wschód naszej wieczności 8,9 I


ROZDZIAŁ VIII

Zatrzymaliśmy się w okolicach Kozich Gór, jakieś pół godziny drogi na północ od Forks. Znaleźliśmy tutaj dosyć duże stado lwów i kilka grizzly. Emmett i Rose podążyli tropem niedźwiedzi. Wciąż nie rozumiem co tak zabawnego Em widzi w walce z nimi.
Rozpoczęliśmy polowanie. Zamknąłem oczy i skupiłem się na zapachu jednego z większych złoto-pomarańczowych kotów. Lwy. Wciągnąłem powietrze, żar rozpalał moje gardło, byłem wzywany przez woń jego krwi, która była coraz bardziej intensywna. Błyskawicznie ruszyłem do ataku, pozwoliłem się ponieść swojemu zwierzęcemu instynktowi. Ofiara przez chwilę szamotała się, próbując uniknąć moich kłów. Bezskutecznie. Skupiłem się na ciepłym strumieniu, pulsującym pod skórą .Wgryzłem się w jego kark, moje zęby jednocześnie przecięły futro, skórę oraz mięsień. Poczułem, jak słodycz krwi spływa powolnie po moim gardle, żar w nim panujący zaczął wygasać. Liczyła się jedynie rozkosz i ulga rozlewająca się po moim ciele. Czułem, że zwierzę słabnie, po chwili jego ciało leżało bezwładnie pode mną.
Podniosłem się i rozejrzałem za kolejną ofiarą. Pragnienie już nie kołatało mojego umysłu. I wtedy usłyszałem myśli Alice, były bardzo chaotyczne, walczyła z wizją. Nagle dostrzegłem rozbłysk w jej umyśle. Nie byłem w stanie nic zobaczyć, wizja była tak silna, że wypierała mnie z jej umysłu. W ostatniej chwili udało mi się skoczyć na lwa, który wyswobodził się z jej uścisku i chciał zaatakować. Wolałem nie myśleć, co by się stało, gdybym tego nie zrobił. Przez jego woń, w moim gardle znów odezwał się żar. Nie był on tak silny jak poprzedni, dlatego postanowiłem go zignorować, co nie było najprostszą rzeczą, nawet dla stuletniego wampira, którym byłem. Skręciłem mu kark i pozostawiłem go na ziemi. Spostrzegłem, że Alice wciąż patrzy w przyszłość. Reszta rodziny już znajdowała się wokół nas. Nagle zaczęła szeptać.
-Esme, Esme, Renes… -Urwała. Wizja musiała się jeszcze bardziej wzmocnić, bo przez jej ciało zaczęły przechodzić dreszcze. Jej umysł wciąż wypierał wszelkie próby wtargnięcia do niego.
-Niee! -Jej krzyk rozdarł ciszę. Osunęła się na ziemię, uderzając głową o grunt. Jasper w ułamku sekundy znalazł się przy niej, przytulając mocno do siebie.
Przepełniał mnie gniew, kierowany moją bezsilnością. Co tam się stało? Co zobaczyła? Jak mogła dostrzec w swojej wizji Reneesme? Gdzie była Bella? Co się stało z moją matką? Miałem setki pytań, ale nie było czasu na zadanie ich.
-Ratujcie je… -Wyszeptała. Już mnie nie było…

*~~*

http://salleri.wrzuta.pl/audio/1XmQMbbXn4/mozart-_requiem_for_a_dream_lord_of_the_rings - żeby leciało sobie w tle ^^


Do mojego mózgu nie docierał obraz, który dostrzegły moje oczy. Pod schodami leżał nieprzytomny Jacob. Jego puls był ledwo wyczuwalny, a z głowy ciekła drobna strużka krwi. Wstrzymałam oddech, jej woń wzywała mnie, pragnienie się odezwało. Skupiłam się, nie mogłam mu zrobić krzywdy, nie jemu. Stłumiłam w sobie żar, który wypalał mnie od środka. W salonie znajdowały się trzy nieznane mi wampiry, ale byłam pewna, że żadnym z nich nie był mój oprawca z polany. Nie rozumiałam, jak mogą tak spokojnie przebywać w pomieszczeniu przepełnionym zapachem Jake'a. Do głowy przyszły mi tylko dwa wyjaśnienia: byli bardzo starymi wampirami, albo mieli dar kontroli, taki sam jak ja. Jednak skłaniałam się ku pierwszej wersji, musieli być doświadczeni.
Wysoki blondyn, średniej budowy, o szkarłatnych oczach, siedział spokojnie na kanapie, trzymając Reneesme na kolanach. Co?! Dopiero teraz dotarło do mnie, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się moja córka… Odwróciła głowę w moja stronę, w jej oczach zobaczyłam strach. Skierowała spojrzenie w przeciwległą część salonu. Podążyłam za nim.
Wezbrały we mnie gwałtowne emocje, a gniew, jaki rozszalał się w mojej głowie, nigdy nie osiągnął takich rozmiarów. Natychmiast przybrałam pozę gotową do ataku. W rogu pokoju stała moja najukochańsza Esme, unieruchomiona przez dwa wampiry. Jej ciało było pokryte licznymi śladami ugryzień, które ociekały jadem. W jej oczach dostrzegłam gniew, musiała walczyć. Teraz była bezsilna wobec stalowych uścisków wysokiego szatyna, który przypominał mi budową Emmetta i jego niewiele mniejszego pobratymcy, o platynowym odcieniu włosów. Z mojego gardła wydobył się głośny warkot. Byłam wściekła. Chciałam się na nich rzucić i pozabijać. Nie wiedziałam, czego chcieli, ani jak potężni byli. Liczyło się tylko to, jak bardzo skrzywdzili moich najbliższych.
Próbowałam szybko ułożyć jakiś plan w myślach. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Wiedziałam tylko jedno - byłam sama. Tak, sama przeciwko trzem wampirom. Zdałam sobie sprawę, że nikt nie przybędzie mi pomóc. Oni o niczym nie wiedzieli! Byli na polowaniu, nieświadomi tego, jak bardzo ich potrzebowaliśmy. Alice w końcu nie mogła niczego dostrzec poprzez obecność Reneesme i Leah. Dopiero teraz sobie o niej przypomniałam. Kątem oka spojrzałam na nią, stała nieruchomo z lękiem malującym się na jej twarzy. Wyciągnęłam rękę i pchnęłam ją za mnie. Była bezsilna w ludzkiej postaci, musiałam ją chronić. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.
-Cieszę się, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością. Oczekiwaliśmy cię -powiedział spokojnie blondyn, wstając z kanapy. Co?! Oczekiwali? Kim oni, do cholery, są? Czułam jak gniew wypala mnie od środka. Nieznajomy odwrócił się, po czym posadził Reneesme na sofie. Pogłaskał ją po policzku i obrócił się w moją stronę.
-Nazywam się Kajmir -powiedział, a następnie wyciągnął dłoń w moją stronę. Oczekiwał uścisku? Co on sobie wyobrażał? W odpowiedzi usłyszał jedynie jeszcze głośniejsze warknięcie, wydobywające się z mojego gardła. Cofnął ją, ale nie przestawał elektryzować mnie spojrzeniem. Coś w szkarłacie jego oczu nie pozwalało mi odwrócić wzroku.
-Towarzyszą mi Ozeasz i Gaspar -mówiąc to, wskazał na wampiry przytrzymujące Esme. -Przykro mi z powodu stanu twojej przyjaciółki, jak mniemam, ale nie dała nam wyboru.
-Czego tu chcecie? -Wycharczałam przez zaciśniętą zęby. Wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi na moje pytanie tak szybko. Agresja wewnątrz mnie nabierała sił, chciałam na niego skoczyć i rozerwać na kawałki.
-Masz przepiękną córkę z bardzo wielkim darem… -Zaczął, wymijając moje pytanie. Ale nie było mu dane dokończyć. Nie byłam w stanie dłużej nad sobą panować. Jednym, stanowczym ruchem pchnęłam Leah w stronę Jacoba, a następnie rzuciłam się z wściekłością na niego. Najwidoczniej nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony, gdyż w dopiero w ostatniej chwili udało mu się mnie odepchnąć i przybrać postawę obronną. Jego towarzysze drgnęli. Podniósł dłoń na znak, żeby nie podchodzili.
-Nie wtrącajcie się! Widzę, że nasza mała wampirzyca jest waleczna -powiedział po chwili, a na jego ustach pojawił się triumfujący uśmiech, jakby bawiło go moje zachowanie.
Staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło spalać, z pewnością została by po nim kupka popiołu. Jego słowa tylko rozjuszyły dzikie zwierzę wewnątrz mnie, pragnące zadać mu ból.
W ułamku sekundy zmaterializowałam się przed nim, popychając go z całej siły. Przeleciał przez pół salonu, po czym rozbił jedną z wielkich szyb zdobiących dom i znalazł się na dworze. Złość pulsowała w każdej komórce mojego ciała. Spojrzałam przelotnie na uwięzioną Esme i wyskoczyłam za Kajmirem.
Stał, czekając na mnie, dostrzegłam gniew w jego oczach. Najwidoczniej moje postępowanie przestało go bawić. Znów go zaatakowałam. Tym razem bezskutecznie. Zrobił unik, po czym przygwoździł mnie swoim ciałem do podłoża. Poczułam jego zęby wgryzające się w moją szyję. Ach! Znów ten ogień, który towarzyszył mi podczas przemiany. Jednym ruchem odepchnęłam go od siebie. Jego ciężar złamał drzewo, w które uderzył. Kark piekł żarem, skutecznie mnie rozpraszając. Moje szanse zmalały. Nie dość, że moje doświadczenie nie było zbyt duże, to nie mogłam się na niczym skupić. Mój przeciwnik musiał to dostrzec i, wykorzystując sytuację, uderzył mnie prosto w brzuch. Poczułam, jak jego ręka zagłębia się w nim, przebijając go. Przeszywał mnie niesamowity ból, który nie mógł się równać nawet z tym, gdy Reneesme próbowała wydostać się na ten świat… Zgięłam się wpół. Uniósł mnie i odrzucił w las. Uderzyłam w jeden z głazów, nie miałam siły, aby wstać.
Walcz! Nie poddawaj się! Walcz do końca! -Nakazywał mi mój wewnętrzny głos. Wstałam, próbując skupić się na przeciwniku a nie na bólu. Znów odezwał się ogień w moim karku, przeszył mnie wzdłuż kręgosłupa. Nie mogłam teraz pozwolić sobie na łatwą śmierć. Musiałam walczyć do końca, dla rodziny, dla tych, których kocham.
Wróciłam na polanę przed domem. Czekał na mnie. Na jego ustach wykwitł przeraźliwy uśmiech.
-Jednak jesteś silniejsza, niż słyszałem. -Co miały oznaczać te słowa? Nie miałam teraz czasu, aby się nad tym zastanawiać. Ponownie go zaatakowałam. Kolejny unik. Odniosłam wrażenie, że bawi się ze mną. Żaden z moich ciosów nawet go nie musnął. Byłam rozwścieczona, warkot wydobywający się z mojego gardła znów przybrał na sile.
Coś go rozproszyło, a ja, niewiele myśląc, postanowiłam wykorzystać sytuację. Rzuciłam się na niego, odrywając część jego przedramienia. Zawył z bólu, po chwili poczułam kolejne ugryzienie, tym razem w ramię. Ogień zawrzał w moim ciele, zaczęłam wić się w agonii. Przyparł mnie do ziemi. Jego ciężar nie pozwalał mi nawet drgnąć, byłam zbyt słaba. Kolejne ugryzienia, tym razem na szyi i dekolcie. Wiedziałam, że to już koniec. Nie mogłam nic zrobić. Moje ciało paliło się żywym ogniem. Chciałam, żeby to się skończyło. Poczułam wszechogarniającą mnie ciemność i towarzyszący jej żar, który wypalał mnie od środka. Poddałam się temu…

ROZDZIAŁ IX part I

http://ziembinka.wrzuta.pl/audio/v1ZK5sOe3w/

Ogarniała mnie pustka i ciemność. Gorący żar rozchodził się po moim ciele. Czułam ciężar napierający na mnie, lecz moje oczy wciąż odmawiały posłuszeństwa. Niczego nie mogłam dostrzec, nic do mnie nie docierało. Jedynie ciemność, cisza i wypalający mnie od środka ogień. Każda komórka mojego ciała płonęła. Wiedziałam, że zbliżam się ku krawędzi mojego istnienia. Jeszcze kilka kroków i świat miał nigdy więcej o mnie nie usłyszeć. Ale wiedziałam, że śmierć za tych, których się kocha jest dobrą śmiercią, w końcu czułam to nie pierwszy raz. Zrobiłam wszystko, by ich ochronić, ale to nie wystarczyło. Zawiodłam.
Podobno w ostatnich chwilach życia przez umysł przelatują wszystkie chwile, te dobre i te złe. Ja widziałam tylko Edwarda. Jego topazowe oczy, wpatrujące się we mnie z niewyobrażalną czułością, lekko rozczochrane włosy, które uwielbiałam, idealne usta rozszerzone w moim ulubionym, łobuzerskim uśmiechu oraz delikatne dłonie, kierujące się ku mojej śnieżnobiałej twarzy. Przez moment wydawało mi się, że czuję ich ciepło, gdy, błądząc po moich włosach, delikatnie gładziły moje policzki.
Kochałam go całą sobą, kochałam go od pierwszej wspólnie spędzonej godziny. To on jest moim aniołem, częścią mojej duszy, panem mego serca i umysłu.
W moim umyśle pojawił się ktoś jeszcze. Wysoka, szczupła dziewczyna, z kaskadą brązowych loków opadających na plecy. Odwróciła się, ukazując swoją nieskazitelną, śnieżnobiałą twarz. Każdy jej ruch, choćby najmniejszy, był przepełniony gracją, subtelnością, delikatnością. Była piękna, wręcz idealna. Jej szeroko otwarte oczy świdrowały mnie na wylot, iskrząc się ze szczęścia. Na doskonałych ustach wykwitł łobuzerski uśmiech, identyczny jak u Edwarda. Och! Dopiero teraz zrozumiałam kim było to zjawiskowe dziewczę. Reneesme.
Tak, zdecydowanie była to moja malutka córeczka, tylko teraz stała tam, przede mną, jako dorosła kobieta. Biegła w moją stronę, jakby unosiła się w powietrzu, rozkładając ramiona, po czym przytuliła się, oplatając dłońmi mój kark. Czułam łzy, które spływały po jej policzkach. Odsunęła się delikatnie, spoglądając w moje oczy i wtedy dostrzegłam, że jej spojrzenie jest wypełnione miłością.
-Dziękuję, mamo. Zawsze będę cię kochać. Nigdy nie zabraknie miejsca dla ciebie w moim sercu… będziemy razem już na zawsze… -Wyszeptała, wciąż płacząc, ale wiedziałam, że są to łzy radości. Wtuliłam twarz w jej włosy, poczułam, jak mój ukochany obejmuje nas. Ten moment był bezcenny. Miłość, która nas łączyła, była zespolona z nami już na wieczność, bez względu na odległość, która nas dzieli.
Nagle Reneesme zniknęła razem z Edwardem. Stałam tam zupełnie sama, a jasność zaczęła dominować nad ciemnością. Zbliżała się coraz szybciej, czułam ulgę, już nie naciskał na mnie ten ciężar, który więził mnie na początku.
Wiedziałam, co miało się wydarzyć, ale nie mogłam nic zrobić, poddałam się po raz drugi. Powinnam walczyć, lecz nie miałam już sił. Byłam szczęśliwa, że dane mi było ostatnie spotkanie z Edwardem i naszą dorosłą córką.
Wszystko zaczęło znów wirować. Jasność mieszała się z ciemnością, błogi stan z niewyobrażalnym bólem, rozkosz z cierpieniem, bliskość z osamotnieniem. Odczułam, jak przez moje bezwładne ciało przechodzą fale drgań, jedna za drugą. Nie mogłam nic zrobić, próbowałam dociec, dlaczego moje ciało odmawia posłuszeństwa. Miałam świadomość, że jeszcze żyję, ale odbierałam to jedynie poprzez umysł.
Znów cisza, spokój. Coś ciepłego musnęło moją skórę, chciałam zmusić powieki, aby się otworzyły. Pragnęłam zobaczyć, co dzieje się wokół mnie, ale nie byłam w stanie. Zostałam skazana na pustkę, mogłam tylko snuć domysły. Czyjeś ręce oplatały mnie, pociągając w górę, a ja nie mogłam nawet unieść dłoni. Byłam bezwładna, jakby moje ciało nie żyło.
-Kochanie, wróć. Nie zostawiaj nas, nie dam rady bez ciebie… -Słyszałam z oddali aksamitny baryton.
-Prze… przepraszam… tak bardzo cię kocham, jesteś całym moim życiem. Walcz, nie poddawaj się... -Docierał do mnie ten cichy głos. Był tak daleko, jakby dzieliła nas szklana ściana, z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej nieosiągalny. Tak bardzo nie chciałam, by zamilkł. Czułam, że ktoś mnie unosi. Czułam pęd powietrza, wszystko wirowało. Czułam krople deszczu, spadające na moje ciało. Czułam… Tak wiele, lecz nie mogłam nic zrobić. Było to gorsze niż śmierć, ta bezsilność. Ciemność, która mnie przytłaczała, stawała się coraz bardziej natarczywa.
Chciałam się pożegnać z Edwardem, by pamiętał o tym, jak bardzo go kocham. Jedynym sposobem, jaki mi pozostał, było całkowite opuszczenie tarczy. Ostatkami sił zrobiłam to z nadzieją, że jest przy mnie mój ukochany i mnie usłyszy. „Wiem, że kiedyś mnie znajdziesz. Tam, gdzie czas przestaje istnieć. Tam, gdzie narodziła się miłość. Pamiętaj, że zawsze będę blisko ciebie, odnajdziesz mnie w głębi swego serca. Ty i Reneesme jesteście największym szczęściem, jakie mnie spotkało w życiu, to wy jesteście mną. Nie ma nic, czego bym nie zrobiła dla jednej, jedynej szansy, by spojrzeć w twe oczy i widzieć cię patrzącego na mnie. I wiedz o tym, że jest tylko jedna rzecz, którą chciałabym zmienić w moim istnieniu. Poznać cię wcześniej i kochać cię dłużej. Przepraszam, że zawiodłam... Miłość jest jak powietrze, nie widzisz jej, ale ją czujesz. Na zawsze, najdroższy...”. Później pokazałam mu jeszcze raz, jaka byłam szczęśliwa podczas naszego ślubu. To było moje pożegnanie, wystarczała mi świadomość, że prawdopodobnie on mnie słyszał, że mogłam się z nim pożegnać. Teraz już w zupełności byłam gotowa na to, czego oczekiwałam. Po chwili straciłam już nawet świadomość. Odpłynęłam, pozostawiając świat za sobą…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wschód naszej wieczności 1,2
wschód naszej wieczności 4,5
wschód naszej wieczności 3
wschód naszej wieczności 9 II
wschód naszej wieczności 6,7
wschód naszej wieczności 10 epilog
7 Mikro i makro elementy naszej diety
Schizma Wschodnia
199702 freud wiecznie zywy
Dzicy z naszej ulicy
popkultura baranska syllabus z Katedry Dalekiego Wschodu
Kino Dalekiego Wschodu Chiny (2)
Lenin wiecznie żywy z Komorowskim w tle
PLAN RAMOWY PREZENTACJI GEGRA - bliski wschód, pliki z liceum
najważniejsze kodeksy, odk, III rok, kościół wschodni
Stare piosenki- video, Fakty opinie o ludziach z naszej Władzy
Niemiecka Kompania Zmotoryzowana w Afryce Wschodniej, DOC

więcej podobnych podstron