Ludzie przezorni starają się ubezpieczyć na obydwie strony
W przededniu dnia Stworzenia
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3070
• tygodnik „Najwyższy Czas!” • 4 kwietnia 2014
Ach, jakże trudna i pełna zasadzek jest demokracja, gdy światło nie jest wyraźnie oddzielone od ciemności! W takich sytuacjach niczego wyraźnie nie widać, więc ludzie przezorni - a któż w takich niepewnych czasach nie jest przezorny? - starają się ubezpieczyć na obydwie strony. Pamiętamy choćby wystąpienie pana pułkownika Szelaga z Prokuratury Wojskowej po ogłoszeniu przez „Rzeczpospolitą”, że na wraku samolotu, co to rozbił się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku znaleziono ślady trotylu. W kołach rządowych i w Salonie zapanowała konsternacja, jakby wszyscy myśleli, że zimny rosyjski czekista Putin właśnie przystąpił do wysadzania w powietrze nie tylko rządu premiera Tuska, ale i mocującej go w naszym nieszczęśliwym kraju soldateski, no i basującego jednym i drugim Salonu.
Nawiasem mówiąc, obecne napięcie w stosunkach polsko-rosyjskich może przyczynić się do wyjaśnienia, co naprawdę stało się wtedy w Smoleńsku. Bo jeśli miał tam miejsce zamach, o który - jeśli już - to bardziej podejrzewałbym krajową soldateskę, niż ruskich szachistów - to Rosjanie musieliby o tym wiedzieć, jeśli nawet nie zawczasu, to ex post. W takiej sytuacji zimny rosyjski czekista Putin mógłby jednym słowem zmitygować zarówno robiącego groźne miny pana ministra Sikorskiego, jak i pozującego na strategosa pana prezydenta Komorowskiego, czy premiera Tuska.
Wystarczyłoby ostrzegawcze podniesienie palca, czemu towarzyszyłyby słowa: „no - bo powiem!” - żeby z naszych Umiłowanych w jednej chwili wypuścić powietrze.
Ale jeśli zamachu nie było, to nasi Umiłowani mogą dokazywać ile wlezie, to znaczy - na ile pozwoli im Nasza Złota Pani. Wyjątkiem jest pan prezes Kaczyński, który Naszej Złotej Pani chyba nie podlega, bo - jak mi wyjaśnił pewien sympatyzujący z PiS-em Czytelnik - „postawił na Amerykę i Izrael”. Co to konkretnie znaczy - trudno zgadnąć, bo na przykład nie wiemy nawet tego, czy pan prezes Kaczyński „stawiając na Izrael”, popiera izraelski zamiar wyszlamowania naszego nieszczęśliwego kraju z 65 miliardów dolarów pod pozorem „odzyskiwania mienia żydowskiego”, czy też nie popiera, a jeśli nie popiera - to czy Izrael stawia w Polsce akurat na niego, czy może - oczywiście bez jego wiedzy i zgody - jednak na kogoś innego?
Warto przypomnieć, że mniej więcej przed rokiem bawił w Warszawie dyrektor utworzonego w 2011 roku przez rząd Izraela wespół z Agencją Żydowską zespołu HEART, pan Robert Brown, który przeprowadził rozmowy z 6 ministrami rządu premiera Tuska, m.in., w ministrem Rostowskim, Sikorskim i Gowinem oraz przedstawicielami „opozycji parlamentarnej”, więc chyba i z panem prezesem Kaczyńskim.
Ponieważ celem zespołu HEART jest „odzyskanie mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, to byłoby dobrze, gdyby zarówno pan Jarosław Gowin, jak i prezes Kaczyński, stręczący akurat Polakom swoich faworytów do Parlamentu Europejskiego, powiedzieli szczerze i otwarcie, co tam ustalili w panem Brownem podczas tych rozmów, po których, w wypowiedzi dla gazety „The Times of Israel” stwierdził on, że w sprawie wspomnianych roszczeń nastąpił „przełom”. Skoro przez cztery lata można rozhuśtywać emocjonalnie opinię publiczną sprawą Smoleńska, żeby wepchnąć faworytów PiS na parlamentarne synekury w Warszawie i w Brukseli, to dla równowagi można by też uchylić rąbka tajemnicy, co konkretnie w przypadku pana prezesa Kaczyńskiego oznacza „postawienie na Izrael” i ile to będzie Polskę kosztowało, kiedy już nasz wirtuoz intrygi swoim zwyczajem potknie się na końcu o własne nogi.
Ale to na marginesie, bo zacząłem przecież o panu pułkowniku Szelągu, który, nie mając jeszcze pewności, czy zimny czekista Putin właśnie przystąpił do wysadzania w powietrze rządu, razwiedki i warszawskiego Salonu, czy też pan red. Gmyz napisał o tym trotylu na własna rękę, asekurancko powiedział, że wprawdzie obecność trotylu została „wykryta”, ale to nie oznacza, że „on tam był”. Dopiero gdy ku nieopisanej uldze wszystkich zainteresowanych okazało się, że na razie Putin jeszcze nie nacisnął guzika żadnej ze swoich „cudownych broni”, światło zostało od ciemności wyraźniej oddzielone, dzięki czemu i niezależna prokuratura skapowała, czego się ma trzymać i jak nawijać.
Skoro takie rozterki targają Umiłowanymi w kraju, gdzie młoda demokracja już „zdała egzamin”, to cóż dopiero mówić o Ukrainie, gdzie światło z ciemnością jest przemieszane niczym w przeddzień pierwszego dnia Stworzenia? Toteż kiedy niezależny i samorządny ukraiński parlament dostał od Międzynarodowego Funduszu Walutowego rozkaz wprowadzenia pakietu antykryzysowego, od którego MFW uzależnia pożyczenie tamtejszemu rządowi kilkunastu miliardów dolarów gwoli zatkania dziury budżetowej o rozmiarach prawie 30 miliardów, to rano za pakietem głosowało 189 deputowanych na 450 i pakiet przepadł, ale wieczorem głosowało już 246 deputowanych i pakiet przeszedł. Co się stało między rankiem i wieczorem, jakich środków perswazyjnych użył posądzany - podobno niesłusznie - o żydowskie pochodzenie premier Arsenij Jaceniuk - tajemnica to wielka, chociaż nie od rzeczy będzie przypomnieć spostrzeżenie starożytnych Rzymian, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem.
W ogóle wydaje się, że ukraińscy parlamentarzyści nie bardzo są pewni własnej pozycji w nowym demokratycznym porządku i kiedy licząca około tysiąca osób bojówka Prawego Sektora, w odwecie za zastrzelenie w Równem Aleksandra Muzyczki zamarkowała „szturm” na siedzibę Rady Najwyższej, wybijając kilka szyb, spora część deputowanych przystąpiła do pośpiesznej ewakuacji tylnymi drzwiami, najwyraźniej chcąc uniknąć chwytu za krawat. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że na razie deputowani powinni w parlamencie pozostać, bo Prawy Sektor właśnie kazał im uchwalić zdymisjonowanie ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa, któremu poprzysiągł „zemstę”.
Z jednej strony bezpieka, z drugiej - Prawy Sektor, a z trzeciej - Julia Tymoszenko, która znowu stręczy się na prezydenta. Kogo tu słuchać, od kogo brać, komu się nadstawić, komu się podlizywać - jakież rozterki, jaki potężny dysonans poznawczy, zwłaszcza w sytuacji, gdy czasy są niepewne, bo nad granicą przywarował zimny rosyjski czekista Putin, z którym płomienny przyjaciel Ukrainy, amerykański sekretarz stanu Kerry właśnie „utrzymuje kontakt” w sprawie Syrii, gdzie tamtejsi „bezbronni cywile” akurat rozpoczęli kolejną ofensywę przeciwko tamtejszemu tyranowi.
Co będzie, jeśli sekretarz Kerry w zamian za przymknięcie rosyjskiego oka na Syrię, przymknie oko na Ukrainę? Widać wyraźnie, że światło, które już-już wydawało się oddzielone od ciemności, wcale oddzielone nie jest, więc niezależnie już od dysonansów poznawczych, jakie muszą targać ukraińskimi Umiłowanymi Przywódcami, tym bardziej warto przepytać pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, co konkretnie oznacza „postawienie na Izrael” i ile Polska będzie musiała z tego tytułu beknąć, kiedy już swoim zwyczajem potknie się on o własne nogi.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.