|
PRZEDMOWA
Świadkowie Jehowy, powszechnie nazywani Jehowitami: któż ich nie zna? Pukają do naszych domów, przychodzą w porę i nie w porę, nierzadko nawet w dniu Pańskim i przynoszą wszystkim radosne orędzie, że już niebawem rozpocznie się na ziemi tysiącletnie panowanie Jehowy, które przyniesie upragniony pokój i szczęście. Pośród tylu smutnych i przytłaczających wiadomości o przemocy, gwałtach i okrucieństwach wojen, które zalewają codziennie naszą ziemię, bliskość królestwa sprawiedliwości i pokoju brzmi rzeczywiście jak radosne orędzie ocalenia. I niejeden człowiek daje temu posłuch, ponieważ odpowiada ono najbardziej utajonym oczekiwaniom i potrzebom jego duszy. Sami wysłańcy Jehowy są przekonani, że znajdują dla swego posłania wystarczające potwierdzenie w Biblii i swoim radosnym objawieniem pragną dzielić się z innymi. Wielu nie uświadamia sobie, że problemy stawiane przez wysłanników nowej wiary nie są tak bardzo nowe, jakby się mogło wydawać. Przecież i Apostołowie pytali Chrystusa: "Powiedz nam kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata " (Mt 24,3). Zamiast oddać się jałowym spekulacjom, kiedy to nastąpi, zwykła uczciwość i elementarne zasady interpretacji nakazują posłuchać tego, co sam Jezus mówi na ten temat: "Strzeżcie się, aby was kto nie zwiódł " (Mt 24,4), o owym dniu zaś i owej godzinie "nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec " (Mt 24,36). Tymczasem Świadkowie Jehowy, niepomni co na ten temat mówi samo Pismo święte, nadal głoszą, że znają nawet to, czego w Piśmie nie zapisano. Na wszystkie poruszane zagadnienia znajdują gotowe cytaty z Biblii. Lecz rzadko można nawiązać z nimi rzeczowy dialog. Niekiedy możemy się przekonać, że nasza znajomość Biblii jest dosyć powierzchowna i niewystarczająca. Jednak nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że oni znają jedynie swoje wyuczone tematy, poza którymi są bezsilni wobec faktycznych problemów współczesnych nauk biblijnych. Wierzą, że każdy z nich otrzymuje wystarczające pouczenie od samego Ducha Świętego, którego zresztą nie uznają za trzecią Boską Osobę. Denerwują swoją natarczywością, ale potrafią zaimponować długimi, przytaczanymi z pamięci cytatami biblijnymi, a pod względem gorliwości i zapału mogą być wzorem dla niejednego wierzącego katolika. Nie zrażają się trudnościami i przeciwnościami. Wyproszeni z domu potrafią wracać ponownie, zwłaszcza gdy zauważą wątpliwości stanowiące podatny grunt dla nowej wiary. Obiecują pełną szczęśliwość w Królestwie i to już teraz, w krótkim czasie, a nie - jak to słyszymy w Kościele - dopiero przy dopełnieniu się dziejów ludzkich. Każdy, kto interesuje się treścią wiary Świadków Jehowy, może znaleźć w Polsce liczne broszury, które wprowadzają nas w dziwny i mało zrozumiały świat ich wiary. Świadkowie Jehowy nie dysponują jednolitym i zwartym systemem prawd wiary. Odrzucają niezmienne dogmaty i cały ich system nauczania opiera się na subiektywnym doświadczeniu wiary i na pouczeniach założyciela, Charla Russela i jego następców, J. F. Rutherforda i Knorra, stojących na czele prężnej organizacji mającej swoją główną siedzibę w USA. Z tych. właśnie względów jakakolwiek dyskusja merytoryczna z nimi jest mało owocna. Książka Günthera Pape pt. "Byłem Świadkiem Jehowy " odbiega w sposób zasadniczy od tego wszystkiego, co dotychczas napisano w Polsce o Jehowitach. Jest to spojrzenie na Świadków Jehowy niejako od wewnątrz. Günther Pape urodził się w roku 1917 w miejscowości Thale, w górach Harzu w Niemczech. Zarówno jego ojciec jak i matka byli Jehowitami. Przejmujące są opisy jego dzieciństwa i młodości poddanej surowym zasadom nowej wiary, gdzie wszystko: dzieci, życie rodzinne i małżeńskie, nauka, wykształcenie i praca, zostają podporządkowane działalności misjonarskiej. Jak łatwo było przewidzieć, syn na wzór swoich rodziców stał się gorliwym zwolennikiem i wyznawcą sekty. Piastował w niej różne stanowiska. Był odpowiedzialny za szkolenie członków sekty, a jego gorliwość - jak sam wyznaje - graniczyła z fanatyzmem. Jednak im głębiej wnikał w naukę sekty, tym więcej rodziło się w nim wątpliwości. Już wcześniej zauważył ustawiczne poprawki w zapowiedziach o mającym nastąpić bliskim końcu świata. Gdy proroctwa się nie spełniły w roku 1914 i w 1925, w "Strażnicy ", czasopiśmie Świadków Jehowy, ogłoszono nowe daty, nie wspominając o wcześniejszych przepowiedniach. Nauka Świadków Jehowy w sposób dowolny była dostosowywana do zmieniających się potrzeb, a nawet zmieniana przez kolejnych przywódców sekty. Nie sposób było zauważyć, jak dowolnie i różnie interpretowano teksty biblijne. Günther Pape zapragnął poznać całą prawdę o organizacji i strukturach Świadków Jehowy, a nade wszystko pragnął znaleźć mocne oparcie dla swojej wiary, by nie pozwolić się zwodzić "wymyślonymi bajkami i baśniami ", przed którymi przestrzegał już sam Chrystus (por. Mt 24,4), a za nim św. Piotr (por. 2P 1,16). Pomny na przestrogę św. Jana: "Nie dowierzajcie każdemu duchowi. Badajcie duchy czy są z Boga, bo wielu fałszywych proroków wyszło na świat " (1J 4,1), zaczyna krytycznie badać i oceniać, zarówno dotychczasowe dzieje organizacji Świadków Jehowy, jak i głoszoną przez nich naukę. Kluczem do tej oceny są słowa Pisma świętego, czytane z wiarą, bez uprzedzeń. Oderwanie się od jednostronnej metody interpretacji Pisma świętego prowadzi go do nieoczekiwanego i wstrząsającego odkrycia: nauka głoszona przez Świadków Jehowy nie znajduje oparcia w Biblii, odbiega od niej w wielu zasadniczych punktach. To odkrycie doprowadza w następstwie do całkowitego załamania wszystkich jego dotychczasowych poglądów i wyobrażeń religijnych. Pragnie służyć Bogu i poznać pełną prawdę przez Niego objawioną, ale gdzie ją znaleźć? Czy taka prawda w ogóle istnieje? Nie poprzestaje na samych pytaniach i wątpliwościach, z uporem szuka. Pokorna i ufna postawa każe mu dalej poszukiwać w Piśmie święty znamion prawdziwego Kościoła, który mógłby wylegitymować się apostolskim pochodzeniem oraz ciągłością głoszonej nauki. To uparte poszukiwanie prowadzi Günthera Pape do drugiego, jeszcze bardziej szokującego odkrycia: te znamiona odnajduje jedynie w znienawidzonym przez siebie i ośmieszanym dotychczas Kościele katolickim. To podwójne odkrycie spowodowało całkowite zerwanie z organizacją Świadków Jehowy i odnalezienie własnego miejsca w Kościele katolickim. Książka Günthera Pape "Byłem Świadkiem Jehowy " jest wstrząsającym świadectwem życia człowieka, który pragnie być wierny własnemu sumieniu, poznanej prawdzie, a przez nią Bogu samemu. Dąży do tego ze świętym uporem i żelazną konsekwencją. Przeżywa noc duchowego rozdarcia. Pójść za poznaną prawdą oznacza dla niego przyznanie się do błędu, pożegnanie się z tym wszystkim, co było treścią jego życia i narażenie się na szykany ze strony swoich dotychczasowych współwyznawców. Raz poznanej prawdzie Günther Pape pozostał wierny do końca, niezależnie od ceny którą przyjdzie mu za to płacić. W jego sumieniu pozostaje jednak Świadomość krzywdy wyrządzonej tak wielu ludziom, przez przepowiadanie i kształtowanie ich w błędnej nauce Świadków Jehowy. Aby naprawić swoje dotychczasowe błędy i przestrzec przed naiwnością i lekkomyślnością, pisze tę książkę, którą uzupełnia później inną jeszcze publikacją pt. "Prawda o Świadkach Jehowy ". Wyznania Günthera Pape urzekają barwnością i żywością opowiadania, a nade wszystko swoim autentyzmem i obiektywizmem. Pomimo osobistych bolesnych doświadczeń związanych z długim pobytem u Świadków Jehowy autorowi obce jest jakiekolwiek pragnienie zemsty lub chęci poniżenia. Nie atakuje nikogo, nie wykorzystuje słabości i ułomności swoich przeciwników dla usprawiedliwienia czegokolwiek. Po prostu daje wstrząsające świadectwo, pisze dziennik swojej duszy. Wymownym znakiem tego obiektywizmu jest fakt, że książkę dedykuje właśnie swoim rodzicom: ojcu który w wieku 40 lat zginął jako Jehowita w obozie koncentracyjnym, i matce która przeżyła obóz koncentracyjny i do końca pozostała wierna nauce Świadków Jehowy. Książkę Günthera Pape można polecić wszystkim, zarówno gorliwym Świadkom Jehowy, jak i tym którzy w "Strażnicy " szukają rozwiązania nurtujących ich wątpliwości, a także gorliwym katolikom i chrześcijanom. Pierwszym może być pomocna do ukazania pełnej prawdy o organizacji i treści ich wiary, drugim może otworzyć oczy i zaoszczędzić wielu niepotrzebnych załamań i dramatów. Jak bardzo ta książka jest potrzebna i poczytna świadczy fakt, ze w Niemczech od 1961 roku doczekała się już 13 wydań. Jestem przekonany, że także w Polsce spotka się z żywym zainteresowaniem i przyjęciem ze strony szerokich rzesz czytelników. Bp Henryk Muszyński Ordynariusz Włocławski
LATA DZIECIŃSTWA
Niemcy po przegranej pierwszej wojnie światowej : pośród zmienności politycznych wydarzeń wszystko zdawało się chwiać i zapadać. Rozsypywały się przyjęte dotąd kryteria pewności i bezpieczeństwa. Coraz to nowe rządy przychodziły i odchodziły - pozostawało jedno: człowiek pośród całego splotu nie rozwiązanych problemów. Na kogo miał liczyć, na kim miał się oprzeć naród? Także i w Thale, niewielkim mieście u podnóża gór Harzu, w dzikiej, romantycznej dolinie rzeki Bode, na życie mieszkańców padał cieniem niepokój. W miejscowej hucie żelaza, dającej chleb ośmiu tysiącom pracowników i ich rodzinom, jedno łączyło ludzi różnych poglądów politycznych: lęk przed utratą pracy. Kryzys gospodarczy w Niemczech przyjmował coraz groźniejsze formy. Kto dziś jeszcze stał przy warsztacie pracy, ten już jutro mógł znaleźć się jako bezrobotny na ulicy. Rok 1930. Narodowy socjalizm rósł szybko w siłę. Thale pozostawało jednak miastem w przeważającej mierze "czerwonym ". Dochodziło często do starć "czerwonych " z "brunatnymi ". W tym czasie ojciec mój miał jeszcze pracę jako formierz w hucie żelaza. Życie stawało się jednak z dnia na dzień cięższe, a bezrobotnych był już w mieście legion. Któregoś dnia i mój ojciec znalazł się w ich szeregach. Nie byliśmy zamożni - jak ci liczni goście przybywający do Thale na niedziele i urlopy z Berlina i innych miast, aby spędzić tu miłe chwile i podziwiać piękno naszej doliny. Przejezdni płacili chętnie parę groszy śmiałkom ważącym się na skok z diabelskiego mostu do płynącej pod nim rzeki Bode, chociaż policja przeganiała każdego ze skoczków. Goście mieli swoją szarpiącą nerwy rozrywkę, a ryzykant, biedny miejscowy chłopak, miał swoich 50 fenigów. Uważano widać, że nie warto płacić więcej za niebezpieczny pokaz. Jeśli jednak zgromadziło się dziesięciu i więcej widzów, można było zebrać nawet pięć marek, a za te pieniądze można już było niejedno kupić. Część tych nielegalnych zarobków przypadała kilku sprytnym chłopakom, których zadaniem było ostrzeganie zawczasu przed nadchodzącą policją. Szczęśliwcy dumni z zarobionych pieniędzy, biegli do najbliższego rzeźnika po kawałek kiełbasy. W ten sposób przyczyniali się do zaopatrzenia rodzinnego stołu. Kiełbasa - co za przysmak na stole, na którym pojawiał się zwykle tylko chleb z margaryną! Nie wszyscy mogli skakać z diabelskiego mostu - dwanaście metrów w dół wąskim przesmykiem pośród skalnych ścian do rzeki. Dla niejednego byłby to ostatni skok w życiu. Tylko niewielu mogło się na ten wyczyn odważyć. Inni woleli zagłuszać trapiący ich głód bijatyką z rówieśnikami albo - gdy się udało - kuflem piwa. Tak żyła większość, licząca się na tysiące. Kiedy wschodni wiatr gnał brudny dym z szesnastu kominów huty w głąb doliny, nie cieszyło to turystów. Tylko pozbawiony pracy robotnik marzył o lepszych czasach, kiedy to dymy z huty znowu zapewnią chleb jego rodzinie. Narodowi socjaliści obiecywali szczęście i dobrobyt. Niejednym wydawali się zbawcami, ale wielu im nie ufało. Mój ojciec niczego dobrego od nich nie oczekiwał. Należał do socjaldemokratycznej organizacji "Reichsbanner ", jednak i do niej nie miał widać pełnego zaufania, uważając za cel godny dążeń jedynie "złotą erę " zapowiadaną przez Badaczy Pisma świętego - Świadków Jehowy. Czasopismo zatytułowane "Złota Era "1 pociągało czytelników. Przynosiło wielkie ilustracje przedstawiające szeregi bezrobotnych, głodujące dzieci, dzielnice nędzy w wielkich miastach, zapowiadając że już niedługo o tym zapomnimy, bo nadejdzie raj, złota era! - Właśnie dla nędzarzy sprawi to Bóg. Ufajcie, że tak się stanie; to jest wasza prawdziwa pociecha. W tych dniach nędzy, nieodpowiedzialności polityków i powszechnej niepewności uchwycili się moi rodzice tej jedynej - jak sądzili - nadziei. Czytali "Złotą Erę ", a z głodowych groszy zasiłku dla bezrobotnych kupowali jeszcze książki wydawane przez Świadków Jehowy. Wielu znajdujących się w tym samym położeniu czyniło to samo. Organizacja założona przez amerykańskiego kupca Russela i jego następcę "sędziego " Rutheforda rozwinęła się, poza Stanami Zjednoczonymi, najbardziej właśnie w Niemczech. Książęta tej "społeczności nowego świata " potrafią wykorzystać niepewną sytuację społeczno-polityczną narodów. "Nie ufajcie władcom, synowi ludzkiemu " - powtarzają nieustannie znękanym ludziom. "Sami widzicie, dokąd to prowadzi. Jesteście wyzyskiwani, uciskani, zwodzeni. Słuchajcie nas! My głosimy wam słowo Boże. Bóg zapowiedział, że Królestwo należy do ubogich. My je głosimy, przez nas powiedzie was ono do Boga. Kościoły służą kapitalistom, a przez to - szatanowi. Przyjdźcie do nas, to my jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami! " I ludzie zawiedzeni otaczającą ich rzeczywistością uwierzyli tak mówiącym, chwytając się danej im nadziei. Przywódcy Świadków śledzą bacznie aktualną sytuację w świecie i umiejętnie dostosowują do niej swą propagandę. Jej sile ulegli moi rodzice. Zostali Świadkami Jehowy. Czytali już nie tyko "Złotą Erę ", ale czerpali też ze "Strażnicy "2. Dla nas, dzieci, były kolorowe broszurki i już same barwne obrazki budziły nasz zachwyt. Rodzice zostali włączeni w tzw. system kazań, kolportowali literaturę, uczestniczyli w zebraniach - organizacja zaczęła pochłaniać ich całkowicie. Wierzyli, że znaleźli "prawdę " i oddali dla niej wszystko. My, dzieci, nauczyliśmy się modlić do "Jehowy ". Odczuwaliśmy to w ten sposób, że na Boże Narodzenie zniknęła z naszego domu choinka, a na Wielkanoc nie pojawiał się już "zając ". Na co te "pogańskie " zwyczaje, radujące wprawdzie dziecięce serca, w naszej, teraz prawdziwie chrześcijańskiej rodzinie? Pocieszaliśmy się myślą, że wkrótce nadejdzie nowy świat, w którym będziemy mogli się bawić z wilkami, tygrysami, niedźwiedziami i innymi podobnymi zwierzętami, które przestaną być groźne dla ludzi. Krewni zaczęli się od nas odwracać, twierdząc że nasi rodzice są zbyt wielkimi fanatykami. I tak też było: kiedy zmarł ojciec matki, rodzice nie poszli nawet na pogrzeb. Prowadził go przecież ewangelicki duchowny, czyli w ich oczach "sługa diabła ". Jakże "prawdziwi chrześcijanie ", Świadkowie Jehowy mogli iść na taki pogrzeb, nawet jeśli to był pogrzeb rodzonego ojca? "On śpi tylko na krótko w łonie ziemi, a potem zobaczymy go zmartwychwstałego w Królestwie Bożym " - mówiła matka. Rodzeństwo stawało się sobie nawzajem obce, ale Świadkowie powoływali się tu na słowa Jezusa mówiące, że dla Niego trzeba porzucić ojca i matkę, żonę i dzieci. Cóż to ma za znaczenie, że rodzina zrywa z nami? Spełniają się tylko słowa Pana! Hitler został kanclerzem Rzeszy. W swej patologicznej nienawiści do wszystkiego, co żydowskie, zakazał działalności Świadkom Jehowy ze względu na ich żydowską naukę i amerykańskie - a według niego: żydowskie - pochodzenie organizacji. Działanie na jej rzecz podlegało odtąd karze. Zakaz zastraszył wielu, a bardziej jeszcze rozpoczynające się prześladowanie. Doszło do napięć w niemieckiej gałęzi organizacji. Kierownictwo tutejszego biura "Strażnicy " próbowało znaleźć kompromis, co spotkało się ze sprzeciwem centrali w Brooklynie. Balzereit3 musiał odejść i E. Frost4 dokonał reorganizacji. Na tym tle powstały podziały. W Thale dotychczasowy kierownik wypowiedział się przeciwko dalszej działalności, mój ojciec natomiast optował za nią i przejął przewodnictwo zboru. Wynikiem był dalszy rozłam. Chciano mieć kogoś starszego, spierano się o pierwszeństwo i z licznego zboru pozostało tylko niewielu gotowych opowiedzieć się za linią Brooklynu. Za granicą na zarządzenie centrali rozwinięto niesłychaną propagandę. W tysiącach nadsyłanych telegramów żądano cofnięcia zakazu działalności Świadków, grożąc zniszczeniem Hitlera przez Jehowę. Hitler odpowiedział szeroką falą aresztowań wszystkich znanych członków organizacji. Przywódcy i zwolennicy Świadków wyzbyli się teraz wszelkiej roztropności i rozwagi. Niezliczone ilości publikacji przemycano do Niemiec z Szwajcarii i Czech. W naszym domu powstała składnica książek. Ich palenie, po aresztowaniu rodziców, zajęło memu dziadkowi całe trzy tygodnie. Wszystko to odbiło się też na nas, dzieciach. Koledzy w szkole biegali za mną wołając chórem: "Pape, powiedz: Heil Hitler! ". To jeszcze można było znieść. Gorzej, że nauczyciel, wyższej rangi hitlerowiec, bił mnie niemal każdego dnia. Najgorsze jednak było to, że rodzice .nie mieli dla nas czasu, zajęci co dzień pracą dla organizacji. Przesiadywaliśmy często z bratem zamknięci w mieszkaniu, zabawiając się kolorowymi broszurami: "Co jest prawdą ", "Wolność ",. "Pewność dobrego bytu "5. Niewiele jednak zaznaliśmy wolności czy dobrobytu. Wieczorem trzeba było rychło iść spać. Rodzice szli na zebrania i konferencje, a tam nie było miejsca dla dzieci. Sytuacja na rynku pracy poprawiła się. Również mój ojciec znalazł zatrudnienie - przy budowie zapory wodnej. Nasze życie nie stało się jednak lepsze. Wszystko służyło idei Świadków: skromny zarobek i wolny czas rodziców. Jedynym jasnym punktem były wakacje. Wysyłano nas do innych rodzin i tam w jakiejś mierze poznaliśmy radość dziecięcej beztroski. Ci Świadkowie Jehowy, którzy odrzucając Hitlera przy każdej sposobności mówili o czekającej go zagładzie, niedługo cieszyli się pracą. Ojciec znów został zwolniony. Jednakże nadal nie miał czasu, bo - jak mówił - "cały czas należy do Jehowy ". Mało więc widywaliśmy ojca wciąż zajętego nielegalnymi akcjami. Którejś nocy został aresztowany, a za nim poszła matka. Wyrok: "dziesięć miesięcy więzienia za działalność na rzecz zakazanej organizacji ". Brat i ja dostaliśmy się teraz pod opiekę dziadków - rodziców mego ojca. Także i oni należeli do Świadków Jehowy, byli jednak daleko mniej fanatyczni i czynni. Mieliśmy u nich więcej swobody. Po odrobieniu szkolnych zadań mogliśmy przebywać z rówieśnikami. Dziadkowie okazywali zrozumienie dla naszych problemów i starali się nam zastąpić rodziców. Kochałem mego dziadka więcej niż ojca i matkę, właściwie wcale nie odczuwałem ich braku. Dziesięć miesięcy minęło szybko. Wydawały się nam jednymi długimi wakacjami pod opieką dziadka. W pięć tygodni po powrocie ojca uwięziono go znowu. Skierowany do pracy w zakładzie zbrojeniowym oświadczył, że nie będzie pracował dla Hitlera. Jako niepoprawny, fanatyczny Świadek Jehowy zesłany został do obozu koncentracyjnego. Koledzy w szkole nadal wołali za mną: "Pape, powiedz: Heil Hitler! ", ale nowy nauczyciel nie próbował już nawracać mnie biciem. Natomiast atmosfera w domu stała się jeszcze bardziej nieznośna. Matka czuła się teraz bardziej jeszcze zobowiązana głosić naukę Świadków Jehowy jako jedyny ratunek i czyniła to każdej chwili, jaką miała do dyspozycji. Już dawniej nie starczało nam pieniędzy na życie, teraz zabrakło ich całkowicie. Wsparcie zebrane przez naszych współwyznawców pozwalało tylko nie umrzeć z głodu. Nauka Świadków Jehowy stała się też treścią mojego życia tak dalece, jak jest to możliwe u małego chłopca. Czuliśmy się męczennikami - sam Chrystus był przecież ubogi. A czy Apostołowie nie musieli cierpieć? Chcieliśmy dochować wierności Jehowie, cokolwiek miałoby nas spotkać. Dzielnie znosiliśmy nasz los. Władze nie chciały dłużej pozwolić, aby matka wychowywała nas w swojej wierze. Przed sądem w pobliskim mieście Quedlinburgu odbyła się rozprawa o pozbawienie praw rodzicielskich. Stanąłem przed sędzią, który mnie zapytał, dlaczego nie pozdrawiam słowami: "Heil Hitler! ". Zdumiała go moja odpowiedź: Czy pan nie Wie, co napisane jest w Dziejach Apostolskich rozdział 4, wiersz 12? " Odebrano prawa rodzicielskie rodzicom i wcielono nas do hitlerowskiej organizacji dla dzieci "Jungvolk ". W kilka tygodni później uwięziono ponownie naszą matkę. "Nielegalna działalność na rzecz Świadków Jehowy " - brzmiało oskarżenie. Wyrok: cztery lata więzienia, po czym skierowanie do obozu koncentracyjnego. "Jehowa będzie się troszczył o moje dzieci " - powiedziała matka do jednej z kobiet. Zostaliśmy z bratem umieszczeni w przytułku. Ten dom, odległy od miasta o pół godziny drogi, dawał schronienie starcom, różnego rodzaju życiowym rozbitkom, dzieciom z środowisk aspołecznych. Trafiali się tam homoseksualiści. Mieliśmy żyć w takim otoczeniu! Siostry prowadzące dom niemal się o nas nie troszczyły. Tutaj przeżyłem najstraszniejsze lata mojego dzieciństwa. To, że przeżyłem je bez większej szkody, dziś jeszcze wydaje mi się cudem. Wobec codziennych trosk życia w przytulisku doktryna moich rodziców schodziła coraz bardziej na dalszy plan. Życie w tych warunkach było nie tylko powodem cierpień psychicznych, ale także fizycznych - wiele rzeczy było po prostu ponad siły dziecka. Tymczasem wybuchła wojna. Wyżywienie pogorszyło się. Wpływ sióstr nie stał się większy. Prawie przez cały dzień zostawieni byliśmy sami sobie. Ukończenie nauki w szkole stało się dla mnie początkiem przemiany. Rozpocząłem praktykę w handlu - osiągnięcie do którego nie doszedł chyba żaden z mieszkańców przytułku. Szef posłał mnie do filii przedsiębiorstwa w Quedlinburgu i wystarał się tam dla mnie o kwaterę - miałem swój własny pokój. Moje życie stało się znośniejsze. Mogę powiedzieć, że po raz pierwszy wyrwałem się z jakiegoś stałego zamknięcia się w sobie. W pracy osiągałem coraz lepsze wyniki. Przedsiębiorstwo mające wiele oddziałów przesuwa często pracowników z jednego do drugiego. Ze względu na osiągnięcia przeniesiony zostałem z powrotem do Thale - czekała tu na mnie nowa kwatera, nowi ludzie. Stary, wysłużony rower stał się pierwszą moją własnością. Z jego pomocą chciałem poznać piękno naszych okolic. Każdej wolnej chwili byłem gdzieś w drodze. Moje kieszonkowe, w wysokości 40 marek, zanosiłem co miesiąc do kasy oszczędności, tak że wkrótce mogłem sobie pozwolić na krótkie wakacje. Ślęczałem nad mapą gór Harzu planując trasę podróży. Wreszcie - krytyczny rzut oka na rower i jazda w drogę! Szczęśliwy deptałem poprzez rozległe lasy, pędziłem drogami opadającymi w dolinę, by za chwilę pchać rower pod górę wąską, leśną ścieżyną... Czy wzbiłem się ponad świat? Tak mi się wydawało, gdy stanąłem na szczycie Brockenu. Zagubiłem się wzrokiem w niezmierzonej przestrzeni. Zatopiony w swym szczęściu, trwałem na szczycie, pijąc oczyma panoramę gór i dolin, miast i wsi. Czy to możliwe, że na tym wspaniałym świecie gdzieś toczy się wojna? Czy to, co przeżywałem, nie było prawdą? Czy cały ten spokój był tylko snem? Jeśli to był sen, to chciałem cieszyć się nim jak najdłużej. Ach, gdyby tak trwać na zawsze na tym górskim szczycie, mając przed oczyma obraz majestatu i pokoju. Cóż znaczyła przeszłość wobec takiej teraźniejszości. To był sen, ale piękny sen, który dopomógł mi dźwigać codzienne troski.
Niedziela. Świat wokół zasypany śniegiem. Sześćset kilometrów od rodzinnych stron. Ranek, leżę jeszcze w łóżku. Głos trąbki nakazuje wstanie. Zaczyna się nowy dzień według przewidzianego regulaminu. Jestem teraz w szeregach RAD, "Reichsarbeitsdienst " - "Służby Pracy ". Pobudka nie przeszkadza mi, nie obowiązuje mnie - jestem przecież dyżurnym w kantynie dowództwa i mam osobny własny plan dnia. Zaczynam dziś służbę dopiero o dziewiątej. Przez dwa tygodnie musiałem nasłuchiwać głosu trąbki, dopóki dowódca oddziału nie wyznaczył mnie na ordynansa. Teraz tylko od czasu do czasu muszę brać udział w zwykłym szkoleniu. Dowódcy zapoznali się z moim życiorysem i widać nie byłoby dobrze rozmawiać z nimi o Hitlerze. Krótko przed wcieleniem przeszkolonego oddziału do wojska dowiedziałem się o moim dalszym przeznaczeniu. Awansowany na przodownika, miałem pozostać w Służbie Pracy i szkolić nowo zaciągniętych w obozie w Borach Tucholskich na Pomorzu. Z początku szło mi ciężko. Od kolegów nauczyłem się jednak rychło tego, co najważniejsze, i dopiero w marcu 1945 zaciągnięty zostałem do wojska. Front był już w rozsypce, kiedy znalazłem się na terenie Meklemburgii. W ogniu karabinów i granatów padają wokół mnie mężczyźni i chłopcy. Ziemia pije ich krew. Ich śmierć ściska serce. Jestem młody, nie chcę umierać, umierać tutaj! Ale co można przeciwstawić śmierci? Nic. Gdzie jest Bóg? Rzadko tylko jeszcze myślę o Nim. Są sytuacje, w których trudno oddawać się refleksjom. Rosyjski czołg stoi niespełna czterdzieści metrów przede mną. Wymierzam w niego "panzerfaust " - pocisk przeciwpancerny. Nie odpalam jeszcze.. jeszcze nie! Zabijasz, człowieku, zabijasz przecież! Ale ja chcę żyć!... Kiedy potężny wybuch rozsadza stalowego kolosa, wydaje mi się, że zamiera we mnie wszystko. To ja odpaliłem - trafiłem zabiłem. Żyję, ale za cenę jakiej winy. Łzy płyną mi po twarzy. Ogarnia mnie gniew, gniew na samego siebie: nieszczęsny, jak mogłeś zapomnieć o tym, czego uczyli cię rodzice, o Bożym przykazaniu: nie zabijaj! Znałem to przykazanie, byłem jednak zbyt wielkim tchórzem, żeby je zachować. Wielu Świadków Jehowy oddało życie przed plutonami egzekucyjnymi SS, tymczasem ja bez większego namysłu posłuchałem nakazu wstąpienia w szeregi Służby Pracy... Już po kilku dniach znalazłem się w niewoli angielskiej. Teraz miałem wystarczająco wiele czasu, by zastanowić się nad tym, co uczyniłem. Nie mogłem jednak dojść z sobą do ładu. Czy można tu było jeszcze coś naprawić? Czy Jehowa może mi przebaczyć mój grzech? Z rozdartym sercem wychodziłem na wolność z jenieckiego obozu. Nasze miasto Thale niewiele się zmieniło, przynajmniej w zewnętrznym wyglądzie, ale mieszkańcy zdawali się zagubieni, załamani. Tylko nieliczni cieszyli się z upadku tyrańskiej Rzeszy. Amerykanie opuszczają miasto, na ich miejsce przychodzą Rosjanie. Różnią się tylko mundurami i językiem. Jako zwycięzcy zachowują się podobnie: konfiskują domy, aresztują członków partii hitlerowskiej, pomagają więźniom zwolnionym z obozów. Po mych rodzicach nie ma śladu. Ludzie pytają o ojca - ma zostać drugim burmistrzem miasta. Niestety, nic o nim nie wiem. Matkę widziało podobno kilka więźniarek z Ravensbrück już po wyzwoleniu, dotąd jednak nie wróciła. Mój brat powrócił z niewoli już kilka tygodni przede mną. Razem stawiamy w Ratuszu wniosek o przydział mieszkania dla nas i rodziców. Jako ofiary faszyzmu otrzymujemy mieszkanie bez trudności i urządzamy je meblami, które leżały złożone w magazynie. Ale rodziców wciąż nie ma. Dieter, mój brat, podejmuje dalszą naukę w zawodzie leśnika. Ja zatrudniam się jako robotnik leśny; ale teraz i ja chcę zostać leśnikiem, bo są możliwości po temu. Sytuacja stabilizuje się. Zaczynają kursować pociągi, choć na razie tylko na krótkich odcinkach i niesamowicie zatłoczone. Ludzie są jednak radzi, jeśli mogą przejechać choć dziesięć kilometrów, choćby na dachu wagonu. I oto znów jest niedziela. Siedzimy z dziadkami przy popołudniowej kawie. Rozmawiamy o rodzicach. Choć wciąż jeszcze nie ma znaku życia od nich, nie tracimy nadziei. Ciągle jeszcze wracają do domów byli więźniowie obozów, chociaż jest to już lipiec, dwa miesiące od zakończenia wojny. Wtem pukanie do drzwi. W progu staje nieznajoma kobieta. Krótko ostrzyżone włosy, obce ubranie. Ze łzami w oczach podchodzi ku nam: nasza matka! Również i ona nie byłaby nas rozpoznała na ulicy, ale tu, przy tym stole, mogli siedzieć tylko jej synowie. Bez słów padamy sobie w objęcia. Życie znów nabiera sensu. Zarabiamy na nasze utrzymanie i czekamy na ojca. Ale ojciec me wraca. Świadkowie Jehowy organizują się od nowa. Matka żyje ciągle tylko ich sprawami. Brak jeszcze drukowanej literatury, powiela się więc stare numery "Strażnicy " i stare broszury. Dwa razy w tygodniu odbywają się zebrania. We wrześniu ponownie pojawiają się w Thale byli więźniowie z obozów. Powracają z Sachsenhausen i przynoszą wiadomość, że nasz ojciec zginął tam od bomby w czasie nalotu jeszcze w kwietniu. Tak gaśnie nasza nadzieja. Matka nas pociesza. Niemal nie widać u niej smutku i bólu. "Ojciec należy do stu czterdziestu czterech tysięcy wybranych i jest teraz z Chrystusem w niebie. Należy do rządu Nowego Świata. Możemy być z tego dumni. On widzi nas i wszystko, co robimy, musimy więc okazać się jego godni ". Czuję się bardzo winny i staram się pilnie uczyć. Czy mogę odpokutować moją winę? - I tak podejmuję krok, który zadecydował o następnych dziesięciu latach mojego życia.
JAKO AKTYWISTA SWIADKÓW JEHOWY
Zaczął się nowy czas, czas ogromnych przemian. Niemcy rozpadły się w proch i pył. Nędza duchowa i materialna naszego narodu była nieopisana. Mocarstwa okupacyjne proklamując swe programy nie pozostawiały nam wiele nadziei. Tylko niewielu Niemców wierzyło latem roku 1945 w przyszłość. Znikąd nie było widać światła. Pośród tych ciemności Świadkowie Jehowy wskazywali na słońce nadziei: Królestwo Jehowy! "Nie pokładajcie ufności w książętach i władcach tego świata " - głosiliśmy w kazaniach. Ludzie dotknięci i przytłoczeni cierpieniem chętniej teraz dawali nam wiarę. Świadkowie Jehowy przeszli ze względu na swe przekonania poprzez ognisty piec obozów. Bóg uratował ich. Świadkowie Jehowy są "prawdziwymi sługami " Boga - to stanowiło nasz najmocniejszy argument. Organizowaliśmy nowe zespoły kaznodziejskie. Nasza działalność rozwijała się. Podziwiano teraz zdecydowanie i stałość Świadków podczas panowania Hitlera. W czasie naszych odwiedzin w domach słyszeliśmy ciągle słowa uznania: "Coś w was musi być, tyle wycierpieliście, a jednak jesteście pełni nadziei. Kiedy inni tracą ducha, wy głosicie waszą naukę z rozjaśnioną twarzą... " Jak nieśmiało dzwoniłem do pierwszych drzwi, a z jaką dumą wracałem z mej pierwszej kaznodziejskiej wyprawy! Większość słuchaczy podziwiała moją odwagę budzenia nadziei w zwątpiałych sercach. Sukces moich kazań uspokajał także i mnie. Bóg mi widocznie przebaczył, bo czy inaczej mógłbym nieść tyle pociechy drugim? Często trafiałem do dawnego członka partii hitlerowskiej, który drżał ze strachu słysząc dzwonek u drzwi mieszkania, a uspokajał się i rozjaśniał, kiedy mówiłem mu o Jehowie i Królestwie. Nieliczna literatura, którą rozporządzaliśmy, nie wystarczała, by zaspokoić głód za naszym posłaniem. Jeszcze nie byłem ochrzczony, a już każdego dnia głosiłem kazania. Nasze życie rodzinne nie ułożyło się zgodnie z mymi pragnieniami. Ojciec nie żył, a matka nie myślała o tym, by stworzyć nam ognisko domowe. "Jehowa wyzwolił mnie z obozu po to, bym mogła głosić kazania, a nie po to, żebym prowadziła gospodarstwo synom ". Czy Bóg chciał, byśmy nie zaznali życia rodzinnego? Zdaniem matki za wszystko mieliśmy otrzymać nagrodę w Nowym Świecie. Nurtował mnie jednak jakiś zawód. Jakże tęskniłem za domem i szczęściem domowym! Toteż jedynym, co mi pozostało, było nauczanie. Wstąpiłem do służby "pionierów ". Również mój brat, porzuciwszy naukę leśnictwa, przyłączył się do nas. 6 czerwca 1946 zostałem wreszcie ochrzczony. Ze wszystkich stron składano mi serdeczne życzenia. Ponieważ nasi rodzice spędzili długie lata w obozie, wiązano z ich synami wielkie nadzieje. Mój udział w "Kursie posługi teokratycznej " był wielkim sukcesem. Zaraz po ukończeniu kursu podjąłem posługę szkolenia w Quedlinburgu. Wczoraj jeszcze uczeń, teraz już młody nauczyciel. W październiku 1946 roku otrzymałem list następującej treści:
Drogi Bracie Pape "Strażnica - Towarzystwo biblijno-traktatowe " (Watch Tower Biblie and Tract Society) jest tą korporacją, którą posługuje się nasz Pan od chwili jej założenia... Stąd zatwierdzamy Cię w Twej posłudze głosiciela Ewangelii i misjonarza "Strażnicy ". Nasze serdeczne pozdrowienia i życzenia oraz codzienne modlitwy towarzyszą Ci stale na drodze wiernej współpracy. Twoi współbracia w służbie teokratycznego Króla Watch Tower B. & T Society
A zatem zostałem zatwierdzony w mojej szczególnej służbie. To był szczytowy moment mego dotychczasowego życia. Jakże byłem szczęśliwy! Czyż nie mogłem słusznie sądzić, że Bóg mi przebaczył? A zatem - śmiało naprzód! Od wiosny 1946 roku pełniłem urząd przewodniczącego zboru w Blankenburgu. Szczególne trudności miałem tu z jedną ze starszych sióstr, która trzymała się nadal nauki poprzedniego prezydenta organizacji, Russela, i nie uznawała "Strażnicy " w jej obecnej formie. Wiek tej kobiety sprawiał, że miała znaczny autorytet. Spory doktrynalne między nami utrudniały działanie. Jednakże nasza wspólnota rosła. Jakże się radowałem, patrząc na zastęp głosicieli wyruszających do swej służby w teren. Z radością mieszała się jednak kropla goryczy. Doświadczyłem, że wraz z wzrostem wspólnoty rosną też jej problemy. Jeżeli w małej grupie żyło się w pokoju i zgodzie, to w szerszym kręgu rzecz wyglądała inaczej. Kierownictwo "Strażnicy " żądało od braci absolutnego posłuszeństwa wobec sprawujących posługę. Starsi wiekiem bracia w Blankenburgu czuli się wobec mnie młodego odsunięci na bok. Zaczęły się to z tej, to z innej strony intrygi. Zrazu próbowałem reagować łagodnością - interpretowano to jednak jako słabość. Na szczęście mój talent mówcy sprawiał, że przynajmniej w czasie zebrań spory milkły. Umiałem pociągnąć wszystkich. Po spotkaniach jednak gadanina zaczynała się od nowa. Byli zawsze tacy, którzy opowiadali się po mojej stronie, i tacy, którzy starali się obrócić wszystko przeciwko mnie. Wraz z liczebnym wzrostem wspólnoty rozłam stawał się coraz wyraźniejszy. Słano listy do "Domu Biblii "6. w Magdeburgu, wysuwając wobec mnie wręcz nieprawpodobne oskarżenia. Piszący nie doceniali jednak kredytu zaufania, jaki tam jeszcze posiadałem. Niemal każdy list odsyłano mi z Magdeburga do przeczytania. Kto te listy pisał? Właśnie ci, którzy pytali drugich po cichu: "Czy my nie gonimy w końcu za jakimś fantomem? " Nie mogłem już reagować inaczej niż ostro. Wieczorami trwałem częstokroć na kolanach, błagając Jehowę o siłę i pomoc. Byłem sam, moją ucieczkę stanowiła tylko modlitwa. Niejednej bezsennej nocy pytałem siebie, jakie popełniam błędy. Studiowałem wskazania z centrali w Brooklynie, czytałem Biblię, ale nie mogłem znaleźć rozwiązania. Słabą tylko pociechą było to, że w innych zborach, którym przewodniczyli starsi wiekiem bracia, istniały podobne problemy. Na tym nie dosyć zmartwień. Sam postarałem się o dalsze. Zakochałem się! Jedna z sióstr zapraszała mnie często na posiłki do swego domu. Tam poznałem jej córkę. Powstała wzajemna sympatia. Czy wolno mi jednak było myśleć o miłości i małżeństwie? Czy moja matka i Świadkowie z Magdeburga nie byliby temu przeciwni? Nie czas na małżeństwo teraz, tuż przed oczekiwanym Har-Magedonem7. To było dobre, zanim nie nadszedł jeszcze Nowy Świat. Teraz te sprawy odwodzą tylko od służby Jehowie. Kiedy rzecz stała się powszechnie znana, zaczęło się szpiegowanie. Przyszedł do mnie kierownik obwodu. Wiedział niemal o każdym moim spotkaniu z Krystyną i wyliczał, ile czasu straciłem na to, co niepotrzebne. A poza tym Krystyna - twierdził - nie jest odpowiednią żoną dla mnie. Chodzi do kina, także na tańce, z czego wynika, że nicości tego świata bardziej miłuje niż Jehowę. Owszem, Krystyna chodziła od czasu do czasu do kina czy potańczyć, ale uczestniczyła też regularnie w naszych zebraniach i w służbie kaznodziejskiej. Nie można jej było zarzucić nic złego. Nie widziałem więc racji, żeby z nią zrywać. Kochałem Krystynę i kto mógł mi tego zakazać? Moimi cotygodniowymi publicznymi wykładami wzbudziłem wrogość zarówno ewangelickiego, jak i katolickiego proboszcza. Nazywałem ich "obrotnymi ludźmi interesu w czarnych sutannach ". W odpowiedzi pismo kościelne nazywało nas "fałszywymi prorokami ", ostrzegając przed naszym wpływem. Aby odnieść publicznie przekonujące zwycięstwo, zaprosiłem proboszcza do zabrania głosu przed wybranym gronem teologów, studentów i Świadków Jehowy. Przyjął zaproszenie. Widocznie nie liczył się jednak z moją umiejętnością przemawiania i znajomością Biblii, bo rzecz skończyła się, zewnętrznie biorąc, jego porażką. Wkrótce zainteresował się mną wyznaczony do spraw wyznaniowych oficer radzieckiej komendantury. Wynikły stąd poważne spięcia, zażądano ode mnie przedkładania w przyszłości do aprobaty rękopisu każdego przemówienia. Nie myślałem poddać się temu. Skoro jest wolność religijna, to po co cenzura moich kazań? Co tydzień spierałem się całymi godzinami z porucznikiem Magnickim lub jego przełożonym. Często zjawiała się u mnie policja, zabierając na rozmowy w komendanturze. Kiedy zezwolono mi na wygłoszenie publicznego wykładu, następnego dnia cofano zezwolenie. A zatem - problemy w zgromadzeniu, problemy w życiu prywatnym, problemy z komendanturą. Z polecenia braci w Magdeburgu wniosłem podanie do radzieckiej administracji wojskowej w Karlshorst. Dało to kilka tygodni spokoju. Potem gra zaczęła się od nowa. Podkreślałem stale, że jest przecież wolność religii i dlatego wolno mi głosić wykłady bez uprzedniej cenzury. Ze strony władz uznany byłem prawnie jako duchowny. Domagałem się więc możności nauczania. Na moje wystąpienia posyłano stenografów i opierając się na ich zapisie kwestionowano potem moje twierdzenie, że to nie ONZ, ale Królestwo Boże jest jedyną nadzieją ludzkości. Takie wypowiedzi - zarzucano mi - to uprawianie polityki. Broniłem się, wskazując że religia musi zająć stanowisko w aktualnych sprawach, co nie jest jeszcze polityką w tym sensie, w jakim mi się to zarzuca. Mój autorytet w zborze umocnił się od nowa. Sądząc po wzroście liczby członków, odnosiłem sukcesy. Moja wiara w Jehowę i moje zaangażowanie były niewzruszone. Gotów byłem na wszystkie konsekwencje, także na uwięzienie. Coś jednak odbierało mi spokój. Brak mi było człowieka, który by mnie rozumiał. Niektórzy mnie podziwiali, inni mi zazdrościli, jeszcze inni bali się mnie. Miłość zdobyłem tylko u niewielu. Zbyt liczne były intrygi wokół mej osoby. Tak więc ostatecznie byłem sam. Kochałem Krystynę, ale nie mogłem tego ujawnić. Czyżby małżeństwo miało być zakazane? Jeśli nie, to dlaczego czekać z nim, aż przyjdzie Nowy Świat? Teraz, tutaj potrzebowałem towarzysza drogi. Decyzja formalnego poproszenia o rękę Krystyny była trudna. Jakie będą tego następstwa? Zaręczyny odbyły się w ścisłym gronie rodzinnym. Matka i kierownictwo z Magdeburga długo się sprzeciwiali. Widząc moje zdecydowanie ulegli, ale grozili mi sankcjami. Nie zmieniło to mojej decyzji. Swoje obowiązki wypełniałem, tak jak dawniej. 1 marca 1948 roku stanąłem przed urzędnikiem stanu cywilnego. "Tak " zostało wypowiedziane. Byłem żonaty. Marzenie o własnym domu znalazło swe dawno oczekiwane spełnienie. Życie stało się inne, znośniejsze, spokojniejsze. Nie trwało to jednak długo. Sytuacja polityczna w radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec zaostrzyła się. Komendantura wymierzyła mi pierwszą karę pieniężną w wysokości 300 marek. Zaczęła się walka o naszą wolność religijną. Stałem w niej na samym froncie. Z "Domu Biblii " z Magdeburga przyszły instrukcje, nad którymi musiałem pokiwać głową. Nie mogły one rozładować sytuacji, musiały ją raczej zaostrzyć. Czy to właśnie na nas chciano wypróbować, jak daleko posuną się władze w walce ze Świadkami Jehowy? Odpowiedzią na wyzwanie był zakaz działalności organizacji w rejonie Blankenburga. Chcieliśmy ten zakaz po prostu zignorować. Nie sposób jednak było znaleźć salę, w której można by się zgromadzić. Nikt nie chciał nam jej wynająć. Wszyscy dobrze się orientowali w sytuacji. Raz tylko znalazł się ktoś, widać nieświadomy, gotów nam wydzierżawić salkę. Wydrukowaliśmy i rozpowszechniliśmy także nielegalne ulotki. Kiedy jednak wykład miał się zacząć, policja zablokowała lokal. W kilka dni później zebraliśmy się w moim mieszkaniu i właśnie rozpoczęliśmy modlitwą nasze rozważania, gdy wtargnęło dwu policjantów wraz z porucznikiem Magnickim z komendantury. Wszyscy zostaliśmy aresztowani. Daremnie powoływałem się na gwarantowaną prawem wolność religijną. Zaprowadzono nas do aresztu. Musiałem spodziewać się najgorszego. Następnego dnia rano zaczęły się przesłuchania. Około południa odprowadzono mnie z powrotem do celi. Krótko potem zwolniono nas. Czy wyzwolił nas Jehowa? Wnet powstały nowe trudności z władzami. Zorganizowaliśmy więc nielegalną "kościelną służbę informacyjną ". Zbieraliśmy adresy burmistrzów, wyższych urzędników, funkcjonariuszy partyjnych i innych znaczniejszych osób. Sporządziliśmy szkicowe plany terenu naszego działania z oznaczeniem ulic, domów, przedsiębiorstw, gmachów publicznych itd. Miało to później przynieść fatalne skutki dla wielu braci: podejrzewano ich o szpiegostwo. Na razie jednak gotowi byliśmy walczyć. Z tego bojowego nastroju zrodziła się też rezolucja skierowana przez nas do rządu NRD. Mieliśmy wszyscy nad nią głosować. Nikt z nas nie przemyślał znaczenia tej akcji. Rezolucja mówiła m.in.: ...Są w Biblii przykłady mówiące, że niektórzy urzędnicy obeszli się życzliwie ze Świadkami Jehowy, co przyniosło im też inne potraktowanie przez Boga aniżeli to, które spotkało tyrańskiego władcę Egiptu. Jehowa strzegł, chronił, wyswobodził takich przedstawicieli władz ze względu na "kubek świeżej wody " - pomoc daną świadkom. Mamy nadzieję, że urzędnicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej będą starać się o przychylność Jehowy przez to, że odniosą się sprawiedliwie do jego Świadków. Jeśli to uczynią, będą się mogli radować widząc, że znaleźli się po prawicy Chrystusa Jezusa, włączeni do grupy owiec pośród ludzi gotowych przyjąć od Jehowy błogosławieństwo (z petycji do rządu NRD, z 10. 7. 1950 r.). Jak urzędnicy rządowi mogli pozyskać przychylność Jehowy przez to jedynie, że zaniechają prześladowań? To przecież niemożliwe - stanowisko braci z Magdeburga było absolutnie sprzeczne z nauką "Strażnicy ", według której nie można uratować się tylko przez to, że zaprzestanie się prześladować Świadków. Według osądu "Strażnicy " wszyscy urzędnicy państwowi, o ile nie należą do Świadków Jehowy, są sługami szatana. Rezolucja została przyjęta przez wszystkie nasze zbory bez zastrzeżeń - jednogłośnie, jak się podkreślało. To nie mogło być dziełem Jehowy. Dlaczego jednak Jehowa dopuścił do tego? Po raz pierwszy obudziły się we mnie ciche wątpliwości, czy nasza organizacja może się rzeczywiście powoływać na kierownictwo Boże. Krótko potem odwiedziłem "Dom Biblii " w Magdeburgu. Dobrze mi znany i godny zaufania brat powiedział mi, że autor rezolucji Erich Frost, i jego najbliżsi współpracownicy otrzymali ostrą naganę z Brooklynu, ponieważ ich działanie było samowolne. Do poszczególnych zborów wysłano nowe wskazówki. Zgodnie z instrukcją z Brooklynu Frost wyznaczył trzech braci, którzy mieli otrzymać od zborów mandat pertraktowania z władzami NRD. Mandat otrzymali, ale do pertraktacji nie doszło, ponieważ rząd zakazał działalności Świadków Jehowy. Większość braci w Magdeburgu została uwięziona, a "Dom Biblii zamknięty. Taką odpowiedź otrzymaliśmy na wyzwanie zawarte w naszej petycji, która w części pierwszej groziła rządowi zagładą.
31 sierpnia 1950 roku. Siedziałem w domu zajęty lekturą. Około godziny 19 rozległ się dzwonek - policja do mnie. Szef oddziału kryminalnego przedstawił mi nakaz rewizji. Wszystko, co miało charakter książki religijnej, zostało skonfiskowane, nawet cenny zbiór Biblii, z niejednym starym wydaniem, i konkordancji biblijnych. Policja zabrała mnie na komisariat. Żegnając się z żoną, byłem przekonany, że tym razem czeka nas długie rozstanie. Fala aresztowań wśród Świadków Jehowy ogarnęła całą NRD. Wszędzie z mieszkań i zakładów pracy zabierano braci odpowiedzialnych za większe wspólnoty. Nasza "Sala Królestwa "8 mieściła się w jednym z domów handlowych przy Rynku. Tam przechowywaliśmy kartoteki z nazwiskami głosicieli naszej nauki i ludzi nią zainteresowanych. Kilka dni wcześniej przyszło z Magdeburga polecenie zniszczenia kartotek. Moja kartoteka osobista zamieniła się już w popiół, co do reszty materiałów - nie potrzebowałem się o nie troszczyć. Odpowiedzialność za nie należała do brata Alfreda. Z komisariatu zaprowadzono mnie do tej właśnie "Sali Królestwa ", gdzie w mojej obecności dokonano rewizji. Skonfiskowano to, co zostało jeszcze z książek i czasopism. Szukano jednak przede wszystkim kartotek. Nic nie można było znaleźć. Jeden z urzędników przystąpił do pieczętowania drzwi, kiedy szef policji zapytał mnie o kartotekę. Twierdziłem, że już nie istnieje, w przekonaniu że została spalona. Tymczasem jeden z urzędników zajrzał jeszcze do pieca -i odkrył w nim kartotekę. Triumfująco podsunął mi ją pod nos i zaczął odczytywać nazwiska, o których podczas poprzedniego przesłuchania twierdziłem, że nie są mi znane. Jak się dowiedziałem później, u wszystkich, których nazwiska znaleziono w naszej kartotece, przeprowadzono rewizje. Dalsze przesłuchania odbyły się w okręgowym urzędzie policyjnym. Zorientowałem się, że policja uważa mnie za przewodniczącego zboru w Blankenburgu. Dlaczego miałem prostować tę pomyłkę? Czy nie wystarczało, że jestem uwięziony? Przesłuchania trwały. Po północy jeden z urzędników wprowadził brata Alfreda. Skonfrontowano go ze mną, pytając kto jest przewodniczącym zboru w Blankenburgu. Brat Alfred wskazał na mnie i powiedział: "Pan Pape ". Kiwnąłem tylko głową. Teraz nadszedł dla policjantów moment triumfu. Mieli w rękach kartotekę i wiedzieli z niej, kto faktycznie sprawował urząd w Blankenburgu. Nazwali brata Alfreda tchórzem, mnie zaś powiedzieli, że Świadkowie Jehowy widać nie bardzo miłują prawdę, bo i ja kłamałem, nie będąc w rzeczywistości odpowiedzialny za zbór w Blankenburgu. Cóż można było na to powiedzieć? O drugiej w nocy jeden z oficerów, którego osobiście znałem, oświadczył mi, że mogę iść do domu. - Nie ma jeszcze wobec mnie nakazu aresztowania. Dziś jest niedziela, więc takiego nakazu nie otrzymali. Dał mi do zrozumienia, że mam natychmiast opuścić Blankenburg. Żona nie liczyła na mój powrót. Uszczęśliwiona otworzyła mi drzwi. Nie zdołałem dowiedzieć się, co się dzieje gdzie indziej. Natychmiast wziąłem rower i pojechałem do matki, do Hötensleben, aby omówić sytuację. Już nie zastałem jej w domu. Uciekła na Zachód, do Schöningen. I ja szybko znalazłem przewodnika, który mnie przeprowadził przez granicę. Po dłuższej dyskusji ze współbraćmi w Schöningen zdecydowałem się pozostać na Zachodzie. Najpierw jednak chciałem wrócić po żonę i córkę. Nie mogłem zostawić ich samych. Wszyscy zaklinali mnie, bym nie ryzykował moją wolnością. Pojechałem jednak. W Oschersleben poprosiłem jednego z przyjaciół, by dowiózł z Blankenburga moją żonę i dziecko. Dalszą drogę z nimi odbyłem już sam. Następnego dnia wspólnie przekroczyliśmy granicę. Z obozu dla uchodźców w Uelzen powiadomiliśmy teściów o udanej ucieczce. Przyszłość przed nami była ciemna. Mieliśmy jeszcze tylko to, co nosiliśmy na sobie. To - oraz ufność w opiekę Jehowy. Jak będą wyglądały nasze dalsze losy?
BUDZĄ SIĘ WE MNIE PIERWSZWE WĄTPLIWOŚCI
Obóz uchodźców Uelzen! Tysiące ludzi stłoczonych w barakach. Kogo tu nie było: awanturnicy, kryminaliści, ludzie ze społecznego marginesu i ludzie którzy jeszcze przed kilku dniami lękali się więzienia za swe przekonania polityczne, a także Świadkowie Jehowy. Bezgraniczna nędza. W wielkim baraku z falistej blachy i my znaleźliśmy pomieszczenie wraz z setkami mężczyzn, kobiet i dzieci. Ludzie pozbawieni wstydu i za dnia wylegiwali się ze swoimi i nie swoimi żonami w łóżkach, nie zwracając uwagi na dzieci. Nocą nie było godziny spokoju. Tu kłótnia, tam płacz maleństw. Nieliczne służby porządkowe nie mogły interweniować wszędzie, gdzie było potrzeba. Kto nie pilnował resztek swego dobytku, mógł je rychło stracić. Nie sposób było utrzymać kontrolę nad tą ludzką masą. Wszyscy czekali na przyznanie im statusu uchodźców. Wielu załatwiało rzecz szybko, inni po dłuższym czasie, niektórzy w ogóle nie. Kłamano, zmyślano niesłychane historie o swej rzekomej działalności szpiegowskiej i aktywności politycznej, po to by podać przekonujący powód ucieczki na Zachód. Któż chciał i mógł w każdym wypadku stwierdzić, czy oświadczenia są prawdziwe, a podstawieni świadkowie wiarygodni? Żądano przede wszystkim dokumentów. Ale kto je miał? Nieliczni tylko. Co do mnie - byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogłem się wylegitymować. W chwili ucieczki żona pamiętała o naszych papierach i zabrała wszystko, co mogło mieć znaczenie. Ponadto było w obozie wielu Świadków Jehowy znających mnie osobiście. U innych naszych współwyznawców sprawy nie potoczyły się tak gładko. Kiedy rozniosło się po obozie, że wystarczy powołać się na przynależność do Świadków Jehowy, aby zostać uznanym za uchodźcę, wielu podejrzanych osobników stało się nagle Świadkami Jehowy. Nie było łatwo udowodnić im kłamstwo, choć niejeden z nich imię Jehowy wymówił po raz pierwszy w życiu w obozie w Uelzen. Aby położyć kres machinacjom, zaproponowaliśmy, że jeden z naszych braci przeprowadzi ze zgłaszającymi się odpowiednie testy. Komisja przyjęła z wdzięcznością tę pomoc. Nam nikt nie mógł wmówić, że jest Świadkiem Jehowy, jeśli w rzeczywistości nim nie był. Zbyt wiele istniało znamiennych szczegółów, które musiał znać każdy z naszych członków, a obcych całkowicie " dla ludzi z zewnątrz. Wkrótce nadszedł dla naszej rodziny dzień wyjazdu z Uelzen. Poprzez obóz w Altschweier, gdzie spędziliśmy trzy miesiące, dostaliśmy się w okolice Konstancji. Otrzymaliśmy mieszkanie w Storzeln, małej gminie nad granicą szwajcarską, około dziesięciu kilometrów od miasta Singen. Mogliśmy tam znów rozpocząć naszą działalność jako Świadków Jehowy. W rejonie, w którym zamieszkaliśmy, działała niewielka wspólnota Świadków. Choć było już w tym czasie wystarczająco wiele nowej literatury, tutaj ciągle .jeszcze studiowano stare książki i zeszyty pisma "Światło "9 wydane przez Rutheforda. Cały zbór był w ogóle i pod względem wiedzy, i organizacji bardzo zacofany. Uważaliśmy za zrządzenie Jehowy, że dostaliśmy się do takiego właśnie zboru, tym bardziej że nasz teren misyjny obejmował okolice arcykatolickie. Uważaliśmy, że możemy dopomóc naszemu zborowi wnieść światło Jehowy w mroki tego katolickiego regionu. Zrazu były pewne trudności językowe, spowodowane miejscowym dialektem. Potem szło już lepiej. Z większym czy mniejszym powodzeniem zaczęliśmy pustoszyć owczarnię "ludzi w czarnych sutannach " - jak nazywaliśmy księży katolickich. Wielu poczciwych wieśniaków i pobożnych babinek przyjmowało wręczaną im przez nas literaturę tylko dlatego, że budziliśmy ich litość - takie przynajmniej z czasem odniosłem wrażenie. W zborze powitani zostaliśmy zrazu dobrze - jako nieoczekiwany przyrost, rychło jednak zaczęto nas uważać za przemądrzałych Prusaków. Tempo, jakie przyjęliśmy, nie pasowało do utartego, niemrawego stylu działania miejscowego zboru. Również przyjęty przez nas kierunek, oparty ściśle na wytycznych "Strażnicy ", budził niezadowolenie. Sprawujący urząd "sługi " w zborze obawiał się, że chcę go usunąć z jego stanowiska, zupełnie niesłusznie. Gdzie mogłem pomóc, pomagałem, nie dążąc jednak do objęcia urzędu. Chciałem jak najprędzej opuścić tę okolicę i przenieść się do jakiegoś małego miasta, gdzie można by było pracować owocniej. Byłem więc rad, gdy nadarzyła się okazja przeprowadzenia się do Waldshuti znalezienia tam nowego pola działania. Waldshut, pełne uroku miasto o zabytkowym, średniowiecznym obliczu, leży nad górnym Renem, u południowych stoków Schwarzwaldu. Jednak i tutaj nie miałem znaleźć spokoju. Właściwie powinienem się był tego spodziewać: Nie spotkałem dotąd żadnego zboru Świadków Jehowy, gdzie panowałaby rzeczywiście jedność i pokój. Nie ma sensu zatrzymywać się tu nad małostkowym plotkarstwem. Lepiej nie pogrążać się w ludzkich, arcyludzkich słabościach.
My, Świadkowie Jehowy, uważaliśmy Się za społeczność ponadnarodową, za lud bez określonych siedzib i granic, nie znający barier języka. Jednolity ´język ´ "Strażnicy " jest naszym językiem. Nie znamy dyskryminacji rasowej. Wszyscy, jakiegokolwiek rodzaju skóry, jesteśmy ludźmi stworzonymi przez Boga. Wszyscy jesteśmy dziećmi Jehowy - czarni, żółci czy biali. Rządy "państwowe " sprawuje nasz król - Jezus Chrystus poprzez "kierownicze ciało "10 z Brooklynu. Od roku 1914 rządzi On jako nieograniczony władca Nowego Świata. W naszej teokracji o wszystkim rozstrzyga przez Chrystusa tylko Jehowa. Słowo, które głosi światu, posługując się "Strażnicą ", jest prawdą, jedyną prawdą! Jehowa jest uosobionym Dobrem, dlatego nie mamy prawa krytykować zarządzeń Bożych wydawanych przez "Strażnicę ". Jezus Chrystus jest jako król obecny wśród nas, niewidzialny jednak i niesłyszalny dla nas, zwykłych śmiertelników. Lecz i Świadkowie Jehowy nie mogą zrezygnować z widzialnego kierownictwa. Dlatego Jehowa ustanowił na ziemi swe "kierownicze ciało ", aby przekazywało jego wolę Świadkom i całemu, światu. To ciało tworzy na ziemi "reszta " - 144 000 namaszczonych. Chrystus proklamowany jest przez "Strażnicę " Królem pokoju, który w swojej widzialnej organizacji wprowadził już pokój Nowego Świata. Przez nią ukazuje wszystkim, jak pokój i zgoda wyglądać będą kiedyś w Nowym Świecie. A jednak - mimo wszystkich zapewnień braci z Brooklynu - nie znaleźliśmy w naszych zborach pokoju. Często zadawałem sobie w tym czasie pytanie: Czy my rzeczywiście jesteśmy ludem Bożym? Popatrz jednak na budowę naszej teokratycznej organizacji. Spójrz na powołanych przez Boga do swego urzędu braci z Brooklynu. Jehowa ich wybrał, więc musimy im się poddać, słuchać ich; inaczej buntujemy się przeciwko Jehowie. Jeżeli sprzeciwiacie się tym braciom, sprzeciwiacie się w rzeczywistości Bogu. Na bunt nie możemy sobie pozwolić, prowadzi on do śmierci, do wiecznej zagłady w Har-Magedonie. Służyłem do dziś wiernie. Nie chcę lekkomyślnie narażać swego życia na zagładę. Czyż sam Jehowa nie wystąpił ostro poprzez Towarzystwo "Strażnica " przeciwko tym, którzy zakłócają nasz wewnętrzny spokój? Ukazała się publikacja "Strzeż twojego języka "11. Przez nią przywołał Jehowa do porządku wszystkich oddających się plotkom. Jednakże ci, których rzecz najbardziej dotyczyła, nie odnieśli treści tego pisma do siebie. Widzieli drzazgę w oku drugich, ale nie widzieli belki w swoim. Skoro jednak Jehowa uznał konieczność wystąpienia poprzez "Strażnicę " przeciwko złym językom, to brak miłości bliźniego stał się widać w naszej organizacji problemem w skali globalnej. Wielką troskę budziła w nas, sprawujących posługę, rywalizacja pomiędzy braćmi. Jeden dążył do objęcia urzędu drugiego. Uważano, że nie ma w tym nic złego. "Strażnica " uczyła powołując się na słowa Apostoła: "jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania " (1 Tm 3,1)12. A do objęcia urzędu dążyła większość. Prowadzono intrygi wobec braci sprawujących kierownictwo. Niejeden musiał odejść ze swego stanowiska. W samym tylko roku 1953 dokonano w naszym zborze w Waldshut ośmiu zmian personalnych. Ci, których usunięto z urzędu, wzniecali nowe niepokoje, aż odszedł z kolei następca. Czy była to jeszcze teokracja, władanie Boże? Zastanawiałem się nad sprawą Bożego kierownictwa w Towarzystwie "Strażnica "... Czy wolno mi tu mieć jakieś wątpliwości? Jakim prawem? Tak nie można. Wątpliwości są grzechem, a ja grzechu nie chcę. Tak więc nadal musiałem zachować posłuszeństwo wobec Brooklynu: nie wolno mi było zapomnieć, że idzie tu o całe moje istnienie.
Świadkowie Jehowy - "społeczność Nowego Świata "
Na kongresie odbytym w roku 1950 na stadionie "Yankee " w Nowym Jorku prezydent, brat Knorr 13, proklamował "nowe " prawdy. W Niemczech dowiedzieliśmy się o nich szerzej na kongresie w Norymberdze w roku 1953. Świadkowie Jehowy potrzebują od czasu do czasu takich masowych imprez, by w entuzjazmie, który ogarnia tłumy, zapomnieć, że poszczególne zbory żyją w niesnaskach. Jehowa wezwał swoich Świadków na duchową ucztę. Ci przyjęli zaproszenie, aby przez kilka dni żyć jak gdyby w Nowym Świecie - w jednomyślności ze wszystkimi zebranymi braćmi. Entuzjazm, który nie mógł pojawić się w zborach, przybierał tu formę upojenia. Przyjąłem służbę kasjera w kafeterii, przy stoiskach, gdzie podawano posiłki i napoje. Było wiele pracy, więc tylko rzadko mogłem zwrócić uwagę na wykłady i inne punkty programu. Nad Błoniami Zeppelina w Norymberdze zapadał z wolna zmierzch. W programie były właśnie wykłady o "społeczności Nowego Świata ". Uwolniłem się od zajęć, aby wysłuchać należycie przynajmniej tych najważniejszych nauk. Nad nami sklepiało się gwiaździste niebo. Wokół nas tylko nieliczne lampy rzucały skąpe Światło na ludzkie masy. Uroczysta cisza, przerywana tylko przez głos płynący z megafonów, zalegała nad zebraną rzeszą. Każdy wytężał słuch, by nie uronić ani słowa z wypowiedzi tak wielkiej wagi. Zaskoczeni, wszyscy podnoszą nagle głowy. Niektórzy zrywają się z miejsc... Co to za słowa padły właśnie z głośników? - "Książęta Nowego Świata są pośród nas! " W panującej dotąd ciszy wybucha entuzjazm, jakiego jeszcze nie przeżyłem. Przez długie minuty słychać radosne krzyki wielu, wielu tysięcy. Bez wątpienia większość zebranych spodziewa się, że lada moment na scenę wstąpią Abraham, Izaak i Jakub. Otrzeźwienie przynoszą kolejne słowa mówcy: "Książęta są pośród nas, a są nimi słudzy organizacji w zborach, biurach obwodowych i centralnych ". Nowe, nie milknące owacje. W porywie entuzjazmu wszyscy Świadkowie zaakceptowali nową "prawdę ". Mnie ona przygnębiła. Było oczywiste, że coś się tu nie zgadza. Mimo dalszych komentarzy mówcy nie mogłem pozbyć się wątpliwości w odniesieniu do "nowego poznania ". Głos z megafonów rozbrzmiewał dalej, proklamując "społeczność Nowego Świata ". Jak to, ten "Nowy Świat " jest już tu, wśród nas? To my jesteśmy tym Nowym Światem? Tego mi było za wiele. Nie byłem uszczęśliwiony jak inni. Przeciwnie, nękały mnie wątpliwości. Norymberga była dla mnie początkiem przebudzenia się z długiego snu. Jednakże dopiero później miałem zbudzić się całkowicie. Tu, w Norymberdze, uświadomiłem sobie, że muszę poznać bliżej naukę, której służyłem, muszę ją w przyszłości lepiej zbadać. Czy nie mam do tego prawa? Mówi przecież Apostoł: " Wszystko badajcie, a to, co szlachetne, zachowujcie ". Niepojęte było, abyśmy już mieli żyć w Nowym Świecie. Muszę tę rzecz zbadać z Biblią w ręku. Przebudził się we mnie duch krytyczny i odtąd nie miałem już zaznać spokoju. Wstrząśnięty nasuwającymi mi się myślami, ośmielającymi się kwestionować prawdę Jehowy, wróciłem z kongresu do domu.
Moja wiara zaczyna się chwiać
Przed laty zgromiłem jedną z sióstr, która ważyła się zapytać, czy my, Świadkowie Jehowy, nie gonimy jednak za jakimś fantomem. Teraz to samo pytanie paliło moją duszę. Co jest rzeczywistością, prawdą? Co fantomem, złudą, oszustwem i fałszem? Jednak wciąż jeszcze wierzyłem szczerze, że to Bóg rządzi i kieruje naszą organizacją. Ze czcią odnosiłem się do braci z Brooklynu, jako do tych, którymi wyłącznie posługuje się Bóg, by głosić Ewangelię na całej ziemi. Zaniechałem zamiaru krytycznego zbadania, czy wszystko istotnie tak się przedstawia, jak to głosi Towarzystwo "Strażnica ", zapewniając, że czyni to "dzięki łasce Pana ". Przekonany byłem, że krytyczna analiza byłaby jednak grzechem i że za moimi wątpliwościami kryją się demony. Moje oddanie się sprawie Świadków Jehowy traktowałem poważnie i czułem się bezwarunkowo związany ze "Strażnicą " jako "kanałem ", przekaźnikiem prawdy Bożej. " Teokratyczne posłuszeństwo " było dla mnie wszystkim. Niemniej znów pojawiły się wątpliwości. Wciąż musiałem myśleć o tym, co usłyszałem w Norymberdze. Wątpliwe wydały mi się też niektóre obliczenia chronologiczne dotyczące końca czasów. Duże zastrzeżenia budził we mnie sposób postępowania ludzi z kierownictwa. Zastanawiało zmienianie prawd pochodzących rzekomo od Boga. Wszystko to odbierało mi ducha. Czy był to rzeczywiście atak ze strony demonów? A może budzi się we mnie sumienie? Wciąż się wahałem, nie wiedząc co czynić. Już zdecydowałem się przeanalizować bliżej linię "Strażnicy ", by w chwilę później przypisać me zwątpienie wpływowi demonów, które zawładnęły mną, aby mnie zgubić. Nadarzyła mi się jednak sposobność prześledzenia faktycznego rozwoju historycznego Towarzystwa "Strażnica ". Oto zlecono mi zorganizowanie biblioteki zboru. W związku z tym dostała się w moje ręce dawniejsza literatura Towarzystwa. Pociągała mnie, więc zacząłem czytać. Fałszywe obliczenia czasów całkowicie bezpodstawne, dziś już zupełnie zarzucone interpretacje Biblii, "prawdy " które stały się anachronizmem - wszystko to przykuwało moją uwagę. Czy wobec tego mam nadal wierzyć, że to sam Jehowa wykłada nam Biblię? Uderzyły mnie sprzeczności w nauce "Strażnicy " i jej wykładni Pisma. Stwierdziłem, że nauki "Strażnicy " ulegają ciągle przekształcaniu, dopasowywane są stale do zmieniającej się sytuacji. Dało mi to wiele do myślenia. Sławiony w dawniejszych pismach "Strażnicy " boski profetyzm zdawał się nie wyznaczać - jak to przecież być powinno - przyszłych wydarzeń, ale odwrotnie - dopiero po czasie nadążać za ich biegiem. Czego się dowiedziałem? "Strażnica " nie uczy dogmatów. "Światło " poznania staje się coraz jaśniejsze. Stąd nasza nauka może się zmieniać stosownie do rozwijającego się poznania. Muszę więc być gotowy do przyjmowania bez zastrzeżeń nowych nauk. Dotąd godziłem się z tą myślą. Ale to, co znalazłem teraz w starej literaturze "Strażnicy ", stało w jaskrawej sprzeczności z treścią literatury nowej. Dlaczego? Dlatego, że rzekomo "prowadzeni przez Boga " pisarze "Strażnicy " mylili się, ciągle się mylili. Czy jednak Bóg jest Bogiem błędu i sprzeczności? Czy można być kierowanym przez Niego i przy tym głosić sprzeczne nauki, zalecając je zawsze jako prawdę objawioną przez samego Boga? Przecież u Boga nie ma przemiany ani cienia zmienności! Tymczasem dawne nauki "Strażnicy ", które znajdowałem w jej pismach, dziś odrzucane są jako błędy, choć kiedyś głoszono je jako prawdę Bożą. Czy prawda Boża może stać się błędem? Przenigdy! Cóż to więc są za "prawdy ", które podaje "Strażnica "? Jak można tu mówić o "rozjaśnianiu się " Bożego światła? I ja mam to wszystko bez namysłu przyjmować? - zapytywałem sam siebie. Akceptowałem dotąd stały rozwój naszej nauki, ale teraz utraciłem wewnętrzny spokój. Nauczałem dotąd tak, jak mi kazała mówić "Strażnica ". Jak miało się to skończyć? Czy stać się odstępcą, nie dotrzymującym wierności? Zdawało mi się to czymś strasznym. Będą na mnie wskazywać palcami: oto odstępca, Judasz, zdrajca, który złamał złożony ślub oddania. Pogardzajcie nim, unikajcie go, precz z nim! - To przecież byłoby okropne, nie do zniesienia! Okazuje mi się zaufanie, powierzono mi odpowiedzialność, sprawuję przecież urząd. Ilu prostych głosicieli wierzy szczerym sercem. A ja? Co się ze mną dzieje? Nie mogłem się już jednak zatrzymać. Rozbudziło się we mnie poczucie odpowiedzialności przed Bogiem. Kto ma wątpliwości w wierze, musi szukać prawdy tak długo, aż ją znajdzie, Aby usunąć wątpliwości, trzeba je było najpierw wyjaśnić. Próbowałem zerwać duchowe pęta, które Towarzystwo "Strażnica " nakłada na każdego ze swych członków. Szukałem ucieczki w modlitwie, u Boga. Lecz Bóg nie dawał mi odpowiedzi. Milczał. Czułem, że samodzielnie nie zdobędę jasności wobec sprzecznych z sobą wypowiedzi na tematy wiary. Jak uczy "Strażnica "? - Bóg nie działa wprost wobec jednostek, ale tylko przez swoją organizację przez Towarzystwo "Strażnica ", "wiernego i roztropnego sługę Jehowy ". "Strażnica " stanowi w kwestiach wiary kanał łączący Boga i poszczególnych Świadków. Wciąż od nowa zestawiałem z sobą pisma "Strażnicy ". Jak uczył Bóg poprzez swą organizację za kierownictwa pierwszego prezydenta, Russela? Jak przez drugiego prezydenta - Rutherforda? Jak uczy poprzez obecnego prezydenta, Knorra, i jego współpracowników? Jeden przeciwstawiał się drugiemu, jeden odrzucał "Boże " prawdy drugiego jako błędy. Nie było widać śladu Bożego kierownictwa w "Strażnicy ". Czyż nie oświadczył kiedyś Rutherford, że jego nauki to "poznanie dane przez Boga po to, by ogłosić ludowi, że. .. "?! Tymczasem Knorr odrzucił to poznanie! Jakim prawem? Jak można odrzucać "prawdy podane przez Pana "? A może Pan wcale ich nie podał? To było prawdopodobniejsze. Istniała tu jakaś zasadnicza niezgodność. Oto znalazłem numer 451 czasopisma "Pociecha "14 (obecny tytuł: "Przebudźcie się! ") z roku 1941. Pod nagłówkiem "Plan Boży wyjaśnienia J. Rutherforda " czytam: To oświadczenie podane w "Strażnicy " jest jednak zupełnie nie do pogodzenia z Wszechmogącym. Jak to? Rutherford, ten który przewodzi "kanałowi przekazu Bożego ", przedstawia tu ów "kanał " jako mijający się z prawdą? A zatem "Strażnica " nie jest bezwarunkowo i w każdym wypadku kanałem przekazu prawd Jehowy, przez który płynie do nas Boża prawda? Jehowa pozwolił, że Jego Świadkom stale podawana była nieprawda? Pewne jest, że nie każde pouczenie "Strażnicy " może uchodzić za prawdę. Cóż to więc za "kanał Bożej nauki " ta "Strażnica "? Wysoce niepewny! Mnie jednak potrzeba było pewnej odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Lecz skąd mieć pełne zaufanie, jeśli nawet "Strażnica " nie jest bezwzględnie pewna, co wykazał sam Rutherford? Zakorzeniła się więc we mnie nieufność. Wszystkie pisma, które dostawały się w me ręce, poddawałem krytycznemu badaniu. Czyż już Chrystus i Apostołowie nie przestrzegali przed tymi, którzy przekręcać będą naukę chrześcijańską? Czy ta przestroga nie jest wciąż aktualna? Nie chciałem należeć do tych, których wyprowadzono na manowce. Przede wszystkim jednak niepokoiło mnie to, że ja sam co dzień głosiłem kazania i setki słuchaczy odbierało z moich ust naukę "Strażnicy ". A jeśli głoszę fałszywą Ewangelię? Jeśli rozszerzam błędy? Stałbym się przed Bogiem winnym zwodzenia innych. Gdyby tak rzeczywiście być miało - jaki brak odpowiedzialności z mej strony, jaka wina przed Bogiem! Czy nie powinienem zatem opowiedzieć się przeciwko "Strażnicy "? Wciąż jednak byłem osamotniony. Czy zwrócić się wprost do Towarzystwa? Wiedziałem jednak z góry, że nie ma to sensu. Zostanę odrzucony jako ten, którego opanowały demony. Demony? Czy rzeczywiście znalazłem się pod ich władzą? Wiara w demoniczne wpływy nie rozwiązywała wprawdzie moich problemów, czy nie mogła mi jednak dopomóc w przezwyciężaniu wątpliwości i dojściu do wewnętrznego pokoju? Demony? Czy wpływ tych istot przeciwnych Bogu jest rzeczywiście tak wielki, jak przedstawiają to Świadkowie Jehowy? Otwierał się tu dobry punkt wyjścia dla krytycznej refleksji. Lecz ja czułem lęk przed samym sobą. Czy nie jestem już czasem pod przemożnym wpływem szatana? - pytałem ciągle sam siebie. Demony usiłują oddziaływać na nas ludzi. Podsuwają zwątpienia. Jak to jednak było możliwe, że brat Rutherford jako prezydent Towarzystwa zarzuca "Strażnicy " głoszenie fałszu? Wykazał w ten sposób, że "Strażnica " nie trwa w prawdzie wobec Boga. Jak więc mogę uważać nadal "Strażnicę " za pismo podające pewną odpowiedź na moje pytania i wątpliwości? A jak przedstawia się sprawa mojej własnej, osobistej odpowiedzialności przed sumieniem i Bogiem? Tę odpowiedzialność każdy ponosi przecież sam. Jasno, jak nigdy dotąd, uświadomiłem sobie moją osobistą odpowiedzialność za to, co głoszę drugim. Czy nie zobowiązują słowa Apostoła: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie (1 J 4,1)? Te słowa na pewno są wiążące. Ta wypowiedź Pisma dotyczy także i mnie. Od obowiązku badania, co jest słuszne i prawdziwe, co pochodzi od Boga, a co nie -nie może mnie uwolnić Towarzystwo "Strażnicy ", a tym bardziej nie może mi zakazać obowiązku tego dopełnić. Dalszą sprawą pogłębiającą moje wątpliwości było wznowienie od roku 1949 przez braci z Brooklynu walki z komunizmem i wprowadzenie przez to wszystkich swych zwolenników na arenę polityczną. Znalazło to szczególny wyraz w petycji Świadków Jehowy z 10 lipca 1950, zwróconej do wszystkich urzędów, organizacji i osobistości życia publicznego. Później, w "Strażnicy " z 1 czerwca 1952, ukazał się artykuł: "Czy Bóg jest odpowiedzialny za ucisk na świecie? ". Artykuł ten oznaczał polityczną ofensywę "Strażnicy ". To, co praktykowano tutaj w odniesieniu do przywódców komunizmu, można było zastosować później również wobec rządów niekomunistycznych i tak się też stało. Wszystkie sformułowane uprzednio, uzasadniane biblijnie oświadczenia, że Świadkowie Jehowy nie zajmują się polityką, sprawami tego złego świata, straciły naraz fundament. Organizacja rozpoczęła walkę polityczną. Wykraczało to przeciw wszystkim dotychczasowym zasadom neutralności. Z jaką myślą oddałem siebie Bogu? Stanąłem do walki na płaszczyźnie religijnej, do dzieła czysto religijnego, a nie do walki przeciwko systemom politycznym jakiegokolwiek rodzaju. Polityka bywa nieraz sprawą o zbyt poważnych konsekwencjach
BRAK CZASU NA KRYTYCZNE BADANIA
Przede mną siedzi kilkudziesięciu głosicieli i zainteresowanych ze zboru wsłuchując się w moje słowa, których końcowym wydźwiękiem jest cytat ze wskazań dotyczących posługi kaznodziejskiej pt. "Nauczać w jedności "15: Odtąd aż po Har-Magedon musimy nadal głosić naukę, mówiąc o wspaniałości Królestwa Jehowy... Jest to rzeczywiście najważniejsze zadanie w całym świecie. Oddani słudzy Jehowy mądrze rozłożą codziennie swój czas, by mieć go jak najwięcej na służbę kaznodziejską. Pierwszy punkt programu, należący do mnie, został wypełniony. Na podium wstępuje inny z braci. Omawia ze zborem "Służbę Królestwu "16, nasz wewnętrzny biuletyn informacyjny. Poszczególni bracia i siostry zostają wezwani, aby wypowiedzieli się na temat postawionych kwestii. Po ożywionej dyskusji odczytany zostaje następujący fragment tekstu: Nasze zadanie kaznodziejskie jest aktualne przez 24 godziny, i to każdego dnia, dopóki żyjemy... Czas potrzebny na dojście do pracy i na powrót z niej jest naszym czasem, tak samo przerwa południowa. Wykorzystajmy te chwile na rozmowy z kolegami przy pracy. Rozmawiajcie ze współpasażerami w czasie przejazdów, z obsługą stacji benzynowej w czasie tankowania auta. Dawajcie choć krótkie świadectwo sprzedającemu podczas codziennych zakupów. Podajcie mu traktat lub czasopismo. Głoście naukę w rozmowie z przedstawicielami przedsiębiorstw i w czasie odwiedzin przyjaciół! Przerabiamy teraz praktycznie, jakie możliwości głoszenia otwierają się nam jeszcze. Wykorzystać można i trzeba każdą okazję. Głosić, głosić, głosić to nasze motto nie tylko wtedy, kiedy w naszej posłudze kaznodziejskiej stajemy u drzwi mieszkań, ale przy każdym sprawunku, przy każdym spotkaniu z człowiekiem znajomym czy obcym. Nie zapominajmy, że nasze zadanie kaznodziejskie obejmuje wszystkie 24 godziny dnia. Pracujemy, by głosić naukę; śpimy po to, aby móc głosić naukę. Wstając rano ze snu, pomyślmy o wykorzystaniu dziś każdej nadarzającej się okazji spotkania z ludźmi. Przygotujmy traktaty i czasopisma, abyśmy mogli podać innym słowo "prawdy " - w drodze do pracy czy w rozmowie z kolegami. Wprawdzie nie wszyscy przyjmują to mile, my jednak wypełniamy nasze zadanie. Kolejny punkt programu należy znów do mnie. Opieram się na "Służbie Królestwu " - piśmie które wyznacza w całości nasze programy szkoleniowe. Towarzystwo wydaje je po to, by głosiciele na całym świecie formowani byli według jednolitych wytycznych. Mówię teraz o przebiegłości, jaką winniśmy się posłużyć, by nawiązać rozmowę z niezainteresowanymi. Mówię jeszcze wyraźniej, aby przechytrzyć inaczej myślących: Sprawa najważniejsza - to obudzić zainteresowanie. Skłoń tych, do których mówisz, by wypowiedzieli się sami. Mów logicznie, tak aby słuchacze chcieli od ciebie usłyszeć więcej. Jak można skłonić ludzi do słuchania? Posłuż się następującymi tematami: "Przyszliśmy porozmawiać o jedności religijnej. Cały świat komunistyczny łączy się przeciwko religii. Tymczasem w obozie religii nie ma jedności. .. ". "Przyszliśmy porozmawiać o tym, jak tę jedność urzeczywistnić w Królestwie Bożym z Chrystusem jako Królem ". Albo: "Przychodzimy tutaj, ponieważ chcielibyśmy zachęcić ludzi, by więcej rozmawiali z sobą o sprawach religii. My chętnie rozmawiamy z drugimi o religii... ". Albo: "Jesteśmy tutaj, bo dla ludzi mieszkających w jednym mieście dobrze jest dowiedzieć się czegoś o religii drugich. To przyczyni się na pewno do wzajemnego zrozumienia i rozszerzy naszą wiedzę ". Albo: "Przekonaliśmy się, że ludzie, którzy interesują się religią, interesują się też sprawą pokoju w świecie. Przyszliśmy więc, żeby porozmawiać na ten temat ". Oczywiście wcale nas nie interesuje poznanie religii drugich ani nie chodzi nam o wzajemne zrozumienie. Przytoczone wyżej tematy mają tylko wzbudzić zainteresowanie naszym własnym orędziem. Innymi słowy: musimy ukryć przed słuchaczami prawdziwy powód naszej wizyty - to mianowicie, że chcemy z nich zrobić Świadków Jehowy. Towarzystwo "Strażnica " wyjaśnia: Takt nie oznacza pójścia na kompromisy ani łudzenie drugich. Przez takt rozumiemy subtelną duchową zdolność postrzegania albo dar bystrego sądu, który pozwala nam rozpoznać, jaki sposób postępowania jest w danych warunkach najlepszy. Takt może też oznaczać szczególną zdolność takiego postępowania z drugimi, aby ich nie zrazić. Taki sposób postępowania nazywa się jednak wprowadzaniem ludzi w błąd, chociażby określało się to słowami "subtelna duchowa zdolność postrzegania ". Tylko "podstępni jak węże " możemy podminować wiarę innych i na jej miejscu budować naszą. Dlatego idziemy dalej, zwracając uwagę na następujące wskazania: Mężczyzn interesują artykuły z dziedziny polityki, handlu, wydarzenia w świecie, nauka i natura. Kobietę interesują takie tematy, jak gospodarstwo domowe, moda, sprawy kobiece, przyroda. W czasopiśmie "Przebudźcie się! " ukazuje się wiele rzeczy interesujących dzieci szkolne: wydarzenia dnia, zjawiska przyrodnicze, zabarwione lokalnym kolorytem artykuły o obcych krajach, tematy naukowe; wszystko to może być pomocne dzieciom w pracy szkolnej i przy odrabianiu zadań. W "Strażnicy " jest wiele krótkich, treściwych artykułów. Mają one dużą wartość praktyczną i są łatwo zrozumiałe. Wyszukaj takie artykuły i zapoznaj się z ich treścią przed rozpoczęciem służby. Wskaż, że "Strażnica " to owoc studium i badania Biblii, że pismo to pozwala znaleźć zadawalającą i pewną odpowiedź na codzienne problemy, że uczy, jak należy żyć dzisiaj, tak aby móc podobać się Bogu, i jak kształtować i wychowywać całą rodzinę, aby osiągnąć życie. Czuję wprawdzie wyrzuty sumienia. Ale co mam zrobić? Nie jestem jeszcze w stanie zrezygnować ze swoich urzędów. Nie mam jednak jasnego spojrzenia. Jestem pełen lęku, nieopisanego lęku przed buntem wobec Jehowy i jego organizacji. Gdzie jest "prawdziwa religia ", jeśli nie u Świadków Jehowy? Co może być jeszcze prawdą, jeżeli nasza nauka jest fałszywa? I znów wszystkie moje wątpliwości skazane zostają przez pewien czas na milczenie. Nie chciałbym zaniedbać mej posługi. Mimo wszystkich dotychczasowych zastrzeżeń me mogę tego uczynić.
W miesiącach letnich głosimy nasze dobre posłanie w odległych regionach. Nasz zbór udaje się samochodami, skuterami, rowerami do małych miejscowości górskich. W moim aucie wiozę czterech innych głosicieli do najdalszej wioski. Jest niedzielny ranek. Mieszkańcy wrócili właśnie z kościoła, gdy pukamy do drzwi. Z powodzeniem rozdzielamy przywiezioną literaturę. Sprawiły to nasze argumenty wyuczone na zebraniu. Służba kaznodziejska od domu do domu na obszarze miasta i w odległych rejonach, kolejne odwiedziny, domowe studium Biblii, studium literatury z głosicielami w odległych miejscowościach, wizyty na zgromadzeniach, opieka nad "słabymi " głosicielami - wszystko to absorbowało całkowicie mój czas. Trudno było o chwilę spokojnej refleksji. Zgodnie z zarządzeniem z Brooklynu każdy dobry głosiciel ma pomagać słabemu. Ta akcja rozwija się pod nazwą programu szkoleniowego. Jeden głosiciel ma wspierać drugiego. Do mnie należy piecza nad tym szkoleniem w zborach. Wciąż jestem w rozjazdach. Nie ma prawie niedzielnego popołudnia, które mógłbym poświęcić rodzinie; nie mówię już o zwykłych dniach tygodnia. Nie mam po prostu chwili wytchnienia. Może to i dobrze, bo w tej sytuacji moje wątpliwości, co do mej wiary, zdają się tracić na znaczeniu.
Godzina nauki w szkole kaznodziejskiej poslugi
Rozpocząłem ją pieśnią, modlitwą, apelem do słuchaczy. Tematem rozważań jest: "Nawiązanie kontaktu z osobami innej wiary ". Wyjaśniam, że Świadkowie Jehowy jako słudzy Boży interesują się żywo mieszkańcami powierzonego im terenu. Ludzie, którzy tam mieszkają i którzy mogą być porównani do "owiec " ich "owczarni ", tworzą ich gminę. Każdy z posługujących, któremu powierzono jakiś obszar, powinien rozeznać się w mieszkańcach tego terenu, poznać ich spojrzenie na religię i życie. Rozmawiając z ludźmi, musimy okazać im zainteresowanie przez to, że dowiadujemy się, co sądzą o różnych sprawach, i okazujemy respekt dla ich stanowiska. Próbując wniknąć w wątpliwości naszych rozmówców i odpowiedzieć na ich pytania, okazujemy że rzeczywiście pragniemy im pomóc. Skoro dostrzeżemy w ich wypowiedziach, że mają wątpliwości w odniesieniu do swojej religii, otwiera się dla nas punkt wyjścia do rozbudzenia ich zainteresowania orędziem Jehowy. Mamy na naszym terenie wielu katolików. Możemy im okazać, że cieszymy się właśnie z możliwości rozmowy z nimi. Można na przykład powiedzieć: "Wiem, że katolicy wierzą mocno i szczerze w Chrystusa ". Albo: "Już często rozmawiało mi się dobrze właśnie z katolikami ". Wskazać, że papież zachęcił do czytania Biblii i że nasza literatura chętnie i często cytuje przekłady katolickie. Słuchacze z uwagą przyjmują moje słowa. Każdy chce zapamiętać jak najwięcej, by wykorzystać to w przyszłości. Zostają dobrze pouczeni, tak by umieli zwracać się do myślących inaczej nie budząc ich czujności i oporu, lecz - przeciwnie - nastawiając ich pozytywnie do Towarzystwa "Strażnica ". Poszczególne rozdziały w podręcznikach są przemyślane w wyrafinowany sposób i wypróbowane w praktyce. Niejeden wierzący dotąd inaczej, nawet się nie spostrzega, jak jego wiara w kontaktach ze Świadkami słabnie i zanika. Pracujemy wytrwale, by wypełnić wyznaczone nam zadanie. Według przepisów Towarzystwa mamy powiększyć nasz zbór co roku o 10 procent. Potrzeba do tego wielu, wielu wysiłków wszystkich głosicieli. Musimy przeznaczyć jeszcze więcej czasu na służbę. Nasza przeciętna wyników jest niska w porównaniu z przeciętną krajową. Nie zapominajmy, że uratują się tylko głosiciele gorliwi, niedbali mogą utracić życie. Dlatego: więcej czasu na służbę w terenie! Rozdzielać więcej literatury! - Aby nikt spośród Świadków nie zapominał o tym, w "Sali Królestwa " wisi specjalna tablica, na której umieszcza się co miesiąc dane dotyczące liczby godzin służby, odwiedzin w domach, studium Biblii oraz kolportażu literatury. Oblicza się też przeciętną osiągnięć poszczególnych członków zboru.. Każdy może sam sprawdzić, czy jego wkład pracy odpowiada przeciętnej ogólnej, czy nie, a więc czy może uchodzić za dobrego, czy raczej za opieszałego głosiciela. O służbie każdego kaznodziei informuje specjalnie prowadzona kartoteka, pozwalająca w każdej chwili skontrolować jego działanie. W czasie jednego z zebrań rozdzieliliśmy karty poszczególnym głosicielom, po czym na wezwanie tzw. "informatora " - odbyliśmy niejako sesję sądową z sędzią, prokuratorem i oskarżonymi. Przedmiotem oskarżenia była karta któregoś z braci nie wykazująca wyznaczonej liczby godzin posługi.
Wizytacja sługi obwodu
Co sześć miesięcy przybywa sługa obwodu aby skontrolować działalność zboru i pomóc sprawującym w nim posługę pełnić ją ściśle według wskazań Towarzystwa "Strażnica ". Taki tydzień wizytacji oznacza zawsze szczególny wysiłek dla wszystkich głosicieli. Każdy ze sprawujących. posługę i. każdy głosiciel poddany zostaje badaniu, czy odpowiada wymogom organizacji Świadków Jehowy. Między sprawującymi urząd panowało zawsze w tym czasie szczególne napięcie - w tym tygodniu bowiem zwalniano ze stanowiska sługi zboru bądź ustanawiano nowych. Jeśli ktoś wykazał się zbyt małymi osiągnięciami, mógł zostać odwołany, a przynajmniej musiał się tłumaczyć ze swego zaniedbania. Każdego przed- i popołudnia zbór musi przeprowadzić szczególną akcję w terenie. Sługa obwodu kontroluje przy tym pracę każdego, towarzysząc mu przez krótki czas w drodze od domu do domu. W przeszłości żal mi było często brata pełniącego obowiązki sługi obwodu. Czego to od niego nie żądano! Jedna z sióstr oskarżyła drugą o nierząd. Ponieważ nie sposób było rzecz wyjaśnić, sprawą musiał się zająć sługa obwodu. Co tu jest prawdą, a co złośliwą plotką? Ktoś po cichu oskarżał, ktoś inny mówił coś wręcz przeciwnego. Wizytacja miała umocnić jedność w zborze, tymczasem właśnie w czasie niej szerzyły się plotki i intrygi. Tym razem i ja padłem ofiarą pomówień. Oskarżono mnie, że chcę zagarnąć całą władzę w naszym zborze. W rzeczywistości musiałem wciąż walczyć z jedną z sióstr, która we wszystkim wywierała negatywny wpływ na działalność przewodniczącego. Doszło do tego, że zaczęto u nas mówić o "babskich rządach ". Owa siostra potrafiła wszystko obrócić na swoją korzyść. Należało wystąpić przeciwko niej. Wynik jednak był taki, że musiałem ustąpić ze stanowiska zastępcy sługi zboru, zatrzymując jednak moje funkcje szkoleniowe. W przemówieniu końcowym sługa obwodu wzywał po wielokroć do jedności. Sądził, że przywrócił wśród nas spokój na najbliższe półrocze. W swym raporcie i ocenach bardzo się jednak pomylił. Właśnie tych, którzy najbardziej siali ferment, uznał za gorliwych, a tych, którzy starali się o postęp, określił jako wichrzycieli. Czy mogło się to przyczynić do jedności w zborze? Zaledwie wizytator odjechał, rozdźwięki zaczęły się od nowa. Właśnie nowo mianowany sługa zboru sprawił największy zawód. Trzeba było całych lat - nie byłem już wtedy Świadkiem Jehowy - nim sługa obwodu przejrzał panujące intrygi i usunął nominata. Co do mnie - miałem teraz więcej czasu dla siebie. Wątpliwości odezwały się ze zdwojoną siłą. Czy rzeczywiście Jehowa prowadzi naszych braci? Czy to możliwe, żeby tak często wprowadzał w błąd swoje sługi? Czy raczej całe życie i działalność Towarzystwa "Strażnica " nie były po prostu ludzkie, aż nazbyt ludzkie?...
ZNÓW WĄTPLIWOŚCI
Noc. Niespokojnie przewracam się na posłaniu. Jestem znużony i wyczerpany, ale nie mogę zasnąć. Co noc dopiero po długich godzinach zapadam wreszcie w sen. Nękany przez złe majaki, budzę się rychło, oblany potem. Znowu to straszne uczucie lęku... Czy jestem potępiony? Kiedy ponownie pogrążam się w niespokojnym śnie, przed oczyma tańczą mi przeróżne obrazy. Oto widzę siebie w Nowym Świecie, widzę moją rodzinę stojącą przed domem otoczonym rajskim krajobrazem. Ale ten obraz przesłania inny: ziemia się trzęsie, ogień spada z nieba. Huraganowe wichry smagają ziemię i stworzenia na niej. Wokół ludzkie trupy, rozszarpywane przez dzikie zwierzęta. Pośród nich ludzie na pół nadzy, w podartym odzieniu walczą jeszcze o życie. Aniołowie z ognistymi mieczami w ręku mordują wszystkich, którzy staną im na drodze - mężczyzn i kobiety, starców i dzieci. Potok krwi, zniszczenie, zagłada - straszliwy koniec. Gromada ludzi stoi na uboczu przypatrując się krwawej łaźni. Wznoszą ręce, wydają radosne okrzyki - Świadkowie Jehowy! Ludzkość ginie w dniu gniewu i sądu. Ratunek znajdują Świadkowie Jehowy. Ja ginę wraz z bezbożnymi. Śmierć, wiekuista śmierć - i już nic więcej, przestaję istnieć. Żyje tylko społeczność Nowego Świata. Ja zostaję zapomniany i unicestwiony, ponieważ zwątpiłem w prawdę Jehowy. Nie ma odwrotu, zapadam się w nicość. Ogarnia mnie niewysłowiona trwoga. Chcę się bronić, chcę krzyczeć, ale nie mogę wydobyć głosu. Chcę powstrzymać koniec, nie jest to jednak w mej mocy. Szalony ból przenika moje ciało. Rychło, tak, rychło musi nadejść kres. Skończą się moje cierpienia. Dlaczego za zwątpienie doznaję takiej męki? Budzę się ogarnięty śmiertelnym lękiem. Czy była to wizja mojego końca? Ostrzeżenie od Boga? Serce wali jak młotem. Oszołomiony, nie mogę zebrać myśli. Także i teraz, już na jawie, nie mogę przezwyciężyć lęku. Czy naprawdę jestem zgubiony? Służyłem szczerze Bogu przez wiele lat, a jeśli przyszły wątpliwości to dlatego, że były przecież uzasadnione. Muszę je przezwyciężyć. Już od tygodni wre we mnie wewnętrzna walka, nęka mnie ten straszny niepokój. Moje siły załamują się coraz bardziej. Chudnę, odczuwam dolegliwości serca, występują objawy paraliżu. Głosząc wykład muszę go przerywać. Nie jestem zdolny mówić dalej. Chwiejnym krokiem wracam z podium na swoje miejsce: Czy to Bóg mnie karze? Czy znów nękają mnie demony? Co mam począć. Modlę się żarliwie do Jehowy o pomoc. Rozpaczliwie błagam o wsparcie w tej walce. Ale Jehowa zdaje się milczeć. Od braci nie mogę spodziewać się pomocy. Czekają tylko na to, by ujawniła się moja słabość. Knują intrygi przeciwko mnie. Stoję im na drodze. Coraz częściej opuszczam zebrania. Coraz częściej każę się zastępować przez innego brata. Ograniczam moją działalność w terenie. Nie mam sił. Żona widzi mój stan, nie wie jednak, jaka jest jego przyczyna. Nie chcę się jej zwierzyć, nim sam nie dojdę do jakiejś jaśniejszej oceny. Nie chcę i jej wciągać w moją rozterkę. Muszę zebrać wszystkie siły, by znaleźć jakieś rozwiązanie, póki zdolny jestem w ogóle to zrobić. Godzinami siedzę nad otwartą Biblią, studiując ją. Moja znajomość Pisma przekracza daleko wiadomości współbraci. Biblia jest słowem Jehowy, które ma dopomóc mi wnieść w ciemności światło. Ciągle sięgam po "Strażnicę ", porównując numer po numerze. Nie posuwam się naprzód - porównania potęgują tylko niejasność. Cytaty biblijne w "Strażnicy " są niemal zawsze wyrwane z całości tekstu, a widziane wraz ze swym kontekstem po prostu nie dowodzą tego, co bracia z Ameryki chcą nam podać do wierzenia. Myślę znowu o słowach Rutherforda - że oświadczenie podane w "Strażnicy " jest nie do pogodzenia z Wszechmocą Jehowy. A może w ogóle oświadczeń "Strażnicy " w ich całości nie można pogodzić z Biblią i Jehową? Zdaje się, że tak jest. Istnieje dla mnie tylko jedna droga. Mogę rozwiązać moje wątpliwości jedynie wtedy, gdy bez uprzednio już powziętych sądów szukać będę odpowiedzi w Biblii, a przez to u Boga. Doszedłem do tego wniosku otrzymawszy najnowszą "Strażnicę " omawiającą temat "Triumf złych duchowych mocy ". Towarzystwo próbuje tu ostrzec dotychczasowych swych zwolenników przed odejściem, wskazując, że jest ono wynikiem wpływu złych duchów. Wskazuje, że można ulec chorobie psychicznej, obłędowi jeżeli człowiek podda się demonom, bowiem demony powodują choroby psychiczne: Demony zmierzają nie tylko do tego, by zburzyć wiarę w słowo Boże, Biblię, lecz do czegoś więcej - zdobyć w posiadanie twoje ciało i ducha, zawładnąć całkowicie tobą i tak doprowadzić cię do choroby umysłowej. Już w roku 1877 dr L. S. Forbes Winslow pisze o obłędzie duchowym. Dziesiątki tysięcy nieszczęśliwych znajduje się w zakładach dla obłąkanych, bowiem zadało się z mocami nadprzyrodzonymi (Daily Mail z 23.1.1906 r.). W broszurze "Natura choroby umysłowej, jej przyczyna i leczenie " wskazuje dr J. Rymus, że w wielu wypadkach obłęd jest po prostu demonicznym opętaniem. Przytacza tutaj list pewnego lekarza z Filadelfii, datowany 12 listopada 1884. lekarz ów pisze: "Sędzia Edmons z Nowego Jorku (znany spirytysta) wyraził ostatnio pogląd, że wielu tzw. chorych umysłowo jest pod wpływem duchów ". Dr Edgar M. We, członek wydziału psychiatrycznego amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, powiedział na początku tego stulecia: "Widzę często duchy, które powodują u mych pacjentów zaburzenia psychiczne, a czasem słyszę nawet ich głosy. Ludzie, o których mówi się, że są nieuleczalnie psychicznie chorzy, są często po prostu straceni dlatego, że są pod przemożną władzą demona lub całego mnóstwa demonów " ( "The Watch Tower ", 1 sierpnia 1905, s. 299). (Cytowane za niemieckim wydaniem "Strażnicy " z 1 maja 1956 r.). Lekarze i uczeni z minionego stulecia mają w roku 1956 potwierdzić "Strażnicy ", że choroby psychiczne spowodowane są przez opętanie! W roku 1956 nauka i władza doszły do zupełnie innych wyników, opartych na uznanych faktach. Dwa tygodnie później: przede mną leży czasopismo "Erwachtet ", zdumiony, by nie powiedzieć: wstrząśnięty, czytam artykuł: "Skuteczne leczenie chorób psychicznych ". Czasopismo oświadcza tu, że zaburzenia i choroby psychiczne wynikają z uwarunkowań biologicznych, dziedzicznych, organicznych i innych. O demonach nie ma nieomal mowy. Jeśli jednak głównej przyczyny zaburzeń psychicznych należałoby szukać w panowaniu demonów - jak uczy "Strażnica " - to jak można chorych psychicznie leczyć przy pomocy chirurgii, elektro- i farmakoterapii, diety, muzyki, odpowiednich rozrywek - jak to relacjonuje inne czasopismo Świadków - "Erwachtet "? Jest tu widoczna sprzeczność stanowisk. Czy bracia pisujący do "Erwachtet " nie są zgodni z autorami "Strażnicy "? Albo też Towarzystwo "Strażnica " zdaje się nie bardzo wiedzieć, jak i kiedy działają demony? Po to, by zatuszować sprzeczności - inaczej nie mogę sobie tego wytłumaczyć - "Erwachtet " dodaje mimochodem, że nie należy też zapominać o wpływie złych duchów. Jeśli spotykamy tak oczywiste sprzeczności, to nauka Towarzystwa o złych duchach w każdym razie nie może odpowiadać prawdzie.
Co o złych duchach mówi Biblia?
Przytoczone wyżej wypowiedzi Towarzystwa na temat złych duchów przyczyniły się do zwiększenia moich wątpliwości w jego wiarygodność. Czy Towarzystwo będzie mi dziś czyniło zarzut z tego, że zdecydowanie zwróciłem się do Biblii, porównując z jej słowem to, co głosi "Strażnica "? W przedmowie do swej publikacji "Make Sure of All Thungs " Towarzystwo napomina, żeby nie przyjmować na ślepo tylko jednego przedstawienia prawdy, ale iść za przykładem pierwszych żydowskich chrześcijan, o których Dzieje Apostolskie mówią że Przyjęli naukę z całą gorliwością i codziennie badali Pisma, czy istotnie tak jest (D z 17,11). A dalej jeżeli już Żydzi, którym Boskie objawienie Chrystusa było głoszone przez samych Apostołów, mieli badać, czy ich nauka zgadza się z Pismem, to o ile bardziej my dzisiaj, całe wieki, prawie dwa tysiąclecia później od czasów pierwotnego Kościoła. Wskazanie, więcej: dobitne wezwanie Apostołów, abyśmy upewnili się co do wszystkiego, wykluczają same przez się to, by niepewność w odniesieniu do jakiejś nauki religijnej wynikała bezwarunkowo z działania demonów. Złe duchy nie mogą mnie też powstrzymać od przyjęcia z wiarą rzeczywistego słowa Bożego. Mogę być pod ich wpływem wtedy tylko, kiedy nie chcę podporządkować się woli Bożej, kiedy buntuję się przeciw niej. Co mówi nam o złych duchach Biblia? Stwierdza ich istnienie - 2 P 2,4; 1 J 3,8; Ap 12,7; Mt 25,41. Objawienie Boże pozwala też spojrzeć na działanie szatana i jego sług. Biblia mówi o przypadkach opętania - zawładnięcia przez diabła ciałem człowieka. Chrystus miał władzę wypędzania złych duchów i przekazał ją też swoim uczniom (por. Mk 1,23; Mt 8,28n; 9,32; 12,22n; Łk 10,17n; 13,11n; Dz 16,16; 19,12). Z Biblii wynika też, że szatan może oddziaływać pośrednio na ludzkiego ducha. Pismo Święte wylicza różnorakie pokusy szatańskie: szatan kusi pierwszych rodziców (Rdz 3,ln), przystępuje do Chrystusa (M t 4,ln), doprowadza Judasza do zdrady, domaga się by przesiać Apostołów jak pszenicę (Łk 22,31 ), Ananiasza i Safirę doprowadził do kłamstwa wobec Ducha Świętego (Dz 5,3). Szatan może przywieść człowieka do wielu grzechów: do niewiary, pychy (1 Tm 3,6), chciwości (1 Tm 6,19), do sporów i rozdwojenia (Rz 16,20), do gniewu i wrogości (2 Kor 2,11). Dlatego Apostoł Piotr napomina: Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć (1 P 5,8). Chrześcijanin wierzący Pismu musi przyjąć, że złe duchy w różnoraki sposób działają w świecie, musi też jednak strzec się przed uznawaniem tak licznych przypadków chorób psychicznych po prostu za opętanie przez diabła - jak czyni to "Strażnica " - czy też każdą nasuwającą się wątpliwość w odniesieniu do swej błędnej wiary przypisywać demonom. Wiarę stanowi przecież przekonanie osiągnięte po rzetelnej refleksji. Z drugiej strony Towarzystwo "Strażnica " nie powinno sprawy tak stawiać, jak gdyby demony nie miały nigdy dostępu do Świadków Jehowy, do społeczności Nowego Świata! Złym mocom udało się wprowadzić w błąd całą zamieszkałą ziemię, ale nie "społeczność Nowego Świata ", Świadków Jehowy - pisze "Strażnica " 1956, w wydaniu niemieckim strona 280. Czy istotnie "społeczność Nowego Świata " Świadków Jehowy nie znalazła się nigdy w błędzie? Chciałbym przypomnieć stwierdzenie Rutherforda, który mówi, że "oświadczenie podane w "Strażnicy " jest zupełnie nie do pogodzenia z Wszechmogącym ". Jak można uważać za niezawodnego, wiarygodnego, odpornego na wszelkie działanie złych duchów kogoś, kto uwikłał się w sprzeczności? Jeśli bracia z Brooklynu raz eksponują działanie złych duchów, a potem znów, powołując się na wiedzę, usiłują je eliminować, to trudno ich nauczanie w tym względzie traktować poważnie. Ten wniosek zachęcił mnie do intensywnego przestudiowania innych nauk "Strażnicy ". Rozpoznanie jawnych sprzeczności i błędów nie może być nigdy inspirowane działaniem złych duchów. Chcę szczerze służyć Panu Bogu, dlatego też z całą powagą przyjmuję słowa Apostoła: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie (1 J 4,1). Te słowa mają być odtąd hasłem przewodnim wszystkich moich studiów i działań.
Skąd pochodzi, czym jest Towarzystwo "Strażnica "?
Z dumą my, Świadkowie Jehowy nazywamy naszą organizację "jedyną prawdziwą religią ", a nasz początek wywodzimy od Abla, pierwszego z męczenników. Musimy więc uchodzić za najstarszą wspólnotę religijną świata. - Dzisiaj widzę w takim twierdzeniu zuchwałość. Kiedy i gdzie powstał rzeczywiście ruch religijny Świadków Jehowy? - oto pierwsze nasuwające się pytanie. To prawda, że Abel był wiernym świadkiem Boga, a z nim wielu wiernych i świętych ludzi minionych tysiącleci. Ale czy mają oni coś wspólnego z dzisiejszymi Świadkami Jehowy? Nie. Naszego początku musimy szukać gdzie indziej. Założyciel tzw. nowożytnych Świadków Jehowy nazywał się Charles Taze Russel, młody kupiec amerykański z miasta Pittsburg w stanie Pensylwania. "Odkrył " on w roku 1874, że po śmierci Apostołów rzekomo nikt już we właściwy sposób nie rozumiał Biblii. Nikt nie interpretował jej należycie. Sam tylko Russel miał dzięki łasce Bożej znaleźć klucz do właściwego tłumaczenia Pisma świętego, bowiem Bóg uznał, że nadszedł czas, aby zakończyć erę niewiedzy ludów w odniesieniu do słowa Bożego. Russel twierdził, że całe duchowieństwo chrześcijańskie odpadało po śmierci Apostołów w coraz to większym stopniu od pierwotnego Kościoła, stając się przez to narzędziem szatana w walce całego świata przeciwko Bogu. Jak Russel sam pisze o sobie, był on najpierw prezbiterianinem. Był człowiekiem o nastawieniu bardzo religijnym, nie odpowiadała mu nauka prezbiteriańskiego Kościoła. Stąd w swoich poszukiwaniach przechodził od jednej wspólnoty religijnej do drugiej. Kiedy nigdzie nie znalazł "prawdy " - jak mógł już wtedy wiedzieć, co stanowi prawdę? - powiedzmy więc raczej: kiedy nigdzie nie znalazł religii odpowiadającej jego wyobrażeniom - założył własną grupę ludzi studiujących Biblię. Oto leżą przede mną dzieła Russela: siedem tomów " Wykładów Pisma św ", o których powiedział, że są ważniejsze od samej Biblii, bo bez nich nikt nie zrozumie jej treści. Jak mógł się odważyć na takie stwierdzenie? Od młodego, 20-letniego człowieka, bez żadnego przygotowania teologicznego, trudno było naturalnie oczekiwać, że zajmie się poważnym, naukowo pogłębionym studium biblijnym. Stąd czytam w książkach Russela nauki, nad którymi dzisiejszy Świadek Jehowy - mówiąc łagodnie - pokiwa głową. Więcej, znalazłem w tych książkach nauki, o których Towarzystwo "Strażnica " sądzi dziś, że pochodzą od szatana - np. wypowiedzi o syjonizmie i piramidzie z Giza. Russel, posiadacz sporego majątku, założył w roku 1881 w Pittsburgu Towarzystwo "Strażnica ". O osobie założyciela wyrażano bardzo sprzeczne sądy. Wielu określało go jako człowieka dobrotliwego, zawsze łagodnego. Jednak kiedy czyta się jego wypowiedzi, niepohamowane inwektywy i oszczerstwa rzucane pod adresem innych religii, trudno nie dojść do odmiennego sądu. Przykładów znaleźć można aż nadto wiele17. Pewien rozgłos wzbudził Russel swą historią cudownej pszenicy, a także niemiłymi sprawami swego małżeństwa. Wiele mówiono i pisano na temat jego rozwodu. Jak często czytaliśmy o tym w "Strażnicy ", jak często próbowano tzw. "Sprawę Qualle " przedstawić jako bardzo niewinną... Wpadła mi w ręce broszura zatytułowana "Świadkowie Jehowy ", napisana przez A. Ebnetera, dodatek nr 1 do publikacji "Orientierung " (Zurych, 1956). Przypis 13 na str. 7 brzmi: Oskarżenie wiarołomstwa wysunięte przez żonę miało według wypowiedzi dzisiejszych Świadków Jehowy pozostać nie dowiedzione, jakkolwiek ´The Dictionary of American Biography ´ (tom 16, 99) z roku 1935 pisze jeszcze: "Wiarołomstwo uznano za dowiedzione i pomimo pięciokrotnej apelacji Russela orzeczenie to zostało podtrzymane ". Można by zatem przyjąć, że/ zapewnienia braci z Brooklynu jakoby powodem rozwodu nie było cudzołóstwo, nie są zgodne z prawdą. Studiując dalej literaturę pozostawioną przez Russela znalazłem, że powołując się na Biblię obliczył on, iż rok 1874 stanowi rok powtórnego przyjścia Chrystusa, że bitwa pod Har-Magedon rozegra się przed rokiem 1915, a w roku 1914 rozpocznie się "Millennium " - tysiącletnie Królestwo Chrystusa. Sam Russel oczekiwał, że w roku 1914 znajdzie się w niebie. W to samo wierzyli wszyscy ówcześni Świadkowie Jehowy. Nadto do tego czasu miały zniknąć wszystkie ziemskie rządy i zniszczone zostać wszystkie Kościoły. To, że jego "niezawodne ", jako że "oparte na Biblii ", przepowiednie nie spełniły się, trapiło wielce Russela. Znalazł jednak wyjście. "Pan zwleka jeszcze przez krótki czas " - brzmiało jego tłumaczenie. Od rozpoznania swej ponownej pomyłki uchroniła Russela śmierć - umarł w roku 1916.
Jak powstała teokracja brooklyńska?
Za następców Russela wprowadzono "panowanie Jehowy ", zwane tez "teokracją ". Aby uzyskać dokładny obraz tych wydarzeń, zebrałem wszystkie relacje historyczne na temat rozwoju Towarzystwa "Strażnica " w latach 1916-1919. Bardzo dobry wgląd w te sprawy daje "neutralna " książka "Świadkowie Jehowy ", której autorem jest Marley Cole, kolportowana nawet przez samą "Strażnicę ". Można było tę książkę znaleźć wyłożoną niemal na wszystkich stołach z książkami w zborach Świadków Jehowy na całym świecie. Wydarzenia związane z sukcesją po Russelu przedstawia Marley Cole w .następujący sposób: Śmierć pastora Russela była, jak się zdaje, sygnałem do generalnej batalii o pierwszeństwo w kierownictwie Towarzystwa. Krótko przed śmiercią pan Russel powziął postanowienia dotyczące zmian personalnych w kwaterze głównej czyli Bethelu. Jego plan obejmował m.in. usunięcie kilku sprawujących najwyższe urzędy, łącznie z wiceprezydentem i jednoczesny awans szeregu ludzi najniższej rangi. Usunięci byliby zapewne przełknęli gorycz urażonej dumy, gdyby zmiany nastąpiły jeszcze za życia Pastora. Kiedy przeprowadził je Rutherford, nie chcieli się z nimi pogodzić. W pięć miesięcy po objęciu prezydentury przez Rutherforda czterech z siedmiu dyrektorów odmówiło uznania jego uprawnień. Życzyli sobie nowego podziału. Chcieli przede wszystkim, aby Rutherford w całej swej działalności zależny był od zgody zarządu. Ich zdaniem to dyrektorium stanowi najwyższy autorytet, natomiast prezydent jest tylko postacią reprezentacyjną. Dotąd sam prezydent sprawował rządy, bez pytania o zdanie członków zarządu. Rutherford nie przejmował się napotykanym oporem. Postępował przecież tak samo, jak poprzednio pastor Russel, który podejmował decyzje i wydawał zarządzenia bez uprzedniej aprobaty prezydium. Kiedy czterej dyrektorzy próbowali obalić Rutherforda, przekonali się, że są jak cztery korki od flaszek miotane na skałę Gibraltaru. Rutherford był człowiekiem budzącej lęk mocy. Sile jego osobowości mogło się oprzeć tylko bardzo niewielu. Był przy tym człowiekiem mądrym. Nie zwróciliście, bracia, uwagi - powiedział przeciwnikom - że wszyscy czterej jesteście członkami korporacji pensylwańskiej. Statuty tej korporacji mówią, że powinniście być wybrani w stanie Pensylwania. Czy istotnie zostaliście tam wybrani? - Nie - brzmiała odpowiedź. - Zostaliście wybrani w stanie Nowy Jork. Jeżeli więc żądacie, by trzymać się ściśle faktów, to i ja trzymając się ściśle faktów stwierdzam przede wszystkim, że nie jesteście w ogóle legalnie ustanowionymi członkami korporacji. - Dlaczego zatem nie podjęto zgodnych z prawem wyborów? - Pastor Russel przez szereg lat kazał przeprowadzać wybory w stanie nowojorskim. Nikt dotąd nie robił z tego powodu trudności. Byliśmy wszyscy zgodni, dopóki wy nie wystąpiliście z waszym buntem. Tylko trzej członkowie rady nadzorczej: Pierson; Van Amburgh i ja sam, Rutherford, wybrani zostali zgodnie z prawem w Pensylwanii - stwierdził nowy prezydent. I z kolei sam przystąpił do ataku: - Inne postanowienie statutu przewiduje, że prezydent jest uprawniony do nominacji członka prezydium, jeżeli członkowie korporacji nie wybrali nowego w ciągu trzydziestu dni. Ponieważ wy czterej nie jesteście członkami legalnymi, a od legalnych nominacji dawno minęło już dni trzydzieści, przeto powiem wam, co postanowiłem. Otóż czterech członków prawnie ustanowionych w Pensylwanii mianowałem członkami zarządu i oni zajmą wasze miejsca (Marley Cole, str. 88-91). Nieodparcie nasuwało mi się tu pytanie: gdzie w tym wszystkim można widzieć ingerencję Jehowy, czy wręcz ustanowienie przez Jehowę kierowniczego ciała? Musiałem odpowiedzieć sobie: nigdzie! - Owszem, "wybory " do kierownictwa odbyły się ściśle według statutów powszechnie w danej chwili uznawanych, jakkolwiek nikt się o to dotąd nie troszczył, nie były to jednak ani "wybory " uczciwe, ani "teokratyczne ". Czy w ten sposób miał wybrać Jehowa swojego sługę Rutherforda? Przytoczona relacja wyraźnie przeczy temu. Aby zostać prezydentem, Rutherford kazał wykluczyć 31 członków. Czytając o walce o władzę - za Rutherfordem i przeciwko niemu - miałem wrażenie, że zaglądam za kulisy jakiejś partii politycznej. Czy wobec sposobu, w jaki Rutherford zawładnął kierownictwem Świadków, mam wierzyć, że to sam Jehowa jest odpowiedzialny za organizację swych stworzeń? Że powierza im autorytet i władzę, by udzielać światu swych wskazań? Nie, przy najlepszej woli nie mogę w to wierzyć. Wierzyłbym w coś niemożliwego, zaciągając w końcu winę przed Bogiem. Ówczesne wydalenie rebeliantów nazywają dziś Świadkowie Jehowy "oczyszczeniem świątyni przez Jezusa Chrystusa ", intronizowanego w niebie w roku 1914 Króla Nowego Świata. Według dzisiejszej nauki "Strażnicy " oczyszczenie to miało nastąpić dopiero w roku 1918. Tymczasem studiując literaturę z tamtych czasów, musiałem dojść do wniosku, że to nie może się zgadzać. Wtedy przecież wszyscy wierzyli jeszcze w to, czego uczył Russel - mianowicie że Chrystus przybył do swej świątyni w roku 1878 i wtedy dokonał jej oczyszczenia. Russel powoływał się przy tym na nieodmienność wyroków Bożych. Stąd zatem dwa różne terminy "oczyszczenia "? Oba nie mogą być jednocześnie prawdziwe, tym bardziej, jeśli o obu twierdzi się, że Jehowa ustalił je nieodwołalnie. Coraz to więcej błędów - chciałbym powiedzieć: wprowadzania w błąd - jawiło się przede mną przy lekturze pism "Strażnicy ". Wciąż jednak jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z całego znaczenia i wszystkich konsekwencji wyników moich badań. Niejeden ze Świadków Jehowy czytając te słowa doświadczać będzie tego samego. Wielka jest siła przyzwyczajenia. Trzeba czasu, aby odejść od nawyku myślenia tak, jak myśli Towarzystwo "Strażnica ". I jeszcze jedno zastanawia w odniesieniu do wyboru Rutherforda. Jeżeli sam Jehowa ustanowił go na jego urzędzie, to dlaczego nowy prezydent musiał stawiać kwestię wyrażenia mu wotum zaufania przez 813 istniejących wówczas zborów? Większość z nich opowiedziała się za Rutherfordem, akceptując przez to jego wybór w sposób demokratyczny, a nie teokratyczny. Wydarzenia związane z wyborem prezydenta umocniły me postanowienie zbadania całej nauki Świadków i podjęcia decyzji na podstawie niezaprzeczalnych faktów. Wciąż jeszcze usiłowałem trzymać się i bronić mej dotychczasowej wiary Świadka Jehowy. Nastrój sceptycyzmu wzmogła we mnie relacja Rocznika 1946 o jednym z posiedzeń kierownictwa Towarzystwa "Strażnica ". Mowa tam o 438 członkach korporacji pensylwańskiej, którzy posiadają udziały. Co to są udziały? Są to przecież akcje. Czy zatem Towarzystwo "Strażnica " jest towarzystwem akcyjnym? Tak należałoby sądzić. Były sługa obwodu Schnell ze Stanów Zjednoczonych, w swej książce "Występują przeciw mnie fałszywi świadkowie "18, nazywa wielokrotnie "Strażnicę " towarzystwem akcyjnym. Schnell pracował przez wiele lat w centrali brooklyńskiej jako podwładny Rutherforda i otrzymywał od niego szczególne zlecenia. Wydaje się być człowiekiem dokładnie znającym sprawy. Czy nasza "teokracja " miałaby być czymś zupełnie innym niż organizacją Jehowy - bo towarzystwem akcyjnym?
CZY JEHOWA KIERUJE TOWARZYSTWEM "STRAŻNICA "?
- Oto pytanie, na które muszę zdobyć wreszcie pewną i jasną odpowiedź. Żąda tego moje poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Nie mogę się cofnąć przed tym pytaniem. Już w wyniku mych dotychczasowych badań wiara, że to Jehowa kieruje naszą organizacją, zachwiała się we mnie. Chciałem jednak rzecz zbadać dokładnie i wyrobić sobie ostateczny sąd dopiero po rozważeniu wszystkich "za " i "przeciw ". Już przez to jednak przeciwstawiałem się "Strażnicy ", która domaga się, aby w imię Boże poniechać wszelkiej krytyki. Czy bracia z Brooklynu czują się zwolnieni od odpowiedzialności przed kimkolwiek? Czy ich wola może być wolą Jehowy? Wydało mi się zuchwalstwem twierdzenie, które znalazłem w "Strażnicy " z roku 1956, str. 474 wydania niemieckiego: Ponieważ "wiernemu i roztropnemu niewolnikowi " (mowa tu o "Strażnicy ") powierzone zostały wszystkie dobra Mistrza, przeto patrzmy na rzecz we właściwy duchowy sposób, przyjmując, że to, co czyni "wierny niewolnik ", służy zawsze naszemu dobru. Niewolnik przez to wypełnia swą powinność, że pełni dzieło Jehowy. Dlatego wola niewolnika jest wolą Jehowy. Bunt przeciwko niewolnikowi jest buntem przeciw Bogu. Wola "niewolnika z Brooklynu " nie może być po prostu wolą Jehowy! Jehowa nie może przecież chcieć, żeby wśród Jego Świadków na całym świecie "Strażnica " siała niepokój i zamieszanie. W mych dotychczasowych studiach nie znalazłem żadnego dowodu na to, by Mistrz wszystkie swe bogactwa powierzył Towarzystwu "Strażnica ". Długo, ale na próżno, szukałem takiego dowodu, jako że byłby on usprawiedliwieniem dla "Strażnicy " i dla mnie samego. Słowa: "Wy jesteście moimi świadkami " nie dowodzą, że to właśnie przywódcy "Strażnicy ", tzw. "ciało kierownicze ", są wysłańcami Boga. Siłę dowodu posiadają nie poszczególne słowa Biblii wyrwane z ich kontekstu, ale nauki i czyny zgodne z Pismem jako całością. Czy Biblia daje "Strażnicy " prawo żądać od nas w imię Boga poniechania jakiejkolwiek krytycznej refleksji? Tego nie żądali przecież nawet Apostołowie od gmin pierwotnego Kościoła. Przeciwnie, Apostołowie doradzali swoim słuchaczom, aby to, co od nich słyszą, porównywali z wypowiedziami Pisma Świętego. Dlaczego nam, Świadkom Jehowy, nie wolno zastosować w pełnym sensie słów "wszystko badajcie " (1 Tes 5,21)? Z jednej strony "Strażnica " wzywa nas, abyśmy wszystko sumiennie badali, lecz z drugiej strony to, czego ona sama uczy, nie ma podlegać zbadaniu. Nawet w przypadku stwierdzenia jawnych sprzeczności między nauką "Strażnicy " a Biblią nie należy występować z krytyką.
W sprawie przewodnictwa Jehowy w Brooklynie
Jeśli Jehowa istotnie prowadzi Świadków, to jego wszechmocny wpływ winien przejawiać się przede wszystkim w Brooklynie. Prezydent Towarzystwa "Strażnica " i jego najbliżsi współpracownicy powinni cieszyć się szczególną łaską Jehowy. Określa się ich przecież jako "ciało kierownicze ".
Demokratyczna teokracja
"Strażnica " z 1.8.1956 uczy na str. 474: Jehowa bierze odpowiedzialność za organizację swych stworzeń: przekazuje im autorytet i władzę oraz daje wskazania! Te słowa "Strażnica " odnosi oczywiście do Towarzystwa i Świadków, nimi też uzasadnia teokrację. Dotychczas wszystkie te śmiałe stwierdzenia naszych braci przyjmowałem bez namysłu jako prawdę. Rozbudzony zmysł krytyczny nie pozwalał mi już jednak dłużej przyjmować na ślepo twierdzeń "Strażnicy ". Jak wspomniałem, już wybór Rutherforda nie odbył się "teokratycznie ". Z kolei analizowałem relacje o wyborze Knorra i jego stronników. Może tutaj ujawniło się współdziałanie Jehowy? O wyborze Knorra pisze "Strażnica " z 1.1.1956 (str. 10) następująco: Po południu dnia 13 stycznia 1942 wszyscy członkowie dwu komisji zebrali się w sali przyjęć domu "Bethel " w Brooklynie. Nathan H. Knorr, wybrany podczas ostatnich powszechnych wyborów w Pittsburgu wiceprezydentem, prosił na kilka dni przed zebraniem członków komisji, aby na modlitwie i rozważaniu błagali o mądrość, która pokierowałaby nimi. Tak też członkowie uczynili. Zgromadzenie otwarto modlitwą, prosząc szczególnie, aby Jehowa obdarzył mądrością w wyborze sługi według swojej woli, mających reprezentować go w organizacji na sposób przepisany prawem. Po należytym, wnikliwym namyśle wyznaczeni zostali i wybrani jednogłośnie bracia Nathan H. Knorr jako prezydent i Hayden C. Covington jako wiceprezydent obu korporacji. Później, jeszcze tego samego dnia, przy okazji spotkania "Rodziny Bethelu "19 w Brooklynie, sekretarz komisji dyrekcyjnej ogłosił wyniki wyborów, co wywołało entuzjazm zebranych. Już przy pierwszej lekturze tej relacji uderzyło mnie, że wybrani bracia mają być przedstawicielami Boga na ziemi. Jak to? Przecież Towarzystwo twierdziło dotąd zawsze, że Bóg nie potrzebuje na ziemi żadnych przedstawicieli czy namiestników. Skąd więc nowi słudzy czują się naraz przedstawicielami Jehowy? Całej procedurze wyborczej towarzyszyła modlitwa: mądrość Jehowy miała wpłynąć na wybór jego namiestników. Tymczasem wybrany został nieodpowiedni wiceprezydent. Gdyby Jehowa wspierał przy wyborze swą organizację, nie dopuściłby do błędnego posunięcia w tak ważnej sprawie, do wyboru kogoś nie nadającego się. Covington był przecież tym człowiekiem, o którym Rocznik 1946 (str. 253-257) mówił: 24 września .1945 roku H. C. Covington złożył dobrowolnie urząd członka dyrekcji i wiceprezydenta Towarzystwa "Strażnica " w Pensylwanii. Uczynił to nie po to, by być w zgodzie z tym, co zdaje się wolą Pana wobec wszystkich członków dyrekcji i sprawujących w przyszłości urząd wśród pomazańców, ponieważ jego nadzieja zwracała się ku temu, aby należeć do "innych owiec ". Na jego miejsce wiceprezydentem został wybrany W.E. E. Franz. Brat Covington pozostaje nadal przewodniczącym komisji prawnej Towarzystwa (cyt. za "Strażnicą " r. 1956, str. 10). I jeszcze jedno zrozumiałem czytając relację o wyborach: to, czego ciało kierownicze zabrania swym poplecznikom, tego mianowicie, aby kazali się wybierać jako słudzy w zgromadzeniach lokalnych i obwodach, to czyni samo. Czy Jehowa lub Chrystus zarządził, by przywódcy ludu Bożego wybierali się nawzajem? Gdzie przy takim wyborze można mówić o "ciele kierowniczym " ustanowionym przez Chrystusa Jezusa czy Jehowę? O tym, że prowadzi ją sam Bóg? Ciało kierownicze nie może być chyba identyczne z przedsiębiorstwem "Strażnica ", ponieważ jako "ciało kierownicze " określa się resztę z 144000 wybranych. W żyjącej jeszcze dzisiaj "reszcie członków Ciała Chrystusa "20 - które to określenie odnosi się do owych 144000 - widzi się tego sługę, który wydaje żywność we właściwym czasie. Czy ów sługa - to znaczy całość wybranych - nie powinien mieć wpływu na wybór ciała kierowniczego? Gdzie jednak poza Brooklynem członkowie "reszty " mieli kiedykolwiek głos w wyborze tego ciała? Jak to ciało może porównywać siebie z pierwotnym Kościołem? Przeczytajmy, co mówią Dzieje Apostolskie (15,1-35) o Soborze Apostolskim w Jerozolimie. Widzimy tutaj zupełnie inny sposób postępowania. Kiedy w pierwotnym Kościele pojawiły się rozbieżne poglądy, zebrali się w Jerozolimie Apostołowie i Starsi wobec całej gminy, omawiając publicznie swoje opinie, nie otrzymawszy uprzednio wskazań od jakiegoś prezydenta. Działali więc w sposób wolny. Dostrzegano jasno różnice zdań, a rozstrzygnięcia podjęto następnie publicznie i otwarcie. Jakże inaczej wygląda rzecz w "nowym " pierwotnym Kościele Świadków Jehowy! Czy wybrani Jehowy omawiają tutaj przeciwstawne opinie? Nic takiego tu nie istnieje. Czytając Dzieje Apostolskie, rozdział 6, wiersze 1-6 widzimy, że metoda ustanawiania w urzędzie sług Towarzystwa "Strażnicy " nie odpowiada temu wzorowi, na który Świadkowie stale się powołują. To nie jakiś autorytatywny prezydent ustanawiał wtedy posługujących. Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało: Upatrzcież mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości. im zlecimy zadanie... Wybrali więc Szczepana i innych, przedstawili ich Apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce. - Jakże zupełnie inaczej wygląda dziś rzecz u Świadków Jehowy. Brooklyn jest absolutnym autorytetem. Nikt nie ma prawa zakwestionować jakiegokolwiek słowa wychodzącego od ciała kierowniczego. Brooklyn żąda dla siebie praw dyktatorskich, twierdząc że "wola Towarzystwa "Strażnica " jest wolą Jehowy ". Czy błądząc chce narzucić swoją własną wolę Bogu? Swą wypowiedzią "Strażnica " stawia Towarzystwo ponad Bogiem. W moich oczach jest to bluźnierstwem. A zatem Towarzystwo "Strażnica " bluźni Bogu? Tak - do tej konkluzji doszedłem po trzeźwym namyśle i zestawieniu pism "Strażnicy " z Biblią. Mimo ogarniającego mnie lęku sąd ten musiałem podtrzymać. Wbrew moim wahaniom musiałem skonfrontować naukę "Strażnicy " z Pismem. Nie mogłem przecież wierzyć tylko dlatego, że jacyś ludzie twierdzą o sobie, jakoby to oni właśnie byli świadkami Boga. Moim świętym obowiązkiem było zbadanie podawanej mi do wierzenia nauki, zwłaszcza wtedy, gdy ujawniały się w niej niejasności. Nie mogę przecież stanąwszy kiedyś przed Bogiem powiedzieć: Panie, moje błędy to nie moja wina. Zwiodło mnie Towarzystwo "Strażnica ". Gdyby "Strażnica " była rzeczywiście organizacją Bożą, to cały jej rozwój musiałby być inny i inne jej działanie. Nasuwał mi się więc z nieodpartą siłą wniosek, że Jehowa nie prowadzi "Świadków ". Szukałem jednak wciąż jeszcze dalszych dowodów, musiałem usunąć do końca trwający we mnie niepokój.
W UPOJENIU ENTUZJAZMU
"Szczęśliwa społeczność Nowego Świata " - mówi się ciągle, kiedy Świadkowie Jehowy zgromadzą się na swych kongresach. Myślę o kongresie na berlińskiej Waldbühne czy o kongresie w Norymberdze. Jak biły w nas serca, gdy otoczeni rzeszą braci słuchaliśmy tam "nowych prawd ". Gotowi byliśmy bez namysłu aprobować proklamacje czy rezolucje głoszone potem przez Towarzystwo "Strażnica " całemu światu. Jak szczęśliwi byliśmy, tysiące zebranych, że oto znowu możemy pokazać światu, jak działa lud Boży. Z jaką siłą brzmiały w naszych uszach wyzwania posłań zwróconych do ludzi tego świata. Świadkowie Jehowy postępowali tak w swoich dziejach zawsze. Ale czego też już nie głoszono światu w imię Boga i tysięcy Świadków!
Zgromadzenie główne w Cedar Point (Ohio, USA) rok 1922:
Proklamacja zatytułowana: Wezwanie do przywódców świata! - Pokój, dobrobyt i szczęście ludzkości nie mogą być osiągnięte na drodze konferencji międzynarodowych - Prawdziwy środek zbawczy - Kwestia życia dla wszystkich narodów ziemi - Międzynarodowi Badacze Pisma przyjmują rezolucję. W przeciągu kilku tygodni w całym świecie chrześcijańskim rozprowadzono 35 milionów egzemplarzy tego emocjonującego orędzia o sądzie, dającego wyraz gniewu Jehowy.
Kongres w Los Angeles (Kalifornia, USA) rok 1923:
Zgromadzenie główne podjęło historyczną rezolucję zapowiadającą "drugie wylanie się gniewu Bożego " na chrześcijaństwo (45 milionów egzemplarzy). Wroga była zdaniem "Strażnicy " reakcja chrześcijaństwa na ten głos trąby zapowiadającej sąd Boży.
"Rozstrzygający rok 1925 " - Świadkowie Jehowy okazują się fałszywymi prorokami:
Wybaczcie, drodzy czytelnicy, tych ostatnich słów w żadnej z rezolucji nie napisano. To już moje własne stwierdzenie oparte na głośnych proklamacjach i nauce "Strażnicy " o roku 1925. Wbrew zapowiedziom nie zmartwychwstali w tym roku Abraham, Izaak, Jakub... Nie nastąpiło ziemskie panowanie Boga. Nie powstał "Nowy Świat ". Powstało tylko rozczarowanie, wielkie rozczarowanie. Ale Świadkowie Jehowy, nie zbici z tropu, nie poddali się zwątpieniu. Czy byli ślepi - pytam - nie dostrzegając jawnego bezsensu swych proroczych zapowiedzi? Czy stracili do reszty rozsądek głosząc nadal, że rok 1925 jest rokiem rozstrzygającym wtedy, kiedy ich twierdzenia okazały się oczywistą pomyłką? Czy niczego nie nauczyli się z przeszłości? Nie czytali broszur "Droga do Raju " i "Miliony żyjących dzisiaj nigdy nie umrą "? Czy nigdy nie przestudiowali porządnie swojej "Strażnicy ", skoro wrócili do błędów Russela i Rutherforda? Trudno wręcz sobie wyobrazić, że setki tysięcy ludzi daje się wprowadzić w błąd przez małą grupę badaczy i jeszcze ich potem entuzjastycznie oklaskuje! W każdym razie o "rozstrzygającym roku 1925 " rychło zapomniano.
Zgromadzenie główne w Londynie (Royal Albert Hall} rok 1926:
Znowu gromkie hasła: "Świadectwo dla władców świata ". Mowa tu m.in. o "wielkiej, poważnej odpowiedzialności " spoczywającej na politykach, mężach stanu. Teraz spełnia się Boże proroctwo, a w kolejności jego spełnień mieszczą się dowody... Od roku 1914 bieg wypełniania się zapowiedzi Bożych pozwalał poznać, że nadszedł koniec złego świata, a to wraz z wojną światową, głodami, zarazami, trzęsieniem ziemi, rewolucjami, powrotem Żydów do Palestyny... ( "Światło ", t. 1, str. 141-145). Musiałem powiedzieć sobie, że Rutherford niczego się nie nauczył. Przed rokiem zaledwie jego "Boże prawdy " okazały się pomyłką, a już znowu jako znak czasu przepowiada coś, co dzisiejsi przywódcy Świadków Jehowy określają jako dzieło szatana: powrót Żydów do Palestyny. Ale upojenie kongresowe trwa. Większość Świadków daje się porwać entuzjazmowi i przyjmuje bez zastrzeżeń najbardziej nawet niemożliwe proklamacje.
Kongres na stadionie Yankee w Nowym Jorku, rok 1953:
Rozbrzmiewa głos Knorra. Nadchodzi moment szczytowy. 165000 Świadków wsłuchuje się w słowa prezydenta, który przestrzega polityków i narody: Wasz czas przeminął! Szczególnie od zakończenia pierwszej wojny światowej w roku 1918 Świadkowie Jehowy przestrzegali wszystkie narody. Ale narody nie chciały zrezygnować z nieteokratycznej władzy ludzi i przekazać swej suwerenności. Jezusowi Chrystusowi, teokratycznemu Królowi królów Jehowy... ( "Nowy Świat Boży po Har-Magedonie ", wyd. niemieckie 1954). Nie mogłem oprzeć się refleksji: jak mężowie stanu mają wierzyć tej proklamacji, jeśli pamiętają, jakie fiasko przyniósł rok 1925. Jeśli zawiodły przepowiednie dotyczące roku 1914 i 1925, to oświadczenia Knorra nie można było traktować poważnie, tym bardziej, że chodziło o sprawy mające dla świata daleko idące konsekwencje. Jak wyobrażał sobie brat Knorr sytuację na świecie, gdyby wszyscy politycy i wszystkie narody zrezygnowali z istnienia władzy państwowej? Albo wyrzekli się tej władzy już w roku 1925? Kto podtrzymywałby wtedy porządek publiczny? Kto zajmowałby się tym od roku 1925 aż po dziś dzień? Kto troszczyłby się jeszcze wtedy o rozumną politykę ekonomiczną i społeczną, o prawodawstwo, handel, komunikację - krótko mówiąc o te wszystkie zadania i obowiązki, które musi przejąć każda ludzka władza sprawująca rządy? ...Czy zrobiłby to może pan Knorr i jego współpracownicy jako "namiestnicy Chrystusa na ziemi "? - Taki wniosek nasuwa się Towarzystwu "Strażnica " i dlatego już teraz przygotowuje się posługujących w zborach do ich zadań związanych z rządami w "Nowym Świecie ". Gdyby rządy państw świata ustąpiły w roku 1925 czy 1953, to pan Knorr musiałby już zająć się sam tak znienawidzoną przez siebie polityką... Przykładem na to, z jakimi niedorzecznościami godzą się porwane entuzjazmem rzesze Świadków Jehowy, są wypowiedzi dawnego sługi krajowego w Niemczech, Ericha Frosta. W sprawozdaniu z działalności Świadków Jehowy w Niemczech w roku 1951 pisze on o wizycie brata Knorra w Berlinie Zachodnim i na kongresie w Frankfurcie nad Menem: Kto pośród wielkiej rzeszy ludu Bożego może wyobrazić sobie, co to znaczy: Brat Knorr za "Żelazną Kurtyną "? ...Więcej niż 8000 uczestników ze strefy wschodniej... Ludność strefy wschodniej wsłuchuje się w orędzie i miłuje je... (Rocznik 1952). Knorr w Berlinie Zachodnim! Jak gdyby było w tym coś nadzwyczajnego? ...Co złego może mu się tam zdarzyć? Knorr w Moskwie! - To byłoby coś! Ale pojechać tak daleko brat Knorr się nie odważa. Wysyła tam wpierw innych. Ludność strefy wschodniej wsłuchuje się w orędzie i miłuje je. Jak można twierdzić coś podobnego? Aż do zakazu działalności Towarzystwa "Strażnica " (r. 1950) mieszkałem w strefie wschodniej Niemiec i nie mogłem stwierdzić, by tamtejsza ludność miłowała nasze orędzie lub choć słuchała go. Na podstawie własnego doświadczenia mogę powiedzieć tyle, że większość odrzucała naszą naukę, a nawet była wobec niej nastawiona wrogo. I tak się też dzieje w każdym kraju świata. Tylko znikoma mniejszość miłuje nasze orędzie. Jest to przecież faktem. Propagandę szerzoną przez kierownictwo, uważaliśmy za prawdziwą i słuszną. Uczono nas zawsze patrzeć na naszą organizację jako na najważniejszą w świecie, więcej: jako jedyną uprawnioną przez Boga do istnienia. Daliśmy się porwać temu przekonaniu, upojeni "wstrząsającymi światem " przemówieniami naszych przywódców - tak jak gdybyśmy stanowili oś świata, wokół której obraca się całe życie. Kto dorównuje nam w świecie znaczeniem? - Nikt! Toteż kierownictwu ogromnie zależy na tym, żeby rozbudzić entuzjazm mas - poprzez nową książkę, nową broszurę czy pisemko publikowane zawsze dzięki "łasce Jehowy ". W upojeniu podnoszą potem tysiące zebranych te książki i książeczki wyciągając w górę ręce, z rozpromienioną twarzą, jak gdyby były to rzeczy najświętsze i najbardziej uszczęśliwiające, jakie człowiek może posiadać na ziemi. Co za promienny optymizm bije z pism "Strażnicy ", sławiących po całym świecie jedność, harmonię, szczęście błogosławionej wspólnoty i organizacji Świadków Jehowy!
"IMIĘ JEHOWY JEST POTĘŻNĄ TWIERDZĄ "
Nie!... Stawiam wewnętrzny opór krytyce. Po co te ciemne, krytyczne myśli ? Jestem przecież w "prawdzie ", pragnę służyć Bogu. Bo czy można Go znaleźć gdzie indziej? Czy nie ma racji "Strażnica " mówiąc, że powinniśmy w imię Boże poniechać wszelkiej krytyki? Tylko odwagi, zaufaj Jehowie! Bo Jehowa to potężna twierdza; sprawiedliwy szuka w niej ucieczki i znajduje bezpieczne schronienie. Wszystkie wyniki mych studiów chwieją się od nowa. Muszę tylko znów zacząć działać, a w życiu dla innych znajdę znów bezpieczeństwo i pokój. Jasne wyniki mych studiów, decyzja prowadzenia dalszych badań - wszystko to napełnia mnie lękiem. Bracia ze zboru od dawna spostrzegli, że coś się ze mną dzieje. Nikt jednak nie podszedł do mnie z pomocą. Rzucam się znowu w działalność w terenie. Znów chodzę od drzwi do drzwi, głosząc że teraźniejszy świat zginie wkrótce w Bożym sądzie Har-Magedonu. Tylko ten, kto przyłączy się do nas, uratuje się i przejdzie do życia w Nowym Świecie. Sumienie nie daje mi jednak spokoju. Toczę dalej sam z sobą wyczerpującą walkę. Wiem, że wiele rzeczy w nauce "Strażnicy " jest błędem. Sądzę, że Jehowa nie kieruje tą organizacją. A jednak nie mogę się zdecydować na krok ostateczny. Raz jeszcze staję przed braćmi ucząc. Raz jeszcze staram się być wzorem w posłudze. Rozdarty wewnętrznie, szkolę braci do nauczania w domach. I znów siedzę nad książkami. Znowu obejmuję spojrzeniem wyniki moich krytycznych badań. Jest dla mnie jednoznaczne, że wyciągnięte wnioski były słuszne. Dlaczego więc nie mogę oderwać się od nauki "Strażnicy "? Dlaczego ciągle powracam do myśli, o których wiem, że nie są biblijne, nie są chrześcijańskie? Przeżywam straszny lęk, że wzbudzę gniew Jehowy i że stracę życie czekające mnie w Nowym Świecie. Strach przed utratą życia ? To przecież egoizm! Jestem przywiązany do życia. Dobrze, swe życie kocha każdy człowiek. Ale czy mego życia nie zatracę właśnie przez to, że będę myślał co innego, a czynił co innego? Czy tak postępując nie jestem obłudnikiem? Tak, bez wątpienia. Lecz jeśli jestem obłudnikiem, to już zatraciłem me życie. Tak być nie może, nigdy! Musiałbym wbrew mojej lepszej wiedzy przestać myśleć o wszystkich negatywnych wnioskach na temat Towarzystwa "Strażnica ", jego nauki i odniesienia do Boga. Mijają godziny. Wydaje mi się, że tracę rozum. Jedna myśl ogarnia mnie z coraz większą siłą, przestaje być już tylko myślą. Pośród urywanych słów modlitwy do Chrystusa i Boga staje się pewnością: ja przecież nie myślę o Panu Bogu, lecz tylko o samym sobie! Towarzystwo "Strażnica " wpoiło we mnie straszny, nieprzezwyciężalny lęk przed zagładą w Har-Magedonie. Owładnięty tym lękiem, nie służę jednak Bogu. Nie zostawiam miejsca dla Jego łaski - chcę zbawić sam siebie poprzez moje czyny. A zbawić samego siebie - to dla człowieka niemożliwe. Nie wpłynę na Pana Boga przedstawiając Mu pozytywny raport z mej pracy w terenie. Nie wprowadzę Go w błąd, nawet jeśli uda mi się stłumić wszystkie nurtujące mnie wątpliwości. Jehowa jest potężną twierdzą. Uciekłem się do tej twierdzy, lecz nie znalazłem schronienia. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Mimo wszystkich oczywistych wniosków w odniesieniu do Towarzystwa "Strażnica " wciąż jeszcze nękają mnie wątpliwości. A może właśnie te wątpliwości w odniesieniu do nauki Świadków Jehowy są przejawem działania łaski Bożej we mnie? Czy w takim razie moje modlitwy nie zostały jednak wysłuchane? - Do jakiego Boga właściwie się modlę? Przecież do Jehowy, jedynego prawdziwego Boga! Ale tu jawi się już kolejna wątpliwość: czy Jehowa to właściwe imię Boga ? Wiedzieć to jest dla nas, Świadków Jehowy rzeczą ogromnej wagi. Chcę więc też poznać dokładniej prawdę o imieniu Boga, aby wyzwolić się ze zniewolenia przez przepotężną organizację. Boże, wspomóż mnie! Oto mimo całej mej słabości chcę Tobie służyć. Panie Jezu, Odkupicielu, Zbawicielu, zmiłuj się nade mną! Wytężam wszystkie siły. Żadne usprawiedliwienia "Strażnicy " już mnie wewnętrznie nie przekonują. Moja prośba zwrócona do Chrystusa jest jak wołanie pośród burzy. Błagam żarliwie, by Bóg wysłuchał mnie w Jego imię. Coraz boleśniej odczuwam moją wewnętrzną pustkę. Muszę odnaleźć drogę do Boga, jego słowo zapewnia, że kto szuka, ten znajdzie. Nie mogę zatrzymać się w połowie drogi ku Prawdzie, czy powrócić wręcz do starych błędów. Muszę szukać, lecz żeby znaleźć, muszę też nadal badać. I tak też odzyskałem pewien wewnętrzny pokój. Bóg widzi na pewno mój szczery wysiłek i moją mękę, w której do Niego wołam. Trzeba mi jeszcze większej pewności. To ma mnie umocnić do rozstrzygającego kroku, przed którym nie mogę i nie wolno mi się już cofnąć.
Co imię "Jehowa " znaczy dla Świadków
Miało to imię dla mnie i ma dla wszystkich świadków przeogromne znaczenie. Ono wskazuje, kto jest prawdziwym świadkiem Boga, a kto nie. Jest ono znamieniem Świadków jako prawdziwego Bożego ludu Przymierza. Imię "Jehowa " wciąż jest przedmiotem szczególnej uwagi "Strażnicy ". (...) aby się przez to odróżnić od wszystkich fałszywych bogów, Stwórca Najwyższy Pan nadał sobie imię jedyne w swoim rodzaju ( "Strażnica " 1957, str. 451). (...) ponieważ Jehowa jest wyłącznym imieniem Stworzyciela nieba i ziemi (1958, str. 350). Chrystusowe zgromadzenie dwudziestego wieku musi najpierw wiedzieć, co jest imieniem Boga, tak jak zostało ono objawione przez Jezusa pierwszym uczniom, a członkowie zgromadzenia muszą stać się świadkami tego wzniosłego imienia, tak jak byli nimi prorocy starego czasu, Jezus i chrześcijanie pierwszego stulecia. Tylko reszta namaszczonych Świadków Jehowy i ich dzisiejsi współtowarzysze posiadają głębokie zrozumienie Bożego imienia JEHOWA! (1955, str. 441-2) Przed około zgromadzony lud zrozumiał, jak niezmiernie ważne jest to święte imię i zaczął więcej jeszcze o nim się uczyć. W roku 1926 "Strażnica " z 1 lutego przyniosła czołowy artykuł "Kto będzie czcić Jehowę? " i odtąd imię Jehowa zajmuje szczególne miejsce w życiu Jego dzieci, powiększając swoje znaczenie (1954, str. 278). Musi to budzić pragnienie i nadzieję, by imię JEHOWA widzieć wyniesione ponad wszelkie imię w uniwersum. ..To są...znamiona prawdziwej religii (1954, str. 241). To nie Hebrajczykom, Izraelitom, Żydom zawdzięczamy niezwykle imię Boga. Żadne stworzenie na niebie i ziemi nie nadało Mu tego imienia. On sam je wybrał. Ogłosił je jako swoje imię mówiąc "Ja jestem Jehowa, to jest moje imię " (Izajasz 42,8; tłumaczenie elberfeldzkie). Aby prawdziwego Stworzyciela nowego nieba i nowej ziemi nazwać w sposób pełen czci, musimy Jego jedynego rodzaju imię "Jehowa " wspominać we wszystkich jego powiązaniach ( "Neue Himmel und eine neue Erde ", str. 12,13). Imię Jehowa jest więc dla Świadków święte. Jest jedyne w swoim rodzaju. Jest jedynym, wyłącznym imieniem Boga. Ma doniosłe życiowe znaczenie dla Świadków. Stanowi znamię prawdziwej religii. Z tych oświadczeń "Strażnicy " czerpią Świadkowie głębokie zrozumienie tego właśnie imienia Jehowa. W jaki szczególny sposób uzasadnia się cześć tego imienia u Świadków Jehowy? Biblia inspirowana przez samego Stwórcę używa wielokrotnie tego wyrażenia, począwszy od 1 Księgi Mojżesza21 2,4, gdzie w tzw. przekładzie "Nowego Świata " czytamy: "Oto historia nieba i ziemi w czasie ich stworzenia, w dniu, w którym Jehowa Bóg uczynił niebo i ziemię ". Stąd jesteśmy upoważnieni używać w odniesieniu do Boga określenia Jehowa Bóg, które On sam przez swoje natchnienie, przez swego Ducha, kazał zapisać w swoim świętym Słowie ( "Strażnica " 1958, str. 356-357). Zatem - jak uczy "Strażnica " - sam Bóg objawił to imię w natchnionym przez siebie Piśmie. Gdzie jest jednak ta Biblia, którą inspirował sam Bóg? Czy jest nią przekład Biblii "Nowego Świata ", Towarzystwa "Strażnica ", który imię Boga oddaje przez wyrażenie "Jehowa "? Czy tym Pismem natchnionym przez Boga jest elberfeldzki przekład Biblii? Czy jakiś inny z przekładów wyrażający imię Boga w formie "Jehowa "? Duch Święty inspirował pierwotny tekst Pisma św., ale nie jakikolwiek z jego nowoczesnych przekładów oddających imię Boga przez słowo "Jehowa ". A przecież jak mówi książka "Neue Himmel und eine neue Erde ": żadne ze stworzeń na niebie i na ziemi nie nadało Mu tego imienia.
Skąd pochodzi imię Boże "Jehowa "? Stary Testament został napisany w języku hebrajskim. W piśmie hebrajskim imię własne Boga wyrażone jest przez cztery spółgłoski: JHVH. Samogłosek a,e,i,o,u pierwotnie w języku hebrajskim nie zapisywano. Z pełnej czci bojaźni wobec niepojętego Boga Żydzi za czasów Chrystusa nie wymawiali już Świętego imienia Bożego: mówili o Bogu zawsze " Adonai " (tzn. "Pan " ) albo tam, gdzie obok czterech znaków JHVH było słowo "Adonai " - "Adonai Elohim " (a w przekładzie greckim, zwanym Septuagintą: "Kyrios " bądź "Theos " ). Żydowscy uczeni, zwani masoretami, w czasie około roku 750 do 1000 po Chrystusie, podjęli zadanie dokładnego utrwalania brzmienia tekstu hebrajskiego. Stąd umieścili m.in. pod spółgłoskami hebrajskimi znaki samogłosek. Przy słowie JHVH podstawili znaki samogłosek wzięte ze słów "Adonai " albo "Elohim ". Według reguł wokalizacji masoreckiej wpisali pod J w miejsce a znak e, tak że słowo to wyglądało teraz jak "Jehovah " albo "Jehovih ", i tak też imię Boże wymawiane było w późniejszych wiekach przez tych czytelników, którzy nie wiedzieli już, w jaki sposób powstało ono w tekście masoreckim. Imię "Jehowa " nie jest więc imieniem biblijnym, ale pojawiło się dopiero między wiekiem XI a XIV po przyjściu Chrystusa.
Imię "Jehowa " okazało się błędem
Właściwą formą imienia JHVH w odniesieniu do Boga jest według językoznawców nie "Jehowa ", lecz "Jahwe ". Określenie "Jehowa " jest w każdym razie błędne. Prawie wszyscy uczeni i badacze są co do tego zgodni. Encyklopedie niemieckie mówią o imieniu "Jehowa ": "jehowa - błędnie zamiast jahwe " (Knaur ). "jehowa - zobacz jahwe " ( Brockhaus ). O imieniu "Jahwe ": "jahwe (błędnie jehowa), imię Boga w S.T " (Knaur). "jahwe, pierwotna wymowa imienia własnego Boga Izraela " (Brockhaus). Nawet chętnie i często cytowany przez Świadków Jehowy elberfeldzki przekład Biblii mówi w przedmowie (str. 4) na temat imion Bożych następująco: Jehowa - zachowaliśmy to imię Boga Przymierza Izraela, ponieważ czytelnik od lat przyzwyczaił się do niego... Nowsi uczeni przyjmują niemal jednogłośnie, że zamiast "Jehowa " czy " Jehowi " należy czytać "Jahwe ". Towarzystwo "Strażnica " albo przywódcy Świadków Jehowy muszą przyznać sami. - w książce pt. "Uzbrojony do każdego dobrego dzieła "22, str. 25 - że imię "Jehowa " nie jest formą pierwotną. Przez lata bracia z Brooklynu nie dostrzegali, co o imieniu Boga mówią encyklopedie, uczeni i np. elberfeldzki przekład Biblii, w końcu jednak musieli przyznać, że imię "Jehowa " jest błędne, natomiast właściwą i pierwotną formą jest "Jahwe ". Czy więc imię "Jehowa " stanowi dowód prawdziwej religii? Dlaczego przywódcy Świadków nie odrzucają imienia Jehowa, skoro przekonali się, że jest ono określeniem fałszywym? Dlaczego nie nazywają siebie oficjalnie, zgodnie z właściwym imieniem Bożym, Świadkami Jahwe? Przyzwyczajenie czy tradycja odgrywa również i u nich ogromną rolę. Świadkowie przywykli do imienia Jehowa. Zważmy, jak wielkie znaczenie do tego imienia przywiązuje "Strażnica ". Poniechanie zwyczaju nazywania Boga Jehową wywołałoby dla organizacji fatalne skutki. Cała mozolnie zdobyta popularność zostałaby stracona. Przywódcy Świadków zdają się mieć mentalność ludzi interesu. Nie zmienia się dobrze znanego imienia firmy, chociaż dawno zmieniło się imię właściciela... Nie może być innego powodu, dla którego bracia z Brooklynu trzymają się uporczywie błędnego imienia Boga - "Jehowa ". W przedmowie do angielskiego przekładu Nowego Testamentu, zwanego przekładem "Nowego Świata ", kierownictwo brooklyńskie uzasadnia trwanie przy błędnej formie imienia Bożego tym, że imię "Jehowa " przyjęło się już w XIV wieku (New World Translation, str. 25). Bracia są tu niekonsekwentni, bowiem gdzie indziej odrzucają wszelką tradycję ludzką, trzymając się bezwzględnie samej tylko Biblii. Dlaczego nie zerwać także z ludzką tradycją błędnego podawania imienia Bożego? Byłoby .to konsekwentne! Ale miałoby też poważne następstwa dla organizacji Świadków Jehowy.
Zwolennicy tradycji ludzkich - kłamcami
Towarzystwo "Strażnica " odrzuca i potępia wszystkie tradycje religijne, na które nie można znaleźć dowodu w Biblii. W książce pt. "Bóg pozostaje prawdziwy "*,23 pisze się na ten temat: Właśnie ze względu na spór o tradycje i przepisy przywódców religijnych popadł wielki Nauczyciel z Nazaretu w konflikt z rabinami... Czytamy o tym następującą relację: "Wtedy przyszli do Jezusa faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: Dlaczego Twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych?... On im odpowiedział: Dlaczego i wy przestępujecie przykazanie Boże dla waszej tradycji?... Ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże (...) Obłudnicy... " (Mt 15, 1-7). I tak udowodnione zostało, że zwolennicy tradycji religijnych byli kłamcami( "Bóg pozostaje prawdziwy ", str. 11-12). Paweł przewidział, że ludzie, którzy uważają się za duchownych chrześcijańskich (albo za duchowych przywódców, jak Knorr i Franz - dopisek autora), zbudują system przepisów religijnych i przekazów, i tak zakryją prawdę członkom organizacji religijnych. Dlatego napisał: Baczcie aby kto was nie zagarnął w niewolę... na podstawie podań ludzkich (por. Kol 2,8). Paweł wiedział, że te podania ludzkie byłyby kłamstwami (j.w., str. 16). Stwierdziłem to, co przyznają sami przywódcy Świadków Jehowy, że w najważniejszej kwestii dotyczącej imienia Bożego Świadkowie trzymają się tradycji ludzkich z XIV wieku. Bynajmniej nie myślą o tym, żeby zerwać z takimi tradycjami, i odrzucić swoje fałszywe Boże imię. Trwają nadal przy błędnym imieniu "Jehowa " i nadal nazywają siebie Świadkami Jehowy. Nadal też będzie się próbować bagatelizować tę sprawę tak, aby zwolennicy Towarzystwa "Strażnica " nie zrazili się tradycjami, które powinni właściwie potępić i odrzucić.
MÓJ ŚWIATOPOGLĄD ROZPADŁ SIĘ W GRUZY
Kiedy jako jeniec wojenny przebywałem w angielskim obozie, pytałem siebie, czy Bóg może mi przebaczyć mą winę. To pytanie nurtowało mnie dogłębnie i ono sprawiło, że stałem się Świadkiem Jehowy. Sądziłem, że znalazłem "prawdę " i otrzymałem przebaczenie Boga, kiedy trzymałem w rękach dokument potwierdzający moją szczególną służbę "pioniera ". Dziś moja wiara legła w gruzach. Sądziłem, że prawdziwie służę Bogu. Komu ja jednak naprawdę służyłem? Sądziłem, że moja wina została zmazana, a oto staje teraz przede mną nowa przeogromna wina. Tysiącom ludzi głosiłem błędną naukę. Setki umocniłem w tej błędnej wierze. Dziś muszę ostatecznie uznać: moje dążenie, by służyć Bogu było daremne. Nie przyłożyłem ręki do sprawy Bożej, ale podałem rękę przemożnej organizacji, ludziom zarozumiałym i próżnym, jeśli nie wręcz przeciwnikowi Boga. Oddałem siebie z duszą i z ciałem. Teraz, poznawszy prawdziwe imię Boga, zrozumiałem jasno: Bóg nie może stać za Towarzystwem "Strażnica " i nigdy za tą organizacją nie stał! Zrozumienie tego podcięło ostatecznie moje psychiczne i fizyczne siły. Przed oczyma stoi mi ogrom mojej winy. Co jest w ogóle prawdą? Gdzie znaleźć Boga ? Czy On w ogóle istnieje? Do tego doszedłem, że zaczynam wątpić w samo istnienie Boga. Modliłem się, wiele się modliłem - ale wydaje mi się, że na próżno. Jak naprawdę wygląda życie? Nie wiem! Żyłem dotąd nauką Świadków Jehowy, patrząc na wszystko tylko poprzez okulary "Strażnicy ". Tak jedynie poznawałem rzeczywistość. Świat był dla mnie czymś diabelskim, zakłamanym, bo usiłował oderwać mnie od prawdziwego Boga. Teraz stoję zagubiony pośród tego świata, którego nie znam. Gdzie mam szukać prawdy i sprawiedliwości? Gdzie szukać Boga? Świat jest w rękach szatana, czego więc mam oczekiwać od tego świata ? Religię katolicką, ewangelicką i inne religie utworzył przecież szatan, bóg tego świata. Jak więc mam znaleźć w nich prawdę? Czy cały świat nie jest jednym wielkim kłamstwem? "Strażnica " zwiodła mnie w samych fundamentach postawy religijnej. W co mam jeszcze w ogóle wierzyć? Jestem u kresu. Wszystkie kryteria wiary rozsypały się, w myślach mam chaos. Gdzie tu jest wyjście? Nie widzę go, żyję i pracuję jak we śnie. Znalazłem pracę na terenie Szwajcarii. Jeden z kolegów zorientował się w moim stanie i wkradłszy się w moje zaufanie podle go nadużył. Zapłaciłem za to drogo. Stałem się jeszcze bardziej sceptyczny wobec ludzi. Nikomu nie ufam, nikomu nie wierzę. Wobec upadku sił, każda praca fizyczna staje się dla mnie zbyt ciężka. Nie mogę też mimo wszelkich wysiłków skupić myśli na tym, co robię. Jestem podatny na każdą infekcję. Toteż tracę miejsce pracy. Walą się teraz na mnie wszelkie możliwe nieszczęścia. Zapadam na ciężką chorobę serca. Moje siły fizyczne załamują się ostatecznie. Ponieważ pracowałem na terenie Szwajcarii, tracę uprawnienia do zasiłku chorobowego i dla bezrobotnych. Aby rodzina nie umarła z głodu, żona idzie do pracy. Zarabia niewiele, a koszty mego leczenia rosną. Coraz bardziej toniemy w długach. Pozbawiony jestem w chorobie pielęgnacji, bo żona zajęta pracą nie ma już czasu dla mnie. Nadto muszę troszczyć się o troje naszych dzieci. Nie widzę z tej sytuacji wyjścia. Wydaje mi się, że jesteśmy pod każdym względem zgubieni. Po długich miesiącach mój stan poprawia się na tyle, że próbuję na nowo pracować. Ale przez cały ten długi czas wadzę się z Bogiem i moim losem. Dopiero po długiej walce wewnętrznej dochodzę do tego, że nie wątpię już w istnienie Boga. Bóg jest dla mnie rzeczywistością, większą aniżeli wszystko wokół mnie. Jestem tylko przekonany, że żadna organizacja religijna na ziemi nie służy naprawdę Bogu. Nie mogę sprostać wymogom podjętej pracy. Ponownie powala mnie choroba. Cała rodzina zebrana wokół mnie modli się do Boga, którego nie znamy. Żarliwie zwracamy się do Chrystusa, naszego Zbawiciela, we wspólnej modlitwie o łaskę i Światło Boże. Żona znowu musi iść do pracy, bo ja pracować nie mogę. Trudności finansowe rosną. Nie wiemy, co wpierw zapłacić i skąd wziąć na to pieniądze. Nie wystarcza nawet na jedzenie. Myślimy już tylko o dzieciach. Wszystkiego wyrzekamy się dla nich, byle tylko one były syte i zdrowe. Ale na tym nie dość nieszczęść! Z kolei zapada ciężko na zdrowiu moja żona. Przewieziona zostaje do szpitala. Przeprowadzona tam operacja powoduje nowe długi. Zmuszony mimo wszystko pracować, zostaję przedstawicielem pewnej firmy. Ale albo mam do ludzi zbyt wielkie zaufanie i doznaję potem gorzkich, bardzo gorzkich zawodów, albo jestem nazbyt nieufny i nie działam właśnie tam, gdzie działać byłoby trzeba. Tak więc moje życie determinuje coraz bardziej duch ciągłej negacji: Jestem bliski rozpaczy. Pytam siebie często, po co ja jeszcze w ogóle żyję. Czy nie zawiodłem na całej linii? I czy moja rodzina, moje biedne, niewinne; dzieci muszą za to pokutować? Jakie wskazania mogła mi dać "jedyna prawdziwa " religia Świadków Jehowy w odniesieniu do rzeczywistości życia na ziemi? Nie dała mi żadnych, absolutnie żadnych. W zetknięciu z życiem takim, jakim ono jest, zawodzę, bo nie jestem przygotowany do niego. To było nazbyt piękne głosić Królestwo Boże jako jedyny ratunek świata. Wszystko inne nie obchodziło mnie, skoro miałem to, co do życia najniezbędniejsze. Wszystkiego innego oczekiwaliśmy od nowego świata. Po co zajmować się tutaj rzeczami codzienności? Wszystkie problemy rozwiąże już rychło Har-Magedon, jeśli tylko wytrwamy w służbie. Ale domek i ogród w "nowym świecie " Świadków Jehowy był jednak tylko snem. Sen rozwiał się w nicość i oto stoję nie wiedząc co dalej. Wciąż od nowa modlimy się wytrwale do Boga. Nie otrzymując odpowiedzi sądzę, że moja wina wobec Niego jest tak wielka, że nigdy jej nie zmażę. Ogarnia mnie rozpacz. Cóż mi pozostaje? Długo zmagam się ze sobą, zanim zdobędę się na to, co najbardziej dla mnie możliwe: najwyższym wysiłkiem woli zwracam się znowu do Pisma, aby w nim znaleźć pocieszenie.
***
W roku 1957 pozbawiono mnie członkostwa we wspólnocie Świadków Jehowy. Całkowicie rozdarty wewnętrznie udałem się na zebranie, gdzie ogłoszono me wyłączenie. Oskarżono mnie tylko - o konsekwencje i nieteokratyczne postępowanie. Nie pytano: dlaczego? Nie wolno mi się było tłumaczyć. Na próżno oczekiwałem sprawiedliwego, życzliwego zrozumienia moich wewnętrznych trudności. Czy brat Franke, obecny na zebraniu, wiedział, co się we mnie dzieje? Czy wiedział, że jestem jak chwiejąca się trzcina, ponieważ moje zaufanie poderwały rzeczowe argumenty? Czy wiedział, że właśnie dlatego czułem się zagubiony? Drodzy bracia, łatwo jest osądzić człowieka, który nie spełnił oczekiwań, i potępić go - trudniej zrozumieć, co się dzieje w jego sercu. A nawet gdy kogoś oskarża własne sumienie, to czy "pomóc " można mu tylko przez to, że odmówi mu się chrześcijańskiej wspólnoty? Nie chciałbym nikogo potępiać. Nie chciałbym o nikim mówić źle. Nie chcę nienawidzić. Właśnie dlatego, że tak drogo musiałem zapłacić za mój błąd. Myślę o słowach Jezusa: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień ". Nie rzucam na innych kamieni. Ale zrozumiałem, stając w sumieniu przed Bogiem, że mam święty obowiązek zachować innych od nieszczęsnych błędów "Strażnicy ". Dlatego piszę o mych przeżyciach i refleksjach - z poczucia obowiązku, z miłości bliźniego, a nie po to, by siebie usprawiedliwić. Apostoł Paweł wezwał wystarczająco wyraźnie w Liście do Kolosan, abyśmy oblekli się w "serdeczne miłosierdzie ", byśmy z wszelką mądrością jedni drugich nauczali i napominali. Toteż z wszelką miłością, ale też jasno i zdecydowanie, chcę mówić dalej o błędnych naukach moich dawnych współbraci, chociaż niektórzy próbują oczernić moją osobę, aby przez to pozbawić skuteczności moje krytyczne słowa. Stoczyłem z sobą ciężką walkę. Często i długo prosiłem Boga o łaskę i pomoc. Niełatwe jest w mej sytuacji moje przedsięwzięcie. Ufam, że zabierając głos, dopomogę wielu wyzwolić się ze zniewolenia przez przemożną organizację i odnaleźć drogę powrotu do Chrystusa. Pan pozwala odnaleźć siebie tym, którzy Go szczerze szukają. W to już nie wątpię. Nie na próżno spłynęła na naszą ziemię bezcenna, odkupieńcza krew Zbawiciela. Jeśli modlimy się szczerym sercem, Bóg nie pozwoli nam zginąć. On błogosławi prawym zamiarom - tak mówi słowo Pisma, takie jest moje przekonanie. Jeśli i rozpacz skłoniła mnie do pisania tej książki, to jednak moje istotne motywy są czyste. Nareszcie w mej przygnębiającej sytuacji, w załamaniu się dotychczasowych przekonań dojrzałem stojące przede mną zadanie. Nie spocznę, póki go nie wypełnię. Co znaczy moja fizyczna słabość, bieda materialna? Mogę pomóc innym, ostrzec ich i zachować od błędów, wyzwolić z nich dawnych współbraci. To jest dla mnie największe szczęście. Co dzień, co godzinę niemal rośnie moja wiara w siebie, moja ufność, że odnajdę Boga, odnajdę Go na tej drodze.
Ciąży na mnie jeszcze wiele z balastu nauk "Strażnicy " i trudno mi się go pozbyć, ale z pomocą Bożą ostoję się w mojej wewnętrznej walce. Stąd moje mocne postanowienie: porównać naukę Świadków Jehowy z tym, co mówi Biblia; ale porównać także z sobą najrozmaitsze pisma "Strażnicy " i przedstawić wyniki tych badań. Po nocach bezsenności i męki przezwyciężyłem najpoważniejsze wątpliwości. Stałem się wolny - mogę bez z góry powziętych sądów zbadać naukę "Strażnicy ". Dzięki za to Ojcu Niebieskiemu i Jego Synowi, Jezusowi Chrystusowi. Niech Bóg zachowa mnie od oskarżeń niezgodnych z duchem chrześcijańskim, niechaj umocni mnie w chrześcijańskiej miłości!
"Znaleźli się fałszywi prorocy wśród ludu tak samo, jak wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje " (2P 2,1) Przez całe lata głosiłem: "Czyńcie pokutę, nadeszło Królestwo, owszem, już tu jest. Chrystus Jezus panuje pośród swoich wrogów ". Jaką religię wyznajesz? Jesteś katolikiem? ewangelikiem? Należysz do jednej z wielu wspólnot chrześcijańskich ? Jesteś wyznawcą islamu? Buddy? Czy jakiejś innej religii niechrześcijańskiej ? - Otóż przyjmij do wiadomości, że zostaniesz zatracony w bitwie bożej pod Har-Magedon. Dlaczego? Dlatego, że wyznajesz religię wrogą Bogu. Dlatego, że przez nią kłaniasz się w rzeczywistości szatanowi, przeciwnikowi Boga. Tak uczyłem i tak głoszą jeszcze dziś Świadkowie Jehowy24. Czas końca Czas, w którym dziś żyjemy, jest czasem końca tego świata. Har-Magedon oznacza zamknięcie. Tutaj wszyscy, którzy nie są Świadkami Jehowy, znajdą wieczną śmierć. Obojętnie, czy w dobrej wierze żyjesz w jakiejś innej religii, czy kierując się uczciwością działasz jako polityk - zginiesz! Według nauki Świadków Jehowy takie jest postanowienie Boga. Dokładny czas końca obliczają świadkowie według Biblii. Miał on się zacząć w roku 1914. My wszyscy żyjemy dziś jeszcze tylko dlatego, że Jehowa Bóg w swojej dobroci dał od roku 1918 swoim Świadkom czas na głoszenie nauki, aby możliwie wielu ludzi ze wszystkich narodów zostało uratowanych od zagłady. Zostań Świadkiem Jehowy! Inaczej w krótkim czasie zginiesz! Zostań Świadkiem Jehowy! Wtedy przetrwasz koniec starego świata i przeżyjesz początek nowego, szczęśliwego. Nie wierzysz? Zapytaj któregokolwiek Świadka Jehowy. On ci to potwierdzi. Od ośmiu dziesiątków lat głoszona jest "dobra nowina o czasie końca ". Pospiesz się! Czas nagli! Wyobrażenia Świadków Jehowy dotyczące czasu końca, jego początku, jego trwania, wydarzeń z nim związanych i jego finału w Har-Magedonie stanowią treść decydującego orędzia szerzonego z Brooklynu przez kierujących organizacją braci. Ten czas końca jest rzeczą, która decyduje o być albo nie być Świadków Jehowy. 1914 - to rok, w którym - jak uczą Świadkowie zaczął się według Biblii czas końca. 1914 to rok, w którym nastąpiło najważniejsze wydarzenie tego czasu: powtórne przyjście Chrystusa. - W to każą wierzyć Świadkowie Jehowy. Tymczasem właśnie ta, tak ważna dla nich nauka nie wytrzymuje gruntownej krytyki. Pismo święte przeciwko obliczaniom czasów Wymieniłem lata 1914 i 1918. Świadkowie wyliczyli te daty posługując się Biblią. Te obliczenia muszą być fałszywe, bowiem Chrystus powiedział: Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swą władzą (Dzieje Apostolskie 1,7). Te słowa Chrystusa wykluczają właściwie kwestię jakichkolwiek kalkulacji czasowych dotyczących końca świata. Także i rozdział 24 Ewangelii św. Mateusza, na który stale powołują się Świadkowie, aby dowieść, że nadszedł czas końca, przemawia przeciwko obliczaniu czasu powtórnego przyjścia Chrystusa: Ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwalą (wiersz 30). Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec (wiersz 36). Powstaną fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych (wiersz 24). Także Ewangelia św. Łukasza przestrzega przed fałszywymi ustaleniami: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: " Ja jestem " oraz: "Nadszedł czas ". Nie chodźcie za nimi! Widzimy zatem: jeżeli Świadkowie Jehowy twierdzą, że obliczyli czas końca świata, to wiedzą więcej, niż wiedzieć mogą i wiedzieć im wolno. Bo nawet ci, którzy - jak Świadkowie Jehowy - uważają się za wybranych przez Boga, nie mogą określić czasu końca, chociażby posługiwali się przy tym Biblią. Ewangelia św. Łukasza przestrzega dobitnie przed głoszeniem, że "nadszedł czas ". Co pierwszy prezydent Świadków Jehowy głosił o czasie końca? Charles Taze Russel, zwany Bratem albo Pasterzem Rusellem, prezydent Świadków Jehowy do roku 1916, głosił następujące "orędzie Boże " o czasie końca i wydarzeniach poprzedzających powtórne przyjście Chrystusa: Czas końcowy, okres 115 lat, od 1799 do 1914, jest oznaczony w szczególny sposób w Piśmie ( "Wykłady Pisma św. ", tom 3; w wydaniu niemieckim str. 19). Russel wykazuje następnie, że to rok 1799 ustalony jest niezbicie w Piśmie jako rok początku końca, ponieważ potwierdza to trzykrotnie prorok Daniel w swej księdze, w rozdziale 11. Interesujące stwierdzenie dla młodych Świadków Jehowy, od niedawna dopiero trwających w "prawdzie "... W powiązaniu z czasem końca Russel wskazuje na postać Napoleona, którym "Opatrzność " posłużyła się jako narzędziem, aby złamać "potęgę papiestwa ": Publiczna kariera Napoleona Bonaparte, w którym już za jego czasu rozpoznano "męża przeznaczenia ", jest przedstawiona tak wyraźnie przez opis proroczy, że ustala pozytywnie datę "określonego czasu " .Ten sposób określania jakiejś daty jest ścisły. Jeśli wykażemy, że wspomniane tu w proroctwie wydarzenia są zgodne z dziejami Napoleona, możemy z całą pewnością rozpoznać tę datę (...) Dzieje Napoleona wyznaczyły w świetle proroctwa rok 1799 po Chrystusie jako koniec 1260 lat władzy papiestwa i początek okresu zwanego czasem końca ( "Wykłady " 3,132) 1799 - początek czasu końca! 115 lat - a więc do roku 1914 - trwanie tego okresu! Daty ustalone ściśle biblijnie! A rok 1914 ? Ostatni rok czasu końca? W tym roku nastąpi według Russela tysiącletnie królestwo i zmartwychwstanie książąt Abrahama, Izaaka, Jakuba itd. ( "Wykłady " 3,132). W roku 1914 zniknie to, co Bóg nazywa Babilonem, a ludzie chrześcijaństwem - jak to zostało już wykazane z przepowiedni ( "Wykłady " 3,146). Ustanowienia ziemskich regentów nie możemy jednak oczekiwać przed upływem "czasu pogan "25, w październiku 1914. U początku Królestwa, w końcu roku 1914, godność panujących przyobleką więc ...jedynie zmartwychwstali święci Starego Przymierza od Jana Chrzciciela wstecz, aż do Abla, Abrahama, Izaaka, Jakuba i wszystkich proroków ( "Wykłady " 4,325). W tym rozdziale dajemy biblijny dowód na to, że całkowity koniec pogan... osiągnięty zostanie z rokiem 1914 i z tą chwilą znajdzie kres władztwo ludzi niedoskonałych... ( "Wykłady " 2,76). Pastor Russel uczył więc o roku 1914: początek Millenium, to znaczy tysiącletniego panowania Chrystusa; zmartwychwstanie książąt - Abrahama, Izaaka itd. i ustanowienie ich widzialnymi władcami na ziemi; zniknięcie tego, co ludzie nazywają chrześcijaństwem; koniec wszelkiego ludzkiego porządku politycznego; początek Królestwa Bożego na ziemi. Powtórne przyjście Chrystusa nastąpiło według Russela w roku 1874. Dowodził tego następująco: (...) Znów znaleźliśmy, że drugi Adwent naszego Pana wskazany został przez proroka Daniela (12,1), jednakże w taki sposób, że pozostał zakryty, aż przepowiedziane poprzedzające go wydarzenia przeszły do historii... Niechaj nie ujdzie naszej uwadze, że w obliczeniach podanych tu symbolicznych czasów posłużyliśmy się tym kluczem, który został nam dany w sposobie, w jaki zapowiedziany był pierwszy Adwent, a mianowicie - że jeden dzień symboliczny przedstawia jeden faktyczny rok. I tak doszliśmy jasno na podstawie Pisma, że czasem drugiego Adwentu (powtórnego przyjścia) naszego Pana jest rok 1874, i to październik tego roku, jak to zostało wykazane w tomie 2, rozdziale 6 (2,118). Tak więc z natchnienia Bożego miał się Russel dowiedzieć, że Chrystus przyszedł powtórnie nie w roku 1914, lecz o 40 lat wcześniej - w roku 1874. O zmartwychstawniu 144 tysięcy, również jednym z wydarzeń z czasu końca i powtórnego przyjścia Chrystusa, uczył Russel: A że zmartwychwstanie Kościoła (czyli 144 tysięcy) musi nastąpić kiedyś podczas "końca "... sądzimy w pełnej harmonii z całym planem Pana, że wiosną roku 1878 wskrzeszeni zostali jako istoty duchowe podobne do swego Pana i Mistrza wszyscy święci Apostołowie i wszyscy Zwycięzcy ery chrześcijańskiej, którzy zasnęli w Jezusie (3,219). Zatem według Russela - w roku 1878 nastąpiło zmartwychwstanie "zrodzonych z ducha ". Prawda W roku 1914 nie rozpoczęło się tysiącletnie panowanie Chrystusa. Nie wstali z grobów książęta. Nie została złamana tzw. potęga papiestwa. Panowanie nad ziemią nie przeszło na książąt Russela. Nie przestało istnieć to, co ludzie nazywali chrześcijaństwem. Nie skończyło się panowanie ludzi niedoskonałych. Wszystkie przepowiednie czy proroctwa Russela były więc fałszywe. Wybuchła pierwsza wojna światowa i Russel musiał pogrzebać swe nadzieje na rok 1914. Przesunął spełnienie się wszystkich wydarzeń związanych z końcem świata na rok 1916 bądź 1918. Los był jednak dla niego łaskawy. Umarł, zanim by musiał przeżyć nowe ciężkie rozczarowanie. Bowiem ani w roku 1916, ani w roku 1918 nie wydarzyło się nic z tego, co przepowiedział. Russel przepowiadał jeszcze wiele innych wydarzeń dotyczących końca świata. I tak na przykład w roku 1881 miało nastąpić zakończenie "wzniosłego wezwania " 26 oraz przywrócenie Izraela jako narodu w Palestynie. Także i te proroctwa nie spełniły się. Charles Taze Russel okazał się jednoznacznie fałszywym prorokiem. Jeśli przywódcy Świadków Jehowy każą poprzez amerykańskiego pisarza Marleya Cole pisać o Russelu, że "Świadkowie widzą. w nim pierwszego wielkiego pioniera prawdziwej odnowy nauki, dzieła dalekosiężnego i donioślejszego dla potomności od wszystkiego, czego dokonano od dni Jezusa i Apostołów ", trzeba to nazwać fałszowaniem historii. Uczynił on dla Królestwa Mesjasza więcej niż ktokolwiek, kiedykolwiek żyjący na ziemi (słowa Rutherforda o Russelu według "Strażnicy " z 1.12.1916, str. 374; Marley Cole, "Świadkowie Jehowy " str. 53). Rzeczywiście: takiego bezsensu, jakiego o Królestwie i Mesjaszu uczył Russel, nie głosił przed nim nikt inny. Wszystkie ważne nauki i obliczenia Russela zostały odrzucone przez jego następców. Eksperyment Rutherforda ze spuścizną po Russelu Czy Rutherford myślał o cytowanych wyżej słowach, kiedy siedząc przy swoim biurku szukał drogi wyjścia ze ślepej uliczki, w którą Russel wprowadził "poważnych badaczy Pisma "? W wyniku fałszywych przepowiedni poczynionych i pozostawionych przez Russela organizacja Świadków znalazła się w poważnym kryzysie. Już od początku odłączały się pojedyncze grupy od Towarzystwa "Strażnica ". Odbiło się to nawet na małżeństwie Russela. Ale rozczarowania lat 1914-1918 zagroziły samemu istnieniu organizacji. Wielu Świadków, którzy zachowali zdrowy rozsądek, zrozumiawszy, że dali się nabrać, odwróciło się od utopii "Strażnicy ". Rutherford widział, że tylko jakieś zupełnie nowe proroctwo o końcu starego świata i początku nowego może uratować organizację. Naturalnie nie mógł od razu odrzucić wszystkiego, czego uczył Russel. Trzeba było jakoś do tego nawiązać. I tak wystąpił ze sloganem: "Miliony żyjących teraz nigdy nie umrą ". Był to jednocześnie tytuł książki, którą rozpowszechnił w milionach egzemplarzy. Stanowiło to pierwszą deskę ratunku: rok 1925, nowa data! Początek tysiącletniego Królestwa jest już w bliskiej, uchwytnej przyszłości! Tysiące uczepiły się teraz tej daty. "Miliony żyjących w roku 1925 nigdy nie umrą " Hasło rzucone w roku 1920 stanowi dla dzisiejszych Świadków Jehowy coraz większy kłopot. Bo lata płyną i z dawnych słuchaczy, którym w roku 1920 Rutherford głosił orędzie o nieśmiertelności, niewielu już pozostało przy życiu... Ale w latach bezpośrednio po pierwszej wojnie światowej hasło rzucone przez Rutherforda nadawało się do ratowania rozpadającej się organizacji. Jak zawsze w czasach powszechnego kryzysu i zamętu, każda teza znajdzie zwolenników, jeśli tylko zawiera wspaniałe obietnice i głoszona jest wystarczająco odważnie. Tak było też ze sloganem: "Miliony żyjących w roku 1925 nigdy nie umrą ! " Rutherford dobrze wybrał czas proklamowania tego zuchwałego proroctwa. Śmierć zebrała właśnie obfite żniwo. Narody żywiły tylko jedno pragnienie: pokój i bezpieczeństwo! W takiej chwili wystąpili przywódcy Świadków Jehowy z Rutherfordem na czele, obiecując z niesłychaną pompą, że w roku 1925 znękana ludzkość zostanie wyzwolona od trosk i cierpień. W tym czasie beznadziei wielu łatwowiernych padło ofiarą ułudy szerzonej przez fałszywych proroków. Mimo pomyłek i zawodów z lat 1914-1918 znalazły się znowu dziesiątki tysięcy ludzi przyjmujących za wiarygodne naiwne proroctwo. Wiem, że dzisiaj wobec młodszych braci przedstawia się te sprawy inaczej. W ogóle wszystko dawne, co stało się niewygodne, przedstawia się dzisiaj w korzystnym świetle. W książce: "Miliony żyjących teraz nigdy nie umrą " czytamy: Jak to przedstawiliśmy poprzednio, początek odpowiednika wielkiego Roku Jubileuszowego27 przypada na rok 1925. W tym czasie ma istnieć ziemska faza królestwa... Dlatego możemy ufnie oczekiwać, że z rokiem 1925 nastąpi powrót Abrahama, Izaaka, Jakuba i innych wiernych proroków Starego Przymierza - szczególnie tych, których imiona wymienia Apostoł w Liście do Hebrajczyków, 11 - do stanu ludzkiej doskonałości (rozdział "Ziemscy władcy "). (...) stąd, że kończy się i dlatego ginie stary porządek rzeczy, stary świat, a nadchodzi porządek nowy, że rok 1925 wyznacza wskrzeszenie wiernych Zwycięzców czasów Starego Przymierza i początek przywrócenia wszystkich rzeczy, można rozumnie wnioskować, iż miliony ludzi żyjących obecnie będą jeszcze w roku 1925 na ziemi. A dalej, opierając się na obietnicach złożonych w słowie Bożym, musimy dojść do pozytywnego i bezspornego wniosku, że miliony żyjących teraz nigdy nie umrą (rozdział "Pozytywna obietnica "). Przyszedł rok 1925, a z nim - fiasko! Nie powstało bowiem ziemskie Królestwo Jehowy. Abraham, Izaak, Jakub i wszyscy dawni prorocy nie postali z grobów, a miliony tych, którym powiedziano, że nigdy nie umrą, jeśli doczekają roku 1925, zostało dawno pochowanych. Jest przekręcaniem faktów, jeżeli twierdzi się dzisiaj, że słowa Rutherforda jeszcze się kiedyś spełnią. Przecież Rutherford nie przewidywał żadnej późniejszej daty aniżeli rok 1925. Jest to fakt, od którego na próżno próbują odwrócić uwagę przywódcy "Strażnicy ". Tak więc również i drugi prezydent Świadków Jehowy - Joseph Franklin Rutherford - okazał się fałszywym prorokiem. Wielu na tyle głupich, by po fiasku lat 1914-18 jeszcze raz dać się zwieść obietnicami Rutherforda, odwróciło się z rozczarowaniem od Świadków. Pomimo tego fiaska w roku 1925 Rutherford nie zrezygnował. Chociaż "książęta " w roku 1925 nie zmartwychwstali, kazał w San Diego (Kalifornia, USA) wznieść dom-willę nazwany "Beth Sarim ", "Dom Książąt ". Tam mieli zamieszkać książęta, kiedy powstaną z grobów. Zmartwychwstanie Abrahama, Izaaka, Jakuba i innych książąt przesunął Rutherford na czas nieokreślony przed Har-Magedonem. Ale i tu twierdzenia Rutherforda okazały się zawodne. Jego następca, Knorr, kazał sprzedać "Dom Książąt ", wyjaśniając, że spełnił on już swój cel jako świadectwo dane Jehowie. Znowu fałszywe przedstawienie sprawy, bo przewidzianego celu - stać się siedzibą zmartwychwstałych patriarchów Starego Testamentu - "Beth Sarim " nie spełnił. Na to przecież została pierwotnie wybudowana ta willa. Czy zniekształcając w ten sposób prawdę również i Knorr nie okaże się fałszywym prorokiem? Rutherford rewiduje kalendarz Świadków Zaledwie zdołano w jakiejś mierze przezwyciężyć ubytek liczby członków spowodowany fałszywymi przepowiedniami z roku 1914 i 1925, rozpoczął Rutherford rewizję kalendarza "biblijnego ". Z sięgającą tak daleko wstecz datą rozpoczęcia się czasu końca, jaką był ustalony przez Russela rok 1799, nie mógł sobie poradzić. Pozostawiało mu to zbyt mało czasu i pola manewru na przyszłość. Dlatego przesunął tę datę na rok 1914 - naturalnie powołując się przy tym na objawienie Pana. A więc nie w roku 1874, lecz w 1914 miało nastąpić powtórne przyjście Chrystusa. Daty zmartwychwstania patriarchów Starego Przymierza Rutherford przezornie już nie przepowiadał. Nie mogły się więc już powtórzyć wypadki takie, jak w roku 1914 i 1925. Przez lata łamali sobie teraz Świadkowie głowy nad tym, kiedy, jak i gdzie pojawią się "książęta ". Po roku 1945 wysuwano po cichu najrozmaitsze przypuszczenia. Zgodnie z "cyklem czterdziestolecia " typowano rok 1954 bądź 1958. Ale i to się nie spełniło. Dalszą rewizję kalendarza Świadków można dostrzec w książce " Wyzwolenie " (1926)28. Rutherford podaje tam tylko bardzo ogólnikowe dane czasowe, nie wiążąc się już konkretnymi terminami. Russel twierdził, że duchowe zmartwychwstanie 144000 wybranych Jehowy nastąpiło w roku 1878. Rutherford przesuwa w roku 1928 tę datę na 1918 (zob. w książce "Pojednanie ",29 str. 293 wydania niemieckiego). Oba terminy mają być niezbicie prawdziwe! Russel mówił, że Chrystus w roku 1878 "przybył do świątyni ". Natomiast według Rutherforda to "przybycie " nastąpiło w r. 1918. W roku 1931 pisał Rutherford w swej książce "Usprawiedliwienie ":30 Wierni Jehowy na ziemi zostali w swych oczekiwaniach na rok 1914, 1918 i 1925 nieco zawiedzeni (...) Później wierni nauczyli się... że nie mają już ustalać dat przyszłości i głosić przepowiedni (t. 1, str. 322). Dlaczego "wierny " prezydent nie wspomina również lat 1799, 1874, 1878, 1881 i jeszcze innych lat zawodu? Czy nie znalazł dla nich żadnego wytłumaczenia?.. Wierni byli "nieco " zawiedzeni? - Czy to nie próba upiększania rzeczywistości? Wszyscy "poważni badacze Pisma " byli wtedy, nie nieco, ale dogłębnie zawiedzeni. W roku 1914 oszukani zostali tak gruntownie, że porównywali samych siebie do zwłok leżących na placu wielkiego miasta (por. Ap 11,8). Jeśli Rutherford twierdzi, że "Boże proroctwa " spełniają się w coraz to innym terminie, to demaskuje go to ponownie jako fałszywego proroka. Obliczenia dotyczące roku 1914 są z gruntu fałszywe Co by też powiedział Mojżesz, gdyby w książce wydanej przez Świadków Jehowy pt. "To oznacza życie wieczne " 31 (str. 69) przeczytał interpretację słów wziętych z Księgi Liczb 14,34: "Każdy dzień teraz zamieni się w rok "? Musiałby na tę wykładnię Świa dków pokiwać głową... Ci badacze Pisma zadają też gwałt słowom Księgi Ezechiela 4,6, kiedy wypowiedź: "po jednym dniu nałożyłem na ciebie za jeden rok ", wiążą, dla obliczenia czasu końca, ze sprawą obłędu Nabuchodonozora (Dn 4). Weźcie do ręki wasze Biblie, poważni badacze Pisma, i odczytajcie wspomniane miejsca Lb 14,34 i Ez 4,6. Ale nie wykraczajcie po za to, co tam faktycznie napisano. Bo to - zgodnie ze słowami 1 Listu do Koryntian 4,6 - byłoby najgorszym, co moglibyście zrobić. Do czego odnoszą się wspomniane dwa miejsca Pisma? Czy do końca świata, do powtórnego przyjścia Chrystusa, albo też do obłędu Nabuchodonozora, o którym mówi Daniel? - Nic podobnego! Izraelici szemrali przeciwko Bogu i otrzymali za to karę trwającą przez 40 lata za owych 40 dni, w czasie których ich zwiadowcy przebywali w Ziemi Obiecanej - za każdy dzień jeden rok. To wyrażają słowa z Lb 14,34. I nic więcej! Ezechiel miał w obrazowy sposób zwiastować sąd Boży domowi Judy i Izraela. Chodzi tu o czas 390 lat sądu, który Ezechiel miał przez swe szczególne osobiste postępowanie zademonstrować wciągu 390 dni: jeden dzień za każdy poszczególny rok. To wyrażają słowa Księgi Ezechiela 4,6. Nic poza tym! Jakie to wskazanie biblijne mówi, że metodę rachunku "dzień za rok " należy zastosować w odniesieniu do jakiegokolwiek innego zarządzenia lub innej zapowiedzi Bożej, poza tymi o których mowa w Lb 14 i Ez 4? - Nie ma w Piśmie św. takiego wskazania. Przenoszenie wspomnianego sposobu liczenia na jakąkolwiek inną rachubę jest więc aktem samowoli. Kiedy Mojżesz czy Ezechiel musieli działać na podstawie wspomnianej zasady, wtedy - według Pisma św. - Bóg im to wyraźnie rozkazał. Gdzie natomiast można znaleźć biblijne wskazanie, że czas końca świata należy obliczyć według metody "jeden dzień za jeden rok "? Takiego wskazania nigdzie w Piśmie św. się nie znajdzie. A mimo to taka właśnie metoda służy Świadkom Jehowy w ich obliczeniach czasu końca. Cały ten ich rachunek jest więc fałszywy już w samej zasadzie, jest aktem samowoli wobec Biblii. Również Russel zastosował miarę "dzień za rok " w swoich rachunkach i twierdził, że lata 1799, 1874, 1878 to daty biblijne. Czy podana na tej podstawie data 1874, jako roku powtórnego przyjścia Chrystusa, okazała się słuszna? Wbrew przyjętej zasadzie "dzień za rok " musiał ją Rutherford odrzucić. A zatem miarę czasu "dzień za rok " można stosować wyłącznie do tego, co mówi Księga Liczb czy Księga Ezechiela. Świadkowie Jehowy, lekceważąc ten biblijny fakt,. wykraczają poza to, co napisano w Piśmie. Stąd podlegają osądowi słów 1 Listu do Koryntian. Temu osądowi podlegał swego czasu Rutherford, tak jak dziś podlega mu Knorr32, jego następca. Fałszowanie historii Wiemy, co prorokował Russel na rok 1914. Jego przepowiednie okazały się fałszywe. Rutherford obalił obliczenia Russela i datę przyjścia Chrystusa zmienił z roku 1874 na 1914. Stąd rok 1914 ma u niego zupełnie nowy i inny sens. Przesunął przez to całą epokę o czterdzieści lat. Niemniej w wydanej za rządów Knorra Nowożytnej historii Świadków Jehowy33 twierdzi się, że Russel i jego zwolennicy rozpoznali "właściwie " rok 1914. Tego jednak, co oznaczał pierwotnie "właściwy " rok 1914 we "właściwym " biblijnym rozumieniu Russela, z dzisiejszych prezentacji Świadków Jehowy poznać nie można ( "Strażnica ", 15.5.1955, str. 302). Russel uczył, że w roku 1914 nastąpi pod Har-Magedonem sąd Boży nad światem, a potem, po zakończeniu panowania narodów, zacznie się Tysiącletnie Królestwo Chrystusa. W roku 1914 miało też wejść do nieba 144000 członków "Ciała Chrystusa ". Jeszcze w roku 1918 liczyli na to "wybrani Świadkowie ". Dzisiejszy sługa oddziału organizacji w Afryce Południowej, ochłonąwszy po powstałym zamieszaniu, pisze: We wrześniu lub październiku 1917 ktoś z nowo przybyłych przyniósł do więzienia wiadomość, że ukazała się książka "Spełniona tajemnica "34 i że wiosną roku 1918 Kościół zostanie zabrany z ziemi do nieba. Czy okażę się godny tego? A moi ludzie z Glasgow? Inni bracia na całym świecie? I w jaki to sposób zostanę zabrany? 11 listopada 1918 o godzinie 11... głos syren obwieścił koniec pierwszej wojny światowej. I co teraz? Nie dostałem się w kwietniu do nieba ( "Strażnica " z 1.3.1957, wydanie niemieckie, str. 138). Jehowy. Nic dziwnego! W wybranej przez siebie "Nowożytnej historii Świadków Jehowy " przywódcy z Brooklynu zaciemniają prawdziwy obraz oczekiwań Russela, Rutherforda i ich zwolenników. Pisze się tam: "niektórzy sądzili " albo: niektórzy byli zawiedzeni, ponieważ niesłusznie myśleli, że w roku 1914 wejdą do nieba, by stać się członkami niewidzialnej organizacji Królestwa ( "Strażnica " 1955, str. 302). "Niektórzy sądzili... ", "niektórzy niesłusznie myśleli... " O nie! To nie tylko "niektórzy ". W roku 1914 czy 1918 wszyscy "russeliści " albo "badacze Pisma ", albo Świadkowie Jehowy oczekiwali wejścia do nieba. Tak uczyło ich przecież przez lata Towarzystwo "Strażnica ". Jest to faktem. "Nowożytna historia Świadków Jehowy " przemilcza to, czego rzeczywiście uczył Russel i co jego następcy napisali o roku 1918 w siódmym tomie " Wykładów Pisma św. ". Kiedy czytałem to, byłem wstrząśnięty. Nie mogłem pojąć, że świadomie sfałszowano historię. A jednak to zrobiono. W roku 1914 bądź 1918 "dawni Zwycięzcy " mieli objąć rządy na ziemi. I znowu w roku 1925 oczekiwali Świadkowie na wejście do nieba. Jak "Nowożytna historia " wymija tę rafę, którą stanowi dla Świadków rok 1925? Rok 1925 był rokiem szczególnych oczekiwań, bo wielu namaszczonych myślało, że pozostałe członki Ciała Chrystusa muszą doznać w tym czasie przejścia do niebieskiej chwały ( "Strażnica " 1955, 463). Nie tylko "wielu namaszczonych " tak myślało. Całe Towarzystwo "Strażnica " wierzyło w niebieskie przemienienie swoich członków w roku 1925. Tak bowiem uczyli "namaszczonych " przywódcy Świadków w broszurze "Miliony żyjących teraz nigdy nie umrą ". Jaki brak odpowiedzialności u tych przywódców! Najpierw głosi się wszystkim fałszywe proroctwa, a kiedy się nie spełnią, odpowiedzialność za fiasko przerzuca się na "niektórych z namaszczonych ". Co za nierzetelność! George R. Philipps, dzisiejszy sługa oddziału Towarzystwa w Południowej Afryce rzuca interesujące światło na ów rok 1925: W maju 1924, w czasie swej wizyty w Glasgow związanej z odbywającym się tam wtedy zgromadzeniem głównym, brat Rutherford zapowiedział, że wyśle jednego z braci z biura brytyjskiego do Południowej Afryki, aby objął tam urząd sługi tamtejszego oddziału. Kiedy następnego przedpołudnia czekaliśmy w przedpokoju... brat Rutherford powiedział do mnie: Słyszałeś, że chcę wysłać jednego z braci do Afryki. Czy nie chciałbyś pojechać z nim? Namyśl się dobrze i daj mi po południu odpowiedź. Kiedy po południu wyraziłem swe zdecydowanie, Rutherford powiedział mi: Może to być na rok, George, a może na dłużej. - Wciąż jeszcze wierzył, że książęta powrócą w następnym roku i że wtedy nastąpią wielkie zmiany ( "Strażnica " 1957, 140). Czy to Jehowa kazał Rutherfordowi planować i organizować w perspektywie zapowiedzianego na rok 1925 zmartwychwstania Abrahama, Izaaka i Jakuba? Czy Jehowa miałby nie wiedzieć, że "jego sługa " Rutherford błądzi? Czy to Jehowa sprawił, że Rutherford przez całe lata szerzył błędne nauki, uszczęśliwiając nimi swych zwolenników i cały świat? - To przecież jest nie do pomyślenia! Dzisiaj, kiedy większość Świadków Jehowy nie zna historycznych faktów albo zna je tylko mgliście, łatwo przywódcom upiększającym historię przedstawić siebie jako ludzi nieskazitelnych i sprawiedliwych. Czy przemilczanie ujemnych faktów po to, by osiągnąć korzyści, nie jest oszukiwaniem? Czy dzisiejsi przywódcy Świadków Jehowy nie stają się winni tego oszustwa? Czy nie wiedzą dokładnie, czego to uczono poprzednio "w imię Boga " i Towarzystwa "Strażnica "? Ich archiwa mówią o tym obszernie i szczegółowo. Dlaczego o poprzedniej nauce "Strażnicy " przywódcy Świadków mówią na ogół tylko to, co brzmi pozytywnie? Kompromitujące oświadczenia i wydarzenia podrywające wiarygodność organizacji albo się upiększa, albo przemilcza. Dlaczego? Dlatego, że chce się pozyskać jak najwięcej zwolenników "cudownego " ruchu religijnego Świadków Jehowy. W roku 1914 nie rozpoczął się koniec świata A teraz najnowszy eksperyment rachunkowy, który pod przewodnictwem prezydenta Knorra ma prowadzić Świadków do roku 1914: W przypadku Nabuchodonozora "siedem czasów " to siedem kalendarzowych lat, w czasie których ten władca był pozbawiony tronu. Tych siedem lat odpowiada 84 miesiącom lub 2520 dniom, bowiem Biblia liczy w każdym miesiącu 30 dni. W Apokalipsie 12,6-14 1260 dni wzmiankowanych jest jako "czas i czasy, i polowa czasu " albo 3 i 1/2 czasów. "Siedem czasów " to zatem 2 razy po 1260, czyli 2520 dni. Ezechiel, wierny prorok Jehowy, pisał: "Liczę ci jeden dzień za każdy poszczególny rok ". Jeżeli zastosuje się tę regułę (podkreślenie autora) - to 2520 dni stanowi 2520 lat. Ponieważ stanowiący obrazowy wzór królestwo ze stolicą w Jerozolimie przestało istnieć jesienią roku 607 przed Chrystusem, przeto 2520 lat prowadzi nas - jeśli "czasy narodów " liczymy od tej daty - do jesieni roku 1.914 po Chrystusie ( "Bóg pozostaje prawdziwym ", str. 264). Pierwszy decydujący błąd tego rachunku polega na przyjęciu reguły: "za każdy dzień - jeden rok ". Zastosowanie tej reguły do obliczania czasu końca świata jest samowolne. Drugi punkt, który trzeba zakwestionować, to punkt wyjścia obliczenia. Jako datę zburzenia Jerozolimy przez Nabuchodonozora wszystkie encyklopedie podają nie rok 607, lecz 586 przed Chrystusem. Trzeci decydujący błąd tego obliczenia czasu końca świata: jeżeli przyjmiemy rok 607 przed Chrystusem jako datę zburzenia Jerozolimy i doliczymy do tej daty 2520 lat po 360 dni, którą to długość roku przyjmują Świadkowie, to dojdziemy faktycznie do roku 1878, a nie 1914 po Chrystusie. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że odstęp między rokiem 607 przed Chrystusem a rokiem 1914 po Chrystusie wynosi 2520 lat liczonych według naszego kalendarza, w którym jeden rok ma nie 360 dni, ale 365 dni plus jeden dzień w latach przestępnych. Stąd rachunek Towarzystwa "Strażnica " nie zgadza się o 2520 razy 5 dni, 6 godzin i 9,54 minut - a więc w sumie o 36 i pół roku. Nie można sobie wyobrazić, by bracia z Brooklynu nie zdali sobie sprawy z błędności obliczeń; było przecież wśród Świadków wystarczająco wiele sporów na temat liczby lat i ich rachuby. W nowej książce "Niech się stanie wola Twoja "35 próbują naprawić ten błąd i na pozór wszystko się teraz zgadza. Jednakże te nowe wyjaśnienia stanowią tylko retusze. A jak przedstawia się sprawa znaków, okoliczności, które miały znamionować rozpoczęty w roku 1914 czas końca? - Oto kolejne pytanie nasuwające się mi, a także każdemu ze Świadków, który dostrzega albo zaczyna dostrzegać bezpodstawność wyliczenia daty 1914. Czy w roku 1914 pojawiły się te znaki, które w powiązaniu z końcem świata przepowiada Pismo święte? Wydarzenia, które nastąpiły około roku 1914, nie stanowią bezspornego dowodu nadejścia końca. Po pierwsze, znaków tych musielibyśmy szukać już około roku 1878, bowiem ten rok jest rzeczywiście tym, co przedstawia rok 1914 dla Świadków. Po drugie: czy Russel i jego zwolennicy, a także - aż do roku 1928 - Rutherford nie odnosili znaków wojen, głodów, anarchii, trzęsień ziemi itd. do czasów napoleońskich? Czy również i Napoleon nie wstrząsnął swego czasu światem? ( " Wykłady ", t. 3). Nie nastąpiła zapowiedziana w latach po pierwszej wojnie światowej anarchia. Wszystkie inne wydarzenia tego czasu można odnieść także do każdej innej wielkiej wojny w dziejach ludzkości. Każda wielka wojna byłaby wtedy znakiem powtórnego przyjścia Chrystusa. Na rok 1914 przepowiadał Russel ostateczne zniszczenie wszystkich Kościołów chrześcijańskich ( "Wykłady " t.3, str. 146). Ale Kościoły te istnieją do dzisiaj. Z kolei centrala w Brooklynie spodziewa się, że to komunizm doprowadzi Kościoły do upadku ( "Erwachtet " - "Przebudźcie się " - wyd. niem. z 8. 8. 1956 r.). To wszystko, co Świadkowie Jehowy, powołując się na Biblię, uważają za dowód nadejścia końca świata, jest więc wątpliwe i niewiarygodne. "Król północy " i "król południa " w czasach ostatecznych Szczególny znak nadejścia czasu końca stanowi dla Świadków "spełnienie się " biblijnych zapisów dotyczących "króla północy " i "króla południa " z 11 rozdziału Księgi Daniela. Czytamy w tej Księdze m.in.: A w czasie ostatnim zetrze się z nim król południa. Król północy uderzy na niego... (11,40 n). Russel tłumaczy, że "Egipt jest królem południa, a Anglia królem północy " i w przebiegu wojen napoleońskich widzi potwierdzenie tej swojej wykładni ( "Wykłady " 3,39). W książce "Harfa Boża "36, która swego czasu miała dla Świadków podobne znaczenie, jakie dziś ma książka "Bóg pozostaje prawdziwy ", Rutherford popiera tezy Russela. Na str. 214 pisze: Kampania wielkiego wodza Napoleona Bonaparte stanowi jasne spełnienie tej przepowiedni. W roku 1942 wygaszono te "jasne " stwierdzenia. Ukazała się nowa książka: "Nowy Świat "36. Cały rozdział zatytułowany: "Ostateczny koniec już bliski ", poświęcony jest królom z Księgi Daniela. Podczas gdy Russel uważał Anglię za króla północy, to tutaj Egipt, Anglia i Stany Zjednoczone przedstawione są jako król południa. Królem północy mają być Niemcy, papiestwo z katolicką hierarchią kościelną, Włochy i Japonia. Świadkowie przepowiadają zwycięstwo królowi północy, a więc Niemcom, Włochom i Japonii, z tym zastrzeżeniem, że klęska króla południa niekoniecznie musi być klęską militarną. Wyrafinowany sposób przepowiadania przyszłości! Jakikolwiek sprawy wezmą obrót, zawsze zostaje jeszcze otwarta furtka: wykładnię można interpretować dalej w najrozmaitszy sposób. Okazało się, że "król " północy " poniósł całkowitą klęskę. Jeśli uwzględnić przy tym rolę ZSRR jako sprzymierzeńca "króla południa " w drugiej wojnie światowej, to cała ta interpretacja się chwieje. Zamęt w twierdzeniach Świadków dotyczących "spełniania się " przepowiedni wskazuje, że czas ostateczny, tak jak go głoszą Świadkowie, wcale jeszcze nie nadszedł i że przywódcy Świadków stosują słowa Biblii do bieżących wydarzeń w sposób całkowicie dowolny. "Ohyda spustoszenia " Dalszym "niezbitym dowodem ", że nadszedł czas końca, jest dla świadków "ohyda spustoszenia ". Russel tę ohydę widział w papiestwie: Ustanawiając mszę, papiestwo zarządziło kontynuowanie służby składania ofiar, a przez to skłoniło chrześcijaństwo do odrzucenia ofiary pojednania złożonej przez Chrystusa, i co doprowadzi do zniszczenia chrześcijaństwa z imienia... Do tej ohydy doszły ponadto w nowszych czasach dalsze, np. nauka o pojednaniu się z własnej mocy ( " Wykłady " 4,292). Rutherford interpretował "ohydę spustoszenia " w sposób polityczny. Widział ją "niezbicie " w utworzonym w Hadze Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości i powstałej po pierwszej wojnie światowej Lidze Narodów ( "Światło " 2,91-94). Druga wojna światowa nie pasowała już do jego obrazu. Knorr zrozumiał, że historia zaprzeczyła wykładni Rutherforda. Dlatego jako "ohydę spustoszenia " przedstawił Ligę Narodów i Organizację Narodów Zjednoczonych. Wyjaśnienia Rutherforda nieco skorygowano i wszystko znowu się zgadzało. (Por. "Bóg pozostaje prawdziwy ", str. 271-272, rok 1946). Przebadałem dokładnie, co Świadkowie Jehowy głoszą o czasie końca. Stwierdzam: Pismo święte nie chce nic wiedzieć o wyliczeniach, kiedy ten koniec nastąpi. Historia, dzisiejsi Świadkowie, to co powiedziano w tej książce - wszystko to wykazuje dowodnie fałszywość prorokowania Russela. Rutherford bluffował świat i swoich zwolenników 51 milionami druków głoszących fałszywie znaki końca. W roku 1914 Świadkowie czy russeliści przeżyli wielkie fiasko, tak samo w roku 1925. Rutherford jako rewizor kalendarza wydarzeń popadł w sprzeczności i okazał się fałszywym prorokiem. Wprowadził w błąd Żydów. Prezydent Knorr samowolnie zmienił historię Świadków, fałszywymi poglądami dotyczącymi Żydów obciążył "niektórych z przywódców Żydowskich ". Interpretacja spełniania się znaków końca wciąż była przedstawiana inaczej. Czy można wobec tego twierdzić jeszcze, że światło Bożego Objawienia świeci coraz to jaśniej w Towarzystwie "Strażnica " i poprzez nie? - Nic tu nie staje się bardziej jasne, panują błąd i zamieszanie, a wokół prawdy roztaczają się coraz większe ciemności. Decyzje o tym, w co aktualnie mają wierzyć i co głosić Świadkowie Jehowy, podejmuje każdorazowo pan Knorr w Brooklynie i jego dyrektorium. Oni tworzą kierownicze ciało Świadków. "Strażnica " przynosi co 14 dni nowo wymyślone czy nowo odkryte "prawdy Pisma ". Dlaczego tę rzekomo "czysto biblijną prawdę ", którą głosi przywództwo Świadków Jehowy, trzeba ciągle poprawiać, jak to wykazuje przestudiowanie nauki Towarzystwa o czasie końca? Dlaczego Knorr z głoszonego orędzia musi wciąż usuwać "błędne myśli "? - Dlatego, że w rzeczywistości to nie Bóg Nieomylny i Wszechmogący stoi za Świadkami Jehowy! Toteż do "książąt " Świadków Jehowy czy "społeczności Nowego świata " i ich nauki o czasie końca trafnie można by odnieść słowa księgi Jeremiasza: "Nie posłałem tych proroków, lecz oni biegają; nie mówiłem do nich, lecz oni prorokują " (Jr 23,21).
DZIWNI OBYWATELE
W wyniku moich trwających tygodniami, wyczerpujących studiów z "jednej prawdy " głoszonej przez Świadków Jehowy nie pozostało dla mnie nic. Zrozumiałem, że ich podstawowe nauki nie są oparte na Biblii. Rozerwał się krąg błędu, w którym zamknięty dotąd tkwiłem. Wyzwoliłem się spod jarzma niewoli "Strażnicy ". Teraz dopiero uprzytomniłem sobie w pełni, jak nierozumnego i nieludzkiego systemu padłem ofiarą. Nie tylko fałszywa "Ewangelia " wpływała na cały mój sposób myślenia i postępowania. Moje życie kształtowała przede wszystkim także ta osobliwa postawa obywatelska, która według przywódców "Strażnicy " powinna cechować każdego z wiernych Świadków Jehowy. Chciałbym teraz rzucić nieco krytycznego światła na tę postawę niepolityczną, wrogą światu, a jednak wysoce upolitycznioną.
Państwo wrogiem Boga
Pod nagłówkiem "Powiązanie między Kościołem a państwem oznacza wojnę z Bogiem " przywódcy Świadków zajmują się kościelnymi problemami Norwegii: Czy głowa jakiegoś państwa jest jednocześnie głową Kościoła, czy duchowni pobierają swe wynagrodzenie od państwa, czy też w tych sprawach istnieje rozdział pomiędzy państwem a Kościołem, a duchowieństwo i wierni oddają tylko swój głos wyborczy rządzącym i partiom politycznym w interesie porządku publicznego, prawodawstwa, administracji, rozwoju społecznego itp? - dla Świadków Jehowy takie powiązania są nie do przyjęcia. Nie miłujcie świata ani tego. co jest na świecie (1 J 2,15). Te słowa tłumaczą Świadkowie w następujący sposób: Nie należy się mylić - "świat " nie . oznacza tu jakichś szumowin ludzkości, lecz konkretnie istniejący "system rzeczy " , łącznie z królami, prezydentami, parlamentami i wszystkimi innymi instytucjami państwa ( "Przebudźcie się ", wydanie niemieckie z 8.2.1956 r. str. 15). Przyjazne stosunki chrześcijan z państwem, jego organami i instytucjami oznaczają dla Świadków Jehowy "brudny sposób postępowania ", duchowy "nierząd ", "cudzołóstwo ". Kto podtrzymuje takie odnoszenie się do państwa, ten staje się wrogiem Boga i w konsekwencji wraz z "tym systemem rzeczy ", czyli z całym istniejącym obecnie porządkiem oraz organizacją, ulegnie zagładzie w Har-Magedonie. Czy jednak tysiące Świadków Jehowy nie żyją z zasiłków i rent wypłacanych przez państwo? Czy Świadkowie Jehowy nie cenią - jak wszyscy obywatele - panowania prawa, sprawiedliwości i porządku? A czy to nie właśnie państwo odpowiedzialne jest za te sprawy? Czy - będąc mieszkańcami Stanów Zjednoczonych i Kanady - Świadkowie nie szczycą się tym, że w obronie wolności obywatelskich odwoływali się tam skutecznie do najwyższych sądów, będących tych wolności rzecznikami? Jak zatem mogą głosić wrogość wobec państwa? Świadkowie Jehowy mają swoje własne wyobrażenie na temat istoty państwa. Jednakże te ich wyobrażenia są nie do urzeczywistnienia. Państwo istnieje z zasady w interesie konieczności życiowych ludności. Państwo i władza państwowa odpowiadają samej naturze człowieka jako istoty społecznej. Knorr i jego współpracownicy oświadczają poprzez "Strażnicę ", że Świadkowie Jehowy nie wyrządzają nikomu szkody... wypełniając swe właściwe obowiązki jako obywatele kraju, w którym żyją ( "Strażnica " 1957, str. 251). Zasada jak najbardziej godna pochwały. Jak jednak wygląda jej realizacja w praktyce życia obywatelskiego Świadków Jehowy?
Świadkowie Jehowy a służba wojskowa
Zgodnie z przytoczonymi wyżej słowami "Strażnicy ", kiedy wydarzenia drugiej wojny światowej wykazały palącą konieczność obrony terytorium Szwajcarii, tamtejsze Zjednoczenie Świadków Jehowy opublikowało w czasopiśmie " Trost " ( "Pociecha "; dzisiejsza nazwa: "Erwachtet " - "Przebudźcie się ") następujące oświadczenie: Każda wojna przynosi niewypowiedziane cierpienia ludzkości. Każda wojna stawia tysiące i miliony ludzi w obliczu trudnych problemów sumienia. Odnosi się to szczególnie do obecnej wojny, która nie oszczędziła żadnego kontynentu i toczy się w powietrzu, na morzach i lądach. Jest rzeczą nieuniknioną, że w takich czasach nie tylko poszczególni ludzie, ale też wszelkiego rodzaju wspólnoty padają ofiarą mylnych albo też świadomie fałszywych podejrzeń. Taki los nie został oszczędzony również nam, Świadkom Jehowy. Przedstawia się nas jako stowarzyszenie, które ma na celu, czy też prowadzi, działania w kierunku poderwania dyscypliny wojskowej, w szczególności skłonienia tych, którzy podlegają obowiązkowi służby wojskowej, do nieposłuszeństwa, naruszenia czy odmówienia tej służby albo do dezercji. Takie poglądy może reprezentować jedynie ktoś, kto w ogóle nie zna ducha i działalności naszej wspólnoty albo wbrew swemu prawdziwemu rozeznaniu zniekształca jej obraz. Stwierdzamy dobitnie, że nasze Zjednoczenie ani nie nakazuje, ani nie poleca czy w jakikolwiek sposób sugeruje, by postępować wbrew przepisom wojskowym. Tego rodzaju kwestie nie są omawiane ani w naszych zgromadzeniach, ani w wydawanych przez nasze Zjednoczenie pismach. Nie zajmujemy się w ogóle takimi kwestiami. Nasze zadanie widzimy w dawaniu świadectwa Jehowie i głoszeniu wszystkim ludziom prawdy biblijnej. Setki naszych członków i przyjaciół naszej wiary wypełniło swe obowiązki militarne i wypełnia je nadal. Nie ośmieliliśmy się nigdy i nigdy się nie ośmielimy widzieć w spełnianiu obowiązków wojskowych czegoś przeciwnego zasadom i dążeniom Zjednoczenia Świadków Jehowy, tak jak ujęte są one w statutach. Prosimy wszystkich naszych członków i przyjaciół w wierze, aby głosząc orędzie o Królestwie Bożym (Mt 24,14) ograniczali się, tak jak dotąd, ściśle do głoszenia prawd biblijnych i unikali wszystkiego, co mogłoby stać się przyczyną nieporozumień czy też być wręcz interpretowane jako wezwanie do nieposłuszeństwa wobec zarządzeń militarnych. Berno, dnia 15 września 1943 Zjednoczenie Świadków Jehowy Szwajcarii Prezydent: Ad. Gammenthaler Sekretarz: D. Wiedemann. (za "Trost ", t. XXI, nr 505, Berno, 1 października 1943 r Chciałbym zapytać, co myśleli ówcześni szwajcarscy Świadkowie Jehowy, wydając to oświadczenie? Co będą myśleli o nim Świadkowie czytający je dzisiaj? Może paść pytanie: dlaczego przytaczam tutaj ten tekst, którego nie sposób przecież kwestionować? Oświadczenie to jest przecież zgodne z oświadczeniem Knorra i odpowiada lojalnej postawie obywatelskiej... Gdyby rzecz była tak prosta! Obok tej wypowiedzi i poza nią istnieje przecież wiele innych, całkowicie sprzecznych z cytatami przytoczonymi wyżej. W tym samym czasie, około roku 1943, setki Świadków Jehowy w Niemczech i w krajach zajętych przez siepaczy Hitlera, zginęło zamordowanych przez komanda SS za odmowę służby wojskowej. W Stanach Zjednoczonych skazywano Świadków na kary więzienia, kiedy wzbraniali się bronić swej ojczyzny z bronią w ręku czy w ogóle pełnić służbę wojskową. Natomiast w Szwajcarii Jehowa miał polecić swoim widzialnym przedstawicielom złożenie deklaracji lojalności w odniesieniu do służby wojskowej... Czy bracia z Szwajcarii uznali wypowiedzi "Strażnicy " dotyczące służby wojskowej jako pomyłkę? Czy też ci inni, którzy umierali za naukę "Strażnicy " lub cierpieli za nią w więzieniu, mieli rację, a Szwajcarzy byli w błędzie? Jakkolwiek by było, okazuje się, że w społeczności prowadzonej przez organizację Jehowy przejawia się bardzo różne pojmowanie obowiązków obywatelskich. Jest dziś rzeczą wystarczająco znaną, że Świadkowie Jehowy odrzucają bezwzględnie wszelką służbę wojskową. "Strażnica " z 15. 3. 1951 r. umieszcza w tekście zatytułowanym: "Dlaczego Świadkowie Jehowy nie są pacyfistami " m.in. następującą uwagę: Świadkowie Jehowy naśladują Jezusa i słuchają Jego wskazań. To jest powodem, dla którego nie przyłączyli się do ziemskich armii i nie uczestniczą w żaden sposób w wojennych dążeniach narodów (str. 86). Ta wypowiedź przeciwstawia się oświadczeniu z roku 1943, a także zapewnieniu o wierności obywatelskiej złożonemu przez Knorra. Pozostawia przy tym otwarte dalsze możliwości. Istnienie powodu, dla którego Świadkowie nie przyłączyli się do ziemskich armii, każe przypuszczać, że należą oni do innej armii. Tak - uważają się za członków armii "Króla Nowego Świata ", Jezusa Chrystusa, i są Jego żołnierzami - jak to powiedział Knorr na nowojorskim kongresie, na stadionie Yankee. Świadkowie Jehowy odrzucają wszelką służbę wojskową, nawet służbę zastępczą, ponieważ są żołnierzami lub wysłannikami Króla Nowego Świata. Jemu złożywszy przysięgę, nie mogą przysięgać na inny sztandar. Jako żołnierze Chrystusa walczą "duchową bronią " na pierwszej linii frontu i prowadzą nieustanną walkę przeciwko swemu satanistycznemu otoczeniu. Dlatego też nie są pacyfistami. Przed sądami bronią się wszakże przedstawiając inną argumentację, dostosowaną do prawodawstwa poszczególnych krajów. Tak np. w niektórych stanach Ameryki Północnej uzyskali dla niektórych "sług " status duchownych i w wyniku długotrwałych procesów osiągnęli to, że ci również w sprawach wojskowych są traktowani jako duchowni, a zatem są zwolnieni od służby z bronią w ręku. Co praktykowane jest w Stanach, winno też być możliwe winnych krajach, toteż wszędzie wysuwa się podobnie motywowane postulaty w odniesieniu do obowiązku służby wojskowej. Dlaczego nie postępuje się tu w sposób otwarty i tylko mimochodem wspomina o właściwym dla Świadków Jehowy "obywatelstwie Nowego Świata " i związaną z tym przysięgą wierności "Królowi Towarzystwa ´Strażnica ´ i Świadków Jehowy ", nie wyznając tego jasno? Widocznie dlatego, że prawa krajowe "satanicznych " rządów wydają się dogodniejsze. To, że nauka Towarzystwa "Strażnica " jest sama w sobie pełna sprzeczności, jest oczywiste, a poglądy przekazywane przez "Strażnicę " nie są wcale biblijne i oparte na autorytecie Boga. Rutherford pisał w "Strażnicy " w roku 1936, nr 20: Jeżeli " Strażnica " przynosi coś, co nie znajduje oparcia w Piśmie świętym, to pomijajcie to. "Strażnica " jednak zawsze gotowa jest udowodnić wszystko słowem Bożym ( "Pociecha ", 1.10.1943 r., str. 16). Akcent powinien tu paść na słowo "wszystko ". "Strażnica " gotowa jest dowodzić wszystkiego powołując się na Biblię. Co z tego dowodzenia wynika, zobaczyłem sam i widzieliśmy wszyscy. Świadkowie dowiedli wszystkiego i zarazem niczego, i dlatego właśnie niczego, że chcieli udowodnić wszystko. Przez to padali ciągle od nowa ofiarą błędu. Nie trzeba mi jeszcze jednego potwierdzenia ze strony Rutherforda, że istnieje możliwość pomyłki w tym, co podaje "Strażnica ". To pismo samo dało na to więcej niż wystarczająco wiele dowodów. Niemniej jest rzeczą interesującą posłyszeć własną opinię kierownictwa "Strażnicy " na temat głoszonej przez nie rzekomo "Bożej " prawdy. Trudno się więc dziwić, że Świadkowie nie mają jasnego wyobrażenia o żadnej z głoszonej nauk. Kiedy Chrystus Pan i Apostołowie musieli przeciwstawić się w czymś ówczesnym władzom, wtedy oświadczali jasno, że są gotowi ponieść konsekwencje, a nie szukali wybiegów i sposobów dostosowania swojej nauki do zmieniających się okoliczności. Ale Rutherford może dowieść wszystkiego powołując się na Biblię i o tym zapewne pamiętali Szwajcarzy Gammenthaler i Wiedmann składając swe oświadczenie. Być może ci dwaj nie są już dziś Świadkami lub może "wyrazili skruchę ", bowiem ich deklaracja musi być dla Brooklynu bardziej niż krępująca. Trwa jednak Pismo, chociaż Świadkowie posługują się nim niby instrumentem, na którym można sobie wygrywać rozmaite melodie. Jak fałszywie brzmią te melodie! - szczególnie właśnie w odniesieniu do spraw polityki.
Polityka Brooklynu
W roku 1956 ukazała się książka amerykańskiego reportera nazwiskiem Marley Cole, zatytułowana "Świadkowie Jehowy "38. Publikację tę propagowało i sprzedawało pośród swych zwolenników samo Towarzystwo "Strażnica ". Można ją było, czy można jeszcze, znaleźć w niemal wszystkich zborach Republiki Federalnej Niemiec. Marley Cole otrzymał od Towarzystwa "Strażnica " rzadką okazję wglądu w naukę, organizację, historię Świadków Jehowy, by jako obserwator stojący z zewnątrz pisać następnie na ich temat. Towarzystwo żywiło tu pewno jakieś propagandowe cele. W książce Cole Marleya, na str. 135, przywódcy Świadków każą sobie wystawić następujące Świadectwo: Chrystus Jezus karci narody rózgą żelazną aż do ich całkowitego zniszczenia w Har-Magedonie. Taki jest pogląd Świadków. Chodzi tu o najbardziej palącą kwestię świata. Obejmuje ona nacjonalizm, patriotyzm i neutralność. Świadkowie Jehowy wylądowali pośrodku wszystkich tych kwestii. Cole Marley daje tu jedynie wyraz czemuś, co nie tylko ja sam, ale i wielu Świadków wyczuwało niejasno i mgliście, ale też i niemile: implikacje polityczne. Nie chcę tu wnikać w nieoficjalną politykę uprawianą przez niektórych ze "sług ", choć byłoby to bardzo pouczające. Chcę spojrzeć tu przede wszystkim na tę politykę, którą uprawia Brooklyn.
Bóg w polityce
W "Strażnicy " z 15.7.1952 r. publicyści z Brooklynu oburzają się na byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Trumana. Zarzucają mu, że on i jego współpracownicy Mówią stale o modlitwie o pomoc Bożą po to, by Bóg stanął po ich stronie. Jednakże jak mogłoby się to udać? Bóg mówi, że Królestwo Jego nie jest z tego świata, że bogiem tego świata jest szatan, że cały świat pozostaje w ucisku złego i że kto jest przyjacielem świata, ten jest wrogiem Boga. Czy poprzez modlitwę Bóg stanie się może przyjacielem świata i swoim własnym wrogiem? ( J 13,36; 2 Kor 4,4; Jk 4,3; 1J 5,19 ). Jak więc Truman i jego ekipa mogą wciągać Boga do swej polityki? ( "Strażnica " 1952, str. 222). Ten cytat potwierdza to, czego nas jako Świadków ciągle uczono: że powiązania polityki z Bogiem czy Bożym słowem Biblii należy odrzucić jako wrogie Bogu. Jak więc Truman może próbować włączyć Boga w swoją politykę? Jest to obraza Boga! Ale tu przypominam sobie nagle, że kilka miesięcy wcześniej musiałem czytać zupełnie inne poglądy w piśmie "Erwachtet "... Czyż pismo to nie domagało się wtedy, aby rządzący trzymali się bardziej Biblii? "Księga, która daje odpowiedź na życiowe kwestie ". " Twoje słowa są pochodnią dla moich stóp i światłem na mej , ścieżce ". " Ten artykuł pomoże ci ukazać należycie wielostronność słowa Bożego jako światła na naszej ścieżce XX wieku " - taki jest tytuł i takie motto artykułu w "Erwachtet ". W podrozdziale "Prawodawstwo, polityka, interes " czytamy: Biblia traktuje również o kwestiach związanych ze sztuką rządzenia, mówi np. o tym, czego żądać od władcy. Wskazuje, że rządzący nie powinien gromadzić bogactw czy mieć wielu kobiet, że codziennie winien czytać słowo Boże, aby nie zboczył zarozumiale i zuchwale z prostej drogi sprawiedliwości. Pozostali urzędnicy państwa mają być ludźmi dzielnymi, bojącymi się Boga, ludźmi prawdy, nienawidzącymi niegodziwych zysków. Jak niewielu dzisiejszych polityków odpowiada tym wymaganiom! (5 Księga Mojżesza 17,15-20; 2 Księga Mojżesza 18,21). Pisarze z "Erwachiet " ubolewają, że tak niewielu ze sprawujących rządy opiera się na Biblii... Przywódcy "Strażnicy " pytają, jak Truman i jego towarzysze mogą wciągać Boga do swej polityki... Ja pytam, jak przywódcy z Brooklynu mogą wciągać słowo Boga do polityki tego świata XX wieku, skoro nasi przywódcy uczyli nas, że ten świat nie może się poprawić, że jedynym ratunkiem jest Bóg, a wszelkie ludzkie usiłowania nie mogą niczego ulepszyć. Czy nie jest to postawa dwuznaczna w kwestiach politycznych?
Obelgi i szyderstwa wobec mężów stanu
"Książęta " uczą Świadków Jehowy walczyć bronią obelg, kpiny i szyderstwa. W "Ewangelii " szerzonej z Brooklynu szczególny wydźwięk mają tzw. pieśni satyryczne. 15 grudnia 1949 ukazało się specjalne wydanie "Strażnicy " poświęcone "pieśniom wyśmiewającym diabła, szatana ". W beztrosko nieodpowiedzialny sposób wykpiwa się tu świadomych swej odpowiedzialności mężów stanu: (...) Jak powiedział Prezydent (mowa o Trumanie), naród może swobodnie czynić to, co czynić pragnie, wybierając odpowiadających mu przywódców, partie i programy. Dobrze by jednak było, gdyby ludzie pomyśleli, że jest to to samo, czy idzie się za możnymi i ich obietnicami głoszonymi w jakiejkolwiek partii politycznej, czy za zepsutym przez grzech, śmiertelnym stworzeniem. Jak człowiek ślepy nie może prowadzić drugiego, tak też ci politycy nie mogą sami z siebie doprowadzić świata zrodzonego w grzechu do laski Bożej... Czy nie jest skrajną głupotą stroić upadłego człowieka w szatę władzy, wynosić ponad innych równych mu grzeszników, obsypywać pochwałami, otaczać potężną armią i oczekiwać, że jest w jego mocy wyzwolić swych wpółbliźnich? Jak niedorzeczną i dziecinną rzeczą jest sądzić, że jakaś partia polityczna może być "ratunkiem " dla tego kraju czy innych krajów. Jak "bogowie " tego świata, widzialni czy niewidzialni, mogą kogoś czy coś uratować, jeśli nie mogą uratować samych siebie w Har-Magedonie...? ( "Strażnica " 1953, str. 36). Postawmy tu kilka pytań wykazujących bezsensowność tego artykułu; pytań które ludzi rozsądnych pośród Świadków winny skłonić do samodzielnej refleksji. Zapytajmy więc, czy właściwym sensem programów politycznych lub społecznych jest przywrócenie łaski grzesznemu światu? Czy tym sensem nie jest raczej rozwiązywanie ekonomicznych i społecznych problemów życia ziemskiego ogółu społeczeństwa, i czy tymi problemami i ziemskimi potrzebami ludzi nie musi się na tym świecie ktoś zająć? Czy rzeczywiście nie należy już żadnego człowieka ubierać w szatę władzy? Kto będzie wtedy dbał o prawo, porządek publiczny, handel, przemysł, komunikację? Czy Świadkowie Jehowy chcieliby zapanowania anarchii? Na pewno nie chcą tego. Dlaczego zatem nie chcą ludzi, którzy zajmą się sprawami państwa? Czy żądania Świadków nie są po prostu bezsensowne? Dlaczego za śmieszne i głupie uważają oczekiwanie na wyzwolenie z niezawinionej niewoli przez wojska narodów czy władców? Czy sami Świadkowie Jehowy nie byli wdzięczni w Niemczech, kiedy spod panowania Hitlera wyzwoliły ich wojska aliantów? Czy szybki pochód tych wojsk nie uratował od niechybnej śmierci tysięcy ludzi uwięzionych w hitlerowskich obozach? Misjonarka "Strażnicy ", Joan Espley, pracująca z ramienia Brooklynu na terenie Hongkongu, pisze o swych przeżyciach w czasie niepokojów w tym mieście: Motłoch zatarasował nam drogę wrzeszcząc: "Zabić! " Usłyszałam dwa strzały... Nie przypuszczałam, że właśnie w momencie największego niebezpieczeństwa pojawi się po przeciwnej stronie ulicy policja. To ona oddala strzały... Podeszło do nas dwóch policjantów i wyprowadziło z chmury dymu. Zobaczyłam następnie około 50 policjantów, którzy tworząc zwarty mur ze swoich tarcz ochronnych posuwali się naprzód. Nigdy jeszcze nie ucieszyłam się tak bardzo na widok policji... Znaleźliśmy się na policyjnym posterunku. Nie mogłam nigdzie pójść. Pozostałam więc tam, pełna wdzięczności, której nie potrafię wyrazić słowami ( "Erwachtet " z 8.3.1957 r., str. 10-11). Misjonarka "Strażnicy " była wdzięczna, że siły państwowe uratowały ją od śmierci. Przywódcy "Strażnicy " śmieją się jednak z wyzwolenia czy ratunku, który przynosi ręka ludzka.
Za Organizacją Narodów Zjednoczonych
Wysoki komisarz brytyjski na obszar zachodniego Pacyfiku, John Guch, ogłosił w dniu 23.3.1956 roku zakaz sprowadzania na teren brytyjskiego protektoratu Wysp Salomona literatury wydawanej przez Towarzystwo "Strażnica ". Swoje zarządzenie oparł na paragrafie ustawy antywywrotowej, upoważniającym go do zakazu rozpowszechniania pism zagrażających, według jego oceny, dobru publicznemu. Jaka była na to reakcja książąt z Brooklynu? - Zażądali respektowania praw ludzkich zgodnie ze statutami Narodów Zjednoczonych. W wydanym w tej sprawie apelu piszą m.in.: Jaskrawe naruszenie fundamentalnych wolności nie tylko porusza do głębi uczucia, ale skłania też do poważnej refleksji (...) Czy można twierdzić, że sprawa ta pozostaje w zgodzie ze statutami Narodów Zjednoczonych, mówiącymi o prawach człowieka i fundamentalnych wolnościach, którymi powinni się cieszyć wszyscy ludzie...? Czy wysoki komisarz uważa, że Wyspy Salomona leżą poza zasięgiem "wolnych narodów " i dlatego nie czuje się moralnie zobowiązany do zagwarantowania wolności? Czy ten obszar jest tylko z nazwy protektoratem? (...) Sprawa ta nie ma na pewno nic wspólnego z bezpieczeństwem Wysp Salomona, a to, że ktoś otrzymuje i studiuje materiały biblijne wydane przez Towarzystwo "Strażnica ", nie może być uważane za przeciwne interesom publicznym ( "Strażnica " 1.3.1957, str. 132). A więc nagle okazuje się, że książętom z Brooklynu u są jednak potrzebni ludzie "w szacie władzy ". Teraz powinni wystąpić w obronie Świadków Jehowy. Teraz powinni zastosować prawa wydane przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Brytyjski komisarz na Wyspach Salomona wiedział zapewne, że w pismach "Strażnicy " pisze się w sposób wzgardliwy i ośmieszający o przedstawicielach władz państwowych. Z pewnością znalazł też w tych pismach inne jeszcze wypowiedzi sprzeczne z interesem publicznym.
Przeciwko Narodom Zjednoczonym
26.7.1953 roku Nathan Homer Knorr, prezydent i najwyższy ziemski książę Świadków Jehowy, przemawiał do 165000 zebranych na nowojorskim stadionie Yankee. Po Har-Magedonie - nowy Boży świat! Taki był temat jego wystąpienia. W ostrych słowach rozliczał się z Organizacją Narodów Zjednoczonych: Rok 1953 był rokiem wielkiej ofensywy pokojowej komunistycznej Rosji. Odpowiadając na nią, Zgromadzenie Generalne Narodów Zjednoczonych powzięło 8.4.1953 roku rezolucję dotyczącą rozbrojenia, "aby zapobiec wojnie, a zasoby ludzkie i ekonomiczne świata przeznaczyć na cele pokojowe ". Jeśli ten świat kieruje się tak pokojowymi zamiarami, tak wzniosłymi motywami, to dlaczego miałby nadejść Har-Magedon czy trzecia wojna światowa...? Jeśli Narody Zjednoczone podejmują próbę grania roli mesjańskiej, a więc chcą czynić to, co może czynić jedynie Boski Mesjasz i Król, to okazują wyraźnie swą odmowę poddania się najwyższym zamierzeniom Boga... Duchowieństwo i państwa członkowskie Narodów Zjednoczonych proponują, by te ostatnie sprawowały władzę nad całą ziemią. Ta propozycja jest wysuwaniem fałszywej, ludzkiej namiastki rządów Bożych doskonałych i prawomocnych... Teraźniejszość nie jest czasem dla tego rodzaju niewłaściwych, złudnych i bezskutecznych namiastek (...) Ludzie powodowani strachem ostrzegają, że jeżeli Organizacja Narodów Zjednoczonych nie spełni oczekiwań, trzecia wojna światowa stanie się nieunikniona. Ale prawdą, na której można polegać, jest to, że Har-Magedon dlatego właśnie jest nieunikniony, iż nie rezygnuje się z Organizacji Narodów Zjednoczonych i nie wyrzuca się jej na złom... (z broszury "Po Har-Magedonie - Boży nowy świat ",39 wydanie niemieckie z roku 1954). Pan Knorr musiał się widać już do reszty pogubić! Na Wyspach Salomona żąda poprzez "Strażnicę " zastosowania praw Narodów Zjednoczonych, a na nowojorskim stadionie oświadcza opinii publicznej świata i mężom stanu, że teraźniejszość to nie czas dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, która jest fałszywą namiastką i należy wyrzucić ją na złom, bo inaczej Har-Magedon stanie się nieunikniony.
Przeciwko demokracji i wyborom
Pod przewodnictwem Brooklynu Świadkowie Jehowy prowadzą zaciętą walkę przeciw udziałowi w działalności publicznej, politycznej, społecznej. Ich "Ewangelia " w odniesieniu do postawy i aktywności politycznej wygląda następująco: Jak prawdziwi chrześcijanie patrzą na politykę? Dlaczego prawdziwi chrześcijanie mają unikać polityki, skoro mogliby - jak się wydaje - uczynić wiele na rzecz lepszego świata? - Zgodnie z Biblią odpowiedź zmierza w tym kierunku, że prawdziwi chrześcijanie nie widzą i nie głoszą lekarstwa dla świata ani w demokracji, ani w socjalizmie, ani w komunizmie, ani w jakiejkolwiek ludzkiej formie rządów (...) Z racji dyktowanych sumieniem rezygnują z udziału w polityce tego świata, nawet z udziału w wyborach, Wiedzą, że zaangażowanie polityczne nie tylko do niczego nie prowadzi, ale czyni ich nawet godnymi nagany w oczach Boga (...) Wiedzą, że Królestwo Boże ma zniweczyć wszelkie władztwa polityczne i że ci, którzy uprawiają politykę, są wrogami Boga, a zatem muszą liczyć się z zagładą (...) Prawdziwi chrześcijanie ukazują się więc naśladowcami Chrystusa przez to, że nie próbują naprawiać tego świata ani ulepszać go poprzez działania polityczne (...) Niezależnie od tego, ile głosów padnie na władców tego złego systemu rzeczy, ów system skazany jest na zagładę. Nie zachowa tego świata przed niechybną zgubą żadna kampania polityczna, żadna choćby największa liczba chrześcijan z imienia zajmujących się sprawami politycznymi, żadne modlitwy duchownych czy polityków odmawiane za ten świat ( "Strażnica " z 1.1.1957 r., str. 5-8). Świadkowie Jehowy mogą przeczyć, jakoby w ten sposób odwodzili drugich od uczestnictwa w demokratycznym życiu politycznym i wyborach. Mogą twierdzić, że zostawiają każdemu wolną rękę, jak chce postępować w tej mierze. Są to jednak tylko mylące manewry. Jest przecież faktem, że ich nauka przeznaczona jest nie tylko dla nich samych, ale że ich zadaniem jest pozyskanie dla niej możliwie wielu, wychowywaniu ich w jej duchu. Nazywają przecież swoją działalność "dziełem wychowawczym ". Czy przywódcy Świadków chcą przeczyć, że pouczenia "Strażnicy " wpływają również na postawę polityczną ludzi inaczej niż oni wierzących? Ja sam w czasie mej służby kaznodziejskiej odpowiadałem na stawiane mi pytania dotyczące polityki w sensie "Strażnicy " i przekonałem się, że pytający wstrzymywali się następnie od udziału w wyborach. Nie były to tylko odosobnione przypadki. Oddziałujemy przecież na ludzi politycznie chwiejnych. Pytający bardzo rzadko tylko stawali się Świadkami Jehowy, nabierali jednak negatywnego nastawienia wobec państwa. Pozostaje więc dla Świadków hasłem: unikać polityki! Nie popierać żadnych ludzkich rządów - ani demokracji, ani monarchii, ani dyktatury! Zaangażowanie polityczne nie podoba się Bogu! Kto zajmuje się polityką jest wrogiem Boga! Nie próbować ulepszać warunków życia! Kto nie przestrzega tych I zasad, ulegnie zagładzie! W tym duchu wychowują ludzi Świadkowie Jehowy - i to nie ma być sprzeczne z interesem publicznym? I to ma być postępowaniem ludzi lojalnych, więcej: najlojalniejszych rzekomo z wszystkich ludzi? Co pozostałoby z państwa, gdyby wszyscy obywatele postępowali według zaleceń Świadków Jehowy? Nic! Państwo przestałoby istnieć. Stąd szerzenie i przyjmowanie nauk Świadków Jehowy oznacza też usunięcie i zniszczenie demokracji. Szczęśliwie - czy raczej: rozsądnie - większość ludzi odrzuca rozkładowe tezy Świadków. Wobec uwarunkowanych naturą ludzką konieczności życia nie pozostaje przecież nic innego. Ale rozkładowa działalność Świadków trwa. O tej roli Świadków Jehowy mówi też książka amerykańskiego reportera Marleya Cole: Gdyby stanowili oni silniejszą grupę. tolerancja wobec nich miałaby granice, ponieważ naruszają uczucia powszechniejsze w Ameryce niż poczucie wierności wobec Kościoła - mianowicie umiłowanie ojczystego kraju " ( "Der Ligourianer, marzec 1953). Wyczuwa się także, że zarządzenia ograniczające działalność Świadków byłyby aprobowane, gdyby ich liczba wzrosła i gdyby zaczęli przenikać znaczną część społeczeństwa swą taktyką wrogą rządowi. Bowiem w tym kraju. gdzie nie dochowuje się powszechnie posłuszeństwa religii, tym większą rolę odgrywa patriotyzm i - jak to powiedział kiedyś Peter Dunne - również i Sąd Najwyższy czyta sprawozdania wyborcze (Marley Cole, "Świadkowie Jehowy ", str. 135-136).
Związki zawodowe - tak czy nie?
Na to pytanie pośród Świadków Jehowy w Niemczech długo nie dawano odpowiedzi. Przymus należenia do "Wolnych Związków Zawodowych " (FDGB) we wschodniej strefie Niemiec spowodował dla wielu Świadków poważne problemy. Ci, którzy nie wstąpili do związków, utracili miejsce pracy i nie otrzymali nowej. Co robić? Niektórzy wstąpili do związku, na co krzywo patrzeli drudzy, aż wreszcie stanowisko w tej kwestii zajęli bracia z Brooklynu. W Stanach Zjednoczonych nikt nie otrzyma pracy, jeśli nie należy do organizacji związkowej. Stąd i Świadkom we wschodniej strefie Niemiec wolno było w końcu wstępować do związku. Niemniej jasnego "tak " nie powiedziano nigdy i wielu miało nadal wątpliwości. Wydaje się, że do dzisiaj panuje w tej sprawie oficjalne milczenie. Jeszcze w roku 1943 Towarzystwo "Strażnica " określiło swe stanowisko w następujący sposób: Pytanie: czy wykracza to przeciw przykazaniu Bożemu, jeśli ktoś jako związkowiec stara się o polepszenie warunków życia klas pracujących? Czy Bóg nie działa także poprzez ludzi w tym sensie, że ma zapanować sprawiedliwość? Odpowiedź: Nic, co służy sprawiedliwości, nie może być przeciwne przykazaniu Bożemu. Wszakże przez "sprawiedliwość " rozumiemy to prawo, które jest prawem w oczach Bożych, a więc prawdziwą sprawiedliwość (...). Zawsze jest dla ludzi z korzyścią, kiedy kierują się wymogami sprawiedliwości. Jednakże jest rzeczą niesłuszną sięgać do niesprawiedliwych, "świeckich " środków w walce o sprawiedliwość ekonomiczną. Zawsze jest lepiej znosić niesprawiedliwość, aniżeli ją czynić (...). Kiedy ludzie czy grupy ekonomiczne walczą o swe prawa lub rzekome prawa, Chrystus nie ma zazwyczaj z tym nic wspólnego (...). Wszyscy sprawiedliwi sędziowie, urzędnicy czy przywódcy związkowi nie sprawią tego, by panowanie Chrystusa stało się zbyteczne, ponieważ nie mogą wytępić ducha egoizmu i gwałtu (...). Dlatego wyczekujemy prawdziwego wyzwolenia. Tymczasem zaś każdemu uczciwemu człowiekowi wolno się bronić przed wyzyskiem, jeżeli nie czyni przy tym nikomu krzywdy ( "Pociecha " z 1.9.1943, wydanie berneńskie, str. 10). Ta odpowiedź Towarzystwa "Strażnica " dana z biura berneńskiego jest prawdziwą idyllą sprzeczności. Kto tę odpowiedź uważnie przeczyta, ten nie wie już w ogóle, co słuszne, a co niesłuszne. Może cierpieć krzywdę, ma więc raczej znieść niesprawiedliwość, niż samemu ją wyrządzać. Czy ten, kto broni się przeciw krzywdzie, wyrządza krzywdę? Każdy uczciwy człowiek może się bronić przeciw wyzyskowi, jeżeli nie czyni przy tym zła, gdy ma to miejsce? - Cały ten wywód jest typowy dla Świadków. Zauważmy nawiasem, że w oczach Świadków związki zawodowe wydają się czymś niesprawiedliwym. Dziwię się dziś sam sobie, że nie poznałem się wcześniej na tych wszystkich niedorzecznościach. Ktoś powiedział kiedyś, że Świadkowie znajdą zawsze stosowną pokrywkę do każdego garnka...
Przeciw modlitwie o pokój i za polityków tego świata
Kiedy Światowa Rada Kościołów wzywa publicznie do modlitwy w intencji pokoju i polityków, Świadkowie Jehowy muszą oczywiście wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat. Nie ma przecież znaczniejszego wydarzenia religijnego w świecie, którego by brooklyńscy książęta nie skomentowali na swój sposób. Oto komentarz Towarzystwa "Strażnica " w odniesieniu do wspomnianego apelu Rady Kościołów: Czołowy artykuł czasopisma "Life " z 13 września 1954 roku nosi tytuł "Modlitwa ścieżką do pokoju ". W artykule tym cytuje się uwagi prezydenta Eisenhowera, wypowiedziane w minionym sierpniu w Evanston, wobec zebranej tam Światowej Rady Kościołów: "Nadszedł dla ludzkości czas, w którym nie ma alternatywy dla sprawiedliwego i trwałego pokoju ". Artykuł w "Life " mówi następnie o inicjatywie Eisenhowera podjęcia ogólnoświatowej akcji modlitewnej jako potężnego, wspólnego, intensywnego aktu wiary. Rada zaakceptowała propozycję i wyznaczyła na czas od 18 do 25 stycznia 1955 tydzień powszechnej modlitwy. W artykule z "Life " czytamy usilnie wezwanie: "Wszyscy chcemy o tym pamiętać, wszyscy chcemy się modlić. Pragniemy modlić się już teraz, między innymi za miliony chrześcijan w Rosji (...) Na pewno musimy modlić się za prezydenta Eisenhowera... "Czy ścieżka do pokoju - zapytuje "Strażnica " - prowadzi przez modlitwę? Czy Bóg wysłucha takich modlitw i odpowie na nie? ( ...) W odniesieniu do narodu Izraela, który odszedł do Boga w czasach proroka Jeremiasza, Prorok ten otrzymał szczególne polecenie: "Ty zaś nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego błagań ani modłów, ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham ". Ponieważ zagłada Izraela była postanowiona, daremna okazałaby się modlitwa Jeremiasza za ten lud. Tak jest też dzisiaj. To chrześcijaństwo, które Biblia nazywa Babilonem, Bóg skazał na zagładę. Dlatego ci, co znają postanowienia Boże, nie przyłączyli się w dniach od 18 do 25 stycznia do prezydenta Eisenhowera i Światowej Rady Kościołów w modlitwie o pokój na świecie. Zamiast tego głosili przestrogę Jehowy: "Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli " ( Jr 50,8: 51 ,45: Ap 18,4) ( "Strażnica " z 1. 6. 1955 r., str. 323-324). Jak więc Świadkowie Jehowy mogliby się "splamić " modlitwą wznoszoną za pokój na świecie i za polityków, którzy nie chcą zrezygnować z ludzkiej władzy? Taka modlitwa oznaczałaby przecież, ich zdaniem, prowokację wobec Boga!
A jednak modlić się o pokój i za polityków tego świata
(...) W rzeczy samej powiedziano nam, że mamy modlić się za królów i władców, abyśmy mogli prowadzić dalej życie w ciszy i pokoju...! ( "Strażnica z 15. 8. 1956 r., str. 493). A więc jednak! Modlić się jednak o pokój tego świata i za jego polityków. Czyżby "Strażnica " chciała nas nakłonić do prowokowania Boga? Sprzeczność jest tu wprost namacalna. Czy pan Rutherford miałby jeszcze i dziś rację ze swym wezwaniem, aby nie wierzyć "Strażnicy "? Czego nas uczy "Strażnica " o modlitwie o pokój na tym świecie i za panujących? Cytuje słowa 1 Listu do Tymoteusza 2,1-4: Zalecam więc przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i miła w oczach Zbawiciela naszego, Boga który pragnie by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy ". Przytoczywszy te słowa, zapytuje "Strażnica ": Kim są ci królowie i ludzie na wysokich stanowiskach? Jakie to modlitwy zanosi się za nich? Odpowiada: Z kontekstu wynika, że określenie odnosi się do władców świata i innych ludzi na wysokich stanowiskach życia publicznego. W Biblii wspomniane są przykłady modlitw zanoszonych przez lud Jehowy za władców (...) Jeremiasz prorokował coś innego i zamiast Żydom pozostającym w niewoli Babilonu czynić nadzieje na rychłe wyzwolenie, nakazał im gotować się na długi tam pobyt, a jako część Bożego posłania do nich dołączył słowa: "starajcie się o pokój dla kraju, do którego was zesłałem, i módlcie się do Jehowy za niego, bowiem w jego pokoju wy będziecie mieć pokój " (por. Jr 29, 1-7). Te dwa przypadki, jeden z dni Jeremiasza ( ...) dobrze harmonizują z radą daną przez Pawła Tymoteuszowi. Obie rady zostały udzielone w czasach buntowniczych dążeń i oskarżeń. Modlitwa za umocnionych władców wskazuje. że modlący się nie zamierzali obalić władzy, lecz działali raczej na korzyść jej dalszego trwania (...) Chrześcijanie nie uczestniczyli w powstaniach Żydowskich, nie mieli politycznych uprzedzeń i ambitnych planów. Interesowali się tylko pokojem i spokojem (...) Nie myśleli o obaleniu władzy, pozostawiając tę sprawę Chrystusowi Jezusowi (...) A tymczasem mogli się byli modlić o pokojowe zarządzanie sprawami publicznymi... ( "Strażnica " z sierpnia 1952 r., str. 243-254). Kiedy tak zwani przez Świadków "chrześcijanie z imienia ", Światowa Rada Kościołów, czy inni jeszcze ludzie modlą się o pokój i za polityków czy rządzących, wtedy książęta z Brooklynu cytują słowa Jeremiasza: Ty zaś nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego błagań ani modłów, ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham ". A jeśli sami Świadkowie modlą się w tych intencjach, to słowa Jeremiasza nie mają już zastosowania? Czy Świadkowie nie czynią wtedy tego samego, co "chrześcijanie z imienia "? Czy i jedni, i drudzy nie modlą się o pokój dla tego świata i za polityków naszej doby?
Neutralność polityczna?
W wewnętrznej, nie przeznaczonej do wiadomości publicznej informacji z dnia 25 lutego 1950, skierowanej do wszystkich głosicieli, oświadcza Towarzystwo "Strażnica " poprzez swoje niemieckie biuro filialne co następuje: (...) We wszystkich sporach narodowych a także partyjno-politycznych Świadkowie Jehowy zachowują całkowitą neutralność. Bronią się przed politycznym rozdarciem i nie opowiadają się ani za, ani przeciwko jakiemuś narodowi, partii czy kierunkowi... Niemal wszyscy prości zwolennicy książąt z Brooklynu żyją w przekonaniu, że nie mają nic wspólnego z polityką, że są politycznie całkowicie neutralni. Przez dziesiątki lat żądały tego i zapewniały o tym publikacje "Strażnicy " wydawane w stanach Zjednoczonych. W szeroko zakrojonej petycji do rządu ZSRR, wydanej 30.6.1956 roku w Kemi (Finlandia), powtarza się raz jeszcze: Świadkowie Jehowy nikomu nie szkodzą. Pozostają neutralni w sporach tego świata. Nie zajmują się ani działalnością wywrotową, ani szpiegostwem. Nie są nacjonalistami ani egoistycznymi kapitalistami, ani imperialistami. Jako prawdziwi chrześcijanie nie mogą w ogóle nimi być, ani nie mogą też walczyć na rzecz jakiejkolwiek doktryny czy ideologii politycznej, czy będą one komunistyczne, demokratyczne, czy kapitalistyczne ( "Strażnica z 15.4.1957 r., str. 251). Ale czy neutralność polityczna oznacza tylko nieuczestniczenie w walce po stronie jakiejś ideologii - demokratycznej, kapitalistycznej czy komunistycznej? Czy neutralność nie oznacza też niebrania udziału w walce przeciwko o jakiejkolwiek ideologii? Ani za, ani przeciw - to jest dopiero prawdziwa neutralność. Czy jest to zgodne zdeklarowaną przez Świadków Jehowy neutralnością polityczną, jeżeli występują przeciwko mężom stanu i ośmieszają ich? Jeżeli raz opowiadają się za Organizacją Narodów Zjednoczonych i żądają realizacji jej postanowień, kiedy indziej zaś występują przeciwko tej samej organizacji, żądając "wyrzucenia jej na złom "? Czy to jest neutralność, jeżeli wypowiadają się przeciwko demokracji i wyborom? Postępując w taki sposób, Świadkowie Jehowy odeszli od zasady całkowitej neutralności. Ich amerykańscy przywódcy, powinni przestać wreszcie mówić ciągle o neutralności, ponieważ z samej zasady nie może jej być na tym świecie dla Świadków Jehowy! I nigdy też nie byli oni faktycznie neutralni. Stanowisko, które zajmują, zajmowali, i któremu dają wyraz w czasopiśmie "Przebudźcie się ", nie jest bynajmniej stanowiskiem neutralnym. Czasopismo to: przynosi artykuły z wielu dziedzin wiedzy - mówi o rządzie, handlu, religii, historii, geografii, nauce, stosunkach społecznych, cudach natury. Obszar zainteresowań tego pisma jest szeroki jak ziemia, a wysoki jak niebo. Czasopismo ślubuje trzymać się słusznych zasad, demaskować skrytych wrogów, wskazywać na utajone niebezpieczeństwa, bronić wolności wszystkich, pocieszać strapionych i umacniać tych, których przygnębiły zawody doznane ze strony świata zapominającego o swych obowiązkach. Kto z taką misją idzie do ludzi, ten - rzecz jasna nie może być neutralny, ten musi opowiedzieć się albo za, albo przeciw - i tak też rzeczywiście postępują Świadkowie Jehowy we wszystkich kwestiach życia. Ich zapewnienia o neutralności są zatem wprowadzaniem w błąd, łudzeniem, udawaniem. Wymownym dowodem jest tu stosunek Świadków Jehowy do komunizmu. N. H. Knorr, W. F. Franz, Grant Suiter, H. H. Riemer, T. J. Sullivan, L. A. Swingle i M. G. Henschel - siedmiu najwyżej postawionych członków dyrekcji światowej organizacji Świadków Jehowy - poręczają własnym podpisem prawdziwość słów zawartych w ich petycji do rządu ZSRR, datowanej 1 marca 1957 roku: (...) Stało się to (mowa o zakazie działalności Świadków w ZSRR - przyp. autora) nie dlatego, że popełnili oni jakiekolwiek przestępstwo czy w jakikolwiek sposób działali politycznie. Świadkowie Jehowy są najbardziej pokojową, najbardziej lojalną grupą ludzi na ziemi (za "Strażnicą " z 15.4.1957 r.). Ale prawdą jest to, że nie ma i nie może być neutralności Świadków Jehowy wobec komunizmu. Na długo przed tym, nim komuniści zajęli się w szczególny sposób Świadkami, ci rozprawili się już z nimi w książce pt. "Rząd "40, wydanej w roku 1928 przed Rutherforda, poprzednika prezydenta Knorra. Na międzynarodowym kongresie w Nowym Jorku w roku 1950 Knorr i jego współpracownicy wydali rezolucję antykomunistyczną. W informatorze z lipca 1952 Towarzystwo "Strażnica " oświadczyło poprzez swe biuro niemieckie, że pisma Świadków Jehowy stanową bastion oporu przeciwko komunizmowi. W numerze czerwcowym "Strażnicy " z roku 1952 (1.6.) rozliczają się raz jeszcze z komunizmem. W książce "Co religia przyniosła ludzkości "41 (wydanie niemieckie ukazało się w roku 1953) zaliczają komunizm, jako "czerwoną religię ", do fałszywych religii, które należy zwalczać. Te fakty przeczą petycji Knorra i członków jego dyrekcji. Dlaczego więc przedstawiają siebie jako całkowicie apolitycznych i neutralnych? Przecież wobec komunizmu nie można być neutralnym. Dlaczego zatem udawać, kryć się tchórzliwie? Prawdą jest, że Świadkowie Jehowy nie są neutralni ani religijnie, ani politycznie. Jak osobliwe są ich pojęcia dotyczące obowiązków obywatela! Sami nie wiedzą, czego właściwie chcą. Raz mówią tak, raz inaczej, zależnie od sytuacji. Jak można tu jeszcze twierdzić, że Świadkowie Jehowy są najwierniejszymi obywatelami? Szerząc takie poglądy sieją tylko przy intensywności swej propagandy zamieszanie, stając się - jeśli tylko posieją większą liczbę zwolenników - realnym politycznym faktem w każdym z państw, w których żyją. Nie występują przy tym wyłącznie przeciw jakiejś jednej partii, jednemu kierunkowi politycznemu czy państwu. Przeciwstawiają się od razu wszystkim. Przypomnimy cytowane już raz słowa "Strażnicy ": Jak niedorzeczną i dziecinną rzeczą jest sądzić, że jakaś partia polityczna może być "ratunkiem " dla tego kraju (USA) czy innych krajów ( "Strażnica " 1953, str. 36).
NA DRODZE DO KOŚCIOŁA
Dobiegł końca pełen doświadczeń okres mego życia. Rozpoczął się tak obiecująco, a przyszłość okazała się tak przerażająco inna. Spotkało mnie najbardziej gorzkie rozczarowanie mego życia. Musiałem porzucić "uszczęśliwiającą prawdę " Świadków Jehowy, kiedy odnalazłem rzeczywistą prawdę. Chleb, który miał nasycić głód mojej duszy, okazał się kamieniem. Teraz w oczach dawnych braci i sióstr uchodzę za rebelianta, którym należy pogardzać, dopóki skruszony nie wróci. Przepowiada się mi, odstępcy, straszliwą pomstę Jehowy... To, co poznałem i zrozumiałem, pozwala mi przyjąć wyrok wydany na mnie przez przywódców "Strażnicy " z całkowitym spokojem. Nie lękam się także karzącego sądu Boga wobec Jego wrogów. Nie zaliczam się do wrogów Boga - szukałem przecież prawdy i bronię jej przeciwko błędowi i kłamstwu. Może przywódcy "Strażnicy " będą próbować zniesławić moją osobę. Niegodna to metoda, jeżeli na moje niezbite argumenty nie znajduje się rzeczowej odpowiedzi. W każdym razie, jak każdy człowiek, mam prawo i obowiązek iść za głosem prawego sumienia. A właśnie ze słusznych racji sumienia wyrzekłem się Towarzystwa "Strażnica ". Każdy musi iść za głosem sumienia... Wola Boża, prawo Boże, którym poddać się musi każdy człowiek, wpisane są w nasze serca. Bo gdy poganie, którzy Prawa nie mają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo nakazuje, chociaż Prawa nie mają, sami dla siebie są Prawem. Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające - tak pisał Apostoł Paweł do Rzymian. (2,14 n). A na innym miejscu: Wszystko, co się czyni niezgodnie z przekonaniem (tzn. niezgodnie z sumieniem - przyp. autora) jest grzechem (Rz 14,23)... Co czynić, jeśli w prawym sumieniu dojdzie się do przekonania, że wiara, którą się dotąd wyznawało, jest fałszywa? Czy nie należy się tej fałszywej wiary wyrzec? - Bezwarunkowo! Tę opinię podzielają, jak twierdzą, sami Świadkowie Jehowy: Twoja religia musi mieć autentyczną podstawę. Masz się opierać nie na przywódcach religijnych i religijnych systemach, ale na słowie Boga, Piśmie świętym, winieneś się wpierw upewnić, czy twoja religia jest zgodna ze słowem Bożym. Jeśli przekonasz się, że twoja religia uczy czegoś, co nie jest prawdziwe, winieneś się od tego odwrócić, Powstaje pytanie: czy gotów jesteś poddać swoją religię takiej próbie? Nie potrzebujesz się niczego lękać, jeśli twoja religia jest prawdziwa ( "Strażnica " 1.7.1958 r., str. 289). Poddałem moją dotychczasową religię gruntownej próbie. Nie wytrzymała tej próby, której domaga się samo Towarzystwo "Strażnica ". Wykazałem to jasno w niniejszej książce. Posłuchałem więc głosu prawego sumienia i dlatego odłączyłem się od Towarzystwa. Co teraz? Gdzie jest prawda, jeśli na pewno u Świadków Jehowy jej nie ma? Czy mam może już w nic nie wierzyć, czego uczy jakakolwiek religia? Czy mam wątpić i zwątpić w Boga? Tego nie wolno mi uczynić. Bóg rzeczywiście istnieje: Tylko głupi mówi w swoim sercu: nie ma Boga, (Ps 13,1). To bowiem, co o Bogu można poznać, pewne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy (Rz 1, 19 n). Bóg wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył Wszechświat (List do Hebrajczyków 1,1 n). W istnienie tego Boga, który stworzył świat i objawił Siebie przez Syna, nie można więc wątpić. Ale jaką podstawę mam przyjąć w praktyce życia wobec Boga? Jaką religię przyjąć? Czy mam może próbować znaleźć prawdę sam, osobiście, z Biblią w ręce, nie patrząc na jakąkolwiek kościelną naukę? Czy nie mogę spotkać się z prawdą w jednym z już istniejących Kościołów? Chrystus, który jest Prawdą, obiecał przecież, że pozostanie z tymi, którzy są Jego świadkami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Przez wszystkie dni... A zatem zawsze, nieprzerwanie. Kościół Chrystusa istnieje więc nieprzerwanie od samego swego początku po dziś, i to nie niewidzialnie tylko, lecz w sposób widzialny. A jaki to Kościół istnieje nieprzerwanie od pierwszych dni pierwotnego chrześcijaństwa? Odpowiedź na to pytanie stała się dla mnie wstrząsem. Czyż tym Kościołem nie jest Kościół katolicki? Ten Kościół, który my, Świadkowie Jehowy, nazywaliśmy sługą szatana? Wszystko wzdragało się we mnie przed uznaniem Kościoła katolickiego za prawdziwy Kościół Chrystusowy. Tak jak dotąd na niego patrzyłem, nie mógł on być tym Kościołem. Nigdy! Szukałem, badałem niestrudzenie dalej. Kim zatem byli ci świadkowie, którym Chrystus zapewnił swoją stałą pomocną obecność? Czy byli nimi może ci, których Towarzystwo "Strażnica " zestawia z sobą jednym tchem, w przerażająco naiwny albo w bezczelnie zuchwały sposób, jako "świadków " Jehowy - a więc po Apostole Pawle - Ariusz, Waldens, Luter i Russel i Rutherford. Czy to w tych ludziach miało się zachować pierwotne "czyste " chrześcijaństwo, podczas gdy Kościół (czytaj: Kościół katolicki) czy też Kościoły chrześcijańskie powstały już w początkach chrześcijaństwa na skutek popadnięcia w pogaństwo? Ci, których przywódcy "Strażnicy " nazywają swoimi "poprzednikami ", zaprotestowaliby stanowczo przeciw stawianiu ich na jednej płaszczyźnie z zaślepionymi "prezydentami " i fałszywymi prorokami! Poza tym - gdyby Kościół Chrystusa już w pierwszych czasach chrześcijaństwa stał się pogański, znaczyłoby to, że wbrew zapewnieniu Chrystusa bramy piekielne jednak ten Kościół przemogły. Nie mogę w to uwierzyć! Chciwie czytałem, co mówi Pismo święte o dziejach pierwotnego Kościoła. Jaki to Kościół stał już u początku chrześcijaństwa? - Żaden inny jak ten, tak dotąd przeze mnie nienawidzony, Kościół katolicki. Z oporami poszedłem kiedyś do świątyni katolickiej. Chciałem być na katolickim nabożeństwie. Myślałem, że wszystko to "ceremonie ", wszystko "teatr ". Ale rzecz dziwna: ten "teatr " nie dał mi odtąd zaznać spokoju. Dlaczego właściwie? Starałem się zaznajomić z księżmi katolickimi. Pierwszy z poznanych był proboszczem, którego siły fizyczne wyczerpała całkowicie praca duszpasterska w rejonie górniczym. Czy w tym duszpasterzu, który stał się kaleką, miałem widzieć obłudnika, faryzeusza i sługę diabła? Na to był ten proboszcz zbyt uczciwy i dobry. Czy może ten ojciec jezuita, którego poznałem z kolei, miałby być znającym się na fachu, wyrafinowanym zwodzicielem dusz? Nie mogłem odkryć niczego podobnego... W poznanych księżach katolickich spotkałem ludzi otwartych, gotowych do pomocy, życzliwych, traktujących swe powołanie i pracę poważnie. Ludzie ci wierzyli szczerze w Pismo święte i starali się wykazać słuszność swych przekonań opierając się na nim. Czy byli to wykrętni interpretatorzy Pisma, wyszkoleni krytycy tekstów, samowolnie je zniekształcający - jak przekonywało mnie dotąd Towarzystwo "Strażnica "? - Nie! Poznałem w tych duchownych katolickich ludzi skromnych, wierzących chrześcijan, przyjmujących z pokorą słowo Boga. Rozmawiali ze mną nie fanatycy głoszący nienawiść ani zadufani w sobie sekciarze sądzący i osądzający myśli i czyny drugich na podstawie jakichś wyrwanych z kontekstu miejsc Pisma. To byli ludzie, którzy przy całej swej słabości i grzeszności starali się rzetelnie iść drogą Bożą i prowadzić nią innych. Szczególnie ujmująca była dla mnie postawa wspomnianego jezuity. Przy pierwszym naszym spotkaniu powiedział mi, że nie chce "zrobić " ze mnie katolika. Wiara zależy od osobistego przekonania i wolnej woli każdego człowieka. Wiary nie można wymusić ani kupić. On sam może mi tylko dopomóc w zrozumieniu powiązań tworzących całość katolickiej nauki wiary. Obiecał mi też pomoc według swych możliwości w mych potrzebach materialnych, niezależnie od tego, czy zostanę katolikiem czy nie. Świadkowie Jehowy mogą określać taką postawę jako taktykę i przebiegłość jezuicką. Osobiste spotkania i wymiana korespondencji przekonały mnie o prawości i szczerości mojego rozmówcy. Mogliśmy mówić rzeczowo i otwarcie o wszystkich nurtujących mnie kwestiach. Wydawało mi się wprost cudem, że ten pogardzany przeze mnie dotąd "sługa szatana " umie dać mi odpowiedź na wszystkie pytania, i to odpowiedź głęboko mnie zadowalającą mimo mej specyficznej mentalności Świadka Jehowy. Musiałem tylko starać się myśleć bez uprzedzeń, a z całą konsekwencją. I tak w wyniku mych studiów obraz Kościoła przyjął dla mnie z wolna zupełnie inną postać, niż ta jego ciemna karykatura, którą kreśli Towarzystwo "Strażnica ". Obraz ten stawał się coraz jaśniejszy. Dziś Kościół katolicki i jego historię widzę w nowym świetle. Owszem, także i w tym Kościele byli i są ludzie obłudni, nadużywający religii dla własnych korzyści. Czy jednak na to, co w Kościele ludzkie, nie należy patrzeć z perspektywy czasu i jego uwarunkowań? Czy ludzi grzesznych nie spotyka się we wszystkich Kościołach i sektach? Również każdemu z Świadków Jehowy powtarza się ciągle, żeby nie patrzał na błędy sług i starszych, ale na Boga, któremu słaby człowiek chce służyć. Czy to samo nie musi odnosić się także do księży katolickich? Dlaczego eksponuje się ich błędy, a ukrywa swoje? Cóż to za faryzeizm osądzać drugich, a swoje własne upadki przemilczać albo wybielać. Byłoby lepiej, gdyby przywódcy "Strażnicy " wzięli poważniej do serca słowo Pisma: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1 J 1,8). Toteż bez uprzedzeń podjąłem studium katolickiej nauki wiary, znajdując w tym po dziś dzień rzeczywistą satysfakcję. Zapewne, droga od błędnowiarstwa Świadków Jehowy do wiary katolickiej jest długa i trudna. Ale jest dla mnie oczywiste, że Kościół katolicki jest jedynym Kościołem, który zawsze istniał i któremu Chrystus zapewnił swą obecność po wszystkie dni aż do skończenia świata. Wyjaśniły się nieporozumienia dotyczące wiary katolickiej. Jako Świadek Jehowy odrzucałem wiarę w Trójcę Świętą. Dziś wiem, że Kościół nigdy nie uczył, jakoby w Bogu było trzech Bogów, lecz wierzył zawsze w jedynego Boga (1 Kor 8,4). Ale to, co sam Bóg objawił nam o Sobie, świadczy, że jest On jeden w trzech Osobach. Gdyby nie istniały w Nim trzy duchowe Osoby, to niezrozumiałe, wręcz pozbawione sensu, byłyby słowa Chrystusowego rozkazu, aby udzielać chrztu "w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego ". Jak ostrą polemikę rozpętuje "Strażnica " przeciw wierze w nieśmiertelność ludzkiej duszy! Tymczasem - czy człowiek nie jest według słów Pisma świętego stworzony na obraz i podobieństwo Boga, który jest czystym duchem? (por. Rdz 1,26; J 4,24). Czy Chrystus nie objawił jasno, że można zabić ciało, ale że różna od ciała dusza ludzka jest niezniszczalna? (Mt 10,28). Jak bardzo Towarzystwo "Strażnica " usiłuje zniweczyć opartą na Piśmie św. wiarę w istnienie wiecznego piekła! Według Pisma potępieni wrzuceni będą do "jeziora ognia " (Ap 20,14; 21,8). Biblia wskazuje przy tym jasno, że ta druga śmierć nie oznacza ostatecznego zniszczenia, unicestwienia, ale utratę życia Bożego. Również i potępieni będą wskrzeszeni (1 5,28; D z 4,2; 17,18; 17,32), mając świadomie znosić mękę wiecznego ognia (gehenna). A dym ich katuszy na wieki wieków się wznosi i nie mają spoczynku we dnie i w nocy czciciele Bestii i jej obrazu (Ap. 14,11). I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków (Ap 20,10). Gdyby potępieni mieli być unicestwieni, to jak z istot nie istniejących miałby się podnosić "dym ich katuszy "? Jak istoty unicestwione miałyby cierpieć we dnie i w nocy na wieki wieków? Kto tu fałszuje jasny sens objawienia Bożego o istnieniu wiecznego piekła? Kierownictwo "Strażnicy " czy Kościół katolicki? Bez wątpienia "Strażnica "! Czy trzeba więcej dowodów, że wiara Świadków Jehowy sprzeciwia się Pismu świętemu, podczas gdy wiara katolicka odpowiada Pismu? Dzisiaj nabożeństwa katolickie nie wydają mi się już tylko "pustą ceremonią " i "pompatycznym teatrem ". Widzę, że w liturgii i modlitwie Kościoła znajduje wyraz szczera, głęboka pobożność. Jak do tego doszło, że w wierze katolickiej i w życiu katolickiego Kościoła poczułem się jak w domu? Z pewnością poprzez własną trzeźwą refleksję, ale nie tylko. Decydująca była tu łaska Boża. Jestem o tym przekonany. Bóg dał mi łaskę poznania prawdy o Świadkach Jehowy. Dlatego zdobyłem się na napisanie tej książki dobrze wiedząc, że przyniesie mi to niejedną przykrość, i pełen też smutku, że wielu moich dawnych współbraci nie może się wyzwolić ze swych uprzedzeń. Za bardzo uwikłali się w sposób myślenia "Strażnicy ". Mogę im tylko serdecznie Życzyć, by otworzyły im się oczy i odnaleźli prawdziwe życie - tak jak stało się to moim udziałem. Potrzeba wprost heroicznej odwagi, żeby zerwać pęta, które nakłada swym zwolennikom Towarzystwo "Strażnica ".
ZNALAZŁEM SWÓJ DOM W KOŚCIELE
Wyobrażenia o fałszywym, poddanym wpływom szatańskim Kościele przestały dla mnie istnieć. Gdyby mi ktoś przed dziesięciu laty powiedział, że stanę się kiedyś katolikiem, uważałbym go za nienormalnego. Moja odpowiedź brzmiałaby wtedy: "to niemożliwe ". Dzisiaj widzę Kościół w zupełnie innym Świetle i wciąż muszę pytać sam siebie, jak było to możliwe przyjmować za rzeczywistość takie nonsensy i nieprawdy, w jakie wierzyliśmy i jakie szerzyliśmy jako Świadkowie Jehowy. Jak głęboko wszystkie te niedorzeczności zakorzeniły się jako uprzedzenia w Świadkach Jehowy, świadczą liczne listy, które otrzymałem po ukazaniu się pierwszego i drugiego wydania niniejszej książki. Tymi uprzedzeniami Świadkowie sami zamykają sobie drogę do Kościoła. Jeden z dawnych Świadków Jehowy pisał do mnie: Pańską książkę "Byłem Świadkiem Jehowy " przeczytałem dwukrotnie w ciągu tygodnia, głęboko nią poruszony. Sam przez osiem lat byłem Świadkiem Jehowy. Zdawało mi się, że relacja o Pana przeżyciach płynie z mego własnego serca. Gdybym sam chciał napisać podobną książkę, nie mógłbym jej ująć lepiej. Jednakże to, że Pan chce zostać katolikiem, jest dla mnie niepojęte, nie mogę tego po prostu zrozumieć. Potrafię wniknąć w myśli tego Świadka Jehowy. Nie zatraciłem zdolności myślenia na sposób "Strażnicy ". Jestem świadom, że nauka Towarzystwa "Strażnica " to nie teoria, ale metoda. Z tego względu zająłem się naświetleniem prawdziwych celów i tej sprawie zamierzam poświęcić kolejną książkę. Nie uważam się za wroga moich dawniejszych współbraci, czy wręcz za zdrajcę. Towarzystwo "Strażnica " sądzi wszakże, że może mnie porównywać z Judaszem, czemu daje wyraz poprzez wypowiedź jakiejś "wiernej siostry " w Roczniku 1964, str. 276. Nie czuję się zdrajcą ani nim nie jestem. Nie mam nic wspólnego ze sposobem postępowania Judasza. Moje odejście od Towarzystwa "Strażnica " i moja obecna działalność opiera się na dogłębnym przekonaniu, że Towarzystwo pada stale ofiarą nadal istniejących błędów, z których nie może się wyplątać. Z własnego doświadczenia znam rozmiar i niebezpieczeństwo tych błędów. Nie wolno mi milczeć. Nie mogę milczeć! Odnalazłszy drogę do Kościoła, do Chrystusa, muszę powiedzieć moim dawnym współbraciom, że to Chrystus prowadzi swój Kościół i nigdy go nie opuścił. Czytajcie Dzieje Apostolskie, czytajcie Listy Apostolskie. Przedstawiają one obraz pierwotnego Kościoła i jego wiernych, ludzi grzesznych i słabych. A jednak Chrystus kierował tym Kościołem, działał i mieszkał w nim. Kieruje nim, działa i mieszka w nim po dziś dzień. Chrystus nie może mylić, On jest zawsze ten sam. Toteż prawdziwy i niezmienny jest też Jego Kościół - musi być taki. Mogą ludzcy przedstawiciele Kościoła być grzesznikami, mogą przejawiać się w Kościele ludzkie ułomności - Kościół pozostanie jednak Kościołem w istocie niezmiennie takim, jakim był już w czasach apostolskich. Lud Izraela pomimo wszystkich błędów i wykroczeń jego władców, a nawet czasem całego tego ludu, pozostał ludem wybranym - aż do odrzucenia go przez Boga. Kościół mimo ludzkich błędów i ułomności jest Kościołem Chrystusa, On go nie odrzucił i nigdy nie odrzuci. Kościół będzie trwał aż do powtórnego przyjścia Chrystusa. Chrystus zaręczył, że pozostanie z nim. Jego słowo jest Prawdą. On kłamać nie może. Dopiero z wolna zrozumiałem, w jakiej karykaturze widziałem Kościół. Największą trudność w jego poznaniu stanowiły uprzedzenia i nieprawdziwe opinie. Późno dopiero zrozumiałem, czym Kościół katolicki rzeczywiście jest - Kościołem Chrystusowym, którym zawsze był. W tym Kościele czuję się pewny i bezpieczny. Pragnąłbym, aby znaleźli się w nim moi dawni bracia spośród Świadków Jehowy. Niech mi będzie wolno na koniec raz jeszcze ująć krótko powody uzasadniające przed sumieniem i Bogiem moje nawrócenie: Bezstronny rozum ludzki nie może zaakceptować nauki Świadków Jehowy. Krytyczne studium dziejów i rozwoju doktryny Towarzystwa "Strażnica " odkrywa zbyt - wiele sprzeczności. Ponieważ "książęta " z Brooklynu nie posiadają prawdy, przeto musieli i nadal muszą odwoływać ciągle od nowa to, co jeszcze wczoraj czy też przed laty głosili jako "biblijną prawdę Bożą ". Pismo święte nie daje podstaw "prawdzie " nauki "Strażnicy ". Samowolność, z jaką kierownictwo z Brooklynu interpretuje Biblię, jest oczywista. A chociaż Świadkowie Jehowy szerzą swe obłędne idee w miliardach broszur i książek, chwast ich błędnej nauki nie zamieni się przez to w dobre, wartościowe ziarno. Życie przeczy oderwanym od rzeczywistości poglądom Świadków Jehowy. Gdyby ludzkość zrealizowała program z Brooklynu, rozpadłaby się rodzina, rozprzęgło państwo, życie społeczne i polityczne zostałoby zniszczone. A to jest sprzeczne z wolą Bożą oraz z prawami i potrzebami stworzonej przez Boga natury człowieka. Świadkowie Jehowy nie przynieśli owoców swego rzekomo "jedynie prawdziwego chrześcijaństwa ", chociaż fanatyczną i głośną propagandą chlubią się z tych owoców. Zbyt wielu ze Świadków zawiodło moralnie, wśród nich również ludzie z przywództwa, amerykańscy "książęta " i inne "owce ". Przykre wrażenie wywołują próby tuszowania czy krycia wewnętrznych skandali w "Strażnicy ". Takie zabiegi nic nie dają. Prędzej czy później prawda wychodzi na jaw - prawda, że nie działa tu "teokratyczne " kierownictwo, że sprawy głoszenia światu swojego Królestwa nie powierzył Bóg zarozumiałym i aroganckim fałszywym prorokom. Dlatego wyrzekłem się nieodwołalnie "świętej, uniwersalnej organizacji Jehowy ". Szukałem prawdy, sprawiedliwości, prawdziwie chrześcijańskiej miłości bliźniego i znalazłem je poza Towarzystwem "Strażnica " - w Kościele katolickim. Setkom tysięcy Świadków Jehowy, którzy popadli w brooklyńskie zaślepienie i trwają w nim, mogę tylko szczerym sercem współczuć...
POSŁOWIE JAK CZYTAĆ PISMO ŚWIĘTE?
1. Mieć i czytać Najpierw trzeba mieć Pismo święte, wydanie jakiekolwiek (nie ma Biblii katolickiej czy niekatolickiej - jedno jest Słowo Boże, w wydaniach różnych Kościołów i przekładach różnych biblistów czy literatów), oczywiście Pismo św. całe - Pierwszego ( "Starego ") i Nowego Testamentu. Z solidarności z własnym Kościołem poleca się wydanie katolickie, zwłaszcza że opatrzone jest przydatnymi, chociaż nie zawsze doskonałymi, przypisami. Posługiwanie się wydaniem niekatolickim może być pięknym gestem ekumenicznym. Mieć Pismo św. i dziękować Bogu, że u nas już od dawna można je było łatwo nabyć. U naszych wschodnich i południowych sąsiadów głód Pisma św. - "nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania słów Pańskich " (Am 8,11) - jeszcze nie został zaspokojony. A jak było niedawno temu? W Związku Radzieckim posługiwano się nieraz jako tekstem biblijnym parafrazą z "Opowieści biblijnych " czy "Opowieści ewangelistów " smutnej pamięci Zenona Kosidowskiego. Tekst natchniony przepisywano ręcznie (całą Biblię!). Egzemplarz Pisma św. można było czasem kupić za krowę (w czasach Męki Jezusa kosztowała ona 30 srebrników, a więc żadna to ujma dla Pisma św.). Dostarczaliśmy te egzemplarze na różne sposoby, np. pod węglem w parowozie albo - sit venia verbo - pod spódnicą znanej aktorki. ..W Czechosłowacji za posiadanie Pisma św. lub fotografii Jana Pawła II niektórzy szli do więzienia. W czasach dyktatury wojskowej w Argentynie Pismo św. podlegało cenzurze państwowej - np. w Magnificat Marii i Kościoła skreślano starotestamentalne a wywrotowe słowa: "Strąca władców z tronu, a wywyższa maluczkich " (Łk 1,52). U nas wicekomendantka Związku Harcerstwa Polskiego mówiła przed laty w wywiadzie dla "Radaru ", że polskiej młodzieży nie zagraża neofaszyzm, lecz narkomania i oazy. Nie trudno się domyśleć dlaczego: przecież w oazach oraz innych grupach formalnych i nieformalnych karmimy się Pismem św. Jan Paweł II powiedział w roku 1979 do polskich dziewcząt i chłopców: " Wy sami nie wiecie, jak jesteście piękni wówczas, gdy znajdujecie się w zasięgu Słowa Bożego i Eucharystii ". Ośmielę się "poprawić " Papieża: piękni i mocni, i wolni, a więc niebezpieczni dla systemu, dla tej "firmy kłamstwa, żelaza i papieru " (Gałczyński). Ale najpierw niebezpieczni dla siebie samych. Ostrzegam młodzież, zwłaszcza tchórzliwą, przed Panem Bogiem i Pismem św.! "Słuchać Słowa, to wystawić żagle na wiatr Ducha, nie wiedząc, do jakich brzegów człowiek dobije " (św. Hieronim). A więc mieć - i czytać (jeśli nie lękamy się (ryzyka). "Dzięki Bogu, Biblia ocala od zniszczenia tych, którzy się nazywają chrześcijanami! " (Gandhi). Jeśli jej nie czytamy, nie dziwmy się, że nasze życie religijne staje się nudne, modlitwa - płytka, a wiara - zabobonna. Na tle takiej religijności i nie biblijnej pobożności wybuchają takie gorszące fenomeny jak Oława. "Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa " (Rz 10,17). Jeśli nie czytamy, nie dziwmy się, że byle Świadek Jehowy, prymitywny, ale gorliwy i biegły w "cytatologii " biblijnej, zawróci nam w głowie i może sprowadzić na manowce religii totalitarnej. "Weź i czytaj! Weź i czytaj ! " - słyszał Augustyn naglące, tajemnicze wołanie. Zaczął czytać - i zmienił życie. Czytać - ale jak? Nie posiadam żadnej recepty, chociaż w różnych książkach, książeczkach, artykułach i konferencjach może Czytelnik znaleźć niejedną praktyczną wskazówkę. Polecam! Ja tutaj pragnę tylko wskazać na trzy możliwe aspekty lektury Pisma św. Podział, jakiego dokonuję, jest trochę sztuczny. Jest o wiele więcej sposobów czytania Pisma św., a te trzy punkty: lektura naukowa, religijna i życiowa, to nie są kolejne etapy, bo - dla nas, czytelników wierzących - nie występują osobno, w czystej formie, lecz zazębiają się ze sobą, nakładają się na siebie. 2. Lektura naukowa Jak czytać Pismo święte? Zgodnie z jego charakterem, stosownie do intencji autorów, Boskiego i ludzkich, poszczególnych ksiąg, a więc np. rozróżniając rodzaje (gatunki) literackie, nie zapominając że Pismo św. ma stronę Boską i ludzką. Oczywiście nie w tym sensie, że za pewne partie bierze odpowiedzialność Pan Bóg, a za inne ludzki autor. Nie, w Biblii wszystko jest natchnione, wszystko jest Słowem Bożym, nawet wypowiedzi błędne (w dziedzinie nauk przyrodniczych, historii czy etyki). Ale równocześnie wszystko w Biblii - także sam jej rdzeń, zbawcze orędzie Boże - jest dziełem ludzkim, owocem wysiłku jednostki, twórczości jego wspólnoty, owocem procesów historycznych. Bóg objawia się w historii, w wydarzeniach, w ich "dzianiu " się. Autorzy - pojedynczy i zbiorowi - ksiąg lub ich części są obdarzeni specjalnym charyzmatem Bożego natchnienia, ale twórczość ich podlega normalnym prawom literackim zaś owoc ich twórczości - święta księga - podlega krytyce biblijnej i innym naukom ludzkim. Krytyka naukowa Pisma św. to nie jest zamach na jego świętość; wręcz odwrotnie: to przysługa oddana Pismu i nam, jego czytelnikom. Bo spisane Słowo Boże jest w pełni ludzkim słowem, rodzącym się w dłuższym okresie niż cała polska literatura tysiącletnia - a jakże ją można byłoby poznać bez pomocy nauki? Im większe rygory naukowe, tym większa pewność, że poprzez zasłonę języka, kultur, cywilizacji, tysiącleci docieramy coraz bardziej do autentycznego orędzia Bożego, do Bożej woli i pociechy. Jeśli wspomniałem o prymitywizmie interpretacyjnym Świadków Jehowy, których skądinąd podziwiam i szanuję (nie tylko tych z mojej własnej choć dalszej rodziny), to jest on właśnie skutkiem tej czystej, bezinteresownej (?), absolutnej pogardy dla wszelkiej nauki, nie tylko biblijnej, jest skutkiem praktycznego nieuznawania Biblii za księgę także ludzką, z innej epoki, księgę będącą owocem długiej, skomplikowanej, często grzesznej historii konkretnych ludzi i ludów, a nie dziełem jednorazowym i wyrównanym, za jednym zamachem przez Boga podyktowanym i zesłanym nam podręcznikiem wiary i moralności, rozszerzonym Bożym katechizmem... Ta Boska Księga, natchniona przez Ducha Świętego, dar Boży, manna niebiańska, nie spadła z nieba niby meteoryt, lecz przyszła z ziemi, z naszej ziemi, jak sam Syn Boży, poczęty z Ducha Świętego, zrodził się z ziemskiej Matki, wzrastał w żydowskiej rodzinie, "ogołocił samego siebie " i "uniżył samego siebie " (Flp 2,7 - 8), stał się człowiekiem określonej epoki historycznej, konkretnego ludu i znanego kręgu kulturowego. "Słowo stało się ciałem " (J 1,14), stało się Żydem, ale Słowo stało się także Pismem ludu żydowskiego i chrześcijańskiego, głoszonym, tworzonym, redagowanym spisywanym przez stulecia burzliwej historii Boga z człowiekiem. I kiedy je dzisiaj otwieramy, to spotykamy je nie w dzisiejszej szacie kulturowej, lecz - mimo najlepszych nawet przekładów - w tej formie, w jakiej do tamtych, dawno nieżyjących łudzi, w ich języku, w ich świecie, zostało skierowane. I stąd potrzeba nauki: żeby pokonać tę odległość i odmienność czasu, cywilizacji i mentalności. Naprawdę nie wystarczy przekład słów; trzeba przekładać i przenosić w nasz świat cały ówczesny świat słowa, myśli, wiary, pisania... Wszystko po to, żeby np. ze wzmianki w Apokalipsie o "stu czterdziestu czterech tysiącach " stojących z Barankiem "na górze Syjon " (14,1) nie wnioskować, że tylko tylu ludzi (oczywiście tylko Świadków Jehowy) zostanie zbawionych, zapominając o symbolicznym charakterze tej liczby (12 pokoleń Izraela razy 12000 oznacza mnogość Ludu Bożego). W podejściu do Biblii spotykają się, o dziwo, droga bardzo religijnych i bardzo antynaukowych Świadków Jehowy i droga niewierzącego Zenona Kosidowskiego, który prezentował się jako rzecznik i popularyzator najnowszej i najodważniejszej nauki i który chciał nieść kaganek oświaty ciemnym Polakom ogłupianym przez "przewrotny kler katolicki ". W czym się spotykają? Właśnie w tym ignorowaniu właściwego charakteru i jedynego celu Biblii, w ustawianiu jej do bicia (Kosidowski) lub traktowaniu jej jako arsenał broni (Świadkowie). Oczywiście nikt nie może domagać się, żeby ateista czytał starą Biblię jako żywe Słowo Boże, ale od marksistowskich religiologów i literatów mieliśmy prawo domagać się rzetelności naukowej (także w popularyzacji) i zwykłej ludzkiej uczciwości, a więc np. żeby nie żądali od Biblii tego, czego nam nie mogła i nie chciała dać. Ponadto mieliśmy prawo domagać się, żeby ten "światopogląd naukowy ", o który tak dzielnie walczyli (zbierając należne laury), zbytnio nie urągał nauce. Zostawmy już jednak nieboszczyka Kosidowskiego (et consortes). Należy on do przeszłości tego dziwnego kończącego się XX wieku, jak do przeszłości XIX-wiecznej należały już w momencie pisania jego "najnowsze " odkrycia i rewelacje (tak to jest, gdy się naukę poświęca na rzecz propagandy). Natomiast my pamiętajmy, że w tekście, który czytamy, mamy szukać przede wszystkim prawdy, którą autor biblijny chciał i chce nam przekazać. Aby do niej dotrzeć, trzeba ją odróżnić starannie od tego, co było tylko literackim środkiem jej wyrażenia, stosownie do wiedzy, mentalności i zdolności tychże autorów, do ich środowiska, świata i epoki. Pamiętajmy także, że ta prawda, którą nam chcą przekazać - nieraz w sposób nienaukowy, obcy dla nas czy wręcz szokujący - jest prawdą porządku religijnego, dotyczy naszego zbawienia. Natomiast sprawy porządku doczesnego, np. przyrodniczego czy historycznego a nawet moralnego, będące tylko sposobem przekazu prawdy zbawczej, wcale nie muszą zgadzać się z porządkiem obiektywnym (i nie wszystko opisywane w Biblii jest tym samym pochwalane). Przy tym prawdy poszczególnego tekstu szukać trzeba w całości Bożego Objawienia (a nie odwrotnie), uwzględniając jego (Objawienia) charakter rozwojowy, miejsca paralelne i światło obu Testamentów, pamiętając że proces Objawienia jest nie prostolinijny, lecz dialektyczny: Pismo św. zawiera nie tyle sprzeczności, ile spięcia idei ukazujących różne aspekty prawdy. W tych spięciach rodzą się nowe idee, propozycje, postawy, a ta nowość jest po prostu twórczą syntezą. Tak więc biblistyka i nauki pomocnicze są potrzebne i konieczne. Oczywiście nie każdy czytelnik Biblii musi być naukowcem! Wystarczy, że w swoim obcowaniu z Księgą przyjmuje spopularyzowane wyniki badań, że stosuje najprostsze reguły lektury i interpretacji, przeważnie nieświadomie, dzięki kościelnemu kontekstowi swego życia. Nie musi znać np. szczegółów metody historyczno-krytycznej zastosowanej do badań nad Ewangeliami (Formgeschichte, Redaktionsgeschichte, Sitz im Leben...), ale winien korzystać spontanicznie z jej dorobku, być ochoczo otwartym na dorobek nauki, żeby zbliżyć się do Słowa Jezusowego, żeby je lepiej zrozumieć, żeby znaleźć dlań "Sitz im Leben " u siebie, miejsce we własnym życiu. Zdrowa ambicja winna mobilizować go do korzystania z przypisów, z większych komentarzy, z introdukcji (wstępów) ogólnych i szczegółowych, leksykonów, teologii biblijnych, opracowań monograficznych itp. Poprawne i ubogacające mnie zrozumienie tekstu biblijnego wymaga bowiem nie tylko otwartego serca, ale i otwartej głowy, a więc także studium. Już w synagodze żydowskiej i we wspólnocie chrześcijańskiej zawsze słowo Pisma objaśniano. Nawet sama Biblia daje wiele przykładów tego zwyczaju - i tej konieczności. Kto nie wierzy (i kto wierzy, także), niech zajrzy np. do następujących miejsc: Ne 8,7-8; M t 13,52; Łk 24,27-32; J 16,13; Dz 8,28-38. 3. Lektura religijna Kilkadziesiąt lat temu mój rzymski profesor o. Zerwick (jezuita) mówił nam, że z czytaniem Biblii jest tak jak z wizytą w ogrodzie botanicznym: bardzo przydatne i ważne jest wiedzieć o danym kwiecie jak się nazywa, skąd do nas przywędrował, do jakiego należy gatunku itp. itd., ale najważniejszą rzeczą jest pochylić się, sycić się barwami i zapachami, stać się szczęśliwszym... Albo wizyta w muzeum. O ileż więcej skorzystam z niej, kiedy dowiem się, zanim stanę przed obrazem: co to za malarz, z jakiej szkoły, z jakiej epoki, jaką techniką się posłużył, co przedstawił, co wyraził na tym obrazie, co mi chciał przekazać itd. Ale znowu: co mi z tego, że na temat dzieła i jego twórcy przeczytam całą bibliotekę, jeśli zabraknie mi czasu, siły lub chęci, żeby zatrzymać się przy obrazie, żeby nacieszyć wzrok i serce, żeby tym pięknem się ubogacić, żeby samemu stać się piękniejszym... Co mi po całej biblistyce i wszystkich jej metodach i naukach pomocniczych, jeśli nie pochylę się nad świętym tekstem, jeśli nie pozwolę mu (a raczej: Mu), aby uczynił moje życie piękniejszym? Ale był to bardzo niezwykły uczeń, ten Zusja! Przez te wszystkie lata spędzone w Międzyrzecu nigdy nie usłyszał z ust swego sławnego nauczyciela ani jednego komentarza słowa Bożego. Bogobojny rebe reb Ber otwierał księgę i zaczynał czytać: "I rzeki Pan... " - i to już wystarczało naszemu Zusji. Gdy słyszał te trzy słowa, ogarniała go taka ekstaza, że już nie mógł słuchać dalej. Tak się działo za każdym razem. Kiedy tylko usłyszał słowa: "I rzeki Pan... ", porywało go uniesienie. Zaczynał wtedy wołać wniebogłosy: "Pan przemówił... Pan przemówił! " i nie przestawał, aż inni uczniowie, jego sławni koledzy, żeby mieć trochę spokoju, musieli wyrzucać go na podwórze. Zusja się nie opierał. W ogóle nie wiedział, co się dokoła dzieje. Drżał na całym ciele. Na podwórzu dalej krzyczał: "Pan rzekł, Pan rzekł! ", i rzucał się jak epileptyk. I zawsze długo trwało, zanim się uspokoił. Kiedy wreszcie mógł wrócić - mistrz już dawno skończył komentować i nauczać. No i tak właśnie Zusja nigdy nie słyszał ani jednego komentarza bogobojnego rebe reb Bera. (l. Langer, 9 bram do tajemnic chasydów, Znak 1988, s. 155-156). Pan przemówił!... Pan przemówił!... Ale żeby trafił do mego ucha i do mego serca, muszę nauczyć się słuchać, prosić o dar słuchania. Żyd odmawia rano i wieczorem modlitewne wyznanie wiary, które zaczyna się od wezwania Szema Israel: "Słuchaj, Izraelu!... " Słuchaj, Izraelu, słuchaj, Kościele, słuchaj, chrześcijaninie. ..Samuel jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie nie było mu jeszcze objawione... Przybył Pan i stanąwszy zawołał jak poprzednim razem: "Samuelu! Samuelu! " Samuel odpowiedział: "Mów, Panie, bo sługa Twój słucha " (1 Sm 2,7.10). Trzeba przybrać postawę sługi i słuchacza, postawę ucznia, a nie pana i sędziego, postawę Marii z żydowskiego Nazaretu, pierwszej uczennicy własnego Syna: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa! " (Łk 1,38; Józef powiedział "niech mi się stanie " bezsłownie: "uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański " - Mt 1,24). Być uczniem znaczy także: być pokornym. A więc uświadomić sobie, że Bóg przewyższa wszystko, cokolwiek ja mogę pomyśleć i zrozumieć, pozbywać się zbytniej pewności siebie (otwieram - i rozumiem), nie narzucać Jego Słowu swego własnego sensu, nie osądzać tego suwerennego Słowa, nie traktować go instrumentalnie, nie manipulować nim, lecz radośnie mu się poddawać, z zaufaniem i miłością. Tak, radośnie: cieszyć się tym Słowem (zob. Ps 119,162), także jego trudnymi wymogami, cieszyć się każdym odkryciem. Talmud głosił tak wielką radość z Tory, że odradzał jej lekturę w dni postu... Cieszyć się... Kiedy byłem proboszczem na peryferiach Zgorzelca, miejscowi Świadkowie Jehowy szeptali, że lada dzień stanę się jednym z nich. Chyba nie dlatego, że okazywałem im życzliwość, lecz raczej dlatego, że krzewiliśmy w parafii lekturę Biblii. Pewnie żeby mnie ostatecznie przekonać i pokonać sprowadzili specjalnie dla mnie z dalekiej Gdyni uczoną niewiastę w randze jakiegoś ich "biskupa ". Dyskusja nasza była długa i zapewne byłaby jeszcze dłuższa, gdybym po jakiejś godzinie nie powiedział: "Proszę Pani, czy to nie szkoda, że my tutaj tak długo już grzeszymy? " - "Jak to grzeszymy? " - zaprotestowała mocno. - "Przecież my rozmawiamy o Piśmie św. ! " - "My się kłócimy Pismem św. " - odpowiedziałem. - "Większa byłaby chwała Boża, gdybyśmy się oboje krócej Pismem św. podzielili, pomodlili, nacieszyli się nim... " "Boże spraw żebym nie zasłaniał sobą Ciebie... nie spacerował po Biblii jak paw... " Ten wiersz-modlitwa ks. J. Twardowskiego odnosi się nie tylko do Świadków Jehowy, którzy z Biblii czynią arsenał argumentów antykatolickich (i nie tylko), wręcz: magazyn broni palnej i ostrej amunicji... Ten dwuwiersz odnosi się do tych z nas, którzy nie chcą przyjąć pokornej postawy uczniowskiej i nie chcą poddać swojego życia pod sąd i pod pociechę Pisma (,,[...] bo moje myśli nie są myślami waszymi " - Iz 55,8). Do tych z nas, którzy zapominamy, że Bóg jest najważniejszy, że Jego trzeba słuchać (zob. Mk 9,7) i Jego drogi starać się zrozumieć (zob. np. Ps 119), prosząc Go, aby zdjął zasłonę, która spoczywa na naszych sercach, gdy czytamy Pismo. "A kiedy ktoś zwraca się do Pana, zasłona opada. Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność " (2 Kor 4,15-17). Trzeba prosić Go także, aby nas obdarzył wewnętrznym pokojem, wyciszeniem się, uwagą serca. To jest tak jak z chórem lub orkiestrą: nim dyrygent rozpocznie pierwszy takt, musi zapanować absolutna cisza, potrzebna nie tylko jemu, ale także słuchaczom, którzy tylko w takim wyciszeniu usłyszą, co w utworze jest najpiękniejsze. "Pan nie był w wichurze... Pan nie był w trzęsieniu ziemi... Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu... " (1 Krl 19,11-12). O jednej z dwóch sióstr w Betanii mówi ewangelista: "siadła u stóp Pana i przysłuchiwała się Jego mowie " (Łk 10,39). Natomiast P. Claudel: "Czytajmy Pismo św. (...) czytajmy je klęcząc! (...) Czytajmy z cierpieniem głodnego serca. Powiedziano nam, że tam jest życie i tam jest światło. Dlaczego nie mamy spróbować, zakosztować nieco z tego smaku, który nam może ono zaofiarować? " I znowu Ewangelia: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego! " (J 6,68). Nie chodzi więc o zwykłe usłyszenie i przyjęcie do wiadomości. Chodzi o słuchanie dogłębne, egzystencjalne, oddziałujące na całą moją osobowość, prowokujące mnie do odpowiedzi całym życiem. Chodzi o umiejscowienie Słowa Bożego w samym centrum mojego życia, aby ono mnie napełniło i wypełniło, zagarnęło całe moje myślenie i działanie, dotarło do wszystkich zakątków i szczelin mego jestestwa. Mówi Sobór: "Przez (...) Objawienie Bóg niewidzialny w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej " (KO 2). Przypomina się przepiękna obietnica Apokalipsy: "Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną " (3,20). Stąd taka ogromna rola Ducha Świętego przyzywanego przez nas przed czytaniem Biblii. Jest On jednak kimś więcej niż tylko przewodnikiem naszej lektury biblijnej. Jego istotna rola to - obdarowywanie nas Bożym życiem. Nasza religijna lektura Pisma św. jest okazją niebywałą, aby otworzyć się na życie nowe lub na jego wzrost. Duch Święty "inspiruje " nas, co znaczy dosłownie: tchnie w nas - właśnie Boże życie (zob. Rdz 2,7; J 20,22). Bo co to jest lektura Biblii? Jest to osobiste wsłuchiwanie się w Boże Słowo. Wprawianie się w to słuchanie - a więc coś aktywnego, dynamicznego, wymagającego wysiłku i decyzji, oraz osobiste wsłuchiwanie się pełne gotowości ( "oto jestem ", "oto ja "), które prowadzi do posłuszeństwa Słowu ( "niech mi się stanie "). Szukamy nie tego, co dla innych (także my, księża), ale najpierw tego, co dla nas, każdego (każdej) z nas osobiście jest ważne, co nam chce Bóg powiedzieć. Oczywiście słuchamy też proklamacji Słowa Bożego w świętej liturgii - dla całego ludu (i sami proklamujemy jako lektorka czy lektor), ale osobista lektura to przygotowanie do tej publicznej proklamacji i zarazem jej kontynuacja. Bez wspólnotowego słuchania Słowa łatwo wpadamy w indywidualizm, ale bez osobistej lektury słuchanie we wspólnocie może nam ofiarować tylko ogólniki. Jest to wsłuchiwanie się w Słowo Boga - bo mówi do mnie Ojciec, mówi do mnie Chrystus, mówi Duch Święty! Przemawia do mnie Słowo, które mnie stworzyło, przed którym odsłonięta jest najgłębsza tajemnica mego Życia, które ma w ręku klucz do mojej obecnej sytuacji, a także do sytuacji i losu mego Kościoła, mojej Ojczyzny, świata... Słowo - Stworzyciel świata, Słowo - Chrystus Zbawiciel, Słowo - Paraklet, Pocieszyciel i Pokrzepiciel. ..Spotyka mnie ono w liturgii, ale najpierw w moim prywatnym obcowaniu z Biblią. Jak ją czytać, żeby mnie Słowo przemieniło, nawróciło, ubogaciło, uszczęśliwiło? Oto pytanie, na które od początku nieudolnie próbujemy sobie odpowiedzieć. Tym razem sięgnijmy do tradycji Ojców Kościoła i Średniowiecza, zresztą opartej na tradycji proroków, mędrców i rabinów. Chodzi o trzy etapy: lectio, meditatio, contemplatio. Lekcja: trzeba tekst biblijny czytać, jeszcze raz czytać i znowu czytać. I zawsze znajdujemy coś nowego! I znowu niespodzianka! Nowe powiązania, konteksty, asocjacje, nowe głębie i szerokości... I coraz bardziej odkrywam przedziwną, pogmatwaną, pasjonującą historię Boga z Izraelem i z uczniami Jezusa z Nazaretu. Dostrzegam refleksję nad tymi wydarzeniami Bożymi, refleksję Izraela, Apostołów, młodego Kościoła... Oczywiście mogę sobie powiedzieć: déjà vu, to już czytałem, to już znam, to już rozumiem, i wtedy pozbawiam się tego całego bogactwa, tego światła i tej siły życiodajnej, która w tekście na mnie czeka. Medytacja: nagle zatrzymuję się, zaskoczony, może zachwycony, aby temu bogactwu pozwolić wniknąć we mnie, upiększyć moje życie... Tu już nie chodzi tylko o słowa i teksty: przykuwają moją uwagę przeżycia, odczucia, postawy, działania... Rozważam, jak Bóg odnosi się do człowieka, rozważam Jego miłosierdzie, Jego wierność, Jego sprawiedliwość. Rozważam, jak człowiek odnosi się do Boga: jego żal, jego wdzięczność, jego wysławianie Boga, i jego kłamstwo, jego samolubstwo, jego tchórzostwo, jego strach, jego niewierność... Jego? A może i moje? Przecież w tych słowach i wydarzeniach, w grzesznikach i bohaterach, odnajduję siebie samego i siebie lepiej rozumiem... Kontemplacja: mnogość odczuć, wrażeń, myśli pełnych zaskoczenia i podziwu, modlitw które się spontanicznie rodzą, prowokują do kontemplowania Bożych dziwów (mirabilia Dei), Bożych dróg, Bożego misterium. Słowa stają się już nieważne, nawet treść jaką niosą: człowiek zaczyna niejako oddychać obecnością i działaniem Bożym... Przecież tekst natchniony to Samoobjawienia niewidzialnego Boga, to Jego Epifiania poprzez wydarzenia i słowa, poprzez dzieje i wypowiedzi Ludu Izraela, Jezusa Chrystusa, Apostołów Kościoła. Tekst natchniony to krzak gorejący, z którego dociera do samego dna i sedna mego jestestwa wołanie Boże: "Mojżeszu! Mojżeszu! Zdejm sandały! " Ale słyszę swoje imię, i to mnie chce Pan wyzwolić z mojej niewoli egipskiej, i to ja odpowiadam z zachwytem i trwogą: "Oto jestem! " (Wj 3,4-5). I wyzuwam. się z siebie samego - nie z sandałów - i wkraczam na ziemię świętą Misterium tremendum et fascinosum... 4. Lektura życiowa Tutaj mocniej niż w innych punktach tego opracowania odczuwam, jak sztuczne jest to dzielenie: przecież autentycznie religijna lektura Biblii jest ze swej istoty najbardziej życiowa, dotyka naszego dnia powszedniego, przemienia naszą egzystencję. A z drugiej strony nie zmienimy swego życia pod wpływem Biblii, jeśli jej nie odczytujemy religijnie, to znaczy z pomocą Ducha Świętego. Pragnę jednak w osobnym punkcie wskazać na te egzystencjalne wartości i moce Słowa Bożego, żeby je uwypuklić. Pragnę pokazać - nie wiem, czy mi się to chociaż w małej części uda - że nasze prawdziwe życie jest kluczem do starej Biblii i że stara Biblia potrafi odmłodzić i przemienić nasze życie, że tak jak powstawała ona z konfrontacji Bożej Woli z ludzką egzystencją (Objawienie w historii), tak otwiera ona przed nami swe sekrety, możliwości i bogactwa, kiedy "zderzamy " ją dzisiaj z życiem, a życie nasze z nią. Jak pisał poeta: "Wiem, że Twoje Słowo jest mieczem, bo jestem rozcięty na dwoje " (ks. J. Pasierb). Zaś R. Bultmann pisał paradoksalnie, że Biblię tym bardziej obiektywnie czytamy, im bardziej ją czytamy subiektywnie. Istotnie: taka jest bowiem jej geneza, charakter i cel, że im bardziej do niej podchodzimy osobiście, z własnym, normalnym (nie niedzielnym) życiem, tym większa szansa, że ją odczytamy i zrozumiemy obiektywnie, to znaczy zgodnie z tą genezą, charakterem i celem, zamysłem Bożego i ludzkiego autora. A. Szczypiorski notuje: "Książka tylko napisana, wcale jeszcze nie została napisana. Jej prawdziwe życie zaczyna się dopiero w czasie lektury. Jest to wspólne dzieło autora i czytelnika, skojarzenie dwóch typów wyobraźni, skrzyżowanie dwóch biografii, wymieszanie dwóch zbiorów doświadczeń, wrażliwości, nadziei i oczekiwań. " (Z notatnika stanu wojennego, SA WW 1989, s. 35). To o zwykłej ludzkiej książce, ale jakże tu nie myśleć o Biblii? O ludzkich tylko księgach, ale potem także o Boskiej, pisze A. Kamieńska (Twarze Księgi, wyd. 2, Pax 1982, s. 28) omawiając modną dzisiaj teorię "twórczej zdrady " (creative treason): że nieważne jest to, co się w książce znajduje, co autor zamierzył, ważne jest, czego czytelnik - w innej epoce - szuka i co znajduje. "Utwór jest tylko tym, czym staje się w lekturze, i mówi tylko to, co w nim znalazła dana publiczność ". Gdy chodzi o lekturę Pisma św., powiedzmy jasno: twórczość - tak, zdrada - nie! Dla nas jedynie ważne w tekście biblijnym jest to, co autor (Boski i ludzki) chciał (w tamtym Sitz im Leben) i chce (w naszym Sitz im Leben) przekazać (wierność, nie zdrada). Ale jeśli tamto orędzie jest dla naszego życia dzisiaj, to nasza twórczość (nie bierność) jest tu konieczna. Kamieńska pokazuje, jak św. Augustyn "zdradzał " Psalmy przez odejście od ich sensu pierwszego, przez swoje żarliwe podejście intelektualne, przez sztuczne narzucanie sensu chrystologicznego... Nie tędy dzisiaj droga. Im płytsza wiedza o Biblii i słabsza z nią przyjaźń, tym większa pokusa szukania w niej egzystencjalnych wartości ulotnych, nie będących domeną tej Księgi. Natomiast pogłębiona znajomość Biblii, przez częstsze i bardzo osobiste z nią obcowanie, pozwala czerpać z jej dóbr właściwych, szczególnych, niepowtarzalnych. Albowiem w owej aktualizującej recepcji życiowej chodzi nie o jakiekolwiek skojarzenie dawnego z dzisiejszym, lecz o podjęcie tego samego - chociaż urzeczywistniającego się odmiennie dawniej i dziś - wątku zbawienia. Liczy się przede wszystkim to, że Bóg zbawia, że Jego historia zbawienia nadal trwa. I dlatego lektura egzystencjalna nie oznacza w żadnym wypadku lektury samowolnej, opartej na jakimś "prywatnym objawieniu " (czy na "jedynie słusznych " dyrektywach brooklyńskiej centrali). Najprościej mówiąc: lud Boży stawiał sobie wiele pytań na temat życia, zanim zaczął Biblię pisać. Z Bożą pomocą szukał odpowiedzi na te egzystencjalne pytania - i znajdywał je. Spisywał te pytania i te odpowiedzi. Tak powstała nasza Biblia. Co nie znaczy, że wystarczy dzisiaj otworzyć Biblię, aby znaleźć odpowiedź na każde nasze pytanie: jak prowadzić interes w warunkach wolnego rynku, jak uprawiać ziemię, jak ugotować zupę... (Albo - że wrócę do naszych braci świadków Jehowy: jakim cytatem biblijnym zamknąć gębę katolikowi czy ewangelikowi). Chodzi o pytania - powtórzmy - egzystencjalne. I gdyby ich lud Boży nie stawiał, nie byłoby Biblii. To samo trzeba powiedzieć dzisiaj o nas: jeśli nie stawiamy sobie, innym, Bogu samemu, żadnych pytań tyczących życia, jeśli nie próbujemy - sami, ale przede wszystkim wspólnie z innymi, np. w kręgu biblijnym czy innej grupie - rozwiązywać problemów autentycznie życiowych, jeśli nie przeżywamy życia własnego i cudzego prawdziwie intensywnie, nie zrozumiemy Biblii w pełni, nie znajdziemy do niej właściwego klucza, jej sezam nie otworzy przed nami swoich skarbów. Dlaczego? Ponieważ Biblia jest odpowiedzią Bożą na problemy, które życie z sobą niesie. Wiemy, jak jest w naszych dyskusjach: nie można zrozumieć dobrze odpowiedzi, jeśli się najpierw nie usłyszało (lub nie postawiło) pytania. Podobnie jest w obcowaniu z Pismem św.: jeśli nie słyszę wpierw pytania, które rodzi we mnie życie, nie zrozumiem w pełni odpowiedzi, której Bóg na to pytanie udziela. Oto np. znana opowieść rozdziału 32 księgi Rodzaju. Pisałem o niej przed laty bardzo osobiście (Ta Księga - i nasze życie, w: Kierunku religijności, ATK 1983). J Zawieyski w trudnym czasie zapisał w swoim Dzienniku: "Każdy ma swoją rzekę Jabbok ". T. Kubiak widzi odbicie tej biblijnej historii w "Wielkiej Improwizacji " Mickiewicza. Pisze o tej historii A. Kamieńska w "Twarzach Księgi ", dodając na końcu: "...tu ujrzał Jakub Twarz Boga " (s. 121-122). Ks. R. Rogowski konkluduje tę historię: "Tak zaczęła się wielka Teodrama, historia zmagań człowieka z Bogiem. Zmagań, które kocha Bóg i na nie czeka. Zmagań, które świadczą - wbrew pozorom o wielkiej wierze człowieka i jego mocnej nadziei, o odwadze i miłości. Zmagań, których świadkami były góry i morza, pustynia i stepy, doliny i osady ludzkie. I co najważniejsze: zmagań które zawsze kończyły się zwycięstwem człowieka, bowiem Bóg jest Bogiem wspaniałym! " (Jak Jakub z Aniołem, Wrocł. Księg. Archid. 1988, s. 7). Albo psalm 23: "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego... " Kiedy w r. 1972 znalazłem się w trudnej i zupełnie niespodziewanej sytuacji, przyjechali do mnie nad samą granicę ówcześni diakoni mojego seminarium, moi niedawni studenci. Urządzili piękną liturgię, a jeden z nich śpiewał podczas Mszy świętej ten właśnie psalm responsoryjny przypadający na tamtą lipcową niedzielę. I kiedy w tamtej sytuacji usłyszałem znane mi przecież od dawna słowa: "Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną!... ", nagle coś się odmieniło w mojej skołatanej głowie i w mym sercu pełnym żalu do niektórych ludzi. Nie tylko wrócił pokój: zostało mi ofiarowane światło, radość i moc do nowej pracy. Słowo Boże przemówiło i zadziałało, bo sytuacja biblijna spotkała się z moją osobistą sytuacją ( "ciemna dolina "). I odtąd ten psalm to moja osobista własność życiowa - i osobisty sekret serdeczny, i ilekroć słucham go lub odmawiam, tylekroć odnawia się tamta chwila, by mnie na nowo ubogacić. Potem odkryłem, że ten psalm to nie tylko moja sekretna własność. Znalazłem u E. Kanta wyznanie: "W życiu moim przeczytałem wiele dobrych i mądrych książek. Ale w żadnej z nich nie znalazłem niczego, co by moje serce napełniło takim pokojem i taką radością, jak te cztery słowa z Ps 23: " Ty jesteś ze mną " . " W nienaukowej części mojej prywatnej biblioteki trzymam dwie ważne dla mnie książeczki. Jedna nosi tytuł: "Psalm 23 - Aud der Sicht eines Schafhirten ". Jej autor - W. Ph. Keller, Afrykańczyk, pracujący naukowo (i jako świecki kaznodzieja) w Kanadzie - sam był kiedyś pasterzem owiec. Druga to: "Du bis bei mir. Variationen über Psalm 23 " - dziełko F. Steigera (z pięknymi fotografiami), zawiera m.in. egzystencjalnie dokonaną egzegezę poszczególnych wierszy. Prawdziwym kluczem do Biblii jest intensywne przeżywanie nie tylko własnego, ale i społecznego życia. Na koniec więc już krótko kilka i takich wspominków - z trudnych lat: strajki studenckie roku 1981. Co wieczór w kaplicy Akademii Teologii Katolickiej komentujemy Ewangelię dnia następnego (i zaraz w nocy nasz komentarz jest drukowany w gazetce strajkowej " Wiadomości z Lasu ") - są to komentarze inne niż zwykle, bo niezwykłe to były dni, i Słowo Boże objawiło nam swe ukryte bogactwa... Kończymy strajki na Jasnej Górze. Na niedzielę 13 grudnia studenci zostają w Częstochowie, ja wracam do Warszawy, aby w parafii Zbawiciela głosić rekolekcje: radosna trzecia niedziela Adwentu, przygotowałem radosną homilię, a w zakrystii dowiaduję się, co się stało w nocy, i nie mogę głosić radości, ale ufam, że nie zdradziłem Słowa Bożego. Przyjeżdżam pierwszy raz do internowanych w Białołęce. W mroźną niedzielę grudniową jestem cały spocony: konfrontacja czytań mszalnych z tymi ludźmi i z tą ich sytuacją "wymusza " na mnie słowa, których nie mogłem zaplanować... Termin "solidarność " nie jest biblijny, ale kiedy przeżywaliśmy powstanie i upadek "Solidarności ", Biblia odsłoniła mi ogromne bogactwo Boga z nami i naszej wzajemnej solidarności. Ani mnie ziębiły ani grzały (chociaż teoretycznie uważałem za słuszne) słowa św. Pawła: "Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! " (Rz 12,21), ale kiedy za te słowa oddał życie mój młodszy przyjaciel ks. Jerzy, stały się one dla mnie nagle niebywale jasne, oczywiste, konieczne, nabrały nowej prawdy: życiowej. 5. Jak nie czytać Pisma świętego? Komendant wojsk okupacyjnych powiedział do wójta pewnej wsi: - Jesteśmy pewni, że ukrywacie we wsi zdrajcę. Tak więc. jeśli go nam nie wydacie, uprzykrzymy wam życie, panu i pańskim ludziom, na ile to będzie w naszej mocy. Rzeczywiście, wioska ukrywała pewnego człowieka, który wydawał się dobry i niewinny, więc wszyscy go lubili. Ale cóż mógł zrobić wójt, teraz, kiedy został zagrożony spokój całej wsi? Długie dni dyskusji rady gminnej nie przyniosły rozwiązania. W końcu wójt przedstawił problem proboszczowi. Proboszcz z wójtem przesiedzieli całą noc szukając w Piśmie Świętym i wreszcie ukazało się im rozwiązanie. W Piśmie był pewien tekst, który mówił: "Lepiej, jeśli jeden człowiek umrze za lud, niż miałby umrzeć cały naród ". W ten sposób wójt wydal niewinnego wojskom okupacyjnym prosząc go o przebaczenie. Człowiek powiedział, że nie ma nic do wybaczenia i że nie chce narażać wioski na niebezpieczeństwo. Torturowano go tak okrutnie, że jego krzyki mogli słyszeć wszyscy mieszkańcy wsi. W końcu został stracony. Po dwudziestu latach do wsi przyszedł prorok, udał się wprost do wójta i rzekł: - Coście zrobili? Ten człowiek był przeznaczony przez Boga, by być wybawicielem tego kraju, a ty wydałeś go na tortury i śmierć. - A co mogłem zrobić?! - zawołał wójt. - Razem z proboszczem szukaliśmy w Piśmie i postąpiliśmy tak, jak tam było powiedziane. - To był wasz błąd - rzekł prorok. - Patrzyliście w Pismo, a powinniście byli również patrzeć w oczy tamtego człowieka. " (A. de Mello, Śpiew ptaka, Verbinum 1989, s. 59-60). Jak nie czytać Biblii? Nie czytać patrząc tylko w Pismo. Trzeba patrzeć również w oczy człowieka. Upierałem się przy tym w poprzednim rozdziale, w którym już częściowo odpowiedziałem na pytanie postawione w tytule tego ostatniego rozdziału. Zresztą czytelnik wyznań Günthera Pape Byłem Świadkiem Jehowy, do których piszę to posłowie, wie już z tej lektury, jak Biblii czytać nie należy. Autor nawet po nawróceniu interpretuje Biblię nader drobiazgowo, jeszcze trochę - proszę wybaczyć - po "jehowicku ". Łatwiej o zmianę serca niż mentalności, nie jest łatwo całkowicie wyjść z systemu, który przez tyle lat niewolił. Wiemy o tym z naszego polskiego życia społecznego dzisiaj: mówimy o mentalności posttotalitarnej, o postawach postkomunistycznych. System totalitarny - to niestety trafne określenie ideologii Świadków Jehowy. Ale dzięki nawróceniu serca Autor coraz jaśniej, bez złudzeń, patrzy w przeszłość, spogląda na kajdany, które opadają. Tak, kajdany. Jehowityzm to zniewolenie. Inny konwertyta (z jehowityzmu na ewangelicyzm), W. J. Schnell, w swojej książeczce pod znamiennym tytułem Trzydzieści lat w niewoli "Strażnicy " (Wyd. Słowo prawdy, bez roku wyd.), wyznaje w przedmowie: Z laski Bożej znów stałem się chrześcijaninem. Bóg znalazł mnie w mojej wczesnej młodości. Niedługo potem zostałem wciągnięty do organizacji Strażnicy (Watch Tower Organisation) i stopniowo stałem się jej niewolnikiem. Gdy moje duchowe życie zamierało, czyniłem rozpaczliwe próby wyzwolenia się, lecz każda taka próba kończyła się jeszcze silniejszą niewolą. Dwukrotnie wydawało się, że już jestem wolny, po to tylko, aby stoczyć się z powrotem w ten sam dół. Aż nareszcie teraz przyszła wolność. Z laski Bożej stałem się wolnym, gdy On podniósł mnie po całonocnej modlitwie i gdy poczułem tak orzeźwiające tchnienie Ducha, że pod jego wpływem uczyniłem ślub Bogu. Pisząc te dzieje mojej 30-letniej niewoli, spełniam właśnie ślub, za cenę którego uzyskałem wolność. Nie przedkładam Wam do czytania rozprawy naukowej, lecz odczute sercem wyznanie o niewoli tak głębokiej, że wyrwanie się z niej kosztowało mnie 30 lat zmagań. W ujawnieniu tych sposobów zniewalania przyświeca mi cel chrześcijański: jeżeli znajdujesz się w tej niewoli jako jeden ze Świadków Jehowy, jestem pewny, że wyznanie moje pomoże ci ocenić Twoje położenie, abyś, zamiast dalej brnąć w ciemność, mógł wydostać się na światło swoją własną drogą, którą ja znalazłem głębokim pragnieniem serca po wielu błędach i doświadczeniach; jeśli nie jesteś jednym ze Świadków Jehowy, wówczas przeczytanie wyznania o mojej 30-letniej niewoli będzie dla Ciebie przestrogą. Słowa tej opowieści stają się widoczne na papierze dzięki farbie drukarskiej, ale ich treść duchowa i myśli w nich zawarte pisane są krwią mojego życia, uczuciami męki i tortur przeżytych w piekle bardziej dla mnie realnym niż "Piekło " Dantego. Nie żywię nienawiści do moich byłych braci i nie pragnę zemsty pisząc te słowa; po prostu wypełniam swój ślub, który uczyniłem Bogu, gdy pomógł mi uwolnić się i stać się na powrót Chrześcijaninem. Słowa takie jak "niewola ", "uwolnienie ", "wolność " padają w tej niewielkiej książce tak często, że to nie może być przypadek. Chodzi przecież o istotne orędzie Crystusowe - i o istotę życia chrześcijańskiego. Mówi Jezus: "Prawda was wyzwoli " (1 8,32). A Jego największy Apostoł: "To dla wolności - wyzwolił nas Chrystus! " (Ga 5,1). "Egzegeza " biblijna Świadków Jehowy jest zabiegiem nader niebiblijnej samowoli. Jej fundamentem jest... fundamentalizm, który zagraża czasem i naszej chrześcijańskiej (katolickiej, ewangelickiej czy prawosławnej) lekturze Biblii. Opiera się na przekonaniu o bezbłędności Biblii, z którego wyprowadza jednak wniosek, że wszystkie informacje zawarte w Biblii należy przyjąć w sposób bezkrytyczny jako prawdziwe i pewne. Dotyczy to również danych historycznych, chronologicznych, geograficznych, astronomicznych i w ogóle przyrodniczych. (Świadków Jehowy tego rodzaju podejście jest posunięte aż do absurdu i śmieszności). Tylko takie ujęcie bezbłędności Pisma św. pozwala - zdaniem fundamentalistów - mówić o nim jako o godnym zaufania Słowie Bożym. Gdyby się okazało, że w tym czy innym miejscu Biblia błądzi, rzucałoby to cień na jej wiarygodność w ogóle i oznaczało możliwość błędu także gdzie indziej. To jest jednak niemożliwe, sam Bóg bowiem czuwał nad powstaniem tekstu Biblii, określając nawet jego szatę literacką. Fundamentalizm przyjmuje więc werbalne rozumienie natchnienia biblijnego. Świętość Księgi jest świętością poszczególnych słów, zdań i wypowiedzi, za którymi kryje się ręka Boża. Boża prawda uległa obiektywizacji i materializacji: jest dostępna bezpośrednio w szacie słownej Biblii. Biblia to więc jakby rodzaj kodeksu, w którym każde, najmniejsze nawet słówko zostało przemyślane przez prawodawcę i domaga się zastosowania. Niepotrzebne są zatem i wręcz szkodliwe wszelkie dociekania i badania tekstu oraz świata Biblii: wystarczy praktykować to, co się przeczytało i dosłownie zrozumiało. U Świadków Jehowy z takiego podejścia zrodziło się radykalne nastawienie antynaukowe. Z pasją potępiają naukowe teorie kształtowania się kosmosu i powstania gatunków biologicznych, głoszą otwarcie i konsekwentnie realizują zasadę wyższości mężczyzny nad kobietą, złowrogą metafizykę krwi itp. Przekreślanie ustalonych prawd naukowych (bo nie zgadzają się z jakimiś twierdzeniami biblijnymi literalnie rozumianymi) łączy się np. z zacieraniem granicy między prawem moralnym a rytualnym, skutkiem czego historycznie uwarunkowany zakaz spożywania krwi nabrał tego samego waloru co nakazy ściśle etyczne. Fundamentalizm rzekomo poszukuje pewności, stałej podstawy (fundamentu), przeciwstawia się niebezpieczeństwu myślnych interpretacji. W rzeczywistości jednak doprowadza do "unieruchomienia " Bożej prawdy, do jej odcięcia od prawdziwego życia człowieka. Fundamentalistyczne pojęcie natchnienia i bezbłędności Pisma św. prowadzi do zrównania wszystkich bez wyjątku twierdzeń biblijnych, do odczytywania ich na jednej płaszczyźnie: wszystkie mają jednakową wartość, a więc wszystkie posiadają charakter absolutny, same w sobie. Prowadzi to do zerwania związku pomiędzy wypowiedziami biblijnymi, uniemożliwia usłyszenie dynamicznego orędzia Bożego. Fundamentalizm jest metodą wygodną i często opłacalną. Powołując się na wyizolowane z kontekstu - bezpośredniego i kontekstu całej Biblii - wypowiedzi, może "udowodnić " prawie wszystko i znaleźć uzasadnienie "biblijne " dla wielu zupełnie niebiblijnych poglądów i postaw.. Mistrzami takiego "udawadniania " i "uzasadniania " są oczywiście nasi Świadkowie Jehowy. Ciekawe, że Autor książki Byłem Świadkiem Jehowy bardzo powoli wychodzi z fundamentalizmu, kiedy odchodzi od sekty; powiedziałby, że i po odejściu trochę w nim tkwi, tak mocno zakodowana jest ta tendencja. Günther Pape stopniowo odkrywa, że zwodzono go od dzieciństwa - i on innych przez długie lata zwodził - cytatami wyrwanymi z kontekstu, i że tak nie można. Odszedł także dlatego, że znalazł niezgodności między ich nauką a Biblią. A przecież ta nauka za wszelką cenę chce się pokazać biblijną! I wszystko chce udowodnić Pismem św.! W pismach Świadków spotykamy często takie zdanie: "Biblia w prosty sposób wyjaśnia... " Tyle że jest to nie tyle sposób biblijny, ile prosty sposób na Biblię, na odebranie jej wiarygodności: przez wprzęgnięcie jej w służbę ideologii i interesom grupy, a więc przez manipulowanie nią, traktowanie wybiórcze i instrumentalne, przez przekręcanie i naciąganie (przesunięcie przecinka!), przez dosłowne odczytywanie w sprawach, w których Biblia nie chce się autorytatywnie wypowiadać (historia, przyroda...), a niedosłowne - kiedy jej wypowiedź teologiczna jest dla doktryny Świadków niewygodna... Sposób na Biblię: jej kompromitacja. Bo chodzi nie tylko o ośmieszanie jej: głoszenie spełnienia się proroctwa Jezusowego o "znakach na słońcu, księżycu i gwiazdach " (Łk 21,25) poprzez wojnę atomową i bakteriologiczną, przez irackie rakiety i amerykańskie antyrakiety w Zatoce Perskiej... Chodzi także o groźniejsze przekreślanie jej orędzia zbawczego, orędzia samego Miłosiernego Boga, np. przez radowanie się spodziewanymi stosami trupów i morzem krwi nie tylko w Zatoce, ale i na całym świecie: bo tak chce Bóg, bo tak spełniają się Jego zapowiedzi... To niejest mój Bóg, ani Bóg Jezusa Chrystusa, ani Bóg Biblii żydowskiej i chrześcijańskiej. "Eschatologia " Świadków Jehowy jest czysto ziemska, bardzo konsumpcjonistyczna; gdzieś się zapodział taki "drobiazg " biblijny, że naszą Ziemią Obiecaną i Rajem będzie sam Bóg oglądany twarzą w twarz, że nasze szczęście szczęście wieczne będzie miłosnym z Nim zespoleniem. I tym się Biblia tylko interesuje - relacją Boga do nas, naszą do Niego relacją, w kontekście wierzącej wspólnoty - a nie naukowym wyjaśnianiem świata, jego przeszłości i przyszłości. A przecież bracia jehowici niestrudzenie wyliczają i obliczają z Biblii daty końca papiestwa i chrześcijaństwa, władz i świata (lata mijają, proroctwa się nie spełniają; nawet proroctwo o zniszczeniu Kościołów przez komunizm nie wyszło im: Kościoły mają się raczej dobrze, a komunizm już ledwo zipie). W kontekście wierzącej wspólnoty - napisałem przed chwilą. I tu mamy dwie ważne sprawy, gdy chodzi o właściwe pojęcie i przyjęcie Słowa Bożego zapisanego w Biblii. Po pierwsze nie wolno nam zapominać, że Biblia zrodziła się we wspólnocie - izraelskiej, potem chrześcijańskiej. Po drugie, że najlepiej ją rozumiemy dzisiaj w kontekście życia i nauczania wspólnoty. To drugie wynika z pierwszego, lektura kościelna Pisma św. jest konsekwencją jego genezy. Biblia bowiem nie spadła z wysokiego nieba prosto w ręce dobrego jehowity czy złego katolika: zrodziła się - i bardzo długo się rodziła! - we wspólnocie wierzącej Pierwszego Testamentu, a potem Nowego Testamentu. Pisma powstały i zostały zebrane dla czytania i zwiastowania we wspólnocie liturgicznej (zob. Kol. 4,16). Nie było Nowego Testamentu bez Kościoła, jak nie byłoby "Starego " Testamentu bez Izraela. Nauka stwierdza to wyraźnie. A więc Kościół (nie budynek) jest właściwym miejscem lektury biblijnej. Czytanie prywatne - jak najbardziej przez Kościół polecane - jest w jakimś sensie rozszerzeniem tamtego czytania publicznego, zwiastowania liturgicznego. W moim osobistym obcowaniu z Księgą muszę zdawać sobie sprawę, że jestem niewierny jej genezie i jej charakterowi, kiedy szukam w niej innej Nowiny - dobrej czy złej - aniżeli ta, którą mi wspólnota kościelna głosi. Czytam Pismo św. jako członek tej wspólnoty, która spisała je i daje mi je do ręki, i w której działa nadal ten sam Duch Prawdy, który natchnął pisarzy biblijnych (zob. J 16,13). Jak więc nie czytać Pisma św.? Izolując się od wiary i tradycji Izraela i Kościoła apostolskiego, polegając tylko na sobie (czy na wymyślonych za Oceanem sztywnych dyrektywach), zamykając oczy na oczywistości naukowe. Oczy trzeba mieć szeroko otwarte: na świat dawnej historii i świat współczesny, i na Boga - Ojca najlepszego, który w nim działa. I oczy otwarte na ludzi - i na to, co i jak głoszą. I nie dać się zwodzić pozorom. Takim pozorem może być Biblia trzymana w ręku tych, którzy pukają do naszych drzwi... Ta Biblia przez nich od drzwi do drzwi gorliwie noszona i fałszywie tłumaczona musi stawać się wezwaniem i wyzwaniem dla nas, kiepskich chrześcijan. Bardzo potrzebna jest nam wszystkim dobra znajomość Pisma św. i związanie ze wspólnotą Kościoła, a także - jeśli to możliwe - z jakąś mniejszą grupą, ruchem czy kręgiem biblijnym. I czytanie nie tylko Biblii - co jest najważniejsze - ale także: na temat Biblii. Taki trud popłaca - i przynosi wiele radości. "Raduję się z mów Twoich jak ten, co zdobył wielki łup " (Ps 119,162). ks. Michał Czajkowski
|
|