|
HENRI J. M. NOUWEN Starajcie się... Modlitwa jest aktywną obecnością Ducha Świętego w życiu osobistym i wspólnotowym. Dzięki dyscyplinie samotności i wspólnoty próbujemy usuwać wszystkie przeszkody, które nie pozwalają nam słyszeć Bożego głosu w naszym wnętrzu. |
Życie duchowe jest darem Ducha Świętego, który unosi nas do królestwa Bożej miłości. Jednak stwierdzenie to nie oznacza, że mamy biernie czekać, aż dar zostanie nam ofiarowany. Jezus mówi, byśmy starali się o królestwo. Staranie się o coś zakłada nie tylko aspirowanie, ale również silną determinację. Życie duchowe wymaga wysiłku człowieka. Siły, które będą nas ciągnęły z powrotem do świata wypełnionego troskami, nie tak łatwo pokonać. „Jak trudno jest (...) — woła Jezus — wejść do królestwa Bożego” (Mk 10,23). I aby nas przekonać o konieczności ciężkiej pracy, mówi: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24).
Dotykamy w tym miejscu kwestii dyscypliny życia duchowego. Bez niej jest ono niemożliwe. To druga strona bycia uczniem. Praktyka duchowej dyscypliny uwrażliwia nas na cichy, łagodny głos Boga. Prorok Eliasz nie spotkał Boga w potężnej wichurze ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, ale w cichym głosie (por. 1 Krl 19,9-13). Poprzez praktykowanie duchowej dyscypliny stajemy się uważni na ten głos i chętnie odpowiadamy, gdy go słyszymy.
Zazwyczaj jesteśmy otoczeni przez tyle wewnętrznych i zewnętrznych hałasów, że trudno nam usłyszeć przemawiającego do nas Boga. Często stajemy się głusi, niezdolni do rozpoznania tego, kiedy Bóg nas wzywa, i nie potrafimy zrozumieć, dokąd nas wzywa. Nasze życie staje się absurdem. W słowie „absurd” odnajdujemy łacińskie słowo surdus, które znaczy „głuchy”. Życie duchowe wymaga dyscypliny, ponieważ musimy się nauczyć słuchać Boga, który mówi przez cały czas, ale rzadko Go słyszymy. Kiedy będziemy już to umieli, nasze życie stanie się posłuszne. „Posłuszny” (ang. obedient) pochodzi od łacińskiego słowa audire, to znaczy „słuchać”. Duchowa dyscyplina jest konieczna do tego, by z wolna przejść od absurdu do życia posłusznego, od życia wypełnionego hałaśliwymi troskami do życia, w którym znajduje się trochę wolnej wewnętrznej przestrzeni, umożliwiającej słuchanie Boga i podążanie za Jego kierownictwem. Życie Jezusa było życiem posłuszeństwa. Zawsze słuchał Ojca, wsłuchiwał się w Jego głos, był czujny na Jego wskazania. Jezus był „cały uchem”. Na tym polega prawdziwa modlitwa — być w całości uchem dla Boga. Jej istotą jest słuchanie, posłuszne stawanie w Jego obecności.
Duchowa dyscyplina jest więc skupionym wysiłkiem, by stworzyć wewnętrzną i zewnętrzną przestrzeń w życiu, w której można by praktykować posłuszeństwo. Dzięki tej dyscyplinie nie pozwalamy, aby świat wypełniał nam życie aż do takiego stopnia, że nie zostanie miejsca na słuchanie. Uwalnia nas ona do modlitwy albo — by to lepiej wyrazić — pozwala modlić się w nas Duchowi Bożemu.
Przedstawię teraz dwie dyscypliny, dzięki którym możemy „starać się o królestwo”. Można je uznać za dyscypliny modlitwy. Są to dyscyplina samotności i dyscyplina wspólnoty.
Samotność
Bez samotności faktycznie niemożliwe jest prowadzenie duchowego życia. Samotność to przede wszystkim czas i miejsce dla Boga, i tylko dla Niego. Jeśli naprawdę wierzymy nie tylko w to, że Bóg istnieje, ale że jest aktywnie obecny w naszym życiu — uzdrawiając, nauczając i prowadząc nas — musimy wyznaczyć czas i miejsce, które poświęcimy wyłącznie Jemu. Jezus mówi: „Gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” (Mt 6,6).
Wprowadzenie odrobiny samotności do życia jest jedną z najkonieczniejszych, ale też najtrudniejszych dyscyplin. Mimo że ogromnie pragniemy prawdziwej samotności, doświadczamy także pewnej obawy, gdy zbliża się pora bycia samemu. Gdy tylko znajdziemy się sami, bez ludzi, z którymi moglibyśmy porozmawiać, bez książek, które moglibyśmy przeczytać, bez telewizji, którą moglibyśmy obejrzeć, czy telefonu, który pozwoliłby nawiązać z kimś kontakt, otwiera się w nas wewnętrzny chaos. Może on tak bardzo nas rozpraszać i wprowadzać niepokój, że nie będziemy mogli się doczekać, kiedy znowu czymś się zajmiemy. Wejście do własnego pokoju i zamknięcie drzwi nie oznacza zatem, że natychmiast znikną nasze wewnętrzne wątpliwości, niepokoje, lęki, złe wspomnienia, nierozwiązane konflikty, gniewne uczucia i zachowania nawykowe. Przeciwnie, kiedy usuniemy wszystkie zewnętrzne przeszkody, często odkryjemy, że z całą mocą wypłyną na powierzchnię rozproszenia wewnętrzne. Bardzo często wykorzystujemy rozproszenia zewnętrzne, aby osłonić się przed wewnętrznymi hałasami. Zatem nic dziwnego, że gdy jesteśmy sami, przeżywamy trudne chwile. Konfrontacja z wewnętrznymi konfliktami może być dla nas zbyt trudna do zniesienia.
To sprawia, że dyscyplina samotności staje się tym bardziej ważna. Samotność nie jest spontaniczną odpowiedzią na zapełnione sprawami i zaabsorbowane życie. Istnieje zbyt wiele powodów, aby nie być samemu, dlatego musimy zacząć od dokładnego zaplanowania chwil samotności. Być może nie wytrzymamy dłużej niż pięć czy dziesięć minut dziennie. Może jesteśmy przygotowani na godzinę dziennie, jedno popołudnie na tydzień, jeden dzień na miesiąc czy tydzień na rok. Ten czas będzie dla każdego inny w zależności od temperamentu, wieku, pracy, trybu życia i dojrzałości. Jednak nie potraktujemy życia duchowego poważnie, jeśli nie wyznaczymy sobie odrobiny czasu na przebywanie z Bogiem i słuchanie Go. Możemy to zanotować w kalendarzu, aby nikt inny nie zabrał nam tej pory. Wtedy będziemy mogli powiedzieć przyjaciołom, sąsiadom, studentom, klientom czy pacjentom: „Przepraszam, ale mam już spotkanie w tym czasie i nie mogę go odwołać”.
Kiedy zaangażujemy się w spędzanie czasu w samotności, będziemy bardziej wrażliwi na Boży głos w naszym wnętrzu. Na początku, podczas pierwszych dni, tygodni czy nawet miesięcy, możemy mieć uczucie, że tracimy czas. Pora samotności może na początku wydawać się niczym innym jak tylko okresem, gdy jesteśmy bombardowani tysiącami myśli i emocji wyłaniających się z ukrytych zakamarków naszego umysłu. Jeden z wczesnych autorów chrześcijańskich opisuje pierwsze stadium samotnej modlitwy jako doświadczenie człowieka, który po latach mieszkania przy otwartych drzwiach nagle postanowił je zamknąć. Goście, którzy zwykle przychodzili i wchodzili do środka, zaczynają walić do drzwi, zastanawiając się, dlaczego nie chce ich wpuścić. Dopiero kiedy uświadomią sobie, że nie są mile widziani, stopniowo przestają przychodzić. Doświadczenie to jest udziałem każdego, kto postanawia wejść w samotność po życiu pozbawionym duchowej dyscypliny. Na początku bezustannie pojawiają się rozproszenia. Później, gdy zwraca się na nie coraz mniej uwagi, z wolna się cofają.
Jest jasne, że liczy się tylko wierność dyscyplinie. Na początku samotność wydaje się tak sprzeczna z naszymi pragnieniami, że bezustannie mamy pokusę, aby od niej uciec. Jednym ze sposobów ucieczki jest marzenie albo zasypianie. Gdy jednak nie zarzucimy tej dyscypliny, przekonani, że Bóg jest z nami nawet wtedy, gdy Go nie słyszymy, z wolna odkryjemy, że tej pory sam na sam z Bogiem nie chcemy stracić. Nawet nie doświadczając wiele satysfakcji w samotności, jesteśmy świadomi, że dzień bez samotności jest mniej „duchowy” niż dzień z nią.
Intuicyjnie wiemy, że spędzanie czasu w samotności jest ważne. Nawet zaczynamy wyczekiwać tych dziwnych chwil nieużyteczności. Potrzeba samotności często jest pierwszą oznaką modlitwy, pierwszą wskazówką, że obecność Bożego Ducha przestaje być niezauważalna. Pozbywamy się wielu trosk, zaczynamy poznawać nie tylko umysłem, ale i sercem, że tak naprawdę nigdy nie byliśmy sami, że zawsze był z nami Duch Boży. Zaczynamy zatem rozumieć to, co napisał św. Paweł: „udręka staje się powodem wytrwałości. Wytrwałość daje początek stałości, a stałość nadziei. Nadzieja zaś nie doznaje zawodu, ponieważ miłość, którą nas Bóg umiłował, napełnia nasze serca dzięki Duchowi Świętemu, którego otrzymaliśmy” (Rz 5,3-5; BP). W samotności zaczynamy rozumieć Ducha, którego już otrzymaliśmy. Bóle i zmagania, które napotykamy w samotności, stają się drogą do nadziei, ponieważ nie opiera się ona na czymś, co się zdarzy, gdy skończą się nasze cierpienia, ale na prawdziwej obecności pośród wszystkich tych cierpień uzdrawiającego Bożego Ducha. Dyscyplina samotności pozwala nam stopniowo wchodzić w kontakt z pełną nadziei obecnością Boga w naszym życiu. Pozwala nam także smakować już tutaj początki radości i pokoju, które należą do nowego nieba i nowej ziemi.
Dyscyplina samotności, tak jak ją tu opisałem, jest jedną z najpotężniejszych dyscyplin w rozwijaniu życia modlitwy. Jest prostym, choć niełatwym sposobem uwolnienia się z niewoli naszych zajęć i trosk i pozwala usłyszeć głos, który czyni wszystko nowe.
Pozwólcie, że podam bardziej konkretny opis tego, jak można praktykować samotność. Dobrze mieć własny pokój albo kąt — czy nawet dużą szafę! — przeznaczony na dyscyplinę samotności. Takie gotowe miejsce pomaga nam w staraniu się o królestwo bez pochłaniających czas przygotowań. Niektórzy lubią wyposażyć to miejsce w ikonę, świecę czy prostą roślinę. Ważne, aby miejsce samotności pozostało proste i schludne. Tu mieszkamy w obecności Pana. Robienie czegoś pożytecznego, jak czytanie czegoś stymulującego, myślenie o czymś interesującym albo przeżywanie czegoś niezwykłego, zawsze stanowi pokusę. Chwila samotności to jednak chwila, w której mamy znajdować się w obecności Pana z pustymi rękami, nadzy, wystawieni na zranienia, bezużyteczni, niemający niczego do pokazania, udowodnienia czy obronienia. W taki sposób będziemy z wolna uczyć się wsłuchiwać w cichy głos Boga.
Co jednak zrobić z licznymi rozproszeniami? Czy powinniśmy z nimi walczyć i mieć nadzieję, że w ten sposób staniemy się bardziej uważni na głos Boży? Nie wydaje się to dobrą metodą na rozpoczęcie modlitwy. Stworzenie pustej przestrzeni, w której możemy słuchać Bożego Ducha, nie jest łatwe, kiedy całą swoją energię będziemy tracić na walkę z rozproszeniami. Zwalczanie rozproszeń w tak bezpośredni sposób kończy się tym, że zaczniemy poświęcać im więcej uwagi, niż na to zasługują. Powinniśmy skupić się na słowach Pisma. Psalm, przypowieść, opowieść biblijna, wypowiedź Jezusa czy słowa Pawła, Piotra, Jakuba, Judy lub Jana pomogą nam skierować uwagę na obecność Bożą. W ten sposób nie pozwolimy, by „to wszystko” miało nad nami władzę. Kiedy w centrum naszej samotności umieścimy słowa Pisma — czy będzie to krótkie wyrażenie, kilka zdań czy dłuższy tekst — mogą one się stać punktem, do którego będziemy wracać, gdy wybiegniemy myślami w różnych kierunkach. Stworzą bezpieczną przystań na burzliwym morzu. Na zakończenie okresu cichego mieszkania z Bogiem dzięki modlitwie wstawienniczej możemy wprowadzić w Jego uzdrawiającą obecność wszystkich ludzi, którzy są częścią naszego życia — zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Dlaczego by nie zakończyć słowami, których nauczył nas sam Jezus: „Ojcze nasz...”?
Jest to tylko jedna z wielu form, w których może być praktykowana dyscyplina samotności. Istnieje nieskończenie wiele jej odmian. Spacery na łonie przyrody, powtarzanie krótkich modlitw, takich jak modlitwa Jezusowa, proste formy śpiewane, pewne ruchy czy gesty — wszystko to oraz wiele innych elementów może nam pomóc w dyscyplinie samotności. Musimy jednak zdecydować się, która forma najbardziej nam odpowiada i której pozostaniemy wierni. Lepiej praktykować samotność codziennie przez dziesięć minut niż przez godzinę raz na jakiś czas. Lepiej przyzwyczaić się do jednej postawy niż eksperymentować z różnymi. Prostota i regularność są najlepszymi przewodnikami w znajdowaniu własnej drogi. Pozwalają nam uczynić z dyscypliny samotności część naszego codziennego życia, taką jak jedzenie i spanie. Kiedy to nastąpi, hałaśliwe troski z wolna stracą nad nami władzę, a zacznie ujawniać swoją obecność odnawiające działanie Ducha Bożego.
Dyscyplina samotności wymaga od nas wyznaczenia czasu i miejsca, jednak tak naprawdę liczy się tylko to, by nasze serce stało się cichą celą, w której będzie mógł mieszkać Bóg, bez względu na to, dokąd pójdziemy lub co będziemy robili. Im bardziej będziemy ćwiczyć się w tym, by spędzać czas z Bogiem i tylko z Nim, tym szybciej odkryjemy, że Bóg jest z nami przez cały czas i w każdym miejscu. Wkrótce nauczymy się rozpoznawać Go nawet wśród aktywnego i czynnego życia. Kiedy samotność czasu i miejsca zmieni się w samotność serca, nigdy nie będziemy musieli jej opuszczać. Będziemy potrafili wieść życie duchowe w każdym miejscu i o każdej porze. Dzięki temu dyscyplina samotności umożliwi nam prowadzenie aktywnego życia w świecie, a jednocześnie pozostawanie zawsze w obecności Boga.
Wspólnota
Dyscyplina samotności nie może występować sama. Jest blisko związana z dyscypliną wspólnoty. Wspólnota jako dyscyplina stanowi wysiłek tworzenia wolnej i pustej przestrzeni między ludźmi, w której mogliby razem praktykować prawdziwe posłuszeństwo. Dzięki dyscyplinie wspólnoty bronimy się przed przywieraniem do siebie nawzajem z lęku i osamotnienia, i oczyszczamy przestrzeń, aby wsłuchiwać się w wyzwalający głos Boga.
Może to brzmi dziwnie, gdy mówię o wspólnocie jako dyscyplinie, ale bez niej wspólnota staje się słowem słabym, odnoszącym się raczej do bezpiecznego, przytulnego i wygodnego miejsca niż do przestrzeni, w której można by otrzymać nowe życie i doprowadzić do jego pełni. Gdziekolwiek pojawia się wspólnota, dyscyplina jest sprawą podstawową. Jest tak nie tylko w wielu starych i nowych formach życia wspólnotowego, ale i w podtrzymywaniu relacji przyjaźni, małżeństwa i rodziny. Potrzeba stałego rozpoznawania w nas Ducha Bożego, aby stworzyć wśród nas przestrzeń dla Boga. Kiedy poznamy życiodajnego Ducha Bożego w centrum naszej samotności i w ten sposób będziemy potrafili przyjąć swoją prawdziwą tożsamość, będziemy także mogli zobaczyć tego samego życiodajnego Ducha przemawiającego do nas przez naszych bliźnich. Kiedy nauczymy się rozpoznawać w życiodajnym Duchu Bożym źródło naszego życia razem, będziemy także chętniej wsłuchiwać się w Jego głos w samotności.
Przyjaźń, małżeństwo, rodzina, życie zakonne i każda inna forma wspólnoty jest samotnością witającą samotność, duchem przemawiającym do ducha i sercem wołającym do serca. To poznanie z wdzięcznością Bożego powołania, aby razem dzielić życie i radosne ofiarowanie gościnnej przestrzeni, w której mogą objawić się twórcze siły Bożego Ducha. W ten sposób wszystkie formy wspólnego życia mogą stać się drogami objawiania sobie nawzajem prawdziwej obecności Boga wśród nas.
Wspólnota ma niewiele wspólnego ze wzajemną zgodnością. Podobieństwo wykształcenia, psychologicznej natury czy statusu społecznego może nas do siebie zbliżyć, ale nigdy nie może się stać podstawą wspólnoty. Wspólnota opiera się na Bogu, który wzywa nas razem, a nie na atrakcyjności ludzi dla siebie nawzajem. Istnieje wiele grup, które są ukształtowane, by chronić własne interesy, bronić swojego statusu czy promować osobiste sprawy, ale żadna z nich nie ma cech wspólnoty chrześcijańskiej. Zamiast przełamywać mury lęku i tworzyć nową przestrzeń dla Boga, zamykają się na prawdziwych lub wyimaginowanych intruzów. Tajemnica wspólnoty polega na tym, że obejmuje ona wszystkich ludzi, bez względu na ich indywidualne różnice, i pozwala im żyć razem jak braciom i siostrom Chrystusa oraz synom i córkom Ojca niebieskiego.
Chciałbym opisać jedną konkretną formę dyscypliny wspólnoty. Jest to praktyka wspólnego słuchania. W naszym rozgadanym świecie zazwyczaj spędzamy razem czas, rozmawiając. Czujemy się lepiej, dzieląc się doświadczeniami, omawiając interesujące problemy czy spierając się na temat aktualnych spraw. Dzięki bardzo aktywnej słownej wymianie poglądów próbujemy nawzajem się odkrywać. Często jednak przekonujemy się, że słowa działają bardziej jak mury niż jak bramy, są raczej sposobem zachowania dystansu niż zbliżenia się. Często — nawet wbrew naszym pragnieniom — stwierdzamy, że współzawodniczymy ze sobą. Staramy się udowodnić sobie nawzajem, że warto na nas zwrócić uwagę, że mamy do pokazania coś, co czyni z nas kogoś szczególnego. Dyscyplina wspólnoty pomaga nam razem milczeć. To wyćwiczone milczenie nie jest milczeniem żenującym, ale ciszą, kiedy wspólnie zwracamy uwagę na Pana, który nas razem wezwał. W ten sposób poznajemy siebie nawzajem nie jako ludzie, którzy przywierają kurczowo do zbudowanej przez siebie tożsamości, ale jako ci, którzy są kochani przez tego samego Boga w bardzo intymny i niepowtarzalny sposób.
Tutaj — podobnie jak w przypadku dyscypliny samotności — mogą nas w to wspólnotowe milczenie wprowadzić słowa Pisma. Wiara, jak powiada Paweł, bierze się ze słuchania. Musimy słuchać słowa, które mamy sobie nawzajem do przekazania. Kiedy zejdziemy się razem z różnych geograficznych, historycznych, psychologicznych czy religijnych kierunków, słuchanie tego samego słowa wypowiadanego przez różnych ludzi może stworzyć wspólną dla nas otwartość i podatność na zranienia pozwalające nam poznać, że w tym słowie razem jesteśmy bezpieczni. W ten sposób możemy odkryć naszą prawdziwą tożsamość jako wspólnoty, w ten sposób możemy doświadczyć, co to znaczy być razem wezwanym, i w ten sposób możemy rozpoznać, że ten sam Pan, którego odkryliśmy w naszej samotności, przemawia także w samotności naszych bliźnich, bez względu na to, jaki jest ich język, nazwisko czy charakter. Ze wspólnego słuchania słowa Bożego może wyrosnąć prawdziwie twórcze milczenie. Jest ono wypełnione troskliwą obecnością Boga. W ten sposób wspólne słuchanie słowa może nas uwolnić od współzawodnictwa i rywalizacji, a jednocześnie pozwala rozpoznać naszą prawdziwą tożsamość synów i córek tego samego kochającego Boga oraz braci i sióstr naszego Pana Jezusa Chrystusa, a przez to siebie nawzajem.
Ten przykład dyscypliny wspólnoty jest jednym z wielu. Wspólne świętowanie, wspólna praca, wspólna zabawa — wszystko to są sposoby, na które można praktykować wspólnotę. Jednak bez względu na to, jaka jest konkretna forma czy kształt, dyscyplina wspólnoty zawsze kieruje nas poza granice rasy, płci, narodowości, charakteru czy wieku i zawsze objawia nam to, kim jesteśmy przed Bogiem i dla siebie nawzajem.
Dyscyplina wspólnoty czyni z nas osoby, to znaczy ludzi (persony), którzy brzmią (łacińskie słowo personare znaczy „brzmieć”) prawdą, pięknem i miłością pełniej i obficiej dla drugich, niż oni sami potrafiliby to uchwycić. W prawdziwej wspólnocie jesteśmy oknami nieustannie otwierającymi się dla siebie nawzajem na nowe widoki tajemnicy obecności Bożej w naszym życiu. Dyscyplina wspólnoty zatem jest prawdziwą dyscypliną modlitwy. Uwrażliwia nas na obecność Ducha, który woła: „Abba, Ojcze”, wśród nas i w ten sposób modli się z samego wnętrza naszego wspólnego życia. Wspólnota jest zatem posłuszeństwem praktykowanym razem. Nie wystarczy tylko zapytać: „Gdzie prowadzi mnie Bóg jako indywidualną osobę próbującą wypełniać Jego wolę?”. Bardziej podstawowe i znaczące jest pytanie: „Dokąd prowadzi nas Bóg jako ludzi?”. Pytanie to wymaga, abyśmy zwrócili baczniejszą uwagę na Boże kierownictwo w naszym wspólnym życiu i abyśmy razem poszukali twórczej odpowiedzi. W tym miejscu dochodzimy do kwestii tego, jak modlitwa i działanie mogą stanowić jedno, ponieważ cokolwiek czynimy jako wspólnota, może być aktem prawdziwego posłuszeństwa tylko wtedy, gdy jest odpowiedzią na to, jak wysłuchaliśmy głosu Boga wśród nas.
Nie wolno nam zapominać, że wspólnota, podobnie jak samotność, jest przede wszystkim cechą serca. Choć prawdą jest, że nigdy nie poznamy, czym jest wspólnota, jeśli nie znajdziemy się razem w jednym miejscu, to wspólnota nie musi koniecznie oznaczać fizycznego przebywania razem. Równie dobrze możemy żyć we wspólnocie, będąc fizycznie sami. Wtedy dzięki bliskiej więzi miłości, która łączy nas z innymi, możemy swobodnie działać, szczerze się wypowiadać i pokornie cierpieć, mimo że dzieli nas czas i miejsce. Wspólnota miłości rozciąga się nie tylko poza granice państw i kontynentów, ale także poza granice dziesięcioleci i wieków. Nie tylko świadomość tych, którzy są daleko, ale także pamięć o tych, którzy żyli dawno temu, może wprowadzać w uzdrawiającą, wspierającą i prowadzącą nas wspólnotę. Przestrzeń dla Boga we wspólnocie pokonuje wszystkie ograniczenia miejsca i czasu.
Dyscyplina wspólnoty wyzwala nas zatem, byśmy mogli pójść tam, dokąd prowadzi nas Duch, nawet do tych miejsc, do których raczej wolelibyśmy nie iść. Jest to prawdziwe doświadczenie zesłania Ducha. Kiedy Duch zstąpił na uczniów lękliwie zbitych razem, zostali uwolnieni i mogli wyjść ze swego zamkniętego pokoju na świat. Dopóki byli razem tylko ze strachu, nie tworzyli żadnej wspólnoty. Kiedy jednak otrzymali Ducha, stali się grupą wolnych ludzi, którzy mogli pozostawać w komunii z sobą nawet wtedy, gdy byli od siebie tak daleko jak Rzym od Jerozolimy. Kiedy zatem Duch Święty, a nie strach, łączy nas we wspólnotę, żaden dystans czasowy ani przestrzenny nie może nas rozdzielić.
Wniosek
Dzięki dyscyplinie samotności odkrywamy w naszym wnętrzu przestrzeń dla Boga. Dzięki dyscyplinie wspólnoty odkrywamy miejsce dla Boga w naszym wspólnym życiu. Obie te dyscypliny dotyczą tego samego, ponieważ przestrzeń w nas i przestrzeń wokół nas jest tą samą przestrzenią.
Właśnie w tej boskiej przestrzeni modli się w nas Duch Boży. Modlitwa jest przede wszystkim aktywną obecnością Ducha Świętego w naszym życiu osobistym i wspólnotowym. Dzięki dyscyplinie samotności i wspólnoty próbujemy usuwać — powoli, łagodnie, a jednak wytrwale — wszystkie przeszkody, które nie pozwalają nam słyszeć Bożego głosu w naszym wnętrzu. Bóg nie przemawia do nas tylko raz na jakiś czas, ale mówi zawsze. W dzień i w nocy, podczas pracy i zabawy, w radości i smutku, Duch Boży jest w nas aktywnie obecny. Naszym zadaniem jest pozwolić, aby ta obecność stała się dla nas realna we wszystkim, co robimy, mówimy czy myślimy. Samotność i wspólnota są dyscyplinami, dzięki którym uzyskujemy wolną przestrzeń, w której możemy wsłuchiwać się w obecność Bożego Ducha i bez lęku, wspaniałomyślnie Mu odpowiadać. Jeśli usłyszeliśmy głos Boga w samotności, usłyszymy go także w naszym wspólnym życiu. Jeśli usłyszeliśmy go w naszych braciach i siostrach, usłyszymy Go także wtedy, gdy będziemy z Nim sami. Czy to w samotności, czy we wspólnocie, sami czy z innymi, jesteśmy wezwani do prowadzenia życia posłusznego, to znaczy życia nieustającej modlitwy — „nieustającej” nie z powodu licznych modlitw, które mamy odmawiać, ale z powodu stałej czujności na nieustającą modlitwę Ducha Bożego w naszym wnętrzu i wokół nas.
HENRI J. M. NOUWEN ur. 1932, zm. 1996, ksiądz holenderski, od lat 60. mieszkał w Ameryce. Ostatnie lata swego życia spędził wśród upośledzonych w Daybreak, kanadyjskim domu Arki koło Toronto. Autor Zranionego Uzdrowiciela, Powrotu syna marnotrawnego, Przekroczyć siebie.
Tekst pochodzi z książki Uczynić wszystko nowe. Zaproszenie do życia duchowego, która ukaże się w tłumaczeniu Justyny Grzegorczyk nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka.