Kolejny odcinek `serialu' Była narzeczona [NZ]
6.
Cały weekend spędziłam w domu. Ani razu nie wyszłam. Odpoczęłam trochę psychicznie i już w niedzielę wieczór absurdalne zdarzenia z zeszłego tygodnia wydawały się bardzo odległe.
Rozmawiałam też z Charlie'm o zakupie nowej lodówki. Obecna, prehistoryczna, już nie mroziła. Charlie starał się mi wmówić, że to żaden problem.
-Tato, nawet lodów nie można mrozić. - marudziłam.
-Kochanie, jeśli będzie chciała mrozić lody to wystawisz je za okno. W Forks niemal zawsze jest minusowa temperatura.
-A szynka, masło, mleko...
-Nie marudź. Ta jeszcze trochę wytrzyma.
-... ser, jogurty, piwo.
-Piwo?
-No tak. Co sobie pomyślą, gdy zobaczą, że policjant trzyma piwo za oknem? I to taki ważny policjant!
-Chyba masz rację.
No i we wtorek jedziemy po lodówkę. Moim samochodem..
Poniedziałek był mroźny. Kiedy się obudziłam, o szóstej, było jeszcze trochę ciemno. Umyłam się, spakowałam, ubrałam i zeszłam na dół zjeść śniadanie. Charlie siedział przy stole i przeglądał jakiś katalog. Nasypałam sobie płatek, zalałam mlekiem i usiadłam naprzeciw niego.
-Co to? - zapytałam wskazując łyżką na katalog.
-Lodówki. - odpowiedział lakonicznie.
Siedzieliśmy w ciszy. Kiedy zjadłam śniadanie podeszłam do jego krzesła.
-I co ciekawego widzisz?
-Wiedziałaś, że są lodówki, które są podłączone do internetu i jeśli np. czegoś ci zabraknie, a jest to zaprogramowane w lodówce, automatycznie zamawiają to w internecie.
-Słyszałam. To chyba w Chinach takie robią..
-Albo np. jeśli wchodzisz do kuchni, lodówka to wyczuwa i mówi 'Witaj Charlie. Jak ci minął dzień?', ja odpowiadam, że dobrze, a ona 'To świetnie. Życzę ci miłego dnia'.
-Wiesz to ja już bym wolała psa. - Uśmiechnęłam się do niego. Pokiwał głową. Stanęło na wysokiej, srebrnej. Kosztowała chyba 300 dolarów. Zaoferowałam się, że dołożę 75 dolców. Oczywiście, wedle moich przewidywań, Charlie nie zgodził się.
O wpół do ósmej wyszłam z domu. Poczułam przyjemne, rześkie powietrze, które sprawiało radość tylko po paru dniach siedzenia w domu.
Jechałam powoli. Wszystko wydawało się senne. Nawet drzewa wyglądały jakby zaraz miały paść ze zmęczenia. Co jakiś czas otwierałam szerzej oczy, by nie zasnąć.
Na parkingu było już dużo osób. Większość rozmawiała wesoło, opowiadając, co robiło w weekend.
Wysiadłam ociągając się. Po chwili był przy mnie Mike. Zaczął opowiadać mi jak skończyła się impreza.
-I jedna Olivia tak się upiła, że gdy wyszła zaczęła śpiewać hymn. Przewróciła się na schodach i rozbiła głowę. Było tyle krwi, że...
-Tych szczegółów możesz mi oszczędzić. - poprosiłam. Kiwnął głową i kontynuował.
Słuchałam go jednym uchem. Ogólnie to rozglądałam się po parkingu. Przed oczami mignęła mi znajoma sylwetka. Przyjrzałam się uważniej. Jasper. Jasper! Siedział na ławce po drugiej stronie ulicy. Wyglądał normalnie. To znaczy, nie miał już japonek, włosów na żel itp.
Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko i gestem przywołał do siebie. Przeprosiłam na chwilę Mike'a i przebiegłam przez ulicę.
-Hej Jasper. - przywitałam się. Pokiwał głową. Usiadłam obok niego. Ławka była trochę wilgotna, ale uznałam, że dla Jaspera zrobię i takie poświęcenie, że potem będę wyglądała jakbym popuściła w majtki.
-Cześć Bello. Dobrze, że akurat się spotkaliśmy. - mówił cicho. Byłam ciekawa, co chce mi powiedzieć.
-A gdzie się podziały hmm.. Twoje atrybuty? No wiesz, japonki, okulary, te sprawy. - mimo największych chęci nie mogłam opanować chichotu.
-Tak się zastanawiałem i uznałem, że chyba lepiej będzie jak zostanę skinheadem.
-Nie, nie, nie. To ja już wolę z Tobą chodzić na zakupy.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Ucieszyłam się z tego, że raczej Jasper na razie będzie po prostu Jasperem.
-Chciałem z Tobą porozmawiać. - wyznał.
-Domyśliłam się.
Zamilkł na chwilę po czym zaczął:
-Edward jest nieszczęśliwy. Tęskni za Tobą.
Zaczęłam się głośno i absurdalnie śmiać. Kiedy się uspokoiłam, Jasper dalej miał swoje oczy, poważnie, utkwione we mnie.
-Jasper, posłuchaj... Myślałam nad tym. Chociaż szaleję za Twoim bratem, wiem że związek między nami nie ma sensu. Ja jestem człowiekiem, on wampirem... Sądzę, że Bóg i wszystkie niebiosa by wolałybyśmy zakochali się w kimś z naszego gatunku. - zawiesiłam głos, po czym dodałam: -Tylko, że on ma ułatwione zadanie. Niedługo się ożeni. Wszystkie rany się zabliźnią. Jednak ja czuję, że moje będą jeszcze otwarte przez najbliższe kilkaset lat.
Uśmiechnęłam się smutno. Jasper pogładził mnie po ramieniu. To była dziwna sytuacja. Nie pomyślałabym, że o takich rzeczach będę mówić Jasperowi. Prędzej Alice, Rosalie..
Milczeliśmy. Chyba to był najlepszy komentarz. Po paru minutach odezwałam się:
-A co z Tobą i Alice?
Byłam ciekawa jak rozwinęła się sytuacja i co zdarzyło się po tym spotkaniu w centrum handlowym.
-Oj, Bella.. Ja już totalnie do tego nie mam głowy. Zrobiła mi dziką awanturę. Krzyczała, że robię z siebie idiotę. Oczywiście ja też wyrzuciłem z siebie to i owo. Ona chyba zwariowała. Czyta horoskopy..
-A ona wie w ogóle kiedy się urodziła? - zdziwiłam się.
-Ogólnie to nie, ale uznała, że ona będzie najlepszym koziorożcem. Więc wertuje wszystkie gazety, strony internetowe. Rozumiesz? Strony internetowe! Zablokowała wejścia na wszystkie portale społecznościowe w Ameryce!
Rzeczywiście, z Alice było coś nie tak. Trzeba będzie się nad nią zastanowić. Ale akurat wtedy musiałam iść na lekcje.
-Jasper, wybacz, zaczynają mi się lekcje. Dzięki za rozmowę.
-Ja też Ci dziękuję, Bello.
I odeszłam. Kiedy wchodziłam do budynku, nagle koło mnie przeszedł Edward. Jasny gwint! Zupełnie o nim zapomniałam. Pewnie podsłuchiwał.
-Bello..
-Nie, Edward, nie będę druhną na Twoim ślubie.
I poszłam dalej. Zatrzymał się zaskoczony. Postanowiłam, że poproszę, aby mnie przeniesiono na biologii do innego stolika. A jak będzie potrzeba to mogę i nawet na podłodze siedzieć...