'Dziecko Czarnej Magii'
Harry popatrzył z przerażeniem na Lastrange'a i Ciphera. "Koniec ze mną!" - pomyślał. Richard Lastrange patrzył na niego z triumfem w oczach. ""Czarny Lord będzie zadowolony" - powiedział. Podniósł powoli różdżkę... Harry obudził się, przerażony. "To tylko sen" - pomyślał. "Oni nie żyją. Snape ich zabił. Gdyby się spóźnił o te głupie pięć sekund, byłoby po mnie." Przypomniał sobie tamten dzień. Drzwi lochu rozleciały się w drzazgi. "Avada Kedavra!" - ryknął rozwścieczony męski głos. "Avada Kedavra!" - równocześnie krzyknął ktoś drugi, dziewczyna. Zielone światło wypełniło loch. Lastrange i Cipher upadli na ziemię. Snape wszedł do środka. "Potter!" - warknął. "Mógłbyś uważać, z kim chodzisz na randki!" Popatrzył na Lastrange'a. "A byliśmy kumplami. Ale gdybyś to ty mnie dopadł, to byś się lepiej zabawił, co? Powolutku." Złośliwy i okrutny uśmiech wykrzywił mu twarz. "Cipher, sukinsynu".- wysyczał- "Byłeś tym, czym ja jestem - szpiegiem i zdrajcą. A swoją drogą, Profesor Dumbledore mógłby WRESZCIE zatrudnić kogoś pewnego na stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. To już trzeci, który próbował cię wykończyć, Potter." Rozwiązał Harry'emu ręce jednym zaklęciem. "Nic ci nie jest?" - zapytał łagodnie. "Nie, ale pan, Profesorze..." Snape wyglądał okropnie. Droga do lochów musiała być naprawdę długa i męcząca, długie włosy Snape'a były zlepione potem i krwią. Wyraźnie tracił siły, oparł się ręką o ścianę. Harry zauważył, że Snape ma pierścień z czerwonym kamieniem. "Mój eliksir przestaje działać." - wyszeptał Snape. "Musiałem złamać wiele Czarnych zaklęć, żeby tu wejść, to straszna praca. Nawet dla mnie... Muszę... Ale jak?" Rozejrzał się po lochu. "Harry, pomóż mi, bo nie wyjdziemy stąd, ani ty, ani ja." Był już bardzo blady, ledwo trzymał się na nogach. "W komnacie obok jest nakryty stół, przynieś mi jeden kielich, proszę." Harry, zdziwiony, wykonał polecenie. Snape wziął naczynie i wyciągnął długi, cienki nóż. Powoli podszedł do Lastrange'a i ukląkł przy nim. Jedno głębokie cięcie i krew Śmierciożercy zaczęła spływać do kielicha. Snape poczekał cierpliwie, aż wypełni cały kielich, a potem powoli wypił zawartość. "On jest wampirem! Dzięki krwi odzyskuje moc." - pomyślał z przerażeniem Harry. Krew najwyraźniej pomogła Mistrzowi Eliksirów. "Nie patrz tak na mnie." - powiedział. "To tylko bardzo stara Czarna sztuczka, "krew wroga, zabrana siłą", znasz to przecież. Genialne w swojej prostocie." Harry przestraszył się jeszcze bardziej, bo przypomniał sobie swoje spotkanie z Voldemortem. "Nic ci nie zrobię" - odparł łagodnie Snape. "Jestem po tej samej stronie, inaczej bym tu nie przyszedł. Chodź, musimy się stąd wynosić, Czarny Lord może tu przybyć, a ani ja, ani ty nie mielibyśmy z nim żadnych szans, on jest niemal nieśmiertelny." Szli krętymi korytarzami. Harry zobaczył, że Lastrange i Cipher nie byli jedynymi Śmiercożercami, było ich chyba kilkunastu. Wszyscy martwi, niektórzy zginęli od Zabijającego Zaklęcia, inni od ciosu noża, jeszcze inni chyba... od kuli. Harry patrzył, nic nie rozumiejąc. "Zużyłem prawie całą moc, żeby tu wejść" - wyjaśnił Snape. "To dobrze strzeżone miejsce, nie można się aportować na dwadzieścia mil naokoło, nie można bez haseł, potwory jako strażnicy... A musieliśmy się spieszyć, trzeba był wszystko łamać siłą. Ja i Pazurek musieliśmy użyć innych sposobów, żeby pozbyć się świadków, nie mieliśmy mocy na tyle magii, żeby jej użyć wobec wszystkich. Gdyby choć jeden ze Śmierciożerców przeżył i doniósł, Czarny Lord by mnie.." - Snape zatrząsł się na samą myśl. Wyszli z bocznego korytarza. Harry krzyknął. Ciała kilku ghuli tarasowały przejście. Zwierzęta były dosłownie rozszarpane na kawałki. "Nie bój się, są martwe." - uspokoił go Snape. "To wszystko pana robota, Profesorze?" - wyszeptał Harry. "Moja i Pazurka." "Nie chciałbym z panem walczyć." "Obyś mnie nigdy do tego nie zmusił." - mruknął Snape. "Podobno chcesz być Aurorem, może kiedyś mnie zaatakujesz?" Harry nie rozumiał, przecież byli po tej samej stronie, więc czemu mieliby ze sobą walczyć na śmierć i życie?
"Chyba nie będę się więcej ubiegał o to stanowisko nauczyciela Obrony przed Czarną Magią." - mruknął do siebie Snape. "Od dawna nikt nie wytrzymał na nim dłużej niż rok. Aha! Tylko Profesor Dumbledore może wiedzieć o wszystkim. Nikomu nie wypaplaj, że to my... Czarny Lord mógłby to z nich wyciągnąć magią albo i siłą. Im mniej będą wiedzieć, tym lepiej dla nas wszystkich. Nie chciałbym, żeby Lord się o tym dowiedział, chyba rozumiesz? Przyrzekasz?" "Tak" - wyszeptał Harry. Wyszli wreszcie z na zewnątrz. Z ciemności bezszelestnie wynurzył się wielki nietoperz "Pazurku" - mruknął Snape, kiedy zwierzę wylądowało mu na ręce. "Zamek czysty? Na pewno nikt nie uciekł?" Nietoperz pisnął w odpowiedzi. "To powiedz co trzeba komu trzeba". Nietoperz rozpłynął się w mroku... Snape wyciągnął z kieszeni buteleczkę z jakimś eliksirem. "Wypij to" - powiedział. "Dobrze ci to zrobi." Harry posłuchał i poczuł, że chce mu się spać. To musiał być nasenny eliksir. "Dlaczego?" - pomyślał. "Czyżby Snape nie chciał, żebym coś zobaczył?" I usnął... Obudził się dopiero w Hogwarcie.
"Dursleyowie byliby wdzięczni Snape'owi, gdyby nie zdążył." - Harry pomyślał cynicznie. "Wolałbym już spędzać wakacje z nim, niż tutaj." Nagle na parapecie pojawiła się sowa, mała i czarna. Harry odwiązał kopertę od jej nóżki i otworzył list. Był pisany czerwonym atramentem. "Drako Malfoy!" - pomyślał Harry. "Dlaczego tak ryzykuje?". Drako był po ich stronie, odkąd zobaczył Śmierciożerców "w akcji". Harry zaczął czytać. "Harry! Uważaj na siebie. Czarny Lord jest wyraźnie zadowolony. Podsłuchałem, że ma jakieś plany w związku z ME. ME jest bardzo zaniepokojony". Co planuje Voldemort? I kim jest ME? No tak, jasne - Mistrz Eliksirów, Snape! Snape od dwóch lat szpiegował dla Dumbledora. Jakoś zdołał przekonać Voldemorta o swojej lojalności. "Ciekawe jak się wyłgał? Cholerny Śmierciożerca! Ale trzeba mu przyznać, że jest odważny. I bardzo przebiegły." Harry zastanawiał się, jak to jest być szpiegiem... Uważać na każdy gest, każde słowo... A jeżeli się wpadnie?! Snape potrafił być okrutny, złośliwy i niesprawiedliwy i Harry nienawidził go z całego serca. Ale na samą myśl, co czekałoby Mistrza Eliksirów, gdyby Voldemort dowiedział się o zdradzie, Harry'emu zrobiło się niedobrze. Przypomniał sobie, jak w zeszłym roku niechcący usłyszał, jak Snape rozmawia z dyrektorem. "Niech się pan nie martwi" -mówił Snape -Mam odpowiedni eliksir na wypadek, gdyby..." "Usypiacz Bólu?" - zapytał Dumbledore. Snape zaczął się śmiać. To był zimny, okrutny, ironiczny śmiech. "Pan żartuje. Przecież pan wie, że można się komuś włamać do pamięci, zmusić do wyjawienia wszystkiego... Bez bólu. Imperio albo moje Veritaserum wystarczy, choć wątpię, żeby ktoś z nas, oprócz mnie, umiał je zrobić... Ale jest jedna bariera, której nikt nie pokona. NIKT. NAWET CZARNY LORD. Jak mnie złapie, będzie miał minutę, żeby coś ze mnie wyciągnąć. A potem... Reszta jest milczeniem, dyrektorze...Ciszą..." Snape znów się roześmiał.
Na parapecie pojawił się następny listonosz. Malutki, czarny i niezgrabny. Harry popatrzył na niego z niedowierzaniem. To nie była sowa, to nie był w ogóle ptak. To był nietoperz! Mały przybysz zaczął krążyć wokół Harry'ego. Harry wyciągnął rękę, żeby go złapać i nietoperz sam usiadł mu na dłoni. Harry odwiązał maleńką paczuszkę i otworzył ją. W środku była buteleczka z jakimś płynem i kartka. "Harry! Noś ten eliksir zawsze przy sobie. To Ultimus - przywróci zdrowie i siłę każdemu, nawet jeśli ten ktoś jest ciężko ranny albo wyczerpany. Ultimus powstrzyma nadchodzącą śmierć. To potężny eliksir. Bardzo trudno go zrobić, więc mogę nie zdążyć na czas, gdy będzie potrzebny. Użyj go tylko w ostateczności. Perseus Evans PS. Pozwól Malutkiemu odpocząć kilka dni. Długo musiał lecieć do Privet Drive. Potem odeślij go do mnie. NIKOMU NIE MÓW O ELIKSIRZE I SPAL TEN LIST NATYCHMIAST."
"Malutki? Ty jesteś Malutki?" Nietoperz, słysząc swoje imię, radośnie zatrzepotał skrzydełkami. "No dobra, ale w dzień musisz się gdzieś schować." Ciotka Petunia chyba by zemdlała na widok nietoperza... Harry nie chciał następnych kłopotów. Perseus Evans... Czy można mu zaufać? A jeżeli kłamał? Harry postanowił, że porozmawia z Dumbledorem. Perseus Evans... Harry aż podskoczył. On nosił takie samo nazwisko jak matka Harry'ego. Kim był? Harry nie znał nikogo ze swojej rodziny (poza Dursleyami, niestety.) Jeżeli Perseus był jego krewnym, dlaczego się z nim wcześniej nie skontaktował? A może to tylko przypadek, że nosi to samo nazwisko? Jeżeli eliksir był prawdziwy, to Evans musiał być bardzo dobrym Mistrzem Eliksirów. "Mógłby nas uczyć zamiast Snape'a". Ciekawe, czy jest tak dobry jak on. Snape naprawdę zasługiwał na tytuł Mistrza. Dumbledore mówił, że ze Snape'em mogłaby się równać tylko Akonita Wolfsbane - słynna alchemiczka sprzed siedmiu stuleci. I nietoperz jako listonosz. Czemu Evans nie użył sowy? Malutki musiał tu długo lecieć... Ciekawe skąd? Harry przeczytał oba listy jeszcze raz, wyciągnął różdżkę i dotknął kartek "Tibi et igni". Litery błysnęły niebieskim płomieniem i listy zamieniły się w popiół.
Reszta wakacji minęła spokojnie. Harry nie dostał żadnego listu, ani od Malfoya, ani od Evansa. I znów peron 9 i 3/4. Harry rozpoczynał ostatni, siódmy rok nauki. Ostatnie dwa lata były okropne. Lord Voldemort co prawda nie rozpoczął jeszcze otwartej wojny, ale wiadomo było, że wciąż zbiera armię potworów. Zastanawiano się, na co właściwie jeszcze czeka... Czyżby spodziewał się nowych wspólników? No i te podstępne ataki jego ludzi. Harry nie uszedłby z życiem gdyby nie Dumbledore ...i Snape. Snape po raz kolejny wyciągnął go z kłopotów, ale wciąż tak samo nienawidził.
"Harry!" Ron i Hermiona biegli w jego kierunku. "Dobrze cię widzieć." Wsiedli do pociągu. Ekspres ruszył. "Wiecie?" - odezwała się Hermiona "Snape wywęszył szpiega w Ministerstwie.""Ryzykuje" - mruknął Ron. Hermiona wyciągnęla opasła ksiązkę o eliksirach. "Nie przesadzasz z nauką?" - spytał Harry. "Wyobraźcie sobie," - powiedziała Hermiona - "Ledwo wróciłam do domu, jestem tam może tydzień. Siedzę u siebie w pokoju i czytam podręczniki na następny rok, żeby potem nadążać (Ron uśmiechnął się ironicznie) a tu wchodzi moja mama i mówi, że mam gościa. Schodzę do salonu, na przy stole siedzi jakiś facet. Garnitur od Armaniego, jedwabny krawat, Rolex na ręce, sygnet z wielkim rubinem, woda kolońska chyba za tysiąc funtów. I czarne okulary. Jak mafioso na filmie. ("Późnej wyjaśnię Ron." Ron oczywiście nie miał pojęcia o Mugolach i zastanawiał się, czy mafioso to imię czy nazwisko.) Gapię się na niego i nic nie łapię, on patrzy na mnie zza tych okularów, widzi moją głupią minę i wybucha śmiechem. Wstaje, podchodzi do mnie, a ja dalej go nie poznaję. On się uśmiecha i rzuca "A może bym tak odebrał z dziesięć punktów Gryfindorowi?" i zdejmuje te okulary". "Snape?" - spytał Ron. "No przecież nie Hagrid. Patrzę na niego i nie wiem co powiedzieć, a on mówi, że potrzebuje pomocnika do eliksirów. Zajmuje się Protektorami, Eliksirami Obronnymi i chciałby, żeby ktoś inny się ich nauczył, na wypadek gdyby jego..." Hermionę przeszedł dreszcz na samą myśl. "No to się spakowałam, wychodzę przed dom, a tam mercedes. Czarny, skórzane fotele, elektroniczne bajery. Wysadził mnie pod dworcem, a sam gdzieś pojechał. Całe wakacje z nim pracowałam. Puścił mnie do domu dopiero tydzień temu. Zresztą, potem znowu będę mu pomagać." Ron pokręcił głową. "Snape w przebraniu Mugola? I skąd ma tyle forsy? Ciekawe, gdzie dorabia po godzinach? Ja już drugie wakacje pomagam znajomemu taty, a ciągle nie mogę uzbierać na Nimbusa 2001. Sądzicie, że jak poproszę Snape'a to załatwi mi tam robotę?" "Prędzej da ci miesiąc szlabanu" - mruknął Harry. Wybuchnęli śmiechem.
POCZĄTEK ROKU
Zbliżali się do bram zamku. Lało jak z cebra i wiał silny wiatr. Wszyscy byli przemoczeni, zanim zdążyli wejść do środka. Tłum uczniów powoli wypełniał Wielki Hol. Nauczyciele już siedzieli przy swoim stole, ale nie było nikogo na miejscu Ciphera. Harry zastanawiał się kogo Dumbledore zatrudni na jego miejsce. Kto będzie nowym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią? "Już trzech próbowało cię wykończyć" zabrzmiały mu w głowie słowa Snape'a. Odruchowo popatrzył na sąsiednie krzesło. Miejsce Snape'a tez było puste! Czyżby Snape wpadł?
Ceremonia rozdziału powoli dobiegła końca. Kiedy tiara przydzieliła ostatniego z pierwszorocznych (RAVENCLAW!) Dumbledore wstał, żeby coś powiedzieć.
Nagle drzwi otwarły się z trzaskiem. Harry zobaczył sylwetki dwóch ludzi w podróżnych pelerynach. Snape wszedł do środka. Sala jęknęła. Snape przystanął. "Mieliście nadzieję, że jakiś smok odgryzł mi głowę? Jeszcze nie..." - wysyczał. "Przepraszam za spóźnienie, Dyrektorze. Mieliśmy malutki kłopocik po drodze." - dodał normalnym głosem. Zwykle elegancki Snape tym razem wyglądał fatalnie. Był brudny, nieogolony i rozczochrany. Lewy rękaw miał całkiem podarty. Harry zauważył, że Snape ma obandażowaną rękę. Snape popatrzył na Gryfonów. Zobaczyli, że pół twarzy miał spuchnięte. "Dobrze mu tak" - pisnął jeden z młodszych uczniów. Hermiona spiorunowała go wzrokiem. "Dobrze, że jesteście, Severusie" - powiedział Dumbledore. "A już myślałem..." "My też już myśleliśmy" - mruknął Snape. Jego towarzyszka, wysoka, silna blondynka wyglądała nie lepiej niż Snape. Pani McGonagall wstała z krzesła. "Szybko, skrzydło szpitalne!" "Jakie tam skrzydło szpitalne?" - nieznajoma zadudniła ochrypłym altem. "Tylko się przebierzemy i wracamy. Zjadłabym hipogryfa i to na surowo, i mam nie być na uczcie?"
"Hermiona, znasz ją?" - zapytał Ron. "Nie, w życiu jej nie widziałam." - odparła.
"Ty, a co to nowa Ślizgonka?" Harry popatrzył w stronę stołu Slitherinu. "Nie mam pojęcia" - powiedział Ron. Nagle dziewczyna odwróciła się, tak jakby poczuła, że o niej mówią. Spojrzała na nich uważnie zza zasłony czarnych włosów i wbiła w nich swoje skośne oczy. Ron o mało nie spadł z krzesła. Dziewczyna miała tęczówki koloru krwi i źrenice jak kot - wąskie i pionowe, a nie okrągłe. Na dłoni miała pierścionek z czerwonym kamieniem. "Skąd się tu wzięła?" - zapytał Ron. "Ma spojrzenie jeszcze gorsze niż Snape". "Charlotta Magne"- powiedziała Hermiona - "Zaczyna czwarty rok. Drako mi powiedział. Podoba mu się." Harry popatrzył na Drakona i zobaczył, że Malfoy ma zapuchnięte oczy jakby płakał. "A jemu co?" - zapytał. "Nie wiesz?" - szepnął Ron "Jego stary nie żyje." "Aurorzy?" - spytał Harry. "Nie, mój ojciec mówił, że Lucius Malfoy chciał się nauczyć jakiegoś paskudnego czaru dla Sami-Wiecie-Kogo. Jakieś stare Czarne zaklęcie, nikt go już nie używa, bo trudno je kontrolować, ale jest bardzo mocne i Malfoy chciał spróbować. Sami-Wiecie-Kto byłby z niego bardzo zadowolony, rozumiecie sami. No i mu nie wyszło. Podobno wyleciały wszystkie szyby na dwie mile naokoło."
Snape i jego towarzyszka, umyci i przebrani dołączyli do reszty. Blondynka usiadła obok Snape'a. Dumbledore wstał. "Chciałbym przedstawić nową nauczycielkę Obrony przed Czarną Magią, panią Jane Wolf."
AMICUS
Harry i Ron długo ze sobą rozmawiali tej nocy. Kim była Charlotta? "Pewnie jej starzy mają kłopoty z Sam-Wiesz -Kim" stwierdził Ron. "Wielu ludzi przeniosło swoje rodziny do Hogwartu dla bezpieczeństwa." Harry myślał tez o Evansie. Kim on był? Było już dobrze po północy, kiedy do dormitorium weszła Hermiona. Pod pachą niosła chyba z dziesięć dużych książek o eliksirach. "Snape chce, żebyś to wszystko przeczytała?" - spytał z niedowierzaniem Ron. "On każdy eliksir z tych książek potrafi zrobić z pamięci. I nie tylko z tych." - powiedziała Hermiona - "Niesamowite. I widziałam jakąś jego znajomą. Przyniosła mu coś, chyba jakieś składniki na eliksiry. Prawdopodobnie kradzione, bo mówiła, że mało jej nie złapali na gorącym uczynku. Dziwna kobieta, wysoka, wzrostu Snape'a, długie włosy, jeszcze jaśniejsze niż ma Drako. I spiczaste uszy." "Spiczaste?" - zdziwił się Ron. "No, podobne do kocich."
Lekcje Eliksirów były teraz łatwiejsze do zniesienia. Co prawda mikstury były niezwykle skomplikowane a Snape piłował ich ostrzej niż dotąd, ale o wiele mniej się czepiał Gryfonów, to znaczy obrywali nie częściej niż trzy razy na lekcję. Często nie zwracał uwagi na ich wpadki, które kiedyś kosztowałyby 10 punktów i szlaban "Może Hermiona zrobiła mu jakąś miksturę na poprawę charakteru." .- śmiał się Ron.
Pani Wolf okazała się być świetnym profesorem. Mimo że, tak jak Snape, prawie nigdy nie podnosiła głosu na lekcji, wszyscy słuchali jej z zapartym tchem. Nikt nie narzekał, chociaż zawsze zadawała mnóstwo zadania. Ostatecznie, w czasach Lorda Voldermorta dobrze było znać jak najwięcej przeciwzaklęć. Z każdej lekcji ktoś wychodził poobijany albo z przypalonymi włosami. Pani Wolf prowadziła też Klub Pojedynków. Pomagał jej Snape ("Chcecie igrzysk, to sprowadźcie gladiatorów" - Wolf skomentowała to swoim ochrypłym, dudniącym altem. O dziwo, Snape i pani Wolf najwyraźniej się lubili.) Pani Wolf zgodziła się, żeby Snape używał Crucio... "Lepiej wiedzieć, co was może spotkać." - ucięła protesty. "Zresztą wam też wolno stosować to zaklęcie w Klubie Pojedynków, jeśli potraficie. Ministerstwo się zgodziło, że względu na wyjątkową sytuację... Sami rozumiecie. Lepiej jest umieć się przed tym bronić." Charlotta wygrywała wszystkie swoje pojedynki, z wyjątkiem tych, w których jej przeciwnikiem był Snape. Cała szkoła przychodziła na nich popatrzeć (a Drako, żeby popatrzeć na nią...) Charlotta walczyła ostro i potrafiła zastosować naprawdę trudne zaklęcia, chociaż była dopiero na czwartym roku. Szkoła, do której chodziła poprzednio musiała być naprawdę dobra. Nikt jednak nie zdołał jej namówić na opowiedzenie o swojej przeszłości... Ślizgonka miała niezwykły refleks. "Ta Charlotta jest niesamowita. Jak strzeliła w Snape'a z Inflamare, to gdyby nie się nie uchylił, byłyby z niego frytki. On jest szybki jak kot!" - stwierdziła Hermiona. "I oddał jej z Crucio" - Harry mruknął ponuro. "Łajdak." "A widzieliście, jak się obroniła? Zrobiła salto do tyłu, żeby jej nie dosięgło. Ciekawe, gdzie się tego nauczyła." -powiedział z podziwem Ron. "To ją dopadł następnym Crucio." - powiedział Harry. "Ale nie dała mu satysfakcji, nawet nie pisnęła." "Dziwne" - stwierdziła Hermiona "zupełnie jakby była maszyną." "Jak to maszyną?" - spytał Ron. "No, tak jakby nie czuła bólu."
Tego dnia pani Wolf zaprowadziła klasę Harry'ego do wielkiej, pustej sali na piątym piętrze. "To, co chcę wam pokazać jest zbyt niebezpieczne, żeby tego uczyć w małej sali. Bez paniki, dziś nikt nie ucierpi. Dobrze jest umieć odbić albo zneutralizować czyjeś zaklęcie, ale jeśli przeciwników będzie kilku? Wtedy dobrze jest zwiększyć swoją moc. Chcę was nauczyć czaru, który należy stosować bardzo rozważnie. To jedno z najpiękniejszych zaklęć, jakie istnieją. Nie uda się wam od razu. Większości w ogóle nie wyjdzie ale warto, żeby choć kilku umiało go użyć. Amicus. Jeżeli wycelujecie w kogoś różdżką i wypowiecie to słowo, to dacie temu komuś całą swoją moc. Będzie silniejszy, o wiele silniejszy. Ale nie ma nic za darmo. SŁUCHAĆ MNIE!" - ryknęła, choć i tak wszyscy słuchali bardzo uważnie. Po pierwsze, moc można dać na bardzo krótko. Minutę, nie więcej. Po drugie, Amicus zabierze wam całą moc. Nie będziecie w stanie wykonać najprostszego zaklęcia, dobrze będzie, jak ustoicie na nogach. Będziecie musieli odczekać parę godzin zanim wszystko wróci do normy. I po trzecie, nie przesadzajcie z mocą. Jeżeli jedna osoba otrzyma jednocześnie moc od dwóch lub więcej magów, jej moc wzrośnie tak bardzo, że będzie to niebezpieczne dla niej samej. Jeden z moich znajomych tak skończył. Paskudna sprawa. ZROZUMIANO? A teraz dobierzcie się w pary. Hermiono, pozwól. Zademonstrujemy wszystkim jak to działa. Użyj Deletrix, Burzącego Zaklęcia, proszę. Pamiętajcie, Deletrix to niebezpieczna magia. Jeśli staniecie jej na drodze, to może się to dla was źle skończyć. No, ale do rzeczy. Amicus. Trzeba się porządnie skoncentrować. Myślcie o tym, po co to robicie! Jeżeli uwierzycie, że warto zapłacić tak dużo, to się wam uda. A teraz, wszyscy na bok." Uczniowie odsunęli się pod ściany, zostawiając puste miejsce na środku. Hermiona i pani Wolf stanęły naprzeciwko siebie. Chwilę obie stały nieruchomo, aż nagle Wolf wyszeptała "Amicus", a Hermiona obróciła się gwałtownie, wycelowała różdżką w ścianę i krzyknęła "Deletrix". Ściana rozleciała się na kawałki. W powietrze wzbiły się tumany pyłu. Kiedy wreszcie opadł, wszyscy zobaczyli wielką wyrwę w murze. Kamienie leżały porozrzucane naokoło. "Przydatna rzecz, jeśli się jest w pułapce" - skomentowała z niezmąconym spokojem pani Wolf. "Teraz wasza kolej. Biorców proszę o rozwagę przy wyborze zaklęcia. Żadnego Inflamare i tym podobnych." Wszyscy się przekonali, że zaklęcie jest naprawdę trudne. Harry załapał dopiero po trzech tygodniach, i to jako jeden z nielicznych. "Brawo, Harry" powiedziała nauczycielka. Amicus był też bardzo wyczerpującym zaklęciem i Harry musiał na chwilę zostać w sali po lekcji, żeby ochłonąć. "Nie idź dziś już na żadne lekcje, Harry" - stwierdziła Wolf. "Marsz do dormitorium, do łóżka." Harry powoli wlókł się ciemnym korytarzem. Kiedy był na czwartym piętrze, usłyszał, że ktoś biegnie. "Kto biega po czwartym piętrze?" Wiedziony ciekawością szybko schował się za wielką rzeźbą, stojącą w rogu. Był całkowicie niewidoczny. Zobaczył pędzącego Goyle'a. "Połam nogi" - pomyślał ze złością. Nagle drzwi jednej z sal gwałtownie się otworzyły i Goyle uderzył w nie tak mocno, że aż się przewrócił. Z sali wyszła Charlotta. "Uważaj, szlamie, co robisz" wysyczał wściekły Goyle. "Ty uważaj, durna góro mięśni, jak nie chcesz oberwać." Goyle stracił panowanie nad sobą i zamachnął się, żeby ją uderzyć. Charlotta zblokowała cios i szybkim ruchem podcięła mu nogi. Goyle runął na ziemię. "Czyżby potomek starego magicznego rodu dał się pobić dziewczynie o połowę mniejszej od siebie i to szlamowi?" - powiedział ktoś miękkim, cichym głosem. Snape wynurzył się z tajemnego przejścia. Kamienna płyta powoli zamknęła się za nim. "I ty chcesz MU służyć? Wstawaj i walcz, półgłówku." Goyle ponownie zaatakował. Po chwili znów zwijał się na ziemi, z rozbitego nosa pociekła mu krew. "I czego kwiczysz, tchórzu?" - syknął Snape. "I ty chcesz nosić JEGO znak? Nie jesteś godny lizać JEGO butów." Po piątym ataku, kiedy Goyle miał już złamany nos, połamane kilka kości w nadgarstku (Charlotta zrobiła unik i Goyle uderzył z całej siły pięścią w kamienną ścianę), podbite oko i sporo siniaków, Snape powiedział. "Dość tego żałosnego przedstawienia. Goyle, do pani Pomfrey. Powiedz, że wygłupiłeś się z zaklęciem. Każdy w to uwierzy, wszyscy wiedzą, że jesteś kompletnym idiotą. A okazuje się, że i mięczakiem" - dodał szyderczo. "I nie waż się pisnąć nikomu ani słowa. Jeśli Czarny Lord się dowie, że twój ojciec popierał takie zero, nie będzie z niego zadowolony i z pewnością ukarze go za głupotę. A twój ojciec to sobie odbije na tobie. A ma ciężką rękę, jak sam dobrze wiesz." - uśmiechnął się złośliwie. "O ile Czarny Lord zamiast jego nie ukarze ciebie. Za bezczelność. A wierz mi, to będzie bolało... A może cię od razu zabije, żeby się rozerwać, kto wie? Byłaby niezła zabawa. On nie znosi tchórzy, zwłaszcza głupich tchórzy, zapewniam cię." - syczał Snape. Tego szeptu wszyscy się bali o wiele bardziej niż krzyku. "No, zejdź mi wreszcie z oczu!" - warknął. Czerwony ze wstydu Goyle podniósł się z ziemi. Powoli ruszył w stronę schodów. Nagle, bez ostrzeżenia, obrócił się, wyciągnął różdżkę i wycelował prosto w Charlottę. "Inflamare!" - wrzasnął. Charlotta zgrabnie odskoczyła, chwyciła swoją różdżkę i wycelowała w swojego przeciwnika. "Crucio!" - powiedziała. "Silentia!" - dodał od siebie Snape. Goyle wił się z bólu na podłodze, ale przez zaklęcie Snape'a nie mógł nawet pisnąć. "Nie uczyli cię uchylać się przed ciosem?" - zaśmiał się szyderczo Snape. "I ty chciałbyś walczyć w NASZYCH szeregach? Nosić Mroczny Znak? Być Śmierciożercą? Aha!" - dodał, kiedy zaklęcie Ślizgonki przestało działać. "Wypaliłeś mi dziurę w pelerynie, a była bardzo droga. Co zrobiłby z tobą Czarny Lord, gdyby twoje durne zaklęcie go uderzyło? Jak sądzisz?" Goyle patrzył na Snape'a wzrokiem nieprzytomnym ze strachu. "Dam ci malutką lekcję. Crucio!" Patrzył na Goyle'a z dziką satysfakcją w oczach. W końcu podniósł go jedną ręką za koszulę i przytrzymał w powietrzu. ("Skąd on ma tyle siły?" - zdziwił się Harry. "Goyle waży ze 200 funtów, Snape jest silny jak zwierzę. Nawet jeśli rzeczywiście jest wampirem, to nie powinien dać rady.") "Do pani Pomfrey i nikomu ani słowa! Twój ojciec by się ośmieszył. ZROZUMIANO?" "Tak" - ledwo wydusił z siebie przerażony Goyle. "Tak, Profesorze Snape" - powiedział z naciskiem Snape. "Manier też mam cię uczyć?" - podniósł różdżkę. "Litości, Generale! To się już więcej nie powtórzy! Błagam!" Goyle płakał. Snape popatrzył na niego z najwyższą pogardą. "Masz szczęście, durniu, że jestem dziś w dobrym humorze. Nikomu nic nie powiem, o ile sam tego nie wypaplesz. Twój ojciec byłby pod wrażeniem..." - Snape wyraźnie świetnie się bawił, patrząc na chlipiącego Goyle'a. Wreszcie upuścił go na ziemię. "No, na co jeszcze czekasz? Zejdź mi z oczu, zanim się zdenerwuję, bekso! I nie nazywaj mnie Generałem, chcesz, żebyśmy wpadli?" Kiedy Goyle był już daleko Snape rozejrzał się dookoła. Na szczęście nie mógł zauważyć Harry'ego. "Pierwszorzędnie, Charlotto. Robisz postępy. Gratulacje." Uścisnęli sobie dłonie. "Przyjdź dziś tam gdzie zwykle, o dziesiątej. I jeszcze jedno. Nie stosuj więcej naszych technik przy ludziach." "Ale dlaczego, Sev? Robiliśmy trudniejsze rzeczy". "Nie przy LUDZIACH, dla nich to coś niezwykłego." Harry siedział za posągiem jeszcze długo po tym, jak Charlotta i Snape odeszli. To, że Snape znał Niewybaczalne Zaklęcia i nie wahał się ich użyć, nie dziwiło go. Ale ta mała? Czy to Snape ją tego nauczył? Harry nigdy nie słyszał, żeby ktoś z czwartego roku umiał je wykonać. Do tego była potrzebna duża moc. Nie przy ludziach? Może rzeczywiście Snape jest wampirem? Ale przecież wampiry tak nie walczą! Może ta krew to tylko Czarna Magia, w końcu Voldemort też jej użył, a przecież jest człowiekiem? A może Snape nauczył się walki wręcz u jakiegoś mugolskiego mistrza? Dudley nieraz oglądał takie filmy akcji, gdzie Mugole popisywali się kocią wręcz zręcznością .Dzięki temu Snape mógł walczyć w mugolskim świecie bez pomocy magii, nie zdradzając, że jest czarodziejem. Przecież Hermiona widziała go w przebraniu Mugola, świetnie sobie radził. Harry powoli wszedł na trzecie piętro. Nagle zobaczył panią Wolf. Rozmawiała z bardzo wysoką dziewczyną o długich, bardzo jasnych włosach. "Morrigan, jesteś pewna?" "Tak, Profesor Wolf. Cortez poprze Czarnego Lorda. Nie zrobił tego wcześniej tylko dlatego, że nie był pewien wygranej. Teraz myśli, że działa na pewniaka. Lord obiecał, że da nam równe prawa... Ale wielu nie zgadza się z Cortezem. Uważają, że potem Lord nas wykończy. Lord nie będzie tolerował niebezpiecznych wspólników, kiedy nie będą mu już potrzebni." "Co planujecie?" - spytała pani Wolf. "Wiele rodów już się ze sobą skontaktowało. Sądzę, że przynajmniej trzy czwarte z nas stanie przeciwko Cortezowi, jeśli będzie nas zmuszał do współpracy z Voldemortem. Powstrzymamy Corteza, musimy. Butcher nawet wspominał o Trójkrotnym Pojedynku, a on jest taki jak jego matka, zdolny do wszystkiego. Przepraszam ale muszę natychmiast z nim się skontaktować". Morrigan owinęła się peleryną, gwałtownie obróciła i przemieniła w malutkiego nietoperza. Bezszelestnie wyleciała przez okno. Harry zdążył zauważyć, że nieznajoma ma niesamowicie niebieskie oczy i spiczaste uszy, podobne do kocich. Przypomniał sobie kobietę, o której mówiła Hermiona. "Pewnie to ona." - pomyślał.
MORRIGAN
Wieczorem Harry opowiedział o Morrigan Ronowi i Hermionie. Nie wspomniał o Charlotcie i swoim podejrzeniu co do wampiryzmu Snape'a. Ostatecznie obiecał, że nikomu nie powie o tym, co się zdarzyło, gdy Snape przybył go ratować. "Animag" - powiedział Ron. "Ale nie ma legalnego Animaga, który by się zmieniał w nietoperza" - powiedziała Hermiona. "O ile wiem, nielegalnych jest więcej, niż legalnych" - stwierdziła Ron. "Ale te spiczaste uszy" - powiedziała Hermiona. "To się nie zgadza. Szukałam czegoś na ten temat w bibliotece. Takie rzeczy to ślad po nieudanej próbie zostania Animagiem. Jeśli transformacja nie wyjdzie, to zostaje ci na zawsze coś ze zwierzęcia, którym chciałeś się stać! Poza tym nie można potem próbować się transformować w inne zwierzę! A te uszy są kocie. Morrigan, jeśli za pierwszym razem jej nie wyszło, może się przemienić tylko w kota. Coś tu nie gra."
Potem odwiedzili Syriusza. Od czasu, gdy złapano Glizdoogona, Syriusz nie musiał się już ukrywać. Harry zapytał go o Snape'a. "Jaki on był, kiedy chodził do Hogwartu?" "Severus zawsze był dziwakiem do potęgi. Zawsze sam. Nikt z nas tak naprawdę go nie znał. Nawet Ślizgoni go nie lubili, tylko go szanowali, bo znał tyle ciemnych sztuczek. Bali się go obrazić, podlizywali się mu nawet. A on nimi pogardzał. Zawsze sam." - powtórzył. - "Tylko książki, eliksiry i nietoperze. Miał kiedyś jednego. Uwielbiał go. Aż kiedyś ktoś mu go zabił. Zniknął wtedy na dwa tygodnie. Kiedy go znaleźli, w Zakazanym Lesie, to wyglądał koszmarnie, jakby nie jadł i nie spał przez cały ten czas. Wszyscy się z niego śmialiśmy, że przesadza, a on tylko patrzył na nas z nieprzytomną nienawiścią w oczach. Nigdy nie widziałem u niego takiego spojrzenia, nawet wtedy kiedy przyszedł zapolować na mnie cztery lata temu." Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Harry myślał o nietoperzu Snape'a. "Stracił jedynego przyjaciela.". NIETOPERZ! PERSEUS EVANS! Harry opowiedział o liście. "Nie mam pojęcia co jest grane." - stwierdził Syriusz. "Jest wielu Mistrzów Eliksirów, choć Snape jest najlepszy. Ale gdyby to był on, to po co używałby nieprawdziwego nazwiska? Nie słyszałem o tym facecie, chociaż dobrze znałem twoich rodziców. Może to tylko zbieżność nazwisk. I nie wiem, kto używa nietoperzy jako listonoszy. Idź do Dumbledora i opowiedz o wszystkim." Harry nie poszedł jednak od razu do Dyrektora. Wolał jeszcze raz przemyśleć, o co w tym wszystkim chodzi. Postanowił sprawdzić, dokąd wybiera się Charlotta. Ubrał pelerynę-niewidkę i czekał. Kilka minut przed dziesiątą Charlotta wyszła z biblioteki i poszła do lochów. Weszła do jednej z sal zostawiając lekko uchylone drzwi. Harry ostrożnie podszedł pod same drzwi. Charlotta rozmawiała ze Snape'em i jeszcze kimś. "Oszalałaś, Morrigan. Gdzie ją tu schowam? Przecież ona jest ogromna." - mówił Snape. "Może być potrzebna, Sev. Guerra szybka jak wiatr, w razie kłopotów zdążycie uciec." Harry usłyszał jakiś dziwny dźwięk, jakby kopyta wielkiego hipogryfa uderzające o kamienną podłogę i przysunął się jeszcze bliżej, żeby zajrzeć przez szparę w drzwiach. Co Snape miał schować w swoim lochu? Nagle drzwi się otwarły. Snape rozejrzał się po korytarzu. "Pusto" - szepnął. "Niemożliwe" - Morrigan stanęła przy nim. "Tu ktoś jest." Harry wstrzymał oddech. Morrigan patrzyła prosto w jego stronę. Czy mogła widzieć przez pelerynę-niewidkę? "Animag, który zmienia się w coś małego?" - zapytał Snape. "Nie to coś innego." - odpowiedziała Morrigan. "Nie wiem co to, ale coś tu jest, bardzo blisko." Wciąż patrzyła prosto na Harry'ego. "Coś niewidzialnego." Snape w milczeniu wpatrywał się w to samo miejsce co Morrigan. Harry'emu zdawało się, że trwa to całą wieczność. Snape i Morrigan stali na wyciągnięcie ręki. Nagle Snape uśmiechnął się triumfalnie. "Chyba wiem, kto nas odwiedził. Ktoś, kto lubi się włóczyć po nocy..." - wycedził przez zęby. "To będzie kosztowało Gryfonów sto punktów, a ciebie miesiąc szlabanu, Potter." Jeden niesamowicie szybki ruch i Snape ściągnął z niego pelerynę-niewidkę. "Miło cię widzieć, Potter" - syknął. Harry dawno nie widział go tak wściekłego. "Kiedy wreszcie przestaniesz się wtrącać do cudzych spraw? Ktoś wreszcie powinien dać ci nauczkę..." Snape wyciągnął różdżkę tak szybko, że Harry nawet tego nie zauważył. Usłyszał tylko "Crucio" i zaklęcie zwaliło go z nóg. Krzyk Harry'ego odbijał się echem od kamiennych ścian lochu. "Severusie, przestań natychmiast!" - Dumbledore wyłonił się zza rogu. Patrzył na Snape'a ze złością. "Zawsze dokuczałeś Harry'emu ale żeby używać Niewybaczalnych Zaklęć..." "Sam się o to prosił" - warknęła Morrigan. "Nie lubimy, gdy ktoś nas podsłuchuje, zwłaszcza gdy używa tego" - pokazała Dumbledorowi pelerynę-niewidkę. "Zabieram to, może mi się przydać." Dumbledore milczał przez chwilę. "Severusie, przypominam, że to nie jest zbyt miłe zaklęcie." - Dumbledore jeszcze raz zwrócił się do Snape'a. "Niech mi pan uwierzy, dopiero za piątym razem z rzędu naprawdę boli" - szepnął Snape. "Czarny Lord jest ostatnio w złym humorze. Niedawno dał mi niezłą nauczkę za spóźnienie, więc wiem coś na ten temat." Dumbledore patrzył na niego przez chwilę. "Idziemy stąd, Harry" powiedział w końcu. Harry posłusznie poszedł za nim, ale wolałby już znosić zaklęcia Snape'a niż rozzłościć Dumbledora. Było mu strasznie głupio. "Harry" - zapytał Dumbledore, kiedy tylko weszli do jego gabinetu - "Co robiłeś w środku nocy w lochach, w dodatku w pelerynie-niewidce?" Harry milczał. "A gdyby Profesor Snape nie domyślił się, że to ty? Mógł cię zabić. Lord Voldemort nie jest z niego zadowolony, sam słyszałeś, co mówił. On wie, że Voldemort w końcu się domyśli, że ma w swoich szeregach zdrajcę. Nie dziw mu się, że się wściekł na ciebie, pewnie myślał, że ktoś go szpieguje. Wiem, że się nie znosicie ale to nie powód, żeby go śledzić. Uratował cię już dwa razy. Samo to jest już wystarczającym dowodem na to, że jest po naszej stronie." "Ale czemu on mnie tak nienawidzi?!" - wrzasnął Harry. Dumbledore westchnął. "Powiem ci, ale nie mów nikomu. Profesor Snape stracił kiedyś bliską mu osobę. Wyrzuca sobie do dziś, że nie zdążył z pomocą. A kiedy patrzy na ciebie, wszystko mu się przypomina, jesteś podobny do tamtego, nic dziwnego. No i wpada w złość, to u nich normalna reakcja, każdą złą emocję: ból, strach, smutek szybko przemieniają w agresję. To nie ich wina, Harry. Taka już jest ich natura, na szczęście mogą nad tym zapanować." "Nie byłbym tego taki pewien" - mruknął Harry, przypominając sobie Niewybaczalne Zaklęcie.("Oni? Więc Snape rzeczywiście jest wampirem!" - pomyślał) "Gdyby nie potrafił panować nad sobą, mnie by tu już pewnie nie było, Harry. Hogwartu pewnie też nie." Harry popatrzył na niego ze zdziwieniem. Dumbledore milczał przez chwilę. "Dość tego kazania. Sto punktów kary, niewybaczalne zaklęcie i miesiąc szlabanu w lochu Profesora Snape'a są chyba wystarczającą nauczką." - stwierdził w końcu. Harry szybko przekonał się, że to prawda... Snape nie omieszkał wspomnieć następnego dnia, przez kogo Gryffindor stracił tyle punktów ("Paskudny wampir" - pomyślał ze złością Harry.). Gryfoni byli wściekli. Nawet Hermiona i Ron nie odzywali się do Harry'ego przez tydzień. Szlaban też był koszmarny. Harry zastanawiał się dlaczego Eliksiry Obronne robi się wyłącznie z obślizgłych, parzących i śmierdzących składników. Przez całą sobotę ucierał jakieś dziwne kryształy i kości na drobniutki proszek. "Jak Snape i Hermiona mają do tego cierpliwość?"
PREDATOR'S LAIR
Hermiona w kółko przypominała Harry'emu o Evansie i Harry w końcu zdecydował się porozmawiać z Dumbledorem. Poszedł do jego gabinetu. Już miał zapukać, kiedy nagle usłyszał znajomy głos. Bill Weasley! Bill i Charlie, oczywiście, byli zaufanymi współpracownikami Dumbledora. Charlie jeździł po całym świecie, poszukując przeróżnych składników do eliksirów obronnych. Ostatnio Snape'owi znowu skończyła się smocza krew "Pije ją, czy co?" - mruczał niezadowolony Ron. "Czy Charlie musi tak ryzykować?"
"Panie Ministrze, z całym szacunkiem, ale Severus już tyle razy udowodnił swoją lojalność, niech pan nie przesadza." - powiedział Bill. "Ale ci jego współpracownicy!" - wściekał się Knot. "Młody Malfoy i ta Shadowfax!" "Są sprawdzeni. Veritaserum" - przerwał Bill. "Niech pan ich nie oskarża tylko za pochodzenie." "Korneliuszu" - powiedział spokojnie Dumbledore. "Najpierw nie wierzyłeś w powrót Voldemorta. Uwierzyłeś dopiero gdy pół ministerstwa wyleciało w powietrze. Uwierz mi teraz. Wiem, co robię". "Słuchajcie obaj" - powiedział Knot - "Przecież ona pochodzi z Locksleyów. Oni wszyscy to złodzieje i fałszerze od pokoleń. Ona sama pierwszy raz wylądowała w więzieniu, gdy miała 14 lat! Dostała rok, a byłoby więcej ale sprytnie zacierała ślady. Ciężko jej było coś udowodnić. A potem? Znowu za to samo. Wtedy się wyłgała. Wszyscy wiedzieli, że to ona ale... Brak dowodów. I wreszcie ją złapano na gorącym uczynku. W lipcu tego roku. I co? I pod koniec lata ktoś pomógł jej uciec z więzienia. Zaraz potem widziano ją w Londynie, a dziś sam ją spotkałem w tych murach. Nie mogę jej aresztować w Anglii, ale niech tylko się dowiem o jednym sfałszowanym galeonie, o jednej kradzieży!" "Mnie wczoraj zginęła chusteczka do nosa" - stwierdził spokojnie Dumbledore - "ale nie podejrzewam o to Morri. Korneliuszu, Morrigan Shadowfax jest po naszej stronie. Wiem, że ona i Profesor Snape nie mają kryształowej przeszłości, ale to najlepsi szpiedzy, jakich mamy." "Róbcie, jak chcecie! Ale to się źle skończy. Śmierciożerca, półolbrzym, a teraz złodziejka! Morri!" - prychnął ze złością Knot. Harry usłyszał, że Knot zbliża się do drzwi. Przezornie się odsunął, ale Minister chyba go nawet nie zauważył.
Po chwili Harry zastukał do drzwi. Bill otworzył. "Witaj Harry. O co chodzi?" Harry opowiedział o liście i nietoperzu. "Nie znam tego Evansa" - powiedział powoli Dumbledore. "Bill, skocz proszę do lochów i zapytaj Severusa. Może on coś wie". Po chwili Bill wrócił. "Severus twierdzi, ze ufa Evansowi, jak samemu sobie, ale nie chciał nic powiedzieć o jego rodzinie. Im mniej wiesz, tym mniej z ciebie wyciągną, jak zwykle mówi to samo. Powiedział tylko, że to TEN Evans." "Ten Evans?" - szepnął Dumbledore. "Ten Evans... Jasne, czemu od razu na to nie wpadłem. Możesz mu zaufać, Harry. Lepszego Mistrza Eliksirów ciężko by było znaleźć."
Od dwóch dni sypał śnieg. Harry jak zwykle został na Boże Narodzenie. Hermiona i Ron także. Tu było najbezpieczniej. W tym roku bardzo wiele osób zostawało w zamku. Niektórzy nie chcieli ryzykować, kilku nie miało już dokąd jechać... Harry zauważył, że Charlotta też wpisała się na listę.
Wyglądało na to, że, mimo wszystko, nic nie zepsuje mu radości rozpakowywania prezentów. Ale mylił się. Harry poczuł, że ktoś szarpie go za ramię. Zerwał się z łóżka i rozejrzał nieprzytomnie dookoła. "Co się stało? Charlie, co ty tu robisz? Która godzina?" "Druga w nocy. Ubieraj się, szybko, i do Dumbledora." W gabinecie byli już Dumbledore i Wolf. Wyglądali na bardzo zaniepokojonych. Dumbledore gestem wskazał im krzesła. Usiedli i rozejrzeli się zdziwieni. Bill siedział skulony w fotelu, z twarzą ukrytą w dłoniach. Fred i George stali obok niego. Morrigan Shadowfax ("O nie, znowu ona" pomyślał Harry) rysowała coś na kartce. Charlotta patrzyła na wszystkich swoimi czerwonymi oczami. Nikt nic nie mówił. Po chwili usłyszeli szybkie kroki na korytarzu. Drzwi się otwarły i do środka wpadli Charlie i Snape. "Siadajcie. Morrigan ma dla nas coś ważnego" - powiedział Dumbledore. "Miałam sen" - powiedziała Shadowfax. "Ale nie taki zwykły. Jak część z was wie, potrafię nawiązać kontakt z kimś, kto potrzebuje pomocy. Ktoś z nas jest w potwornych tarapatach. Niestety, zobaczyłam tylko kilka obrazów. Musicie mi pomóc." Bill jęknął. "Tylko nie Fleur! Dlaczego to musiało przytrafić się mojej żonie? To moja wina!" "Spokojnie" - powiedział łagodnie Snape. "Obwinianie się nic nie pomoże. Co się stało, Morri?" "Dziewczyna o srebrnych włosach, ćwierć-Wila, jak sądzę, właśnie nawiązała ze mną kontakt. Bill myśli, że to Fleur. Przesłała mi ten obraz" - Morrigan pokazała wszystkim kartkę, na której były naszkicowane dwa portrety. "Znacie te dwie?" Harry popatrzył na rysunek. Jedna z kobiet musiała mieć ze czterdzieści lat. Była brunetką o mocnych rysach twarzy. Druga, blondynka, nie była chyba starsza od niego samego. Nigdy ich nie widział ale zauważył w ich oczach coś, co mówiło mu, ze lepiej ich nie spotkać. "Pokażcie" - warknął Snape i wyrwał Harry'emu kartkę z ręki. "O nie..." "Znasz je, Severusie?" - zapytał zaniepokojony Dumbledore. "Tak. Ta młodsza to jeden z naszych Kapitanów. Fanatyczka. Aha! Kapitan to nowy Śmierciożerca, który już zdążył się WYKAZAĆ." - wyjaśnił. Ci NAJLEPSI to Generałowie, tak jak ja." - uśmiechnął się ironicznie. "A ta starsza to..." - urwał. "Mów!" - ryknął Bill. "Generał Amanda Lestrange. Jest jeszcze bardziej zaciekła niż przedtem. Azkaban ją zmienił na gorsze, o ile to jeszcze możliwe. Pewnie usiłują coś wyciągnąć z Fleur." "Te bestie ją rozszarpią!" - szepnął Bill. Snape popatrzył mu prosto w oczy. "Chcą czegoś od niej" - powiedział. "Jak długo nic nie powie, będzie żyć. Gorzej, jeśli coś z niej wyciągną i nie będzie im już potrzebna. Musimy się spieszyć. Morri, gdzie ona jest?" "Nie wiem, zobaczyłam tylko parę obrazów. To jakieś ruiny na wrzosowiskach. Loch, wielka sala z kamiennym wężem." Snape drgnął. "Jesteś pewna?" - szepnął. Skinęła głową. "Wiem gdzie to jest" - powiedział Snape. "Ale nie wiem ilu moich kolegów po fachu" - skrzywił się - "trzeba będzie stamtąd wyprosić. Mogli też sprowadzić potwory... Musimy iść sporą grupą, żeby zaatakować wszystkich jednocześnie. Zrobimy tak. Pójdzie nas ośmioro. Myślę, ze przyda nam się Amicus. Charlotto, będziesz moim dawcą?" "Oczywiście". "Charlie i Bill, będziecie drugą parą. George i Fred?" "Idziemy." Pani Wolf i ...a niech to, nie mamy nikogo do pary." "Harry może iść" - powiedziała Jane Wolf. "Dlatego chciałem, żeby tu przyszedł. Jest świetnym dawcą." Snape wbił w niego swoje czarne oczy. Harry'emy wydawało się, przez moment, że widzi w jego oczach coś, jakby błysk zrozumienia. Jakby Snape nagle coś sobie uświadomił... "Człowiek, który przeżył, może być dawcą..." - szepnął Snape do siebie. Popatrzyli na niego ze zdumieniem. Snape udał, że nie zauważył ich zdziwienia. "Dobrze. Morri, ostrzeż wszystkich związanych z Fleur." Morrigan skinęła głową i bez słowa wyszła. Snape odwrócił się w kierunku Dumbledora. "Po dwie porcje proszku dla każdego z nas" - poprosił. "Słuchajcie adresu: Loch Predator's Lair". "Żartujesz, Severusie! Wiesz, co się stało z Aurorami, którzy tam poszli? Przecież to była kryjówka Noiry Butcher." - Charlie niemal krzyknął. Snape rzucił mu spojrzenie tak pełne nienawiści, że Charlie aż się cofnął. Harry nieraz widział rozzłoszczonego Snape'a ale teraz wydawało mu się, że ma przed sobą rozwścieczone zwierzę. "Śmierciożercy znają hasła" - odparł po chwili Snape, wyraźnie siląc się na spokój. Głos mu drżał od tłumionych emocji. Harry zauważył, że Snape z całej siły zacisnął pięści. Oczy wciąż mu błyszczały nieprzytomną wściekłością. "Noira Butcher dała je ojcu Amandy." "Zaufaj mu" - powiedział Spokojnie Dumbledore. "On wie, co robi." Snape wrzucił swoją porcję proszku do ognia. "Loch Predator's Lair!" Reszta grupy podążyła za nim. Wylądowali w wielkim lochu, zbudowanym z szarego kamienia. "Witam w Predator's Lair" - powiedział Snape. "Chodźcie!" Podeszli do dużych, ciężkich drzwi. "Zwierzę wraca do swojej kryjówki." - wyszeptał Snape. Drzwi otwarły się bezgłośnie. Weszli do wysokiej ogromnej sali. Świeczniki zapaliły się, gdy tylko przeszli przez próg. Poszli na wyższe piętro. Weszli do następnej, ogromnej sali. Tym razem przejścia broniła ogromna kamienna kobra. Leżała nieruchomo, zwinięta w kłębek. Wielkie, diamentowe kły błyszczały w świetle świec. "Ostrze zatrute? Więc działaj, trucizno!" - wrzasnął Snape. Kobra gwałtownie się rozwinęła. "Witaj!" - syknęła. "Masz tylko pięciu wrogów: trolla, ghula, Dementora i dwóch ludzi, ale pamiętaj, oni albo wy." "Dziękuję, Naju" - odparł Snape. "Wiesz, gdzie są?" - spytała kobra. "Tak, znają tylko hasła na najwyższym piętrze. Naju, proszę, powiedz Sentinelowi, Strażnikowi Bram, żeby zablokował wszystkie wejścia. Odbieram Śmierciożercom prawo wstępu do Predator's Lair." Szli długim korytarzem. "Rozdzielmy się". - powiedział Snape. Za tamtymi drzwiami są ghul i troll, słychać ich nawet tutaj.. Zróbcie z nimi porządek. Jane, idziesz ze mną." "Amicus!" -powiedziała czwórka dawców. Fred i Charlie zniknęli za drzwiami, a Wolf i Snape rozpłynęli się w mrocznym korytarzu. Harry usiadł pod ścianą. Zaklęcie wyciągnęło z niego wszystkie siły. Bill i George też usiedli. Charlotta oparła się ręką o mur. Nagle Harry zauważył coś majaczącego daleko, na drugim końcu korytarza. Coś zbliżało się do nich. Chwycił za różdżkę ale uświadomił sobie, że na nic mu się teraz nie przyda. Nie miał mocy. Ciemne sylwetki powoli się zbliżały. Były to jakieś zwierzęta, wielkie jak konie. Stąpały powoli, bez najmniejszego dźwięku. Harry z przerażeniem uświadomił sobie, że to ogromne hieny. Siedem bestii szło, jedna obok drugiej, w ich kierunku. Harry żałował, że nie uczył się walczyć jak Charlotta. Ale uderzenie pięścią chyba nie zrobiłoby na tych zwierzętach większego wrażenia. "W życiu czegoś takiego nie widziałem!" - szepnął Bill. "I wolałbym nie zobaczyć" - dodał George. "Jeśli Snape zaraz nie wróci, to będzie to ostatnia rzecz, jaką w ogóle zobaczymy." Hieny podeszły bliżej i usiadły. Siedziały nieruchomo, jak wielkie rzeźby. Ich oczy błyszczały w mroku. Fred I Charlie wyszli zza drzwi. "Już po wszys..." urwał Charlie." Ale wielkie" - wyszeptał. "Jakiego zaklęcia użyć?" - spytał go cicho Fred, "Nie mam pojęcia. Czekajmy na Severusa, może wróci, zanim zaatakują." "Spokojnie, to tylko sprzątacze." - odezwała się nagle Charlotta. Spojrzeli na nią, zdziwieni. "Severus mi powiedział" - dodała prędko. Zanim zdążyli zadać jakieś pytanie, Snape i Wolf wyszli z bocznego korytarza. Snape niósł na rękach nieprzytomną Fleur. Bill zerwał się z podłogi. "Spokojnie, nic jej nie jest. Amanda uderzyła ją trochę za mocno, zawsze miała ciężką rękę, ale to nic groźnego. Pójdziemy na najniższe piętro i zajmiemy się nią." Największa z hien wstała. "Tak, Bello" - powiedział Snape - "jest co posprzątać. Wiesz, gdzie". Bella skinęła głową. Hieny wstały i bezszelestnie odeszły. "Nie bójcie się. Predator's Lair was nie skrzywdzi, bo jesteście ze mną." - powiedział Snape, widząc ich przerażone miny. "Chodźcie". Poszli z powrotem na piętro z kobrą. Nagle drogę zagrodził im Dementor. Przecież Naja ich ostrzegała! Harry poczuł, jak wszystkie jego pozytywne uczucia znikają. Znał zaklęcie odstraszające Dementory, ale bez mocy nie potrafił go wykonać. Pozostali najwidoczniej też nie umieli albo nie mogli wywołać Patrona. Snape delikatnie położył Fleur na podłodze, a potem stanął pomiędzy Dementorem i przerażonymi magami, zastawiając bestii drogę. "Odejdź, bo cię zabiję." - rozkazał. Dementor nie miał zamiaru go posłuchać. Snape wyciągnął sztylet w kształcie psiego kła. "Profesorze Snape, tym nie zabije pan Dementora, jemu nawet magia nie zaszkodzi. Tylko Patron może go odstraszyć." - szepnął Harry. "Ale go nie zabije" - mruknął Fred. "Nikt nie zabije Dementora." Snape nie zwrócił na nich uwagi. Podszedł bliżej do Dementora. "Odejdź. Nie rozumiesz, kim jestem? Nie poznajesz noża?" - Snape mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Harry zastanawiał się, jak można wytrzymać stojąc tak blisko Dementora. Przecież to stworzenie zabierało wszystkie dobre wspomnienia i przywoływało koszmary, sam dobrze pamiętał, jak tracił przytomność w ich obecności... Nie on jeden zresztą. Teraz ta bestia zabierze im dusze... Będą gorzej niż martwi... Ale wyglądało na to, że moc Dementora jest bezsilna wobec Snape'a. Mistrz Eliksirów patrzył wprost na niego swoimi bezdennymi, zimnymi oczami. "Odejdź! Nie poznajesz?" - powtórzył. Dementor się zawahał ale nie ustąpił, Snape bez najmniejszego ostrzeżenia rzucił się na niego. Obaj runęli na ziemię. "Nie!" - wrzasnął Charlie. "Bez paniki, dostał prosto w serce." - odparł Snape, podnosząc się z podłogi. "Dureń, ostrzegałem go, przecież musiał mnie rozpoznać..." "Jak pan to zrobił?" - zapytał zdumiony Bill. "Przecież on kradnie uczucia i..." "Nigdy nie miałem bogatego życia wewnętrznego" - zaśmiał się Snape. "Niewiele mógłby mi zabrać. Proszę, nie opowiadajcie o tym, użyłem takiej Czarnej Magii, że gdyby Knot się dowiedział... Nawet Profesor Dumbledore by mnie nie wybronił." Popatrzyli na niego, zdumieni. "Proszę" - powtórzył z naciskiem. "On mógłby was zabić, za to, że widzieliście, jak on..." - powiedziała Wolf. "To naprawdę sprawa życia i śmierci, wielu siedziało w Azkabanie za mniejsze Czarne sztuczki. Wielu zginęło za samo podejrzenie, że mogliby zabić Dementora... Obiecajcie, że nie powiecie NIKOMU. I żadnych pytań." Cóż, obiecali, widać było, że Snape i Wolf nie żartowali. Wrócili na piętro z kobrą. Snape opatrzył Fleur. "Zostaniemy tu dzień albo dwa. Fleur musi odpocząć, reszta zresztą też. Proponuję się wykąpać, przebrać i przyjść tu coś zjeść." "Dziwne miejsce" - pomyślał Harry, gdy po śniadaniu Snape zaprowadził ich do pokojów. Wszystko tu jest czarne, purpurowe albo szare. Żadnych ozdób, gołe ściany i proste meble." Piżama i pościel też były czarne ale Harry był tak zmęczony, że usnąłby nawet na kamiennej podłodze, dlatego też nie wybrzydzał i chętnie skorzystał z szerokiego, wygodnego łóżka. Jedwabna pościel była miękka i miła w dotyku i Harry szybko usnął. Czuwali tylko Bill i Snape, przy Fleur.
FELINI
Harry obudził się dopiero o drugiej po południu. Ubrał się i poszedł do pokoju Fleur. Fleur siedziała na łóżku, rozmawiając z Billem i Fredem. "Witaj!" - uśmiechnęła się. "Jak się czujesz?" - zapytał. "Już w porządku, ale przez chwilę myślałam..." urwała. "Gdyby nie Severus... Gdzie on jest, Bill?" "W bibliotece. Moje ciemne sprawki, jak to on mówi. Aha, prosił, żebyś do niego przyszedł, Harry." "Gdzie jest biblioteka?" - zapytał Harry. "Na końcu korytarza za płytą z wyrzeźbioną sową." Harry powędrował ciemnym korytarzem. Płyta z sową była odsunięta i Harry wszedł do środka. Harry rozejrzał się po pokoju i zobaczył półki pełne książek. Książki wypełniały cztery rzędy regałów. Na pierwszych z nich były napisy: ALCHEMIA, BROŃ, CZARNA MAGIA i HOWL. Co to jest Howl?" - pomyślał Harry. "O, już jesteś" - Snape wyłonił się zza półek, niosąc pod pachą starą księgę. "Podziwiasz bibliotekę Predator's Lair? Za samo posiadanie niektórych z tych książek ląduje się w Azkabanie na parę lat." - uśmiechnął się ironicznie. "Chodźmy do laboratorium." Laboratorium znajdowało się za biblioteką. Na środku stał kamienny stół, na którym Snape przygotował już składniki do jakiegoś eliksiru. "Siadaj, proszę." Harry usiadł a Snape popatrzył mu prosto w oczy. "Potrzebuję twojej pomocy, Harry" - powiedział po chwili. Harry popatrzył na niego zdziwiony. Snape nigdy nie mówił do niego po imieniu. I jakiej pomocy oczekuje tak dobry Mistrz Eliksirów od nieletniego czarodzieja? "Potrzebuję twojej krwi." Harry popatrzył na niego z przerażeniem. Nie, nie miał szans uciec. Snape stał pomiędzy nim a drzwiami, mógł go unieruchomić jednym zaklęciem. Snape popatrzył na niego i zrozumiał. "Zawsze będziesz mnie podejrzewał?" - zapytał cicho. Harry'emu zrobiło się głupio. Nie wiedział, co powiedzieć. "Przygotowuję eliksir do obrony Hogwartu" - warknął Snape ze złością. - "Najmocniejszy, jaki istnieje. Przepis Akonity Wolfsbane, o ile wiesz kim ona była, Potter." - rzucił na stół jedną z książek. "Czytaj! Możesz nie wierzyć mnie, proszę bardzo, ale nie kwestionuj JEJ słów! Miała więcej rozumu niż wszyscy Gryfoni razem wzięci!" Harry spojrzał do książki. "Na głos!" - ryknął Snape. "Niżej opisany eliksir" - zaczął Harry - jest najmocniejszym z Protektorów..." "Eliksirów Obronnych, Potter" - wyjaśnił Snape. "Służy do obrony twierdz przed wysokiej klasy Czarną Magią i potworami, a także demaskuje szpiegów" (dobrze, że Czarny Lord tego nie czytał, jeszcze by tego na mnie spróbował - mruknął z ironią Snape). "Ze względu na to, że przygotowanie go jest niezwykle trudne i niebezpieczne, zalecam stosowanie go tylko w ostateczności. Błąd w procedurze grozi..." "Przejdź do przepisu" - syknął Snape. "Za dużo miałbyś rozrywki, czytając jak wysadzam się w powietrze." Harry posłusznie przewrócił stronę i zaczął czytać:
"Składniki" Było ich aż 50 i Harry nigdy nie słyszał o większości z nich. "Trzeci od końca" - rozkazał Snape. "48. Krew człowieka, który przeżył, średnia miarka 49. Krew Felina...". "Dość." Snape zatrzasnął książkę. Średnia miarka to tyle" - warknął, pokazując Harry'emu malutki kieliszek. "Nie wykrwawisz się, gwarantuję" - dodał ze złośliwym uśmiechem. Harry wstał. "Przepraszam , Profesorze" - powiedział cicho. "Ja nie chciałem... Ale wtedy... Voldemort..." "Wiem, i ma ochotę na więcej. Nie tylko twojej" - stwierdził Snape. W jego głosie nie było już złości. Harry podwinął rękaw i wyciągnął rękę w kierunku Snape'a. "Proszę, Profesorze". Snape popatrzył na niego z uznaniem i uśmiechnął się ale już bez ironii. Wyciągnął sztylet, chyba ten sam, którym zabił Dementora. Harry z zaciekawieniem przyjrzał się broni. Była wykonana z jakiegoś dziwnego ciemnoniebieskiego metalu. Rękojeść była ozdobiona malutkimi rubinkami. "Podoba ci się?" - zapytał Snape, widząc jego zainteresowanie. Pokazał mu broń z bliska. Rubinki układały się w napis "Panterze, za życie. Falko" "To przebijak, w sam raz na Dementora, nam potrzeba czegoś innego." - powiedział. Nóż zmienił postać, teraz jego ostrze było szerokie i proste. Napis z rubinków zniknął, a na płaskiej stronie ostrza pojawiły się litery "Zwierzę zwierzęciu". Harry popatrzył ze zdumieniem. Pierwszy z napisów rozumiał, pewnie broń była prezentem dla kogoś o imieniu Pantera. Ofiarodawca, Falko, dziękował za uratowanie go, to oczywiste. Snape musiał tę broń kupić, a może odziedziczyć. Ale "zwierzę zwierzęciu"? "Do rzeczy" - Snape wyrwał go z zamyślenia. "Nie mów o tej broni nikomu, to niezły kawałek Czarnej Magii. Minister Knot narobiłby kłopotów Profesorowi Dumbledorowi, gdyby się dowiedział. Na pewno by pomyślał, że on wie, że ja..." - urwał. Cięcie było tak szybkie, że Harry zobaczył tylko błysk ostrza. Krew powoli wypełniała miarkę. Snape wyciągnął różdżkę i lekko uderzył nią dłoń Harry'ego. Krew od razu przestała lecieć. "Jestem ci bardzo wdzięczny, Harry. To wszystko, możesz iść." "Mogę o coś zapytać?"- powiedział Harry "O co chodzi?" - Snape popatrzył na niego. "Panie Profesorze, krew Felina..." "Bardzo silne własności magiczne, podobnie jak krew smoków" - wyjaśnił Snape. "Ale skąd ją pan weźmie? Nigdy nie słyszałem o takich zwierzętach. Snape popatrzył na niego wyjątkowo nieprzyjemnym wzrokiem, jakby nie spodobało mu się nazwanie Felinów zwierzętami. "Bo ich już nie ma. Będę musiał użyć krwi wampira jako namiastki. Nie działa tak mocno, ale trudno. Idź już, mam dużo pracy." Harry zrozumiał, że dalsza dyskusja jest bezcelowa, więc wyszedł.
Następnego dnia wrócili do Hogwartu. Snape z widoczną satysfakcją pokazał Dumbledorowi butelkę Protektora. "Udało się, w tych murach jesteśmy bezpieczni. Nikt tu nie wejdzie nieproszony przez najbliższe trzy miesiące."
Charlie poprosił Harryy'ego, żeby mu opowiedział o bibliotece. "Biblioteka Predator's Lair" - powiedział Charlie - "a więc naprawdę istnieje. Należała do Akonity Wolfsbane. Podobno ona rzuciła na nią zaklęcie, że otworzyć ją może tylko Mistrz Eliksirów, który dorówna jej wiedzą i talentem. Nic dziwnego, że Severusowi się udało." "Charlie, co takiego dziwnego jest w tym zamku? Kim jest Noira Butcher?" "Kim była, Harry. Była wiedźmą, bardzo inteligentną i wykształconą. Ale pasjonowała się Czarną Magią i zaczęła sprawiać kłopoty. Aurorzy wielokrotni próbowali ją złapać, ale była bardzo sprytna. W końcu Ministerstwo zezwoliło Aurorom zabijać i dziesięciu z nich zginęło, zanim ją dopadli." "Co takiego złego zrobiła?" - spytał Harry. "Współpracowała z mugolskimi przestępcami. Pomagała im magią. Napady na banki, przemyt broni, narkotyki, ucieczki z więzień... Poważna sprawa. Ministerstwo miało pełne ręce roboty. No i zaczęto podejrzewać, że jest Felinką. Nonsens, moim zdaniem ale Ministerstwo spanikowało." Harry popatrzył na niego ze zdziwieniem." Dlaczego? Kim są Felini?" "Opus Magnum Czarnej Magii, Harry. Idealni żołnierze, bezwzględni i posłuszni swoim panom. Stworzyła ich grupa potężnych czarodziejów, niestety parających się paskudnymi zaklęciami. Felini byli podobni do ludzi ale stworzono ich na bazie wampirów, węży, jakiś wielkich kotów i drapieżnych ptaków. Mieli być posłusznymi maszynami do zabijania. Idealna armia, Harry, złożona z żołnierzy niesamowicie silnych, szybkich, sprawnych i odpornych na ból i urazy. Cóż, pewnego dnia wykończyli swoich twórców i wyrwali się na wolność." "Dlaczego?" "Czytałem, że dwie z felińskich rodzin zostały stworzone wyłącznie dla rozrywki. Gladiatorzy, do walk na arenie. Podobno jeszcze bardziej agresywni i brutalni od reszty, mieli być zupełnie pozbawieni uczuć. Dodano im chyba krwi Czarnych Magów, Harry. I pewnego dnia ich władcy kazali walczyć jednej z Gladiatorek przeciwko jej własnemu mężowi albo bratu, nie wiem dokładnie. Odmówiła. Felini wszczęli bunt. Nawet oni nie znieśli okrucieństwa swoich twórców. Najwyraźniej mieli jakieś uczucia. Sądzę, Harry, że nie można stworzyć żywej istoty zupełnie pozbawionej emocji.""A czy byli bardzo potężni?" - spytał Harry. "O tak. Sam nie wiem, jak można jakiejś istocie dać taką moc, ich twórcy chyba stracili kontrolę nad zaklęciami. Każdy Felin był czarodziejem albo wiedźmą. Do tego mieli własną magię." "Własną magię?" - zdziwił się Harry. "Tak, odmienną od naszej i dostosowaną do ich profesji, same zaklęcia przydatne żołnierzom i szpiegom. Żaden człowiek nie mógł ich używać, tylko oni. Podobno stary Malfoy znalazł gdzieś jakąś księgę o ich czarach i próbował je zrobić. Wiesz sam, że to się źle dla niego skończyło. Czytałem, ze nie używali słów, tylko głosów zwierząt z których powstali. I nie posługiwali się różdżkami, tylko pierścieniami, a to bardzo niebezpieczne." "Dlaczego, Charlie?" "Różdżkę nosisz w kieszeni, a pierścień masz cały czas na ręce. Zanim wyciągniesz różdżkę, Felin zdąży użyć ze dwóch zaklęć. Poza tym byli szybcy jak koty. To świetni wojownicy, ich broń miała niesamowitą moc. Podobno ich stal raniła nawet smoki. Felini mieli w sobie coś z węży, może to dlatego... Moc jadu, wzmocniona i przeniesiona na broń, jak myślę. Trolle i ghule uciekały na sam widok felińskiego miecza. Przydałoby nam się coś takiego." "To dlatego Ministerstwo spanikowało" - powiedział Harry. "Felini musieli być bardzo niebezpieczni." "Zostali stworzeni na maszyny do zabijania, Harry. Z książek wynika, że bardzo chętnie używali przemocy. Często płacono im, jako najemnej armii. Opisuje się ich jako bezwzględne i okrutne bestie. Choć, ja wiem? Ludzie od początku ich tępili, może nie byliby tak agresywni, gdyby pozwolono im spokojnie żyć... Często musieli walczyć w obronie własnej, ludzie byli wobec nich równie bezwzględni, co oni wobec ludzi, o ile nie bardziej. Strach ma wielkie oczy, sądzę, że wielu Aurorów przesadzało. Atakowali każdego, kto wydawał im się podejrzany. Rozumiesz? Mogli spróbować cię zabić tylko dlatego, że wydawało im się, że jesteś Felinem, nawet jeśli nikomu nie zrobiłeś nic złego... Nic dziwnego, że Felini nie znosili Aurorów. I nic dziwnego, że tylu Aurorów zginęło od Skrzydeł Śmierci." "Skrzydła Śmierci? To zaklęcie?" "Tak i to niezwykle silne. Musiało być trudne do wykonania, bo z książek wynika, że tylko nieliczni Felini je wykonywali i to tylko w ostateczności. Skrzydła Śmierci były bronią obosieczną, bo podobnie jak Amicus odbierały na pewien czas całą moc. Tych, którzy potrafili je zrobić, nazywano Oddziałem Alfa. Nie chciałbym stanąć do pojedynku z Wojownikiem Alfa, Harry, choćby tylko połowa opowieści o Skrzydłach Śmierci była prawdą. Zwłaszcza z Gladiatorem." Harry zamyślił się. "Jeżeli oni byli tak groźni, to dlaczego ta Wolfsbane używała ich krwi do eliksirów? Przecież zdobycie jej musiało być bardzo niebezpieczne." "To dobre pytanie." - stwierdził Charlie. "Można ją zastąpić krwią wampirów, choć to osłabia działanie eliksiru. Ale niektórzy czarodzieje, zajmujący się historią magii twierdzą, że Akonita Wolfsbane była Felinką, więc nie miała problemu ze zdobyciem miareczki ich krwi. Mogła użyć własnej." "Ona była Felinką?" - zdziwił się Harry. "To możliwe. Część Felinów prowadziła w miarę normalne życie. Nie wszyscy byli przestępcami i awanturnikami. Najwyraźniej umieli zapanować nad swoją wrodzoną agresją, przynajmniej do pewnego stopnia. Zresztą, czy ludzie całkowicie panują nad emocjami? Możliwe, że niektórzy Felini mieli w swoich żyłach trochę ludzkiej krwi. Jeżeli olbrzymi i Wile czasem wybierają sobie ludzi na mężów albo żony, to może i oni... Przeciez Hagrid jest półolbrzymem, a nie jest agresywny. Może nawet niektórzy Felini byli absolwentami Hogwartu, jak Akonita, kto wie... Nie wiem, niewiele wiadomo o ich zwyczajach. Wiele z ludzkich opowieści to pewnie bzdury, strach ma wielkie oczy... Te opowiastki o mocy pierścienia, blokowaniu zaklęć... Przesada. Niewiele wiadomo o nich na pewno. Zawsze na nich polowano, uznając za niebezpieczne bestie, więc nauczyli się ukrywać, a i tak w końcu ich wytępiono. Od prawie trzystu lat nikt o nich nie słyszał. Albo wszyscy zginęli, albo - Charlie się zawahał - "albo są dużo sprytniejsi niż myślimy. Podobno byli niesamowicie inteligentni i utalentowani." Cóż, przynajmniej było wiadomo, jak Snape zdobywa krew wampira, pewnie używa własnej...
Harry, Ron i Hermiona spędzili cały następny weekend w bibliotece, czytając o Felinach. Wiele informacji było sprzecznych. Jedno było pewne: Felini umieli walczyć i nader często z tej umiejętności korzystali. Harry patrzył na rycinę przedstawiającą felińskiego wojownika na koniu o nietoperzych skrzydłach. Felin był owinięty czarną peleryną, a na twarzy miał maskę, spod której widać było tylko zimne, czarne oczy. Harry zastanawiał się, czy rzeczywiście byli tak okrutnymi bestiami, jak o nich pisano. W końcu o olbrzymach też krążyły różne plotki, a Hagrid, pół-olbrzym był OK. "Ale ten wielki koń" - szepnęła Hermiona "jest niesamowity. To Sleipnir, w książkach piszą, że był szybszy i silniejszy od hipogryfa." "Popatrzcie!" - krzyknął Ron. "Niemożliwe!" - "Co, przeczytaj?" Ron zaczął czytać: "Zdumiewającą własnością Felinów jest ich odporność na moc potworów i Czarną Magię. Szczególnie niezwykłe jest to, że radzą sobie z Niewybaczalnymi Zaklęciami. Nie poddają się działaniu Imperio..." "Co w tym niezwykłego, wielu ludzi też umie mu się przeciwstawić, na przykład Harry. Wystarczy dużo silnej woli." - mruknęła Hermiona. "Nie mądrz się, słuchaj dalej. Crucio sprawia im ból, podobnie jak ludziom ale w mniejszym stopniu..." "Chciałbym być Felinem." - stwierdził Harry. "Felini potrafią także zneutralizować Zabijające Zaklęcie. Z doświadczenia wiadomo, że do zabicia Felina konieczne jest użycie Avada Kedavra przez dwóch lub więcej Aurorów. Pojedyncze zaklęcie jest na ogół nieskuteczne, gdyż te bestie blokują je, używając swoich magicznych pierścieni." "Niemożliwe" - powiedziała Hermiona. "Na to zaklęcie nie ma sposobu, chyba, że ktoś, jak mama Harry'ego... O, przepraszam, Harry, nie chciałam." "Nie szkodzi" - odparł Harry. "Charlie mówił, że ludzie często panikowali i wymyślali bzdury. Pewnie to też jeden z takich pomysłów. Felini byli szybcy i dlatego mogło się tak wydawać. Myślę, że po prostu mieli za dobry refleks i jeden Auror nie dał rady ich trafić. Dopiero jak kilku zaatakowało jednocześnie, to Felin nie zdążył uskoczyć przed wszystkimi zaklęciami." Parę dni później Harry, Ron i Hermiona odwiedzili Hagrida i, niby niechcący, wspomnieli o Felinach. Hagrid aż się zatrząsł na samą myśl "Bestie, mówią, że potrafili użyć miecza albo magii zanim zdążyłeś mrugnąć. Szybcy jak koty albo węże. Cholernie odporni na Czarną Magię, podobno nawet na Zabijające Zaklęcie. Powstali z pomocą Czarnej Magii, więc pewnie ich twórcy (paskudni Czarni magowie, tacy jak Sami-Wiecie-Kto, albo i gorzej) zabezpieczyli ich jakoś przed atakiem Aurorów. Mieszanka wampira, kota, węża i kto wie czego jeszcze, podobno jastrzębia, sami widzicie, że Felini to potwory. I to ich wycie, ta ich dziwna magia. Mówią, że te ich czary rozwalały wszystko w drzazgi. I podobno niesamowicie wyglądali." "Jak to, niesamowicie?" - spytał Harry. "Nie wiem, Harry, tak gadają. To zwierzęta, choć nieco podobni do ludzi, kto wie jak wyglądały ich facjaty? Nosili maski, żeby nikt ich nie rozpoznał. Dobrze, że ich w końcu wytłukli. I mówią, że mogli się zmieniać w zwierzaki, jakieś ptaszyska, czy coś podobnego, w każdym razie umieli latać. Trochę jak Animagowie, ale nie musieli się tego uczyć. Rodzili się już tacy, rozumiecie. Jak wampiry, wrodzona zdolność do transformacji." Hagrid milczał przez chwilę. "Ale podobno" - stwierdził z rozmarzeniem - "Mieli niesamowite konie. Jak pegazy ale ze skrzydłami nietoperzy, a nie ptaków. Nazywali je Sleipnirami. Chciałbym mieć takiego... " Cóż, Hagrid miał słabość do dziwnych stworzeń...
Harry, Ron, Drako i Hermiona postanowili też dowiedzieć się czegoś więcej o Noirze Butcher. Na szczęście w bibliotece można było pożyczyć opasłe tomisko "Absolwenci Hogwartu." Zajrzeli pod hasło "Noira Butcher", Ze zdjęcia popatrzyła na nich nieładna brunetka o nieregularnych rysach, ziemistej cerze i czarnych oczach. "Prefektka Ślizgonów, zdolna i pracowita." - przeczytała Hermiona. "Tak, Czarna Magia, współpraca z mugolskimi przestępcami... Niegrzeczna dziewczynka, nie ma co." "Może przeczytamy coś innego?" - powiedział Ron. "Harry, podobno są tu sceny z meczów." Harry przeglądał zdjęcia. "Popatrz, to twój ojciec" - szepnęła Hermiona. "Gryfoni grają ze Ślizgonami." "Popatrzcie tu!" - Ron niemal krzyknął. "Poznajecie?" - wskazał na jednego z kibiców. Harry przyjrzał się zdjęciu uważniej. Tak, oczywiście... Kto inny siedziałby na meczu z nietoperzem na ramieniu? "Snape. Ma nie więcej niż 13 lat." "Ale spójrz na jego twarz." - powiedział Ron. Snape patrzył na grających zza zasłony swoich długich, czarnych włosów. W jego oczach widać było niesamowitą zazdrość i jakby bezsilny bunt. "Dałby wszystko, żeby móc zagrać" - mruknął Ron. "Ciekawe, czemu nie był w drużynie?" - zdziwiła się Hermiona. "Ma refleks jak kot, przecież to widzieliśmy w Klubie Pojedynków. Mógłby być Szukającym." "I jest silny jak zwierzę" - pomyślał Harry. "Gdyby uderzył Tłuczek pałką, to mieliby spokój z tą piekielną piłką do końca meczu. Dziwne, że go nie wybrali." "Zobaczmy, co o nim piszą" - zaproponował Drako. "Severus Snape, rodzice... Patrzcie, umarli kiedy był małym dzieckiem, pewnie ich nawet nie pamiętał. Wychowywał go wujek." "Tak, niejaki John Snape" - powiedział Ron. "Był w Hufflepuff. Podobno ciężko było o większą ofiarę, moja ciotka tak mówiła. Cud, że zdawał egzaminy. Największe kłopoty miał podobno z Eliksirami i był pośmiewiskiem Klubu Pojedynków. Fatalny refleks." "Zupełne przeciwieństwo Profesora" - zaśmiał się Drako. "Nawet z wyglądu, popatrzcie." Rzeczywiście, John był niskim, pulchnym blondynem. W jego szarych, łagodnych oczach nie było nic demonicznego. Rodzice Snape'a także nie wyróżniali się niczym szczególnym. Oboje pracowali jako obsługa ekspresu do Hogwartu. "Skąd im się wziął taki zdolny syn?" - mruknął Drako. "Przecież oni to gorzej niż przeciętniacy, a Profesor to najlepszy Mistrz Eliksirów. Geniusz. Popatrzcie, tu jest napisane o eliksirach jego pomysłu, jest ich kilkanaście." "Więc to on wymyślił Ultimusa" - pomyślał Harry. "I eliksir Falco, przydatny w Quidditchu? Chciałbym to mieć ale na pewno by mi go nie dał. Nie po tej nocy w lochach. Co go tak rozwścieczyło? Co oni tam schowali?""I po kim on odziedziczył te włosy i oczy?" - głos Hermiony wyrwał go z zamyślenia. "Jego rodzice są szatynami." ("Adoptowali wampira, wariaci" - pomyślał Harry.)
TRÓJKROTNY POJEDYNEK
Harry uważnie obserwował Snape'a przez kilka kolejnych tygodni. Widać było, że dzieje się z nim coś złego. Snape stał się bardziej złośliwy niż kiedykolwiek przedtem, nawet Ślizgonom dostało się parę szlabanów. "Czarny Lord go naciska" - wyjaśnił Drako. "Chce jakiegoś eliksiru. Profesor wmawiał mu, że to trudne, że nie może opracować receptury. Ale nie mógł go zwodzić w nieskończoność. W końcu Lord stracił cierpliwość. Biedny Snape! Dostał chyba z pięć razy z Crucio" - Drako zatrząsł się na samą myśl. "Voldemort zapowiedział, że będzie go często wzywał" "Snape, ty idioto" - powiedział." Każde moje wezwanie i albo dostanę eliksir albo ty dostaniesz jednym zaklęciem więcej. Profesor Snape jest cholernie twardy, nawet nie jęknął, ale i on w końcu tego nie wytrzyma." Drako ukrył twarz w dłoniach. "Już nie mogę na to patrzeć, Harry! Ostatnio Lord mało go nie zabił, tak się wściekł. Za każdym razem, kiedy mnie pali Mroczny Znak, wiem co będzie. Byłem głupi, ze dołączyłem do Śmierciożerców! I wczoraj" - Malfoy dodał po chwili - "znowu nas wezwał. Snape dostał ostatnią szansę. Ma miesiąc na wykonanie zadania, a potem..." - urwał. "Snape ma jakiś plan ale boi się, że nie zdąży, pracuje całymi nocami."
Ten miesiąc minął bardzo szybko. Jeszcze tydzień... cztery dni... trzy... Snape szalał, nawet Slitherin tracił punkty! Harry zastanawiał się, czy Mistrz Eliksirów tym razem zdoła się wyłgać z kłopotu. W ostatni dzień Drako zaczepił Harry'ego na korytarzu. "Przyjdź po lekcjach na naszą polankę w Zakazanym Lesie" - szepnął. "Muszę ci coś powiedzieć".
Harry czekał w umówionym miejscu. Drakona jeszcze nie było. Nagle zorientował się, że nie jest sam. Charlotta patrzyła na niego swoimi niesamowitymi oczami. "Też czekasz na Malfoya?" - zapytała. "Tak" - odparł zaskoczony. "Ma chyba dobre wieści" - uśmiechnęła się. Usiedli pod drzewem i czekali. Nagle Charlotta zerwała się z ziemi i syknęła. To nie był jej normalny głos, tylko syk węża. Z pierścionka, który miała na palcu strzelił strumień światła. Harry'ego zamurowało. Co było celem jej ataku? Szybko zrozumiał. Nietoperze, dziesiątki nietoperzy, nadlatujące ze wszystkich stron, zmieniające się w ludzi. Charlotta rzucała zaklęcia, wyjąc i wrzeszcząc jak zwierzę ale wrogów było zbyt wielu... Ostatnią rzeczą, którą Harry zauważył, był błysk pierścionka Charlotty, która uderzyła w twarz jednego z napastników...
"Harry! Harry! Żyjesz?" Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła. Próbował się ruszyć ale łańcuchy trzymały go bardzo mocno. Byli w jakiejś wielkiej, pustej sali, przykuci do wielkiej kolumny. "Charlotta! Co jest grane?" "Cortez nas dopadł." Cortez miał współpracować z Voldemortem... "Drako, ty zdrajco" - szepnął Harry. "To chyba nie on" - odpowiedziała Charlotta. "On nie wiedział, że ja... Cortez szukał mnie od lat. W końcu mnie znalazł." "O co chodzi?" - zapytał Harry ale Charlotta milczała. Nagle zapłonęły wszystkie świeczniki. Harry zobaczył, że stoją naprzeciwko czegoś jak wielka sala lekcyjna. Ale nie było ławek, tylko szerokie kamienne stopnie. Do sali wlatywały bezgłośnie grupki nietoperzy. Lądowały miękko i przemieniały się w ludzi w długich pelerynach. Na stopniach pojawiały się dziesiątki postaci, ubranych na czarno. Wszyscy patrzyli na Harry'ego zimnymi, czarnymi, bezdennymi oczami... Wszyscy mieli długie, czarne włosy... "Jak Snape!" - przebiegło mu przez głowę. "Takie same oczy. Wampiry? Więc jednak Snape nim był. Zdradził nas, nie, to bez sensu, czemu dopiero teraz, dawno mógł nas zabić, to nie ma żadnego sensu..." Po chwili Harry zauważył innych ludzi - w szarych płaszczach, wysokich i smukłych o długich, bardzo jasnych włosach i niesamowicie niebieskich oczach. Mieli spiczaste, kocie uszy. "Jak ta Morrigan. To nie są wampiry, a więc co?" - pomyślał Harry. "Który z nich to Butcher? Butcher miał powstrzymać Corteza, pewnie mu się nie udało." Następna grupa nietoperzy przemieniła się w ludzi. Ci byli najwyżsi ze wszystkich, bardzo mocno zbudowani i ubrani w purpurowe płaszcze. Mieli włosy koloru krwi i oczy jak Charlotta - czerwone i kocie. "Charlotta musi mieć matkę z Czerwonych a ojca z Czarnych, albo odwrotnie. Ale co to za bestie?" - pomyślał Harry. Zresztą Charlotta nie była wyjątkiem. Czasem zza zasłony czarnych włosów patrzyły niebieskie oczy, niektórzy bruneci mieli spiczaste uszy... W wielu rodzinach były osoby o kolorze włosów innym niż reszta. "Mieszane małżeństwa" - pomyślał Harry. Przybysze powoli wypełniali salę, było ich już chyba z pięciuset. Harry zauważył, że tylko ich długie peleryny różnią się kolorem, poza tym wszyscy mieli takie same czarne koszule i spodnie, długie skórzane buty i szerokie, nabijane ćwiekami pasy. Wszyscy byli uzbrojeni, każdy na plecach miał miecz, a za pasem długi nóż. Nosili też różdżki. Każdy miał pierścień, z rubinem albo brylantem. Nagle do sali wleciały inne stworzenia. Wielkie, kare pegazy, dosiadane przez Czarnych. "Ci pewnie mieli tak daleko, że nie dali rady dolecieć na nietoperzych skrzydłach" - pomyślał Harry. NIETOPERZE SKRZYDŁA! Harry nagle uświadomił sobie, że te pegazy miały nietoperze skrzydła i płonące czerwone ślepia. Przypomniał sobie rozmowy z Charliem i Hagridem. "Sleipniry, miecze, nietoperze, nie to NIEMOŻLIWE, to gorzej niż wampiry." - pomyślał Harry. "Butcher, będę twoim przyjacielem do końca moich dni, tylko wyciągnij nas stąd!!!" Pojawiały się następne nietoperze i ogromne Sleipniry. Harry rozglądał się po sali, zastanawiając się, czy Butcher też tu jest. Nagle wszyscy wstali. Harry zobaczył, że koło kolumny pojawił się wysoki blondyn o czerwonych oczach. Na szyi miał naszyjnik z wielkim rubinem. "Cortez" - szepnęła Charlotta. Gestem pozwolił tłumowi usiąść. "Witajcie!" - powiedział Cortez do zebranych. "Zebraliśmy się tu" - ciągnął blondyn - "z dwóch powodów. Po pierwsze, aby wszyscy tu obecni przysięgli wierność Czarnemu Lordowi, temu, który odda nam to, co się nam należy. Po jego zwycięstwie nie będziemy się już ukrywać przed światem. Będziemy jego najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi" Część z obecnych zaczęła klaskać, ale większość nie wyglądała na zachwyconą. "Przypominam o lojalności" - powiedział z naciskiem Cortez. "Jestem prawowitym władcą. Jeżeli wśród nas nastąpi rozłam, znów stracimy wszystko. Poza tym, nikt nie będzie miał wyjścia, gdy się pokażemy. Ciągle się nas boją i nikt z wrogów Czarnego Lorda nam nie zaufa. Zwłaszcza po tym, gdy Lord dostanie od nas prezent' - wskazał na Harry'ego. "Po drugie, ukarzemy uzurpatorkę, podburzającą do buntu" - spojrzał wymownie na Charlottę. "Cortez!" - ryknęła Charlotta. "Ja uzurpatorką? Jestem Cannabis de Feu, córka Morgany de Feu! Żądam Potrójnego Pojedynku!!!" W sali zawrzało. Cortez popatrzył na Charlottę z nienawiścią. "Kłamiesz!" - krzyknął. "De Feu!" - wrzasnęła w odpowiedzi Charlotta. Na środku sali buchnął słup płomieni, błysnął niebieskim światłem i zgasł. "Ona jest de Feu" - powiedział ktoś głośno. Nikt inny nie wywołałby ich znaku." - Harry zobaczył wysoką kobietę o czerwonych włosach "A mówiłeś, że zginęła tak jak Morgana." "Zamknij się, Sangre. I tak nie może legalnie przejąć władzy, dopóki jest nieletnia. Ma czternaście lat, dopiero gdy skończy piętnaście może zostać władczynią. Na razie musimy słuchać jej ojca" - powiedział ktoś inny, wskazując na Corteza. Był to jeden z tych, którzy cieszyli się z przymierza z Voldemortem "Cortez moim ojcem? .Był jej mężem tylko na papierze!" - wybuchła szyderczym śmiechem Charlotta. Corteza aż zamurowało. "Nasza królowa miała kochanka, co?" - wrzasnęła czerwonowłosa. "Na pewno mądrzejszego niż jej mąż!" Prawie wszyscy ryknęli śmiechem. "Cortez, kto przyprawił ci rogi?" - dodała. Cortez był siny z wściekłości. "JA. Ja jestem ojcem Cannabis" - odezwał się ktoś z kamiennym spokojem. Na sali wylądował jeszcze jeden Sleipnir, naprawdę wielki, dosiadany przez dwoje jeźdźców w maskach. Harry aż podskoczył. Nie mógł zobaczyć twarzy mówiącego, ale ten cichy głos... Niewiele głośniejszy od szeptu a bał się go bardziej od krzyku... "Nieletni może zażądać Trójkrotnego Pojedynku, jeżeli ma kogoś, kto będzie za niego walczył." -ciągnął cichy głos. Nowo przybyli zsiedli ze Sleipnira. Ten, który mówił, niewątpliwie należał do Czarnych, jego towarzysz do Szarych. "Nazywam się Butcher. Jestem Gladiatorem, Alfą i alchemikiem. Jestem potomkiem Akonity Wolfsbane. Płynie we mnie krew Pantery Butcher i Falkona Sangre, Gladiatorów, którzy wzniecili bunt przeciwko naszym twórcom." - mówił nieznajomy spokojnym, zimnym głosem "W imieniu Cannabis de Feu, prawdziwej Następczyni, żądam Trójkrotnego Pojedynku." - krzyknął. Jednym ruchem zrzucił pelerynę i Harry dostrzegł, że Butcher też ma miecz. Butcher obrócił się, szybko jak kot, w kierunku Corteza. "Chciałeś igrzysk?" - wysyczał z nienawiścią. "To przyprowadź gladiatorów. Jeden już jest - to ja. O, cześć, Harry" - dodał, ściągając maskę. "Mówiłem ci już chyba, żebyś uważał, z kim chodzisz na randki?" Harry patrzył na niego z niedowierzaniem. "Prof... Profesor Snape?" - wydusił wreszcie z siebie. "We własnej podłej osobie" - uśmiechnął się Snape. "To będzie wieczór niespodzianek, Potter. Ministrze Shadowfax, proszę poprowadzić ceremonię..." Jego towarzysz także ściągnął maskę. "Morrigan!" - pomyślał. Harry. "Pewnie tego Sleipnira ukrywali wtedy w lochu. Ale co oni tu robią?" Morrigan wyszła na środek sali. "Mamy w naszym gronie człowieka, który, jak sądzę, nie ma pojęcia, co się tu dzieje. Pozwólcie, że wyjaśnię mu wszystko. "Harry, czy wiesz, kim jesteśmy?" Harry popatrzył na niego. Morrigan patrzyła na niego z życzliwością i Harry zebrał się na odwagę. "Nie jestem pewien... Chyba nie Fel..." - urwał. "Tak, wszyscy tu obecni, z wyjątkiem ciebie, są Felinami. " Morrigan odwróciła się w kierunku sali i zaczęła wymieniać nazwiska. "Wolfsbane, McGregor, Wołkow, Romanow, Locksley, Noir, Adder, Shadowfax (ci mieli włosy tak jasne, że niemal białe), Cortez, Eomer, Torro, Lee, O'Hara, Sangre (te dwie rodziny miały najbardziej czerwone włosy ze wszystkich), Nox, Loki, Eger, Jaevr, Thor, Własow, Lynx, Yew..." - wskazywała po kolei. "No i oczywiście, Butcher i de Feu." "Cannabis jest córką Morgany de Feu, naszej poprzedniej władczyni. Władzę dziedziczy córka po matce, podobnie jak nazwisko. Ponieważ Morgana zginęła, to był WYPADEK - rzuciła Cortezowi spojrzenie pełne nienawiści - więc jej miejsce zajął jej mąż. Musi jednak opuścić swoje stanowisko, jeżeli zjawi się ktoś o większych prawach do tronu. Myśleliśmy, że Morgana była ostatnią z rodu, że jej córka zginęła razem z nią, więc Cortezowie przejęliby władzę. Niestety, Cannabis nie ma jeszcze 15 lat i jako nieletnia nie może przejąć tego, co się jej należy. Jeżeli jednak prawowity następca nie chce czekać, albo po władzę chce sięgnąć ktoś nieuprawniony, to w świetle naszego prawa może to zrobić. Uzurpator albo jego obrońca może wyzwać władcę do Trójkrotnego Pojedynku. Jeśli wygra, zostaje uznany nowym przywódcą. Cannabis de Feu, czy oficjalnie żądasz Trójkrotnego Pojedynku?" Charlotta wyprostowała się i popatrzyła mu prosto w oczy. "Tak" - powiedziała głośno. "Severusie Butcher, czy decydujesz się zostać obrońcą?" Snape przytaknął. "Cannabis de Feu, czy akceptujesz..." "Tak." - przerwała mu "Nie znajdę lepszego obrońcy." "Jeśli obrońca przegra nie będzie litości ani dla niego, ani dla uzurpatora. W tym pojedynku nie ma zwycięzcy, dopóki jego przeciwnicy żyją. Akceptujecie to?" "Tak" - Snape i Charlotta odpowiedzieli jednocześnie. Byli zbyt zdeterminowani, żeby się wycofać. "Panie Cortez, proszę, wyznaczyć przeciwników obrońcy i wybrać broń. Oczywiście, pan musi być ostatnim z walczących". Cortez był jeszcze bardziej blady niż Snape i w jego oczach błyszczał strach. Zdołał się jednak opanować. "Pierwsza walka, Cho Lee. Bez broni." - Jedna z Czarnych weszła na środek i zrzuciła swój płaszcz. Była silna i wyższa od Snape'a. "Druga walka, mój brat, Pablo Cortez, ludzka magia." Pablo, niewiele starszy od Harry'ego, stanął obok Cho Lee. "I wreszcie ja - miecze." Cortez uśmiechnął się złośliwie. "Jestem najlepszym szermierzem, Butcher" - wysyczał ze złością. Snape uśmiechnął się kpiąco. "Powiedz to po walce. Ty chcesz mieć we mnie wroga, Cortez... Już go masz." - powiedział. "Dobrze," powiedziała Morrigan. "Wszystkich proszę o wyjście poza arenę." Felini przenieśli się na najwyższe stopnie. Morrigan uwolniła Harry'ego i Charlottę. "Idziemy na górę, tu będzie gorąco." Zaprowadziła ich na najwyższy stopień i usiadła obok nich. Harry rozejrzał się dookoła. Kolumna, do której był przywiązany stała na środku okrągłego placu. "Arena. To pewnie tutaj Felini walczyli, żeby rozbawić Czarnych magów." - pomyślał.
Po prawej stronie areny na kamiennym palenisku płonął ogień. Wyglądał jak wielka purpurowa ściana. Za kolumną znajdowały się kręte, drewniane schody. Prowadziły na balkon, ciągnący się przez całą ścianę. "Lee, Butcher, słuchać! Użycie jakiejkolwiek broni poza wyznaczoną jest nielegalne i oznacza przegraną. Publiczność może komentować ale każda inna pomoc jest zakazana. Poza tym wszystkie chwyty dozwolone." - powiedziała Morrigan. Lee zostawiła swoją broń na górze. Snape zrobił to samo. "Cały arsenał" - pomyślał Harry, patrząc jak Snape wyciąga kolejną dziwną rzecz z kieszeni. Przeciwnicy zostawili na górze także peleryny i buty, a potem zeszli na środek areny. Stanęli naprzeciwko siebie i ukłonili się. Sala zamarła w oczekiwaniu. "Zaczynać!" - krzyknęła Morrigan. Harry zrozumiał, czemu Felinów porównywano do kotów i węży. Snape i Lee byli niesamowicie szybcy. Cios, unik, podcięcie i znowu cios... Felini wyli i klaskali, ich oczy płonęły. W pewnej chwili Snape nie zdążył uchylić się przed ciosem i dostał prosto w twarz. Uderzenie rzuciło go na ziemię, Lee z dzikim wrzaskiem wyskoczyła w górę... Snape był szybszy, zdążył się odsunąć i już stał z powrotem na nogach. Felini zaczęli klaskać. "Miałby złamany mostek, gdyby trafiła" - mruknęła Morrigan do Harry'ego "Oboje są świetni ale ona jest silniejsza. Sev musi coś wymyślić." Snape przestał walczyć i pobiegł po schodach na balkon. Lee poszła za nim. "Boisz się, Butcher? Może masz już dość?" - zaśmiała się. Sala miała świetną akustykę, wszyscy słyszeli każde słowo. "A może spróbujemy tak?" - wskoczyła na drewnianą balustradę balkonu. Balustrada nie była zbyt solidna i Harry był pewien, że załamie się pod ciężarem dwóch Felinów. "Jak ptaki. Co, nie umiesz latać?" - Lee kpiła sobie, swobodnie spacerując po cienkiej poręczy. Snape nic nie mówił, tylko patrzył na nią z wściekłością. Cała twarz miał zakrwawioną. "Tchórz cię obleciał, Butcher? Tak będzie szybciej. Jeden błąd i koniec." Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia Snape z całej siły kopnął w jeden ze słupków. Cienka beleczka pękła, za nią zaczęły łamać się następne... Lee straciła oparcie i spadła. Tłum wrzasnął. Upadek z dobrych trzydziestu stóp był groźny nawet dla Felina, ale Lee podniosła się z ziemi. "Złamała sobie nadgarstek" - skomentowała Morrigan, patrząc na nią. "Brawo, Sev!" - wrzasnęła Charlotta. Snape nie zamierzał zejść na dół. "Świetnie latasz" - zawołał z góry do Lee- "Szkoda tylko, że wyłącznie w dół. Musisz też popracować nad lądowaniem, kiepsko ci wyszło." Felini ryknęli śmiechem. "Chodź, tu, ty moja ptaszyno" - ciągnął Snape. "Boisz się, Lee? Może masz już dość?" Felini płakali ze śmiechu. Lee straciła panowanie nad sobą i wbiegła na schody. Snape spokojnie patrzył, jak zbliża się do niego. Kiedy była już prawie na samej górze, wyskoczył wysoko w powietrze. Harry'emu przypomniały się filmy akcji, które oglądał Dudley. Kopnięcie Snape'a trafiło Lee prosto w mostek i dosłownie zmiotło ją ze schodów. Snape miękko wylądował, wstał i spokojnie czekał. Wszyscy Felini milczeli. Po chwili Morrigan podniosła się, zeszła na arenę i pochyliła się nad leżącą Lee. "Walka skończona!" Ryk Felinów zatrząsł murami. "Zabierzcie ją" - Morrigan skinęła na swoich pomocników. "Severus, Pablo, szykujcie się." Snape wyszedł po schodach i zabrał różdżkę. Wyglądał okropnie, krew zasychała mu na twarzy. "Pierwsza zasada, panuj nad sobą podczas walki" - uśmiechnął się do Charlotty i Harry'ego.
Pablo już na niego czekał. Znów ukłon, znów "Zaczynać!" "Avada Kedavra!" - ryknął Pablo ale Snape zdążył odskoczyć. Pablo znów zaatakował, ale Snape nie użył żadnego zaklęcia, tylko uchylił się przed ciosem. "Zwariował?" - zapytał Harry. "Czemu nie atakuje?" Ale Morrigan milczała. Inni Felini zamilkli. Po kolejnym uniku Snape znalazł się na środku sali, a Pablo Cortez pod ścianą. Snape wrzasnął "Deletrix!". Zaklęcie było tak silne, że cała sala się zatrzęsła i ściana runęła na Pabla. Kurz wzbił się w powietrze. Kiedy wreszcie opadł, Harry zobaczył, że Snape wciąż stoi na środku areny. Snape otrzepał koszulę z pyłu i wyciągnął parę kawałeczków tynku z włosów. "Walka skończona." - stwierdził spokojnie. Felini zgotowali mu długa owację na stojąco. Kiedy aplauz wreszcie ucichł, Morrigan powiedziała :"Teraz miecze. Severusie, nie zwal nam wszystkiego na głowy, proszę." Cortez i Snape skrzyżowali ostrza. Cortez od początku miał przewagę, rzeczywiście był świetnym szermierzem. Snape był już nieźle poobijany i zmęczony, nie nadążał. Kolejny cios minął go o milimetry, następny już trafił ale lekko. Wreszcie jeden okazał się za mocny. Snape go zablokował ale nie zdołał utrzymać miecza, jego broń potoczyła się po podłodze. Felini wstrzymali oddech. Snape cofnął się przed następnym uderzeniem ale potem nie miał już dokąd uciekać. Cortez zagnał go w pułapkę, Snape znalazł się w rogu pomiędzy ścianą i ogniem. "Stal czy płomień?" - Cortez zaśmiał się szyderczo. "Wybieraj, królewski kochanku. Zastanawiam się, czemu Morgana wybrała ciebie, śmieciu. Mogła mieć lepszych. Teraz zginiesz ty i ta twoja... Nieźle ją ukrywałeś, nawiasem mówiąc, szukałem jej od lat." Cortez popatrzył na Charlottę. "Byłeś bardzo ostrożny, trzeba ci to przyznać. Nie odwiedzałeś jej, nie pisałeś listów... Jak to jest - uśmiechnął się złośliwie - nie oglądać własnej córki całymi latami, Butcher? Musiało cię to nieźle boleć, draniu, dobrze ci tak. Ciężko było wpaść na jej trop. A kiedy już ją wywęszyłem, to przeniosłeś ją do Hogwartu, w najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Jaką bajeczkę, opowiedziałeś Dumbledorowi, Butcher? Że Czarny Lord na nią poluje? Chyba nie to, że jesteś Felinem, co? Dla Dumbledora byłbyś tylko niebezpiecznym zwierzęciem." - Cortez patrzył na Snape'a wzrokiem nieprzytomnym ze złości. "Zapłacisz teraz za ten twój romansik, Butcher. Wybieraj, ogień czy miecz?" "Ogień!" - wrzasnął Snape, skoczył w kierunku płomieni, wyciągnął garść węgielków i cisnął Cortezowi w twarz. Cortez wrzasnął z bólu i wypuścił miecz. Zasłonił oczy rękami. Snape rzucił się na ziemię, chwycił broń Corteza, ostrze przecięło ze świstem powietrze... "Hasta la vista, oby nieprędko, królewski mężu. Nic dziwnego, że Morgana nie chciała nawet na ciebie patrzeć, byłeś za głupi jak na nią." - mruknął Snape, wycierając zakrwawione ostrze. "Dzięki za pożyczenie miecza, przydał mi się." Felini szaleli. Nagle ktoś rzucił zaklęcie, które minęło Snape'a o włos. Sala umilkła, wszyscy patrzyli na jednego z Cortezów, który trzymał różdżkę. "Precz z uzurpatorką!" - ryknął. "W imię Lorda Voldemorta!" Kilka rodzin Felinów stanęło za nim. Reszta patrzyła na nich z niedowierzaniem. Nagle Sangre, ta, która naśmiewała się z Corteza, syknęła jak wąż. Z jej pierścienia strzelił niebieski promień i uderzył w grupę popleczników Voldemorta. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Błysnęły miecze i noże, różdżki i pierścienie rzucały zaklęcia. Ryk lampartów, syk węży, krzyk jastrzębi i pisk nietoperzy odbijały się echem od ścian. Słudzy Czarnego Lorda byli w mniejszości i nie spodziewali się tak brutalnego ataku. A pozostali Felini nie mieli najmniejszego zamiaru wybaczyć im zdrady.
SKRZYDŁA ŚMIERCI
Nagle wszystko ucichło. Bitwa skończyła się tak nagle jak się zaczęła. Zwycięzcy wycierali ostrza mieczy i chowali różdżki. "Teraz wiem ,czemu ich się tak boją" - pomyślał Harry. "Jeśli sprawy z sąsiadami załatwiają tak, jak między sobą." "Jakie mamy straty?" - krzyknęła Morrigan. "Mamy szczęście, żadnych zabitych tylko paru rannych. Poplecznicy Corteza nie spodziewali się ataku, niewiele zdążyli zrobić." - odpowiedział jeden z Felinów. "Wolfsbane niech się zajmą rannymi. Rodzina Lynx, wystawić straże. Torro, Jaevr niech też zostaną jako obrońcy." Wymienieni bez słowa zaczęły wypełniać jej polecenia. "Reszta na polowanie. Wojownicy Alfa i Gladiatorzy, bierzcie Sleipniry i ruszajcie na Śmierciożerców. Tylko Severusa Butchera i Drako Malfoya macie zostawić w spokoju, są naszymi przyjaciółmi. Guapezo Sangre, pani dowodzi." Potężna Felinka o krwistoczerwonych włosach skinęła głową. ,To była ta, która pierwsza zaatakowała stronników Corteza. "Reszta - na potwory Lorda Voldemorta. Dementorzy, trolle i cała reszta ma stąd zniknąć. Najdalsze patrole niech użyją Sleipnirów." -ciągnęła Morrigan. Felini bez słowa zaczęli opuszczać salę. "Siedmiuset naszych na polowaniu, będzie gorąco" - powiedział jeden z ostatnich i jak pozostali rozpłynął się w mroku. Harry usiadł na kamiennym stopniu. Myśli kotłowały mu się w głowie. Snape Felinem i ojcem felińskiej królowej! "Dlatego uczył ją walczyć! Czemu nie powiedziałem Dumbledorowi? Czemu się tego wcześniej nie domyśliłem! Ich broń zabija wszystkie magiczne potwory... To dlatego ten Dementor nie miał nad nim władzy. Felini zostali stworzeni do walki i widocznie zabezpieczeni przed ich mocą. Snape musiał mieć feliński nóż, dlatego zabił Dementora! To dlatego na ostrzu było napisane "Zwierzę zwierzęciu". Pantera i Falko byli przodkami Snape'a. Wiedzieli, że ludzie ich mają za zwierzęta. "Zwierzę zwierzęciu"... Ironia i cynizm jak u samego Snape'a. A ja podejrzewałem, że jest najwyżej wampirem, no ale Felini powstali z wampirów. I ta krew, to rzeczywiście była potężna Czarna magia." Z zamyślenia wyrwał go jeden z Jaevrów. "Chodź, Severus Butcher chce czegoś od ciebie." Harry przypomniał sobie wszystko co czytał i słyszał o okrucieństwie Felinów. Oni są agresywni z natury. Czego chce od niego Snape? Zawsze go przecież nienawidził. Bronił swojej córki, to oczywiste, ale dla niego mógł nie być już taki miły. Wtedy, w lochu nie wahał się użyć Niewybaczalnego Zaklęcia. Pewnie się przestraszył, że Harry zobaczy Sleipnira i dlatego był taki wściekły. Co zrobi teraz, kiedy Harry zna już całą jego tajemnicę? Harry stwierdził jednak, że lepiej nie oponować, wstał i poszedł za Felinem. Strażnik zaprowadził Harry'ego do małej salki. Snape, wciąż pokryty krwią i pyłem siedział przy stole. Jeden z Wolfsbane'ów opatrywał mu dłoń, oparzenie było głębokie. Na Harry'ego czekała filiżanka herbaty. Snape gestem wskazał mu krzesło. Harry zauważył, że Snape ma na lewej ręce pierścień z rubinem. Snape długo mierzył go wzrokiem. "Potrzebuję twojej pomocy, Harry". - powiedział w końcu - "Potrzebuję dawcy." Harry popatrzył na niego, zdziwiony. "Co...?" "Tak, ciebie. To musisz być ty. Potrzebuję trzech dawców, inaczej nie pokonam Lorda Voldemorta. Drako miał się z tobą spotkać w tej sprawie w Zakazanym Lesie. Na swoje szczęście się spóźnił. Nie wiedziałbym, gdzie was szukać, ale Morrigan podsłuchała Corteza i zawiadomiła mnie w porę. Ta twoja peleryna-niewidka jest nieoceniona, Harry. I oczywiście Guerra. Bez Sleipnira nie zdążylibyśmy na czas, w to miejsce nie można się aportować, podobnie jak do Hogwartu. Przepraszam za to zaklęcie w lochu, przestraszyłem się, że nas nakryłeś... I dlatego cię uśpiłem w zeszłym roku. Nie chciałem, żebyś ją zobaczył. Ale do rzeczy. Dwa lata temu znalazłem w bibliotece Predator's Lair wskazówkę, ślad... Cały czas nad tym pracowałem i wreszcie moja paskudna niespodzianka jest gotowa. Jeszcze dziś przed wschodem słońca mam się spotkać z Czarnym Lordem. Chce ode mnie pewnego eliksiru... A ja dam mu śmierć!" "Otruje go pan, Profesorze?" "Dawno bym to zrobił, gdyby to było możliwe, ale on jest prawie nieśmiertelny. Prawie... Lord zabezpieczył się przed waszymi czarami, ale przed naszymi, Howlem, nie do końca. Pewne połączenie naszej i ludzkiej magii powinno go wykończyć. Ale potrzebuję mocy. Muszę mieć dawców i to nie byle jakich. Z moich obliczeń wynika, że jest mi potrzebny Felin, Cannabis pójdzie ze mną, drugi Śmierciożerca, a więc Drako i człowiek, który przeżył... Nie Felin, to byłoby proste, koniecznie człowiek. Pamiętasz tę noc, kiedy poszliśmy ratować Fleur? Wtedy Jane powiedziała, że jesteś dobrym dawcą. Wtedy sobie to uświadomiłem. Musiałem tylko dopracować szczegóły techniczne. Mogę zabić Czarnego Lorda ale potrzebuję twojej pomocy. Wiesz, że nie ma nikogo innego, jesteś jedyny. Żaden inny człowiek nie przeżył. Wiesz o czym mówię. Idziesz z nami?" Harry milczał. Myśli kotłowały mu się w głowie. "Wiem, co ludzie o nas mówią" - stwierdził Snape. "Bestie, zwierzęta, maszyny do zabijania... Tak, powstaliśmy ze zwierząt i Czarnej Magii. Stworzono nas na żołnierzy i gladiatorów. Jesteśmy dziećmi Czarnej Magii, ale nie jej niewolnikami. Tak jak ludzie, możemy sami wybierać między dobrem a złem. Jesteśmy co prawda bardziej agresywni niż przeciętny człowiek ale to nie znaczy, że musimy popierać takich, jak Czarny Lord. Przed chwilą wytłukliśmy ze stu jego zwolenników. To chyba wystarczy jako dowód, że jesteśmy po tej samej stronie?" Harry postanowił zaryzykować. "Co mam zrobić?" - spytał. "Mam się z nim spotkać na jednym cmentarzu w Szkocji. On lubi takie miejsca. Musicie do nas podejść ale tak, żeby was nie zauważył. Potem poczekajcie na hasło. Predator's Lair, pamiętaj." Snape przerwał. "To może trochę potrwać. Nie wyrywajcie się z żadnymi zaklęciami, choćby Lord nie był dla mnie zbyt...miły" - Snape drgnął na samo wspomnienie. "On mnie nie zabije, dopóki nie dostanie eliksiru. Zresztą Felina trudno jest zabić ludzką magią, jeden raz mogę wziąć Zieloną Śmierć na pierścień." Harry nie zdążył się spytać, co to jest Zielona Śmierć, bo Snape nagle chwycił się za ramię, krzywiąc się z bólu. "Już idę, Lordzie" - syknął. Mroczny Znak na jego ręce był czarny jak węgiel. "Musimy się deportować i to szybko, on nie znosi spóźnień. W drogę" - powiedział. Wylądowali w jakimś lesie. Było ciemno, w powietrzu unosiła się mgła. Cannabis i Drako już na nich czekali, musieli się tu już wcześniej aportować. "Idźcie" - szepnął Snape "Ale powoli i ostrożnie. Muszę się do niego deportować." Szli powoli, chowając się za cisami i nagrobkami. "Witam, Snape" - usłyszeli nieprzyjemny głos. "Masz coś dla mnie?" Wyjrzeli ostrożnie zza kamiennej płyty. Sylwetki Voldemorta i Snape'a majaczyły w mroku. Harry poczuł, jak blizna go pali. Byli już prawie na miejscu, jeszcze tylko kawałek... Nagle Drako potrącił jakiś obluzowany kamień, Voldemort gwałtownie obrócił się w ich stronę... Cannabis zmieniła się w nietoperza i pofrunęła w jego stronę. "Twój przyjaciel, Snape, też nie śpi, co? Masz coś dla mnie?" - Voldemort najwyraźniej pomyślał, że to nietoperz narobił hałasu. "Tak, Panie. Zechciej wybaczyć, że zajęło mi to tyle czasu... Nigdzie nie zachował się dokładny przepis, musiałem szukać śladów w wielu księgach, potem zebrać wszystkie składniki a trudno to zrobić, nie budząc podejrzeń. Potem musiałem dobrać proporcje i to zajęło mi bardzo dużo czasu ale wynik przeszedł wszelkie moje oczekiwania. Akonita Wolfsbane była geniuszem, Panie, ale udało mi się jej przepis jeszcze ulepszyć, będziesz zadowolony, Panie... - Snape mówił i mówił, usiłując zyskać na czasie. Wreszcie Harry, Drako i Cannabis podeszli dostatecznie blisko. Cannabis ponownie zamieniła się w nietoperza, zrobiła pętlę nad głową Snape'a i wróciła do chłopców. Wyciągnęli różdżki. Snape zrozumiał sygnał i powiedział głośno: "I znalazłem jeszcze coś lepszego w lochu Predator's Lair." "Amicus!" - wyskoczyli zza krzaka cisu i krzyknęli jednocześnie. Voldemort nie zdążył się nawet obrócić w ich stronę. Snape, jako Felin, miał lepszy refleks niż człowiek. Pierścień Felinów błysnął czerwonym światłem. Harry usłyszał jakby uderzenie potężnych skrzydeł i krzyk wielkiego, drapieżnego ptaka. "Skrzydła Śmierci" zdążył tylko pomyśleć zanim fala uderzeniowa rzuciła nim o ziemię, zamroczyło go na moment. "Harry, wszystko w porządku?" - Drako patrzył na niego z niepokojem. "Chyba tak". Harry usiadł na ziemi, rozcierając guza. "Już po wszystkim?" Malfoy pokazał mu swój Mroczny Znak. Znak świecił czerwonawym blaskiem, jak rozżarzony węgielek. "Kiedy ktoś ci wypala taki znak - powiedział - "to jest on czarny i widoczny tylko wtedy, gdy on cię wzywa. Staje się czerwony i widoczny cały czas dopiero, gdy ten, który ci go dał, umiera. Profesor Snape go wykończył, rozumiesz?!" "Użył Skrzydeł Śmierci. To najtrudniejsze zaklęcia w Howlu." - szepnęła z podziwem Cannabis. "A co z nim? - zapytał Harry. "Czy to zaklęcie..?" "Nie wiem, chodźmy zobaczyć" - odparł Drako. Chodzenie rzadko bywało tak trudne. Amicus rzeczywiście zabierał wszystkie siły. Skrzydła Śmierci wypaliły na ziemi szeroki krąg. "Sev, nie!" - krzyknęła Cannabis. Zaklęcie rzuciło Snape'a na jedną z kamiennych płyt. Z uszu i ust spływały mu strużki krwi. "Powiedział, że to się może zdarzyć" - szepnął Malfoy. "Zaklęcie nie zabija tego, kto go rzuca ale zabiera mu wszystkie siły, całą moc. Jeżeli dasz z siebie za dużo zostaje ci jeszcze godzina, może dwie." Harry patrzył na nieprzytomnego Snape'a. Gdyby Amicus nie zabrał im całej mocy, gdyby można było użyć magii... Czego można użyć zamiast zaklęcia? Gdyby tu był jakiś inny doświadczony Felin, pewno znałby jakiś niemagiczny sposób. Oni są teraz na polowaniu, może któryś patroluje tę okolicę... Harry spojrzał w górę, wypatrując nietoperza. "Nietoperz" - powiedział do siebie. Drako i Cannabis popatrzyli na niego zdziwieni. Harry wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę. "Evans mi to dał" - powiedział szybko "jakiś współpracownik Snape'a. To Ultimus, ma pomagać kiedy ktoś umiera. Może to coś da." Wlał Snape'owi eliksir do ust. Usiedli i czekali, aż Ultimus zacznie działać. Minęło pięć minut, dziesięć i nic. "Cholera, było tego za mało" - powiedział głucho Malfoy. "Dawka była dobra, Drako" - usłyszeli cichy głos. Zaskoczeni, zerwali się na równe nogi. "Dzięki, Harry, masz u mnie najwyższą ocenę z egzaminu i pięćdziesiąt punktów dla Gryfonów za szybkie myślenie" - Snape otworzył oczy. "No co się na mnie tak gapicie?"- zapytał. ""Tak was zaszokowało, ze daję Gryfonom punkty? Cóż, nic dziwnego, robię to pierwszy raz w życiu..." "I ostatni, zdrajco. Zniszczyłeś wszystko, zapłacisz mi za to." - Harry, Drako i Cannabis odwrócili się gwałtownie. Za nimi stał Goyle. Właśnie wylądował, jego miotła leżała obok niego na ziemi. ".Crucio!" wrzasnął. Drako zasłonił sobą Snape'a i zaklęcie uderzyło w niego. "Dobrze ci tak, Malfoy" - stwierdził Goyle, patrząc jak Drako zwija się z bólu. "Też jesteś zdrajcą. I zadajesz się z tym zwierzęciem. Twój ojciec miał o nich książkę, nie czytałeś? Pokazał mi ją kiedyś. To Felin, Drako," wskazał na Snape'a.- "Jeśli jeszcze na to nie wpadłeś. Zwierzę jak szczur albo pies, tylko większe. I bardziej wredne. Podsłuchałem dziś twoją rozmowę, ty ćwierć-wężu." - zwrócił się do Snape'a. "Byłeś zbyt zajęty, żeby mnie zauważyć. To dlatego uczyłeś tę małą walczyć, bydlaku, że też wcześniej się nie domyśliłem, skąd macie tyle siły. Ona też jest pół-nietoperzem, co? Byłby ubaw, gdyby was Aurorzy zatłukli." "Goyle, odejdź, dopóki możesz" - powiedział Snape. "Odejdź, a nic ci się nie stanie. Nie chcę zabić dzieciaka z mojego własnego Domu." Goyle się roześmiał. Nie zauważył, że Snape włożył lewą rękę do kieszeni. "Oni użyli Amicusa, a ty Skrzydeł Śmierci, Snape. Znam to zaklęcie, stary Malfoy próbował je zrobić i ono go wykończyło. To wasze wściekłe wycie nie wyszło mu na zdrowie... Usłyszałem je kiedy tu leciałem, z kwadrans temu. Jak to robicie, wy pół-ptaszyska, że słychać was na parę mil dookoła, nawiasem mówiąc? Myślisz, że nie wiem, że to odbiera moc, ty maszynko do zabijania? Ale będziesz jeszcze wył jak zwierzę, Snape, w końcu nim jesteś." - śmiał się Goyle. "Nic nie możesz zrobić." "Mogę" powiedział spokojnie Snape. Goyle zaśmiał się i podniósł różdżkę ale nie zdążył rzucić następnego zaklęcia. Harry zobaczył błysk światła i usłyszał dziwny dźwięk potem następny i jeszcze jeden. Goyle upadł na ziemię. "Co to było, Profesorze?" - zapytał przestraszony Malfoy. "Rewolwer. Taka mugolska różdżka do zabijania." - wyjaśnił Snape, widząc, że Drako nie rozumie słowa. "Matka mnie nauczyła tego używać, sama świetnie strzelała. Miała dużo CIEKAWYCH mugolskich znajomych. Musiała czasem używać ich sztuczek, żeby nie zwracać na siebie uwagi." Uśmiechnął się ironicznie. "Ale broń robi dużo hałasu." - zdziwił się Harry. "Założyłem tłumik." - wyjaśnił Snape."Ten Goyle domyślił się, o co chodzi. Zaczął myśleć, nigdy bym go o to nie podejrzewał. Mamy szczęście, że nie zdążył ostrzec Czarnego Lorda. Gdyby umiał się deportować, byłoby po nas. Nie możemy tu zostać." - dodał po chwili. "Skrzydła Śmierci nam zaszkodzą, jeśli zbyt długo będziemy siedzieć tak blisko miejsca, gdzie zostały użyte." "Więc pan rzeczywiście jest Felinem, Profesorze?" - zapytał Malfoy. Snape potwierdził. "A niech mnie..." - szepnął Drako "To czemu Czarny Lord nie wykorzystywał pana felińskich zdolności?" "Bo myślał, że jestem człowiekiem. Nie ufamy ludziom, Drako, nie mówimy im zbyt wiele o sobie. Czarny Lord wiedział, że Cortez i paru innych to Felini ale nie miał pojęcia o mnie, ani o wielu innych sprawach. Chodźcie, nie możemy tu zostać.""Ale co zrobimy?" - spytał Harry. "Nie mamy na tyle mocy, żeby się deportować, a na piechotę daleko nie zajdziemy. Miotła Goyle'a nie poniesie nas wszystkich. Szkoda, że nie ma tu Sleipnirów." Snape się uśmiechnął. "Harry, masz mugolską rodzinę i nie wiesz, co zrobić? Co robi Mugol, kiedy chce gdzieś pojechać? Dzwoni po taksówkę." "Ale tu nie ma telefonu, Profesorze. Zresztą jeśli nas Mugole zobaczą..." "To wylądujemy w mugolskim szpitalu albo więzieniu. Tam nie jest źle, w każdym razie o niebo lepiej niż tu. Nie przejmuj się, Harry." Snape znowu wsadził rękę do kieszeni. Tym razem wyciągnął coś naprawdę małego. "Co to jest?" - zapytał Drako. "Telefon komórkowy" - odparł Snape, naciskając klawisze. "Pozwala rozmawiać na odległość. Mam nadzieję, że ma tu zasięg. No nie, nie chce złapać." Snape powoli wstał i zaczął chodzić, usiłując złapać sieć. "No wreszcie. Vito, tu Butcher. Chcę mówić z panią Vittorią. JA WIEM, ŻE JEST CZWARTA RANO, nie gadaj tyle, tylko rób co mówię. To co, że ci urwie głowę, straty dla ludzkości nie będzie." Milczał przez dłuższą chwilę, czekając na panią Vittorię. "Witam, pani Rosetti. Najmocniej przepraszam, że o takiej porze ale myślę, że się pani ucieszy. La commedia e finita." "OZŁOCĘ CIĘ, BUTCHER! JESTEŚ WART SWOJEGO NAZWISKA, SUKINSYNU!" - wrzasnęła jego rozmówczyni tak głośno, że Harry aż podskoczył. "Mam w związku z tym prośbę." - ciągnął Snape. "Potrzebuję helikoptera, lekarza i hotelu dla czterech osób. Wszyscy tacy jak ja, więc proszę o kogoś godnego zaufania. Tak, na miejsce, o którym mówiłem. Nie ma sprawy, pracować dla pani to prawdziwa przyjemność. Do widzenia!" Snape schował telefon. "Musimy trochę poczekać, zaraz po nas przylecą." "Kto to był?" - spytał Drako. "Vittoria Rosetti, mamuśka chrzestna." "Pan ma matkę chrzestną Mugolkę?" - spytał zdziwiony Harry. Snape popatrzył na niego z pobłażaniem. "Ja?" - zaśmiał się. "Mafia, Harry. Duża grupa mugolskich przestępców, Drako" - wyjaśnił Malfoyowi. "Moja matka dla niej kiedyś pracowała. Noira zawsze wydawała dziesięć razy tyle co zarabiała, a pani Rosetti chętnie płaciła za trochę użytecznej magii, chyba rozumiecie. To ostra kobieta, Lord Voldemort mógłby u niej brać lekcje. Gdyby ze sobą współpracowali... Ale on popełnił śmiertelny błąd. Zabił jej córkę, jeszcze podczas tamtej wojny. Jak to on, bez powodu. A ona nigdy nie wybacza. Pani Rosetti wie kim jestem, więc zaproponowała mi, żebym się zajął Czarnym Lordem, za stosowną opłatą, oczywiście... No ale chodźmy. Helikopter wyląduje kawałek stąd, na polanie w lesie." Harry przypomniał sobie, jak Hermiona mówiła o luksusowym samochodzie Snape'a. "Jak mafioso!" - zabrzmiały mu w uszach jej słowa. Wreszcie usłyszeli helikopter. Pilot posadził maszynę i przyszedł po nich. Zawiózł ich na jakieś opustoszałe lotnisko, a tam czekał już na nich samochód. Szofer trzymał w rękach walizkę i podał ją Snape'owi. "Panie Butcher, pani Rosetti przysyła zapłatę, sama chwilowo nie może się z panem spotkać." Snape usiadł na przednim siedzeniu, otworzył walizkę i oczy mu zabłysły. "Mógłbym sobie kupić pół Londynu. Pani Rosetti ma gest." - szepnął. Samochód zawiózł ich do wielkiego domu na pustkowiu. Dom ten z zewnątrz nie wyglądał okazale ale w środku był urządzony jak pałac. "Nigdzie nie wychodźcie" - powiedział Snape, kiedy, wreszcie umyci i przebrani siedli do stołu "Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Odpoczniemy tu trochę, a potem jedziemy do Londynu." To "trochę" potrwało aż dwa tygodnie, bo Snape był w gorszym stanie niż na to wyglądało. Drakonowi i Cannabis to nie przeszkadzało, mogli całymi godzinami siedzieć i gadać o wszystkim... "Podobam się jej, Harry!" - Drako był w siódmym niebie. "Zakochałem się w niej, kiedy tylko ją zobaczyłem. Wreszcie jej to powiedziałem i zgodziła się być moją dziewczyną!" Harry wolałby jednak wrócić do szkoły i dowiedzieć się, co się dzieje. Czy Felini pokonali potwory Voldemorta? "O to się nie bój." - śmiał się Snape. Przez cały ten czas nie mieli żadnych wiadomości z Hogwartu. "Zobaczycie, jak wrócimy, to będzie święto z powodu Voldemorta i żałoba po nas. Chyba nawet nas nie szukają." - śmiała się Cannabis (Harry i Drako już przyzwyczaili się do jej nowego imienia.) Wreszcie Snape zdecydował o wyjeździe. Harry, Drako i Cannabis, ubrani w mugolskie ciuchy (Cannabis musiała założyć też kolorowe soczewki kontaktowe i ciemne okulary, żeby jej oczy nie zwróciły niczyjej uwagi) wsiedli do auta i czekali na Snape'a. Snape, w garniturze, ciemnych okularach, z potwornie drogim krawatem i jeszcze droższym zegarkiem, wyglądał jak bardzo bogaty Mugol, a nie Mistrz Eliksirów Hogwartu. Wysiedli w Londynie, Snape odstawił auto na podziemny garaż. Poszli na dworzec i weszli na peron 9 3. Na peronie czekało sporo osób. Wszyscy obecni umilkli, widząc czterech ludzi, wyglądających jak Mugole. Przez chwilę było bardzo cicho. Jakiś potężny mężczyzna podszedł do Snape'a i złapał go za ramię. "Czego tu szukasz, Mugolu?" - powiedział. "Daj, spokój, Hagrid" - mruknął Snape - "bo następnym razem nie zrobię ci eliksiru na kaca." "Severus?" - wyjąkał Hagrid. "We własnej podłej osobie" - Snape ściągnął okulary. "A myślałeś, że kto, królowa angielska?" "Harry!" - krzyknął Hagrid. "Co się z wami działo? Myśleliśmy, że po was. Wiecie, że Sam-Wiesz-Kto od dwóch tygodni... Felini się pojawili, setki Felinów na Sleipnirach! Są po naszej stronie! Trolle uciekły na sam ich widok, Dementorzy zaczęli walczyć, ale te felińskie miecze... W życiu nie widziałem, żeby ktoś zabił Dementora, i to jednym ciosem!" "Wiemy lepiej niż ty" - powiedział Snape. "No puść mnie wreszcie, Hagrid!"
OPOWIEŚĆ SNAPE'A
Zajęli jeden z przedziałów. Nagle Snape wstał i otworzył okno. Do pociągu wleciał nietoperz, usiadł na pustym siedzeniu i (czego Harry się spodziewał od samego początku) zmienił się w Felinkę. Hagrid popatrzył na nią ze zdumieniem. "Morrigan!" - ucieszył się Snape. "Co cię tu sprowadza?" "A myślisz, że cię zostawię samego, Sev, żebyś się rozglądał za innymi dziewczynami?" - zaśmiała się Shadowfax i pocałowała Snape'a w policzek. "Nie będziesz miał ze mną lekko! Pobieramy się" - wyjaśniła, widząc ich zdziwione miny. Drzwi przedziału otworzyły się i do środka wszedł Dumbledore. "Gratulacje, Severusie" - powiedział. "Cały Hogwart będzie ci zazdrościł takiej żony. Ale może teraz zechciałbyś mi wyjaśnić, co się z wami działo? " "Pracowaliśmy, Dyrektorze." Snape podwinął rękaw. Mroczny Znak był czerwony i wyraźny. "Więc Voldemort nie żyje. Udało ci się." - powiedział cicho Dumbledore. "Powiedział pan, kim jesteśmy?" - zapytała Morrigan. "Jeszcze nie." Hagrid gapił się na nich, nic nie rozumiejąc. "O czym pan mówi, Dyrektorze?" "Severus, Cannabis, czyli Charlotta i Morrigan są Felinami, Hagridzie." - wyjaśnił Dumbledore. Hagrid aż się zatrząsł. Dopiero po chwili odzyskał spokój. "Zawsze wiedziałem, że byłeś inny niż reszta dzieciaków, Severusie, ale myślałem... Znałem twoich rodziców, a oni na pewno nie mogli być Felinami. Ostatnio zacząłem coś podejrzewać, że może jesteś wampirem ,albo coś, tak długo oszukiwałeś Czarnego Lorda, a on nic nie podejrzewał, pracowałeś nad czymś całymi nocami... Zawsze wyczuwałeś niebezpieczeństwo.. Wampir, albo Czarna Magia, myślałem. Nie lubię tego, ale nie odważyłbym się protestować, nie wtedy, kiedy ryzykowałeś życiem, żeby nas bronić. Sam pewnie użyłbym wszystkich sposobów, żeby nie wpaść, wiem jak okrutnym człowiekiem był Voldemort. Ufałem ci, wierzyłem, że jesteś po naszej stronie, więc trzymałem dziób na kłódkę. Ale w życiu bym nie pomyślał, że jesteś prawdziwym Felinem. Severusie, dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś?" "A po co, żeby mnie zatłukli Aurorzy, tak jak moją matkę i brata?" "CO?" - krzyknął Hagrid, "Przecież twój wujek mówił..." "On? Jestem Severus Butcher, syn Noiry Butcher. Skąd mogłem znać wszystkie hasła do Predator's Lair, jej kryjówki? Śmierciożercy znali tylko kilka, inaczej strażnicy by ich ostrzegli o naszym przybyciu, zablokowali wejścia i nie uratowalibyśmy Fleur Delacour. Pan John Snape, mój niby-wujek był tylko przykrywką. Wszyscy Felini, jeśli posyłają swoje dzieci do ludzkich szkół, dają im fałszywe nazwiska dla bezpieczeństwa. Opłacamy figurantów, którzy udają naszych krewnych. John był idealnym kandydatem, sam wiesz, że rozumem nie grzeszył. Zresztą miał ciekawe nazwisko, pasowało do mnie, jestem przecież po części wężem. - uśmiechnął się - "Noira mówiła, że on nawet nie wiedział, że jestem Felinem. Wmówiła mu, że jego brat, a mój niby-ojciec miał romans z Mugolką i nie chciał się do tego przyznać. Powiedziała, że płacił jej za opiekę nade mną. I że teraz oddaje mnie pod opiekę bliskiego krewnego. John uwierzył w tę bajeczkę i naprawdę był święcie przekonany, że jestem jego bratankiem. Musiałem go odwiedzać, nie macie pojęcia, jakim był nudziarzem. Na szczęście wakacje spędzałem u swoich, zresztą wymykałem się do nich czasem w soboty albo popołudniami. Mieliśmy kryjówkę blisko Hogwartu w jaskiniach, uczyli mnie tam walki i Howla." Hagrid zamyślił się. "To wszystko wyjaśnia. Teraz rozumiem, dlaczego wtedy zniknąłeś na dwa tygodnie. To było wtedy kiedy Aurorzy..." "Tak. Każdy Felin wyczuwa w pewnym stopniu niebezpieczeństwo, wiedziałem, że coś im grozi. Nie umiałem się jeszcze wtedy deportować, nie zdążyłem im pomóc. Walczyli jak bestie. Poszło na nich dziesięciu Aurorów, przeżyło trzech." "Nikt stamtąd nie wrócił, Severusie." - szepnął Hagrid. Oczy Snape'a błysnęły. "Bo nie spodziewali się MNIE" - syknął. "Nie spodziewali się trzynastolatka z felińskim mieczem. Chyba nawet się nie zorientowali, CO ich zaatakowało. Mojej matce się należało, była przestępcą, pracowała dla mugolskiej mafii, ale dlaczego Percy?.. Był młodszy ode mnie. Percy... Wiedział, że nie mam w Hogwarcie przyjaciół i przylatywał mnie odwiedzić." "Więc twój nietoperz nie był zwykłym zwierzęciem?" - spytał Hagrid. Snape skinął głową. "Teraz rozumiem, czemu zostałeś Śmierciożercą." - stwierdził cicho Hagrid. "Dalej bym nim był." - mruknął ponuro Snape - "Gdyby nie Morgana de Feu, matka Cannabis i profesor Dumbledore." "To pan o wszystkim od początku wiedział, Dyrektorze?" - zapytał Hagrid. "Nie, nie od razu." - odparł Dumbledore. "Powinienem wam to wyjaśnić" - stwierdził Snape. "Dyrektor nic nie wiedział. Nic mu nie powiedziałem, nigdy, nawet gdy Noira i Percy zginęli. Bałem się Aurorów, w końcu zabiłem trzech z nich. Skończyłem Hogwart, Dyrektor zaproponował mi pracę. Lucius Malfoy zaczął gadać o Czarnym Lordzie, Szlamach, czystej krwi. Nic mnie to nie obchodziło, przecież gdyby wiedział... Jestem przecież czymś o wiele gorszym, niż Szlam. Ale tego dnia przypadła rocznica śmierci Percy'ego... Malfoy gadał o polowaniu na Aurorów. Poszedłem z nim. Zostałem Śmierciożercą. Szpiegowałem Dumbledora. Nienawiść i zemsta zaślepiają... Łaziłem po mugolskich miastach, podpalałem auta i tłukłem szyby, kradłem, strzelałem do wszystkiego, co stanęło mi na drodze... Przed każdą akcją ćpałem, żeby nie myśleć. Felin, który może zabić Dementora nożem, znęcający się nad Mugolami, obrzydlistwo." "Dlaczego Sam-Wiesz-Kto nie wykorzystywał twoich felińskich talentów?" - spytał Hagrid. "Nie wiedział o niczym. Nie ufałem mu na tyle, nigdy się nie dowiedział, ze jestem Felinem. Pewnej nocy wybrałem się znów na samotne polowanie. Kolejny Auror... Nawet Czarny Lord nie wiedział o moich wyprawach, zastanowiłoby go pewno, dlaczego tak łatwo się z nimi rozprawiałem... Nigdy nie się nie domyślił, że to ja, umiałem zacierać ślady. Oficjalnie byłem tylko szpiegiem, rzadko brałem udział w poważnych akcjach, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Wślizgnąłem się do domu mojej następnej ofiary. Przy stole siedział profesor Dumbledore, akurat odwiedził tego człowieka. Nie zaatakowałbym Dumbledora, nigdy. Nawet w obronie własnej. On jeden mnie lubił. On jeden mi nie dokuczał, kiedy rozpaczałem po Percym, choć myślał, że to tylko nietoperz. Pewnie nawet gdyby wiedział, że jestem Felinem, nie zrobiłby mi krzywdy. Uciekłem stamtąd. Zacząłem myśleć, wytrzeźwiałem wreszcie. Wtedy zjawiła się Morgana. Czarny Lord namawiał ją do współpracy (wiedział o nas, niektórzy Czarni Magowie wiedzieli), ale mu odmówiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że on nas się boi. Szybko by się nas pozbył, kiedy nie bylibyśmy mu już potrzebni. Otworzyła mi oczy, zmusiła, żebym się zastanowił, co robię... Kazała wybierać między lojalnością wobec niej a służbą u Voldemorta. "Jesteśmy dziećmi Czarnej Magii ale nie jej niewolnikami, nie musimy popierać takich, jak on, nie musimy być maszynkami do zabijania." - mówiła. Wybrałem, zostałem jej szpiegiem. Nie zabiłem już żadnego Aurora, przestałem dostarczać Lordowi informacji z Hogwartu. Wmówiłem mu, że podejrzewają mnie i muszę uważać. I pewnego dnia Lord zaczął planować atak na Hogwart. Zdecydowałem się, że powiem Dyrektorowi o wszystkim. To byłaby jatka, zginęłyby setki dzieciaków, takich jak Percy... " "Nieźle mnie wtedy nastraszyłeś, Severusie" - stwierdził Dumbledore. "Nagle dowiedziałem się, że jedyne co było prawdą, to twoje imię. Felin, Śmierciożerca, szpieg... Zastanawiałem się przez moment, czy zaraz mnie nie zaatakujesz." "Oddałem panu całą broń, sam pan wie" - szepnął Snape. "Mógł mnie pan zabić albo się mną pobawić, nawet bym nie próbował się bronić czy uciekać." "Gdyby nie ty, Hogwart pewnie by już nie istniał." - powiedział Dumbledore. "Nie mógłbym skrzywdzić kogoś, kto zaryzykował życiem, żeby uratować dzieciaki. Voldemort miał wtedy największą moc, gdybyś mnie nie ostrzegł, to kto wie, jakby się wszystko skończyło. I gdybyś nie zgodził się zostać szpiegiem, byłoby z nami źle."
"I myślisz, że znasz kogoś przez trzydzieści lat, a tak naprawdę nic o nim nie wiesz" - stwierdził po dłuższej chwili Hagrid. "Ale powiedz mi, co się ostatnio z wami działo, nie było was dwa tygodnie." "Czarny Lord myślał, że nasz nowy władca da się jednak nakłonić do współpracy. Tylko dlatego czekał z ofensywą, miał nadzieję, że w końcu Cortez się zgodzi, namawiał go do wspólnej walki od prawie trzech lat! Dobrze, że Cortez mu nie ufał i tak długo się wahał." - Snape opowiedział o Cortezie i Potrójnym Pojedynku. "Gdyby Morrigan mnie nie zawiadomiła na czas, byłoby fatalnie." "Właśnie" - dodała Morrigan. "Harry, ta twoja peleryna-niewidka to cudowny wynalazek. Idealna rzecz dla szpiega. Oddam ci ją, obiecuję." "Więc, jak mniemam, uwolnienie Morrigan z tego azjatyckiego więzienia to też wasze dzieło?" spytał Hagrid. Snape przytaknął. "To okropne miejsce, jeszcze gorsze niż Azkaban. Tłumy Dementorów, trolle i smoki. Wziąłem paru Wojowników Alfa, pani Wolf nam pomogła swoimi przeciwzaklęciami, no i udało się." "Więc to był ten wasz kłopocik" - uśmiechnął się Hagrid. "Czy pani Wolf jest jedną z was?" "Nie, ale wie kim jesteśmy" - odpowiedziała Morrigan.
"A jak pokonałeś Voldemorta, Severusie?" "Skrzydła Śmierci. NIE PANIKUJ!!! Czarny Lord zabezpieczył się przed ludzką magią ale przed naszą nie do końca... Same Skrzydła były zbyt słabe, by go pokonać, ale szukałem w książkach z biblioteki Predator's Lair i w końcu znalazłem pewną wskazówkę. Akonita Wolfsbane była geniuszem... Opisała pewne ciekawe połączenie naszej i ludzkiej magii. Ponad dwa lata zabrało mi dokładne opracowanie tej techniki. Trzeba było połączyć Skrzydła Śmierci i Amicusa. No i odpowiednio dobrać dawców, a to niezwykle trudne. W końcu jednak udało mi się rozwiązać ten problem. Potrzebowałem ich trzech: drugiego Śmierciożercy, Felina i człowieka, który przeżył... I ta trójka" - wskazał na Harry'ego, Cannabis i Drakona - "zaufała mi i odważyła się pójść ze mną. Powinien być pan z nich dumny, Dyrektorze, Hogwart nigdy nie miał lepszych uczniów." "Panie Profesorze, czy Lord Voldemort był...?" Drako urwał, zorientowawszy się, że chyba obraził Felinów. "Sprawdziłem to." - odparł Snape. Wyciągnął z kieszeni zwój pergaminu. "Ta mapa pokazuje rodowód wszystkich Felinów i ludzi z nimi spokrewnionych. Lord Voldemort nie miał felińskiego przodka. Ani jednego, choć ta mapa pokazuje nas wszystkich od naszego początku, od ósmego wieku. I nie miał nikogo innego w rodzinie aż do dwunastego stopnia pokrewieństwa. Był człowiekiem czystej krwi." - stwierdził z przekąsem Snape. "Natomiast ty, Drako, musiałeś mieć za przodka któregoś z nas. Od razu to wiedziałem, dlatego zawsze cię lubiłem. Masz nasze włosy i oczy. Nie jesteś jednak Felinem, bo nasza moc utrzymuje się tylko do trzeciego pokolenia, jednej ósmej naszej krwi. Natomiast fizyczne podobieństwo może się utrzymywać przez stulecia... Patrz!" Na mapie pojawiły się nazwiska. "Atilla Shadowfax, trzynasty wiek. Jeden z niewielu, którzy skończyli Hogwart (Ślizgon, oczywiście, jak wszyscy nasi absolwenci Hogwartu) i jedyny, oprócz mnie, który tam uczył. Nigdy go nie złapali, a on pomagał naszym. Choć jeśli już ktoś z nas idzie do ludzkiej szkoły, to najczęściej do Durmstrangu, tam Czarna Magia nikomu specjalnie nie przeszkadza... Większość z nas uczy się jednak we własnych rodzinach. "Nie macie własnej szkoły?" zapytał Dumbledore. "Kiedyś mieliśmy, ale potem zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Woleliśmy nie gromadzić naszych dzieci w jednym miejscu. Baliśmy się o nie." "To czemu ryzykujecie, posyłając niektóre do ludzkich szkół? Czemu ty wstąpiłeś do Hogwartu?" - spytał Hagrid. "Tylko nieliczni to robią. Musimy znać najnowsze ludzkie osiągnięcia. Nie można dać się zaskoczyć niczym nowym, to kwestia życia i śmierci, sam rozumiesz." Snape umilkł. "A ja, Profesorze Snape?" - spytał Harry. Czy mam Felina w rodzinie?" Snape uśmiechnął się smutno. "Nie jako przodka ale jeden Felin był twoim kuzynem. Patrz" - wskazał na mapę. Na zwoju znowu pojawiły się nazwiska... "Felini różnią się zdolnościami, w zależności od pochodzenia" - wyjaśnił Snape. "Zależy od dziadków, stąd przy każdym z nas są cztery nazwiska. Ja jestem Wolfsbane i Yew, to najlepsi Mistrzowie Eliksirów oraz Butcher i Sangre - to potomkowie Gladiatorów, z nich wywodzi się najwięcej Wojowników Alfa. I są najbardziej agresywni z nas sam się o tym przekonałeś." - uśmiechnął się ironicznie. "Morrigan jest Shadowfax - świetni lotnicy i jeźdźcy, Lynx - oni są tak czujni, że chyba widzą przez mury i dwa razy Locksley. Wnuczka Robina i Marion Locksley, (Co się tak patrzysz, Drako, tak, byli rodzeństwem. Co w tym dziwnego?) Locksleyowie to szpiedzy i złodzieje, nikt tak nie wywęszy podstępu jak oni. To dlatego cię, Harry, wyczuła pod tą peleryną-niewidką. I była najlepszą ze szpiegów. To ona była Pazurkiem. To ona była ze mną, kiedy przyszliśmy cię wyciągać z łap Ciphera i Lastrange'a. Wytropiła ich w ostatnim momencie. A teraz do rzeczy..." Harry popatrzył ze zdziwieniem, jak na mapie pojawiło się drzewo genealogiczne. "Moim ojcem był Severus Yew, nie pamiętam go nawet " - powiedział Snape - "ale ojcem mojego brata Perseusza był człowiek, w dodatku Mugol. On i moja matka mieli jakiś przelotny romansik, nic dziwnego, Noira lubiła męskie towarzystwo... Niejaki Evans, twój dziadek ze strony matki. Wyglądasz jak Percy, Harry. Co na ciebie patrzyłem, to go widziałem i chciało mi się wyć. Bolało jak cholera." Harry milczał, wpatrzony w mapę. "Ale jeśli on nie żyje, to kto mi przysłał mi list?" - spytał po chwili. Snape się uśmiechnął. Na mapie pojawiły się litery PERSEUS EVANS Snape uderzył w mapę różdżką, litery się poruszyły... SEVERUS SNAPE. "Anagram, Harry. Bałem się, że mi nie zaufasz, więc skorzystałem ze starej sztuczki Czarnego Lorda... A nietoperz Malutki to brat Morrigan."
"Severusie" - spytał po chwili Hagrid - "czy Felini rzeczywiście mają dużo lepszy refleks niż ludzie?" Snape przytaknął. "Więc czemu nie grałeś w Quidditcha?" "Odgórny rozkaz. Nie wolno było, bo ktoś mógłby nabrać podejrzeń. Ale na wakacjach, z felińskimi dzieciakami, nieźle szaleliśmy. Te wielkie sale Predator's Lair świetnie nadają się na boiska." "Dlatego tak zazdrościłeś Jamesowi Potterowi. Wiedziałeś, że jesteś dobry, a nie mogłeś się tym pochwalić." - mruknął Hagrid. "Ale w końcu przyjęto mnie do drużyny Ślizgonów" - zaśmiał się Snape. "Jak to?" - zdziwił się Dumbledore. "Nigdy cię nie widziałem grającego. Czy użyłeś eliksirów, żeby zmienić postać?" Snape przytaknął. "Zwykły eliksir działa tylko godzinę, a więc za krótko. Na szczęście, kiedy miałem czternaście lat udało mi się otworzyć bibliotekę Predator's Lair. Tam znalazłem przepis na coś mocniejszego, działającego cały dzień. Mogłem podszyć się pod dowolnego z graczy." "Zaraz, a jak zmusiłeś prawdziwego, żeby nie grał?" "Imperio." "Znałeś Niewybaczalne Zaklęcia, będąc na piątym roku?" - Dumbledore pokręcił głową. "Nieźle was edukują w tych felińskich rodzinach, nie ma co." - stwierdził Hagrid. "I eliksir na zmianę wspomnień" - dodał Snape. "Żeby im się wydawało, że grali." "Jeszcze lepiej. Rzeczywiście, przez te trzy lata Ślizgoni byli niepokonani." - szepnął Hagrid. "Ale czekaj" - dodał po namyśle - "jesteś Felinem, mógłbyś mi zorganizować Sleipnira?" "No pewnie, nie przeszkadza ci oczywiście, że są nielegalne?" Wszyscy ryknęli śmiechem.
PIERŚCIEŃ FELINA
Kiedy ekspres zbliżał się już do stacji, Morrigan powiedziała; "Mam do pana prośbę, Profesorze Dumbledore. Niech pan na razie nikomu nie mówi, że Severus jest Felinem, ani że to on, Harry, Cannabis i Drako pokonali Voldemorta. Nie złapaliśmy jeszcze wszystkich jego zwolenników, mogliby stać się obiektem ich ataku." "Dobrze" - zgodził się Dumbledore. "Powiem tylko, że Voldemort nie żyje. A wy" - zwrócił się do Harry'ego, Drakona i Cannabis - "nie opowiadajcie nikomu, co się z wami działo. Jeszcze trochę cierpliwości."
Cóż, nie było łatwo obronić się przed natrętnymi pytaniami. Ale pierwszy dzień w Hogwarcie minął spokojnie, drugi także. Profesor Snape zadbał, by wszyscy mieli dość rzeczy do zrobienia i nie mieli czasu zadawać Harry'emu zbyt wielu pytań... Trzeci dzień po powrocie zapowiadał się jeszcze lepiej. Morrigan i pani Sangre udały się z samego rana do Ministerstwa, żeby złożyć oficjalne oświadczenie o tym, że Felini są zdecydowani zawrzeć pokój z ludźmi. Profesor Dumbledore, pani McGonagall i pani Wolf pojechali tam z nimi, poręczyć za prawdziwość ich słów i opowiedzieć jak naprawdę pokonano Voldemorta. Snape i Cannabis o dziwo uparli się, że zostaną w Hogwarcie. "Felińskie przeczucie" - wyjaśnili. Ponieważ zaś nie było aż trzech nauczycieli, Gryfoni mieli pół dnia wolnego. Rano Snape zaczepił Harry'ego. "Uważaj na siebie. Nie ma dyrektora i dwóch najlepszych wiedźm. Wciąż nie mamy wszystkich Śmierciożerców, mogą skorzystać z okazji. Felińskie przeczucie." "Chyba nie zaatakują na terenie Hogwartu" - pomyślał Harry, ale postanowił nie opuszczać zamku. W południe Harry z Ronem i Hermioną zeszli do wielkiego Holu na obiad. Sala była pełna uczniów. Nie było jednak nikogo przy nauczycielskim stole. Usiedli razem z innymi Gryfonami. Harry zauważył, że Drako też już jest przy stole Slitherinu ale nie widział nigdzie Cannabis. Nagle otwarły się drzwi i do sali weszło dwóch mężczyzn. "Znam ich, to Addams i Brown, pracują w Ministerstwie" -szepnął Ron. Drako przypatrywał się im przenikliwym wzrokiem, jakby usiłował sobie ich przypomnieć... Przybyli stanęli na środku sali. "Jesteśmy z polecenia Ministra" - powiedział Brown - "i mamy polecenie, żeby pan Harry Potter udał się z nami do Ministerstwa." Harry wstał, już miał do nich podejść... Nagle Drako zerwał się z krzesła "NIE idź z nimi, to Śmierciożercy, widziałem ich raz!" "Crucio!" - wrzasnął Addams. Zaklęcie rzuciło Malfoya na ziemię, zwijał się z bólu i krzyczał... Wszyscy popatrzyli na Addamsa i Browna w przerażeniem. "Ta mała żmija" - powiedział Brown, wskazując na Drakona - "powiedziała prawdę. Jesteśmy sługami Czarnego Lorda i przyszliśmy go pomścić. Pewnie Dumbledore go zabił, nikt inny nie ma dość mocy... Nie damy rady Dumbledorowi, ale możemy wykończyć jego MASKOTKĘ..." - popatrzył wprost na Harry'ego. Harry poczuł, że robi mu się zimno. Nie zdąży wyciągnąć różdżki, zresztą ich jest dwóch, stoją dość daleko od siebie, więc i tak rozbroiłby najwyżej jednego z nich. Na sali nie ma żadnego dorosłego maga "Profesorze Snape, czemu pana tu nie ma?" - pomyślał z rozpaczą. Brown i Addams patrzyli wprost na niego, wyraźnie bawiąc się jego przerażeniem, żaden z uczniów nawet nie drgnął, nikt nie wiedział co zrobić. Wreszcie Śmierciożercy podnieśli różdżki, "Avada..." "Expelliarmus!" - zawył Drako. Różdżka Addamsa poleciała wysoko w powietrze, niedokończone zaklęcie nie zadziałało jak powinno, z różdżki zamiast zielonego strumienia światła posypały się zielone iskry. Ale drugie zaklęcie zostało dokończone. Z różdżki Browna wystrzelił strumień zimnego światła. Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Z sufitu coś sfrunęło na ziemię. Nietoperz przetransformował się w człowieka (a raczej w Felina...) jeszcze w powietrzu i zasłonił sobą Harry'ego. Snape! Zielona iskra rozszarpała mu policzek. Snape niesamowicie szybkim ruchem wyciągnął przed siebie rękę. Zabijające zaklęcie uderzyło w pierścień na jego zaciśniętej pięści. Pierścień pękł z trzaskiem, rubin rozleciał się na setki maleńkich kawałeczków. Ciało Snape'a bezwładnie osunęło się na ziemię. Uczniowie byli zbyt przerażeni, żeby krzyczeć. Addams podniósł swoją różdżkę. "Więc Snape też był zdrajcą" - mruknął. "Szkoda, że nie mogliśmy się z nim dłużej pobawić." Znowu podnieśli różdżki, gotowi powtórzyć atak. Nie zauważyli, że do sali wleciał następny nietoperz. Był pod samym sufitem, na wysokości dobrych stu stóp, po stronie stołu Ślizgonów. "Nie zdąży wylądować." - pomyślał Harry. "Musi się transformować, żeby użyć magii, a jest za wysoko, zabije się, jeśli spadnie". Nietoperz myślał jednak inaczej... Cannabis transformowała się nie zniżając lotu, jej pierścień rzucił zaklęcie. Ryk lamparta zatrząsł murami, czarny płomień uderzył w Addamsa. Brown nie zdążył się nawet obrócić, kiedy kolejne zaklęcie uderzyło w niego. Nie, Cannabis nie miała czasu na kolejną transformację, nie dała już rady zmienić się w nietoperza. Uderzyła w stół Ślizgonów z taką siłą, że blat pękł na pół. Zwijała się na ziemi, jej dłonie zaciskały się i rozluźniały, ale coraz słabiej i wolniej. W końcu znieruchomiała. Drako patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. "Cannabis, nie!" - wrzasnął nieswoim głosem. "Nie, nie przecież to nie tak miało być! Kocham cię, nie zostawiaj mnie!" Ukląkł przy niej i zaczął płakać. Harry widział już wiele w swoim życiu ale to... Addams i Brown wyglądali, jakby ich uderzyła łapa monstrualnego kota, rozszarpując mięśnie i łamiąc kości... Drako wył jak zwierzę przy ciele Cannabis... Roztrzaskany stół Slitherinu... I Snape, trafiony Zabijającym Zaklęciem. "A ja go nie cierpiałem" - pomyślał Harry.
Na schodach rozległy się szybkie kroki, drzwi otwarły się z trzaskiem. Do środka wpadł Dumbledore i trzech Felinów z mieczami. "Za późno." - powiedział ochrypłym głosem jeden z nich. Dumbledore podszedł do Harry'ego. "Oni przyszli po ciebie?" Harry przytaknął "Drako ich poznał, ostrzegł mnie i uderzyli go Crucio, i rzucili we mnie Zabijającym Zaklęciem, jedno zepsuł Drako, Expelliarmus, a drugie... Profesor Snape..." "Widzę" - powiedział Dumbledore. "A kto się tak rozprawił ze Śmierciożercami?" "Cannabis. Transformowała się w powietrzu, użyła pierścienia, coś jak ryk wielkiego kota... Nie zdążyła wylądować." "Teraz rozumiem, dlaczego to zaklęcie ludzie nazywali Rozpruwaczem." - szepnął Dumbledore, patrząc na poszarpane ciała Śmierciożerców. Podszedł do Drakona i Cannabis. Felini poszli za nim. Dumbledore zwrócił się do jednego z nich "Weź chłopaka i zanieś do skrzydła szpitalnego. Powiedz, że dostał z Crucio i że jest w szoku. Uspokajający eliksir postawi go na nogi. Ron, pokaż drogę" - poprosił Weasley'a. "Nie zostawię Cannabis!" - wrzasnął Malfoy. "Felini mają twarde życie, Drako." - powiedział łagodnie Dumbledore. "Daj mi ją obejrzeć. Tak" - powiedział po chwili - "wstrząs mózgu, uszkodzony kręgosłup, pewnie też obrażenia wewnętrzne. Ale żyje. Pani Pomfrey ją wykuruje, Drako. Za miesiąc, dwa będzie zdrowa. Weźcie Cannabis i Drakona do skrzydła szpitalnego." - powiedział Dumbledore do Felinów. "Ron pokaże wam drogę." "A co z Profesorem Snape'em?" - zapytał cicho ktoś ze Ślizgonów. "Zabijające Zaklęcie" - odparł Dumbledore. "Nie miał szans." "Nie musiał tego robić" - szepnął Harry. "Nie musiał." Ukląkł przy ciele Snape'a. "Tu dostał tym zaklęciem, które zepsuł Drako, jak sądzę" - stwierdził Dumbledore, wskazując na głębokie cięcie na policzku. "Takie, jak twoje, Harry. A drugie..." "Zastawił się dłonią, pierścień się rozleciał." - wyjaśnił Harry. "CO?" - Dumbledore niemal krzyknął. "Niemożliwe, niemożliwe" - powiedział, patrząc na dłoń Snape'a. Na ręce była taka sama rana w kształcie błyskawicy. "Avada Kedavra nie zostawia żadnych śladów na ciele ofiary, chyba, że jest odbita, jak u ciebie Harry, a to niemożliwe." "Wziął Zieloną Śmierć na pierścień." - odezwał się trzeci z Felinów. "Dwóch uderzeń na raz nawet Gladiator nie przeżyje, ale jedno z zaklęć było źle wykonane, jak słyszałem, więc..." Dotknął palcami szyi Snape'a. "Butcher, ty wariacie" - szepnął po chwili. "Serce mu pracuje, wyczuwam tętno." - wyjaśnił. "Pierścień go obronił, będzie żył." "Więc to prawda, że Felin może się uratować pierścieniem? Myślałem, że to tylko ludzki wymysł" - spytał zdumiony Dumbledore. "Ma pan dowód" - odparł Felin. "Ja też mam taka bliznę po spotkaniu z jednym Śmierciożercą." - pokazał mu dłoń. "Butcher złapał jedno zaklęcie, drugiego by nie zdążył. Ci Śmierciożercy stali dość daleko od siebie, ich zaklęcia miały się spotkać dopiero tam. - pokazał na miejsce gdzie przedtem był Harry. " Nawet Felin nie jest wystarczająco szybki, żeby złapać dwa jednoczesne zaklęcia, lecące w tej odległości od siebie, tym bardziej, że już jedna Zielona Śmierć oszołamia. No i ma się tylko jeden pierścień, a bez niego nic nie można zrobić. Na szczęście ten Drako zepsuł drugie zaklęcie. Butcher dostał tylko odpryskiem, powinien się obudzić za parę godzin, najwyżej nie będzie niczego pamiętał... Zabieram go do skrzydła szpitalnego, lekarz mu się przyda." Harry uparł się zostać ze Snape'em. Siedział przy nim całą noc. Snape obudził się dopiero nad ranem i faktycznie, niewiele pamiętał. "Pamiętam tylko, że coś mi kazało tam iść. Moje felińskie przeczucie, ono nigdy mnie nie zawiodło. Wydawało mi się, że mnie wołasz." "Tak było" - wyjaśnił Harry. "Pomyślałem o panu i pan przyszedł." "Opowiadaj, co było dalej" - poprosił Snape. "Świetna felińska obrona, dobrze, że Knot tego nie widział." - stwierdził, kiedy Harry opowiadał o wzięciu zaklęcia na pierścień. "A więc to Drako. On jeden odważył się coś zrobić. Teraz pamiętam, zobaczyłem, jak wykonuje Expelliarmus. Dwóch zaklęć Śmierciożerców bym nie odbił, dostałbyś którymś, Harry." - powiedział - "A nie podobało mi się, że on się podkochuje w Cannabis. Głupi rasizm." - mruknął do siebie. "Co?" - zapytał z niedowierzaniem, gdy Harry opowiedział o ataku Felinki. "Cannabis, ty wariatko. Nic jej nie będzie?" "Pani Pomfrey zapewnia, że wyzdrowieje." - uspokoił go Harry. "Krew Butcherów i de Feu" - mruknął Snape. "To wszystko szaleńcy, nawet jak na Felinów." "Pan też jest z Butcherów, Profesorze" - wtrącił Harry. "A czy ja jestem normalny?" - zaśmiał się Snape. "Ale dlaczego pan tak ryzykował, Profesorze?" - spytał Harry. "Jesteś krewnym Percy'ego. Nie uratowałem jego, ale mogłem pomóc tobie. Śnił mi się tej nocy. Był ze mnie dumny. Spłaciłem dług wobec niego. A zresztą, ryzyko wcale nie było takie duże. Jestem Alfą, nam ta sztuczka się udaje w dziewięciu przypadkach na dziesięć."
Życie wracało do normy. Dumbledore wyjawił wszystkim całą prawdę. Powoli wszyscy przyzwyczaili się do obecności Felinów i zaakceptowali ich, a przynajmniej tolerowali. Minister Knot ciężko to odchorował. Musiał podać się do dymisji, po tym jak publicznie nazwał Snape'a "niebezpiecznym zwierzęciem". Ten, kto zabił Lorda Voldemorta i uratował Harry'ego z narażeniem własnego życia, był zbyt popularny, żeby go można było obrażać. Poza tym teraz większość magicznej społeczności nie miała wątpliwości, że Felini uwolnili się spod wpływu Czarnej Magii i mogą żyć obok ludzi, nie stanowiąc zagrożenia. Uznano, że należy zawrzeć z nimi pokój. Co prawda po obu stronach pozostało jeszcze wiele uprzedzeń i nieufności ale wszystko było na dobrej drodze. Na miejsce Knota wybrano Billa Weasleya. Zasługi Billa w walce z Voldemortem były bezsprzeczne i społeczeństwo czarodziejów nie miało wątpliwości, że Bill będzie dobrym Ministrem.
W Hogwarcie wszystko było jak dawniej. No prawie... Profesor Snape wyraźnie złagodniał (ale i tak na każdej lekcji ktoś miał szlaban... No, jeden szlaban to i tak było o niebo lepiej.) "Wreszcie przestał się bać o siebie i Cannabis, teraz nie ruszą ich ani Sam-Wiesz-Kto ani Aurorzy. Nic dziwnego, że wyluzował" - stwierdziła Hermiona. "Ale dał nam za to tyle zadania, że głowa boli" - jęknął Ron. "Profesor Snape znalazł sobie nowe ofiary - dziennikarzy" - zaśmiał się Drako. "Przecież oni nie dają mu spokoju. Wczoraj znowu zaczepiła go Rita Skeeter. "Panie Snape, czy mógłby pan powiedzieć, jak wykonać Skrzydła Śmierci?" - Drako parodiował piskliwy głos Rity. "Profesor się wściekł i odparł "Chętnie pokażę, jeśli zgodzi się być pani celem." Szybko się zmyła i już tydzień się nie pokazuje w Hogwarcie!" Cóż, dziennikarze i wielbiciele nie mieli zamiaru zostawić w spokoju tych, którzy pokonali Lorda Voldemorta, to chyba oczywiste. Harry też miał dość wywiadów i zdjęć. Snape wykorzystywał okazję, żeby poćwiczyć złośliwe zaklęcia. Nic tak nie odstraszało natrętnych fanów jak Serpensortia... Ale nawet Rita Skeeter nie mogła zepsuć Harry'emu humoru. Właśnie dostał list od kapitana narodowej drużyny Quidditcha! Proponowano mu stanowisko Szukającego! "Harry, daj mi swój autograf" - jęknął z zazdrością Ron. Ale sezon Quidditcha rozpoczynał się w jesieni, a zbliżało się lato. Harry z niechęcią myślał o powrocie do Dursleyów. "Na szczęście to ostatni raz." - pocieszał się. "Potem zamieszkam u Syriusza." Niestety, Syriusz był za granicą, pracując dla Ministerstwa i miał wrócić dopiero we wrześniu. Harry zamknął walizkę. Za godzinę będzie już w ekspresie. Nagle do pokoju wszedł Ron. "Profesor Snape prosił, żebyś do niego przyszedł." Harry poszedł do lochu Snape'a. Drzwi były otwarte. Snape pakował swoje książki. "Pan wyjeżdża?" - spytał Harry. "Tak, złożyłem rezygnację. Odlatuję wieczorem, Guerra, mój Sleipnir już czeka. Hermiona Granger zajmie moje stanowisko od przyszłego roku, Harry" - odparł Snape. "Jest najlepsza z Eliksirów." "Ale dlaczego?" - zdziwił się Harry. "Hogwart nigdy nie miał lepszego Mistrza Eliksirów niż pan." "Dziękuję za komplement, Harry. Nie opuszczam całkiem Hogwartu. Będę przyjeżdżał co dwa tygodnie. Bill Weasley mnie poprosił, żebym szkolił pracowników Ministerstwa. Eliksiry Obronne i tak dalej, zaawansowana alchemia. I ekstra lekcje dla Hermiony, prosiła o nie, wiesz jaka ona jest ambitna. Jeśli jesteś zainteresowany, zapraszam." "A dokąd pan wyjeżdża, jeśli można wiedzieć?" "Pamiętasz ten zamek, w którym odbył się Trójkrotny Pojedynek? To miejsce przesiąknięte historią Felinów. Tam zostaliśmy stworzeni, wtedy to miejsce nazywano Mroczną Wieżą... Na tej arenie, na której wtedy walczyłem, nasi stwórcy" - Snape skrzywił się z obrzydzeniem - "urządzali sobie kiedyś prawdziwe igrzyska. Felini walczyli tam, żeby ich zabawić. I tam zrodził się bunt po tym jak Panterze Butcher kazano walczyć przeciwko jej własnemu mężowi Falkonowi Sangre... Mówiłem ci już, te dwie rodziny nawet wśród nas uchodzą za bardzo agresywne. Moi przodkowie zresztą... To po nich odziedziczyłem ten nóż, pamiętasz? Odmówili i zaczęło się. Nasi twórcy byli potężnymi czarownikami ale nikt nie powstrzyma armii rozwścieczonych Felinów, sam chyba widziałeś. No ale do rzeczy. Kiedy staliśmy się wolni przemianowaliśmy to miejsce na Zamek Alta Traicion. To była nasza główna siedziba i szkoła naszych dzieci. Predator's Lair to maleństwo w porównaniu z Alta Traicion, Harry. Potem musieliśmy ją porzucić dla własnego bezpieczeństwa. Odbudowujemy Alta Traicion, Harry. Pani Guapeza Sangre została nowym dyrektorem szkoły. Pamiętasz, to ona pierwsza zaatakowała wspólników Corteza. Zaproponowała mi, żebym prowadził Eliksiry dla zaawansowanych i szkolił Wojowników Alfa. Morrigan ma się zająć tresurą Sleipnirów. Zgodziliśmy się. Zawsze marzyłem, żeby być Mistrzem Eliksirów w tym zamku, to wielkie wyróżnienie. Nie przypuszczałem, że kiedyś tak się stanie. A szkolić Wojowników Alfa to jak być kapitanem narodowej drużyny Quidditcha, albo i lepiej. Mam wszystko czego pragnąłem, Harry. Rodzinę, pieniądze (droga pani Rosetti...), stanowisko, sławę, mogę otwarcie się przyznać kim jestem... Czego więcej potrzeba Ślizgonowi? Aha, Drako Malfoy też z nami jedzie, chce nam pomagać we współpracy z ludzkim Ministerstwem. Po tylu latach konfliktów jest wiele do zrobienia. Minie jeszcze wiele czasu, zanim Felini i ludzie naprawdę się zaakceptują. Poza tym, Cannabis wpadła Drakonowi w oko, on jej zresztą też..." - uśmiechnął się Snape. Podszedł do jednej z szafek i otworzył ją. "Mam coś dla ciebie." - podał Harry'emy pelerynę-niewidkę. "Morrigan jest ci wdzięczna, nieraz ją to uratowało. A to prezent od Cannabis." - wręczył mu książkę. "QUIDDITCH - FELIŃSKIE TECHNIKI" - przeczytał Harry. "Znajdziesz tam wiele przydatnych sztuczek." - powiedział Snape. "Gratuluję awansu do narodowej drużyny. Od początku miałeś talent. Pamiętam twój pierwszy mecz. Byłeś świetny." "Pan jeszcze lepszy" - odparł Harry. "Gdyby nie pana przeciwzaklęcia..." "Gdybym wtedy wiedział, o co chodziło, rozszarpałbym Quirrela gołymi rękami" - mruknął Snape. "Pamiętasz twój pierwszy dzień w Hogwarcie, Harry? Już wtedy blizna ostrzegła cię przed nim, zauważyłem to." "A ja myślałem, że ostrzega mnie przed panem, Profesorze. Dlaczego pan mnie uratował, przecież mnie pan nie lubił?" -spytał Harry. "Ty też mnie nie znosisz, a użyłeś eliksiru Ultimus, żeby mi pomóc. Nie przeżyłbym bez tego, Harry." - uśmiechnął się Snape. "Obaj zrozumieliśmy, że prywatne niesnaski nie są ważne, gdy przychodzi prawdziwe zagrożenie." - powiedział. "A to ode mnie" - podał Harry'emu sporą butelkę. "Eliksir Falco. Trzeba nim wypolerować kij od miotły na godzinę przed meczem. Zobaczysz, jak się jej poprawi przyspieszenie. No i Tłuczki będą cię omijać." "Dziękuję, Profesorze." "Severusie" - poprawił go Snape. "Wiem, że nieźle dałem ci w kość ale po tym co razem przeszliśmy... Walczyliśmy po tej samej stronie, wyciągaliśmy się nawzajem z kłopotów, razem pokonaliśmy Czarnego Lorda... Może wystarczy tych kłótni?". Snape wyciągnął do niego rękę. Blizna na dłoni była wciąż wyraźna, ta na policzku zresztą też. Harry przypomniał sobie swój pierwszy mecz Quidditcha, Trójkrotny Pojedynek, atak Addamsa i Browna... "W porządku" - uścisnął dłoń Snape'a. "Wybacz, Severusie, ale spóźnię się na pociąg" - dodał. "Wracasz na Privet Drive?" "Niestety." Wyszedł z lochu. Nie odszedł daleko, kiedy poczuł, że ktoś chwyta go za ramię. "Harry, poczekaj." - powiedział Snape. "W Alta Traicion już odbudowaliśmy boisko do Quidditcha. Może chciałbyś potrenować przed sezonem?" "To zaproszenie?" - zdziwił się Harry. "A jak myślisz?" - roześmiał się Snape. "Guerra może dziś zabrać mnie, ciebie, Drakona i nasze bagaże, to naprawdę wielkie i silne zwierzę. To jak?" Perspektywa całego lata na boisku Quidditcha była o wiele bardziej kusząca niż wizja znoszenie Dursleyów... "No pewnie, że się zgadzam." "To do wieczora." - powiedział Snape. "Odlatujemy o zachodzie słońca. Aha, kiedy będziesz w Alta Traicion, nigdy nie zamykaj wszystkich okien." "Dlaczego, Severusie?" - zdziwił się Harry. Snape się uśmiechnął "Bo może wieczorem wpadnie do ciebie na pogawędkę jakiś nietoperz?"
.::Naja Snake::.