamy,

  10. słyszałeś mój krzyk: «Nie zatykaj uszu na moją prośbę!»

  11. Zbliżyłeś się w dniu, gdy Cię wzywałem, rzekłeś — «Nie bój się!»

  12. <Już kiedyś>, Panie, obroniłeś mą sprawę, ocaliłeś mi życie;

  13. Panie, Ty widzisz mą krzywdę, sprawę mą rozsądź!

  14. Ty widzisz całą ich żądzę zemsty, wszystko, co przeciw mnie knują.

  1. Oddaj im, Panie, zapłatę według uczynków ich rąk:

  2. Ześlij ślepotę na ich serca i na nich Twoje przekleństwo!

5

  1. Lecz Ty, o Panie, Ty trwasz na wieki. Twój tron — poprzez pokolenia.

  2. Czemu chcesz o nas zapomnieć na zawsze, po wszystkie dni naa opuścić?

  3. Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy. Dni nasze zamień na dawne!

  4. Czyżbyś nas całkiem odtrącił? Czy tak bardzo na nas się gniewasz?

Po całej tej rozpaczliwej walce ze świadomością doznanej niespra wiedliwości, po wszelkich próbach wmówienia sobie kłamstwa o włas; nej winie, prosta prawda dochodzi do głosu: „Za bardzo się na n gniewasz". A potem dziecięca prośba: „Zaprowadź nas do siebi. abyśmy znowu wrócili do domu". Poddane dyscyplinie dziecko inaczej niż wolne — nie może wrócić do domu, kiedy będzie chcialo Jest uzależnione od pomocy dorosłego.


II. 3 Maltretowane dziecko w Lamentacjach Jeremiasza 89

Komentarz do Biblii mówi o „miłości Pana dla karanego przez nie­go narodu". I dalej: „Ten cudowny rozdział (W, 22-27) wprowadza ton nadziei i zaufania w mrok skargi. Nawet ból nie niszczy wiary proroków w wierność Pana". Tego rodzaju komentarz, wywodzący się z ducha „Czarnej pedagogiki", przysłania prawdę skargi. Nie skarga prowadzi w ciemność, lecz ból, dezorientacja i lęk wynikający z poczucia winy, samooskarżanie. Skarga mogłaby przynieść światło i jasność, gdyby została wysłuchana i potraktowana poważnie.

Skarga Jeremiasza (wprawdzie w sposób nieświadomy i niezamie­rzony) bezsprzecznie wyraża rzeczywistość karanego, czyli maltretowa­nego dziecka. To dziecko broni się przed myślą, że rodzice, którzy mówią o miłości i oddaniu, są zdolni do bezlitosnej masakry — że jest to prawdą. Ponieważ nie może uwierzyć w to, co słyszy i widzi, bez narażania się na śmierć z bólu, wierzy w to, co zostalo obiecane, w to, co jest przeciwieństwem jego doświadczenia, w słowo.

Przerażenie prawdą, odwrócenie się od faktów, przyczyniło się (i przyczynia nadal) do powstania religii i ideologii, które obiecują człowiekowi wybawienie od cierpienia i ułatwiają mu zaprzeczenie doświadczenia. Przykładowo marksizm i leninizm pomagał całe lata ukrywać fakty, które pierestrojka boleśnie ujawniła i uświadomiła społeczeństwu. Bez tego nowego spojrzenia jakakolwiek zmiana nie byłaby możliwa. Dlatego zacytowałam fragmenty Lamentacji Je­remiasza. Podobnie jak w przypadku dzieł Kafki, którymi się posłuży­łam, także i teraz chciałam, aby przemówiło maltretowane dziecko. Pominęłam historyczne aluzje, cenzurę wyparcia, aby umożliwić czy­telnikowi zbliżenie się do uczuć maltretowanego dziecka, które prag­nie, aby to, co stało się jego doświadczeniem, nie było prawdą. Jest pełne bólu, ale ciągle kurczowo trzyma się myśli, że tortury są tylko odpowiedzią na jego przewiny, że karane jest z miłości. W swojej winie znajduje jedyne pocieszenie!

Im większy jest paniczny lęk przed wypartymi faktami, przed po­wrotem wypartych treści, tym bardziej destrukcyjny i niebezpieczny staje się fanatyzm. Czy przejawia się pod płaszczykiem religii czy polityki, nie jest istotne — zresztą dzisiaj także to obserwujemy. Istotne jest negowanie ważnych dla życia faktów, wspólne dla obu tych form życia społecznego i charakterystyczne dla każdej ortodoksji.


90 Gdy runą mury milczenia

Komentarze do Lamentacji Jeremiasza odzwierciedlają postawę, która charakteryzuje także niektóre metody terapeutyczne. Mówią o ambiwalencji dziecka w stosunku do rodziców i sugerują swoim pa­cjentom, że powinni zaakceptować i nauczyć się kochać dobre i złe strony swoich opiekunów, jak dwie strony tego samego człowieka, któ­ry kocha dziecko mimo wszystko. Mówią, że dziecko może „dojrzeć" i wybaczyć, jeżeli uda mu się zintegrować pozytywny i negatywny l obiekt, jeżeli nauczy się „kochać także negatywne cechy rodziców".

Wielu terapeutów w swoich próbach przedstawiania zła w sposób relatywny przypomina Boga Stwórcę, który ukarał Adama i Ewę za ; to, że zerwali jabłko z drzewa wiadomości i nauczyli się odróżniać dobro od zła. Już wtedy lepiej było czynić zło, niż je dostrzec i jedno-znacznie potępić. Te i podobne koncepcje terapeutyczne, którymi i posługują się terapeuci rodziny, nie uwzględniają faktu, że to, co po­stulują, już dawno jest niestety faktem — że dziecko, podobnie jak wyraził to Jeremiasz 2600 lat temu, kocha i jest przywiązane nawet; do najbardziej okrutnych i brutalnych rodziców, ponieważ czeka* i spodziewa się cudu, wybawienia. Za tę iluzję płaci niebezpieczną • ślepotą, która później daje mu prawo równie okrutnie traktować § swoje dzieci — właśnie dlatego, że jego tolerancja w stosunku ; do rodziców nigdy nie została zakwestionowana. Ale człowiek, który nie jest już dzieckiem, który ma odwagę stać się dojrzałym, czyli chce znać prawdę, musi odrzucić doznane okrucieństwo jed­noznacznie, a nie — co istotne — ambiwalentnie. Dzięki temu nigdy nie poprze nieświadomie zła, przyczyniając się w ten sposób do jego sukcesu. Tej prawdy najwyraźniej boją się za­równo psychoanalitycy, jak i terapeuci rodzinni, teoretycy systemowi > i wielu pracowników socjalnych, ponieważ kwestionuje ona postępo­wanie ich własnych rodziców. Przecież nie możemy pocieszać się tak ) jak Jeremiasz. Gdybyśmy chcieli zachować taką postawę niekoń­czącej się tolerancji, groziłoby nam niebezpieczeństwo wydania się w ręce ludzi, którzy obiecują nam szczęście i wyzwolenie. Byliby­śmy ślepi, nie rozumiejąc, co w rzeczywistości czynią.

Oczekiwane wyzwolenie nie nadejdzie dopóty, dopóki będziemy przyczyniać się do samopotępienia naszych dzieci i nie nauczymy się tego unikać. Niestety, jeszcze dzisiaj codziennością jest, że dziecko


II. 3 Maltretowane dziecko w Lamentacjach Jeremiasza 91

jest karane i oskarżane za swoje zdrowe, naturalne odruchy i reakcje. Czasami towarzyszy temu uwaga, że Bóg tak chce. Każde dziecko, które w pierwszych latach życia było obciążone bólem i lękami (bez fi­zjologicznej przyczyny), zostało skazane na lęk wynikający z poczucia winy. Jego uczucia są odzwierciedleniem tego, co mu przekazano: „To ja sam jestem winny temu, co mnie spotkało, coś musi być ze mną nie w porządku, ja sam jestem przyczyną mojego cierpienia".

Zdarza się, że dzieci wcześnie są poddawane niepotrzebnie medycz-no-technicznym zabiegom i bolesnym badaniom. Nierzadko dzieje się tak między innymi dlatego, że lekarze nie mogąc dostrzec prawdzi­wych źródeł symptomów, stosują różnego rodzaju aparaturę badawczą. A rodzice wierząc w cuda techniki, pozbawiają dzieci odpowiedniej troski. Takie dziecko będzie dopóty skazane na lęk przed niepojętym cierpieniem, dopóki dzięki odkrywającej terapii i „wiedzącemu świad­kowi" uwolni się od chaosu i znajdzie „wybawienie".


i

III.

Rezygnacja z obłudy


mm


Rozdział 1

Uwalniające doświadczenie bolesnej prawdy

MALTRETOWANE i opuszczone dziecko jest zupełnie samot­ne w ciemności chaosu i lęku, otoczone arogancją i nienawiścią, po­zbawione swoich praw i swojego języka, oszukane w swojej miłości i zaufaniu. Jest pogardzane, upokarzane, cierpiące i pozbawione jakiegokolwiek oparcia, wydane ślepej, bezlitosnej władzy pełnych ignorancji dorosłych, zupełnie bezbronne.

Cała jego istota chciałaby wyrazić oburzenie i wołać o pomoc. Ale właśnie tego mu nie wolno. Wszystkie normalne, przewidziane przez naturę, ratujące organizm reakcje są zabronione. Jeżeli nie przyjdzie mu z pomocą żaden świadek, te naturalne reakcje mogą tylko powięk­szyć i przedłużyć mękę dziecka, co w końcu może przypłacić życiem.

Tak więc zdrowy odruch sprzeciwiający się nieludzkiemu postę­powaniu musi być stłumiony. Dziecko próbuje wymazać z pamięci wszystkie zdarzenia, aby — jak sądzi — na zawsze usunąć ze świadomości palące oburzenie, wściekłość, strach i niemożliwy do zniesienia ból. Co pozostaje, to uczucie własnej wielkiej winy — także wtedy, gdy nie było zmuszane do całowania ręki, która je biła, i proszenia o wybaczenie. Niestety, to zdarza się częściej, niż się po­wszechnie sądzi.

W człowieku, który przeżył tego rodzaju tortury kończące się ich totalnym wyparciem, żyje nadal umęczone dziecko — w strachu, stłamszone, zagrożone. Kiedy wszystkie próby dziecka, aby poru­szyć dorosłego i skłonić do wysłuchania jego historii, pozostają bez


96 Gdy runą mury milczenia

odpowiedzi, próbuje ono zapewnić sobie uwagę za pomocą języka symptomów, za pomocą nałogów, psychozy, przestępstwa. Gdy dorosła osoba zaczyna przeczuwać, dlaczego cierpi, i pyta fachowców, czyjej cierpienia mogą mieć związek z dzieciństwem, najczęściej jest zapew­niana, że to mało prawdopodobne. Ale jeżeli tak jest, to musi się na­uczyć przebaczać, bo właśnie jej pełna urazy postawa czyni ją chorą.

W ostatnich latach otrzymałam wiele nadesłanych z Ameryki książek nieznanych mi autorów, opisujących nowe formy terapii. Wszyscy oni bez wyjątku są przekonani, że przebaczenie jest warun­kiem jej powodzenia. To założenie wydaje się do tego stopnia oczy­wiste, że nigdzie nie jest kwestionowane — a to właśnie byłoby ■ konieczne, ponieważ wybaczenie nie usuwa utajonej nienawiści (tak­że nienawiści skierowanej do siebie), lecz ukrywają w bardzo niebez­pieczny sposób.

Znany jest mi przypadek pewnej kobiety, której matka była wyko­rzystywana seksualnie przez ojca i brata. Podczas pobytu w szkole klasztornej poznała w całej pełni „błogosławieństwo przebaczenia" : i szanowała swoich bliskich bez cienia goryczy. Me gdy jej córka była ? jeszcze niemowlęciem, często zostawiała dziecko „pod opieką" swoje- ] go trzynastoletniego bratanka. Zupełnie spokojna wychodziła wie­czorami do kina ze swoim mężem, podczas gdy będący w okresie doj­rzewania babysitter zaspokajał się seksualnie, posługując się ciałem jej maleńkiej córki.

Kiedy córka szukała pomocy w psychoanalizie, analityk powie- j
dział jej, że nie może mieć pretensji do swojej matki, bo to, co się stało,
nie było zamierzone. Matka nie miała przecież pojęcia, że dojrzę-i
wający chłopak regularnie wykorzystywał jej dziecko. Rzeczywiście,
matka, jak się wydaje, nic nie przeczuwała. Kiedy dziecko mialo;
kłopoty z jedzeniem, zasięgała rady wielu lekarzy, którzy zapewniali*
ją, że jest to związane z ząbkowaniem. Tak prawie perfekcyjnie funk­
cjonowały wszystkie trybiki tej maszynerii przebaczania, ale kosztem
prawdy i w końcu także życia wszystkich zainteresowanych. 1

W swojej książce The Obsidian Mirror ([Lustro z obsydianu], Seattle 1988) Louise Wisechild opisuje, jak udało się jej podczas szkolenia na terapeutkę — masażystkę odczytać i odczuć za pomocą pracy z ciałem i zapisywanych obserwacji przesłanie i informacje, jakie przekazywało,


III. 1 Uwalniające doświadczenie bolesnej prawdy 97

jej ciało. Dzięki temu mogła uwolnić wypartą pamięć o wydarzeniach z dzieciństwa. Powoli odkrywała ze wszystkimi szczegółami to, co całkowicie wyparła ze swojej świadomości — że mając cztery lata, była seksualnie wykorzystywana przez swego dziadka, trochę później maltretowana przez perwersyjnego wujka, a w końcu zgwałcona przez ojczyma. Ponieważ jej autodestrukcyjne wzory nie zostały usu­nięte dzięki tej wiedzy, zwróciła się do terapeutki, która miała ją wspierać w odkrywaniu tej strasznej prawdy. Chociaż przeżycia pa­cjentki były oczywistą torturą, terapeutka powiedziała pewnego dnia: „Jeżeli nie przebaczy pani swojej matce, nigdy nie będzie pani mogła przebaczyć sobie". Zamiast pomóc pacjentce uwolnić się od poczucia winy, którym ją obarczono, co jest przecież zadaniem terapii, narzu­cono jej dodatkowe żądanie, które jeszcze to poczucie winy cemento­wało. Przecież autodestruktywne wzory nie zostaną usunięte za po­mocą religijnego aktu przebaczenia.

Dlaczego ta kobieta, która przez trzydzieści lat troszczyła się o swoją matkę, miała jej wybaczyć to przestępstwo, skoro matka ni­gdy nie podjęła nawet najmniejszej próby zrozumienia, co uczyniła swojej córce. Pewnego dnia — była wiedy dzieckiem — leżała spa­raliżowana grozą i strachem pod ciężarem wujka. W lustrze zoba­czyła stojącą w progu matkę. Miała nadzieję, że tają uratuje, ale mat­ka odwróciła się i znikła. Kiedy Louise już była dorosła, słyszała, jak matka mówiła, że potrafiła znieść strach przed tym wujkiem tylko w obecności dzieci. Kiedy córka chciała porozmawiać z nią o tym, jak została zgwałcona przez ojczyma, matka odpisała, że więcej nie chce jej widzieć. Moim zdaniem, domaganie się przebaczenia w takim wy­padku musi utrudnić ewentualny sukces terapeutyczny. Co osiągnie się tym aktem oprócz uspokojenia terapeutki?

Ten przykład pokazuje, jak wiele może zaprzepaścić jedno jedyne, z gruntu fałszywe, dezorientujące, ale dobrze zakotwiczone w trady­cji zdanie. Jego niszczycielska siła polega na tym, że jest nam znane od najwcześniejszych lat. Pacjent jest przekonany, że taka wypowiedź terapeuty jest uzasadniona jego solidnym wykształceniem, i wierzy autorytetowi. Nie wie i nie jest w stanie odkryć, że takie przekonanie wyraża jedynie nieświadomy lęk maltretowanego dziecka (terapeuty) przed własnymi rodzicami. Dzieje się tak, ponieważ to wezwanie do


98 Gdy runą mury milczenia

przebaczania w nim samym budzi stare lęki, które sprawiają, że wie­rzy autorytetom. W jaki sposób pacjent mógłby w takich warunkach uwolnić się od poczucia winy?

Pytałam wielu terapeutów, dlaczego uważają, że aby wyzdrowieć, należy przebaczyć, ale nigdy nie otrzymałam odpowiedzi. Najwyraź­niej nigdy nie podali w wątpliwość tego żądania, ponieważ uważali je za tak oczywiste, jak złe traktowanie, które kiedyś było ich co­dziennością. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby społeczność nie znająca maltretowania dzieci, szanująca je i otaczająca troską pełną miłości, mogła stworzyć ideologię przebaczania niewyobrażalnych okrucieństw. Ta ideologia jest nierozłącznie związana z przykaza­niem „Nie będziesz pamiętał", jak również z powtarzaniem doświad­czonych okrucieństw przez kolejne generacje, płacące wysoką cenę za wybaczenie swoim rodzicom. Lęk przed zemstą rodziców określa naszą „moralność".

Tylko w terapii pozbawionej zakłamanego wychowywania można f położyć kres tej zgubnej ideologii, ponieważ jedynie dzięki poznaniu prawdy o niej osoby, które przeżyły maltretowanie, mogą się uwolnić od skutków doświadczonego cierpienia. Wysiłek, jaki wkładają w prze- , baczenie, oddala je od prawdy. Skuteczna terapia nie jest konty­nuacją zabiegów wychowawczych, lecz wyjaśnieniem, czym są urazy ( powstałe w trakcie wychowania, jest sposobem na usunięcie skutków I tych urazów. Musi zapewnić pacjentowi dostęp do jego uczuć, i to przez całe życie, ponieważ tylko w ten sposób zdoła mu pomóc ; w orientacji i byciu naprawdę sobą. Moralizujące hasła mogą tylko J ten dostęp uniemożliwić.

Żądanie wybaczenia, z którym wszędzie się stykam, jest przejawem > naszej kultury, w której maltretowanie dzieci to codzienność i d 1 a- \ tego jest bagatelizowane przez dorosłych. Możliwość zmiany zależy ; od istnienia wystarczającej liczby wiedzących świadków, którzy mogą utworzyć „przechwytującą sieć" dla rosnącej świadomości maltreto­wanych dzieci, aby ich nie pochłonęła ciemność zapomnienia, z której by się potem wynurzyły jako chorzy i przestępcy. Zatrzymane w „sie­ci" wiedzących świadków, mogą te dzieci stać się świadomymi ludźmi, którzy żyją ze swoją przeszłością, a nie przeciw niej, i którzy d 1 a t e-g o będą mogli walczyć o bardziej humanitarną przyszłość.


III. 1 Uwalniające doświadczenie bolesnej prawdy 99

Wiadomo już, że odczuwając ból i smutek, płaczemy, a wiedy wydzie­lają się hormony stresu, co powoduje ogólne odprężenie. Tego procesu nie należy jednak w żadnym wypadku utożsamiać z terapią, chociaż powinien terapii towarzyszyć. Ale jak dotąd praktyka jest zupełnie inna. Pacjentowi podsuwa się tabletki uspokajające, żeby nie miał żadnego dostępu do przyczyn swojego cierpienia. Według mnie pro­blemem edukacji zdrowotnej jest fakt, że większość instytucji i fa­chowców w żadnym wypadku nie chce wiedzieć, dlaczego ludzie chorują lub lądują w więzieniu. Ta niechęć prowadzi do tego, że chro­nicznie chorzy ludzie przez całe lata zamieszkują kliniki i wię­zienia, że państwo płaci miliardy, aby tajemnica nie została odkryta. Sami zainteresowani w żadnym wypadku nie mogą się dowiedzieć, że można im pomóc zrozumieć język ich ciała i uśmierzyć ból, a nawet go usunąć.

Gdybyśmy odważyli się na konfrontację z rzeczywistością wypie­rania dziecięcego cierpienia i skutków tego procesu, byłoby to możli­we. Jednak w literaturze fachowej na ten temat na ogół tej odwagi brak. Przeciwnie, wszędzie można znaleźć odwołania do dobrej woli, różnego rodzaju niezobowiązujące i niemożliwe do sprawdzenia rady, a przede wszystkim nawoływanie do wybaczenia wszystkich do­świadczonych w dzieciństwie okrucieństw. Kiedy to wszystko nie przynosi rezultatów, państwo płaci za opiekę nad inwalidami i chro­nicznie chorymi przez całe ich życie. A przecież dzięki prawdzie mogliby wyzdrowieć.

Zostało już udowodnione, że wyparcie, jakkolwiek by było koniecz­ne dla dziecka, nie musi być losem dorosłego. Zależność małego dziec­ka od rodziców, jego zaufanie do nich, potrzeba kochania i bycia kochanym nie mają granic. Wykorzystywanie tej zależności, tego za­ufania, a w konsekwencji oszukiwanie i dezorientacja tęskniącego za miłością dziecka, a w dodatku nazywanie tego wychowaniem, jest działaniem przestępczym. Dochodzi do niego codziennie, w każdej go­dzinie z lenistwa, ignorancji i niechęci do ich przezwyciężenia. Fakt, że większość przestępstw jest popełniana nieświadomie, nie łagodzi, niestety, niebezpiecznych skutków, których istota polega na tym, że ciało maltretowanego dziecka rejestruje rzeczywistość, ale jego świadomość broni się przed jej przyjęciem. Dzięki wyparciu


100 Gdy runą mury milczenia

doświadczenia bólu i towarzyszących mu okoliczności dziecięcy orga­nizm ratuje się przed śmiercią, która musiałaby nastąpić, gdyby świa-domie przeżyło uraz. Rezultatem tego jest diabelskie koło wyparcia — stłumiona, umiejscowiona w ciele prawdziwa rzeczywistość prze- "i mawia za pomocą objawów, aby w końcu rozpoznano ją i potraktowa­no poważnie. Ale świadomość broni się przed tym, podobnie jak w dzie­ciństwie, ponieważ wtedy nauczyła się, że wyparcie jest ratunkiem, a dzisiaj nikt nie mówi jej, że dorosły człowiek nie musi umierać, jeśli wie, że przeciwnie, poznanie prawdy zapewni mu zdrowie.

Dzisiaj wiemy, że AIDS i rak są związane ze znaczącym obniże­niem bariery immunologicznej i że fizyczna „rezygnacja" poprzedza utratę nadziei przez chorego człowieka. To zadziwiające, że nikt nie zrobił kroku w stronę tak dostępnego odkrycia. Człowiek może po­nownie uzyskać nadzieję, jeżeli jego wołanie o pomoc ktoś w końcu usłyszy. Jeżeli jego wyparta, ukryta historia w końcu świadomie zo­stanie przyjęta do wiadomości, pozytywnie może zareagować także jego system immunologiczny. Ale kto mu w tym pomoże, jeżeli wszys­cy „pomocnicy" obawiają się własnej historii? W ten sposób razem ba­wimy się w ciuciubabkę — pacjenci, lekarze, urzędnicy — bo do­tychczas tylko niektórzy doświadczyli, że emocjonalne zbliżenie się do prawdy jest koniecznym warunkiem powrotu do zdrowia. Organizm człowieka może długo funkcjonować, także fizycznie, jeśli odkrył prawdę o swojej przeszłości. Tradycyjna zakłamana moralność, destrukcyjne religijne interpretacje i błędy w wychowaniu utrudniają to doświadczenie i podjęcie ryzyka. Przemysł farmaceutyczny bez­spornie czerpie korzyści z naszej bezsilności i ślepoty. Ale podarowa­no nam tylko jedno życie i jedno ciało, które nie pozwoli robić z siebie głupca i które za wszelką cenę dąży do tego, byśmy go nie oszukiwali, i

Kiedy pewnego dnia tajemnica naszego dzieciństwa przestanie już obowiązywać, państwo będzie mogło zaoszczędzić pieniądze, które wydaje na podtrzymanie ślepoty ludzi w szpitalach, klinikach psy­chiatrycznych i więzieniach. Myśl o tym, że dzieje się to świadomie, « wydaje się zbyt przerażająca. Środki finansowe mogą być spożytko­wane na pomoc ludziom uwalniającym się od wyparcia, które jest źródłem chorób, ludziom poznającym prawdę swojego dzieciństwa i usuwającym jej skutki. To umożliwi im prowadzenie świadomego,


III. 1 Uwalniające doświadczenie bolesnej prawdy 101

odpowiedzialnego życia, ponieważ ci, którzy wiedzą i czują, co zda­rzyło się w ich dzieciństwie, nigdy nie będą chcieli szkodzić sobie lub innym. Będą chronić, a nie niszczyć życie, bo to jest naszym biologicz­nym zadaniem.

Nie mamy powodu być dumni z naszej tradycji maltretowania i za­bijania dzieci. To jej zawdzięczamy nasz cynizm i obojętność w obli­czu dziecięcych cierpień, które przedstawiłam w tej książce na róż­nych przykładach. Zawdzięczamy jej również ignorowanie faktu, że to popierane przez tradycję okrucieństwo niszczy kolejne pokolenia. Dlatego już najwyższy czas, abyśmy się odważyli kierować faktami i naszym doświadczeniem, a odrzucili niszczącą spuściznę, nawet je­żeli jak dotąd jawiła się w pełnym blasku.


Rozdział 2

W ochronie

urodzonego

i przeżytego życia

MIMO szerokiego otwarcia się na prawdę, które nieoczeki­wanie stało się możliwe w roku 1989, rok ten zakończył się w Niem­czech zadziwiającym, zastanawiającym wydarzeniem. W wielu kato­lickich kościołach dzwony biły piętnaście minut, aby uzmysłowić wierzącym, że aborcja jest wielkim grzechem.

To przypomniało nam, gdy cieszyliśmy się z upadku muru berliń­skiego i rosnącej mądrości młodzieży, o głębokim średniowieczu, któ­remu nie były jeszcze znane współczesne zdobycze nauki i które wca­le nie było zainteresowane wiedzą. Dzwony nigdy jeszcze nie biły, aby powstrzymać ludzi przed maltretowaniem dzieci, nie biły, gdy Hitler zarządził masowe deportacje w całej Europie i kiedy Stalin polecił mordować miliony, chociaż kościoły za granicą nie musiały obawiać się Stalina. Nie biły także wtedy, kiedy Ceau§escu dręczył swój naród i posługiwał się dziećmi, aby wychować je na ludzi Securitate, którzy później strzelali do dzieci. Me ostatnio rozbrzmiewały cały kwadrans, żeby przyczynić się do coraz większej liczby nie­chcianych dzieci. Można zapytać ze zdziwieniem: Czy to możli­we, że inicjatorzy tej akcji są rzeczywiście tak nieświadomi? Czy nie wiedzą, że pełne sto procent maltretowanych dzieci było dzieć­mi niechcianymi? Czy nie wiedzą, że rodzice maltretując swoje dzieci, mszczą się na nich, bo nigdy tych dzieci mieć nie chcieli? Czy władze mając dostęp do takich informacji, nie powinny zrobić wszystkiego, co w ich mocy, żeby na świat przychodziły tylko te dzieci, które są


III. 2 W ochronie urodzonego i przeżytego życia 103

oczekiwane, upragnione i kochane? W ten sposób można by nie do­puścić do powstania i trwania zła na świecie. Narzucanie roli matki kobiecie, która matką być nie chce, jest przestępstwem wobec ludz­kiej wspólnoty, bo nie jest wykluczone, że narodzone dziecko zemści się za skutki takiej decyzji na drodze przestępstwa — podobnie jak „wodzowie", którzy zagrażają naszemu życiu. Zycie, które się poja­wiło na świecie, musi być przez nas chronione, zawsze i wszędzie, nigdy nie może być poświęcone abstrakcyjnym ideom.

Niewielu ludzi potrafi myśleć konkretnie i realnie. Innym pozo­staje tylko wiara. Czekają, aż ktoś silniejszy przyniesie wybawienie. Kto w stosunku do tych słabszych podaje się za silny i wiedzący auto­rytet i twierdzi, że to, co czyni, czyni dla ich dobra, ma obowiązek po­znania istotnych faktów. Jeżeli tego nie robi, jeżeli zaniedbuje lub ignoruje ten obowiązek i swoje oczywiste niedoinformowanie, nato­miast abstrakcyjne wyobrażenia o „życiu" przedstawia jako życzliwe ludziom i zgodne z wolą boską, to działa destrukcyjnie. Wykorzystuje słabe strony i zaufanie wiernych i uwodzi ich w niebezpieczny sposób. Ponadto w tym ostrzeżeniu przed aborcją chodzi o coś więcej — o świa­dome lub nieświadome popieranie okrucieństw w stosunku do dzieci i aktywne współdziałanie przyczyniające się do powstania niechcia­nego życia, co z kolei z łatwością może stać się zagrożeniem dla ogółu.

Nie jest niczym dziwnym, że właśnie ofiary i orędownicy przemocy i bezwzględności w wychowaniu stale głoszą swoją wielką miłość do nienarodzonego dziecka, to znaczy zarodka życia. Aborcja może być także postrzegana jako najbardziej wymowny symbol niszczenia duszy lub duchowego okaleczenia, które jest udziałem dzieci od ty­sięcy lat, bitych i upokarzanych przez dorosłych. Ale zwalczanie zła w sposób symboliczny odwraca uwagę od rzeczywistości, z którą konfrontacja stała się koniecznością. Jest to rzeczywistość bitego i upokarzanego dziecka, które później, na skutek zignorowanych i nieusuniętych urazów, stanowi jawne lub ukryte niebezpieczeństwo dla społeczeństwa.

Już urodzone dzieci powinny, z pomocą kościoła lub bez, żyć wśród dorosłych, którym prawnie zakazałoby się bicia dzieci. Dopóki nie istnieje takie prawo, dopóty „ochrona życia nienarodzonego" jest po prostu kpiną z ludzkości.


104 Gdy runą mury milczenia

Niewiele jest krajów w Europie, gdzie istnieje zakaz bicia dzieci: Szwecja, Dania, Norwegia, Finlandia, a od niedawna Austria i Niem­cy. Ważne kraje europejskie: Francja i Anglia wstrzymują się jeszcze przed zatwierdzeniem tego prawa. W swoich argumentach posługują się znanym od dawna językiem pedagogiki, według której jest „w in­teresie dziecka", żeby takie prawo n i e istniało. Pojawiły się nawet i takie twierdzenia, że maltretowanie dzieci przybierze na sile, jeżeli rodzicom zagrozi denuncjacja. W książce Das uerbannte Wissen szcze­gółowo przeanalizowałam motywy i przyczyny takiej argumentacji na podstawie tekstów osób zawodowo trudniących się pomaganiem (por. s. 163 i n.) i nie będę do tego tutaj wracała. Ale chciałabym zwró­cić uwagę na fakt, że trzydziestoletnie doświadczenie w Szwecji do­wodzi czegoś wręcz przeciwnego. Wprowadzony w roku 1976 zakaz stosowania kar fizycznych uruchomił pewien nieodwracalny proces, który wyraźnie odróżnia Szwecję od wielkich krajów europejskich. Temu prawu zawdzięczamy, że szwedzkie społeczeństwo zdecydowa­nie potępia bicie dzieci. Peter Nevel, założyciel organizacji Eppoch, informuje w swojej książce ChildrenAre People Too ([Dzieci to także ludzie], Londyn 1989), że w Szwecji od czasu wprowadzenia zakazu bicia dzieci zarejestrowano tylko jeden przypadek skazanego na nie­wielką karę pieniężną ojca. Nawet gdyby ta informacja miała być, co możliwe, uzupełniona innymi informacjami, wydaje się logiczne twierdzenie, że przestępstwo rzadziej jest popełniane, jeżeli jest za­bronione. Dlaczego władze odwracają się od tej prostej, logicznej prawdy jeszcze dwieście lat po proklamowaniu praw człowieka? Dla­czego nie jest zabronione bicie bezbronnego dziecka, skoro bicie do­rosłego, który zawsze przecież może się bronić, jest jednoznacznie karalne? Jak wiele argumentów będzie nam jeszcze potrzeba, aby jed­noznacznie potępić tę niehumanitarną i niebezpieczną praktykę?

Możliwe, że większość odpowiedzialnych za ten stan osób nie wie, i nie chce też wiedzieć, że wzbranianie się przed wprowadzeniem tego prawa przyczynia się do wzrostu przestępczości, terroryzmu, narko­manii, wielu psychicznych chorób i utrwalenia nietolerancji. Ale przynajmniej muszą przyjąć do wiadomości fakt, że dzieci są ludźmi i nikt nie ma prawa ich bić — podobnie jak dorosłych. Dlatego moż­na przypuszczać, że orędownictwo za wprowadzeniem tego prawa


III. 2 W ochronie urodzonego i przeżytego życia 105

rozszerzy się na Francję — pójdzie ona za przykładem Niemiec, któ­re zdecydowały się na ten ważny krok w 2000 roku.

Podzielam pogląd Newela, że zmiana w ustawodawstwie miałaby epokowe znaczenie. W końcu prawo pozbawiłoby ofiary przemocy dręczącego i paraliżującego lęku, wynikającego z poczucia winy, które później czyni z nich przestępców. Potępiłoby jednoznacznie zbrodnicze czyny minionych pokoleń, pouczyłoby następne pokolenie i pomogłoby zaniechać bezmyślnego powiarzania błędów. Dzięki temu zaraz też zmieniłoby się zachowanie rodziców.

Dopiero gdy prawo jednoznacznie potępi zbrodnię, jaką jest mal­tretowanie dzieci, na przykład zostanie ustanowiona kara pieniężna, można oczekiwać także zmiany w powszechnej świadomości. Nawet jeżeli nie wszystkich przestępstw uda się dzięki temu uniknąć, ludzie porzucą pomysł nazywania tego przestępstwa — a nadal to robią — wychowaniem, socjalizacją itd. Tego rodzaju prawo byłoby ważnym punktem zwrotnym, byłoby początkiem procesu humanizacji, który stworzyłby konieczne warunki do gruntownej zmiany sposobu myślenia.

Horror w wydaniu Hitlera i Stalina, ich czyny i ideologie, które opanowały całą Europę jak przerażająca zaraza, uzmysłowiły mi, jaką cenę płacą ludzie (lub zmuszają do tego innych) za swoją niewie­dzę. Jeżeli pomyśli się o liczbie ofiar, koniecznością staje się skończe­nie z tą ślepotą. Podobną lekcją dla dzisiejszej młodzieży może być przykład Ceausescu, a przede wszystkim fakt, że dyktatorzy, jeśli już doszli do władzy, mogą ją długo utrzymywać za pomocą współczes­nych środków technicznych, a ich obalenie może wymagać wielkich ofiar. Tylko dzięki wyjątkowo sprzyjającym okolicznościom udalo się Rumunom wyzwolić od absurdalnej i niszczącej życie machiny pań­stwowej. Ta machina miała za zadanie uwolnić jednego jedynego szaleńca od lęku, który miał początek w dzieciństwie, ale nie zdołała.

Dzisiaj naszym zadaniem jest zapobieganie. Nie wolno nam dopuś­cić do tego, żeby o przyszłości naszych dzieci decydował przypadek. A to może stać się rzeczywistością, jeżeli nie zrozumiemy, a następnie nie zlikwidujemy przyczyn takiej sytuacji, którą naród rumuński musial znosić przez dwadzieścia lat. Musimy dołożyć wszelkich starań, aby nigdy nie doszło do podobnych zdarzeń, bo dzięki współczesnej


106 Gdy runą mury milczenia

nauce można tego uniknąć. Gdy otaczające dzieciństwo mury mil­czenia ostatecznie i całkowicie zostaną zburzone, kiedy ludzie dzięki prasie, literaturze fachowej lub odkrywającej terapii czy też własnym doświadczeniom zobaczą, w jaki sposób powstają obłędne fantazje na temat zemsty i potrzeba ich realizacji, gdy zaistnieje prawo zabra­niające maltretowania dzieci, przestaną uczestniczyć w posiewie, z którego — na skutek ignorancji — kiełkuje zbrodnia.

Wtedy w końcu dla społeczeństwa stanie się oczywiste, że przy­chodzący na świat człowiek jest wyjątkowo wrażliwą istotą i od początku uczy się dobrego i złego, szybciej i efektywniej niż w jakim­kolwiek momencie później. Bo mózg człowieka kształtuje się w pierw­szych trzech latach. Dopiero wiedy ludzie z przerażeniem stwierdzą, czego te małe, nadzwyczaj wrażliwe istoty skutecznie się nauczyły — często traktowane przez swoich rodziców, naszych przodków, jak martwy materiał, z którego miały powstać użyteczne rzeczy. Rodzice tak długo uderzali w tę istotę jak w kawałek metalu, aż w końcu otrzymali roboty, którymi mogli się posługiwać. W ten sposób produ­kowali późniejszych tyranów i przestępców. Osoby będące produkta­mi takiej procedury, którym mimo destrukcyjnego traktowania udalo się uchronić małą część swoich możliwości, twierdziły przez całe swo­je życie, że bicie rzekomo im nie zaszkodziło. Ale przecież nie wie­działy, jak bardzo zostały okaleczone. Wiele osób nie wie i dzisiaj jesz­cze, że straciły tysiące możliwości, kiedy ich dusza — to znaczy, także możliwość postrzegania — zostala zniszczona. Dopiero dzieci tych dzieci, które będą miały większą swobodę, potrafią zrealizować swój potencjał. A dzięki świadomości i wiedzy o minionych zbrod­niach będą chciały i mogły uniknąć ich w przyszłości. Dołożą także wszelkich starań, aby przeciwstawić się zaślepieniu, wiedząc, że to zaślepienie umożliwia dojście do najwyższej władzy nieodpowiedzial­nym ignorantom.


Posłowie

W MOJEJ OSTATNIEJ KSIĄŻCE Evas Erwachen [Przebudze­nie Ewy] i na mojej stronie w Internecie opisałam grube mury milcze­nia Watykanu. Tamtejsza administracja była tak zdecydowana nic nie wiedzieć, że moje próby przedstawienia najnowszych badań móz­gu, mających decydujące znaczenie dla życia, o te mury się rozbijały. Kiedy w końcu zapytano mnie, co konkretnie proponuję, aby zapo­biec złu, napisałam w wielu językach jedno zdanie, które — jak się spodziewałam — miało przynieść zmianę:

„Kościół informuje swoich wiernych, że według najnowszych badań bicie dziecka, szczególnie małego, jest szkodliwe dla rozwoju jego mózgu". Moja inicjatywa i moja prośba pozostały bez odpowiedzi, nie stało się nic, i wielka szansa tej instytucji, aby zapobiec szerzeniu się przemocy w przyszłości, pozostała dotąd niewykorzystana.

Po ponownej lekturze tej książki czerpię nową nadzieję, przede wszystkim w Lamentacji Jeremiasza, które przedstawiłam w tym wy­borze sprzed czternastu lat. Może będą mogły odbudować zburzony w przeszłości most, most pomiędzy wzruszającym głosem bezsilności (dziecka) a głuchotą władcy (nieczułego dorosłego). To jest głos dziec­ka, od którego możemy się tak dużo nauczyć, jeżeli tylko ze strachu przed własnymi wspomnieniami nie zatkamy uszu. Przez dwadzieś­cia sześć wieków ten głos ignorowano. Jego przesłanie nie docierało do nas tylko dlatego, że zawieralo bardzo bolesną prawdę, która dotyczy


108 Gdy runą mury milczenia

prawie każdego z nas. Ale dzisiaj, dzięki badaniom dotyczącym dzie­ciństwa, nie musimy bać się tego przesłania. Możemy przysłuchać się mu z uwagą i zrozumieć, że ten ból nie niesie śmierci, lecz może ule­czyć nas i nasze dzieci. Jeremiasz sformułował to tak w VI wieku przed Chrystusem:

Powstań, wołaj po nocy

przy zmianach straży, wylewaj swe serce jak wodę

przed Pańskim obliczem, podnoś do Niego swe ręce

o życie twoich niemowląt.

Lm2,19


Bibliografia

Davis Glenn, Childhood and History in America, Psychohistory Press, Nowy Jork

1976. Fest Joachim C, Hitler, Propylaen, Berlin 1973. Fliess Robert, Symbol. Dream and Psychosis, International University Press,

Nowy Jork 1973. HóJ3 Rudolf, Kommandant in Auschwitz, oprać. Martin Broszat, dtv, Monachium

1963. Miller Alice:

1979, Das Drama des begabten Kindes, Suhrkamp, Frankfurt n. Menem.
Wyd. pol.: Dramat udanego dziecka, przekład Natasza Szymańska, Wy­
dawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 1995.

  1. Am Anfang war Erziehung, Suhrkamp, Frankfurt n. Menem. Wyd. pol.: Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródła tyranii, przełożyła Barbara Przy-byłowska, Media Rodzina, Poznań 1999.

  2. Du sollst nicht merken. Variationen iiber das Paradies-Thema, Suhr­kamp, Frankfurt n. Menem. Wyd. pol.: Mury milczenia. Cena wyparcia urazów dzieciństwa, przełożyła Jadwiga Hockuba, PWN, Warszawa 1991; Pamięć wyzwolona, przełożyła Jadwiga Hockuba, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 1995 (2000).

1985, Bilder einer Kindheit, Suhrkamp, Frankfurt n. Menem. 1988 a, Der gemiedene Schliissel, Suhrkamp, Frankfurt n. Menem. 1988 b, Das verbannte Wissen, Suhrkamp, Frankfurt n. Menem.

Newel Peter, Children Are People Too, Londyn 1989.

Pacepa łon, Horizons rouges, Presses de la Cite, Paryż 1987.

Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wydanie trzecie poprawione, Wy­dawnictwo Pallottinum, Poznań-Warszawa 1980.

97



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy runą… mury milczenia, gdy prawdą… istnieć zaczniemy Przebudzeni
Gdy runą… mury milczenia, ● Wiersze moje ♥♥♥ for Free
~$ice Miller Gdy runa mury milczenia
wersja podstawowa bibliografia wiedza o sztuce
Niepewnosci pomiaru wersja podstawowa id 319237
11 zapalenia naczyn 2012 13 net wersja podstawowa
PPP1 Umo o prace wersja podstawowa 01 , Umowa_o_prace_wersja_podstawowa
WSTRZYKNI krótka wersja, Podstawy opieki połozniczej oraz Położnictwo i opieka położnicza
wstrzyknięcia domięśniowe krótka wersja, Podstawy opieki połozniczej oraz Położnictwo i opieka położ
3 pchn czesc i 2012 13 net wersja podstawowa 0
powstanie Chmielnickiego na Ukrainie wersja podstawowa
powstanie Chmielnickiego wersja podstawowa zalaczniki
5 aki etiologia i klinika 2012 13 net wersja podstawowa
6 aki leczenie 2012 13 net wersja podstawowa
sciaga podst geod wersja 1, podstawy geodezji
Projekt II wersja podstawowa
powstanie Chmielnickiego na Ukrainie wersja podstawowa ua
4 pchn czesc ii net wersja podstawowa 0

więcej podobnych podstron