ONZ doc


ONZ. Remont czy rozbiórka?

Adam Leszczyński

2005-08-12, ostatnia aktualizacja 2005-08-12 19:16

Korupcja i bizantyjska biurokracja. Gwałty popełniane przez żołnierzy sił pokojowych. Przedstawiciele dyktatur w komisji praw człowieka. W cieniu skandalów i projektów reform giną zasługi Organizacji Narodów Zjednoczonych. Nikt bowiem nie potrafi utrzymać pokoju tak skutecznie i tanio

0x01 graphic
Wojownicy plemienia Lendu z prowincji Ituri w północno-wschodniej Demokratycznej Republice Konga nie bali się wcale, kiedy w marcu stanęli po raz kolejny naprzeciwko żołnierzy w niebieskich hełmach. Świetnie pamiętali, że jeszcze dwa lata wcześniej mały kontyngent Urugwajczyków z ONZ zamknął się w ufortyfikowanym obozie i zza murów patrzył, jak Lendu wyrzynają w Goma - stolicy prowincji - setki swoich odwiecznych rywali z plemienia Hema. Także tej wiosny - kiedy Lendu spalili dziesiątki wiosek i zmusili 70 tys. Hema do szukania schronienia w obozach dla uchodźców - liczyli na bezradność "błękitnych hełmów".

Kiedy Pakistańczycy z ONZ otworzyli ogień, zaskoczenie było kompletne. Po starciu na polu bitwy naliczono 50 ciał wojowników Lendu. - Ta grupa cały czas łupi, zabija i gwałci cywilów. Czas z nią skończyć - oświadczyła krótko rzeczniczka MONUC, kontyngentu ONZ w Demokratycznej Republice Konga.

Demonstracja siły i stanowczości podziałała. Partyzanci Lendu z Frontu Narodowo-Integracjonistycznego wycofali się do dżungli i rozpoczęli rozmowy o demobilizacji. Ludność - a z ręki Frontu zginęło w ostatnich latach prawie 50 tys. cywilów - mogła odetchnąć.

Starcie w małej wiosce w tropikalnej dżungli umknęło większości światowych mediów, chociaż MONUC pojawiał się w nich wówczas często. Misja ONZ w Kongu, gdzie wojna domowa trwa od 1997 r. i spowodowała śmierć ok. 4 mln osób, to jedna z największych i najbardziej kosztownych operacji pokojowych. ONZ wysłał do Konga zaledwie 11 tys. żołnierzy (w tym roku ich liczba ma wzrosnąć do 16,5 tys.) i ekspertów z blisko stu krajów. Chociaż nie byli w stanie zapobiec wszystkim gwałtom i mordom popełnianym w bezkresnych dżunglach kraju wielkości zachodniej Europy, znacznie ograniczyli ich skalę, a szereg plemiennych bojówek rozbroili.

Do stacji telewizyjnych przebiły się jednak przede wszystkim doniesienia o przypadkach gwałtów i pedofilii w MONUC oraz kwitnącym wokół kwater wojsk ONZ seksbiznesie. Za seks żołnierze płacili niewiele - według raportu przygotowanego w styczniu dla Kofiego Annana, sekretarza generalnego ONZ, 14-letnia dziewczynka dostała od urugwajskiego żołnierza 3 dol. i karton mleka. Jej koleżanka - dolara. Żołnierze mogli wybierać pomiędzy chłopcami i dziewczętami. Najmłodsza z ofiar miała osiem lat. Dzieci uprawiały - jak określił to jeden z autorów raportu - "survival sex" [seks, aby przeżyć]. Dolar lub karton mleka od żołnierza ratował je przed głodem. Kontrola ONZ opisała dokładnie 72 przypadki seksualnych nadużyć (w tym 20 pewnych).

Kłopot z wizerunkiem

Skandal nabrał nowego wymiaru, kiedy służby kontrolne ONZ przejrzały zawartość laptopa jednego z podejrzanych pracowników cywilnych. 41-letni Didier Bourguet przechowywał na twardym dysku ponad 1,5 tys. swoich zdjęć z kilkoma setkami chłopców i dziewcząt - nie tylko z Konga, ale i z Republiki Środkowej Afryki, gdzie pracował wcześniej. Z e-maili wynikało, że stworzył całą pedofilską siatkę, stręcząc dzieci znajomym. (ONZ nie może nikogo ukarać - Bourguet czeka dziś we francuskim więzieniu na proces).

Wkrótce wypłynęła jeszcze historia pułkownika z RPA oskarżonego o molestowanie seksualne swojej nastoletniej kongijskiej tłumaczki i skargi od młodych Kongijek, które miały dzieci z żołnierzami ONZ - kiedy wyjechali, przestali się interesować potomstwem. Ujawnienie skandalu stanowiło cios w wiarygodność ONZ. Nie miało tu znaczenia, że dotyczył on tylko niewielkiej części jego przedstawicieli, a misja w Kongu wypełniła swoją rolę - czyli powstrzymała rozlew krwi.

Niemal równocześnie ONZ wstrząsnał kolejny skandal, sięgający osoby samego sekretarza generalnego. Szwajcarska firma Cotecna zatrudniała syna Kofiego Annana Kojo i płaciła mu szczodrze. Według ustaleń specjalnej grupy dochodzeniowej badającej skandal Kojo zarobił równowartość 306 tys. dol. Ta sama Cotecna zarabiała miliony na programie "Ropa za żywność", dzięki któremu obłożony sankcjami ekonomicznymi Irak mógł eksportować ropę - pod warunkiem że przychody przeznaczone były na żywność i lekarstwa dla ludności cywilnej. Ten gigantyczny program - którego wartość wynosiła 65 mld dol. - nadzorował ONZ.

W osobistą uczciwość sekretarza generalnego nie wątpili dotychczas nawet jego najostrzejsi krytycy. W czerwcu jednak okazało się, że i on mógł być w nią zamieszany. Podczas posiedzenia komisji powołanej do badania skandalu wyszło na jaw, że Annan prawdopodobnie wiedział o kontraktach przydzielanych firmie, w której pracował jego syn. Ujawniono memorandum, które dla Cotecny napisał pracujący tam wówczas Michael Wilson, bliski przyjaciel rodziny Annana (do którego Kojo Annan publicznie zwracał się "wujku"). Wilson zapewniał szefów firmy, że spotkał się z sekretarzem generalnym i jego współpracownikami, a dzięki temu Cotecna "może liczyć na ich poparcie". Wszyscy zainteresowani zaprzeczają z oburzeniem, ale cień podejrzenia padł już na osobę, która jest symbolem ONZ.

Oba skandale trwają - nie zakończyła się jeszcze sprawa seksualnych nadużyć w Kongu, a już na początku sierpnia jeden z wysokich urzędników programu "Ropa za żywność" - Rosjanin - przyznał się do brania łapówek sięgających setek tysięcy dolarów.

Wpadki ONZ dostarczyły amunicji zwolennikom radykalnej reformy tej organizacji. Gra toczy się o znacznie wyższą stawkę niż kariera jednego urzędnika - o to, jaką władzę będzie miała przyszła ONZ i kto w niej będzie rozdawał karty. Chętnych jest wielu.

Bush nie lubi ONZ

Ofensywę rozpoczęli amerykańscy neokonserwatyści stanowiący intelektualne zaplecze administracji prezydenta Busha. Dla nich skandale były tylko widomym świadectwem, że cały gmach jest przegniły i niedostosowany do potrzeb współczesnego świata - a przede wszystkim do potrzeb Stanów Zjednoczonych. W memorandach przygotowywanych już od kilku lat przez pracowników konserwatywnych think tanków - takich jak Peter Brookes z Heritage Foundation - można znaleźć długą listę fundamentalnych zarzutów wobec organizacji. Ma być droga i sparaliżowana przez biurokrację. Neokonserwatyści z upodobaniem cytują, że w ciągu ostatnich dwóch lat ONZ wydała 565 mln dol. na konferencje, co stanowiło największą pozycję w jej budżecie.

ONZ nie zapobiegła ani masakrom w Ruandzie, ani wojnie w Bośni, gdzie musiało ją wyręczyć NATO pod amerykańskim przywództwem, ani trwającemu ludobójstwu w Sudanie. Utrzymywaniem pokoju - mówią więc neokonserwatyści - mogą zająć się organizacje regionalne i przygotowywane w razie potrzeby koalicje. Nie ma powodu żywić międzynarodowej biurokracji.

ONZ ma także - jeśli wierzyć konserwatywnym krytykom - kompromitującą słabość do dyktatur. Kto słyszał, żeby w Komisji Praw Człowieka zasiadała Libia, Chiny czy Zimbabwe, a więc kraje, które notorycznie je łamią?

Amerykańscy neokonserwatyści mają także osobiste porachunki z sekretarzem generalnym ONZ, który ostro krytykował wojnę w Iraku i publicznie nazwał ją nielegalną. Sama zaś koncepcja organizacji kierowanej przez technokratów - których nikt nie wybierał w demokratyczny sposób, a która ma regulować zasady międzynarodowego współżycia, wydaje im się podejrzana. Technokratów - dodajmy - podatnych korupcję i inne pokusy władzy, jak dowodzi choćby program "Ropa za żywność".

Spektakularnym świadectwem anachronizmu ONZ jest według neokonserwatystów skład Rady Bezpieczeństwa, w której od 1945 r. zasiada pięciu przedstawicieli państw z prawem weta - Rosja, Stany Zjednoczone, Chiny, Francja i Wielka Brytania. W tym składzie nie ma przedstawicieli Afryki czy Ameryki Południowej, a są byłe europejskie mocarstwa kolonialne, których międzynarodowe wpływy od dziesięcioleci słabną. Wszystkie te zarzuty padały z ust intelektualistów, ale znajdowały żywy oddźwięk wśród ludzi mających realną władzę - administracji prezydenta Busha i Republikanów w Kongresie.

W grudniu 60 kongresmanów wezwało Kofiego Annana do rezygnacji. W czerwcu - trzy dni po ujawnieniu memorandum wikłającego generalnego sekretarza w korupcyjny skandal - Kongres zdecydowaną większością głosów przyjął ustawę H.R. 2745 przygotowaną przez republikanina Henry'ego Hyde'a, a napisaną m.in. przez pracowników Heritage Foundation. Jest to faktycznie ultimatum postawione ONZ: dokument wylicza 39 drobiazgowych reform - włącznie np. z regułami przeprowadzania audytu wewnętrznego czy oczyszczeniem się ze skandali związanych z przestępstwami na tle seksualnym - których organizacja musi dokonać, aby Stany Zjednoczone płaciły nadal swoją składkę (22 proc. podstawowego budżetu, co w przybliżeniu odpowiada ich udziałowi w światowej gospodarce). Chociaż administracja oficjalnie się od niego odcięła, to Republikanie w Kongresie byli za. Ustawa czeka dziś na głosowanie w Senacie.

Demokraci nie chcą szantażu

Stanowisko Demokratów w sprawie ONZ jest mniej jednoznaczne - owszem, organizacja wymaga naprawy i wzmocnienia, ale nie można tego osiągnąć przez finansowy szantaż. Na początku sierpnia prezydent Bush po wielu miesiącach wakatu mianował ambasadorem Stanów Zjednoczonych w ONZ jej wpływowego krytyka Johna Boltona. Ominął przy tym blokadę Demokratów w Senacie, mianując go podczas wakacji wyższej izby amerykańskiego parlamentu. Demokraci zarzucali Boltonowi fatalne maniery, zupełnie niedyplomatyczną arogancję i skłonność do ideologicznego traktowania problemów. (Wsławił się niegdyś publicznym oświadczeniem, że gdyby w budynku ONZ zniknęła połowa pięter, nikt nie zauważyłby straty). Argumentowali, że wyrządziłby więcej szkody niż pożytku, zwłaszcza że jego zadaniem ma być modernizacja ONZ.

Demokratyczni krytycy tej kandydatury nie zgadzają się także z pomysłem przekształcenia organizacji w klub dyskusyjny, a nie w forum rozwiązywania międzynarodowych konfliktów - co ich zdaniem w długiej perspektywie zaszkodziłoby wszystkim, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi. Nie bronią jednak ONZ w obecnym kształcie. W oficjalnych dokumentach podkreślają przede wszystkim, że wstrzymując wpłaty, Stany Zjednoczone, złamałyby podjęte wcześniej zobowiązania i podważyły swoją wiarygodność oraz ryzykowałyby załamanie się z braku funduszy kilkunastu działających misji pokojowych.

W czerwcu kongresman Tom Lantos z Kalifornii zaproponował swoją wersję ustawy, która wiąże amerykańskie wpłaty z reformami. "Starczy już dyplomacji prowadzonej za pomocą tak dużego kija" - napisał, odnosząc się do propozycji Republikanów w swoim oświadczeniu Lantos. Zaproponował więc, aby ten "kij" zmniejszyć - zapłacić połowę, a decyzję o przekazaniu reszty pozostawić sekretarzowi stanu.

Demokraci nie zajęli przy tym stanowiska w sprawie kluczowej dla reformy ONZ - tego, kto i w jakich warunkach może zaakceptować użycie siły przeciwko suwerennemu państwu lub na jego terenie, jeżeli rząd go w całości nie kontroluje - jak np. w Sudanie. Przy tym Madeleine Albright, była sekretarz stanu i ambasador przy ONZ z czasów Clintona, która bezskutecznie próbowała reformować ONZ dziesięć lat temu, uważa, że Stany Zjednoczone powinny mieć otwartą drogę do jednostronnego działania, jeżeli procedura w ONZ zawiedzie.

Brak zdecydowania Demokratów nie jest przypadkowy. Z sondaży wynika, że większość Amerykanów ma niewielkie zaufanie do międzynarodowych instytucji i obrona ich - zwłaszcza taka, którą można oskarżyć o to, że jest wbrew narodowemu interesowi - to dla znajdującej się w opozycji partii kiepski pomysł. W publicznych wystąpieniach Demokraci kładli nacisk głównie na niekompetencję Boltona - sprawiając wrażenie, że przede wszystkim liczy się dla nich zwycięstwo nad Bushem w sprawie personalnej, a debatę o fundamentach przyszłości ONZ oddając neokonserwatystom walkowerem.

Polska reforma

Do reformy ONZ wzywał już jej pierwszy sekretarz generalny Trygve Lie blisko 50 lat temu. Już od narodzin ONZ była ofiarą sprzecznych interesów mocarstw. Mimo to organizacja wypracowała bardzo ambitny projekt reformy. Ściślej rzecz biorąc, wypracowała ich kilka - a każdy z nich ma swoich sponsorów.

Wszystkie jednak wychodzą od zupełnie innej oceny dorobku ONZ (i jej kosztów) od tej, którą propagują amerykańscy neokonserwatyści. Roczny budżet ONZ to 2 mld dol. Dużo? Warto na tę kwotę spojrzeć z odpowiedniej perspektywy - Amerykanie na wojnę w Iraku przeznaczają 9 mld dol. miesięcznie, a wszystkie wydatki wojskowe Stanów Zjednoczonych sięgną w tym roku astronomicznej kwoty 500 mld dol. (tyle wydaje na zbrojenia reszta świata razem).

Co prawda nie ma wątpliwości, że organizacja marnotrawi znaczną część środków przeznaczonych na akcje humanitarne - według różnych szacunków do naprawdę potrzebujących trafia od 30 do 50 proc. pomocy - ale kłopot w tym, że nikt nie ma pomysłu, jak robić to lepiej. W wielu krajach można tylko albo zaakceptować korupcję, albo nie pomagać wcale - bo bez haraczu płaconego lokalnym watażkom niesienie pomocy w ogóle nie jest możliwe.

Nawet wliczając koszty marnotrawstwa, operacje pokojowe ONZ są jednak tanie, bo budżet większości z nich nie przekracza 200 mln dol. rocznie - co jest minimalną sumą w porównaniu np. z kosztami amerykańskiej obecności w Iraku. Jak wylicza Virginia Page Fortna z Uniwersytetu Columbia w drobiazgowej analizie kilkudziesięciu operacji ONZ, już sama obecność nieuzbrojonych obserwatorów w miejscu konfliktu redukowała prawdopodobieństwo wybuchu wojny - lub jej wznowienia - o 85 proc. Jeżeli na miejscu pojawiali się także żołnierze w błękitnych hełmach, groźba zbrojnego starcia zmniejsza się do kilku procent. "Istnieją silne przesłanki na rzecz hipotezy, że pokój trwa znacznie dłużej, kiedy siły ONZ są obecne" - pisze uczona.

Jak dowodzą inni amerykańscy badacze, Alex J. Bellamy i Paul D. Williams, operacji pokojowych mogą dokonywać także regionalne grupy państw, obdarzone są jednak mniejszą legitymacją niż ONZ i przez to mniej skuteczne. To prawda, że ONZ ma dziś problem z wizerunkiem. Nawet drobna wpadka organizacji staje się okazją do krytyki, a jej doniosłe sukcesy nie są wystarczająco spektakularne. Ilu zachodnich telewidzów interesuje bowiem misja w Sierra Leone (sukces, koniec wieloletniej wojny domowej) czy Timorze Wschodnim (udana budowa nowego państwa po wielu latach indonezyjskiej okupacji)?

Nad reformą ONZ-u pracowała powołana przez sekretarza generalnego kilkunastoosobowa komisja złożony z byłych głów państw i wysokiego szczebla dyplomatów z całego świata. Polska miała ważny wkład w to przedsięwzięcie, które zaczęło się od projektu złożonego w 2002 r. przez ministra Cimoszewicza.

- Jesteśmy w wygodnej sytuacji, bo przez ONZ ani nie realizujemy naszych interesów, ani nie wyciągamy do organizacji ręki po pieniądze - mówi prof. Roman Kuźniar, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Stać nas zatem na całkowitą bezinteresowność.

Dzięki umiejętnej akcji promocyjnej - wliczając w to dużą konferencję zorganizowaną w Warszawie - większość jego tez trafiła do przygotowanego przez komisję raportu, który opublikowano w marcu. Zasugerowano w nim w sumie ponad sto zmian w strukturze i zasadach działania ONZ. Do najważniejszych należy rozszerzenie
Rady Bezpieczeństwa z 15 do 24 członków (w grę wchodzą dwie propozycje - jedna zakłada dodanie sześciu nowych stałych członków, ale bez prawa weta, druga - czteroletnie kadencje, również bez prawa weta). Nowa Rada Bezpieczeństwa miałaby instrumenty pozwalające na interwencję zbrojną na terenie suwerennych państw, jeśli ich rządy dopuszczają się ludobójstwa albo dają na nie przyzwolenie - jak dziś w Sudanie. W ten sposób być może łatwiej byłoby uniknąć takich kompromitacji wspólnoty międzynarodowej, jaką była obojętność wobec masakr w Ruandzie w 1994 r.

Równi i równiejsi

Reforma Rady Bezpieczeństwa - najważniejszego z organów ONZ - pokazuje, jak bardzo trudno będzie wypracować kompromis. Projektów jest kilka i każdy ma wpływowych patronów - którzy w dodatku mają odmienne priorytety. Bardzo intensywny lobbing w sprawie rozszerzenia Rady o nowych stałych członków prowadzi tzw. grupa G4, skupiająca Japonię, Niemcy, Indie i Brazylię, czyli te kraje, które najprawdopodobniej właśnie zasiadłyby w rozszerzonej Radzie. Japonia i Niemcy to druga i trzecia gospodarka świata. Chiny protestują przeciwko udziałowi Japonii, z którą łączy je odwieczna rywalizacja o przywództwo w Azji. Sprzeciwiających się wojnie w Iraku Niemców popierają Francuzi, ale z kolei niechętnie widzieliby ich Amerykanie oraz niektóre państwa europejskie - np. Włosi. Kandydaturę Brazylijczyków zwalczają Argentyńczycy i Chilijczycy, regionalni rywale, a stałej obecności Indii w Radzie sprzeciwia się z kolei Pakistan.

Rzecznikiem drugiej wpływowej koncepcji są Włosi, Meksykanie, Hiszpanie i Pakistan - a więc kraje, które nie mają szans na stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. Chcą czteroletnich kadencji dla członków rozszerzonej Rady.

Z trzecią propozycją wystąpiła Unia Afrykańska, zrzeszająca 53 państwa kontynentu - słabe gospodarczo, ale bardzo wpływowe w Zgromadzeniu Ogólnym, którego większością dwóch-trzecich głosów musi zatwierdzić każdą zmianę w Radzie Bezpieczeństwa. Afrykanie postulują dwa stałe miejsca w Radzie dla przedstawicieli kontynentu (plus jedno, które zajmowałyby na zmianę kraje z Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej). Ambicji zajęcia pierwszego z nich nie ukrywa Egipt, państwo afrykańskie i zarazem największy kraj arabski, który w ogóle nie ma swojego przedstawiciela. W grę wchodzi także Nigeria, najludniejsze państwo kontynentu, i RPA, najbardziej rozwinięta gospodarczo i przykładowa afrykańska demokracja.

Czyja koncepcja wygra? Chociaż formalnie wszystkie 191 państw należących do ONZ ma te same prawa, realny układ sił lepiej obrazuje poziom wpłat do sięgającego 2 mld dol. rocznie podstawowego budżetu organizacji. Ponad połowę tej sumy wpłacają trzy kraje - Stany Zjednoczone, Japonia i Niemcy. 128 najbiedniejszych państw świata łącznie składa się na mniej niż 1 proc. budżetu.

Nieco inaczej wyglądają proporcje składek na operacje pokojowe i pomoc udzielaną przez liczne agendy ONZ - np. UNAIDS, zajmującą się zwalczaniem epidemii AIDS, albo UNHCR, pomagającą uchodźcom politycznym. Te rachunki, sięgające 5 mld dol. rocznie, płacą głównie Europejczycy i Japończycy (Amerykanie są mniej szczodrzy).

O wyniku przesądzi jednak to, kto zdoła pociągnąć za sobą najwięcej głosów krajów Trzeciego Świata w Zgromadzeniu Ogólnym. Jeżeli negocjacje dyplomatów zakończą się sukcesem, ostateczny kształt reformy będzie zatwierdzony podczas szczytu ONZ we wrześniu, na który zjadą się prezydenci i premierzy z całego świata. Na razie do opinii publicznej przedostają się tylko przecieki z negocjacji, które świadczą, że naciski bywają brutalne. Pod koniec lipca włoski ambasador przy ONZ zaprotestował publicznie przeciwko "niemoralnemu i nieetycznemu zachowaniu" jednego z państw grupy G4, które miało anulować warty 460 tys. dol. projekt wspierający rozwój jednego z biednych krajów, który nie poparł kandydatury darczyńcy do Rady Bezpieczeństwa. Niemal w tym samym czasie Egipt publicznie oskarżył Nigerię o podkopywanie jego pozycji międzynarodowej. "W rezultacie Afryka nie dostanie żadnego stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa" - napisali Egipcjanie w oficjalnym proteście.

Europejska wizja

Za dyplomatyczną grą o prestiż i znaczenie, które daje miejsce w Radzie Bezpieczeństwa, kryją się jednak bardziej fundamentalne różnice. Zamożne kraje Północy są zainteresowane prawami człowieka, propagowaniem demokracji, zapobieganiem terroryzmowi i powstrzymywaniem rozpowszechniania broni jądrowej. Biednemu Południu - Afryce oraz wielu krajom Azji i Ameryki Łacińskiej - zależy bardziej na wspieraniu rozwoju gospodarczego, zmniejszaniu skutków nędzy i otwieraniu światowych rynków na ich eksportowe produkty. Do wyniku tych sporów zależą priorytety zreformowanego ONZ.

Chociaż Europa nie zdołała wypracować wspólnego stanowiska w sprawie składu odnowionej Rady Bezpieczeństwa, w zdecydowanej większości popiera rozszerzenie kompetencji organizacji - takie, które pozwalałoby na szybkie zapobieganie ludobójstwu (i uniknięcie kompromitacji, jaką była bezczynność wobec Ruandy czy Sudanu). Jeżeli mamy oczekiwać od organizacji skutecznego działania, trzeba jej dać odpowiednie narzędzia - argumentują Europejczycy.

Z konkretnymi projektami jest jednak znacznie trudniej - brytyjski minister spraw zagranicznych Jack Straw podkreśla np. konieczność reformy skompromitowanej obecnością przedstawicieli dyktatur Komisji Praw Człowieka i zastąpienie jej nowym ciałem, do którego wstęp miałyby tylko kraje rzeczywiście przestrzegające standardów. Także wszyscy zgadzają się na stworzenie osobnej komisji kontrolującej operacje pokojowe dotychczas rozproszone pomiędzy różnymi agencjami (w tym takie przedsięwzięcia jak np. szkolenie lokalnej policji i sądownictwa, które kosztują relatywnie niewiele, a bardzo sprzyjają stabilizacji), to konkretny kształt takiego ciała pozostaje niewiadomy.

Nie wiadomo, czy reforma w ogóle może dojść do skutku bez przyzwolenia Stanów Zjednoczonych. Kadencja sekretarza generalnego upływa za kilkanaście miesięcy, a niechęć administracji prezydenta Busha do współpracy z Kofim Annanem oraz do rozszerzania kompetencji ONZ kosztem suwerennych państw nie wróży dobrze zmianom. Tak naprawdę Amerykanie mogą zatem na razie zaproponować tylko nowe zasady audytu wewnętrznego oraz odłożenie debaty o Radzie Bezpieczeństwa.

- Krytycy ONZ pomijają zupełnie jej zasadnicze osiągnięcie. Nigdy w historii nie istniało forum, na którym państwa utrzymywałyby ze sobą tak regularne i intensywne kontakty - mówi prof. Kuźniar. - Mogą się kłócić i wychodzić, trzaskając drzwiami, ale zawsze wracają. Dorobkiem ONZ jest kultura stosunków międzynarodowych, dzięki którym świat cieszy się najdłuższym w historii okresem bez wielkiej wojny. Tego nie wolno zaprzepaścić z doraźnych politycznych powodów.

Na razie jednak ONZ mimo skandali radzi sobie nieźle, a dyktatorzy coraz mniej mogą liczyć na to, że suwerenność ochroni ich przed interwencją organizacji. W lipcu samoloty ONZ ewakuowały z Azji Środkowej kilkuset Uzbeków, którym groziły represje za udział w krwawo stłumionym buncie przeciwko rządzącemu tym krajem dyktatorowi. Satrapa podobno był wściekły.

Korzystałem m.in. z artykułów Virginii Page Fortny „Interstate Peacekeeping.
Causal Mechanisms and Empirical Effects" („World Politics” nr 56 z lipca 2004), Aleksa J. Bellamy'ego i Paula D. Williamsa „Who's Keeping the Peace? Regionalization and Contemporary Peace Operations” („International Security”, t. 29, wiosna 2005), Fereydouna Hoveydy „The Problem with the UN” („American Foreign Policy Interests”, t. 27 z 2005 r.) oraz książki Ernsta B. Haasa „Why We Still Need the United Nations: The Collective Management of International Conflict, 1945-1985” (Berkeley, 1986).

Wyślij Wydrukuj

0x01 graphic
Przeczytaj 9 komentarzy na Forum

Dodaj swój komentarz »

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
Reklamy google

0x01 graphic
Polecamy w Gazecie Wyborczej:

0x01 graphic
Informacje ze świata
Newsletter

Najważniejsze doniesienia prześlemy codziennie na Twój adres e-mail. Zobacz przykład

Początek formularza

0x01 graphic

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic

Dół formularza

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
reklama

0x01 graphic

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic

0x01 graphic
Najczęściej czytane

24 h | tydzień

  1. Ukryty grzech Kościoła

  2. Kto traci wcześniejszą emeryturę

  3. „Wkraczam do świata, o którym Klimkowi Murańce się nie śniło”

  4. Nowak znów lży w kościele

  5. Skandal na HMŚ w lekkiej atletyce w Walencji: Hymn Chile zamiast chińskiego!

  6. 20. kolejka OE: Wisła powiększa przewagę, wicelider w Grodzisku

  7. Ostatni mecz Kuszczaka w sezonie?

24 h | tydzień

  1. Nigdy nie sprowadzę tu rodziny

  2. 20. kolejka OE: Wisła powiększa przewagę, wicelider w Grodzisku

  3. Armia nie wybacza

  4. Ukryty grzech Kościoła

  5. Kosmiczny odlot Shannon Lucid

  6. Artyści odeślą medale prezydentowi

  7. Polka 2007

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Piotr Hołownia 10931 onz doc
europejski system energetyczny doc
Szczyt klimatyczny ONZ w Kopenhadze[1]
ONŻ I
KLASA 1 POZIOM ROZSZERZONY doc Nieznany
5 M1 OsowskiM BalaR ZAD5 doc
Opis zawodu Hostessa, Opis-stanowiska-pracy-DOC
Messerschmitt Me-262, DOC
Opis zawodu Robotnik gospodarczy, Opis-stanowiska-pracy-DOC
Opis zawodu Położna, Opis-stanowiska-pracy-DOC
Opis zawodu Przetwórca ryb, Opis-stanowiska-pracy-DOC
Blessing in disguise(1), Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie określony, Doc
Opis zawodu Politolog, Opis-stanowiska-pracy-DOC
Protokół wprowadzenia na roboty, Pliki DOC PPT
Połączenie komputerów w sieć, DOC

więcej podobnych podstron