Brzozowski Stanisław
KONIEC LEGENDY
Właściwie legenda była niejedna: było ich mnóstwo, kredyt swój czerpiących z wzajemnego dla siebie pobłażania. Legendą była religijna głębia Kasprowicza, legendą — metafizyka Miriama, legendą przezwyciężenie pozytywizmu i kult duszy Lorentowicza, legendą płaczliwy weltschmerz Jabłonowskiego, legendą buddyzm Berenta itd.
Nikt z młodopolskich pisarzy nie pisał jak pisze człowiek pragnący przez to coś w rzeczywistym świecie zmienić, ludzi o czymś przekonać, coś im ukazać. To było zbyt proste, zbyt naiwne, szare. Powiedzmy także: zbyt trudne. Potrzeba bowiem do tego dwóch rzeczy: starać się świat zrozumieć i w siebie wierzyć. Zastąpiliśmy to więc czymś innym. W świecie rzeczywistym — nie zrobię nic. Stworzyć więc sobie świat tak, by wydawało się, że w nim coś robię, abym sam mógł w to uwierzyć, że jestem czymś. To się nazywało, na metafizyczny język przełożone: mieć swój własny świat.
Ten świat był całkowicie w naszej mocy, nie uciskał nas jak pancerz, przeciwnie, przywierał i otulał miękko jak szlafrok. Kant miał słuszność, utożsamiając mistyczne marzycielstwo ze zmysłowością. Płyną one z jednego i tego samego źródła: miękkości względem siebie.
Ponieważ ja sam tworzę świat, którym mierzę swoje uczynki, przezwyciężenia, itd., więc zawsze mogę tak przystosować pojęcia, abym przy minimum wysiłku miał maksimum samopoczucia. Wysiłek wreszcie można zredukować do zera. Zagadnienie się upraszcza: świat ma być taki, abym ja wobec niego miał zawsze rację, aby głębokie znaczenie miał zawsze każdy frazes, który mi się podoba wypowiedzieć.
Czytałem niedawno mało znaną pracę Marksa i Engelsa: rozwlekły i wskutek tego nużący, ale pomimo to tak niezmiernie aktualny dziś pamflet ich przeciw Bruno Bauerowi wymierzony: Heilige Familie.
Na wypadku, mało. znaczącym dziś, dokonał Marks nie litościwej analizy podstaw całej nowoczesnej literatury i sztuki. Wyszydzone zostały i pseudometafizyka, i pseudo indywidualizm wydymających się miłością własną atomów, i pseudoprometeizm, tworzący legendy o wrogim względem wyższej jednostki świecie itd., i wszystkie śmieszności nasze i urojenia, ocalenia i wybiegi. Kto by umiał książkę tę czytać, znalazłby tu krytykę i nietzscheanizmu, i preralaelizmu, i dzisiejszej profesorskiej filozofii, i Avenarmsa, i Holzapfla. Podstawą krytyki jest to głębokie przekonanie o związku życia naszego wewnętrznego ze światem zewnętrznym; ten prawdziwy empiryzm przez Kanta ugruntowany,
przez Marksa w dziedzinie życia społecznego konsekwentnie i do ostatecznych wyników doprowadzony, empiryzm, do którego my dziś dzięki kilku dziesiątkom lat pseudoempirycznej i pseudokrytycznej filozofii dorastać, dojrzewać, wychowywać samych siebie musimy. Zasadniczą jego podstawą jest myśl: jedynie rzeczywistość postrzegalna, doświadczenie — są właściwą miarą mocy, czynu człowieka. Kant nazywał przyrodę — typem sądów moralnych (Kritik der praktischen Vernunft, str. —). Marks wyprowadził stąd ostateczny wywód, a cały zastęp nie rozumiejących ani Marksa, ani Kanta profesorów filozofii i orkodoksalnych marksistów przeciwstawia jednego z tych myślicieli drugiemu.
Ale o tym innym razem.
Więc gdy chcę zmierzyć siebie, muszę zobaczyć czym jestem w świecie, to jest cała mądrość praktyczna kantowskiej etyki i marksowskiego monizmu, mądrość tkwiąca, jak wszystkie prawdziwe odkrycia filozoficzne, w nieuprzedzonym, rzeczywistym stosunku do świata. Gdy człowiek tworzy sobie świat inny jako miarę i sprawdzian swych czynów, dowód to, że rzeczywisty mu nie wystarcza. Sweden borg nazywa „kramarzami tajemnic" teologów i metafizyków, pouczających o zbawieniu bez uczynków. Takimi kramarzami, z tą tylko różnicą, że nie wierzą oni naprawdę w skuteczność swych amuletów, a jedynie wmówić w siebie tę wiarę usiłują, są artyści, krytycy, myśliciele współcześni. Wszyscy oni czynią zadość jednej i tej samej potrzebie uwolnienia się od świata, w którym czyn wszelki byłby dla nas albo szkodliwy, albo niebezpieczny. Albo nie chcemy, aby w świecie tym się coś zmieniło, albo czujemy się do tego zbyt słabi: w każdym więc razie precz z czynem, precz z wiarą w rzeczywistość.
Kultury szczyt —
To możność wybierania:
Zróżniczkowanie duszy.
Być prorokiem
I czynić mową uniesioną
Świadectwo prawdzie,
Co jak słońce
Błyska,
W ogniu i krwi!
Niektórzy w tym
Potęgę widzą twórczości...
Ja zaś gminność widzę;
Czuć i dlatego tworzyć,
Poznawać, by pisać,
Mieć w sobie ten przymus,
Że takie, a nie inne ma być nasze dzieło,
Lub, co gorsza — stąd czerpać rozkazy,
Że świat jest trój wymierny
Lub że myślą włada
Zasada przeciwieństwa.
Cóż znowu! To niewola.
Duch — pan samowładny —
O tym, co pragnie tworzyć,
Sam jeden rozstrzyga.
Czyż może być swoboda
W posłuszeństwie prawdzie
Lub też w mozolnym jej poszukiwaniu?
Niewolą przecież jest każda zależność,
A zależnością każde określenie.
Być Polakiem!
Dlaczego proszę nie Hellenem?
Lub spadkobiercą starej mądrości Egiptu,
Albo braminem w ciszę zasłuchanym,
Jaka się tworzy, kiedy dusza gardzi
Chaosem zdarzeń,
Kiedy w siebie wnika,
W sobie się skupia,
Siebie tylko pragnie?
Lecz i braminów zdania nie podzielam,
By dusza własna była obowiązkiem:
Dusza posłuszna wymaganiom stylu,
Jak frazes lekka
I jak frazes zmienna,
To jest współczesność —
Czym chcę, tym będę,
Skoro pragnąć raczę.
Dzisiaj ponad to patrzy duma moja,
Co treść swą mieści w kształcie określonym.
Być czymś! — to nędza.
Zachować potrzeba niepokalaną swobodę wyboru,
Być chmurą tylko, w której sto piorunów
Błyska, Grzmi, grozi,
A żaden nie pada.
Uderzać bowiem — znaczy to brak wiary,
Sceptycyzm, który w czynie szuka potwierdzenia,
Prawdziwej mocy ramion nie potrzeba.
Zawodzi siła,
A nie zwodzi nigdy
Myśl, która faktem gardzi konsekwentnie.
Jakżesz się mści strasznie
Lekceważenie ducha!
W walkę ciał wpatrzeni
Od niej też wyników
Oczekujemy.
Dłoniom naszym — przypadkom materii
Nieśmiertelnej swobody powierzamy sprawę.
Swoboda!
Duch jest zawsze wolny:
Dość się jest czuć wolnym,
By nim być.
Któż mi każe w policzku widzieć hańby piętno.
Wróg mi cios wymierzył
I myśli, że zwyciężył.
Ja w swobodzie ducha
Nakazuję,
Że odtąd jest hołdem najwyższym
W twarz plunąć,
Że kto czci,
Ten daje szczutka:
I oto wśród szyderstwa
Tryumfator stoję.
Swoboda przecież jest stanem wewnętrznym,
Jest stanem świadomości,
Jest naszym przeżyciem.
Tak powiada Holzapfel,
Tak i ja powiadam,
Chcieć się widzieć swobodnym
To byłby empiryzm;
Póki dusza jest wolną,
Póty nic jeszcze nie jest stracone.
Dlaczegom ja wolny — a wy nie,
Powiada Wyspiański. I to jest podstawa,
Niczym nienaruszona,
Na wieki bezpieczna,
Póki nam piór ostrza
Wróg nie wydarł, nie stępił,
Pótyśmy wszechwładni,
Stalówki koniec ostry —
Jest to ten punkt właśnie,
Którego nadaremnie szukał Archimedes...
Duch czysty jako frazes!
Wcielenie najwyższe,
Awatar ostatni!
Daj tylko mi szpic pióra,
A zawsze coś skłamię.
I to jest wesoła
Mądrość czasów ostatnich.
Wszystko inne jest już sensualizm
I monistyczne dziejów pojmowanie.
Apoteoza faktu,
Oportunizm.
Trzeba tylko myśl wywieść poza świata krańce,
A wszystko się rozstrzygnie
Bez oręża szczęku,
W metafizyce, mówią, jest też ocalenie
Narodu;
Symbolizm ze sztuki
Przechodzi dziś w poziome
Polityki tory.
I tak dalej bez końca.
Opada w ciągu pisania pióro. Łatwą, niezmiernie łatwą jest rzeczą ujrzeć, przeniknąć na wskroś sprawy omawiane, lecz sięgnąć w rzeczywistość, zapuścić głęboko korzenie w jej czarnoziem!
Innej drogi jednak przed nami nie ma.
Z tego zdajemy sobie sprawę: świat, który dzisiaj sztukę produkuje, i świat, który wytwarza dla własnego oszołomienia filozofię, krytykę i całą tak zwaną „kulturę" nowoczesną, umiera, ginie, rozkłada się. Umieranie to trwać może lat dziesiątki.
Nie zmienia to istoty rzeczy.
Kto potrzebuje myśli, sztuki dla wrażenia, kto nie jest w stanie znieść ich bezinteresowności, ten już dziś jest martwy.
Życie umysłowe, twórczość myślowa — potrzebują wiary w prawdę.
Czytająca publiczność, kupujące książki, opłacające pisma warstwy społeczeństwa — nie są już w stanie znieść tej bezinteresowności. Nie mają w sobie odpowiedzi na naj prostsze pytania. Nie są w stanie uznać życia swego za dobro, a zła, które ma i musi być przezwyciężone, ujrzeć w sobie nie mogą i nie chcą. Dla istnienia swego w świecie takim, jakim go widzą, nie mają usprawiedliwień. Nie mają też w sobie jasnego przeczucia przyszłego świata, który stworzyć potrzeba. Życie takie, jakie jest, jest jedyne, jakie zrozumieć są w stanie. Jednocześnie zaś czują jego niedorzeczność.
Atmosfera duchowa jest marna.
Każda idea jest wrogiem, gdyż mąci spokój stanu obecnego, poza którym żadnego innego wyobrazić sobie nie jesteśmy w stanie, jednocześnie zaś jest czymś naiwnym, śmiesznym, gdyż nie liczy się z naszą niemocą. Lichotę własną stawia świat obecny jako argument przeciwko wszelkim groźnym dlań żądaniom ideowym, podłością; swoją sam siebie osłania.
I to jest kunszt, ironii Współczesnej. To jej źródło.
Przeciwko wszystkiemu, zwraca się, a nie liczy się z tym jednym zasadniczym faktem: że świat, w którym żyjemy, kona.
Pisarze polscy! Nauczmy się gardzić śmiesznością. Ba, nauczmy się widzieć ją w tym, [w] czym jest. Przekonajmy się, że śmiesznymi — śmiesznymi straszliwie jesteśmy my, we współczesnej naszej roli.
Kto nie ma nic do powiedzenia światu, kto nie ma w sobie jasnej odpowiedzi, po co pisze, w jaki sposób chce na bieg życia oddziałać — niech milczy.
Wszystko inne stało się już widowiskiem.
Najlichsze episjery zaostrzają sobie apetyt sonetami welt schmerzowymi, łkającą prozą...
Alternatywa jest prosta jak cięcie mieczem.
Albo bronić świata, jakim jest, albo nowy tworzyć.
Wszystko inne jest obłudą, zrazu bezwiedną, dziś już świadomie wyzyskiwaną.
Krytyka nasza bywa nieraz subtelna aż do ślepoty.
Nauczywszy się nazywać rzeczy po imieniu, każdą sprawę przenosić będziemy z mgły marzeń tu na ziemię i badać, czym jest.
Legendom koniec.
Potrzebujemy dziś jasnej myśli, krzepkiej, niewzruszonej woli, wiary w przyszłość i prawdę.
Literatura musi karmić rodzące się pokolenia lwim mlekiem. Wszystko inne będzie trucizną.
Zachodnioeuropejskie stosunki literackie są nie lepsze, są tylko bardziej wyrafinowane.
Żaden przykład, że się tak praktykuje gdzie indziej, nie ma znaczenia.
Gdyby w całej Europie zabrakło mężów u nas być muszą. Jeżeli nigdzie nie odezwie się głos sprawiedliwości, wiary w nią, my go podniesieni.
Ale o to nie ma obawy.
Pamiętać trzeba, że słowo — to zapowiedź i żądanie czynu.
Pisać więc można tylko wierząc w czyn.
To, co dziś czyta książki, nie spełni go. Mniejsza o to. Piszemy i myślimy, czujemy dla jutra, które przyjdzie.
Marzec