Günther Pape
Byłem Świadkiem Jehowy
PRZEDMOWA
Świadkowie Jehowy, powszechnie nazywani Jehowitami: któż ich nie
zna? Pukają do naszych domów, przychodzą w porę i nie w porę,
nierzadko nawet w dniu Pańskim i przynoszą wszystkim radosne
orędzie, że już niebawem rozpocznie się na ziemi tysiącletnie panowanie
Jehowy, które przyniesie upragniony pokój i szczęście. Pośród tylu
smutnych i przytłaczających wiadomości o przemocy, gwałtach i
okrucieństwach wojen, które zalewają codziennie naszą ziemię, bliskość
królestwa sprawiedliwości i pokoju brzmi rzeczywiście jak radosne
orędzie ocalenia. I niejeden człowiek daje temu posłuch, ponieważ
odpowiada ono najbardziej utajonym oczekiwaniom i potrzebom jego
duszy. Sami wysłańcy Jehowy są przekonani, że znajdują dla swego
posłania wystarczające potwierdzenie w Biblii i swoim radosnym
objawieniem pragną dzielić się z innymi.
Wielu nie uświadamia sobie, że problemy stawiane przez wysłanników
nowej wiary nie są tak bardzo nowe, jakby się mogło wydawać. Przecież
i Apostołowie pytali Chrystusa: "Powiedz nam kiedy to nastąpi i jaki
będzie znak Twego przyjścia i końca świata " (Mt 24,3). Zamiast oddać
się jałowym spekulacjom, kiedy to nastąpi, zwykła uczciwość i
elementarne zasady interpretacji nakazują posłuchać tego, co sam Jezus
mówi na ten temat: "Strzeżcie się, aby was kto nie zwiódł " (Mt 24,4), o
owym dniu zaś i owej godzinie "nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy,
tylko sam Ojciec " (Mt 24,36). Tymczasem Świadkowie Jehowy,
niepomni co na ten temat mówi samo Pismo święte, nadal głoszą, że
znają nawet to, czego w Piśmie nie zapisano.
Na wszystkie poruszane zagadnienia znajdują gotowe cytaty z Biblii.
Lecz rzadko można nawiązać z nimi rzeczowy dialog. Niekiedy
możemy się przekonać, że nasza znajomość Biblii jest dosyć
powierzchowna i niewystarczająca. Jednak nie zawsze zdajemy sobie
sprawę z tego, że oni znają jedynie swoje wyuczone tematy, poza
którymi są bezsilni wobec faktycznych problemów współczesnych nauk
biblijnych. Wierzą, że każdy z nich otrzymuje wystarczające pouczenie
od samego Ducha Świętego, którego zresztą nie uznają za trzecią Boską
Osobę. Denerwują swoją natarczywością, ale potrafią zaimponować
długimi, przytaczanymi z pamięci cytatami biblijnymi, a pod względem
gorliwości i zapału mogą być wzorem dla niejednego wierzącego
katolika. Nie zrażają się trudnościami i przeciwnościami. Wyproszeni z
domu potrafią wracać ponownie, zwłaszcza gdy zauważą wątpliwości
stanowiące podatny grunt dla nowej wiary. Obiecują pełną szczęśliwość
w Królestwie i to już teraz, w krótkim czasie, a nie - jak to słyszymy w
Kościele - dopiero przy dopełnieniu się dziejów ludzkich.
Każdy, kto interesuje się treścią wiary Świadków Jehowy, może znaleźć
w Polsce liczne broszury, które wprowadzają nas w dziwny i mało
zrozumiały świat ich wiary. Świadkowie Jehowy nie dysponują
jednolitym i zwartym systemem prawd wiary. Odrzucają niezmienne
dogmaty i cały ich system nauczania opiera się na subiektywnym
doświadczeniu wiary i na pouczeniach założyciela, Charla Russela i jego
następców, J. F. Rutherforda i Knorra, stojących na czele prężnej
organizacji mającej swoją główną siedzibę w USA. Z tych. właśnie
względów jakakolwiek dyskusja merytoryczna z nimi jest mało owocna.
Książka Günthera Pape pt. "Byłem Świadkiem Jehowy " odbiega w
sposób zasadniczy od tego wszystkiego, co dotychczas napisano w
Polsce o Jehowitach. Jest to spojrzenie na Świadków Jehowy niejako od
wewnątrz. Günther Pape urodził się w roku 1917 w miejscowości Thale,
w górach Harzu w Niemczech. Zarówno jego ojciec jak i matka byli
Jehowitami. Przejmujące są opisy jego dzieciństwa i młodości poddanej
surowym zasadom nowej wiary, gdzie wszystko: dzieci, życie rodzinne i
małżeńskie, nauka, wykształcenie i praca, zostają podporządkowane
działalności misjonarskiej. Jak łatwo było przewidzieć, syn na wzór
swoich rodziców stał się gorliwym zwolennikiem i wyznawcą sekty.
Piastował w niej różne stanowiska. Był odpowiedzialny za szkolenie
członków sekty, a jego gorliwość - jak sam wyznaje - graniczyła z
fanatyzmem.
Jednak im głębiej wnikał w naukę sekty, tym więcej rodziło się w nim
wątpliwości. Już wcześniej zauważył ustawiczne poprawki w
zapowiedziach o mającym nastąpić bliskim końcu świata. Gdy
proroctwa się nie spełniły w roku 1914 i w 1925, w "Strażnicy ",
czasopiśmie Świadków Jehowy, ogłoszono nowe daty, nie wspominając
o wcześniejszych przepowiedniach. Nauka Świadków Jehowy w sposób
dowolny była dostosowywana do zmieniających się potrzeb, a nawet
zmieniana przez kolejnych przywódców sekty. Nie sposób było
zauważyć, jak dowolnie i różnie interpretowano teksty biblijne.
Günther Pape zapragnął poznać całą prawdę o organizacji i strukturach
Świadków Jehowy, a nade wszystko pragnął znaleźć mocne oparcie dla
swojej wiary, by nie pozwolić się zwodzić "wymyślonymi bajkami i
baśniami ", przed którymi przestrzegał już sam Chrystus (por. Mt 24,4),
a za nim św. Piotr (por. 2P 1,16). Pomny na przestrogę św. Jana: "Nie
dowierzajcie każdemu duchowi. Badajcie duchy czy są z Boga, bo wielu
fałszywych proroków wyszło na świat " (1J 4,1), zaczyna krytycznie
badać i oceniać, zarówno dotychczasowe dzieje organizacji Świadków
Jehowy, jak i głoszoną przez nich naukę. Kluczem do tej oceny są słowa
Pisma świętego, czytane z wiarą, bez uprzedzeń.
Oderwanie się od jednostronnej metody interpretacji Pisma świętego
prowadzi go do nieoczekiwanego i wstrząsającego odkrycia: nauka
głoszona przez Świadków Jehowy nie znajduje oparcia w Biblii, odbiega
od niej w wielu zasadniczych punktach. To odkrycie doprowadza w
następstwie do całkowitego załamania wszystkich jego
dotychczasowych poglądów i wyobrażeń religijnych. Pragnie służyć
Bogu i poznać pełną prawdę przez Niego objawioną, ale gdzie ją
znaleźć? Czy taka prawda w ogóle istnieje? Nie poprzestaje na samych
pytaniach i wątpliwościach, z uporem szuka. Pokorna i ufna postawa
każe mu dalej poszukiwać w Piśmie święty znamion prawdziwego
Kościoła, który mógłby wylegitymować się apostolskim pochodzeniem
oraz ciągłością głoszonej nauki. To uparte poszukiwanie prowadzi
Günthera Pape do drugiego, jeszcze bardziej szokującego odkrycia: te
znamiona odnajduje jedynie w znienawidzonym przez siebie i
ośmieszanym dotychczas Kościele katolickim. To podwójne odkrycie
spowodowało całkowite zerwanie z organizacją Świadków Jehowy i
odnalezienie własnego miejsca w Kościele katolickim.
Książka Günthera Pape "Byłem Świadkiem Jehowy " jest wstrząsającym
świadectwem życia człowieka, który pragnie być wierny własnemu
sumieniu, poznanej prawdzie, a przez nią Bogu samemu. Dąży do tego
ze świętym uporem i żelazną konsekwencją. Przeżywa noc duchowego
rozdarcia. Pójść za poznaną prawdą oznacza dla niego przyznanie się do
błędu, pożegnanie się z tym wszystkim, co było treścią jego życia i
narażenie się na szykany ze strony swoich dotychczasowych
współwyznawców. Raz poznanej prawdzie Günther Pape pozostał
wierny do końca, niezależnie od ceny którą przyjdzie mu za to płacić. W
jego sumieniu pozostaje jednak Świadomość krzywdy wyrządzonej tak
wielu ludziom, przez przepowiadanie i kształtowanie ich w błędnej
nauce Świadków Jehowy. Aby naprawić swoje dotychczasowe błędy i
przestrzec przed naiwnością i lekkomyślnością, pisze tę książkę, którą
uzupełnia później inną jeszcze publikacją pt. "Prawda o Świadkach
Jehowy ".
Wyznania Günthera Pape urzekają barwnością i żywością opowiadania,
a nade wszystko swoim autentyzmem i obiektywizmem. Pomimo
osobistych bolesnych doświadczeń związanych z długim pobytem u
Świadków Jehowy autorowi obce jest jakiekolwiek pragnienie zemsty
lub chęci poniżenia. Nie atakuje nikogo, nie wykorzystuje słabości i
ułomności swoich przeciwników dla usprawiedliwienia czegokolwiek.
Po prostu daje wstrząsające świadectwo, pisze dziennik swojej duszy.
Wymownym znakiem tego obiektywizmu jest fakt, że książkę dedykuje
właśnie swoim rodzicom: ojcu który w wieku 40 lat zginął jako Jehowita
w obozie koncentracyjnym, i matce która przeżyła obóz koncentracyjny
i do końca pozostała wierna nauce Świadków Jehowy.
Książkę Günthera Pape można polecić wszystkim, zarówno gorliwym
Świadkom Jehowy, jak i tym którzy w "Strażnicy " szukają rozwiązania
nurtujących ich wątpliwości, a także gorliwym katolikom i
chrześcijanom. Pierwszym może być pomocna do ukazania pełnej
prawdy o organizacji i treści ich wiary, drugim może otworzyć oczy i
zaoszczędzić wielu niepotrzebnych załamań i dramatów. Jak bardzo ta
książka jest potrzebna i poczytna świadczy fakt, ze w Niemczech od
1961 roku doczekała się już 13 wydań. Jestem przekonany, że także w
Polsce spotka się z żywym zainteresowaniem i przyjęciem ze strony
szerokich rzesz czytelników.
Bp Henryk Muszyński
Ordynariusz Włocławski
LATA DZIECIŃSTWA
Niemcy po przegranej pierwszej wojnie światowej : pośród zmienności
politycznych wydarzeń wszystko zdawało się chwiać i zapadać.
Rozsypywały się przyjęte dotąd kryteria pewności i bezpieczeństwa.
Coraz to nowe rządy przychodziły i odchodziły - pozostawało jedno:
człowiek pośród całego splotu nie rozwiązanych problemów. Na kogo
miał liczyć, na kim miał się oprzeć naród?
Także i w Thale, niewielkim mieście u podnóża gór Harzu, w dzikiej,
romantycznej dolinie rzeki Bode, na życie mieszkańców padał cieniem
niepokój. W miejscowej hucie żelaza, dającej chleb ośmiu tysiącom
pracowników i ich rodzinom, jedno łączyło ludzi różnych poglądów
politycznych: lęk przed utratą pracy. Kryzys gospodarczy w Niemczech
przyjmował coraz groźniejsze formy. Kto dziś jeszcze stał przy
warsztacie pracy, ten już jutro mógł znaleźć się jako bezrobotny na
ulicy.
Rok 1930. Narodowy socjalizm rósł szybko w siłę. Thale pozostawało
jednak miastem w przeważającej mierze "czerwonym ". Dochodziło
często do starć "czerwonych " z "brunatnymi ". W tym czasie ojciec mój
miał jeszcze pracę jako formierz w hucie żelaza. Życie stawało się
jednak z dnia na dzień cięższe, a bezrobotnych był już w mieście legion.
Któregoś dnia i mój ojciec znalazł się w ich szeregach. Nie byliśmy
zamożni - jak ci liczni goście przybywający do Thale na niedziele i
urlopy z Berlina i innych miast, aby spędzić tu miłe chwile i podziwiać
piękno naszej doliny. Przejezdni płacili chętnie parę groszy śmiałkom
ważącym się na skok z diabelskiego mostu do płynącej pod nim rzeki
Bode, chociaż policja przeganiała każdego ze skoczków. Goście mieli
swoją szarpiącą nerwy rozrywkę, a ryzykant, biedny miejscowy chłopak,
miał swoich 50 fenigów. Uważano widać, że nie warto płacić więcej za
niebezpieczny pokaz. Jeśli jednak zgromadziło się dziesięciu i więcej
widzów, można było zebrać nawet pięć marek, a za te pieniądze można
już było niejedno kupić. Część tych nielegalnych zarobków przypadała
kilku sprytnym chłopakom, których zadaniem było ostrzeganie
zawczasu przed nadchodzącą policją. Szczęśliwcy dumni z zarobionych
pieniędzy, biegli do najbliższego rzeźnika po kawałek kiełbasy. W ten
sposób przyczyniali się do zaopatrzenia rodzinnego stołu. Kiełbasa - co
za przysmak na stole, na którym pojawiał się zwykle tylko chleb z
margaryną!
Nie wszyscy mogli skakać z diabelskiego mostu - dwanaście metrów w
dół wąskim przesmykiem pośród skalnych ścian do rzeki. Dla
niejednego byłby to ostatni skok w życiu. Tylko niewielu mogło się na
ten wyczyn odważyć. Inni woleli zagłuszać trapiący ich głód bijatyką z
rówieśnikami albo - gdy się udało - kuflem piwa. Tak żyła większość,
licząca się na tysiące.
Kiedy wschodni wiatr gnał brudny dym z szesnastu kominów huty w
głąb doliny, nie cieszyło to turystów. Tylko pozbawiony pracy robotnik
marzył o lepszych czasach, kiedy to dymy z huty znowu zapewnią chleb
jego rodzinie.
Narodowi socjaliści obiecywali szczęście i dobrobyt. Niejednym
wydawali się zbawcami, ale wielu im nie ufało. Mój ojciec niczego
dobrego od nich nie oczekiwał. Należał do socjaldemokratycznej
organizacji "Reichsbanner ", jednak i do niej nie miał widać pełnego
zaufania, uważając za cel godny dążeń jedynie "złotą erę " zapowiadaną
przez Badaczy Pisma świętego - Świadków Jehowy.
Czasopismo zatytułowane "Złota Era "
1
pociągało czytelników.
Przynosiło wielkie ilustracje przedstawiające szeregi bezrobotnych,
głodujące dzieci, dzielnice nędzy w wielkich miastach, zapowiadając że
już niedługo o tym zapomnimy, bo nadejdzie raj, złota era! - Właśnie dla
nędzarzy sprawi to Bóg. Ufajcie, że tak się stanie; to jest wasza
prawdziwa pociecha.
W tych dniach nędzy, nieodpowiedzialności polityków i powszechnej
niepewności uchwycili się moi rodzice tej jedynej - jak sądzili - nadziei.
Czytali "Złotą Erę ", a z głodowych groszy zasiłku dla bezrobotnych
kupowali jeszcze książki wydawane przez Świadków Jehowy.
Wielu znajdujących się w tym samym położeniu czyniło to samo.
Organizacja założona przez amerykańskiego kupca Russela i jego
następcę "sędziego " Rutheforda rozwinęła się, poza Stanami
Zjednoczonymi, najbardziej właśnie w Niemczech. Książęta tej
"społeczności nowego świata " potrafią wykorzystać niepewną sytuację
społeczno-polityczną narodów. "Nie ufajcie władcom, synowi
ludzkiemu " - powtarzają nieustannie znękanym ludziom. "Sami
widzicie, dokąd to prowadzi. Jesteście wyzyskiwani, uciskani,
zwodzeni. Słuchajcie nas! My głosimy wam słowo Boże. Bóg
zapowiedział, że Królestwo należy do ubogich. My je głosimy, przez nas
powiedzie was ono do Boga. Kościoły służą kapitalistom, a przez to -
szatanowi. Przyjdźcie do nas, to my jesteśmy prawdziwymi
chrześcijanami! " I ludzie zawiedzeni otaczającą ich rzeczywistością
uwierzyli tak mówiącym, chwytając się danej im nadziei.
Przywódcy Świadków śledzą bacznie aktualną sytuację w świecie i
umiejętnie dostosowują do niej swą propagandę. Jej sile ulegli moi
rodzice. Zostali Świadkami Jehowy. Czytali już nie tyko "Złotą Erę ",
ale czerpali też ze "Strażnicy "
2
. Dla nas, dzieci, były kolorowe
broszurki i już same barwne obrazki budziły nasz zachwyt. Rodzice
zostali włączeni w tzw. system kazań, kolportowali literaturę,
uczestniczyli w zebraniach - organizacja zaczęła pochłaniać ich
całkowicie. Wierzyli, że znaleźli "prawdę " i oddali dla niej wszystko.
My, dzieci, nauczyliśmy się modlić do "Jehowy ". Odczuwaliśmy to w
ten sposób, że na Boże Narodzenie zniknęła z naszego domu choinka, a
na Wielkanoc nie pojawiał się już "zając ". Na co te "pogańskie "
zwyczaje, radujące wprawdzie dziecięce serca, w naszej, teraz
prawdziwie chrześcijańskiej rodzinie? Pocieszaliśmy się myślą, że
wkrótce nadejdzie nowy świat, w którym będziemy mogli się bawić z
wilkami, tygrysami, niedźwiedziami i innymi podobnymi zwierzętami,
które przestaną być groźne dla ludzi.
Krewni zaczęli się od nas odwracać, twierdząc że nasi rodzice są zbyt
wielkimi fanatykami. I tak też było: kiedy zmarł ojciec matki, rodzice
nie poszli nawet na pogrzeb. Prowadził go przecież ewangelicki
duchowny, czyli w ich oczach "sługa diabła ". Jakże "prawdziwi
chrześcijanie ", Świadkowie Jehowy mogli iść na taki pogrzeb, nawet
jeśli to był pogrzeb rodzonego ojca? "On śpi tylko na krótko w łonie
ziemi, a potem zobaczymy go zmartwychwstałego w Królestwie Bożym
" - mówiła matka. Rodzeństwo stawało się sobie nawzajem obce, ale
Świadkowie powoływali się tu na słowa Jezusa mówiące, że dla Niego
trzeba porzucić ojca i matkę, żonę i dzieci. Cóż to ma za znaczenie, że
rodzina zrywa z nami? Spełniają się tylko słowa Pana!
Hitler został kanclerzem Rzeszy. W swej patologicznej nienawiści do
wszystkiego, co żydowskie, zakazał działalności Świadkom Jehowy ze
względu na ich żydowską naukę i amerykańskie - a według niego:
żydowskie - pochodzenie organizacji. Działanie na jej rzecz podlegało
odtąd karze. Zakaz zastraszył wielu, a bardziej jeszcze rozpoczynające
się prześladowanie. Doszło do napięć w niemieckiej gałęzi organizacji.
Kierownictwo tutejszego biura "Strażnicy " próbowało znaleźć
kompromis, co spotkało się ze sprzeciwem centrali w Brooklynie.
Balzereit
3
musiał odejść i E. Frost
4
dokonał reorganizacji. Na tym tle
powstały podziały. W Thale dotychczasowy kierownik wypowiedział się
przeciwko dalszej działalności, mój ojciec natomiast optował za nią i
przejął przewodnictwo zboru. Wynikiem był dalszy rozłam. Chciano
mieć kogoś starszego, spierano się o pierwszeństwo i z licznego zboru
pozostało tylko niewielu gotowych opowiedzieć się za linią Brooklynu.
Za granicą na zarządzenie centrali rozwinięto niesłychaną propagandę.
W tysiącach nadsyłanych telegramów żądano cofnięcia zakazu
działalności Świadków, grożąc zniszczeniem Hitlera przez Jehowę.
Hitler odpowiedział szeroką falą aresztowań wszystkich znanych
członków organizacji. Przywódcy i zwolennicy Świadków wyzbyli się
teraz wszelkiej roztropności i rozwagi. Niezliczone ilości publikacji
przemycano do Niemiec z Szwajcarii i Czech. W naszym domu
powstała składnica książek. Ich palenie, po aresztowaniu rodziców,
zajęło memu dziadkowi całe trzy tygodnie.
Wszystko to odbiło się też na nas, dzieciach. Koledzy w szkole biegali
za mną wołając chórem: "Pape, powiedz: Heil Hitler! ". To jeszcze
można było znieść. Gorzej, że nauczyciel, wyższej rangi hitlerowiec, bił
mnie niemal każdego dnia. Najgorsze jednak było to, że rodzice .nie
mieli dla nas czasu, zajęci co dzień pracą dla organizacji.
Przesiadywaliśmy często z bratem zamknięci w mieszkaniu, zabawiając
się kolorowymi broszurami: "Co jest prawdą ", "Wolność ",. "Pewność
dobrego bytu "
5
. Niewiele jednak zaznaliśmy wolności czy dobrobytu.
Wieczorem trzeba było rychło iść spać. Rodzice szli na zebrania i
konferencje, a tam nie było miejsca dla dzieci.
Sytuacja na rynku pracy poprawiła się. Również mój ojciec znalazł
zatrudnienie - przy budowie zapory wodnej. Nasze życie nie stało się
jednak lepsze. Wszystko służyło idei Świadków: skromny zarobek i
wolny czas rodziców. Jedynym jasnym punktem były wakacje.
Wysyłano nas do innych rodzin i tam w jakiejś mierze poznaliśmy
radość dziecięcej beztroski.
Ci Świadkowie Jehowy, którzy odrzucając Hitlera przy każdej
sposobności mówili o czekającej go zagładzie, niedługo cieszyli się
pracą. Ojciec znów został zwolniony. Jednakże nadal nie miał czasu, bo
- jak mówił - "cały czas należy do Jehowy ". Mało więc widywaliśmy
ojca wciąż zajętego nielegalnymi akcjami. Którejś nocy został
aresztowany, a za nim poszła matka. Wyrok: "dziesięć miesięcy
więzienia za działalność na rzecz zakazanej organizacji ".
Brat i ja dostaliśmy się teraz pod opiekę dziadków - rodziców mego
ojca. Także i oni należeli do Świadków Jehowy, byli jednak daleko
mniej fanatyczni i czynni. Mieliśmy u nich więcej swobody. Po
odrobieniu szkolnych zadań mogliśmy przebywać z rówieśnikami.
Dziadkowie okazywali zrozumienie dla naszych problemów i starali się
nam zastąpić rodziców. Kochałem mego dziadka więcej niż ojca i
matkę, właściwie wcale nie odczuwałem ich braku. Dziesięć miesięcy
minęło szybko. Wydawały się nam jednymi długimi wakacjami pod
opieką dziadka.
W pięć tygodni po powrocie ojca uwięziono go znowu. Skierowany do
pracy w zakładzie zbrojeniowym oświadczył, że nie będzie pracował dla
Hitlera. Jako niepoprawny, fanatyczny Świadek Jehowy zesłany został
do obozu koncentracyjnego.
Koledzy w szkole nadal wołali za mną: "Pape, powiedz: Heil Hitler! ",
ale nowy nauczyciel nie próbował już nawracać mnie biciem. Natomiast
atmosfera w domu stała się jeszcze bardziej nieznośna. Matka czuła się
teraz bardziej jeszcze zobowiązana głosić naukę Świadków Jehowy jako
jedyny ratunek i czyniła to każdej chwili, jaką miała do dyspozycji. Już
dawniej nie starczało nam pieniędzy na życie, teraz zabrakło ich
całkowicie. Wsparcie zebrane przez naszych współwyznawców
pozwalało tylko nie umrzeć z głodu.
Nauka Świadków Jehowy stała się też treścią mojego życia tak dalece,
jak jest to możliwe u małego chłopca. Czuliśmy się męczennikami - sam
Chrystus był przecież ubogi. A czy Apostołowie nie musieli cierpieć?
Chcieliśmy dochować wierności Jehowie, cokolwiek miałoby nas
spotkać. Dzielnie znosiliśmy nasz los.
Władze nie chciały dłużej pozwolić, aby matka wychowywała nas w
swojej wierze. Przed sądem w pobliskim mieście Quedlinburgu odbyła
się rozprawa o pozbawienie praw rodzicielskich. Stanąłem przed sędzią,
który mnie zapytał, dlaczego nie pozdrawiam słowami: "Heil Hitler! ".
Zdumiała go moja odpowiedź: Czy pan nie Wie, co napisane jest w
Dziejach Apostolskich rozdział 4, wiersz 12? "
Odebrano prawa rodzicielskie rodzicom i wcielono nas do hitlerowskiej
organizacji dla dzieci "Jungvolk ". W kilka tygodni później uwięziono
ponownie naszą matkę. "Nielegalna działalność na rzecz Świadków
Jehowy " - brzmiało oskarżenie. Wyrok: cztery lata więzienia, po czym
skierowanie do obozu koncentracyjnego. "Jehowa będzie się troszczył o
moje dzieci " - powiedziała matka do jednej z kobiet. Zostaliśmy z
bratem umieszczeni w przytułku. Ten dom, odległy od miasta o pół
godziny drogi, dawał schronienie starcom, różnego rodzaju życiowym
rozbitkom, dzieciom z środowisk aspołecznych. Trafiali się tam
homoseksualiści. Mieliśmy żyć w takim otoczeniu! Siostry prowadzące
dom niemal się o nas nie troszczyły. Tutaj przeżyłem najstraszniejsze
lata mojego dzieciństwa. To, że przeżyłem je bez większej szkody, dziś
jeszcze wydaje mi się cudem. Wobec codziennych trosk życia w
przytulisku doktryna moich rodziców schodziła coraz bardziej na dalszy
plan. Życie w tych warunkach było nie tylko powodem cierpień
psychicznych, ale także fizycznych - wiele rzeczy było po prostu ponad
siły dziecka.
Tymczasem wybuchła wojna. Wyżywienie pogorszyło się. Wpływ sióstr
nie stał się większy. Prawie przez cały dzień zostawieni byliśmy sami
sobie. Ukończenie nauki w szkole stało się dla mnie początkiem
przemiany. Rozpocząłem praktykę w handlu - osiągnięcie do którego nie
doszedł chyba żaden z mieszkańców przytułku. Szef posłał mnie do filii
przedsiębiorstwa w Quedlinburgu i wystarał się tam dla mnie o kwaterę
- miałem swój własny pokój. Moje życie stało się znośniejsze. Mogę
powiedzieć, że po raz pierwszy wyrwałem się z jakiegoś stałego
zamknięcia się w sobie. W pracy osiągałem coraz lepsze wyniki.
Przedsiębiorstwo mające wiele oddziałów przesuwa często
pracowników z jednego do drugiego. Ze względu na osiągnięcia
przeniesiony zostałem z powrotem do Thale - czekała tu na mnie nowa
kwatera, nowi ludzie.
Stary, wysłużony rower stał się pierwszą moją własnością. Z jego
pomocą chciałem poznać piękno naszych okolic. Każdej wolnej chwili
byłem gdzieś w drodze. Moje kieszonkowe, w wysokości 40 marek,
zanosiłem co miesiąc do kasy oszczędności, tak że wkrótce mogłem
sobie pozwolić na krótkie wakacje. Ślęczałem nad mapą gór Harzu
planując trasę podróży. Wreszcie - krytyczny rzut oka na rower i jazda w
drogę! Szczęśliwy deptałem poprzez rozległe lasy, pędziłem drogami
opadającymi w dolinę, by za chwilę pchać rower pod górę wąską, leśną
ścieżyną... Czy wzbiłem się ponad świat? Tak mi się wydawało, gdy
stanąłem na szczycie Brockenu. Zagubiłem się wzrokiem w
niezmierzonej przestrzeni. Zatopiony w swym szczęściu, trwałem na
szczycie, pijąc oczyma panoramę gór i dolin, miast i wsi. Czy to
możliwe, że na tym wspaniałym świecie gdzieś toczy się wojna? Czy to,
co przeżywałem, nie było prawdą? Czy cały ten spokój był tylko snem?
Jeśli to był sen, to chciałem cieszyć się nim jak najdłużej. Ach, gdyby
tak trwać na zawsze na tym górskim szczycie, mając przed oczyma
obraz majestatu i pokoju. Cóż znaczyła przeszłość wobec takiej
teraźniejszości. To był sen, ale piękny sen, który dopomógł mi dźwigać
codzienne troski.
Niedziela. Świat wokół zasypany śniegiem. Sześćset kilometrów od
rodzinnych stron. Ranek, leżę jeszcze w łóżku. Głos trąbki nakazuje
wstanie. Zaczyna się nowy dzień według przewidzianego regulaminu.
Jestem teraz w szeregach RAD, "Reichsarbeitsdienst " - "Służby Pracy ".
Pobudka nie przeszkadza mi, nie obowiązuje mnie - jestem przecież
dyżurnym w kantynie dowództwa i mam osobny własny plan dnia.
Zaczynam dziś służbę dopiero o dziewiątej. Przez dwa tygodnie
musiałem nasłuchiwać głosu trąbki, dopóki dowódca oddziału nie
wyznaczył mnie na ordynansa. Teraz tylko od czasu do czasu muszę
brać udział w zwykłym szkoleniu. Dowódcy zapoznali się z moim
życiorysem i widać nie byłoby dobrze rozmawiać z nimi o Hitlerze.
Krótko przed wcieleniem przeszkolonego oddziału do wojska
dowiedziałem się o moim dalszym przeznaczeniu. Awansowany na
przodownika, miałem pozostać w Służbie Pracy i szkolić nowo
zaciągniętych w obozie w Borach Tucholskich na Pomorzu. Z początku
szło mi ciężko. Od kolegów nauczyłem się jednak rychło tego, co
najważniejsze, i dopiero w marcu 1945 zaciągnięty zostałem do wojska.
Front był już w rozsypce, kiedy znalazłem się na terenie Meklemburgii.
W ogniu karabinów i granatów padają wokół mnie mężczyźni i chłopcy.
Ziemia pije ich krew. Ich śmierć ściska serce. Jestem młody, nie chcę
umierać, umierać tutaj! Ale co można przeciwstawić śmierci? Nic.
Gdzie jest Bóg? Rzadko tylko jeszcze myślę o Nim. Są sytuacje, w
których trudno oddawać się refleksjom. Rosyjski czołg stoi niespełna
czterdzieści metrów przede mną. Wymierzam w niego "panzerfaust " -
pocisk przeciwpancerny. Nie odpalam jeszcze.. jeszcze nie! Zabijasz,
człowieku, zabijasz przecież! Ale ja chcę żyć!... Kiedy potężny wybuch
rozsadza stalowego kolosa, wydaje mi się, że zamiera we mnie
wszystko. To ja odpaliłem - trafiłem zabiłem. Żyję, ale za cenę jakiej
winy. Łzy płyną mi po twarzy. Ogarnia mnie gniew, gniew na samego
siebie: nieszczęsny, jak mogłeś zapomnieć o tym, czego uczyli cię
rodzice, o Bożym przykazaniu: nie zabijaj! Znałem to przykazanie,
byłem jednak zbyt wielkim tchórzem, żeby je zachować. Wielu
Świadków Jehowy oddało życie przed plutonami egzekucyjnymi SS,
tymczasem ja bez większego namysłu posłuchałem nakazu wstąpienia w
szeregi Służby Pracy...
Już po kilku dniach znalazłem się w niewoli angielskiej. Teraz miałem
wystarczająco wiele czasu, by zastanowić się nad tym, co uczyniłem.
Nie mogłem jednak dojść z sobą do ładu. Czy można tu było jeszcze coś
naprawić? Czy Jehowa może mi przebaczyć mój grzech? Z rozdartym
sercem wychodziłem na wolność z jenieckiego obozu.
Nasze miasto Thale niewiele się zmieniło, przynajmniej w zewnętrznym
wyglądzie, ale mieszkańcy zdawali się zagubieni, załamani. Tylko
nieliczni cieszyli się z upadku tyrańskiej Rzeszy. Amerykanie
opuszczają miasto, na ich miejsce przychodzą Rosjanie. Różnią się tylko
mundurami i językiem. Jako zwycięzcy zachowują się podobnie:
konfiskują domy, aresztują członków partii hitlerowskiej, pomagają
więźniom zwolnionym z obozów. Po mych rodzicach nie ma śladu.
Ludzie pytają o ojca - ma zostać drugim burmistrzem miasta. Niestety,
nic o nim nie wiem. Matkę widziało podobno kilka więźniarek z
Ravensbrück już po wyzwoleniu, dotąd jednak nie wróciła.
Mój brat powrócił z niewoli już kilka tygodni przede mną. Razem
stawiamy w Ratuszu wniosek o przydział mieszkania dla nas i rodziców.
Jako ofiary faszyzmu otrzymujemy mieszkanie bez trudności i
urządzamy je meblami, które leżały złożone w magazynie. Ale rodziców
wciąż nie ma. Dieter, mój brat, podejmuje dalszą naukę w zawodzie
leśnika. Ja zatrudniam się jako robotnik leśny; ale teraz i ja chcę zostać
leśnikiem, bo są możliwości po temu.
Sytuacja stabilizuje się. Zaczynają kursować pociągi, choć na razie tylko
na krótkich odcinkach i niesamowicie zatłoczone. Ludzie są jednak
radzi, jeśli mogą przejechać choć dziesięć kilometrów, choćby na dachu
wagonu.
I oto znów jest niedziela. Siedzimy z dziadkami przy popołudniowej
kawie. Rozmawiamy o rodzicach. Choć wciąż jeszcze nie ma znaku
życia od nich, nie tracimy nadziei. Ciągle jeszcze wracają do domów
byli więźniowie obozów, chociaż jest to już lipiec, dwa miesiące od
zakończenia wojny. Wtem pukanie do drzwi. W progu staje nieznajoma
kobieta. Krótko ostrzyżone włosy, obce ubranie. Ze łzami w oczach
podchodzi ku nam: nasza matka! Również i ona nie byłaby nas
rozpoznała na ulicy, ale tu, przy tym stole, mogli siedzieć tylko jej
synowie. Bez słów padamy sobie w objęcia. Życie znów nabiera sensu.
Zarabiamy na nasze utrzymanie i czekamy na ojca. Ale ojciec me wraca.
Świadkowie Jehowy organizują się od nowa. Matka żyje ciągle tylko ich
sprawami. Brak jeszcze drukowanej literatury, powiela się więc stare
numery "Strażnicy " i stare broszury. Dwa razy w tygodniu odbywają się
zebrania.
We wrześniu ponownie pojawiają się w Thale byli więźniowie z
obozów. Powracają z Sachsenhausen i przynoszą wiadomość, że nasz
ojciec zginął tam od bomby w czasie nalotu jeszcze w kwietniu. Tak
gaśnie nasza nadzieja. Matka nas pociesza. Niemal nie widać u niej
smutku i bólu. "Ojciec należy do stu czterdziestu czterech tysięcy
wybranych i jest teraz z Chrystusem w niebie. Należy do rządu Nowego
Świata. Możemy być z tego dumni. On widzi nas i wszystko, co robimy,
musimy więc okazać się jego godni ". Czuję się bardzo winny i staram
się pilnie uczyć. Czy mogę odpokutować moją winę? - I tak podejmuję
krok, który zadecydował o następnych dziesięciu latach mojego życia.
JAKO AKTYWISTA SWIADKÓW JEHOWY
Zaczął się nowy czas, czas ogromnych przemian. Niemcy rozpadły się w
proch i pył. Nędza duchowa i materialna naszego narodu była
nieopisana. Mocarstwa okupacyjne proklamując swe programy nie
pozostawiały nam wiele nadziei. Tylko niewielu Niemców wierzyło
latem roku 1945 w przyszłość. Znikąd nie było widać światła.
Pośród tych ciemności Świadkowie Jehowy wskazywali na słońce
nadziei: Królestwo Jehowy! "Nie pokładajcie ufności w książętach i
władcach tego świata " - głosiliśmy w kazaniach. Ludzie dotknięci i
przytłoczeni cierpieniem chętniej teraz dawali nam wiarę. Świadkowie
Jehowy przeszli ze względu na swe przekonania poprzez ognisty piec
obozów. Bóg uratował ich. Świadkowie Jehowy są "prawdziwymi
sługami " Boga - to stanowiło nasz najmocniejszy argument.
Organizowaliśmy nowe zespoły kaznodziejskie. Nasza działalność
rozwijała się. Podziwiano teraz zdecydowanie i stałość Świadków
podczas panowania Hitlera. W czasie naszych odwiedzin w domach
słyszeliśmy ciągle słowa uznania: "Coś w was musi być, tyle
wycierpieliście, a jednak jesteście pełni nadziei. Kiedy inni tracą ducha,
wy głosicie waszą naukę z rozjaśnioną twarzą... "
Jak nieśmiało dzwoniłem do pierwszych drzwi, a z jaką dumą wracałem
z mej pierwszej kaznodziejskiej wyprawy! Większość słuchaczy
podziwiała moją odwagę budzenia nadziei w zwątpiałych sercach.
Sukces moich kazań uspokajał także i mnie. Bóg mi widocznie
przebaczył, bo czy inaczej mógłbym nieść tyle pociechy drugim? Często
trafiałem do dawnego członka partii hitlerowskiej, który drżał ze strachu
słysząc dzwonek u drzwi mieszkania, a uspokajał się i rozjaśniał, kiedy
mówiłem mu o Jehowie i Królestwie. Nieliczna literatura, którą
rozporządzaliśmy, nie wystarczała, by zaspokoić głód za naszym
posłaniem. Jeszcze nie byłem ochrzczony, a już każdego dnia głosiłem
kazania.
Nasze życie rodzinne nie ułożyło się zgodnie z mymi pragnieniami.
Ojciec nie żył, a matka nie myślała o tym, by stworzyć nam ognisko
domowe. "Jehowa wyzwolił mnie z obozu po to, bym mogła głosić
kazania, a nie po to, żebym prowadziła gospodarstwo synom ".
Czy Bóg chciał, byśmy nie zaznali życia rodzinnego? Zdaniem matki za
wszystko mieliśmy otrzymać nagrodę w Nowym Świecie. Nurtował
mnie jednak jakiś zawód. Jakże tęskniłem za domem i szczęściem
domowym! Toteż jedynym, co mi pozostało, było nauczanie. Wstąpiłem
do służby "pionierów ". Również mój brat, porzuciwszy naukę
leśnictwa, przyłączył się do nas.
6 czerwca 1946 zostałem wreszcie ochrzczony. Ze wszystkich stron
składano mi serdeczne życzenia. Ponieważ nasi rodzice spędzili długie
lata w obozie, wiązano z ich synami wielkie nadzieje. Mój udział w
"Kursie posługi teokratycznej " był wielkim sukcesem. Zaraz po
ukończeniu kursu podjąłem posługę szkolenia w Quedlinburgu. Wczoraj
jeszcze uczeń, teraz już młody nauczyciel.
W październiku 1946 roku otrzymałem list następującej treści:
Drogi Bracie Pape
"Strażnica - Towarzystwo biblijno-traktatowe " (Watch Tower Biblie
and Tract Society) jest tą korporacją, którą posługuje się nasz Pan od
chwili jej założenia... Stąd zatwierdzamy Cię w Twej posłudze głosiciela
Ewangelii i misjonarza "Strażnicy ". Nasze serdeczne pozdrowienia i
życzenia oraz codzienne modlitwy towarzyszą Ci stale na drodze wiernej
współpracy.
Twoi współbracia w służbie teokratycznego Króla
Watch Tower B. & T Society
A zatem zostałem zatwierdzony w mojej szczególnej służbie. To był
szczytowy moment mego dotychczasowego życia. Jakże byłem
szczęśliwy! Czyż nie mogłem słusznie sądzić, że Bóg mi przebaczył? A
zatem - śmiało naprzód!
Od wiosny 1946 roku pełniłem urząd przewodniczącego zboru w
Blankenburgu. Szczególne trudności miałem tu z jedną ze starszych
sióstr, która trzymała się nadal nauki poprzedniego prezydenta
organizacji, Russela, i nie uznawała "Strażnicy " w jej obecnej formie.
Wiek tej kobiety sprawiał, że miała znaczny autorytet. Spory
doktrynalne między nami utrudniały działanie. Jednakże nasza
wspólnota rosła. Jakże się radowałem, patrząc na zastęp głosicieli
wyruszających do swej służby w teren. Z radością mieszała się jednak
kropla goryczy. Doświadczyłem, że wraz z wzrostem wspólnoty rosną
też jej problemy. Jeżeli w małej grupie żyło się w pokoju i zgodzie, to w
szerszym kręgu rzecz wyglądała inaczej. Kierownictwo "Strażnicy "
żądało od braci absolutnego posłuszeństwa wobec sprawujących
posługę. Starsi wiekiem bracia w Blankenburgu czuli się wobec mnie
młodego odsunięci na bok. Zaczęły się to z tej, to z innej strony intrygi.
Zrazu próbowałem reagować łagodnością - interpretowano to jednak
jako słabość. Na szczęście mój talent mówcy sprawiał, że przynajmniej
w czasie zebrań spory milkły. Umiałem pociągnąć wszystkich. Po
spotkaniach jednak gadanina zaczynała się od nowa. Byli zawsze tacy,
którzy opowiadali się po mojej stronie, i tacy, którzy starali się obrócić
wszystko przeciwko mnie. Wraz z liczebnym wzrostem wspólnoty
rozłam stawał się coraz wyraźniejszy. Słano listy do "Domu Biblii "
6
. w
Magdeburgu, wysuwając wobec mnie wręcz nieprawpodobne
oskarżenia. Piszący nie doceniali jednak kredytu zaufania, jaki tam
jeszcze posiadałem. Niemal każdy list odsyłano mi z Magdeburga do
przeczytania. Kto te listy pisał? Właśnie ci, którzy pytali drugich po
cichu: "Czy my nie gonimy w końcu za jakimś fantomem? " Nie
mogłem już reagować inaczej niż ostro.
Wieczorami trwałem częstokroć na kolanach, błagając Jehowę o siłę i
pomoc. Byłem sam, moją ucieczkę stanowiła tylko modlitwa. Niejednej
bezsennej nocy pytałem siebie, jakie popełniam błędy. Studiowałem
wskazania z centrali w Brooklynie, czytałem Biblię, ale nie mogłem
znaleźć rozwiązania. Słabą tylko pociechą było to, że w innych zborach,
którym przewodniczyli starsi wiekiem bracia, istniały podobne
problemy.
Na tym nie dosyć zmartwień. Sam postarałem się o dalsze. Zakochałem
się! Jedna z sióstr zapraszała mnie często na posiłki do swego domu.
Tam poznałem jej córkę. Powstała wzajemna sympatia. Czy wolno mi
jednak było myśleć o miłości i małżeństwie? Czy moja matka i
Świadkowie z Magdeburga nie byliby temu przeciwni? Nie czas na
małżeństwo teraz, tuż przed oczekiwanym Har-Magedonem
7
. To było
dobre, zanim nie nadszedł jeszcze Nowy Świat. Teraz te sprawy
odwodzą tylko od służby Jehowie. Kiedy rzecz stała się powszechnie
znana, zaczęło się szpiegowanie. Przyszedł do mnie kierownik obwodu.
Wiedział niemal o każdym moim spotkaniu z Krystyną i wyliczał, ile
czasu straciłem na to, co niepotrzebne. A poza tym Krystyna - twierdził
- nie jest odpowiednią żoną dla mnie. Chodzi do kina, także na tańce, z
czego wynika, że nicości tego świata bardziej miłuje niż Jehowę.
Owszem, Krystyna chodziła od czasu do czasu do kina czy potańczyć,
ale uczestniczyła też regularnie w naszych zebraniach i w służbie
kaznodziejskiej. Nie można jej było zarzucić nic złego. Nie widziałem
więc racji, żeby z nią zrywać. Kochałem Krystynę i kto mógł mi tego
zakazać?
Moimi cotygodniowymi publicznymi wykładami wzbudziłem wrogość
zarówno ewangelickiego, jak i katolickiego proboszcza. Nazywałem ich
"obrotnymi ludźmi interesu w czarnych sutannach ". W odpowiedzi
pismo kościelne nazywało nas "fałszywymi prorokami ", ostrzegając
przed naszym wpływem. Aby odnieść publicznie przekonujące
zwycięstwo, zaprosiłem proboszcza do zabrania głosu przed wybranym
gronem teologów, studentów i Świadków Jehowy. Przyjął zaproszenie.
Widocznie nie liczył się jednak z moją umiejętnością przemawiania i
znajomością Biblii, bo rzecz skończyła się, zewnętrznie biorąc, jego
porażką.
Wkrótce zainteresował się mną wyznaczony do spraw wyznaniowych
oficer radzieckiej komendantury. Wynikły stąd poważne spięcia,
zażądano ode mnie przedkładania w przyszłości do aprobaty rękopisu
każdego przemówienia. Nie myślałem poddać się temu. Skoro jest
wolność religijna, to po co cenzura moich kazań? Co tydzień spierałem
się całymi godzinami z porucznikiem Magnickim lub jego przełożonym.
Często zjawiała się u mnie policja, zabierając na rozmowy w
komendanturze. Kiedy zezwolono mi na wygłoszenie publicznego
wykładu, następnego dnia cofano zezwolenie. A zatem - problemy w
zgromadzeniu, problemy w życiu prywatnym, problemy z
komendanturą.
Z polecenia braci w Magdeburgu wniosłem podanie do radzieckiej
administracji wojskowej w Karlshorst. Dało to kilka tygodni spokoju.
Potem gra zaczęła się od nowa. Podkreślałem stale, że jest przecież
wolność religii i dlatego wolno mi głosić wykłady bez uprzedniej
cenzury. Ze strony władz uznany byłem prawnie jako duchowny.
Domagałem się więc możności nauczania. Na moje wystąpienia
posyłano stenografów i opierając się na ich zapisie kwestionowano
potem moje twierdzenie, że to nie ONZ, ale Królestwo Boże jest jedyną
nadzieją ludzkości. Takie wypowiedzi - zarzucano mi - to uprawianie
polityki. Broniłem się, wskazując że religia musi zająć stanowisko w
aktualnych sprawach, co nie jest jeszcze polityką w tym sensie, w jakim
mi się to zarzuca.
Mój autorytet w zborze umocnił się od nowa. Sądząc po wzroście liczby
członków, odnosiłem sukcesy. Moja wiara w Jehowę i moje
zaangażowanie były niewzruszone. Gotów byłem na wszystkie
konsekwencje, także na uwięzienie. Coś jednak odbierało mi spokój.
Brak mi było człowieka, który by mnie rozumiał. Niektórzy mnie
podziwiali, inni mi zazdrościli, jeszcze inni bali się mnie. Miłość
zdobyłem tylko u niewielu. Zbyt liczne były intrygi wokół mej osoby.
Tak więc ostatecznie byłem sam. Kochałem Krystynę, ale nie mogłem
tego ujawnić. Czyżby małżeństwo miało być zakazane? Jeśli nie, to
dlaczego czekać z nim, aż przyjdzie Nowy Świat? Teraz, tutaj
potrzebowałem towarzysza drogi. Decyzja formalnego poproszenia o
rękę Krystyny była trudna. Jakie będą tego następstwa?
Zaręczyny odbyły się w ścisłym gronie rodzinnym. Matka i
kierownictwo z Magdeburga długo się sprzeciwiali. Widząc moje
zdecydowanie ulegli, ale grozili mi sankcjami. Nie zmieniło to mojej
decyzji. Swoje obowiązki wypełniałem, tak jak dawniej. 1 marca 1948
roku stanąłem przed urzędnikiem stanu cywilnego. "Tak " zostało
wypowiedziane. Byłem żonaty.
Marzenie o własnym domu znalazło swe dawno oczekiwane spełnienie.
Życie stało się inne, znośniejsze, spokojniejsze. Nie trwało to jednak
długo.
Sytuacja polityczna w radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec
zaostrzyła się. Komendantura wymierzyła mi pierwszą karę pieniężną w
wysokości 300 marek. Zaczęła się walka o naszą wolność religijną.
Stałem w niej na samym froncie. Z "Domu Biblii " z Magdeburga
przyszły instrukcje, nad którymi musiałem pokiwać głową. Nie mogły
one rozładować sytuacji, musiały ją raczej zaostrzyć. Czy to właśnie na
nas chciano wypróbować, jak daleko posuną się władze w walce ze
Świadkami Jehowy? Odpowiedzią na wyzwanie był zakaz działalności
organizacji w rejonie Blankenburga. Chcieliśmy ten zakaz po prostu
zignorować. Nie sposób jednak było znaleźć salę, w której można by się
zgromadzić. Nikt nie chciał nam jej wynająć. Wszyscy dobrze się
orientowali w sytuacji. Raz tylko znalazł się ktoś, widać nieświadomy,
gotów nam wydzierżawić salkę. Wydrukowaliśmy i rozpowszechniliśmy
także nielegalne ulotki. Kiedy jednak wykład miał się zacząć, policja
zablokowała lokal. W kilka dni później zebraliśmy się w moim
mieszkaniu i właśnie rozpoczęliśmy modlitwą nasze rozważania, gdy
wtargnęło dwu policjantów wraz z porucznikiem Magnickim z
komendantury. Wszyscy zostaliśmy aresztowani. Daremnie
powoływałem się na gwarantowaną prawem wolność religijną.
Zaprowadzono nas do aresztu. Musiałem spodziewać się najgorszego.
Następnego dnia rano zaczęły się przesłuchania. Około południa
odprowadzono mnie z powrotem do celi. Krótko potem zwolniono nas.
Czy wyzwolił nas Jehowa?
Wnet powstały nowe trudności z władzami. Zorganizowaliśmy więc
nielegalną "kościelną służbę informacyjną ". Zbieraliśmy adresy
burmistrzów, wyższych urzędników, funkcjonariuszy partyjnych i
innych znaczniejszych osób. Sporządziliśmy szkicowe plany terenu
naszego działania z oznaczeniem ulic, domów, przedsiębiorstw,
gmachów publicznych itd. Miało to później przynieść fatalne skutki dla
wielu braci: podejrzewano ich o szpiegostwo.
Na razie jednak gotowi byliśmy walczyć. Z tego bojowego nastroju
zrodziła się też rezolucja skierowana przez nas do rządu NRD. Mieliśmy
wszyscy nad nią głosować. Nikt z nas nie przemyślał znaczenia tej akcji.
Rezolucja mówiła m.in.:
...Są w Biblii przykłady mówiące, że niektórzy urzędnicy obeszli się
życzliwie ze Świadkami Jehowy, co przyniosło im też inne potraktowanie
przez Boga aniżeli to, które spotkało tyrańskiego władcę Egiptu. Jehowa
strzegł, chronił, wyswobodził takich przedstawicieli władz ze względu na
"kubek świeżej wody " - pomoc daną świadkom. Mamy nadzieję, że
urzędnicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej będą starać się o
przychylność Jehowy przez to, że odniosą się sprawiedliwie do jego
Świadków. Jeśli to uczynią, będą się mogli radować widząc, że znaleźli
się po prawicy Chrystusa Jezusa, włączeni do grupy owiec pośród ludzi
gotowych przyjąć od Jehowy błogosławieństwo (z petycji do rządu
NRD, z 10. 7. 1950 r.).
Jak urzędnicy rządowi mogli pozyskać przychylność Jehowy przez to
jedynie, że zaniechają prześladowań? To przecież niemożliwe -
stanowisko braci z Magdeburga było absolutnie sprzeczne z nauką
"Strażnicy ", według której nie można uratować się tylko przez to, że
zaprzestanie się prześladować Świadków. Według osądu "Strażnicy "
wszyscy urzędnicy państwowi, o ile nie należą do Świadków Jehowy, są
sługami szatana.
Rezolucja została przyjęta przez wszystkie nasze zbory bez zastrzeżeń -
jednogłośnie, jak się podkreślało. To nie mogło być dziełem Jehowy.
Dlaczego jednak Jehowa dopuścił do tego? Po raz pierwszy obudziły się
we mnie ciche wątpliwości, czy nasza organizacja może się
rzeczywiście powoływać na kierownictwo Boże.
Krótko potem odwiedziłem "Dom Biblii " w Magdeburgu. Dobrze mi
znany i godny zaufania brat powiedział mi, że autor rezolucji Erich
Frost, i jego najbliżsi współpracownicy otrzymali ostrą naganę z
Brooklynu, ponieważ ich działanie było samowolne. Do poszczególnych
zborów wysłano nowe wskazówki. Zgodnie z instrukcją z Brooklynu
Frost wyznaczył trzech braci, którzy mieli otrzymać od zborów mandat
pertraktowania z władzami NRD. Mandat otrzymali, ale do pertraktacji
nie doszło, ponieważ rząd zakazał działalności Świadków Jehowy.
Większość braci w Magdeburgu została uwięziona, a "Dom Biblii
zamknięty. Taką odpowiedź otrzymaliśmy na wyzwanie zawarte w
naszej petycji, która w części pierwszej groziła rządowi zagładą.
31 sierpnia 1950 roku. Siedziałem w domu zajęty lekturą. Około
godziny 19 rozległ się dzwonek - policja do mnie. Szef oddziału
kryminalnego przedstawił mi nakaz rewizji. Wszystko, co miało
charakter książki religijnej, zostało skonfiskowane, nawet cenny zbiór
Biblii, z niejednym starym wydaniem, i konkordancji biblijnych. Policja
zabrała mnie na komisariat. Żegnając się z żoną, byłem przekonany, że
tym razem czeka nas długie rozstanie. Fala aresztowań wśród Świadków
Jehowy ogarnęła całą NRD. Wszędzie z mieszkań i zakładów pracy
zabierano braci odpowiedzialnych za większe wspólnoty.
Nasza "Sala Królestwa "
8
mieściła się w jednym z domów handlowych
przy Rynku. Tam przechowywaliśmy kartoteki z nazwiskami głosicieli
naszej nauki i ludzi nią zainteresowanych. Kilka dni wcześniej przyszło
z Magdeburga polecenie zniszczenia kartotek. Moja kartoteka osobista
zamieniła się już w popiół, co do reszty materiałów - nie potrzebowałem
się o nie troszczyć. Odpowiedzialność za nie należała do brata Alfreda.
Z komisariatu zaprowadzono mnie do tej właśnie "Sali Królestwa ",
gdzie w mojej obecności dokonano rewizji. Skonfiskowano to, co
zostało jeszcze z książek i czasopism. Szukano jednak przede wszystkim
kartotek. Nic nie można było znaleźć. Jeden z urzędników przystąpił do
pieczętowania drzwi, kiedy szef policji zapytał mnie o kartotekę.
Twierdziłem, że już nie istnieje, w przekonaniu że została spalona.
Tymczasem jeden z urzędników zajrzał jeszcze do pieca -i odkrył w nim
kartotekę. Triumfująco podsunął mi ją pod nos i zaczął odczytywać
nazwiska, o których podczas poprzedniego przesłuchania twierdziłem,
że nie są mi znane. Jak się dowiedziałem później, u wszystkich, których
nazwiska znaleziono w naszej kartotece, przeprowadzono rewizje.
Dalsze przesłuchania odbyły się w okręgowym urzędzie policyjnym.
Zorientowałem się, że policja uważa mnie za przewodniczącego zboru w
Blankenburgu. Dlaczego miałem prostować tę pomyłkę? Czy nie
wystarczało, że jestem uwięziony? Przesłuchania trwały. Po północy
jeden z urzędników wprowadził brata Alfreda. Skonfrontowano go ze
mną, pytając kto jest przewodniczącym zboru w Blankenburgu. Brat
Alfred wskazał na mnie i powiedział: "Pan Pape ". Kiwnąłem tylko
głową. Teraz nadszedł dla policjantów moment triumfu. Mieli w rękach
kartotekę i wiedzieli z niej, kto faktycznie sprawował urząd w
Blankenburgu. Nazwali brata Alfreda tchórzem, mnie zaś powiedzieli,
że Świadkowie Jehowy widać nie bardzo miłują prawdę, bo i ja
kłamałem, nie będąc w rzeczywistości odpowiedzialny za zbór w
Blankenburgu. Cóż można było na to powiedzieć? O drugiej w nocy
jeden z oficerów, którego osobiście znałem, oświadczył mi, że mogę iść
do domu. - Nie ma jeszcze wobec mnie nakazu aresztowania. Dziś jest
niedziela, więc takiego nakazu nie otrzymali. Dał mi do zrozumienia, że
mam natychmiast opuścić Blankenburg.
Żona nie liczyła na mój powrót. Uszczęśliwiona otworzyła mi drzwi.
Nie zdołałem dowiedzieć się, co się dzieje gdzie indziej. Natychmiast
wziąłem rower i pojechałem do matki, do Hötensleben, aby omówić
sytuację. Już nie zastałem jej w domu. Uciekła na Zachód, do
Schöningen.
I ja szybko znalazłem przewodnika, który mnie przeprowadził przez
granicę. Po dłuższej dyskusji ze współbraćmi w Schöningen
zdecydowałem się pozostać na Zachodzie. Najpierw jednak chciałem
wrócić po żonę i córkę. Nie mogłem zostawić ich samych. Wszyscy
zaklinali mnie, bym nie ryzykował moją wolnością. Pojechałem jednak.
W Oschersleben poprosiłem jednego z przyjaciół, by dowiózł z
Blankenburga moją żonę i dziecko. Dalszą drogę z nimi odbyłem już
sam. Następnego dnia wspólnie przekroczyliśmy granicę. Z obozu dla
uchodźców w Uelzen powiadomiliśmy teściów o udanej ucieczce.
Przyszłość przed nami była ciemna. Mieliśmy jeszcze tylko to, co
nosiliśmy na sobie. To - oraz ufność w opiekę Jehowy. Jak będą
wyglądały nasze dalsze losy?
BUDZĄ SIĘ WE MNIE PIERWSZWE WĄTPLIWOŚCI
Obóz uchodźców Uelzen! Tysiące ludzi stłoczonych w barakach. Kogo
tu nie było: awanturnicy, kryminaliści, ludzie ze społecznego marginesu
i ludzie którzy jeszcze przed kilku dniami lękali się więzienia za swe
przekonania polityczne, a także Świadkowie Jehowy.
Bezgraniczna nędza. W wielkim baraku z falistej blachy i my
znaleźliśmy pomieszczenie wraz z setkami mężczyzn, kobiet i dzieci.
Ludzie pozbawieni wstydu i za dnia wylegiwali się ze swoimi i nie
swoimi żonami w łóżkach, nie zwracając uwagi na dzieci. Nocą nie było
godziny spokoju. Tu kłótnia, tam płacz maleństw. Nieliczne służby
porządkowe nie mogły interweniować wszędzie, gdzie było potrzeba.
Kto nie pilnował resztek swego dobytku, mógł je rychło stracić. Nie
sposób było utrzymać kontrolę nad tą ludzką masą. Wszyscy czekali na
przyznanie im statusu uchodźców. Wielu załatwiało rzecz szybko, inni
po dłuższym czasie, niektórzy w ogóle nie. Kłamano, zmyślano
niesłychane historie o swej rzekomej działalności szpiegowskiej i
aktywności politycznej, po to by podać przekonujący powód ucieczki na
Zachód. Któż chciał i mógł w każdym wypadku stwierdzić, czy
oświadczenia są prawdziwe, a podstawieni świadkowie wiarygodni?
Żądano przede wszystkim dokumentów. Ale kto je miał? Nieliczni
tylko. Co do mnie - byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogłem się
wylegitymować. W chwili ucieczki żona pamiętała o naszych papierach
i zabrała wszystko, co mogło mieć znaczenie. Ponadto było w obozie
wielu Świadków Jehowy znających mnie osobiście.
U innych naszych współwyznawców sprawy nie potoczyły się tak
gładko. Kiedy rozniosło się po obozie, że wystarczy powołać się na
przynależność do Świadków Jehowy, aby zostać uznanym za uchodźcę,
wielu podejrzanych osobników stało się nagle Świadkami Jehowy. Nie
było łatwo udowodnić im kłamstwo, choć niejeden z nich imię Jehowy
wymówił po raz pierwszy w życiu w obozie w Uelzen. Aby położyć kres
machinacjom, zaproponowaliśmy, że jeden z naszych braci
przeprowadzi ze zgłaszającymi się odpowiednie testy. Komisja przyjęła
z wdzięcznością tę pomoc. Nam nikt nie mógł wmówić, że jest
Świadkiem Jehowy, jeśli w rzeczywistości nim nie był. Zbyt wiele
istniało znamiennych szczegółów, które musiał znać każdy z naszych
członków, a obcych całkowicie " dla ludzi z zewnątrz.
Wkrótce nadszedł dla naszej rodziny dzień wyjazdu z Uelzen. Poprzez
obóz w Altschweier, gdzie spędziliśmy trzy miesiące, dostaliśmy się w
okolice Konstancji. Otrzymaliśmy mieszkanie w Storzeln, małej gminie
nad granicą szwajcarską, około dziesięciu kilometrów od miasta Singen.
Mogliśmy tam znów rozpocząć naszą działalność jako Świadków
Jehowy. W rejonie, w którym zamieszkaliśmy, działała niewielka
wspólnota Świadków. Choć było już w tym czasie wystarczająco wiele
nowej literatury, tutaj ciągle .jeszcze studiowano stare książki i zeszyty
pisma "Światło "
9
wydane przez Rutheforda. Cały zbór był w ogóle i
pod względem wiedzy, i organizacji bardzo zacofany.
Uważaliśmy za zrządzenie Jehowy, że dostaliśmy się do takiego właśnie
zboru, tym bardziej że nasz teren misyjny obejmował okolice
arcykatolickie. Uważaliśmy, że możemy dopomóc naszemu zborowi
wnieść światło Jehowy w mroki tego katolickiego regionu. Zrazu były
pewne trudności językowe, spowodowane miejscowym dialektem.
Potem szło już lepiej. Z większym czy mniejszym powodzeniem
zaczęliśmy pustoszyć owczarnię "ludzi w czarnych sutannach " - jak
nazywaliśmy księży katolickich. Wielu poczciwych wieśniaków i
pobożnych babinek przyjmowało wręczaną im przez nas literaturę tylko
dlatego, że budziliśmy ich litość - takie przynajmniej z czasem
odniosłem wrażenie.
W zborze powitani zostaliśmy zrazu dobrze - jako nieoczekiwany
przyrost, rychło jednak zaczęto nas uważać za przemądrzałych
Prusaków. Tempo, jakie przyjęliśmy, nie pasowało do utartego,
niemrawego stylu działania miejscowego zboru. Również przyjęty przez
nas kierunek, oparty ściśle na wytycznych "Strażnicy ", budził
niezadowolenie.
Sprawujący urząd "sługi " w zborze obawiał się, że chcę go usunąć z
jego stanowiska, zupełnie niesłusznie. Gdzie mogłem pomóc,
pomagałem, nie dążąc jednak do objęcia urzędu. Chciałem jak
najprędzej opuścić tę okolicę i przenieść się do jakiegoś małego miasta,
gdzie można by było pracować owocniej.
Byłem więc rad, gdy nadarzyła się okazja przeprowadzenia się do
Waldshuti znalezienia tam nowego pola działania.
Waldshut, pełne uroku miasto o zabytkowym, średniowiecznym obliczu,
leży nad górnym Renem, u południowych stoków Schwarzwaldu.
Jednak i tutaj nie miałem znaleźć spokoju. Właściwie powinienem się
był tego spodziewać: Nie spotkałem dotąd żadnego zboru Świadków
Jehowy, gdzie panowałaby rzeczywiście jedność i pokój. Nie ma sensu
zatrzymywać się tu nad małostkowym plotkarstwem. Lepiej nie
pogrążać się w ludzkich, arcyludzkich słabościach.
My, Świadkowie Jehowy, uważaliśmy Się za społeczność
ponadnarodową, za lud bez określonych siedzib i granic, nie znający
barier języka. Jednolity ´język ´ "Strażnicy " jest naszym językiem. Nie
znamy dyskryminacji rasowej. Wszyscy, jakiegokolwiek rodzaju skóry,
jesteśmy ludźmi stworzonymi przez Boga. Wszyscy jesteśmy dziećmi
Jehowy - czarni, żółci czy biali. Rządy "państwowe " sprawuje nasz król
- Jezus Chrystus poprzez "kierownicze ciało "
10
z Brooklynu. Od roku
1914 rządzi On jako nieograniczony władca Nowego Świata. W naszej
teokracji o wszystkim rozstrzyga przez Chrystusa tylko Jehowa. Słowo,
które głosi światu, posługując się "Strażnicą ", jest prawdą, jedyną
prawdą! Jehowa jest uosobionym Dobrem, dlatego nie mamy prawa
krytykować zarządzeń Bożych wydawanych przez "Strażnicę ".
Jezus Chrystus jest jako król obecny wśród nas, niewidzialny jednak i
niesłyszalny dla nas, zwykłych śmiertelników. Lecz i Świadkowie
Jehowy nie mogą zrezygnować z widzialnego kierownictwa. Dlatego
Jehowa ustanowił na ziemi swe "kierownicze ciało ", aby przekazywało
jego wolę Świadkom i całemu, światu. To ciało tworzy na ziemi "reszta
" - 144 000 namaszczonych. Chrystus proklamowany jest przez
"Strażnicę " Królem pokoju, który w swojej widzialnej organizacji
wprowadził już pokój Nowego Świata. Przez nią ukazuje wszystkim, jak
pokój i zgoda wyglądać będą kiedyś w Nowym Świecie. A jednak -
mimo wszystkich zapewnień braci z Brooklynu - nie znaleźliśmy w
naszych zborach pokoju. Często zadawałem sobie w tym czasie pytanie:
Czy my rzeczywiście jesteśmy ludem Bożym? Popatrz jednak na
budowę naszej teokratycznej organizacji. Spójrz na powołanych przez
Boga do swego urzędu braci z Brooklynu. Jehowa ich wybrał, więc
musimy im się poddać, słuchać ich; inaczej buntujemy się przeciwko
Jehowie. Jeżeli sprzeciwiacie się tym braciom, sprzeciwiacie się w
rzeczywistości Bogu. Na bunt nie możemy sobie pozwolić, prowadzi on
do śmierci, do wiecznej zagłady w Har-Magedonie. Służyłem do dziś
wiernie. Nie chcę lekkomyślnie narażać swego życia na zagładę. Czyż
sam Jehowa nie wystąpił ostro poprzez Towarzystwo "Strażnica "
przeciwko tym, którzy zakłócają nasz wewnętrzny spokój? Ukazała się
publikacja "Strzeż twojego języka "
11
. Przez nią przywołał Jehowa do
porządku wszystkich oddających się plotkom. Jednakże ci, których rzecz
najbardziej dotyczyła, nie odnieśli treści tego pisma do siebie. Widzieli
drzazgę w oku drugich, ale nie widzieli belki w swoim. Skoro jednak
Jehowa uznał konieczność wystąpienia poprzez "Strażnicę " przeciwko
złym językom, to brak miłości bliźniego stał się widać w naszej
organizacji problemem w skali globalnej.
Wielką troskę budziła w nas, sprawujących posługę, rywalizacja
pomiędzy braćmi. Jeden dążył do objęcia urzędu drugiego. Uważano, że
nie ma w tym nic złego. "Strażnica " uczyła powołując się na słowa
Apostoła: "jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania " (1
Tm 3,1)
12
. A do objęcia urzędu dążyła większość. Prowadzono intrygi
wobec braci sprawujących kierownictwo. Niejeden musiał odejść ze
swego stanowiska. W samym tylko roku 1953 dokonano w naszym
zborze w Waldshut ośmiu zmian personalnych. Ci, których usunięto z
urzędu, wzniecali nowe niepokoje, aż odszedł z kolei następca. Czy była
to jeszcze teokracja, władanie Boże? Zastanawiałem się nad sprawą
Bożego kierownictwa w Towarzystwie "Strażnica "... Czy wolno mi tu
mieć jakieś wątpliwości? Jakim prawem? Tak nie można. Wątpliwości
są grzechem, a ja grzechu nie chcę. Tak więc nadal musiałem zachować
posłuszeństwo wobec Brooklynu: nie wolno mi było zapomnieć, że idzie
tu o całe moje istnienie.
Świadkowie Jehowy - "społeczność Nowego Świata "
Na kongresie odbytym w roku 1950 na stadionie "Yankee " w Nowym
Jorku prezydent, brat Knorr 13, proklamował "nowe " prawdy. W
Niemczech dowiedzieliśmy się o nich szerzej na kongresie w
Norymberdze w roku 1953. Świadkowie Jehowy potrzebują od czasu do
czasu takich masowych imprez, by w entuzjazmie, który ogarnia tłumy,
zapomnieć, że poszczególne zbory żyją w niesnaskach. Jehowa wezwał
swoich Świadków na duchową ucztę. Ci przyjęli zaproszenie, aby przez
kilka dni żyć jak gdyby w Nowym Świecie - w jednomyślności ze
wszystkimi zebranymi braćmi. Entuzjazm, który nie mógł pojawić się w
zborach, przybierał tu formę upojenia.
Przyjąłem służbę kasjera w kafeterii, przy stoiskach, gdzie podawano
posiłki i napoje. Było wiele pracy, więc tylko rzadko mogłem zwrócić
uwagę na wykłady i inne punkty programu. Nad Błoniami Zeppelina w
Norymberdze zapadał z wolna zmierzch. W programie były właśnie
wykłady o "społeczności Nowego Świata ". Uwolniłem się od zajęć, aby
wysłuchać należycie przynajmniej tych najważniejszych nauk. Nad nami
sklepiało się gwiaździste niebo. Wokół nas tylko nieliczne lampy
rzucały skąpe Światło na ludzkie masy. Uroczysta cisza, przerywana
tylko przez głos płynący z megafonów, zalegała nad zebraną rzeszą.
Każdy wytężał słuch, by nie uronić ani słowa z wypowiedzi tak wielkiej
wagi. Zaskoczeni, wszyscy podnoszą nagle głowy. Niektórzy zrywają
się z miejsc... Co to za słowa padły właśnie z głośników? - "Książęta
Nowego Świata są pośród nas! " W panującej dotąd ciszy wybucha
entuzjazm, jakiego jeszcze nie przeżyłem. Przez długie minuty słychać
radosne krzyki wielu, wielu tysięcy. Bez wątpienia większość zebranych
spodziewa się, że lada moment na scenę wstąpią Abraham, Izaak i
Jakub. Otrzeźwienie przynoszą kolejne słowa mówcy: "Książęta są
pośród nas, a są nimi słudzy organizacji w zborach, biurach
obwodowych i centralnych ". Nowe, nie milknące owacje. W porywie
entuzjazmu wszyscy Świadkowie zaakceptowali nową "prawdę ". Mnie
ona przygnębiła. Było oczywiste, że coś się tu nie zgadza. Mimo
dalszych komentarzy mówcy nie mogłem pozbyć się wątpliwości w
odniesieniu do "nowego poznania ".
Głos z megafonów rozbrzmiewał dalej, proklamując "społeczność
Nowego Świata ". Jak to, ten "Nowy Świat " jest już tu, wśród nas? To
my jesteśmy tym Nowym Światem? Tego mi było za wiele. Nie byłem
uszczęśliwiony jak inni. Przeciwnie, nękały mnie wątpliwości.
Norymberga była dla mnie początkiem przebudzenia się z długiego snu.
Jednakże dopiero później miałem zbudzić się całkowicie. Tu, w
Norymberdze, uświadomiłem sobie, że muszę poznać bliżej naukę,
której służyłem, muszę ją w przyszłości lepiej zbadać. Czy nie mam do
tego prawa? Mówi przecież Apostoł: " Wszystko badajcie, a to, co
szlachetne, zachowujcie ". Niepojęte było, abyśmy już mieli żyć w
Nowym Świecie. Muszę tę rzecz zbadać z Biblią w ręku. Przebudził się
we mnie duch krytyczny i odtąd nie miałem już zaznać spokoju.
Wstrząśnięty nasuwającymi mi się myślami, ośmielającymi się
kwestionować prawdę Jehowy, wróciłem z kongresu do domu.
Moja wiara zaczyna się chwiać
Przed laty zgromiłem jedną z sióstr, która ważyła się zapytać, czy my,
Świadkowie Jehowy, nie gonimy jednak za jakimś fantomem. Teraz to
samo pytanie paliło moją duszę. Co jest rzeczywistością, prawdą? Co
fantomem, złudą, oszustwem i fałszem? Jednak wciąż jeszcze wierzyłem
szczerze, że to Bóg rządzi i kieruje naszą organizacją. Ze czcią
odnosiłem się do braci z Brooklynu, jako do tych, którymi wyłącznie
posługuje się Bóg, by głosić Ewangelię na całej ziemi. Zaniechałem
zamiaru krytycznego zbadania, czy wszystko istotnie tak się
przedstawia, jak to głosi Towarzystwo "Strażnica ", zapewniając, że
czyni to "dzięki łasce Pana ". Przekonany byłem, że krytyczna analiza
byłaby jednak grzechem i że za moimi wątpliwościami kryją się
demony. Moje oddanie się sprawie Świadków Jehowy traktowałem
poważnie i czułem się bezwarunkowo związany ze "Strażnicą " jako
"kanałem ", przekaźnikiem prawdy Bożej. " Teokratyczne
posłuszeństwo " było dla mnie wszystkim.
Niemniej znów pojawiły się wątpliwości. Wciąż musiałem myśleć o
tym, co usłyszałem w Norymberdze. Wątpliwe wydały mi się też
niektóre obliczenia chronologiczne dotyczące końca czasów. Duże
zastrzeżenia budził we mnie sposób postępowania ludzi z kierownictwa.
Zastanawiało zmienianie prawd pochodzących rzekomo od Boga.
Wszystko to odbierało mi ducha. Czy był to rzeczywiście atak ze strony
demonów? A może budzi się we mnie sumienie? Wciąż się wahałem,
nie wiedząc co czynić. Już zdecydowałem się przeanalizować bliżej linię
"Strażnicy ", by w chwilę później przypisać me zwątpienie wpływowi
demonów, które zawładnęły mną, aby mnie zgubić.
Nadarzyła mi się jednak sposobność prześledzenia faktycznego rozwoju
historycznego Towarzystwa "Strażnica ". Oto zlecono mi
zorganizowanie biblioteki zboru. W związku z tym dostała się w moje
ręce dawniejsza literatura Towarzystwa. Pociągała mnie, więc zacząłem
czytać. Fałszywe obliczenia czasów całkowicie bezpodstawne, dziś już
zupełnie zarzucone interpretacje Biblii, "prawdy " które stały się
anachronizmem - wszystko to przykuwało moją uwagę. Czy wobec tego
mam nadal wierzyć, że to sam Jehowa wykłada nam Biblię? Uderzyły
mnie sprzeczności w nauce "Strażnicy " i jej wykładni Pisma.
Stwierdziłem, że nauki "Strażnicy " ulegają ciągle przekształcaniu,
dopasowywane są stale do zmieniającej się sytuacji. Dało mi to wiele do
myślenia. Sławiony w dawniejszych pismach "Strażnicy " boski
profetyzm zdawał się nie wyznaczać - jak to przecież być powinno -
przyszłych wydarzeń, ale odwrotnie - dopiero po czasie nadążać za ich
biegiem.
Czego się dowiedziałem? "Strażnica " nie uczy dogmatów. "Światło "
poznania staje się coraz jaśniejsze. Stąd nasza nauka może się zmieniać
stosownie do rozwijającego się poznania. Muszę więc być gotowy do
przyjmowania bez zastrzeżeń nowych nauk. Dotąd godziłem się z tą
myślą. Ale to, co znalazłem teraz w starej literaturze "Strażnicy ", stało
w jaskrawej sprzeczności z treścią literatury nowej. Dlaczego? Dlatego,
że rzekomo "prowadzeni przez Boga " pisarze "Strażnicy " mylili się,
ciągle się mylili. Czy jednak Bóg jest Bogiem błędu i sprzeczności? Czy
można być kierowanym przez Niego i przy tym głosić sprzeczne nauki,
zalecając je zawsze jako prawdę objawioną przez samego Boga?
Przecież u Boga nie ma przemiany ani cienia zmienności! Tymczasem
dawne nauki "Strażnicy ", które znajdowałem w jej pismach, dziś
odrzucane są jako błędy, choć kiedyś głoszono je jako prawdę Bożą.
Czy prawda Boża może stać się błędem? Przenigdy! Cóż to więc są za
"prawdy ", które podaje "Strażnica "? Jak można tu mówić o
"rozjaśnianiu się " Bożego światła?
I ja mam to wszystko bez namysłu przyjmować? - zapytywałem sam
siebie. Akceptowałem dotąd stały rozwój naszej nauki, ale teraz
utraciłem wewnętrzny spokój. Nauczałem dotąd tak, jak mi kazała
mówić "Strażnica ". Jak miało się to skończyć? Czy stać się odstępcą,
nie dotrzymującym wierności? Zdawało mi się to czymś strasznym.
Będą na mnie wskazywać palcami: oto odstępca, Judasz, zdrajca, który
złamał złożony ślub oddania. Pogardzajcie nim, unikajcie go, precz z
nim! - To przecież byłoby okropne, nie do zniesienia! Okazuje mi się
zaufanie, powierzono mi odpowiedzialność, sprawuję przecież urząd. Ilu
prostych głosicieli wierzy szczerym sercem. A ja? Co się ze mną dzieje?
Nie mogłem się już jednak zatrzymać. Rozbudziło się we mnie poczucie
odpowiedzialności przed Bogiem. Kto ma wątpliwości w wierze, musi
szukać prawdy tak długo, aż ją znajdzie, Aby usunąć wątpliwości, trzeba
je było najpierw wyjaśnić. Próbowałem zerwać duchowe pęta, które
Towarzystwo "Strażnica " nakłada na każdego ze swych członków.
Szukałem ucieczki w modlitwie, u Boga. Lecz Bóg nie dawał mi
odpowiedzi. Milczał.
Czułem, że samodzielnie nie zdobędę jasności wobec sprzecznych z
sobą wypowiedzi na tematy wiary. Jak uczy "Strażnica "? - Bóg nie
działa wprost wobec jednostek, ale tylko przez swoją organizację przez
Towarzystwo "Strażnica ", "wiernego i roztropnego sługę Jehowy ".
"Strażnica " stanowi w kwestiach wiary kanał łączący Boga i
poszczególnych Świadków. Wciąż od nowa zestawiałem z sobą pisma
"Strażnicy ". Jak uczył Bóg poprzez swą organizację za kierownictwa
pierwszego prezydenta, Russela? Jak przez drugiego prezydenta -
Rutherforda? Jak uczy poprzez obecnego prezydenta, Knorra, i jego
współpracowników? Jeden przeciwstawiał się drugiemu, jeden odrzucał
"Boże " prawdy drugiego jako błędy. Nie było widać śladu Bożego
kierownictwa w "Strażnicy ".
Czyż nie oświadczył kiedyś Rutherford, że jego nauki to "poznanie dane
przez Boga po to, by ogłosić ludowi, że. .. "?! Tymczasem Knorr
odrzucił to poznanie! Jakim prawem? Jak można odrzucać "prawdy
podane przez Pana "? A może Pan wcale ich nie podał? To było
prawdopodobniejsze. Istniała tu jakaś zasadnicza niezgodność. Oto
znalazłem numer 451 czasopisma "Pociecha "
14
(obecny tytuł:
"Przebudźcie się! ") z roku 1941. Pod nagłówkiem "Plan Boży
wyjaśnienia J. Rutherforda " czytam: To oświadczenie podane w
"Strażnicy " jest jednak zupełnie nie do pogodzenia z Wszechmogącym.
Jak to? Rutherford, ten który przewodzi "kanałowi przekazu Bożego ",
przedstawia tu ów "kanał " jako mijający się z prawdą? A zatem
"Strażnica " nie jest bezwarunkowo i w każdym wypadku kanałem
przekazu prawd Jehowy, przez który płynie do nas Boża prawda?
Jehowa pozwolił, że Jego Świadkom stale podawana była nieprawda?
Pewne jest, że nie każde pouczenie "Strażnicy " może uchodzić za
prawdę. Cóż to więc za "kanał Bożej nauki " ta "Strażnica "? Wysoce
niepewny!
Mnie jednak potrzeba było pewnej odpowiedzi na wszystkie nurtujące
mnie pytania. Lecz skąd mieć pełne zaufanie, jeśli nawet "Strażnica "
nie jest bezwzględnie pewna, co wykazał sam Rutherford? Zakorzeniła
się więc we mnie nieufność. Wszystkie pisma, które dostawały się w me
ręce, poddawałem krytycznemu badaniu. Czyż już Chrystus i
Apostołowie nie przestrzegali przed tymi, którzy przekręcać będą naukę
chrześcijańską? Czy ta przestroga nie jest wciąż aktualna? Nie chciałem
należeć do tych, których wyprowadzono na manowce. Przede wszystkim
jednak niepokoiło mnie to, że ja sam co dzień głosiłem kazania i setki
słuchaczy odbierało z moich ust naukę "Strażnicy ". A jeśli głoszę
fałszywą Ewangelię? Jeśli rozszerzam błędy? Stałbym się przed Bogiem
winnym zwodzenia innych. Gdyby tak rzeczywiście być miało - jaki
brak odpowiedzialności z mej strony, jaka wina przed Bogiem! Czy nie
powinienem zatem opowiedzieć się przeciwko "Strażnicy "?
Wciąż jednak byłem osamotniony. Czy zwrócić się wprost do
Towarzystwa? Wiedziałem jednak z góry, że nie ma to sensu. Zostanę
odrzucony jako ten, którego opanowały demony.
Demony? Czy rzeczywiście znalazłem się pod ich władzą? Wiara w
demoniczne wpływy nie rozwiązywała wprawdzie moich problemów,
czy nie mogła mi jednak dopomóc w przezwyciężaniu wątpliwości i
dojściu do wewnętrznego pokoju? Demony? Czy wpływ tych istot
przeciwnych Bogu jest rzeczywiście tak wielki, jak przedstawiają to
Świadkowie Jehowy? Otwierał się tu dobry punkt wyjścia dla krytycznej
refleksji. Lecz ja czułem lęk przed samym sobą. Czy nie jestem już
czasem pod przemożnym wpływem szatana? - pytałem ciągle sam
siebie. Demony usiłują oddziaływać na nas ludzi. Podsuwają zwątpienia.
Jak to jednak było możliwe, że brat Rutherford jako prezydent
Towarzystwa zarzuca "Strażnicy " głoszenie fałszu? Wykazał w ten
sposób, że "Strażnica " nie trwa w prawdzie wobec Boga. Jak więc
mogę uważać nadal "Strażnicę " za pismo podające pewną odpowiedź na
moje pytania i wątpliwości?
A jak przedstawia się sprawa mojej własnej, osobistej
odpowiedzialności przed sumieniem i Bogiem? Tę odpowiedzialność
każdy ponosi przecież sam. Jasno, jak nigdy dotąd, uświadomiłem sobie
moją osobistą odpowiedzialność za to, co głoszę drugim. Czy nie
zobowiązują słowa Apostoła: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu
duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych
proroków pojawiło się na świecie (1 J 4,1)? Te słowa na pewno są
wiążące. Ta wypowiedź Pisma dotyczy także i mnie. Od obowiązku
badania, co jest słuszne i prawdziwe, co pochodzi od Boga, a co nie -nie
może mnie uwolnić Towarzystwo "Strażnicy ", a tym bardziej nie może
mi zakazać obowiązku tego dopełnić.
Dalszą sprawą pogłębiającą moje wątpliwości było wznowienie od roku
1949 przez braci z Brooklynu walki z komunizmem i wprowadzenie
przez to wszystkich swych zwolenników na arenę polityczną. Znalazło
to szczególny wyraz w petycji Świadków Jehowy z 10 lipca 1950,
zwróconej do wszystkich urzędów, organizacji i osobistości życia
publicznego. Później, w "Strażnicy " z 1 czerwca 1952, ukazał się
artykuł: "Czy Bóg jest odpowiedzialny za ucisk na świecie? ". Artykuł
ten oznaczał polityczną ofensywę "Strażnicy ". To, co praktykowano
tutaj w odniesieniu do przywódców komunizmu, można było
zastosować później również wobec rządów niekomunistycznych i tak się
też stało. Wszystkie sformułowane uprzednio, uzasadniane biblijnie
oświadczenia, że Świadkowie Jehowy nie zajmują się polityką,
sprawami tego złego świata, straciły naraz fundament. Organizacja
rozpoczęła walkę polityczną. Wykraczało to przeciw wszystkim
dotychczasowym zasadom neutralności.
Z jaką myślą oddałem siebie Bogu? Stanąłem do walki na płaszczyźnie
religijnej, do dzieła czysto religijnego, a nie do walki przeciwko
systemom politycznym jakiegokolwiek rodzaju. Polityka bywa nieraz
sprawą o zbyt poważnych konsekwencjach
BRAK CZASU NA KRYTYCZNE BADANIA
Przede mną siedzi kilkudziesięciu głosicieli i zainteresowanych ze zboru
wsłuchując się w moje słowa, których końcowym wydźwiękiem jest
cytat ze wskazań dotyczących posługi kaznodziejskiej pt. "Nauczać w
jedności "
15
:
Odtąd aż po Har-Magedon musimy nadal głosić naukę, mówiąc o
wspaniałości Królestwa Jehowy... Jest to rzeczywiście najważniejsze
zadanie w całym świecie. Oddani słudzy Jehowy mądrze rozłożą
codziennie swój czas, by mieć go jak najwięcej na służbę kaznodziejską.
Pierwszy punkt programu, należący do mnie, został wypełniony. Na
podium wstępuje inny z braci. Omawia ze zborem "Służbę Królestwu
"
16
, nasz wewnętrzny biuletyn informacyjny. Poszczególni bracia i
siostry zostają wezwani, aby wypowiedzieli się na temat postawionych
kwestii. Po ożywionej dyskusji odczytany zostaje następujący fragment
tekstu:
Nasze zadanie kaznodziejskie jest aktualne przez 24 godziny, i to
każdego dnia, dopóki żyjemy... Czas potrzebny na dojście do pracy i na
powrót z niej jest naszym czasem, tak samo przerwa południowa.
Wykorzystajmy te chwile na rozmowy z kolegami przy pracy.
Rozmawiajcie ze współpasażerami w czasie przejazdów, z obsługą stacji
benzynowej w czasie tankowania auta. Dawajcie choć krótkie
świadectwo sprzedającemu podczas codziennych zakupów. Podajcie mu
traktat lub czasopismo. Głoście naukę w rozmowie z przedstawicielami
przedsiębiorstw i w czasie odwiedzin przyjaciół!
Przerabiamy teraz praktycznie, jakie możliwości głoszenia otwierają się
nam jeszcze. Wykorzystać można i trzeba każdą okazję. Głosić, głosić,
głosić to nasze motto nie tylko wtedy, kiedy w naszej posłudze
kaznodziejskiej stajemy u drzwi mieszkań, ale przy każdym sprawunku,
przy każdym spotkaniu z człowiekiem znajomym czy obcym. Nie
zapominajmy, że nasze zadanie kaznodziejskie obejmuje wszystkie 24
godziny dnia. Pracujemy, by głosić naukę; śpimy po to, aby móc głosić
naukę. Wstając rano ze snu, pomyślmy o wykorzystaniu dziś każdej
nadarzającej się okazji spotkania z ludźmi. Przygotujmy traktaty i
czasopisma, abyśmy mogli podać innym słowo "prawdy " - w drodze do
pracy czy w rozmowie z kolegami. Wprawdzie nie wszyscy przyjmują
to mile, my jednak wypełniamy nasze zadanie.
Kolejny punkt programu należy znów do mnie. Opieram się na "Służbie
Królestwu " - piśmie które wyznacza w całości nasze programy
szkoleniowe. Towarzystwo wydaje je po to, by głosiciele na całym
świecie formowani byli według jednolitych wytycznych. Mówię teraz o
przebiegłości, jaką winniśmy się posłużyć, by nawiązać rozmowę z
niezainteresowanymi. Mówię jeszcze wyraźniej, aby przechytrzyć
inaczej myślących:
Sprawa najważniejsza - to obudzić zainteresowanie. Skłoń tych, do
których mówisz, by wypowiedzieli się sami. Mów logicznie, tak aby
słuchacze chcieli od ciebie usłyszeć więcej. Jak można skłonić ludzi do
słuchania? Posłuż się następującymi tematami: "Przyszliśmy
porozmawiać o jedności religijnej. Cały świat komunistyczny łączy się
przeciwko religii. Tymczasem w obozie religii nie ma jedności. .. ".
"Przyszliśmy porozmawiać o tym, jak tę jedność urzeczywistnić w
Królestwie Bożym z Chrystusem jako Królem ".
Albo: "Przychodzimy tutaj, ponieważ chcielibyśmy zachęcić ludzi, by
więcej rozmawiali z sobą o sprawach religii. My chętnie rozmawiamy z
drugimi o religii... ".
Albo: "Jesteśmy tutaj, bo dla ludzi mieszkających w jednym mieście
dobrze jest dowiedzieć się czegoś o religii drugich. To przyczyni się na
pewno do wzajemnego zrozumienia i rozszerzy naszą wiedzę ".
Albo: "Przekonaliśmy się, że ludzie, którzy interesują się religią,
interesują się też sprawą pokoju w świecie. Przyszliśmy więc, żeby
porozmawiać na ten temat ".
Oczywiście wcale nas nie interesuje poznanie religii drugich ani nie
chodzi nam o wzajemne zrozumienie. Przytoczone wyżej tematy mają
tylko wzbudzić zainteresowanie naszym własnym orędziem. Innymi
słowy: musimy ukryć przed słuchaczami prawdziwy powód naszej
wizyty - to mianowicie, że chcemy z nich zrobić Świadków Jehowy.
Towarzystwo "Strażnica " wyjaśnia: Takt nie oznacza pójścia na
kompromisy ani łudzenie drugich. Przez takt rozumiemy subtelną
duchową zdolność postrzegania albo dar bystrego sądu, który pozwala
nam rozpoznać, jaki sposób postępowania jest w danych warunkach
najlepszy. Takt może też oznaczać szczególną zdolność takiego
postępowania z drugimi, aby ich nie zrazić.
Taki sposób postępowania nazywa się jednak wprowadzaniem ludzi w
błąd, chociażby określało się to słowami "subtelna duchowa zdolność
postrzegania ". Tylko "podstępni jak węże " możemy podminować wiarę
innych i na jej miejscu budować naszą. Dlatego idziemy dalej, zwracając
uwagę na następujące wskazania:
Mężczyzn interesują artykuły z dziedziny polityki, handlu, wydarzenia w
świecie, nauka i natura. Kobietę interesują takie tematy, jak
gospodarstwo domowe, moda, sprawy kobiece, przyroda. W czasopiśmie
"Przebudźcie się! " ukazuje się wiele rzeczy interesujących dzieci
szkolne: wydarzenia dnia, zjawiska przyrodnicze, zabarwione lokalnym
kolorytem artykuły o obcych krajach, tematy naukowe; wszystko to może
być pomocne dzieciom w pracy szkolnej i przy odrabianiu zadań. W
"Strażnicy " jest wiele krótkich, treściwych artykułów. Mają one dużą
wartość praktyczną i są łatwo zrozumiałe. Wyszukaj takie artykuły i
zapoznaj się z ich treścią przed rozpoczęciem służby.
Wskaż, że "Strażnica " to owoc studium i badania Biblii, że pismo to
pozwala znaleźć zadawalającą i pewną odpowiedź na codzienne
problemy, że uczy, jak należy żyć dzisiaj, tak aby móc podobać się Bogu,
i jak kształtować i wychowywać całą rodzinę, aby osiągnąć życie.
Czuję wprawdzie wyrzuty sumienia. Ale co mam zrobić? Nie jestem
jeszcze w stanie zrezygnować ze swoich urzędów. Nie mam jednak
jasnego spojrzenia. Jestem pełen lęku, nieopisanego lęku przed buntem
wobec Jehowy i jego organizacji. Gdzie jest "prawdziwa religia ", jeśli
nie u Świadków Jehowy? Co może być jeszcze prawdą, jeżeli nasza
nauka jest fałszywa? I znów wszystkie moje wątpliwości skazane zostają
przez pewien czas na milczenie. Nie chciałbym zaniedbać mej posługi.
Mimo wszystkich dotychczasowych zastrzeżeń me mogę tego uczynić.
W miesiącach letnich głosimy nasze dobre posłanie w odległych
regionach. Nasz zbór udaje się samochodami, skuterami, rowerami do
małych miejscowości górskich. W moim aucie wiozę czterech innych
głosicieli do najdalszej wioski. Jest niedzielny ranek. Mieszkańcy
wrócili właśnie z kościoła, gdy pukamy do drzwi. Z powodzeniem
rozdzielamy przywiezioną literaturę. Sprawiły to nasze argumenty
wyuczone na zebraniu. Służba kaznodziejska od domu do domu na
obszarze miasta i w odległych rejonach, kolejne odwiedziny, domowe
studium Biblii, studium literatury z głosicielami w odległych
miejscowościach, wizyty na zgromadzeniach, opieka nad "słabymi "
głosicielami - wszystko to absorbowało całkowicie mój czas. Trudno
było o chwilę spokojnej refleksji.
Zgodnie z zarządzeniem z Brooklynu każdy dobry głosiciel ma pomagać
słabemu. Ta akcja rozwija się pod nazwą programu szkoleniowego.
Jeden głosiciel ma wspierać drugiego. Do mnie należy piecza nad tym
szkoleniem w zborach. Wciąż jestem w rozjazdach. Nie ma prawie
niedzielnego popołudnia, które mógłbym poświęcić rodzinie; nie mówię
już o zwykłych dniach tygodnia. Nie mam po prostu chwili wytchnienia.
Może to i dobrze, bo w tej sytuacji moje wątpliwości, co do mej wiary,
zdają się tracić na znaczeniu.
Godzina nauki w szkole kaznodziejskiej poslugi
Rozpocząłem ją pieśnią, modlitwą, apelem do słuchaczy. Tematem
rozważań jest: "Nawiązanie kontaktu z osobami innej wiary ".
Wyjaśniam, że Świadkowie Jehowy jako słudzy Boży interesują się
żywo mieszkańcami powierzonego im terenu. Ludzie, którzy tam
mieszkają i którzy mogą być porównani do "owiec " ich "owczarni ",
tworzą ich gminę. Każdy z posługujących, któremu powierzono jakiś
obszar, powinien rozeznać się w mieszkańcach tego terenu, poznać ich
spojrzenie na religię i życie. Rozmawiając z ludźmi, musimy okazać im
zainteresowanie przez to, że dowiadujemy się, co sądzą o różnych
sprawach, i okazujemy respekt dla ich stanowiska. Próbując wniknąć w
wątpliwości naszych rozmówców i odpowiedzieć na ich pytania,
okazujemy że rzeczywiście pragniemy im pomóc. Skoro dostrzeżemy w
ich wypowiedziach, że mają wątpliwości w odniesieniu do swojej religii,
otwiera się dla nas punkt wyjścia do rozbudzenia ich zainteresowania
orędziem Jehowy.
Mamy na naszym terenie wielu katolików. Możemy im okazać, że
cieszymy się właśnie z możliwości rozmowy z nimi. Można na przykład
powiedzieć: "Wiem, że katolicy wierzą mocno i szczerze w Chrystusa ".
Albo: "Już często rozmawiało mi się dobrze właśnie z katolikami ".
Wskazać, że papież zachęcił do czytania Biblii i że nasza literatura
chętnie i często cytuje przekłady katolickie.
Słuchacze z uwagą przyjmują moje słowa. Każdy chce zapamiętać jak
najwięcej, by wykorzystać to w przyszłości. Zostają dobrze pouczeni,
tak by umieli zwracać się do myślących inaczej nie budząc ich czujności
i oporu, lecz - przeciwnie - nastawiając ich pozytywnie do Towarzystwa
"Strażnica ". Poszczególne rozdziały w podręcznikach są przemyślane w
wyrafinowany sposób i wypróbowane w praktyce. Niejeden wierzący
dotąd inaczej, nawet się nie spostrzega, jak jego wiara w kontaktach ze
Świadkami słabnie i zanika. Pracujemy wytrwale, by wypełnić
wyznaczone nam zadanie. Według przepisów Towarzystwa mamy
powiększyć nasz zbór co roku o 10 procent. Potrzeba do tego wielu,
wielu wysiłków wszystkich głosicieli. Musimy przeznaczyć jeszcze
więcej czasu na służbę. Nasza przeciętna wyników jest niska w
porównaniu z przeciętną krajową. Nie zapominajmy, że uratują się tylko
głosiciele gorliwi, niedbali mogą utracić życie. Dlatego: więcej czasu na
służbę w terenie! Rozdzielać więcej literatury! - Aby nikt spośród
Świadków nie zapominał o tym, w "Sali Królestwa " wisi specjalna
tablica, na której umieszcza się co miesiąc dane dotyczące liczby godzin
służby, odwiedzin w domach, studium Biblii oraz kolportażu literatury.
Oblicza się też przeciętną osiągnięć poszczególnych członków zboru..
Każdy może sam sprawdzić, czy jego wkład pracy odpowiada
przeciętnej ogólnej, czy nie, a więc czy może uchodzić za dobrego, czy
raczej za opieszałego głosiciela. O służbie każdego kaznodziei informuje
specjalnie prowadzona kartoteka, pozwalająca w każdej chwili
skontrolować jego działanie. W czasie jednego z zebrań rozdzieliliśmy
karty poszczególnym głosicielom, po czym na wezwanie tzw.
"informatora " - odbyliśmy niejako sesję sądową z sędzią, prokuratorem
i oskarżonymi. Przedmiotem oskarżenia była karta któregoś z braci nie
wykazująca wyznaczonej liczby godzin posługi.
Wizytacja sługi obwodu
Co sześć miesięcy przybywa sługa obwodu aby skontrolować
działalność zboru i pomóc sprawującym w nim posługę pełnić ją ściśle
według wskazań Towarzystwa "Strażnica ". Taki tydzień wizytacji
oznacza zawsze szczególny wysiłek dla wszystkich głosicieli. Każdy ze
sprawujących. posługę i. każdy głosiciel poddany zostaje badaniu, czy
odpowiada wymogom organizacji Świadków Jehowy. Między
sprawującymi urząd panowało zawsze w tym czasie szczególne napięcie
- w tym tygodniu bowiem zwalniano ze stanowiska sługi zboru bądź
ustanawiano nowych. Jeśli ktoś wykazał się zbyt małymi osiągnięciami,
mógł zostać odwołany, a przynajmniej musiał się tłumaczyć ze swego
zaniedbania. Każdego przed- i popołudnia zbór musi przeprowadzić
szczególną akcję w terenie. Sługa obwodu kontroluje przy tym pracę
każdego, towarzysząc mu przez krótki czas w drodze od domu do domu.
W przeszłości żal mi było często brata pełniącego obowiązki sługi
obwodu. Czego to od niego nie żądano! Jedna z sióstr oskarżyła drugą o
nierząd. Ponieważ nie sposób było rzecz wyjaśnić, sprawą musiał się
zająć sługa obwodu. Co tu jest prawdą, a co złośliwą plotką? Ktoś po
cichu oskarżał, ktoś inny mówił coś wręcz przeciwnego. Wizytacja
miała umocnić jedność w zborze, tymczasem właśnie w czasie niej
szerzyły się plotki i intrygi.
Tym razem i ja padłem ofiarą pomówień. Oskarżono mnie, że chcę
zagarnąć całą władzę w naszym zborze. W rzeczywistości musiałem
wciąż walczyć z jedną z sióstr, która we wszystkim wywierała
negatywny wpływ na działalność przewodniczącego. Doszło do tego, że
zaczęto u nas mówić o "babskich rządach ". Owa siostra potrafiła
wszystko obrócić na swoją korzyść. Należało wystąpić przeciwko niej.
Wynik jednak był taki, że musiałem ustąpić ze stanowiska zastępcy sługi
zboru, zatrzymując jednak moje funkcje szkoleniowe.
W przemówieniu końcowym sługa obwodu wzywał po wielokroć do
jedności. Sądził, że przywrócił wśród nas spokój na najbliższe półrocze.
W swym raporcie i ocenach bardzo się jednak pomylił. Właśnie tych,
którzy najbardziej siali ferment, uznał za gorliwych, a tych, którzy
starali się o postęp, określił jako wichrzycieli. Czy mogło się to
przyczynić do jedności w zborze?
Zaledwie wizytator odjechał, rozdźwięki zaczęły się od nowa. Właśnie
nowo mianowany sługa zboru sprawił największy zawód. Trzeba było
całych lat - nie byłem już wtedy Świadkiem Jehowy - nim sługa obwodu
przejrzał panujące intrygi i usunął nominata.
Co do mnie - miałem teraz więcej czasu dla siebie. Wątpliwości
odezwały się ze zdwojoną siłą. Czy rzeczywiście Jehowa prowadzi
naszych braci? Czy to możliwe, żeby tak często wprowadzał w błąd
swoje sługi? Czy raczej całe życie i działalność Towarzystwa "Strażnica
" nie były po prostu ludzkie, aż nazbyt ludzkie?...
ZNÓW WĄTPLIWOŚCI
Noc. Niespokojnie przewracam się na posłaniu. Jestem znużony i
wyczerpany, ale nie mogę zasnąć. Co noc dopiero po długich godzinach
zapadam wreszcie w sen. Nękany przez złe majaki, budzę się rychło,
oblany potem. Znowu to straszne uczucie lęku... Czy jestem potępiony?
Kiedy ponownie pogrążam się w niespokojnym śnie, przed oczyma
tańczą mi przeróżne obrazy. Oto widzę siebie w Nowym Świecie, widzę
moją rodzinę stojącą przed domem otoczonym rajskim krajobrazem. Ale
ten obraz przesłania inny: ziemia się trzęsie, ogień spada z nieba.
Huraganowe wichry smagają ziemię i stworzenia na niej. Wokół ludzkie
trupy, rozszarpywane przez dzikie zwierzęta. Pośród nich ludzie na pół
nadzy, w podartym odzieniu walczą jeszcze o życie. Aniołowie z
ognistymi mieczami w ręku mordują wszystkich, którzy staną im na
drodze - mężczyzn i kobiety, starców i dzieci. Potok krwi, zniszczenie,
zagłada - straszliwy koniec. Gromada ludzi stoi na uboczu przypatrując
się krwawej łaźni. Wznoszą ręce, wydają radosne okrzyki - Świadkowie
Jehowy!
Ludzkość ginie w dniu gniewu i sądu. Ratunek znajdują Świadkowie
Jehowy. Ja ginę wraz z bezbożnymi. Śmierć, wiekuista śmierć - i już nic
więcej, przestaję istnieć. Żyje tylko społeczność Nowego Świata. Ja
zostaję zapomniany i unicestwiony, ponieważ zwątpiłem w prawdę
Jehowy. Nie ma odwrotu, zapadam się w nicość. Ogarnia mnie
niewysłowiona trwoga. Chcę się bronić, chcę krzyczeć, ale nie mogę
wydobyć głosu. Chcę powstrzymać koniec, nie jest to jednak w mej
mocy. Szalony ból przenika moje ciało. Rychło, tak, rychło musi nadejść
kres. Skończą się moje cierpienia. Dlaczego za zwątpienie doznaję takiej
męki?
Budzę się ogarnięty śmiertelnym lękiem. Czy była to wizja mojego
końca? Ostrzeżenie od Boga? Serce wali jak młotem. Oszołomiony, nie
mogę zebrać myśli. Także i teraz, już na jawie, nie mogę przezwyciężyć
lęku. Czy naprawdę jestem zgubiony? Służyłem szczerze Bogu przez
wiele lat, a jeśli przyszły wątpliwości to dlatego, że były przecież
uzasadnione. Muszę je przezwyciężyć. Już od tygodni wre we mnie
wewnętrzna walka, nęka mnie ten straszny niepokój. Moje siły załamują
się coraz bardziej. Chudnę, odczuwam dolegliwości serca, występują
objawy paraliżu.
Głosząc wykład muszę go przerywać. Nie jestem zdolny mówić dalej.
Chwiejnym krokiem wracam z podium na swoje miejsce: Czy to Bóg
mnie karze? Czy znów nękają mnie demony? Co mam począć. Modlę
się żarliwie do Jehowy o pomoc. Rozpaczliwie błagam o wsparcie w tej
walce. Ale Jehowa zdaje się milczeć. Od braci nie mogę spodziewać się
pomocy. Czekają tylko na to, by ujawniła się moja słabość. Knują
intrygi przeciwko mnie. Stoję im na drodze.
Coraz częściej opuszczam zebrania. Coraz częściej każę się zastępować
przez innego brata. Ograniczam moją działalność w terenie. Nie mam
sił. Żona widzi mój stan, nie wie jednak, jaka jest jego przyczyna. Nie
chcę się jej zwierzyć, nim sam nie dojdę do jakiejś jaśniejszej oceny.
Nie chcę i jej wciągać w moją rozterkę. Muszę zebrać wszystkie siły, by
znaleźć jakieś rozwiązanie, póki zdolny jestem w ogóle to zrobić.
Godzinami siedzę nad otwartą Biblią, studiując ją. Moja znajomość
Pisma przekracza daleko wiadomości współbraci. Biblia jest słowem
Jehowy, które ma dopomóc mi wnieść w ciemności światło. Ciągle
sięgam po "Strażnicę ", porównując numer po numerze. Nie posuwam
się naprzód - porównania potęgują tylko niejasność. Cytaty biblijne w
"Strażnicy " są niemal zawsze wyrwane z całości tekstu, a widziane
wraz ze swym kontekstem po prostu nie dowodzą tego, co bracia z
Ameryki chcą nam podać do wierzenia. Myślę znowu o słowach
Rutherforda - że oświadczenie podane w "Strażnicy " jest nie do
pogodzenia z Wszechmocą Jehowy. A może w ogóle oświadczeń
"Strażnicy " w ich całości nie można pogodzić z Biblią i Jehową? Zdaje
się, że tak jest.
Istnieje dla mnie tylko jedna droga. Mogę rozwiązać moje wątpliwości
jedynie wtedy, gdy bez uprzednio już powziętych sądów szukać będę
odpowiedzi w Biblii, a przez to u Boga. Doszedłem do tego wniosku
otrzymawszy najnowszą "Strażnicę " omawiającą temat "Triumf złych
duchowych mocy ". Towarzystwo próbuje tu ostrzec dotychczasowych
swych zwolenników przed odejściem, wskazując, że jest ono wynikiem
wpływu złych duchów. Wskazuje, że można ulec chorobie psychicznej,
obłędowi jeżeli człowiek podda się demonom, bowiem demony
powodują choroby psychiczne:
Demony zmierzają nie tylko do tego, by zburzyć wiarę w słowo Boże,
Biblię, lecz do czegoś więcej - zdobyć w posiadanie twoje ciało i ducha,
zawładnąć całkowicie tobą i tak doprowadzić cię do choroby umysłowej.
Już w roku 1877 dr L. S. Forbes Winslow pisze o obłędzie duchowym.
Dziesiątki tysięcy nieszczęśliwych znajduje się w zakładach dla
obłąkanych, bowiem zadało się z mocami nadprzyrodzonymi (Daily Mail
z 23.1.1906 r.).
W broszurze "Natura choroby umysłowej, jej przyczyna i leczenie "
wskazuje dr J. Rymus, że w wielu wypadkach obłęd jest po prostu
demonicznym opętaniem. Przytacza tutaj list pewnego lekarza z
Filadelfii, datowany 12 listopada 1884. lekarz ów pisze: "Sędzia
Edmons z Nowego Jorku (znany spirytysta) wyraził ostatnio pogląd, że
wielu tzw. chorych umysłowo jest pod wpływem duchów ". Dr Edgar M.
We, członek wydziału psychiatrycznego amerykańskiego Towarzystwa
Medycznego, powiedział na początku tego stulecia: "Widzę często duchy,
które powodują u mych pacjentów zaburzenia psychiczne, a czasem
słyszę nawet ich głosy. Ludzie, o których mówi się, że są nieuleczalnie
psychicznie chorzy, są często po prostu straceni dlatego, że są pod
przemożną władzą demona lub całego mnóstwa demonów " ( "The
Watch Tower ", 1 sierpnia 1905, s. 299). (Cytowane za niemieckim
wydaniem "Strażnicy " z 1 maja 1956 r.).
Lekarze i uczeni z minionego stulecia mają w roku 1956 potwierdzić
"Strażnicy ", że choroby psychiczne spowodowane są przez opętanie! W
roku 1956 nauka i władza doszły do zupełnie innych wyników, opartych
na uznanych faktach. Dwa tygodnie później: przede mną leży
czasopismo "Erwachtet ", zdumiony, by nie powiedzieć: wstrząśnięty,
czytam artykuł: "Skuteczne leczenie chorób psychicznych ".
Czasopismo oświadcza tu, że zaburzenia i choroby psychiczne wynikają
z uwarunkowań biologicznych, dziedzicznych, organicznych i innych. O
demonach nie ma nieomal mowy. Jeśli jednak głównej przyczyny
zaburzeń psychicznych należałoby szukać w panowaniu demonów - jak
uczy "Strażnica " - to jak można chorych psychicznie leczyć przy
pomocy chirurgii, elektro- i farmakoterapii, diety, muzyki,
odpowiednich rozrywek - jak to relacjonuje inne czasopismo Świadków
- "Erwachtet "?
Jest tu widoczna sprzeczność stanowisk. Czy bracia pisujący do
"Erwachtet " nie są zgodni z autorami "Strażnicy "? Albo też
Towarzystwo "Strażnica " zdaje się nie bardzo wiedzieć, jak i kiedy
działają demony? Po to, by zatuszować sprzeczności - inaczej nie mogę
sobie tego wytłumaczyć - "Erwachtet " dodaje mimochodem, że nie
należy też zapominać o wpływie złych duchów. Jeśli spotykamy tak
oczywiste sprzeczności, to nauka Towarzystwa o złych duchach w
każdym razie nie może odpowiadać prawdzie.
Co o złych duchach mówi Biblia?
Przytoczone wyżej wypowiedzi Towarzystwa na temat złych duchów
przyczyniły się do zwiększenia moich wątpliwości w jego
wiarygodność. Czy Towarzystwo będzie mi dziś czyniło zarzut z tego,
że zdecydowanie zwróciłem się do Biblii, porównując z jej słowem to,
co głosi "Strażnica "?
W przedmowie do swej publikacji "Make Sure of All Thungs "
Towarzystwo napomina, żeby nie przyjmować na ślepo tylko jednego
przedstawienia prawdy, ale iść za przykładem pierwszych żydowskich
chrześcijan, o których Dzieje Apostolskie mówią że Przyjęli naukę z
całą gorliwością i codziennie badali Pisma, czy istotnie tak jest (D z
17,11). A dalej jeżeli już Żydzi, którym Boskie objawienie Chrystusa
było głoszone przez samych Apostołów, mieli badać, czy ich nauka
zgadza się z Pismem, to o ile bardziej my dzisiaj, całe wieki, prawie dwa
tysiąclecia później od czasów pierwotnego Kościoła.
Wskazanie, więcej: dobitne wezwanie Apostołów, abyśmy upewnili się
co do wszystkiego, wykluczają same przez się to, by niepewność w
odniesieniu do jakiejś nauki religijnej wynikała bezwarunkowo z
działania demonów. Złe duchy nie mogą mnie też powstrzymać od
przyjęcia z wiarą rzeczywistego słowa Bożego. Mogę być pod ich
wpływem wtedy tylko, kiedy nie chcę podporządkować się woli Bożej,
kiedy buntuję się przeciw niej.
Co mówi nam o złych duchach Biblia? Stwierdza ich istnienie - 2 P 2,4;
1 J 3,8; Ap 12,7; Mt 25,41. Objawienie Boże pozwala też spojrzeć na
działanie szatana i jego sług. Biblia mówi o przypadkach opętania -
zawładnięcia przez diabła ciałem człowieka. Chrystus miał władzę
wypędzania złych duchów i przekazał ją też swoim uczniom (por. Mk
1,23; Mt 8,28n; 9,32; 12,22n; Łk 10,17n; 13,11n; Dz 16,16; 19,12). Z
Biblii wynika też, że szatan może oddziaływać pośrednio na ludzkiego
ducha. Pismo Święte wylicza różnorakie pokusy szatańskie: szatan kusi
pierwszych rodziców (Rdz 3,ln), przystępuje do Chrystusa (M t 4,ln),
doprowadza Judasza do zdrady, domaga się by przesiać Apostołów jak
pszenicę (Łk 22,31 ), Ananiasza i Safirę doprowadził do kłamstwa
wobec Ducha Świętego (Dz 5,3). Szatan może przywieść człowieka do
wielu grzechów: do niewiary, pychy (1 Tm 3,6), chciwości (1 Tm 6,19),
do sporów i rozdwojenia (Rz 16,20), do gniewu i wrogości (2 Kor 2,11).
Dlatego Apostoł Piotr napomina: Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł,
jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć (1 P 5,8). Chrześcijanin
wierzący Pismu musi przyjąć, że złe duchy w różnoraki sposób działają
w świecie, musi też jednak strzec się przed uznawaniem tak licznych
przypadków chorób psychicznych po prostu za opętanie przez diabła -
jak czyni to "Strażnica " - czy też każdą nasuwającą się wątpliwość w
odniesieniu do swej błędnej wiary przypisywać demonom. Wiarę
stanowi przecież przekonanie osiągnięte po rzetelnej refleksji. Z drugiej
strony Towarzystwo "Strażnica " nie powinno sprawy tak stawiać, jak
gdyby demony nie miały nigdy dostępu do Świadków Jehowy, do
społeczności Nowego Świata!
Złym mocom udało się wprowadzić w błąd całą zamieszkałą ziemię, ale
nie "społeczność Nowego Świata ", Świadków Jehowy - pisze "Strażnica
" 1956, w wydaniu niemieckim strona 280. Czy istotnie "społeczność
Nowego Świata " Świadków Jehowy nie znalazła się nigdy w błędzie?
Chciałbym przypomnieć stwierdzenie Rutherforda, który mówi, że
"oświadczenie podane w "Strażnicy " jest zupełnie nie do pogodzenia z
Wszechmogącym ". Jak można uważać za niezawodnego,
wiarygodnego, odpornego na wszelkie działanie złych duchów kogoś,
kto uwikłał się w sprzeczności? Jeśli bracia z Brooklynu raz eksponują
działanie złych duchów, a potem znów, powołując się na wiedzę, usiłują
je eliminować, to trudno ich nauczanie w tym względzie traktować
poważnie. Ten wniosek zachęcił mnie do intensywnego przestudiowania
innych nauk "Strażnicy ". Rozpoznanie jawnych sprzeczności i błędów
nie może być nigdy inspirowane działaniem złych duchów.
Chcę szczerze służyć Panu Bogu, dlatego też z całą powagą przyjmuję
słowa Apostoła: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale
badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło
się na świecie (1 J 4,1). Te słowa mają być odtąd hasłem przewodnim
wszystkich moich studiów i działań.
Skąd pochodzi, czym jest Towarzystwo "Strażnica "?
Z dumą my, Świadkowie Jehowy nazywamy naszą organizację "jedyną
prawdziwą religią ", a nasz początek wywodzimy od Abla, pierwszego z
męczenników. Musimy więc uchodzić za najstarszą wspólnotę religijną
świata. - Dzisiaj widzę w takim twierdzeniu zuchwałość. Kiedy i gdzie
powstał rzeczywiście ruch religijny Świadków Jehowy? - oto pierwsze
nasuwające się pytanie. To prawda, że Abel był wiernym świadkiem
Boga, a z nim wielu wiernych i świętych ludzi minionych tysiącleci. Ale
czy mają oni coś wspólnego z dzisiejszymi Świadkami Jehowy? Nie.
Naszego początku musimy szukać gdzie indziej.
Założyciel tzw. nowożytnych Świadków Jehowy nazywał się Charles
Taze Russel, młody kupiec amerykański z miasta Pittsburg w stanie
Pensylwania. "Odkrył " on w roku 1874, że po śmierci Apostołów
rzekomo nikt już we właściwy sposób nie rozumiał Biblii. Nikt nie
interpretował jej należycie. Sam tylko Russel miał dzięki łasce Bożej
znaleźć klucz do właściwego tłumaczenia Pisma świętego, bowiem Bóg
uznał, że nadszedł czas, aby zakończyć erę niewiedzy ludów w
odniesieniu do słowa Bożego. Russel twierdził, że całe duchowieństwo
chrześcijańskie odpadało po śmierci Apostołów w coraz to większym
stopniu od pierwotnego Kościoła, stając się przez to narzędziem szatana
w walce całego świata przeciwko Bogu. Jak Russel sam pisze o sobie,
był on najpierw prezbiterianinem. Był człowiekiem o nastawieniu
bardzo religijnym, nie odpowiadała mu nauka prezbiteriańskiego
Kościoła. Stąd w swoich poszukiwaniach przechodził od jednej
wspólnoty religijnej do drugiej. Kiedy nigdzie nie znalazł "prawdy " -
jak mógł już wtedy wiedzieć, co stanowi prawdę? - powiedzmy więc
raczej: kiedy nigdzie nie znalazł religii odpowiadającej jego
wyobrażeniom - założył własną grupę ludzi studiujących Biblię.
Oto leżą przede mną dzieła Russela: siedem tomów " Wykładów Pisma
św ", o których powiedział, że są ważniejsze od samej Biblii, bo bez
nich nikt nie zrozumie jej treści. Jak mógł się odważyć na takie
stwierdzenie? Od młodego, 20-letniego człowieka, bez żadnego
przygotowania teologicznego, trudno było naturalnie oczekiwać, że
zajmie się poważnym, naukowo pogłębionym studium biblijnym. Stąd
czytam w książkach Russela nauki, nad którymi dzisiejszy Świadek
Jehowy - mówiąc łagodnie - pokiwa głową. Więcej, znalazłem w tych
książkach nauki, o których Towarzystwo "Strażnica " sądzi dziś, że
pochodzą od szatana - np. wypowiedzi o syjonizmie i piramidzie z Giza.
Russel, posiadacz sporego majątku, założył w roku 1881 w Pittsburgu
Towarzystwo "Strażnica ". O osobie założyciela wyrażano bardzo
sprzeczne sądy. Wielu określało go jako człowieka dobrotliwego,
zawsze łagodnego. Jednak kiedy czyta się jego wypowiedzi,
niepohamowane inwektywy i oszczerstwa rzucane pod adresem innych
religii, trudno nie dojść do odmiennego sądu. Przykładów znaleźć
można aż nadto wiele
17
.
Pewien rozgłos wzbudził Russel swą historią cudownej pszenicy, a także
niemiłymi sprawami swego małżeństwa. Wiele mówiono i pisano na
temat jego rozwodu. Jak często czytaliśmy o tym w "Strażnicy ", jak
często próbowano tzw. "Sprawę Qualle " przedstawić jako bardzo
niewinną... Wpadła mi w ręce broszura zatytułowana "Świadkowie
Jehowy ", napisana przez A. Ebnetera, dodatek nr 1 do publikacji
"Orientierung " (Zurych, 1956). Przypis 13 na str. 7 brzmi: Oskarżenie
wiarołomstwa wysunięte przez żonę miało według wypowiedzi
dzisiejszych Świadków Jehowy pozostać nie dowiedzione, jakkolwiek
´The Dictionary of American Biography ´ (tom 16, 99) z roku 1935 pisze
jeszcze: "Wiarołomstwo uznano za dowiedzione i pomimo pięciokrotnej
apelacji Russela orzeczenie to zostało podtrzymane ". Można by zatem
przyjąć, że/ zapewnienia braci z Brooklynu jakoby powodem rozwodu
nie było cudzołóstwo, nie są zgodne z prawdą.
Studiując dalej literaturę pozostawioną przez Russela znalazłem, że
powołując się na Biblię obliczył on, iż rok 1874 stanowi rok powtórnego
przyjścia Chrystusa, że bitwa pod Har-Magedon rozegra się przed
rokiem 1915, a w roku 1914 rozpocznie się "Millennium " - tysiącletnie
Królestwo Chrystusa. Sam Russel oczekiwał, że w roku 1914 znajdzie
się w niebie. W to samo wierzyli wszyscy ówcześni Świadkowie
Jehowy. Nadto do tego czasu miały zniknąć wszystkie ziemskie rządy i
zniszczone zostać wszystkie Kościoły.
To, że jego "niezawodne ", jako że "oparte na Biblii ", przepowiednie
nie spełniły się, trapiło wielce Russela. Znalazł jednak wyjście. "Pan
zwleka jeszcze przez krótki czas " - brzmiało jego tłumaczenie. Od
rozpoznania swej ponownej pomyłki uchroniła Russela śmierć - umarł w
roku 1916.
Jak powstała teokracja brooklyńska?
Za następców Russela wprowadzono "panowanie Jehowy ", zwane tez
"teokracją ". Aby uzyskać dokładny obraz tych wydarzeń, zebrałem
wszystkie relacje historyczne na temat rozwoju Towarzystwa "Strażnica
" w latach 1916-1919. Bardzo dobry wgląd w te sprawy daje "neutralna
" książka "Świadkowie Jehowy ", której autorem jest Marley Cole,
kolportowana nawet przez samą "Strażnicę ". Można było tę książkę
znaleźć wyłożoną niemal na wszystkich stołach z książkami w zborach
Świadków Jehowy na całym świecie. Wydarzenia związane z sukcesją
po Russelu przedstawia Marley Cole w .następujący sposób:
Śmierć pastora Russela była, jak się zdaje, sygnałem do generalnej
batalii o pierwszeństwo w kierownictwie Towarzystwa. Krótko przed
śmiercią pan Russel powziął postanowienia dotyczące zmian
personalnych w kwaterze głównej czyli Bethelu. Jego plan obejmował
m.in. usunięcie kilku sprawujących najwyższe urzędy, łącznie z
wiceprezydentem i jednoczesny awans szeregu ludzi najniższej rangi.
Usunięci byliby zapewne przełknęli gorycz urażonej dumy, gdyby zmiany
nastąpiły jeszcze za życia Pastora. Kiedy przeprowadził je Rutherford,
nie chcieli się z nimi pogodzić. W pięć miesięcy po objęciu prezydentury
przez Rutherforda czterech z siedmiu dyrektorów odmówiło uznania jego
uprawnień. Życzyli sobie nowego podziału. Chcieli przede wszystkim,
aby Rutherford w całej swej działalności zależny był od zgody zarządu.
Ich zdaniem to dyrektorium stanowi najwyższy autorytet, natomiast
prezydent jest tylko postacią reprezentacyjną. Dotąd sam prezydent
sprawował rządy, bez pytania o zdanie członków zarządu. Rutherford
nie przejmował się napotykanym oporem. Postępował przecież tak samo,
jak poprzednio pastor Russel, który podejmował decyzje i wydawał
zarządzenia bez uprzedniej aprobaty prezydium. Kiedy czterej
dyrektorzy próbowali obalić Rutherforda, przekonali się, że są jak cztery
korki od flaszek miotane na skałę Gibraltaru. Rutherford był
człowiekiem budzącej lęk mocy. Sile jego osobowości mogło się oprzeć
tylko bardzo niewielu. Był przy tym człowiekiem mądrym.
Nie zwróciliście, bracia, uwagi - powiedział przeciwnikom - że wszyscy
czterej jesteście członkami korporacji pensylwańskiej. Statuty tej
korporacji mówią, że powinniście być wybrani w stanie Pensylwania.
Czy istotnie zostaliście tam wybrani?
- Nie - brzmiała odpowiedź.
- Zostaliście wybrani w stanie Nowy Jork. Jeżeli więc żądacie, by
trzymać się ściśle faktów, to i ja trzymając się ściśle faktów stwierdzam
przede wszystkim, że nie jesteście w ogóle legalnie ustanowionymi
członkami korporacji.
- Dlaczego zatem nie podjęto zgodnych z prawem wyborów?
- Pastor Russel przez szereg lat kazał przeprowadzać wybory w stanie
nowojorskim. Nikt dotąd nie robił z tego powodu trudności. Byliśmy
wszyscy zgodni, dopóki wy nie wystąpiliście z waszym buntem. Tylko
trzej członkowie rady nadzorczej: Pierson; Van Amburgh i ja sam,
Rutherford, wybrani zostali zgodnie z prawem w Pensylwanii -
stwierdził nowy prezydent. I z kolei sam przystąpił do ataku:
- Inne postanowienie statutu przewiduje, że prezydent jest uprawniony
do nominacji członka prezydium, jeżeli członkowie korporacji nie
wybrali nowego w ciągu trzydziestu dni. Ponieważ wy czterej nie
jesteście członkami legalnymi, a od legalnych nominacji dawno minęło
już dni trzydzieści, przeto powiem wam, co postanowiłem. Otóż czterech
członków prawnie ustanowionych w Pensylwanii mianowałem członkami
zarządu i oni zajmą wasze miejsca (Marley Cole, str. 88-91).
Nieodparcie nasuwało mi się tu pytanie: gdzie w tym wszystkim można
widzieć ingerencję Jehowy, czy wręcz ustanowienie przez Jehowę
kierowniczego ciała? Musiałem odpowiedzieć sobie: nigdzie! -
Owszem, "wybory " do kierownictwa odbyły się ściśle według statutów
powszechnie w danej chwili uznawanych, jakkolwiek nikt się o to dotąd
nie troszczył, nie były to jednak ani "wybory " uczciwe, ani
"teokratyczne ".
Czy w ten sposób miał wybrać Jehowa swojego sługę Rutherforda?
Przytoczona relacja wyraźnie przeczy temu. Aby zostać prezydentem,
Rutherford kazał wykluczyć 31 członków. Czytając o walce o władzę -
za Rutherfordem i przeciwko niemu - miałem wrażenie, że zaglądam za
kulisy jakiejś partii politycznej. Czy wobec sposobu, w jaki Rutherford
zawładnął kierownictwem Świadków, mam wierzyć, że to sam Jehowa
jest odpowiedzialny za organizację swych stworzeń? Że powierza im
autorytet i władzę, by udzielać światu swych wskazań? Nie, przy
najlepszej woli nie mogę w to wierzyć. Wierzyłbym w coś
niemożliwego, zaciągając w końcu winę przed Bogiem.
Ówczesne wydalenie rebeliantów nazywają dziś Świadkowie Jehowy
"oczyszczeniem świątyni przez Jezusa Chrystusa ", intronizowanego w
niebie w roku 1914 Króla Nowego Świata. Według dzisiejszej nauki
"Strażnicy " oczyszczenie to miało nastąpić dopiero w roku 1918.
Tymczasem studiując literaturę z tamtych czasów, musiałem dojść do
wniosku, że to nie może się zgadzać. Wtedy przecież wszyscy wierzyli
jeszcze w to, czego uczył Russel - mianowicie że Chrystus przybył do
swej świątyni w roku 1878 i wtedy dokonał jej oczyszczenia. Russel
powoływał się przy tym na nieodmienność wyroków Bożych. Stąd
zatem dwa różne terminy "oczyszczenia "? Oba nie mogą być
jednocześnie prawdziwe, tym bardziej, jeśli o obu twierdzi się, że
Jehowa ustalił je nieodwołalnie.
Coraz to więcej błędów - chciałbym powiedzieć: wprowadzania w błąd -
jawiło się przede mną przy lekturze pism "Strażnicy ". Wciąż jednak
jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z całego znaczenia i wszystkich
konsekwencji wyników moich badań. Niejeden ze Świadków Jehowy
czytając te słowa doświadczać będzie tego samego. Wielka jest siła
przyzwyczajenia. Trzeba czasu, aby odejść od nawyku myślenia tak, jak
myśli Towarzystwo "Strażnica ".
I jeszcze jedno zastanawia w odniesieniu do wyboru Rutherforda. Jeżeli
sam Jehowa ustanowił go na jego urzędzie, to dlaczego nowy prezydent
musiał stawiać kwestię wyrażenia mu wotum zaufania przez 813
istniejących wówczas zborów? Większość z nich opowiedziała się za
Rutherfordem, akceptując przez to jego wybór w sposób
demokratyczny, a nie teokratyczny.
Wydarzenia związane z wyborem prezydenta umocniły me
postanowienie zbadania całej nauki Świadków i podjęcia decyzji na
podstawie niezaprzeczalnych faktów. Wciąż jeszcze usiłowałem trzymać
się i bronić mej dotychczasowej wiary Świadka Jehowy. Nastrój
sceptycyzmu wzmogła we mnie relacja Rocznika 1946 o jednym z
posiedzeń kierownictwa Towarzystwa "Strażnica ". Mowa tam o 438
członkach korporacji pensylwańskiej, którzy posiadają udziały. Co to są
udziały? Są to przecież akcje. Czy zatem Towarzystwo "Strażnica " jest
towarzystwem akcyjnym? Tak należałoby sądzić.
Były sługa obwodu Schnell ze Stanów Zjednoczonych, w swej książce
"Występują przeciw mnie fałszywi świadkowie "
18
, nazywa wielokrotnie
"Strażnicę " towarzystwem akcyjnym. Schnell pracował przez wiele lat
w centrali brooklyńskiej jako podwładny Rutherforda i otrzymywał od
niego szczególne zlecenia. Wydaje się być człowiekiem dokładnie
znającym sprawy.
Czy nasza "teokracja " miałaby być czymś zupełnie innym niż
organizacją Jehowy - bo towarzystwem akcyjnym?
CZY JEHOWA KIERUJE TOWARZYSTWEM
"STRAŻNICA "?
- Oto pytanie, na które muszę zdobyć wreszcie pewną i jasną
odpowiedź. Żąda tego moje poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i
ludźmi. Nie mogę się cofnąć przed tym pytaniem. Już w wyniku mych
dotychczasowych badań wiara, że to Jehowa kieruje naszą organizacją,
zachwiała się we mnie. Chciałem jednak rzecz zbadać dokładnie i
wyrobić sobie ostateczny sąd dopiero po rozważeniu wszystkich "za " i
"przeciw ". Już przez to jednak przeciwstawiałem się "Strażnicy ", która
domaga się, aby w imię Boże poniechać wszelkiej krytyki.
Czy bracia z Brooklynu czują się zwolnieni od odpowiedzialności przed
kimkolwiek? Czy ich wola może być wolą Jehowy? Wydało mi się
zuchwalstwem twierdzenie, które znalazłem w "Strażnicy " z roku 1956,
str. 474 wydania niemieckiego:
Ponieważ "wiernemu i roztropnemu niewolnikowi " (mowa tu o
"Strażnicy ") powierzone zostały wszystkie dobra Mistrza, przeto
patrzmy na rzecz we właściwy duchowy sposób, przyjmując, że to, co
czyni "wierny niewolnik ", służy zawsze naszemu dobru. Niewolnik przez
to wypełnia swą powinność, że pełni dzieło Jehowy. Dlatego wola
niewolnika jest wolą Jehowy. Bunt przeciwko niewolnikowi jest buntem
przeciw Bogu.
Wola "niewolnika z Brooklynu " nie może być po prostu wolą Jehowy!
Jehowa nie może przecież chcieć, żeby wśród Jego Świadków na całym
świecie "Strażnica " siała niepokój i zamieszanie. W mych
dotychczasowych studiach nie znalazłem żadnego dowodu na to, by
Mistrz wszystkie swe bogactwa powierzył Towarzystwu "Strażnica ".
Długo, ale na próżno, szukałem takiego dowodu, jako że byłby on
usprawiedliwieniem dla "Strażnicy " i dla mnie samego. Słowa: "Wy
jesteście moimi świadkami " nie dowodzą, że to właśnie przywódcy
"Strażnicy ", tzw. "ciało kierownicze ", są wysłańcami Boga. Siłę
dowodu posiadają nie poszczególne słowa Biblii wyrwane z ich
kontekstu, ale nauki i czyny zgodne z Pismem jako całością. Czy Biblia
daje "Strażnicy " prawo żądać od nas w imię Boga poniechania
jakiejkolwiek krytycznej refleksji? Tego nie żądali przecież nawet
Apostołowie od gmin pierwotnego Kościoła. Przeciwnie, Apostołowie
doradzali swoim słuchaczom, aby to, co od nich słyszą, porównywali z
wypowiedziami Pisma Świętego. Dlaczego nam, Świadkom Jehowy, nie
wolno zastosować w pełnym sensie słów "wszystko badajcie " (1 Tes
5,21)? Z jednej strony "Strażnica " wzywa nas, abyśmy wszystko
sumiennie badali, lecz z drugiej strony to, czego ona sama uczy, nie ma
podlegać zbadaniu. Nawet w przypadku stwierdzenia jawnych
sprzeczności między nauką "Strażnicy " a Biblią nie należy występować
z krytyką.
W sprawie przewodnictwa Jehowy w Brooklynie
Jeśli Jehowa istotnie prowadzi Świadków, to jego wszechmocny wpływ
winien przejawiać się przede wszystkim w Brooklynie. Prezydent
Towarzystwa "Strażnica " i jego najbliżsi współpracownicy powinni
cieszyć się szczególną łaską Jehowy. Określa się ich przecież jako "ciało
kierownicze ".
Demokratyczna teokracja
"Strażnica " z 1.8.1956 uczy na str. 474: Jehowa bierze
odpowiedzialność za organizację swych stworzeń: przekazuje im
autorytet i władzę oraz daje wskazania! Te słowa "Strażnica " odnosi
oczywiście do Towarzystwa i Świadków, nimi też uzasadnia teokrację.
Dotychczas wszystkie te śmiałe stwierdzenia naszych braci
przyjmowałem bez namysłu jako prawdę. Rozbudzony zmysł krytyczny
nie pozwalał mi już jednak dłużej przyjmować na ślepo twierdzeń
"Strażnicy ". Jak wspomniałem, już wybór Rutherforda nie odbył się
"teokratycznie ". Z kolei analizowałem relacje o wyborze Knorra i jego
stronników. Może tutaj ujawniło się współdziałanie Jehowy? O wyborze
Knorra pisze "Strażnica " z 1.1.1956 (str. 10) następująco:
Po południu dnia 13 stycznia 1942 wszyscy członkowie dwu komisji
zebrali się w sali przyjęć domu "Bethel " w Brooklynie. Nathan H.
Knorr, wybrany podczas ostatnich powszechnych wyborów w Pittsburgu
wiceprezydentem, prosił na kilka dni przed zebraniem członków komisji,
aby na modlitwie i rozważaniu błagali o mądrość, która pokierowałaby
nimi. Tak też członkowie uczynili.
Zgromadzenie otwarto modlitwą, prosząc szczególnie, aby Jehowa
obdarzył mądrością w wyborze sługi według swojej woli, mających
reprezentować go w organizacji na sposób przepisany prawem. Po
należytym, wnikliwym namyśle wyznaczeni zostali i wybrani
jednogłośnie bracia Nathan H. Knorr jako prezydent i Hayden C.
Covington jako wiceprezydent obu korporacji. Później, jeszcze tego
samego dnia, przy okazji spotkania "Rodziny Bethelu "
19
w Brooklynie,
sekretarz komisji dyrekcyjnej ogłosił wyniki wyborów, co wywołało
entuzjazm zebranych.
Już przy pierwszej lekturze tej relacji uderzyło mnie, że wybrani bracia
mają być przedstawicielami Boga na ziemi. Jak to? Przecież
Towarzystwo twierdziło dotąd zawsze, że Bóg nie potrzebuje na ziemi
żadnych przedstawicieli czy namiestników. Skąd więc nowi słudzy czują
się naraz przedstawicielami Jehowy?
Całej procedurze wyborczej towarzyszyła modlitwa: mądrość Jehowy
miała wpłynąć na wybór jego namiestników. Tymczasem wybrany
został nieodpowiedni wiceprezydent. Gdyby Jehowa wspierał przy
wyborze swą organizację, nie dopuściłby do błędnego posunięcia w tak
ważnej sprawie, do wyboru kogoś nie nadającego się. Covington był
przecież tym człowiekiem, o którym Rocznik 1946 (str. 253-257)
mówił:
24 września .1945 roku H. C. Covington złożył dobrowolnie urząd
członka dyrekcji i wiceprezydenta Towarzystwa "Strażnica " w
Pensylwanii. Uczynił to nie po to, by być w zgodzie z tym, co zdaje się
wolą Pana wobec wszystkich członków dyrekcji i sprawujących w
przyszłości urząd wśród pomazańców, ponieważ jego nadzieja zwracała
się ku temu, aby należeć do "innych owiec ". Na jego miejsce
wiceprezydentem został wybrany W.E. E. Franz. Brat Covington
pozostaje nadal przewodniczącym komisji prawnej Towarzystwa (cyt. za
"Strażnicą " r. 1956, str. 10).
I jeszcze jedno zrozumiałem czytając relację o wyborach: to, czego ciało
kierownicze zabrania swym poplecznikom, tego mianowicie, aby kazali
się wybierać jako słudzy w zgromadzeniach lokalnych i obwodach, to
czyni samo. Czy Jehowa lub Chrystus zarządził, by przywódcy ludu
Bożego wybierali się nawzajem? Gdzie przy takim wyborze można
mówić o "ciele kierowniczym " ustanowionym przez Chrystusa Jezusa
czy Jehowę? O tym, że prowadzi ją sam Bóg? Ciało kierownicze nie
może być chyba identyczne z przedsiębiorstwem "Strażnica ", ponieważ
jako "ciało kierownicze " określa się resztę z 144000 wybranych. W
żyjącej jeszcze dzisiaj "reszcie członków Ciała Chrystusa "
20
- które to
określenie odnosi się do owych 144000 - widzi się tego sługę, który
wydaje żywność we właściwym czasie. Czy ów sługa - to znaczy całość
wybranych - nie powinien mieć wpływu na wybór ciała kierowniczego?
Gdzie jednak poza Brooklynem członkowie "reszty " mieli
kiedykolwiek głos w wyborze tego ciała? Jak to ciało może porównywać
siebie z pierwotnym Kościołem? Przeczytajmy, co mówią Dzieje
Apostolskie (15,1-35) o Soborze Apostolskim w Jerozolimie. Widzimy
tutaj zupełnie inny sposób postępowania. Kiedy w pierwotnym Kościele
pojawiły się rozbieżne poglądy, zebrali się w Jerozolimie Apostołowie i
Starsi wobec całej gminy, omawiając publicznie swoje opinie, nie
otrzymawszy uprzednio wskazań od jakiegoś prezydenta. Działali więc
w sposób wolny. Dostrzegano jasno różnice zdań, a rozstrzygnięcia
podjęto następnie publicznie i otwarcie.
Jakże inaczej wygląda rzecz w "nowym " pierwotnym Kościele
Świadków Jehowy! Czy wybrani Jehowy omawiają tutaj przeciwstawne
opinie? Nic takiego tu nie istnieje. Czytając Dzieje Apostolskie, rozdział
6, wiersze 1-6 widzimy, że metoda ustanawiania w urzędzie sług
Towarzystwa "Strażnicy " nie odpowiada temu wzorowi, na który
Świadkowie stale się powołują.
To nie jakiś autorytatywny prezydent ustanawiał wtedy posługujących.
Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało: Upatrzcież
mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i
mądrości. im zlecimy zadanie... Wybrali więc Szczepana i innych,
przedstawili ich Apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce. -
Jakże zupełnie inaczej wygląda dziś rzecz u Świadków Jehowy.
Brooklyn jest absolutnym autorytetem. Nikt nie ma prawa
zakwestionować jakiegokolwiek słowa wychodzącego od ciała
kierowniczego. Brooklyn żąda dla siebie praw dyktatorskich, twierdząc
że "wola Towarzystwa "Strażnica " jest wolą Jehowy ". Czy błądząc
chce narzucić swoją własną wolę Bogu? Swą wypowiedzią "Strażnica "
stawia Towarzystwo ponad Bogiem. W moich oczach jest to
bluźnierstwem.
A zatem Towarzystwo "Strażnica " bluźni Bogu? Tak - do tej konkluzji
doszedłem po trzeźwym namyśle i zestawieniu pism "Strażnicy " z
Biblią. Mimo ogarniającego mnie lęku sąd ten musiałem podtrzymać.
Wbrew moim wahaniom musiałem skonfrontować naukę "Strażnicy " z
Pismem. Nie mogłem przecież wierzyć tylko dlatego, że jacyś ludzie
twierdzą o sobie, jakoby to oni właśnie byli świadkami Boga. Moim
świętym obowiązkiem było zbadanie podawanej mi do wierzenia nauki,
zwłaszcza wtedy, gdy ujawniały się w niej niejasności. Nie mogę
przecież stanąwszy kiedyś przed Bogiem powiedzieć: Panie, moje błędy
to nie moja wina. Zwiodło mnie Towarzystwo "Strażnica ".
Gdyby "Strażnica " była rzeczywiście organizacją Bożą, to cały jej
rozwój musiałby być inny i inne jej działanie. Nasuwał mi się więc z
nieodpartą siłą wniosek, że Jehowa nie prowadzi "Świadków ".
Szukałem jednak wciąż jeszcze dalszych dowodów, musiałem usunąć do
końca trwający we mnie niepokój.
W UPOJENIU ENTUZJAZMU
"Szczęśliwa społeczność Nowego Świata " - mówi się ciągle, kiedy
Świadkowie Jehowy zgromadzą się na swych kongresach. Myślę o
kongresie na berlińskiej Waldbühne czy o kongresie w Norymberdze.
Jak biły w nas serca, gdy otoczeni rzeszą braci słuchaliśmy tam "nowych
prawd ". Gotowi byliśmy bez namysłu aprobować proklamacje czy
rezolucje głoszone potem przez Towarzystwo "Strażnica " całemu
światu. Jak szczęśliwi byliśmy, tysiące zebranych, że oto znowu
możemy pokazać światu, jak działa lud Boży. Z jaką siłą brzmiały w
naszych uszach wyzwania posłań zwróconych do ludzi tego świata.
Świadkowie Jehowy postępowali tak w swoich dziejach zawsze. Ale
czego też już nie głoszono światu w imię Boga i tysięcy Świadków!
Zgromadzenie główne w Cedar Point (Ohio, USA) rok 1922:
Proklamacja zatytułowana:
Wezwanie do przywódców świata! - Pokój, dobrobyt i szczęście
ludzkości nie mogą być osiągnięte na drodze konferencji
międzynarodowych - Prawdziwy środek zbawczy - Kwestia życia dla
wszystkich narodów ziemi - Międzynarodowi Badacze Pisma przyjmują
rezolucję. W przeciągu kilku tygodni w całym świecie chrześcijańskim
rozprowadzono 35 milionów egzemplarzy tego emocjonującego orędzia
o sądzie, dającego wyraz gniewu Jehowy.
Kongres w Los Angeles (Kalifornia, USA) rok 1923:
Zgromadzenie główne podjęło historyczną rezolucję zapowiadającą
"drugie wylanie się gniewu Bożego " na chrześcijaństwo (45 milionów
egzemplarzy). Wroga była zdaniem "Strażnicy " reakcja chrześcijaństwa
na ten głos trąby zapowiadającej sąd Boży.
"Rozstrzygający rok 1925 " - Świadkowie Jehowy okazują się
fałszywymi prorokami:
Wybaczcie, drodzy czytelnicy, tych ostatnich słów w żadnej z rezolucji
nie napisano. To już moje własne stwierdzenie oparte na głośnych
proklamacjach i nauce "Strażnicy " o roku 1925. Wbrew zapowiedziom
nie zmartwychwstali w tym roku Abraham, Izaak, Jakub... Nie nastąpiło
ziemskie panowanie Boga. Nie powstał "Nowy Świat ". Powstało tylko
rozczarowanie, wielkie rozczarowanie. Ale Świadkowie Jehowy, nie
zbici z tropu, nie poddali się zwątpieniu. Czy byli ślepi - pytam - nie
dostrzegając jawnego bezsensu swych proroczych zapowiedzi? Czy
stracili do reszty rozsądek głosząc nadal, że rok 1925 jest rokiem
rozstrzygającym wtedy, kiedy ich twierdzenia okazały się oczywistą
pomyłką? Czy niczego nie nauczyli się z przeszłości? Nie czytali
broszur "Droga do Raju " i "Miliony żyjących dzisiaj nigdy nie umrą "?
Czy nigdy nie przestudiowali porządnie swojej "Strażnicy ", skoro
wrócili do błędów Russela i Rutherforda?
Trudno wręcz sobie wyobrazić, że setki tysięcy ludzi daje się
wprowadzić w błąd przez małą grupę badaczy i jeszcze ich potem
entuzjastycznie oklaskuje! W każdym razie o "rozstrzygającym roku
1925 " rychło zapomniano.
Zgromadzenie główne w Londynie (Royal Albert Hall} rok 1926:
Znowu gromkie hasła: "Świadectwo dla władców świata ". Mowa tu
m.in. o "wielkiej, poważnej odpowiedzialności " spoczywającej na
politykach, mężach stanu.
Teraz spełnia się Boże proroctwo, a w kolejności jego spełnień mieszczą
się dowody... Od roku 1914 bieg wypełniania się zapowiedzi Bożych
pozwalał poznać, że nadszedł koniec złego świata, a to wraz z wojną
światową, głodami, zarazami, trzęsieniem ziemi, rewolucjami, powrotem
Żydów do Palestyny... ( "Światło ", t. 1, str. 141-145).
Musiałem powiedzieć sobie, że Rutherford niczego się nie nauczył.
Przed rokiem zaledwie jego "Boże prawdy " okazały się pomyłką, a już
znowu jako znak czasu przepowiada coś, co dzisiejsi przywódcy
Świadków Jehowy określają jako dzieło szatana: powrót Żydów do
Palestyny. Ale upojenie kongresowe trwa. Większość Świadków daje się
porwać entuzjazmowi i przyjmuje bez zastrzeżeń najbardziej nawet
niemożliwe proklamacje.
Kongres na stadionie Yankee w Nowym Jorku, rok 1953:
Rozbrzmiewa głos Knorra. Nadchodzi moment szczytowy. 165000
Świadków wsłuchuje się w słowa prezydenta, który przestrzega
polityków i narody:
Wasz czas przeminął! Szczególnie od zakończenia pierwszej wojny
światowej w roku 1918 Świadkowie Jehowy przestrzegali wszystkie
narody. Ale narody nie chciały zrezygnować z nieteokratycznej władzy
ludzi i przekazać swej suwerenności. Jezusowi Chrystusowi,
teokratycznemu Królowi królów Jehowy... ( "Nowy Świat Boży po Har-
Magedonie ", wyd. niemieckie 1954).
Nie mogłem oprzeć się refleksji: jak mężowie stanu mają wierzyć tej
proklamacji, jeśli pamiętają, jakie fiasko przyniósł rok 1925. Jeśli
zawiodły przepowiednie dotyczące roku 1914 i 1925, to oświadczenia
Knorra nie można było traktować poważnie, tym bardziej, że chodziło o
sprawy mające dla świata daleko idące konsekwencje. Jak wyobrażał
sobie brat Knorr sytuację na świecie, gdyby wszyscy politycy i
wszystkie narody zrezygnowali z istnienia władzy państwowej? Albo
wyrzekli się tej władzy już w roku 1925? Kto podtrzymywałby wtedy
porządek publiczny? Kto zajmowałby się tym od roku 1925 aż po dziś
dzień? Kto troszczyłby się jeszcze wtedy o rozumną politykę
ekonomiczną i społeczną, o prawodawstwo, handel, komunikację -
krótko mówiąc o te wszystkie zadania i obowiązki, które musi przejąć
każda ludzka władza sprawująca rządy? ...Czy zrobiłby to może pan
Knorr i jego współpracownicy jako "namiestnicy Chrystusa na ziemi "?
- Taki wniosek nasuwa się Towarzystwu "Strażnica " i dlatego już teraz
przygotowuje się posługujących w zborach do ich zadań związanych z
rządami w "Nowym Świecie ". Gdyby rządy państw świata ustąpiły w
roku 1925 czy 1953, to pan Knorr musiałby już zająć się sam tak
znienawidzoną przez siebie polityką...
Przykładem na to, z jakimi niedorzecznościami godzą się porwane
entuzjazmem rzesze Świadków Jehowy, są wypowiedzi dawnego sługi
krajowego w Niemczech, Ericha Frosta. W sprawozdaniu z działalności
Świadków Jehowy w Niemczech w roku 1951 pisze on o wizycie brata
Knorra w Berlinie Zachodnim i na kongresie w Frankfurcie nad Menem:
Kto pośród wielkiej rzeszy ludu Bożego może wyobrazić sobie, co to
znaczy: Brat Knorr za "Żelazną Kurtyną "? ...Więcej niż 8000
uczestników ze strefy wschodniej... Ludność strefy wschodniej wsłuchuje
się w orędzie i miłuje je... (Rocznik 1952).
Knorr w Berlinie Zachodnim! Jak gdyby było w tym coś
nadzwyczajnego? ...Co złego może mu się tam zdarzyć? Knorr w
Moskwie! - To byłoby coś! Ale pojechać tak daleko brat Knorr się nie
odważa. Wysyła tam wpierw innych. Ludność strefy wschodniej
wsłuchuje się w orędzie i miłuje je. Jak można twierdzić coś podobnego?
Aż do zakazu działalności Towarzystwa "Strażnica " (r. 1950)
mieszkałem w strefie wschodniej Niemiec i nie mogłem stwierdzić, by
tamtejsza ludność miłowała nasze orędzie lub choć słuchała go. Na
podstawie własnego doświadczenia mogę powiedzieć tyle, że większość
odrzucała naszą naukę, a nawet była wobec niej nastawiona wrogo. I tak
się też dzieje w każdym kraju świata. Tylko znikoma mniejszość miłuje
nasze orędzie. Jest to przecież faktem. Propagandę szerzoną przez
kierownictwo, uważaliśmy za prawdziwą i słuszną. Uczono nas zawsze
patrzeć na naszą organizację jako na najważniejszą w świecie, więcej:
jako jedyną uprawnioną przez Boga do istnienia. Daliśmy się porwać
temu przekonaniu, upojeni "wstrząsającymi światem " przemówieniami
naszych przywódców - tak jak gdybyśmy stanowili oś świata, wokół
której obraca się całe życie. Kto dorównuje nam w świecie znaczeniem?
- Nikt!
Toteż kierownictwu ogromnie zależy na tym, żeby rozbudzić entuzjazm
mas - poprzez nową książkę, nową broszurę czy pisemko publikowane
zawsze dzięki "łasce Jehowy ". W upojeniu podnoszą potem tysiące
zebranych te książki i książeczki wyciągając w górę ręce, z
rozpromienioną twarzą, jak gdyby były to rzeczy najświętsze i
najbardziej uszczęśliwiające, jakie człowiek może posiadać na ziemi. Co
za promienny optymizm bije z pism "Strażnicy ", sławiących po całym
świecie jedność, harmonię, szczęście błogosławionej wspólnoty i
organizacji Świadków Jehowy!
"IMIĘ JEHOWY JEST POTĘŻNĄ TWIERDZĄ "
Nie!... Stawiam wewnętrzny opór krytyce. Po co te ciemne, krytyczne
myśli ? Jestem przecież w "prawdzie ", pragnę służyć Bogu. Bo czy
można Go znaleźć gdzie indziej? Czy nie ma racji "Strażnica " mówiąc,
że powinniśmy w imię Boże poniechać wszelkiej krytyki? Tylko
odwagi, zaufaj Jehowie! Bo Jehowa to potężna twierdza; sprawiedliwy
szuka w niej ucieczki i znajduje bezpieczne schronienie.
Wszystkie wyniki mych studiów chwieją się od nowa. Muszę tylko
znów zacząć działać, a w życiu dla innych znajdę znów bezpieczeństwo
i pokój. Jasne wyniki mych studiów, decyzja prowadzenia dalszych
badań - wszystko to napełnia mnie lękiem. Bracia ze zboru od dawna
spostrzegli, że coś się ze mną dzieje. Nikt jednak nie podszedł do mnie z
pomocą. Rzucam się znowu w działalność w terenie. Znów chodzę od
drzwi do drzwi, głosząc że teraźniejszy świat zginie wkrótce w Bożym
sądzie Har-Magedonu. Tylko ten, kto przyłączy się do nas, uratuje się i
przejdzie do życia w Nowym Świecie.
Sumienie nie daje mi jednak spokoju. Toczę dalej sam z sobą
wyczerpującą walkę. Wiem, że wiele rzeczy w nauce "Strażnicy " jest
błędem. Sądzę, że Jehowa nie kieruje tą organizacją. A jednak nie mogę
się zdecydować na krok ostateczny. Raz jeszcze staję przed braćmi
ucząc. Raz jeszcze staram się być wzorem w posłudze. Rozdarty
wewnętrznie, szkolę braci do nauczania w domach.
I znów siedzę nad książkami. Znowu obejmuję spojrzeniem wyniki
moich krytycznych badań. Jest dla mnie jednoznaczne, że wyciągnięte
wnioski były słuszne. Dlaczego więc nie mogę oderwać się od nauki
"Strażnicy "? Dlaczego ciągle powracam do myśli, o których wiem, że
nie są biblijne, nie są chrześcijańskie? Przeżywam straszny lęk, że
wzbudzę gniew Jehowy i że stracę życie czekające mnie w Nowym
Świecie. Strach przed utratą życia ? To przecież egoizm! Jestem
przywiązany do życia. Dobrze, swe życie kocha każdy człowiek. Ale
czy mego życia nie zatracę właśnie przez to, że będę myślał co innego, a
czynił co innego? Czy tak postępując nie jestem obłudnikiem? Tak, bez
wątpienia. Lecz jeśli jestem obłudnikiem, to już zatraciłem me życie.
Tak być nie może, nigdy! Musiałbym wbrew mojej lepszej wiedzy
przestać myśleć o wszystkich negatywnych wnioskach na temat
Towarzystwa "Strażnica ", jego nauki i odniesienia do Boga.
Mijają godziny. Wydaje mi się, że tracę rozum. Jedna myśl ogarnia mnie
z coraz większą siłą, przestaje być już tylko myślą. Pośród urywanych
słów modlitwy do Chrystusa i Boga staje się pewnością: ja przecież nie
myślę o Panu Bogu, lecz tylko o samym sobie! Towarzystwo "Strażnica
" wpoiło we mnie straszny, nieprzezwyciężalny lęk przed zagładą w
Har-Magedonie. Owładnięty tym lękiem, nie służę jednak Bogu. Nie
zostawiam miejsca dla Jego łaski - chcę zbawić sam siebie poprzez moje
czyny. A zbawić samego siebie - to dla człowieka niemożliwe. Nie
wpłynę na Pana Boga przedstawiając Mu pozytywny raport z mej pracy
w terenie. Nie wprowadzę Go w błąd, nawet jeśli uda mi się stłumić
wszystkie nurtujące mnie wątpliwości.
Jehowa jest potężną twierdzą. Uciekłem się do tej twierdzy, lecz nie
znalazłem schronienia. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Mimo
wszystkich oczywistych wniosków w odniesieniu do Towarzystwa
"Strażnica " wciąż jeszcze nękają mnie wątpliwości. A może właśnie te
wątpliwości w odniesieniu do nauki Świadków Jehowy są przejawem
działania łaski Bożej we mnie? Czy w takim razie moje modlitwy nie
zostały jednak wysłuchane? - Do jakiego Boga właściwie się modlę?
Przecież do Jehowy, jedynego prawdziwego Boga! Ale tu jawi się już
kolejna wątpliwość: czy Jehowa to właściwe imię Boga ? Wiedzieć to
jest dla nas, Świadków Jehowy rzeczą ogromnej wagi. Chcę więc też
poznać dokładniej prawdę o imieniu Boga, aby wyzwolić się ze
zniewolenia przez przepotężną organizację. Boże, wspomóż mnie! Oto
mimo całej mej słabości chcę Tobie służyć. Panie Jezu, Odkupicielu,
Zbawicielu, zmiłuj się nade mną!
Wytężam wszystkie siły. Żadne usprawiedliwienia "Strażnicy " już mnie
wewnętrznie nie przekonują. Moja prośba zwrócona do Chrystusa jest
jak wołanie pośród burzy. Błagam żarliwie, by Bóg wysłuchał mnie w
Jego imię. Coraz boleśniej odczuwam moją wewnętrzną pustkę. Muszę
odnaleźć drogę do Boga, jego słowo zapewnia, że kto szuka, ten
znajdzie. Nie mogę zatrzymać się w połowie drogi ku Prawdzie, czy
powrócić wręcz do starych błędów. Muszę szukać, lecz żeby znaleźć,
muszę też nadal badać. I tak też odzyskałem pewien wewnętrzny pokój.
Bóg widzi na pewno mój szczery wysiłek i moją mękę, w której do
Niego wołam. Trzeba mi jeszcze większej pewności. To ma mnie
umocnić do rozstrzygającego kroku, przed którym nie mogę i nie wolno
mi się już cofnąć.
Co imię "Jehowa " znaczy dla Świadków
Miało to imię dla mnie i ma dla wszystkich świadków przeogromne
znaczenie. Ono wskazuje, kto jest prawdziwym świadkiem Boga, a kto
nie. Jest ono znamieniem Świadków jako prawdziwego Bożego ludu
Przymierza. Imię "Jehowa " wciąż jest przedmiotem szczególnej uwagi
"Strażnicy ".
(...) aby się przez to odróżnić od wszystkich fałszywych bogów, Stwórca
Najwyższy Pan nadał sobie imię jedyne w swoim rodzaju ( "Strażnica "
1957, str. 451).
(...) ponieważ Jehowa jest wyłącznym imieniem Stworzyciela nieba i
ziemi (1958, str. 350).
Chrystusowe zgromadzenie dwudziestego wieku musi najpierw wiedzieć,
co jest imieniem Boga, tak jak zostało ono objawione przez Jezusa
pierwszym uczniom, a członkowie zgromadzenia muszą stać się
świadkami tego wzniosłego imienia, tak jak byli nimi prorocy starego
czasu, Jezus i chrześcijanie pierwszego stulecia. Tylko reszta
namaszczonych Świadków Jehowy i ich dzisiejsi współtowarzysze
posiadają głębokie zrozumienie Bożego imienia JEHOWA! (1955, str.
441-2)
Przed około zgromadzony lud zrozumiał, jak niezmiernie ważne jest to
święte imię i zaczął więcej jeszcze o nim się uczyć. W roku 1926
"Strażnica " z 1 lutego przyniosła czołowy artykuł "Kto będzie czcić
Jehowę? " i odtąd imię Jehowa zajmuje szczególne miejsce w życiu Jego
dzieci, powiększając swoje znaczenie (1954, str. 278).
Musi to budzić pragnienie i nadzieję, by imię JEHOWA widzieć
wyniesione ponad wszelkie imię w uniwersum. ..To są...znamiona
prawdziwej religii (1954, str. 241).
To nie Hebrajczykom, Izraelitom, Żydom zawdzięczamy niezwykle imię
Boga. Żadne stworzenie na niebie i ziemi nie nadało Mu tego imienia.
On sam je wybrał. Ogłosił je jako swoje imię mówiąc "Ja jestem
Jehowa, to jest moje imię " (Izajasz 42,8; tłumaczenie elberfeldzkie).
Aby prawdziwego Stworzyciela nowego nieba i nowej ziemi nazwać w
sposób pełen czci, musimy Jego jedynego rodzaju imię "Jehowa "
wspominać we wszystkich jego powiązaniach ( "Neue Himmel und eine
neue Erde ", str. 12,13).
Imię Jehowa jest więc dla Świadków święte. Jest jedyne w swoim
rodzaju. Jest jedynym, wyłącznym imieniem Boga. Ma doniosłe
życiowe znaczenie dla Świadków. Stanowi znamię prawdziwej religii. Z
tych oświadczeń "Strażnicy " czerpią Świadkowie głębokie zrozumienie
tego właśnie imienia Jehowa.
W jaki szczególny sposób uzasadnia się cześć tego imienia u Świadków
Jehowy? Biblia inspirowana przez samego Stwórcę używa wielokrotnie
tego wyrażenia, począwszy od 1 Księgi Mojżesza
21
2,4, gdzie w tzw.
przekładzie "Nowego Świata " czytamy: "Oto historia nieba i ziemi w
czasie ich stworzenia, w dniu, w którym Jehowa Bóg uczynił niebo i
ziemię ". Stąd jesteśmy upoważnieni używać w odniesieniu do Boga
określenia Jehowa Bóg, które On sam przez swoje natchnienie, przez
swego Ducha, kazał zapisać w swoim świętym Słowie ( "Strażnica "
1958, str. 356-357).
Zatem - jak uczy "Strażnica " - sam Bóg objawił to imię w natchnionym
przez siebie Piśmie. Gdzie jest jednak ta Biblia, którą inspirował sam
Bóg? Czy jest nią przekład Biblii "Nowego Świata ", Towarzystwa
"Strażnica ", który imię Boga oddaje przez wyrażenie "Jehowa "? Czy
tym Pismem natchnionym przez Boga jest elberfeldzki przekład Biblii?
Czy jakiś inny z przekładów wyrażający imię Boga w formie "Jehowa "?
Duch Święty inspirował pierwotny tekst Pisma św., ale nie jakikolwiek z
jego nowoczesnych przekładów oddających imię Boga przez słowo
"Jehowa ". A przecież jak mówi książka "Neue Himmel und eine neue
Erde ": żadne ze stworzeń na niebie i na ziemi nie nadało Mu tego
imienia.
Skąd pochodzi imię Boże "Jehowa "?
Stary Testament został napisany w języku hebrajskim. W piśmie
hebrajskim imię własne Boga wyrażone jest przez cztery spółgłoski:
JHVH. Samogłosek a,e,i,o,u pierwotnie w języku hebrajskim nie
zapisywano. Z pełnej czci bojaźni wobec niepojętego Boga Żydzi za
czasów Chrystusa nie wymawiali już Świętego imienia Bożego: mówili
o Bogu zawsze " Adonai " (tzn. "Pan " ) albo tam, gdzie obok czterech
znaków JHVH było słowo "Adonai " - "Adonai Elohim " (a w
przekładzie greckim, zwanym Septuagintą: "Kyrios " bądź "Theos " ).
Żydowscy uczeni, zwani masoretami, w czasie około roku 750 do 1000
po Chrystusie, podjęli zadanie dokładnego utrwalania brzmienia tekstu
hebrajskiego. Stąd umieścili m.in. pod spółgłoskami hebrajskimi znaki
samogłosek. Przy słowie JHVH podstawili znaki samogłosek wzięte ze
słów "Adonai " albo "Elohim ". Według reguł wokalizacji masoreckiej
wpisali pod J w miejsce a znak e, tak że słowo to wyglądało teraz jak
"Jehovah " albo "Jehovih ", i tak też imię Boże wymawiane było w
późniejszych wiekach przez tych czytelników, którzy nie wiedzieli już,
w jaki sposób powstało ono w tekście masoreckim. Imię "Jehowa " nie
jest więc imieniem biblijnym, ale pojawiło się dopiero między wiekiem
XI a XIV po przyjściu Chrystusa.
Imię "Jehowa " okazało się błędem
Właściwą formą imienia JHVH w odniesieniu do Boga jest według
językoznawców nie "Jehowa ", lecz "Jahwe ". Określenie "Jehowa " jest
w każdym razie błędne. Prawie wszyscy uczeni i badacze są co do tego
zgodni. Encyklopedie niemieckie mówią o imieniu "Jehowa ":
"jehowa - błędnie zamiast jahwe " (Knaur ).
"jehowa - zobacz jahwe " ( Brockhaus ).
O imieniu "Jahwe ":
"jahwe (błędnie jehowa), imię Boga w S.T " (Knaur).
"jahwe, pierwotna wymowa imienia własnego Boga Izraela "
(Brockhaus).
Nawet chętnie i często cytowany przez Świadków Jehowy elberfeldzki
przekład Biblii mówi w przedmowie (str. 4) na temat imion Bożych
następująco: Jehowa - zachowaliśmy to imię Boga Przymierza Izraela,
ponieważ czytelnik od lat przyzwyczaił się do niego... Nowsi uczeni
przyjmują niemal jednogłośnie, że zamiast "Jehowa " czy " Jehowi "
należy czytać "Jahwe ".
Towarzystwo "Strażnica " albo przywódcy Świadków Jehowy muszą
przyznać sami. - w książce pt. "Uzbrojony do każdego dobrego dzieła
"
22
, str. 25 - że imię "Jehowa " nie jest formą pierwotną. Przez lata bracia
z Brooklynu nie dostrzegali, co o imieniu Boga mówią encyklopedie,
uczeni i np. elberfeldzki przekład Biblii, w końcu jednak musieli
przyznać, że imię "Jehowa " jest błędne, natomiast właściwą i pierwotną
formą jest "Jahwe ". Czy więc imię "Jehowa " stanowi dowód
prawdziwej religii? Dlaczego przywódcy Świadków nie odrzucają
imienia Jehowa, skoro przekonali się, że jest ono określeniem
fałszywym? Dlaczego nie nazywają siebie oficjalnie, zgodnie z
właściwym imieniem Bożym, Świadkami Jahwe?
Przyzwyczajenie czy tradycja odgrywa również i u nich ogromną rolę.
Świadkowie przywykli do imienia Jehowa. Zważmy, jak wielkie
znaczenie do tego imienia przywiązuje "Strażnica ". Poniechanie
zwyczaju nazywania Boga Jehową wywołałoby dla organizacji fatalne
skutki. Cała mozolnie zdobyta popularność zostałaby stracona.
Przywódcy Świadków zdają się mieć mentalność ludzi interesu. Nie
zmienia się dobrze znanego imienia firmy, chociaż dawno zmieniło się
imię właściciela... Nie może być innego powodu, dla którego bracia z
Brooklynu trzymają się uporczywie błędnego imienia Boga - "Jehowa ".
W przedmowie do angielskiego przekładu Nowego Testamentu,
zwanego przekładem "Nowego Świata ", kierownictwo brooklyńskie
uzasadnia trwanie przy błędnej formie imienia Bożego tym, że imię
"Jehowa " przyjęło się już w XIV wieku (New World Translation, str.
25). Bracia są tu niekonsekwentni, bowiem gdzie indziej odrzucają
wszelką tradycję ludzką, trzymając się bezwzględnie samej tylko Biblii.
Dlaczego nie zerwać także z ludzką tradycją błędnego podawania
imienia Bożego? Byłoby .to konsekwentne! Ale miałoby też poważne
następstwa dla organizacji Świadków Jehowy.
Zwolennicy tradycji ludzkich - kłamcami
Towarzystwo "Strażnica " odrzuca i potępia wszystkie tradycje religijne,
na które nie można znaleźć dowodu w Biblii. W książce pt. "Bóg
pozostaje prawdziwy "*,
23
pisze się na ten temat:
Właśnie ze względu na spór o tradycje i przepisy przywódców
religijnych popadł wielki Nauczyciel z Nazaretu w konflikt z rabinami...
Czytamy o tym następującą relację: "Wtedy przyszli do Jezusa
faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: Dlaczego Twoi
uczniowie postępują wbrew tradycji starszych?... On im odpowiedział:
Dlaczego i wy przestępujecie przykazanie Boże dla waszej tradycji?... Ze
względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże (...) Obłudnicy...
" (Mt 15, 1-7). I tak udowodnione zostało, że zwolennicy tradycji
religijnych byli kłamcami( "Bóg pozostaje prawdziwy ", str. 11-12).
Paweł przewidział, że ludzie, którzy uważają się za duchownych
chrześcijańskich (albo za duchowych przywódców, jak Knorr i Franz -
dopisek autora), zbudują system przepisów religijnych i przekazów, i tak
zakryją prawdę członkom organizacji religijnych. Dlatego napisał:
Baczcie aby kto was nie zagarnął w niewolę... na podstawie podań
ludzkich (por. Kol 2,8). Paweł wiedział, że te podania ludzkie byłyby
kłamstwami (j.w., str. 16).
Stwierdziłem to, co przyznają sami przywódcy Świadków Jehowy, że w
najważniejszej kwestii dotyczącej imienia Bożego Świadkowie trzymają
się tradycji ludzkich z XIV wieku. Bynajmniej nie myślą o tym, żeby
zerwać z takimi tradycjami, i odrzucić swoje fałszywe Boże imię.
Trwają nadal przy błędnym imieniu "Jehowa " i nadal nazywają siebie
Świadkami Jehowy. Nadal też będzie się próbować bagatelizować tę
sprawę tak, aby zwolennicy Towarzystwa "Strażnica " nie zrazili się
tradycjami, które powinni właściwie potępić i odrzucić.
MÓJ ŚWIATOPOGLĄD ROZPADŁ SIĘ W GRUZY
Kiedy jako jeniec wojenny przebywałem w angielskim obozie, pytałem
siebie, czy Bóg może mi przebaczyć mą winę. To pytanie nurtowało
mnie dogłębnie i ono sprawiło, że stałem się Świadkiem Jehowy.
Sądziłem, że znalazłem "prawdę " i otrzymałem przebaczenie Boga,
kiedy trzymałem w rękach dokument potwierdzający moją szczególną
służbę "pioniera ". Dziś moja wiara legła w gruzach. Sądziłem, że
prawdziwie służę Bogu. Komu ja jednak naprawdę służyłem? Sądziłem,
że moja wina została zmazana, a oto staje teraz przede mną nowa
przeogromna wina. Tysiącom ludzi głosiłem błędną naukę. Setki
umocniłem w tej błędnej wierze. Dziś muszę ostatecznie uznać: moje
dążenie, by służyć Bogu było daremne. Nie przyłożyłem ręki do sprawy
Bożej, ale podałem rękę przemożnej organizacji, ludziom zarozumiałym
i próżnym, jeśli nie wręcz przeciwnikowi Boga. Oddałem siebie z duszą
i z ciałem. Teraz, poznawszy prawdziwe imię Boga, zrozumiałem jasno:
Bóg nie może stać za Towarzystwem "Strażnica " i nigdy za tą
organizacją nie stał! Zrozumienie tego podcięło ostatecznie moje
psychiczne i fizyczne siły. Przed oczyma stoi mi ogrom mojej winy. Co
jest w ogóle prawdą? Gdzie znaleźć Boga ? Czy On w ogóle istnieje? Do
tego doszedłem, że zaczynam wątpić w samo istnienie Boga. Modliłem
się, wiele się modliłem - ale wydaje mi się, że na próżno.
Jak naprawdę wygląda życie? Nie wiem! Żyłem dotąd nauką Świadków
Jehowy, patrząc na wszystko tylko poprzez okulary "Strażnicy ". Tak
jedynie poznawałem rzeczywistość. Świat był dla mnie czymś
diabelskim, zakłamanym, bo usiłował oderwać mnie od prawdziwego
Boga. Teraz stoję zagubiony pośród tego świata, którego nie znam.
Gdzie mam szukać prawdy i sprawiedliwości? Gdzie szukać Boga?
Świat jest w rękach szatana, czego więc mam oczekiwać od tego świata
? Religię katolicką, ewangelicką i inne religie utworzył przecież szatan,
bóg tego świata. Jak więc mam znaleźć w nich prawdę? Czy cały świat
nie jest jednym wielkim kłamstwem? "Strażnica " zwiodła mnie w
samych fundamentach postawy religijnej. W co mam jeszcze w ogóle
wierzyć?
Jestem u kresu. Wszystkie kryteria wiary rozsypały się, w myślach mam
chaos. Gdzie tu jest wyjście? Nie widzę go, żyję i pracuję jak we śnie.
Znalazłem pracę na terenie Szwajcarii. Jeden z kolegów zorientował się
w moim stanie i wkradłszy się w moje zaufanie podle go nadużył.
Zapłaciłem za to drogo. Stałem się jeszcze bardziej sceptyczny wobec
ludzi. Nikomu nie ufam, nikomu nie wierzę. Wobec upadku sił, każda
praca fizyczna staje się dla mnie zbyt ciężka. Nie mogę też mimo
wszelkich wysiłków skupić myśli na tym, co robię. Jestem podatny na
każdą infekcję. Toteż tracę miejsce pracy. Walą się teraz na mnie
wszelkie możliwe nieszczęścia. Zapadam na ciężką chorobę serca. Moje
siły fizyczne załamują się ostatecznie. Ponieważ pracowałem na terenie
Szwajcarii, tracę uprawnienia do zasiłku chorobowego i dla
bezrobotnych. Aby rodzina nie umarła z głodu, żona idzie do pracy.
Zarabia niewiele, a koszty mego leczenia rosną. Coraz bardziej toniemy
w długach. Pozbawiony jestem w chorobie pielęgnacji, bo żona zajęta
pracą nie ma już czasu dla mnie. Nadto muszę troszczyć się o troje
naszych dzieci. Nie widzę z tej sytuacji wyjścia. Wydaje mi się, że
jesteśmy pod każdym względem zgubieni.
Po długich miesiącach mój stan poprawia się na tyle, że próbuję na
nowo pracować. Ale przez cały ten długi czas wadzę się z Bogiem i
moim losem. Dopiero po długiej walce wewnętrznej dochodzę do tego,
że nie wątpię już w istnienie Boga. Bóg jest dla mnie rzeczywistością,
większą aniżeli wszystko wokół mnie. Jestem tylko przekonany, że
żadna organizacja religijna na ziemi nie służy naprawdę Bogu.
Nie mogę sprostać wymogom podjętej pracy. Ponownie powala mnie
choroba. Cała rodzina zebrana wokół mnie modli się do Boga, którego
nie znamy. Żarliwie zwracamy się do Chrystusa, naszego Zbawiciela,
we wspólnej modlitwie o łaskę i Światło Boże.
Żona znowu musi iść do pracy, bo ja pracować nie mogę. Trudności
finansowe rosną. Nie wiemy, co wpierw zapłacić i skąd wziąć na to
pieniądze. Nie wystarcza nawet na jedzenie. Myślimy już tylko o
dzieciach. Wszystkiego wyrzekamy się dla nich, byle tylko one były
syte i zdrowe. Ale na tym nie dość nieszczęść! Z kolei zapada ciężko na
zdrowiu moja żona. Przewieziona zostaje do szpitala. Przeprowadzona
tam operacja powoduje nowe długi. Zmuszony mimo wszystko
pracować, zostaję przedstawicielem pewnej firmy. Ale albo mam do
ludzi zbyt wielkie zaufanie i doznaję potem gorzkich, bardzo gorzkich
zawodów, albo jestem nazbyt nieufny i nie działam właśnie tam, gdzie
działać byłoby trzeba. Tak więc moje życie determinuje coraz bardziej
duch ciągłej negacji: Jestem bliski rozpaczy. Pytam siebie często, po co
ja jeszcze w ogóle żyję. Czy nie zawiodłem na całej linii? I czy moja
rodzina, moje biedne, niewinne; dzieci muszą za to pokutować?
Jakie wskazania mogła mi dać "jedyna prawdziwa " religia Świadków
Jehowy w odniesieniu do rzeczywistości życia na ziemi? Nie dała mi
żadnych, absolutnie żadnych. W zetknięciu z życiem takim, jakim ono
jest, zawodzę, bo nie jestem przygotowany do niego.
To było nazbyt piękne głosić Królestwo Boże jako jedyny ratunek
świata. Wszystko inne nie obchodziło mnie, skoro miałem to, co do
życia najniezbędniejsze. Wszystkiego innego oczekiwaliśmy od nowego
świata. Po co zajmować się tutaj rzeczami codzienności? Wszystkie
problemy rozwiąże już rychło Har-Magedon, jeśli tylko wytrwamy w
służbie. Ale domek i ogród w "nowym świecie " Świadków Jehowy był
jednak tylko snem. Sen rozwiał się w nicość i oto stoję nie wiedząc co
dalej.
Wciąż od nowa modlimy się wytrwale do Boga. Nie otrzymując
odpowiedzi sądzę, że moja wina wobec Niego jest tak wielka, że nigdy
jej nie zmażę. Ogarnia mnie rozpacz. Cóż mi pozostaje? Długo zmagam
się ze sobą, zanim zdobędę się na to, co najbardziej dla mnie możliwe:
najwyższym wysiłkiem woli zwracam się znowu do Pisma, aby w nim
znaleźć pocieszenie.
***
W roku 1957 pozbawiono mnie członkostwa we wspólnocie Świadków
Jehowy. Całkowicie rozdarty wewnętrznie udałem się na zebranie, gdzie
ogłoszono me wyłączenie. Oskarżono mnie tylko - o konsekwencje i
nieteokratyczne postępowanie. Nie pytano: dlaczego? Nie wolno mi się
było tłumaczyć. Na próżno oczekiwałem sprawiedliwego, życzliwego
zrozumienia moich wewnętrznych trudności. Czy brat Franke, obecny
na zebraniu, wiedział, co się we mnie dzieje? Czy wiedział, że jestem
jak chwiejąca się trzcina, ponieważ moje zaufanie poderwały rzeczowe
argumenty? Czy wiedział, że właśnie dlatego czułem się zagubiony?
Drodzy bracia, łatwo jest osądzić człowieka, który nie spełnił
oczekiwań, i potępić go - trudniej zrozumieć, co się dzieje w jego sercu.
A nawet gdy kogoś oskarża własne sumienie, to czy "pomóc " można
mu tylko przez to, że odmówi mu się chrześcijańskiej wspólnoty?
Nie chciałbym nikogo potępiać. Nie chciałbym o nikim mówić źle. Nie
chcę nienawidzić. Właśnie dlatego, że tak drogo musiałem zapłacić za
mój błąd. Myślę o słowach Jezusa: "Kto z was jest bez grzechu, niech
pierwszy rzuci na nią kamień ". Nie rzucam na innych kamieni. Ale
zrozumiałem, stając w sumieniu przed Bogiem, że mam święty
obowiązek zachować innych od nieszczęsnych błędów "Strażnicy ".
Dlatego piszę o mych przeżyciach i refleksjach - z poczucia obowiązku,
z miłości bliźniego, a nie po to, by siebie usprawiedliwić. Apostoł Paweł
wezwał wystarczająco wyraźnie w Liście do Kolosan, abyśmy oblekli
się w "serdeczne miłosierdzie ", byśmy z wszelką mądrością jedni
drugich nauczali i napominali. Toteż z wszelką miłością, ale też jasno i
zdecydowanie, chcę mówić dalej o błędnych naukach moich dawnych
współbraci, chociaż niektórzy próbują oczernić moją osobę, aby przez to
pozbawić skuteczności moje krytyczne słowa. Stoczyłem z sobą ciężką
walkę. Często i długo prosiłem Boga o łaskę i pomoc. Niełatwe jest w
mej sytuacji moje przedsięwzięcie. Ufam, że zabierając głos, dopomogę
wielu wyzwolić się ze zniewolenia przez przemożną organizację i
odnaleźć drogę powrotu do Chrystusa. Pan pozwala odnaleźć siebie tym,
którzy Go szczerze szukają. W to już nie wątpię. Nie na próżno spłynęła
na naszą ziemię bezcenna, odkupieńcza krew Zbawiciela. Jeśli modlimy
się szczerym sercem, Bóg nie pozwoli nam zginąć. On błogosławi
prawym zamiarom - tak mówi słowo Pisma, takie jest moje przekonanie.
Jeśli i rozpacz skłoniła mnie do pisania tej książki, to jednak moje
istotne motywy są czyste. Nareszcie w mej przygnębiającej sytuacji, w
załamaniu się dotychczasowych przekonań dojrzałem stojące przede
mną zadanie. Nie spocznę, póki go nie wypełnię. Co znaczy moja
fizyczna słabość, bieda materialna? Mogę pomóc innym, ostrzec ich i
zachować od błędów, wyzwolić z nich dawnych współbraci. To jest dla
mnie największe szczęście. Co dzień, co godzinę niemal rośnie moja
wiara w siebie, moja ufność, że odnajdę Boga, odnajdę Go na tej drodze.
Ciąży na mnie jeszcze wiele z balastu nauk "Strażnicy " i trudno mi się
go pozbyć, ale z pomocą Bożą ostoję się w mojej wewnętrznej walce.
Stąd moje mocne postanowienie: porównać naukę Świadków Jehowy z
tym, co mówi Biblia; ale porównać także z sobą najrozmaitsze pisma
"Strażnicy " i przedstawić wyniki tych badań.
Po nocach bezsenności i męki przezwyciężyłem najpoważniejsze
wątpliwości. Stałem się wolny - mogę bez z góry powziętych sądów
zbadać naukę "Strażnicy ". Dzięki za to Ojcu Niebieskiemu i Jego
Synowi, Jezusowi Chrystusowi. Niech Bóg zachowa mnie od oskarżeń
niezgodnych z duchem chrześcijańskim, niechaj umocni mnie w
chrześcijańskiej miłości!
FALSZYWI PROROCY
"Znaleźli się fałszywi prorocy wśród ludu tak samo, jak wśród was będą
fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje " (2P
2,1) Przez całe lata głosiłem: "Czyńcie pokutę, nadeszło Królestwo,
owszem, już tu jest. Chrystus Jezus panuje pośród swoich wrogów ".
Jaką religię wyznajesz? Jesteś katolikiem? ewangelikiem? Należysz do
jednej z wielu wspólnot chrześcijańskich ? Jesteś wyznawcą islamu?
Buddy? Czy jakiejś innej religii niechrześcijańskiej ? - Otóż przyjmij do
wiadomości, że zostaniesz zatracony w bitwie bożej pod Har-Magedon.
Dlaczego? Dlatego, że wyznajesz religię wrogą Bogu. Dlatego, że przez
nią kłaniasz się w rzeczywistości szatanowi, przeciwnikowi Boga. Tak
uczyłem i tak głoszą jeszcze dziś Świadkowie Jehowy
24
. Czas końca
Czas, w którym dziś żyjemy, jest czasem końca tego świata. Har-
Magedon oznacza zamknięcie. Tutaj wszyscy, którzy nie są Świadkami
Jehowy, znajdą wieczną śmierć. Obojętnie, czy w dobrej wierze żyjesz
w jakiejś innej religii, czy kierując się uczciwością działasz jako polityk
- zginiesz! Według nauki Świadków Jehowy takie jest postanowienie
Boga. Dokładny czas końca obliczają świadkowie według Biblii. Miał
on się zacząć w roku 1914. My wszyscy żyjemy dziś jeszcze tylko
dlatego, że Jehowa Bóg w swojej dobroci dał od roku 1918 swoim
Świadkom czas na głoszenie nauki, aby możliwie wielu ludzi ze
wszystkich narodów zostało uratowanych od zagłady. Zostań
Świadkiem Jehowy! Inaczej w krótkim czasie zginiesz! Zostań
Świadkiem Jehowy! Wtedy przetrwasz koniec starego świata i
przeżyjesz początek nowego, szczęśliwego. Nie wierzysz? Zapytaj
któregokolwiek Świadka Jehowy. On ci to potwierdzi. Od ośmiu
dziesiątków lat głoszona jest "dobra nowina o czasie końca ". Pospiesz
się! Czas nagli! Wyobrażenia Świadków Jehowy dotyczące czasu końca,
jego początku, jego trwania, wydarzeń z nim związanych i jego finału w
Har-Magedonie stanowią treść decydującego orędzia szerzonego z
Brooklynu przez kierujących organizacją braci. Ten czas końca jest
rzeczą, która decyduje o być albo nie być Świadków Jehowy. 1914 - to
rok, w którym - jak uczą Świadkowie zaczął się według Biblii czas
końca. 1914 to rok, w którym nastąpiło najważniejsze wydarzenie tego
czasu: powtórne przyjście Chrystusa. - W to każą wierzyć Świadkowie
Jehowy. Tymczasem właśnie ta, tak ważna dla nich nauka nie
wytrzymuje gruntownej krytyki. Pismo święte przeciwko obliczaniom
czasów Wymieniłem lata 1914 i 1918. Świadkowie wyliczyli te daty
posługując się Biblią. Te obliczenia muszą być fałszywe, bowiem
Chrystus powiedział: Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które
Ojciec ustalił swą władzą (Dzieje Apostolskie 1,7). Te słowa Chrystusa
wykluczają właściwie kwestię jakichkolwiek kalkulacji czasowych
dotyczących końca świata. Także i rozdział 24 Ewangelii św. Mateusza,
na który stale powołują się Świadkowie, aby dowieść, że nadszedł czas
końca, przemawia przeciwko obliczaniu czasu powtórnego przyjścia
Chrystusa: Ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach
niebieskich z wielką mocą i chwalą (wiersz 30). Lecz o dniu owym i
godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec
(wiersz 36). Powstaną fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać
będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także
wybranych (wiersz 24). Także Ewangelia św. Łukasza przestrzega przed
fałszywymi ustaleniami: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu
bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: " Ja jestem " oraz:
"Nadszedł czas ". Nie chodźcie za nimi! Widzimy zatem: jeżeli
Świadkowie Jehowy twierdzą, że obliczyli czas końca świata, to wiedzą
więcej, niż wiedzieć mogą i wiedzieć im wolno. Bo nawet ci, którzy -
jak Świadkowie Jehowy - uważają się za wybranych przez Boga, nie
mogą określić czasu końca, chociażby posługiwali się przy tym Biblią.
Ewangelia św. Łukasza przestrzega dobitnie przed głoszeniem, że
"nadszedł czas ". Co pierwszy prezydent Świadków Jehowy głosił o
czasie końca? Charles Taze Russel, zwany Bratem albo Pasterzem
Rusellem, prezydent Świadków Jehowy do roku 1916, głosił następujące
"orędzie Boże " o czasie końca i wydarzeniach poprzedzających
powtórne przyjście Chrystusa: Czas końcowy, okres 115 lat, od 1799 do
1914, jest oznaczony w szczególny sposób w Piśmie ( "Wykłady Pisma
św. ", tom 3; w wydaniu niemieckim str. 19). Russel wykazuje
następnie, że to rok 1799 ustalony jest niezbicie w Piśmie jako rok
początku końca, ponieważ potwierdza to trzykrotnie prorok Daniel w
swej księdze, w rozdziale 11. Interesujące stwierdzenie dla młodych
Świadków Jehowy, od niedawna dopiero trwających w "prawdzie "... W
powiązaniu z czasem końca Russel wskazuje na postać Napoleona,
którym "Opatrzność " posłużyła się jako narzędziem, aby złamać
"potęgę papiestwa ": Publiczna kariera Napoleona Bonaparte, w którym
już za jego czasu rozpoznano "męża przeznaczenia ", jest przedstawiona
tak wyraźnie przez opis proroczy, że ustala pozytywnie datę
"określonego czasu " .Ten sposób określania jakiejś daty jest ścisły. Jeśli
wykażemy, że wspomniane tu w proroctwie wydarzenia są zgodne z
dziejami Napoleona, możemy z całą pewnością rozpoznać tę datę (...)
Dzieje Napoleona wyznaczyły w świetle proroctwa rok 1799 po
Chrystusie jako koniec 1260 lat władzy papiestwa i początek okresu
zwanego czasem końca ( "Wykłady " 3,132) 1799 - początek czasu
końca! 115 lat - a więc do roku 1914 - trwanie tego okresu! Daty
ustalone ściśle biblijnie! A rok 1914 ? Ostatni rok czasu końca? W tym
roku nastąpi według Russela tysiącletnie królestwo i zmartwychwstanie
książąt Abrahama, Izaaka, Jakuba itd. ( "Wykłady " 3,132). W roku
1914 zniknie to, co Bóg nazywa Babilonem, a ludzie chrześcijaństwem -
jak to zostało już wykazane z przepowiedni ( "Wykłady " 3,146).
Ustanowienia ziemskich regentów nie możemy jednak oczekiwać przed
upływem "czasu pogan "
25
, w październiku 1914. U początku Królestwa,
w końcu roku 1914, godność panujących przyobleką więc ...jedynie
zmartwychwstali święci Starego Przymierza od Jana Chrzciciela wstecz,
aż do Abla, Abrahama, Izaaka, Jakuba i wszystkich proroków (
"Wykłady " 4,325). W tym rozdziale dajemy biblijny dowód na to, że
całkowity koniec pogan... osiągnięty zostanie z rokiem 1914 i z tą chwilą
znajdzie kres władztwo ludzi niedoskonałych... ( "Wykłady " 2,76).
Pastor Russel uczył więc o roku 1914: początek Millenium, to znaczy
tysiącletniego panowania Chrystusa; zmartwychwstanie książąt -
Abrahama, Izaaka itd. i ustanowienie ich widzialnymi władcami na
ziemi; zniknięcie tego, co ludzie nazywają chrześcijaństwem; koniec
wszelkiego ludzkiego porządku politycznego; początek Królestwa
Bożego na ziemi. Powtórne przyjście Chrystusa nastąpiło według
Russela w roku 1874. Dowodził tego następująco: (...) Znów
znaleźliśmy, że drugi Adwent naszego Pana wskazany został przez
proroka Daniela (12,1), jednakże w taki sposób, że pozostał zakryty, aż
przepowiedziane poprzedzające go wydarzenia przeszły do historii...
Niechaj nie ujdzie naszej uwadze, że w obliczeniach podanych tu
symbolicznych czasów posłużyliśmy się tym kluczem, który został nam
dany w sposobie, w jaki zapowiedziany był pierwszy Adwent, a
mianowicie - że jeden dzień symboliczny przedstawia jeden faktyczny
rok. I tak doszliśmy jasno na podstawie Pisma, że czasem drugiego
Adwentu (powtórnego przyjścia) naszego Pana jest rok 1874, i to
październik tego roku, jak to zostało wykazane w tomie 2, rozdziale 6
(2,118). Tak więc z natchnienia Bożego miał się Russel dowiedzieć, że
Chrystus przyszedł powtórnie nie w roku 1914, lecz o 40 lat wcześniej -
w roku 1874. O zmartwychstawniu 144 tysięcy, również jednym z
wydarzeń z czasu końca i powtórnego przyjścia Chrystusa, uczył Russel:
A że zmartwychwstanie Kościoła (czyli 144 tysięcy) musi nastąpić kiedyś
podczas "końca "... sądzimy w pełnej harmonii z całym planem Pana, że
wiosną roku 1878 wskrzeszeni zostali jako istoty duchowe podobne do
swego Pana i Mistrza wszyscy święci Apostołowie i wszyscy Zwycięzcy
ery chrześcijańskiej, którzy zasnęli w Jezusie (3,219). Zatem według
Russela - w roku 1878 nastąpiło zmartwychwstanie "zrodzonych z
ducha ". Prawda W roku 1914 nie rozpoczęło się tysiącletnie panowanie
Chrystusa. Nie wstali z grobów książęta. Nie została złamana tzw.
potęga papiestwa. Panowanie nad ziemią nie przeszło na książąt
Russela. Nie przestało istnieć to, co ludzie nazywali chrześcijaństwem.
Nie skończyło się panowanie ludzi niedoskonałych. Wszystkie
przepowiednie czy proroctwa Russela były więc fałszywe. Wybuchła
pierwsza wojna światowa i Russel musiał pogrzebać swe nadzieje na rok
1914. Przesunął spełnienie się wszystkich wydarzeń związanych z
końcem świata na rok 1916 bądź 1918. Los był jednak dla niego
łaskawy. Umarł, zanim by musiał przeżyć nowe ciężkie rozczarowanie.
Bowiem ani w roku 1916, ani w roku 1918 nie wydarzyło się nic z tego,
co przepowiedział. Russel przepowiadał jeszcze wiele innych wydarzeń
dotyczących końca świata. I tak na przykład w roku 1881 miało nastąpić
zakończenie "wzniosłego wezwania " 26 oraz przywrócenie Izraela jako
narodu w Palestynie. Także i te proroctwa nie spełniły się. Charles Taze
Russel okazał się jednoznacznie fałszywym prorokiem. Jeśli przywódcy
Świadków Jehowy każą poprzez amerykańskiego pisarza Marleya Cole
pisać o Russelu, że "Świadkowie widzą. w nim pierwszego wielkiego
pioniera prawdziwej odnowy nauki, dzieła dalekosiężnego i
donioślejszego dla potomności od wszystkiego, czego dokonano od dni
Jezusa i Apostołów ", trzeba to nazwać fałszowaniem historii. Uczynił
on dla Królestwa Mesjasza więcej niż ktokolwiek, kiedykolwiek żyjący
na ziemi (słowa Rutherforda o Russelu według "Strażnicy " z 1.12.1916,
str. 374; Marley Cole, "Świadkowie Jehowy " str. 53). Rzeczywiście:
takiego bezsensu, jakiego o Królestwie i Mesjaszu uczył Russel, nie
głosił przed nim nikt inny. Wszystkie ważne nauki i obliczenia Russela
zostały odrzucone przez jego następców. Eksperyment Rutherforda ze
spuścizną po Russelu Czy Rutherford myślał o cytowanych wyżej
słowach, kiedy siedząc przy swoim biurku szukał drogi wyjścia ze ślepej
uliczki, w którą Russel wprowadził "poważnych badaczy Pisma "? W
wyniku fałszywych przepowiedni poczynionych i pozostawionych przez
Russela organizacja Świadków znalazła się w poważnym kryzysie. Już
od początku odłączały się pojedyncze grupy od Towarzystwa "Strażnica
". Odbiło się to nawet na małżeństwie Russela. Ale rozczarowania lat
1914-1918 zagroziły samemu istnieniu organizacji. Wielu Świadków,
którzy zachowali zdrowy rozsądek, zrozumiawszy, że dali się nabrać,
odwróciło się od utopii "Strażnicy ". Rutherford widział, że tylko jakieś
zupełnie nowe proroctwo o końcu starego świata i początku nowego
może uratować organizację. Naturalnie nie mógł od razu odrzucić
wszystkiego, czego uczył Russel. Trzeba było jakoś do tego nawiązać. I
tak wystąpił ze sloganem: "Miliony żyjących teraz nigdy nie umrą ". Był
to jednocześnie tytuł książki, którą rozpowszechnił w milionach
egzemplarzy. Stanowiło to pierwszą deskę ratunku: rok 1925, nowa
data! Początek tysiącletniego Królestwa jest już w bliskiej, uchwytnej
przyszłości! Tysiące uczepiły się teraz tej daty. "Miliony żyjących w
roku 1925 nigdy nie umrą " Hasło rzucone w roku 1920 stanowi dla
dzisiejszych Świadków Jehowy coraz większy kłopot. Bo lata płyną i z
dawnych słuchaczy, którym w roku 1920 Rutherford głosił orędzie o
nieśmiertelności, niewielu już pozostało przy życiu... Ale w latach
bezpośrednio po pierwszej wojnie światowej hasło rzucone przez
Rutherforda nadawało się do ratowania rozpadającej się organizacji. Jak
zawsze w czasach powszechnego kryzysu i zamętu, każda teza znajdzie
zwolenników, jeśli tylko zawiera wspaniałe obietnice i głoszona jest
wystarczająco odważnie. Tak było też ze sloganem: "Miliony żyjących
w roku 1925 nigdy nie umrą ! " Rutherford dobrze wybrał czas
proklamowania tego zuchwałego proroctwa. Śmierć zebrała właśnie
obfite żniwo. Narody żywiły tylko jedno pragnienie: pokój i
bezpieczeństwo! W takiej chwili wystąpili przywódcy Świadków
Jehowy z Rutherfordem na czele, obiecując z niesłychaną pompą, że w
roku 1925 znękana ludzkość zostanie wyzwolona od trosk i cierpień. W
tym czasie beznadziei wielu łatwowiernych padło ofiarą ułudy szerzonej
przez fałszywych proroków. Mimo pomyłek i zawodów z lat 1914-1918
znalazły się znowu dziesiątki tysięcy ludzi przyjmujących za
wiarygodne naiwne proroctwo. Wiem, że dzisiaj wobec młodszych braci
przedstawia się te sprawy inaczej. W ogóle wszystko dawne, co stało się
niewygodne, przedstawia się dzisiaj w korzystnym świetle. W książce:
"Miliony żyjących teraz nigdy nie umrą " czytamy: Jak to
przedstawiliśmy poprzednio, początek odpowiednika wielkiego Roku
Jubileuszowego
27
przypada na rok 1925. W tym czasie ma istnieć
ziemska faza królestwa... Dlatego możemy ufnie oczekiwać, że z rokiem
1925 nastąpi powrót Abrahama, Izaaka, Jakuba i innych wiernych
proroków Starego Przymierza - szczególnie tych, których imiona
wymienia Apostoł w Liście do Hebrajczyków, 11 - do stanu ludzkiej
doskonałości (rozdział "Ziemscy władcy "). (...) stąd, że kończy się i
dlatego ginie stary porządek rzeczy, stary świat, a nadchodzi porządek
nowy, że rok 1925 wyznacza wskrzeszenie wiernych Zwycięzców czasów
Starego Przymierza i początek przywrócenia wszystkich rzeczy, można
rozumnie wnioskować, iż miliony ludzi żyjących obecnie będą jeszcze w
roku 1925 na ziemi. A dalej, opierając się na obietnicach złożonych w
słowie Bożym, musimy dojść do pozytywnego i bezspornego wniosku, że
miliony żyjących teraz nigdy nie umrą (rozdział "Pozytywna obietnica
"). Przyszedł rok 1925, a z nim - fiasko! Nie powstało bowiem ziemskie
Królestwo Jehowy. Abraham, Izaak, Jakub i wszyscy dawni prorocy nie
postali z grobów, a miliony tych, którym powiedziano, że nigdy nie
umrą, jeśli doczekają roku 1925, zostało dawno pochowanych. Jest
przekręcaniem faktów, jeżeli twierdzi się dzisiaj, że słowa Rutherforda
jeszcze się kiedyś spełnią. Przecież Rutherford nie przewidywał żadnej
późniejszej daty aniżeli rok 1925. Jest to fakt, od którego na próżno
próbują odwrócić uwagę przywódcy "Strażnicy ". Tak więc również i
drugi prezydent Świadków Jehowy - Joseph Franklin Rutherford -
okazał się fałszywym prorokiem. Wielu na tyle głupich, by po fiasku lat
1914-18 jeszcze raz dać się zwieść obietnicami Rutherforda, odwróciło
się z rozczarowaniem od Świadków. Pomimo tego fiaska w roku 1925
Rutherford nie zrezygnował. Chociaż "książęta " w roku 1925 nie
zmartwychwstali, kazał w San Diego (Kalifornia, USA) wznieść dom-
willę nazwany "Beth Sarim ", "Dom Książąt ". Tam mieli zamieszkać
książęta, kiedy powstaną z grobów. Zmartwychwstanie Abrahama,
Izaaka, Jakuba i innych książąt przesunął Rutherford na czas
nieokreślony przed Har-Magedonem. Ale i tu twierdzenia Rutherforda
okazały się zawodne. Jego następca, Knorr, kazał sprzedać "Dom
Książąt ", wyjaśniając, że spełnił on już swój cel jako świadectwo dane
Jehowie. Znowu fałszywe przedstawienie sprawy, bo przewidzianego
celu - stać się siedzibą zmartwychwstałych patriarchów Starego
Testamentu - "Beth Sarim " nie spełnił. Na to przecież została
pierwotnie wybudowana ta willa. Czy zniekształcając w ten sposób
prawdę również i Knorr nie okaże się fałszywym prorokiem? Rutherford
rewiduje kalendarz Świadków Zaledwie zdołano w jakiejś mierze
przezwyciężyć ubytek liczby członków spowodowany fałszywymi
przepowiedniami z roku 1914 i 1925, rozpoczął Rutherford rewizję
kalendarza "biblijnego ". Z sięgającą tak daleko wstecz datą rozpoczęcia
się czasu końca, jaką był ustalony przez Russela rok 1799, nie mógł
sobie poradzić. Pozostawiało mu to zbyt mało czasu i pola manewru na
przyszłość. Dlatego przesunął tę datę na rok 1914 - naturalnie powołując
się przy tym na objawienie Pana. A więc nie w roku 1874, lecz w 1914
miało nastąpić powtórne przyjście Chrystusa. Daty zmartwychwstania
patriarchów Starego Przymierza Rutherford przezornie już nie
przepowiadał. Nie mogły się więc już powtórzyć wypadki takie, jak w
roku 1914 i 1925. Przez lata łamali sobie teraz Świadkowie głowy nad
tym, kiedy, jak i gdzie pojawią się "książęta ". Po roku 1945 wysuwano
po cichu najrozmaitsze przypuszczenia. Zgodnie z "cyklem
czterdziestolecia " typowano rok 1954 bądź 1958. Ale i to się nie
spełniło. Dalszą rewizję kalendarza Świadków można dostrzec w
książce " Wyzwolenie " (1926)
28
. Rutherford podaje tam tylko bardzo
ogólnikowe dane czasowe, nie wiążąc się już konkretnymi terminami.
Russel twierdził, że duchowe zmartwychwstanie 144000 wybranych
Jehowy nastąpiło w roku 1878. Rutherford przesuwa w roku 1928 tę
datę na 1918 (zob. w książce "Pojednanie ",
29
str. 293 wydania
niemieckiego). Oba terminy mają być niezbicie prawdziwe! Russel
mówił, że Chrystus w roku 1878 "przybył do świątyni ". Natomiast
według Rutherforda to "przybycie " nastąpiło w r. 1918. W roku 1931
pisał Rutherford w swej książce "Usprawiedliwienie ":
30
Wierni Jehowy
na ziemi zostali w swych oczekiwaniach na rok 1914, 1918 i 1925 nieco
zawiedzeni (...) Później wierni nauczyli się... że nie mają już ustalać dat
przyszłości i głosić przepowiedni (t. 1, str. 322). Dlaczego "wierny "
prezydent nie wspomina również lat 1799, 1874, 1878, 1881 i jeszcze
innych lat zawodu? Czy nie znalazł dla nich żadnego wytłumaczenia?..
Wierni byli "nieco " zawiedzeni? - Czy to nie próba upiększania
rzeczywistości? Wszyscy "poważni badacze Pisma " byli wtedy, nie
nieco, ale dogłębnie zawiedzeni. W roku 1914 oszukani zostali tak
gruntownie, że porównywali samych siebie do zwłok leżących na placu
wielkiego miasta (por. Ap 11,8). Jeśli Rutherford twierdzi, że "Boże
proroctwa " spełniają się w coraz to innym terminie, to demaskuje go to
ponownie jako fałszywego proroka. Obliczenia dotyczące roku 1914 są
z gruntu fałszywe Co by też powiedział Mojżesz, gdyby w książce
wydanej przez Świadków Jehowy pt. "To oznacza życie wieczne " 31
(str. 69) przeczytał interpretację słów wziętych z Księgi Liczb 14,34:
"Każdy dzień teraz zamieni się w rok "? Musiałby na tę wykładnię Świa
dków pokiwać głową... Ci badacze Pisma zadają też gwałt słowom
Księgi Ezechiela 4,6, kiedy wypowiedź: "po jednym dniu nałożyłem na
ciebie za jeden rok ", wiążą, dla obliczenia czasu końca, ze sprawą
obłędu Nabuchodonozora (Dn 4). Weźcie do ręki wasze Biblie, poważni
badacze Pisma, i odczytajcie wspomniane miejsca Lb 14,34 i Ez 4,6. Ale
nie wykraczajcie po za to, co tam faktycznie napisano. Bo to - zgodnie
ze słowami 1 Listu do Koryntian 4,6 - byłoby najgorszym, co
moglibyście zrobić. Do czego odnoszą się wspomniane dwa miejsca
Pisma? Czy do końca świata, do powtórnego przyjścia Chrystusa, albo
też do obłędu Nabuchodonozora, o którym mówi Daniel? - Nic
podobnego! Izraelici szemrali przeciwko Bogu i otrzymali za to karę
trwającą przez 40 lata za owych 40 dni, w czasie których ich zwiadowcy
przebywali w Ziemi Obiecanej - za każdy dzień jeden rok. To wyrażają
słowa z Lb 14,34. I nic więcej! Ezechiel miał w obrazowy sposób
zwiastować sąd Boży domowi Judy i Izraela. Chodzi tu o czas 390 lat
sądu, który Ezechiel miał przez swe szczególne osobiste postępowanie
zademonstrować wciągu 390 dni: jeden dzień za każdy poszczególny
rok. To wyrażają słowa Księgi Ezechiela 4,6. Nic poza tym! Jakie to
wskazanie biblijne mówi, że metodę rachunku "dzień za rok " należy
zastosować w odniesieniu do jakiegokolwiek innego zarządzenia lub
innej zapowiedzi Bożej, poza tymi o których mowa w Lb 14 i Ez 4? -
Nie ma w Piśmie św. takiego wskazania. Przenoszenie wspomnianego
sposobu liczenia na jakąkolwiek inną rachubę jest więc aktem samowoli.
Kiedy Mojżesz czy Ezechiel musieli działać na podstawie wspomnianej
zasady, wtedy - według Pisma św. - Bóg im to wyraźnie rozkazał. Gdzie
natomiast można znaleźć biblijne wskazanie, że czas końca świata
należy obliczyć według metody "jeden dzień za jeden rok "? Takiego
wskazania nigdzie w Piśmie św. się nie znajdzie. A mimo to taka
właśnie metoda służy Świadkom Jehowy w ich obliczeniach czasu
końca. Cały ten ich rachunek jest więc fałszywy już w samej zasadzie,
jest aktem samowoli wobec Biblii. Również Russel zastosował miarę
"dzień za rok " w swoich rachunkach i twierdził, że lata 1799, 1874,
1878 to daty biblijne. Czy podana na tej podstawie data 1874, jako roku
powtórnego przyjścia Chrystusa, okazała się słuszna? Wbrew przyjętej
zasadzie "dzień za rok " musiał ją Rutherford odrzucić. A zatem miarę
czasu "dzień za rok " można stosować wyłącznie do tego, co mówi
Księga Liczb czy Księga Ezechiela. Świadkowie Jehowy, lekceważąc
ten biblijny fakt,. wykraczają poza to, co napisano w Piśmie. Stąd
podlegają osądowi słów 1 Listu do Koryntian. Temu osądowi podlegał
swego czasu Rutherford, tak jak dziś podlega mu Knorr
32
, jego następca.
Fałszowanie historii Wiemy, co prorokował Russel na rok 1914. Jego
przepowiednie okazały się fałszywe. Rutherford obalił obliczenia
Russela i datę przyjścia Chrystusa zmienił z roku 1874 na 1914. Stąd rok
1914 ma u niego zupełnie nowy i inny sens. Przesunął przez to całą
epokę o czterdzieści lat. Niemniej w wydanej za rządów Knorra
Nowożytnej historii Świadków Jehowy
33
twierdzi się, że Russel i jego
zwolennicy rozpoznali "właściwie " rok 1914. Tego jednak, co oznaczał
pierwotnie "właściwy " rok 1914 we "właściwym " biblijnym
rozumieniu Russela, z dzisiejszych prezentacji Świadków Jehowy
poznać nie można ( "Strażnica ", 15.5.1955, str. 302). Russel uczył, że w
roku 1914 nastąpi pod Har-Magedonem sąd Boży nad światem, a potem,
po zakończeniu panowania narodów, zacznie się Tysiącletnie Królestwo
Chrystusa. W roku 1914 miało też wejść do nieba 144000 członków
"Ciała Chrystusa ". Jeszcze w roku 1918 liczyli na to "wybrani
Świadkowie ". Dzisiejszy sługa oddziału organizacji w Afryce
Południowej, ochłonąwszy po powstałym zamieszaniu, pisze: We
wrześniu lub październiku 1917 ktoś z nowo przybyłych przyniósł do
więzienia wiadomość, że ukazała się książka "Spełniona tajemnica "
34
i
że wiosną roku 1918 Kościół zostanie zabrany z ziemi do nieba. Czy
okażę się godny tego? A moi ludzie z Glasgow? Inni bracia na całym
świecie? I w jaki to sposób zostanę zabrany? 11 listopada 1918 o
godzinie 11... głos syren obwieścił koniec pierwszej wojny światowej. I
co teraz? Nie dostałem się w kwietniu do nieba ( "Strażnica " z 1.3.1957,
wydanie niemieckie, str. 138). Jehowy. Nic dziwnego! W wybranej
przez siebie "Nowożytnej historii Świadków Jehowy " przywódcy z
Brooklynu zaciemniają prawdziwy obraz oczekiwań Russela,
Rutherforda i ich zwolenników. Pisze się tam: "niektórzy sądzili " albo:
niektórzy byli zawiedzeni, ponieważ niesłusznie myśleli, że w roku 1914
wejdą do nieba, by stać się członkami niewidzialnej organizacji
Królestwa ( "Strażnica " 1955, str. 302). "Niektórzy sądzili... ",
"niektórzy niesłusznie myśleli... " O nie! To nie tylko "niektórzy ". W
roku 1914 czy 1918 wszyscy "russeliści " albo "badacze Pisma ", albo
Świadkowie Jehowy oczekiwali wejścia do nieba. Tak uczyło ich
przecież przez lata Towarzystwo "Strażnica ". Jest to faktem.
"Nowożytna historia Świadków Jehowy " przemilcza to, czego
rzeczywiście uczył Russel i co jego następcy napisali o roku 1918 w
siódmym tomie " Wykładów Pisma św. ". Kiedy czytałem to, byłem
wstrząśnięty. Nie mogłem pojąć, że świadomie sfałszowano historię. A
jednak to zrobiono. W roku 1914 bądź 1918 "dawni Zwycięzcy " mieli
objąć rządy na ziemi. I znowu w roku 1925 oczekiwali Świadkowie na
wejście do nieba. Jak "Nowożytna historia " wymija tę rafę, którą
stanowi dla Świadków rok 1925? Rok 1925 był rokiem szczególnych
oczekiwań, bo wielu namaszczonych myślało, że pozostałe członki Ciała
Chrystusa muszą doznać w tym czasie przejścia do niebieskiej chwały (
"Strażnica " 1955, 463). Nie tylko "wielu namaszczonych " tak myślało.
Całe Towarzystwo "Strażnica " wierzyło w niebieskie przemienienie
swoich członków w roku 1925. Tak bowiem uczyli "namaszczonych "
przywódcy Świadków w broszurze "Miliony żyjących teraz nigdy nie
umrą ". Jaki brak odpowiedzialności u tych przywódców! Najpierw głosi
się wszystkim fałszywe proroctwa, a kiedy się nie spełnią,
odpowiedzialność za fiasko przerzuca się na "niektórych z
namaszczonych ". Co za nierzetelność! George R. Philipps, dzisiejszy
sługa oddziału Towarzystwa w Południowej Afryce rzuca interesujące
światło na ów rok 1925: W maju 1924, w czasie swej wizyty w Glasgow
związanej z odbywającym się tam wtedy zgromadzeniem głównym, brat
Rutherford zapowiedział, że wyśle jednego z braci z biura brytyjskiego
do Południowej Afryki, aby objął tam urząd sługi tamtejszego oddziału.
Kiedy następnego przedpołudnia czekaliśmy w przedpokoju... brat
Rutherford powiedział do mnie: Słyszałeś, że chcę wysłać jednego z
braci do Afryki. Czy nie chciałbyś pojechać z nim? Namyśl się dobrze i
daj mi po południu odpowiedź. Kiedy po południu wyraziłem swe
zdecydowanie, Rutherford powiedział mi: Może to być na rok, George, a
może na dłużej. - Wciąż jeszcze wierzył, że książęta powrócą w
następnym roku i że wtedy nastąpią wielkie zmiany ( "Strażnica " 1957,
140). Czy to Jehowa kazał Rutherfordowi planować i organizować w
perspektywie zapowiedzianego na rok 1925 zmartwychwstania
Abrahama, Izaaka i Jakuba? Czy Jehowa miałby nie wiedzieć, że "jego
sługa " Rutherford błądzi? Czy to Jehowa sprawił, że Rutherford przez
całe lata szerzył błędne nauki, uszczęśliwiając nimi swych zwolenników
i cały świat? - To przecież jest nie do pomyślenia! Dzisiaj, kiedy
większość Świadków Jehowy nie zna historycznych faktów albo zna je
tylko mgliście, łatwo przywódcom upiększającym historię przedstawić
siebie jako ludzi nieskazitelnych i sprawiedliwych. Czy przemilczanie
ujemnych faktów po to, by osiągnąć korzyści, nie jest oszukiwaniem?
Czy dzisiejsi przywódcy Świadków Jehowy nie stają się winni tego
oszustwa? Czy nie wiedzą dokładnie, czego to uczono poprzednio "w
imię Boga " i Towarzystwa "Strażnica "? Ich archiwa mówią o tym
obszernie i szczegółowo. Dlaczego o poprzedniej nauce "Strażnicy "
przywódcy Świadków mówią na ogół tylko to, co brzmi pozytywnie?
Kompromitujące oświadczenia i wydarzenia podrywające wiarygodność
organizacji albo się upiększa, albo przemilcza. Dlaczego? Dlatego, że
chce się pozyskać jak najwięcej zwolenników "cudownego " ruchu
religijnego Świadków Jehowy. W roku 1914 nie rozpoczął się koniec
świata A teraz najnowszy eksperyment rachunkowy, który pod
przewodnictwem prezydenta Knorra ma prowadzić Świadków do roku
1914: W przypadku Nabuchodonozora "siedem czasów " to siedem
kalendarzowych lat, w czasie których ten władca był pozbawiony tronu.
Tych siedem lat odpowiada 84 miesiącom lub 2520 dniom, bowiem
Biblia liczy w każdym miesiącu 30 dni. W Apokalipsie 12,6-14 1260 dni
wzmiankowanych jest jako "czas i czasy, i polowa czasu " albo 3 i 1/2
czasów. "Siedem czasów " to zatem 2 razy po 1260, czyli 2520 dni.
Ezechiel, wierny prorok Jehowy, pisał: "Liczę ci jeden dzień za każdy
poszczególny rok ". Jeżeli zastosuje się tę regułę (podkreślenie autora) -
to 2520 dni stanowi 2520 lat. Ponieważ stanowiący obrazowy wzór
królestwo ze stolicą w Jerozolimie przestało istnieć jesienią roku 607
przed Chrystusem, przeto 2520 lat prowadzi nas - jeśli "czasy narodów "
liczymy od tej daty - do jesieni roku 1.914 po Chrystusie ( "Bóg
pozostaje prawdziwym ", str. 264). Pierwszy decydujący błąd tego
rachunku polega na przyjęciu reguły: "za każdy dzień - jeden rok ".
Zastosowanie tej reguły do obliczania czasu końca świata jest
samowolne. Drugi punkt, który trzeba zakwestionować, to punkt wyjścia
obliczenia. Jako datę zburzenia Jerozolimy przez Nabuchodonozora
wszystkie encyklopedie podają nie rok 607, lecz 586 przed Chrystusem.
Trzeci decydujący błąd tego obliczenia czasu końca świata: jeżeli
przyjmiemy rok 607 przed Chrystusem jako datę zburzenia Jerozolimy i
doliczymy do tej daty 2520 lat po 360 dni, którą to długość roku
przyjmują Świadkowie, to dojdziemy faktycznie do roku 1878, a nie
1914 po Chrystusie. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że odstęp między
rokiem 607 przed Chrystusem a rokiem 1914 po Chrystusie wynosi
2520 lat liczonych według naszego kalendarza, w którym jeden rok ma
nie 360 dni, ale 365 dni plus jeden dzień w latach przestępnych. Stąd
rachunek Towarzystwa "Strażnica " nie zgadza się o 2520 razy 5 dni, 6
godzin i 9,54 minut - a więc w sumie o 36 i pół roku. Nie można sobie
wyobrazić, by bracia z Brooklynu nie zdali sobie sprawy z błędności
obliczeń; było przecież wśród Świadków wystarczająco wiele sporów na
temat liczby lat i ich rachuby. W nowej książce "Niech się stanie wola
Twoja "
35
próbują naprawić ten błąd i na pozór wszystko się teraz
zgadza. Jednakże te nowe wyjaśnienia stanowią tylko retusze. A jak
przedstawia się sprawa znaków, okoliczności, które miały znamionować
rozpoczęty w roku 1914 czas końca? - Oto kolejne pytanie nasuwające
się mi, a także każdemu ze Świadków, który dostrzega albo zaczyna
dostrzegać bezpodstawność wyliczenia daty 1914. Czy w roku 1914
pojawiły się te znaki, które w powiązaniu z końcem świata przepowiada
Pismo święte? Wydarzenia, które nastąpiły około roku 1914, nie
stanowią bezspornego dowodu nadejścia końca. Po pierwsze, znaków
tych musielibyśmy szukać już około roku 1878, bowiem ten rok jest
rzeczywiście tym, co przedstawia rok 1914 dla Świadków. Po drugie:
czy Russel i jego zwolennicy, a także - aż do roku 1928 - Rutherford nie
odnosili znaków wojen, głodów, anarchii, trzęsień ziemi itd. do czasów
napoleońskich? Czy również i Napoleon nie wstrząsnął swego czasu
światem? ( " Wykłady ", t. 3). Nie nastąpiła zapowiedziana w latach po
pierwszej wojnie światowej anarchia. Wszystkie inne wydarzenia tego
czasu można odnieść także do każdej innej wielkiej wojny w dziejach
ludzkości. Każda wielka wojna byłaby wtedy znakiem powtórnego
przyjścia Chrystusa. Na rok 1914 przepowiadał Russel ostateczne
zniszczenie wszystkich Kościołów chrześcijańskich ( "Wykłady " t.3,
str. 146). Ale Kościoły te istnieją do dzisiaj. Z kolei centrala w
Brooklynie spodziewa się, że to komunizm doprowadzi Kościoły do
upadku ( "Erwachtet " - "Przebudźcie się " - wyd. niem. z 8. 8. 1956 r.).
To wszystko, co Świadkowie Jehowy, powołując się na Biblię, uważają
za dowód nadejścia końca świata, jest więc wątpliwe i niewiarygodne.
"Król północy " i "król południa " w czasach ostatecznych Szczególny
znak nadejścia czasu końca stanowi dla Świadków "spełnienie się "
biblijnych zapisów dotyczących "króla północy " i "króla południa " z
11 rozdziału Księgi Daniela. Czytamy w tej Księdze m.in.: A w czasie
ostatnim zetrze się z nim król południa. Król północy uderzy na niego...
(11,40 n). Russel tłumaczy, że "Egipt jest królem południa, a Anglia
królem północy " i w przebiegu wojen napoleońskich widzi
potwierdzenie tej swojej wykładni ( "Wykłady " 3,39). W książce "Harfa
Boża "
36
, która swego czasu miała dla Świadków podobne znaczenie,
jakie dziś ma książka "Bóg pozostaje prawdziwy ", Rutherford popiera
tezy Russela. Na str. 214 pisze: Kampania wielkiego wodza Napoleona
Bonaparte stanowi jasne spełnienie tej przepowiedni. W roku 1942
wygaszono te "jasne " stwierdzenia. Ukazała się nowa książka: "Nowy
Świat "
36
. Cały rozdział zatytułowany: "Ostateczny koniec już bliski ",
poświęcony jest królom z Księgi Daniela. Podczas gdy Russel uważał
Anglię za króla północy, to tutaj Egipt, Anglia i Stany Zjednoczone
przedstawione są jako król południa. Królem północy mają być Niemcy,
papiestwo z katolicką hierarchią kościelną, Włochy i Japonia.
Świadkowie przepowiadają zwycięstwo królowi północy, a więc
Niemcom, Włochom i Japonii, z tym zastrzeżeniem, że klęska króla
południa niekoniecznie musi być klęską militarną. Wyrafinowany
sposób przepowiadania przyszłości! Jakikolwiek sprawy wezmą obrót,
zawsze zostaje jeszcze otwarta furtka: wykładnię można interpretować
dalej w najrozmaitszy sposób. Okazało się, że "król " północy " poniósł
całkowitą klęskę. Jeśli uwzględnić przy tym rolę ZSRR jako
sprzymierzeńca "króla południa " w drugiej wojnie światowej, to cała ta
interpretacja się chwieje. Zamęt w twierdzeniach Świadków
dotyczących "spełniania się " przepowiedni wskazuje, że czas
ostateczny, tak jak go głoszą Świadkowie, wcale jeszcze nie nadszedł i
że przywódcy Świadków stosują słowa Biblii do bieżących wydarzeń w
sposób całkowicie dowolny. "Ohyda spustoszenia " Dalszym "niezbitym
dowodem ", że nadszedł czas końca, jest dla świadków "ohyda
spustoszenia ". Russel tę ohydę widział w papiestwie: Ustanawiając
mszę, papiestwo zarządziło kontynuowanie służby składania ofiar, a
przez to skłoniło chrześcijaństwo do odrzucenia ofiary pojednania
złożonej przez Chrystusa, i co doprowadzi do zniszczenia
chrześcijaństwa z imienia... Do tej ohydy doszły ponadto w nowszych
czasach dalsze, np. nauka o pojednaniu się z własnej mocy ( " Wykłady
" 4,292). Rutherford interpretował "ohydę spustoszenia " w sposób
polityczny. Widział ją "niezbicie " w utworzonym w Hadze
Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości i powstałej po pierwszej
wojnie światowej Lidze Narodów ( "Światło " 2,91-94). Druga wojna
światowa nie pasowała już do jego obrazu. Knorr zrozumiał, że historia
zaprzeczyła wykładni Rutherforda. Dlatego jako "ohydę spustoszenia "
przedstawił Ligę Narodów i Organizację Narodów Zjednoczonych.
Wyjaśnienia Rutherforda nieco skorygowano i wszystko znowu się
zgadzało. (Por. "Bóg pozostaje prawdziwy ", str. 271-272, rok 1946).
Przebadałem dokładnie, co Świadkowie Jehowy głoszą o czasie końca.
Stwierdzam: Pismo święte nie chce nic wiedzieć o wyliczeniach, kiedy
ten koniec nastąpi. Historia, dzisiejsi Świadkowie, to co powiedziano w
tej książce - wszystko to wykazuje dowodnie fałszywość prorokowania
Russela. Rutherford bluffował świat i swoich zwolenników 51
milionami druków głoszących fałszywie znaki końca. W roku 1914
Świadkowie czy russeliści przeżyli wielkie fiasko, tak samo w roku
1925. Rutherford jako rewizor kalendarza wydarzeń popadł w
sprzeczności i okazał się fałszywym prorokiem. Wprowadził w błąd
Żydów. Prezydent Knorr samowolnie zmienił historię Świadków,
fałszywymi poglądami dotyczącymi Żydów obciążył "niektórych z
przywódców Żydowskich ". Interpretacja spełniania się znaków końca
wciąż była przedstawiana inaczej. Czy można wobec tego twierdzić
jeszcze, że światło Bożego Objawienia świeci coraz to jaśniej w
Towarzystwie "Strażnica " i poprzez nie? - Nic tu nie staje się bardziej
jasne, panują błąd i zamieszanie, a wokół prawdy roztaczają się coraz
większe ciemności. Decyzje o tym, w co aktualnie mają wierzyć i co
głosić Świadkowie Jehowy, podejmuje każdorazowo pan Knorr w
Brooklynie i jego dyrektorium. Oni tworzą kierownicze ciało Świadków.
"Strażnica " przynosi co 14 dni nowo wymyślone czy nowo odkryte
"prawdy Pisma ". Dlaczego tę rzekomo "czysto biblijną prawdę ", którą
głosi przywództwo Świadków Jehowy, trzeba ciągle poprawiać, jak to
wykazuje przestudiowanie nauki Towarzystwa o czasie końca?
Dlaczego Knorr z głoszonego orędzia musi wciąż usuwać "błędne myśli
"? - Dlatego, że w rzeczywistości to nie Bóg Nieomylny i
Wszechmogący stoi za Świadkami Jehowy! Toteż do "książąt "
Świadków Jehowy czy "społeczności Nowego świata " i ich nauki o
czasie końca trafnie można by odnieść słowa księgi Jeremiasza: "Nie
posłałem tych proroków, lecz oni biegają; nie mówiłem do nich, lecz oni
prorokują " (Jr 23,21).
DZIWNI OBYWATELE
W wyniku moich trwających tygodniami, wyczerpujących studiów z
"jednej prawdy " głoszonej przez Świadków Jehowy nie pozostało dla
mnie nic. Zrozumiałem, że ich podstawowe nauki nie są oparte na Biblii.
Rozerwał się krąg błędu, w którym zamknięty dotąd tkwiłem.
Wyzwoliłem się spod jarzma niewoli "Strażnicy ". Teraz dopiero
uprzytomniłem sobie w pełni, jak nierozumnego i nieludzkiego systemu
padłem ofiarą. Nie tylko fałszywa "Ewangelia " wpływała na cały mój
sposób myślenia i postępowania. Moje życie kształtowała przede
wszystkim także ta osobliwa postawa obywatelska, która według
przywódców "Strażnicy " powinna cechować każdego z wiernych
Świadków Jehowy. Chciałbym teraz rzucić nieco krytycznego światła na
tę postawę niepolityczną, wrogą światu, a jednak wysoce
upolitycznioną.
Państwo wrogiem Boga
Pod nagłówkiem "Powiązanie między Kościołem a państwem oznacza
wojnę z Bogiem " przywódcy Świadków zajmują się kościelnymi
problemami Norwegii: Czy głowa jakiegoś państwa jest jednocześnie
głową Kościoła, czy duchowni pobierają swe wynagrodzenie od
państwa, czy też w tych sprawach istnieje rozdział pomiędzy państwem
a Kościołem, a duchowieństwo i wierni oddają tylko swój głos
wyborczy rządzącym i partiom politycznym w interesie porządku
publicznego, prawodawstwa, administracji, rozwoju społecznego itp? -
dla Świadków Jehowy takie powiązania są nie do przyjęcia.
Nie miłujcie świata ani tego. co jest na świecie (1 J 2,15). Te słowa
tłumaczą Świadkowie w następujący sposób: Nie należy się mylić -
"świat " nie . oznacza tu jakichś szumowin ludzkości, lecz konkretnie
istniejący "system rzeczy " , łącznie z królami, prezydentami,
parlamentami i wszystkimi innymi instytucjami państwa ( "Przebudźcie
się ", wydanie niemieckie z 8.2.1956 r. str. 15).
Przyjazne stosunki chrześcijan z państwem, jego organami i instytucjami
oznaczają dla Świadków Jehowy "brudny sposób postępowania ",
duchowy "nierząd ", "cudzołóstwo ". Kto podtrzymuje takie odnoszenie
się do państwa, ten staje się wrogiem Boga i w konsekwencji wraz z
"tym systemem rzeczy ", czyli z całym istniejącym obecnie porządkiem
oraz organizacją, ulegnie zagładzie w Har-Magedonie.
Czy jednak tysiące Świadków Jehowy nie żyją z zasiłków i rent
wypłacanych przez państwo? Czy Świadkowie Jehowy nie cenią - jak
wszyscy obywatele - panowania prawa, sprawiedliwości i porządku? A
czy to nie właśnie państwo odpowiedzialne jest za te sprawy? Czy -
będąc mieszkańcami Stanów Zjednoczonych i Kanady - Świadkowie nie
szczycą się tym, że w obronie wolności obywatelskich odwoływali się
tam skutecznie do najwyższych sądów, będących tych wolności
rzecznikami? Jak zatem mogą głosić wrogość wobec państwa?
Świadkowie Jehowy mają swoje własne wyobrażenie na temat istoty
państwa. Jednakże te ich wyobrażenia są nie do urzeczywistnienia.
Państwo istnieje z zasady w interesie konieczności życiowych ludności.
Państwo i władza państwowa odpowiadają samej naturze człowieka jako
istoty społecznej.
Knorr i jego współpracownicy oświadczają poprzez "Strażnicę ", że
Świadkowie Jehowy nie wyrządzają nikomu szkody... wypełniając swe
właściwe obowiązki jako obywatele kraju, w którym żyją ( "Strażnica "
1957, str. 251). Zasada jak najbardziej godna pochwały. Jak jednak
wygląda jej realizacja w praktyce życia obywatelskiego Świadków
Jehowy?
Świadkowie Jehowy a służba wojskowa
Zgodnie z przytoczonymi wyżej słowami "Strażnicy ", kiedy wydarzenia
drugiej wojny światowej wykazały palącą konieczność obrony
terytorium Szwajcarii, tamtejsze Zjednoczenie Świadków Jehowy
opublikowało w czasopiśmie " Trost " ( "Pociecha "; dzisiejsza nazwa:
"Erwachtet " - "Przebudźcie się ") następujące oświadczenie: Każda
wojna przynosi niewypowiedziane cierpienia ludzkości. Każda wojna
stawia tysiące i miliony ludzi w obliczu trudnych problemów sumienia.
Odnosi się to szczególnie do obecnej wojny, która nie oszczędziła
żadnego kontynentu i toczy się w powietrzu, na morzach i lądach. Jest
rzeczą nieuniknioną, że w takich czasach nie tylko poszczególni ludzie,
ale też wszelkiego rodzaju wspólnoty padają ofiarą mylnych albo też
świadomie fałszywych podejrzeń. Taki los nie został oszczędzony
również nam, Świadkom Jehowy. Przedstawia się nas jako
stowarzyszenie, które ma na celu, czy też prowadzi, działania w kierunku
poderwania dyscypliny wojskowej, w szczególności skłonienia tych,
którzy podlegają obowiązkowi służby wojskowej, do nieposłuszeństwa,
naruszenia czy odmówienia tej służby albo do dezercji. Takie poglądy
może reprezentować jedynie ktoś, kto w ogóle nie zna ducha i
działalności naszej wspólnoty albo wbrew swemu prawdziwemu
rozeznaniu zniekształca jej obraz. Stwierdzamy dobitnie, że nasze
Zjednoczenie ani nie nakazuje, ani nie poleca czy w jakikolwiek sposób
sugeruje, by postępować wbrew przepisom wojskowym. Tego rodzaju
kwestie nie są omawiane ani w naszych zgromadzeniach, ani w
wydawanych przez nasze Zjednoczenie pismach. Nie zajmujemy się w
ogóle takimi kwestiami. Nasze zadanie widzimy w dawaniu świadectwa
Jehowie i głoszeniu wszystkim ludziom prawdy biblijnej. Setki naszych
członków i przyjaciół naszej wiary wypełniło swe obowiązki militarne i
wypełnia je nadal. Nie ośmieliliśmy się nigdy i nigdy się nie ośmielimy
widzieć w spełnianiu obowiązków wojskowych czegoś przeciwnego
zasadom i dążeniom Zjednoczenia Świadków Jehowy, tak jak ujęte są
one w statutach. Prosimy wszystkich naszych członków i przyjaciół w
wierze, aby głosząc orędzie o Królestwie Bożym (Mt 24,14) ograniczali
się, tak jak dotąd, ściśle do głoszenia prawd biblijnych i unikali
wszystkiego, co mogłoby stać się przyczyną nieporozumień czy też być
wręcz interpretowane jako wezwanie do nieposłuszeństwa wobec
zarządzeń militarnych.
Berno, dnia 15 września 1943
Zjednoczenie Świadków Jehowy Szwajcarii
Prezydent: Ad. Gammenthaler
Sekretarz: D. Wiedemann.
(za "Trost ", t. XXI, nr 505, Berno, 1 października 1943 r
Chciałbym zapytać, co myśleli ówcześni szwajcarscy Świadkowie
Jehowy, wydając to oświadczenie? Co będą myśleli o nim Świadkowie
czytający je dzisiaj? Może paść pytanie: dlaczego przytaczam tutaj ten
tekst, którego nie sposób przecież kwestionować? Oświadczenie to jest
przecież zgodne z oświadczeniem Knorra i odpowiada lojalnej postawie
obywatelskiej... Gdyby rzecz była tak prosta! Obok tej wypowiedzi i
poza nią istnieje przecież wiele innych, całkowicie sprzecznych z
cytatami przytoczonymi wyżej.
W tym samym czasie, około roku 1943, setki Świadków Jehowy w
Niemczech i w krajach zajętych przez siepaczy Hitlera, zginęło
zamordowanych przez komanda SS za odmowę służby wojskowej. W
Stanach Zjednoczonych skazywano Świadków na kary więzienia, kiedy
wzbraniali się bronić swej ojczyzny z bronią w ręku czy w ogóle pełnić
służbę wojskową. Natomiast w Szwajcarii Jehowa miał polecić swoim
widzialnym przedstawicielom złożenie deklaracji lojalności w
odniesieniu do służby wojskowej... Czy bracia z Szwajcarii uznali
wypowiedzi "Strażnicy " dotyczące służby wojskowej jako pomyłkę?
Czy też ci inni, którzy umierali za naukę "Strażnicy " lub cierpieli za nią
w więzieniu, mieli rację, a Szwajcarzy byli w błędzie? Jakkolwiek by
było, okazuje się, że w społeczności prowadzonej przez organizację
Jehowy przejawia się bardzo różne pojmowanie obowiązków
obywatelskich.
Jest dziś rzeczą wystarczająco znaną, że Świadkowie Jehowy odrzucają
bezwzględnie wszelką służbę wojskową. "Strażnica " z 15. 3. 1951 r.
umieszcza w tekście zatytułowanym: "Dlaczego Świadkowie Jehowy
nie są pacyfistami " m.in. następującą uwagę: Świadkowie Jehowy
naśladują Jezusa i słuchają Jego wskazań. To jest powodem, dla którego
nie przyłączyli się do ziemskich armii i nie uczestniczą w żaden sposób w
wojennych dążeniach narodów (str. 86). Ta wypowiedź przeciwstawia
się oświadczeniu z roku 1943, a także zapewnieniu o wierności
obywatelskiej złożonemu przez Knorra. Pozostawia przy tym otwarte
dalsze możliwości. Istnienie powodu, dla którego Świadkowie nie
przyłączyli się do ziemskich armii, każe przypuszczać, że należą oni do
innej armii. Tak - uważają się za członków armii "Króla Nowego Świata
", Jezusa Chrystusa, i są Jego żołnierzami - jak to powiedział Knorr na
nowojorskim kongresie, na stadionie Yankee. Świadkowie Jehowy
odrzucają wszelką służbę wojskową, nawet służbę zastępczą, ponieważ
są żołnierzami lub wysłannikami Króla Nowego Świata. Jemu
złożywszy przysięgę, nie mogą przysięgać na inny sztandar. Jako
żołnierze Chrystusa walczą "duchową bronią " na pierwszej linii frontu i
prowadzą nieustanną walkę przeciwko swemu satanistycznemu
otoczeniu. Dlatego też nie są pacyfistami.
Przed sądami bronią się wszakże przedstawiając inną argumentację,
dostosowaną do prawodawstwa poszczególnych krajów. Tak np. w
niektórych stanach Ameryki Północnej uzyskali dla niektórych "sług "
status duchownych i w wyniku długotrwałych procesów osiągnęli to, że
ci również w sprawach wojskowych są traktowani jako duchowni, a
zatem są zwolnieni od służby z bronią w ręku. Co praktykowane jest w
Stanach, winno też być możliwe winnych krajach, toteż wszędzie
wysuwa się podobnie motywowane postulaty w odniesieniu do
obowiązku służby wojskowej. Dlaczego nie postępuje się tu w sposób
otwarty i tylko mimochodem wspomina o właściwym dla Świadków
Jehowy "obywatelstwie Nowego Świata " i związaną z tym przysięgą
wierności "Królowi Towarzystwa ´Strażnica ´ i Świadków Jehowy ", nie
wyznając tego jasno? Widocznie dlatego, że prawa krajowe
"satanicznych " rządów wydają się dogodniejsze.
To, że nauka Towarzystwa "Strażnica " jest sama w sobie pełna
sprzeczności, jest oczywiste, a poglądy przekazywane przez "Strażnicę "
nie są wcale biblijne i oparte na autorytecie Boga. Rutherford pisał w
"Strażnicy " w roku 1936, nr 20: Jeżeli " Strażnica " przynosi coś, co nie
znajduje oparcia w Piśmie świętym, to pomijajcie to. "Strażnica " jednak
zawsze gotowa jest udowodnić wszystko słowem Bożym ( "Pociecha ",
1.10.1943 r., str. 16). Akcent powinien tu paść na słowo "wszystko ".
"Strażnica " gotowa jest dowodzić wszystkiego powołując się na Biblię.
Co z tego dowodzenia wynika, zobaczyłem sam i widzieliśmy wszyscy.
Świadkowie dowiedli wszystkiego i zarazem niczego, i dlatego właśnie
niczego, że chcieli udowodnić wszystko. Przez to padali ciągle od nowa
ofiarą błędu.
Nie trzeba mi jeszcze jednego potwierdzenia ze strony Rutherforda, że
istnieje możliwość pomyłki w tym, co podaje "Strażnica ". To pismo
samo dało na to więcej niż wystarczająco wiele dowodów. Niemniej jest
rzeczą interesującą posłyszeć własną opinię kierownictwa "Strażnicy "
na temat głoszonej przez nie rzekomo "Bożej " prawdy. Trudno się więc
dziwić, że Świadkowie nie mają jasnego wyobrażenia o żadnej z
głoszonej nauk.
Kiedy Chrystus Pan i Apostołowie musieli przeciwstawić się w czymś
ówczesnym władzom, wtedy oświadczali jasno, że są gotowi ponieść
konsekwencje, a nie szukali wybiegów i sposobów dostosowania swojej
nauki do zmieniających się okoliczności. Ale Rutherford może dowieść
wszystkiego powołując się na Biblię i o tym zapewne pamiętali
Szwajcarzy Gammenthaler i Wiedmann składając swe oświadczenie.
Być może ci dwaj nie są już dziś Świadkami lub może "wyrazili skruchę
", bowiem ich deklaracja musi być dla Brooklynu bardziej niż krępująca.
Trwa jednak Pismo, chociaż Świadkowie posługują się nim niby
instrumentem, na którym można sobie wygrywać rozmaite melodie. Jak
fałszywie brzmią te melodie! - szczególnie właśnie w odniesieniu do
spraw polityki.
Polityka Brooklynu
W roku 1956 ukazała się książka amerykańskiego reportera nazwiskiem
Marley Cole, zatytułowana "Świadkowie Jehowy "
38
. Publikację tę
propagowało i sprzedawało pośród swych zwolenników samo
Towarzystwo "Strażnica ". Można ją było, czy można jeszcze, znaleźć w
niemal wszystkich zborach Republiki Federalnej Niemiec.
Marley Cole otrzymał od Towarzystwa "Strażnica " rzadką okazję
wglądu w naukę, organizację, historię Świadków Jehowy, by jako
obserwator stojący z zewnątrz pisać następnie na ich temat.
Towarzystwo żywiło tu pewno jakieś propagandowe cele. W książce
Cole Marleya, na str. 135, przywódcy Świadków każą sobie wystawić
następujące Świadectwo: Chrystus Jezus karci narody rózgą żelazną aż
do ich całkowitego zniszczenia w Har-Magedonie. Taki jest pogląd
Świadków. Chodzi tu o najbardziej palącą kwestię świata. Obejmuje ona
nacjonalizm, patriotyzm i neutralność. Świadkowie Jehowy wylądowali
pośrodku wszystkich tych kwestii.
Cole Marley daje tu jedynie wyraz czemuś, co nie tylko ja sam, ale i
wielu Świadków wyczuwało niejasno i mgliście, ale też i niemile:
implikacje polityczne. Nie chcę tu wnikać w nieoficjalną politykę
uprawianą przez niektórych ze "sług ", choć byłoby to bardzo
pouczające. Chcę spojrzeć tu przede wszystkim na tę politykę, którą
uprawia Brooklyn.
Bóg w polityce
W "Strażnicy " z 15.7.1952 r. publicyści z Brooklynu oburzają się na
byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Trumana. Zarzucają mu, że
on i jego współpracownicy Mówią stale o modlitwie o pomoc Bożą po
to, by Bóg stanął po ich stronie. Jednakże jak mogłoby się to udać? Bóg
mówi, że Królestwo Jego nie jest z tego świata, że bogiem tego świata
jest szatan, że cały świat pozostaje w ucisku złego i że kto jest
przyjacielem świata, ten jest wrogiem Boga. Czy poprzez modlitwę Bóg
stanie się może przyjacielem świata i swoim własnym wrogiem? ( J
13,36; 2 Kor 4,4; Jk 4,3; 1J 5,19 ). Jak więc Truman i jego ekipa mogą
wciągać Boga do swej polityki? ( "Strażnica " 1952, str. 222).
Ten cytat potwierdza to, czego nas jako Świadków ciągle uczono: że
powiązania polityki z Bogiem czy Bożym słowem Biblii należy odrzucić
jako wrogie Bogu. Jak więc Truman może próbować włączyć Boga w
swoją politykę? Jest to obraza Boga! Ale tu przypominam sobie nagle,
że kilka miesięcy wcześniej musiałem czytać zupełnie inne poglądy w
piśmie "Erwachtet "... Czyż pismo to nie domagało się wtedy, aby
rządzący trzymali się bardziej Biblii? "Księga, która daje odpowiedź na
życiowe kwestie ". " Twoje słowa są pochodnią dla moich stóp i
światłem na mej , ścieżce ". " Ten artykuł pomoże ci ukazać należycie
wielostronność słowa Bożego jako światła na naszej ścieżce XX wieku "
- taki jest tytuł i takie motto artykułu w "Erwachtet ". W podrozdziale
"Prawodawstwo, polityka, interes " czytamy: Biblia traktuje również o
kwestiach związanych ze sztuką rządzenia, mówi np. o tym, czego żądać
od władcy. Wskazuje, że rządzący nie powinien gromadzić bogactw czy
mieć wielu kobiet, że codziennie winien czytać słowo Boże, aby nie
zboczył zarozumiale i zuchwale z prostej drogi sprawiedliwości.
Pozostali urzędnicy państwa mają być ludźmi dzielnymi, bojącymi się
Boga, ludźmi prawdy, nienawidzącymi niegodziwych zysków. Jak
niewielu dzisiejszych polityków odpowiada tym wymaganiom! (5 Księga
Mojżesza 17,15-20; 2 Księga Mojżesza 18,21).
Pisarze z "Erwachiet " ubolewają, że tak niewielu ze sprawujących rządy
opiera się na Biblii... Przywódcy "Strażnicy " pytają, jak Truman i jego
towarzysze mogą wciągać Boga do swej polityki... Ja pytam, jak
przywódcy z Brooklynu mogą wciągać słowo Boga do polityki tego
świata XX wieku, skoro nasi przywódcy uczyli nas, że ten świat nie
może się poprawić, że jedynym ratunkiem jest Bóg, a wszelkie ludzkie
usiłowania nie mogą niczego ulepszyć. Czy nie jest to postawa
dwuznaczna w kwestiach politycznych?
Obelgi i szyderstwa wobec mężów stanu
"Książęta " uczą Świadków Jehowy walczyć bronią obelg, kpiny i
szyderstwa. W "Ewangelii " szerzonej z Brooklynu szczególny
wydźwięk mają tzw. pieśni satyryczne. 15 grudnia 1949 ukazało się
specjalne wydanie "Strażnicy " poświęcone "pieśniom wyśmiewającym
diabła, szatana ". W beztrosko nieodpowiedzialny sposób wykpiwa się
tu świadomych swej odpowiedzialności mężów stanu: (...) Jak
powiedział Prezydent (mowa o Trumanie), naród może swobodnie czynić
to, co czynić pragnie, wybierając odpowiadających mu przywódców,
partie i programy. Dobrze by jednak było, gdyby ludzie pomyśleli, że jest
to to samo, czy idzie się za możnymi i ich obietnicami głoszonymi w
jakiejkolwiek partii politycznej, czy za zepsutym przez grzech,
śmiertelnym stworzeniem. Jak człowiek ślepy nie może prowadzić
drugiego, tak też ci politycy nie mogą sami z siebie doprowadzić świata
zrodzonego w grzechu do laski Bożej...
Czy nie jest skrajną głupotą stroić upadłego człowieka w szatę władzy,
wynosić ponad innych równych mu grzeszników, obsypywać
pochwałami, otaczać potężną armią i oczekiwać, że jest w jego mocy
wyzwolić swych wpółbliźnich? Jak niedorzeczną i dziecinną rzeczą jest
sądzić, że jakaś partia polityczna może być "ratunkiem " dla tego kraju
czy innych krajów. Jak "bogowie " tego świata, widzialni czy
niewidzialni, mogą kogoś czy coś uratować, jeśli nie mogą uratować
samych siebie w Har-Magedonie...? ( "Strażnica " 1953, str. 36).
Postawmy tu kilka pytań wykazujących bezsensowność tego artykułu;
pytań które ludzi rozsądnych pośród Świadków winny skłonić do
samodzielnej refleksji. Zapytajmy więc, czy właściwym sensem
programów politycznych lub społecznych jest przywrócenie łaski
grzesznemu światu? Czy tym sensem nie jest raczej rozwiązywanie
ekonomicznych i społecznych problemów życia ziemskiego ogółu
społeczeństwa, i czy tymi problemami i ziemskimi potrzebami ludzi nie
musi się na tym świecie ktoś zająć? Czy rzeczywiście nie należy już
żadnego człowieka ubierać w szatę władzy? Kto będzie wtedy dbał o
prawo, porządek publiczny, handel, przemysł, komunikację? Czy
Świadkowie Jehowy chcieliby zapanowania anarchii? Na pewno nie
chcą tego. Dlaczego zatem nie chcą ludzi, którzy zajmą się sprawami
państwa? Czy żądania Świadków nie są po prostu bezsensowne?
Dlaczego za śmieszne i głupie uważają oczekiwanie na wyzwolenie z
niezawinionej niewoli przez wojska narodów czy władców? Czy sami
Świadkowie Jehowy nie byli wdzięczni w Niemczech, kiedy spod
panowania Hitlera wyzwoliły ich wojska aliantów? Czy szybki pochód
tych wojsk nie uratował od niechybnej śmierci tysięcy ludzi
uwięzionych w hitlerowskich obozach?
Misjonarka "Strażnicy ", Joan Espley, pracująca z ramienia Brooklynu
na terenie Hongkongu, pisze o swych przeżyciach w czasie niepokojów
w tym mieście: Motłoch zatarasował nam drogę wrzeszcząc: "Zabić! "
Usłyszałam dwa strzały... Nie przypuszczałam, że właśnie w momencie
największego niebezpieczeństwa pojawi się po przeciwnej stronie ulicy
policja. To ona oddala strzały... Podeszło do nas dwóch policjantów i
wyprowadziło z chmury dymu. Zobaczyłam następnie około 50
policjantów, którzy tworząc zwarty mur ze swoich tarcz ochronnych
posuwali się naprzód. Nigdy jeszcze nie ucieszyłam się tak bardzo na
widok policji... Znaleźliśmy się na policyjnym posterunku. Nie mogłam
nigdzie pójść. Pozostałam więc tam, pełna wdzięczności, której nie
potrafię wyrazić słowami ( "Erwachtet " z 8.3.1957 r., str. 10-11).
Misjonarka "Strażnicy " była wdzięczna, że siły państwowe uratowały ją
od śmierci. Przywódcy "Strażnicy " śmieją się jednak z wyzwolenia czy
ratunku, który przynosi ręka ludzka.
Za Organizacją Narodów Zjednoczonych
Wysoki komisarz brytyjski na obszar zachodniego Pacyfiku, John Guch,
ogłosił w dniu 23.3.1956 roku zakaz sprowadzania na teren brytyjskiego
protektoratu Wysp Salomona literatury wydawanej przez Towarzystwo
"Strażnica ". Swoje zarządzenie oparł na paragrafie ustawy
antywywrotowej, upoważniającym go do zakazu rozpowszechniania
pism zagrażających, według jego oceny, dobru publicznemu. Jaka była
na to reakcja książąt z Brooklynu? - Zażądali respektowania praw
ludzkich zgodnie ze statutami Narodów Zjednoczonych. W wydanym w
tej sprawie apelu piszą m.in.: Jaskrawe naruszenie fundamentalnych
wolności nie tylko porusza do głębi uczucia, ale skłania też do poważnej
refleksji (...) Czy można twierdzić, że sprawa ta pozostaje w zgodzie ze
statutami Narodów Zjednoczonych, mówiącymi o prawach człowieka i
fundamentalnych wolnościach, którymi powinni się cieszyć wszyscy
ludzie...? Czy wysoki komisarz uważa, że Wyspy Salomona leżą poza
zasięgiem "wolnych narodów " i dlatego nie czuje się moralnie
zobowiązany do zagwarantowania wolności? Czy ten obszar jest tylko z
nazwy protektoratem? (...) Sprawa ta nie ma na pewno nic wspólnego z
bezpieczeństwem Wysp Salomona, a to, że ktoś otrzymuje i studiuje
materiały biblijne wydane przez Towarzystwo "Strażnica ", nie może być
uważane za przeciwne interesom publicznym ( "Strażnica " 1.3.1957, str.
132).
A więc nagle okazuje się, że książętom z Brooklynu u są jednak
potrzebni ludzie "w szacie władzy ". Teraz powinni wystąpić w obronie
Świadków Jehowy. Teraz powinni zastosować prawa wydane przez
Organizację Narodów Zjednoczonych. Brytyjski komisarz na Wyspach
Salomona wiedział zapewne, że w pismach "Strażnicy " pisze się w
sposób wzgardliwy i ośmieszający o przedstawicielach władz
państwowych. Z pewnością znalazł też w tych pismach inne jeszcze
wypowiedzi sprzeczne z interesem publicznym.
Przeciwko Narodom Zjednoczonym
26.7.1953 roku Nathan Homer Knorr, prezydent i najwyższy ziemski
książę Świadków Jehowy, przemawiał do 165000 zebranych na
nowojorskim stadionie Yankee. Po Har-Magedonie - nowy Boży świat!
Taki był temat jego wystąpienia. W ostrych słowach rozliczał się z
Organizacją Narodów Zjednoczonych: Rok 1953 był rokiem wielkiej
ofensywy pokojowej komunistycznej Rosji. Odpowiadając na nią,
Zgromadzenie Generalne Narodów Zjednoczonych powzięło 8.4.1953
roku rezolucję dotyczącą rozbrojenia, "aby zapobiec wojnie, a zasoby
ludzkie i ekonomiczne świata przeznaczyć na cele pokojowe ". Jeśli ten
świat kieruje się tak pokojowymi zamiarami, tak wzniosłymi motywami,
to dlaczego miałby nadejść Har-Magedon czy trzecia wojna
światowa...? Jeśli Narody Zjednoczone podejmują próbę grania roli
mesjańskiej, a więc chcą czynić to, co może czynić jedynie Boski Mesjasz
i Król, to okazują wyraźnie swą odmowę poddania się najwyższym
zamierzeniom Boga... Duchowieństwo i państwa członkowskie Narodów
Zjednoczonych proponują, by te ostatnie sprawowały władzę nad całą
ziemią. Ta propozycja jest wysuwaniem fałszywej, ludzkiej namiastki
rządów Bożych doskonałych i prawomocnych... Teraźniejszość nie jest
czasem dla tego rodzaju niewłaściwych, złudnych i bezskutecznych
namiastek (...) Ludzie powodowani strachem ostrzegają, że jeżeli
Organizacja Narodów Zjednoczonych nie spełni oczekiwań, trzecia
wojna światowa stanie się nieunikniona. Ale prawdą, na której można
polegać, jest to, że Har-Magedon dlatego właśnie jest nieunikniony, iż
nie rezygnuje się z Organizacji Narodów Zjednoczonych i nie wyrzuca
się jej na złom... (z broszury "Po Har-Magedonie - Boży nowy świat ",
39
wydanie niemieckie z roku 1954).
Pan Knorr musiał się widać już do reszty pogubić! Na Wyspach
Salomona żąda poprzez "Strażnicę " zastosowania praw Narodów
Zjednoczonych, a na nowojorskim stadionie oświadcza opinii publicznej
świata i mężom stanu, że teraźniejszość to nie czas dla Organizacji
Narodów Zjednoczonych, która jest fałszywą namiastką i należy
wyrzucić ją na złom, bo inaczej Har-Magedon stanie się nieunikniony.
Przeciwko demokracji i wyborom
Pod przewodnictwem Brooklynu Świadkowie Jehowy prowadzą zaciętą
walkę przeciw udziałowi w działalności publicznej, politycznej,
społecznej. Ich "Ewangelia " w odniesieniu do postawy i aktywności
politycznej wygląda następująco: Jak prawdziwi chrześcijanie patrzą na
politykę? Dlaczego prawdziwi chrześcijanie mają unikać polityki, skoro
mogliby - jak się wydaje - uczynić wiele na rzecz lepszego świata? -
Zgodnie z Biblią odpowiedź zmierza w tym kierunku, że prawdziwi
chrześcijanie nie widzą i nie głoszą lekarstwa dla świata ani w
demokracji, ani w socjalizmie, ani w komunizmie, ani w jakiejkolwiek
ludzkiej formie rządów (...) Z racji dyktowanych sumieniem rezygnują z
udziału w polityce tego świata, nawet z udziału w wyborach, Wiedzą, że
zaangażowanie polityczne nie tylko do niczego nie prowadzi, ale czyni
ich nawet godnymi nagany w oczach Boga (...) Wiedzą, że Królestwo
Boże ma zniweczyć wszelkie władztwa polityczne i że ci, którzy
uprawiają politykę, są wrogami Boga, a zatem muszą liczyć się z
zagładą (...) Prawdziwi chrześcijanie ukazują się więc naśladowcami
Chrystusa przez to, że nie próbują naprawiać tego świata ani ulepszać
go poprzez działania polityczne (...) Niezależnie od tego, ile głosów
padnie na władców tego złego systemu rzeczy, ów system skazany jest na
zagładę. Nie zachowa tego świata przed niechybną zgubą żadna
kampania polityczna, żadna choćby największa liczba chrześcijan z
imienia zajmujących się sprawami politycznymi, żadne modlitwy
duchownych czy polityków odmawiane za ten świat ( "Strażnica " z
1.1.1957 r., str. 5-8).
Świadkowie Jehowy mogą przeczyć, jakoby w ten sposób odwodzili
drugich od uczestnictwa w demokratycznym życiu politycznym i
wyborach. Mogą twierdzić, że zostawiają każdemu wolną rękę, jak chce
postępować w tej mierze. Są to jednak tylko mylące manewry. Jest
przecież faktem, że ich nauka przeznaczona jest nie tylko dla nich
samych, ale że ich zadaniem jest pozyskanie dla niej możliwie wielu,
wychowywaniu ich w jej duchu. Nazywają przecież swoją działalność
"dziełem wychowawczym ". Czy przywódcy Świadków chcą przeczyć,
że pouczenia "Strażnicy " wpływają również na postawę polityczną
ludzi inaczej niż oni wierzących? Ja sam w czasie mej służby
kaznodziejskiej odpowiadałem na stawiane mi pytania dotyczące
polityki w sensie "Strażnicy " i przekonałem się, że pytający
wstrzymywali się następnie od udziału w wyborach. Nie były to tylko
odosobnione przypadki. Oddziałujemy przecież na ludzi politycznie
chwiejnych. Pytający bardzo rzadko tylko stawali się Świadkami
Jehowy, nabierali jednak negatywnego nastawienia wobec państwa.
Pozostaje więc dla Świadków hasłem: unikać polityki! Nie popierać
żadnych ludzkich rządów - ani demokracji, ani monarchii, ani dyktatury!
Zaangażowanie polityczne nie podoba się Bogu! Kto zajmuje się
polityką jest wrogiem Boga! Nie próbować ulepszać warunków życia!
Kto nie przestrzega tych I zasad, ulegnie zagładzie! W tym duchu
wychowują ludzi Świadkowie Jehowy - i to nie ma być sprzeczne z
interesem publicznym? I to ma być postępowaniem ludzi lojalnych,
więcej: najlojalniejszych rzekomo z wszystkich ludzi? Co pozostałoby z
państwa, gdyby wszyscy obywatele postępowali według zaleceń
Świadków Jehowy? Nic! Państwo przestałoby istnieć. Stąd szerzenie i
przyjmowanie nauk Świadków Jehowy oznacza też usunięcie i
zniszczenie demokracji. Szczęśliwie - czy raczej: rozsądnie - większość
ludzi odrzuca rozkładowe tezy Świadków. Wobec uwarunkowanych
naturą ludzką konieczności życia nie pozostaje przecież nic innego. Ale
rozkładowa działalność Świadków trwa. O tej roli Świadków Jehowy
mówi też książka amerykańskiego reportera Marleya Cole: Gdyby
stanowili oni silniejszą grupę. tolerancja wobec nich miałaby granice,
ponieważ naruszają uczucia powszechniejsze w Ameryce niż poczucie
wierności wobec Kościoła - mianowicie umiłowanie ojczystego kraju " (
"Der Ligourianer, marzec 1953).
Wyczuwa się także, że zarządzenia ograniczające działalność Świadków
byłyby aprobowane, gdyby ich liczba wzrosła i gdyby zaczęli przenikać
znaczną część społeczeństwa swą taktyką wrogą rządowi. Bowiem w tym
kraju. gdzie nie dochowuje się powszechnie posłuszeństwa religii, tym
większą rolę odgrywa patriotyzm i - jak to powiedział kiedyś Peter
Dunne - również i Sąd Najwyższy czyta sprawozdania wyborcze (Marley
Cole, "Świadkowie Jehowy ", str. 135-136).
Związki zawodowe - tak czy nie?
Na to pytanie pośród Świadków Jehowy w Niemczech długo nie dawano
odpowiedzi. Przymus należenia do "Wolnych Związków Zawodowych "
(FDGB) we wschodniej strefie Niemiec spowodował dla wielu
Świadków poważne problemy. Ci, którzy nie wstąpili do związków,
utracili miejsce pracy i nie otrzymali nowej. Co robić? Niektórzy
wstąpili do związku, na co krzywo patrzeli drudzy, aż wreszcie
stanowisko w tej kwestii zajęli bracia z Brooklynu. W Stanach
Zjednoczonych nikt nie otrzyma pracy, jeśli nie należy do organizacji
związkowej. Stąd i Świadkom we wschodniej strefie Niemiec wolno
było w końcu wstępować do związku. Niemniej jasnego "tak " nie
powiedziano nigdy i wielu miało nadal wątpliwości.
Wydaje się, że do dzisiaj panuje w tej sprawie oficjalne milczenie.
Jeszcze w roku 1943 Towarzystwo "Strażnica " określiło swe
stanowisko w następujący sposób: Pytanie: czy wykracza to przeciw
przykazaniu Bożemu, jeśli ktoś jako związkowiec stara się o polepszenie
warunków życia klas pracujących? Czy Bóg nie działa także poprzez
ludzi w tym sensie, że ma zapanować sprawiedliwość? Odpowiedź: Nic,
co służy sprawiedliwości, nie może być przeciwne przykazaniu Bożemu.
Wszakże przez "sprawiedliwość " rozumiemy to prawo, które jest
prawem w oczach Bożych, a więc prawdziwą sprawiedliwość (...).
Zawsze jest dla ludzi z korzyścią, kiedy kierują się wymogami
sprawiedliwości. Jednakże jest rzeczą niesłuszną sięgać do
niesprawiedliwych, "świeckich " środków w walce o sprawiedliwość
ekonomiczną. Zawsze jest lepiej znosić niesprawiedliwość, aniżeli ją
czynić (...). Kiedy ludzie czy grupy ekonomiczne walczą o swe prawa lub
rzekome prawa, Chrystus nie ma zazwyczaj z tym nic wspólnego (...).
Wszyscy sprawiedliwi sędziowie, urzędnicy czy przywódcy związkowi nie
sprawią tego, by panowanie Chrystusa stało się zbyteczne, ponieważ nie
mogą wytępić ducha egoizmu i gwałtu (...). Dlatego wyczekujemy
prawdziwego wyzwolenia. Tymczasem zaś każdemu uczciwemu
człowiekowi wolno się bronić przed wyzyskiem, jeżeli nie czyni przy tym
nikomu krzywdy ( "Pociecha " z 1.9.1943, wydanie berneńskie, str. 10).
Ta odpowiedź Towarzystwa "Strażnica " dana z biura berneńskiego jest
prawdziwą idyllą sprzeczności. Kto tę odpowiedź uważnie przeczyta,
ten nie wie już w ogóle, co słuszne, a co niesłuszne. Może cierpieć
krzywdę, ma więc raczej znieść niesprawiedliwość, niż samemu ją
wyrządzać. Czy ten, kto broni się przeciw krzywdzie, wyrządza
krzywdę? Każdy uczciwy człowiek może się bronić przeciw wyzyskowi,
jeżeli nie czyni przy tym zła, gdy ma to miejsce? - Cały ten wywód jest
typowy dla Świadków. Zauważmy nawiasem, że w oczach Świadków
związki zawodowe wydają się czymś niesprawiedliwym. Dziwię się dziś
sam sobie, że nie poznałem się wcześniej na tych wszystkich
niedorzecznościach. Ktoś powiedział kiedyś, że Świadkowie znajdą
zawsze stosowną pokrywkę do każdego garnka...
Przeciw modlitwie o pokój i za polityków tego świata
Kiedy Światowa Rada Kościołów wzywa publicznie do modlitwy w
intencji pokoju i polityków, Świadkowie Jehowy muszą oczywiście
wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat. Nie ma przecież
znaczniejszego wydarzenia religijnego w świecie, którego by
brooklyńscy książęta nie skomentowali na swój sposób. Oto komentarz
Towarzystwa "Strażnica " w odniesieniu do wspomnianego apelu Rady
Kościołów: Czołowy artykuł czasopisma "Life " z 13 września 1954 roku
nosi tytuł "Modlitwa ścieżką do pokoju ". W artykule tym cytuje się
uwagi prezydenta Eisenhowera, wypowiedziane w minionym sierpniu w
Evanston, wobec zebranej tam Światowej Rady Kościołów: "Nadszedł
dla ludzkości czas, w którym nie ma alternatywy dla sprawiedliwego i
trwałego pokoju ". Artykuł w "Life " mówi następnie o inicjatywie
Eisenhowera podjęcia ogólnoświatowej akcji modlitewnej jako
potężnego, wspólnego, intensywnego aktu wiary. Rada zaakceptowała
propozycję i wyznaczyła na czas od 18 do 25 stycznia 1955 tydzień
powszechnej modlitwy. W artykule z "Life " czytamy usilnie wezwanie:
"Wszyscy chcemy o tym pamiętać, wszyscy chcemy się modlić.
Pragniemy modlić się już teraz, między innymi za miliony chrześcijan w
Rosji (...) Na pewno musimy modlić się za prezydenta Eisenhowera...
"Czy ścieżka do pokoju - zapytuje "Strażnica " - prowadzi przez
modlitwę? Czy Bóg wysłucha takich modlitw i odpowie na nie? ( ...)
W odniesieniu do narodu Izraela, który odszedł do Boga w czasach
proroka Jeremiasza, Prorok ten otrzymał szczególne polecenie: "Ty zaś
nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego błagań ani modłów,
ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham ". Ponieważ zagłada
Izraela była postanowiona, daremna okazałaby się modlitwa Jeremiasza
za ten lud. Tak jest też dzisiaj. To chrześcijaństwo, które Biblia nazywa
Babilonem, Bóg skazał na zagładę. Dlatego ci, co znają postanowienia
Boże, nie przyłączyli się w dniach od 18 do 25 stycznia do prezydenta
Eisenhowera i Światowej Rady Kościołów w modlitwie o pokój na
świecie. Zamiast tego głosili przestrogę Jehowy: "Ludu mój, wyjdźcie z
niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie
ponieśli " ( Jr 50,8: 51 ,45: Ap 18,4) ( "Strażnica " z 1. 6. 1955 r., str.
323-324).
Jak więc Świadkowie Jehowy mogliby się "splamić " modlitwą
wznoszoną za pokój na świecie i za polityków, którzy nie chcą
zrezygnować z ludzkiej władzy? Taka modlitwa oznaczałaby przecież,
ich zdaniem, prowokację wobec Boga!
A jednak modlić się o pokój i za polityków tego świata
(...) W rzeczy samej powiedziano nam, że mamy modlić się za królów i
władców, abyśmy mogli prowadzić dalej życie w ciszy i pokoju...! (
"Strażnica z 15. 8. 1956 r., str. 493).
A więc jednak! Modlić się jednak o pokój tego świata i za jego
polityków. Czyżby "Strażnica " chciała nas nakłonić do prowokowania
Boga? Sprzeczność jest tu wprost namacalna. Czy pan Rutherford
miałby jeszcze i dziś rację ze swym wezwaniem, aby nie wierzyć
"Strażnicy "?
Czego nas uczy "Strażnica " o modlitwie o pokój na tym świecie i za
panujących? Cytuje słowa 1 Listu do Tymoteusza 2,1-4: Zalecam więc
przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania,
dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za
wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i
spokojne z całą pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i
miła w oczach Zbawiciela naszego, Boga który pragnie by wszyscy
ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy ".
Przytoczywszy te słowa, zapytuje "Strażnica ": Kim są ci królowie i
ludzie na wysokich stanowiskach? Jakie to modlitwy zanosi się za nich?
Odpowiada: Z kontekstu wynika, że określenie odnosi się do władców
świata i innych ludzi na wysokich stanowiskach życia publicznego. W
Biblii wspomniane są przykłady modlitw zanoszonych przez lud Jehowy
za władców (...) Jeremiasz prorokował coś innego i zamiast Żydom
pozostającym w niewoli Babilonu czynić nadzieje na rychłe wyzwolenie,
nakazał im gotować się na długi tam pobyt, a jako część Bożego
posłania do nich dołączył słowa: "starajcie się o pokój dla kraju, do
którego was zesłałem, i módlcie się do Jehowy za niego, bowiem w jego
pokoju wy będziecie mieć pokój " (por. Jr 29, 1-7). Te dwa przypadki,
jeden z dni Jeremiasza ( ...) dobrze harmonizują z radą daną przez
Pawła Tymoteuszowi. Obie rady zostały udzielone w czasach
buntowniczych dążeń i oskarżeń. Modlitwa za umocnionych władców
wskazuje. że modlący się nie zamierzali obalić władzy, lecz działali
raczej na korzyść jej dalszego trwania (...) Chrześcijanie nie
uczestniczyli w powstaniach Żydowskich, nie mieli politycznych
uprzedzeń i ambitnych planów. Interesowali się tylko pokojem i
spokojem (...) Nie myśleli o obaleniu władzy, pozostawiając tę sprawę
Chrystusowi Jezusowi (...) A tymczasem mogli się byli modlić o
pokojowe zarządzanie sprawami publicznymi... ( "Strażnica " z sierpnia
1952 r., str. 243-254).
Kiedy tak zwani przez Świadków "chrześcijanie z imienia ", Światowa
Rada Kościołów, czy inni jeszcze ludzie modlą się o pokój i za
polityków czy rządzących, wtedy książęta z Brooklynu cytują słowa
Jeremiasza: Ty zaś nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego
błagań ani modłów, ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham ".
A jeśli sami Świadkowie modlą się w tych intencjach, to słowa
Jeremiasza nie mają już zastosowania? Czy Świadkowie nie czynią
wtedy tego samego, co "chrześcijanie z imienia "? Czy i jedni, i drudzy
nie modlą się o pokój dla tego świata i za polityków naszej doby?
Neutralność polityczna?
W wewnętrznej, nie przeznaczonej do wiadomości publicznej informacji
z dnia 25 lutego 1950, skierowanej do wszystkich głosicieli, oświadcza
Towarzystwo "Strażnica " poprzez swoje niemieckie biuro filialne co
następuje: (...) We wszystkich sporach narodowych a także partyjno-
politycznych Świadkowie Jehowy zachowują całkowitą neutralność.
Bronią się przed politycznym rozdarciem i nie opowiadają się ani za, ani
przeciwko jakiemuś narodowi, partii czy kierunkowi...
Niemal wszyscy prości zwolennicy książąt z Brooklynu żyją w
przekonaniu, że nie mają nic wspólnego z polityką, że są politycznie
całkowicie neutralni. Przez dziesiątki lat żądały tego i zapewniały o tym
publikacje "Strażnicy " wydawane w stanach Zjednoczonych. W szeroko
zakrojonej petycji do rządu ZSRR, wydanej 30.6.1956 roku w Kemi
(Finlandia), powtarza się raz jeszcze: Świadkowie Jehowy nikomu nie
szkodzą. Pozostają neutralni w sporach tego świata. Nie zajmują się ani
działalnością wywrotową, ani szpiegostwem. Nie są nacjonalistami ani
egoistycznymi kapitalistami, ani imperialistami. Jako prawdziwi
chrześcijanie nie mogą w ogóle nimi być, ani nie mogą też walczyć na
rzecz jakiejkolwiek doktryny czy ideologii politycznej, czy będą one
komunistyczne, demokratyczne, czy kapitalistyczne ( "Strażnica z
15.4.1957 r., str. 251).
Ale czy neutralność polityczna oznacza tylko nieuczestniczenie w walce
po stronie jakiejś ideologii - demokratycznej, kapitalistycznej czy
komunistycznej? Czy neutralność nie oznacza też niebrania udziału w
walce przeciwko o jakiejkolwiek ideologii? Ani za, ani przeciw - to jest
dopiero prawdziwa neutralność. Czy jest to zgodne zdeklarowaną przez
Świadków Jehowy neutralnością polityczną, jeżeli występują przeciwko
mężom stanu i ośmieszają ich? Jeżeli raz opowiadają się za Organizacją
Narodów Zjednoczonych i żądają realizacji jej postanowień, kiedy
indziej zaś występują przeciwko tej samej organizacji, żądając
"wyrzucenia jej na złom "? Czy to jest neutralność, jeżeli wypowiadają
się przeciwko demokracji i wyborom? Postępując w taki sposób,
Świadkowie Jehowy odeszli od zasady całkowitej neutralności. Ich
amerykańscy przywódcy, powinni przestać wreszcie mówić ciągle o
neutralności, ponieważ z samej zasady nie może jej być na tym świecie
dla Świadków Jehowy! I nigdy też nie byli oni faktycznie neutralni.
Stanowisko, które zajmują, zajmowali, i któremu dają wyraz w
czasopiśmie "Przebudźcie się ", nie jest bynajmniej stanowiskiem
neutralnym.
Czasopismo to: przynosi artykuły z wielu dziedzin wiedzy - mówi o
rządzie, handlu, religii, historii, geografii, nauce, stosunkach
społecznych, cudach natury. Obszar zainteresowań tego pisma jest
szeroki jak ziemia, a wysoki jak niebo. Czasopismo ślubuje trzymać się
słusznych zasad, demaskować skrytych wrogów, wskazywać na utajone
niebezpieczeństwa, bronić wolności wszystkich, pocieszać strapionych i
umacniać tych, których przygnębiły zawody doznane ze strony świata
zapominającego o swych obowiązkach. Kto z taką misją idzie do ludzi,
ten - rzecz jasna nie może być neutralny, ten musi opowiedzieć się albo
za, albo przeciw - i tak też rzeczywiście postępują Świadkowie Jehowy
we wszystkich kwestiach życia. Ich zapewnienia o neutralności są zatem
wprowadzaniem w błąd, łudzeniem, udawaniem.
Wymownym dowodem jest tu stosunek Świadków Jehowy do
komunizmu. N. H. Knorr, W. F. Franz, Grant Suiter, H. H. Riemer, T. J.
Sullivan, L. A. Swingle i M. G. Henschel - siedmiu najwyżej
postawionych członków dyrekcji światowej organizacji Świadków
Jehowy - poręczają własnym podpisem prawdziwość słów zawartych w
ich petycji do rządu ZSRR, datowanej 1 marca 1957 roku: (...) Stało się
to (mowa o zakazie działalności Świadków w ZSRR - przyp. autora) nie
dlatego, że popełnili oni jakiekolwiek przestępstwo czy w jakikolwiek
sposób działali politycznie. Świadkowie Jehowy są najbardziej
pokojową, najbardziej lojalną grupą ludzi na ziemi (za "Strażnicą " z
15.4.1957 r.). Ale prawdą jest to, że nie ma i nie może być neutralności
Świadków Jehowy wobec komunizmu. Na długo przed tym, nim
komuniści zajęli się w szczególny sposób Świadkami, ci rozprawili się
już z nimi w książce pt. "Rząd "
40
, wydanej w roku 1928 przed
Rutherforda, poprzednika prezydenta Knorra. Na międzynarodowym
kongresie w Nowym Jorku w roku 1950 Knorr i jego współpracownicy
wydali rezolucję antykomunistyczną. W informatorze z lipca 1952
Towarzystwo "Strażnica " oświadczyło poprzez swe biuro niemieckie,
że pisma Świadków Jehowy stanową bastion oporu przeciwko
komunizmowi. W numerze czerwcowym "Strażnicy " z roku 1952 (1.6.)
rozliczają się raz jeszcze z komunizmem. W książce "Co religia
przyniosła ludzkości "
41
(wydanie niemieckie ukazało się w roku 1953)
zaliczają komunizm, jako "czerwoną religię ", do fałszywych religii,
które należy zwalczać.
Te fakty przeczą petycji Knorra i członków jego dyrekcji. Dlaczego
więc przedstawiają siebie jako całkowicie apolitycznych i neutralnych?
Przecież wobec komunizmu nie można być neutralnym. Dlaczego zatem
udawać, kryć się tchórzliwie? Prawdą jest, że Świadkowie Jehowy nie są
neutralni ani religijnie, ani politycznie.
Jak osobliwe są ich pojęcia dotyczące obowiązków obywatela! Sami nie
wiedzą, czego właściwie chcą. Raz mówią tak, raz inaczej, zależnie od
sytuacji. Jak można tu jeszcze twierdzić, że Świadkowie Jehowy są
najwierniejszymi obywatelami? Szerząc takie poglądy sieją tylko przy
intensywności swej propagandy zamieszanie, stając się - jeśli tylko
posieją większą liczbę zwolenników - realnym politycznym faktem w
każdym z państw, w których żyją. Nie występują przy tym wyłącznie
przeciw jakiejś jednej partii, jednemu kierunkowi politycznemu czy
państwu. Przeciwstawiają się od razu wszystkim. Przypomnimy
cytowane już raz słowa "Strażnicy ": Jak niedorzeczną i dziecinną
rzeczą jest sądzić, że jakaś partia polityczna może być "ratunkiem " dla
tego kraju (USA) czy innych krajów ( "Strażnica " 1953, str. 36).
NA DRODZE DO KOŚCIOŁA
Dobiegł końca pełen doświadczeń okres mego życia. Rozpoczął się tak
obiecująco, a przyszłość okazała się tak przerażająco inna. Spotkało
mnie najbardziej gorzkie rozczarowanie mego życia. Musiałem porzucić
"uszczęśliwiającą prawdę " Świadków Jehowy, kiedy odnalazłem
rzeczywistą prawdę. Chleb, który miał nasycić głód mojej duszy, okazał
się kamieniem.
Teraz w oczach dawnych braci i sióstr uchodzę za rebelianta, którym
należy pogardzać, dopóki skruszony nie wróci. Przepowiada się mi,
odstępcy, straszliwą pomstę Jehowy... To, co poznałem i zrozumiałem,
pozwala mi przyjąć wyrok wydany na mnie przez przywódców
"Strażnicy " z całkowitym spokojem. Nie lękam się także karzącego
sądu Boga wobec Jego wrogów. Nie zaliczam się do wrogów Boga -
szukałem przecież prawdy i bronię jej przeciwko błędowi i kłamstwu.
Może przywódcy "Strażnicy " będą próbować zniesławić moją osobę.
Niegodna to metoda, jeżeli na moje niezbite argumenty nie znajduje się
rzeczowej odpowiedzi. W każdym razie, jak każdy człowiek, mam
prawo i obowiązek iść za głosem prawego sumienia. A właśnie ze
słusznych racji sumienia wyrzekłem się Towarzystwa "Strażnica ".
Każdy musi iść za głosem sumienia... Wola Boża, prawo Boże, którym
poddać się musi każdy człowiek, wpisane są w nasze serca. Bo gdy
poganie, którzy Prawa nie mają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo
nakazuje, chociaż Prawa nie mają, sami dla siebie są Prawem.
Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy
jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na
przemian ich oskarżające lub uniewinniające - tak pisał Apostoł Paweł
do Rzymian. (2,14 n). A na innym miejscu: Wszystko, co się czyni
niezgodnie z przekonaniem (tzn. niezgodnie z sumieniem - przyp.
autora) jest grzechem (Rz 14,23)... Co czynić, jeśli w prawym sumieniu
dojdzie się do przekonania, że wiara, którą się dotąd wyznawało, jest
fałszywa? Czy nie należy się tej fałszywej wiary wyrzec? -
Bezwarunkowo! Tę opinię podzielają, jak twierdzą, sami Świadkowie
Jehowy: Twoja religia musi mieć autentyczną podstawę. Masz się
opierać nie na przywódcach religijnych i religijnych systemach, ale na
słowie Boga, Piśmie świętym, winieneś się wpierw upewnić, czy twoja
religia jest zgodna ze słowem Bożym. Jeśli przekonasz się, że twoja
religia uczy czegoś, co nie jest prawdziwe, winieneś się od tego
odwrócić, Powstaje pytanie: czy gotów jesteś poddać swoją religię takiej
próbie? Nie potrzebujesz się niczego lękać, jeśli twoja religia jest
prawdziwa ( "Strażnica " 1.7.1958 r., str. 289).
Poddałem moją dotychczasową religię gruntownej próbie. Nie
wytrzymała tej próby, której domaga się samo Towarzystwo "Strażnica
". Wykazałem to jasno w niniejszej książce. Posłuchałem więc głosu
prawego sumienia i dlatego odłączyłem się od Towarzystwa. Co teraz?
Gdzie jest prawda, jeśli na pewno u Świadków Jehowy jej nie ma? Czy
mam może już w nic nie wierzyć, czego uczy jakakolwiek religia? Czy
mam wątpić i zwątpić w Boga? Tego nie wolno mi uczynić. Bóg
rzeczywiście istnieje: Tylko głupi mówi w swoim sercu: nie ma Boga,
(Ps 13,1). To bowiem, co o Bogu można poznać, pewne jest wśród nich,
gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne
Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne
dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy (Rz
1, 19 n). Bóg wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś do
ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas
przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego
też stworzył Wszechświat (List do Hebrajczyków 1,1 n).
W istnienie tego Boga, który stworzył świat i objawił Siebie przez Syna,
nie można więc wątpić. Ale jaką podstawę mam przyjąć w praktyce
życia wobec Boga? Jaką religię przyjąć? Czy mam może próbować
znaleźć prawdę sam, osobiście, z Biblią w ręce, nie patrząc na
jakąkolwiek kościelną naukę? Czy nie mogę spotkać się z prawdą w
jednym z już istniejących Kościołów? Chrystus, który jest Prawdą,
obiecał przecież, że pozostanie z tymi, którzy są Jego świadkami przez
wszystkie dni, aż do skończenia świata. Przez wszystkie dni... A zatem
zawsze, nieprzerwanie. Kościół Chrystusa istnieje więc nieprzerwanie
od samego swego początku po dziś, i to nie niewidzialnie tylko, lecz w
sposób widzialny. A jaki to Kościół istnieje nieprzerwanie od
pierwszych dni pierwotnego chrześcijaństwa? Odpowiedź na to pytanie
stała się dla mnie wstrząsem. Czyż tym Kościołem nie jest Kościół
katolicki? Ten Kościół, który my, Świadkowie Jehowy, nazywaliśmy
sługą szatana? Wszystko wzdragało się we mnie przed uznaniem
Kościoła katolickiego za prawdziwy Kościół Chrystusowy. Tak jak
dotąd na niego patrzyłem, nie mógł on być tym Kościołem. Nigdy!
Szukałem, badałem niestrudzenie dalej. Kim zatem byli ci świadkowie,
którym Chrystus zapewnił swoją stałą pomocną obecność? Czy byli
nimi może ci, których Towarzystwo "Strażnica " zestawia z sobą jednym
tchem, w przerażająco naiwny albo w bezczelnie zuchwały sposób, jako
"świadków " Jehowy - a więc po Apostole Pawle - Ariusz, Waldens,
Luter i Russel i Rutherford. Czy to w tych ludziach miało się zachować
pierwotne "czyste " chrześcijaństwo, podczas gdy Kościół (czytaj:
Kościół katolicki) czy też Kościoły chrześcijańskie powstały już w
początkach chrześcijaństwa na skutek popadnięcia w pogaństwo? Ci,
których przywódcy "Strażnicy " nazywają swoimi "poprzednikami ",
zaprotestowaliby stanowczo przeciw stawianiu ich na jednej
płaszczyźnie z zaślepionymi "prezydentami " i fałszywymi prorokami!
Poza tym - gdyby Kościół Chrystusa już w pierwszych czasach
chrześcijaństwa stał się pogański, znaczyłoby to, że wbrew zapewnieniu
Chrystusa bramy piekielne jednak ten Kościół przemogły. Nie mogę w
to uwierzyć!
Chciwie czytałem, co mówi Pismo święte o dziejach pierwotnego
Kościoła. Jaki to Kościół stał już u początku chrześcijaństwa? - Żaden
inny jak ten, tak dotąd przeze mnie nienawidzony, Kościół katolicki. Z
oporami poszedłem kiedyś do świątyni katolickiej. Chciałem być na
katolickim nabożeństwie. Myślałem, że wszystko to "ceremonie ",
wszystko "teatr ". Ale rzecz dziwna: ten "teatr " nie dał mi odtąd zaznać
spokoju. Dlaczego właściwie?
Starałem się zaznajomić z księżmi katolickimi. Pierwszy z poznanych
był proboszczem, którego siły fizyczne wyczerpała całkowicie praca
duszpasterska w rejonie górniczym. Czy w tym duszpasterzu, który stał
się kaleką, miałem widzieć obłudnika, faryzeusza i sługę diabła? Na to
był ten proboszcz zbyt uczciwy i dobry. Czy może ten ojciec jezuita,
którego poznałem z kolei, miałby być znającym się na fachu,
wyrafinowanym zwodzicielem dusz? Nie mogłem odkryć niczego
podobnego...
W poznanych księżach katolickich spotkałem ludzi otwartych, gotowych
do pomocy, życzliwych, traktujących swe powołanie i pracę poważnie.
Ludzie ci wierzyli szczerze w Pismo święte i starali się wykazać
słuszność swych przekonań opierając się na nim. Czy byli to wykrętni
interpretatorzy Pisma, wyszkoleni krytycy tekstów, samowolnie je
zniekształcający - jak przekonywało mnie dotąd Towarzystwo
"Strażnica "? - Nie! Poznałem w tych duchownych katolickich ludzi
skromnych, wierzących chrześcijan, przyjmujących z pokorą słowo
Boga. Rozmawiali ze mną nie fanatycy głoszący nienawiść ani zadufani
w sobie sekciarze sądzący i osądzający myśli i czyny drugich na
podstawie jakichś wyrwanych z kontekstu miejsc Pisma. To byli ludzie,
którzy przy całej swej słabości i grzeszności starali się rzetelnie iść
drogą Bożą i prowadzić nią innych.
Szczególnie ujmująca była dla mnie postawa wspomnianego jezuity.
Przy pierwszym naszym spotkaniu powiedział mi, że nie chce "zrobić "
ze mnie katolika. Wiara zależy od osobistego przekonania i wolnej woli
każdego człowieka. Wiary nie można wymusić ani kupić. On sam może
mi tylko dopomóc w zrozumieniu powiązań tworzących całość
katolickiej nauki wiary. Obiecał mi też pomoc według swych
możliwości w mych potrzebach materialnych, niezależnie od tego, czy
zostanę katolikiem czy nie. Świadkowie Jehowy mogą określać taką
postawę jako taktykę i przebiegłość jezuicką. Osobiste spotkania i
wymiana korespondencji przekonały mnie o prawości i szczerości
mojego rozmówcy. Mogliśmy mówić rzeczowo i otwarcie o wszystkich
nurtujących mnie kwestiach. Wydawało mi się wprost cudem, że ten
pogardzany przeze mnie dotąd "sługa szatana " umie dać mi odpowiedź
na wszystkie pytania, i to odpowiedź głęboko mnie zadowalającą mimo
mej specyficznej mentalności Świadka Jehowy. Musiałem tylko starać
się myśleć bez uprzedzeń, a z całą konsekwencją.
I tak w wyniku mych studiów obraz Kościoła przyjął dla mnie z wolna
zupełnie inną postać, niż ta jego ciemna karykatura, którą kreśli
Towarzystwo "Strażnica ". Obraz ten stawał się coraz jaśniejszy. Dziś
Kościół katolicki i jego historię widzę w nowym świetle. Owszem, także
i w tym Kościele byli i są ludzie obłudni, nadużywający religii dla
własnych korzyści. Czy jednak na to, co w Kościele ludzkie, nie należy
patrzeć z perspektywy czasu i jego uwarunkowań? Czy ludzi grzesznych
nie spotyka się we wszystkich Kościołach i sektach? Również każdemu
z Świadków Jehowy powtarza się ciągle, żeby nie patrzał na błędy sług i
starszych, ale na Boga, któremu słaby człowiek chce służyć. Czy to
samo nie musi odnosić się także do księży katolickich? Dlaczego
eksponuje się ich błędy, a ukrywa swoje? Cóż to za faryzeizm osądzać
drugich, a swoje własne upadki przemilczać albo wybielać. Byłoby
lepiej, gdyby przywódcy "Strażnicy " wzięli poważniej do serca słowo
Pisma: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy
i nie ma w nas prawdy (1 J 1,8).
Toteż bez uprzedzeń podjąłem studium katolickiej nauki wiary,
znajdując w tym po dziś dzień rzeczywistą satysfakcję. Zapewne, droga
od błędnowiarstwa Świadków Jehowy do wiary katolickiej jest długa i
trudna. Ale jest dla mnie oczywiste, że Kościół katolicki jest jedynym
Kościołem, który zawsze istniał i któremu Chrystus zapewnił swą
obecność po wszystkie dni aż do skończenia świata.
Wyjaśniły się nieporozumienia dotyczące wiary katolickiej. Jako
Świadek Jehowy odrzucałem wiarę w Trójcę Świętą. Dziś wiem, że
Kościół nigdy nie uczył, jakoby w Bogu było trzech Bogów, lecz
wierzył zawsze w jedynego Boga (1 Kor 8,4). Ale to, co sam Bóg
objawił nam o Sobie, świadczy, że jest On jeden w trzech Osobach.
Gdyby nie istniały w Nim trzy duchowe Osoby, to niezrozumiałe, wręcz
pozbawione sensu, byłyby słowa Chrystusowego rozkazu, aby udzielać
chrztu "w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego ".
Jak ostrą polemikę rozpętuje "Strażnica " przeciw wierze w
nieśmiertelność ludzkiej duszy! Tymczasem - czy człowiek nie jest
według słów Pisma świętego stworzony na obraz i podobieństwo Boga,
który jest czystym duchem? (por. Rdz 1,26; J 4,24). Czy Chrystus nie
objawił jasno, że można zabić ciało, ale że różna od ciała dusza ludzka
jest niezniszczalna? (Mt 10,28).
Jak bardzo Towarzystwo "Strażnica " usiłuje zniweczyć opartą na
Piśmie św. wiarę w istnienie wiecznego piekła! Według Pisma potępieni
wrzuceni będą do "jeziora ognia " (Ap 20,14; 21,8). Biblia wskazuje
przy tym jasno, że ta druga śmierć nie oznacza ostatecznego zniszczenia,
unicestwienia, ale utratę życia Bożego. Również i potępieni będą
wskrzeszeni (1 5,28; D z 4,2; 17,18; 17,32), mając świadomie znosić
mękę wiecznego ognia (gehenna). A dym ich katuszy na wieki wieków
się wznosi i nie mają spoczynku we dnie i w nocy czciciele Bestii i jej
obrazu (Ap. 14,11). I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki
wieków (Ap 20,10). Gdyby potępieni mieli być unicestwieni, to jak z
istot nie istniejących miałby się podnosić "dym ich katuszy "? Jak istoty
unicestwione miałyby cierpieć we dnie i w nocy na wieki wieków? Kto
tu fałszuje jasny sens objawienia Bożego o istnieniu wiecznego piekła?
Kierownictwo "Strażnicy " czy Kościół katolicki? Bez wątpienia
"Strażnica "! Czy trzeba więcej dowodów, że wiara Świadków Jehowy
sprzeciwia się Pismu świętemu, podczas gdy wiara katolicka odpowiada
Pismu?
Dzisiaj nabożeństwa katolickie nie wydają mi się już tylko "pustą
ceremonią " i "pompatycznym teatrem ". Widzę, że w liturgii i
modlitwie Kościoła znajduje wyraz szczera, głęboka pobożność.
Jak do tego doszło, że w wierze katolickiej i w życiu katolickiego
Kościoła poczułem się jak w domu? Z pewnością poprzez własną
trzeźwą refleksję, ale nie tylko. Decydująca była tu łaska Boża. Jestem o
tym przekonany. Bóg dał mi łaskę poznania prawdy o Świadkach
Jehowy. Dlatego zdobyłem się na napisanie tej książki dobrze wiedząc,
że przyniesie mi to niejedną przykrość, i pełen też smutku, że wielu
moich dawnych współbraci nie może się wyzwolić ze swych uprzedzeń.
Za bardzo uwikłali się w sposób myślenia "Strażnicy ". Mogę im tylko
serdecznie Życzyć, by otworzyły im się oczy i odnaleźli prawdziwe
życie - tak jak stało się to moim udziałem. Potrzeba wprost heroicznej
odwagi, żeby zerwać pęta, które nakłada swym zwolennikom
Towarzystwo "Strażnica ".
ZNALAZŁEM SWÓJ DOM W KOŚCIELE
Wyobrażenia o fałszywym, poddanym wpływom szatańskim Kościele
przestały dla mnie istnieć. Gdyby mi ktoś przed dziesięciu laty
powiedział, że stanę się kiedyś katolikiem, uważałbym go za
nienormalnego. Moja odpowiedź brzmiałaby wtedy: "to niemożliwe ".
Dzisiaj widzę Kościół w zupełnie innym Świetle i wciąż muszę pytać
sam siebie, jak było to możliwe przyjmować za rzeczywistość takie
nonsensy i nieprawdy, w jakie wierzyliśmy i jakie szerzyliśmy jako
Świadkowie Jehowy. Jak głęboko wszystkie te niedorzeczności
zakorzeniły się jako uprzedzenia w Świadkach Jehowy, świadczą liczne
listy, które otrzymałem po ukazaniu się pierwszego i drugiego wydania
niniejszej książki. Tymi uprzedzeniami Świadkowie sami zamykają
sobie drogę do Kościoła.
Jeden z dawnych Świadków Jehowy pisał do mnie: Pańską książkę
"Byłem Świadkiem Jehowy " przeczytałem dwukrotnie w ciągu tygodnia,
głęboko nią poruszony. Sam przez osiem lat byłem Świadkiem Jehowy.
Zdawało mi się, że relacja o Pana przeżyciach płynie z mego własnego
serca. Gdybym sam chciał napisać podobną książkę, nie mógłbym jej
ująć lepiej. Jednakże to, że Pan chce zostać katolikiem, jest dla mnie
niepojęte, nie mogę tego po prostu zrozumieć.
Potrafię wniknąć w myśli tego Świadka Jehowy. Nie zatraciłem
zdolności myślenia na sposób "Strażnicy ". Jestem świadom, że nauka
Towarzystwa "Strażnica " to nie teoria, ale metoda. Z tego względu
zająłem się naświetleniem prawdziwych celów i tej sprawie zamierzam
poświęcić kolejną książkę. Nie uważam się za wroga moich
dawniejszych współbraci, czy wręcz za zdrajcę. Towarzystwo "Strażnica
" sądzi wszakże, że może mnie porównywać z Judaszem, czemu daje
wyraz poprzez wypowiedź jakiejś "wiernej siostry " w Roczniku 1964,
str. 276. Nie czuję się zdrajcą ani nim nie jestem. Nie mam nic
wspólnego ze sposobem postępowania Judasza. Moje odejście od
Towarzystwa "Strażnica " i moja obecna działalność opiera się na
dogłębnym przekonaniu, że Towarzystwo pada stale ofiarą nadal
istniejących błędów, z których nie może się wyplątać. Z własnego
doświadczenia znam rozmiar i niebezpieczeństwo tych błędów. Nie
wolno mi milczeć. Nie mogę milczeć! Odnalazłszy drogę do Kościoła,
do Chrystusa, muszę powiedzieć moim dawnym współbraciom, że to
Chrystus prowadzi swój Kościół i nigdy go nie opuścił. Czytajcie Dzieje
Apostolskie, czytajcie Listy Apostolskie. Przedstawiają one obraz
pierwotnego Kościoła i jego wiernych, ludzi grzesznych i słabych. A
jednak Chrystus kierował tym Kościołem, działał i mieszkał w nim.
Kieruje nim, działa i mieszka w nim po dziś dzień.
Chrystus nie może mylić, On jest zawsze ten sam. Toteż prawdziwy i
niezmienny jest też Jego Kościół - musi być taki. Mogą ludzcy
przedstawiciele Kościoła być grzesznikami, mogą przejawiać się w
Kościele ludzkie ułomności - Kościół pozostanie jednak Kościołem w
istocie niezmiennie takim, jakim był już w czasach apostolskich.
Lud Izraela pomimo wszystkich błędów i wykroczeń jego władców, a
nawet czasem całego tego ludu, pozostał ludem wybranym - aż do
odrzucenia go przez Boga. Kościół mimo ludzkich błędów i ułomności
jest Kościołem Chrystusa, On go nie odrzucił i nigdy nie odrzuci.
Kościół będzie trwał aż do powtórnego przyjścia Chrystusa. Chrystus
zaręczył, że pozostanie z nim. Jego słowo jest Prawdą. On kłamać nie
może.
Dopiero z wolna zrozumiałem, w jakiej karykaturze widziałem Kościół.
Największą trudność w jego poznaniu stanowiły uprzedzenia i
nieprawdziwe opinie. Późno dopiero zrozumiałem, czym Kościół
katolicki rzeczywiście jest - Kościołem Chrystusowym, którym zawsze
był. W tym Kościele czuję się pewny i bezpieczny. Pragnąłbym, aby
znaleźli się w nim moi dawni bracia spośród Świadków Jehowy.
Niech mi będzie wolno na koniec raz jeszcze ująć krótko powody
uzasadniające przed sumieniem i Bogiem moje nawrócenie: Bezstronny
rozum ludzki nie może zaakceptować nauki Świadków Jehowy.
Krytyczne studium dziejów i rozwoju doktryny Towarzystwa "Strażnica
" odkrywa zbyt - wiele sprzeczności. Ponieważ "książęta " z Brooklynu
nie posiadają prawdy, przeto musieli i nadal muszą odwoływać ciągle od
nowa to, co jeszcze wczoraj czy też przed laty głosili jako "biblijną
prawdę Bożą ".
Pismo święte nie daje podstaw "prawdzie " nauki "Strażnicy ".
Samowolność, z jaką kierownictwo z Brooklynu interpretuje Biblię, jest
oczywista. A chociaż Świadkowie Jehowy szerzą swe obłędne idee w
miliardach broszur i książek, chwast ich błędnej nauki nie zamieni się
przez to w dobre, wartościowe ziarno.
Życie przeczy oderwanym od rzeczywistości poglądom Świadków
Jehowy. Gdyby ludzkość zrealizowała program z Brooklynu, rozpadłaby
się rodzina, rozprzęgło państwo, życie społeczne i polityczne zostałoby
zniszczone. A to jest sprzeczne z wolą Bożą oraz z prawami i
potrzebami stworzonej przez Boga natury człowieka.
Świadkowie Jehowy nie przynieśli owoców swego rzekomo "jedynie
prawdziwego chrześcijaństwa ", chociaż fanatyczną i głośną propagandą
chlubią się z tych owoców. Zbyt wielu ze Świadków zawiodło moralnie,
wśród nich również ludzie z przywództwa, amerykańscy "książęta " i
inne "owce ". Przykre wrażenie wywołują próby tuszowania czy krycia
wewnętrznych skandali w "Strażnicy ". Takie zabiegi nic nie dają.
Prędzej czy później prawda wychodzi na jaw - prawda, że nie działa tu
"teokratyczne " kierownictwo, że sprawy głoszenia światu swojego
Królestwa nie powierzył Bóg zarozumiałym i aroganckim fałszywym
prorokom.
Dlatego wyrzekłem się nieodwołalnie "świętej, uniwersalnej organizacji
Jehowy ". Szukałem prawdy, sprawiedliwości, prawdziwie
chrześcijańskiej miłości bliźniego i znalazłem je poza Towarzystwem
"Strażnica " - w Kościele katolickim. Setkom tysięcy Świadków
Jehowy, którzy popadli w brooklyńskie zaślepienie i trwają w nim,
mogę tylko szczerym sercem współczuć...
POSŁOWIE JAK CZYTAĆ PISMO ŚWIĘTE?
1. Mieć i czytać Najpierw trzeba mieć Pismo święte, wydanie
jakiekolwiek (nie ma Biblii katolickiej czy niekatolickiej - jedno jest
Słowo Boże, w wydaniach różnych Kościołów i przekładach różnych
biblistów czy literatów), oczywiście Pismo św. całe - Pierwszego (
"Starego ") i Nowego Testamentu. Z solidarności z własnym Kościołem
poleca się wydanie katolickie, zwłaszcza że opatrzone jest przydatnymi,
chociaż nie zawsze doskonałymi, przypisami. Posługiwanie się
wydaniem niekatolickim może być pięknym gestem ekumenicznym.
Mieć Pismo św. i dziękować Bogu, że u nas już od dawna można je było
łatwo nabyć. U naszych wschodnich i południowych sąsiadów głód
Pisma św. - "nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania
słów Pańskich " (Am 8,11) - jeszcze nie został zaspokojony. A jak było
niedawno temu? W Związku Radzieckim posługiwano się nieraz jako
tekstem biblijnym parafrazą z "Opowieści biblijnych " czy "Opowieści
ewangelistów " smutnej pamięci Zenona Kosidowskiego. Tekst
natchniony przepisywano ręcznie (całą Biblię!). Egzemplarz Pisma św.
można było czasem kupić za krowę (w czasach Męki Jezusa kosztowała
ona 30 srebrników, a więc żadna to ujma dla Pisma św.). Dostarczaliśmy
te egzemplarze na różne sposoby, np. pod węglem w parowozie albo -
sit venia verbo - pod spódnicą znanej aktorki. ..W Czechosłowacji za
posiadanie Pisma św. lub fotografii Jana Pawła II niektórzy szli do
więzienia. W czasach dyktatury wojskowej w Argentynie Pismo św.
podlegało cenzurze państwowej - np. w Magnificat Marii i Kościoła
skreślano starotestamentalne a wywrotowe słowa: "Strąca władców z
tronu, a wywyższa maluczkich " (Łk 1,52). U nas wicekomendantka
Związku Harcerstwa Polskiego mówiła przed laty w wywiadzie dla
"Radaru ", że polskiej młodzieży nie zagraża neofaszyzm, lecz
narkomania i oazy. Nie trudno się domyśleć dlaczego: przecież w
oazach oraz innych grupach formalnych i nieformalnych karmimy się
Pismem św. Jan Paweł II powiedział w roku 1979 do polskich dziewcząt
i chłopców: " Wy sami nie wiecie, jak jesteście piękni wówczas, gdy
znajdujecie się w zasięgu Słowa Bożego i Eucharystii ". Ośmielę się
"poprawić " Papieża: piękni i mocni, i wolni, a więc niebezpieczni dla
systemu, dla tej "firmy kłamstwa, żelaza i papieru " (Gałczyński). Ale
najpierw niebezpieczni dla siebie samych. Ostrzegam młodzież,
zwłaszcza tchórzliwą, przed Panem Bogiem i Pismem św.! "Słuchać
Słowa, to wystawić żagle na wiatr Ducha, nie wiedząc, do jakich
brzegów człowiek dobije " (św. Hieronim). A więc mieć - i czytać (jeśli
nie lękamy się (ryzyka). "Dzięki Bogu, Biblia ocala od zniszczenia tych,
którzy się nazywają chrześcijanami! " (Gandhi). Jeśli jej nie czytamy,
nie dziwmy się, że nasze życie religijne staje się nudne, modlitwa -
płytka, a wiara - zabobonna. Na tle takiej religijności i nie biblijnej
pobożności wybuchają takie gorszące fenomeny jak Oława. "Wiara
rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo
Chrystusa " (Rz 10,17). Jeśli nie czytamy, nie dziwmy się, że byle
Świadek Jehowy, prymitywny, ale gorliwy i biegły w "cytatologii "
biblijnej, zawróci nam w głowie i może sprowadzić na manowce religii
totalitarnej. "Weź i czytaj! Weź i czytaj ! " - słyszał Augustyn naglące,
tajemnicze wołanie. Zaczął czytać - i zmienił życie. Czytać - ale jak?
Nie posiadam żadnej recepty, chociaż w różnych książkach,
książeczkach, artykułach i konferencjach może Czytelnik znaleźć
niejedną praktyczną wskazówkę. Polecam! Ja tutaj pragnę tylko wskazać
na trzy możliwe aspekty lektury Pisma św. Podział, jakiego dokonuję,
jest trochę sztuczny. Jest o wiele więcej sposobów czytania Pisma św., a
te trzy punkty: lektura naukowa, religijna i życiowa, to nie są kolejne
etapy, bo - dla nas, czytelników wierzących - nie występują osobno, w
czystej formie, lecz zazębiają się ze sobą, nakładają się na siebie. 2.
Lektura naukowa Jak czytać Pismo święte? Zgodnie z jego charakterem,
stosownie do intencji autorów, Boskiego i ludzkich, poszczególnych
ksiąg, a więc np. rozróżniając rodzaje (gatunki) literackie, nie
zapominając że Pismo św. ma stronę Boską i ludzką. Oczywiście nie w
tym sensie, że za pewne partie bierze odpowiedzialność Pan Bóg, a za
inne ludzki autor. Nie, w Biblii wszystko jest natchnione, wszystko jest
Słowem Bożym, nawet wypowiedzi błędne (w dziedzinie nauk
przyrodniczych, historii czy etyki). Ale równocześnie wszystko w Biblii
- także sam jej rdzeń, zbawcze orędzie Boże - jest dziełem ludzkim,
owocem wysiłku jednostki, twórczości jego wspólnoty, owocem
procesów historycznych. Bóg objawia się w historii, w wydarzeniach, w
ich "dzianiu " się. Autorzy - pojedynczy i zbiorowi - ksiąg lub ich części
są obdarzeni specjalnym charyzmatem Bożego natchnienia, ale
twórczość ich podlega normalnym prawom literackim zaś owoc ich
twórczości - święta księga - podlega krytyce biblijnej i innym naukom
ludzkim. Krytyka naukowa Pisma św. to nie jest zamach na jego
świętość; wręcz odwrotnie: to przysługa oddana Pismu i nam, jego
czytelnikom. Bo spisane Słowo Boże jest w pełni ludzkim słowem,
rodzącym się w dłuższym okresie niż cała polska literatura tysiącletnia -
a jakże ją można byłoby poznać bez pomocy nauki? Im większe rygory
naukowe, tym większa pewność, że poprzez zasłonę języka, kultur,
cywilizacji, tysiącleci docieramy coraz bardziej do autentycznego
orędzia Bożego, do Bożej woli i pociechy. Jeśli wspomniałem o
prymitywizmie interpretacyjnym Świadków Jehowy, których skądinąd
podziwiam i szanuję (nie tylko tych z mojej własnej choć dalszej
rodziny), to jest on właśnie skutkiem tej czystej, bezinteresownej (?),
absolutnej pogardy dla wszelkiej nauki, nie tylko biblijnej, jest skutkiem
praktycznego nieuznawania Biblii za księgę także ludzką, z innej epoki,
księgę będącą owocem długiej, skomplikowanej, często grzesznej
historii konkretnych ludzi i ludów, a nie dziełem jednorazowym i
wyrównanym, za jednym zamachem przez Boga podyktowanym i
zesłanym nam podręcznikiem wiary i moralności, rozszerzonym Bożym
katechizmem... Ta Boska Księga, natchniona przez Ducha Świętego, dar
Boży, manna niebiańska, nie spadła z nieba niby meteoryt, lecz przyszła
z ziemi, z naszej ziemi, jak sam Syn Boży, poczęty z Ducha Świętego,
zrodził się z ziemskiej Matki, wzrastał w żydowskiej rodzinie, "ogołocił
samego siebie " i "uniżył samego siebie " (Flp 2,7 - 8), stał się
człowiekiem określonej epoki historycznej, konkretnego ludu i znanego
kręgu kulturowego. "Słowo stało się ciałem " (J 1,14), stało się Żydem,
ale Słowo stało się także Pismem ludu żydowskiego i chrześcijańskiego,
głoszonym, tworzonym, redagowanym spisywanym przez stulecia
burzliwej historii Boga z człowiekiem. I kiedy je dzisiaj otwieramy, to
spotykamy je nie w dzisiejszej szacie kulturowej, lecz - mimo
najlepszych nawet przekładów - w tej formie, w jakiej do tamtych,
dawno nieżyjących łudzi, w ich języku, w ich świecie, zostało
skierowane. I stąd potrzeba nauki: żeby pokonać tę odległość i
odmienność czasu, cywilizacji i mentalności. Naprawdę nie wystarczy
przekład słów; trzeba przekładać i przenosić w nasz świat cały ówczesny
świat słowa, myśli, wiary, pisania... Wszystko po to, żeby np. ze
wzmianki w Apokalipsie o "stu czterdziestu czterech tysiącach "
stojących z Barankiem "na górze Syjon " (14,1) nie wnioskować, że
tylko tylu ludzi (oczywiście tylko Świadków Jehowy) zostanie
zbawionych, zapominając o symbolicznym charakterze tej liczby (12
pokoleń Izraela razy 12000 oznacza mnogość Ludu Bożego). W
podejściu do Biblii spotykają się, o dziwo, droga bardzo religijnych i
bardzo antynaukowych Świadków Jehowy i droga niewierzącego
Zenona Kosidowskiego, który prezentował się jako rzecznik i
popularyzator najnowszej i najodważniejszej nauki i który chciał nieść
kaganek oświaty ciemnym Polakom ogłupianym przez "przewrotny kler
katolicki ". W czym się spotykają? Właśnie w tym ignorowaniu
właściwego charakteru i jedynego celu Biblii, w ustawianiu jej do bicia
(Kosidowski) lub traktowaniu jej jako arsenał broni (Świadkowie).
Oczywiście nikt nie może domagać się, żeby ateista czytał starą Biblię
jako żywe Słowo Boże, ale od marksistowskich religiologów i literatów
mieliśmy prawo domagać się rzetelności naukowej (także w
popularyzacji) i zwykłej ludzkiej uczciwości, a więc np. żeby nie żądali
od Biblii tego, czego nam nie mogła i nie chciała dać. Ponadto mieliśmy
prawo domagać się, żeby ten "światopogląd naukowy ", o który tak
dzielnie walczyli (zbierając należne laury), zbytnio nie urągał nauce.
Zostawmy już jednak nieboszczyka Kosidowskiego (et consortes).
Należy on do przeszłości tego dziwnego kończącego się XX wieku, jak
do przeszłości XIX-wiecznej należały już w momencie pisania jego
"najnowsze " odkrycia i rewelacje (tak to jest, gdy się naukę poświęca
na rzecz propagandy). Natomiast my pamiętajmy, że w tekście, który
czytamy, mamy szukać przede wszystkim prawdy, którą autor biblijny
chciał i chce nam przekazać. Aby do niej dotrzeć, trzeba ją odróżnić
starannie od tego, co było tylko literackim środkiem jej wyrażenia,
stosownie do wiedzy, mentalności i zdolności tychże autorów, do ich
środowiska, świata i epoki. Pamiętajmy także, że ta prawda, którą nam
chcą przekazać - nieraz w sposób nienaukowy, obcy dla nas czy wręcz
szokujący - jest prawdą porządku religijnego, dotyczy naszego
zbawienia. Natomiast sprawy porządku doczesnego, np. przyrodniczego
czy historycznego a nawet moralnego, będące tylko sposobem przekazu
prawdy zbawczej, wcale nie muszą zgadzać się z porządkiem
obiektywnym (i nie wszystko opisywane w Biblii jest tym samym
pochwalane). Przy tym prawdy poszczególnego tekstu szukać trzeba w
całości Bożego Objawienia (a nie odwrotnie), uwzględniając jego
(Objawienia) charakter rozwojowy, miejsca paralelne i światło obu
Testamentów, pamiętając że proces Objawienia jest nie prostolinijny,
lecz dialektyczny: Pismo św. zawiera nie tyle sprzeczności, ile spięcia
idei ukazujących różne aspekty prawdy. W tych spięciach rodzą się
nowe idee, propozycje, postawy, a ta nowość jest po prostu twórczą
syntezą. Tak więc biblistyka i nauki pomocnicze są potrzebne i
konieczne. Oczywiście nie każdy czytelnik Biblii musi być naukowcem!
Wystarczy, że w swoim obcowaniu z Księgą przyjmuje
spopularyzowane wyniki badań, że stosuje najprostsze reguły lektury i
interpretacji, przeważnie nieświadomie, dzięki kościelnemu kontekstowi
swego życia. Nie musi znać np. szczegółów metody historyczno-
krytycznej zastosowanej do badań nad Ewangeliami (Formgeschichte,
Redaktionsgeschichte, Sitz im Leben...), ale winien korzystać
spontanicznie z jej dorobku, być ochoczo otwartym na dorobek nauki,
żeby zbliżyć się do Słowa Jezusowego, żeby je lepiej zrozumieć, żeby
znaleźć dlań "Sitz im Leben " u siebie, miejsce we własnym życiu.
Zdrowa ambicja winna mobilizować go do korzystania z przypisów, z
większych komentarzy, z introdukcji (wstępów) ogólnych i
szczegółowych, leksykonów, teologii biblijnych, opracowań
monograficznych itp. Poprawne i ubogacające mnie zrozumienie tekstu
biblijnego wymaga bowiem nie tylko otwartego serca, ale i otwartej
głowy, a więc także studium. Już w synagodze żydowskiej i we
wspólnocie chrześcijańskiej zawsze słowo Pisma objaśniano. Nawet
sama Biblia daje wiele przykładów tego zwyczaju - i tej konieczności.
Kto nie wierzy (i kto wierzy, także), niech zajrzy np. do następujących
miejsc: Ne 8,7-8; M t 13,52; Łk 24,27-32; J 16,13; Dz 8,28-38. 3.
Lektura religijna Kilkadziesiąt lat temu mój rzymski profesor o. Zerwick
(jezuita) mówił nam, że z czytaniem Biblii jest tak jak z wizytą w
ogrodzie botanicznym: bardzo przydatne i ważne jest wiedzieć o danym
kwiecie jak się nazywa, skąd do nas przywędrował, do jakiego należy
gatunku itp. itd., ale najważniejszą rzeczą jest pochylić się, sycić się
barwami i zapachami, stać się szczęśliwszym... Albo wizyta w muzeum.
O ileż więcej skorzystam z niej, kiedy dowiem się, zanim stanę przed
obrazem: co to za malarz, z jakiej szkoły, z jakiej epoki, jaką techniką
się posłużył, co przedstawił, co wyraził na tym obrazie, co mi chciał
przekazać itd. Ale znowu: co mi z tego, że na temat dzieła i jego twórcy
przeczytam całą bibliotekę, jeśli zabraknie mi czasu, siły lub chęci, żeby
zatrzymać się przy obrazie, żeby nacieszyć wzrok i serce, żeby tym
pięknem się ubogacić, żeby samemu stać się piękniejszym... Co mi po
całej biblistyce i wszystkich jej metodach i naukach pomocniczych, jeśli
nie pochylę się nad świętym tekstem, jeśli nie pozwolę mu (a raczej:
Mu), aby uczynił moje życie piękniejszym? Ale był to bardzo niezwykły
uczeń, ten Zusja! Przez te wszystkie lata spędzone w Międzyrzecu nigdy
nie usłyszał z ust swego sławnego nauczyciela ani jednego komentarza
słowa Bożego. Bogobojny rebe reb Ber otwierał księgę i zaczynał
czytać: "I rzeki Pan... " - i to już wystarczało naszemu Zusji. Gdy słyszał
te trzy słowa, ogarniała go taka ekstaza, że już nie mógł słuchać dalej.
Tak się działo za każdym razem. Kiedy tylko usłyszał słowa: "I rzeki
Pan... ", porywało go uniesienie. Zaczynał wtedy wołać wniebogłosy:
"Pan przemówił... Pan przemówił! " i nie przestawał, aż inni uczniowie,
jego sławni koledzy, żeby mieć trochę spokoju, musieli wyrzucać go na
podwórze. Zusja się nie opierał. W ogóle nie wiedział, co się dokoła
dzieje. Drżał na całym ciele. Na podwórzu dalej krzyczał: "Pan rzekł,
Pan rzekł! ", i rzucał się jak epileptyk. I zawsze długo trwało, zanim się
uspokoił. Kiedy wreszcie mógł wrócić - mistrz już dawno skończył
komentować i nauczać. No i tak właśnie Zusja nigdy nie słyszał ani
jednego komentarza bogobojnego rebe reb Bera. (l. Langer, 9 bram do
tajemnic chasydów, Znak 1988, s. 155-156). Pan przemówił!... Pan
przemówił!... Ale żeby trafił do mego ucha i do mego serca, muszę
nauczyć się słuchać, prosić o dar słuchania. Żyd odmawia rano i
wieczorem modlitewne wyznanie wiary, które zaczyna się od wezwania
Szema Israel: "Słuchaj, Izraelu!... " Słuchaj, Izraelu, słuchaj, Kościele,
słuchaj, chrześcijaninie. ..Samuel jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie
nie było mu jeszcze objawione... Przybył Pan i stanąwszy zawołał jak
poprzednim razem: "Samuelu! Samuelu! " Samuel odpowiedział: "Mów,
Panie, bo sługa Twój słucha " (1 Sm 2,7.10). Trzeba przybrać postawę
sługi i słuchacza, postawę ucznia, a nie pana i sędziego, postawę Marii z
żydowskiego Nazaretu, pierwszej uczennicy własnego Syna: "Oto ja
służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa! " (Łk 1,38;
Józef powiedział "niech mi się stanie " bezsłownie: "uczynił tak, jak mu
polecił anioł Pański " - Mt 1,24). Być uczniem znaczy także: być
pokornym. A więc uświadomić sobie, że Bóg przewyższa wszystko,
cokolwiek ja mogę pomyśleć i zrozumieć, pozbywać się zbytniej
pewności siebie (otwieram - i rozumiem), nie narzucać Jego Słowu
swego własnego sensu, nie osądzać tego suwerennego Słowa, nie
traktować go instrumentalnie, nie manipulować nim, lecz radośnie mu
się poddawać, z zaufaniem i miłością. Tak, radośnie: cieszyć się tym
Słowem (zob. Ps 119,162), także jego trudnymi wymogami, cieszyć się
każdym odkryciem. Talmud głosił tak wielką radość z Tory, że odradzał
jej lekturę w dni postu... Cieszyć się... Kiedy byłem proboszczem na
peryferiach Zgorzelca, miejscowi Świadkowie Jehowy szeptali, że lada
dzień stanę się jednym z nich. Chyba nie dlatego, że okazywałem im
życzliwość, lecz raczej dlatego, że krzewiliśmy w parafii lekturę Biblii.
Pewnie żeby mnie ostatecznie przekonać i pokonać sprowadzili
specjalnie dla mnie z dalekiej Gdyni uczoną niewiastę w randze jakiegoś
ich "biskupa ". Dyskusja nasza była długa i zapewne byłaby jeszcze
dłuższa, gdybym po jakiejś godzinie nie powiedział: "Proszę Pani, czy to
nie szkoda, że my tutaj tak długo już grzeszymy? " - "Jak to grzeszymy?
" - zaprotestowała mocno. - "Przecież my rozmawiamy o Piśmie św. ! " -
"My się kłócimy Pismem św. " - odpowiedziałem. - "Większa byłaby
chwała Boża, gdybyśmy się oboje krócej Pismem św. podzielili,
pomodlili, nacieszyli się nim... " "Boże spraw żebym nie zasłaniał sobą
Ciebie... nie spacerował po Biblii jak paw... " Ten wiersz-modlitwa ks.
J. Twardowskiego odnosi się nie tylko do Świadków Jehowy, którzy z
Biblii czynią arsenał argumentów antykatolickich (i nie tylko), wręcz:
magazyn broni palnej i ostrej amunicji... Ten dwuwiersz odnosi się do
tych z nas, którzy nie chcą przyjąć pokornej postawy uczniowskiej i nie
chcą poddać swojego życia pod sąd i pod pociechę Pisma (,,[...] bo moje
myśli nie są myślami waszymi " - Iz 55,8). Do tych z nas, którzy
zapominamy, że Bóg jest najważniejszy, że Jego trzeba słuchać (zob.
Mk 9,7) i Jego drogi starać się zrozumieć (zob. np. Ps 119), prosząc Go,
aby zdjął zasłonę, która spoczywa na naszych sercach, gdy czytamy
Pismo. "A kiedy ktoś zwraca się do Pana, zasłona opada. Pan zaś jest
Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność " (2 Kor 4,15-17).
Trzeba prosić Go także, aby nas obdarzył wewnętrznym pokojem,
wyciszeniem się, uwagą serca. To jest tak jak z chórem lub orkiestrą:
nim dyrygent rozpocznie pierwszy takt, musi zapanować absolutna
cisza, potrzebna nie tylko jemu, ale także słuchaczom, którzy tylko w
takim wyciszeniu usłyszą, co w utworze jest najpiękniejsze. "Pan nie był
w wichurze... Pan nie był w trzęsieniu ziemi... Pan nie był w ogniu. A po
tym ogniu - szmer łagodnego powiewu... " (1 Krl 19,11-12). O jednej z
dwóch sióstr w Betanii mówi ewangelista: "siadła u stóp Pana i
przysłuchiwała się Jego mowie " (Łk 10,39). Natomiast P. Claudel:
"Czytajmy Pismo św. (...) czytajmy je klęcząc! (...) Czytajmy z
cierpieniem głodnego serca. Powiedziano nam, że tam jest życie i tam
jest światło. Dlaczego nie mamy spróbować, zakosztować nieco z tego
smaku, który nam może ono zaofiarować? " I znowu Ewangelia: "Panie,
do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego! " (J 6,68). Nie
chodzi więc o zwykłe usłyszenie i przyjęcie do wiadomości. Chodzi o
słuchanie dogłębne, egzystencjalne, oddziałujące na całą moją
osobowość, prowokujące mnie do odpowiedzi całym życiem. Chodzi o
umiejscowienie Słowa Bożego w samym centrum mojego życia, aby
ono mnie napełniło i wypełniło, zagarnęło całe moje myślenie i
działanie, dotarło do wszystkich zakątków i szczelin mego jestestwa.
Mówi Sobór: "Przez (...) Objawienie Bóg niewidzialny w nadmiarze
swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby
ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej " (KO 2).
Przypomina się przepiękna obietnica Apokalipsy: "Jeśli kto posłyszy
mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on
ze mną " (3,20). Stąd taka ogromna rola Ducha Świętego przyzywanego
przez nas przed czytaniem Biblii. Jest On jednak kimś więcej niż tylko
przewodnikiem naszej lektury biblijnej. Jego istotna rola to -
obdarowywanie nas Bożym życiem. Nasza religijna lektura Pisma św.
jest okazją niebywałą, aby otworzyć się na życie nowe lub na jego
wzrost. Duch Święty "inspiruje " nas, co znaczy dosłownie: tchnie w nas
- właśnie Boże życie (zob. Rdz 2,7; J 20,22). Bo co to jest lektura Biblii?
Jest to osobiste wsłuchiwanie się w Boże Słowo. Wprawianie się w to
słuchanie - a więc coś aktywnego, dynamicznego, wymagającego
wysiłku i decyzji, oraz osobiste wsłuchiwanie się pełne gotowości ( "oto
jestem ", "oto ja "), które prowadzi do posłuszeństwa Słowu ( "niech mi
się stanie "). Szukamy nie tego, co dla innych (także my, księża), ale
najpierw tego, co dla nas, każdego (każdej) z nas osobiście jest ważne,
co nam chce Bóg powiedzieć. Oczywiście słuchamy też proklamacji
Słowa Bożego w świętej liturgii - dla całego ludu (i sami proklamujemy
jako lektorka czy lektor), ale osobista lektura to przygotowanie do tej
publicznej proklamacji i zarazem jej kontynuacja. Bez wspólnotowego
słuchania Słowa łatwo wpadamy w indywidualizm, ale bez osobistej
lektury słuchanie we wspólnocie może nam ofiarować tylko ogólniki.
Jest to wsłuchiwanie się w Słowo Boga - bo mówi do mnie Ojciec,
mówi do mnie Chrystus, mówi Duch Święty! Przemawia do mnie
Słowo, które mnie stworzyło, przed którym odsłonięta jest najgłębsza
tajemnica mego Życia, które ma w ręku klucz do mojej obecnej sytuacji,
a także do sytuacji i losu mego Kościoła, mojej Ojczyzny, świata...
Słowo - Stworzyciel świata, Słowo - Chrystus Zbawiciel, Słowo -
Paraklet, Pocieszyciel i Pokrzepiciel. ..Spotyka mnie ono w liturgii, ale
najpierw w moim prywatnym obcowaniu z Biblią. Jak ją czytać, żeby
mnie Słowo przemieniło, nawróciło, ubogaciło, uszczęśliwiło? Oto
pytanie, na które od początku nieudolnie próbujemy sobie
odpowiedzieć. Tym razem sięgnijmy do tradycji Ojców Kościoła i
Średniowiecza, zresztą opartej na tradycji proroków, mędrców i
rabinów. Chodzi o trzy etapy: lectio, meditatio, contemplatio. Lekcja:
trzeba tekst biblijny czytać, jeszcze raz czytać i znowu czytać. I zawsze
znajdujemy coś nowego! I znowu niespodzianka! Nowe powiązania,
konteksty, asocjacje, nowe głębie i szerokości... I coraz bardziej
odkrywam przedziwną, pogmatwaną, pasjonującą historię Boga z
Izraelem i z uczniami Jezusa z Nazaretu. Dostrzegam refleksję nad tymi
wydarzeniami Bożymi, refleksję Izraela, Apostołów, młodego
Kościoła... Oczywiście mogę sobie powiedzieć: déjà vu, to już czytałem,
to już znam, to już rozumiem, i wtedy pozbawiam się tego całego
bogactwa, tego światła i tej siły życiodajnej, która w tekście na mnie
czeka. Medytacja: nagle zatrzymuję się, zaskoczony, może zachwycony,
aby temu bogactwu pozwolić wniknąć we mnie, upiększyć moje życie...
Tu już nie chodzi tylko o słowa i teksty: przykuwają moją uwagę
przeżycia, odczucia, postawy, działania... Rozważam, jak Bóg odnosi się
do człowieka, rozważam Jego miłosierdzie, Jego wierność, Jego
sprawiedliwość. Rozważam, jak człowiek odnosi się do Boga: jego żal,
jego wdzięczność, jego wysławianie Boga, i jego kłamstwo, jego
samolubstwo, jego tchórzostwo, jego strach, jego niewierność... Jego? A
może i moje? Przecież w tych słowach i wydarzeniach, w grzesznikach i
bohaterach, odnajduję siebie samego i siebie lepiej rozumiem...
Kontemplacja: mnogość odczuć, wrażeń, myśli pełnych zaskoczenia i
podziwu, modlitw które się spontanicznie rodzą, prowokują do
kontemplowania Bożych dziwów (mirabilia Dei), Bożych dróg, Bożego
misterium. Słowa stają się już nieważne, nawet treść jaką niosą:
człowiek zaczyna niejako oddychać obecnością i działaniem Bożym...
Przecież tekst natchniony to Samoobjawienia niewidzialnego Boga, to
Jego Epifiania poprzez wydarzenia i słowa, poprzez dzieje i wypowiedzi
Ludu Izraela, Jezusa Chrystusa, Apostołów Kościoła. Tekst natchniony
to krzak gorejący, z którego dociera do samego dna i sedna mego
jestestwa wołanie Boże: "Mojżeszu! Mojżeszu! Zdejm sandały! " Ale
słyszę swoje imię, i to mnie chce Pan wyzwolić z mojej niewoli
egipskiej, i to ja odpowiadam z zachwytem i trwogą: "Oto jestem! " (Wj
3,4-5). I wyzuwam. się z siebie samego - nie z sandałów - i wkraczam na
ziemię świętą Misterium tremendum et fascinosum... 4. Lektura życiowa
Tutaj mocniej niż w innych punktach tego opracowania odczuwam, jak
sztuczne jest to dzielenie: przecież autentycznie religijna lektura Biblii
jest ze swej istoty najbardziej życiowa, dotyka naszego dnia
powszedniego, przemienia naszą egzystencję. A z drugiej strony nie
zmienimy swego życia pod wpływem Biblii, jeśli jej nie odczytujemy
religijnie, to znaczy z pomocą Ducha Świętego. Pragnę jednak w
osobnym punkcie wskazać na te egzystencjalne wartości i moce Słowa
Bożego, żeby je uwypuklić. Pragnę pokazać - nie wiem, czy mi się to
chociaż w małej części uda - że nasze prawdziwe życie jest kluczem do
starej Biblii i że stara Biblia potrafi odmłodzić i przemienić nasze życie,
że tak jak powstawała ona z konfrontacji Bożej Woli z ludzką
egzystencją (Objawienie w historii), tak otwiera ona przed nami swe
sekrety, możliwości i bogactwa, kiedy "zderzamy " ją dzisiaj z życiem, a
życie nasze z nią. Jak pisał poeta: "Wiem, że Twoje Słowo jest
mieczem, bo jestem rozcięty na dwoje " (ks. J. Pasierb). Zaś R.
Bultmann pisał paradoksalnie, że Biblię tym bardziej obiektywnie
czytamy, im bardziej ją czytamy subiektywnie. Istotnie: taka jest
bowiem jej geneza, charakter i cel, że im bardziej do niej podchodzimy
osobiście, z własnym, normalnym (nie niedzielnym) życiem, tym
większa szansa, że ją odczytamy i zrozumiemy obiektywnie, to znaczy
zgodnie z tą genezą, charakterem i celem, zamysłem Bożego i ludzkiego
autora. A. Szczypiorski notuje: "Książka tylko napisana, wcale jeszcze
nie została napisana. Jej prawdziwe życie zaczyna się dopiero w czasie
lektury. Jest to wspólne dzieło autora i czytelnika, skojarzenie dwóch
typów wyobraźni, skrzyżowanie dwóch biografii, wymieszanie dwóch
zbiorów doświadczeń, wrażliwości, nadziei i oczekiwań. " (Z notatnika
stanu wojennego, SA WW 1989, s. 35). To o zwykłej ludzkiej książce,
ale jakże tu nie myśleć o Biblii? O ludzkich tylko księgach, ale potem
także o Boskiej, pisze A. Kamieńska (Twarze Księgi, wyd. 2, Pax 1982,
s. 28) omawiając modną dzisiaj teorię "twórczej zdrady " (creative
treason): że nieważne jest to, co się w książce znajduje, co autor
zamierzył, ważne jest, czego czytelnik - w innej epoce - szuka i co
znajduje. "Utwór jest tylko tym, czym staje się w lekturze, i mówi tylko
to, co w nim znalazła dana publiczność ". Gdy chodzi o lekturę Pisma
św., powiedzmy jasno: twórczość - tak, zdrada - nie! Dla nas jedynie
ważne w tekście biblijnym jest to, co autor (Boski i ludzki) chciał (w
tamtym Sitz im Leben) i chce (w naszym Sitz im Leben) przekazać
(wierność, nie zdrada). Ale jeśli tamto orędzie jest dla naszego życia
dzisiaj, to nasza twórczość (nie bierność) jest tu konieczna. Kamieńska
pokazuje, jak św. Augustyn "zdradzał " Psalmy przez odejście od ich
sensu pierwszego, przez swoje żarliwe podejście intelektualne, przez
sztuczne narzucanie sensu chrystologicznego... Nie tędy dzisiaj droga.
Im płytsza wiedza o Biblii i słabsza z nią przyjaźń, tym większa pokusa
szukania w niej egzystencjalnych wartości ulotnych, nie będących
domeną tej Księgi. Natomiast pogłębiona znajomość Biblii, przez
częstsze i bardzo osobiste z nią obcowanie, pozwala czerpać z jej dóbr
właściwych, szczególnych, niepowtarzalnych. Albowiem w owej
aktualizującej recepcji życiowej chodzi nie o jakiekolwiek skojarzenie
dawnego z dzisiejszym, lecz o podjęcie tego samego - chociaż
urzeczywistniającego się odmiennie dawniej i dziś - wątku zbawienia.
Liczy się przede wszystkim to, że Bóg zbawia, że Jego historia
zbawienia nadal trwa. I dlatego lektura egzystencjalna nie oznacza w
żadnym wypadku lektury samowolnej, opartej na jakimś "prywatnym
objawieniu " (czy na "jedynie słusznych " dyrektywach brooklyńskiej
centrali). Najprościej mówiąc: lud Boży stawiał sobie wiele pytań na
temat życia, zanim zaczął Biblię pisać. Z Bożą pomocą szukał
odpowiedzi na te egzystencjalne pytania - i znajdywał je. Spisywał te
pytania i te odpowiedzi. Tak powstała nasza Biblia. Co nie znaczy, że
wystarczy dzisiaj otworzyć Biblię, aby znaleźć odpowiedź na każde
nasze pytanie: jak prowadzić interes w warunkach wolnego rynku, jak
uprawiać ziemię, jak ugotować zupę... (Albo - że wrócę do naszych
braci świadków Jehowy: jakim cytatem biblijnym zamknąć gębę
katolikowi czy ewangelikowi). Chodzi o pytania - powtórzmy -
egzystencjalne. I gdyby ich lud Boży nie stawiał, nie byłoby Biblii. To
samo trzeba powiedzieć dzisiaj o nas: jeśli nie stawiamy sobie, innym,
Bogu samemu, żadnych pytań tyczących życia, jeśli nie próbujemy -
sami, ale przede wszystkim wspólnie z innymi, np. w kręgu biblijnym
czy innej grupie - rozwiązywać problemów autentycznie życiowych,
jeśli nie przeżywamy życia własnego i cudzego prawdziwie intensywnie,
nie zrozumiemy Biblii w pełni, nie znajdziemy do niej właściwego
klucza, jej sezam nie otworzy przed nami swoich skarbów. Dlaczego?
Ponieważ Biblia jest odpowiedzią Bożą na problemy, które życie z sobą
niesie. Wiemy, jak jest w naszych dyskusjach: nie można zrozumieć
dobrze odpowiedzi, jeśli się najpierw nie usłyszało (lub nie postawiło)
pytania. Podobnie jest w obcowaniu z Pismem św.: jeśli nie słyszę
wpierw pytania, które rodzi we mnie życie, nie zrozumiem w pełni
odpowiedzi, której Bóg na to pytanie udziela. Oto np. znana opowieść
rozdziału 32 księgi Rodzaju. Pisałem o niej przed laty bardzo osobiście
(Ta Księga - i nasze życie, w: Kierunku religijności, ATK 1983). J
Zawieyski w trudnym czasie zapisał w swoim Dzienniku: "Każdy ma
swoją rzekę Jabbok ". T. Kubiak widzi odbicie tej biblijnej historii w
"Wielkiej Improwizacji " Mickiewicza. Pisze o tej historii A. Kamieńska
w "Twarzach Księgi ", dodając na końcu: "...tu ujrzał Jakub Twarz Boga
" (s. 121-122). Ks. R. Rogowski konkluduje tę historię: "Tak zaczęła się
wielka Teodrama, historia zmagań człowieka z Bogiem. Zmagań, które
kocha Bóg i na nie czeka. Zmagań, które świadczą - wbrew pozorom o
wielkiej wierze człowieka i jego mocnej nadziei, o odwadze i miłości.
Zmagań, których świadkami były góry i morza, pustynia i stepy, doliny i
osady ludzkie. I co najważniejsze: zmagań które zawsze kończyły się
zwycięstwem człowieka, bowiem Bóg jest Bogiem wspaniałym! " (Jak
Jakub z Aniołem, Wrocł. Księg. Archid. 1988, s. 7). Albo psalm 23:
"Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego... " Kiedy w r. 1972
znalazłem się w trudnej i zupełnie niespodziewanej sytuacji, przyjechali
do mnie nad samą granicę ówcześni diakoni mojego seminarium, moi
niedawni studenci. Urządzili piękną liturgię, a jeden z nich śpiewał
podczas Mszy świętej ten właśnie psalm responsoryjny przypadający na
tamtą lipcową niedzielę. I kiedy w tamtej sytuacji usłyszałem znane mi
przecież od dawna słowa: "Chociażbym przechodził przez ciemną
dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną!... ", nagle coś się
odmieniło w mojej skołatanej głowie i w mym sercu pełnym żalu do
niektórych ludzi. Nie tylko wrócił pokój: zostało mi ofiarowane światło,
radość i moc do nowej pracy. Słowo Boże przemówiło i zadziałało, bo
sytuacja biblijna spotkała się z moją osobistą sytuacją ( "ciemna dolina
"). I odtąd ten psalm to moja osobista własność życiowa - i osobisty
sekret serdeczny, i ilekroć słucham go lub odmawiam, tylekroć odnawia
się tamta chwila, by mnie na nowo ubogacić. Potem odkryłem, że ten
psalm to nie tylko moja sekretna własność. Znalazłem u E. Kanta
wyznanie: "W życiu moim przeczytałem wiele dobrych i mądrych
książek. Ale w żadnej z nich nie znalazłem niczego, co by moje serce
napełniło takim pokojem i taką radością, jak te cztery słowa z Ps 23: "
Ty jesteś ze mną " . " W nienaukowej części mojej prywatnej biblioteki
trzymam dwie ważne dla mnie książeczki. Jedna nosi tytuł: "Psalm 23 -
Aud der Sicht eines Schafhirten ". Jej autor - W. Ph. Keller,
Afrykańczyk, pracujący naukowo (i jako świecki kaznodzieja) w
Kanadzie - sam był kiedyś pasterzem owiec. Druga to: "Du bis bei mir.
Variationen über Psalm 23 " - dziełko F. Steigera (z pięknymi
fotografiami), zawiera m.in. egzystencjalnie dokonaną egzegezę
poszczególnych wierszy. Prawdziwym kluczem do Biblii jest
intensywne przeżywanie nie tylko własnego, ale i społecznego życia. Na
koniec więc już krótko kilka i takich wspominków - z trudnych lat:
strajki studenckie roku 1981. Co wieczór w kaplicy Akademii Teologii
Katolickiej komentujemy Ewangelię dnia następnego (i zaraz w nocy
nasz komentarz jest drukowany w gazetce strajkowej " Wiadomości z
Lasu ") - są to komentarze inne niż zwykle, bo niezwykłe to były dni, i
Słowo Boże objawiło nam swe ukryte bogactwa... Kończymy strajki na
Jasnej Górze. Na niedzielę 13 grudnia studenci zostają w Częstochowie,
ja wracam do Warszawy, aby w parafii Zbawiciela głosić rekolekcje:
radosna trzecia niedziela Adwentu, przygotowałem radosną homilię, a w
zakrystii dowiaduję się, co się stało w nocy, i nie mogę głosić radości,
ale ufam, że nie zdradziłem Słowa Bożego. Przyjeżdżam pierwszy raz
do internowanych w Białołęce. W mroźną niedzielę grudniową jestem
cały spocony: konfrontacja czytań mszalnych z tymi ludźmi i z tą ich
sytuacją "wymusza " na mnie słowa, których nie mogłem zaplanować...
Termin "solidarność " nie jest biblijny, ale kiedy przeżywaliśmy
powstanie i upadek "Solidarności ", Biblia odsłoniła mi ogromne
bogactwo Boga z nami i naszej wzajemnej solidarności. Ani mnie
ziębiły ani grzały (chociaż teoretycznie uważałem za słuszne) słowa św.
Pawła: "Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! " (Rz
12,21), ale kiedy za te słowa oddał życie mój młodszy przyjaciel ks.
Jerzy, stały się one dla mnie nagle niebywale jasne, oczywiste,
konieczne, nabrały nowej prawdy: życiowej. 5. Jak nie czytać Pisma
świętego? Komendant wojsk okupacyjnych powiedział do wójta pewnej
wsi: - Jesteśmy pewni, że ukrywacie we wsi zdrajcę. Tak więc. jeśli go
nam nie wydacie, uprzykrzymy wam życie, panu i pańskim ludziom, na
ile to będzie w naszej mocy. Rzeczywiście, wioska ukrywała pewnego
człowieka, który wydawał się dobry i niewinny, więc wszyscy go lubili.
Ale cóż mógł zrobić wójt, teraz, kiedy został zagrożony spokój całej wsi?
Długie dni dyskusji rady gminnej nie przyniosły rozwiązania. W końcu
wójt przedstawił problem proboszczowi. Proboszcz z wójtem
przesiedzieli całą noc szukając w Piśmie Świętym i wreszcie ukazało się
im rozwiązanie. W Piśmie był pewien tekst, który mówił: "Lepiej, jeśli
jeden człowiek umrze za lud, niż miałby umrzeć cały naród ". W ten
sposób wójt wydal niewinnego wojskom okupacyjnym prosząc go o
przebaczenie. Człowiek powiedział, że nie ma nic do wybaczenia i że nie
chce narażać wioski na niebezpieczeństwo. Torturowano go tak
okrutnie, że jego krzyki mogli słyszeć wszyscy mieszkańcy wsi. W końcu
został stracony. Po dwudziestu latach do wsi przyszedł prorok, udał się
wprost do wójta i rzekł: - Coście zrobili? Ten człowiek był przeznaczony
przez Boga, by być wybawicielem tego kraju, a ty wydałeś go na tortury
i śmierć. - A co mogłem zrobić?! - zawołał wójt. - Razem z proboszczem
szukaliśmy w Piśmie i postąpiliśmy tak, jak tam było powiedziane. - To
był wasz błąd - rzekł prorok. - Patrzyliście w Pismo, a powinniście byli
również patrzeć w oczy tamtego człowieka. " (A. de Mello, Śpiew ptaka,
Verbinum 1989, s. 59-60). Jak nie czytać Biblii? Nie czytać patrząc
tylko w Pismo. Trzeba patrzeć również w oczy człowieka. Upierałem się
przy tym w poprzednim rozdziale, w którym już częściowo
odpowiedziałem na pytanie postawione w tytule tego ostatniego
rozdziału. Zresztą czytelnik wyznań Günthera Pape Byłem Świadkiem
Jehowy, do których piszę to posłowie, wie już z tej lektury, jak Biblii
czytać nie należy. Autor nawet po nawróceniu interpretuje Biblię nader
drobiazgowo, jeszcze trochę - proszę wybaczyć - po "jehowicku ".
Łatwiej o zmianę serca niż mentalności, nie jest łatwo całkowicie wyjść
z systemu, który przez tyle lat niewolił. Wiemy o tym z naszego
polskiego życia społecznego dzisiaj: mówimy o mentalności
posttotalitarnej, o postawach postkomunistycznych. System totalitarny -
to niestety trafne określenie ideologii Świadków Jehowy. Ale dzięki
nawróceniu serca Autor coraz jaśniej, bez złudzeń, patrzy w przeszłość,
spogląda na kajdany, które opadają. Tak, kajdany. Jehowityzm to
zniewolenie. Inny konwertyta (z jehowityzmu na ewangelicyzm), W. J.
Schnell, w swojej książeczce pod znamiennym tytułem Trzydzieści lat w
niewoli "Strażnicy " (Wyd. Słowo prawdy, bez roku wyd.), wyznaje w
przedmowie: Z laski Bożej znów stałem się chrześcijaninem. Bóg znalazł
mnie w mojej wczesnej młodości. Niedługo potem zostałem wciągnięty
do organizacji Strażnicy (Watch Tower Organisation) i stopniowo
stałem się jej niewolnikiem. Gdy moje duchowe życie zamierało,
czyniłem rozpaczliwe próby wyzwolenia się, lecz każda taka próba
kończyła się jeszcze silniejszą niewolą. Dwukrotnie wydawało się, że już
jestem wolny, po to tylko, aby stoczyć się z powrotem w ten sam dół. Aż
nareszcie teraz przyszła wolność. Z laski Bożej stałem się wolnym, gdy
On podniósł mnie po całonocnej modlitwie i gdy poczułem tak
orzeźwiające tchnienie Ducha, że pod jego wpływem uczyniłem ślub
Bogu. Pisząc te dzieje mojej 30-letniej niewoli, spełniam właśnie ślub, za
cenę którego uzyskałem wolność. Nie przedkładam Wam do czytania
rozprawy naukowej, lecz odczute sercem wyznanie o niewoli tak
głębokiej, że wyrwanie się z niej kosztowało mnie 30 lat zmagań. W
ujawnieniu tych sposobów zniewalania przyświeca mi cel chrześcijański:
jeżeli znajdujesz się w tej niewoli jako jeden ze Świadków Jehowy,
jestem pewny, że wyznanie moje pomoże ci ocenić Twoje położenie,
abyś, zamiast dalej brnąć w ciemność, mógł wydostać się na światło
swoją własną drogą, którą ja znalazłem głębokim pragnieniem serca po
wielu błędach i doświadczeniach; jeśli nie jesteś jednym ze Świadków
Jehowy, wówczas przeczytanie wyznania o mojej 30-letniej niewoli
będzie dla Ciebie przestrogą. Słowa tej opowieści stają się widoczne na
papierze dzięki farbie drukarskiej, ale ich treść duchowa i myśli w nich
zawarte pisane są krwią mojego życia, uczuciami męki i tortur
przeżytych w piekle bardziej dla mnie realnym niż "Piekło " Dantego.
Nie żywię nienawiści do moich byłych braci i nie pragnę zemsty pisząc
te słowa; po prostu wypełniam swój ślub, który uczyniłem Bogu, gdy
pomógł mi uwolnić się i stać się na powrót Chrześcijaninem. Słowa
takie jak "niewola ", "uwolnienie ", "wolność " padają w tej niewielkiej
książce tak często, że to nie może być przypadek. Chodzi przecież o
istotne orędzie Crystusowe - i o istotę życia chrześcijańskiego. Mówi
Jezus: "Prawda was wyzwoli " (1 8,32). A Jego największy Apostoł: "To
dla wolności - wyzwolił nas Chrystus! " (Ga 5,1). "Egzegeza " biblijna
Świadków Jehowy jest zabiegiem nader niebiblijnej samowoli. Jej
fundamentem jest... fundamentalizm, który zagraża czasem i naszej
chrześcijańskiej (katolickiej, ewangelickiej czy prawosławnej) lekturze
Biblii. Opiera się na przekonaniu o bezbłędności Biblii, z którego
wyprowadza jednak wniosek, że wszystkie informacje zawarte w Biblii
należy przyjąć w sposób bezkrytyczny jako prawdziwe i pewne.
Dotyczy to również danych historycznych, chronologicznych,
geograficznych, astronomicznych i w ogóle przyrodniczych. (Świadków
Jehowy tego rodzaju podejście jest posunięte aż do absurdu i
śmieszności). Tylko takie ujęcie bezbłędności Pisma św. pozwala -
zdaniem fundamentalistów - mówić o nim jako o godnym zaufania
Słowie Bożym. Gdyby się okazało, że w tym czy innym miejscu Biblia
błądzi, rzucałoby to cień na jej wiarygodność w ogóle i oznaczało
możliwość błędu także gdzie indziej. To jest jednak niemożliwe, sam
Bóg bowiem czuwał nad powstaniem tekstu Biblii, określając nawet
jego szatę literacką. Fundamentalizm przyjmuje więc werbalne
rozumienie natchnienia biblijnego. Świętość Księgi jest świętością
poszczególnych słów, zdań i wypowiedzi, za którymi kryje się ręka
Boża. Boża prawda uległa obiektywizacji i materializacji: jest dostępna
bezpośrednio w szacie słownej Biblii. Biblia to więc jakby rodzaj
kodeksu, w którym każde, najmniejsze nawet słówko zostało
przemyślane przez prawodawcę i domaga się zastosowania.
Niepotrzebne są zatem i wręcz szkodliwe wszelkie dociekania i badania
tekstu oraz świata Biblii: wystarczy praktykować to, co się przeczytało i
dosłownie zrozumiało. U Świadków Jehowy z takiego podejścia
zrodziło się radykalne nastawienie antynaukowe. Z pasją potępiają
naukowe teorie kształtowania się kosmosu i powstania gatunków
biologicznych, głoszą otwarcie i konsekwentnie realizują zasadę
wyższości mężczyzny nad kobietą, złowrogą metafizykę krwi itp.
Przekreślanie ustalonych prawd naukowych (bo nie zgadzają się z
jakimiś twierdzeniami biblijnymi literalnie rozumianymi) łączy się np. z
zacieraniem granicy między prawem moralnym a rytualnym, skutkiem
czego historycznie uwarunkowany zakaz spożywania krwi nabrał tego
samego waloru co nakazy ściśle etyczne. Fundamentalizm rzekomo
poszukuje pewności, stałej podstawy (fundamentu), przeciwstawia się
niebezpieczeństwu myślnych interpretacji. W rzeczywistości jednak
doprowadza do "unieruchomienia " Bożej prawdy, do jej odcięcia od
prawdziwego życia człowieka. Fundamentalistyczne pojęcie natchnienia
i bezbłędności Pisma św. prowadzi do zrównania wszystkich bez
wyjątku twierdzeń biblijnych, do odczytywania ich na jednej
płaszczyźnie: wszystkie mają jednakową wartość, a więc wszystkie
posiadają charakter absolutny, same w sobie. Prowadzi to do zerwania
związku pomiędzy wypowiedziami biblijnymi, uniemożliwia usłyszenie
dynamicznego orędzia Bożego. Fundamentalizm jest metodą wygodną i
często opłacalną. Powołując się na wyizolowane z kontekstu -
bezpośredniego i kontekstu całej Biblii - wypowiedzi, może "udowodnić
" prawie wszystko i znaleźć uzasadnienie "biblijne " dla wielu zupełnie
niebiblijnych poglądów i postaw.. Mistrzami takiego "udawadniania " i
"uzasadniania " są oczywiście nasi Świadkowie Jehowy. Ciekawe, że
Autor książki Byłem Świadkiem Jehowy bardzo powoli wychodzi z
fundamentalizmu, kiedy odchodzi od sekty; powiedziałby, że i po
odejściu trochę w nim tkwi, tak mocno zakodowana jest ta tendencja.
Günther Pape stopniowo odkrywa, że zwodzono go od dzieciństwa - i on
innych przez długie lata zwodził - cytatami wyrwanymi z kontekstu, i że
tak nie można. Odszedł także dlatego, że znalazł niezgodności między
ich nauką a Biblią. A przecież ta nauka za wszelką cenę chce się
pokazać biblijną! I wszystko chce udowodnić Pismem św.! W pismach
Świadków spotykamy często takie zdanie: "Biblia w prosty sposób
wyjaśnia... " Tyle że jest to nie tyle sposób biblijny, ile prosty sposób na
Biblię, na odebranie jej wiarygodności: przez wprzęgnięcie jej w służbę
ideologii i interesom grupy, a więc przez manipulowanie nią,
traktowanie wybiórcze i instrumentalne, przez przekręcanie i naciąganie
(przesunięcie przecinka!), przez dosłowne odczytywanie w sprawach, w
których Biblia nie chce się autorytatywnie wypowiadać (historia,
przyroda...), a niedosłowne - kiedy jej wypowiedź teologiczna jest dla
doktryny Świadków niewygodna... Sposób na Biblię: jej kompromitacja.
Bo chodzi nie tylko o ośmieszanie jej: głoszenie spełnienia się
proroctwa Jezusowego o "znakach na słońcu, księżycu i gwiazdach "
(Łk 21,25) poprzez wojnę atomową i bakteriologiczną, przez irackie
rakiety i amerykańskie antyrakiety w Zatoce Perskiej... Chodzi także o
groźniejsze przekreślanie jej orędzia zbawczego, orędzia samego
Miłosiernego Boga, np. przez radowanie się spodziewanymi stosami
trupów i morzem krwi nie tylko w Zatoce, ale i na całym świecie: bo tak
chce Bóg, bo tak spełniają się Jego zapowiedzi... To niejest mój Bóg, ani
Bóg Jezusa Chrystusa, ani Bóg Biblii żydowskiej i chrześcijańskiej.
"Eschatologia " Świadków Jehowy jest czysto ziemska, bardzo
konsumpcjonistyczna; gdzieś się zapodział taki "drobiazg " biblijny, że
naszą Ziemią Obiecaną i Rajem będzie sam Bóg oglądany twarzą w
twarz, że nasze szczęście szczęście wieczne będzie miłosnym z Nim
zespoleniem. I tym się Biblia tylko interesuje - relacją Boga do nas,
naszą do Niego relacją, w kontekście wierzącej wspólnoty - a nie
naukowym wyjaśnianiem świata, jego przeszłości i przyszłości. A
przecież bracia jehowici niestrudzenie wyliczają i obliczają z Biblii daty
końca papiestwa i chrześcijaństwa, władz i świata (lata mijają,
proroctwa się nie spełniają; nawet proroctwo o zniszczeniu Kościołów
przez komunizm nie wyszło im: Kościoły mają się raczej dobrze, a
komunizm już ledwo zipie). W kontekście wierzącej wspólnoty -
napisałem przed chwilą. I tu mamy dwie ważne sprawy, gdy chodzi o
właściwe pojęcie i przyjęcie Słowa Bożego zapisanego w Biblii. Po
pierwsze nie wolno nam zapominać, że Biblia zrodziła się we
wspólnocie - izraelskiej, potem chrześcijańskiej. Po drugie, że najlepiej
ją rozumiemy dzisiaj w kontekście życia i nauczania wspólnoty. To
drugie wynika z pierwszego, lektura kościelna Pisma św. jest
konsekwencją jego genezy. Biblia bowiem nie spadła z wysokiego nieba
prosto w ręce dobrego jehowity czy złego katolika: zrodziła się - i
bardzo długo się rodziła! - we wspólnocie wierzącej Pierwszego
Testamentu, a potem Nowego Testamentu. Pisma powstały i zostały
zebrane dla czytania i zwiastowania we wspólnocie liturgicznej (zob.
Kol. 4,16). Nie było Nowego Testamentu bez Kościoła, jak nie byłoby
"Starego " Testamentu bez Izraela. Nauka stwierdza to wyraźnie. A więc
Kościół (nie budynek) jest właściwym miejscem lektury biblijnej.
Czytanie prywatne - jak najbardziej przez Kościół polecane - jest w
jakimś sensie rozszerzeniem tamtego czytania publicznego,
zwiastowania liturgicznego. W moim osobistym obcowaniu z Księgą
muszę zdawać sobie sprawę, że jestem niewierny jej genezie i jej
charakterowi, kiedy szukam w niej innej Nowiny - dobrej czy złej -
aniżeli ta, którą mi wspólnota kościelna głosi. Czytam Pismo św. jako
członek tej wspólnoty, która spisała je i daje mi je do ręki, i w której
działa nadal ten sam Duch Prawdy, który natchnął pisarzy biblijnych
(zob. J 16,13). Jak więc nie czytać Pisma św.? Izolując się od wiary i
tradycji Izraela i Kościoła apostolskiego, polegając tylko na sobie (czy
na wymyślonych za Oceanem sztywnych dyrektywach), zamykając oczy
na oczywistości naukowe. Oczy trzeba mieć szeroko otwarte: na świat
dawnej historii i świat współczesny, i na Boga - Ojca najlepszego, który
w nim działa. I oczy otwarte na ludzi - i na to, co i jak głoszą. I nie dać
się zwodzić pozorom. Takim pozorem może być Biblia trzymana w ręku
tych, którzy pukają do naszych drzwi... Ta Biblia przez nich od drzwi do
drzwi gorliwie noszona i fałszywie tłumaczona musi stawać się
wezwaniem i wyzwaniem dla nas, kiepskich chrześcijan. Bardzo
potrzebna jest nam wszystkim dobra znajomość Pisma św. i związanie
ze wspólnotą Kościoła, a także - jeśli to możliwe - z jakąś mniejszą
grupą, ruchem czy kręgiem biblijnym. I czytanie nie tylko Biblii - co jest
najważniejsze - ale także: na temat Biblii. Taki trud popłaca - i przynosi
wiele radości. "Raduję się z mów Twoich jak ten, co zdobył wielki łup "
(Ps 119,162). ks. Michał Czajkowski