Weszliśmy do domu i zamarłam w bezruchu. Wszystkie oczy były skierowane na mnie, z niemą prośbą o wytłumaczenie tego, co się dzisiaj wydarzyło. Ale co ja im miałam tak naprawdę powiedzieć? Że przez moją nieodpowiedzialność zapomniałam sprawdzić terenu przed polowaniem? Że jestem winna tego, co się stało? Że przeze mnie Jacob umiera? Że…
W mojej głowie zapanował istny chaos. Byłam wściekła na siebie, jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji?! Znów miałam wyrzuty sumienia, że po mojej przemianie nie wyjechałam. Może gdybym ich wtedy zostawiła, teraz nikt by nie cierpiał. Wtedy wygrał mój egoizm, nie chciałam opuszczać tych, których kochałam. Charliego, Cullenów, Jacoba… A teraz jeden z nich umiera. Nigdy sobie nie wybaczę. Nie po tym, co się stało.
Jeszcze raz się rozejrzałam. W salonie na kanapie siedziała Rosalie, ze śpiącą Reneesme przyciśniętą do piersi. Ten widok od razu ukoił moje emocje. Ta malutka istotka była bezpieczna, pogrążona w błogim śnie. Obok nich siedział Jasper. Nawet nie zorientowałam się, kiedy puścił moją dłoń i usiadł na sofie. Jednak to, co dostrzegłam po chwili, było druzgocące.Za nimi przy stole siedziała Esme, w odosobnieniu. Jej twarz była wyprana z emocji, nic nie wyrażała. Jedynie jej oczy były przepełnione bólem i cierpieniem. Zdawałam sobie sprawę, że to ja doprowadziłam ją do tego stanu. Jej nie bijące serce musiało teraz krwawić. Była bardzo przywiązana do Jacoba, stał się dla niej prawie tak samo ważny jak Edward czy Alice.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, wyrwała mnie z osłupienia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam Carlisla. Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę, co dodało mi otuchy. To on zawsze wiedział, jak należy postąpić, jak dbać o rodzinę. Nigdy nie widziałam go w sytuacji, w której byłby zdezorientowany. Po chwili mój wzrok skupił się na jego oczach. Były przepełnione troską. Martwił się o mnie! Nie rozumiałam, jak mógł przejmować się tak nieodpowiedzialną i egoistyczną osobą, jaką z pewnością byłam. Powinien stać tutaj przede mną i robić cokolwiek, byleby nie to, co właśnie czynił. To ja powinnam się martwić o nich wszystkich, to ja sprowadziłam na nich to nieszczęście i sama powinnam udźwignąć skutki swojego samolubnego postępowania.
Nie wiem jak długo tak stałam bezczynnie, wpatrując się w jego oczy, ale nagle poczułam delikatne pchnięcie. Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Carlisle podążył za mną i przysiadł obok mnie. Poczułam, że ściska moją dłoń, jakby chciał dać mi znać, że nie jestem sama, że mogę na niego liczyć. Po chwili odsunął rękę, przypatrując się mi.
-Bello, czy mogłabyś nam powiedzieć, co dokładnie stało się na łące? -Wyszeptał, oczekując mojej reakcji. Wiedziałam, że muszę znowu przez to przejść, ale teraz to było najważniejsze. Zaczęłam im wszystko relacjonować najdokładniej, jak potrafiłam. Jednak pod koniec, gdy przypomniałam sobie widok Jake'a leżącego na plecach, emocje Edwarda wzięły górę. Mój głos nagle się załamał i poczułam, że drżę. W ułamku sekundy Jasper stał przy mnie, kładąc swoje dłonie na moich. Zamknęłam oczy, po chwili spłynęła na mnie fala spokoju. Przez moment poczułam się, jakby świat zawirował, a moje emocje ulotniły się niczym poranna mgła. Skupiłam się w sobie, by znów odnaleźć wewnętrzną równowagę.
Otworzyłam oczy. Jasper nadal stał przy mnie. Gdy dostrzegł spokój na mojej twarzy, posłał mi uśmiech, po czym powrócił na kanapę. Nagle uświadomiłam sobie, że wśród nas nie ma Jacoba. Poczułam panikę, lecz starałam się ją stłumić najszybciej, jak potrafiłam. Jazz i tak miał dzisiaj ze mną wiele roboty - miałam wahania nastrojów, tak szybko popadałam z jednej skrajności w następną. Spojrzałam na Carlisla.
-Co się dzieje z Jacobem? Gdzie on jest?- Wyszeptałam. Tylko na tyle było mnie w tym momencie stać. Bardzo się starałam ukryć strach w moim głosie, lecz nigdy nie wychodziło mi to za dobrze.
-Opatrzyłem go zaraz po tym, jak stracił przytomność. Teraz leży u góry.- Jego głos był taki opanowany. Zazdrościłam mu tej kontroli nad własnymi emocjami.
Nie myśląc długo wstałam i podążyłam w stronę schodów. Po sekundzie znalazłam się w pokoju, w którym stało łóżko Jacoba. Podeszłam do niego bardzo wolno, po czym wsunęłam swoją dłoń w jego. Nagle poczułam, że jego palce delikatnie ściskają moje. Usiadłam przy nim i położyłam swoją głowę na jego torsie najdelikatniej jak potrafiłam. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, pragnęłam jedynie, by czuł moją obecność, by wiedział, ze jestem tutaj z nim, że jestem tutaj dla niego. Niespodziewanie poczułam pieczenie i palący ból w okolicach oczu. Wiedziałam, co się dzieje, nazywałam to wampirzym płaczem. Zapewne, gdybym była człowiekiem, to słone łzy spływałyby strumieniami po moich policzkach, teraz pozostawał mi jedynie piekący żar. Czułam się winna, odpowiedzialna za to co stało się Jacobowi. Jednak nie mogłam się teraz poddać, musiałam być silna dla wszystkich, których kochałam. Miałam nadzieję, że zrozumie jak ważna jest dla mnie jego przyjaźń, jak bardzo boję się go stracić... Zaczęłam nucić piosenkę.
When I see your smile,
Tears run down my face I can't replace,
And now that I'm stronger I've figured out,
How this world turns cold and breaks through my soul,
And I know I'll find deep inside me I can be the one.
I will never let you fall,
I'll stand up with you forever,
I'll be there for you through it all,
Even if saving you sends me to heaven. *
Zamknęłam oczy. Chciałam, żeby to był tylko sen. Mogłabym się wtedy obudzić i cieszyć, że to tylko moja wyobraźnia. Jednak wiedziałam, że nic takiego nie nastąpi, mogłam mieć tylko nadzieję, że Edward z Alice i Emmettem zdążą na czas.
Poczułam, że Jacob się poruszył. Podniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Miał lekko uchylone powieki, a jego oddech z minuty na minutę stawał się coraz płytszy. Uniosłam się, być może byłam dla niego ciężarem. Starałam się jak mogłam, by być delikatną i nie sprawiać mu bólu. Spostrzegłam, że jego wargi rozchyliły się, jakby chciał coś powiedzieć. Przysunęłam swoją twarz do jego, teraz dzieliły nas tylko milimetry.
-Bello, to nie Twoja wina. Zrobiłem to, by ocalić Reneesme i Ciebie. To, że żyjecie jest dla mnie największym darem- wyszeptał to tak cicho, że z trudem mogłam zrozumieć co mówi, pomimo mojego wyostrzonego słuchu. Nie mogłam pojąć jak w takim momencie może przejmować się mną, kiedy z każdą sekundą był coraz bliżej śmierci. Wtuliłam się w niego cicho łkając, wiedziałam, że razem z nim umrze jakaś część mnie. Już nigdy nie będę tą samą osobą. Zaczęłam go głaskać po głowie, wplatając palce w jego włosy. Zawsze to lubił. Byłam świadoma, że prawdopodobnie są to nasze ostatnie chwile spędzone razem, już nigdy miało nie być tak samo jak kiedyś…
Nie miałam pojęcia, jak długo tak leżeliśmy. Czas przestał się dla mnie liczyć. Niespodziewanie poczułam, że ktoś kładzie ręce na moich barkach. Odwróciłam się. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Nade mną stała ona. Nie byłam przygotowana, że to właśnie tą dziewczynę ujrzę, podnosząc wzrok.
-Przybiegłam, jak tylko się dowiedziałam, że Jacob jest w tak poważnym stanie. Bello, czy mogłabyś dać mi chwilę sam na sam z nim? Jest to dla mnie ważne…- Wyszeptała, po czym spuściła głowę, wpatrując się w niego. Delikatnie zsunęłam się z łóżka i nic nie mówiąc, wyszłam z pokoju, zamykając drzwi za sobą. Postanowiłam się nie wtrącać, przecież nie mogłam mieć go na wyłączność w tych ostatnich chwilach.
Zeszłam do salonu, choć chciałam być teraz sama. Na kanapie siedział Jasper, wpatrując się w przestrzeń za oknem. Poza nim nie było nikogo więcej. Skupiłam się, wyostrzając słuch. Tak, Carlisle siedział w swoim gabinecie, chyba coś pisał, a Esme krzątała się po łazience. Podeszłam powoli do Jaspera, siadając obok niego.
-Gdzie jest Rosalie z Reneesme?- Zapytałam, bo tak naprawdę tylko to mnie interesowało.
-Rosalie zabrała Reneesme do was do domu, bo mała chciała tam być. Teraz zapewne czyta jej jakieś książki, albo próbuje ją uśpić.-Odpowiedział bez zastanowienia.
Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, zapewne obawiał się o Alice, tak jak robił to, gdy musiała gdzieś wyjechać bez niego. Nie lubił tych momentów, bo nie mógł jej pomagać, czuł się bezsilny. Odwróciłam głowę i zaczęłam przyglądać się zapadającemu zmrokowi, znów kończył się dzień a jego miejsce zajmowała noc. Wieczność to jednak długo, gdy nie sypia się i nie odczuwa zmęczenia. Chciałabym móc pogrążyć się w śnie i chociaż na moment oderwać się od przykrej rzeczywistości. Pragnęłam, by był teraz przy mnie Edward, bym czuła jego obecność. Tak bardzo go kochałam, gdybym mogła, nie rozstawałabym się z nim nawet na sekundę. To, co nas łączyło, było czymś wręcz nierealnym. Kiedy byłam człowiekiem, myślałam, że kocham go najmocniej jak potrafię, ale dopiero moja nowa natura pozwoliła mi pokochać go całą sobą, złożyć moje serce obok jego. Brakowało mi go teraz jak nigdy, potrzebowałam go. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że niedługo poczuję jego słodki zapach i zatracę się w jego silnych ramionach.
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie znajduje się ta roślina. Czy uda się im znaleźć ją na czas? Jak długo jeszcze będę musiała czekać, by znów zobaczyć Edwarda? Tak wiele niemych pytań i żadnych odpowiedzi. Pozostało tylko czekać cierpliwie i wierzyć, że wszystko pójdzie po ich myśli. Z tych rozważań wyrwał mnie głos Jaspera, tak cichy, ledwo słyszalny.
-Czy mogę Ci jakoś pomóc? Czuję, że jesteś niespokojna.- Patrzył na mnie z taką troską w oczach, z jaką starszy brat patrzy na siostrzyczkę, która zgubiła się i nie może znaleźć wyjścia. Przysunęłam się delikatnie do niego, opierając głowę na jego torsie. Objął mnie ramieniem, a po chwili poczułam spokój i odprężenie.
-Tyle wystarczy…- Wyszeptałam, po czym zamknęłam oczy. Wystarczało mi, że czułam jego obecność, że nie byłam sama w takim momencie.
Siedzieliśmy tak długo, napawając się ciszą, żadne z nas nie śmiało się odezwać. Koło północy zszedł do nad Carlisle. Widać było, że miał jakiś plan, przez cały czas towarzyszył mu lekki uśmiech.
-Myślę, że powinniśmy udać się na łąkę, a potem zrobić obchód, by sprawdzić, czy nic nam już nie grozi.-Powiedział to i nie czekając na naszą reakcję, skierował się w kierunku szklanych drzwi. Po chwili oboje dotrzymywaliśmy kroku Carlislowi. Na początku udaliśmy się do mojego domu, by sprawdzić, jak czuje się Reneesme i czy Rosalie czegoś nie potrzebuje.
W salonie natknęliśmy się na Rose, która siedziała przed kominkiem czytając jedną z licznych książek, jakie mogła znaleźć w naszym domu. Gdy weszłam do pokoju mojej córki, spała w najlepsze. Jej równy rytm bicia serca i głębokie oddechy pozwoliły mi nacieszyć się spokojem, jaki panował w tym pomieszczeniu. Podeszłam do jej łóżeczka, po czym złożyłam delikatny całus na jej czole i naciągnęłam kołdrę na jej odkryte ciało. Miałam nadzieję, że ona jedna właśnie teraz uciekła od rzeczywistości, napawając się szczęściem ze snu, bo na jej ustach wykwitł lekki uśmiech. Jeszcze przez moment stałam, patrząc jak cicho pogrąża się w marzeniach sennych, po czym dołączyłam do pozostałych w salonie. Rosalie zapewniła nas, że nie mamy czym się martwić i znów pogrążyła się lekturze, dając nam do zrozumienia, że powinniśmy już iść. Normalnie oburzyłabym się, gdyby próbowała wyrzucić mnie z mojego domu, ale teraz wiedziałam, że na uwadze ma dobro nas wszystkich i spokojny sen Reneesme.
Nie zwlekając już dłużej, pobiegliśmy na łąkę. Wciąż wyczuwałam zapach tamtego wampira, jego woń był intensywna, choć nie było go tutaj już kilka godzin. Jasper podążył na północ, idąc tropem naszego nieznajomego. Carlisle udał się na wschód, rozpoczynając obchód, ja skierowałam się na zachód. Dokładnie badałam okolicę, szukając jakichś śladów obecności intruza. Ku mojemu zdziwieniu, po tym jak uciekł, musiał już nie wracać tędy. Dla pewności biegłam dalej, aż w końcu zatrzymałam się przy strumieniu, tu także go nie było. Ta świadomość w pewnym stopniu mnie pocieszyła, pozostało mi tylko mieć nadzieję, że Carlisle i Jasper również nie znajdą poszlak, które mogłyby nam zagrażać. Po godzinie patrolowania spotkaliśmy się znów na łące. Uśmiech Carlisle mówił sam za siebie, na wschodzie nie było żadnej poszlaki wskazującej na to, że wampir zawrócił. Po chwili dołączył do nas Jasper. Udało mu się wyczuć, że nieznajomy poruszał się na północ, w stronę Kozich Wzgórz, tam jednak ślad się urywał. Była to dobra nowina, przynajmniej na razie mogliśmy czuć się bezpieczni.
Biegliśmy razem, utrzymując równe tempo. Chciałam być sama. Postanowiłam przyśpieszyć, zostawiając ich w tyle. Widziałam jedynie ich zmieszane twarze, ale zrozumieli, że potrzebuję przestrzeni. Teraz czułam się lepiej ze świadomością, że nic nam nie grozi. I wtedy znów poczułam ulgę, która zaczęła wypełniać całe moje ciało. Czułam wolność. Przemierzałam las, napawając się każdą kroplą spadającą z paproci, gdy je mijałam. Zatrzymałam się przy moim domku, by sprawdzić czy Reneesme śpi. Nie chciałam wchodzić, popatrzyłam tylko przez okno na tą malutką istotkę, która znów leżała odkryta. Codziennie musiałam poprawiać ją podczas snu, nie potrafiła się nie wiercić. No, ale w końcu po kimś musiała to mieć. Dziękowałam jedynie w duchu za to, że nie odziedziczyła po mnie mówienia przez sen. Na to wspomnienie zaśmiałam się sama do siebie. Przynajmniej nie będzie się kiedyś martwić, że jej narzeczony będzie podsłuchiwał ją w nocy. Uspokojona tym, co zobaczyłam udałam się do domu Cullenów, aby sprawdzić czy stan Jacoba się pogorszył.
Delikatnie uchyliłam drzwi i zszokował mnie widok, jaki ujrzałam. Teraz ona leżała wtulona w Jake'a, cały czas szepcząc mu coś do ucha. Nie rozumiałam słów, gdyż były w nieznanym mi języku. Poczułam ukłucie w moim nie bijącym sercu. Czy to była zazdrość? Nie, nie podejrzewałabym siebie o takie odczucia. Po tym jak Volturi nas zostawili w spokoju, znów zbliżyliśmy się z Jacobem do siebie. Głównie przez to, że nie odstępował mojej córki na krok, ale innym powodem było to, że brakowało mi naszych rozmów. Najwidoczniej nigdy nie przyszło mi do głowy, że Jacob mógł być tak blisko z kimś oprócz mnie czy Reneesme. Wiedziałam, że ostatnio ich więzi były mocniejsze niż na początku tej znajomości, lecz wciąż nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógł mieć inną przyjaciółkę. Ależ ze mnie egoistka! Skarciłam się w duchu za to, co wcześniej myślałam, nie powinnam się była wtrącać. Jeszcze raz spojrzałam na nich i bezszelestnie zamknęłam drzwi, łudząc się, że nie zauważyła mojej obecności. Dobrze, że ona była przy nim, ja nie miałam teraz prawa tam być, nie po tym jak wiele cierpienia mu przyniosłam podczas naszej znajomości…
Wyszłam na dwór i podążyłam w stronę strumienia. Zdjęłam buty, podwinęłam spodnie i zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Poczułam ulgę, szum płynącej wody uspakajał mnie. Siedząc w ciszy oczekiwałam powrotu mojego męża…