Porzucając bolesne wspomnienia
Prolog
Nie wiem skąd czerpię siły od tych kilku lat. Wydaje się to takie nieprawdopodobne, że wciąż jesteśmy razem, że w ogóle jesteśmy razem. Chyba nigdy nie byliśmy od siebie tak daleko. Czasami traktuje mnie tak, jakbym nie miał prawa się do niego zbliżyć. Nie miał przyzwolenia, żebym go dotykał. Wtedy mam wrażenie, że to, co robię jest bez sensu, a ja oszalałem, bo to wszystko zapisuję.
Nigdy nie sądziłem, że prawdziwa miłość istnieje. Matka zawsze powtarzała mi, żebym nie marnował czasu na mdławe zauroczenia i zajął się czymś pożytecznym. Ojciec mówił, żebym nigdy nie kochał, bo to słabość. Dopiero teraz zrozumiałem sens tych słów. Wiem, że on i matka zawarli po prostu umowę, aby przedłużyć ród Malfoyów. Nigdy nie było to dla mnie tajemnicą. Dlatego też bawiłem się uczuciami innych. To było takie zabawne. Miałem kontrolę nad najczulszą sferą życia. A dziś wiem, że miłość to najgorsza ze słabości. Ojciec o tym wiedział.
Nie wiem kiedy Harry Potter przestał być dla mnie Potterem, a stał się Harrym. Nie potrafię określić, dlaczego spojrzałem na niego inaczej. Tak samo nigdy nie będę w stanie odpowiedzieć, który z nas to wszystko zaczął. Doskonale pamiętam, że Harry wywoływał we mnie złość, gdy tylko go widziałem. Cholerny Złoty Chłopiec, który był traktowany przez wszystkich jako ten lepszy. Pupilek dyrektora. Ze mną nigdy tak nie było. Mimo, że pochodzę z dobrej, bogatej rodziny, do wszystkiego musiałem dojść sam. Od dziecka musiałem udowodnić, że jestem godny swojego nazwiska, że jestem godny bycia Ślizgonem. Wobec tego robiłem wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie. Jak na ironię teraz byłbym gotowy zabić, gdyby ktoś znowu chciałby mu zrobić krzywdę.
Jak dałem opanować się słabości? Dobre pytanie. Zawsze miałem być silny i opanowany bez względu na sytuację. Tak mnie uczono. Jednak gdy patrzę na niego jak zasypia, jak budzi się obok mnie, nie mam żadnych wątpliwości, że dobrze wybrałem. W końcu to ja jestem panem swojego życia. Czy to takie dziwne, że wiem w jakiej pozycji lubi spać najbardziej? Że po przebudzeniu pierwsze co, to sprawdza, czy jestem obok? Dla mnie to normalność. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego ludzie się kochają. Jest tak wiele teorii i przypuszczeń. Tak samo wiele odpowiedzi jest u mnie. Kocham go, bo nikt nie ma tak zielonych oczu jak on. Kocham go za to, że nie znosi kawy i dzięki temu mam dwa kubki dla siebie. Kocham go, bo jego dłoń idealnie pasuje do mojej. Najgłupsze, ale najbardziej szczere trzy zdania jakie kiedykolwiek zapisałem. Czy żałuję, że go kocham? Wszystkich pewnie zaskoczę, bo miewam takie dni, że żałuje jak cholera. Miłość strasznie boli. Nikt mi nie udowodni, że kochać to znaczy tylko być szczęśliwym. Jeżeli chcemy mieć, musimy dwa razy więcej dać. Pomaga mi to zapomnieć o tym bólu. Więc dlaczego go nie zostawię? Bo Bóg go stworzył tylko dla mnie? To tylko ładnie brzmi, a wewnątrz jest puste. Nie zostawię go, bo jest jedyną osobą na świecie, którą szanuję i mogę pozwolić na wszystko. A ja najzwyczajniej w świecie nie chcę stracić sensu życia. Nie chcę być samotny. Poza tym mnie potrzebuje, ale to jest jakby na dalszym planie.
Mawiano mi, że nie można zbyt długo rozpamiętywać przeszłości, bo nikt nam jej nie zwróci. Jednak to właśnie wspomnienia dają mi siłę, aby cierpliwie czekać, znosić, przytulać i po raz setny tłumaczyć, że to nie jego wina, że nic między nami się nie zmieni. Jednak jak to w życiu bywa, moja siła zawiodła mnie, gdy czekałem, aż go znajdą. Nawet perfekcyjne opanowanie emocji, które ćwiczyłem przez tyle lat, stało się zbyt słabe, żeby walczyć z tym, co już było we mnie. Widok skatowanego, nieludzko wychudzonego ciała, doprowadził mnie do takiego stanu, że nawet nie pamiętam, o czym wtedy myślałem. Próbowałem tylko wychwycić, czy oddycha. Zawsze gdy słyszałem o jakiś torturach, nawet mnie to nie ruszało. Tortury, poniżenie, głód, gwałt… Wypowiadali te słowa z taka łatwością i lekkością, jakby wymieniali przedmioty szkolne. A potem tak samo postąpił „Prorok Codzienny”, pisząc o tym, o czym nigdy nie powinni, ukazując to nieszczęście na światło dzienne. Nikt nie zwrócił uwagi, że zapadałem się w sobie, z każdym kolejnym znaczeniem nazw okrucieństwa. Po co w ogóle ktoś to nazwał? Siedziałem na łóżku szpitalnym i patrzyłem. Pamiętam, że zajęło mi dobrych kilka minut, zanim podszedłem, klęknąłem przy łóżku i dotknąłem go najdelikatniej jak tylko potrafiłem. „Cholera, Black! Nie wiem ile razy go zgwałcił! Nie mogłem nic zrobić”. Wtedy nie słuchałem jak się kłócą, ale zapamiętałem każde słowo. Ważniejsze były dla nich bezsensowne, puste słowa. Nawet go dobrze nie okryli, a był nagi. Nie wiem. Może, gdybym nie prosiłbym wtedy o spotkanie w pieprzonej bibliotece i kazał mu zostać u siebie, teraz byłoby inaczej. Nie. Nie mogę tak myśleć. Wytrzymałem dwa tygodnie bez żadnej wiadomości, więc to, co teraz się dzieje jest niczym. Wiem, że pomogę mu zapomnieć. Chociaż trochę, żeby więcej się uśmiechał.
Musiałem się zmienić. Wiedziałem. Musiałem zmienić się dla niego. Skończyć ze swoim egoizmem, ze swoimi potrzebami. Dla wielu wydawałoby się to wręcz nierealne. Jednakże dla mnie okazało się to o wiele łatwiejsze niż upieranie się wciąż przy swoim. Cierpliwość, łagodność, czułość… To wszystko samo ze mnie wychodziło. Czasami aż sam dziwiłem się sobie. Nie miałem pojęcia, że są we mnie pokłady tak skrajnych uczuć. Jednak gdy na niego patrzyłem, zaczynałem rozumieć. Kochałem go, kocham, będę kochać choćby nie wiem co, choćby nie wiem kto mi zabraniał. Chciałem, żeby odwzajemniał moje uczucia. Musiał mi najpierw zaufać. Zaczynałem od początku. Był jak wystraszone zwierzątko. Patrzył na każdego jak na potencjalnego zwyrodnialca. Bał się choćby najmniejszego dotyku. Mdlał, gdy ktoś chciał go przytulić. Nie wydobywał z siebie żadnego słowa. Tylko leżał, patrząc w dal. Mogłem sobie tylko wyobrażać, co mu zrobili. Wiedziałem, że wtedy mnie nie potrzebował. Wolał, żebym zniknął, żeby go zostawił. Próbował ze mną zerwać. Dwa razy. Za pierwszy razem w skrzydle szpitalnym, kilka tygodni po uprowadzeniu. Drugi raz całkiem niedawno, po koszmarze sennym. Za każdym razem udało mi się wyjaśnić mu, że to nie ma sensu, bo nawet jeśli będzie tego chciał, to i tak nie przestanę go kochać.
„Czego najbardziej się boisz?” - Zadałem to pytanie tak nagle, sam nie wiedziałem dlaczego. Pamiętam, że za oknami szalała ulewa. Spojrzał na mnie nieco zdezorientowany. „A ty?” - wyszeptał. Zaskoczył mnie. Chciałem poznać jego obawy, a nie opowiadać o sobie. Wtedy skłamałem. Nie mogłem powiedzieć o moich najgorszych lękach, które zawsze wiązały się z nim. Odparłem, że Voldemorta. Nie odpowiedział. Myślałem, że wybuchnie śmiechem. Jednak nie zareagował, choć musiał wiedzieć, że to niedorzeczne. Zabił go. Kiedy, jak, gdzie? Do dziś te wspomnienia mi się zlewają. Nie wiedziałem, że miał w sobie tyle nienawiści, ale nie dziwiłem się. Też chciałem go zabić. On pozwolił, żeby Scott go zniszczył. Jego ciało i duszę. Jednak nic nie jest idealne. Wydawałoby się, że powinno być już po wszystkim. Tak szybko. Tak prosto. Czasem w to nie wierzę . Zastanawiam się, czy to w ogóle było prawdziwe? Zostali tylko Śmierciożercy z tym sadystą, który gdzieś tam jest. Przysięgam, że jeżeli tylko nadarzy się okazja, zabiję gnoja. Nie będę się zastanawiać ani sekundy. Z różdżką, czy bez, zabiję go.
Czy popełniam w życiu pomyłki? Czy nad wszystkim panuje jak na Malfoya przystało? Chciałbym. Chciałbym uwierzyć w te głupie bajeczki jacy to nie są Malfoyowie. Największym moim rozczarowaniem była próba samobójstwa Harry'ego. Myślałem, że radzę sobie coraz lepiej. Sądziłem, że może uda mi się mu pomóc. Pomóc zapomnieć, przestać o tym myśleć, na nowo uśmiechać się. Byłem głupi i naiwny. Tak szybko nie zapomina się o takich rzeczach. Zwłaszcza gdy się powtórzą. Na Merlina, gdybym nie był wtedy tak uparty. Bal w szkole. Siódma klasa. Minął tylko rok. Niecały rok. Byłem pijany? Nie pamiętam dobrze tamtego wieczora. Nie pamiętam, kiedy Harry zniknął mi z oczu. Nawet nie wiem czy poszedł wtedy do łazienki, czy rozpłynął się w powietrzu. Ale to nieważne. Zostawiłem go wtedy samemu sobie. Pozwoliłem komuś skrzywdzić. Kazałem samemu zmagać się ze swoimi demonami. Wiem, że gdy go wtedy znalazłem, dzięki pieprzonym przyjaciołom, którzy też nic nie zrobili, nic nie rozumiałem. Nie wiedziałem dlaczego klęczy, dlaczego przytula się do zimnej ściany, dlaczego drży, dlaczego cicho płacze, dlaczego był tak przerażony. Nie wiedziałem, bo nie chciałem, żeby było to prawdą. Nie powiedział kto. Nigdy mi nie powiedział. Wciąż nie wiem…
Dlatego kłamał mi w żywe oczy. Dlatego targnął się na swoje życie. Gdyby wtedy nie przeżył, obawiam się, że poszedłbym w jego ślady.
Mimo, że dziś niby jesteśmy razem, a ciągle gdzieś osobno, myślę że jest lepiej. Mieszkamy w Nowym Yorku, z dala od Londynu. Pracuję, bo mam trochę chwilowych kłopotów z majątkiem. Po pracy doglądam Harry'ego. Spędzam z nim czas. Właściwie on śpi lub siedzi w jednym miejscu, a ja próbuje zbliżyć się do niego, żeby mi ufał jak kiedyś. Nie kocham go mniej, bo się zmienił. A zmienił się naprawdę. Nie wiedziałem, że tortury tak zmieniają człowieka. Myślałem, że po bólu, długim pobycie w szpitalu, wraca się do zdrowia i jest jak kiedyś. To trzeba zobaczyć na własne oczy, żeby mi uwierzyć. Jeżeli ja tak przeżywam tylko, co widzę, to nawet nie chcę myśleć, co on widział i czuł. Nie rozmawiamy o tym temacie tabu. Właściwie jest zakazany.
Przerwałem studia uzdrowicielskie i przeprowadziliśmy się na drugi koniec świata, żeby wszystko zmienić. Chcę żeby zmienił otoczenie i nie bał się każdego cienia, czy niegroźnego hałasu. Severus mnie także do tego nakłonił. Kazał mi wybierać. Albo Black umieści Harry'ego na oddziale zamkniętym w Mungu dla jego domniemanego dobra, albo go zabiorę. Daleko. I nauczę na nowo żyć. Wybrałem Harry'ego.
D.M.
Zamknął duży, obłożony skórą zeszyt i westchnął. Usłyszał pukanie do drzwi
- Draco? Mogę?
- Pewnie. - Schował notes. - Tak?
- Dasz mi jakiś eliksir? Boli mnie na dole. - Skrzywił się lekko.
- Połóż się. Zaraz przyjdę - powiedział łagodnie.
Ciemnowłosy chłopak pokiwał głową i wyszedł. Malfoy dziwnym wzrokiem wciąż patrzył na miejsce, w którym niedawno stał Harry. „Dwa”, pomyślał. Była pierwsza w nocy. W ciągu całego dnia rozmawiali krótko dwa razy. Tylko dwa razy…
Rozdział 1
Dziewiętnastoletni ładny, nieco za chudy chłopak wszedł do nowo zakupionego apartamentu na Manhattanie, w Nowym Yorku. Miał kruczoczarne włosy i intensywnie zielone oczy, które błyszczały w półmroku. Tuż za nim wszedł drugi młody mężczyzna. Był to blondyn o szarych oczach i ostrzejszych rysach twarzy. Szarooki przystanął, rozglądając się po mieszkaniu. Na jego twarzy zagościł uśmieszek. To było to. Wymarzone mieszkanie w samym centrum.
- Podoba ci się? - spytał swojego towarzysza. - Mam nadzieję, że tak - dodał, śmiało przechadzając się po przestronnych pokojach.
- Mhm - mruknął brunet.
- Nie słyszałem. - Blondyn wychylił się z jednego z pomieszczeń.
- Podoba. - Chłopak niepewnie wszedł do salonu - Ale myślałem o czymś mniejszym. Przecież tamte mieszkanie było w sam raz. Moglibyśmy dalej tam mieszkać.
- Mógłbyś mieszkać nawet w jednym pokoju, co?
- Dlaczego znowu się przeprowadziliśmy? - spytał chłopak, ignorując poprzednie pytanie.
- Źle się czułeś w tamtym. - Dziewiętnastolatek podszedł do niego i lekko złapał za dłoń. - Chodź. Zobaczysz, że ci się spodoba.
Brunet nieco opornie dał się poprowadzić do wnętrza. Tak naprawdę nie lubił zmian. Wolał mniejsze przestrzenie, a ten apartament był po prostu za duży. Byli w dwóch. Po co im coś tak ogromnego?
- Spójrz. Tu będzie nasza sypialnia. - Blondyn wskazał dłonią na pokój. - A tu…
Ciemnowłosy pokiwał głową. „Skoro będziesz szczęśliwy…”, pomyślał, patrząc na swojego partnera. „Niech będzie”, dodał w myślach z rezygnacją.
***
Draco Malfloy i Harry Potter, bo tak się obaj nazywali, od ponad roku mieszkali w Nowym Yorku. Draco do tej pory nie był do tego przekonany, ale przywykł do nowego otoczenia. Z każdym dniem dochodził do wniosku, że to nie takie trudne dla czarodzieja czystej krwi. Owszem. Świat mugoli był zawiły i skomplikowany, ale to go nie przerastało. Wszystkiego przecież mógł się nauczyć. Byłby to szczyt głupoty, kompletnie nie poradzić sobie z przejściem na drugą stronę ulicy, kupowaniem w sklepie czy płaceniem rachunków. Z resztą nie był sam. Harry wiele mu wyjaśnił i pokazał. W końcu wychowywał się w mugolskiej rodzinie, więc znał się na rzeczy… Niespodziewanie właśnie ta myśl dłużej zagościła w jego głowie. Dlaczego ten temat również był drażliwy dla Harry'ego? Dlaczego w ogóle nie opowiadał o swojej rodzinie? Wydawało się, że skoro nie ma rodziców, powinien być przywiązany do wujostwa. Ale nie był. Vernon Dursley zginął kilka miesięcy temu w wypadku samochodowym, a jego chłopak w ogóle tym się nie przejął. Kompletny brak reakcji. Nawet nie był na pogrzebie… Czy to nie było dziwne?
Z rozmyślań wyrwał go głos Harry'ego.
- O czym tak myślisz? - spytał. - Stało się coś?
- Rozmyślałem o tobie - odparł figlarnie.
- Bardzo zabawne. A tak konkretniej?
- Lepiej chodź zobaczyć łazienkę - zmienił temat i pociągnął bruneta za sobą. - Jest wielka. Taka jaką lubię.
- To tylko łazienka - burknął Harry.
- Dla mnie aż łazienka.
Po chwili znaleźli się tam. Była urządzona w jasnych, monotonnych kolorach. Duża wanna, prysznic, ubikacja, umywalka, szafki… Wszystko, co znajdowało się w zwykłej łazience. Naprawdę nic szczególnego poza rozmiarem powierzchni.
- Wiesz… - odezwał się po chwili Draco, sprawdzając ciepłą wodę. - Pomyślałem sobie, że mógłbym znowu studiować... Może medycynę mugolską? - Spojrzał na swojego chłopaka. - To nie byłaby tak znacząca różnica w stosunku do Uzdrowicielstwa…W końcu nie mogę do końca życia uczyć tępe matoły tańczyć. To męczące...- wyjawił mu blondyn.
Draco zamyślił się. Od pół roku pracował w szkole tańca nowoczesnego. Najśmieszniejsze w tym wszystkim był fakt, że był amatorem, a uczył tańczyć. Był w tym naprawdę dobry.
- A jak to pogodzisz? - spytał brunet, który podszedł do ogromnego okna.
- Ja wszystko pogodzę. - Przewrócił oczami - A ty powinieneś pomyśleć o tym, aby gdzieś się ruszyć… Uczyć się lub coś innego robić. Rozwijać się. W końcu zestarzejesz się i przestaniesz być... No wiesz...- Przegryzł dolną wargę.
- Nie wiem.
Malfloy podszedł do chłopka i objął go w talii.
- Przestaniesz być taki cudowny... Nie możesz tylko sprzątać, czasem gotować i jak już wyjść, to do najbliższego sklepu i z powrotem. Nie jesteś służącym. Marnujesz się - powiedział.
- Draco...- jęknął - Wcale nie. Po prostu to lubię. - Spuścił wzrok na podłogę.
Blondyn nie skomentował tego, choć doskonale wiedział, że to kłamstwo. Harry po prostu bał się wrócić do wcześniejszych zajęć. Zawsze był pełen życia, energii. Szybko się niecierpliwił, potrzebował coś robić, bo nie mógł wytrzymać… Każdą cechę przysłoniła mgła zobojętnienia. Wolał siedzieć w czterech kątach, niż wychodzić, bo równałoby się to z poznawaniem nowych ludzi…
Malfoy delikatnie dotknął opuszkami palców policzek Harry'ego i przejechał wzdłuż niewidocznej blizny, która była ukryta. Brunet cały czas miał na sobie zaklęcia maskujące. Nie znosił ich widoku... Były dosłownie wszędzie. Głębsze i płytsze... Na twarzy, szyi, ramionach, plecach, rękach, pośladkach, brzuchu, klatce piersiowej i najgłębsze na nogach. Niektóre znikały, ale znaczna część pozostała, przypominając o przeszłości.
- Draco nie rób... - wymamrotał ciemnowłosy, uwalniając się z objęć.
Patrzyli na siebie w tej niepewności. Dopiero po pewnym czasie Malfoy zbliżył się do jego ust i delikatnie pocałował. Harry niepewnie odwzajemnił pocałunek, rozchylając usta. Wciąż pieszczoty z partnerem były dla niego czymś ciężkim, czymś czego codziennie się uczył i upewniał, że wcale nie ranią. Jednak gdy Draco zjechał ustami na jego szyję, mimowolnie spiął się i odsunął.
- Harry? - spytał blondyn niepewnym tonem.
- Przepraszam - wyszeptał, zawstydzony swoją reakcją. - Źle się czuję... Ja... Nie chciałem zrobić ci przykrości. Naprawdę... - mówił cicho, patrząc wszędzie byle nie na Draco.
- Nie musisz mnie się bać. Nie zrobię ci krzywdy. Przecież wiesz - zapewnił go.
Tak było odkąd zaczął powracać do normalności. Choć Harry'emu było jeszcze do niej daleko. Draco cały czas musiał zapewniać go, że nic mu nie zrobi, nie uderzy, do niczego nie zmusi, nie skrzywdzi. Oczywiście nigdy nic z tych rzeczy, ale takie słowa były konieczne. Chociaż trochę topiły strach i napięcie przed bliskością.
- Nie boję się... - zaprzeczył chłopak - Tylko źle się czuję. Przepraszam -tłumaczył się.
- Za co? Przecież to nie twoja wina - Uśmiechnął się.
- Wiem. Przepraszam.
- Mam zacząć liczyć ile razy mnie przepraszasz za absurdalne rzeczy w ciągu dnia? - zażartował. - To jak? Bierzemy ten apartament? - Zmienił temat. - Ma dużo miejsca i ładny widok. - Przyglądał się brunetowi.
- Dobrze - mruknął.
Blondyn oparł się o ścianę. To i tak jest jeden z lepszych dni Harry'ego. Dał się mu objąć i delikatnie pocałować...
***
Jeszcze tego samego dnia kupili olbrzymie mieszkanie i przywieźli swoje rzeczy. W efekcie pozostała najgorsza część zajęć czyli rozpakowywanie się., co nie szło im najlepiej. Już po godzinie Draco był zmęczony i usiadł na kanapie. Miał dość tej mozolnej pracy, bo co odłożył na miejsce, przybywały kolejne rzeczy. Wolał przyglądać się Harry'emu, który wycierał meble. Dziwne było, że gdy pomyślał o nim, zaraz po tym myślał o tym, co wycierpiał. To było mimowolne, wręcz automatyczne. Jakby go piętnował. Nie traktował go gorzej od chwili, gdy to wszystko się wydarzyło. Wydawało mu się, że nawet był dla niego bardziej cierpliwy i wyrozumiały. Więc dlaczego cały czas miał na uwadze, że jego chłopak został wykorzystany seksualnie, był torturowany, poniżany? Dlaczego cały czas zastanawiał się kto „skorzystał” z okazji i skrzywdził go w szkole? Nigdy mu nie powiedział kto to zrobił. Draco codziennie się nad tym zastanawiał jakby miał obsesję. Musiał być to jakiś uczeń, bo nauczyciele byli raczej w porządku. Ale który? Nie miał nawet podejrzeń. Chociaż... Nie, nie miał. Harry miał zawsze powodzenie, nawet po wypadku. Był i jest atrakcyjny. Prawdę mówiąc mógł zrobić to prawie każdy. Mimo to jeśli wreszcie dowie się kto zranił Harry'ego, będzie ten skurwysyn zdychał w męczarniach….
Brunet pochylił się nad dolnymi szafkami. Dziwne. Jeszcze nigdy nie byli do końca razem. Draco naprawdę go pragnął. Chciał bez obaw: dotykać, całować, pieścić, przytulać. Chciałby poczuć bruneta, ale... Zawsze było jakieś ale. Gdy spotykali się mieli ledwo po szesnaście lat. Blondyn miał już za sobą pierwszy raz z Parkinson. Harry był prawiczkiem, a poza tym jeszcze nie był gotowy. Zawsze kiedy dochodziło do pewniejszego całowania się i dotykania, chłopak odsuwał się. Jednak było to w pewien sposób normalne. Nie mieli szansy nacieszyć się wzajemną bliskością... Potem nagłe uprowadzenie, dwa tygodnie piekła i życie jego Harry'ego legło w gruzach. Nigdy nie naciskał, nie wymagał. Teraz nie miałaby odwagi zapytać... Intrygujące. Wielki Draco Malfoy boi się zapytać czy już może. A jednak. Prawda była taka, że nie chciał dopuścić do ujrzenia strachu w tych zielonych oczach. Może był zwykłym egoistą? Jak ktoś może normalnie zacząć współżyć i czerpać z tego radość po takich przeżyciach?
- Rozumiem, że wszystko muszę zrobić sam. - Harry wygodnie usiadł obok niego.
- Słucham? - spytał nieprzytomnie Draco.
- O czym cały czas myślisz?
- O... - zastanowił się. - Mogę cię pocałować? - zapytał nagle.
Harry był zdziwiony nagłym pytaniem. Faktem było, że blondyn zawsze o to pytał... Chłopak niepewnie pokiwał głową. Draco zbliżył się, łapiąc go za dłoń. Drugą ręką podniósł jego podbródek. Patrzyli na siebie. Blondyn mimowolnie uśmiechnął się.
- Kocham cię - wyszeptał, po chwili zatapiając się w pocałunku.
Nie chciał, aby ta chwila minęła. Tak bardzo potrzebował bliskości Harry'ego. Ale gdzieś w swojej podświadomości wiedział, że zaraz go odepchnie, powie, żeby przestał... A on będzie musiał posłuchać i obejść się smakiem.
Pamiętał wszystko. Jego pierwsze złowrogie spojrzenie, pierwszą obelgę, pierwszą kłótnię. Zapomniał jednak o pierwszym namiętnym pocałunku, pierwszym przyjaznym spojrzeniu, rozmowie. Co z tego, że gdzieś podświadomie odnajdował w pamięci ostatnią ich bójkę w szkole? To było nieważne. Byli tacy młodzi, głupi. Nie dostrzegali nic poza niewytłumaczalną nienawiścią do siebie, bo tak trzeba było, bo wszystko ich różniło. Wszystko pamiętał… Jednak Draco nie mógł przypomnieć sobie jego słów "kocham cię". Dwóch szczerych wyrazów nie było w jego pamięci. Nagle poczuł jak Harry odpycha go od siebie.
- Harry... - szepnął zawiedzony. - Dlaczego cały czas ode mnie uciekasz?
- Nie uciekam.
- Jak to nie? Spójrz na siebie. Jesteś cały przerażony tym, że cię pocałowałem. Nie rozumiem... Przecież to okazywanie uczuć…
- Nie chciałem cię zranić - powiedział cicho.
- Cały czas mi to powtarzasz... Nie proszę cię o zbyt wiele! Chcę tylko, abyś wreszcie się trochę postarał. Nie oczekuję, że z dnia na dzień. Ale do cholery zacznij się starać! - stracił nad sobą panowanie.
- Staram się, ale...
- Zawsze jest jakieś ale! Mam dość! Dlaczego, ja nie mogę cię normalnie pocałować tylko robić jakieś podchody! Do cholery pozwól mi cię kochać! A może ty brzydzisz się mnie?!
- Draco, co ty mówisz... To nie tak…
- Tak trudno jest ci mnie pocałować?! Tak ciężko włożyć w to trochę wysiłku? - wciąż krzyczał. Od dłuższego czasu go odtrącał. - Ty nawet nie chcesz być taki jak kiedyś - dodał, nie zastanawiając się zbytnio nad tym.
Po policzku Harry'ego spłynęła łza. W jego oczach był żywy ból. Draco zamilkł. Dopiero teraz zrozumiał, co powiedział pod wpływem głupiej złości. Na Merlina, co on zrobił? Jak mógł krzyczeć na niego za coś czego po prostu się bał? Brunet szybko wstał i wyszedł z salonu.
- Harry, zaczekaj! -zawołał za nim.
Jednak chłopak zniknął za drzwiami sypialni. Malfoy zaklął po cichu. Normalnie odbiło mu. Miał pretensję o słabości Harry'ego. Był dupkiem. Jak mógł wygarnąć mu takie bzdury? Po cichu wstał i skierował się tam gdzie poszedł Potter. Nie było go w pokoju. Podszedł do uchylonej łazienki. Zamarł pod drzwiami, słysząc jego szloch. Nie miał odwagi wejść. To była jego wina. Przez niego płacze. Dziwne. Ile człowiek może uronić łez w swoim życiu? Harry już dawno ich nie powinien mieć. Dyskretnie zajrzał przez szczelinę między drzwiami, a ścianą. Ciemnowłosy siedział na podłodze obok ubikacji, oparty o ścianę. W ręce trzymał paczkę papierosów. Chwilę po tym dym papierosowy uniósł się pod sam sufit, a Harry wytarł łzy, przybierając wygodniejszą pozycję.
- Tak bardzo chciałbym cię uszczęśliwić… Kocham cię, ale nie potrafię... Jestem tchórzem - wyszeptał, po raz kolejny zaciągając się papierosem.
Malfoy poczuł, że mięknął mu nogi. Był potworem. Wyładował swoje frustracje w tak obrzydliwy sposób. Jak mógł pomyśleć, że Harry nic do niego nie czuje? "Po prostu nie może, egoisto", usłyszał głosik w swojej głowie. Powoli wycofał się do salonu. Nie miał odwagi wejść tam do łazienki. Bał się przeprosić. Wstydził się tego, co zrobił. Nawet nie wszedł tam, aby wygłosić mu kazanie, co myśli o jego paleniu. To on był tchórzem. Harry był najodważniejszą osobą jaką kiedykolwiek znał...
***
Był już późny wieczór . Ciemnowłosy chłopak wciąż nie wychodził z sypialni. Nie miał ochoty. To, co powiedział mu Draco było szczerą prawdą. Był cholernie słaby. To niesamowite jak wspomnienia potrafią niszczyć. Jak jeden chory sadysta potrafi doprowadzić do upadku. Traci się wszystko… Ufność do ludzi, uśmiech, spokojny sen, a nawet ułożone życie. Starał się cały czas coś z tym zrobić, ale te przeżycia niszczyły go od wewnątrz. Sprawiały, że na zewnątrz był oschły, a nawet zimny. Najgorszym wspomnieniem były tortury. Już na samo, puste słowo czuł strach i silne mdłości. Tak, przerażeniu czy bólowi zawsze towarzyszyły mdłości. Samo myślenie o tamtych dniach i o nim, sprawiało, że łzy mimowolnie spływały mu po policzkach. Nie potrafił wyzbyć się obrzydzenia i żalu. Chciałby normalnie żyć. Zapomnieć, albo przynajmniej wmówić sobie, że to nigdy nie miało miejsca. Nie rzucał zaklęć torturujących, nie bił, nie dotykał, nie... Jednak trudno jest to sobie wmówić. Wspomnienia bardzo bolą i wyniszczają w nim to, co dobre. Tak jak on. Obdarł go ze wszystkiego... Z ubrań, z godności, z niewinności… Na Boga, przecież miał wtedy tylko szesnaście lat. Ale nie. On musiał zabrać mu nawet niewinność... Doskonale pamiętał tamte miejsce. Zapach wilgoci i stęchlizny, niesamowity chłód. Tak nie miało być! Nie tak! Miał spotkać się z Draco w bibliotece. Miał się cieszyć jego obecnością, pocałunkami, szczęściem. Miał tylko szesnaście lat, wreszcie miał kogoś, z kim chciał spędzić całe życie. Wszystko było przed nimi. Ale Bóg tak nie chciał! Uznał, że zbyt wiele zaznał dobrego jak na kilkanaście lat życia. Zostawił go w piekle i nie chciał wrócić. Nawet jego Anioł Stróż zniknął, a może nigdy go nie miał...
Chłopak nie wiedział, kiedy zasnął...
1