Red Hills rozdz 45


Red Hills

XLV




„Wiem”… To jedno słowo odbijało się echem w głowie Harry'ego, wywołując w niej zupełny chaos. Jak Snape mógł… jak w ogóle śmiał to ukrywać! Co dzień przychodził do ich komnat, podawał Draco eliksiry, obserwował, jak jego ciało stopniowo się poddaje, wyniszcza od środka i… nie reagował. Pozwalał mu powoli umierać, kierowany poczuciem jakiegoś zupełnie porąbanego honoru! Jakim sukinsynem trzeba być, aby stawiać życie swojego własnego chrześniaka na szali? Jakim człowiekiem, by w ogóle kogokolwiek skazywać na los, który przypadł w udziale Malfoyowi?!

- Kim ty jesteś? - wysyczał, patrząc na Snape'a z odrazą. - Kim jesteś, by decydować o czyimś życiu bądź śmierci? Kto cię do tego upoważnił? Kto dał ci takie prawo? Brzydzę się tobą! - Odwrócił głowę, usiłując odpędzić ogarniające go ponownie mdłości. Czuł się pokonany, stając w obliczu tak wielkiego przejawu egoizmu.

- Oskarżenia. - Mistrz eliksirów podniósł się i wolnym krokiem ruszył w stronę oszklonego regału. Na szybie malowała się rysa, powstała na skutek wcześniejszego wyładowania magii Pottera. - Potrafi pan tylko osądzać, prawda? - Wolno przesunął palcem wzdłuż niej, zatrzymując się na samym końcu. Oderwał dłoń od szkła i gwałtownym ruchem otworzył witrynę, sięgając w głąb. Przez chwilę przyglądał się wydobytemu z wnętrza eliksirowi, po czym skierował się w stronę siedzącego w fotelu mężczyzny. - Wy, Gryfoni, jesteście tacy szlachetni; czysty, napuszony altruizm. Ślizgoni to przy was nic niewarci spiskowcy. Niezdolni do niczego poza knuciem kolejnych podstępów. Tak pan sądzi, prawda?

- To nie ma nic do rzeczy. Nie ma usprawiedliwienia dla twojego postępowania! - Harry obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.

- Ależ oczywiście, nie ma usprawiedliwienia, nie ma wytłumaczenia - prychnął Snape, siadając na swoim miejscu i obracając w palcach fiolkę z bladoniebieskim wywarem. - Pański problem polega na tym, że nadal żyje pan w przeświadczeniu, iż świat dzieli się według zasad panujących w Hogwarcie. Mądry Krukon, przyjacielski Puchon, odważny Gryfon i na końcu tej wyliczanki zły i podstępny Ślizgon, który jest niezdolny do współczucia i poświęcenia. Tylko że to wierutna bzdura, panie Potter. - Snape uniósł głowę i spojrzał ostro na Harry'ego. - Jeżeli sądzi pan, że bycie szpiegiem wiązało się z podstępem i knuciem za plecami Voldemorta, ma pan absolutną rację. Jednak to wymagało poświęcenia! Tak samo jak akt, na który zdobył się Draco! Absolutnej wiary w sprawę, dla której walczyliśmy! Wiary, że wszystko, co robimy, ma sens! Wiary w to, że świat, za który nadstawiamy karku, jest tego wart, a pan… tak, pan, panie Potter, udźwignie odpowiedzialność i odniesie zwycięstwo! - Z każdym wypowiedzianym słowem głos Snape'a podnosił się, aż w końcu prawie przeszedł w krzyk. - Nie żądam, aby docenił pan to, co zrobiliśmy. Każdy, kto brał udział w tej wojnie zasługuje na szacunek i pochylenie głowy. Szpieg, wojownik, strateg, nawet ten cholerny skrzat, który patrzy na pana z psim uwielbieniem! Tak, nawet on… - Mężczyzna odetchnął głęboko i nagle jakby cała złość uszła z niego, zapadł się głębiej w fotelu, pochylając lekko ramiona.

- Usiłujesz zmienić temat? - Harry spojrzał na Snape'a ponuro.

- Draco chciał cię chronić. To dlatego siedzisz teraz tutaj zamiast niego. Zupełnie niepodobne do obrazu Ślizgona, jaki sobie stworzyłeś, prawda? - Potarł w rozdrażnieniu grzbiet garbatego nosa, niespodziewanie zwracając się do Gryfona bardziej bezpośrednio. - Nie myślał o sobie, zadziałał instynktownie, pragnąc ocalić to, na czym tak bardzo mu zależało. - Spojrzał krzywo na Harry'ego, który poruszył się niespokojnie. - Śmiem twierdzić, że zrobiłbyś dla niego to samo.

- Oczywiście. - Harry przytaknął bez chwili wahania.

- Tak, zrobiłbyś. - Snape znów obrzucił spojrzeniem trzymaną w ręku fiolkę, po czym z ociąganiem postawił ją na stoliku. - Byłbyś szczęśliwy, wiedząc, że żyje, nawet gdybyś sam musiał umrzeć. - Harry niepewnie skinął głową, zastanawiając się, do czego zmierza Snape. - Jak więc widzisz, Gryfon nie różni się tak bardzo od Ślizgona, gdy w grę wchodzą uczucia. Zatem - palcem przesunął w jego kierunku eliksir - czy gdybyś położył na szali swoje życie, aby go ratować, chciałbyś, żeby sprowadził cię z powrotem, poświęcając swoje?

W komnacie zapanowała cisza. Harry w szoku wpatrywał się w siedzącego przed nim mężczyznę. Z ociąganiem sięgnął po fiolkę i zacisnął na niej palce. Nie był pewien, czy do końca zrozumiał, co właściwie chciał mu przekazać Snape, jednak miał nieprzyjemne wrażenie, że tylko wypiera oczywistą prawdę.

- Co to jest? - zapytał w końcu niepewnie.

- To? To jest eliksir przywrócenia. Chociaż ja nazywam go raczej eliksirem śmierci. - Snape głęboko wciągnął powietrze i zaplótł ręce na piersi, nie odrywając wzroku od wpatrzonego w niego z napięciem Pottera. - Mieszanka śmiertelnie trujących ziół plus alrauna.

- Alrauna? Czy nie jest zakazana?

- Pięć punktów dla Gryffindoru. - Mistrz eliksirów spojrzał na niego z zaskoczeniem. - Nie sądziłem, że cokolwiek o niej wiesz.

- Byłem aurorem. - Harry wzruszył ramionami.

- Więc jednak uczą was tam czegoś poza rzucaniem klątw. - Snape skinął głową z uznaniem. - Tak, to jedno z najmroczniejszych ziół. Nie muszę ci tłumaczyć sposobu jego pozyskiwania?

- Bynajmniej. Kwiat wisielców, czyż nie?

- Tak. A zarazem śmiertelne, czarnomagiczne świństwo.

- Co miałeś na myśli, mówiąc o poświęceniu mojego życia? - Potter odstawił fiolkę i rozsiadł się wygodniej w fotelu. Ktoś obserwujący ich z boku, mógłby pomyśleć, że prowadzą zwyczajną, niezobowiązującą rozmowę.

- Horkruks. - Snape wstał i podszedł do szafki, skąd wyciągnął dwie szklanki, do których rozlał solidne porcje Ognistej Whisky. - Jak wiesz, zasada ich działania jest prosta. Czarodziej, który obawia się śmieci, umieszcza część swej duszy w naczyniu. Może nim być wszystko, od zupełnie zwyczajnych rzeczy, jak medalion czy czarka - postawił jedną szklankę przed Potterem i na powrót usiadł w fotelu - po innego człowieka. Nikt, kto jest przy zdrowych zmysłach, dobrowolnie nie zdecyduje się na bycie zbiornikiem. Tak, ty stałeś się nim dwa razy. Oczywiście zupełnie nieświadomie - mruknął, widząc, jak Harry wzdrygnął się na jego słowa. - Chcesz oddać Draco część jego duszy, jednak czy jesteś na to gotowy? Przecież najlepiej wiesz, jakich działań to wymaga.

- Trzeba zniszczyć naczynie… - Harry pobladł lekko, gdy dotarła do niego powaga sytuacji.

- Dokładnie.

- Jednak udało wam się zabić cząstkę Voldemorta, która tkwiła we mnie i nadal żyję.

- Owszem, ale zastąpiliśmy ją inną.

- Jednym słowem, aby ocalić Draco, muszę umrzeć… - Kostki dłoni Harry'ego zbielały, kiedy mocno zacisnął je na podłokietnikach.

- Istnieje takie ryzyko. Gdyby to było takie proste, już dawno podjąłbym odpowiednie działania. Zarzuciłeś mi bezduszność i szafowanie życiem mojego chrześniaka, jednak powiedz mi, Potter… - Snape pochylił się w jego kierunku, splatając palce pod brodą. - Jeżeli uratujemy Draco, jak mam mu później wytłumaczyć, że osobiście podałem truciznę osobie, dla której posunął się do ostateczności? Naprawdę sądzisz, że będzie mi za to wdzięczny?

- A jednak rozważałeś to. - Harry wskazał na stojącą pomiędzy nimi fiolkę. - Gdybyś nie dopuszczał do siebie tej myśli, nie uwarzyłbyś eliksiru.

- Draco jest moją rodziną. Oczywiście, że chcę go uratować. Jednak pomimo naszych wzajemnych animozji, nie marzy mi się zamordowanie przy tym ciebie. Ty czy mój chrześniak? Wbrew temu, co sądzisz, to trudny wybór.

Harry uniósł szklankę i upił duży łyk trunku, zagłębiając się w myślach. Zaczynał rozumieć rozterki Snape'a i jego wahanie. Jeżeli nie uratuje Draco, będzie do końca życia trawiony wyrzutami sumienia, gdyż znał sposób na przywrócenie mu duszy. Jeżeli natomiast zdecyduje się na drugą opcję… wtedy to Harry najprawdopodobniej zginie. Jak Snape wytłumaczyłby to później Malfoyowi? Czy chrześniak nie odwróciłby się od niego? Dwa wyjścia i dwie skrajności. Każde wymagało poświęcenia jednej osoby, a Snape… Snape nie był Bogiem, jak zarzucał mu Harry. Targały nim zupełnie ludzkie emocje, stał pośrodku tego wszystkiego i w którą stronę by się nie odwrócił, jego sumienie i tak zostanie obciążone.

Harry westchnął i zacisnął dłonie na szkle. Od niego samego też wymagało to podjęcia radykalnej decyzji. Czy naprawdę był gotów poświęcić życie, aby ratować Draco? Pomimo uczucia jakim go darzył, im dłużej myślał, tym bardziej odzywał się jego instynkt przetrwania. Nie chciał umierać. Nie teraz, gdy wreszcie jego życie się ustabilizowało. Świat dopiero otwierał przed nim swe podwoje. Miał być szczęśliwy… Czy był w stanie wybrać życie bez Draco? Czy może uratować go kosztem…

- Kurwa! - W geście desperacji przeciągnął ręką po włosach.

- Interesujące podsumowanie. - Snape uniósł brew w ironicznym grymasie.

- Naprawdę istnieją tylko te dwie opcje? Ja albo on? Żadnej alternatywy?

- To skomplikowane. - Snape w zamyśleniu przymknął powieki. - Fragment duszy umieszczony w przedmiocie martwym nie myśli, nie czuje, nie broni się. Niszczysz naczynie, a tym samym unicestwiasz ukrytą w nim duszę.

- Nieprawda, każdy z nich się bronił. - Harry pokręcił głową w geście sprzeciwu.

- Nie. Każdy z nich obłożony był czarnomagicznymi zaklęciami Voldemorta. Dusza w nich umieszczona nawet nie zdawała sobie sprawy, że niedługo przestanie istnieć. Inaczej jest z ludzkim horkruksem. Jako człowiek myślący, czujący, masz na nią wpływ. Egzystuje na poziomie twoich uczuć. Oczywiście nie myśli w ten sam sposób co ty, jednak docierają do niej skrajne emocje. Jeżeli chcielibyśmy wyrwać ją z ciebie siłą, wówczas będzie się bronić, a tym samym zginiesz od razu. Niemniej istnieje inne wyjście. Jeżeli fragment duszy Draco poczuje, że umierasz, wówczas najprawdopodobniej dotrze do niego, że jego egzystencja została zagrożona i będzie próbował opuścić twoje ciało. To nic niezwykłego. Dusza w chwili śmierci ciała opuszcza je, inaczej sama uległaby zagładzie. - Snape sięgnął po whisky i upił mały łyczek alkoholu, po czym odstawił szklankę na stół.

- A Wywar Żywej Śmierci? - Harry spojrzał na niego z nadzieją. - Symuluje śmierć, prawda?

- Niestety, on tylko zatrzymuje wszystkie odruchy, wprowadza w stan czasowej hibernacji. Gdyby po jego wypiciu dusza opuszczała ciało, nikt raczej nie obudziłby się ze śpiączki, czyż nie?

- Prawda… - Harry zwiesił smętnie głowę.

- Posłuchaj Potter. - Snape oparł głowę o zagłówek i spojrzał na niego zmrużonymi oczami. - Nie mam zamiaru cię zabijać i mogę sobie pogratulować tego, że nie miałem też takiego zamiaru w ciągu tych siedmiu lat, gdy profanowałeś swą obecnością moje zajęcia. To twoja decyzja, ja ze swojej strony mogę tylko spróbować uratować was obu.

- A więc istnieje taka możliwość! - Harry poderwał się z fotela. - I dopiero teraz mi o tym mówisz? Wiesz, co przeszedłem przez ostatnie kilkadziesiąt minut?!

- Uspokój się. - Mistrz eliksirów spojrzał na niego ostro. - Powiedziałem, że mogę spróbować, a nie, że na sto procent cię uratuję. Ten eliksir to śmiertelna trucizna, jednakże istnieje na nią antidotum. Niemniej… - Uniósł dłoń, widząc, że Harry znowu chce mu przerwać. - Niemniej nie mogę ci go podać do momentu, gdy nie będę pewien, że Draco odzyskał swoją duszę. To będzie znak, że rytuał się powiódł. Niestety nie jestem w stanie przewidzieć, ile to potrwa… najprawdopodobniej za długo. Innymi słowy, masz jakieś pięć procent szans.

- Zaczynam się gubić. - Harry okrążył komnatę i zatrzymał się na chwilę przed mężczyzną, po czym na powrót podjął wędrówkę. - Możesz mi to jakoś jasno wyłożyć?

- Jasno… - Snape prychnął z irytacją. - Wypijesz truciznę. Kiedy twoje ciało zacznie słabnąć, fragment duszy Draco poczuje się zagrożony. O ile twoja własna dusza jest z tobą związana od samego początku, on jest tylko intruzem. Stały mieszkaniec twojego ciała zostanie z tobą do ostatniego tchnienia, dopiero wtedy opuści ciało. Dusza Draco zrobi to szybciej i w tym upatruję twoją szansę na przeżycie. Niestety, musicie być sami w pomieszczeniu, ja będę obserwować was z oddalenia. Kiedy strzęp duszy Draco zacznie wysączać się z twego umierającego ciała, od razu poszuka innego naczynia. To instynkt, wola przetrwania, nazwij to jak chcesz. Jedyną formą życia, jaką znajdzie, będzie oczywiście Draco. W momencie, kiedy odzyska on część swej duszy, w jego ciele pojawi się coś na kształt płonącej pochodni, która wskaże drogę temu, co zostało z niego wyrwane klątwą. Tym sposobem odzyska duszę w całości i powinien natychmiast się obudzić. Jeżeli wszystko pójdzie sprawnie, zdążę podać panu antidotum, ale jeśli dusza Draco będzie się ociągać z opuszczeniem twego ciała… umrzesz. Czy to jest dla ciebie wystarczająco jasne?

- Jak słońce. - Harry oparł się o ścianę, opuszczając lekko głowę. - Muszę wypić to od razu, czy mam czas na zastanowienie?

- Masz dwa dni. Jeżeli chcesz to zrobić, pojutrze będzie idealna okazja ku temu.

- Dlaczego akurat wtedy?

- Bo wtedy, Harry Potterze, wzgórza zapłoną.

- Wzgórza zapłoną? - Spojrzał ze zdziwieniem na Snape'a - To jakaś przenośnia?

- W pewnym sensie - Mistrz eliksirów wpatrywał się w miksturę zamyślonym wzrokiem.

- Wyjaśnij - zażądał Harry. - Nie lubię zagadek. Poza tym dlaczego nie teraz? Czy dwa dni robią jakąś różnicę?

- Tak wiele pytań. - Snape pokręcił głową. - Odpowiem na nie, gdy będziesz gotowy. A teraz idź już, mam kilka rzeczy do zrobienia. - Podniósł się i ruszył w kierunku drzwi prowadzących do sypialni. - Masz do podjęcia poważną decyzję.

- I co? To wszystko?! - Harry poderwał się z fotela, patrząc za nim rozeźlony.

- Powiedziałem, że porozmawiamy, gdy podejmiesz decyzję.

Ciemna sylwetka mężczyzny zniknęła za drzwiami. Pozostawiony samemu sobie, Gryfon zazgrzytał zębami. Nienawidził uczucia bezsilności.

***





Tym razem Harry nie użył kominka ani nie aportował się do swoich komnat. Wolno przemierzał opustoszałe korytarze, próbując opanować gonitwę myśli. Wzgórza zapłoną… o co, do cholery, chodziło Nietoperzowi? Natłok wiadomości sprawił, że zaczęła go boleć głowa, a w skroniach czuł nieprzyjemne pulsowanie. Skręcił w korytarz prowadzący do komnat, które dzielił z Draco i zatrzymał się przed malowidłem. Na jego widok wąż cicho zasyczał, po czym obraz odsunął się, wpuszczając go do środka. W salonie nadal przebywała Hermiona, zaciekle notując coś swoim długim, brązowo-szarym piórem. Harry, niezdecydowany, zatrzymał się w progu, zastanawiając się, czy zadać jej dręczące go pytanie. Po chwili podjął decyzję. Nie musiał od razu wszystkiego jej mówić. Ba, nie miał najmniejszego zamiaru odkrywać przed przyjaciółką wszystkich kart. Zapewne byłaby przerażona, słysząc, o czym rozmawiali ze Snape'em. Jednak ostatnie słowa mistrza eliksirów nie dawały mu spokoju. W końcu niczego nie zdradzi, jeśli zapyta tylko o to.

- Płonące wzgórza? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Pierwszy raz słyszę coś takiego.

- Szkoda, myślałem, że ty coś wiesz. - Podrapał się po głowie zawiedziony.

- Gdzie to usłyszałeś? - Odłożyła pióro na biurko i potarła zaczerwienione oczy. Harry z zakłopotaniem zauważył, jak bardzo była zmęczona i niedospana. Zamiast spędzać wakacje z rodziną, siedziała tutaj i usiłowała pomóc jemu i Draco. Tak samo wyglądał Ron, uświadomił sobie Harry z całą wyrazistością. Być może przyjaciel nie zagłębiał się w księgi, ale cały czas zajmował się Samuelem i Joe, odwracając ich uwagę od zamartwiania się stanem Draco. Poczuł wdzięczność za to, że przyjaciele są przy nim i zawsze może na nich liczyć.

- Snape użył tego zwrotu w rozmowie - przyznał niechętnie.

- W jakim kontekście? - W jej oczach błysnęło zainteresowanie.

- Nie pamiętam dokładnie, po postu te dwa słowa utkwiły mi w pamięci. -Wzruszył ramionami.

- Może chodziło mu o jakiś pożar? - mruknęła w zamyśleniu. - Albo to metafora. Wiesz, używa się jej na przykład w poezji, gdy nie chce się napisać czegoś wprost.

- Hermiono, wiem, co to metafora. - Uśmiechnął się delikatnie.

- Przepraszam, po prostu głośno się zastanawiam. - Zmrużyła oczy podrażnione ciągłym wpatrywaniem się w księgi. - A może chodzi o coś prostego.

- Niby o co?

- Merlinie, Harry, przecież znajdujemy się w Czerwonych Wzgórzach. - Machnęła ręką dookoła, jakby chciała pokazać mu otoczenie. - Hrabstwo wzięło nazwę od okolicznych lasów i wzgórz, które o zachodzie słońca zabarwiają się na czerwono. Jakby płonęły.

- Myślisz, że to o to chodziło? - spojrzał na nią niepewnie.

- Tak sądzę. - Skinęła stanowczo głową.

- Hmm… może masz rację. Dzięki. - Odwrócił się i ruszył w kierunku swojej sypialni. - Pójdę się położyć, a ty nie siedź za długo, powinnaś się wyspać.

- Jasne, Harry. Dokończę tylko ten rozdział. - Pomachała mu ręką i w momencie gdy zamykał drzwi do komnaty, zobaczył jej głowę na powrót pochyloną nad opasłym tomem.


***






W sypialni panował półmrok. Uchylone lekko okno wpuszczało do środka świeże, letnie powietrze, pachnące wiatrem i solą morską. Podszedł i usiadł na łóżku obok Draco, odgarniając z jego gorącego czoła posklejane potem kosmyki. Mężczyzna oddychał ciężko i jakby z wysiłkiem, jednak jego ciało wciąż pozostawało nieruchome i bezwładne. Harry odwrócił go na bok, delikatnie masując mu plecy. Tak naprawdę nie wiedział, nad czym najpierw powinien zacząć się zastanawiać. Po chwili postanowił odsunąć od siebie myśli o przyczynach, dla których Draco zdecydował się rozszczepić swoją duszę, dochodząc do wniosku, że dopóki nie usłyszy wyjaśnienia od niego samego, własne przypuszczenia i oskarżenia na nic mu się nie przydadzą. Miał teraz ważniejsze zmartwienia.

Z jednej strony, jak każdy człowiek, naprawdę chciał żyć. Odkąd wojna się skończyła, śmierć była ostatnią pozycją na jego liście planów na przyszłość. Wreszcie wolny, bez brzemienia spoczywającego na jego barkach, mógł odetchnąć pełną piersią. Realizował się jako nauczyciel, miał u boku przyjaciół i wreszcie wszystko naprawdę zaczął widzieć w jasnych barwach. W dodatku jego fatalnie zapowiadające się małżeństwo nieoczekiwanie dotarło do momentu, gdy z pełnym przekonaniem mógł stwierdzić, że kocha tego pełnego sprzeczności mężczyznę, jakim był Draco i chce spędzić z nim resztę życia. Naprawdę, nad jego głową musiało w momencie narodzin zawisnąć jakieś fatum, skoro gdy tylko wydawało mu się, że szczęście jest w zasięgu ręki, dawał o sobie znać pech.

- Nie chcę umierać - jęknął, kładąc się na łóżku i wtulając w plecy męża. - I nie chcę, abyś ty umarł. To jakiś koszmar… Jesteśmy na to za młodzi! - Zacisnął pięść na piżamie Draco. - To jakaś paranoja… Jak mam wybrać? Co ty byś zrobił?

Oczywiście Draco poświęcił się już dwa razy, ale, zdaniem Harry'ego, to były zupełnie inne sytuacje. Stworzenie horkruksa, jakkolwiek przerażające, nie wiązało się przecież z samobójstwem. Nawet moment, gdy Malfoy rzucił się na niego, przyjmując klątwę, nie był przemyślanym działaniem. Mężczyzna zareagował instynktownie, tak naprawdę nawet nie wiedział, czym został porażony. Zrobił to dla Harry'ego bez żadnego wahania, bez chwili zastanowienia. Harry pomyślał, że gdyby on sam znalazł się w takiej sytuacji, zrobiłby dokładnie to samo. Jednak, ku jego rozgoryczeniu, jemu dano czas do namysłu… dużo czasu… dużo za dużo i to go przerażało. Może gdyby musiał podjąć decyzję już teraz albo w chwili, gdy Snape mu o tym powiedział, nie wahałby się, jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej kojarzyło mu się to z samobójstwem. Niewątpliwie istniała zasadnicza różnica, jednak w ostatecznym rozrachunku ratowanie Draco wiązało się z ofiarą. Czuł, jakby miał skoczyć z okna wieżowca czy też świadomie podciąć sobie żyły. Czysta premedytacja. Nie był masochistą, dla wszystkiego zawsze szukał wytłumaczenia, we wszystkim usiłował zawsze znaleźć dobre strony, jednak tym razem nie pojawiło się żadne światło w tunelu. Ba! Nawet cholerny, rozpędzony pociąg nie oświetlał go reflektorami.

- Co ty byś zrobił…? - powtórzył pytanie.

Odpowiedziała mu głucha cisza przerywana ciężkim od gorączki oddechem Draco.

***





Coś dziwnego ciągnęło go ku dołowi, jakby siła grawitacji wzrosła nagle do niewyobrażalnie wielkich rozmiarów. Jego nogi wydawały się ciężkie i z trudem stawiał kolejne kroki.

- Widzisz to? - odwrócił się na dźwięk głosu dochodzącego z jego lewej strony. Wysoki, jasnowłosy młodzieniec wyciągał przed siebie rękę. - Poczuj to.

Rozejrzał się dookoła. Miejsce naprawdę było osobliwe. Wydawało mu się, że przyroda popadła w jakieś skrajne szaleństwo, przecząc prawom natury. Kilka groteskowo powyginanych drzew stanowiło parodię samych siebie. Ich gałęzie wyginały się ku dołowi i jak szponiaste dłonie zdawały się sięgać ku ziemi, jakby chciały się w niej zagłębić. Ich pnie były poskręcane pod dziwnymi kątami i wszystkie pochylone ku północy, a może południowi? Nie dało się rozróżnić kierunków.

Sięgnął wzrokiem dalej i dopiero wtedy zrozumiał, że stoi w jakimś dziwnym kręgu. Brakowało tutaj trawy, a gleba wyglądała, jak potraktowana wyjątkowo żrącym kwasem. Merlinie, miał wrażenie jakby nagle znalazł się w centrum Wiru Oregońskiego*. Do pełnego obrazu brakowało tylko małej, powyginanej i grożącej w każdej chwili zawaleniem chatki.

Uniósł głowę. Tuż nad nim niebo miało barwę krwi. Ciężkie powietrze zdawało się wirować niczym trąba powietrzna, groźnie unosząca się ich głowami. Im dalej sięgał wzrokiem, tym sklepienie było jaśniejsze, aż w końcu przechodziło w blady róż, by wreszcie rozpłynąć się w naturalny błękit.

- Dotknij tego.

Wzdrygnął się i spojrzał w kierunku głosu. Na wyciągniętej dłoni mężczyzny leżał kwiat. Delikatna, prosta łodyżka miała barwę wina, wyrastające z niej liście przechodziły w karmin, a ich krawędzie były ostre jak brzytwa. Cudowny pojedynczy kielich był w kolorze intensywnej, trawiastej zieleni, a jego płatki rozchylały się łagodnie, ukazując oślepiająco biały środek. Kruche pręciki lśniły, jakby właśnie obsiadło je tysiąc spragnionych nektaru świetlików. Miał wrażenie, że wszystko tutaj było na opak. Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął rośliny. Pomimo iż wyglądała na delikatną, w dotyku okazała się twarda i zupełnie zimna.

- Czujesz to? - Draco łagodnie przekrzywił głowę, patrząc na niego z uśmiechem.

- Chodźmy stąd. - Harry energicznym ruchem strącił z jego dłoni dziwny kwiat, który opadł ciężko na spopielałą ziemię, roztrzaskując się na miliony drobnych okruchów. Świecący pyłek zamigotał kilka razy, po czym zgasł jak wypalona pochodnia.

- To nie twoje miejsce. - Malfoy potrząsnął głową i odwrócił się, wskazując coś majaczącego na krawędzi okręgu.

Drzwi.
Stały tam samotnie, bez futryn i ścian. Po prostu zawieszone w pustce. Wrota donikąd... a może to tutaj było nigdzie? Harry poczuł, że jego żołądek skręca się z przerażenia.

- Musimy iść, Draco. - Chwycił go za rękę, która okazała się bardzo zimna. Jakby trzymał pomiędzy palcami bryłę lodu, która ostrymi szpilkami mrozu raniła jego dłoń, sprawiając, że zamarzała. Powoli, lecz nieustająco, przenikliwy chłód sunął w górę jego ramienia.

- Nie twoje. - Blondyn potrząsnął głową i znowu wskazał na drzwi. - Musisz iść.

- Sam nigdzie nie pójdę. - Harry szarpnął go z wysiłkiem, kierując się ku wyjściu. Gdziekolwiek ono prowadziło, na pewno było tam lepiej niż tu.

- Ja nie mogę. - Wydawało się, że Ślizgon przyrósł do podłoża. Harry z rozpaczą szarpnął go mocniej, jednak ile sił by nie włożył w swe działanie, chłopak przesuwał się zaledwie o cal w nieprawdopodobnie ślimaczym tempie. Czuł, że pomimo zimna, które paraliżowało już prawie połowę jego ciała, gorący pot spływa mu strumieniami po plecach.

- Pomóż mi, sam nie dam rady! - krzyknął desperacko, patrząc w spokojne, szare oczy kochanka.

- Nie twoje miejsce, Harry. - Wzrok Draco był łagodny i zamyślony.

- Twoje też nie... musisz się obudzić! Do cholery, czekam na ciebie, Samuel czeka, nie pozwól temu czemuś sobą zawładnąć. Walcz!

Oczy Draco poszarzały i po jasnym obliczu spłynęły łzy. Jedna, druga, dziesiąta. Płynęły nieprzerwanym strumieniem, żłobiąc mokrą ścieżkę na jego policzkach. Najbardziej przerażało Harry'ego, że twarz Draco zupełnie się nie zmieniła, nadal gościł na niej spokój i ten sam nieobecny wyraz oczu oraz łagodny uśmiech. Jakby łzy nie należały do niego, były poza nim, jakby o nich nie wiedział...

Harry w przerażeniu to szarpał dłoń Draco, to mężczyznę popychał, zmuszając go do zrobienia kolejnego kroku. Miał wrażenie, że walczy z posągiem, który zapuścił korzenie w tej nieprzyjaznej ziemi.
Nie mógł się poddać, był coraz bliżej. Już widział ornamenty zdobiące wrota, już odróżniał kolory, złoto i mahoniowy brąz.

- Jeszcze krok, jeszcze trochę, błagam, Draco, wysil się... zrób to dla mnie... - wyrzęził i wreszcie poczuł za plecami twarde drewno. Odetchnął z ulgą i chwycił mosiężną klamkę. Drzwi uchyliły się bezszelestnie. - Chodźmy, już jesteśmy na miejscu. - Dotknął mokrej twarzy Draco, składając na jego ustach nieodwzajemniony pocałunek. - Zabiorę cię stąd. - Przeszedł na drugą stronę, nie wypuszczając z rąk dłoni męża. Od razu poczuł, że jego własny oddech wraca do normy, a ciało odzyskuje stabilność. Powoli przeciągał Draco w swoją stronę. Jeszcze trochę, jeszcze krok i... Kiedy jego ręce minęły linię drzwi, poczuł, jakby na powrót nie mógł oddychać. Jego dłonie były puste. Zamachał nimi rozpaczliwie, chcąc z powrotem chwycić Draco, jednak kiedy uniósł głowę, mężczyzna ponownie stał pośrodku okręgu, patrząc na niego spokojnie i uśmiechając się delikatnie.

- Nie twoje miejsce. - Dobiegł go szept.

- Więc twoje też nie! - krzyknął i rzucił się w kierunku przejścia, jednak jakaś siła odepchnęła go, powalając na soczyście zieloną trawę.

- Nie twoje miejsce. - Draco potrząsnął głową. - Nie nasze...

Po stronie Malfoya zerwał się wiatr i uniósł ze spalonej ziemi drobinki popiołu, zamazując sylwetkę stojącego samotnie mężczyzny.

- Nie nasze, Harry... - Drzwi zamknęły się cicho na przekór krzyczącemu w rozpaczy Harry'emu.

Wrzeszczał, drapiąc drewno, usiłując je rozerwać, rozedrzeć... czuł pod palcami jego miękkość...

- Nie! Nie, nie… błagam, nie!


Usiadł gwałtownie i szeroko otworzył oczy. Dookoła panowała ciemność, a zza okna dochodził łagodny szum morza. Spojrzał w dół na pomiętą pościel, na której jego palce zacisnęły się niczym szpony. Nadal miał w pamięci rozmazującą się sylwetkę Draco. Zrobiło mu się niedobrze, odwrócił się i wtulił twarz w poduszkę. Pomimo że Draco wciąż mocno się pocił, pościel nadal pachniała świeżością i delikatną nutą jałowca. Skrzaty nigdy nie zapominały jej zmienić.
Niech to szlag!
Uniósł powieki i przed oczami ujrzał jasne włosy Malfoya, które w świetle księżyca lśniły niczym srebro. Jego twarz była blada, a czoło rosiły drobne krople potu. Nierówny oddech mącił ciszę nocy.

- Gdzie jesteś? - szepnął Harry, unosząc się na łokciu i odruchowo dotykając rozpalonego czoła Draco. - To tutaj to tylko powłoka, piękna i pusta, jak zepsuta lalka. Gdzie podziałeś się prawdziwy ty?

Usiadł, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Przed oczami znowu stanęła mu twarz Draco ze snu. Czy było możliwe, że tak właśnie wyglądała jego teraźniejsza egzystencja? Czy naprawdę znajdował się w tym oderwanym od rzeczywistości miejscu? Jeżeli tak, to Harry za nic w świecie nie mógł pozwolić mu tam pozostać. Jeżeli miał postawić na szali własne życie, zrobi to. Dla Draco, a przy okazji dla Samuela, który nie mógł stracić brata.

Spojrzał jeszcze raz na leżącego obok Malfoya. Nie, zdecydowanie nie mógł wyobrazić sobie przyszłości bez niego. Już teraz przeraźliwie mu go brakowało. Jego śmiechu, żartów, głębokiego brzmienia głosu, gdy wymawiał jego imię, nawet tej nierozerwalnie z nim połączonej zgryźliwości i ciętego dowcipu. Brakowało mu dotyku Draco, tego, jak mrużył oczy, gdy nad czymś się zastanawiał, jak przygryzał dolną wargę pochylony nad testami uczniów. Nie mógł wyobrazić sobie budzenia się w pustym łóżku, wracania po zajęciach do cichych komnat. Nie chciał stracić ich przekomarzania, rozmów, głupawych wybryków, które zapewne zaszokowałyby ich podopiecznych.
Brakowało mu Draco.

Harry zerwał się z pościeli i pospiesznie naciągnął na siebie spodnie. Boso i w rozpiętej koszuli aportował się tuż przed komnatami Snape'a. Wszedł do środka, gwałtownie otwierając drzwi do jego prywatnych apartamentów. Mistrz eliksirów, pomimo późnej pory wciąż siedzący przy biurku, na jego widok poderwał się gwałtownie.

- Zróbmy to! - Gryfon przystanął i spojrzał na niego zdecydowanie. - Chcę go z powrotem!

- Potter, musisz być tego pewny. - Wąskie usta zacisnęły się w cienką linię.

- Jestem.

- Nie, głupcze. Musisz być pewny do końca! Sądzę, że chcesz go sprowadzić z egoistycznych pobudek, a to się nie uda. Przez jeden wieczór wszystko przemyślałeś? Wiesz, na co się decydujesz? Nie bądź idiotą! - Westchnął, gdy Harry cofnął się z urazą. - Nic z tego nie będzie. Nie będę rozmawiał z kimś, kto podejmuje tak ważne decyzje pod wpływem chwili.

- Wiem, co robię! To moje życie! Myślisz, że jest mi łatwo? Albo ja, albo on… rozumiem konsekwencje… Po prostu pragnę, by wrócił. Nie będę patrzył spokojnie, jak umiera, wiedząc, że mogłem sprowadzić go z powrotem.

- Chcesz, aby wrócił… Powiedz mi, Potter, myślisz teraz o prawdziwym Draco, czy tylko o swoim wyobrażeniu? - Snape zacisnął dłonie w złości. - Musisz pragnąć jego duszy. Tego, co jest jego kwintesencją, dzięki czemu jest taki, jaki jest. Musisz pragnąć wszystkiego... Nie masz wyboru, nie ma rozdzielenia: chcę tego, a bez tamtego mogę się obejść. Rozumiesz to, Potter? Nie zaryzykuję twojego życia, jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości.

- Kocham go! - Harry dopadł biurka Snape'a i uderzył dłońmi o jego blat, aż zapiekły. - Kocham, rozumiesz to? Kochałeś kiedyś kogoś tak bardzo, że byłeś gotów oddać za niego życie? On to zrobił! Dla mnie! I jestem mu winien to samo!

- Ach… poczucie winy. - Mężczyzna pochylił się w jego kierunku. - Tym się kierujesz?! Wyrzutami sumienia?!

- Czy ty mnie słuchasz, do kurwy nędzy?! Chcę go z powrotem! Jego całego, nie cudownego, wspaniałego i nieskazitelnego, ale wraz z jego cynizmem, który równoważy mój wrodzony idealizm. Chcę jego zamiłowania do ubrań, kłótni o łazienkę, w której koczuje godzinami, obsesji na punkcie włosów! Chcę, aby znowu stanął naprzeciw mnie z rapierem w dłoni, mówiąc, że nie dorastam mu do pięt i nigdy go nie pokonam! Chcę, aby wyśmiewał moją kolekcję kart z czekoladowych żab! Chcę, by tłumaczył mi różnicę między winem francuskim a hiszpańskim, ubliżając mi przy tym od plebejuszy! Chcę… Chcę, żeby budził się przy mnie i bym mógł znowu przy nim zasypiać… Chcę Draco… żywego, z jego wadami i zaletami… po prostu… pozwól mi go odzyskać… - Harry oklapł i osunął się na kolana, opierając głowę o bok biurka.

Snape przez chwilę stał i przyglądał mu się zmrużonymi oczami. Oto Harry Potter, klęczący i pokonany przez własne uczucia. Powinien odczuwać satysfakcję, a czuł tylko gorycz i żal. Żal, że być może te wszystkie „chcę”, nigdy nie zostaną spełnione.

- Wstawaj, Potter. - Obszedł biurko i chwycił mężczyznę pod ramię, podciągając go do góry. - Chcesz naprawdę dużo rzeczy, a ja tylko jednej, abyś nie rozklejał się przy mnie. Jeżeli mamy działać, potrzebuję cię w pełni sił. Nie mam ochoty zostać twoją niańką tylko dlatego, że nagle odkryłeś w sobie Puchona.

- Miałem być Ślizgonem - zaprotestował cicho Harry, pozwalając poprowadzić się w kierunku kanapy.

- Słucham? - Snape otworzył szafkę i wyjął z niej eliksir uspokajający.

- Tiara Przydziału chciała mnie przydzielić do Slytherinu - powtórzył głośniej.

- Cóż, zawsze wiedziałem, że opatrzność w jakiś sposób nade mną czuwa. - Mistrz eliksirów wcisnął mu w dłoń miksturę. - Wypij to. - Tym razem Harry bez sprzeciwu odkorkował fiolkę i krzywiąc się, przełknął wywar.

- Ohyda. - Otrząsnął się lekko. - Dlaczego mówisz o opatrzności?

- Potter, być może naprawdę pasowałbyś do Domu Węża. - Snape oparł się o biurko, zaplatając ręce na piersi i chowając dłonie w obszernych rękawach szaty. - Jednak śmiem twierdzić, że żaden z nas by na tym nie skorzystał.

- Racja. - Harry kiwnął głową, czując, jak eliksir zaczyna działać, a jego spięte ciało powoli się odpręża. - Pozabijalibyśmy się zapewne już podczas pierwszego roku. Święty Mistrz Eliksirów i Znakomitość - prychnął z przekąsem.

- Hmm… - Snape zmarszczył brwi, przypominając sobie swoje własne słowa z pierwszej lekcji eliksirów.

- Pomożesz mi? - Potter uniósł wzrok i spojrzał na niego. W jego oczach malowała się zupełna bezradność. - Sam nie dam rady, nie wiem jak…

Mężczyzna westchnął i w zamyśleniu spojrzał na szafkę, w której spoczywał eliksir przywrócenia.

- Jeżeli nie dla mnie… zrób to dla Draco. Mnie możesz nienawidzić, ale on… on wiele dla ciebie znaczy, wiem o tym.

- Przestań! - Snape potrząsnął głową, jakby chciał odepchnąć od siebie coś nieprzyjemnego. - Nie żądam, abyś błagał. Wbrew temu, co o mnie sądzisz, nie jestem sadystą.

- Więc czego żądasz? Zrobię wszystko…

- Niczego! - warknął zirytowany mężczyzna. - Pomogę ci. - Widząc niedowierzające spojrzenie Harry'ego, wzruszył ramionami. - Musiałem się upewnić.

- Upewnić co do czego?

- Że wiesz, co robisz, na co się decydujesz, a przede wszystkim, że robisz to z właściwych pobudek. Nie z litości, nie z poczucia winy, ale dla Draco.

- Oczywiście, że dla niego. - W oczach Pottera pojawiło się oburzenie. - Już mówiłem, ko…

- Tak, tak, wiem. - Snape machnął ręką. - Naprawdę nie musisz szafować wyznaniami, zostaw je sobie na później, dla kogoś innego.

- Eee… tak. - Harry spuścił głowę, lekko zażenowany. - To… jak to zrobimy? Mam go tutaj przynieść, czy może… nie wiem, u nas w sypialni?

- Nie, Potter. Ani tutaj, ani w sypialni. Aby to się udało, potrzebujemy ogromnych pokładów mocy. Czegoś, co nie tylko wzmocni wasze ciała, ale też zatrzyma część duszy Draco w miejscu. - Mistrz eliksirów pogładził opuszkiem palca podbródek, przyglądając się siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie zamyślonym wzrokiem. - Słyszałeś kiedyś o Sercu Zamku?

- Nie. - W oczach Gryfona błysnęło zaciekawienie.

- Tak myślałem. - Snape pokiwał głową, jakby nie spodziewał się niczego innego. - Czeka nas długa rozmowa, panie Potter.



*Wir Oregoński (Oregon Vortex) leży nad brzegiem potoku Sardine na Złotym Wzgórzu, około 50km od Grants Pass w stanie Oregon. Zarówno prawa grawitacji, jak i przyroda w tym miejscu, zupełnie odbiegają od tego, co uznawane jest za normalne.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Red Hills rozdz 45 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 43 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 44 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 40 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 34 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 37 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 42 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 46 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 38 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 47 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 35 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 23
Red Hills rozdz 32
Red Hills rozdz 25
Red Hills rozdz 28
Red Hills rozdz 36

więcej podobnych podstron