Byłem Świadkiem Jehowy


Byłem Świadkiem Jehowy

Günther Pape wyd. Palabra

Przedmowa autora.

Przedmowa.

Lata dzieciństwa.

Jako aktywista Świadków Jehowy.

Budzą się we mnie pierwsze wątpliwości.

Brak czasu na krytyczne badania.

Znów wątpliwości.

Czy Jehowa kieruje Towarzystwem "Strażnica"?

W upojeniu entuzjazmu.

"Imię Jehowy jest potężną twierdzą".

Mój światopogląd rozpadł się w gruzy.

Fałszywi prorocy.

Dziwni obywatele.

Na drodze do Kościoła.

Znalazłem swój dom w Kościele.

Posłowie (ks. M. Czajkowski)

LATA DZIECIŃSTWA

Niemcy po przegranej pierwszej wojnie światowej : pośród zmienności politycznych wydarzeń wszystko zdawało się chwiać i zapadać. Rozsypywały się przyjęte dotąd kryteria pewności i bezpieczeństwa. Coraz to nowe rządy przychodziły i odchodziły - pozostawało jedno: człowiek pośród całego splotu nie rozwiązanych problemów. Na kogo miał liczyć, na kim miał się oprzeć naród?

Także i w Thale, niewielkim mieście u podnóża gór Harzu, w dzikiej, romantycznej dolinie rzeki Bode, na życie mieszkańców padał cieniem niepokój. W miejscowej hucie żelaza, dającej chleb ośmiu tysiącom pracowników i ich rodzinom, jedno łączyło ludzi różnych poglądów politycznych: lęk przed utratą pracy. Kryzys gospodarczy w Niemczech przyjmował coraz groźniejsze formy. Kto dziś jeszcze stał przy warsztacie pracy, ten już jutro mógł znaleźć się jako bezrobotny na ulicy.

Rok 1930. Narodowy socjalizm rósł szybko w siłę. Thale pozostawało jednak miastem w przeważającej mierze "czerwonym ". Dochodziło często do starć "czerwonych " z "brunatnymi ". W tym czasie ojciec mój miał jeszcze pracę jako formierz w hucie żelaza. Życie stawało się jednak z dnia na dzień cięższe, a bezrobotnych był już w mieście legion. Któregoś dnia i mój ojciec znalazł się w ich szeregach. Nie byliśmy zamożni - jak ci liczni goście przybywający do Thale na niedziele i urlopy z Berlina i innych miast, aby spędzić tu miłe chwile i podziwiać piękno naszej doliny. Przejezdni płacili chętnie parę groszy śmiałkom ważącym się na skok z diabelskiego mostu do płynącej pod nim rzeki Bode, chociaż policja przeganiała każdego ze skoczków. Goście mieli swoją szarpiącą nerwy rozrywkę, a ryzykant, biedny miejscowy chłopak, miał swoich 50 fenigów. Uważano widać, że nie warto płacić więcej za niebezpieczny pokaz. Jeśli jednak zgromadziło się dziesięciu i więcej widzów, można było zebrać nawet pięć marek, a za te pieniądze można już było niejedno kupić. Część tych nielegalnych zarobków przypadała kilku sprytnym chłopakom, których zadaniem było ostrzeganie zawczasu przed nadchodzącą policją. Szczęśliwcy dumni z zarobionych pieniędzy, biegli do najbliższego rzeźnika po kawałek kiełbasy. W ten sposób przyczyniali się do zaopatrzenia rodzinnego stołu. Kiełbasa - co za przysmak na stole, na którym pojawiał się zwykle tylko chleb z margaryną!

Nie wszyscy mogli skakać z diabelskiego mostu - dwanaście metrów w dół wąskim przesmykiem pośród skalnych ścian do rzeki. Dla niejednego byłby to ostatni skok w życiu. Tylko niewielu mogło się na ten wyczyn odważyć. Inni woleli zagłuszać trapiący ich głód bijatyką z rówieśnikami albo - gdy się udało - kuflem piwa. Tak żyła większość, licząca się na tysiące.

Kiedy wschodni wiatr gnał brudny dym z szesnastu kominów huty w głąb doliny, nie cieszyło to turystów. Tylko pozbawiony pracy robotnik marzył o lepszych czasach, kiedy to dymy z huty znowu zapewnią chleb jego rodzinie.

Narodowi socjaliści obiecywali szczęście i dobrobyt. Niejednym wydawali się zbawcami, ale wielu im nie ufało. Mój ojciec niczego dobrego od nich nie oczekiwał. Należał do socjaldemokratycznej organizacji "Reichsbanner ", jednak i do niej nie miał widać pełnego zaufania, uważając za cel godny dążeń jedynie "złotą erę " zapowiadaną przez Badaczy Pisma świętego - Świadków Jehowy.

Czasopismo zatytułowane "Złota Era "1 pociągało czytelników. Przynosiło wielkie ilustracje przedstawiające szeregi bezrobotnych, głodujące dzieci, dzielnice nędzy w wielkich miastach, zapowiadając że już niedługo o tym zapomnimy, bo nadejdzie raj, złota era! - Właśnie dla nędzarzy sprawi to Bóg. Ufajcie, że tak się stanie; to jest wasza prawdziwa pociecha.

W tych dniach nędzy, nieodpowiedzialności polityków i powszechnej niepewności uchwycili się moi rodzice tej jedynej - jak sądzili - nadziei. Czytali "Złotą Erę ", a z głodowych groszy zasiłku dla bezrobotnych kupowali jeszcze książki wydawane przez Świadków Jehowy.

Wielu znajdujących się w tym samym położeniu czyniło to samo. Organizacja założona przez amerykańskiego kupca Russela i jego następcę "sędziego " Rutheforda rozwinęła się, poza Stanami Zjednoczonymi, najbardziej właśnie w Niemczech. Książęta tej "społeczności nowego świata " potrafią wykorzystać niepewną sytuację społeczno-polityczną narodów. "Nie ufajcie władcom, synowi ludzkiemu " - powtarzają nieustannie znękanym ludziom. "Sami widzicie, dokąd to prowadzi. Jesteście wyzyskiwani, uciskani, zwodzeni. Słuchajcie nas! My głosimy wam słowo Boże. Bóg zapowiedział, że Królestwo należy do ubogich. My je głosimy, przez nas powiedzie was ono do Boga. Kościoły służą kapitalistom, a przez to - szatanowi. Przyjdźcie do nas, to my jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami! " I ludzie zawiedzeni otaczającą ich rzeczywistością uwierzyli tak mówiącym, chwytając się danej im nadziei.

Przywódcy Świadków śledzą bacznie aktualną sytuację w świecie i umiejętnie dostosowują do niej swą propagandę. Jej sile ulegli moi rodzice. Zostali Świadkami Jehowy. Czytali już nie tyko "Złotą Erę ", ale czerpali też ze "Strażnicy "2. Dla nas, dzieci, były kolorowe broszurki i już same barwne obrazki budziły nasz zachwyt. Rodzice zostali włączeni w tzw. system kazań, kolportowali literaturę, uczestniczyli w zebraniach - organizacja zaczęła pochłaniać ich całkowicie. Wierzyli, że znaleźli "prawdę " i oddali dla niej wszystko. My, dzieci, nauczyliśmy się modlić do "Jehowy ". Odczuwaliśmy to w ten sposób, że na Boże Narodzenie zniknęła z naszego domu choinka, a na Wielkanoc nie pojawiał się już "zając ". Na co te "pogańskie " zwyczaje, radujące wprawdzie dziecięce serca, w naszej, teraz prawdziwie chrześcijańskiej rodzinie? Pocieszaliśmy się myślą, że wkrótce nadejdzie nowy świat, w którym będziemy mogli się bawić z wilkami, tygrysami, niedźwiedziami i innymi podobnymi zwierzętami, które przestaną być groźne dla ludzi.

Krewni zaczęli się od nas odwracać, twierdząc że nasi rodzice są zbyt wielkimi fanatykami. I tak też było: kiedy zmarł ojciec matki, rodzice nie poszli nawet na pogrzeb. Prowadził go przecież ewangelicki duchowny, czyli w ich oczach "sługa diabła ". Jakże "prawdziwi chrześcijanie ", Świadkowie Jehowy mogli iść na taki pogrzeb, nawet jeśli to był pogrzeb rodzonego ojca? "On śpi tylko na krótko w łonie ziemi, a potem zobaczymy go zmartwychwstałego w Królestwie Bożym " - mówiła matka. Rodzeństwo stawało się sobie nawzajem obce, ale Świadkowie powoływali się tu na słowa Jezusa mówiące, że dla Niego trzeba porzucić ojca i matkę, żonę i dzieci. Cóż to ma za znaczenie, że rodzina zrywa z nami? Spełniają się tylko słowa Pana!

Hitler został kanclerzem Rzeszy. W swej patologicznej nienawiści do wszystkiego, co żydowskie, zakazał działalności Świadkom Jehowy ze względu na ich żydowską naukę i amerykańskie - a według niego: żydowskie - pochodzenie organizacji. Działanie na jej rzecz podlegało odtąd karze. Zakaz zastraszył wielu, a bardziej jeszcze rozpoczynające się prześladowanie. Doszło do napięć w niemieckiej gałęzi organizacji. Kierownictwo tutejszego biura "Strażnicy " próbowało znaleźć kompromis, co spotkało się ze sprzeciwem centrali w Brooklynie. Balzereit3 musiał odejść i E. Frost4 dokonał reorganizacji. Na tym tle powstały podziały. W Thale dotychczasowy kierownik wypowiedział się przeciwko dalszej działalności, mój ojciec natomiast optował za nią i przejął przewodnictwo zboru. Wynikiem był dalszy rozłam. Chciano mieć kogoś starszego, spierano się o pierwszeństwo i z licznego zboru pozostało tylko niewielu gotowych opowiedzieć się za linią Brooklynu.

Za granicą na zarządzenie centrali rozwinięto niesłychaną propagandę. W tysiącach nadsyłanych telegramów żądano cofnięcia zakazu działalności Świadków, grożąc zniszczeniem Hitlera przez Jehowę. Hitler odpowiedział szeroką falą aresztowań wszystkich znanych członków organizacji. Przywódcy i zwolennicy Świadków wyzbyli się teraz wszelkiej roztropności i rozwagi. Niezliczone ilości publikacji przemycano do Niemiec z Szwajcarii i Czech. W naszym domu powstała składnica książek. Ich palenie, po aresztowaniu rodziców, zajęło memu dziadkowi całe trzy tygodnie.

Wszystko to odbiło się też na nas, dzieciach. Koledzy w szkole biegali za mną wołając chórem: "Pape, powiedz: Heil Hitler! ". To jeszcze można było znieść. Gorzej, że nauczyciel, wyższej rangi hitlerowiec, bił mnie niemal każdego dnia. Najgorsze jednak było to, że rodzice .nie mieli dla nas czasu, zajęci co dzień pracą dla organizacji. Przesiadywaliśmy często z bratem zamknięci w mieszkaniu, zabawiając się kolorowymi broszurami: "Co jest prawdą ", "Wolność ",. "Pewność dobrego bytu "5. Niewiele jednak zaznaliśmy wolności czy dobrobytu. Wieczorem trzeba było rychło iść spać. Rodzice szli na zebrania i konferencje, a tam nie było miejsca dla dzieci.

Sytuacja na rynku pracy poprawiła się. Również mój ojciec znalazł zatrudnienie - przy budowie zapory wodnej. Nasze życie nie stało się jednak lepsze. Wszystko służyło idei Świadków: skromny zarobek i wolny czas rodziców. Jedynym jasnym punktem były wakacje. Wysyłano nas do innych rodzin i tam w jakiejś mierze poznaliśmy radość dziecięcej beztroski.

Ci Świadkowie Jehowy, którzy odrzucając Hitlera przy każdej sposobności mówili o czekającej go zagładzie, niedługo cieszyli się pracą. Ojciec znów został zwolniony. Jednakże nadal nie miał czasu, bo - jak mówił - "cały czas należy do Jehowy ". Mało więc widywaliśmy ojca wciąż zajętego nielegalnymi akcjami. Którejś nocy został aresztowany, a za nim poszła matka. Wyrok: "dziesięć miesięcy więzienia za działalność na rzecz zakazanej organizacji ".

Brat i ja dostaliśmy się teraz pod opiekę dziadków - rodziców mego ojca. Także i oni należeli do Świadków Jehowy, byli jednak daleko mniej fanatyczni i czynni. Mieliśmy u nich więcej swobody. Po odrobieniu szkolnych zadań mogliśmy przebywać z rówieśnikami. Dziadkowie okazywali zrozumienie dla naszych problemów i starali się nam zastąpić rodziców. Kochałem mego dziadka więcej niż ojca i matkę, właściwie wcale nie odczuwałem ich braku. Dziesięć miesięcy minęło szybko. Wydawały się nam jednymi długimi wakacjami pod opieką dziadka.

W pięć tygodni po powrocie ojca uwięziono go znowu. Skierowany do pracy w zakładzie zbrojeniowym oświadczył, że nie będzie pracował dla Hitlera. Jako niepoprawny, fanatyczny Świadek Jehowy zesłany został do obozu koncentracyjnego.

Koledzy w szkole nadal wołali za mną: "Pape, powiedz: Heil Hitler! ", ale nowy nauczyciel nie próbował już nawracać mnie biciem. Natomiast atmosfera w domu stała się jeszcze bardziej nieznośna. Matka czuła się teraz bardziej jeszcze zobowiązana głosić naukę Świadków Jehowy jako jedyny ratunek i czyniła to każdej chwili, jaką miała do dyspozycji. Już dawniej nie starczało nam pieniędzy na życie, teraz zabrakło ich całkowicie. Wsparcie zebrane przez naszych współwyznawców pozwalało tylko nie umrzeć z głodu.

Nauka Świadków Jehowy stała się też treścią mojego życia tak dalece, jak jest to możliwe u małego chłopca. Czuliśmy się męczennikami - sam Chrystus był przecież ubogi. A czy Apostołowie nie musieli cierpieć? Chcieliśmy dochować wierności Jehowie, cokolwiek miałoby nas spotkać. Dzielnie znosiliśmy nasz los.

Władze nie chciały dłużej pozwolić, aby matka wychowywała nas w swojej wierze. Przed sądem w pobliskim mieście Quedlinburgu odbyła się rozprawa o pozbawienie praw rodzicielskich. Stanąłem przed sędzią, który mnie zapytał, dlaczego nie pozdrawiam słowami: "Heil Hitler! ". Zdumiała go moja odpowiedź: Czy pan nie Wie, co napisane jest w Dziejach Apostolskich rozdział 4, wiersz 12? "

Odebrano prawa rodzicielskie rodzicom i wcielono nas do hitlerowskiej organizacji dla dzieci "Jungvolk ". W kilka tygodni później uwięziono ponownie naszą matkę. "Nielegalna działalność na rzecz Świadków Jehowy " - brzmiało oskarżenie. Wyrok: cztery lata więzienia, po czym skierowanie do obozu koncentracyjnego. "Jehowa będzie się troszczył o moje dzieci " - powiedziała matka do jednej z kobiet. Zostaliśmy z bratem umieszczeni w przytułku. Ten dom, odległy od miasta o pół godziny drogi, dawał schronienie starcom, różnego rodzaju życiowym rozbitkom, dzieciom z środowisk aspołecznych. Trafiali się tam homoseksualiści. Mieliśmy żyć w takim otoczeniu! Siostry prowadzące dom niemal się o nas nie troszczyły. Tutaj przeżyłem najstraszniejsze lata mojego dzieciństwa. To, że przeżyłem je bez większej szkody, dziś jeszcze wydaje mi się cudem. Wobec codziennych trosk życia w przytulisku doktryna moich rodziców schodziła coraz bardziej na dalszy plan. Życie w tych warunkach było nie tylko powodem cierpień psychicznych, ale także fizycznych - wiele rzeczy było po prostu ponad siły dziecka.

Tymczasem wybuchła wojna. Wyżywienie pogorszyło się. Wpływ sióstr nie stał się większy. Prawie przez cały dzień zostawieni byliśmy sami sobie. Ukończenie nauki w szkole stało się dla mnie początkiem przemiany. Rozpocząłem praktykę w handlu - osiągnięcie do którego nie doszedł chyba żaden z mieszkańców przytułku. Szef posłał mnie do filii przedsiębiorstwa w Quedlinburgu i wystarał się tam dla mnie o kwaterę - miałem swój własny pokój. Moje życie stało się znośniejsze. Mogę powiedzieć, że po raz pierwszy wyrwałem się z jakiegoś stałego zamknięcia się w sobie. W pracy osiągałem coraz lepsze wyniki. Przedsiębiorstwo mające wiele oddziałów przesuwa często pracowników z jednego do drugiego. Ze względu na osiągnięcia przeniesiony zostałem z powrotem do Thale - czekała tu na mnie nowa kwatera, nowi ludzie.

Stary, wysłużony rower stał się pierwszą moją własnością. Z jego pomocą chciałem poznać piękno naszych okolic. Każdej wolnej chwili byłem gdzieś w drodze. Moje kieszonkowe, w wysokości 40 marek, zanosiłem co miesiąc do kasy oszczędności, tak że wkrótce mogłem sobie pozwolić na krótkie wakacje. Ślęczałem nad mapą gór Harzu planując trasę podróży. Wreszcie - krytyczny rzut oka na rower i jazda w drogę! Szczęśliwy deptałem poprzez rozległe lasy, pędziłem drogami opadającymi w dolinę, by za chwilę pchać rower pod górę wąską, leśną ścieżyną... Czy wzbiłem się ponad świat? Tak mi się wydawało, gdy stanąłem na szczycie Brockenu. Zagubiłem się wzrokiem w niezmierzonej przestrzeni. Zatopiony w swym szczęściu, trwałem na szczycie, pijąc oczyma panoramę gór i dolin, miast i wsi. Czy to możliwe, że na tym wspaniałym świecie gdzieś toczy się wojna? Czy to, co przeżywałem, nie było prawdą? Czy cały ten spokój był tylko snem? Jeśli to był sen, to chciałem cieszyć się nim jak najdłużej. Ach, gdyby tak trwać na zawsze na tym górskim szczycie, mając przed oczyma obraz majestatu i pokoju. Cóż znaczyła przeszłość wobec takiej teraźniejszości. To był sen, ale piękny sen, który dopomógł mi dźwigać codzienne troski.

Niedziela. Świat wokół zasypany śniegiem. Sześćset kilometrów od rodzinnych stron. Ranek, leżę jeszcze w łóżku. Głos trąbki nakazuje wstanie. Zaczyna się nowy dzień według przewidzianego regulaminu. Jestem teraz w szeregach RAD, "Reichsarbeitsdienst " - "Służby Pracy ". Pobudka nie przeszkadza mi, nie obowiązuje mnie - jestem przecież dyżurnym w kantynie dowództwa i mam osobny własny plan dnia. Zaczynam dziś służbę dopiero o dziewiątej. Przez dwa tygodnie musiałem nasłuchiwać głosu trąbki, dopóki dowódca oddziału nie wyznaczył mnie na ordynansa. Teraz tylko od czasu do czasu muszę brać udział w zwykłym szkoleniu. Dowódcy zapoznali się z moim życiorysem i widać nie byłoby dobrze rozmawiać z nimi o Hitlerze.

Krótko przed wcieleniem przeszkolonego oddziału do wojska dowiedziałem się o moim dalszym przeznaczeniu. Awansowany na przodownika, miałem pozostać w Służbie Pracy i szkolić nowo zaciągniętych w obozie w Borach Tucholskich na Pomorzu. Z początku szło mi ciężko. Od kolegów nauczyłem się jednak rychło tego, co najważniejsze, i dopiero w marcu 1945 zaciągnięty zostałem do wojska.

Front był już w rozsypce, kiedy znalazłem się na terenie Meklemburgii. W ogniu karabinów i granatów padają wokół mnie mężczyźni i chłopcy. Ziemia pije ich krew. Ich śmierć ściska serce. Jestem młody, nie chcę umierać, umierać tutaj! Ale co można przeciwstawić śmierci? Nic.

Gdzie jest Bóg? Rzadko tylko jeszcze myślę o Nim. Są sytuacje, w których trudno oddawać się refleksjom. Rosyjski czołg stoi niespełna czterdzieści metrów przede mną. Wymierzam w niego "panzerfaust " - pocisk przeciwpancerny. Nie odpalam jeszcze.. jeszcze nie! Zabijasz, człowieku, zabijasz przecież! Ale ja chcę żyć!... Kiedy potężny wybuch rozsadza stalowego kolosa, wydaje mi się, że zamiera we mnie wszystko. To ja odpaliłem - trafiłem zabiłem. Żyję, ale za cenę jakiej winy. Łzy płyną mi po twarzy. Ogarnia mnie gniew, gniew na samego siebie: nieszczęsny, jak mogłeś zapomnieć o tym, czego uczyli cię rodzice, o Bożym przykazaniu: nie zabijaj! Znałem to przykazanie, byłem jednak zbyt wielkim tchórzem, żeby je zachować. Wielu Świadków Jehowy oddało życie przed plutonami egzekucyjnymi SS, tymczasem ja bez większego namysłu posłuchałem nakazu wstąpienia w szeregi Służby Pracy...

Już po kilku dniach znalazłem się w niewoli angielskiej. Teraz miałem wystarczająco wiele czasu, by zastanowić się nad tym, co uczyniłem. Nie mogłem jednak dojść z sobą do ładu. Czy można tu było jeszcze coś naprawić? Czy Jehowa może mi przebaczyć mój grzech? Z rozdartym sercem wychodziłem na wolność z jenieckiego obozu.

Nasze miasto Thale niewiele się zmieniło, przynajmniej w zewnętrznym wyglądzie, ale mieszkańcy zdawali się zagubieni, załamani. Tylko nieliczni cieszyli się z upadku tyrańskiej Rzeszy. Amerykanie opuszczają miasto, na ich miejsce przychodzą Rosjanie. Różnią się tylko mundurami i językiem. Jako zwycięzcy zachowują się podobnie: konfiskują domy, aresztują członków partii hitlerowskiej, pomagają więźniom zwolnionym z obozów. Po mych rodzicach nie ma śladu. Ludzie pytają o ojca - ma zostać drugim burmistrzem miasta. Niestety, nic o nim nie wiem. Matkę widziało podobno kilka więźniarek z Ravensbrück już po wyzwoleniu, dotąd jednak nie wróciła.

Mój brat powrócił z niewoli już kilka tygodni przede mną. Razem stawiamy w Ratuszu wniosek o przydział mieszkania dla nas i rodziców. Jako ofiary faszyzmu otrzymujemy mieszkanie bez trudności i urządzamy je meblami, które leżały złożone w magazynie. Ale rodziców wciąż nie ma. Dieter, mój brat, podejmuje dalszą naukę w zawodzie leśnika. Ja zatrudniam się jako robotnik leśny; ale teraz i ja chcę zostać leśnikiem, bo są możliwości po temu.

Sytuacja stabilizuje się. Zaczynają kursować pociągi, choć na razie tylko na krótkich odcinkach i niesamowicie zatłoczone. Ludzie są jednak radzi, jeśli mogą przejechać choć dziesięć kilometrów, choćby na dachu wagonu.

I oto znów jest niedziela. Siedzimy z dziadkami przy popołudniowej kawie. Rozmawiamy o rodzicach. Choć wciąż jeszcze nie ma znaku życia od nich, nie tracimy nadziei. Ciągle jeszcze wracają do domów byli więźniowie obozów, chociaż jest to już lipiec, dwa miesiące od zakończenia wojny. Wtem pukanie do drzwi. W progu staje nieznajoma kobieta. Krótko ostrzyżone włosy, obce ubranie. Ze łzami w oczach podchodzi ku nam: nasza matka! Również i ona nie byłaby nas rozpoznała na ulicy, ale tu, przy tym stole, mogli siedzieć tylko jej synowie. Bez słów padamy sobie w objęcia. Życie znów nabiera sensu. Zarabiamy na nasze utrzymanie i czekamy na ojca. Ale ojciec me wraca.

Świadkowie Jehowy organizują się od nowa. Matka żyje ciągle tylko ich sprawami. Brak jeszcze drukowanej literatury, powiela się więc stare numery "Strażnicy " i stare broszury. Dwa razy w tygodniu odbywają się zebrania.

We wrześniu ponownie pojawiają się w Thale byli więźniowie z obozów. Powracają z Sachsenhausen i przynoszą wiadomość, że nasz ojciec zginął tam od bomby w czasie nalotu jeszcze w kwietniu. Tak gaśnie nasza nadzieja. Matka nas pociesza. Niemal nie widać u niej smutku i bólu. "Ojciec należy do stu czterdziestu czterech tysięcy wybranych i jest teraz z Chrystusem w niebie. Należy do rządu Nowego Świata. Możemy być z tego dumni. On widzi nas i wszystko, co robimy, musimy więc okazać się jego godni ". Czuję się bardzo winny i staram się pilnie uczyć. Czy mogę odpokutować moją winę? - I tak podejmuję krok, który zadecydował o następnych dziesięciu latach mojego życia.

JAKO AKTYWISTA SWIADKÓW JEHOWY

Zaczął się nowy czas, czas ogromnych przemian. Niemcy rozpadły się w proch i pył. Nędza duchowa i materialna naszego narodu była nieopisana. Mocarstwa okupacyjne proklamując swe programy nie pozostawiały nam wiele nadziei. Tylko niewielu Niemców wierzyło latem roku 1945 w przyszłość. Znikąd nie było widać światła.

Pośród tych ciemności Świadkowie Jehowy wskazywali na słońce nadziei: Królestwo Jehowy! "Nie pokładajcie ufności w książętach i władcach tego świata " - głosiliśmy w kazaniach. Ludzie dotknięci i przytłoczeni cierpieniem chętniej teraz dawali nam wiarę. Świadkowie Jehowy przeszli ze względu na swe przekonania poprzez ognisty piec obozów. Bóg uratował ich. Świadkowie Jehowy są "prawdziwymi sługami " Boga - to stanowiło nasz najmocniejszy argument. Organizowaliśmy nowe zespoły kaznodziejskie. Nasza działalność rozwijała się. Podziwiano teraz zdecydowanie i stałość Świadków podczas panowania Hitlera. W czasie naszych odwiedzin w domach słyszeliśmy ciągle słowa uznania: "Coś w was musi być, tyle wycierpieliście, a jednak jesteście pełni nadziei. Kiedy inni tracą ducha, wy głosicie waszą naukę z rozjaśnioną twarzą... "

Jak nieśmiało dzwoniłem do pierwszych drzwi, a z jaką dumą wracałem z mej pierwszej kaznodziejskiej wyprawy! Większość słuchaczy podziwiała moją odwagę budzenia nadziei w zwątpiałych sercach. Sukces moich kazań uspokajał także i mnie. Bóg mi widocznie przebaczył, bo czy inaczej mógłbym nieść tyle pociechy drugim? Często trafiałem do dawnego członka partii hitlerowskiej, który drżał ze strachu słysząc dzwonek u drzwi mieszkania, a uspokajał się i rozjaśniał, kiedy mówiłem mu o Jehowie i Królestwie. Nieliczna literatura, którą rozporządzaliśmy, nie wystarczała, by zaspokoić głód za naszym posłaniem. Jeszcze nie byłem ochrzczony, a już każdego dnia głosiłem kazania.

Nasze życie rodzinne nie ułożyło się zgodnie z mymi pragnieniami. Ojciec nie żył, a matka nie myślała o tym, by stworzyć nam ognisko domowe. "Jehowa wyzwolił mnie z obozu po to, bym mogła głosić kazania, a nie po to, żebym prowadziła gospodarstwo synom ".

Czy Bóg chciał, byśmy nie zaznali życia rodzinnego? Zdaniem matki za wszystko mieliśmy otrzymać nagrodę w Nowym Świecie. Nurtował mnie jednak jakiś zawód. Jakże tęskniłem za domem i szczęściem domowym! Toteż jedynym, co mi pozostało, było nauczanie. Wstąpiłem do służby "pionierów ". Również mój brat, porzuciwszy naukę leśnictwa, przyłączył się do nas.

6 czerwca 1946 zostałem wreszcie ochrzczony. Ze wszystkich stron składano mi serdeczne życzenia. Ponieważ nasi rodzice spędzili długie lata w obozie, wiązano z ich synami wielkie nadzieje. Mój udział w "Kursie posługi teokratycznej " był wielkim sukcesem. Zaraz po ukończeniu kursu podjąłem posługę szkolenia w Quedlinburgu. Wczoraj jeszcze uczeń, teraz już młody nauczyciel.

W październiku 1946 roku otrzymałem list następującej treści:

Drogi Bracie Pape

"Strażnica - Towarzystwo biblijno-traktatowe " (Watch Tower Biblie and Tract Society) jest tą korporacją, którą posługuje się nasz Pan od chwili jej założenia... Stąd zatwierdzamy Cię w Twej posłudze głosiciela Ewangelii i misjonarza "Strażnicy ". Nasze serdeczne pozdrowienia i życzenia oraz codzienne modlitwy towarzyszą Ci stale na drodze wiernej współpracy.

Twoi współbracia w służbie teokratycznego Króla

Watch Tower B. & T Society

A zatem zostałem zatwierdzony w mojej szczególnej służbie. To był szczytowy moment mego dotychczasowego życia. Jakże byłem szczęśliwy! Czyż nie mogłem słusznie sądzić, że Bóg mi przebaczył? A zatem - śmiało naprzód!

Od wiosny 1946 roku pełniłem urząd przewodniczącego zboru w Blankenburgu. Szczególne trudności miałem tu z jedną ze starszych sióstr, która trzymała się nadal nauki poprzedniego prezydenta organizacji, Russela, i nie uznawała "Strażnicy " w jej obecnej formie. Wiek tej kobiety sprawiał, że miała znaczny autorytet. Spory doktrynalne między nami utrudniały działanie. Jednakże nasza wspólnota rosła. Jakże się radowałem, patrząc na zastęp głosicieli wyruszających do swej służby w teren. Z radością mieszała się jednak kropla goryczy. Doświadczyłem, że wraz z wzrostem wspólnoty rosną też jej problemy. Jeżeli w małej grupie żyło się w pokoju i zgodzie, to w szerszym kręgu rzecz wyglądała inaczej. Kierownictwo "Strażnicy " żądało od braci absolutnego posłuszeństwa wobec sprawujących posługę. Starsi wiekiem bracia w Blankenburgu czuli się wobec mnie młodego odsunięci na bok. Zaczęły się to z tej, to z innej strony intrygi. Zrazu próbowałem reagować łagodnością - interpretowano to jednak jako słabość. Na szczęście mój talent mówcy sprawiał, że przynajmniej w czasie zebrań spory milkły. Umiałem pociągnąć wszystkich. Po spotkaniach jednak gadanina zaczynała się od nowa. Byli zawsze tacy, którzy opowiadali się po mojej stronie, i tacy, którzy starali się obrócić wszystko przeciwko mnie. Wraz z liczebnym wzrostem wspólnoty rozłam stawał się coraz wyraźniejszy. Słano listy do "Domu Biblii "6. w Magdeburgu, wysuwając wobec mnie wręcz nieprawpodobne oskarżenia. Piszący nie doceniali jednak kredytu zaufania, jaki tam jeszcze posiadałem. Niemal każdy list odsyłano mi z Magdeburga do przeczytania. Kto te listy pisał? Właśnie ci, którzy pytali drugich po cichu: "Czy my nie gonimy w końcu za jakimś fantomem? " Nie mogłem już reagować inaczej niż ostro.

Wieczorami trwałem częstokroć na kolanach, błagając Jehowę o siłę i pomoc. Byłem sam, moją ucieczkę stanowiła tylko modlitwa. Niejednej bezsennej nocy pytałem siebie, jakie popełniam błędy. Studiowałem wskazania z centrali w Brooklynie, czytałem Biblię, ale nie mogłem znaleźć rozwiązania. Słabą tylko pociechą było to, że w innych zborach, którym przewodniczyli starsi wiekiem bracia, istniały podobne problemy.

Na tym nie dosyć zmartwień. Sam postarałem się o dalsze. Zakochałem się! Jedna z sióstr zapraszała mnie często na posiłki do swego domu. Tam poznałem jej córkę. Powstała wzajemna sympatia. Czy wolno mi jednak było myśleć o miłości i małżeństwie? Czy moja matka i Świadkowie z Magdeburga nie byliby temu przeciwni? Nie czas na małżeństwo teraz, tuż przed oczekiwanym Har-Magedonem7. To było dobre, zanim nie nadszedł jeszcze Nowy Świat. Teraz te sprawy odwodzą tylko od służby Jehowie. Kiedy rzecz stała się powszechnie znana, zaczęło się szpiegowanie. Przyszedł do mnie kierownik obwodu. Wiedział niemal o każdym moim spotkaniu z Krystyną i wyliczał, ile czasu straciłem na to, co niepotrzebne. A poza tym Krystyna - twierdził - nie jest odpowiednią żoną dla mnie. Chodzi do kina, także na tańce, z czego wynika, że nicości tego świata bardziej miłuje niż Jehowę.

Owszem, Krystyna chodziła od czasu do czasu do kina czy potańczyć, ale uczestniczyła też regularnie w naszych zebraniach i w służbie kaznodziejskiej. Nie można jej było zarzucić nic złego. Nie widziałem więc racji, żeby z nią zrywać. Kochałem Krystynę i kto mógł mi tego zakazać?

Moimi cotygodniowymi publicznymi wykładami wzbudziłem wrogość zarówno ewangelickiego, jak i katolickiego proboszcza. Nazywałem ich "obrotnymi ludźmi interesu w czarnych sutannach ". W odpowiedzi pismo kościelne nazywało nas "fałszywymi prorokami ", ostrzegając przed naszym wpływem. Aby odnieść publicznie przekonujące zwycięstwo, zaprosiłem proboszcza do zabrania głosu przed wybranym gronem teologów, studentów i Świadków Jehowy. Przyjął zaproszenie. Widocznie nie liczył się jednak z moją umiejętnością przemawiania i znajomością Biblii, bo rzecz skończyła się, zewnętrznie biorąc, jego porażką.

Wkrótce zainteresował się mną wyznaczony do spraw wyznaniowych oficer radzieckiej komendantury. Wynikły stąd poważne spięcia, zażądano ode mnie przedkładania w przyszłości do aprobaty rękopisu każdego przemówienia. Nie myślałem poddać się temu. Skoro jest wolność religijna, to po co cenzura moich kazań? Co tydzień spierałem się całymi godzinami z porucznikiem Magnickim lub jego przełożonym. Często zjawiała się u mnie policja, zabierając na rozmowy w komendanturze. Kiedy zezwolono mi na wygłoszenie publicznego wykładu, następnego dnia cofano zezwolenie. A zatem - problemy w zgromadzeniu, problemy w życiu prywatnym, problemy z komendanturą.

Z polecenia braci w Magdeburgu wniosłem podanie do radzieckiej administracji wojskowej w Karlshorst. Dało to kilka tygodni spokoju. Potem gra zaczęła się od nowa. Podkreślałem stale, że jest przecież wolność religii i dlatego wolno mi głosić wykłady bez uprzedniej cenzury. Ze strony władz uznany byłem prawnie jako duchowny. Domagałem się więc możności nauczania. Na moje wystąpienia posyłano stenografów i opierając się na ich zapisie kwestionowano potem moje twierdzenie, że to nie ONZ, ale Królestwo Boże jest jedyną nadzieją ludzkości. Takie wypowiedzi - zarzucano mi - to uprawianie polityki. Broniłem się, wskazując że religia musi zająć stanowisko w aktualnych sprawach, co nie jest jeszcze polityką w tym sensie, w jakim mi się to zarzuca.

Mój autorytet w zborze umocnił się od nowa. Sądząc po wzroście liczby członków, odnosiłem sukcesy. Moja wiara w Jehowę i moje zaangażowanie były niewzruszone. Gotów byłem na wszystkie konsekwencje, także na uwięzienie. Coś jednak odbierało mi spokój. Brak mi było człowieka, który by mnie rozumiał. Niektórzy mnie podziwiali, inni mi zazdrościli, jeszcze inni bali się mnie. Miłość zdobyłem tylko u niewielu. Zbyt liczne były intrygi wokół mej osoby. Tak więc ostatecznie byłem sam. Kochałem Krystynę, ale nie mogłem tego ujawnić. Czyżby małżeństwo miało być zakazane? Jeśli nie, to dlaczego czekać z nim, aż przyjdzie Nowy Świat? Teraz, tutaj potrzebowałem towarzysza drogi. Decyzja formalnego poproszenia o rękę Krystyny była trudna. Jakie będą tego następstwa?

Zaręczyny odbyły się w ścisłym gronie rodzinnym. Matka i kierownictwo z Magdeburga długo się sprzeciwiali. Widząc moje zdecydowanie ulegli, ale grozili mi sankcjami. Nie zmieniło to mojej decyzji. Swoje obowiązki wypełniałem, tak jak dawniej. 1 marca 1948 roku stanąłem przed urzędnikiem stanu cywilnego. "Tak " zostało wypowiedziane. Byłem żonaty.

Marzenie o własnym domu znalazło swe dawno oczekiwane spełnienie. Życie stało się inne, znośniejsze, spokojniejsze. Nie trwało to jednak długo.

Sytuacja polityczna w radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec zaostrzyła się. Komendantura wymierzyła mi pierwszą karę pieniężną w wysokości 300 marek. Zaczęła się walka o naszą wolność religijną. Stałem w niej na samym froncie. Z "Domu Biblii " z Magdeburga przyszły instrukcje, nad którymi musiałem pokiwać głową. Nie mogły one rozładować sytuacji, musiały ją raczej zaostrzyć. Czy to właśnie na nas chciano wypróbować, jak daleko posuną się władze w walce ze Świadkami Jehowy? Odpowiedzią na wyzwanie był zakaz działalności organizacji w rejonie Blankenburga. Chcieliśmy ten zakaz po prostu zignorować. Nie sposób jednak było znaleźć salę, w której można by się zgromadzić. Nikt nie chciał nam jej wynająć. Wszyscy dobrze się orientowali w sytuacji. Raz tylko znalazł się ktoś, widać nieświadomy, gotów nam wydzierżawić salkę. Wydrukowaliśmy i rozpowszechniliśmy także nielegalne ulotki. Kiedy jednak wykład miał się zacząć, policja zablokowała lokal. W kilka dni później zebraliśmy się w moim mieszkaniu i właśnie rozpoczęliśmy modlitwą nasze rozważania, gdy wtargnęło dwu policjantów wraz z porucznikiem Magnickim z komendantury. Wszyscy zostaliśmy aresztowani. Daremnie powoływałem się na gwarantowaną prawem wolność religijną. Zaprowadzono nas do aresztu. Musiałem spodziewać się najgorszego. Następnego dnia rano zaczęły się przesłuchania. Około południa odprowadzono mnie z powrotem do celi. Krótko potem zwolniono nas. Czy wyzwolił nas Jehowa?

Wnet powstały nowe trudności z władzami. Zorganizowaliśmy więc nielegalną "kościelną służbę informacyjną ". Zbieraliśmy adresy burmistrzów, wyższych urzędników, funkcjonariuszy partyjnych i innych znaczniejszych osób. Sporządziliśmy szkicowe plany terenu naszego działania z oznaczeniem ulic, domów, przedsiębiorstw, gmachów publicznych itd. Miało to później przynieść fatalne skutki dla wielu braci: podejrzewano ich o szpiegostwo.

Na razie jednak gotowi byliśmy walczyć. Z tego bojowego nastroju zrodziła się też rezolucja skierowana przez nas do rządu NRD. Mieliśmy wszyscy nad nią głosować. Nikt z nas nie przemyślał znaczenia tej akcji. Rezolucja mówiła m.in.:

...Są w Biblii przykłady mówiące, że niektórzy urzędnicy obeszli się życzliwie ze Świadkami Jehowy, co przyniosło im też inne potraktowanie przez Boga aniżeli to, które spotkało tyrańskiego władcę Egiptu. Jehowa strzegł, chronił, wyswobodził takich przedstawicieli władz ze względu na "kubek świeżej wody " - pomoc daną świadkom. Mamy nadzieję, że urzędnicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej będą starać się o przychylność Jehowy przez to, że odniosą się sprawiedliwie do jego Świadków. Jeśli to uczynią, będą się mogli radować widząc, że znaleźli się po prawicy Chrystusa Jezusa, włączeni do grupy owiec pośród ludzi gotowych przyjąć od Jehowy błogosławieństwo (z petycji do rządu NRD, z 10. 7. 1950 r.).

Jak urzędnicy rządowi mogli pozyskać przychylność Jehowy przez to jedynie, że zaniechają prześladowań? To przecież niemożliwe - stanowisko braci z Magdeburga było absolutnie sprzeczne z nauką "Strażnicy ", według której nie można uratować się tylko przez to, że zaprzestanie się prześladować Świadków. Według osądu "Strażnicy " wszyscy urzędnicy państwowi, o ile nie należą do Świadków Jehowy, są sługami szatana.

Rezolucja została przyjęta przez wszystkie nasze zbory bez zastrzeżeń - jednogłośnie, jak się podkreślało. To nie mogło być dziełem Jehowy. Dlaczego jednak Jehowa dopuścił do tego? Po raz pierwszy obudziły się we mnie ciche wątpliwości, czy nasza organizacja może się rzeczywiście powoływać na kierownictwo Boże.

Krótko potem odwiedziłem "Dom Biblii " w Magdeburgu. Dobrze mi znany i godny zaufania brat powiedział mi, że autor rezolucji Erich Frost, i jego najbliżsi współpracownicy otrzymali ostrą naganę z Brooklynu, ponieważ ich działanie było samowolne. Do poszczególnych zborów wysłano nowe wskazówki. Zgodnie z instrukcją z Brooklynu Frost wyznaczył trzech braci, którzy mieli otrzymać od zborów mandat pertraktowania z władzami NRD. Mandat otrzymali, ale do pertraktacji nie doszło, ponieważ rząd zakazał działalności Świadków Jehowy. Większość braci w Magdeburgu została uwięziona, a "Dom Biblii zamknięty. Taką odpowiedź otrzymaliśmy na wyzwanie zawarte w naszej petycji, która w części pierwszej groziła rządowi zagładą.

31 sierpnia 1950 roku. Siedziałem w domu zajęty lekturą. Około godziny 19 rozległ się dzwonek - policja do mnie. Szef oddziału kryminalnego przedstawił mi nakaz rewizji. Wszystko, co miało charakter książki religijnej, zostało skonfiskowane, nawet cenny zbiór Biblii, z niejednym starym wydaniem, i konkordancji biblijnych. Policja zabrała mnie na komisariat. Żegnając się z żoną, byłem przekonany, że tym razem czeka nas długie rozstanie. Fala aresztowań wśród Świadków Jehowy ogarnęła całą NRD. Wszędzie z mieszkań i zakładów pracy zabierano braci odpowiedzialnych za większe wspólnoty.

Nasza "Sala Królestwa "8 mieściła się w jednym z domów handlowych przy Rynku. Tam przechowywaliśmy kartoteki z nazwiskami głosicieli naszej nauki i ludzi nią zainteresowanych. Kilka dni wcześniej przyszło z Magdeburga polecenie zniszczenia kartotek. Moja kartoteka osobista zamieniła się już w popiół, co do reszty materiałów - nie potrzebowałem się o nie troszczyć. Odpowiedzialność za nie należała do brata Alfreda. Z komisariatu zaprowadzono mnie do tej właśnie "Sali Królestwa ", gdzie w mojej obecności dokonano rewizji. Skonfiskowano to, co zostało jeszcze z książek i czasopism. Szukano jednak przede wszystkim kartotek. Nic nie można było znaleźć. Jeden z urzędników przystąpił do pieczętowania drzwi, kiedy szef policji zapytał mnie o kartotekę. Twierdziłem, że już nie istnieje, w przekonaniu że została spalona. Tymczasem jeden z urzędników zajrzał jeszcze do pieca -i odkrył w nim kartotekę. Triumfująco podsunął mi ją pod nos i zaczął odczytywać nazwiska, o których podczas poprzedniego przesłuchania twierdziłem, że nie są mi znane. Jak się dowiedziałem później, u wszystkich, których nazwiska znaleziono w naszej kartotece, przeprowadzono rewizje.

Dalsze przesłuchania odbyły się w okręgowym urzędzie policyjnym. Zorientowałem się, że policja uważa mnie za przewodniczącego zboru w Blankenburgu. Dlaczego miałem prostować tę pomyłkę? Czy nie wystarczało, że jestem uwięziony? Przesłuchania trwały. Po północy jeden z urzędników wprowadził brata Alfreda. Skonfrontowano go ze mną, pytając kto jest przewodniczącym zboru w Blankenburgu. Brat Alfred wskazał na mnie i powiedział: "Pan Pape ". Kiwnąłem tylko głową. Teraz nadszedł dla policjantów moment triumfu. Mieli w rękach kartotekę i wiedzieli z niej, kto faktycznie sprawował urząd w Blankenburgu. Nazwali brata Alfreda tchórzem, mnie zaś powiedzieli, że Świadkowie Jehowy widać nie bardzo miłują prawdę, bo i ja kłamałem, nie będąc w rzeczywistości odpowiedzialny za zbór w Blankenburgu. Cóż można było na to powiedzieć? O drugiej w nocy jeden z oficerów, którego osobiście znałem, oświadczył mi, że mogę iść do domu. - Nie ma jeszcze wobec mnie nakazu aresztowania. Dziś jest niedziela, więc takiego nakazu nie otrzymali. Dał mi do zrozumienia, że mam natychmiast opuścić Blankenburg.

Żona nie liczyła na mój powrót. Uszczęśliwiona otworzyła mi drzwi. Nie zdołałem dowiedzieć się, co się dzieje gdzie indziej. Natychmiast wziąłem rower i pojechałem do matki, do Hötensleben, aby omówić sytuację. Już nie zastałem jej w domu. Uciekła na Zachód, do Schöningen.

I ja szybko znalazłem przewodnika, który mnie przeprowadził przez granicę. Po dłuższej dyskusji ze współbraćmi w Schöningen zdecydowałem się pozostać na Zachodzie. Najpierw jednak chciałem wrócić po żonę i córkę. Nie mogłem zostawić ich samych. Wszyscy zaklinali mnie, bym nie ryzykował moją wolnością. Pojechałem jednak. W Oschersleben poprosiłem jednego z przyjaciół, by dowiózł z Blankenburga moją żonę i dziecko. Dalszą drogę z nimi odbyłem już sam. Następnego dnia wspólnie przekroczyliśmy granicę. Z obozu dla uchodźców w Uelzen powiadomiliśmy teściów o udanej ucieczce.

Przyszłość przed nami była ciemna. Mieliśmy jeszcze tylko to, co nosiliśmy na sobie. To - oraz ufność w opiekę Jehowy. Jak będą wyglądały nasze dalsze losy?

BRAK CZASU NA KRYTYCZNE BADANIA

Przede mną siedzi kilkudziesięciu głosicieli i zainteresowanych ze zboru wsłuchując się w moje słowa, których końcowym wydźwiękiem jest cytat ze wskazań dotyczących posługi kaznodziejskiej pt. "Nauczać w jedności "15:

Odtąd aż po Har-Magedon musimy nadal głosić naukę, mówiąc o wspaniałości Królestwa Jehowy... Jest to rzeczywiście najważniejsze zadanie w całym świecie. Oddani słudzy Jehowy mądrze rozłożą codziennie swój czas, by mieć go jak najwięcej na służbę kaznodziejską.

Pierwszy punkt programu, należący do mnie, został wypełniony. Na podium wstępuje inny z braci. Omawia ze zborem "Służbę Królestwu "16, nasz wewnętrzny biuletyn informacyjny. Poszczególni bracia i siostry zostają wezwani, aby wypowiedzieli się na temat postawionych kwestii. Po ożywionej dyskusji odczytany zostaje następujący fragment tekstu:

Nasze zadanie kaznodziejskie jest aktualne przez 24 godziny, i to każdego dnia, dopóki żyjemy... Czas potrzebny na dojście do pracy i na powrót z niej jest naszym czasem, tak samo przerwa południowa. Wykorzystajmy te chwile na rozmowy z kolegami przy pracy. Rozmawiajcie ze współpasażerami w czasie przejazdów, z obsługą stacji benzynowej w czasie tankowania auta. Dawajcie choć krótkie świadectwo sprzedającemu podczas codziennych zakupów. Podajcie mu traktat lub czasopismo. Głoście naukę w rozmowie z przedstawicielami przedsiębiorstw i w czasie odwiedzin przyjaciół!

Przerabiamy teraz praktycznie, jakie możliwości głoszenia otwierają się nam jeszcze. Wykorzystać można i trzeba każdą okazję. Głosić, głosić, głosić to nasze motto nie tylko wtedy, kiedy w naszej posłudze kaznodziejskiej stajemy u drzwi mieszkań, ale przy każdym sprawunku, przy każdym spotkaniu z człowiekiem znajomym czy obcym. Nie zapominajmy, że nasze zadanie kaznodziejskie obejmuje wszystkie 24 godziny dnia. Pracujemy, by głosić naukę; śpimy po to, aby móc głosić naukę. Wstając rano ze snu, pomyślmy o wykorzystaniu dziś każdej nadarzającej się okazji spotkania z ludźmi. Przygotujmy traktaty i czasopisma, abyśmy mogli podać innym słowo "prawdy " - w drodze do pracy czy w rozmowie z kolegami. Wprawdzie nie wszyscy przyjmują to mile, my jednak wypełniamy nasze zadanie.

Kolejny punkt programu należy znów do mnie. Opieram się na "Służbie Królestwu " - piśmie które wyznacza w całości nasze programy szkoleniowe. Towarzystwo wydaje je po to, by głosiciele na całym świecie formowani byli według jednolitych wytycznych. Mówię teraz o przebiegłości, jaką winniśmy się posłużyć, by nawiązać rozmowę z niezainteresowanymi. Mówię jeszcze wyraźniej, aby przechytrzyć inaczej myślących:

Sprawa najważniejsza - to obudzić zainteresowanie. Skłoń tych, do których mówisz, by wypowiedzieli się sami. Mów logicznie, tak aby słuchacze chcieli od ciebie usłyszeć więcej. Jak można skłonić ludzi do słuchania? Posłuż się następującymi tematami: "Przyszliśmy porozmawiać o jedności religijnej. Cały świat komunistyczny łączy się przeciwko religii. Tymczasem w obozie religii nie ma jedności. .. ".

"Przyszliśmy porozmawiać o tym, jak tę jedność urzeczywistnić w Królestwie Bożym z Chrystusem jako Królem ".

Albo: "Przychodzimy tutaj, ponieważ chcielibyśmy zachęcić ludzi, by więcej rozmawiali z sobą o sprawach religii. My chętnie rozmawiamy z drugimi o religii... ".

Albo: "Jesteśmy tutaj, bo dla ludzi mieszkających w jednym mieście dobrze jest dowiedzieć się czegoś o religii drugich. To przyczyni się na pewno do wzajemnego zrozumienia i rozszerzy naszą wiedzę ".

Albo: "Przekonaliśmy się, że ludzie, którzy interesują się religią, interesują się też sprawą pokoju w świecie. Przyszliśmy więc, żeby porozmawiać na ten temat ".

Oczywiście wcale nas nie interesuje poznanie religii drugich ani nie chodzi nam o wzajemne zrozumienie. Przytoczone wyżej tematy mają tylko wzbudzić zainteresowanie naszym własnym orędziem. Innymi słowy: musimy ukryć przed słuchaczami prawdziwy powód naszej wizyty - to mianowicie, że chcemy z nich zrobić Świadków Jehowy. Towarzystwo "Strażnica " wyjaśnia: Takt nie oznacza pójścia na kompromisy ani łudzenie drugich. Przez takt rozumiemy subtelną duchową zdolność postrzegania albo dar bystrego sądu, który pozwala nam rozpoznać, jaki sposób postępowania jest w danych warunkach najlepszy. Takt może też oznaczać szczególną zdolność takiego postępowania z drugimi, aby ich nie zrazić.

Taki sposób postępowania nazywa się jednak wprowadzaniem ludzi w błąd, chociażby określało się to słowami "subtelna duchowa zdolność postrzegania ". Tylko "podstępni jak węże " możemy podminować wiarę innych i na jej miejscu budować naszą. Dlatego idziemy dalej, zwracając uwagę na następujące wskazania:

Mężczyzn interesują artykuły z dziedziny polityki, handlu, wydarzenia w świecie, nauka i natura. Kobietę interesują takie tematy, jak gospodarstwo domowe, moda, sprawy kobiece, przyroda. W czasopiśmie "Przebudźcie się! " ukazuje się wiele rzeczy interesujących dzieci szkolne: wydarzenia dnia, zjawiska przyrodnicze, zabarwione lokalnym kolorytem artykuły o obcych krajach, tematy naukowe; wszystko to może być pomocne dzieciom w pracy szkolnej i przy odrabianiu zadań. W "Strażnicy " jest wiele krótkich, treściwych artykułów. Mają one dużą wartość praktyczną i są łatwo zrozumiałe. Wyszukaj takie artykuły i zapoznaj się z ich treścią przed rozpoczęciem służby.

Wskaż, że "Strażnica " to owoc studium i badania Biblii, że pismo to pozwala znaleźć zadawalającą i pewną odpowiedź na codzienne problemy, że uczy, jak należy żyć dzisiaj, tak aby móc podobać się Bogu, i jak kształtować i wychowywać całą rodzinę, aby osiągnąć życie.

Czuję wprawdzie wyrzuty sumienia. Ale co mam zrobić? Nie jestem jeszcze w stanie zrezygnować ze swoich urzędów. Nie mam jednak jasnego spojrzenia. Jestem pełen lęku, nieopisanego lęku przed buntem wobec Jehowy i jego organizacji. Gdzie jest "prawdziwa religia ", jeśli nie u Świadków Jehowy? Co może być jeszcze prawdą, jeżeli nasza nauka jest fałszywa? I znów wszystkie moje wątpliwości skazane zostają przez pewien czas na milczenie. Nie chciałbym zaniedbać mej posługi. Mimo wszystkich dotychczasowych zastrzeżeń me mogę tego uczynić.

W miesiącach letnich głosimy nasze dobre posłanie w odległych regionach. Nasz zbór udaje się samochodami, skuterami, rowerami do małych miejscowości górskich. W moim aucie wiozę czterech innych głosicieli do najdalszej wioski. Jest niedzielny ranek. Mieszkańcy wrócili właśnie z kościoła, gdy pukamy do drzwi. Z powodzeniem rozdzielamy przywiezioną literaturę. Sprawiły to nasze argumenty wyuczone na zebraniu. Służba kaznodziejska od domu do domu na obszarze miasta i w odległych rejonach, kolejne odwiedziny, domowe studium Biblii, studium literatury z głosicielami w odległych miejscowościach, wizyty na zgromadzeniach, opieka nad "słabymi " głosicielami - wszystko to absorbowało całkowicie mój czas. Trudno było o chwilę spokojnej refleksji.

Zgodnie z zarządzeniem z Brooklynu każdy dobry głosiciel ma pomagać słabemu. Ta akcja rozwija się pod nazwą programu szkoleniowego. Jeden głosiciel ma wspierać drugiego. Do mnie należy piecza nad tym szkoleniem w zborach. Wciąż jestem w rozjazdach. Nie ma prawie niedzielnego popołudnia, które mógłbym poświęcić rodzinie; nie mówię już o zwykłych dniach tygodnia. Nie mam po prostu chwili wytchnienia. Może to i dobrze, bo w tej sytuacji moje wątpliwości, co do mej wiary, zdają się tracić na znaczeniu.

Godzina nauki w szkole kaznodziejskiej poslugi

Rozpocząłem ją pieśnią, modlitwą, apelem do słuchaczy. Tematem rozważań jest: "Nawiązanie kontaktu z osobami innej wiary ". Wyjaśniam, że Świadkowie Jehowy jako słudzy Boży interesują się żywo mieszkańcami powierzonego im terenu. Ludzie, którzy tam mieszkają i którzy mogą być porównani do "owiec " ich "owczarni ", tworzą ich gminę. Każdy z posługujących, któremu powierzono jakiś obszar, powinien rozeznać się w mieszkańcach tego terenu, poznać ich spojrzenie na religię i życie. Rozmawiając z ludźmi, musimy okazać im zainteresowanie przez to, że dowiadujemy się, co sądzą o różnych sprawach, i okazujemy respekt dla ich stanowiska. Próbując wniknąć w wątpliwości naszych rozmówców i odpowiedzieć na ich pytania, okazujemy że rzeczywiście pragniemy im pomóc. Skoro dostrzeżemy w ich wypowiedziach, że mają wątpliwości w odniesieniu do swojej religii, otwiera się dla nas punkt wyjścia do rozbudzenia ich zainteresowania orędziem Jehowy.

Mamy na naszym terenie wielu katolików. Możemy im okazać, że cieszymy się właśnie z możliwości rozmowy z nimi. Można na przykład powiedzieć: "Wiem, że katolicy wierzą mocno i szczerze w Chrystusa ". Albo: "Już często rozmawiało mi się dobrze właśnie z katolikami ". Wskazać, że papież zachęcił do czytania Biblii i że nasza literatura chętnie i często cytuje przekłady katolickie.

Słuchacze z uwagą przyjmują moje słowa. Każdy chce zapamiętać jak najwięcej, by wykorzystać to w przyszłości. Zostają dobrze pouczeni, tak by umieli zwracać się do myślących inaczej nie budząc ich czujności i oporu, lecz - przeciwnie - nastawiając ich pozytywnie do Towarzystwa "Strażnica ". Poszczególne rozdziały w podręcznikach są przemyślane w wyrafinowany sposób i wypróbowane w praktyce. Niejeden wierzący dotąd inaczej, nawet się nie spostrzega, jak jego wiara w kontaktach ze Świadkami słabnie i zanika. Pracujemy wytrwale, by wypełnić wyznaczone nam zadanie. Według przepisów Towarzystwa mamy powiększyć nasz zbór co roku o 10 procent. Potrzeba do tego wielu, wielu wysiłków wszystkich głosicieli. Musimy przeznaczyć jeszcze więcej czasu na służbę. Nasza przeciętna wyników jest niska w porównaniu z przeciętną krajową. Nie zapominajmy, że uratują się tylko głosiciele gorliwi, niedbali mogą utracić życie. Dlatego: więcej czasu na służbę w terenie! Rozdzielać więcej literatury! - Aby nikt spośród Świadków nie zapominał o tym, w "Sali Królestwa " wisi specjalna tablica, na której umieszcza się co miesiąc dane dotyczące liczby godzin służby, odwiedzin w domach, studium Biblii oraz kolportażu literatury. Oblicza się też przeciętną osiągnięć poszczególnych członków zboru.. Każdy może sam sprawdzić, czy jego wkład pracy odpowiada przeciętnej ogólnej, czy nie, a więc czy może uchodzić za dobrego, czy raczej za opieszałego głosiciela. O służbie każdego kaznodziei informuje specjalnie prowadzona kartoteka, pozwalająca w każdej chwili skontrolować jego działanie. W czasie jednego z zebrań rozdzieliliśmy karty poszczególnym głosicielom, po czym na wezwanie tzw. "informatora " - odbyliśmy niejako sesję sądową z sędzią, prokuratorem i oskarżonymi. Przedmiotem oskarżenia była karta któregoś z braci nie wykazująca wyznaczonej liczby godzin posługi.

Wizytacja sługi obwodu

Co sześć miesięcy przybywa sługa obwodu aby skontrolować działalność zboru i pomóc sprawującym w nim posługę pełnić ją ściśle według wskazań Towarzystwa "Strażnica ". Taki tydzień wizytacji oznacza zawsze szczególny wysiłek dla wszystkich głosicieli. Każdy ze sprawujących. posługę i. każdy głosiciel poddany zostaje badaniu, czy odpowiada wymogom organizacji Świadków Jehowy. Między sprawującymi urząd panowało zawsze w tym czasie szczególne napięcie - w tym tygodniu bowiem zwalniano ze stanowiska sługi zboru bądź ustanawiano nowych. Jeśli ktoś wykazał się zbyt małymi osiągnięciami, mógł zostać odwołany, a przynajmniej musiał się tłumaczyć ze swego zaniedbania. Każdego przed- i popołudnia zbór musi przeprowadzić szczególną akcję w terenie. Sługa obwodu kontroluje przy tym pracę każdego, towarzysząc mu przez krótki czas w drodze od domu do domu.

W przeszłości żal mi było często brata pełniącego obowiązki sługi obwodu. Czego to od niego nie żądano! Jedna z sióstr oskarżyła drugą o nierząd. Ponieważ nie sposób było rzecz wyjaśnić, sprawą musiał się zająć sługa obwodu. Co tu jest prawdą, a co złośliwą plotką? Ktoś po cichu oskarżał, ktoś inny mówił coś wręcz przeciwnego. Wizytacja miała umocnić jedność w zborze, tymczasem właśnie w czasie niej szerzyły się plotki i intrygi.

Tym razem i ja padłem ofiarą pomówień. Oskarżono mnie, że chcę zagarnąć całą władzę w naszym zborze. W rzeczywistości musiałem wciąż walczyć z jedną z sióstr, która we wszystkim wywierała negatywny wpływ na działalność przewodniczącego. Doszło do tego, że zaczęto u nas mówić o "babskich rządach ". Owa siostra potrafiła wszystko obrócić na swoją korzyść. Należało wystąpić przeciwko niej. Wynik jednak był taki, że musiałem ustąpić ze stanowiska zastępcy sługi zboru, zatrzymując jednak moje funkcje szkoleniowe.

W przemówieniu końcowym sługa obwodu wzywał po wielokroć do jedności. Sądził, że przywrócił wśród nas spokój na najbliższe półrocze. W swym raporcie i ocenach bardzo się jednak pomylił. Właśnie tych, którzy najbardziej siali ferment, uznał za gorliwych, a tych, którzy starali się o postęp, określił jako wichrzycieli. Czy mogło się to przyczynić do jedności w zborze?

Zaledwie wizytator odjechał, rozdźwięki zaczęły się od nowa. Właśnie nowo mianowany sługa zboru sprawił największy zawód. Trzeba było całych lat - nie byłem już wtedy Świadkiem Jehowy - nim sługa obwodu przejrzał panujące intrygi i usunął nominata.

Co do mnie - miałem teraz więcej czasu dla siebie. Wątpliwości odezwały się ze zdwojoną siłą. Czy rzeczywiście Jehowa prowadzi naszych braci? Czy to możliwe, żeby tak często wprowadzał w błąd swoje sługi? Czy raczej całe życie i działalność Towarzystwa "Strażnica " nie były po prostu ludzkie, aż nazbyt ludzkie?...

CZY JEHOWA KIERUJE TOWARZYSTWEM "STRAŻNICA "?

- Oto pytanie, na które muszę zdobyć wreszcie pewną i jasną odpowiedź. Żąda tego moje poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Nie mogę się cofnąć przed tym pytaniem. Już w wyniku mych dotychczasowych badań wiara, że to Jehowa kieruje naszą organizacją, zachwiała się we mnie. Chciałem jednak rzecz zbadać dokładnie i wyrobić sobie ostateczny sąd dopiero po rozważeniu wszystkich "za " i "przeciw ". Już przez to jednak przeciwstawiałem się "Strażnicy ", która domaga się, aby w imię Boże poniechać wszelkiej krytyki.

Czy bracia z Brooklynu czują się zwolnieni od odpowiedzialności przed kimkolwiek? Czy ich wola może być wolą Jehowy? Wydało mi się zuchwalstwem twierdzenie, które znalazłem w "Strażnicy " z roku 1956, str. 474 wydania niemieckiego:

Ponieważ "wiernemu i roztropnemu niewolnikowi " (mowa tu o "Strażnicy ") powierzone zostały wszystkie dobra Mistrza, przeto patrzmy na rzecz we właściwy duchowy sposób, przyjmując, że to, co czyni "wierny niewolnik ", służy zawsze naszemu dobru. Niewolnik przez to wypełnia swą powinność, że pełni dzieło Jehowy. Dlatego wola niewolnika jest wolą Jehowy. Bunt przeciwko niewolnikowi jest buntem przeciw Bogu.

Wola "niewolnika z Brooklynu " nie może być po prostu wolą Jehowy! Jehowa nie może przecież chcieć, żeby wśród Jego Świadków na całym świecie "Strażnica " siała niepokój i zamieszanie. W mych dotychczasowych studiach nie znalazłem żadnego dowodu na to, by Mistrz wszystkie swe bogactwa powierzył Towarzystwu "Strażnica ". Długo, ale na próżno, szukałem takiego dowodu, jako że byłby on usprawiedliwieniem dla "Strażnicy " i dla mnie samego. Słowa: "Wy jesteście moimi świadkami " nie dowodzą, że to właśnie przywódcy "Strażnicy ", tzw. "ciało kierownicze ", są wysłańcami Boga. Siłę dowodu posiadają nie poszczególne słowa Biblii wyrwane z ich kontekstu, ale nauki i czyny zgodne z Pismem jako całością. Czy Biblia daje "Strażnicy " prawo żądać od nas w imię Boga poniechania jakiejkolwiek krytycznej refleksji? Tego nie żądali przecież nawet Apostołowie od gmin pierwotnego Kościoła. Przeciwnie, Apostołowie doradzali swoim słuchaczom, aby to, co od nich słyszą, porównywali z wypowiedziami Pisma Świętego. Dlaczego nam, Świadkom Jehowy, nie wolno zastosować w pełnym sensie słów "wszystko badajcie " (1 Tes 5,21)? Z jednej strony "Strażnica " wzywa nas, abyśmy wszystko sumiennie badali, lecz z drugiej strony to, czego ona sama uczy, nie ma podlegać zbadaniu. Nawet w przypadku stwierdzenia jawnych sprzeczności między nauką "Strażnicy " a Biblią nie należy występować z krytyką.

W sprawie przewodnictwa Jehowy w Brooklynie

Jeśli Jehowa istotnie prowadzi Świadków, to jego wszechmocny wpływ winien przejawiać się przede wszystkim w Brooklynie. Prezydent Towarzystwa "Strażnica " i jego najbliżsi współpracownicy powinni cieszyć się szczególną łaską Jehowy. Określa się ich przecież jako "ciało kierownicze ".

Demokratyczna teokracja

"Strażnica " z 1.8.1956 uczy na str. 474: Jehowa bierze odpowiedzialność za organizację swych stworzeń: przekazuje im autorytet i władzę oraz daje wskazania! Te słowa "Strażnica " odnosi oczywiście do Towarzystwa i Świadków, nimi też uzasadnia teokrację. Dotychczas wszystkie te śmiałe stwierdzenia naszych braci przyjmowałem bez namysłu jako prawdę. Rozbudzony zmysł krytyczny nie pozwalał mi już jednak dłużej przyjmować na ślepo twierdzeń "Strażnicy ". Jak wspomniałem, już wybór Rutherforda nie odbył się "teokratycznie ". Z kolei analizowałem relacje o wyborze Knorra i jego stronników. Może tutaj ujawniło się współdziałanie Jehowy? O wyborze Knorra pisze "Strażnica " z 1.1.1956 (str. 10) następująco:

Po południu dnia 13 stycznia 1942 wszyscy członkowie dwu komisji zebrali się w sali przyjęć domu "Bethel " w Brooklynie. Nathan H. Knorr, wybrany podczas ostatnich powszechnych wyborów w Pittsburgu wiceprezydentem, prosił na kilka dni przed zebraniem członków komisji, aby na modlitwie i rozważaniu błagali o mądrość, która pokierowałaby nimi. Tak też członkowie uczynili.

Zgromadzenie otwarto modlitwą, prosząc szczególnie, aby Jehowa obdarzył mądrością w wyborze sługi według swojej woli, mających reprezentować go w organizacji na sposób przepisany prawem. Po należytym, wnikliwym namyśle wyznaczeni zostali i wybrani jednogłośnie bracia Nathan H. Knorr jako prezydent i Hayden C. Covington jako wiceprezydent obu korporacji. Później, jeszcze tego samego dnia, przy okazji spotkania "Rodziny Bethelu "19 w Brooklynie, sekretarz komisji dyrekcyjnej ogłosił wyniki wyborów, co wywołało entuzjazm zebranych.

Już przy pierwszej lekturze tej relacji uderzyło mnie, że wybrani bracia mają być przedstawicielami Boga na ziemi. Jak to? Przecież Towarzystwo twierdziło dotąd zawsze, że Bóg nie potrzebuje na ziemi żadnych przedstawicieli czy namiestników. Skąd więc nowi słudzy czują się naraz przedstawicielami Jehowy?

Całej procedurze wyborczej towarzyszyła modlitwa: mądrość Jehowy miała wpłynąć na wybór jego namiestników. Tymczasem wybrany został nieodpowiedni wiceprezydent. Gdyby Jehowa wspierał przy wyborze swą organizację, nie dopuściłby do błędnego posunięcia w tak ważnej sprawie, do wyboru kogoś nie nadającego się. Covington był przecież tym człowiekiem, o którym Rocznik 1946 (str. 253-257) mówił:

24 września .1945 roku H. C. Covington złożył dobrowolnie urząd członka dyrekcji i wiceprezydenta Towarzystwa "Strażnica " w Pensylwanii. Uczynił to nie po to, by być w zgodzie z tym, co zdaje się wolą Pana wobec wszystkich członków dyrekcji i sprawujących w przyszłości urząd wśród pomazańców, ponieważ jego nadzieja zwracała się ku temu, aby należeć do "innych owiec ". Na jego miejsce wiceprezydentem został wybrany W.E. E. Franz. Brat Covington pozostaje nadal przewodniczącym komisji prawnej Towarzystwa (cyt. za "Strażnicą " r. 1956, str. 10).

I jeszcze jedno zrozumiałem czytając relację o wyborach: to, czego ciało kierownicze zabrania swym poplecznikom, tego mianowicie, aby kazali się wybierać jako słudzy w zgromadzeniach lokalnych i obwodach, to czyni samo. Czy Jehowa lub Chrystus zarządził, by przywódcy ludu Bożego wybierali się nawzajem? Gdzie przy takim wyborze można mówić o "ciele kierowniczym " ustanowionym przez Chrystusa Jezusa czy Jehowę? O tym, że prowadzi ją sam Bóg? Ciało kierownicze nie może być chyba identyczne z przedsiębiorstwem "Strażnica ", ponieważ jako "ciało kierownicze " określa się resztę z 144000 wybranych. W żyjącej jeszcze dzisiaj "reszcie członków Ciała Chrystusa "20 - które to określenie odnosi się do owych 144000 - widzi się tego sługę, który wydaje żywność we właściwym czasie. Czy ów sługa - to znaczy całość wybranych - nie powinien mieć wpływu na wybór ciała kierowniczego? Gdzie jednak poza Brooklynem członkowie "reszty " mieli kiedykolwiek głos w wyborze tego ciała? Jak to ciało może porównywać siebie z pierwotnym Kościołem? Przeczytajmy, co mówią Dzieje Apostolskie (15,1-35) o Soborze Apostolskim w Jerozolimie. Widzimy tutaj zupełnie inny sposób postępowania. Kiedy w pierwotnym Kościele pojawiły się rozbieżne poglądy, zebrali się w Jerozolimie Apostołowie i Starsi wobec całej gminy, omawiając publicznie swoje opinie, nie otrzymawszy uprzednio wskazań od jakiegoś prezydenta. Działali więc w sposób wolny. Dostrzegano jasno różnice zdań, a rozstrzygnięcia podjęto następnie publicznie i otwarcie.

Jakże inaczej wygląda rzecz w "nowym " pierwotnym Kościele Świadków Jehowy! Czy wybrani Jehowy omawiają tutaj przeciwstawne opinie? Nic takiego tu nie istnieje. Czytając Dzieje Apostolskie, rozdział 6, wiersze 1-6 widzimy, że metoda ustanawiania w urzędzie sług Towarzystwa "Strażnicy " nie odpowiada temu wzorowi, na który Świadkowie stale się powołują.

To nie jakiś autorytatywny prezydent ustanawiał wtedy posługujących. Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało: Upatrzcież mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości. im zlecimy zadanie... Wybrali więc Szczepana i innych, przedstawili ich Apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce. - Jakże zupełnie inaczej wygląda dziś rzecz u Świadków Jehowy. Brooklyn jest absolutnym autorytetem. Nikt nie ma prawa zakwestionować jakiegokolwiek słowa wychodzącego od ciała kierowniczego. Brooklyn żąda dla siebie praw dyktatorskich, twierdząc że "wola Towarzystwa "Strażnica " jest wolą Jehowy ". Czy błądząc chce narzucić swoją własną wolę Bogu? Swą wypowiedzią "Strażnica " stawia Towarzystwo ponad Bogiem. W moich oczach jest to bluźnierstwem.

A zatem Towarzystwo "Strażnica " bluźni Bogu? Tak - do tej konkluzji doszedłem po trzeźwym namyśle i zestawieniu pism "Strażnicy " z Biblią. Mimo ogarniającego mnie lęku sąd ten musiałem podtrzymać. Wbrew moim wahaniom musiałem skonfrontować naukę "Strażnicy " z Pismem. Nie mogłem przecież wierzyć tylko dlatego, że jacyś ludzie twierdzą o sobie, jakoby to oni właśnie byli świadkami Boga. Moim świętym obowiązkiem było zbadanie podawanej mi do wierzenia nauki, zwłaszcza wtedy, gdy ujawniały się w niej niejasności. Nie mogę przecież stanąwszy kiedyś przed Bogiem powiedzieć: Panie, moje błędy to nie moja wina. Zwiodło mnie Towarzystwo "Strażnica ".

Gdyby "Strażnica " była rzeczywiście organizacją Bożą, to cały jej rozwój musiałby być inny i inne jej działanie. Nasuwał mi się więc z nieodpartą siłą wniosek, że Jehowa nie prowadzi "Świadków ". Szukałem jednak wciąż jeszcze dalszych dowodów, musiałem usunąć do końca trwający we mnie niepokój.

"IMIĘ JEHOWY JEST POTĘŻNĄ TWIERDZĄ "

Nie!... Stawiam wewnętrzny opór krytyce. Po co te ciemne, krytyczne myśli ? Jestem przecież w "prawdzie ", pragnę służyć Bogu. Bo czy można Go znaleźć gdzie indziej? Czy nie ma racji "Strażnica " mówiąc, że powinniśmy w imię Boże poniechać wszelkiej krytyki? Tylko odwagi, zaufaj Jehowie! Bo Jehowa to potężna twierdza; sprawiedliwy szuka w niej ucieczki i znajduje bezpieczne schronienie.

Wszystkie wyniki mych studiów chwieją się od nowa. Muszę tylko znów zacząć działać, a w życiu dla innych znajdę znów bezpieczeństwo i pokój. Jasne wyniki mych studiów, decyzja prowadzenia dalszych badań - wszystko to napełnia mnie lękiem. Bracia ze zboru od dawna spostrzegli, że coś się ze mną dzieje. Nikt jednak nie podszedł do mnie z pomocą. Rzucam się znowu w działalność w terenie. Znów chodzę od drzwi do drzwi, głosząc że teraźniejszy świat zginie wkrótce w Bożym sądzie Har-Magedonu. Tylko ten, kto przyłączy się do nas, uratuje się i przejdzie do życia w Nowym Świecie.

Sumienie nie daje mi jednak spokoju. Toczę dalej sam z sobą wyczerpującą walkę. Wiem, że wiele rzeczy w nauce "Strażnicy " jest błędem. Sądzę, że Jehowa nie kieruje tą organizacją. A jednak nie mogę się zdecydować na krok ostateczny. Raz jeszcze staję przed braćmi ucząc. Raz jeszcze staram się być wzorem w posłudze. Rozdarty wewnętrznie, szkolę braci do nauczania w domach.

I znów siedzę nad książkami. Znowu obejmuję spojrzeniem wyniki moich krytycznych badań. Jest dla mnie jednoznaczne, że wyciągnięte wnioski były słuszne. Dlaczego więc nie mogę oderwać się od nauki "Strażnicy "? Dlaczego ciągle powracam do myśli, o których wiem, że nie są biblijne, nie są chrześcijańskie? Przeżywam straszny lęk, że wzbudzę gniew Jehowy i że stracę życie czekające mnie w Nowym Świecie. Strach przed utratą życia ? To przecież egoizm! Jestem przywiązany do życia. Dobrze, swe życie kocha każdy człowiek. Ale czy mego życia nie zatracę właśnie przez to, że będę myślał co innego, a czynił co innego? Czy tak postępując nie jestem obłudnikiem? Tak, bez wątpienia. Lecz jeśli jestem obłudnikiem, to już zatraciłem me życie. Tak być nie może, nigdy! Musiałbym wbrew mojej lepszej wiedzy przestać myśleć o wszystkich negatywnych wnioskach na temat Towarzystwa "Strażnica ", jego nauki i odniesienia do Boga.

Mijają godziny. Wydaje mi się, że tracę rozum. Jedna myśl ogarnia mnie z coraz większą siłą, przestaje być już tylko myślą. Pośród urywanych słów modlitwy do Chrystusa i Boga staje się pewnością: ja przecież nie myślę o Panu Bogu, lecz tylko o samym sobie! Towarzystwo "Strażnica " wpoiło we mnie straszny, nieprzezwyciężalny lęk przed zagładą w Har-Magedonie. Owładnięty tym lękiem, nie służę jednak Bogu. Nie zostawiam miejsca dla Jego łaski - chcę zbawić sam siebie poprzez moje czyny. A zbawić samego siebie - to dla człowieka niemożliwe. Nie wpłynę na Pana Boga przedstawiając Mu pozytywny raport z mej pracy w terenie. Nie wprowadzę Go w błąd, nawet jeśli uda mi się stłumić wszystkie nurtujące mnie wątpliwości.

Jehowa jest potężną twierdzą. Uciekłem się do tej twierdzy, lecz nie znalazłem schronienia. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Mimo wszystkich oczywistych wniosków w odniesieniu do Towarzystwa "Strażnica " wciąż jeszcze nękają mnie wątpliwości. A może właśnie te wątpliwości w odniesieniu do nauki Świadków Jehowy są przejawem działania łaski Bożej we mnie? Czy w takim razie moje modlitwy nie zostały jednak wysłuchane? - Do jakiego Boga właściwie się modlę? Przecież do Jehowy, jedynego prawdziwego Boga! Ale tu jawi się już kolejna wątpliwość: czy Jehowa to właściwe imię Boga ? Wiedzieć to jest dla nas, Świadków Jehowy rzeczą ogromnej wagi. Chcę więc też poznać dokładniej prawdę o imieniu Boga, aby wyzwolić się ze zniewolenia przez przepotężną organizację. Boże, wspomóż mnie! Oto mimo całej mej słabości chcę Tobie służyć. Panie Jezu, Odkupicielu, Zbawicielu, zmiłuj się nade mną!

Wytężam wszystkie siły. Żadne usprawiedliwienia "Strażnicy " już mnie wewnętrznie nie przekonują. Moja prośba zwrócona do Chrystusa jest jak wołanie pośród burzy. Błagam żarliwie, by Bóg wysłuchał mnie w Jego imię. Coraz boleśniej odczuwam moją wewnętrzną pustkę. Muszę odnaleźć drogę do Boga, jego słowo zapewnia, że kto szuka, ten znajdzie. Nie mogę zatrzymać się w połowie drogi ku Prawdzie, czy powrócić wręcz do starych błędów. Muszę szukać, lecz żeby znaleźć, muszę też nadal badać. I tak też odzyskałem pewien wewnętrzny pokój. Bóg widzi na pewno mój szczery wysiłek i moją mękę, w której do Niego wołam. Trzeba mi jeszcze większej pewności. To ma mnie umocnić do rozstrzygającego kroku, przed którym nie mogę i nie wolno mi się już cofnąć.

Co imię "Jehowa " znaczy dla Świadków

Miało to imię dla mnie i ma dla wszystkich świadków przeogromne znaczenie. Ono wskazuje, kto jest prawdziwym świadkiem Boga, a kto nie. Jest ono znamieniem Świadków jako prawdziwego Bożego ludu Przymierza. Imię "Jehowa " wciąż jest przedmiotem szczególnej uwagi "Strażnicy ".

(...) aby się przez to odróżnić od wszystkich fałszywych bogów, Stwórca Najwyższy Pan nadał sobie imię jedyne w swoim rodzaju ( "Strażnica " 1957, str. 451).

(...) ponieważ Jehowa jest wyłącznym imieniem Stworzyciela nieba i ziemi (1958, str. 350).

Chrystusowe zgromadzenie dwudziestego wieku musi najpierw wiedzieć, co jest imieniem Boga, tak jak zostało ono objawione przez Jezusa pierwszym uczniom, a członkowie zgromadzenia muszą stać się świadkami tego wzniosłego imienia, tak jak byli nimi prorocy starego czasu, Jezus i chrześcijanie pierwszego stulecia. Tylko reszta namaszczonych Świadków Jehowy i ich dzisiejsi współtowarzysze posiadają głębokie zrozumienie Bożego imienia JEHOWA! (1955, str. 441-2)

Przed około zgromadzony lud zrozumiał, jak niezmiernie ważne jest to święte imię i zaczął więcej jeszcze o nim się uczyć. W roku 1926 "Strażnica " z 1 lutego przyniosła czołowy artykuł "Kto będzie czcić Jehowę? " i odtąd imię Jehowa zajmuje szczególne miejsce w życiu Jego dzieci, powiększając swoje znaczenie (1954, str. 278).

Musi to budzić pragnienie i nadzieję, by imię JEHOWA widzieć wyniesione ponad wszelkie imię w uniwersum. ..To są...znamiona prawdziwej religii (1954, str. 241).

To nie Hebrajczykom, Izraelitom, Żydom zawdzięczamy niezwykle imię Boga. Żadne stworzenie na niebie i ziemi nie nadało Mu tego imienia. On sam je wybrał. Ogłosił je jako swoje imię mówiąc "Ja jestem Jehowa, to jest moje imię " (Izajasz 42,8; tłumaczenie elberfeldzkie).

Aby prawdziwego Stworzyciela nowego nieba i nowej ziemi nazwać w sposób pełen czci, musimy Jego jedynego rodzaju imię "Jehowa " wspominać we wszystkich jego powiązaniach ( "Neue Himmel und eine neue Erde ", str. 12,13).

Imię Jehowa jest więc dla Świadków święte. Jest jedyne w swoim rodzaju. Jest jedynym, wyłącznym imieniem Boga. Ma doniosłe życiowe znaczenie dla Świadków. Stanowi znamię prawdziwej religii. Z tych oświadczeń "Strażnicy " czerpią Świadkowie głębokie zrozumienie tego właśnie imienia Jehowa.

W jaki szczególny sposób uzasadnia się cześć tego imienia u Świadków Jehowy? Biblia inspirowana przez samego Stwórcę używa wielokrotnie tego wyrażenia, począwszy od 1 Księgi Mojżesza21 2,4, gdzie w tzw. przekładzie "Nowego Świata " czytamy: "Oto historia nieba i ziemi w czasie ich stworzenia, w dniu, w którym Jehowa Bóg uczynił niebo i ziemię ". Stąd jesteśmy upoważnieni używać w odniesieniu do Boga określenia Jehowa Bóg, które On sam przez swoje natchnienie, przez swego Ducha, kazał zapisać w swoim świętym Słowie ( "Strażnica " 1958, str. 356-357).

Zatem - jak uczy "Strażnica " - sam Bóg objawił to imię w natchnionym przez siebie Piśmie. Gdzie jest jednak ta Biblia, którą inspirował sam Bóg? Czy jest nią przekład Biblii "Nowego Świata ", Towarzystwa "Strażnica ", który imię Boga oddaje przez wyrażenie "Jehowa "? Czy tym Pismem natchnionym przez Boga jest elberfeldzki przekład Biblii? Czy jakiś inny z przekładów wyrażający imię Boga w formie "Jehowa "? Duch Święty inspirował pierwotny tekst Pisma św., ale nie jakikolwiek z jego nowoczesnych przekładów oddających imię Boga przez słowo "Jehowa ". A przecież jak mówi książka "Neue Himmel und eine neue Erde ": żadne ze stworzeń na niebie i na ziemi nie nadało Mu tego imienia.

Skąd pochodzi imię Boże "Jehowa "?

Stary Testament został napisany w języku hebrajskim. W piśmie hebrajskim imię własne Boga wyrażone jest przez cztery spółgłoski: JHVH. Samogłosek a,e,i,o,u pierwotnie w języku hebrajskim nie zapisywano. Z pełnej czci bojaźni wobec niepojętego Boga Żydzi za czasów Chrystusa nie wymawiali już Świętego imienia Bożego: mówili o Bogu zawsze " Adonai " (tzn. "Pan " ) albo tam, gdzie obok czterech znaków JHVH było słowo "Adonai " - "Adonai Elohim " (a w przekładzie greckim, zwanym Septuagintą: "Kyrios " bądź "Theos " ). Żydowscy uczeni, zwani masoretami, w czasie około roku 750 do 1000 po Chrystusie, podjęli zadanie dokładnego utrwalania brzmienia tekstu hebrajskiego. Stąd umieścili m.in. pod spółgłoskami hebrajskimi znaki samogłosek. Przy słowie JHVH podstawili znaki samogłosek wzięte ze słów "Adonai " albo "Elohim ". Według reguł wokalizacji masoreckiej wpisali pod J w miejsce a znak e, tak że słowo to wyglądało teraz jak "Jehovah " albo "Jehovih ", i tak też imię Boże wymawiane było w późniejszych wiekach przez tych czytelników, którzy nie wiedzieli już, w jaki sposób powstało ono w tekście masoreckim. Imię "Jehowa " nie jest więc imieniem biblijnym, ale pojawiło się dopiero między wiekiem XI a XIV po przyjściu Chrystusa.

Imię "Jehowa " okazało się błędem

Właściwą formą imienia JHVH w odniesieniu do Boga jest według językoznawców nie "Jehowa ", lecz "Jahwe ". Określenie "Jehowa " jest w każdym razie błędne. Prawie wszyscy uczeni i badacze są co do tego zgodni. Encyklopedie niemieckie mówią o imieniu "Jehowa ":

"jehowa - błędnie zamiast jahwe " (Knaur ).

"jehowa - zobacz jahwe " ( Brockhaus ).

O imieniu "Jahwe ":

"jahwe (błędnie jehowa), imię Boga w S.T " (Knaur).

"jahwe, pierwotna wymowa imienia własnego Boga Izraela " (Brockhaus).

Nawet chętnie i często cytowany przez Świadków Jehowy elberfeldzki przekład Biblii mówi w przedmowie (str. 4) na temat imion Bożych następująco: Jehowa - zachowaliśmy to imię Boga Przymierza Izraela, ponieważ czytelnik od lat przyzwyczaił się do niego... Nowsi uczeni przyjmują niemal jednogłośnie, że zamiast "Jehowa " czy " Jehowi " należy czytać "Jahwe ".

Towarzystwo "Strażnica " albo przywódcy Świadków Jehowy muszą przyznać sami. - w książce pt. "Uzbrojony do każdego dobrego dzieła "22, str. 25 - że imię "Jehowa " nie jest formą pierwotną. Przez lata bracia z Brooklynu nie dostrzegali, co o imieniu Boga mówią encyklopedie, uczeni i np. elberfeldzki przekład Biblii, w końcu jednak musieli przyznać, że imię "Jehowa " jest błędne, natomiast właściwą i pierwotną formą jest "Jahwe ". Czy więc imię "Jehowa " stanowi dowód prawdziwej religii? Dlaczego przywódcy Świadków nie odrzucają imienia Jehowa, skoro przekonali się, że jest ono określeniem fałszywym? Dlaczego nie nazywają siebie oficjalnie, zgodnie z właściwym imieniem Bożym, Świadkami Jahwe?

Przyzwyczajenie czy tradycja odgrywa również i u nich ogromną rolę. Świadkowie przywykli do imienia Jehowa. Zważmy, jak wielkie znaczenie do tego imienia przywiązuje "Strażnica ". Poniechanie zwyczaju nazywania Boga Jehową wywołałoby dla organizacji fatalne skutki. Cała mozolnie zdobyta popularność zostałaby stracona. Przywódcy Świadków zdają się mieć mentalność ludzi interesu. Nie zmienia się dobrze znanego imienia firmy, chociaż dawno zmieniło się imię właściciela... Nie może być innego powodu, dla którego bracia z Brooklynu trzymają się uporczywie błędnego imienia Boga - "Jehowa ".

W przedmowie do angielskiego przekładu Nowego Testamentu, zwanego przekładem "Nowego Świata ", kierownictwo brooklyńskie uzasadnia trwanie przy błędnej formie imienia Bożego tym, że imię "Jehowa " przyjęło się już w XIV wieku (New World Translation, str. 25). Bracia są tu niekonsekwentni, bowiem gdzie indziej odrzucają wszelką tradycję ludzką, trzymając się bezwzględnie samej tylko Biblii. Dlaczego nie zerwać także z ludzką tradycją błędnego podawania imienia Bożego? Byłoby .to konsekwentne! Ale miałoby też poważne następstwa dla organizacji Świadków Jehowy.

Zwolennicy tradycji ludzkich - kłamcami

Towarzystwo "Strażnica " odrzuca i potępia wszystkie tradycje religijne, na które nie można znaleźć dowodu w Biblii. W książce pt. "Bóg pozostaje prawdziwy "*,23 pisze się na ten temat:

Właśnie ze względu na spór o tradycje i przepisy przywódców religijnych popadł wielki Nauczyciel z Nazaretu w konflikt z rabinami... Czytamy o tym następującą relację: "Wtedy przyszli do Jezusa faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: Dlaczego Twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych?... On im odpowiedział: Dlaczego i wy przestępujecie przykazanie Boże dla waszej tradycji?... Ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże (...) Obłudnicy... " (Mt 15, 1-7). I tak udowodnione zostało, że zwolennicy tradycji religijnych byli kłamcami( "Bóg pozostaje prawdziwy ", str. 11-12).

Paweł przewidział, że ludzie, którzy uważają się za duchownych chrześcijańskich (albo za duchowych przywódców, jak Knorr i Franz - dopisek autora), zbudują system przepisów religijnych i przekazów, i tak zakryją prawdę członkom organizacji religijnych. Dlatego napisał: Baczcie aby kto was nie zagarnął w niewolę... na podstawie podań ludzkich (por. Kol 2,8). Paweł wiedział, że te podania ludzkie byłyby kłamstwami (j.w., str. 16).

Stwierdziłem to, co przyznają sami przywódcy Świadków Jehowy, że w najważniejszej kwestii dotyczącej imienia Bożego Świadkowie trzymają się tradycji ludzkich z XIV wieku. Bynajmniej nie myślą o tym, żeby zerwać z takimi tradycjami, i odrzucić swoje fałszywe Boże imię. Trwają nadal przy błędnym imieniu "Jehowa " i nadal nazywają siebie Świadkami Jehowy. Nadal też będzie się próbować bagatelizować tę sprawę tak, aby zwolennicy Towarzystwa "Strażnica " nie zrazili się tradycjami, które powinni właściwie potępić i odrzucić.

MÓJ ŚWIATOPOGLĄD ROZPADŁ SIĘ W GRUZY

Kiedy jako jeniec wojenny przebywałem w angielskim obozie, pytałem siebie, czy Bóg może mi przebaczyć mą winę. To pytanie nurtowało mnie dogłębnie i ono sprawiło, że stałem się Świadkiem Jehowy. Sądziłem, że znalazłem "prawdę " i otrzymałem przebaczenie Boga, kiedy trzymałem w rękach dokument potwierdzający moją szczególną służbę "pioniera ". Dziś moja wiara legła w gruzach. Sądziłem, że prawdziwie służę Bogu. Komu ja jednak naprawdę służyłem? Sądziłem, że moja wina została zmazana, a oto staje teraz przede mną nowa przeogromna wina. Tysiącom ludzi głosiłem błędną naukę. Setki umocniłem w tej błędnej wierze. Dziś muszę ostatecznie uznać: moje dążenie, by służyć Bogu było daremne. Nie przyłożyłem ręki do sprawy Bożej, ale podałem rękę przemożnej organizacji, ludziom zarozumiałym i próżnym, jeśli nie wręcz przeciwnikowi Boga. Oddałem siebie z duszą i z ciałem. Teraz, poznawszy prawdziwe imię Boga, zrozumiałem jasno: Bóg nie może stać za Towarzystwem "Strażnica " i nigdy za tą organizacją nie stał! Zrozumienie tego podcięło ostatecznie moje psychiczne i fizyczne siły. Przed oczyma stoi mi ogrom mojej winy. Co jest w ogóle prawdą? Gdzie znaleźć Boga ? Czy On w ogóle istnieje? Do tego doszedłem, że zaczynam wątpić w samo istnienie Boga. Modliłem się, wiele się modliłem - ale wydaje mi się, że na próżno.

Jak naprawdę wygląda życie? Nie wiem! Żyłem dotąd nauką Świadków Jehowy, patrząc na wszystko tylko poprzez okulary "Strażnicy ". Tak jedynie poznawałem rzeczywistość. Świat był dla mnie czymś diabelskim, zakłamanym, bo usiłował oderwać mnie od prawdziwego Boga. Teraz stoję zagubiony pośród tego świata, którego nie znam. Gdzie mam szukać prawdy i sprawiedliwości? Gdzie szukać Boga?

Świat jest w rękach szatana, czego więc mam oczekiwać od tego świata ? Religię katolicką, ewangelicką i inne religie utworzył przecież szatan, bóg tego świata. Jak więc mam znaleźć w nich prawdę? Czy cały świat nie jest jednym wielkim kłamstwem? "Strażnica " zwiodła mnie w samych fundamentach postawy religijnej. W co mam jeszcze w ogóle wierzyć?

Jestem u kresu. Wszystkie kryteria wiary rozsypały się, w myślach mam chaos. Gdzie tu jest wyjście? Nie widzę go, żyję i pracuję jak we śnie. Znalazłem pracę na terenie Szwajcarii. Jeden z kolegów zorientował się w moim stanie i wkradłszy się w moje zaufanie podle go nadużył. Zapłaciłem za to drogo. Stałem się jeszcze bardziej sceptyczny wobec ludzi. Nikomu nie ufam, nikomu nie wierzę. Wobec upadku sił, każda praca fizyczna staje się dla mnie zbyt ciężka. Nie mogę też mimo wszelkich wysiłków skupić myśli na tym, co robię. Jestem podatny na każdą infekcję. Toteż tracę miejsce pracy. Walą się teraz na mnie wszelkie możliwe nieszczęścia. Zapadam na ciężką chorobę serca. Moje siły fizyczne załamują się ostatecznie. Ponieważ pracowałem na terenie Szwajcarii, tracę uprawnienia do zasiłku chorobowego i dla bezrobotnych. Aby rodzina nie umarła z głodu, żona idzie do pracy. Zarabia niewiele, a koszty mego leczenia rosną. Coraz bardziej toniemy w długach. Pozbawiony jestem w chorobie pielęgnacji, bo żona zajęta pracą nie ma już czasu dla mnie. Nadto muszę troszczyć się o troje naszych dzieci. Nie widzę z tej sytuacji wyjścia. Wydaje mi się, że jesteśmy pod każdym względem zgubieni.

Po długich miesiącach mój stan poprawia się na tyle, że próbuję na nowo pracować. Ale przez cały ten długi czas wadzę się z Bogiem i moim losem. Dopiero po długiej walce wewnętrznej dochodzę do tego, że nie wątpię już w istnienie Boga. Bóg jest dla mnie rzeczywistością, większą aniżeli wszystko wokół mnie. Jestem tylko przekonany, że żadna organizacja religijna na ziemi nie służy naprawdę Bogu.

Nie mogę sprostać wymogom podjętej pracy. Ponownie powala mnie choroba. Cała rodzina zebrana wokół mnie modli się do Boga, którego nie znamy. Żarliwie zwracamy się do Chrystusa, naszego Zbawiciela, we wspólnej modlitwie o łaskę i Światło Boże.

Żona znowu musi iść do pracy, bo ja pracować nie mogę. Trudności finansowe rosną. Nie wiemy, co wpierw zapłacić i skąd wziąć na to pieniądze. Nie wystarcza nawet na jedzenie. Myślimy już tylko o dzieciach. Wszystkiego wyrzekamy się dla nich, byle tylko one były syte i zdrowe. Ale na tym nie dość nieszczęść! Z kolei zapada ciężko na zdrowiu moja żona. Przewieziona zostaje do szpitala. Przeprowadzona tam operacja powoduje nowe długi. Zmuszony mimo wszystko pracować, zostaję przedstawicielem pewnej firmy. Ale albo mam do ludzi zbyt wielkie zaufanie i doznaję potem gorzkich, bardzo gorzkich zawodów, albo jestem nazbyt nieufny i nie działam właśnie tam, gdzie działać byłoby trzeba. Tak więc moje życie determinuje coraz bardziej duch ciągłej negacji: Jestem bliski rozpaczy. Pytam siebie często, po co ja jeszcze w ogóle żyję. Czy nie zawiodłem na całej linii? I czy moja rodzina, moje biedne, niewinne; dzieci muszą za to pokutować?

Jakie wskazania mogła mi dać "jedyna prawdziwa " religia Świadków Jehowy w odniesieniu do rzeczywistości życia na ziemi? Nie dała mi żadnych, absolutnie żadnych. W zetknięciu z życiem takim, jakim ono jest, zawodzę, bo nie jestem przygotowany do niego.

To było nazbyt piękne głosić Królestwo Boże jako jedyny ratunek świata. Wszystko inne nie obchodziło mnie, skoro miałem to, co do życia najniezbędniejsze. Wszystkiego innego oczekiwaliśmy od nowego świata. Po co zajmować się tutaj rzeczami codzienności? Wszystkie problemy rozwiąże już rychło Har-Magedon, jeśli tylko wytrwamy w służbie. Ale domek i ogród w "nowym świecie " Świadków Jehowy był jednak tylko snem. Sen rozwiał się w nicość i oto stoję nie wiedząc co dalej.

Wciąż od nowa modlimy się wytrwale do Boga. Nie otrzymując odpowiedzi sądzę, że moja wina wobec Niego jest tak wielka, że nigdy jej nie zmażę. Ogarnia mnie rozpacz. Cóż mi pozostaje? Długo zmagam się ze sobą, zanim zdobędę się na to, co najbardziej dla mnie możliwe: najwyższym wysiłkiem woli zwracam się znowu do Pisma, aby w nim znaleźć pocieszenie.

***

W roku 1957 pozbawiono mnie członkostwa we wspólnocie Świadków Jehowy. Całkowicie rozdarty wewnętrznie udałem się na zebranie, gdzie ogłoszono me wyłączenie. Oskarżono mnie tylko - o konsekwencje i nieteokratyczne postępowanie. Nie pytano: dlaczego? Nie wolno mi się było tłumaczyć. Na próżno oczekiwałem sprawiedliwego, życzliwego zrozumienia moich wewnętrznych trudności. Czy brat Franke, obecny na zebraniu, wiedział, co się we mnie dzieje? Czy wiedział, że jestem jak chwiejąca się trzcina, ponieważ moje zaufanie poderwały rzeczowe argumenty? Czy wiedział, że właśnie dlatego czułem się zagubiony? Drodzy bracia, łatwo jest osądzić człowieka, który nie spełnił oczekiwań, i potępić go - trudniej zrozumieć, co się dzieje w jego sercu. A nawet gdy kogoś oskarża własne sumienie, to czy "pomóc " można mu tylko przez to, że odmówi mu się chrześcijańskiej wspólnoty?

Nie chciałbym nikogo potępiać. Nie chciałbym o nikim mówić źle. Nie chcę nienawidzić. Właśnie dlatego, że tak drogo musiałem zapłacić za mój błąd. Myślę o słowach Jezusa: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień ". Nie rzucam na innych kamieni. Ale zrozumiałem, stając w sumieniu przed Bogiem, że mam święty obowiązek zachować innych od nieszczęsnych błędów "Strażnicy ". Dlatego piszę o mych przeżyciach i refleksjach - z poczucia obowiązku, z miłości bliźniego, a nie po to, by siebie usprawiedliwić. Apostoł Paweł wezwał wystarczająco wyraźnie w Liście do Kolosan, abyśmy oblekli się w "serdeczne miłosierdzie ", byśmy z wszelką mądrością jedni drugich nauczali i napominali. Toteż z wszelką miłością, ale też jasno i zdecydowanie, chcę mówić dalej o błędnych naukach moich dawnych współbraci, chociaż niektórzy próbują oczernić moją osobę, aby przez to pozbawić skuteczności moje krytyczne słowa. Stoczyłem z sobą ciężką walkę. Często i długo prosiłem Boga o łaskę i pomoc. Niełatwe jest w mej sytuacji moje przedsięwzięcie. Ufam, że zabierając głos, dopomogę wielu wyzwolić się ze zniewolenia przez przemożną organizację i odnaleźć drogę powrotu do Chrystusa. Pan pozwala odnaleźć siebie tym, którzy Go szczerze szukają. W to już nie wątpię. Nie na próżno spłynęła na naszą ziemię bezcenna, odkupieńcza krew Zbawiciela. Jeśli modlimy się szczerym sercem, Bóg nie pozwoli nam zginąć. On błogosławi prawym zamiarom - tak mówi słowo Pisma, takie jest moje przekonanie.

Jeśli i rozpacz skłoniła mnie do pisania tej książki, to jednak moje istotne motywy są czyste. Nareszcie w mej przygnębiającej sytuacji, w załamaniu się dotychczasowych przekonań dojrzałem stojące przede mną zadanie. Nie spocznę, póki go nie wypełnię. Co znaczy moja fizyczna słabość, bieda materialna? Mogę pomóc innym, ostrzec ich i zachować od błędów, wyzwolić z nich dawnych współbraci. To jest dla mnie największe szczęście. Co dzień, co godzinę niemal rośnie moja wiara w siebie, moja ufność, że odnajdę Boga, odnajdę Go na tej drodze.

Ciąży na mnie jeszcze wiele z balastu nauk "Strażnicy " i trudno mi się go pozbyć, ale z pomocą Bożą ostoję się w mojej wewnętrznej walce. Stąd moje mocne postanowienie: porównać naukę Świadków Jehowy z tym, co mówi Biblia; ale porównać także z sobą najrozmaitsze pisma "Strażnicy " i przedstawić wyniki tych badań.

Po nocach bezsenności i męki przezwyciężyłem najpoważniejsze wątpliwości. Stałem się wolny - mogę bez z góry powziętych sądów zbadać naukę "Strażnicy ". Dzięki za to Ojcu Niebieskiemu i Jego Synowi, Jezusowi Chrystusowi. Niech Bóg zachowa mnie od oskarżeń niezgodnych z duchem chrześcijańskim, niechaj umocni mnie w chrześcijańskiej miłości!

DZIWNI OBYWATELE

W wyniku moich trwających tygodniami, wyczerpujących studiów z "jednej prawdy " głoszonej przez Świadków Jehowy nie pozostało dla mnie nic. Zrozumiałem, że ich podstawowe nauki nie są oparte na Biblii. Rozerwał się krąg błędu, w którym zamknięty dotąd tkwiłem. Wyzwoliłem się spod jarzma niewoli "Strażnicy ". Teraz dopiero uprzytomniłem sobie w pełni, jak nierozumnego i nieludzkiego systemu padłem ofiarą. Nie tylko fałszywa "Ewangelia " wpływała na cały mój sposób myślenia i postępowania. Moje życie kształtowała przede wszystkim także ta osobliwa postawa obywatelska, która według przywódców "Strażnicy " powinna cechować każdego z wiernych Świadków Jehowy. Chciałbym teraz rzucić nieco krytycznego światła na tę postawę niepolityczną, wrogą światu, a jednak wysoce upolitycznioną.

Państwo wrogiem Boga

Pod nagłówkiem "Powiązanie między Kościołem a państwem oznacza wojnę z Bogiem " przywódcy Świadków zajmują się kościelnymi problemami Norwegii: Czy głowa jakiegoś państwa jest jednocześnie głową Kościoła, czy duchowni pobierają swe wynagrodzenie od państwa, czy też w tych sprawach istnieje rozdział pomiędzy państwem a Kościołem, a duchowieństwo i wierni oddają tylko swój głos wyborczy rządzącym i partiom politycznym w interesie porządku publicznego, prawodawstwa, administracji, rozwoju społecznego itp? - dla Świadków Jehowy takie powiązania są nie do przyjęcia.

Nie miłujcie świata ani tego. co jest na świecie (1 J 2,15). Te słowa tłumaczą Świadkowie w następujący sposób: Nie należy się mylić - "świat " nie . oznacza tu jakichś szumowin ludzkości, lecz konkretnie istniejący "system rzeczy " , łącznie z królami, prezydentami, parlamentami i wszystkimi innymi instytucjami państwa ( "Przebudźcie się ", wydanie niemieckie z 8.2.1956 r. str. 15).

Przyjazne stosunki chrześcijan z państwem, jego organami i instytucjami oznaczają dla Świadków Jehowy "brudny sposób postępowania ", duchowy "nierząd ", "cudzołóstwo ". Kto podtrzymuje takie odnoszenie się do państwa, ten staje się wrogiem Boga i w konsekwencji wraz z "tym systemem rzeczy ", czyli z całym istniejącym obecnie porządkiem oraz organizacją, ulegnie zagładzie w Har-Magedonie.

Czy jednak tysiące Świadków Jehowy nie żyją z zasiłków i rent wypłacanych przez państwo? Czy Świadkowie Jehowy nie cenią - jak wszyscy obywatele - panowania prawa, sprawiedliwości i porządku? A czy to nie właśnie państwo odpowiedzialne jest za te sprawy? Czy - będąc mieszkańcami Stanów Zjednoczonych i Kanady - Świadkowie nie szczycą się tym, że w obronie wolności obywatelskich odwoływali się tam skutecznie do najwyższych sądów, będących tych wolności rzecznikami? Jak zatem mogą głosić wrogość wobec państwa?

Świadkowie Jehowy mają swoje własne wyobrażenie na temat istoty państwa. Jednakże te ich wyobrażenia są nie do urzeczywistnienia. Państwo istnieje z zasady w interesie konieczności życiowych ludności. Państwo i władza państwowa odpowiadają samej naturze człowieka jako istoty społecznej.

Knorr i jego współpracownicy oświadczają poprzez "Strażnicę ", że Świadkowie Jehowy nie wyrządzają nikomu szkody... wypełniając swe właściwe obowiązki jako obywatele kraju, w którym żyją ( "Strażnica " 1957, str. 251). Zasada jak najbardziej godna pochwały. Jak jednak wygląda jej realizacja w praktyce życia obywatelskiego Świadków Jehowy?

Świadkowie Jehowy a służba wojskowa

Zgodnie z przytoczonymi wyżej słowami "Strażnicy ", kiedy wydarzenia drugiej wojny światowej wykazały palącą konieczność obrony terytorium Szwajcarii, tamtejsze Zjednoczenie Świadków Jehowy opublikowało w czasopiśmie " Trost " ( "Pociecha "; dzisiejsza nazwa: "Erwachtet " - "Przebudźcie się ") następujące oświadczenie: Każda wojna przynosi niewypowiedziane cierpienia ludzkości. Każda wojna stawia tysiące i miliony ludzi w obliczu trudnych problemów sumienia. Odnosi się to szczególnie do obecnej wojny, która nie oszczędziła żadnego kontynentu i toczy się w powietrzu, na morzach i lądach. Jest rzeczą nieuniknioną, że w takich czasach nie tylko poszczególni ludzie, ale też wszelkiego rodzaju wspólnoty padają ofiarą mylnych albo też świadomie fałszywych podejrzeń. Taki los nie został oszczędzony również nam, Świadkom Jehowy. Przedstawia się nas jako stowarzyszenie, które ma na celu, czy też prowadzi, działania w kierunku poderwania dyscypliny wojskowej, w szczególności skłonienia tych, którzy podlegają obowiązkowi służby wojskowej, do nieposłuszeństwa, naruszenia czy odmówienia tej służby albo do dezercji. Takie poglądy może reprezentować jedynie ktoś, kto w ogóle nie zna ducha i działalności naszej wspólnoty albo wbrew swemu prawdziwemu rozeznaniu zniekształca jej obraz. Stwierdzamy dobitnie, że nasze Zjednoczenie ani nie nakazuje, ani nie poleca czy w jakikolwiek sposób sugeruje, by postępować wbrew przepisom wojskowym. Tego rodzaju kwestie nie są omawiane ani w naszych zgromadzeniach, ani w wydawanych przez nasze Zjednoczenie pismach. Nie zajmujemy się w ogóle takimi kwestiami. Nasze zadanie widzimy w dawaniu świadectwa Jehowie i głoszeniu wszystkim ludziom prawdy biblijnej. Setki naszych członków i przyjaciół naszej wiary wypełniło swe obowiązki militarne i wypełnia je nadal. Nie ośmieliliśmy się nigdy i nigdy się nie ośmielimy widzieć w spełnianiu obowiązków wojskowych czegoś przeciwnego zasadom i dążeniom Zjednoczenia Świadków Jehowy, tak jak ujęte są one w statutach. Prosimy wszystkich naszych członków i przyjaciół w wierze, aby głosząc orędzie o Królestwie Bożym (Mt 24,14) ograniczali się, tak jak dotąd, ściśle do głoszenia prawd biblijnych i unikali wszystkiego, co mogłoby stać się przyczyną nieporozumień czy też być wręcz interpretowane jako wezwanie do nieposłuszeństwa wobec zarządzeń militarnych.

Berno, dnia 15 września 1943

Zjednoczenie Świadków Jehowy Szwajcarii

Prezydent: Ad. Gammenthaler

Sekretarz: D. Wiedemann.

(za "Trost ", t. XXI, nr 505, Berno, 1 października 1943 r

Chciałbym zapytać, co myśleli ówcześni szwajcarscy Świadkowie Jehowy, wydając to oświadczenie? Co będą myśleli o nim Świadkowie czytający je dzisiaj? Może paść pytanie: dlaczego przytaczam tutaj ten tekst, którego nie sposób przecież kwestionować? Oświadczenie to jest przecież zgodne z oświadczeniem Knorra i odpowiada lojalnej postawie obywatelskiej... Gdyby rzecz była tak prosta! Obok tej wypowiedzi i poza nią istnieje przecież wiele innych, całkowicie sprzecznych z cytatami przytoczonymi wyżej.

W tym samym czasie, około roku 1943, setki Świadków Jehowy w Niemczech i w krajach zajętych przez siepaczy Hitlera, zginęło zamordowanych przez komanda SS za odmowę służby wojskowej. W Stanach Zjednoczonych skazywano Świadków na kary więzienia, kiedy wzbraniali się bronić swej ojczyzny z bronią w ręku czy w ogóle pełnić służbę wojskową. Natomiast w Szwajcarii Jehowa miał polecić swoim widzialnym przedstawicielom złożenie deklaracji lojalności w odniesieniu do służby wojskowej... Czy bracia z Szwajcarii uznali wypowiedzi "Strażnicy " dotyczące służby wojskowej jako pomyłkę? Czy też ci inni, którzy umierali za naukę "Strażnicy " lub cierpieli za nią w więzieniu, mieli rację, a Szwajcarzy byli w błędzie? Jakkolwiek by było, okazuje się, że w społeczności prowadzonej przez organizację Jehowy przejawia się bardzo różne pojmowanie obowiązków obywatelskich.

Jest dziś rzeczą wystarczająco znaną, że Świadkowie Jehowy odrzucają bezwzględnie wszelką służbę wojskową. "Strażnica " z 15. 3. 1951 r. umieszcza w tekście zatytułowanym: "Dlaczego Świadkowie Jehowy nie są pacyfistami " m.in. następującą uwagę: Świadkowie Jehowy naśladują Jezusa i słuchają Jego wskazań. To jest powodem, dla którego nie przyłączyli się do ziemskich armii i nie uczestniczą w żaden sposób w wojennych dążeniach narodów (str. 86). Ta wypowiedź przeciwstawia się oświadczeniu z roku 1943, a także zapewnieniu o wierności obywatelskiej złożonemu przez Knorra. Pozostawia przy tym otwarte dalsze możliwości. Istnienie powodu, dla którego Świadkowie nie przyłączyli się do ziemskich armii, każe przypuszczać, że należą oni do innej armii. Tak - uważają się za członków armii "Króla Nowego Świata ", Jezusa Chrystusa, i są Jego żołnierzami - jak to powiedział Knorr na nowojorskim kongresie, na stadionie Yankee. Świadkowie Jehowy odrzucają wszelką służbę wojskową, nawet służbę zastępczą, ponieważ są żołnierzami lub wysłannikami Króla Nowego Świata. Jemu złożywszy przysięgę, nie mogą przysięgać na inny sztandar. Jako żołnierze Chrystusa walczą "duchową bronią " na pierwszej linii frontu i prowadzą nieustanną walkę przeciwko swemu satanistycznemu otoczeniu. Dlatego też nie są pacyfistami.

Przed sądami bronią się wszakże przedstawiając inną argumentację, dostosowaną do prawodawstwa poszczególnych krajów. Tak np. w niektórych stanach Ameryki Północnej uzyskali dla niektórych "sług " status duchownych i w wyniku długotrwałych procesów osiągnęli to, że ci również w sprawach wojskowych są traktowani jako duchowni, a zatem są zwolnieni od służby z bronią w ręku. Co praktykowane jest w Stanach, winno też być możliwe winnych krajach, toteż wszędzie wysuwa się podobnie motywowane postulaty w odniesieniu do obowiązku służby wojskowej. Dlaczego nie postępuje się tu w sposób otwarty i tylko mimochodem wspomina o właściwym dla Świadków Jehowy "obywatelstwie Nowego Świata " i związaną z tym przysięgą wierności "Królowi Towarzystwa ´Strażnica ´ i Świadków Jehowy ", nie wyznając tego jasno? Widocznie dlatego, że prawa krajowe "satanicznych " rządów wydają się dogodniejsze.

To, że nauka Towarzystwa "Strażnica " jest sama w sobie pełna sprzeczności, jest oczywiste, a poglądy przekazywane przez "Strażnicę " nie są wcale biblijne i oparte na autorytecie Boga. Rutherford pisał w "Strażnicy " w roku 1936, nr 20: Jeżeli " Strażnica " przynosi coś, co nie znajduje oparcia w Piśmie świętym, to pomijajcie to. "Strażnica " jednak zawsze gotowa jest udowodnić wszystko słowem Bożym ( "Pociecha ", 1.10.1943 r., str. 16). Akcent powinien tu paść na słowo "wszystko ". "Strażnica " gotowa jest dowodzić wszystkiego powołując się na Biblię. Co z tego dowodzenia wynika, zobaczyłem sam i widzieliśmy wszyscy. Świadkowie dowiedli wszystkiego i zarazem niczego, i dlatego właśnie niczego, że chcieli udowodnić wszystko. Przez to padali ciągle od nowa ofiarą błędu.

Nie trzeba mi jeszcze jednego potwierdzenia ze strony Rutherforda, że istnieje możliwość pomyłki w tym, co podaje "Strażnica ". To pismo samo dało na to więcej niż wystarczająco wiele dowodów. Niemniej jest rzeczą interesującą posłyszeć własną opinię kierownictwa "Strażnicy " na temat głoszonej przez nie rzekomo "Bożej " prawdy. Trudno się więc dziwić, że Świadkowie nie mają jasnego wyobrażenia o żadnej z głoszonej nauk.

Kiedy Chrystus Pan i Apostołowie musieli przeciwstawić się w czymś ówczesnym władzom, wtedy oświadczali jasno, że są gotowi ponieść konsekwencje, a nie szukali wybiegów i sposobów dostosowania swojej nauki do zmieniających się okoliczności. Ale Rutherford może dowieść wszystkiego powołując się na Biblię i o tym zapewne pamiętali Szwajcarzy Gammenthaler i Wiedmann składając swe oświadczenie. Być może ci dwaj nie są już dziś Świadkami lub może "wyrazili skruchę ", bowiem ich deklaracja musi być dla Brooklynu bardziej niż krępująca.

Trwa jednak Pismo, chociaż Świadkowie posługują się nim niby instrumentem, na którym można sobie wygrywać rozmaite melodie. Jak fałszywie brzmią te melodie! - szczególnie właśnie w odniesieniu do spraw polityki.

Polityka Brooklynu

W roku 1956 ukazała się książka amerykańskiego reportera nazwiskiem Marley Cole, zatytułowana "Świadkowie Jehowy "38. Publikację tę propagowało i sprzedawało pośród swych zwolenników samo Towarzystwo "Strażnica ". Można ją było, czy można jeszcze, znaleźć w niemal wszystkich zborach Republiki Federalnej Niemiec.

Marley Cole otrzymał od Towarzystwa "Strażnica " rzadką okazję wglądu w naukę, organizację, historię Świadków Jehowy, by jako obserwator stojący z zewnątrz pisać następnie na ich temat. Towarzystwo żywiło tu pewno jakieś propagandowe cele. W książce Cole Marleya, na str. 135, przywódcy Świadków każą sobie wystawić następujące Świadectwo: Chrystus Jezus karci narody rózgą żelazną aż do ich całkowitego zniszczenia w Har-Magedonie. Taki jest pogląd Świadków. Chodzi tu o najbardziej palącą kwestię świata. Obejmuje ona nacjonalizm, patriotyzm i neutralność. Świadkowie Jehowy wylądowali pośrodku wszystkich tych kwestii.

Cole Marley daje tu jedynie wyraz czemuś, co nie tylko ja sam, ale i wielu Świadków wyczuwało niejasno i mgliście, ale też i niemile: implikacje polityczne. Nie chcę tu wnikać w nieoficjalną politykę uprawianą przez niektórych ze "sług ", choć byłoby to bardzo pouczające. Chcę spojrzeć tu przede wszystkim na tę politykę, którą uprawia Brooklyn.

Bóg w polityce

W "Strażnicy " z 15.7.1952 r. publicyści z Brooklynu oburzają się na byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Trumana. Zarzucają mu, że on i jego współpracownicy Mówią stale o modlitwie o pomoc Bożą po to, by Bóg stanął po ich stronie. Jednakże jak mogłoby się to udać? Bóg mówi, że Królestwo Jego nie jest z tego świata, że bogiem tego świata jest szatan, że cały świat pozostaje w ucisku złego i że kto jest przyjacielem świata, ten jest wrogiem Boga. Czy poprzez modlitwę Bóg stanie się może przyjacielem świata i swoim własnym wrogiem? ( J 13,36; 2 Kor 4,4; Jk 4,3; 1J 5,19 ). Jak więc Truman i jego ekipa mogą wciągać Boga do swej polityki? ( "Strażnica " 1952, str. 222).

Ten cytat potwierdza to, czego nas jako Świadków ciągle uczono: że powiązania polityki z Bogiem czy Bożym słowem Biblii należy odrzucić jako wrogie Bogu. Jak więc Truman może próbować włączyć Boga w swoją politykę? Jest to obraza Boga! Ale tu przypominam sobie nagle, że kilka miesięcy wcześniej musiałem czytać zupełnie inne poglądy w piśmie "Erwachtet "... Czyż pismo to nie domagało się wtedy, aby rządzący trzymali się bardziej Biblii? "Księga, która daje odpowiedź na życiowe kwestie ". " Twoje słowa są pochodnią dla moich stóp i światłem na mej , ścieżce ". " Ten artykuł pomoże ci ukazać należycie

wielostronność słowa Bożego jako światła na naszej ścieżce XX wieku " - taki jest tytuł i takie motto artykułu w "Erwachtet ". W podrozdziale "Prawodawstwo, polityka, interes " czytamy: Biblia traktuje również o kwestiach związanych ze sztuką rządzenia, mówi np. o tym, czego żądać od władcy. Wskazuje, że rządzący nie powinien gromadzić bogactw czy mieć wielu kobiet, że codziennie winien czytać słowo Boże, aby nie zboczył zarozumiale i zuchwale z prostej drogi sprawiedliwości. Pozostali urzędnicy państwa mają być ludźmi dzielnymi, bojącymi się Boga, ludźmi prawdy, nienawidzącymi niegodziwych zysków. Jak niewielu dzisiejszych polityków odpowiada tym wymaganiom! (5 Księga Mojżesza 17,15-20; 2 Księga Mojżesza 18,21).

Pisarze z "Erwachiet " ubolewają, że tak niewielu ze sprawujących rządy opiera się na Biblii... Przywódcy "Strażnicy " pytają, jak Truman i jego towarzysze mogą wciągać Boga do swej polityki... Ja pytam, jak przywódcy z Brooklynu mogą wciągać słowo Boga do polityki tego świata XX wieku, skoro nasi przywódcy uczyli nas, że ten świat nie może się poprawić, że jedynym ratunkiem jest Bóg, a wszelkie ludzkie usiłowania nie mogą niczego ulepszyć. Czy nie jest to postawa dwuznaczna w kwestiach politycznych?

Obelgi i szyderstwa wobec mężów stanu

"Książęta " uczą Świadków Jehowy walczyć bronią obelg, kpiny i szyderstwa. W "Ewangelii " szerzonej z Brooklynu szczególny wydźwięk mają tzw. pieśni satyryczne. 15 grudnia 1949 ukazało się specjalne wydanie "Strażnicy " poświęcone "pieśniom wyśmiewającym diabła, szatana ". W beztrosko nieodpowiedzialny sposób wykpiwa się tu świadomych swej odpowiedzialności mężów stanu: (...) Jak powiedział Prezydent (mowa o Trumanie), naród może swobodnie czynić to, co czynić pragnie, wybierając odpowiadających mu przywódców, partie i programy. Dobrze by jednak było, gdyby ludzie pomyśleli, że jest to to samo, czy idzie się za możnymi i ich obietnicami głoszonymi w jakiejkolwiek partii politycznej, czy za zepsutym przez grzech, śmiertelnym stworzeniem. Jak człowiek ślepy nie może prowadzić drugiego, tak też ci politycy nie mogą sami z siebie doprowadzić świata zrodzonego w grzechu do laski Bożej...

Czy nie jest skrajną głupotą stroić upadłego człowieka w szatę władzy, wynosić ponad innych równych mu grzeszników, obsypywać pochwałami, otaczać potężną armią i oczekiwać, że jest w jego mocy wyzwolić swych wpółbliźnich? Jak niedorzeczną i dziecinną rzeczą jest sądzić, że jakaś partia polityczna może być "ratunkiem " dla tego kraju czy innych krajów. Jak "bogowie " tego świata, widzialni czy niewidzialni, mogą kogoś czy coś uratować, jeśli nie mogą uratować samych siebie w Har-Magedonie...? ( "Strażnica " 1953, str. 36).

Postawmy tu kilka pytań wykazujących bezsensowność tego artykułu; pytań które ludzi rozsądnych pośród Świadków winny skłonić do samodzielnej refleksji. Zapytajmy więc, czy właściwym sensem programów politycznych lub społecznych jest przywrócenie łaski grzesznemu światu? Czy tym sensem nie jest raczej rozwiązywanie ekonomicznych i społecznych problemów życia ziemskiego ogółu społeczeństwa, i czy tymi problemami i ziemskimi potrzebami ludzi nie musi się na tym świecie ktoś zająć? Czy rzeczywiście nie należy już żadnego człowieka ubierać w szatę władzy? Kto będzie wtedy dbał o prawo, porządek publiczny, handel, przemysł, komunikację? Czy Świadkowie Jehowy chcieliby zapanowania anarchii? Na pewno nie chcą tego. Dlaczego zatem nie chcą ludzi, którzy zajmą się sprawami państwa? Czy żądania Świadków nie są po prostu bezsensowne? Dlaczego za śmieszne i głupie uważają oczekiwanie na wyzwolenie z niezawinionej niewoli przez wojska narodów czy władców? Czy sami Świadkowie Jehowy nie byli wdzięczni w Niemczech, kiedy spod panowania Hitlera wyzwoliły ich wojska aliantów? Czy szybki pochód tych wojsk nie uratował od niechybnej śmierci tysięcy ludzi uwięzionych w hitlerowskich obozach?

Misjonarka "Strażnicy ", Joan Espley, pracująca z ramienia Brooklynu na terenie Hongkongu, pisze o swych przeżyciach w czasie niepokojów w tym mieście: Motłoch zatarasował nam drogę wrzeszcząc: "Zabić! " Usłyszałam dwa strzały... Nie przypuszczałam, że właśnie w momencie największego niebezpieczeństwa pojawi się po przeciwnej stronie ulicy policja. To ona oddala strzały... Podeszło do nas dwóch policjantów i wyprowadziło z chmury dymu. Zobaczyłam następnie około 50 policjantów, którzy tworząc zwarty mur ze swoich tarcz ochronnych posuwali się naprzód. Nigdy jeszcze nie ucieszyłam się tak bardzo na widok policji... Znaleźliśmy się na policyjnym posterunku. Nie mogłam nigdzie pójść. Pozostałam więc tam, pełna wdzięczności, której nie potrafię wyrazić słowami ( "Erwachtet " z 8.3.1957 r., str. 10-11). Misjonarka "Strażnicy " była wdzięczna, że siły państwowe uratowały ją od śmierci. Przywódcy "Strażnicy " śmieją się jednak z wyzwolenia czy ratunku, który przynosi ręka ludzka.

Za Organizacją Narodów Zjednoczonych

Wysoki komisarz brytyjski na obszar zachodniego Pacyfiku, John Guch, ogłosił w dniu 23.3.1956 roku zakaz sprowadzania na teren brytyjskiego protektoratu Wysp Salomona literatury wydawanej przez Towarzystwo "Strażnica ". Swoje zarządzenie oparł na paragrafie ustawy antywywrotowej, upoważniającym go do zakazu rozpowszechniania pism zagrażających, według jego oceny, dobru publicznemu. Jaka była na to reakcja książąt z Brooklynu? - Zażądali respektowania praw ludzkich zgodnie ze statutami Narodów Zjednoczonych. W wydanym w tej sprawie apelu piszą m.in.: Jaskrawe naruszenie fundamentalnych wolności nie tylko porusza do głębi uczucia, ale skłania też do poważnej refleksji (...) Czy można twierdzić, że sprawa ta pozostaje w zgodzie ze statutami Narodów Zjednoczonych, mówiącymi o prawach człowieka i fundamentalnych wolnościach, którymi powinni się cieszyć wszyscy ludzie...? Czy wysoki komisarz uważa, że Wyspy Salomona leżą poza zasięgiem "wolnych narodów " i dlatego nie czuje się moralnie zobowiązany do zagwarantowania wolności? Czy ten obszar jest tylko z nazwy protektoratem? (...) Sprawa ta nie ma na pewno nic wspólnego z bezpieczeństwem Wysp Salomona, a to, że ktoś otrzymuje i studiuje materiały biblijne wydane przez Towarzystwo "Strażnica ", nie może być uważane za przeciwne interesom publicznym ( "Strażnica " 1.3.1957, str. 132).

A więc nagle okazuje się, że książętom z Brooklynu u są jednak potrzebni ludzie "w szacie władzy ". Teraz powinni wystąpić w obronie Świadków Jehowy. Teraz powinni zastosować prawa wydane przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Brytyjski komisarz na Wyspach Salomona wiedział zapewne, że w pismach "Strażnicy " pisze się w sposób wzgardliwy i ośmieszający o przedstawicielach władz państwowych. Z pewnością znalazł też w tych pismach inne jeszcze wypowiedzi sprzeczne z interesem publicznym.

Przeciwko Narodom Zjednoczonym

26.7.1953 roku Nathan Homer Knorr, prezydent i najwyższy ziemski książę Świadków Jehowy, przemawiał do 165000 zebranych na nowojorskim stadionie Yankee. Po Har-Magedonie - nowy Boży świat! Taki był temat jego wystąpienia. W ostrych słowach rozliczał się z Organizacją Narodów Zjednoczonych: Rok 1953 był rokiem wielkiej ofensywy pokojowej komunistycznej Rosji. Odpowiadając na nią, Zgromadzenie Generalne Narodów Zjednoczonych powzięło 8.4.1953 roku rezolucję dotyczącą rozbrojenia, "aby zapobiec wojnie, a zasoby ludzkie i ekonomiczne świata przeznaczyć na cele pokojowe ". Jeśli ten świat kieruje się tak pokojowymi zamiarami, tak wzniosłymi motywami, to dlaczego miałby nadejść Har-Magedon czy trzecia wojna światowa...? Jeśli Narody Zjednoczone podejmują próbę grania roli mesjańskiej, a więc chcą czynić to, co może czynić jedynie Boski Mesjasz i Król, to okazują wyraźnie swą odmowę poddania się najwyższym zamierzeniom Boga... Duchowieństwo i państwa członkowskie Narodów Zjednoczonych proponują, by te ostatnie sprawowały władzę nad całą ziemią. Ta propozycja jest wysuwaniem fałszywej, ludzkiej namiastki rządów Bożych doskonałych i prawomocnych... Teraźniejszość nie jest czasem dla tego rodzaju niewłaściwych, złudnych i bezskutecznych namiastek (...) Ludzie powodowani strachem ostrzegają, że jeżeli Organizacja Narodów Zjednoczonych nie spełni oczekiwań, trzecia wojna światowa stanie się nieunikniona. Ale prawdą, na której można polegać, jest to, że Har-Magedon dlatego właśnie jest nieunikniony, iż nie rezygnuje się z Organizacji Narodów Zjednoczonych i nie wyrzuca się jej na złom... (z broszury "Po Har-Magedonie - Boży nowy świat ",39 wydanie niemieckie z roku 1954).

Pan Knorr musiał się widać już do reszty pogubić! Na Wyspach Salomona żąda poprzez "Strażnicę " zastosowania praw Narodów Zjednoczonych, a na nowojorskim stadionie oświadcza opinii publicznej świata i mężom stanu, że teraźniejszość to nie czas dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, która jest fałszywą namiastką i należy wyrzucić ją na złom, bo inaczej Har-Magedon stanie się nieunikniony.

Przeciwko demokracji i wyborom

Pod przewodnictwem Brooklynu Świadkowie Jehowy prowadzą zaciętą walkę przeciw udziałowi w działalności publicznej, politycznej, społecznej. Ich "Ewangelia " w odniesieniu do postawy i aktywności politycznej wygląda następująco: Jak prawdziwi chrześcijanie patrzą na politykę? Dlaczego prawdziwi chrześcijanie mają unikać polityki, skoro mogliby - jak się wydaje - uczynić wiele na rzecz lepszego świata? - Zgodnie z Biblią odpowiedź zmierza w tym kierunku, że prawdziwi chrześcijanie nie widzą i nie głoszą lekarstwa dla świata ani w demokracji, ani w socjalizmie, ani w komunizmie, ani w jakiejkolwiek ludzkiej formie rządów (...) Z racji dyktowanych sumieniem rezygnują z udziału w polityce tego świata, nawet z udziału w wyborach, Wiedzą, że zaangażowanie polityczne nie tylko do niczego nie prowadzi, ale czyni ich nawet godnymi nagany w oczach Boga (...) Wiedzą, że Królestwo Boże ma zniweczyć wszelkie władztwa polityczne i że ci, którzy uprawiają politykę, są wrogami Boga, a zatem muszą liczyć się z zagładą (...) Prawdziwi chrześcijanie ukazują się więc naśladowcami Chrystusa przez to, że nie próbują naprawiać tego świata ani ulepszać go poprzez działania polityczne (...) Niezależnie od tego, ile głosów padnie na władców tego złego systemu rzeczy, ów system skazany jest na zagładę. Nie zachowa tego świata przed niechybną zgubą żadna kampania polityczna, żadna choćby największa liczba chrześcijan z imienia zajmujących się sprawami politycznymi, żadne modlitwy duchownych czy polityków odmawiane za ten świat ( "Strażnica " z 1.1.1957 r., str. 5-8).

Świadkowie Jehowy mogą przeczyć, jakoby w ten sposób odwodzili drugich od uczestnictwa w demokratycznym życiu politycznym i wyborach. Mogą twierdzić, że zostawiają każdemu wolną rękę, jak chce postępować w tej mierze. Są to jednak tylko mylące manewry. Jest przecież faktem, że ich nauka przeznaczona jest nie tylko dla nich samych, ale że ich zadaniem jest pozyskanie dla niej możliwie wielu, wychowywaniu ich w jej duchu. Nazywają przecież swoją działalność "dziełem wychowawczym ". Czy przywódcy Świadków chcą przeczyć, że pouczenia "Strażnicy " wpływają również na postawę polityczną ludzi inaczej niż oni wierzących? Ja sam w czasie mej służby kaznodziejskiej odpowiadałem na stawiane mi pytania dotyczące polityki w sensie "Strażnicy " i przekonałem się, że pytający wstrzymywali się następnie od udziału w wyborach. Nie były to tylko odosobnione przypadki. Oddziałujemy przecież na ludzi politycznie chwiejnych. Pytający bardzo rzadko tylko stawali się Świadkami Jehowy, nabierali jednak negatywnego nastawienia wobec państwa.

Pozostaje więc dla Świadków hasłem: unikać polityki! Nie popierać żadnych ludzkich rządów - ani demokracji, ani monarchii, ani dyktatury! Zaangażowanie polityczne nie podoba się Bogu! Kto zajmuje się polityką jest wrogiem Boga! Nie próbować ulepszać warunków życia! Kto nie przestrzega tych I zasad, ulegnie zagładzie! W tym duchu wychowują ludzi Świadkowie Jehowy - i to nie ma być sprzeczne z interesem publicznym? I to ma być postępowaniem ludzi lojalnych, więcej: najlojalniejszych rzekomo z wszystkich ludzi? Co pozostałoby z państwa, gdyby wszyscy obywatele postępowali według zaleceń Świadków Jehowy? Nic! Państwo przestałoby istnieć. Stąd szerzenie i przyjmowanie nauk Świadków Jehowy oznacza też usunięcie i zniszczenie demokracji. Szczęśliwie - czy raczej: rozsądnie - większość ludzi odrzuca rozkładowe tezy Świadków. Wobec uwarunkowanych naturą ludzką konieczności życia nie pozostaje przecież nic innego. Ale rozkładowa działalność Świadków trwa. O tej roli Świadków Jehowy mówi też książka amerykańskiego reportera Marleya Cole: Gdyby stanowili oni silniejszą grupę. tolerancja wobec nich miałaby granice, ponieważ naruszają uczucia powszechniejsze w Ameryce niż poczucie wierności wobec Kościoła - mianowicie umiłowanie ojczystego kraju " ( "Der Ligourianer, marzec 1953).

Wyczuwa się także, że zarządzenia ograniczające działalność Świadków byłyby aprobowane, gdyby ich liczba wzrosła i gdyby zaczęli przenikać znaczną część społeczeństwa swą taktyką wrogą rządowi. Bowiem w tym kraju. gdzie nie dochowuje się powszechnie posłuszeństwa religii, tym większą rolę odgrywa patriotyzm i - jak to powiedział kiedyś Peter Dunne - również i Sąd Najwyższy czyta sprawozdania wyborcze (Marley Cole, "Świadkowie Jehowy ", str. 135-136).

Związki zawodowe - tak czy nie?

Na to pytanie pośród Świadków Jehowy w Niemczech długo nie dawano odpowiedzi. Przymus należenia do "Wolnych Związków Zawodowych " (FDGB) we wschodniej strefie Niemiec spowodował dla wielu Świadków poważne problemy. Ci, którzy nie wstąpili do związków, utracili miejsce pracy i nie otrzymali nowej. Co robić? Niektórzy wstąpili do związku, na co krzywo patrzeli drudzy, aż wreszcie stanowisko w tej kwestii zajęli bracia z Brooklynu. W Stanach Zjednoczonych nikt nie otrzyma pracy, jeśli nie należy do organizacji związkowej. Stąd i Świadkom we wschodniej strefie Niemiec wolno było w końcu wstępować do związku. Niemniej jasnego "tak " nie powiedziano nigdy i wielu miało nadal wątpliwości.

Wydaje się, że do dzisiaj panuje w tej sprawie oficjalne milczenie. Jeszcze w roku 1943 Towarzystwo "Strażnica " określiło swe stanowisko w następujący sposób: Pytanie: czy wykracza to przeciw przykazaniu Bożemu, jeśli ktoś jako związkowiec stara się o polepszenie warunków życia klas pracujących? Czy Bóg nie działa także poprzez ludzi w tym sensie, że ma zapanować sprawiedliwość? Odpowiedź: Nic, co służy sprawiedliwości, nie może być przeciwne przykazaniu Bożemu. Wszakże przez "sprawiedliwość " rozumiemy to prawo, które jest prawem w oczach Bożych, a więc prawdziwą sprawiedliwość (...). Zawsze jest dla ludzi z korzyścią, kiedy kierują się wymogami sprawiedliwości. Jednakże jest rzeczą niesłuszną sięgać do niesprawiedliwych, "świeckich " środków w walce o sprawiedliwość ekonomiczną. Zawsze jest lepiej znosić niesprawiedliwość, aniżeli ją czynić (...). Kiedy ludzie czy grupy ekonomiczne walczą o swe prawa lub rzekome prawa, Chrystus nie ma zazwyczaj z tym nic wspólnego (...). Wszyscy sprawiedliwi sędziowie, urzędnicy czy przywódcy związkowi nie sprawią tego, by panowanie Chrystusa stało się zbyteczne, ponieważ nie mogą wytępić ducha egoizmu i gwałtu (...). Dlatego wyczekujemy prawdziwego wyzwolenia. Tymczasem zaś każdemu uczciwemu człowiekowi wolno się bronić przed wyzyskiem, jeżeli nie czyni przy tym nikomu krzywdy ( "Pociecha " z 1.9.1943, wydanie berneńskie, str. 10).

Ta odpowiedź Towarzystwa "Strażnica " dana z biura berneńskiego jest prawdziwą idyllą sprzeczności. Kto tę odpowiedź uważnie przeczyta, ten nie wie już w ogóle, co słuszne, a co niesłuszne. Może cierpieć krzywdę, ma więc raczej znieść niesprawiedliwość, niż samemu ją wyrządzać. Czy ten, kto broni się przeciw krzywdzie, wyrządza krzywdę? Każdy uczciwy człowiek może się bronić przeciw wyzyskowi, jeżeli nie czyni przy tym zła, gdy ma to miejsce? - Cały ten wywód jest typowy dla Świadków. Zauważmy nawiasem, że w oczach Świadków związki zawodowe wydają się czymś niesprawiedliwym. Dziwię się dziś sam sobie, że nie poznałem się wcześniej na tych wszystkich niedorzecznościach. Ktoś powiedział kiedyś, że Świadkowie znajdą zawsze stosowną pokrywkę do każdego garnka...

Przeciw modlitwie o pokój i za polityków tego świata

Kiedy Światowa Rada Kościołów wzywa publicznie do modlitwy w intencji pokoju i polityków, Świadkowie Jehowy muszą oczywiście wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat. Nie ma przecież znaczniejszego wydarzenia religijnego w świecie, którego by brooklyńscy książęta nie skomentowali na swój sposób. Oto komentarz Towarzystwa "Strażnica " w odniesieniu do wspomnianego apelu Rady Kościołów: Czołowy artykuł czasopisma "Life " z 13 września 1954 roku nosi tytuł "Modlitwa ścieżką do pokoju ". W artykule tym cytuje się uwagi prezydenta Eisenhowera, wypowiedziane w minionym sierpniu w Evanston, wobec zebranej tam Światowej Rady Kościołów: "Nadszedł dla ludzkości czas, w którym nie ma alternatywy dla sprawiedliwego i trwałego pokoju ". Artykuł w "Life " mówi następnie o inicjatywie Eisenhowera podjęcia ogólnoświatowej akcji modlitewnej jako potężnego, wspólnego, intensywnego aktu wiary. Rada zaakceptowała propozycję i wyznaczyła na czas od 18 do 25 stycznia 1955 tydzień powszechnej modlitwy. W artykule z "Life " czytamy usilnie wezwanie: "Wszyscy chcemy o tym pamiętać, wszyscy chcemy się modlić. Pragniemy modlić się już teraz, między innymi za miliony chrześcijan w Rosji (...) Na pewno musimy modlić się za prezydenta Eisenhowera... "Czy ścieżka do pokoju - zapytuje "Strażnica " - prowadzi przez modlitwę? Czy Bóg wysłucha takich modlitw i odpowie na nie? ( ...)

W odniesieniu do narodu Izraela, który odszedł do Boga w czasach proroka Jeremiasza, Prorok ten otrzymał szczególne polecenie: "Ty zaś nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego błagań ani modłów, ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham ". Ponieważ zagłada Izraela była postanowiona, daremna okazałaby się modlitwa Jeremiasza za ten lud. Tak jest też dzisiaj. To chrześcijaństwo, które Biblia nazywa Babilonem, Bóg skazał na zagładę. Dlatego ci, co znają postanowienia Boże, nie przyłączyli się w dniach od 18 do 25 stycznia do prezydenta Eisenhowera i Światowej Rady Kościołów w modlitwie o pokój na świecie. Zamiast tego głosili przestrogę Jehowy: "Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli " ( Jr 50,8: 51 ,45: Ap 18,4) ( "Strażnica " z 1. 6. 1955 r., str. 323-324).

Jak więc Świadkowie Jehowy mogliby się "splamić " modlitwą wznoszoną za pokój na świecie i za polityków, którzy nie chcą zrezygnować z ludzkiej władzy? Taka modlitwa oznaczałaby przecież, ich zdaniem, prowokację wobec Boga!

A jednak modlić się o pokój i za polityków tego świata

(...) W rzeczy samej powiedziano nam, że mamy modlić się za królów i władców, abyśmy mogli prowadzić dalej życie w ciszy i pokoju...! ( "Strażnica z 15. 8. 1956 r., str. 493).

A więc jednak! Modlić się jednak o pokój tego świata i za jego polityków. Czyżby "Strażnica " chciała nas nakłonić do prowokowania Boga? Sprzeczność jest tu wprost namacalna. Czy pan Rutherford miałby jeszcze i dziś rację ze swym wezwaniem, aby nie wierzyć "Strażnicy "?

Czego nas uczy "Strażnica " o modlitwie o pokój na tym świecie i za panujących? Cytuje słowa 1 Listu do Tymoteusza 2,1-4: Zalecam więc przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i miła w oczach Zbawiciela naszego, Boga który pragnie by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy ".

Przytoczywszy te słowa, zapytuje "Strażnica ": Kim są ci królowie i ludzie na wysokich stanowiskach? Jakie to modlitwy zanosi się za nich? Odpowiada: Z kontekstu wynika, że określenie odnosi się do władców świata i innych ludzi na wysokich stanowiskach życia publicznego. W Biblii wspomniane są przykłady modlitw zanoszonych przez lud Jehowy za władców (...) Jeremiasz prorokował coś innego i zamiast Żydom pozostającym w niewoli Babilonu czynić nadzieje na rychłe wyzwolenie, nakazał im gotować się na długi tam pobyt, a jako część Bożego posłania do nich dołączył słowa: "starajcie się o pokój dla kraju, do którego was zesłałem, i módlcie się do Jehowy za niego, bowiem w jego pokoju wy będziecie mieć pokój " (por. Jr 29, 1-7). Te dwa przypadki, jeden z dni Jeremiasza ( ...) dobrze harmonizują z radą daną przez Pawła Tymoteuszowi. Obie rady zostały udzielone w czasach buntowniczych dążeń i oskarżeń. Modlitwa za umocnionych władców wskazuje. że modlący się nie zamierzali obalić władzy, lecz działali raczej na korzyść jej dalszego trwania (...) Chrześcijanie nie uczestniczyli w powstaniach Żydowskich, nie mieli politycznych uprzedzeń i ambitnych planów. Interesowali się tylko pokojem i spokojem (...) Nie myśleli o obaleniu władzy, pozostawiając tę sprawę Chrystusowi Jezusowi (...) A tymczasem mogli się byli modlić o pokojowe zarządzanie sprawami publicznymi... ( "Strażnica " z sierpnia 1952 r., str. 243-254).

Kiedy tak zwani przez Świadków "chrześcijanie z imienia ", Światowa Rada Kościołów, czy inni jeszcze ludzie modlą się o pokój i za polityków czy rządzących, wtedy książęta z Brooklynu cytują słowa Jeremiasza: Ty zaś nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego błagań ani modłów, ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham ". A jeśli sami Świadkowie modlą się w tych intencjach, to słowa Jeremiasza nie mają już zastosowania? Czy Świadkowie nie czynią wtedy tego samego, co "chrześcijanie z imienia "? Czy i jedni, i drudzy nie modlą się o pokój dla tego świata i za polityków naszej doby?

Neutralność polityczna?

W wewnętrznej, nie przeznaczonej do wiadomości publicznej informacji z dnia 25 lutego 1950, skierowanej do wszystkich głosicieli, oświadcza Towarzystwo "Strażnica " poprzez swoje niemieckie biuro filialne co następuje: (...) We wszystkich sporach narodowych a także partyjno-politycznych Świadkowie Jehowy zachowują całkowitą neutralność. Bronią się przed politycznym rozdarciem i nie opowiadają się ani za, ani przeciwko jakiemuś narodowi, partii czy kierunkowi...

Niemal wszyscy prości zwolennicy książąt z Brooklynu żyją w przekonaniu, że nie mają nic wspólnego z polityką, że są politycznie całkowicie neutralni. Przez dziesiątki lat żądały tego i zapewniały o tym publikacje "Strażnicy " wydawane w stanach Zjednoczonych. W szeroko zakrojonej petycji do rządu ZSRR, wydanej 30.6.1956 roku w Kemi (Finlandia), powtarza się raz jeszcze: Świadkowie Jehowy nikomu nie szkodzą. Pozostają neutralni w sporach tego świata. Nie zajmują się ani działalnością wywrotową, ani szpiegostwem. Nie są nacjonalistami ani egoistycznymi kapitalistami, ani imperialistami. Jako prawdziwi chrześcijanie nie mogą w ogóle nimi być, ani nie mogą też walczyć na rzecz jakiejkolwiek doktryny czy ideologii politycznej, czy będą one komunistyczne, demokratyczne, czy kapitalistyczne ( "Strażnica z 15.4.1957 r., str. 251).

Ale czy neutralność polityczna oznacza tylko nieuczestniczenie w walce po stronie jakiejś ideologii - demokratycznej, kapitalistycznej czy komunistycznej? Czy neutralność nie oznacza też niebrania udziału w walce przeciwko o jakiejkolwiek ideologii? Ani za, ani przeciw - to jest dopiero prawdziwa neutralność. Czy jest to zgodne zdeklarowaną przez Świadków Jehowy neutralnością polityczną, jeżeli występują przeciwko mężom stanu i ośmieszają ich? Jeżeli raz opowiadają się za Organizacją Narodów Zjednoczonych i żądają realizacji jej postanowień, kiedy indziej zaś występują przeciwko tej samej organizacji, żądając "wyrzucenia jej na złom "? Czy to jest neutralność, jeżeli wypowiadają się przeciwko demokracji i wyborom? Postępując w taki sposób, Świadkowie Jehowy odeszli od zasady całkowitej neutralności. Ich amerykańscy przywódcy, powinni przestać wreszcie mówić ciągle o neutralności, ponieważ z samej zasady nie może jej być na tym świecie dla Świadków Jehowy! I nigdy też nie byli oni faktycznie neutralni. Stanowisko, które zajmują, zajmowali, i któremu dają wyraz w czasopiśmie "Przebudźcie się ", nie jest bynajmniej stanowiskiem neutralnym.

Czasopismo to: przynosi artykuły z wielu dziedzin wiedzy - mówi o rządzie, handlu, religii, historii, geografii, nauce, stosunkach społecznych, cudach natury. Obszar zainteresowań tego pisma jest szeroki jak ziemia, a wysoki jak niebo. Czasopismo ślubuje trzymać się słusznych zasad, demaskować skrytych wrogów, wskazywać na utajone niebezpieczeństwa, bronić wolności wszystkich, pocieszać strapionych i umacniać tych, których przygnębiły zawody doznane ze strony świata zapominającego o swych obowiązkach. Kto z taką misją idzie do ludzi, ten - rzecz jasna nie może być neutralny, ten musi opowiedzieć się albo za, albo przeciw - i tak też rzeczywiście postępują Świadkowie Jehowy we wszystkich kwestiach życia. Ich zapewnienia o neutralności są zatem wprowadzaniem w błąd, łudzeniem, udawaniem.

Wymownym dowodem jest tu stosunek Świadków Jehowy do komunizmu. N. H. Knorr, W. F. Franz, Grant Suiter, H. H. Riemer, T. J. Sullivan, L. A. Swingle i M. G. Henschel - siedmiu najwyżej postawionych członków dyrekcji światowej organizacji Świadków Jehowy - poręczają własnym podpisem prawdziwość słów zawartych w ich petycji do rządu ZSRR, datowanej 1 marca 1957 roku: (...) Stało się to (mowa o zakazie działalności Świadków w ZSRR - przyp. autora) nie dlatego, że popełnili oni jakiekolwiek przestępstwo czy w jakikolwiek sposób działali politycznie. Świadkowie Jehowy są najbardziej pokojową, najbardziej lojalną grupą ludzi na ziemi (za "Strażnicą " z 15.4.1957 r.). Ale prawdą jest to, że nie ma i nie może być neutralności Świadków Jehowy wobec komunizmu. Na długo przed tym, nim komuniści zajęli się w szczególny sposób Świadkami, ci rozprawili się już z nimi w książce pt. "Rząd "40, wydanej w roku 1928 przed Rutherforda, poprzednika prezydenta Knorra. Na międzynarodowym kongresie w Nowym Jorku w roku 1950 Knorr i jego współpracownicy wydali rezolucję antykomunistyczną. W informatorze z lipca 1952 Towarzystwo "Strażnica " oświadczyło poprzez swe biuro niemieckie, że pisma Świadków Jehowy stanową bastion oporu przeciwko komunizmowi. W numerze czerwcowym "Strażnicy " z roku 1952 (1.6.) rozliczają się raz jeszcze z komunizmem. W książce "Co religia przyniosła ludzkości "41 (wydanie niemieckie ukazało się w roku 1953) zaliczają komunizm, jako "czerwoną religię ", do fałszywych religii, które należy zwalczać.

Te fakty przeczą petycji Knorra i członków jego dyrekcji. Dlaczego więc przedstawiają siebie jako całkowicie apolitycznych i neutralnych? Przecież wobec komunizmu nie można być neutralnym. Dlaczego zatem udawać, kryć się tchórzliwie? Prawdą jest, że Świadkowie Jehowy nie są neutralni ani religijnie, ani politycznie.

Jak osobliwe są ich pojęcia dotyczące obowiązków obywatela! Sami nie wiedzą, czego właściwie chcą. Raz mówią tak, raz inaczej, zależnie od sytuacji. Jak można tu jeszcze twierdzić, że Świadkowie Jehowy są najwierniejszymi obywatelami? Szerząc takie poglądy sieją tylko przy intensywności swej propagandy zamieszanie, stając się - jeśli tylko posieją większą liczbę zwolenników - realnym politycznym faktem w każdym z państw, w których żyją. Nie występują przy tym wyłącznie przeciw jakiejś jednej partii, jednemu kierunkowi politycznemu czy państwu. Przeciwstawiają się od razu wszystkim. Przypomnimy cytowane już raz słowa "Strażnicy ": Jak niedorzeczną i dziecinną rzeczą jest sądzić, że jakaś partia polityczna może być "ratunkiem " dla tego kraju (USA) czy innych krajów ( "Strażnica " 1953, str. 36).

ZNALAZŁEM SWÓJ DOM W KOŚCIELE

Wyobrażenia o fałszywym, poddanym wpływom szatańskim Kościele przestały dla mnie istnieć. Gdyby mi ktoś przed dziesięciu laty powiedział, że stanę się kiedyś katolikiem, uważałbym go za nienormalnego. Moja odpowiedź brzmiałaby wtedy: "to niemożliwe ". Dzisiaj widzę Kościół w zupełnie innym Świetle i wciąż muszę pytać sam siebie, jak było to możliwe przyjmować za rzeczywistość takie nonsensy i nieprawdy, w jakie wierzyliśmy i jakie szerzyliśmy jako Świadkowie Jehowy. Jak głęboko wszystkie te niedorzeczności zakorzeniły się jako uprzedzenia w Świadkach Jehowy, świadczą liczne listy, które otrzymałem po ukazaniu się pierwszego i drugiego wydania niniejszej książki. Tymi uprzedzeniami Świadkowie sami zamykają sobie drogę do Kościoła.

Jeden z dawnych Świadków Jehowy pisał do mnie: Pańską książkę "Byłem Świadkiem Jehowy " przeczytałem dwukrotnie w ciągu tygodnia, głęboko nią poruszony. Sam przez osiem lat byłem Świadkiem Jehowy. Zdawało mi się, że relacja o Pana przeżyciach płynie z mego własnego serca. Gdybym sam chciał napisać podobną książkę, nie mógłbym jej ująć lepiej. Jednakże to, że Pan chce zostać katolikiem, jest dla mnie niepojęte, nie mogę tego po prostu zrozumieć.

Potrafię wniknąć w myśli tego Świadka Jehowy. Nie zatraciłem zdolności myślenia na sposób "Strażnicy ". Jestem świadom, że nauka Towarzystwa "Strażnica " to nie teoria, ale metoda. Z tego względu zająłem się naświetleniem prawdziwych celów i tej sprawie zamierzam poświęcić kolejną książkę. Nie uważam się za wroga moich dawniejszych współbraci, czy wręcz za zdrajcę. Towarzystwo "Strażnica " sądzi wszakże, że może mnie porównywać z Judaszem, czemu daje wyraz poprzez wypowiedź jakiejś "wiernej siostry " w Roczniku 1964, str. 276. Nie czuję się zdrajcą ani nim nie jestem. Nie mam nic wspólnego ze sposobem postępowania Judasza. Moje odejście od Towarzystwa "Strażnica " i moja obecna działalność opiera się na dogłębnym przekonaniu, że Towarzystwo pada stale ofiarą nadal istniejących błędów, z których nie może się wyplątać. Z własnego doświadczenia znam rozmiar i niebezpieczeństwo tych błędów. Nie wolno mi milczeć. Nie mogę milczeć! Odnalazłszy drogę do Kościoła, do Chrystusa, muszę powiedzieć moim dawnym współbraciom, że to Chrystus prowadzi swój Kościół i nigdy go nie opuścił. Czytajcie Dzieje Apostolskie, czytajcie Listy Apostolskie. Przedstawiają one obraz pierwotnego Kościoła i jego wiernych, ludzi grzesznych i słabych. A jednak Chrystus kierował tym Kościołem, działał i mieszkał w nim. Kieruje nim, działa i mieszka w nim po dziś dzień.

Chrystus nie może mylić, On jest zawsze ten sam. Toteż prawdziwy i niezmienny jest też Jego Kościół - musi być taki. Mogą ludzcy przedstawiciele Kościoła być grzesznikami, mogą przejawiać się w Kościele ludzkie ułomności - Kościół pozostanie jednak Kościołem w istocie niezmiennie takim, jakim był już w czasach apostolskich.

Lud Izraela pomimo wszystkich błędów i wykroczeń jego władców, a nawet czasem całego tego ludu, pozostał ludem wybranym - aż do odrzucenia go przez Boga. Kościół mimo ludzkich błędów i ułomności jest Kościołem Chrystusa, On go nie odrzucił i nigdy nie odrzuci. Kościół będzie trwał aż do powtórnego przyjścia Chrystusa. Chrystus zaręczył, że pozostanie z nim. Jego słowo jest Prawdą. On kłamać nie może.

Dopiero z wolna zrozumiałem, w jakiej karykaturze widziałem Kościół. Największą trudność w jego poznaniu stanowiły uprzedzenia i nieprawdziwe opinie. Późno dopiero zrozumiałem, czym Kościół katolicki rzeczywiście jest - Kościołem Chrystusowym, którym zawsze był. W tym Kościele czuję się pewny i bezpieczny. Pragnąłbym, aby znaleźli się w nim moi dawni bracia spośród Świadków Jehowy.

Niech mi będzie wolno na koniec raz jeszcze ująć krótko powody uzasadniające przed sumieniem i Bogiem moje nawrócenie: Bezstronny rozum ludzki nie może zaakceptować nauki Świadków Jehowy. Krytyczne studium dziejów i rozwoju doktryny Towarzystwa "Strażnica " odkrywa zbyt - wiele sprzeczności. Ponieważ "książęta " z Brooklynu nie posiadają prawdy, przeto musieli i nadal muszą odwoływać ciągle od nowa to, co jeszcze wczoraj czy też przed laty głosili jako "biblijną prawdę Bożą ".

Pismo święte nie daje podstaw "prawdzie " nauki "Strażnicy ". Samowolność, z jaką kierownictwo z Brooklynu interpretuje Biblię, jest oczywista. A chociaż Świadkowie Jehowy szerzą swe obłędne idee w miliardach broszur i książek, chwast ich błędnej nauki nie zamieni się przez to w dobre, wartościowe ziarno.

Życie przeczy oderwanym od rzeczywistości poglądom Świadków Jehowy. Gdyby ludzkość zrealizowała program z Brooklynu, rozpadłaby się rodzina, rozprzęgło państwo, życie społeczne i polityczne zostałoby zniszczone. A to jest sprzeczne z wolą Bożą oraz z prawami i potrzebami stworzonej przez Boga natury człowieka.

Świadkowie Jehowy nie przynieśli owoców swego rzekomo "jedynie prawdziwego chrześcijaństwa ", chociaż fanatyczną i głośną propagandą chlubią się z tych owoców. Zbyt wielu ze Świadków zawiodło moralnie, wśród nich również ludzie z przywództwa, amerykańscy "książęta " i inne "owce ". Przykre wrażenie wywołują próby tuszowania czy krycia wewnętrznych skandali w "Strażnicy ". Takie zabiegi nic nie dają. Prędzej czy później prawda wychodzi na jaw - prawda, że nie działa tu "teokratyczne " kierownictwo, że sprawy głoszenia światu swojego Królestwa nie powierzył Bóg zarozumiałym i aroganckim fałszywym prorokom.

Dlatego wyrzekłem się nieodwołalnie "świętej, uniwersalnej organizacji Jehowy ". Szukałem prawdy, sprawiedliwości, prawdziwie chrześcijańskiej miłości bliźniego i znalazłem je poza Towarzystwem "Strażnica " - w Kościele katolickim. Setkom tysięcy Świadków Jehowy, którzy popadli w brooklyńskie zaślepienie i trwają w nim, mogę tylko szczerym sercem współczuć...

36



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gunther Pape Byłem świadkiem Jehowy
Gunther Pape Byłem świadkiem Jehowy
GUNTHER PAPE BYŁEM ŚWIADKIEM JEHOWY (WYDANIE Z 1991 ROKU) [BRAKUJĄCY TEKST ZE STR 26 27 I 30 31)
Byłem Świadkiem Jehowy Günther Pape
DOBRA NOWINA DLA ŚWIADKÓW JEHOWY, KTÓRYCH KOCHA BÓG
01 Czy Świadkowie Jehowy powinni być lojalni wobec publikacji Brooklynu
EWANGELIA SWIADKOW JEHOWY
08 Data exodusu w ujęciu Świadków Jehowy, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zes
PRAWDA WAS WYZWOLI NAWRÓCENIE ŚWIADKA JEHOWY (MIŁUJCIE SIĘ! nr 5 2006)
14 Cechy gnostyckie w nauczaniu Świadków Jehowy, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane p
doktryna Świadków Jehowy
39 RZECZOWNIK PNEUMA W INTERPRETACJI ŚWIADKÓW JEHOWY
Dyskusja1 ?cebook do świadka Jehowy
03 Świadkowie Jehowy i Hare Kryszna
CZY ŚWIADKOWIE JEHOWY SĄ CZY NIE SĄ RELIGIĄ
Moje dziecko nie żyje, Jakie zagrożenia niesie sekta, Świadkowie Jehowy
Jak rozmawiać ze Świadkami Jehowy, 01 ANDRZEJ WRONKA - TRÓJCA ŚWIĘTA - META JĘZYK, P. Andrzej Wronka
04 Bracia Polscy i Świadkowie Jehowy
23 Nowe Światła w książkach Świadków Jehowy

więcej podobnych podstron